7513

Szczegóły
Tytuł 7513
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7513 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7513 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7513 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KAROL MAY PRZEZ DZIKI KURDYSTAN Opowie�� podr�nicza TYTU� ORYGINA�U NIEMIECKIEGO: DURCHS WILDE KURDISTAN PRZE�O�Y�A: MA�GORZATA �UKASIEWICZ Opowiedziana tu historia dzieje si� w latach siedemdziesi�tych ubieg�ego stulecia I. NOCNA UROCZYSTO�� Wracali�my od wodza Kurd�w badyna�skich. Gdy dotarli�my na szczyt wzniesienia, sk�d mo�na by�o ogarn�� wzrokiem ca�� dolin� czcicieli szatana, w pobli�u domu nale��cego do Alego beja ujrzeli�my ogromny stos, kt�ry kilku jezyd�w ci�gle powi�ksza�o. Obok sta� pir Kamek i od czasu do czasu dorzuca� kawa�ek ziemnej �ywicy. ��To stos ofiarny � rzek� Ali bej: ��A co ma by� ofiar�? � zapyta�em. ��Nie wiem. ��Mo�e jakie� zwierz�? ��Tylko poganie sk�adaj� ofiary ze zwierz�t. ��Wi�c mo�e plony? ��Jezydzi nie pal� ani zwierz�t, ani plon�w. Pir nie m�wi� mi, co chce spali�, ale to bardzo �wi�ty cz�owiek i cokolwiek uczyni, uczyni s�usznie. Z przeciwleg�ego wzg�rza nadal jeszcze rozbrzmiewa�y powitalne salwy przybywaj�cych pielgrzym�w, i nadal odpowiadano im z doliny Gdy�my dotarli na miejsce, mia�em wra�enie, i� dolina nie zdo�a pomie�ci� ju� wi�cej ludzi. Zostawili�my wierzchowce i poszli�my w stron� grobu. Po drodze bi�o �r�de�ko, uj�te w kamienn� cembrowin�. Na jednym z kamieni siedzia� mir Szejk chan i rozmawia� z grup� pielgrzym�w, kt�rzy z szacunku nie �mieli si� do� nadto zbli�y� i stali godnie w pewnym oddaleniu. ��To �wi�ta studnia i tylko mirowi, mnie i kap�anom wolno siada� na kamieniach. Nie gniewaj si� wiec, �e b�dziesz musia� sta�! � rzek� do mnie Ali. ��Nie obawiaj si�! � odpar�em. � Umiem uszanowa� wasze zwyczaje. Gdy byli�my ju� blisko, na znak mira stoj�cy rozst�pili si�, by zrobi� nam przej�cie. Mir podni�s� si�, uczyni� kilka krok�w w nasz� stron� i kolejno poda� nam r�k�. ��Witajcie ponownie! Si�d�cie tu obok mnie. Wskaza� bejowi miejsce z lewej strony, mnie zatem wypad�o usi��� po jego prawicy. Siad�em na u�wi�conym kamieniu, nie dostrzeg�szy, by ktokolwiek z obecnych poczu� si� tym ura�ony. By� to wielce krzepi�cy znak wielkoduszno�ci i tolerancji. ��Czy rozmawia�e� z wodzem Badyna�czyk�w? � spyta� mir. ��Tak � odrzek� bej. � Wszystko uk�ada si� jak najlepiej. Przem�wi�e� ju� do pielgrzym�w? ��Nie. ��Pora ju�, by ludzie si� zebrali. Wydaj rozporz�dzenia. ��Ale� nie! Jestem duchowym zwierzchnikiem jezyd�w. Cala reszta nale�y do ciebie. W �adnym razie nie chc� odbiera� ci s�awy obro�cy wiernych i pogromcy wroga. I z takim przyk�adem skromno�ci trudno zapewne by�oby spotka� si� gdzie indziej. Ali bej podni�s� si� i odszed�. Rozmawiaj�c z mirem zauwa�y�em poruszenie w�r�d pielgrzym�w, kt�rzy coraz t�umniej gromadzili si� przy �r�dle. Kobiety pozosta�y na dawnych miejscach, dzieci r�wnie�, m�czy�ni natomiast ustawili si� szeregiem wzd�u� strumienia, wodzowie, za� poszczeg�lnych szczep�w, rod�w i miejscowych wsp�lnot skupili si� wok� beja, kt�ry powiadamia� ich o zamys�ach mutesarryfa z Mosulu. Panowa� przy tym spok�j i porz�dek, jak na paradzie europejskich wojsk, zgo�a odmienny od ha�a�liwego tumultu, jaki zazwyczaj mo�na obserwowa� w�r�d wschodnich wojownik�w. Po jakim� czasie zgromadzenie rozesz�o si� sk�adnie, a wodzowie j�li przekazywa� swoim ludziom wiadomo�ci i polecenia beja. Ali bej tymczasem wr�ci� do nas. ��Co zarz�dzi�e�? � spyta� mir. Zapytany wyci�gn�� r�k� i wskaza� oddzia�ek mo�e dwudziestu m�czyzn, posuwaj�cy si� w g�r� t� sam� dr�k�, kt�r� niedawno wracali�my do doliny. ��Sp�jrz, to s� wojownicy z Airanu, Had�i D�o i Szura Chan, kt�rzy �wietnie znaj� t� okolic�. Wyszli naprzeciw Turkom i ostrzeg� nas w por� o ich pochodzie. Wystawi�em te� posterunki od strony Baadri, wi�c wr�g nie zdo�a nas zaskoczy�. Do nadej�cia nocy mamy jeszcze trzy godziny � to do��, by przenie�� wszystko, co nam tu niepotrzebne, w dolin� Idis. M�czy�ni zaraz wyrusz�, a Selek ich poprowadzi. ��Czy tylko zd��� wr�ci� przed rozpocz�ciem �wi�tych obrz�d�w? ��Na pewno. ��A wi�c niech id�. Po jakim� czasie przed nami pocz�� przesuwa� si� d�ugi rz�d m�czyzn, prowadz�cych zwierz�ta lub d�wigaj�cych rozmaite manatki. Jeden po drugim znikali stopniowo za grobowcem, a po chwili wynurzali si� znowu w gorzelna skalnej drodze; z miejsca, gdzie siedzieli�my, mo�na by�o �ledzi� ich przemarsz a� do chwili, gdy skry� ich wysoki, g�sty las. Poszli�my z Alim si� posili�. W chwil� p�niej przyst�pi� do mnie baszybozuk. ��Panie, musz� ci Co� rzec. ��C� takiego? ��Grozi nam wielkie niebezpiecze�stwo. ��Jakie� to? ��Nie wiem, ale te pacho�ki szatana od p� godziny wpatruj� si� we mnie strasznym wzrokiem. Wygl�da, jakby chcieli mnie zabi�! Poniewa� buluk emini mia� na sobie mundur, zachowanie jezyd�w, kt�rzy spodziewali si� tureckiej napa�ci, wydawa�o si� w pe�ni zrozumia�e. By�em jednak pewien, �e nie spotka go nic z�ego. ��Kiepska sprawa � rzek�em mimo to. � Je�li ci� zabij�, kt� b�dzie dba� o ogon twego os�a? ��Panie, oni zak�uj� i os�a! Czy nie widzia�e�, �e pozabijali ju� wi�kszo�� bawo��w i owiec? ��Tw�j osio� nie ma si� czego obawia�, a ty tak�e nie. Stanowicie par� i nikt was nie roz��czy. ��To dobrze. Ba�em si�, kiedy ci� nie by�o. Czy teraz znowu gdzie� si� wybierasz? ��Nie. Ale tobie rozkazuj� nie wychodzi� z domu i nie zadawa� si� z jezydami. W przeciwnym razie nie r�cz� za twoje bezpiecze�stwo. Bohater, kt�rego mutesarryf przydzieli� mi do ochrony, odszed� nieco pokrzepiony na duchu. Ale dosz�o mnie te� ostrze�enie z innej strony, odszuka� mnie Halef. ��Sihdi, czy wiesz, �e b�dzie wojna? ��Wojna? Mi�dzy kim a kim? ��Mi�dzy Osmanlylar a czcicielami szatana. ��S�ysza�e� chyba, o czym m�wili�my dzi� rano w Baadri? ��Nic nie s�ysza�em, bo rozmawiali�cie po turecku, a ci ludzie wymawiaj� tureckie s�owa tak, �e nie mog� ich zrozumie�. Ale widzia�em wielkie zgromadzenie, a potem m�czy�ni sprawdzali bro�. Potem zabrali st�d swoje rzeczy i zwierz�ta, a