7473

Szczegóły
Tytuł 7473
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7473 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7473 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7473 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Allan Cole & Chris Bunch Wir Cykl: Sten tom 7 (Vortex) Przek�ad Tadeusz Malinowski Wyd. ang. 1992 Wyd. pol. 1996 Ksi�ga pierwsza KONWEKCJA Rozdzia� 1 Plac Khaqan�w ukorzy� si� przed burzowymi chmurami pokrywaj�cymi niebo czerni�. Pomi�dzy nimi przedziera�o si� s�abe s�o�ce, wzniecaj�c na wznosz�cych si� kopu�ach i budynkach b�yski z�ota, zieleni i czerwieni. Plac robi� wielkie wra�enie: dwadzie�cia pi�� kilometr�w kwadratowych pokrytych okaza�ymi budowlami, oficjalne serce Mg�awicy Altaic. Na zachodnim kra�cu wznosi� si� ozdobny wachlarz Pa�acu Khaqana - domu starego i gniewnego Jochia�czyka, kt�ry rz�dzi� mg�awic� od stu pi��dziesi�ciu lat. Przez siedemdziesi�t pi�� lat ten w�adca pracowa� nad swoim placem, marnuj�c miliony kredyt�w i godzin. To by� pomnik jego samego i jego czyn�w - tych prawdziwych i wymy�lonych. Na jednym z odleg�ych i rzadko odwiedzanych kra�c�w mie�ci� si� ma�y park, maj�cy upami�tni� jego ojca, pierwszego Khaqana. Plac znajdowa� si� w centrum stolicy planety Jochi, Rurik. Wszystko w tym mie�cie by�o olbrzymie; mieszka�cy musieli stale biega�, przyt�oczeni i przera�eni rozmiarami wizji Khaqana. W Rurik panowa� tego dnia spok�j i cisza. Wilgotne ulice opustosza�y. Obywatele t�oczyli si� w swoich mieszkaniach, aby przymusowo ogl�da� wydarzenia, kt�re mia�y si� rozgrywa� na ekranach telewizor�w. Na ca�ej planecie Jochi dzia�o si� to samo. W rzeczywisto�ci na wszystkich zamieszkanych �wiatach Mg�awicy Altaic ludzie i inne rozumne istoty zosta�y sp�dzone z ulic przez pojazdy z g�o�nikami i skierowane do swoich siedzib. Wszyscy musieli w��czy� odbiorniki. Ma�e czerwone czujniki na dole ekranu bada�y wymagany poziom nat�enia ich uwagi. W ca�ym mie�cie rozlokowano oddzia�y stra�nik�w, gotowych do otwarcia drzwi kopniakami i wywleczenia ka�dej istoty, kt�ra nie okazuje nale�ytego skupienia. W samej siedzibie Khaqana trzysta tysi�cy istot mia�o odegra� rol� �wiadk�w. Ich cia�a stanowi�y czarn� plam� dooko�a kraw�dzi placu. Ciep�o wydzielane przez t� �yw� mas� wznosi�o si� w postaci ob�ok�w pary i pod��a�o w kierunku k��bi�cych si� chmur. Przez t�um przebiega�o ci�g�e, nerwowe dr�enie. Nic nie zak��ca�o ciszy. Ani p�acz dziecka, ani kaszel starca. B�yskawica rozjarzy�a si� ponad czterema z�oconymi filarami, wytyczaj�cymi koniec placu i nad ogromnymi pos�gami, upami�tniaj�cymi bohater�w Altaic i ich czyny. Grzmot hucza� i przetacza� si� pod chmurami. Spokojny t�um nadal trwa� w milczeniu. Zgromadzeni w centrum placu �o�nierze trzymali bro� w pogotowiu, lustruj�c otoczenie w poszukiwaniu oznak zagro�enia. Za ich plecami z�owieszczo wznosi�a si� �ciana Strace�. Sier�ant warkn�� rozkaz i oddzia� egzekucyjny post�pi� naprz�d, krocz�c ci�ko pod brzemieniem przytroczonych do plec�w ka�dej z istot pojemnik�w. Gi�tkie rury bieg�y z nich do dwumetrowych dysz. Nast�pny rozkaz, i d�onie obleczone w cienkie, ognioodporne r�kawice nacisn�y na spust miotaczy. Strugi p�omieni wydoby�y si� z dysz. Palce w r�kawicach zwi�kszy�y nacisk i powietrze wype�ni�o si� rykiem ognia eksploduj�cego naprzeciw �ciany Strace�. �o�nierze przytrzymywali spusty przez chwil�. Zgromadzonych omiot�o straszliwe gor�co i gryz�cy dym. P�omienie ci�kimi falami wali�y w �cian�. Na sygna� sier�anta wstrzymano ogie�. �ciana Strace� pozosta�a nietkni�ta, poza g��bok� czerwieni� rozgrzanego metalu. Sier�ant splun��. W chwili dotkni�cia �ciany �lina wyparowa�a. Obr�ci� si� i u�miechn��. Oddzia� egzekucyjny wykona� swoje zadanie. Lun�� nag�y deszcz, mocz�c zbit� mas� istot i zmieniaj�c si� w k��by sycz�cej pary przy zetkni�ciu ze �cian�. Znik� tak szybko, jak si� pojawi�, pozostawiaj�c nieszcz�liwy t�um w wilgotnym powietrzu. Tu