7514

Szczegóły
Tytuł 7514
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7514 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7514 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7514 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Stephen White Informacje zastrze�one Prolog Zaczyna si� tak. M�wi�: m�czy�ni to dranie. On czeka, a� powiem wi�cej. Ja milcz�. Mo�e si� troch� kr�c� na krze�le. Mo�e skubi� sp�dniczk� lub przeczesuj� palcami w�osy. Dobra, przyznaj�, nie czuj� si� bezpieczna przy m�czyznach. Wybra�a� na swojego terapeut� m�czyzn�, m�wi on. Znowu te same s�owa. S�dz�, �e on czeka, �ebym co� zmieni�a. Chcia�abym to zrobi�, ale jeszcze nie wiem jak. Nie czuj� si� te� swobodnie wobec kobiet, m�wi�. Kobiet? Nie wiem nic o kobietach. M�czyzn znam. To wrogowie. Wiem, �e on my�li: no dobrze, ja jestem m�czyzn�, co powiesz o mnie? Czemu, do licha, po prostu nie zapyta? Nie pyta. �wietnie, m�wi� do siebie, a potem g�o�no: przy tobie czuj� si� bezpieczna. No prosz�. I co? On chyba wie, co my�l�. Tak dobrze mnie zna. Wie, �e przy nim czuj� si� bezpieczna. Nie pozwoli�am si� dotkn�� �adnemu m�czy�nie od dw�ch lat, ale przy nim czuj� si� tak bezpieczna, �e m�g�by mnie dotkn��. Gdyby mnie dotkn��, znowu bym o�y�a. On mo�e sprawi�, �ebym zn�w poczu�a si� bezpieczna. Musz� si� stopi�! A on jest potrzebnym do tego �arem. Jest taki oficjalny: marynarka, krawat, wypolerowane p�buty. Aleja lubi� rozlu�nia� krawaty. Kiedy wreszcie co� powie? Chcia�by m�c mnie dotkn��! Wiem, kiedy m�czy�ni mnie pragn�. Czasem wiem to wcze�niej od nich. On mnie pragnie. Ja pragn� jego. On mnie pragnie. A ja pragn�, �eby mnie pragn��. Tak jest bezpieczniej. Byli�my tu ju� wcze�niej. M�wi� mu, �e fantazjuj�, jakby to by�o, gdyby�my spotkali si� poza gabinetem. On m�wi: ty masz pewien wzorzec, wed�ug kt�rego kusisz m�czyzn. Ja to przek�adam tak: m�wisz, �e usi�uj� przyci�ga� m�czyzn? Kiwa g�ow�, pozostaje nadal bardzo oficjalny. Nie musisz stosowa� tego wobec mnie, zapewnia, nasz wzajemny stosunek jest inny. Bior�c pod uwag� twoj� przesz�o��, m�wi, nie powinno dziwi� �adnego z nas, �e usi�ujesz wytworzy� mi�dzy nami seksualne napi�cie. Ale w naszym wzajemnym stosunku jest to co�, co potrafimy zrozumie�, a nie destrukcyjny wzorzec do ponownego odegrania. Ty pos�ugujesz si� seksem jak walut�, m�wi mi ju� po raz kolejny. Ce� swoj� kobieco��, m�wi, przesta� ni� frymarczy�. Znowu m�wi, �e nie zaspokoi moich dawnych potrzeb. Ale chce. Oni zawsze chc�. Nasze relacje s� inne. Sam tak powiedzia�. Wiemy to oboje. Jego gabinet jest ciep�y. Popo�udnia s� kr�tkie. Zmierzch t�umi �wiat�o w gabinecie. Nasze fotele dzieli zaledwie p�tora metra. R�wnie dobrze m�g�by je dzieli� kilometr. Ale moje po��danie potrafi pokona� t� odleg�o��. Przygl�da mi si�, czeka. Ja te� si� przygl�dam. Jego pier� z ka�dym oddechem unosi si� o milimetr wy�ej. Po tym poznaj�, �eju�jestemjego. Wstaj� wolniutko, z wahaniem, kt�rego nie czuj�. Moje oczy s� przykute do jego oczu. Jego oczy s� zawsze przykute do moich. Nigdy nie b��dz�. Ale ja tak. Teraz b��dz�. Gdy wstaj�, jego wzrok opada ku moim piersiom, potem, gdy stoj�, patrzy w moje krocze. W jego oczach wida� zaskoczenie. M�wi�: jeste� za daleko. Robi� krok i osuwam si� na kraw�d� sto�u, kt�ry stoi nieco z boku mi�dzy naszymi fotelami. Nawet nie obci�gam sp�dnicy. Nasze kolana s� oddalone od siebie zaledwie o trzydzie�ci centymetr�w. Tak jest lepiej, m�wi�. Mija czas. Ale kr�tki. On mnie prosi, �ebym wr�ci�a na sw�j fotel. Jego g�os lekko si� za�amuje. Nie zd��y� sko�czy�. Moja r�ka opada na jego kolano. Jeste� jedynym cz�owiekiem, kt�rego naprawd� obchodz�, m�wi�. Zamyka oczy na jedn� chwil� d�u�ej ni� mrugni�cie. Zaczynam porusza� palcami. Zdejmuje moj� d�o� z kolana. Ogromnie si� stara. Wci�� sobie powtarza, �e to jest s�uszne. Jeszcze raz mnie prosi, abym wr�ci�a na miejsce. M�wi: wracaj. I dodaje: prosz�. Musimy, m�wi, o tym porozmawia�! Ignoruj� pro�b�. Wstaj� ze sto�u i siadam na por�czy jego fotela. Obejmuj� go. Przyciskam pier� do jego barku. To prawda. Jestem jego. Wypowiada moje imi� tonem, kt�rego nigdy przedtem nie s�ysza�am. Co� si� roztapia. W jego g�osie brzmi b�aganie. O co? On jeszcze nie wie. Ja wiem. Nast�pi�a zmiana w�adzy. Nie planowa�am tego na dzi� wiecz�r. To nie zako�czy si� u�ciskami. Nigdy si� tak nie ko�czy. Wola�abym mie� inn� bielizn�. Ale co tam. Nie b�dzie jej d�ugo ogl�da�. Wci�� b�aga. Chce, �ebym wr�ci�a na swoje miejsce. M�wi, nie, kiedy rozpinam i zdejmuj� bluzk�. Nie niszcz wszystkiego, m�wi, gdy szarpi� jego krawat. S�ysz� go, ale nie s�ucham. Czemu? Bo go potrzebuj�. Bo on mnie pragnie. Musz� na to zareagowa�. Musz�. On mnie piel�gnowa�, wspiera�, pomaga� odkry� sam� siebie. Tak, on mnie pragnie. A ja nie chc�, �eby mnie wzi��. Lecz cz�� mnie m�wi, �e na to zas�u�y�. Nie chc�, �eby mnie opu�ci�. I nigdy tego nie powiem. Nigdy nie m�wi�am. Jego protesty ust�puj�, kiedy ku niemu wypinam pier�. Patrzy z wdzi�czno�ci�, gdy powoli zdejmuj� stanik. Wyci�gam ku niemu ramiona. Cz�� pierwsza Domena serca 1 Rozleg�o si� pukanie. Cicero szczekn�a i pop�dzi�a do drzwi. Popo�udnie p�nojesiennej niedzieli. W suchym powietrzu czu�o si� zaledwie �lad ch�odu, �wiat�o by�o jasne i �agodne. Rano je�dzi�em na nartach. Wr�ci�em z Front Range do domu z zamiarem ukoronowania dnia paroma setami tenisa. I mo�e przeja�d�k� na rowerze. Pobieg�em za Cicero. Dziwne, �e Peter zapuka�, zamiast po prostu wej�� i powiedzie�, �e jest gotowy na tenisow� rozgrywk�. Wielka Cicero po�lizn�a si� na drewnianej pod�odze, jak zawsze, kiedy z du�� pr�dko�ci� pr�bowa�a wzi�� zakr�t z salonu do przedpokoju. Moje nowe narty sta�y oparte o drzwi. D�uga rysa na �lizgu jednej z nich ci�gle wzbudza�a we mnie wyrzuty, �e zacz��em je�dzi� przed sezonem. Pukanie sta�o si� bardziej natarczywe. - Ju�, ju�, chwileczk�! - wrzasn��em. W ci�gu naszego o�mioletniego s�siadowania Peter tylko raz