jak poszed�em na g�r� do szejka Mohammeda, wyjmowa� akurat stare naboje z pistoletu, �eby za�o�y� nowe. Wszystko to przecie� �wiadczy, �e szykuje si� jaka� niebezpieczna historia! ��Masz racj�, Halefie. Wczesnym rankiem Turcy z Baadri i z Kaloni napadn� na jezyd�w. ��Jakie maj� si�y? ��P�tora tysi�ca �o�nierzy. ��Wielu z nich polegnie, skoro przeciwnik zna ich plan. Po czyjej stronie staniesz, sihdi, z Turkami czy z jezydami? ��Wcale nie zamierzam walczy�. ��Nie? � spyta� dzielny ma�y Halef z rozczarowaniem w g�osie. � A ja mog�? ��Komu chcesz pomaga�? ��Jezydom. ��Jezydom? Uwa�asz przecie�, �e chc� ci� pozbawi� wst�pu do raju? ��Oh, sihdi, nie zna�em ich. Teraz ich kocham. ��Ale to przecie� niewierni! ��A czy� ty sam nie pomaga�e� zawsze szlachetnym ludziom, nie pytaj�c, czy wierz� w Allaha, czy w innego boga? M�j dzielny Halef chcia� mnie kiedy� nawr�ci� na mahometanizm, teraz za� widzia�em ku swej rado�ci, �e zachwia� si� nieco w swych niez�omnych ortodoksyjnych przekonaniach. ��Zostaniesz ze mn� � zadecydowa�em. ��Wtedy kiedy inni b�d� odwa�nie stawali do walki i bili si�? ��Mo�e b�dziemy mieli okazj� wykaza� jeszcze wi�cej odwagi i hartu. ��Wobec tego zostan� z tob�. A buluk emini? ��Buluk emini tak�e. Wszed�em na g�r� do szejka Mohammeda Emina. ��Hamdulillah � Bogu niech b�dzie chwa�a, �e przychodzisz! � odezwa� si�. � Czeka�em ci�, jak trawa czeka wieczornej rosy. ��By�e� ca�y czas tu na g�rze? ��Tak. Nikt nie powinien mnie rozpozna�, inaczej obawia�bym si� zdrady. Jakie nowiny przynosisz? Opowiedzia�em mu wszystko. Gdy sko�czy�em, wskaza� na le��c� przed nim bro�. ��Przyjmiemy ich nale�ycie. ��Nie b�dzie ci potrzebna bro�. ��Nie? Czy nie powinienem broni� siebie i naszych przyjaci�? ��Nasi przyjaciele s� dostatecznie silni. Czy chcia�by� wpa�� w r�ce Turk�w, kt�rym ledwo uszed�e�, czy ma ci� trafi� kula albo cios no�a, by tw�j syn d�u�ej jeszcze usycha� w wi�zieniu? ��Efendi, przemawia przez ciebie rozs�dek, ale nie odwaga. ��Szejku, wiesz, �e nie l�kam si� wrog�w: to nie strach przeze mnie przemawia. Ali bej za��da�, by�my trzymali si� z dala od bitwy. Jest zreszt� przekonany, �e do walki wcale nie dojdzie, ja za� podzielam ten pogl�d. ��My�lisz, �e Turcy poddadz� si� bez oporu? ��Je�li tego nie zrobi�, zgin� wszyscy. ��Tureccy oficerowie s� do niczego, ale �o�nierze bij� si� dzielnie. Przedr� si� na wzg�rza i ujd� nam. ��Tysi�c pi�ciuset przeciwko blisko sze�ciu tysi�com? ��Gdyby tylko uda�o si� ich okr��y�! ��Uda si� z ca�� pewno�ci�. ��Mamy wi�c uda� si� wraz z kobietami i dzie�mi do doliny Idis? ��Ty � tak. ��A ty? ��Ja zostan� tutaj. ��Allah kerim! Czemu? To� to pewna �mier�! ��Nie s�dz�. Chroni mnie wielkorz�dca, mam listy polecaj�ce mutesarryfa i jest ze mn� buluk emini, kt�rego sama obecno�� wystarczy; by mi zapewni� bezpiecze�stwo. ��Ale co zamierzasz tu robi�? ��Zapobiec nieszcz�ciu, je�li to mo�liwe. ��Czy Ali bej o tym wie? ��Nie. ��A mir Szejk chan? ��Te� nie. Dowiedz� si�, jak przyjdzie pora. Z najwy�szym trudem zdo�a�em na koniec sk�oni� szejka, by zaaprobowa� m�j plan. ��Wallahi! Drogi, kt�rymi pod��aj� ludzie, zapisane s� w Ksi�dze � rzek�. � Nie b�d� ci� namawia�, by� odst�pi� od swego zamiaru, ale zostan� tu razem z tob�. ��Ty? To niemo�liwe! ��Dlaczego? ��By�oby �le, gdyby Turcy ci� znale�li. ��A je�li znajd� ciebie? ��Ale� wyja�ni�em ci w�a�nie, �e nie grozi mi �adne niebezpiecze�stwo, ciebie natomiast, je�li zostaniesz rozpoznany, czeka los ca�kiem inny. ��Kres �ycia zapisany jest w Ksi�dze. Je�li mam umrze�, umr�, a w takim razie wszystko jedno, czy stanie si� to tutaj, czy w Amadije. ��Spieszysz ku w�asnej zgubie, ale zapominasz, �e i na mnie sprowadzisz w ten spos�b nieszcz�cie. Uzna�em, �e jedynie tym argumentem zdo�am skruszy� jego up�r. ��A c� to ma wsp�lnego z tob�? � spyta�. ��Je�li b�d� tu sam, chroni� mnie moje dokumenty, je�li jednak razem ze mn� zobacz� ciebie, nieprzyjaciela mutesarryfa, zbieg�ego wi�nia, ochrona przestanie dzia�a�. Obydwaj b�dziemy zgubieni. W zadumie spu�ci� wzrok. Rozumia�em dobrze, �e wewn�trznie nie mo�e przysta� na wymarsz do doliny Idis i nie pop�dza�em go z decyzj�. Po chwili odezwa� si� �ciszonym, niepewnym g�osem: ��Efendi, czy uwa�asz mnie za tch�rza? ��Nie. Wiem, �e jeste� odwa�ny i twoje serce nie zna l�ku. ��Co pomy�li Ali bej? ��Ali bej my�li tak samo jak ja, mir Szejk chan tak�e. ��A inni jezydzi? ��Znaj� twoj� s�aw� i wiedz�, �e nigdy nie uciekasz przed nieprzyjacielem. Mo�esz by� tego pewien. ��A je�liby pow�tpiewano o mojej odwadze, czy b�dziesz mnie broni�? Czy powiesz otwarcie wobec wszystkich, �e wyruszy�em z kobietami do Idis tylko dlatego, aby ci� us�ucha�? ��B�d� tak m�wi� wsz�dzie i wszystkim. ��Dobrze, zrobi� wi�c tak, jak rzek�e�. Z rezygnacj� odsun�� strzelb� i znowu zwr�ci� wzrok ku dolinie, kt�r� z wolna okrywa� wieczorny mrok. M�czy�ni, kt�rzy przedtem wyruszyli do Idis, ju� wracali. Szli g�siego, d�ugim rz�dkiem, kt�ry na naszych oczach w dolinie za�amywa� si� i rozprasza�. Od grobu �wi�tego m�a hukn�a salwa. W tym samym momencie nadszed� Ali bej ze s�owami: ��Zaczyna si� wielka uroczysto�� przy grobowcu. Nigdy dot�d �aden obcy nie by� przy tym obecny, ale mir Szejk chan w imieniu wszystkich kap�an�w pozwoli� mi was zaprosi�. By� to, rzecz jasna, niezwyk�y zaszczyt. Jednak�e szejk Haddedihn�w nie przyj�� zaproszenia. ��Dzi�ki ci, panie, ale muzu�manom nie wolno s�ucha� mod��w, kt�re nie s� skierowane do Allaha. By� muzu�maninem, wszak�e m�g� ubra� t� odmow� w inne s�owa. Zosta� w domu, ja za� poszed�em za bejem. Gdy�my wyszli, naszym oczom ukaza� si� niezwyk�y, nieopisanie pi�kny widok. W ca�ej dolinie jak okiem si�gn�� p�on�y �wiat�a: pod drzewami i na ga��ziach, w dole nad wod� i na ka�dym wzg�rzu, wok� dom�w i na gankach. Najwi�ksze o�ywienie panowa�o jednak przy grobowcu. Mir zapali� od �wi�tej lampki pochodni� i wyszed� ni� na wewn�trzny dziedziniec. Od tej pochodni zapalali swoje kaganki szejkowie i kawali, od nich z kolei fakirzy, nast�pnie za� wszyscy wyszli na zewn�trz i tysi�ce po�pieszy�y ku nim, aby