7528

Szczegóły
Tytuł 7528
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7528 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7528 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7528 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Karl Hans Strobl LASY AUGUSTOWSKIE (Der Wald von Augustowo) W lasach pod Augustowem nasza pi�tka landszturmist�w od��czy�a si� od oddzia�u podczas obchodzenia rozleg�ego bagna. Oni poszli na lewo, my na prawo, gdzie dostrzegli�my par� wrzuconych w bagno drewnianych bali... ot, tak po prostu to wysz�o. Luftschutz szed� przodem, balansowa� cia�em na przypr�szonych �niegiem i oblodzonych pniach, wymachiwa� r�kami niczym skrzyd�ami i kraka� jak wrona. Weso�y by� z niego ch�opak. Z szarozielonkawej plamy wybrzuszonego i po�amanego lodu stercza�y do g�ry dwie d�onie z zaci�ni�tymi kurczowo palcami. Wpad� tutaj kt�ry�. Po nagich d�oniach nie mo�na by�o rozpozna�, czy by� to kto� z naszych, czy te� rosyjski maruder. Rdzawa, rachityczna trawa bagienna wy�azi�a miejscami spod �niegu niczym w�osy z cienk� tylko warstw� ziemi przysypanej czaszki. Nied�ugo potem dokonali�my odkrycia. G��boki �lad ci�gn�� si� przez las; �nieg by� wok� rozdeptany i rozryty, a drzewa mia�y jakby celowo naniesione karby. Ruszyli�my za tym �ladem i trafili�my w ko�cu na pokryt� lodem nieck�. �nieg na jej obrze�ach by� stratowany, a pokrywa lodowa przykrywaj�ca jeziorko strzaskana. Wielkie kry stercza�y ostrymi ko�cami na wszystkie strony. Nie trzeba by�o szczeg�lnej przenikliwo�ci, aby si� domy�li�, �e Rosjanie zatopili tutaj jedno ze swoich wielkich dzia�, a mo�e nawet ich kilka, aby tylko nie wpad�y w nasze r�ce. Karl Sammt zdj�� p�aszcz, po�o�y� si� na brzegu topieli i si�gn�� r�k� w czarn� wod�, kt�ra ju� na nowo zacz�a pokrywa� si� delikatn� warstw� lodu. Je�eli nie b�dzie to przypadkiem ta wielka tr�ba, zauwa�y� po chwili, na kt�rej Rosjanie tr�bi� swoje zwyci�skie komunikaty wojenne, to jest to z pewno�ci� lufa armatnia. . Ucieszyli�my si�, �e uda�o si� nam przechytrzy� Rosjan, a Simonides wyci�gn�� z tej okazji swoj� piersi�wk� z koniakiem, z kt�rej poci�gn�li�my teraz po �yczku. Potem zabra� ze sob� Sammta i obaj poszli z�o�y� meldunek dow�dztwu, a my trzej postanowili�my czeka� nad jeziorkiem, aby nikt nam wcze�niej nie wybra� z gniazdka znalezionych przez nas jaj. Dla Roberta Ecklera ten odpoczynek by� nawet bardzo potrzebny. Serce odmawia�o mu pos�usze�stwa. By� ju� starszym m�czyzn�, pisarzem w adwokaturze, kt�rego zbyt szybko oderwano od pisania i kazano mu biega�. I to jeszcze jak biega�! Po�o�y� si� w �niegu jak zaj�c. Luftschutz opowiada� dowcipy. Po dobrych trzech godzinach nasi koledzy wr�cili. Byli niespokojni, bowiem mimo usilnych poszukiwa� nie uda�o im si� nigdzie znale�� cho�by �ladu naszych ludzi. Luftschutz zdenerwowa� si� tym nieco, gdy� jak m�wi�, zmarnowali trzy godziny, a dnia przecie� ju� niewiele pozosta�o. Wystarczy�o, m�wi� dalej, wr�ci� si� po w�asnych �ladach, aby odnale�� marszrut� naszego oddzia�u. Karl Sammt nachmurzy� si� i przykucn�� w �niegu. Je�eli mu si� to wydaje takie proste, mrukn�� do Luftschutza, to niech�e sam spr�buje. Wracaj�c, dochodzi si� do miejsca, gdzie las rozdepatny jest na wszystkie strony i b�d��e tam m�dry. Luftschutz zarzuci� bez s�owa sw�j karabin na plecy i ruszy� w las. Podnios�em si� i pod��y�em za nim. Ale i my szukali�my na pr�no. By�o dok�adnie tak, jak opowiadali Sammt z Simonidesem. Karbowane szramy na drzewach prowadzi�y donik�d, o �adnym ze �lad�w nie mo�na by�o z ca�� pewno�ci� powiedzie�, �e nie wiedzie gdzie� na manowce. Poszli�my za jednym, kt�ry uznali�my za najw�a�ciwszy. Natkn�li�my si� po drodze na trzech Rosjan w krwawej plamie �niegu, ale wszyscy trzej byli martwi i nie mogli nam zatem udzieli� �adnej informacji. Nie by�o wskazane g�o�no krzycze�, albo strzela�, bowiem odg�osy takie mog�y wprawdzie przywo�a� swoich, ale r�wnie dobrze mog�y nam �ci�gn�� na kark tak�e i Rosjan. W lesie pe�no by�o maruder�w z rozbitej armii rosyjskiej. Noc sp�dzili�my w �nie�nej lepiance, jak� usypali�my sobie o zmroku pod olbrzymim �wierkiem. Czuwali�my na zmian�, bowiem dochodzi�o nas, raz z bli�sza, raz z dalsza, jakie� zwierz�ce wycie. Nie mieli�my w�tpliwo�ci, �e w tych zimowych borach grasuj� teraz wilki. Rano przekonali�my si�, �e w nocy spad�o dosy� du�o �niegu. Przykry� on dok�adnie wszystkie �lady, tak �e las wyda� si� nam naraz zupe�nie obcy i jakby nie ruszony ludzk� stop�. Postanowili�my zostawi� dzia�a, a stara� si� przede wszystkim odnale�� kt�ry� z naszych oddzia��w, je�eli nie mieli�my zgin�� w tej zimowej g�uszy. Zjedli�my po po�owie naszych racji �elaznych i wyruszyli�my w drog�. Powzi�li�my przy tym decyzj�, aby trzyma� si� jednego kierunku, nie trac�c czasu i si� na roz�a�enie si� dooko�a, a� natrafimy na �lady bliskiej bytno�ci ludzi. Podczas pierwszych godzin ci�kiego