zgrzeszy� niecierpliwo�ci�. Wypi�em kieliszek wina, kt�re jeszcze nie sko�czy�o oddycha�. Przestawi�em narty i uchyli�em drzwi. Po drugiej stronie sta� nieznajomy m�czyzna. By� w sportowej marynarce i krawacie. Ja mia�em na sobie zielone szorty i ��t� nylonow� bluz� od dresu na kasztanowatej koszulce. M�j str�j wydawa� si� mniej osobliwy. W Boulder, w niedziel� po po�udniu, widok kogo� w krawacie by� jak d�wi�k dzwonka telefonu w �rodku nocy. Wzbudza� podejrzenie. Cicero wzmog�a czujno��. Wyda�a z siebie dwa g�o�ne szczekni�cia z tenorowymi niuansami o nat�eniu niedopuszczalnym w granicach miasta. M�czyzna u drzwi nie zwraca� najmniejszej uwagi na czarne czterdziestokilogramowe zwierz�, kt�re powstrzymywa�em kolczatk�. Wyj�� odznak� i przytrzyma� w g�rze, �ebym si� jej przyjrza� do woli. - Detektyw Purdy, z policji w Boulder - powiedzia�. Jako mieszkaniec przedmie�� przez chwil� zastanawia�em si�, dlaczego przyszed� policjant, a nie szeryf okr�gowy. Dopiero potem zada�em sobie pytanie, co w og�le sprowadza do mnie przedstawiciela prawa. - Mog� wej��? - spyta�. - Tak, oczywi�cie. Chwileczk� - powiedzia�em do detektywa, a potem do Cicero: - W porz�dku. Dobra psina. Odsu� si�. - Cicero zrobi�a par� krok�w w ty� i wesz�a prosto w narty, kt�re upad�y z trzaskiem na pod�og�. Nog� odsun��em je na bok i zaprosi�em policjanta do �rodka. Poszed� za mn� do salonu. Rozejrza� si� po wielkim pokoju i popatrzy� przez okno na panoram� Front Range. Nie proszony usiad� w moim fotelu z wysokim oparciem, z turkusowej sk�ry. Cicero szarpn�a smycz. - Spokojnie. Le�! - rozkaza�em. Cicero, nie zawsze pos�uszna moim poleceniom, usiad�a i bystrym wzrokiem �ledzi�a naszego go�cia. - Jest pan lekarzem, prawda? Psychiatr�, tak? - Klinicznym psychologiem - u�ci�li�em. - Terapeut�. Psychoterapeut�. - Detektyw najwyra�niej stawia� mnie na r�wno z kawalarzami z Boulder, metamorficznymi refleksologami, wy-r�wnywaczami energii jin shin i terapeutami od kolor�w, tymi, kt�rzy badaj� palet� barw w twoim jedzeniu z tak� sam� pilno�ci�, z jak� urz�d skarbowy przygl�da si� zeznaniom podatkowym. Wyj�� notesik z naszy-wanej kieszeni na prawym biodrze i zajrza� do �rodka. - Ma pan pacjentk� nazwiskiem... Hart? Karen Eileen Hart? Zawaha�em si�. Zawsze reagowa�em w ten spos�b, gdy pr�bowano ode mnie wyci�gn�� informacje o kim�, kogo poddawa�em psychoterapii. �ci�gn��em usta i spojrza�em na detektywa. Wygl�da�, jakby chodzi� w tym samym ubraniu przez wi�ksz� cz�� tygodnia. Oczy mia� zm�czone i zaczerwienione, a jego postawa zdradza�a zniecierpliwienie. Podejrzewa�em, �e co najmniej jeden fa�d t�uszczu na jego brzuchu przypada� na ka�de dziesi�� lat s�u�by w policji. Prawdopodobnie przes�u�y� w niej dwadzie�cia lat i przekroczy� czterdziestk�. Czo�o mia� kszta�tne i wielkie niczym stan Nebraska, olbrzymi obszar r�wniny si�ga� k�dzierzawych, lekko rudych w�os�w. Trzyma� �okcie lekko odstawione od bok�w jak to zwykle robi� bardzo silni ludzie. - A je�li mam? Wyd�� policzki i powoli wypu�ci� powietrze. - To ma pan martw� pacjentk�. Je�eli nie, to trac� czas. Wi�c jak? Opad�em na oparcie kanapy. - Bo�e. Karen Hart nie �yje? Zamkn��em oczy. Detektyw da� mi na moment spok�j. Po chwili odzyska�em r�wnowag�. - Przepraszam. Nie chcia�em przekaza� tej wiadomo�ci w taki spos�b. - Mia� na twarzy niewyra�ny, wsp�czuj�cy u�miech. B�aga� w milczeniu, �ebym nie by� dupkiem i nie czepia� si� szczeg��w. - Jest moj� pacjentk�. - Znale�li�my jej cia�o dzisiaj rano, po anonimowym telefonie. Facet powiedzia�, �e w pewnym mieszkaniu przy Maxwell Street le�y martwa dziewczyna. Pojechali�my tam. I rzeczywi�cie znale�li�my trupa. Wygl�da�o na przedawkowanie. Teraz po prostu staram si� powi�za� lu�ne ko�ce, bo jestem dok�adny. Maxwell Street? Tak, ona tam mieszka. Karen Hart? Nie, to jaka� pomy�ka. - Karen Hart? - zapyta�em z g�ow� wysuni�t� w prz�d. - Dwadzie�cia cztery lata. W�osy ciemne. Oczy niebieskie. �adniutka dziewczyna. - M�wi� jak ojciec. Mia� akcent rodem z Minesoty. Domy�la�em si�, �e ze stron Boba Dylana, z Iron Range. Natychmiast pomy�la�em o dw�ch innych pacjentach w g��bokiej depresji i z dostateczn� mani� samob�jcz�, aby si� zabi�. Karen Hart jest w porz�dku, my�la�em. On si� myli. - Prosz� m�wi� dalej - wydusi�em z siebie. W kontaktach z policj� zwykle zachowywa�em si� jak idiota. Dotkliwie �wiadom tej sk�onno�ci usi�owa�em j� ukry�. - Wi�c co mi pan powie, doktorze? Czy ona pope�ni�a samob�jstwo? - Nie - odpar�em. - Cholera. Nie wiem. Nie. Nie. Niemo�liwe. - By�em o tym przekonany. - Trwa sekcja zw�ok, ale wszystkie fakty przemawiaj� za samob�jstwem. �adnego listu. Tylko pusta buteleczka po - zajrza� do swojego notesiku - imipraminie - doko�czy�, �le akcentuj�c wyraz. - Zmiesza�a j� z alkoholem. Jest to podobno �miertelna dawka KD-50. Nieuwa�nie s�ucha�em wywodu detektywa o ilo�ci leku przeciwdepre-syjnego, jak� Karen musia�aby przyj��, aby mie� pi��dziesi�cioprocento-w� szans� na �mier�. Oczami wyobra�ni widzia�em pi�kne cia�o Karen, rozci�te od szyi po krocze na stole z nierdzewnej stali, gdzie� w prosektorium po drugiej stronie miasta. Detektyw dostrzeg� b�l w mojej twarzy. - Nie spodziewa� si� pan tego, co? - zapyta�, cho� zna� odpowied�. - Nie. We czwartek czu�a si� bardzo dobrze. By�o z ni� coraz lepiej. Zacz�� zapisywa�. - Cierpia�a na depresj�? Moje zdecydowanie, by chroni� sekrety Karen Hart, za�ama�o si�. Detektyw natychmiast to wykorzysta�. - Tak. Co najmniej dwa lata. - Czy ju� kiedy� tego pr�bowa�a? - zapyta�. - Pope�ni� samob�jstwo - u�ci�li�, gdy nie pad�a �adna odpowied�. - Nie. Rok temu my�la�a o tym bez przerwy. Ostatnio jednak nie. Nie mia�a �adnych samob�jczych plan�w. �adnych. - Prze�ywa�a jaki� kryzys? Pokr�ci�em g�ow�. Purdy poprawi� si� w krze�le. Jego marynarka by�a dobrze skrojona, kiedy�. Teraz zupe�nie nie pasowa�a do figury oty�ego m�czyzny. Jode�ka zatraca�a swoj� geometri�, rozci�gaj�c si� na szerokich barkach. Detektyw w zamy�leniu