oczy�ci� si� w �wi�tym ogniu. Kto zdo�a� docisn�� si� do pochodni kap�ana, przesuwa� r�k� przez p�omie�, a potem dotyka� ni� czo�a i piersi tam, gdzie bije serce. M�czy�ni wk�adali potem ponownie r�k� w ogie�, aby zanie�� b�ogos�awie�stwo swoim �onom. Matki czyni�y tak samo dla dzieci, kt�re nie mia�y do�� si�, aby przedosta� si� przez zbity t�um. Panowa�o przy tym wesele, czysta, z serca p�yn�ca rado��. R�wnie� �wi�te miejsce by�o iluminowane. W ka�dej z licznych nisz w murze znalaz�a si� lampka, a na dziedzi�cach zwiesza�y si� d�ugie girlandy lampek i zniczy. Ka�da ga��� drzewa zdawa�a si� ramieniem ogromnego �wiecznika, setki �wiate� pi�y si� po wie�ach a� do szczytu, tworz�c dwie �wietliste kolumny � widok zaiste czarodziejski. Teraz kap�ani w dw�ch rz�dach zaj�li miejsca na wewn�trznym dziedzi�cu. Z jednej strony zasiedli szejkowie w bia�ych szatach, z drugiej kawali. Ci ostatni mieli instrumenty, na przemian flety i b�benki. Siedzia�em z Alim pod daszkiem winoro�li. Gdzie znajdowa� si� mir Szejk chan, nie mog�em dostrzec. Z wn�trza grobowca dobieg�o wo�anie, kawali podnie�li swe instrumenty. Flety pocz�y dobywa� powoln�, �a�osn� melodi�, a lekkie uderzenia w b�benki zaznacza�y takt. Potem nast�pi� przeci�g�y akord czterech ton�w, czemu akompaniowa�y delikatne d�wi�ki b�benk�w, ledwo muskanych palcami, pianissimo, potem piano, mocniej, coraz mocniej, a� do fortissimo, wtedy za� flety j�y odzywa� si� na dwa g�osy � do partii tej nie pasowa�oby �adne z naszych okre�le� muzycznych, brzmia�a jednak niezwykle mi�o i koj�co. Na koniec z wn�trza budowli wyszed� mir Szejk chan. Towarzyszy�o mu dw�ch szejk�w. Jeden ni�s� przed nim drewnian� podstawk�, przypominaj�c� pulpit do nut; ustawiono j� na �rodku dziedzi�ca. Inny ni�s� ma�e naczynie z wod� oraz drugie, bez nakrycia, okr�g�e, zawieraj�ce jaki� p�yn buchaj�cy ogniem. Oba naczynia umieszczono na pulpicie, do kt�rego zbli�y� si� teraz mir Szejk chan. Da� r�k� znak i muzyka rozpocz�a si� na nowo. Po partii wst�pnej kap�ani zaintonowali unisono hymn. Nie mog�em niestety zanotowa� s��w pie�ni, to bowiem rzuci�oby si� w oczy, a dos�owne brzmienie zatar�o mi si� w pami�ci. Hymn �piewany by� po arabsku i nawo�ywa� do czysto�ci, wiary oraz czujno�ci. Nast�pnie mir wyg�osi� kr�tkie przem�wienie do kap�an�w. W zwi�z�ych s�owach przypomina�, i� nale�y wystrzega� si� grzechu, czyni� dobro wszystkim ludziom, zawsze trwa� przy wierze i broni� jej przed wszelkimi nieprzyjaci�mi. Potem cofn�� si� i siad� przy nas. Jeden z kap�an�w przyni�s� teraz �ywego koguta, kt�rego uwi�zano do pulpitu. Z lewej strony ptaka ustawiono naczynie z wod�, z prawej � drugie naczynie, zawieraj�ce p�on�c� ciecz. Znowu zabrzmia�a muzyka. Kogut schowa� �epek pod skrzyd�o, delikatne d�wi�ki flet�w zdawa�y si� go wcale nie obchodzi�. Po chwili d�wi�ki nasili�y si� i kogut pocz�� s�ucha�. Wyci�gn�� g�ow� spod skrzyd�a, potoczy� wok� jasnym, roztropnym okiem i spostrzeg� wod�. Pr�dko zanurzy� dzi�b w naczyniu, �eby si� napi�. Wydarzenie to obwie�ci� dono�ny, przenikliwy �oskot b�benk�w. Zdawa�o si�, �e ha�as dzia�a na ptaka podniecaj�co. Przekrzywi� g�ow� i nas�uchiwa� uwa�nie. Zorientowa� si� przy tym, �e tu� obok niego p�onie ogie�. Chcia� si� odsun��, ale nie m�g�, by� przecie� uwi�zany Rozz�oszczony wypr�y� si� i wyda� z siebie g�o�ne kikiriki!, na co odpowiedzia�y flety i b�benki. Kogut, najwyra�niej doszed�szy do wniosku, �e szykuj� si� tu jakie� zawody wokalne, �mia�o zwr�ci� si� w stron� muzykant�w i tak rozpocz�a si� potyczka na tony, kt�ra koguta doprowadzi�a w ko�cu do takiej pasji, �e zerwa� kr�puj�c� go link� i z w�ciek�ym pianiem zemkn�� do wn�trza �wi�tyni. Muzyka towarzyszy�a temu bohaterskiemu wyczynowi pot�nym fortissimo, kt�remu zawt�rowa� ch�r kap�an�w i nast�pi� wielki fina�, zdolny z ca�� pewno�ci� ostatecznie wyczerpa� zar�wno grajk�w jak i �piewak�w. Gdy utw�r dobieg� ko�ca, kawali uca�owali swoje instrumenty. Teraz mia�a nast�pi� sprzeda� kul, o czym ju� wspomnia�em. Przedtem jednak jeszcze podeszli do nas kap�ani i wr�czyli Alemu bejowi i mnie kule w prezencie. Siedem dla niego i siedem dla mnie. Na ka�dej wyryte by�o ostrym narz�dziem arabskie s�owo. Z moich siedmiu kul cztery nosi�y napis �Esz Szems� � s�o�ce. Sprzeda� odbywa�a si� na zewn�trznym dziedzi�cu, podczas gdy wewn�trz mur�w nadal rozbrzmiewa�a muzyka i �piew. Opu�ci�em �wi�tyni�. Przysz�o mi do g�owy, �e warto by popatrze� na dolin� z g�ry, i poszed�em, aby wzi�� sobie do towarzystwa Halefa. Siedzieli razem z Ifr� na ganku domu, pogr��eni w o�ywionej rozmowie. Dosz�o mnie pytanie Halefa: ��Co? Powiadasz, �e to by� Rosjanin? ��Tak. Moskal, kt�remu niech Allah utnie g�ow�, bo gdyby nie on, mia�bym do tej pory nos! R�ba�em na wszystkie strony jak oszala�y, ale ten �otr zamierzy� si� na moj� g�ow�. Chcia�em si� uchyli� i zrobi�em krok do ty�u. Wtedy cios, kt�ry mia� trafi� w g�ow�, ugodzi� tylko w� ��Had�i Halefie! � zawo�a�em. Z prawdziw� przyjemno�ci� przerwa�em s�awetn� opowie�� o nosie. Obydwaj m�czy�ni poderwali si� i podeszli do mnie. ��B�dziesz mi towarzyszy�, Halefie, chod�! ��Dok�d, sihdi? ��Na g�r�, zobaczy�, jak wygl�da o�wietlona dolina. ��Emirze, pozw�l mi tak�e i��! � poprosi� Ifra. ��Nie mam nic przeciwko temu. Hajda! Wspi�li�my si� na wzg�rze od strony Baadri. Po drodze co chwila spotykali�my m�czyzn, kobiety i dzieci z pochodniami i kagankami, wszyscy pozdrawiali nas i zagadywali przyja�nie. Gdy znale�li�my si� u szczytu, widok by� zaiste niezr�wnany. Wielu jezyd�w pod��a�o z nami, by o�wietli� nam drog�, ja jednak prosi�em, by zawr�cili albo by zgasili pochodnie. Aby w pe�ni nacieszy� si� feeri� w dolinie, trzeba by�o samemu znajdowa� si� w ciemno�ciach. Dolina iskrzy�a si� od �wiate�. Tysi�ce �wietlistych punkt�w ta�czy�o, podrygiwa�o i migota�o, strzela�o i krzy�owa�o si� ze sob�, w samym dole zdawa�y si� ca�kiem male�kie, im bli�ej nas, tym wi�ksze. �wi�te miejsce ton�o po prostu w blasku, a wie�e pi�y si� w ciemno�� jak ogniste hymny. Falami wzbija� si� w g�r� gwar g�os�w, niekiedy w pobli�u