751

Szczegóły
Tytuł 751
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

751 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 751 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

751 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Bohdan Petecki SOLA Z NIEBA PӣNOCNEGO Sen czy nie sen... � Jarek! Zaszumia�o. Po�udniowy wiatr przeczesa� brzegi P�ocicznej zmi�t� z powierzchni jeziora odbicie suchych pni, stercz�cych ze skarpy niby olbrzymie, rosochate w�dziska, po czym pomkn�� w stron� obozu i zatarga� koronami wysokich sosen. � Jaaarek!!! � g�os dru�ynowego wzni�s� si� w �lad za wiatrem. By� to dobry, m�ski g�os, z tych jakie nie milkn� w ryku p�dzonych sztormem ocean�w. C� tam dla nich przedwieczorny wietrzyk, buszuj�cy w sosnowych kitkach. Tym razem jednak i ten g�os nie spowodowa� upragnionego odzewu. Sosny poburcza�y jeszcze jaki� czas, nast�pnie ucich�y. Las zamar� w milcz�cym bezruchu. Druh Aleksander, czyli po prostu Olik, dru�ynowy i komendant obozu ,,W�y wodnych" czeka� jeszcze chwil� nas�uchuj�c, wreszcie potrz�sn�� ze z�o�ci� g�ow� i spojrza� na zegarek. � Si�dma... � mrukn��. � Je�eli ten... � tu nast�pi�o s��wko, kt�re akurat uton�o w ponownym przyp�ywie wiatru � ...dzisiaj tak�e wytnie jaki� numer, to sam osobi�cie odstawi� go na stacj� i wsadz� do poci�gu. Niech mama i tata biegaj� za nim po mie�cie kiedy przyjdzie mu ochota znikn�� im z oczu. Ob�z to ob�z. Ch�opcy maj� co� lepszego do roboty ni� ugania� po lesie za... Bieg my�li druha dru�ynowego przerwany w tym, tak obiecuj�cym, miejscu nigdy ju� nie zosta� wznowiony. Gniewne mamrotanie O�ika zag�uszy�y nagle odg�osy niepor�wnanie pot�niejsze, ni� szum wiatru w koronach drzew. Przez g�sty, �wierkowy m�odniak, rozpo�cieraj�cy si� zaraz za piaszczyst� �cie�k�, sz�o co� ogromnego. Komendantowi za�wita� w my�li obraz bawo�u naszpikowanego india�skimi strza�ami, nast�pnie wielkiego goryla, po gorylu przysz�a kolej na star�, w�skotorow� lokomotyw�, a po niej dopiero na druha Chrabala. T� ostatni� my�l poprzedzi� bowiem d�wi�k, kt�rego sprawc� nie m�g� by� nikt inny, jak tylko wspomniany m�ody cz�owiek z obozu "W�y". Z zagajnika wysun�a si� pokraczna, szara bry�a, przypominaj�ca monstrualne mrowisko. Dotar�a do �rodka �cie�ki i zatrzyma�a si�, chybocz�c do ty�u i do przodu. Z bliska ju� nieco mniej wygl�da�a na star� lokomotyw�, a wi�cej na to, czym by�a w istocie: kup� chrustu z Kazikiem Chrabalem pod spodem. � O rany... � j�kn�� grobowy g�os. Dochodzi� jakby z g��bi ziemi i brzmia�a w nim najczarniejsza skarga, zdolna obudzi� lito�� w granitowym pos�gu. Ale dru�ynowy to nie pos�g. Skarga nie przystoi ,,W�om", nawet je�li chwilowo przebywaj� wewn�trz kupy chrustu. Nic dziwnego, �e twarz Olika �ci�gn�a si� w surowym grymasie. Jego prawa brew pow�drowa�a do g�ry, co czyni�a zawsze, ilekro� druh komendant mia� przem�wi� w ca�ej powadze swego autorytetu i swych dwudziestu z g�r� lat. � Co tam znowu?! Na d�wi�k tego g�osu w kup� chrustu wst�pi�o nowe �ycie. Zafalowa�a gwa�townie, po czym unios�a si� o kilka centymetr�w, ods�aniaj�c utkwion� w piachu par� niebieskich trampek. � Nic, druhu... � zabrzmia� zduszony szept. R�wnocze�nie Kazik ra�no ruszy� do przodu. � Uwa�aj! � wrzasn�� Olik. O u�amek sekundy za p�no. G�os dru�ynowego nie opad� jeszcze z wierzcho�k�w sosen, kiedy niebieskie trampki osi�gn�y przeciwleg�y kraniec �cie�ki, gdzie czeka� ju� na nie okaza�y pie� zwalonego przez burz� drzewa. W niebo uderzy� rozpaczliwy krzyk, przy kt�rym poprzednie "o rany" brzmia�o niemal jak pogodna piosenka. Chru�ciana wie�a strzeli�a raptownie w g�r� i opisawszy w powietrzu szeroki �uk, run�a na ziemi�, nape�niaj�c las przera�liwym, z�owieszczym trzaskiem. To co przedtem ukazywa�o si� nie�mia�o przy samej powierzchni �cie�ki, teraz stercza�o dumnie w ca�ej okaza�o�ci niby dwa powiewaj�ce na wietrze proporce. Nie da si� ukry�, �e to co� bardzo przypomina�o niebieskie trampki, tyle �e ogl�dane z do�� niezwyk�ej, powiedzia�bym: odwrotnej, perspektywy. � No w�a�nie... � burkn�� dru�ynowy, przytakuj�c sobie ruchem g�owy. Odczeka� chwil�, by policzy� ta�cz�ce w�r�d p�kaj�cych ga��zek ko�czyny druha Chrabala, po czym, stwierdziwszy, �e �adna z nich nie utraci�a przyrodzonej spr�ysto�ci, dorzuci� z przek�sem: � �amaga... Ta obelga zdopingowa�a W�a do zdwojenia wysi�k�w w celu odzyskania pozycji pionowej. Na skutek tego jego odpowied� zosta�a zag�uszona gwa�town� strzelanin�, jakby stary s�o� gramoli� si� w ogromnym blaszanym pudle, wype�nionym kapiszonami. Olik obrzuci� ostatnim, nie�yczliwym spojrzeniem miejsce kr�tkiej potyczki niebieskich trampek z sosnowym pniem, po czym odwr�ci� si� i ruszy� przed siebie. Przeszed�szy kilka krok�w, zatrzyma� si� jedna� ponownie, jakby tkni�ty jak�� now� my�l�. � Widzia�e� Jarka? � rzuci� przez rami�, nie ogl�daj�c si�. Trwa�o chwil� zanim za jego plecami umilk�y odg�osy kot�owaniny. Wreszcie nasta�a cisza. � Nie, druhu... � zabrzmia� zdyszany, niemniej ju� pe�en ura�onej godno�ci g�os Kazika. � A co, znowu wyparowa�? Pewnie �pi w jakiej� dziurze, jak zwykle... Pi�� minut p�niej dru�ynowy stan�� na skraju wysokiej, stromej skarpy, poros�ej k�pami k�uj�cej trawy. U jego st�p le�a� ob�z. Roz�o�y� si� na p�askim, piaszczystym cypelku, os�oni�tym od zachodu ruinami dw�ch pot�nych bunkr�w. W tej okolicy widok tych ostatnich by� czym� zwyczajnym. W ostatnim roku drugiej wojny �wiatowej bieg�a t�dy pancerna linia Wa�u Pomorskiego. Przez wiele dni z tysi�cy strzelnic takich w�a�nie bunkr�w hitlerowcy pluli ogniem dzia� i karabin�w maszynowych do nacieraj�cych polskich i radzieckich �o�nierzy. Od Wa�cza przez Cz�op� po Dobiegniew oraz dalej na p�noc, do Miros�awca i Drawska, lasy dzi� jeszcze poci�te by�y jak paj�czyn� g�st� sieci� row�w przeciwczo�gowych i okop�w, ��cz�cych owe mroczne, �lepe, pos�pne budowle. Ich �elbetowe stropy, przewa�nie zwalone i pokruszone, porasta�y teraz zielskiem. Niekt�re z nich, lepiej zachowane, wabi�y przechodni�w tajemniczymi czelu�ciami wyzieraj�cymi zza uchylonych pancernych drzwi. Takie drzwi zawsze obiecuj� przygod�, nie zawsze jednak spe�nienie