przewraca� kartki notesika. - Pan przepisuje leki? - Psychologowie nie mog� przepisywa� lek�w. Impiramina to stary lek przeciwdepresyjny. Kto� pewnie postawi� myln� diagnoz�, gdy Karen by�a jeszcze studentk�. Wtedy go dosta�a. Zanim zacz��em si� z ni� widywa�. - Myln� diagnoz�? Sam pan powiedzia�, �e cierpia�a na depresj�. A to by� lek przeciwdepresyjny. Nie by�em w nastroju do wys�uchiwania poucze�, ale brn��em naprz�d. - Istnieje mn�stwo rodzaj�w depresji, wiele etiologii... przyczyn. Niekt�rzy reaguj� na leki przeciwdepresyjne, inni nie. Karen nie reagowa�a. - Wi�c ostatnio ich nie bra�a. - Nie. O ile dobrze wiem. - Gdzie mog� znale�� jej ojca? Wzruszy�em ramionami i pokr�ci�em g�ow�. - Nie mam tu jej karty. Mo�e jego adres na niej jest, ale bardzo w�tpi�. W Denver mieszka serdeczna przyjaci�ka Karen. Valerie. Nazwiska nie pami�tam. - Ju� z ni� rozmawia�em. Czy kto� jeszcze mo�e wiedzie�, jak odnale�� rodzin� denatki? - Karen pracuje dla... - urwa�em. Przez chwil� rozkoszowa�em si� brzmieniem czasu tera�niejszego. Nie potrafi�bym u�y� przesz�ego. - Ona pracuje dla Adamsa i Blounta, wielkiej firmy adwokackiej w Denver. Mo�e oni wiedz�. Nie, ju� tam by�. - Z kim si� umawia�a? - Na randki? - zareagowa�em, jakby mnie zapyta� o Matk� Teres�. Tkwi�cy we mnie idiota da� o sobie zna�. Purdy skrzywi� si�. - Tak, na randki. - Z nikim. - Z nikim - powt�rzy� jak echo. Gapi� si� na mnie przez kr�tk� chwil�. Pewnie si� zastanawia�, ile mo�e mi powiedzie�. - No, c� - odezwa� si� i zn�w zajrza� do notesika. - Znale�li�my dowody ma�ego spotkanka w jej mieszkaniu. Dwa kieliszki do wina i dwie fili�anki. Poza tym - uni�s� brwi i spojrza� na mnie - koroner m�wi�, �e tu� przed �mierci� mia�a stosunek p�ciowy. Zazwyczaj wprawnie ukrywam swoje emocje, zw�aszcza podczas rozmowy. Tym razem si� nie uda�o. A� mi dech zapar�o. Milcza�em chyba z minut�. - Nie wiedzia�em... �e ona... hm... z kim� si� spotyka - odpar�em z przej�ciem, gdy ju� troch� och�on��em. - Zastanawiali�my si�, czy to by� z�y zwi�zek. - Purdy uni�s� swoj� ci�k� g�ow� i utkwi� we mnie wzrok. - Prosz� pana, nie mog� panu pom�c. Nic nie wiem na ten temat. - Wi�c nie zna pan tego faceta? - Nie. - Gdzie pan by� wczoraj i dzi�? - Dlaczego pan pyta? - Gdzie? - Wczoraj i dzi� przed po�udniem je�dzi�em w Cooper na nartach. Zosta�em na noc w mieszkaniu przyjaciela. - Sam? - Tak, sam. - To s� bilety na wyci�gi? - Wskaza� dwa kolorowe kwadraciki zawieszone na drucikach przy zamku mojego dresu. Kiwn��em g�ow�. - Mog� je wzi��? - ci�gn�� detektyw. By�em bardziej wstrz��ni�ty �mierci� Karen ni� oburzony podejrzeniami. - Prosz� bardzo. - Oderwa�em bilety i wyci�gn��em druty z zamka b�yskawicznego. - Czy ona pr�bowa�a si� z panem skontaktowa�, gdy pana nie by�o, doktorze? - Niewykluczone. Kiedy wr�ci�em z g�r, powiedziano mi w centrali informacyjnej, �e kto� dzwoni�, ale nie chcia� poda� nazwiska. My�l�, �e to mog�a by� Karen. Detektyw prawdopodobnie wykonywa� sw�j zaw�d za d�ugo. Tragedie ju� na niego nie dzia�a�y, ale zdawa� sobie spraw�, �e inni nie s� na nie uodpornieni. Zamkn�� notesik i w�o�y� do wewn�trznej kieszeni marynarki. Powoli zakr�ci� wieczne pi�ro i popatrzy� na mnie wzrokiem pe�nym udawanego wsp�czucia. By�em mu za to dziwnie wdzi�czny. - Dzi�kuj� panu, doktorze - powiedzia�. Wsta� i skierowa� si� ku drzwiom. - Prosz� zaczeka�. To wszystko? Czy m�g�bym w czym� jeszcze... Wyci�gn�� r�k�, jakby kierowa� ruchem ulicznym. - Sprawa wygl�da na samob�jstwo. Zamkniemy j�, gdy wr�ci toksykolog. - Obserwowa�, jakie wra�enie wywieraj� na mnie jego s�owa. - Dzi�kuj�, �e po�wi�ci� mi pan troch� czasu. - Prosz� pana, ona... Karen nie pope�ni�a samob�jstwa. Wiem to z ca�� pewno�ci�. - Doktorze... - Bardzo si� stara� nie m�wi� protekcjonalnie, ale niezbyt mu si� to udawa�o. - Kiedy wy, specjali�ci od zdrowia psychicznego chcecie, aby da� wam spok�j, m�wicie zawsze takim facetom jak ja, �e nie mo�ecie przewidzie� gwa�townego zachowania. A kiedy za� chcecie, �eby traktowa� was powa�nie, przekonujecie, �e znacie przysz�o�� tak dobrze, jak swoje honorarium za godzin�. No wi�c, jak to jest? - Nie czeka� na odpowied�. I dobrze, bo jej nie mia�em. Przystan�� w progu, wskaza� Cicero i spyta�: - Co to jest? Sznaucer olbrzym? - Nie, owczarek belgijski. - Bardzo �adny - powiedzia� i wyszed�. Patrzy�em, jak wsiada do samochodu. Chwil� siedzia� i co� pisa�, potem odjecha�. Wr�ci�em z Cicero do salonu. Zadzwoni�em do Petera, �eby odwo�a� mecz tenisowy. Sk�ama�em, �e jestem zbyt obola�y poje�dzie na nartach. Zmieni�em ubranie i da�em sobie wycisk ostr� jazd� we wschodniej cz�ci okr�gu Boulder. Pr�bowa�em nie my�le� o Karen Hart. Zanim odstawi�em rower na miejsce, niebo na zachodzie, nad Front Range przypomina�o p�omienist� aureol�. Cicero przysz�a za mn� do salonu i patrzy�a, jak si� wygodnie sadowi� na kanapie. Sama usiad�a na pod�odze i po�o�y�a mi �eb na kolanach. Brudnor�owa �una blad�a, a na ciemniej�cym niebie pojawia�y si� gwiazdy. W domu by�o zimno. W��czy�em piec i schyli�em si�, �eby rozpali� ogie� w stylowym kominku, kt�ry Merideth upar�a si� zainstalowa� kilka zim wcze�niej. Wspomnienia �ony i naszego wsp�lnego �ycia regularnie przeplata�y si� w moim umy�le niczym nici sieci. Od separacji nie min�y jeszcze trzy miesi�ce. Nasz ma�y domek by� wielopokoleniow� architektoniczn� hybryd� z imitacji niewypalanej ceg�y i autentycznej p�yty �u�lowej. Sta� na zachodnim stoku punktu widokowego przy szosie numer trzydzie�ci sze�� prowadz�cej do doliny Boulder. Ca�y urok domu stanowi�y g��boko osadzone okna i rze�bione drzwi zaokr�glone u g�ry. Od dolnej strony stoku wystawa�y szare surowe fundamenty z aluminiowymi ramami okiennymi. Przybud�wka od p�nocy przypomina�a koszary. Dom ten nale�a� do mnie za darmo przez ca�y okres studi�w. Musia�em tylko zajmowa� si� trzema akrami dziko rosn�cej trawy. Moja �wczesna gospodyni, Lois, mieszka�a na wschodnim kra�cu posiad�o�ci, wy�ej na wzg�rzu. Razem