i tam odzywa�y si� podenerwowane szepty. Strach by� silniejszy ni� przymus utrzymania ciszy. - To ju� czwarty raz w kr�tkim czasie - szczekn�� m�ody Suzdal do swojej towarzyszki. - Za ka�dym razem, kiedy policja Jochi wali do drzwi, aby wywlec kogo� na plac, mam wra�enie, �e teraz przyszli ju� po nas. - Jego ma�y pyszczek zmarszczy� si� ze strachu, ukazuj�c ostre, szcz�kaj�ce z�by. - Nie musisz si� ba�, kochanie - powiedzia�a jego towarzyszka. Futrzanym garbkiem, kt�ry wznosi� si� ponad jej pyskiem pog�aska�a swojego m�odego towarzysza, rozpylaj�c uspokajaj�ce feromony. - Oni szukaj� tylko tych, kt�rzy maj� co� wsp�lnego z czarnym rynkiem. - Ale przecie� to dotyczy nas wszystkich - zaskowycza� przera�ony Suzdal. - Nie ma innego sposobu na �ycie. Umarliby�my z g�odu, gdyby nie czarny rynek. - Cii, bo kto� us�yszy - ostrzeg�a jego towarzyszka. - To zaj�cie dla ludzi. Jak d�ugo zabijaj� Jochia�czyk�w i Tork�w, tak d�ugo my pilnujmy w�asnego nosa. - Nic nie poradz�. To wygl�da tak. jakby nadszed� dzie�, kt�ry ludzie nazywaj� Dniem S�du Ostatecznego. Jakby�my wszyscy byli przekl�ci. A jak� mamy pogod�? Ka�dy o tym m�wi. Nikt niczego takiego dot�d nie widzia�. Nawet starszyzna twierdzi, �e nigdy tak nie by�o na Jochi. Jednego dnia mro��cy ch��d. Dusz�cy upa� nast�pnego. Burze �nie�ne. I jeszcze powodzie i tornada. Kiedy wsta�em dzi� rano, zdawa�o mi si�, �e czuj� nadchodz�c� wiosn�. A teraz? - Wskaza� na ci�kie, burzowe czarne chmury pokrywaj�ce niebo. - Sam siebie doprowadzasz do nerwowego wyczerpania - powiedzia�a samica. - Nawet Khaqan nie jest w stanie kontrolowa� pogody. - W ko�cu dobierze si� i do nas. A wtedy... - M�ody Suzdal zadr�a�. - Czy znasz chocia� jedn� stracon� dot�d istot�, kt�ra mia�aby na sumieniu co� naprawd� powa�nego? - Oczywi�cie, �e nie, kochanie. A teraz b�d� ju� cicho. Zaraz si� sko�czy. - I zn�w potar�a garbkiem o jego futro, rozpylaj�c wi�cej feromon�w. Wkr�tce przesta� szcz�ka� z�bami. Nast�pi� zgrzyt i �omot, z wielkich g�o�nik�w zacz�� wydobywa� si� ryk muzyki, tak pot�ny, �e listowie nielicznych drzew na placu zadr�a�o od uderzenia. Odziana w z�ote szaty Gwardia Khaqana wysz�a na zewn�trz i ustawi�a si� obok pa�acu w szyku przypominaj�cym strza��. U szczytu strza�y znajdowa�a si� lataj�ca platforma unosz�ca Khaqana na jego wysokim, z�oconym tronie. Ca�a ta grupa przemaszerowa�a na pozycj� tu� obok �ciany Strace�. Platforma osiad�a na ziemi. Stary Khaqan zlustrowa� otoczenie podejrzliwymi, kaprawymi oczami. Zmarszczy� nos, kiedy poczu� smr�d, bij�cy od stoj�cego nieopodal t�umu. Zawsze czujny zausznik zauwa�y� ten gest i spryska� w�adc� jego ulubionymi perfumami o s�odkim zapachu. Starzec wyci�gn�� z kieszeni bogato zdobion� flaszk� mocnego alkoholu, odkorkowa� j� i poci�gn�� d�ugi �yk. Poczu� w �y�ach ogie�. Serce przyspieszy�o, a oczy rozjarzy�y si� entuzjazmem. - Wyprowadzi� ich - warkn��. Jego g�os, cho� starczy i dr��cy, budzi� ogromny strach. Wzd�u� szeregu przekazywano szeptem rozkazy. Przed �cian� Strace� za�wista� metal na naoliwionych �o�yskach, pojawi�a si� ogromna dziura. Zahucza�y maszyny i na powierzchnie, wyjecha� szeroki pomost. Od strony t�umu da� si� s�ysze� d�ugi, dr��cy pog�os, gdy widzowie ujrzeli wi�ni�w w �a�cuchach, kt�rzy mrugali o�lepieni md�ym �wiat�em. �o�nierze post�pili naprz�d i poprowadzili czterdziestu pi�ciu ludzi - m�czyzn i kobiety - pod �cian�. Z muru wysun�y si� metalowe klamry i przycisn�y skaza�c�w. Wi�niowie patrzyli na Khaqana os�upia�ymi oczami. W�adca poci�gn�� nast�pny �yk ze swojej flaszki i zachichota�, rozgrzany alkoholem. - Zr�bcie, co do was nale�y - powiedzia�. Odziany w czarn� szat� oskar�yciel wyst�pi� z szeregu i zacz�� wymienia� nazwiska i czyny ka�dego z tych nieszcz�nik�w. Rejestr ich zbrodni rozbrzmiewa� z g�o�nik�w: spisek w celu uzyskania korzy�ci... gromadzenie racjonowanych d�br... kradzie� ze sklep�w dla elity Jochi... obraza urz�du... i tak dalej, i tak