tej obietnicy przynosi po��dane skutki. P� biedy, je�li wdepnie si� tylko w pu�apk� pozostawion� przez poprzednik�w, kt�rych jednak zap�dzi�a do bunkra nie ��dza wiedzy, a nieub�agana konieczno��. Gorzej, kiedy z mroku wy�oni si� nagle stalowa belka, i to akurat na wysoko�ci wietrz�cego przygod� nosa. Ca�kiem �le, je�eli po omacku trafi si� stop� w betonow� rozpadlin�. Wtedy pozostaje tylko liczy� na w�asne struny g�osowe oraz na to, �e kto�, kto przypadkiem b��ka si� w pobli�u, pojmie, o co chodzi i po�pieszy z pomoc�. Nie bez powodu przypomnieli�my teraz w�a�nie niebezpiecze�stwa gro��ce badaczom starych bunkr�w. One to bowiem, to znaczy niebezpiecze�stwa, nie bunkry, przewija�y si� przez wyobra�ni� druha Aleksandra, kiedy tak sta� nad urwiskiem na skraju puszczy i wodzi� wzrokiem po roz�o�onym w dole obozie. Olik nie ba� si� jeziora, chocia� jego brzeg �wieci� srebrnymi blaszkami w odleg�o�ci zaledwie pi�tnastu metr�w od namiot�w. Warunkiem przyj�cia na ob�z by�o posiadanie karty p�ywackiej i dru�ynowy sam osobi�cie sprawdzi�, �e jego W�e w wodzie przeobra�aj� si� w w�gorze. Nie, my�l�c o powierzonych jego opiece ch�opcach, Olik nie ba� si� jeziora. Ba� si� natomiast bunkr�w. Nie tych u st�p wysokiej skarpy, w najbli�szym s�siedztwie obozu. Te by�y rozwalone ci�kimi pociskami, a pokruszone p�yty betonu skutecznie zagradza�y wej�cie do podziemi, je�li w og�le zosta�y tam jeszcze jakie� podziemia. Niepokoi�y go inne, rozsiane po okolicznych lasach. Dlatego ka�da przeci�gaj�ca si� nieobecno�� kt�rego� z wodniak�w napawa�a go trosk�, kt�ra tak d�ugo wierci�a mu dziur� w brzuchu, a� opuszcza� swoj� ,,generalsk�" �aweczk� przed namiotem i sam szed� pos�ucha�, co w trawie piszczy. A raczej czy co� nie piszczy spod trawy. I dlatego w�a�nie sta� teraz tu, na g�rze, po bezskutecznym, jak dot�d, cho� wcale nielichym marszobiegu przez najbli�sze rejony Puszczy Drawskiej, zamiast pozostawa� w obozie i gospodarskim okiem oraz stosownymi komendami ,,pomaga�" ch�opcom przygotowuj�cym wieczorne ognisko. A wiecz�r zapowiada� si� przyjemnie. Za niespe�na godzin� na skraju piaszczystego cypla buchnie z�oty p�omie�, k�ad�c si� na wodzie drug� ksi�ycow� �cie�k� a� do przeciwleg�ego brzegu jeziora. Jak za dawnych, pi�knych, poga�skich czas�w, ogie� otocz� ciemne sylwetki druh�w o spowa�nia�ych nagle twarzach. Zabrzmi piosenka, stara i zawsze mi�a harcerskim sercom. A przedtem jeszcze dy�urni rozdadz� W�om i ich go�ciom, dziewcz�tom z s�siedniego obozu, mocne, �wie�o zaostrzone wiklinowe witki. Pod palenisko podjedzie kocio� pe�en poci�tej na t�gie porcje i dobrze pachn�cej czosnkiem wiejskiej kie�basy. Tak� w�a�nie kie�bas�, specja� nad specja�y, uda�o si� dzisiaj zdoby� w nadle�nictwie druhowi intendentowi, dzi�ki jego osobistemu urokowi i sta�ej gotowo�ci prawienia pochlebstw ka�dej spotkanej istocie, u kt�rej zauwa�y� co�, co by�oby mile widziane w obozowej spi�arni. No c�, intendent mo�e, a nawet powinien, piastowa� cnoty b��dnego rycerza, ale nie w godzinach s�u�bowych. A na obozie, jak wiadomo, jego godziny s�u�bowe trwaj� od pierwszej do ostatniej tr�bki i od ostatniej do pierwszej. Olik poci�gn�� nosem, jakby chcia� sprawdzi�, czy w powietrzu ju� nie unosi si� zapach przypieczonej na z�oto kie�basy. Nast�pnie jego my�li wype�ni� obraz Mary�ki, dru�ynowej dzisiejszych go�ci W�y, dziewczyny o w�osach tak czarnych, �e a� granatowych i o szczeg�lnie d�ugich, opalonych na br�z nogach. Tak, wiecz�r zapowiada� si� naprawd� przyjemnie. Chyba, �e ta �ajza, Jarek... � Cholera � warkn�� komendant, w nag�ym przyp�ywie z�o�ci. Wyprostowa� si� odruchowo, podci�gn�� pas i ponownie spojrza� na zegarek. Si�dma dziesi��. Min�o ju� dwadzie�cia pi�� minut, od kiedy spostrzeg� �e w�r�d krz�taj�cych si� w obozie ch�opc�w nie ma Jarka. Znowu �tego" Jarka. Dwadzie�cia pi�� minut to niby nic takiego. Nie tylko spotkany przed chwil� w tak dramatycznych okoliczno�ciach Kazik Chrabal wybra� si� do lasu po chrust. Inni ch�opcy r�wnie�. Ale Jarkowi dru�ynowy sam osobi�cie zabroni� oddala� si� od obozu, i to pod jakimkolwiek pozorem. Ten surowy wyrok zosta� og�oszony na apelu, w obecno�ci wszystkich W�y i jak nigdy spotka� si� z powszechn� aprobat�. Bo te� trzeba przyzna�, �e druhowi Jarkowi Koli�skiemu przytrafi�a si� historia zupe�nie nies�ychana. Pewnego ranka, a konkretnie trzy dni temu, przed porannym apelem, nagle wyparowa�. Krzyczeli, nawo�ywali... nic. Przepad�, jak kamie� w wod�. Kiedy zabrak�o go na obiedzie, co samo przez si� �wiadczy�o ju� o powadze sytuacji, Olik zarz�dzi� alarm. Szukali go do wieczora. Szukali i przez ca�� noc, ju� z pomoc� nadle�niczego wraz z grup� pracownik�w le�nych. Przedtem jeszcze, rzecz jasna, pomy�leli 0 jeziorze. Ale wszystkie �odzie i kajaki sta�y przy brzegu, wi�c pok�uli tylko bosakami dno wok� przystani i nurkowali, wydzieraj�c sobie gumowe maski, w promieniu kilkudziesi�ciu metr�w od pomostu. Nie natrafiwszy na �aden �lad, ruszyli w las. Przetrz�sn�li ca�e hektary puszczy, zagl�dali do wszystkich do��w do�k�w, wdzierali si� w najcia�niejsze chaszcze, zdobi�c kolczaste maliniaki strz�pami sp�owia�ych bluz i w�asnej, opalonej sk�ry. Wszystko na nic. Kolacj� jedli w�wczas w milczeniu, na chybcika, rozcieraj�c ukradkiem pr�gowane czerwono, opuchni�te kolana i �okcie. Potem podzielili si� na tyle grup, ilu by�o w�r�d nich miejscowych pracownik�w nadle�nictwa. Pod ich komend�, zaopatrzeni w latarki. szukali dalej. Ze szczeg�owymi mapami w r�kach, systematycznie, przepatrzyli jeden po drugim wszystkie pobliskie bunkry i na p� zasypane rowy strzeleckie. Tej nocy nikt nie spa� w obozie. Wreszcie, o czwartej nad ranem, Olik zwo�a� narad� kadry. Nie by�o ich wielu. Zast�pca komendanta, kwatermistrz, intendent, jeszcze jeden instruktor i dw�ch zast�powych. Ob�z liczy� zaledwie dwudziestu o�miu uczestnik�w. Po wielu burzliwych dyskusjach w Komendzie Chor�gwi, Olikowi uda�o si� uzyska� zgod� na samodzielny wyjazd dru�yny. Ani on sam ani jego W�e nie lubili je�dzi� z ca�ym hufcem. Lepiej czuli si� w swoich kilku namiotach, ukrytych mi�dzy drzewami w jakim� pi�knym a zapomnianym