marszu karbowali�my jeszcze �opatkami drzewa, aby odnale�� p�niej drog� do dzia�. Wszelako zrezygnowali�my z tego p�niej, bowiem zabiera�o nam to zbyt wiele czasu, a ju� cho�by ze wzgl�du na ca�kowicie wyczerpanego Ecklera musieli�my si� jak najszybciej wydosta� z tych przekl�tych �nieg�w. Biedaczysko przystawa� co dziesi�� minut nie mog�c ju� z�apa� tchu, krztusi� si� niemi�osiernie, bywa�o, �e osuwa� si� na kolana od zawrot�w g�owy i wl�k� si� potem dalej. Zeszed� nam tak ca�y dzie�, a nie znale�li�my najmniejszego punktu orientacyjnego dla dalszego marszu. Przy tym sam ten sobaczy las stawa� si� jakby coraz dzikszy, a my klucz�c tak pomi�dzy bagnami i niedost�pn� g�stw� w niezmiennej szaro�ci zachmurzonego dnia nie wiedzieli�my ju� nawet, czy aby dalej pod��amy w obranym z rana kierunku. Eckler opad� w ko�cu zupe�nie z si�, tak �e musieli�my go ci�gn��. Simonides z kolei wpad� po pas do jakiego� wykrotu z wod�, nie zamarzni�tego, a przykrytego zdradziecko �niegiem. By� mo�e by�y w tym lesie jakie� ciep�e �r�d�a, kt�re nie dopuszcza�y do skucia wody lodem. Na szcz�cie szybko si� wydrapa� z tego do�u podpieraj�c si� na karabinach, kt�re pod�o�yli�my na skraju. Mokry mundur lepi� mu si� jednak do cia�a, a po p� godzinie stwardnia� od mrozu i zacz�� go torturowa� obcieraj�c mu sk�r�. Zjedli�my reszt� naszych konserw. Po tym odpoczynku Eckler o�wiadczy�, �e nigdzie dalej nie p�jdzie. Simonides te� si� wzbrania� pokazuj�c na rany wielko�ci talara, jakimi ju� by� g�sto pokryty. Prawie, �e si�� zmusili�my obydwu do dalszego marszu. �nieg pada� g�sty i wielkimi p�atkami. W w�wozie pomi�dzy dwoma pod�u�nymi wzniesieniami rzuci� si� nam w oczy stary d�b, w kt�rego korze wyci�te by�y w bardzo prostacki spos�b kielich i rosyjski krzy� o dw�ch ramionach. Wyci�cia musia�y pochodzi� z du�o wcze�niejszych ju� czas�w, bowiem wzrost drzewa rozci�gn�� je wyra�nie i pokry� �lady naci�� �wie��, ja�niejsz� kor�. W pobli�u kot�owa�o si� stado wron, wydaj�c sobie jakie� �cierwo. Dojrzeli�my ub�ocony i poskr�cany kawa� wn�trzno�ci; ptaki nie da�y jeszcze rady rozdzioba� poszczeg�lnych organ�w. Luftschutz, kt�ry jako rze�nik mia� oko do tych spraw, chcia� wpierw co� powiedzie�, ale pokr�ci� tylko g�ow� i zauwa�y�, �e musz� tu gdzie� by� w pobli�u wilki. Poniewa� Eckler rzeczywi�cie nie by� w stanie uj�� cho�by kroku, sporz�dzili�my z Luftschutzem z naszych karabin�w co� w rodzaju noside�, i wlekli�my go tak pomi�dzy sob�. Karl Sammt ruszy� przodem. Simonides kula� z ty�u i j�cza� przy ka�dym kroku. Czuli�my, �e nie starczy nam si� na d�u�szy taki marsz. Oko�o pi�tej rozszala�a si� burza �nie�na, przed kt�rej naporem i las nie dawa� schronienia. Z koron drzew spada�y wielkie czapy �niegu, a wiatr, zdawa�o si�, �e pozdziera nam mundury z cia�. Straszliwy zi�b nas pochwyci�, dygotali�my stukaj�c z�bami. Luftschutz zauwa�y�, �e rosyjska zima zaczyna nam �wiadczy� swoje honory, co oznacza, �e powoli mo�emy si� sposobi� do ostatniego apelu. Niedawny pot zmrozi� si� nam na twarzach, a brody zlodowacia�y w dziwacznych str�kach napinaj�c bole�nie sk�r�. Karl Sammt stoj�cy na przedzie odwr�ci� si� do nas skrytych nieco g��biej mi�dzy drzewami i krzykn��, �e dostrzeg� kawa�ek dalej jak�� chat�. Pocz�li�my brn�� we wskazanym kierunku. Las przerzedza� si� tu w niedu�� polan�, na kt�rej ciemnia�o co� wielkiego i nieforemnego. Wiatr zakr�ci� nam w nosach zapachem dymu, a podszed�szy bli�ej dostrzegli�my te� chybotliwe �wiat�o. Nawa�nica atakowa�a nas z ca�� moc�. Z trudem dobrn�li�my pod �cian� cha�upy, gdzie opieraj�c si� ze zm�czenia o futryny, za�omotali�my kolbami w drzwi z �o�nierskim pozdrowieniem. Co� zaburcza�o w �rodku, po czym jaki� kosmaty, wielki stw�r stan�� w drzwiach. Luftschutz i ja z�o�yli�my si� do strza�u, bo nie mo�na by�o mie� pewno�ci, �e w chacie nie kryj� si� Rosjanie. Karl Sammt, kt�ry b�d�c kelnerem w Poznaniu pod�apa� nieco polskich s��w, wydoby� z siebie �ami�c przy tym niemal j�zyk ze dwa zdania o �o�nierzach poszukuj�cych na noc dachu nad g�ow�. Bydl� zachrz�ka�o znowu i zacz�o si� bi� pi�ciami w piersi, jak to zwykle robi� wartownicy na mrozie, aby si� troch� ogrza�. Poniewa� gospodarz nie mia� zamiaru cofn�� si� z progu, Sammt pocz�stowa� go kolb� w bok. Wszelako wygl�da�o to tak, jakby laseczk� spacerow� uderzy� by� nied�wiedzia. Kosmaty cz�owiek zarycza� i wyprostowa� zwisaj�ce ramiona. Jaka� r�ka wysun�a si� ze �rodka i odsun�a go na bok. Stan�a teraz przed nami kobieta i mierzy�a nas wzrokiem. Sammt powt�rnie spr�bowa� si�y swojej polskiej elokwencji. Noc, �o�nierze, �nieg, dach, dobrzy niemieccy �o�nierze, nic nie robi�, tylko spa�! Z�o�y� swoje d�onie i przy�o�y� do nich prawy policzek niczym do poduszki, robi�c przy tym min� niewini�tka. Kobieta przys�ucha�a si� mu przez chwil� w milczeniu, potem skin�a g�ow� i wpu�ci�a nas do �rodka. Mieli�my wreszcie dach nad