z m�em zbudowa�a tam imponuj�cy dom, rozmiarami przystosowany do ogromnej przestrzeni G�r Skalistych, kt�re dominowa�y od wschodniego kra�ca Boulder. M�� pani Lois zmar� kilka lat wcze�niej, nim j� pozna�em w tysi�c dziewi��set siedemdziesi�tym trzecim roku. Zamie�ci�a og�oszenie, �e szuka pomocy do swego rancza. Kiedy siedzia�em z ni� w salonie przy herbacie, wyja�ni�a, �e gips, jaki ma na r�ce, nie pozwala jej robi� wielu rzeczy. Lois, w�wczas sze��dzie-si�ciojednoletnia kobieta, wspi�a si� na stary wi�z, kt�ry zas�ania� widok na fajerwerki w dniu Czwartego Lipca, spad�a i z�ama�a r�k�. Siedem lat p�niej zdecydowa�a si� wyjecha� do ojczyzny m�a, Norwegii. Sprzeda�a ranczo m�odej urolo�ce i jej m�owi, stolarzowi. Adrien-ne i Peter, obecnie moi przyjaciele i s�siedzi, chcieli kupi� ca�� posiad�o��, ale Lois oddzieli�a dolny akr i sprzeda�a mi wraz z mozaikowym budynkiem za p� ceny. Po �lubie, Merideth i ja zainwestowali�my mn�stwo energii, aby nada� wn�trzu przyjemny wygl�d. Ka�dej wiosny znajdowali�my te� powody, aby odroczy� znaczniejsz� przebudow� ca�o�ci. Dom by� brzydki, ale funkcjonalny, pe�en ciemnych, prymitywnych, drewnianych mebli zarzuconych poduszkami. Cz�� wyposa�enia stanowi�y antyki lub po prostu stare graty. Niekt�re meble wykona� za� Peter za podszeptem jakiego� pomys�owego ducha. Merideth roz�o�y�a wschodnie dywany oraz pi�kne we�niane chodniki, kt�re z�agodzi�y surowo�� zniszczonej d�bowej klepki i porysowanych p�ytek ceramicznych. Szereg wielkich okien skierowanych na zach�d zezwala�, aby G�ry Skaliste odgrywa�y rol� prawdziwego perymetru naszego mieszkania. Tego wieczoru, kiedy siedzia�em w swoim ulubionym fotelu, og�uszony wiadomo�ci� o �mierci Karen Hart, nie mog�em dostrzec zarysu kraw�dzi g�r na czarnym niebie. Uroczy cie� Cicero przesuwa� si� tam i z powrotem w ta�cu, kt�ry oznacza�, �e ju� najwy�sza pora na wieczorny posi�ek. Odmierzy�em kubek karmy z wielkiej zielonej torby w spi�arni. Sprawdzi�em, czy w misce jest do�� wody. Sobie nala�em kieliszek wina. Cicero poch�on�a kolacj� w mgnieniu oka i zabawia�a si� obserwowaniem moich ruch�w. Dorzuci�em kawa�ek drewna bia�ego orzecha do ognia na kominku i przykr�ci�em termostat. Musia�em do kogo� zadzwoni�. Przysz�a mi do g�owy Merideth, ale zniech�ci�o mnie wspomnienie ostatniej z ni� rozmowy. Doszli�my do takiego etapu naszej separacji, �e zdecydowali�my si� pozosta� przyjaci�mi bez wzgl�du na okoliczno�ci. ��ko w go�cinnej sypialni, w kt�rej spa�em, by�o nie po�cielone. Z�o�y�em wi�c prze�cierad�a i wepchn��em oporn� ko�dr� w poszw�. Merideth zawsze przed wyjazem �cieli�a ��ko. Inaczej nie wysz�aby z domu. Zat�skni�em teraz za jej obowi�zkowo�ci�. T�skni�em te� za innymi rzeczami. Ze s�uchawk� na ramieniu chodzi�em wok� kuchennego sto�u. Nie mog�em si� zdecydowa�, do kogo zadzwoni�. Nala�em sobie jeszcze kieliszek wina. Cierpkie brz�czenie w s�uchawce wkr�tce przerwa�o moj� zadum� i przypomnia�o mi, �e powinienem wystuka� jaki� numer. Zadzwoni�em do swojej wsp�lniczki, Diany Estevez, i wys�ucha�em fugi Bacha, kt�ra towarzyszy�a instrukcjom jej m�a, Raoula, �ebym po us�yszeniu sygna�u zostawi� wiadomo��. Od�o�y�em s�uchawk� i wr�ci�em na sk�rzany fotel. Zdecydowa�em, �e najbardziej uspokajaj�c� rzecz�, jak� mog� zrobi�, to przy trzasku ognia na kominku znale�� spos�b, aby przekona� samego siebie, �e Karen Hart nie mog�a pope�ni� samob�jstwa. Trzy dni wcze�niej by�a w moim gabinecie jak zwykle w czwartek o pi�tej pi�tna�cie. Mia�em to spotkanie �wie�o w pami�ci, cho� niczym szczeg�lnym nie r�ni�o si� od zwyk�ej sesji z jakimkolwiek innym pacjentem. Przysz�a punktualnie. Precyzyjnie odmierzy�a czas na d�ugi dojazd z firmy prawniczej w Denver, gdzie pracowa�a. Zgodnie z wymogami ubiera�a si� jak prawniczka. Jej kostiumy mia�y jednak na sobie wymowne dowody niskiego uposa�enia w�a�cicielki, a pasta na butach by�a zawsze starta od cz�stego chodzenia na piechot�. W pantoflach na obcasach Karen dor�wnywa�a mi wzrostem. Wysoka, szczup�a, bardzo sprawna fizycznie. Wieczorami �wiczy�a na si�owni, aby odegna� od siebie potwory, kt�re zacz�y j� n�ka� wkr�tce po tym, jak j� pozna�em. Jej d�ugie ciemne w�osy, zawsze troch� w nie�adzie po dniu pracy, okala�y blad� znu�on� twarz o czujnych oczach. Wed�ug mnie by�a poci�gaj�ca. W czwartek, przed �mierci�, Karen Hart wydawa�a si� skr�powana. Zwyczaj os�aniania ust lew� d�oni�, gdy si� u�miecha�a, sta� si� bardziej wyrazisty. Przed po�udniem ortodonta za�o�y� jej klamerki na z�by. Uz�bienie stanowi�o jedyny mankament Karen. M�wi�a nonszalancko o swojej pr�no�ci i bardzo wnikliwie o w�adzy nad m�czyznami, jak� dawa�a jej uroda. Min�y trzy miesi�ce, zanim wyrobi�a sobie lepszy stosunek do swego wygl�du. Jeden z n�kaj�cychj�demon�w twierdzi�, �e mog�aby skorygowa� zgryz, tylko ze wzgl�du na ch�� powi�kszenia swej atrakcyjno�ci dla m�czyzn. Uchyli�a si� od odpowiedzi, jak jej wygl�d, uroda mog�aby wp�yn�� na mnie. Powiedzia�a, �e nie jest jeszcze gotowa do rozmowy o swoich uczuciach do mnie. Mo�e nied�ugo, odpar�a z u�miechem za�enowania. Patrzy�em, jak nieproszone skojarzenie dociera do jej �wiadomo�ci. W oczach Karen pojawi�y si� �zy. Si�gn�a po chusteczki higieniczne. - Czasami mam ochot� go zabi� - wyzna�a. - Gdyby przyszed� pod moje drzwi, wbi�abym mu n� w serce. - M�wi�a to ju� wcze�niej. Karen odwiedzi�a mnie pierwszy raz niemal dwa lata temu. By�a w depresji po uko�czeniu studi�w na uniwersytecie Kolorado. Ani jej dolegliwo�ci, ani spos�b ich prezentacji nie by�y nietypowe. Opisa�a mi wiele nieudanych zwi�zk�w, nieprzychylne nastawienie rodziny, sukcesy w szkole, kt�re nie przynios�y zadowolenia. Szko�a �rednia i pierwsze lata na uczelni da�y jej niewybredne prze�ycia seksualne. Do czasu uko�czenia studi�w pozostawa�a abstynentk�. Min�o nieca�e sze�� miesi�cy. Zacz�a si� sp�nia� na sesje. M�wi�a te�, �e w og�le niech�tnie si� ze mn� widuje. Zarzuca�a mi, �e chc� ni� manipulowa� i