przez ludzi zak�tku, ani�eli po�rodku obozowego miasteczka, czy zgo�a miasta, po kt�rym uganiaj� dowo��ce prowiant furgonetki, gdzie jada si� w ogromnych oszklonych sto��wkach, s�ucha muzyki p�yn�cej z ochryp�ych g�o�nik�w i gdzie a� srebrzy si� od sznur�w Bardzo Wa�nych Osobisto�ci. Tym staranniej teraz unika� Olik wzroku koleg�w. Zreszt�, w gruncie rzeczy, niewiele mieli sobie do powiedzenia. Na dobr� spraw� chodzi�o tylko o to, kto pojedzie do miasta porozmawia� z milicj� i wys�a� telegram do Szczecina, by zawiadomiono rodzic�w Jarka. Wyb�r pad� na zast�pc� komendanta. By� nim Marek Fura, ch�opisko prawie dwumetrowe, �ylaste, ale tak chude, �e stary Kowalik, kt�ry uczy� geografii, a poza tym lekko niedowidzia�, wzi�� go kiedy� za wieszak i koniecznie chcia� na nim umie�ci� fizyczn� map� Europy. Kiedy kr�tka narada dobieg�a ko�ca, Marek wsta� i zacz�� przygotowywa� si� do drogi. Nie powiedzia� jednego s�owa, niemniej wida� by�o, �e tym razem on sam ch�tnie zamieni�by si� w wieszak, albo co� r�wnie bezosobowego. No c�, misja, jak� mu zlecono, z pewno�ci� nie by�a do pozazdroszczenia. I w tym w�a�nie momencie, dok�adnie siedem minut po pi�tej ze szczytu skarpy dobieg� rozdzieraj�cy okrzyk W�a: � Jeeest! Las po przeciwnej stronie jeziora odpowiedzia� echem, kt�re zatrzepota�o mi�dzy wysokimi skarpami, zanim umilk�o. � Jeeest! � zabrzmia�o ponownie. Jakby czyja� najmilsza na �wiecie dru�yna strzeli�a najpi�kniejsz� na �wiecie bramk�. Ob�z o�y�. Ch�opcy, z kt�rych ka�dy jeszcze kilka sekund temu got�w by� przysi�c, �e jego nogi wa�� po kilka ton, darli si� w g�r� stromego, piaszczystego zbocza jak stado m�odych kozic. Chwil� p�niej na placu pomi�dzy namiotami pozosta� samotny Olik. On te� zerwa� si� w pierwszej chwili, kiedy powietrze przeszy� tryumfalny okrzyk wartownika. Ale nie pobieg� ze wszystkimi. Posta� jaki� czas, pocieraj�c palcami czo�o, jak cz�owiek budz�cy si� ze snu, nast�pnie odetchn�� g��boko i najspokojniej w �wiecie zasiad� na �aweczce. Nogi wyrzuci� przed siebie, na ca�� ich d�ugo�� i spl�t� ramiona na piersi. Czeka�. Jarka odnalaz� nadle�niczy, kt�ry wraz ze swoimi lud�mi ani na moment nie przerwa� poszukiwa�. Chocia� "odnalaz�" nie jest w tym wypadku najw�a�ciwszym okre�leniem. W pewnym momencie ch�opiec po prostu wyszed� z le�nej przecinki i widz�c znajome, zielone mundury, powiedzia� grzecznie: ,,dzie� dobry". Nast�pnie zachowywa� si� tak, �e gdyby nie jego kwitn�cy wygl�d, zdrowego, dobrze wyspanego m�odego cz�owieka, nadle�niczy ani chybi doszed�by do wniosku, �e ch�opak dozna� szoku i bredzi teraz w �miertelnej gor�czce. Na pytanie, gdzie, u licha, tkwi� przez okr�g�� dob�, Jarek zrobi� ura�on� min� i wyja�ni�, �e wsta� tylko nieco wcze�niej ni� zwykle i przed apelem wybra� si� do lasu na grzyby. A teraz w�a�nie wraca, bez grzyb�w wprawdzie, ale za to z nadziej�, �e zd��y na �niadanie. Dobry humor ch�opca nie trwa� jednak d�ugo. Spostrzeg�szy, �e obecni przyjmuj� jego opowie�� nie lepiej, ni� na to zas�ugiwa�a, urwa� nagle w po�owie s�owa, po czym d�u�sz� chwil� sta� nieruchomo w miejscu, jakby pora�ony jakim� niezwyk�ym odkryciem. Wreszcie, gdy ostatecznie wyprowadzony z r�wnowagi nadle�niczy chwyci� go za ramiona i potrz�sn�� z ca�� si��, na jak� sta� cz�owieka po dwudziestogodzinnym deptaniu puszczy, Jarek wyda� z siebie z�owrogi j�k, tak przejmuj�cy, �e otaczaj�cym go ludziom przemaszerowa�y przez plecy roje zimnych mr�wek. Potem wymamrota� szybko co� bez �adu i sk�adu, zwiesi� nisko g�ow� i nie ogl�daj�c si� na nikogo, ruszy� prosto do obozu. W po�owie drogi opadli go ch�opcy. Z braku czasu, a tak�e z innych powod�w nie b�dziemy tu powtarza� tego, co od nich us�ysza�. Je�eli us�ysza� co� rzeczywi�cie. W jego twarzy nie drgn�� bowiem najmniejszy mi�sie�. Szed� wolnym, jednostajnym krokiem, nie przestaj�c celowa� wzrokiem w koniuszki w�asnych but�w i sprawia� wra�enie, �e do jego �wiadomo�ci nie dociera nic, ale to nic z tego, co dzieje si� wok� niego. Dotar�szy w ko�cu przed oblicze dru�ynowego, nie m�wi� ju� o grzybach. Pocz�tkowo nie m�wi� w og�le nic. A Olik te� o nic nie pyta�. Siedzia� w nie zmienionej pozycji, z twarz� kamiennego Sfinksa i czeka�. Wci�� czeka�. Ch�opcy umilkli r�wnie�. Otoczyli �aweczk� ciasnym pier�cieniem i zamarli w bezruchu. Nigdy jeszcze, nawet najg��bsz� noc�, w obozie nad jeziorem nie by�o tak cicho. Wreszcie, po �adnych kilku minutach, Jarek oprzytomnia�. Wyprostowa� si�, g��boko zaczerpn�� do p�uc powietrza i wypu�ci� go z westchnieniem ulgi, jakby W tym w�a�nie momencie zrzuci� z siebie ci�ki, wypchany plecak. Nast�pnie powiedzia� co�, od czego z kolei wszystkim W�om, nie wy��czaj�c dru�ynowego, zamurowa�o dech w piersiach. O�wiadczy� mianowicie, �e poprzedniego dnia istotnie wsta� bardzo wcze�nie rano i wyszed� do lasu, gdzie nagle ponownie ogarn�a go nieprzeparta senno��. Na pierwszej napotkanej polanie zaszy� si� wi�c w stogu siana, z kt�rego wylaz�... niespe�na p� godziny temu. Doda� jeszcze, �e siano bardzo mocno pachnia�o i �e wobec tego stanu, w jakim on, Jarek, pozostawa� przez minione dwadzie�cia cztery godziny, nie godzi si� nazywa� zwyczajnym snem, a tylko odurzeniem. To oczywiste �garstwo dope�ni�o miary. Oczywiste, bo obraz W�a wysypiaj�cego si� bezczelnie, podczas kiedy ca�y ob�z dzie� i noc ugania za nim po najsro�szych ost�pach, by� czym� tak koszmarnym, �e �adnemu z ch�opc�w przez my�l nawet nie przesz�o, aby w t�umaczeniu Jarka mog�a tkwi� cho�by szczypta prawdy. Co do samego Olika, to dla niego przynajmniej wszystko sia�o si� jasne. Ch�opak ugrz�z� w jakim� bunkrze, do kt�rego wlaz� wbrew najsurowszym przepisom obozowego regulaminu, a teraz zmy�la jak naj�ty, w przekonaniu, zreszt� nie pozbawionym s�uszno�ci, �e cokolwiek powie, nie zabrzmi to w uszach dru�ynowego tak �le, jak ta najgorsza ze wszystkiego prawda. W pierwszej chwili Olik mia� zamiar odes�a� Jarka do domu. Potem, nieoczekiwanie dla samego siebie, zmieni� decyzj�. Po pierwsze, by�o mu troch� wstyd, �e jeden z jego W�y, do kt�rych zwyk� przemawia� w tonie niezupe�nie ojcowskim, ale kt�rych szczerze lubi�, wyci�� tak nies�ychany