g�ow�, rozpalony piec, kaganek ze �wiat�em cich� nadziej� na jakie� skromne cho�by po�ywienie. Eckler pad� od razu na kup� �ach�w w k�cie j�cz�c i rz꿹c. Nasze p�uca, w kt�re wiatr nap�dzi� zimnego powietrza, pracowa�y teraz ci�ko. Byli�my bardzo zm�czeni. W chacie unosi� si� zat�ch�y zapach dymu i po�ywienia wymieszany z odorem ekskrement�w. Obydwa ma�e okienka uszczelnione by�y glin� i mchem, a wn�trze od lat ju� chyba wietrzone tu by�o tylko przy otwieraniu i zamykaniu drzwi. Simonides nie przejmuj�c si� obecno�ci� w�a�cicielki tego le�nego pa�acu zacz�� si� bez ceregieli rozbiera� do naga i opatrywa� swoje rany. Kosmaty drab siedzia� w najciemniejszym k�cie chaty na kawa�ku drzewa i przygl�da� si� nogom Simonidesa. Karl Sammt pr�bowa� dalej swoich si� w polszczy�nie. Teraz chodzi�o o jedzenie. Dobrzy niemieccy �o�nierze, g��d! K�apa� z�bami, wsadzi� palec do ust i zacz�� go gry��, mrucz�c przy tym hamm! hamm! Baba przys�uchiwa�a mu si� ze �miechem. Mia�a na sobie zszargan� bluz�, kt�rej niegdysiejsza czerwie� skry�a si� teraz pod warstw� brudu. Sp�dnica zwisa�a jej do kostek, tylny jej skraj przydeptywa�a sobie prostackimi chodakami. Z prawej i lewej strony bioder b�yszcza�y na sp�dnicy dwie wielkie plamy, miejsca, w kt�re zapewne wyciera�a sobie r�ce po pracy. Nie by�a jeszcze na tyle stara, aby by� ca�kiem brzydk�. Wystaj�ce ko�ci policzkowe rozci�ga�y jej twarz, kt�rej sk�ra pokryta by�a g�sto bliznami po ospie. W tornistrze mia�em egzemplarz "Przyg�d Simplicissimusa" pi�ra Grimmelshausena. Dlatego te� zaraz pomy�la�em sobie, �e zapewne tak mog�y wygl�da� markietanki ci�gn�ce z wojskiem w czasach wojny trzydziestoletniej. Kiedy Sammt zako�czy� swoj� oracj�, babsko odpowiedzia�o mu, �e nic nie ma w domu do jedzenia, ani chleba, ani sera, ani mleka, zupe�nie nic! M�wi�a wolno i z widocznym trudem. Le�ne odludzie i towarzystwo tego dzikiego stwora w k�cie musia�y j� odzwyczai� od u�ywania j�zyka. Luftschutz mrukn��: � Nie bawmy si� w uk�adno�ci. Musz� mie� co� przecie� do jedzenia. Z powietrza nawet rosyjscy ch�opi nie wy�yj�. � Wzi�� si� te� zaraz do przetrz�sania cha�upy zagl�daj�c w ka�dy k�t, pod ka�d� kup� �mieci, opukuj�c �ciany, zagl�daj�c do pieca i sprawdzaj�c, czy pod pod�og� chaty nie kryje si� aby jakie� podpiwniczenie. Kosmaty towarzysz baby podni�s� si� i nie odst�powa� go na krok. Z opuszczon� g�ow� i ze zwisaj�cymi ramionami chodzi� za nim z k�ta w k�t. Dopiero ostry g�os kobiety zap�dzi� go z powrotem pod �cian�. Nic do jedzenia nie mo�na by�o znale�� i w przylegaj�cej do izby komorze. Stw�r przycz�apa� z powrotem do Luftschutza i warcza� stoj�c przy drzwiach. Zachowywa� si� zupe�nie jak �a�cuchowy pies nie toleruj�cy panoszenia si� obcych na powierzonym jego opiece obej�ciu. I tym razem odst�pi� od komory dopiero po tym, jak kobieta pocz�stowa�a go paroma szturcha�cami. Musieli�my pogodzi� si� z tym, �e trzeba b�dzie zadowoli� si� co najwy�ej �ykiem wody. Obok pieca sta� drewniany cebrzyk z wod�, w kt�rej p�ywa�y jakie� brudy. Ale co by�o robi�? Przemogli�my wstr�t i zaczerpn�li�my tej m�tnawej cieczy do manierek, aby si� napi�. Jako ostatni zbli�y� si� do cebrzyka m�czyzna. Sta� przez ca�y czas za nami, jakby nam zazdro�ci� i tych pomyj. Ledwie ostatni z nas odszed� na bok, drab pad�, by tak rzec, na cztery �apy, i ku naszemu os�upieniu pocz�� pi� jak zwierz� wsadziwszy g�ow� do �rodka i ch�epcz�c ciecz j�zykiem. I zn�w kobieta odtr�ci�a go mocnym kopniakiem w k�t. Simonides stwierdzi� g�o�no, �e oto dotarli�my do rdzenia kultury rosyjskiej i gdyby tak mo�na by�o zabawi� si� w Pana Boga, to ch�tnie �ci�gn��by tutaj napowietrzn� drog� jegomo�cia Poincare z ca�� Akademi� Francusk�, aby do woli mogli si� napatrzy� na rosyjskiego brata w ca�ej jego krasie. � Bzdura � odezwa� si� na to Karl Sammt. � Z m�czyzn� sprawa jest rzeczywi�cie kiepska. To idiota. Ale idioci nie s� przecie� tylko i wy��cznie rosyjsk� specjalno�ci�. A kobieta... no, przypatrzcie si� sami, mo�e si� przecie� pokaza� mi�dzy lud�mi. Niechby tylko zrzuci�a z siebie te brudne �achy... jaki� czysty fartuch... nieprawda�? U�miechn�� si� do baby. Od�y�a w nim naraz ca�a jego kelnerska przedsi�biorczo��. O swoich przygodach w Poznaniu opowiada� nam ju� wiele razy. Przewija�y si� w tych opowie�ciach i polskie hrabianki, jedna mia�a nawet strzela� do niego z rewolweru. Mistrzyni gry na wiolonczeli wzi�a z jego powodu veronal, gdyby tak za�y�a wtedy o dwie tabletki wi�cej, by�oby po wszystkim. Teraz zdaje si� chcia� zademonstrowa� swoje umiej�tno�ci przed nami. Kobieta zorientowa�a si�, �e m�wimy o niej, bo zacz�a si� niego krygowa� i strzela� czarnymi oczami do Sammta. � Widz�, �e Karl pr�buje za�atwi� spraw� na drodze dyplomatycznej � zauwa�y� Luftschutz. Simonides westchn�� na to, �e marne to widoki, skoro jak wiadomo, nie mamy szcz�cia w dyplomacji. I rzeczywi�cie, pomimo wysi�k�w Sammta