przerywany dono�nym okrzykiem rado�ci. M�g�bym tak sta� godzinami i syci� si� tym widokiem. Nagle us�ysza�em z bliska pytanie w j�zyku kurdyjskim: ��Co to za gwiazda? Pytaj�cym by� jeden ze stoj�cych opodal jezyd�w. ��Gdzie? � spyta� inny. ��Popatrz na Rea Kadisan*, tam, w prawo! ��Widz�. ��Tu� pod ni� rozb�ys�a wielka, jasna gwiazda. O, teraz znowu! Widzisz j�? ��Tak, widzia�em. To Kjale be seri*. Cztery gwiazdy, kt�re w naszej konstelacji tworz� grzbiet Nied�wiedzicy, u Kurd�w nazywane s� �Starcem�. Wedle tutejszych wierze� jego g�owa schowana jest za s�siedni� grup� gwiazd. O trzech gwiazdach stanowi�cych ogon Nied�wiedzicy (albo Wagi, bo i tak zw� ten gwiazdozbi�r) Kurdowie m�wi� �dwaj bracia i niewidoma matka Starca�. ��Kjale be seri ma przecie� cztery gwiazdy � zauwa�y� pierwszy. ��To raczej Kumikd�i siwian*. ��Kumikd�i stoi wy�ej. O, teraz znowu �wieci. Ach, pomylili�my si�, to przecie� strona po�udniowa. Wi�c to b�dzie Meshin*. ��Meshin te� ma wi�cej gwiazd. Jak my�lisz, efendi, co to jest? Pytanie skierowane by�o do mnie. Ot� mnie ta �gwiazda� wydawa�a si� do�� podejrzana. Pochodnie i �wiat�a w dole rzuca�y �un�, tote� nie � byli�my w stanie dok�adnie rozpoznawa� gwiazd Ale blask, kt�ry od czasu do czasu migota� z tamtej strony i natychmiast znika�, by� zdumiewaj�co jasny. Przypomina�o to b��dny ognik, kt�ry nagle si� zapala i zaraz znowu ga�nie. Obserwowa�em jeszcze przez chwilk�, a potem zwr�ci�em si� do Halefa: ��Had�i Halefie, id� pr�dko do Alego beja i powiedz mu, aby przyszed� tu jak najszybciej. Chodzi o wa�n� spraw�. Ma�y s�uga oddali� si� szybkim krokiem, ja za� poszed�em jeszcze kawa�ek dalej, po trosze by m�c lepiej obserwowa� rzekom� gwiazd�, po trosze dla unikni�cia dalszych pyta�. Na szcz�cie Ali bej us�ysza�, �e udaj� si� na wzg�rze i postanowi� i�� za mn�. Halef spotka� si� z nim po drodze i przyprowadzi� go do mnie. ��Co si� sta�o, efendi? Wyci�gn��em r�k�. ��Popatrz uwa�nie. Zobaczysz rozb�yskuj�c� gwiazd�. O, teraz! ��Widz� j�! ��Ju� znowu znik�a. Czy wiesz, co to za gwiazda? ��Nie. Znajduje si� bardzo nisko i nie nale�y do �adnego gwiazdozbioru. Podszed�em do opodal rosn�cego krzaka i wyci��em kilka pr�t�w. Jeden z nich wetkn��em w ziemi� i stan��em par� krok�w dalej. ��Ukl�knij dok�adnie za tym pr�tem. Zatkn� drugi pr�t w kierunku, gdzie gwiazda znowu si� poka�e. Widzisz j� teraz? ��Tak. Ca�kiem wyra�nie. ��Gdzie mam zatkn�� pr�t? Tutaj? ��O jedn� stop� w prawo. ��Dobrze. Teraz obserwuj dalej! ��Widzia�em j� znowu � odezwa� si� po chwili. ��Gdzie? Wetkn� trzeci pr�t. ��Gwiazda zmieni�a po�o�enie. Teraz by�a du�o bardziej na lewo. ��Jak daleko? Powiedz! ��Dwie stopy dalej od poprzedniego pr�ta. Wetkn��em w ziemi� trzeci pr�t, a Ali bej obserwowa� dalej. ��Teraz widzia�em j� znowu � oznajmi� po chwili. ��Gdzie? ��Ju� nie na lewo, tylko na prawo. ��Dobrze! To w�a�nie chcia�em ci pokaza�. Mo�esz ju� wsta�. Pozostali przygl�dali si� moim osobliwym poczynaniom ze zdumieniem. Ali bej r�wnie� nie pojmowa�, o co mi chodzi. ��Czemu kaza�e� mnie wo�a� z powodu tej gwiazdy? ��Bo to wcale nie jest gwiazda! ��A co? Pochodnia? ��C�, gdyby to by�a tylko jedna pochodnia, nie by�oby jej tak dobrze wida�. To ca�e mn�stwo pochodni. ��Dlaczego tak s�dzisz? ��Nie mo�e to by� gwiazda, bo znajduje si� ni�ej ni� szczyt le��cej z ty�u g�ry. A �e jest to wi�cej ni� tylko jedna pochodnia, o tym mog�e� si� przekona� z eksperymentu, kt�ry�my przed chwil� przeprowadzili. To wielu ludzi, id� albo jad� konno z pochodniami czy latarniami, i czasem kt�ra� z nich si� pokazuje. Bej wyda� okrzyk zdumienia: ��Masz s�uszno��, efendi! ��Kto to mo�e by�? s ��Nie pielgrzymi, bo ci szliby do Szeik Adi od strony Baadri. ��Wi�c mo�e Turcy? ��Panie! Czy to mo�liwe? ��Nie wiem, nie znam tej okolicy. Opisz mi j�, beju! ��T�dy prosto idzie droga do Baadri, a tam w lewo droga do Ain Sifni, Podziel drog� na trzy cz�ci: gdy przejdziesz pierwszy odcinek, b�dziesz mia� te �wiat�a po lewej, w stron� rzeki, kt�ra wyp�ywa z Szeik Adi. ��Czy mo�na jecha� wzd�u� rzeki i dotrze� w ten spos�b do Szeik Adi? ��Tak. ��Wi�c zaniedbano czego� bardzo wa�nego. Wystawi�e� posterunki od strony Baadri i Kaloni, ale nie od strony Ain Sifni. ��Turcy stamt�d nie przyjd�. Ludzie z Ain Siini donie�liby nam o tym. ��Ale je�li Turcy nie chcieli wcale i�� do Ain Sifni, tylko przeprawi� si� przez Khausser ko�o D�erraije, �eby dotrze� do doliny mi�dzy Ain Sifni a tym miejscem? Wydaje mi si�, �e w takim razie obraliby dok�adnie ten kierunek, w jakim teraz poruszaj� si� �wiat�a. Popatrz, teraz znowu przesun�y si� w lewo! ��Efendi, by� mo�e twoje przypuszczenia s� trafne. Natychmiast wy�l� zwiadowc�w! ��A ja obejrz� sobie t� gwiazd� z bliska. Masz cz�owieka, kt�ry zna dobrze okolic�? ��Najlepiej zna j� Selek. ��To dobry je�dziec, niech mnie poprowadzi. Jak naj�pieszniej zeszli�my w d�. Ostatnia cz�� naszej rozmowy prowadzona by�a tak cicho, �e nikt, zw�aszcza za� baszybozuk, nie m�g� niczego dos�ysze�. Selek znalaz� si� wkr�tce, dano mu konia i zaopatrzono w bro�. Trzeba by�o zabra� te� Halefa. Mia�em do niego wi�cej zaufania ni� do kogokolwiek innego. W dwadzie�cia minut od chwili, gdy po raz pierwszy zobaczy�em rzekom� gwiazd�, p�dzili�my ju� drog� do Ain Sifni. Na najbli�szym wzniesieniu zatrzymali�my si�. Wpatrywa�em si� w p�mrok przed nami i wreszcie dostrzeg�em znowu b�ysk �wiat�a. Pokaza�em go Selekowi. ��Efendi, to nie gwiazda, i nie pochodnie, bo te rzuca�yby wi�cej �wiat�a. To musz� by� latarnie. ��Musimy si� do nich zbli�y�. Znasz dobrze t� okolic�? ��Poprowadz� ci�, znam tu ka�dy kamie� i ka�dy krzak. Trzymaj si� tylko blisko mnie i �ci�gnij wodze. Zawr�ci� od wody w prawo i ruszyli�my k�usem na prze�aj. Jazda by�a niewygodna, ale po dobrym kwadransie mogli�my dok�adnie rozr�ni� �wiat�a � by�o ich du�o. Po nast�pnym kwadransie dotarli�my na grzbiet g�ry i teraz mogli�my si� przekona�, �e mamy przed sob� spor� grup� ludzi. Co to byli za ludzie, nie mo�na by�o st�d rozpozna�, zauwa�yli�my, �e w pewnej chwili ca�y poch�d znik� i wi�cej si� nie pojawi�. ��Czy