usi�uj� ograniczy� jej niezale�no��. Czu�em, tak samo jak ona, �e zaczyna si� ujawnia� co� wa�nego. Oboje pod�wiadomie wiedzieli�my, o co chodzi. Ona si� broni�a. Chcia�a uciec przed u�wiadomieniem sobie tego. O �kazirodczym� czynie przyrodniego brata wspomnia�a mimochodem, gdy opowiada�a o pobycie w Londynie, w czasach dzieci�stwa. Sp�dzi�a pewien czas za granic�, gdzie jej ojciec przebywa� w interesach. Pami�� o tym, co si� tam zdarzy�o, by�a wyniszczaj�ca. Karen studiowa�a prawo, kiedy zacz�li�my razem powoli wyzwala� te wspomnienia. Wi�kszo�� czasu sp�dza�a w domu, w ��ku. Przesta�a umawia� si� na randki. Zn�w sta�a si� przera�on� dziewi�ciolatk�, o kt�rej zapomnia�a. I na chwil� mnie znienawidzi�a. Jako m�czyzn�. I przewodnika. Niewzruszenie towarzyszy�em jej w w�dr�wce po terytorium, jakie niech�tnie przemierza�a. - Gdyby tu nie by�o ciebie, nie musia�abym o tym m�wi� - powiedzia�a kiedy�. Ten rozdzia� w jej �yciu nosi� tytu�: ��aden zwi�zek nie jest bezpieczny�. I w ci�gu nast�pnego roku napisa�a tysi�c jego wersji. W�a�nie zaczyna�a dochodzi� do zdrowia, kiedy pope�ni�a samob�jstwo. 2 Ci�ar w mojej g�owie przemieszcza� si� z ka�dym oddechem. W czasz-j ce przewala�a si� lu�no ci�ka kula. Klepn��em w radio. Zamilk�o. - Cholera - wymamrota�em do poduszki. Przez mrok s�czy� si� wczesnoranny ha�as. Ptaki. Wiatr. Ruch na szosie numer trzydzie�ci sze��. L�k. Odczuwanie rankiem l�ku nie by�o niczym nowym. Merideth wyprowadzi�a si� ode mnie w sierpniu. Od tamtego czasu codziennie budzi�em si� ze z�ymi przeczuciami. Wiedzia�em, �e jej strona ��kajest zimna i pusta. Lecz tego ranka by�o co� innego w moim strachu. Policjant, Karen Hart, wino, kt�re wypi�em. - Bo�e - j�kn��em. - Cholera. - Trzy tylenole, gor�ca k�piel i wielki kubek kawy powinny ul�y� mi w niedoli. Tylko m�j subaru pod��a� na zach�d po South Boulder Road, gdy promienie s�o�ca zacz�y si� wciska� do doliny. Blask odbity od �a�cucha Fla-tirons by� �wiat�em latarni morskiej kieruj�cym mnie do Baseline, a potem przez Dziewi�t� do Walnut. Zaparkowa�em w �r�dmie�ciu Boulder, za przerobionym wiktoria�skim domem, gdzie mie�ci� si� m�j gabinet. Posiedzia�em kilka minut przy otwartym oknie. Wys�ucha�em w radio porannych wiadomo�ci. Poszed�em na Treats, kupi�em egzemplarz �Daily� w automacie i pospacerowa�em troch�, p�ki nie otwarto piekarni. Zam�wi�em kaw�, �mietan�, ciastko kawowe i �od� do cholesterolu�, czyli swoj� ulubion� bu�eczk� z otr�bami. Z gazet�, bia�� pergaminow� torebk� z ciastem i kartonowym pojemnikiem z kaw� ruszy�em z powrotem na Walnut. Do gabinetu wszed�em swoim prywatnym wej�ciem z ogrodu. Zamkn��em za sob� oszklone drzwi. Przed odej�ciem Merideth bardzo sobie ceni�em t� wczesn� por� w gabinecie, zanim pojawiali si� pacjenci. Moja wsp�lniczka, Diana, rzadko przychodzi�a przed �sm� trzydzie�ci. A pani architekt, Dana Beal, zajmuj�ca pomieszczenia na g�rze, zjawia�a si�, kiedy mia�a ochot�. Domy�la�em si� jej obecno�ci z drobiazg�w: brak nagromadzonej korespondencji albo kartka z nagryzmolonym zapytaniem, czy mamy zapasowe �ar�wki, znaczki... Podejrzewa�em, �e Dana nie musi praktykowa� jako architekt. Przypuszcza�em, i� ma jakie� inne �r�d�o dochodu. Diana na pewno zna�a �yciorys naszej s�siadki. Kiedy� j� o to zapytam. Zupe�nie bezmy�lnie zapali�em jak co dzie� �wiat�a, ustawi�em termostat i nastawi�em dzbanek z kaw� w malutkiej kuchence. Nie otwiera�em frontowych drzwi. Diana to zrobi, gdy przyjdzie. Pierwszy pacjent mia� si� pokaza� dopiero w po�owie przedpo�udnia. Kilka minut p�niej elektroniczny �wiergot telefonu wyrwa� mnie z post�puj�cego ot�pienia i bezmy�lnego przegl�dania wiadomo�ci. - Alan Gregory - powiedzia�em do s�uchawki. Dzwoni�a Diana Estevez, doktor filozofii, ze swojego telefonu kom�rkowego, ulubionej nowej zabawki. P�dzi�a po North Broadway, a jej pe�en entuzjazmu g�os brzmia� mocno jak zawsze. Na pewno nie s�ysza�a o samob�jstwie Karen Hart. - Dobrze, �e ju� jeste� - powiedzia�a. - Przybywam o �wicie, a ju� jestem sp�niona, bo moja pacjentka zawsze przychodzi wcze�niej, �eby obejrze� komiksy w �New Yorker� i w ten spos�b przygotowa� si� na spotkanie. Otw�rz, prosz�, frontowe drzwi. - Sp�niasz si�, no c�, wszyscy pope�niamy b��dy. Nie martw si�, otworz� drzwi - powiedzia�em szybko. Postanowi�em zaczeka� z wiadomo�ci� o �mierci Karen do przyjazdu Diany. - Skurwiel - krzykn�a. Zachowa�em spok�j. - Przepraszam - doda�a po chwili. - Jaki� dupek jedzie o dziesi�� centymetr�w od mojego kufra. Musz� si� tym zaj��! Dzi�ki. Do widzenia. - Diana traktowa�a prowadzenie samochodu z powag� i strzeg�a sw�j nowy w�z turbo 9000 niemal z nabo�e�stwem. Wykluczone, �eby mog�a darowa� zagra�aj�cemu jej kierowcy jakiekolwiek wykroczenie. - Diana - odezwa�em si� do g�uchej s�uchawki. - B�d� mi�a. Wyszed�em przez drzwi dziel�ce nasze gabinety od poczekalni, w kt�rej dominowa� czerwono-niebieski dywan. Zapali�em g�rne �wiat�a i przekr�ci�em klucz w zamku starych d�bowych drzwi. Gdy zrobi�em w ty� zwrot do gabinetu, po�lizn��em si� na jakim� papierze. Spod orientalnego dywanu, wystawa�a niebieska koperta z wypisanym moim imieniem. Nie rozpozna�em charakteru pisma, ale wiedzia�em, �e przesy�ka jest od Karen. Rzeczywi�cie. Drogi Alanie postanowi�am spr�bowa� si� wyzwoli�! W ko�cu um�wi�am si� na randk�. Lecz on powr�ci�, tak jak w snach. Nawet nie krzykn�am. Pozwoli�am, aby to si� sta�o. B�d� ju� martwa, gdy we�miesz ten list do r�ki. Musz� by� martwa, nim to si� znowu zdarzy. Przykro mi. Zawiod�am ci�. Ty mnie te� zawiod�e�! Nie by�o ci� w tym du�ym domu. �mieszne, �e wszystko wydawa�o si� bezpieczne poza powiedzeniem ci, �e ci� kocham. No wi�c, kocham ci�, na zawsze. K. Dopiero teraz zauwa�y�em, �e wzorek na fasecie w gabinecie Diany by� inny ni� w moim. Ale te� nie mog�em sobie przypomnie�, �ebym kiedykolwiek wcze�niej le�a� u niej na kanapie. Diana wesz�a, �eby si� przywita�. Zasta�a mnie przy biurku. Cicho p�aka�em i bredzi�em