numer. Po drugie, fakt, �e ch�opiec si� w ko�cu znalaz�, ca�y i zdrowy, przyprawi� dru�ynowego o taki stan ducha, w kt�rym got�w by� czule u�cisn�� star�, omsza�� czarownic�. Po trzecie wreszcie, niezawodny instynkt W�a m�wi� Olikowi, �e w ca�ej tej sprawie kryje si� mimo wszystko co� niejasnego. Nie znaczy to, rzecz prosta, �e got�w by� przyj�� za dobr� monet� bajdurzenie o �nie czy jakim� tam odurzeniu, trwaj�cym ca�� dob�. I nie znaczy te�, �e domy�la� si� prawdy. Zreszt� co do tego akurat, to nie m�g�by mie� do siebie pretensji, nawet gdyby kiedy�, jakim� szczeg�lnym trafem, pozna� t� prawd�. Nie domy�li�by si� jej �aden z nas. I �aden z nas by nie uwierzy�, gdyby mu j� opowiedziano. Tak czy owak, sko�czy�o si� wtedy na kr�tkim, m�skim monologu, zako�czonym najsurowszym zakazem opuszczania obozu o jakiejkolwiek porze dnia czy nocy bez osobistej zgody komendanta. Wyrzuciwszy z siebie ostatnie twarde s�owo, Olik sta� jeszcze chwil�, uwa�nie patrz�c Jarkowi w oczy. Wyczyta� w nich wida� co� godnego uwagi, bo w pewnym momencie przez jego twarz przebieg� jakby �lad u�miechu. Opanowa� si� natychmiast i surowo uni�s� praw� brew, co mia�o za�wiadczy� o jego nieprzejednaniu. W gruncie rzeczy jednak by� zadowolony, �e nie sp�awi� ch�opca z obozu. M�g� przyj�� zak�ad, �e Jarek Koli�ski nie przysporzy mu wi�cej k�opot�w. Tymczasem min�y zaledwie trzy dni i dru�ynowy znowu ma za sob� t�g� rundk� po lesie, w pogoni za tym�e samym Jarkiem. P� godziny to wprawdzie jeszcze nie doba, niemniej ch�opiec wbrew wszystkiemu co wtedy zosta�o powiedziane, a tak�e, lub mo�e nawet w pierwszym rz�dzie, temu, co pozosta�o niedopowiedziane, da� nog�. Je�eli i tym razem... Olik ponownie musia� pomy�le� o d�ugonogiej druhnie Marylce. Jego wzrok przesun�� si� po piaszczystym cypelku. S�o�ce zasz�o ju� za wysoki brzeg jeziora, tylko czerwonoz�ote t�o pod sosnami wskazywa�o jego drog�. Powierzchnia wody b�yszcza�a jeszcze jak szk�o, ale kontury namiot�w na brzegu rozmi�k�y, rozmaza�y si� w g��bokim cieniu. Na pociemnia�ym piasku wyra�nie rysowa� si� kr�g paleniska, wy�o�onego bia�ymi kamieniami. Opodal czernia� wysoki jak g�ra stos chrustu. Tam gdzie znajdowa�a si� kuchnia, nad koronami drzew le�a�a nik�a smuga ja�niutkiego dymu. Wiecz�r by� wyj�tkowo ciep�y. Ob�z przedstawia� obraz pogody i ciszy. Olik zacisn�� pi�ci. Pomy�la� o nadchodz�cej nocy, o dziewcz�tach zaproszonych na ognisko, o W�ach, wy�a��cych ze sk�ry, �eby przyj�cie wypad�o na medal. Ksi�ycowa noc, strzelaj�ce w p�omieniu suche, sosnowe ga��zie, dziewcz�ta, zapach rumieni�cej si� kie�basy... to jeden z dw�ch mo�liwych obraz�w najbli�szej przysz�o�ci... Drugi � to bunkry, chaszcze, strach i beznadziejna mord�ga nocnych poszukiwa�. Dru�ynowy poczu� nagle, �e ogarnia go najczystsza w�ciek�o��. G�ow� wtuli� w ramiona, zaczerpn�� powietrza, a� mu �ebra zatrzeszcza�y, ugi�� nogi w kolanach, jakby gotuj�c si� do skoku i wrzasn�� tak, �e w odleg�ym o trzy kilometry rezerwacie obudzi�y si� wszystkie ptaki: � Jaaarek! !!Przez g��boki b��kit nieba przebi�o �wiat�o pierwszej gwiazdy. Planety � poprawi� si� w my�li Jarek. Przymkn�� oczy i przez nast�pne trzydzie�ci sekund szybowa� w przestrzeni, kieruj�c si� ku Wenus. Otoczy�a go niesko�czona noc czerni, usiana niesko�czon� ilo�ci� z�otych rozprysk�w. Z tej czerni wy�oni�a si� raptem kulista, lekko przyp�aszczona bry�a. Przypomina�a pi�kny, niebieskozielony klejnot i ros�a w oczach. Nie zbli�a�a si�, a w�a�nie ros�a. W bezkresach wszech�wiata nie ma atmosfery, nie ma tak�e perspektywy. Co�, ku czemu zmierzamy, powi�ksza tylko swoje rozmiary. Co�, od czego si� oddalamy, maleje. Ale ta pi�kna, opalizuj�ca kula, to nie by�a Wenus. Jarek nie raz i nie dwa ogl�da� kolorowe zdj�cia, przesy�ane z pok�ad�w sztucznych satelit�w. Pi�kny jest Saturn, ze swymi barwnymi pier�cieniami. Jowisz, w oprawie dzikich, p�dzonych burzami chmur. Ale takiej niebieskozielonej t�czy, przetykanej pierzastym haftem �wiec�cych w s�o�cu ob�ok�w, nie ma �adna z planet, pr�cz Ziemi. I to nie dlatego, �e Jej dumni mieszka�cy tak by sobie �yczyli. A w ka�dym razie nie wy��cznie dlatego. Kto jak kto, ale Jarek mia� prawo powiedzie�, �e tak jest naprawd�. Pod p�askim dziobem �odzi zachlupota�a fala. Jaki� ostatni, zab��kany powiew wiatru. Trzciny w zatoczce poszepta�y chwil�, coraz ciszej, po czym znieruchomia�y znowu. Z pobliskiej k�py dobieg�o zrz�dliwe wymy�lanie kaczki, zbudzonej z pierwszego snu. Jarek otworzy� oczy i uni�s� si� na �okciach. Sykn��. Pod�oga ,,Omegi", wzmocniona kanciastymi �ebrami, nie by�a najwygodniejszym le�em. Mniejsza z tym. I tak najwy�szy czas wraca�. Wsta�, potar� d�o�mi odci�ni�te, zbola�e miejsca, nast�pnie podci�gn�� wy�ej cholewki gumiak�w i wyskoczy� do wody. Do brzegu nie by�o wi�cej, ni� dziesi�� metr�w piaszczystej p�ycizny. Przeby� je bez po�piechu, staraj�c si� robi� jak najmniej ha�asu. Wyszed� na w�sk� pla�� i skierowa� si� w stron� przystani. Wszed� na drewniany pomost, odziedziczony po nieznanych dobroczy�cach kt�rzy biwakowali tutaj w ubieg�ych latach, po czym zatrzyma� si�, ogarniaj�c ostatnim, gospodarskim spojrzeniem ca�e wodniackie obej�cie W�y. Wszystko w porz�dku. ,,Omegi" i "Piraty" tkwi�y nieruchomo, w regularnych odst�pach, solidnie przycumowane do zakotwiczonych boi. Za pla�yczk� u�o�one jeden za drugim kajaki ukazywa�y �wiatu p�kate brzuchy, poci�gni�te smolist� farb�. Pod niewidocznym ju� w mroku drewnianym daszkiem szarza�y bezkszta�tne plamy kapok�w. Nad nimi spocz�y r�wno pouk�adane wios�a. Robota zosta�a wykonana fachowo i bez pud�a. Z piersi Jarka wyrwa�o si� g��bokie westchnienie. Cz�owiek mo�e wiedzie�, �e zrobi�, co do niego nale�a�o. Wtedy ma prawo przyj�� do swoich i czu�, �e jest w�r�d swoich. Nie tak, �eby by� blisko nich, tylko razem z nimi. Razem, to wielka rzecz. Ple�� trzy po trzy, rzuca� w siebie s��wkami, a rozumie� si� bez s��w. Tak to jest. Ale nie ka�dy cz�owiek. Na przyk�ad nie taki, kt�remu zdarzy�o si� co� podobnego jak Jarkowi. �e ci swoi zawdzi�czaj� mu zbyt wiele gorzkich chwil, aby mogli patrze� na niego jak dawniej. Wiedzia�, �e ch�opcom nie