jest tam jakie� wzg�rze? ��Nie To p�aski teren � odrzek� Selek. ��A mo�e zag��bienie, dolinka, w kt�rej �wiat�a mog�y, si� schowa�? ��Nie. ��Wi�c mo�e las albo� ��Tak, efendi � po�pieszy� z odpowiedzi� Selek � tam, gdzie �wiat�a znik�y, jest ma�y gaj oliwny. ��Dobrze! Zostaniesz tu z ko�mi i zaczekasz na nas. Halefa zabieram z sob�. ��Panie, zabierz mnie tak�e � poprosi� Selek. � Konie mog�yby zdradzi� nasz� obecno��. ��Uwi��emy je! ��M�j Kary jest zbyt cenny, �eby go zostawi� bez dozoru. Zreszt� nie umiesz si� skrada�. Us�ysz� ci� albo zobacz�. ��Efendi, umiem si� skrada�! ��Zamilcz � odezwa� si� na to Halef. � Ja te� my�la�em, �e umiem w�lizn�� si� w �rodek duaru* i uprowadzi� najlepszego konia. A jak przysz�o co do czego i mia�em to zrobi� przed efendim, najad�em si� wstydu jak dzieciak. Ale pociesz si�, Allah nie chcia� przecie� uczyni� ci� jaszczurk�. Zostawili�my strzelby i ruszyli�my przed siebie. By�o dosy� jasno, by z odleg�o�ci pi��dziesi�ciu krok�w rozpozna� cz�owieka. Po jakich� dziesi�ciu minutach wynurzy�a si� przed nami ciemna plama, rosn�ca z minuty na minut� � gaj oliwny. Gdy byli�my ju� do�� blisko, aby w ci�gu pi�ciu minut dotrze� do drzewek, zatrzyma�em si� i wyt�y�em s�uch. Wok� panowa�a g��boka cisza. ��Id� za mn�, tak �eby�my znajdowali si� na jednej linii. Mia�em na sobie tylko kurtk� i spodnie, jedno i drugie ciemne. Na g�owie mia�em tarbusz, od kt�rego odwi�za�em jasn� chust� tak, aby nie odcina� si� na tle ciemnego pod�o�a. Halef tak�e ubrany, by� na ciemno. Bezszelestnie czo�gali�my si� naprz�d. Wtem us�ysza�em lekki trzask ga��zi Przywarli�my doi ziemi i wolniutko pe�zli�my dalej. Szelesty i trzaski sta�y si� dono�niejsze. ��Zbieraj� ga��zie, pewnie chc� rozpali� ognisko. ��To dla nas dobrze, sihdi � odszepn�� Halef. Wkr�tce znale�li�my si� u tylnego skraju lasku. S�ycha� by�o parskanie koni i m�skie g�osy. Przycupn�li�my w pobli�u g�stych zaro�li. ��Schowaj si� tutaj � poleci�em cicho Halefowi � i czekaj na mnie. ��Nie opuszcz� ci�, sihdi, p�jd� z tob�. ��M�g�by� nieostro�nie narobi� ha�asu i us�yszeliby nas. W lesie trudniej si� czo�ga� ni� na otwartym polu. Wzi��em ci� tu po to, �eby� mi os�ania� powr�t. Nie ruszaj si� st�d, nawet gdyby� us�ysza� strza�y. A jak ci� zawo�am, natychmiast przybiegniesz. ��A je�li nie wr�cisz tu i nie zawo�asz? ��Odczekasz p� godziny, a potem podczo�gasz si� do przodu zobaczy�, co si� ze mn� sta�o. ��Sihdi, je�eli Osmanlylar ci� zabij�, zgin� wszyscy z mojej r�ki! Us�yszawszy to zapewnienie ruszy�em naprz�d, ale zaledwie troch� si� oddali�em, doszed� mnie dono�ny, rozkazuj�cy g�os: ��Atesz jak � rozpal ogie�! G�os ten dochodzi� z odleg�o�ci mo�e trzydziestu metr�w. Mog�em wi�c spokojnie czo�ga� si� dalej. Us�ysza�em trzask p�omieni i zaraz potem buchn�o ognisko, kt�rego blask si�ga� niemal do miejsca, gdzie si� znajdowa�em. Utrudnia�o to bardzo, rzecz jasna, moje przedsi�wzi�cie. ��Atesz etrafina taszlar koj � u�� kamienie wok� ogniska! � poleci� ten sam g�os. Rozkazu tego wida� natychmiast us�uchano, gdy� jasny blask ognia skry� si�, a ja mog�em bezpieczniej posuwa� si� naprz�d. � Przekrada�em si� od drzewa do drzewa, za ka�dym pniem czeka�em, p�ki nie przekona�em si�, �e mnie nie dostrze�ono. Szcz�liwie przezorno�� ta by�a zbyteczna: nie znajdowa�em si� w puszczach Ameryki, a poczciwcy przede mn� zdawali si� zgo�a nie podejrzewa�, �e kto� mo�e ich podpatrywa�. Tote� posuwa�em si� coraz dalej, a� dotar�em do drzewa, kt�rego korzenie wypuszcza�y liczne odro�le � mia�em nadziej� znale�� tam dobr� kryj�wk�. Zale�a�o mi na tym o tyle, �e w pobli�u drzewa siedzia�o dw�ch m�czyzn, do kt�rych chcia�em si� zbli�y�: byli to tureccy oficerowie. Ostro�nymi ruchami zdo�a�em umo�ci� si� pod os�on� p�d�w, sk�d mog�em doskonale wszystko widzie�. Na skraju lasku sta�y cztery g�rskie dzia�ka. Opodal uwi�zano mu�y niezb�dne do transportu � by�o ich blisko czterdzie�ci Zazwyczaj do jednej armaty potrzeba siedem mu��w; jeden d�wiga luf�, jeden lawet�, jeden ko�a, a cztery pozosta�e � skrzynki z amunicj�. Dalej roz�o�yli si� biwakiem kanonierzy. Le�eli wygodnie wyci�gni�ci na ziemi i gaw�dzili. Dwaj oficerowie zapragn�li natomiast napi� si� kawy i zapali� d�ibuk; dlatego rozpalono ogie�, nad kt�rym wsparta na dw�ch kamieniach stan�a d�eswa*. Jeden z dw�ch zuch�w by� kapitanem, drugi porucznikiem. Kapitan mia� wygl�d do�� poczciwy; robi� na mnie wra�enie zacnego niemieckiego piekarza s�usznej tuszy, kt�remu w amatorskim teatrze wypad�o zagra� dzikiego Turka i w tym celu wypo�yczy� sobie za p�torej marki odpowiedni kostium. Podobnie by�o z porucznikiem � dok�adnie tak samo wygl�da�aby dobiegaj�ca sze��dziesi�tki damulka, kt�rej strzeli�a do g�owy godna podlotka my�l przebrania si� na zapusty w pumpy i tureck� kurt�. Wszelako uwagi, kt�re mi�dzy sob� wymieniali, brzmia�y ju� mniej sympatycznie. Le�a�em tak blisko, �e mog�em wszystko s�ysze�. ��Mamy dobre dzia�a � rzuci� kapitan. ��Bardzo dobre � zawt�rowa� porucznik. ��B�dziemy strzelali, rozbijemy wszystko w puch. ��Wszystko! � zabrzmia�o echo. ��We�miemy �upy. ��Du�e �upy! ��Wyka�emy si� odwag�. ��Wielk� odwag�! ��Dostaniemy awans. ��Du�y awans! ��B�dziemy palili perski tyto�. ��Tyto� z Szirasu! ��B�dziemy pili arabsk� kaw�. ��Kaw� z Mokki! ��Jezydzi musz� umrze�. ��Umr� wszyscy! ���ajdaki. ���otry! ��Nieczy�ci. ��Bezwstydne psy! ��Trzeba ich wybi� do nogi. ��Zaraz jutro! ��Tak jest. Zobaczy�em i us�ysza�em dosy�. J��em si� tedy wycofywa�, wpierw wolno i ostro�nie, potem coraz szybciej. Wreszcie podnios�em si� i szed�em wyprostowany, czemu Halef, gdym do niego dotar�, niema�o si� dziwi�. ��Kto to jest, sihdi? ��Artylerzy�ci. Chod�, trzeba si� po�pieszy�! ��Czo�gamy si� czy idziemy zwyczajnie? ��Idziemy. Wkr�tce dotarli�my do miejsca, gdzie sta�y konie, wsiedli�my i ruszyli�my z powrotem. Odcinek do Szeik Adi przebyli�my teraz znacznie szybciej ni� w tamt� stron�. W dolinie panowa� wci�� ten sam o�ywiony radosny nastr�j. Powiedziano mi, �e Ali bej znajduje si� w �wi�tyni, jako� odnalaz�em go w towarzystwie mira Szejka