szeptem najpierw do Merideth, a potem do dziecka Karen. Diana zdecydowa�a szybko, �e nie powinienem zajmowa� si� terapi� zaraz po odkryciu samob�jstwa pacjentki. Zadzwoni�a do centrum kontaktowego, poda�a numery telefonu moich pacjent�w i poleci�a odwo�a� wizyty. Potem wyci�gn�a mnie do swojego gabinetu. - Pogadajmy - zaproponowa�a. - Dobrze. - Obr�ci�em si� na bok, aby m�c j� widzie� na fotelu obok. - Jak niew�tpliwie si� domy�lasz, jestem troch� zdenerwowany �mierci� pacjentki. M�oda kobieta, kt�ra przychodzi�a do mnie od paru lat, pope�nia podczas weekendu samob�jstwo. My�l�, �e tym razem musia�em co� naprawd� spieprzy�. - Kiedy�, zawsze obarcza�em si� win� za cudze nieszcz�cia. - M�w dalej. - Jestem te� z�y z innego powodu. Kiedy przyszed� do mnie policjant, zdradzi�em mu kilka poufnych informacji o leczeniu Karen. - To do ciebie niepodobne. - No c�, nie najlepiej sobie radz� z policjantami w swoim salonie i martwymi pacjentami w prosektorium. - S�dz�, �e mo�na ci wybaczy� pomy�k�. Nie ma szkody, nie ma faulu. - Je�eli chodzi o to, co powiedzia�em policjantowi, to mo�e tak, ale gdy idzie o to, czego nie przewidzia�em u pacjentki... Sam nie wiem. - Pami�ta�em na jakim� poziomie swojej �wiadomo�ci, �e nie powinienem te� rozmawia� o Karen z Dian�, ale wm�wi�em sobie, �e to tylko konsultacja. W ka�dym razie nie ujawni�em nazwiska dziewczyny. - Ludzie nie zak�adaj� sobie klamerek na z�by, kiedy planuj� pope�ni� samob�jstwo, prawda? - To pytanie wcale nie by�o czysto retoryczne. Czu�em si� tak roztrz�siony, jak m�odociany pijak. Zawaha�a si� na chwil� przed odpowiedzi�. - S� w�r�d nas ludzie dostatecznie pr�ni, kt�rzy chc� wygl�da� jak najlepiej w oczach przysz�ych archeolog�w. Przesadna dba�o�� o wygl�d mo�e stanowi� pozosta�o�� z czas�w matczynych upomnie� na temat czystej bielizny i pogotowia ratunkowego. - Przyg�adzi�a w�osy i dostrzeg�a upragniony u�miech na mojej twarzy. - Nie, nie zak�adaj� sobie - ci�gn�a. - Korygowanie uz�bienia i odsysanie t�uszczu s� zabiegami rzadko stosowanymi przez pacjent�w z samob�jczymi my�lami. Fachowa literatura na ten temat dowodzi s�uszno�ci mojego twierdzenia. Stara�em si� ignorowa� pr�by dowcipu. - Wi�c, powiedz mi dlaczego, do cholery. - M�wi�em bez z�o�ci, cho� s�owa by�y wci�� gniewne. - A jak s�dzisz? Mia�em gotow� odpowied�. - Ona by�a ofiar� kazirodztwa. My�l�, �e podczas spotkania kto� j� zgwa�ci�. Wywo�a� pow�d� wspomnie�. Popad�a w depresj�. - Powoli ju� zaczyna�em przekonywa� siebie samego. - To brzmi wiarygodnie. - Tak, ale co� tu nie pasuje. Ona przesta�a si� czu� ofiar�. Zaczyna�a panowa� nad swoim �yciem. Znasz ten etap terapii, kiedy wszystko ju� zrobione i pozostaje tylko konsolidacja. Wi�c ona w�a�nie by�a prawie na tym etapie. Nie powinna pope�nia� samob�jstwa. Nigdy dot�d nie straci�em pacjenta. A ty? Zna�em odpowied� na to pytanie. Diana potrz�sn�a g�ow�. Zaskakuj�co niewielu terapeut�w do�wiadczy�o samob�jstw pacjent�w. - Jaka� cz�� mnie oczekuje, �e policja si� myli. �e Karen nie jest martwa. Albo �e przynajmniej nie pope�ni�a samob�jstwa. Nie wiem. Czuj� si�, jakbym co� schrzani�. Mo�e gdybym by� w mie�cie, kiedy mnie potrzebowa�a... - Alan, trudno pilnowa� pacjent�w ca�y czas. - Ale ty wiesz, �e nie by�em tutaj, ca�y tutaj, od odej�cia Merideth. Mo�e co� przeoczy�em. - Mo�e. Nie jeste� doskona�y, a jedynie cholernie dobry. - Wiedzia�a, �e jej s�owa nie docieraj� do mnie. - To nie ty j� zabi�e�. Ona sama si� zabi�a. Hej! Alan! - Ca�� uwag� skupi�em na otworach w okiennych z��czach. - Wiem, Diano. - Zacz��em wstawa�. - Ale �wiadomo�� tego na razie wcale nie pomaga. Tw�j pacjent na �sm� trzydzie�ci ju� czeka. - Wskaza�em malutk� czerwon� lampk� nad jej biurkiem. Diana otworzy�a kalendarz z zaznaczonymi wizytami i sprawdzi�a sw�j rozk�ad zaj��. - Co powiesz na wsp�ln� kolacj� dzi� wieczorem? - zapyta�a. - Dzi�kuj�. Zastanowi� si�. Dam ci zna�. - Podszed�em i u�ciska�em przyjaci�k�. Przytrzyma�a mnie chwil�, potem ruszy�a w stron� poczekalni. Po opuszczeniu gabinetu poszed�em na wsch�d, do �r�dmiejskiej Promenady. Odnowa gospodarcza w latach siedemdziesi�tych spowodowa�a trwa�e zamkni�cie dla samochod�w odcinka ulicy G��wnej do czwartej przecznicy. Kawiarnie, drogerie, magazyny odst�pi�y swoje frontony eleganckim sklepom. Na dawnej, dwupasmowej Pearl Street u�o�ono kostk� brukow�, postawiono rze�by i fontanny, zorganizowano place zabaw i zasadzono mn�stwo drzewek, krzew�w i kwiat�w. Kiedy�, tutaj, w dzielnicy handlu detalicznego, sklepikarze sprzedawali dos�ownie wszystkie niezb�dne do �ycia rzeczy: siatki na w�osy, m�otki, kubki do kawy. Teraz zamiast tego mo�na by�o kupi� tylko wytworne urz�dzenia kuchenne albo koszmarnie kosztown� odzie�. Odnowione budynki z prze�omu wiek�w u�ycza�y promenadzie uroku, a panorama G�r Skalistych przydawa�a poczucia przestrzeni. R�ne cudaki z Boulder zyska�y dodatkowe miejsce spotka�. Usiad�em sam w Bohemia Cafe. Wymieni�em uprzejmo�ci z czeskimi w�a�cicielami i wypi�em kaw�. Zadzwoni�em z telefonu kawiarni do centrali kontaktowej. Zostawi�em wiadomo�� dla Diany, �e bardzo dzi�kuj�, ale nie skorzystam z propozycji wsp�lnego zjedzenia kolacji. Kiedy wywlok�em si� z subaru, Cicero ju� czeka�a na frontowym ganku. Brak ogona sprawia�, �e sznaucerka energicznie porusza�a tyln� cz�ci� cia�a na znak rado�ci. Podskakiwa�a w miejscu na wyprostowanych wszystkich czterech �apach. Zdziwi�em si� na widok terenowego samochodu mojej s�siadki, Adrienne, urolo�ki, w poniedzia�kowe przedpo�udnie. Cicero pop�dzi�a za autem w stron� domu. Ruszy�em za psem. Adrienne wyja�ni�a, �e wyznaczona na ten dzie� operacja zosta�a od�o�ona, poniewa� pacjent dosta� zapalenia p�uc. Zaprosi�em Adrienne na lunch. - Przepraszam, nie mog�. Jeszcze nie zrobi�am obchodu. Zostawi�am w domu kilka kart. M�j szef strasznie si� piekli. Musz� wr�ci� do kliniki. Co powiesz na kolacj� jutro? Peter przygotowuje co�, co le�a�o w sodzie od �wi�ta Paschy. Szczerze