dalej. Stary Khaqan podnosi� brew przy ka�dym zarzucie, a potem kiwa� g�ow� i u�miecha� si�, gdy stwierdzano win� oskar�onego. Nareszcie lista dobieg�a ko�ca. Oskar�yciel wsun�� kartk� do r�kawa i obr�ci� si�, oczekuj�c na decyzj� w�adcy. Starzec znowu poci�gn�� z flaszki i w��czy� sw�j mikrofon. Jego dr��cy, ostry g�os wype�ni� plac i hucza� przez g�o�niki odbiornik�w w milionach dom�w Mg�awicy Altaic. - Kiedy patrz� na wasze twarze, moje serce wype�nia si� �alem - powiedzia�. - Ale tak�e i wstydem. Wszyscy jeste�cie Jochia�czykami... jak ja sam. Jako wiod�ca rasa Altaic, to w�a�nie Jochia�czycy powinni wskazywa� innym w�a�ciw� drog� poprzez dobry przyk�ad. Co maj� my�le� nasi ludzcy bracia, Torkowie, s�ysz�c o waszych z�ych uczynkach? A nasi niehumanoidalni wsp�obywatele, z ich s�abszym kr�gos�upem moralnym? Tak... Co maj� my�le� Suzdalowie i Bogazi, kiedy wy, Jochia�czycy - moi najcenniejsi poddani - �amiecie prawo i nara�acie ca�e nasze spo�ecze�stwo przez swoj� chciwo��? To s� straszliwe czasy. Wiem o tym. Te d�ugie lata walki z pod�ymi Tahnijczykami. Cierpieli�my, po�wi�cali�my si� i umierali�my podczas tej wojny. Ale bez wzgl�du na to, jak ci�ki by� nasz los, stali�my twardo przy Wiecznym Imperatorze. A p�niej - kiedy wierzyli�my, �e zosta� zamordowany przez nieprzyjaci� - stawiali�my op�r, pomimo niesprawiedliwych ci�ar�w nak�adanych na nas przez tych, kt�rzy spiskowali, aby zabi� Imperatora i rz�dzi� na jego miejscu. Podczas tych wszystkich wydarze� prosi�em was o pomoc i po�wi�cenie, aby utrzyma� nasz� wspania�� mg�awic� bezpieczn� a� do powrotu Wiecznego Imperatora, w kt�ry wierzy�em przez ca�y ten czas. Nareszcie sta�o si�. Uda�o mu si� pozby� tej z�ej Rady. A potem rozejrza� si� dooko�a, aby zobaczy�, kto pozosta� wierny podczas jego nieobecno�ci. Odnalaz� mnie - waszego Khaqana. Tak samo silnego i lojalnego, jak podczas niemal dwustu lat. I zobaczy� was, moje dzieci. I u�miechn�� si�. Od tej chwili Antymateria Dwa zacz�a znowu nap�ywa�. Nasze fabryki jeszcze raz o�y�y. Nasze statki kosmiczne pod��y�y do wielkich targowisk Imperium. Nadal jednak nie jest ca�kiem dobrze. Wojny tahnijskie i dzia�alno�� zdradzieckiej Rady powa�nie nadszarpn�y zasoby Wiecznego Imperatora. Nasze tak�e. Mamy przed sob� d�ugie lata ci�kiej pracy, zanim �ycie stanie si� na powr�t normalne i dostatnie. Dop�ki owe czasy nie nadejd�, wszyscy musimy zacisn�� pasa w imi� dobrobytu w przysz�o�ci. Ka�dy z nas cierpi teraz g��d. Ale przynajmniej mamy do�� po�ywienia, aby prze�y�. Nasze zaopatrzenie w AM2 jest bardziej ni� szczodre, dzi�ki mojej bliskiej przyja�ni z Imperatorem. Niestety, wystarcza jedynie na podtrzymywanie handlu. Khaqan przerwa� na chwil�, aby zwil�y� gard�o �ykiem alkoholu. - Chciwo�� stanowi teraz najwi�ksze przest�pstwo w naszym ma�ym kr�lestwie. Czy w takich czasach spekulacja i z�odziejstwo nie jest morderstwem na masow� skal�? Ka�de ziarenko zbo�a, kt�re kradniecie, ka�da kropla p�ynu, kt�r� sprzedajecie na czarnym rynku jest odj�ta od ust dzieci, kt�re na pewno umr� z g�odu, je�li chciwo�� nie zostanie ukarana. To samo dotyczy zaopatrzenia w AM2 a tak�e surowc�w na narz�dzia do odbudowania naszego przemyski czy innych materia��w. Dlatego wi�c skazuj� was z ci�kim sercem. Czyta�em listy od waszych przyjaci� i rodzin, b�agaj�cych o moj� lito��. P�aka�em nad ka�dym. Naprawd�. Opowiada�y one smutne historie o ludziach, kt�rzy zb��dzili. Istotach, kt�re s�ucha�y k�amstw naszych wrog�w albo popad�y w z�e towarzystwo. Khaqan star� nieistniej�c� �z� z suchych powiek. - Lituj� si� nad ka�dym z was. Ale musz� odepchn�� od siebie t� lito��. Inaczej post�pi�bym zbrodniczo i samolubnie. Tak wi�c mam obowi�zek skaza� was na najbardziej ha�bi�c� �mier�, jako przyk�ad dla tych, kt�rzy oka�� si� na tyle g�upcami, aby ulec pokusom chciwo�ci. Mog� uczyni� jedno ma�e ust�pstwo na rzecz mojej s�abo�ci. I mam nadziej�, �e moi poddani wybacz� to, albowiem jestem