chana na wewn�trznym dziedzi�cu. Niecierpliwie wyszed� mi na spotkanie i powi�d� do chana. ��Co widzia�e�? � spyta�. ��Dzia�a! ��Och! � wykrzykn�� z przestrachem. � Ile? ��Cztery ma�e g�rskie armatki. Chc� ostrzela� Szeik Adi. Podczas gdy piechota b�dzie atakowa�a od strony Baadri i Kaloni, artyleria ma bi� z do�u znad rzeki. Plan jest niez�y, bo stamt�d mo�na wzi�� pod obstrza� ca�� dolin�. Chodzi�o tylko o to, by niepostrze�enie przetransportowa� dzia�a przez g�ry, i to si� powiod�o. U�yto do tego mu��w, kt�re w ci�gu godziny mog� przeci�gn�� dzia�a z obozowiska a� pod Szeik Adi. ��Co zrobimy, efendi? ��Daj mi natychmiast sze��dziesi�ciu konnych z latarniami, a za dwie godziny b�dziesz mia� dzia�a wraz z obs�ug� w Szeik Adi. ��We�miesz ich w niewol�? ��Tak. ��Panie, dam ci stu konnych! ��Daj osiemdziesi�ciu i powiedz im, �e czekam na nich w dole nad wod�. Oddali�em si� i zasta�em Halefa i Seleka jeszcze przy koniach. ��Co uczyni Ali bej? � spyta� Halef. ��Nic. My sami zrobimy wszystko, co nale�y. ��Co to znaczy, sihdi? �miejesz si�? Znam ci� � chcesz sprowadzi� tu dzia�a? ��Oczywi�cie. Ale chc� dosta� te dzia�a bez rozlewu krwi, dlatego bierzemy ze sob� osiemdziesi�ciu konnych. Pok�usowa�i�my do wylotu doliny, gdzie niezad�ugo stawili si� je�d�cy. Seleka z dziesi�cioma lud�mi wysia�em przodem, sam z reszt� pod��a�em kawa�ek w tyle. Nie napotkawszy przeciwnika dotarli�my do wzniesienia, gdzie przedtem czeka� na nas Selek, i zsiedli�my z koni. Najpierw wys�a�em kilku ludzi, aby czuwali nad naszym bezpiecze�stwem; potem zostawi�em dziesi�ciu ludzi przy koniach, my za�, pozostali, przekradli�my si� w stron� lasku. Zatrzymali�my si� w odpowiedniej odleg�o�ci, dalej poszed�em sam. Jak poprzednio, i teraz bez przeszk�d dotar�em do drzewa, kt�re przedtem u�yczy�o mi schronienia. Turcy le�eli grupkami i rozmawiali. Mia�em nadziej�, �e zastan� ich u�pionych. Jednak�e wojskowa czujno�� i oczekiwanie walki nie da�y im widocznie zasn��. Razem z podoficerami i owymi dwoma oficerami naliczy�em trzydziestu czterech ludzi i wr�ci�em do swoich. ��Had�i Halef i Selek, id�cie i przyprowad�cie swoje konie. Zatoczycie �uk i przejedziecie na drug� stron� lasku. Zatrzymaj� was. Powiecie, �e wybieracie si� na uroczysto�� do Szeik Adi i �e zab��dzili�cie. W ten spos�b odwr�cicie uwag� Turk�w. Reszta nale�y do nas. Ruszajcie! Pozosta�ym poleci�em podw�jnym szeregiem otoczy� lasek z trzech stron. Da�em im niezb�dne instrukcje, potem za� przywarli�my do ziemi i pe�zaj�c j�li�my posuwa� si� naprz�d. Ja sam posuwa�em si� najszybciej. Od dw�ch minut by�em ju� przy moim drzewie, gdy rozleg�y si� g�o�ne uderzenia kopyt. Ognisko p�on�o jeszcze; tote� mog�em do�� dobrze wszystko widzie�. Dwaj oficerowie zapewne sp�dzili ten czas, racz�c si� kaw� i poci�gaj�c fajki. ��Szeik Adi to przekl�te gniazdo � us�ysza�em kapitana. ��Przekl�te do gruntu! � przytwierdzi� porucznik. ��Ludzie modl� si� tam do szatana. ��Do szatana! Niech Allah wydusi ich i zetrze na proch! ��My to uczynimy! ��Tak, rozerwiemy ich na sztuki!� ���aden nie ujdzie �ywy. Do tego momentu mog�em �ledzi� rozmow�, potem da�y si� s�ysze� st�pania koni. Porucznik podni�s� g�ow�. ��Kto� nadchodzi � rzek�. Kapitan te� nadstawi� uszu. ��Kto to mo�e by�? � zapyta�. ��Dw�ch konnych S�ysz� wyra�nie. Podnie�li si�, �o�nierze uczynili to samo. W blasku ogniska wida� by�o Halefa i Seleka. Kapitan podszed� ku nim, wyci�gaj�c szabl�. ��St�j! Co�cie za jedni? � zakrzykn��. Natychmiast otoczyli ich Turcy! M�j ma�y Halef spogl�da� z konia na oficer�w z min� �wiadcz�c� o tym, �e zrobili na nim dok�adnie to samo wra�enie, co przedtem na mnie. ��Co�cie za jedni, pytam! � powt�rzy� kapitan. ��Ludzie! ��Co za ludzie? ��Konni! ��Niech was diabli! Odpowiada� mi zaraz jak nale�y, bo po�a�ujecie! Co�cie za jedni? ��Jezydzi � odrzek� teraz nieg�o�no Selek. ��Jezydzi, ach tak! A sk�d? ��Z Mekki. ��Z Mekki? Maszallah! Wi�c w Mekce te� s� czciciele szatana? ��Kilka tysi�cy. ��A� tylu! Allah kerim, pozwala rosn�� chwastom mi�dzy dobrym zbo�em. Dok�d zmierzacie? ��Do Szeik Adi. ��Ach wi�c tak! Czego tam szukacie? ��Odb�dzie si� tam wielka uroczysto��. ��Wiem. Ta�czycie i �piewacie razem z diab�em, i modlicie si� do koguta, kt�ry l�gnie si� z ognia d�ehenny. Precz z koni! Jeste�cie moimi je�cami. ��Je�cami? C� ci zawinili�my? ��Jeste�cie dzie�mi diab�a. Trzeba wam dobrze przetrzepa� sk�r�, �eby wasz ojciec was opu�ci�. Zsiada�! Sam kapitan wzi�� si� do dzie�a i obu m�czyzn po prostu �ci�gni�to z siode�. ��Oddajcie bro�! Wiedzia�em, �e tego Halef nigdy nie uczyni, nawet w podobnej sytuacji. Rozejrza� si� woko�o, ja za� unios�em g�ow�, �eby m�g� mnie zobaczy�. Wiedzia� teraz, �e jest bezpieczny. Po cichych szelestach dochodz�cych z ty�u zorientowa�em si�, �e moi ludzie okr��yli obozowisko. ��Bro�? � spyta� Halef. � Pos�uchaj, jusbaszy, pozw�l, �e co� ci powiemy. ��Co takiego? ��To mo�emy powiedzie� tylko tobie i twemu mulasimowi. ��Nie chc� od was niczego s�ysze�. ��Ale to wa�ne, bardzo wa�ne. ��Czego dotyczy? ��Pos�uchaj. Halef szepn�� mu na ucho par� s��w, kt�re odnios�y ten skutek, �e kapitan cofn�� si� o kilka krok�w i spojrza� na m�wi�cego niemal z szacunkiem. Potem dowiedzia�em si�, �e sprytny Halef szepn��: �Dotyczy waszych kies�. ��To prawda? � zapyta� oficer. ��Prawda. ��Zachowasz wszystko w sekrecie? ��B�d� milcza� jak gr�b. ��Przysi�gnij. ��Na co mam przysi�c? ��Na Allaha i na brod� nie, wy�cie przecie� jezydzi. Wi�c przysi�gnij na szatana, kt�remu oddajecie cze��. ��Dobrze. Szatan mi �wiadkiem, �e nic nikomu nie powiem. ��Szatan rozerwie ci� na sztuki, je�li k�amiesz. Chod�, mulasimie, chod�cie wy obaj. We czterech podeszli do ogniska; mog�em s�ysze� teraz ka�de s�owo. ��M�w wi�c! � nakaza� kapitan. ��Pu�� nas wolno. Zap�acimy ci. ��Macie pieni�dze? ��Mamy pieni�dze. ��Czy nie wiecie, �e te pieni�dze s� ju� moje? Wszystko, co macie przy sobie, nale�y do nas. ��Nigdy ich nie znajdziesz. Czciciele szatana umiej� sprawi�, �e pieni�dze staj� si� niewidoczne. ��Allah jest wszechwiedz�cy. ��Ale ty nie