m�wi�c, wola�abym nie by� jedyn� odpowiedzialn� osob� za przekonanie go, i� jest to �wietne. Uzna�em, �e przed przyj�ciem zaproszenia powinienem powiadomi� Adrienne, �e nie jestem w nastroju na �wi�towanie tego rodzaju okazji. Zauwa�y�a moje wahanie. - Mam pacjent�w, kt�rzy pr�dzej godz� si� na wszczepienie pompki rowerowej w swoje trwale sflacza�e penisy, ni� ty akceptujesz zaproszenie na kolacj�. Pomy�l o tym, s�onko, i daj mi zna�! Pa! Mia�em jej w�a�nie powiedzie� o samob�jstwie mojej pacjentki, lecz Adrienne uca�owa�a Cicero i wsiad�a do ogromnego samochodu, zanim zd��y�em cokolwiek z siebie wydusi�. Adrienne stwierdzi�a kiedy�, �e w potrzebie nie jestem szczeg�lnie sk�onny zwraca� si� do przyjaci� o pomoc. Ta krytyka by�a uzasadniona, ale ci�g zdarze�, kt�ry ostatnio rujnowa� mi �ycie, pomaga� r�wnie� by� lepszym w szukaniu pociechy. C�, praktyka wiedzie do doskona�o�ci. Wr�ci�em z Cicero ze spaceru. W domu panowa� okropny zaduch. Przed wyj�ciem nie przykr�ci�em termostatu-jeszcze jeden z ca�ego szeregu grzech�w zaniedbania. Cicero wiedzia�a tylko, �e Merideth wyjecha�a. Nie mia�a zielonego poj�cia o Karen Hart, a ja nie zawraca�em jej tym g�owy. P�akali�my natomiast ju� chyba po raz tysi�czny nad odej�ciem Merideth. Temu wielkiemu psisku brakowa�o Merideth tak samo, jak mnie. Pod koniec dnia sznaucerka cz�sto siadywa�a przed rze�bionymi drzwiami i nads�uchiwa�a znajomego warkotu samochodu swojej pani. Niekiedy towarzyszy�em Cicero. Innym razem wykazywa�em, �e takie czekanie jest daremne. Tego wieczoru wr�cili�my do domu wcze�nie. Po pewnym czasie us�yszeli�my w dole dziarski okrzyk Petera. S�siad, m�czyzna z d�ugimi blond w�osami, sta� na szutrowym podje�dzie i wzywa� nas na kolacj�. Z mieszanymi uczuciami opu�ci�em dom i ruszy�em na wzg�rze, Cicero skaka�a obok mnie. Nios�em butelk� czerwonego i butelk� bia�ego wina. Nie wiedzia�em, kt�re bardziej pasuje do solanki. 3 Codzienne obcowanie z nieszcz�ciem i rozpacz� pacjent�w uczy�o mnie pokory i pozostawia�o uczucie zale�no�ci od losu. Z do�wiadczenia wiedzia�em, �e ka�dy duch, nara�ony na dostateczn� presj� lub dostatecznie ostry cios, w ko�cu si� za�amuje. Od niemal dziesi�ciu lat z mozo�em umacnia�em i wspiera�em tych, kt�rych ja�� by�a ju� os�abiona, nadwer�ona lub nie istniej�ca, nim jeszcze poszli do przedszkola. Uczy�em tych, kt�rych nie tkni�te psychiki za�ama�y si� pod wp�ywem wydarze�, jakie ja zni�s�bym bez szwanku. Nios�em ulg� tym, kt�rych silny uk�ad psychiczny ulega� stresom tak niezas�u�onym i monumentalnym, �e ich organiczna moc stawa�a si� ma�o znacz�ca. Wobec ogromu nieszcz�� empatia by�a czym� nieadekwatnym, kon-dolencje stawa�y si� pustymi s�owami, lito�� okazywa�a si� bezpomocna. Cz�sto mog�em zaoferowa� tylko czu�o�� i ch�� powtarzania podstawowych, znajomych g�os�w moim pacjentom, a� ich op�r ustanie, a mechanizmy obronne zezwol�, aby te d�wi�ki sta�y si� s�yszalne. I by� mo�e, leczy�y. Zawsze pragn��em dawa� przede wszystkim bezpiecze�stwo, �rodowisko wolne od przypadkowej infekcji. Po pierwsze, upomina� Hipo-krates, nie szkodzi�. Czu�em g��boki smutek z powodu okrucie�stw �ycia, jakie przydarza�y si� ludziom, kt�rych leczy�em, zawsze wdzi�czny za hart ducha. Gdy moja odporno�� zaczyna�a s�abn��, pociesza�em si�, �e nie mo�e mi si� przytrafi� nic du�o gorszego jak to, �e �ona mnie rzuci�a, a pacjentka pope�ni�a samob�jstwo. Myli�em si�. Diana, kt�ra mia�a wi�cej informator�w ni� Mosad, jak zwykle pierwsza us�ysza�a pog�oski. Pocz�tkowo moi koledzy odnosili si� do mnie ze wsp�czuciem z powodu samob�jczej �mierci Karen Hart. W ko�cu jednak my�l�, �e wielu z nich chcia�o dopatrzy� si� w jej �mierci mojego zaniedbania. Gdyby samob�jstwo pacjentki nie by�o okoliczno�ci� terapeutycznie do unikni�cia, w�wczas moi koledzy mogli te� by� nara�eni na podobne zdarzenie w ich praktyce, a ka�dy wola�by tego unikn��. Tak czy inaczej, czu�em si� chwilowo zawieszony w prawach cz�onka bractwa kompetentnych i dba�ych terapeut�w. Boulder to stosunkowo ma�e miasto. Niekt�rzy terapeuci na pewno szczeg�owo analizowali przyczyny �mierci Karen Hart, inni szybko wysnuwali wniosek, �e nie potrafi�em przewidzie� u niej wysokiego ryzyka samob�jstwa. Trudno si� spiera�. Ch�tnie jednak bym podwa�y� ten punkt widzenia, ale poufny charakter posiadanych informacji nie pozwala� mi na w��czenie si� do debaty. Tymczasem �ycie p�yn�o jak zwykle. Ilekro� jesie� udawa�a lato, je�dzi�em na rowerze. Wybiera�em si� na narty, kiedy pogoda stawa�a si� zimowa. Przewa�nie nie my�la�em o Karen Hart. W pierwsze Bo�e Narodzenie bez Merideth czu�em si� bardzo samotny. Ale jako� prze�y�em. Z�e wie�ci us�ysza�em po raz pierwszy we wczesny niedzielny poranek styczniowy. U schy�ku sezonu �wi�tecznego, kt�ry rozpocz�� si� przed �wi�tem Dzi�kczynienia i samob�jcz� �mierci� Karen. W artykule zacytowano szczeg�lnie obra�liwe s�owa pewnego psychiatry z Denver. M�wi� o tragicznych konsekwencjach nadu�ywania zaufania pacjentek przez profesjonalist�w. Sugerowa�, �e je�li pom�wienia o seksualne ekscesy s� prawdziwe, w�wczas moj e zachowanie posiada zwi�zek przyczynowy z samob�jstwem Karen. Zdawa�em sobie spraw�, �e gdybym to czyta� o jakimkolwiek innym psychologu, a nie o sobie, kiwa�bym g�ow� na znak pe�nej zgody z uwagami. Przeszed�em z kubkiem kawy do salonu. Zastanawia�em si�, ilu przyjaci�, koleg�w i pacjent�w, zd��y�o ju� przeczyta� ten nekrolog, w kt�rym �egnano mnie jako profesjonalist�. Wielkie szyby wibrowa�y i hucza�y w starych ramach od si�y pulsuj�cego wichru. Widnokr�g by� czysty. �nie�ne czapy na India�skich Szczytach l�ni�y w s�o�cu. Wrzasn��em na Cicero, �eby zlaz�a z dywanika, na kt�rym pozwoli�em jej le�e�, odk�d Merideth wyjecha�a. Rykn��em na cholern� wichur�, �eby ucich�a. Cicero us�ucha�a polecenia, wichura mnie zignorowa�a. Zadzwoni� telefon. Krzykn��em, �eby zamilk�. Nie za dobrze wszystko znosi�em. Z przesadnym spokojem wsta�em i wy��czy�em