stary i �atwo doznaj� uczucia �alu. Pochyli� si� na swoim tronie, a kamera robi�a najazd, dop�ki jego twarz nie wype�ni�a jednej strony ekranu na odbiornikach w domach. To by�a maska wsp�czucia. Na drugiej po�owie ekranu widnia�y postacie czterdziestu pi�ciu skaza�c�w. G�os Khaqana zabrzmia� oschle. - M�wi� to do was wszystkich razem i ka�dego z osobna... Przykro mi. Wy��czy� sw�j mikrofon i odwr�ci� si� do doradcy. - A teraz szybko ko�czcie z tym. Nie chc� tu siedzie�, kiedy zacznie si� burza. I opar� si� wygodnie na tronie, aby patrze�. Wykrzyczano rozkazy i oddzia� egzekucyjny zaj�� swoje stanowisko. Podniesiono lufy miotaczy ognia. T�um westchn�� g��boko. Wi�niowie z rezygnacj� zwiesili g�owy. Trzasn�� grzmot z nisko zwieszonych chmur. - Wykona�! - warkn�� Khaqan. Miotacze ognia przebudzi�y si� z rykiem. Olbrzymie p�omienie ognia run�y na �cian� Strace�. Niekt�re istoty w t�umie odwr�ci�y wzrok. Przyw�dczyni sfory, Suzdalka o imieniu Youtang, warkn�a z odraz�. - Ten smr�d mnie dobija - szczekn�a. - Odrzuca mnie potem od jedzenia. Wszystko smakuje jak pieczony Jochia�czyk. - Ludzie �mierdz� wystarczaj�co paskudnie bez podgrzewania - zgodzi� si� jej towarzysz. - Kiedy Khaqan zacz�� te czystki - powiedzia�a Youtang - pomy�la�am sobie: no i co z tego? Jest tak wielu Jochia�czyk�w, mo�e to nieco zmniejszy ich szeregi. Wi�cej zostanie dla nas, Suzdal�w. Ale on nie popuszcza. I to zacz�o mnie denerwowa�. Nied�ugo zacznie szuka� swoich ofiar gdzie indziej. - Wydaje mu si�, �e Bogazi s� najg�upsi, wi�c pewnie kolej na nich przyjdzie na ko�cu - stwierdzi� jej towarzysz. - Z nami rozprawi si� tu� przed nimi. Torkowie to rasa ludzka, je�li wi�c ma zamiar kierowa� si� tym, co uwa�a za logik�, to pewnie teraz dojdzie do nich. - Je�li ju� mowa o Torkach - doda�a Youtang - widzia�am niedaleko jednego z naszych przyjaci�. Wygl�da� na nieco wystraszonego. - S�owa jednego z naszych przyjaci� - wypowiedzia�a z niesmakiem. - Sp�jrz. To baron Menynder. Trajkocze co� z jakim� innym cz�owiekiem, Jochia�czykiem, s�dz�c po kroju szat. - To genera� Douw - zaskowyta� z podekscytowaniem jej towarzysz. Przewodniczka sfory rozmy�la�a przez chwil�. Cz�owiek, na kt�rego patrzy�a, by� niewysok�, przysadzist� istot� z ca�kowicie �ys� g�ow�. Mi�sista twarz mia�a w sobie tyle brzydoty, �e mog�a nale�e� do jakiego� zbira, ale baron Menynder nosi� okulary, kt�re sprawia�y, �e jego br�zowe oczy wydawa�y si� wielkie, szeroko otwarte i niewinne. - Ciekawe, o czym minister obrony Khaqana mo�e rozmawia� z Menynderem? Niemo�liwe, aby prosi� o rad� w sprawach zawodowych, nawet je�eli Menynder kiedy� pe�ni� t� sam� funkcj�. Ale to przesz�o��. Po nim by�o ju� pi�ciu czy sze�ciu ministr�w obrony. Khaqan spali� albo zabi� wszystkich pozosta�ych. Cholera, ten Menynder to szczwany stary lis - Youtang mrucza�a, jakby do siebie. - Wydosta� si� z tego w sam� por�. A teraz pilnuje swoich w�asnych spraw i trzyma g�ow� nisko schylon�. Jeszcze przez chwil� zastanawia�a si� nad sytuacj�, przygl�daj�c si� bli�ej Douwowi. Jochia�czyk wygl�da� jak idealny genera�, wysoki, smuk�y, atletyczny - przynajmniej obok przysadzistego Menyndera. Jego srebmoszare loczki otacza�y g�ow� jak ciasny he�m, ostro kontrastuj�c z go�� czaszk� barona. - Douw chyba aprobuje to, co s�yszy - powiedzia�a w ko�cu przewodniczka sfory. - Menynder gada bez przerwy od chwili, kiedy zacz�li�my patrze�. - Mo�e stary Tork czuje si� w ostatnich dniach bardziej �miertelny - stwierdzi� jej towarzysz. - Pewnie ma jaki� plan i w�a�nie o tym dyskutuj� ca�y czas. Zadanie przy �cianie Strace� zosta�o wykonane. Tam, gdzie kiedy� stali skaza�cy, pozosta�y tylko prochy. Na zachodnim kra�cu placu Suzdalowie mogli widzie� Khaqana i jego gwardi� znikaj�cych w pa�acu. W centrum �o�nierze formowali szyk do wymarszu. Youtang spojrza�a na dw�ch ludzi g��boko pogr��onych w dyskusji. Wpad�a na pewien pomys�. - S�dz�, �e powinni�my przy��czy� si� do