musieli�my po�o�y� si� spa� g�odni. Baba przynios�a dwa nar�cza s�omy i rzuci�a je nam pod �cian�. Przykryli�my to pos�anie p�aszczami i u�o�yli�my si� do snu. By�em zbyt zm�czony, aby odda� si� jakimkolwiek rozmy�laniom, ale te� zbyt zm�czony, aby m�c zasn��. Le�a�em ot�pia�y na granicy jawy i snu. Eckler rz�zi� i j�cza� w swoim k�cie. Dzielne ch�opisko nie mog�o zasn��; m�czy� si� wdychaj�c �apczywie powietrze, ale by� zbyt dobrym koleg�, aby budzi� kt�rego� z nas i prosi� o pomoc. Burza �nie�na szala�a nadal na zewn�trz, bi�a tumanami �niegu i wiatru o dom, gwizda�a w szczelinach drewnianego poszycia, ale w tym wyciu wichury odr�ni�em po jakim� czasie inne, ostre odg�osy, jakby szorowania. D�u�sz� chwil� trwa�o zanim uda�o mi si� na tyle pokona� parali� zmys��w, aby m�c �ledzi� ten d�wi�k ju� zupe�nie �wiadomie. Z s�siedniej izby, w kt�rej poprzednio by�o ciemno, wpada�o teraz do naszego pomieszczenia przez w�sk� szpar� w drzwiach nik�e �wiat�o. R�wnomierne szorowanie dochodzi�o z tamtej w�a�nie izby, zajmowanej przez naszych gospodarzy. Drzwi by�y krzywo osadzone na zawiasach i st�d widnia�a mi�dzy nimi a futryn� d�uga szpara. Przysun�wszy si� bli�ej ujrza�em kl�cz�c� kobiet� zaj�t� szorowaniem pod�ogi ko�o pieca. Miarowo pracowa�a szczotk�. W takt ruch�w szczotki ko�ysa�o si� jej nabite t�uszczem cia�o. Te nocne porz�dki, nag�y napad czysto�ci po�r�d kapi�cego zewsz�d dos�ownie brudu by�y dla mnie zupe�nie niezrozumia�e i nape�ni�y mnie nawet pewnym niepokojem. Eckler pos�ysza� jak wraca�em od drzwi na swoje miejsce. Przywo�a� mnie cicho do siebie i przyci�gn�� spotnia�� r�k� moj� g�ow� do swojej twarzy. Nie zostawiajmy go tutaj, szepta�, i nie zostajmy tutaj d�u�ej; jutro powinni�my pr�bowa� odnale�� nasze wojska. Obieca�em mu to, co wydawa�o si� go uspokaja�. Po chwili zacz�� oddycha� bardziej r�wnomiernie i zasn��. Szorowanie usta�o, tylko wichura dudni�a jeszcze w lesie. Rano g��d da� zna� o sobie ze wzmo�on� si��. Gdy kobieta od nowa pocz�a si� zaklina�, �e nie posiada w domu �adnego po�ywienia i z �a�osn� min� pokaza�a na sw�j w�asny brzuch, �e tam te� nic nie ma, ju� od wielu dni nic, zdenerwowany Luftschutz podsun�� jej pi�� pod nos. Niech�e nie pr�buje nas oszuka�, zacz��, nie jeste�my g�upcami, aby uwierzy� w takie bzdury. Jej wygl�d bynajmniej nie �wiadczy o n�kaj�cym g�odzie... Nie sko�czy�, gdy� w tym momencie polecia� wielkim �ukiem pod �cian�, a sta�o si� to za spraw� idioty, kt�ry stan�wszy mu za plecami uderzy� go swoj� wielk� �ap�. Wygl�da� teraz strasznie, zro�ni�te, krzaczaste brwi nastroszy�y si� mu nad p�on�cymi gniewem oczami, a spod zmierzwionej brody b�yska�y gro�nie k�api�ce z�by. Kobieta ofukn�a go ostro; pos�ucha�, chocia� niech�tnie i mrucz�c usun�� si� wolno do k�ta. Eckler siedzia� przy stole; twarz mia� zapad��, m�wi�c, walczy� o ka�de s�owo z trudem �api�c powietrze: � Koledzy, na Boga, uciekajmy st�d jak najpr�dzej. Damy sobie rad�. Ja te� si� jako� powlok�. Nie b�dziecie mieli ze mn� k�opotu. W istocie rzeczy, je�eli nie mieli�my. zastosowa� wobec naszych gospodarzy przemocy na wz�r �o�dactwa z czas�w Simplicissimusa, tzn. �askotania bagnetem czy przypalania st�p ogniem, to musieli�my si� st�d jak najszybciej wynie��. Uci��liwy marsz o pustych �o��dkach nie by� przyjemn� perspektyw�, ale trzeba si� na� by�o zdecydowa�, cho�by ze wzgl�du na Ecklera. Sammt przyst�pi� do nowych rokowa� z gospodyni�. Tym razem sz�o to jeszcze ci�ej ani�eli poprzednio. Kobieta nie rozumia�a jego kelnerskiej polszczyzny, a mo�e ten j�zyk by� jej w og�le obcy. Rozmawiali wi�c przy pomocy wymy�lnej gestykulacji, co Sammta zacz�o powoli doprowadza� do pasji. Podczas tej osobliwej wymiany zda�, gdzie obydwojgu ramiona na lata�y niczym skrzyd�a od wiatraka, przypomnia�em sobie nocne szorowanie. Obejrza�em sobie miejsce pod piecem i znalaz�em tam wpuszczon� w pod�og� kamienn� p�yt� z otworem w �rodku, do kt�rego prowadzi�a przez ca�� szeroko�� p�yty w�ska rynienka. Mo�na by�o pozna� po p�ycie, �e to j� w�a�nie gospodyni czy�ci�a w nocy z takim zapa�em. � M�j Bo�e � odezwa� si� wreszcie do nas Sammt. � Jak si� to sko�czy? Ona twierdzi, �e nie ma wyj�cia z tego lasu, a przynajmniej ona �adnego nie zna, czy to w og�le mo�liwe? Czy� ci ludzie siedz� tutaj w lesie i nie wiedz�, kt�r�dy trafi� do innych ludzi? Simonides stwierdzi�, �e kobiecie przecie� musi zale�e� na tym, aby si� nas pozby�. Dlatego raczej z g�ry trzeba wykluczy�, �e celowo mo�e odmawia� nam informacji, je�eli takowe posiada. Luftschutz odpowiedzia� mu na to, �e takie rozumowanie sensu nie ma, bo przecie� ci ludzie potrzebuj� �ywno�ci i ubra�. Nie �yj� tu chodz�c nago, zatem musz� zna� jak�� drog� prowadz�c� do �wiata na zewn�trz. Jest zdania, zako�czy�, �e powinni�my tu zosta� tak d�ugo, a� g��d zmusi gospodarzy albo do podzielenia si� z nami swymi zapasami, albo do wskazania nam drogi z lasu. � Tylko