chodzi o t� bezsenn� noc, zm�czenie i poobdzierane �okcie. To wszystko jest dla W�y czym� zwyczajnym i nie pozbawionym smaku dobrej przygody. Ale pierwszym, nie pisanym prawem obozu nad jeziorem by�a solidarna troska o jego ci�ko wywalczon� samodzielno��. �eby �aden z szacownych prze�o�onych Olika nie m�g� powiedzie� z b�yskiem tryumfu w oczach: "widzicie? A nie m�wi�em?..." Tymczasem to, co zrobi� Jarekr prowadzi�o prost� drog� do sytuacji, w kt�rej lakie s�owa nie tylko mog�y, ale musia�y pa��. I w kt�rej ani dru�ynowy, ani �aden z W�y, nie znalaz�by na nie odpowiedzi... Kolejne ci�kie westchnienie ulecia�o z pomostu w g�stniej�cy z minuty na minut� mrok. Tak, wiele wody up�ynie w P�ocicznej, zanim ch�opcy odzyskaj� do niego zaufanie. A co gorsze, nie ma �adnego ludzkiego sposobu, �eby zmieni� ten stan rzeczy. Owszem, teoretycznie istnia�a jedna mo�liwo��. Opowiedzie� prawd�. Ale w�a�nie tylko teoretycznie. Bo trzeba by to zrobi� tak, �eby kto� w t� prawd� uwierzy�. Co, zdaniem Jarka, przekracza�o mo�liwo�ci zar�wno jego, jak i ewentualnych s�uchaczy. A z dwojga z�ego wo�a� ju� dzie� po dniu odrabia� tutaj stracon� pozycj�, ani�eli w czystym, bia�ym kaftanie i pod czu�� opiek� wygimnastykowanych sanitariuszy znale�� si� za pozbawionymi klamek drzwiami szpitala dla wariat�w. Raz jeszcze przymkn�� oczy, �eby uciec my�lami od ponurej rzeczywisto�ci. Przez chwil� usi�owa� ponownie wyobrazi� sobie zawieszon� w przestrzeni Ziemi�, jako pi�kn�, opalizuj�c� kul�, przypominaj�c� niebiesko-zielony klejnot. Ale zamiast Ziemi przed oczami jego wyobra�ni ukaza�y si� nagle zarysy dziewcz�cej twarzy, okolonej d�ugimi, faluj�cymi w�osami. Twarz ta by�a Jarkowi znana. Jak dobrze znana. I mi�a, wi�cej, ni� tylko mi�a, chocia� tak �ci�le kojarzy�a si� z tym wszystkim, co spowodowa�o jego obecne po�o�enie. � Sola... � szepn��. Przypomnia� sobie jak to by�o, kiedy ujrza� j� po raz pierwszy. Inaczej ni� teraz, nie w mroku pod zaci�ni�tymi powiekami, a w pe�nym s�o�cu, bij�cym od wody blasku i zapachu rozgrzanych sosen. Sta�o si� to nieca�e p� kilometra st�d, na ma�ym, p�kolistym p�wyspie, gdzie poprzedniego dnia roz�o�y�y si� obozem harcerki ze Stargardu. Ch�opcy, kt�rzy przybyli kilka dni wcze�niej i wi�kszo�� prac obozowych mieli ju� za sob�, po�pieszyli z s�siedzk� pomoc�. Rzecz jasna, �e dziewcz�ta doskonale obesz�yby si� bez tej pomocy, ale jak tu pomin�� tak� wspania�� okazj� zawarcia, kto wie, mo�e w�a�nie nader interesuj�cych znajomo�ci? Tak wi�c wzgl�dy towarzyskie zadecydowa�y o tym, �e oferta zosta�a przyj�ta. Jarkowi wypad�o wbijanie pali pod przysz�y pomost. Upora� si� w�a�nie z pierwszym rz�dem i brodz�c w ciep�ej wodzie wr�ci� do brzegu, �eby zacz�� ca�� mozoln� w�dr�wk� od pocz�tku, kiedy na stromej �cie�ce, prowadz�cej od obozu, ukaza�a si� dziewczyna. By�a w bia�ej bluzeczce, �ci�gni�tej pod stanikiem na prosty w�ze� i bia�ych, obcis�ych szortach. Przy tej bieli jej szczup�e, co nie znaczy �e chude, ramiona i smuk�e nogi wygl�da�y jak odlane z br�zu. To jeszcze nic takiego. W ko�cu, opali� mo�e si� ka�dy, tak samo jak w�o�y� bia�e ubranie, cho�by nie wiem jak zgrabnie uszyte. Ale ju� nie ka�dy mo�e porusza� si� z takim wdzi�kiem, zbiegaj�c ze stromego zbocza. Jakby jej stopy trafia�y nie na brudny, osypuj�cy si� piasek, ale szybowa�y nad l�ni�cym parkietem sali balowej. Ch�opca zamurowa�o. Nie drgn�� nawet wtedy, kiedy dziewczyna nie zatrzymuj�c si� zbieg�a do wody, zachwia�a i aby odzyska� r�wnowag�, chwyci�a go lekko za rami�. Za�mia�a si�. By� to najmilszy �miech, jaki kiedykolwiek zdarzy�o si� Jarkowi us�ysze�. � Przepraszam � parskn�a. Nie by�a nawet zdyszana. Nie odpowiedzia�. Nie zrobi� nic. Potrzebowa� niema�o czasu, �eby zauwa�y�, �e dziewczyna przynios�a ze sob� brudn� mena�k� z szerokim wieczkiem. Przykucn�a w wodzie tu� obok Jarka i zabra�a si� do roboty. Wieczko umie�ci�a na jednym z wbitych ju� pali, mena�k� natomiast zaczerpn�a z dna piasku i zacz�a j� szorowa�. Jarek wci�� patrza�. Patrza� i patrza�. Zwolna tylko ogarnia�o go wra�enie, �e jego nogi i r�ce staj� si� coraz d�u�sze, chudsze, �e jako� dziwnie sztywniej� i zyskuj� na ci�arze. Ale to nie by�o jedyne wra�enie, jakiemu ulega�. Powiedzia�bym nawet, �e przy innych to akurat w og�le si� nie liczy�o. Co tu du�o gada�. Kasztanowe w�osy z kilkoma ruchliwymi, jakby obdarzonymi w�asnym �yciem kosmykami. D�ugie, czarne rz�sy nad niebieskimi oczami, drobny, kapk� zadarty w�cibski nosek, brzoskwiniowy meszek na policzkach... A dooko�a woda, pachn�ce sosny na wysokim brzegu, s�o�ce i wiatr. Ech, ludzie... Sam nie wiedz�c kiedy, Jarek pochyli� si� nagle, zdj�� z ko�ka aluminiowe wieczko, ze �ladami starannie wyjedzonej jajecznicy i przykucn�wszy obok dziewczyny zacz�� je pociera� piaskiem. Zerkn�a na niego, po czym za�mia�a si� znowu. Tym razem jednak ten �miech zabrzmia� inaczej. Jakby odrobin� ciszej. Ugodzony w samo serce W�� czym pr�dzej spu�ci� oczy. D�u�sz� chwil� na pla�yczce s�ycha� by�o jedynie zgrzyt ziarenek piasku o blaszane naczynia. Jarek wk�ada� w t� czynno�� tyle si�y, jakby chcia� przewierci� wieczko na wylot. Przerwa� dopiero, kiedy z brzegu dobieg� go g�o�ny �miech. Jak�e inny od tego, kt�rego d�wi�k tylko co sprawi�, �e wszystkie my�li pierzch�y spod jego czaszki, jakby j� kto� nagle otworzy�, a potem mocno dmuchn��. Powoli uni�s� g�ow�. Tam gdzie zaczyna� si� przysz�y pomost, przystan�y trzy dziewczyny. Pierwsza, ma�a i gruba, mia�a na sobie kompletny, regulaminowy mundur. Druga, wy�sza, ale za to o niewiarygodnie d�ugiej twarzy, spoczywaj�cej na brodzie w kszta�cie rozdeptanego rogala, w�o�y�a na siebie co�, co przypomina�o wielki impregnowany w�r, a by�o nie wiedzie� w jaki spos�b zdobyt� ryback� kurtk�. Z tym, �e podobne kurtki za�ogi kutr�w dalekomorskich zwyk�y wk�ada� raz w roku, w czasie najsro�szego zimowego sztormu. Trzecia by�a �adna. Co z tego. Trzy dziewczyny. Trzy wied�my, jak niezw�ocznie si� okaza�o. � Popatrzcie � zawo�a�a gruba � Sola ju� dorwa�a nowego jelenia... � Tyle, �e takiego od kuchni � zachichota�a ta z ko�sk� szcz�k�. � To nic � wysycza�a trzecia. � Ona takich