nich - stwierdzi�a. - Je�li chodzi o Menyndera, to jestem pewna jednego - �e ma olbrzymi� wpraw� w sztuce przetrwania. Idziemy. Je�eli istnieje jaki� spos�b na wydostanie si� z tego koszmaru, to nie chc�, aby Suzdalowie pozostali gdzie� na boku. Obie istoty od��czy�y si� od t�umu. Wybuch�a burza. Na placu rozleg�y si� krzyki strachu i b�lu, kiedy grad wali� z czarnych chmur, uderzaj�c jak szrapnele. Menynder i Douw pospieszyli razem ku wyj�ciu. Ale zanim dotarli do g��wnej bramy, do��czy�o do nich dwoje Suzdali. Ca�a czw�rka zatrzyma�a si� pod os�on� stoj�cego przy bramie olbrzymiego pomnika Khaqana. Wymieniono kilka s��w. Potem kilka kiwni�� g�ow�. W chwil� p�niej ca�a czw�rka wysz�a pospiesznie. Spisek zosta� zawi�zany. Rozdzia� 2 - Drinka, prosz� pana? - Jaki� g�os dotar� do uszu Stena. Sten wr�ci� do rzeczywisto�ci i stwierdzi�, �e puszy si� przed oprawionym w d�bowe drewno lustrem na �cianie jak ziemski paw. Poczerwienia�. W�a�cicielk� g�osu by�a czarnow�osa kobieta, doskonale zbudowana i ubrana, trzymaj�ca tac� z wype�nionymi szklankami. W �rodku lekko musowa� ciemny p�yn. - Czarny Welwet - stwierdzi�a. O tak, to ty - pomy�la� Sten. Ale nic nie powiedzia�, tylko rzuci� pytaj�ce spojrzenie. - Kombinacja dw�ch sk�adnik�w ze Starej Ziemi - ci�gn�a kobieta. - Ziemskiego szampana - Taittinger Blanc de Blancs - i rzadko warzonego mocnego piwa z wyspy zwanej Irlandi�. Nazywa si� Guinness. Przerwa�a i u�miechn�a si�. By�a w tym jaka� intymno��. - Powinien pan si� dobrze bawi� tu, na Primie, panie ambasadorze. Gdybym pozostawi�a pana... niezadowolonego, odczu�abym to jako osobist� pora�k�. Sten wzi�� jedn� szklank�, poci�gn�� �yk i podzi�kowa�. Kobieta sta�a jeszcze przez chwil�, a nie doczekawszy si� niczego wi�cej, pos�a�a nast�pny u�miech - tym razem bardziej zdawkowy - i posz�a dalej. Starzejesz si�, pomy�la� o sobie Sten. Dawno, dawno temu, za g�rami, za lasami podziwia�by�, poprosi� i uzyska� albo odrzucenie oferty, albo od�o�enie jej realizacji na p�niej. Potem wypi�by� sze�� szklanek, aby pomog�y przebrn�� przez t� idiotyczn� uroczysto��. Ale teraz jeste� doros�y. Nie upijasz si�, chocia� nadal uwa�asz parady za g�upot�. Ani nie przylepiasz si� do pierwszej kobiety, kt�ra ci si� przedstawi. Poza tym... ta u�miechaj�ca si� pani na pewno nale�y do wywiadu - Korpusu Merkurego, i przewy�sza rang� admira�a w rezerwie, jakim by� Sten. Wreszcie, nie mia� nastroju do zabawy. Dlaczego nie? Kiedy cz�� jego m�zgu zastanawia�a si� nad tym, skosztowa� napoju. Dziwna kombinacja. Pr�bowa� ju� przedtem przefermentowanego i wzmocnionego musuj�cego soku winogronowego, ale rzadko tak wytrawnego. Ten drugi sk�adnik - Guinness? - doda� ostrego, solidnego kopa, co� jak mocne walni�cie w g�ow�. Zanim opu�ci Prim�, wypije wi�cej tego, zadecydowa�. Sten przesun�� si� do ty�u, dop�ki jego ramiona nie dotkn�y �ciany - stary zwyczaj, nabyty w czasach, kiedy by� imperialnym zab�jc� - i rozejrza� si� po olbrzymiej komnacie. Zamek Arundel wyr�s� triumfalnie na swoich w�asnych ruinach. Wybudowany jako manieryczna rezydencja Wiecznego Imperatora na �wiecie Primy, zosta� zniszczony przez Tahnijczyk�w od razu na pocz�tku wojny. Podczas trwania po�ogi wojennej Arundel pozostawa� symboliczn� ruin�; kwatera dow�dztwa Wiecznego Imperatora znajdowa�a si� w niezmiernie przepe�nionych pomieszczeniach pod spustoszonym obszarem. Kiedy zamordowano Imperatora, jego zab�jcy pozostawili Arundel jako pomnik. Odbudowano go po powrocie w�adcy, i teraz by� nawet bardziej wynios�y i gro�ny ni� przedtem. Sten znajdowa� si� w jednym z zamkowych hol�w. Poczekalnia, ale taka, �e �atwo mog�aby s�u�y� jako hangar dla niszczyciela floty. Pomieszczenie zape�nia�y grube ryby, wojskowe i cywilne, humanoidalne i nie. Sten raz jeszcze popatrzy� w lustro i wzdrygn�� si�. �Grube ryby� pasowa�o a� za dobrze. Skoro sko�czy�e� ju� z ostatnim zadaniem, zleconym przez Imperatora, pomy�la�, to mo�e czas