nie zostawa�, tylko tu nie zostawa� d�u�ej! � wyj�cza� Eckler. Gdyby nie wzgl�d na choregp, zastanawia� si� g�o�no Simonides, to mo�na by jeszcze raz spr�bowa� samemu znale�� wyj�cie z tej le�nej matni, ale nie spos�b z Ecklerem w��czy� si� na chybi� trafi� po tych ost�pach. P� dnia nam tak zesz�o na rozwa�aniach, co by nam nale�a�o przedsi�wzi�� i na pr�bach porozumienia z gospodyni�; ta wzrusza�a jednak ramionami i �mia�a si� tylko. Eckler po�o�y� si� z powrotem na swoje pos�anie, sk�d dolatywa� nas jego ci�ki oddech. Gdzie� tak ko�o drugiej kobieta powiedzia�a do idioty kilka s��w. Wyprostowa� si� natychmiast si�gaj�c g�ow� niemal do sufitu, wyszczerzy� z�by w dzikim u�miechu i w�o�ywszy na siebie ko�uch obity sk�r� na zewn�trz wyszed� bez s�owa z chaty. Widzieli�my go jeszcze przez chwil� w �nie�nej zawiei, jak zmierza� w kierunku lasu. � Poczekajmy jeszcze, a� przestanie kurzy� �niegiem � odezwa� si� Luftschutz. Patrzy� przy tym przez przydymione okna w wiruj�cy �nieg. To straszne, ale poczu�em si� wtedy tak, jak gdyby Luftschutz powiedzia� co� zupe�nie innego. A kiedy spojrza�em na koleg�w, zorientowa�em si�, �e i oni tak to zrozumieli jak i ja. Poczekajmy jeszcze... poczekajmy jeszcze... a� ustanie ten urywany oddech pod �cian�. Pozosta�e nam jeszcze zdrowe si�y nie powinny by� obci��one jak�kolwiek niedogodno�ci� przy kolejnej pr�bie wydostania si� st�d. Czekali�my. Karl Sammt i kobieta zacz�li si� kr�ci� ko�o siebie i obrzuca� znacz�cymi spojrzeniami. Bujne kszta�ty gospodyni zdawa�y si� kusi� Sammta ze zdwojon� si��. Pocz�� j� traktowa� wedle swoich najlepszych kelnerskich manier i mog�o si� wydawa�, �e nie wymi�toszony mundur, ale nienaganny frak ma na sobie. Luftschutz opowiada� zn�w swoje dowcipy, ale brzmia�y one tym razem jako� ostro i sztucznie. � Zamknij g�b� � odezwa� si� do niego w pewnym momencie Sammt. � Trudno, ale tu chodzi o nas wszystkich. Simonides, kt�ry by� organist� we Wroc�awiu, namalowa� przy pomocy kawa�ka zw�glonego drewna klawiatur� na stole i pocz�� b�bni� palcami fug� Bacha. Nogi pracowa�y mu na niewidocznych peda�ach, a on sam �piewa� na przemian rozmaite g�osy do ton�w wymalowanych na sto�owym manuale. Sammt siedzia� z kobiet� na brzegu ��ka. Opowiada�, p� po niemiecku, p� po polsku, historie ze swego �ycia. O hochsztaplerach, karcianych oszustach i temu podobnych mi�dzynarodowych przygodach z kelnerskiego �ywota. Siedzia�a obok niego w swojej ci�kiej, niezgrabnej kobieco�ci i pozwoli�a mu obj�� si� w pasie. Pod wiecz�r podnios�a si�, podesz�a do pieca, wrzuci�a do niego par� szczap, tak �e ogie� buchn�� jasnym p�omieniem i nastawi�a garnki z wod�, kt�ra wnet zacz�a si� gotowa�. U�miecha�a si� przy tym do Sammta pokazuj�c na usta i m�wi�c "hamm! hamm!" Karl tryska� rado�ci�: � No wi�c! Teraz sobie podjemy. Trzeba umie� j� ug�aska�... gdyby�cie mnie nie mieli, leniwa bando, mogliby�cie tu i z g�odu zgni�. � Zagl�da� do wszystkich garnk�w po kolei, w kt�rych bulgota� ju� wrz�tek, nie zapominaj�c przy tym czule po�o�y� kobiecie r�ki na biodra. Simonides star� ze sto�u klawiatur�, po czym wyszed� z chaty umy� sobie w �niegu zasmolone w�glem d�onie. Chwil� potem, a noc ju� si� robi�a, stan�� w drzwiach idiota. Przez plecy przerzucone mia� zakrwawione zwierz�, obci�gni�te ju� ze sk�ry. Futro m�czyzny, jego broda i r�ce ubroczone by�y we krwi. Zaraz po nim wszed� do �rodka Simonides. Zauwa�y�em, �e przygl�da si� idiocie z jakim� dziwnym wyrazem twarzy. Ten za� zrzuci� �up z ramion i wymamrota� kilka s��w do kobiety. Podczas, gdy ona przyci�gn�a zwierz�c� tusz� do kamiennej p�yty i zacz�a j� �wiartowa�, Simonides wzi�� mnie na bok. Nie wie, co ma o tym s�dzi�, zacz��, ale zauwa�y�, kiedy wyciera� sobie �niegiem r�ce, jak m�czyzna wraca� z lasu; wraca� jednak nie wyprostowany, na dw�ch nogach, tak jak ludzie, ale na czworaka, podobnie jak wczoraj przy piciu wody z cebrzyka. Poprosi�em go, aby nie opowiada� o tym kolegom, bo po pierwsze m�g� si� �atwo pomyli� w ciemno�ciach, a po drugie mog�oby si� niekt�rym z nas od tego opowiadania zrobi� niedobrze. A teraz jest przecie� rzecz� konieczn� posili� si� nale�ycie, aby m�c wyj�� z tego przekl�tego lasu. Kobieta upora�a si� tymczasem z �wiartowaniem mi�sa na p�ycie, gdzie krew sp�ywa�a teraz rynienk� do otworu w �rodku. Mnie wydawa�o si�, �e by�o to ko�l�, na co Luftschutz potrz�sn�� g�ow� i stwierdzi�, �e zwierz� wygl�da�o raczej na wielkiego psa. � Niewa�ne czy ko�l�, czy pies � powiedzia�em � ale znaczy to jednak, �e jest tu gdzie� w pobli�u jaka� wie�, gdzie ten drab m�g� to porwa�. Nie mo�emy by� teraz wybredni; chodzi o to, aby napcha� sobie �o��dki. Tylko w ten spos�b powr�cimy do si�. Nie mog� odgadn�� celu, ale tyle jest pewne, �e powinni�my si� st�d jak najszybciej wynie��. Siorbanie i mlaskanie rozleg�o si� w k�cie. Idiota pochyli� si� tam nad wod� i pi� j� na zwierz�cy spos�b, oblizuj�c