lubi. A na obozie lepszy kuchcik ni� tancerz. Zreszt� w razie czego i tancerz si� znajdzie. W G�usku widzia�am bardzo przystojnego le�niczego. Co ty na to, Sola?... Nie przeszkadzaj sobie � w g�osie wied�my, kiedy spojrza�a na Jarka zabrzmia�a matczyna nuta. W domu b�dziesz mia� jak znalaz�... Zachichota�y po raz ostatni i posz�y w swoj� stron�. M�czyzna w pi�tnastym roku �ycia zna ju� na og� gorzki smak zazdro�ci. Jarek nie by� wyj�tkiem. Ale co innego samemu doznawa� jakiego�, b�d� co b�d�. bardzo osobistego uczucia, a co innego wiedzie�, �e dok�adnie takie same bywa udzia�em innych. Tak�e os�b p�ci odmiennej. Dlatego to, co uczyni�y trzy wied�my, nie od razu spotka�o si� z nale�yt� ocen�. M�czyzna w pi�tnastym roku �ycia mo�e, ale nie musi, zna� smak zazdro�ci, natomiast musi, a nie tylko mo�e, mie� poczucie w�asnej godno�ci. Kiedy szata�ski chichot dziewcz�t ulecia� pomi�dzy sosny, Jarek wyprostowa� si� na ca�� swoj� wysoko��. Bez po�piechu umie�ci� blaszane wieczko z powrotem na wbitym przez siebie palu, po czym spl�t� r�ce na piersi i utkwi� w przycupni�tej obok dziewczynie mordercze spojrzenie. � Sola... � powiedzia� przeci�gle, jakby co� rozwa�aj�c. � To od solniczki?... Ofiara tego niespodziewanego ataku znieruchomia�a. Powoli unios�a g�ow� i obdarzy�a ch�opca najbardziej niebieskim ze swoich spojrze�. � Co?... dlaczego?... � u�miechn�a si� niepewnie. � S�l � wyja�ni� Jarek. � Solniczka � powt�rzy� dobitniej rozk�adaj�c ten wyraz na czynniki pierwsze. � To by �wiadczy�o � ci�gn�� � �e twoi starzy od razu zorientowali si�, z kim maj� do czynienia. Sola, hm... � zastanowi� si�. � Tak, to nie tylko imi� zaopiniowa�. � To raczej charakter... Dziewczyna wsta�a. W jej oczach zamigota�y b��kitne �wiate�ka. � A ty? � prychn�a. � Jak ci na imi�? Wzruszy� ramionami. � Jarek � rzuci�. � Wiesz co� z tego? � Wiem co� i bez tego � odparowa�a. � Dla mnie wystarczy. Niestety, nie jest to nic przyjemnego � doda�a z ubolewaniem. � A po reszt� � parskn�a � zg�o� si� do kasy. Nie mam zwyczaju k��ci� si� z pierwszym lepszym aroganckim smarkaczem! Jarkowi uderzy�o na twarz gor�co. Chwil� rozpaczliwie my�la�. Ale tylko chwil�. � Dobra, dobra � wyrzuci� z siebie. � Nie zadzieraj nosa. Ju� i tak mo�na na nim wiesza� obrazki... Sola prychn�a tylko pogardliwie, porwa�a naczynia, okr�ci�a si� wok� w�asnej osi i pobieg�a w stron� namiot�w. Wszystko to od�y�o teraz w pami�ci ch�opca, kiedy tak sta� na pomo�cie z zamkni�tymi oczami i usi�owa� cho� na chwil� oderwa� si� my�lami od nieweso�ej rzeczywisto�ci. Tak, tamto pierwsze spotkanie trudno nazwa� udanym. Potem by�o ju� troch� lepiej. Lepiej, co nie znaczy, �e dobrze. A� do przedwczoraj... Odetchn�� g��boko i z nag�� determinacj� uni�s� powieki. Mrok dotar� ju� nad jezioro. Powierzchnia wody zgas�a. W g�rze natomiast zapali�y si� gwiazdy. Ju� nie tylko Wenus, ale i dziesi�tki dalekich s�o�c, kre�l�cych zawi�e rysunki konstelacji. Jarek rozpoznawa� je bez trudu. Nie darmo jego ojciec by� z zawodu geografem, a z zami�owania astronomem. Niejedn� godzin� sp�dzili wsp�lnie nad mapami nieba i niejeden wiecz�r przegadali w parku nad morzem, co chwil� zadzieraj�c g�owy. Ojciec... W�r�d wszystkich ludzi tylko jemu b�dzie mo�na opowiedzie�, jak by�o naprawd�. Mia� jedn� wspania�� cech�, kt�ra wyr�nia�a go w�r�d innych ojc�w. Mianowicie, umia� s�ucha�. Jarek zamy�li� si�. Na lewo, nad horyzontem, utrzymywa�a si� jeszcze czerwie� zachodu. Dopiero za godzin�, mo�e p�torej i tam niebo pokryje si� z�otymi punkcikami. Kilka z nich utworzy zarys lutni. Pierwsza b�y�nie Wega, jedna z najja�niejszych gwiazd nieba p�nocnego. Cholerna gwiazda. Gdyby nie ona, gdyby wybra�a sobie miejsce w jakim� odleg�ym k�cie Galaktyki, gdyby wreszcie kiedy� tam nie opasa�a si� orbitami planet, jak Ziemia, kt� m�g�by Jarkowi zarzuci� najmniejsze uchybienie obozowym zwyczajom? Nie by�oby mowy o �adnym �az�gowaniu, sianie i tym podobnych bzdurach. Gdyby nie ta ich cholerna pomy�ka... Znowu zacisn�� pi�ci. I nagle tu� przed nim, na tle rozgwie�d�onego nieba jeszcze raz wyst�pi�y kontury tej znanej mu tak dobrze twarzy. Dziwne. Przed chwil�, kiedy j� ujrza�, z ca�ej si�y zaciska� powieki. Kiedy cz�owiek stoi z zamkni�tymi oczami, ma prawo widzie� r�ne niestworzone rzeczy. Ale tak, po prostu, na jawie?.,. By�a coraz bli�ej. Powi�ksza�a si�, dok�adnie tak samo, jak tam, daleko, kiedy przyzywa� j� w potrzebie. Rozr�nia� ju� opraw� jej oczu, drobny, kapk� zadarty nosek, usta... U�miechn�a si�. Jak wtedy, nad jeziorem, zanim przysz�y tamte trzy wied�my. Jej wargi poruszy�y si�... � Jaaarek! Twarz dziewczyny znikn�a. Nic dziwnego. Nie mia�a nic wsp�lnego z g�osem, kt�ry dobieg� zgo�a nie z nieba, a od strony obozu. I z ca�� pewno�ci� nie m�g� nale�e� do �adnej istoty p�ci pi�knej. Ju� pr�dzej mo�na by powiedzie�, �e przeciwnie. � Jaaarek! Ch�opiec wyprostowa� si� odruchowo. Zrobi� przepisowe w ty� zwrot, nabra� powietrza w p�uca i odkrzykn��. � Jestem, druhul... Kto rano wstaje... Usiad� na trawiastym stopniu, dobre dwa metry za plecami ch�opc�w skupionych wok� ogniska. Kiedy nadchodzi�, nios�c na wierzbowej witce swoj� porcj� kie�basy, dwie czy trzy g�owy odwr�ci�y si� w jego stron�. Po kr�tkiej chwili wr�ci�y jednak do poprzedniej pozycji. Nie pad�o ani jedno s�owo. Jarek opar� si� plecami o naci�g s�u�bowego namiotu i zapatrzy� ponuro w ogie�. Nie ma na co liczy�. �eby stawa� na g�owie, W�e nie przestan� go si� czepia�. We�my t� histori� sprzed p� godziny. Pami�ta�, i to jak jeszcze pami�ta�, �e Olik zabroni� mu opuszcza� teren obozu. Ale ten ob�z nie przesta� by� przecie� jego obozem. Widzia�, jak ch�opcy wy�a�� ze sk�ry, z�by ol�ni� go�ci �wietno�ci� wieczornego przyj�cia. Nadle�niczy uwolni� ich od troski o stan spi�arni. O chrust jednak musieli postara� si� sami. Nie by�o to takie proste, jak mog�oby si� komu� zdawa�. Wysokopienny, sosnowy las, otaczaj�cy jezioro by� ubogi w podszycie, w�a�ciwie tylko odleg�a o p�tora kilometra por�ba dawa�a szans� zdobycia jakiego� licz�cego si� �upu. Tote� komu tylko los oszcz�dzi� warty i s�u�by przy kuchni, peda�owa� te p�tora kilometra tam