popracowa� nad sylwetk�? To lustro, kt�re tak podziwia�e� przed chwil�, ukazywa�o wszak spore brzuszysko. A ten sztywny ko�nierzyk powodowa� tworzenie si� drugiego podbr�dka. Mo�e to jednak nie jest wina ko�nierzyka? Do diab�a z tob�, powiedzia� Sten swojemu wewn�trznemu g�osowi. Teraz jestem szcz�liwy. Zadowolony z siebie, zadowolony ze �wiata, zadowolony z tego, co mam. Trzeci raz spojrza� w lustro, powracaj�c do my�li przerwanych przez kelnerk�. Cholera. Nadal nie przywyk� do patrzenia na siebie w tym dyplomatycznym stroju. Bardziej odpowiada�by mu mundur. Ten ubi�r, archaiczna koszula, �akiet z rozdwojonym ogonem, zwisaj�cym niemal do kostek, spodnie, si�gaj�ce l�ni�cych pantofli... co za ekstrawagancja! Zastanowi� si� nad tym, co zdarzy�oby si�, gdyby Sten, ten dawny Sten - biedna sierota ze �wiata niewolniczej pracy, farciarz, wystarczaj�co szybki w u�yciu no�a - spojrza� w to lustro. Gdyby sta�o si� ono ekranem, ukazuj�cym przysz�o��? Co pomy�la�by ten m�ody Sten, patrz�c na to i wiedz�c, �e ogl�da samego siebie w nadchodz�cych latach? Latach? Wi�cej ich ju� min�o ni� chcia�by liczy�. C� za dziwaczne my�li, zw�aszcza tu, w tym miejscu, podczas oczekiwania na Wiecznego Imperatora, aby przyj�� gratulacje i nagrod� za s�u�b� na najwy�szym poziomie. Tak. Co pomy�la�by ten m�ody Sten? Albo powiedzia�? Sten u�miechn�� si�. Zapewne co� takiego: - �Dlaczego, u diab�a, nie pijesz tego Czarnego Welwetu?� Odetchn�� z ulg�. No tak. Cholera, �yjemy. Nigdy nie s�dzi�em, �e nam si� to uda. Jego prawa r�ka nie�wiadomie przesun�a si�, dotykaj�c mi�sistego jedwabiu okrycia. Pod spodem - pod pokrytym diamentami r�kawem koszuli - nadal tkwi� n�. Chirurgicznie ukryty w przedramieniu. Sten zrobi� go - wyhodowa� i obrobi� w biom�ynie - podczas niewolniczej pracy na Vulcanie. To by�a jego pierwsza w�asno��. N� stanowi� cienkie, obosieczne ��d�o, przystosowane wy��cznie do d�oni w�a�ciciela. M�g� przeci�� ziemski diament na p� samym naciskiem ostrza. Prawdopodobnie by� to najbardziej �mierciono�ny n�, jaki cz�owiek, z jego niegasn�c� fascynacj� narz�dziami destrukcji, kiedykolwiek wykona�. Na miejscu utrzymywa� go chirurgicznie zmieniony mi�sie�. Ale min�� ju� wi�cej ni� rok, nie, niemal dwa lata, odk�d go ostatnio wyci�gn�� w gniewie. Cztery cudowne lata pokoju, po tak d�ugiej wojnie. Pok�j... i rosn�ce poczucie, �e w ko�cu wykonuje zadanie, do jakiego zosta� stworzony. Co�, co nie wymaga�o... - Jak wspaniale - powiedzia� kto� p�askim, �miertelnie monotonnym g�osem. - Zawsze przypomina�e� mi alfonsa. Widz�, �e si� nim sta�e�. Albo przynajmniej za�o�y�e� takie ubranie. Zaczepiony powr�ci� do rzeczywisto�ci; r�ka opad�a, palce si� zacisn�y, n� opad� w swe zab�jcze gniazdo. Sten odsun�� si� nieco od muru, lewa stopa do ty�u, postawiona na palcach, lekkie wychylenie... Cholerny Mason. Poprawka. Cholerny admira� floty Robher Mason. W bia�ym mundurze, z piersi� pe�n� order�w, zapewne dobrze zas�u�onych. Pewnie to mniej ni� jedna trzecia tych, na jakie zarobi�. Nigdy nie zada� sobie trudu, aby pozby� si� blizny, przecinaj�cej mu twarz. Sten pomy�la�, �e Mason chyba uwa�a to za sw�j dodatkowy urok. - Panie admirale - zapyta� - jak idzie rze� niewini�tek? Dobrze - odpar� Mason. - Kiedy tylko nauczysz si�, jak to robi�, nie ma problemu. Mason i Sten nienawidzili si� od pierwszego wejrzenia. Mason by� jednym z instruktor�w Stena podczas treningu w szkole lotniczej i robi� wszystko, aby Sten nigdy jej nie uko�czy�. Studenci Masona uwa�ali go za wyj�tkowego skurwysyna. I mieli racj�. Po dyplomie nie okaza�o si� - jak to cz�sto bywa w filmach - �e kamienne serce Masona to tylko poza. Pod granitem kry�a si� najtwardsza stal. Podczas wojen tahnijskich Masona awansowano na admira�a. Mia� po temu doskona�e kwalifikacje - by� b�yskotliwy i despotyczny, doskona�y strateg, zab�jca, brutalny s�u�bista. Przyw�dca, kt�ry wi�d� swoich podw�adnych do grobu i dalej. Na przyk�ad, kiedy