aparat. Cicero szczekn�a basem i pomkn�a ku drzwiom wej�ciowym. Ja nie s�ysza�em pukania, dop�ki sznaucerka nie wyr�n�a w �cian� ko�o przedpokoju. Zn�w nie wyrobi�a si� na zakr�cie. Na pop�kanej betonowej p�ycie przed drzwiami moja przyjaci�ka wygl�da�a jak podrzutek. Mi�towozielona jedwabna koszula nocna wystawa�a spod obszernego swetra z ko�nierzem golfowym. Kolory z w��czki zupe�nie nie pasowa�y do mi�towej zieleni. Na nogach Adrienne mia�a czerwone pantofle z we�ny i br�zowej sk�ry. Futrzane nauszniki zakrywa�y uszy. Kszta�ty Adrienne by�y delikatnie zaznaczone. Wyj�tek stanowi�y roz�o�yste biodra, dzi�ki kt�rym mog�aby urodzi�, jak utrzymywa�a, troje dzieci jednocze�nie. Bardzo kr�tko przystrzy�one w�osy kolorem przypomina�y czekoladowe, c�tkowane t�cz�wki. Niemal ci�gle rozszerzone czarne �renice sprawia�y, �e oczy Adrienne wydawa�y si� jeszcze ciemniejsze. Jej nosek by� ma�ym kulfonem, a rzadko zamkni�te usta wygl�da�y jak pozioma krecha. Jednak u�miech Adrienne mia� si�� u�miechu niemowl�cia. M�wi�a z manhatta�skim i brookli�skim akcentem. Cz�sto bardzo si� rozkoszowa�a kontrastem swej wielkomiejsko�ci z tutejszym westernowym stylem. - �ycie jest okropne, co? Nie mog�em powstrzyma� u�miechu. - Tak, Ren, masz racj�. - Mo�e wpu�cisz mnie do domu i uchronisz przed nadci�gaj�cym huraganem? - Po latach �ycia w Kolorado jeszcze si� nie nauczy�a w�a�ciwych nazw powietrznych �ywio��w. Otworzy�em szerzej drzwi. Cicero powita�a sw� przybran� matk� z rado�ci�. - Napijesz si� kawy? - zapyta�em. - Bardzo ch�tnie. Kiedy wr�ci�em z kaw�, stwierdzi�em, �e Adrienne zaprosi�a Cicero na kanap� w salonie, cho� obie wiedzia�y, �e psu nie wolno na ni� wchodzi�. Cicero na og� brakowa�o dyscypliny, niemniej zachowywa�a si� du�o lepiej ni� Adrienne. Sznaucerka bacznie spogl�da�a na mnie. Oczekiwa�a, �e zaraz zostanie wyrzucona, ale ja czu�em si� winny, �e j� nies�usznie wcze�niej z�aja�em, wi�c teraz nie zareagowa�em. Olbrzymia suka skurczy�a si� i wkr�ci�a niemal jedn� �sm� cia�a na kolana Adrienne. Adrienne wypi�a �yczek kawy i kiwn�a g�ow� z aprobat�. - Zrobi�e� to? - Wskaza�a gazet�. Za�mia�em si�. - Jezu, Adrienne, jaka ty bywasz bezceremonialna. - �yj� z tego, �e ka�� ludziom zdejmowa� spodnie. A ty co, oczekiwa�e�, �e b�d� owija� w bawe�n�? Milcza�em. Nie ust�powa�a. - To by�o powa�ne pytanie. - Wiem. Wolno popija�em z kubka. Nie, nie zrobi�em tego. - Wreszcie to stwierdzenie pad�o z moich ust. - Ale co� czuj�, �e mia�e� ochot� - skomentowa�a Adrienne bez nuty oskar�enia w g�osie. - Chcesz wiedzie�, czy odczuwa�em pokus�? Wzruszy�a ramionami. - Ona by�a pi�kna, Adrienne. - Zauwa�y�em, �e powiedzia�em to w czasie przesz�ym. - Tak, i bardzo pon�tna. Czy pragn��em si� z ni� przespa�!? Nie. Traktowa�em j� jak pacjentk�. - Nie b�d� przy mnie taki �wi�toszkowaty, doktorze Gregory. - Rzuci�a mi ironiczne spojrzenie. - Poka� mi ginekologa, kt�ry nie lubi czasem zbada� piersi. No, spr�buj. Dobra, bez Aronsona. Wiesz, �e to peda�? - Zauwa�y�em pewne wahanie, reakcj� nietypow� dla Adrienne. - Nawet ja czasami odczuwa�am ch��, aby u niekt�rych pacjent�w wykona� inne, bardziej intymne zabiegi na organach p�ciowych. A jestem szcz�liwie po�lubiona cz�owiekowi o libido wielko�ci Oklahomy, gdzie nigdy, dzi�ki Bogu, nie by�am. A ty, kt�ry od pi�ciu miesi�cy nie zosta�e� nawet uk�uty przez samic� owada, twierdzisz, �e nie odczu�e� najmniejszej pokusy, aby przelecie� t� pi�kn� m�od� dam�!? Je�eli powt�rzysz Peterowi nasz� rozmow�, to przysi�gn�, �e jeste� psycholem i �e dawa�am ci recepty na haldol. - Zamilk�a na chwil�. - W ka�dym razie, m�j przyjacielu, czasami my, profesjonali�ci, trafiamy na przepi�knych, uwodzicielskich pacjent�w. - Ale ich nie pieprzymy, Ren - odpar�em z naciskiem. Zignorowa�a moj� uszczypliwo��. - Nie. Lecz zauwa�amy. Zacz��em chodzi� tam i z powrotem. - Pacjenci obdarzaj�nas zaufaniem. Wiedz�, �e bez wzgl�du na wszystko, nie przekroczymy pewnej granicy. Nawet gdyby ta pacjentka - machn��em r�k� w stron� gazety - lub jakakolwiek inna wesz�a do mojego gabinetu, zacz�a si� rozbiera� i b�aga�a mnie, �ebym si� z ni� przespa�, moim obowi�zkiem by�oby kaza� jej si� ubra� i wyj��. Uwodzicielstwo stanowi�o tylko cz�� patologii Karen. Adrienne patrzy�a w kubek i drapa�a Cicero pod pyskiem. - Ale masz prawo zainteresowa� si� dan� kobiet�, a nawet da� si� zauroczy� uczynion� propozycj�. - Do czego zmierzasz? - Nie wmawiaj sobie, �e musisz by� czysty, aby by� niewinny. To, �e nie spa�e� z pacjentk�, jest dostatecznie niewinne. - Nie, to nie wystarczy. Potrzebuj� pewno�ci, �e wszelkie uczucia, jakie do niej �ywi�, nie wywr� ujemnego wp�ywu na jej leczenie i nie zrobi� krzywdy. - A zrobi�y? - Od �mierci Karen zadawa�em sobie to pytanie z tysi�c razy. Nie s�dz�, abym zaniedba� co� w leczeniu. Wr�cz przeciwnie, jestem dumny z przebiegu terapii. Z psychologicznego punktu widzenia ta dziewczyna nie powinna pope�ni� samob�jstwa. Wiem, �e na pewno nie zignorowa�bym oznak samob�jczych my�li. Zamierza�em nawet wytropi� faceta, z kt�rym by�a um�wiona tamtego wieczoru, �eby si� dowiedzie�, co naprawd� zasz�o. - Wydaje si� ma�o prawdopodobne, �e na si�� wla� jej w gard�o �rodki przeciwdepresyjne. - Mo�e wzi�� j� si��. Ona wci�� jeszcze by�a zbyt s�aba na seks. - Mo�e tak. Mo�e nie. Mo�e po prostu si� zabi�a. Nawet niekt�rzy z twoich pacjent�w dostaj� raka, doktorze. - S�uszna uwaga, Ren, lecz ona przetrwa�a operacj�, na�wietlanie i chemioterapi�, a potem niespodziewanie umar�a podczas remisji. Ale to pozostawia wiele pyta� bez odpowiedzi. - Jedno wyklucza drugie. Albo mia�a sk�onno�ci samob�jcze i ty je przeoczy�e�, albo nie mia�a tych sk�onno�ci i sta�o si� co�, co je wywo�a�o. Nie mo�esz ci�gle sprawdza�, w kt�rym przypadku ponosisz wi�ksz� odpowiedzialno��. Chocia� mo�esz, ale wtedy ja nie dam ci spokoju. Nie zareagowa�em weso�o�ci�. Adrienne oderwa�a moje palce od kubka. - Dobrze si� czujesz? Potrz�sn��em g�ow�. - Pewnie to brz