i z powrotem, ciska� zdobycz na stos obok paleniska, po czym ponownie rusza� w drog�. Niekt�rzy, mniej odporni nerwowo, pr�bowali upro�ci� sobie zadanie, �aduj�c od razu na grzbiet porcj�, kt�r� inni rozk�adali na dwie a nawet trzy tury. Najcz�ciej jednak ko�czy�o si� to tak jak w wypadku Kazika Chrabala. Z tym, �e oczywi�cie nie ka�dy mia� takie szcz�cie, �eby w najkrytyczniejszym momencie naci�� si� akurat na dru�ynowego. Tak czy owak ch�opcy pocili si� solidnie i Jarkowi g�upio by�o siedzie� bezczynnie przy namiotach, nawet je�li nikt z niczym si� do niego nie zwraca�. A mo�e to w�a�nie by�o najgorsze? W ka�dym razie po kilkunastu minutach �a�enia z k�ta w k�t sam, z w�asnej inicjatywy, zaproponowa� Jackowi Wilczy�skiemu, kt�remu przypad� w tym dniu dy�ur bosma�ski, �eby ten poszed� pom�c przy zbieraniu chrustu, a on ju� odwali za niego t� robot� na przystani. I co z tego? Dok�adnie tak, jak si� spodziewa�, spogl�daj�c na dokonane przez siebie dzie�o. A nawet gorzej. Olik zauwa�y�, �e nie ma go przy namiotach i ruszy� na poszukiwania. Po czym, zanim Jarek zd��y� cokolwiek powiedzie�, objecha� go z g�ry na d�, jak bur� suk�. Prawda, �e kiedy wreszcie dotar�o do niego, co si� w�a�ciwie sta�o, zrobi� niezbyt m�dr� min�. Ale co Jarek zd��y� us�ysze�, to jego. Nie, stanowczo nie ma na co liczy�. P�omienie podsycone �wie�ym �adunkiem chrustu strzeli�y wy�ej. Na twarzach dziewcz�t siedz�cych na �aweczkach, po przeciwnej stronie ogniska, zata�czy�a czerwona �una. Rozleg� si� trzask jakby p�kaj�cej petardy i w powietrzu zawirowa�y iskry. G�owy ch�opc�w poruszy�y si� jak na komend�. Kto� co� powiedzia�. Zabrzmia� kr�tki, przyciszony �miech, per kt�rym nast�pi�o gromkie, ch�ralne "aaaa..." Do zapachu pal�cego si� drewna i skwiercz�cej na ogniu kie�basy przy��czy� si� nowy. Jarek poci�gn�� nosem i skrzywi� si� odruchowo. Kakao. Gw�d� wieczoru. Zalatuj�ca ja�owcowym dymem kie�basa a� si� prosi�a o kubek gor�cej, gorzkiej herbaty. Ale dziewcz�ta b�d� wniebowzi�te. Niech im wyjdzie na zdrowie. W ko�cu wszystko to i tak g��wnie dla nich. Ch�opcy wiedz� czego chc�. Ka�dy z nich wi��e swoje w�asne, niezbyt jasno okre�lone nadzieje z mi�ym wra�eniem, jakie pozostawi po sobie w pami�ci druhen dzisiejszy wiecz�r. Nawet Olik ma tutaj swoje sprawy do za�atwienia. Nie darmo usiad� na trawie tak blisko tej ich czarnej dru�ynowej, �e a�, niby przypadkiem, dotyka ramieniem jej prawego kolana. Ba, szar�a z szar��. Niech im wyjdzie na zdrowie � powt�rzy� w duchu. Jak wida�, Jarek nie nale�a� do m�ciwych. �a�owa� tylko jednego. �e ci tam, no, ci... obcy, nie pomylili si�, je�li tak mo�na powiedzie�, w przeciwn� stron�. �e nie odes�ali go dzie� wcze�niej zamiast o ten dzie� p�niej. Dwadzie�cia cztery godziny przetrz�sania puszczy, dobrze da�y si� Olikowi we znaki. Co by jednak by�o, gdyby zamiast nie mie� �adnego Jarka Koli�skiego, mia� ich w tym samym czasie a� dw�ch naraz? Pomy�lcie. Wypadek, cho�by najbardziej tragiczny, uczestnika obozu to wprawdzie katastrofa, ale katastrofa mieszcz�ca si� w og�lnie przyj�tych prawach przyrody. Wypadki chodz� po ludziach. Natomiast sytuacja ca�kowicie przeciwna? Nie, to stanowczo wi�cej, ni� mo�e strawi� normalny dru�ynowy na normalnym wodniackim obozie. A przecie� nie brakowa�o wiele... skoro i tak si� ju� pomylili. Szkoda... Szkoda, nawet gdyby Jarek sam mia� dosta� od tego fiksum dyrdum. Bo przecie� w takiej odwrotnej sytuacji tylko jeden z Jark�w wiedzia�by o co chodzi. Dla drugiego fakt nag�ego pojawienia si� jego sobowt�ra oznacza�by zdarzenie z pogranicza koszmarnego snu i nie mniej koszmarnej, ponurej bajki. I wcale niewykluczone, �e w karetce pod��aj�cej z obozu do najbli�szego szpitala obok O�ika znalaz�oby si� miejsce dla tego w�a�nie drugiego Jarka, kt�ry sam zapewne doszed�by do wniosku, �e nieodwracalnie zwariowa�. Musia� si� u�miechn��. Wizja by�a zbyt makabryczna i kusz�ca zarazem. Pomy�le� tylko... W mroku pomi�dzy namiotami wszcz�� si� jaki� ruch. G�o�nemu okrzykowi wartownika, kt�ry skwapliwie wykorzysta� okazj�, aby da� zna� �wiatu o swej zapoznanej chwilowo osobie, odpowiedzia� ostry bas, niespodziewanie przechodz�cy w radosne pianie, zako�czone fatalnym, piskliwym dyszkantem. Dziewcz�ta zachichota�y, jakby je kto� nagle posypa� specjalnym proszkiem. G�upie � pomy�la� z pogard� Jarek. � One b�d� pia� do ko�ca �ycia... W blasku ogniska ukaza�a si� drobna sylwetka ch�opca w bia�ej koszuli z podwini�tymi r�kawami. Post�pi� jeszcze krok w stron� ognia i zatrzyma� si� niepewnie. � Co tam, Pawe�ku? � rzuci� Olik, nie ruszaj�c si� ze swego miejsca przy pi�knej dru�ynowej. Teraz dopiero Jarek pozna� ch�opca, kt�rego przyprowadzi� wartownik. By� to m�odszy synek nadle�niczego, o kt�rym Jarek wiedzia�, �e owej pami�tnej nocy z najwi�kszym trudem pozwoli� ojcu zap�dzi� si� do domu. � Nic... � wykrztusi� rezolutnie Pawe�ek, odczekawszy stosown� chwil�. Olik za�mia� si�. � To niewiele � stwierdzi�. � A gdzie tata? Ch�opiec o�ywi� si�. � Piotrek najad� si� zielonych jab�ek � poinformowa� � i ma gor�czk�. Tata kaza� powiedzie�, �e nie mo�e przyj��. Pan Kosek m�wi, �e Piotrka trzeba b�dzie zawie�� do szpitala. Jab�ka by�y chyba czym� spryskane... � zako�czy� z tryumfem. Wspomniany Piotrek by� starszym bratem Pawe�ka. Pan Kosek miejscowym felczerem. Drzewka mog�y by� spryskane, bo pono� w tym roku okolic� nawiedzi�y jakie� szczeg�lnie zajad�e szkodniki. Wszystko si� zgadza�o. Poza drobiazgiem. Tym mianowicie, �e nadle�niczy by� przewidziany jako g��wna atrakcja wieczoru. Olik kilkakrotnie upewnia� si�, czy aby na pewno przyjdzie. Ludzie pracuj�cy w lesie niemal wszyscy potrafi� o nim i o zwierz�tach m�wi� tak, �e mieszczuchom zapiera dech w piersiach. Nadle�niczy z G�uska by� w�r�d nich per�� pierwszej wielko�ci. A teraz krewa. Kilka zielonych jab�ek i po wszystkim. Idiotyczna historia. Gdyby mo�na przewidzie� przysz�o��, O�ik zapewne tego dnia zaraz rano w�asnor�cznie na�o�y�by Piotrkowi kaganiec. � Sta�o si� co�? � zagadn�a przytomnie czarnow�osa Marylka. Dru�ynowy nie odpowiedzia� od razu. D�u�sz� chwil� porusza� bezg�o�nie wargami, jakby rzuca� urok