zorientowa� si�, �e nie mo�e znale�� �adnego sposobu, aby wyla� Stena ze szko�y, da� mu najlepsze mo�liwe oceny. Mason by� prawdopodobnie najdoskonalszym pilotem w si�ach Imperium. No, mo�e drugim z kolei, mrukn�� pilot w Stenie. Szczerze oddany Imperatorowi, Mason prze�y� czystki Rady dzi�ki odrobinie szcz�cia. Teraz bez w�tpienia zn�w spe�nia� rozkazy Imperium, tak jak niegdy� - skutecznie i brutalnie. Tak, pomy�la� Sten, panowa� pok�j. Ale tylko w por�wnaniu z koszmarem wojen tahnijskich. Nadal gin�li ludzie. - S�ysza�em, �e zosta�e� go�cem Imperatora - powiedzia� Mason. - Nigdy nie mog�em zrozumie�, jak prawdziwy m�czyzna mo�e wytrzyma� �yj�c w �wiecie, gdzie wszystko jest szare i nie ma prawdy. - Polubi�em ten kolor - odpar� Sten. - Nie barwi tak r�k jak czerwie�. I zmywa si�. Hucz�cy g�os przerwa� t� mi�� pogaw�dk�. - Szanowni pa�stwo, prosz� o uwag�. Szmer uprzejmych, dyplomatycznych rozm�w zamar�. - Jestem Wielki Szambelan Bleick. M�wca by� �miesznie ubran�, niewielk� istot�, m�wi�c� najg�o�niejszym przypochlebnym �wiergotem, jaki Sten kiedykolwiek s�ysza�. No jasne. Mia� mikrofon krtaniowy i przeno�ny wzmacniacz. - Pragniemy upewni� si�, �e ka�dy z szanownych go�ci zosta� prawid�owo zidentyfikowany i ceremonia przebiegnie wed�ug planu. Dlatego musimy podporz�dkowa� si� pewnym zasadom. Nagrody b�d� wr�czane zgodnie ze stopniem wa�no�ci odznaczenia, w porz�dku malej�cym. Ka�da kategoria zostanie osobno og�oszona przez herolda. Kiedy zostanie wywo�ana wasza kategoria, uformujecie pojedynczy szereg tu, przy wej�ciu. Gdy herold - Bleick wskaza� na istot� w czerwieni - og�osi czyje� nazwisko, ten kto� wejdzie do g��wnej komnaty. Nale�y i�� prosto do przodu mniej wi�cej siedemna�cie krok�w, a� do linii na pod�odze. Na drugim ko�cu tej linii b�dzie sta� Imperator. Je�eli dane odznaczenie przypada tylko jednej osobie, ma ona zatrzyma� si� dok�adnie naprzeciw Wiecznego Imperatora. Gdy liczba os�b jest wi�ksza, nale�y przesun�� si� wzd�u� linii i zaj�� miejsce obok najbli�szej istoty po lewej stronie. Obowi�zuje postawa na baczno��. Urz�dnik Imperium przeczyta uzasadnienie przyznanej nagrody. Drugi urz�dnik wr�czy j�, zawieszaj�c szarf� lub przypinaj�c wprost do munduru. Je�li zajdzie jaka� pomy�ka, prosz� ukry� ewentualn� bolesn� reakcj�. Uroczysto�ci b�d�, oczywi�cie, nagrywane celem p�niejszego wyemitowania na waszych macierzystych �wiatach. Chc� doda�, �e dodatkowe kopie mo�na naby� potem w moim biurze za rozs�dn� op�at�. Nie przyznano �adnych odznacze� Rady Imperialnej. Nast�pne w kolejno�ci s� tytu�y dziedziczne: ksi�cia, barona i tym podobne. Ci, kt�rzy otrzymaj� jeden z nich... - Szlachectwo - Sten westchn�� ze zdziwienia. Jego wargi nie porusza�y si�, a g�os nie dociera� dalej ni� do uszu Masona. Zdoby� t� umiej�tno�� podczas pobytu w wojsku i w wi�zieniu. Mason tak�e si� tego nauczy�. - Wieczny Imperator znalaz� spos�b na odkrycie wielu nowych i wyj�tkowych dr�g, aby nagrodzi� tych, kt�rzy dobrze mu s�u�yli. - G�os Masona przepe�nia�a ironia. - To zadowala nie tylko tych biurokratycznych drani - doda� - ale te� i ich znacznie gorszych szef�w. Dezaprobata obu m�czyzn nie uwidoczni�a si� w �aden spos�b na ich twarzach. Lecz mocne uczucia odnalaz�y sw�j wyraz kilka metr�w dalej. M�czyzna by� wielki i bardzo bia�y - od fruwaj�cej grzywy po sumiaste w�sy i oficjalny dworski str�j. Wygl�da� tak�e na lekko pijanego. - Kompletne krety�stwo - o�wiadczy� g�osem, przetaczaj�cym si� jak grom. - Przez te cholerne tytu�y ci nuworysze my�l�, �e stali si� szlachcicami. Niedowarzone m�okosy wyobra�aj� sobie B�g wie co! Pierwszy raz s�ysz� o takim g�wnie! Na Boga, Imperator oszala�, pozwalaj�c rz�dzi� si� bandzie skretynia�ych idiot�w! Niech mnie diabli wezm�, je�li wezm� udzia� w tym ma�pim ta�cu. Powiedzcie temu Imperatorowi, �e je�li chce... Cokolwiek W�sacz chcia� zasugerowa� Imperatorowi, nie mia� na to szansy. Jego przemowa zosta�a �agodnie przerwana