si� j�zykiem. Kobieta odp�dzi�a go od cebrzyka. Po ugotowaniu i upieczeniu mi�sa, wybrali�my najlepszy kawa�ek dla Ecklera i zanie�li�my go mu na pos�anie. Pachnia�o wystarczaj�co, aby�my mogli odczuwa� zadowolenie, �e poskromili�my w�asny g��d i zatroszczyli si� najpierw o chorego koleg�. On jednak odwr�ci� si� ze wstr�tem, odepchn�� mena�k� i wycharcza�, �e nie b�dzie jad� tego mi�sa. Tak�e i nas zacz�� prosi�, aby�my nie jedli z tego ani k�sa. Luftschutz mrukn�� co� na temat uporu i egoizmu ludzi chorych, ale Eckler zacz�� si� rzuca� na swoim pos�aniu, zatka� sobie uszy d�o�mi i schowa� g�ow� w s�om�. To dziwne zachowanie dobrodusznego przecie� zazwyczaj i ust�pliwego kolegi zrobi�o na nas du�e wra�enie. Odesz�a nas ochota do jedzenia. Wstr�t, jakim nape�ni�o ono Ecklera, kt�ry stoj�c na progu �mierci mia� by� mo�e przeczucie rzeczy, o kt�rych my nie mieli�my poj�cia, powstrzymywa� teraz i nas. Nasi gospodarze przekonawszy si�, �e ich namowy zach�caj�ce nas do jedzenia pozostaj� bez odpowiedzi, sami zabrali si� �wawo do konsumpcji. Kobieta pos�ugiwa�a si� przy tym no�em, m�czyzna za� rwa� mi�so �apczywie palcami i pakowa� sobie du�ymi kawa�kami do ust. Siedzieli�my osowiali przygl�daj�c si� z nieg� zgroz� tej niesamowitej uczcie. W nocy zmar� nasz dzielny kolega Eckler. Zauwa�y�em to pierwszy. Odg�osy szorowania p�yty wytr�ci�y mnie ze snu i rzeczywi�cie, kiedy zajrza�em przez szpar� w drzwiach, ujrza�em kobiet� czyszcz�c� kamie� przy piecu. Wracaj�c na swoje miejsce potkn��em si� o Ecklera. Dopiero w tej chwili dotar�o do mnie, �e ju� nie rz�zi�. Dotkn��em go, by� zimny. Rano pogrzebali�my go przed chat�. Musieli�my najpierw odrzuci� dobry metr skorupy �nie�nej, zanim dostali�my si� do ziemi. Byli�my tak os�abieni, �e praca ta zabra�a nam wiele godzin. Narz�dzia lecia�y nam z r�k. Wia� przejmuj�cy wiatr, kt�ry przenika� przez mundur i mrozi�, zdawa�oby si�, cia�o od wewn�trz. Simonides zm�wi� modlitw� i zako�czy� j� s�owami: � Niech B�g da ci odpoczynek wieczny, a nam pomo�e wydosta� si� z tego lasu. Amen. Idiota i kobieta stali w drzwiach i przygl�dali si� nam nie zdradzaj�c najmniejszym gestem jakiegokolwiek poruszenia wobec tej smutnej �mierci i poch�wku daleko od ojczyzny. Kiedy powr�cili�my wyzi�bni�ci do chaty, Luftschutz skierowa� si� od razu w kierunku pieca, na kt�rym sta�y jeszcze resztki z wczorajszej kolacji. Stan�li�my wok� niego. G��d wyziera� nam z oczu i ust, kaza� kurczowo zaciska� palce u d�oni. Zachowywali�my wszelako porz�dek i chocia� ka�demu z nas wydawa�o si�, �e w�a�ciwie to jemu przys�uguje ca�a pozosta�a porcja, podzielili�my si� sprawiedliwie. Z racji swego domowego fachu kroi� mi�so Luftschutz. Zabrawszy sw�j kawa�ek Simonides przygl�da� si� najpierw badawczo, mrukn�� par� razy "Nie! Nie!", ale zamilk� zaraz i zabra� si� do jedzenia. Chocia� niewiele tego wypad�o na ka�dego z nas, to jednak poczuli�my si� po jedzeniu wyra�nie lepiej. A nawet udzieli� si� nam nastr�j pewnej weso�o�ci. Simonides gra� od nowa na swojej niewidzialnej klawiaturze wariacj� na temat "Hrabiego Luxemburga", a Karl Sammt zacz�� zn�w przewraca� oczami do kobiety. Na dworze i w chacie robi�o si� coraz ja�niej. Promie� s�o�ca wpad� przez okno i spocz�� na stole, na graj�cych palcach Simonidesa. Przerwa� swoj� gr�, wyjrza� przez okno na za�nie�ony w bieli las i odwr�ci� si� do nas: � Trzeba nam teraz poszuka� drogi. Postanowili�my, �e Simonides z Luftschutzem udadz� si� na rekonesans i b�d� si� starali odnale�� wyj�cie z lasu. Sammt i ja mieli�my stanowi� rezerw�, kt�ra b�dzie zataczaj�c kr�gi wok� chaty ci�gle do niej powraca�. Chata ta by�a dla nas w tej le�nej g�uszy bowiem tym, czym dla polarnik�w jest ich okr�t, z kt�rego wypuszczaj� si� na l�d. Na pr�no starali�my si� wyt�umaczy� obydwojgu le�nym ludziom, co zamierzali�my. Idiota mrucza� co� nienawistnie podnosz�c g�rn� warg�, jak pies, kt�ry chce k�sa�. W ko�cu wybieg� na zewn�trz i nie wr�ci� do chaty. Luftschutz i Simonides wyruszyli w drog�. Ja tymczasem wyci�gn��em swoje skarpety i zabra�em si� do cerowania wielkich dziur. Robota ta sprzykrzy�a mi si� szybko. Chocia� wiedzia�em, �e musz� zacerowa� skarpety, aby dobrze znie�� marsz, to jednak jaka� dziwna oci�a�o�� zniech�ca�a mnie do pracy. Ow�adn�y mn� jaka� t�pa oboj�tno�� i pogodzenie si� z losem. Nagle przesta�a by� dla mnie straszn� my�l, �e mogliby�my tu jeszcze sp�dzi� kilka dni, a przewidywane trudy marszu nie wydawa�y mi si� warte rezultatu, jakiego si� mo�na by�o po nim spodziewa�. Hindenburg poradzi sobie przecie� i bez nas. Rzecz� najwa�niejsz� by�o teraz zaspokojenie g�odu. Zacz��em myszkowa� po chacie, czy nie da�oby si� jeszcze czego� znale��. Sammt i kobieta spoufalali si� coraz bardziej ze sob�; obmacywa� j�, a ona u�miecha�a si� z cicha wydaj�c jakie� bulgocz�ce d�wi�ki. Ciemno ju� by�o, kiedy pos�yszeli�my z zewn�trz g�o�ne "hallo!". Otworzyli�my drzwi. Luftschutz wszed� do �rodka otrzepuj�c si� ze �niegu. � Gdzie jest Simonides? � zapyta�. L�k pojawi� si� w jego oczach, kiedy us�ysza�, �e nic nie wiemy o Simonidesie. Okaza�o si�, �e doszli razem do wielkiego d�bu z kielichem i krzy�em, gdzie si� rozdzielili, aby podj�� poszukiwania w przeciwleg�ych kierunkach. Spotka� mieli si� z powrotem pod tym samym d�bem. Simonides nie zjawi� si� jednak na spotkanie, wi�c Luftschutz po d�u�szym czekaniu zdecydowa� si� na powr�t, s�dz�c, �e Simonides by� mo�e inn� drog� powr�ci� wcze�niej do chaty. Nasz kolega tkwi� zatem gdzie� w zasypanym �niegiem lesie, na mrozie i bez okrucha po�ywienia. Siedzieli�my zas�pieni i przybici tym nieweso�ym wydarzeniem. Luftschutz zauwa�y� w ko�cu, �e i tak niczego w ten spos�b nie wysiedzimy, trzeba poczeka� do nast�pnego dnia i wtedy rozpocz�� poszukiwania. G��d zacz�� na nowo doskwiera� nam ze wzmo�on� si��, tak �e uznali�my, �e najlepszym rozwi�zaniem b�dzie, je�eli po�o�ymy si� wcze�niej spa�. W �rodku nocy obudzi�y mnie odg�osy wchodz�cego do chaty idioty. �mia� si� dziko, a baba bulgota�a do niego po swojemu. P�niej zacz�o si� szorowanie. Jaka� wewn�trzna w�ciek�o�� wezbra�a we mnie, naci�gn��em p�aszcz na g�ow� i zapad�em powoli w niespokojny sen. Rano mi�so parowa�o z garnk�w i sycza�o strzelaj�c du�ymi kroplami t�uszczu na ro�nie. Zapach mi�siwa wype�nia� ca�e pomieszczenie. Zabrali�my si� do jedzenia. Szybko poch�aniali�my ca�e kawa�ki. Idiota spogl�da� na nas spode �ba jakby zazdroszcz�c nam jad�a i mrucza� nieprzyja�nie. Kobieta musia�a go poskromi� swoim wzrokiem. Kud�acz niech�tnie dzieli� si� swoim �upem. Kiedy mieli�my ju� rusza� w drog� Sammt zacz�� narzeka� na nudno�ci. Ale nie by�o si� czemu dziwi�, zjedli�my du�o i szybko przy pustych i os�abionych �o��dkach. Resztki moich podejrze�, �e Karl by� mo�e symuluje niedyspozycj�, aby pozosta� w chacie z kobiet�, znikn�y, gdy zobaczy�em jak si� skuli� z b�lu, wybieg� na zewn�trz i tam gwa�townie wymiotowa�. Ul�y�o mu po tym, ale z kolei czu� si� zbyt s�abo, aby podj�� trud le�nego marszu. Pozosta� wi�c w chacie. Przedzierali�my si� przez �nieg. S�o�ce odbijaj�ce si� w nim tysi�cem kolorowych iskier razi�o nas bole�nie w oczy. Gdzie niegdzie skorupa �niegowa za�amywa�a si� i grz�li�my wtedy po pas w bia�ym puchu. Samotny i cichy las tchn�� niewypowiedzianym pi�knem, ale nie robi�o ono na nas �adnego wra�enia, bowiem pe�ni byli�my niejasnych obaw. Stan�wszy pod d�bem pu�cili�my si� dalej �ladem Simonidesa. Wida� by�o, �e szed� ci�ko, z trudem, ale miarowo i spokojnie; nie gubi� kierunku zd��aj�c wci�� w jedn� stron�. Szli�my ju� tak jakie� dwie godziny po jego �ladach, gdy nag�e Luftschutz wskaza� mi r�k� w bok. Obok �ladu Simonidesa widnia� wyra�nie jaki� drugi �lad. By�y to odciski czterech wielkich �ap, kt�re bieg�y r�wnolegle do szlaku przetartego przez Simonidesa. Nie m�wili�my nic, ale przyspieszyli�my kroku zapadaj�c si� w wykroty, grzebi�c si� dalej, smagani nisko zwisaj�cymi ga��ziami �wierk�w. Po nied�ugim czasie pot sp�ywa� z nas strugami, a mundury pocz�y parowa�. Przed nami zamajaczy�o jakie� wg��bienie os�oni�te po brzegach krzewami. Obydwa �lady wpada�y do �rodka. Luftschutz, kt�ry szed� pierwszy, potkn�� si� na skraju muldy i run�� jak d�ugi w wype�niaj�c� j� �niegow� pierzyn�. Grzebi�c si� ze �niegu wykopa� karabin, kt�ry pod wp�ywem swego ci�aru uton�� w bia�ym puchu. �nieg w tym miejscu stratowany by� a� po same brzegi i zbroczony krwi�. � Wilki � powiedzia� Luftschutz. Nie patrzy� na mnie. Z muldy wychodzi� ju� tylko jeden �lad. Odciski �ap by�y teraz du�o g��bsze jakby pod wp�ywem d�wiganego ci�aru. Obok ci�gn�a si� czerwona stru�ka krwi, niczym sznur korali. Wstrz��ni�ci i pozbawieni ju� nadziei ruszyli�my za krwawym �ladem. Odciski wiod�y najpierw przez g�stw� zaro�li, potem przez m�odnik, wiod�y nas dalej przez zamarzni�te na po�y bagna i ci�gle znaczone by�y czerwonymi plamami krwi. Nieust�pliwie trzymali�my si� �ladu. A niechby i zaprowadzi� nas w najg��bszy las, sk�d nie P�dzie ju� ratunku... Godziny wyd�u�a�y si� nam we wieczno��.. Naraz okolica, jak� w�a�nie posuwali�my si�, zacz�a nam co� przypomina�. Ten kr�j koron drzew, lini�, jak� tworzy�y na horyzoncie, jakby�my ju� kiedy� widzieli, w ka�dym razie pami�� reagowa�a na ten krajobraz, jak na co� znajomego. Wynurzyli�my si� na polan�. W pewnym oddaleniu rysowa�a si� w zapadaj�cej ju� szar�wce ciemniejsz� plam� nasza chata. �lady bieg�y skrajem polany i znika�y za cha�up�. W tym momencie dolecia� nas ostry krzyk. W cichej samotno�ci tych bor�w, kt�r� zak��ca�o tylko g�o�ne bicie naszych zm�czonych intensywnym wysi�kiem serc, rozleg� si� krzyk panicznej trwogi i pochodzi� na pewno z ludzkiej piersi. Nast�pnie pos�yszeli�my ha�as i szamotanin� w chacie przed nami. Rzucili�my si� do przodu, brn�c w �niegu niczym w wodzie; m�oty pulsowa�y