na wszystkie pobliskie sady. Wreszcie westchn��, pozbiera� si� z trudem i wsta�. � Nic takiego � rzuci� tonem, kt�ry jemu samemu wyda� si� jakby nazbyt beztroski. � Prosi�em nadle�niczego, �eby przyszed� nam co� opowiedzie� � doda� machaj�c r�k�. � Okazuje si� jednak, �e syn mu zachorowa�. To nic, poradzimy sobie bez niego... � Brat tego ch�opca? � zainteresowa�a si� dru�ynowa, darz�c Pawe�ka wzrokiem pe�nym wsp�czucia. � Brat, prosz� pani � potwierdzi� skwapliwie zwiastun czarnej nowiny. � Na�ar� si� jab�ek... w g�osie ch�opca brzmia�a rado�� granicz�ca z rozkosz�. � On tak zawsze � doda� basem, po czym uzupe�ni� wibruj�cym falsetem: � ... co zobaczy, to pcha do g�by... Dru�ynowa prze�kn�a g�o�no �lin�. Walczy�a z sob� przez chwil�, w ko�cu jednak szlachetniejsza cz�� jej natury wzi�a g�r�. � Chod� tu bli�ej � powiedzia�a czule. � Chyba mo�ecie zaprosi� go na ognisko?... � przemkn�a po Oliku mdlej�cym spojrzeniem. Druh komendant podskoczy�. � Ale� oczywi�cie! � wykrzykn��, jakby spe�nia�y si� w�a�nie jego najskrytsze marzenia. � Hej, tam! rzuci�, kieruj�c twarz w stron� ton�cej w mroku kuchni. � Macie jeszcze kawa�ek kie�basy?! Dawajcie tutaj! I przynie�cie ch�opcu jaki� koc... Nie up�yn�a minuta, jak w d�oni Pawe�ka znalaz�a si� d�uga witka z nadzian� na ko�cu podw�jn� porcj� kie�basy. Kto� przyni�s� z namiotu koc, kt�ry Olik osobi�cie zarzuci� ch�opcu na ramiona. � Fajny... � oceni� Pawe�ek, macaj�c brzeg koca palcami, ociekaj�cymi roztopionym t�uszczem. � Widzicie � ucieszy�a si� dru�ynowa. I nasta�a cisza. Bo �atwo powiedzie� ,,damy sobie rad�", znacznie trudniej jednak spe�ni� podobn� zapowied� w taki spos�b, �eby nie utraci� opinii cz�owieka, kt�ry wie, co obiecuje. Kie�basa zosta�a zjedzona, kakao wypite, stos chrustu opodal paleniska starczy nie na jedn� ale na trzy noce, ciep�o jak w dzie�, ksi�yc �wieci coraz ja�niej i wszystko by�oby w najwi�kszym porz�dku, gdyby tylko wiedzie�, co dalej. Naturalnie, mo�na po�piewa�. Jedn� piosenk�, dwie, niechby trzy, a potem? �piewanie w niesko�czono��, to dobre dla zuch�w. W�e wodne maj� dla go�ci co� lepszego. Ba, a je�li w�a�nie nie maj�? Czysta rozpacz. Milczenie przeci�ga�o si�. Raz i drugi w�r�d dziewcz�t odezwa�y si� przyt�umione, urwane �mieszki. Kt�ry� z ch�opc�w rzuci� na ognisko pot�n� porcj� chrustu. Pociemnia�o, zadymi�o, nast�pnie strzeli�o iskrami jak na pokazie ogni sztucznych. Buchn�� wysoki p�omie�, barwi�c na czerwono wod� w jeziorze a� po s�siedni cypel. Ale i tak z ka�d� minut� i W�e i ich go�cie utwierdzali si� w przekonaniu, �e nie ma na co czeka�. Wtedy to si� sia�o. Tej chwili, blasku tego ognia i tego g�osu, kt�ry wyrwa� si� nagle z milcz�cej gromady, Jarek nie zapomni do ko�ca �ycia. Cokolwiek mu jeszcze losy przynios�, ten g�os b�dzie go prze�ladowa� po nocach i budzi� ze snu... � S�uchajcie! � zabrzmia� nagle dono�ny baryton Kazika Chrabala. � Mam ciotk�, kt�ra wspaniale opowiada sny. Mo�na jej s�ucha� godzinami. Wiecie, co mi przysz�o na my�l?! Zrobi� dramatyczn� pauz�. � Chcesz sprowadzi� ciotk�? � spyta� kto� p�g�osem. � Tam i z powrotem dwie�cie kilometr�w. Nie zd��ysz... Kazik pomy�la� chwil�, czy si� obrazi�, ale da� spok�j. Zbyt by� przej�ty w�asnym pomys�em. � Nie! � rzuci� tryumfalnie. � Ale jest tu kto�, kto ma zwyczaj sypia� dwadzie�cia cztery godziny na dob�. Co tam ciotka! Niech Jarek opowie, co mu si� wtedy �ni�o!... Jeszcze sekund�, mo�e p�torej, nie dzia�o si� nic. Jaki� damski g�os mrukn��: ,,eee...", kto� inny wzruszy� ramionami. Ju� wydawa�o si�, �e pomys� Kazika przejdzie bez echa, za co sam jego autor po zastanowieniu z�o�y dary wszystkim opuszczonym diab�om, zamieszkuj�cym niegdy� Puszcz� Drawsk�, kiedy nagle wybuch�a burza. � To przez niego nadle�niczy wystawi� nas do wiatru � zawo�a� Jacek. � Ba� si�, �e znowu pognamy go do lasul Niech go teraz zast�pi! � Dajcie mu spok�j � szydzi� Jurek Str�k. � Albo spa� tak, �e w og�le nic mu si� nie �ni�o, albo musia�by gada� przez okr�g�� dob�. Nie wiem jak kto, ale ja tego nie wytrzymam... � To niech co� wymy�li! � upiera� si� Kazik. � A jak za�nie w po�owie zdania?! � Ju� my go zbudzimy!... I zacz�li wo�a� wszyscy naraz, przekrzykuj�c jeden drugiego. Jarek, kt�ry w pierwszej chwili got�w by� przysi�c, �e teraz dopiero zasn�� na dobre i sta� si� igraszk� najstraszliwszych koszmar�w, ujrza� raptem ognisko dwa kroki przed sob�. Zatoczy� si�. Kto� poci�gn�� go do przodu. Kto� inny popchn��. � No? � g�os dru�ynowego dobiega� jakby z du�ej odleg�o�ci. � Co powiesz, Jarku?... Dopiero w tym momencie ch�opcu zrobi�o si� naprawd� przykro. W�e b�d� wspomina� ca�� t� scen�. R�nie bywa w dru�ynie i tylko dure� przywi�zuje wag� do gest�w czy s��wek. Zw�aszcza je�li kto� zas�u�y� sobie na cierpkie s��wka, tak jak zdaniem koleg�w zas�u�y� na nie Jarek. Ale nie przy obcych. Przy go�ciach. A ju� w �adnym wypadku, kiedy ci go�cie nosz� sp�dniczki. Niech b�dzie, �e ludzie ulegaj� niekiedy napadom sza�u, kt�ry trwa dop�ty, dop�ki s� razem, a potem ka�demu robi si� g�upio. Tylko �e kto jak kto, ale Olik powinien wiedzie� o tym ju� teraz. � Dajcie mu spok�j � pisn�� jaki� lito�ciwy damski g�os. I to by�a ta ostatnia kropla goryczy, jak� jest w stanie przyj�� jedno sko�atane serce m�czyzny. Jarek wyprostowa� si�. D�onie same zwin�y mu si� w pi�ci. Bardzo powoli odwr�ci� si� i powi�d� spojrzeniem od jednej zar�owionej blaskiem ognia twarzy do drugiej. Ch�opcy ucichli. Znowu zaleg�o milczenie. Jak�e� inne od tej ciszy, kt�ra zapanowa�a po przybyciu Pawe�ka. W ognisku p�k� jaki� grubszy konar. Na nogi Jarka spad�o kilka p�atk�w gor�cego popio�u. Z lasu dobieg�o st�umione pohukiwanie nocnego ptaka. Odpowiedzia�o mu s�abe echo od strony jeziora. Te g�osy, wspinaj�ce si� po ga��zkach p�omienie, poczerwienia�e twarze, kt�re tak nagle sta�y si� obce � wszystko to razem sprawia�o, �e ch�opiec poczu� si� bardzo daleki od rzeczywisto�ci. Znacznie bardziej ni� wtedy, w przestrzeni, w�r�d istot i rzeczy, przybywaj�cych z najdalszych �wiat�w. W�r�d gwiazd... Bezwiednie wzni�s� twarz ku niebu. Ostatnie �wiat�o wieczoru dawno ju� uton�o za horyzontem. Z lewej stron