jeste� Allahem. ��Nie wolno mi was pu�ci�. Mogliby�cie nas zdradza�. ��Jak to � zdradzi�? ��Nie widzicie, �e szykujemy si� na wypraw� wojenn�? ��Nie zdradzimy was. ��Ale chcecie przecie� jecha� do Szeik Adi. ��Nie pozwalasz na to? ��Nie. ��Wi�c wy�lij nas, dok�d chcesz. ��Musieliby�cie pojecha� do Baaweisa i zaczeka� tam dwa dni. ��Dobrze. ��Ile jeste�cie gotowi zap�aci� za swoj� wolno��? ��A ile ��dasz? ��Pi�tna�cie tysi�cy piastr�w* za ka�dego. ��Wybacz, jusbaszy, � to za ma�o! Kapitan spojrza� na ma�ego Had�i Halefa ze zdumieniem. ��Co to ma znaczy�? ��To znaczy, �e ka�dy z nas wart jest wi�cej ni� pi�tna�cie tysi�cy piastr�w. Pozw�l, �e damy ci pi��dziesi�t tysi�cy! ��Cz�owieku, ty� oszala�! ��Albo sto tysi�cy! Jusbaszy o wygl�dzie piekarza wyd�� bezradnie policzki, popatrzy� na chuderlawego porucznika i spyta�: ��Mulasimie, co na to powiesz? Ten sta� z otwart� g�b� i przyzna� prostodusznie: ��Nic, nic zgo�a. ��Ja te� nic. Ci ludzie musz� by� strasznie bogaci. Nast�pnie t�u�cioch zwr�ci� si� znowu do Halefa: ��Gdzie macie pieni�dze? ��Koniecznie chcesz to wiedzie�? ��Koniecznie. ��Mamy przy sobie kogo�, kto za nas zap�aci. Ale ty nie mo�esz go widzie�. ��Niech Allah ma nas w swojej opiece! To chyba diabe�! ��Mam go przywo�a�? ��Nie, nie! Nie jestem jezyd�, nie umiem z nim rozmawia�. Umar�bym ze strachu. ��Nie musisz si� ba�, bo szejtan przychodzi w ludzkiej postaci. Oto on! Podnios�em si� i dwoma szybkimi susami znalaz�em si� przy oficerach. Odskoczyli przera�eni, jeden w prawo, drugi w lewo. Ale poniewa� moja posta� nie mog�a im si� wyda� nadto straszna, przystan�li i wpatrywali si� we mnie bez s�owa. ��Jusbaszy � odezwa�em si� � s�ysza�em wszystko, o czym rozmawiali�cie wczoraj wieczorem i dzi� rano. M�wili�cie, �e Szeik Adi to przekl�te gniazdo. Jedyn� odpowiedzi� by�o ci�kie westchnienie. ��Wyra�ali�cie �yczenie, by Allah wydusi� ludzi z Szeik Adi i star� na proch. ��Och, och� � dobieg�a odpowied�. ��M�wili�cie dalej, �e chcecie zastrzeli� wszystkich tych �otr�w, tych nieczystych, te bezwstydne psy i zgarn�� wielkie �upy. Mulasim by� na wp� �ywy z przera�enia, a jusbaszy potrafi� jedynie wydawa� g�uche j�ki. ��Chcieli�cie potem dosta� awans i pali� tyto� sprowadzany z Szirasu. ��Wie wszystko � wyj�ka� zal�kniony kapitan. ��Tak, wiem wszystko. P�jdziecie w g�r�. Wiecie dok�d? G�owa mu si� zatrz�s�a. ��Nie, nie do otch�ani d�ehenny, jak sobie wyobra�asz, tylko do Szeik Adi, do tych nieczystych �otr�w, kt�rych chcieli�cie pozabija�. Powt�rz� wam teraz te same s�owa, kt�re wyrzekli�cie niedawno do tych dw�ch jezyd�w: jeste�cie moimi je�cami. II. OFIARA �WI�TEGO MʯA Zaraz u wej�cia do doliny ujrzeli�my poka�ne zbiegowisko. Pog�oska o naszej wyprawie bardzo szybko rozesz�a si� w�r�d pielgrzym�w, ludzie zebrali si� wi�c tutaj, aby jak najpr�dzej dowiedzie� si� o jej wynikach. W dolinie wstrzymano te� wszelk� strzelanin�, tak ze wok� panowa�a g�ucha cisza. Chciano s�ysze� strza�y w przypadku, gdyby mi�dzy nami a Turkami dosz�o do powa�niejszej utarczki. Pierwsz� osob�, kt�r� napotka�em, by� Ali bej. ��Jeste�cie nareszcie � zawo�a� z wyra�n� ulg�, a potem dorzuci� zatroskany. � Ale bez dzia�ek! I nie wszyscy wr�cili! ��Nie brak nikogo, nikt nie zosta� nawet ranny. ��Gdzie wi�c jest reszta? ��Z Halefem i Selekiem, przy dzia�ach, kt�re zostawi�em kawa�ek dalej. ��Dlaczego? ��Jusbaszy, kt�ry dowodzi oddzia�em Turk�w, powiedzia� mi, �e mira�aj wy�le go�ca do miejsca, gdzie stoj� dzia�a. Dzia�a maj� wtedy posun�� si� naprz�d i ostrzela� Szeik Adi. Czy masz ludzi, kt�rzy potrafi� obs�ugiwa� dzia�o? ��Wystarczy! ��Wy�lij ich tam. Niech si� zamieni� z Turkami na ubrania, niech ujm� pos�a�ca i zaraz potem oddadz� strza�. To b�dzie dla nas znak, �e wr�g jest blisko, wroga za� sk�oni do po�piesznego ataku. Co zrobisz z je�cami? ��Ode�l� st�d i ka�� pilnowa�. ��Do doliny Idis? ��Nie. Tego miejsca nie powinien ogl�da� nikt, pr�cz jezyd�w. Ale jest ma�y w�w�z, gdzie mo�na trzyma� je�c�w pod stra�� niewielu tylko ludzi. Chod�! W domu beja czeka�a obfita wieczerza, przy kt�rej us�ugiwa�a mi jego �ona. Sam bej by� nieobecny, musia� bowiem dopatrze� przebierania je�c�w, kt�rych nast�pnie odprowadzono. Ludzie, kt�rzy w�o�yli tureckie mundury, byli wyszkolonymi kanonierami i wkr�tce ruszyli do miejsca, gdzie�my zostawili dzia�a. Gwiazdy poczyna�y ju� blakn��, gdy przyszed� do mnie Ali bej. ��Jeste� got�w do drogi, efendi? ��Dok�d mam si� uda�? ��Do doliny Idis. ��Pozw�l mi tu zosta�! ��Chcesz wzi�� udzia� w walce? ��Nie. ��Chcesz si� do nas przy��czy� tylko po to, by si� przekona�, czy jeste�my odwa�ni? ��Nie chc� si� do was przy��czy�, chc� tylko zosta� w Szeik Adi. ��Efendi, c� to za pomys�! Zabij� ci�! ��Nie. Chroni mnie wielkorz�dca i mutesarryf. ��Ale jeste� naszym przyjacielem. Wzi��e� w niewol� artylerzyst�w. To ci� b�dzie kosztowa�o �ycie! ��Sk�d�e Turcy mieliby si� tego dowiedzie�? Zostan� tu z Halefem i Ifr�. W ten spos�b b�d� mo�e m�g� uczyni� dla was wi�cej, ni� gdybym walczy� w waszych szeregach. ��Pewnie masz racj�, efendi. Ale kiedy b�dziemy strzelali, mo�esz zosta� ranny albo wr�cz zgin��! ��Nie s�dz�. Postaram si� nie wystawia� na wasze kule. Wtem otworzy�y si� drzwi i wszed� jaki� m�czyzna. By� to jeden z tych, kt�rych Ali bej wys�a� na posterunek. ��Beju � zameldowa� � wycofali�my si�, poniewa� Turcy s� ju� w Baadri. Za godzin� b�d� tutaj. ��Wracaj i powiedz swoim ludziom, by trzymali si� w pobli�u nieprzyjaciela, ale tak, by ich nie zauwa�ono! Stan�li�my przed domem. Kobiety i dzieci, udaj�ce si� do doliny Idis, przechodzi�y obok nas i znika�y za �wi�tyni�. Po chwili przyby� drugi pos�aniec, bez tchu, i zameldowa�: ��Panie, Turcy dawno ju� opu�cili Kaloni i maszeruj� przez lasy. Mog� by� tu za godzin�. ��Zajmijcie stanowisko na wysoko�ci pierwszej doliny i wycofajcie si� dopiero, gdy Turcy nadejd�. Nasi b�d� ju� na was czekali na g�rze. M�czyzna odszed�, a bej oddali� si� na jaki� czas. Sta�em przed domem i patrzy�em na przesuwaj�ce si� przede mn� postacie. Gdy kobiety i dzieci przesz�y, pojawi� si� d�ugi szereg