nam w skroniach, czerwone plamy wirowa�y przed oczami. Zduszony krzyk za �cian�, a potem g�o�ne przekle�stwa... dopadli�my progu, si�gn��em po klamk�. Drzwi same odskoczy�y na zewn�trz, oberwa�em w czo�o a� mi zahucza�o w g�owie; jaki� kud�aty potw�r, wielki i czarny, bestia z rozwartym pyskiem �mign�a mi�dzy nami pot�nym susem w �nieg i zawodz�c znikn�a na czworakach w lesie... Na pod�odze chaty le�a� Karl Sammt z rozdartym gard�em. Krew bryzga�a z szyi strumieniami. Twarz mia� wykrzywion� w grymasie przera�enia, a �mier� sta�a ju� w jego oczach. Kobieta kl�cza�a nad nim ze zmierzwonymi w�osami, wrzeszcza�a bez�adnie i bi�a si� w piersi; poderwa�a si� po chwili z kl�czek, podbieg�a do drzwi i zacz�a miota� w ciemno�� lasu gwa�towne przekle�stwa. Sammt zdawa� si� nas rozpoznawa�. Podni�s� z wysi�kiem r�k� do gard�a. Krew zapieni�a si� w ranie. R�ka zwar�a si� w pi�� i opad�a. Silne konwulsje szarpn�y cia�em raz i drugi � a potem wszystko nagle usta�o. Nie tracili�my czasu, porozumieli�my si� wzrokiem i chwyciwszy za karabiny wyskoczyli�my przed dom. Szar�wka wisia�a nad lasem. W pragnieniu zemsty, jakie nas przepe�nia�o, nie dbali�my o por� dnia i zimno. Chcieli�my tylko dopa�� potwora. Gdzie� niedaleko zani�s� si� wyciem wilk. Szar�wka ust�powa�a miejsca coraz bardziej g�stej nocy. Przez jaki� czas jeszcze udawa�o si� nam trzyma� �ladu, ale wnet ciemny mrok schowa� go przed nami. Zataczali�my ko�a trzymaj�c si� skraju polany i obserwuj�c j� ustawicznie. W pewnej chwili pos�yszyli�my jakby ciche st�panie z ty�u. Przystan�li�my ws�uchuj�c si� w ciemno��. Nieprzenikniona cisza panowa�a dooko�a. Wygl�da�o na to, �e z zemst� trzeba b�dzie poczeka� do nast�pnego dnia. � Jutro! � zawyrokowa� Luftschutz. � Jutro! � potwierdzi�em. Skierowali�my si� ku chacie. Wtem jaka� wielka ciemna plama odbi�a si� od t�a i run�a na Luftschutza zwalaj�c go z n�g. Rozgorza�a gwa�towna walka, bez s�owa, s�ycha� by�o tylko chrz�st tratowanego �niegu i charcz�ce oddechy wczepionych w siebie przeciwnik�w. Olbrzymi jaki� zwierz, chyba wilk z�apa� w b�yszcz�c� z�bami w ciemno�ciach paszcz� nog� mojego towarzysza. � Pom� mi! Pom�! � wykrztusi� wreszcie. �ylastymi d�o�mi obj�� szyj� zwierz�cia i stara� si� odeprze� od siebie kud�aty �eb drapie�nika. Wyszarpn��em z kabury swojego mauzera i szuka�em w kot�owaninie walki dogodnej okazji do strza�u. Dwa zielone �lepia zap�on�y przede mn� w zimnej nienawi�ci., Skierowa�em luf� w prawe i nacisn��em spust. Wystrza� odbi� si� g��bokim echem w lesie. Wilczysko zawy�o, pu�ci�o Luf tschutza i wyszarpn�o mu si� z kurczowo zaci�ni�tych r�k. K�apn�wszy jeszcze z�bami w stron� mojej r�ki przepad�o w ciemno�ciach. Ci�ko �api�c oddech Luftschutz podni�s� si� z ziemi i wspar� si� na moim ramieniu. � Sta�o ci si� co�? � zapyta�em. � Nog� mi rozwali�, ale ko�ci to mam jednak twardsze od wilczych z�b�w. Lekko krzywi�c si� z b�lu zacz�� ku�tyka� przy mojej pomocy do chaty. Nied�ugi kawa�ek by� teraz dla niego dosy� bolesny. Pr�g wej�ciowy zlany by� ca�y krwi�. Czerwona jej struga ci�gn�a si� przez pod�og� w g��b chaty do drugiej izby. Martwy Sammt le�a� dalej w tym samym miejscu. Zza �ciany s�siedniego pomieszczenia s�ycha� by�o szeleszczenie s�omy i skoml�cy j�k. Wzi��em kaganek ze sto�u i trzymaj�c w pogotowiu pistolet skierowa� si� tam powoli. W k�cie le�a� skulony idiota, bi� wok� siebie r�kami, zgarnia� do siebie s�om� i odrzuca� j� z powrotem. Przy jego g�owie, tul�c j� do siebie, siedzia�a kobieta. Podszed�em bli�ej. W s�omie by�o pe�no krwi. Przysun��em kaganek i strumie� �wiat�a pad� na twarz m�czyzny. Podni�s� g�ow�, z�by pokaza�y si� spod warg i pos�ysza�em g�uchy pomruk wydobywaj�cy si� z gardzieli. Lewe oko skrzy�o si� do mnie bezbrze�n� nienawi�ci�, a po prawym zosta�a tylko wielka nieforemna dziura, przez kt�r� wylewa�a si� teraz jaka� wymieszana z krwi� ma� �ciekaj�c mu po twarzy w brod�. Kobieta podnios�a si� i opar�a o �cian�. Spod str�kowatych w�os�w, kt�re opad�y jej teraz bez�adnie na twarz b�yszcza�o dwoje wpatrzonych we mnie oczu. Nagle odbi�a si� od �ciany i bezg�o�nie, ale z pot�n� si��, skoczy�a na mnie powalaj�c mnie na pod�og�. Kaganek wypad� mi z d�oni i s�oma buchn�a jasnym p�omieniem. Poczu�em, �e kobieta dor�wnuje mi si��, je�eli mnie nawet nie przewy�sza. Gryz�a mnie wsz�dzie usi�uj�c dosi�gn�� szyi, krogulczymi paznokciami wbija�a mi si� w cia�o. Luftschutz pospieszy� mi z pomoc�. Walczyli�my w dusz�cym dymie p�on�cej s�omy tarzaj�c si� po pod�odze. Kiedy uda�o nam si� j� wreszcie obezw�adni� i zwi�za�, rzucili�my si� do gaszenia po�aru. Na szcz�cie s�omy nie le�a�o zbyt du�o, a ogie� nie zd��y� jeszcze zaatakowa� drewnianej �ciany. Podszed�em do rannego. Okaza�o si�, �e ju� nie �y�. Wargi osun�y mu si� z okaza�ego uz�bienia. Wielkie, ciemne i ow�osione r�ce tkwi�y na po�y zagrzebane w s�omie niczym wilcze �apy. prze�o�y� Marek Zybura