m�czyzn, konnych i pieszych, ci jednak nie kierowali si� w stron� �wi�tyni, lecz wspinali na wzniesienia od strony Baadri i Kaloni, aby zostawi� Turkom dolin�. Ogl�daj�c te ciemne sylwetki, doznawa�em dziwnego uczucia. Lampki i pochodnie gas�y kolejno; pochodnie gaszono i tylko �wi�tynia wznosi�a wci�� jeszcze ku niebu roz�wietlone wie�e. By�em zupe�nie sam. Domostwo beja opustosza�o, na g�rze na ganku spa� buluk emini, Halef jeszcze nie wr�ci�. Wtem us�ysza�em t�tent ko�skich kopyt. Nadjecha� Halef. Gdy zeskakiwa� z siod�a, z do�u rozleg� si� dwukrotny, pot�ny huk. ��Co to by�o? ��Ali bej poleci� r�ba� drzewa, aby zagrodzi� od do�u dost�p do doliny i os�oni� armatki przed atakiem Turk�w. ��M�drze zrobione! Gdzie reszta z twojej dwudziestki? ��Na rozkaz beja maj� zosta� przy dzia�ach, bej doda� im jeszcze trzydziestu ludzi do os�ony. W ten spos�b mog� �mia�o przetrzyma� atak. Ale gdzie s� je�cy? ��Odes�ano ich st�d pod nadzorem. ��A ci ludzie wyruszaj� ju� na stanowiska? ��Tak. ��A my? ��Zostajemy tutaj. Chcia�bym zobaczy� miny Turk�w, jak si� przekonaj�, �e wpadli w pu�apk�. My�l ta najwidoczniej usatysfakcjonowa�a Halefa, bo nie krzywi� si� ju� na to, �e zostajemy. Mo�e te� powiedzia� sobie, �e wszak pozosta� w dolinie jest bardziej niebezpiecznie ni� wyruszy� razem ze zbrojnymi. ��Gdzie buluk emini? ���pi na ganku. ��To �pioch sihdi, i pewnie dlatego kapitan da� mu os�a, kt�ry ryczy po ca�ych nocach. Czy Ifra ma w og�le jakie� poj�cie o tym, co si� tu b�dzie dzia�o? ��Nie przypuszczam. Nie powinien tak�e dowiedzie� si� o naszym udziale w ca�ej sprawie, rozumiesz? Ali bej wr�ci� jeszcze po swego konia. Znowu pr�bowa� mnie na r�ne sposoby przekonywa�, ale �e nie odnios�o to skutku, wreszcie zdecydowa� si� opu�ci� mnie z serdecznym westchnieniem, by nie sta�o mi si� nic z�ego. Na koniec poprosi� mnie, bym roz�o�y� na ganku wielk� bia�� chust�, wisz�c� w izbie, na znak, �e wszystko w porz�dku. Gdy chusta zniknie, Ali b�dzie wiedzia�, �e znalaz�em si� w niebezpiecze�stwie i podejmie stosowne kroki. Potem dosiad� konia i odjecha� � jako ostatni z opuszczaj�cych dolin�. Zacz�o �wita�, niebo rozja�ni�o si� i podni�s�szy wzrok mo�na ju� by�o rozr�ni� pojedyncze ga��zie drzew. Na przeciwleg�ym zboczu doliny ucich�o echo ko�skich kopyt � Ali by� ju� daleko. Teraz, skoro musia� mnie opu�ci� tak�e Jussuf, m�j t�umacz, by�em z dwoma s�ugami sam w os�awionej dolinie tajemniczego kultu. Sam? Zupe�nie sam? Czy tak by�o naprawd�, czy z ma�ego domku, gdzie oddawana cze�� esz Szems nie dobiega� odg�os krok�w? Wynurzy�a si� stamt�d smuk�a posta� bia�o odzianego m�czyzny. Rozejrza� si� wok�, spostrzeg� mnie i pocz�� i�� w moj� stron�. Na pier� sp�ywa�a mu d�uga czarna broda, �nie�nobia�e w�osy spada�y kaskad� na plecy. By� to pir Kamek, teraz go rozpoznawa�em. ��Ty jeszcze tutaj? � spyta�, staj�c przede mn�, tonem nieledwie szorstkim. � Dlaczego nie odszed�e� razem z innymi? ��Bo tu mog� si� bardziej przyda� ni� gdzie indziej. ��To mo�liwe, efendi, mimo to powiniene� by� odej��! ��Wi�c i ja ci� zapytam: dlaczego nie odszed�e� razem z innymi? ��Zostaj� tutaj! ��Dlaczego? ��Czy nie widzia�e� stosu ofiarnego? � odrzek� pos�pnie Kamek. ��To w�a�nie mnie zatrzymuje. ��Jak to? ��Teraz bowiem jest czas, by z�o�y� ofiar�, dla kt�rej kaza�em, go wznie��. ��Turcy ci w tym przeszkodz�! ��Przeciwnie. Turcy wr�cz dostarcz� mi ofiary i b�d� �wi�ci� dzi� najwa�niejszy dzie� mego �ycia. Na d�wi�k tego g�uchego, g��bokiego g�osu zrobi�o mi si� nieco nieswojo. Opanowa�em si� jednak i spyta�em: ��Wszak chcia�e� dzi� jeszcze porozmawia� ze mn� o swojej ksi�dze, kt�r� po�yczy� mi Ali bej, prawda? ��Czy ta ksi�ga mo�e sprawi� ci rado�� i przynie�� po�ytek? ��Z pewno�ci�! ��Efendi, jestem biednym kap�anem. Tylko trzy rzeczy do mnie nale��: moje �ycie, m�j ubi�r i ksi�ga, o kt�rej wspomnia�e�. �ycie oddam z powrotem Czystemu, Pot�nemu, Lito�ciwemu, kt�ry mi go u�yczy�. Ubi�r pozostawi� �ywio�owi, kt�ry poch�onie te� moje cia�o, a ksi�g� podaruj� tobie, aby tw�j duch m�g� rozmawia� z moim, kiedy rozdziel� nas czas, l�dy, morza i �wiaty. Czy by� to tylko kwiecisty, wschodni spos�b m�wienia, czy te� przemawia�o przeze� naprawd� przeczucie rych�ej �mierci? Dreszcz mnie przeszed�, nie mog�em otrz�sn�� si� z niepokoju. ��Pirze Kameku, to wielki dar, nie wiem wr�cz, czy wolno mi go przyj��! ��Efendi, mi�uj� ci�. Ksi�ga nale�y do ciebie, a kiedy tw�j wzrok padnie na s�owa pisane moj� r�k�, pomy�l o ostatnim s�owie, kt�re ta r�ka zapisze w ksi�dze, mieszcz�cej ca�e dzieje jezyd�w, ludu pogardzanych i prze�ladowanych. Nie mog�em si� powstrzyma�, by go nie u�cisn��. ��Dzi�kuj� ci, pirze Kameku! Ja r�wnie� ci� mi�uj�, i kiedy otworz� twoj� ksi�g�, ujrz� przed sob� twoj� posta� i us�ysz� wszystkie s�owa, jakie do mnie wyrzek�e�. Ale teraz powiniene� opu�ci� Szeik Adi, jeszcze nie jest za p�no! ��Sp�jrz na �wi�tyni�, gdzie pochowany jest ten, kt�ry cierpia� prze�ladowania i zosta� zabity. On nie ucieka�. A czy w twojej kitab* nie jest r�wnie� napisane, �e cz�owiek nie powinien si� l�ka� tych, kt�rzy mog� zabi� tylko cia�o? Zostan� tu, gdy� wiem, �e Osmanlylar nie mog� mi nic zrobi�. A gdyby mnie zabili, c� by to mia�o za znaczenie? Czy� drobina nie musi wznie�� si� do s�o�ca? Czy esz Szems, Ol�niewaj�ce, nie umiera co dzie�, aby co dzie� zmartwychpowstawa�? Czy s�ysza�e� kiedykolwiek, by jaki� jezyda powiedzia� o innym umar�? M�wi tylko, �e si� przemieni�; nie ma bowiem �mierci ani grobu, a jedynie �ycie, nic pr�cz �ycia. Po tych s�owach starzec odszed� spiesznie i znik� mi z oczu za zewn�trznym murem �wi�tyni. Wszed�em do domu i stan��em na ganku. Z g�ry s�ycha� by�o g�osy. Halef i Ifra rozmawiali ze sob�. ��Ca�kiem sam? � dosz�o mnie pytanie Ifry. � A gdzie� s� inni, wszystkie te tysi�ce ludzi? ��Uciekli. ��Przed kim? Had�i Halefie Omarze, nie rozumiem, co m�wisz! ��Wi�c powiem ci wyra�niej: uciekli przed Szekibem Halilera pasz� i przed twoim mira�ajem Omarem Amedem. ��Ale dlaczego? ��Bo mira�aj szykuje napad na Szeik Adi. ��Allah akbar � B�g jest wielki, a r�ka mutesar