przez czterech bardzo, bardzo du�ych ludzi, kt�rzy pojawili si� znik�d i otoczyli go szczelnie. Sten s�ysza� dalsze protesty, ale niezwykle delikatnie obezw�adniono tego m�czyzn� i poprowadzono - by� zbyt du�y, aby go wlec - w kierunku pobliskiego wyj�cia. Tych czterech ludzi nosi�o nowe mundury typu policyjnego, kt�rych Sten nie m�g� sobie przypomnie�. Chyba nie widzia� ich przedtem w pa�acu czy na Primie. Zdo�a� dojrze� jeden z naramiennik�w z okr�g�ym z�oto-czarnym god�em i okalaj�c� je liter� S. - Kim s� te wielkoludy? - zamrucza� nie poruszaj�c ustami do Masona. - Nowa formacja. S�u�ba Wewn�trzna. Dalej moja wiedza i zainteresowania nie si�gaj�. - Komu oni podlegaj�? Mercury? Mantis? Naturalna ciekawo�� Stena wyp�ywa�a z jego poprzedniego - przynajmniej formalnie - cz�onkostwa w obu organizacjach. - Powt�rz� raz jeszcze - stwierdzi� Mason nieco ch�odniej i g�o�niej. - Boj�wkarze, �andarmi, zgadywanki nie le�� w obszarze moich zainteresowa�. Sten uzna� za stosowne pod��y� za fal�, gdy nagradzani posuwali si� do przodu, przechodzili przez drzwi i znikali. Nadawanie dziedzicznych tytu��w... Krzy�e zas�ugi... Odznaczenia wojskowe.. Odznaczenia cywilne... Sten stan�� przed szambelanem, kt�ry spojrza� na list�. - Panie Ambasadorze Pe�nomocny Sten, jest pan jedyn� osob� uhonorowan� dzisiaj t� nagrod�. Mo�e pan wej��. Sten podszed� do wysokich drzwi. Dwie istoty w czerwonych strojach - i jak mu si� zdawa�o, bia�awych perukach ze sztucznych w�os�w - otworzy�y przed nim podwoje. Jaki� g�os oznajmi�: - Wielce Szanowny Sten... ze Smallbridge. Wielka Komnata Nagrodzonych niemal wype�ni�a si� tymi, kt�rych odznaczono wcze�niej. Sten pod��y� naprz�d, tym nieco wolniejszym ni� zwykle krokiem, jakiego uczy si� ka�dy dyplomata, bo tak najlepiej prezentuje si� w telewizji. Przybra� formalny wyraz twarzy. Wielce Szanowny, pomy�la�. Bardzo ciekawe. O ile sobie przypominam, kiedy ostatni raz przebywa�em na dworze, by�em tylko Bardzo Szanownym. Czy dzi�ki temu dostan� wi�ksz� wyp�at�? - Ambasador Pe�nomocny Sten, w warunkach powa�nego zagro�enia dla osobistego bezpiecze�stwa, spe�ni� najwy�sze wymagania S�u�by Imperialnej podczas ostatniej misji mediacyjnej pomi�dzy Thorvaldia�czykami a mieszka�cami Markel Bat. Zosta� uratowany pok�j, a ponadto do gwiazdozbioru wprowadzono now� er� r�wnowagi. Specjalnie dla niego ustanawia si� now� kategori�: Towarzysz Imperatora. Co oznacza, pomy�la� Sten, dok�adnie to, co zechce Imperator. To jest wszystko opr�cz odznacze� Rady Imperialnej, czymkolwiek one s�. Przynajmniej te obrzydliwe kreatury nie kr�c� si� ostatnio, aby pomordowa� si� nawzajem. Nie mia� te� ochoty na zabicie kt�rego� z nich, jak to bywa�o kiedy�. �adna z tych my�li nie ujawni�a si� na jego obliczu. Nie zmieni� te� wyrazu twarzy, kiedy podchodzi� do linii, omiataj�c spojrzeniem wielk� komnat�. Tam wysoko... ten irys w kandelabrze... wie�yczka karabinu maszynowego. Ten wielki portret - jednostronny ekran, za kt�rym zapewne ukrywa si� oddzia� strzelc�w. Tam, i jeszcze tam. Na poziomie pasa. Dooko�a ukryte dzia�ka laserowe... Po obu stronach wej�cia do komnaty czuwali Gurkhowie. Cisi, mali, br�zowi m�czy�ni o pustych twarzach, w mundurach; paski od ich kapeluszy o obwis�ych rondach zapina�y si� tu� pod doln� warg�. Po jednej stronie biodra spoczywa� w kaburze miniaturowy karabin Willy�ego, a po drugiej �mierciono�ny, bezlitosny n� zwany kukri, kt�ry przyczyni� si� do tego, �e uwa�ano ich za najbardziej przera�aj�cych i szanowanych �o�nierzy Imperium. Poza tym Sten zauwa�y� jeszcze oko�o dziesi�ciu tych umundurowanych na szaro typk�w ze S�u�by Wewn�trznej, porozrzucanych po ca�ej komnacie. No i co z tego? Czy nie zadba�by� o w�asne bezpiecze�stwo, gdyby kilka lat wcze�niej pojawi�o si� kilku drani i ci� zabi�o? Jaki� m�czyzna sta� tu� za lini�. Wieczny Imperator. Czarne w�osy. B��kitne oczy. Dobrze umi�niony. Wygl�da� na najwy�ej czterdzie�ci kilka lat. Nie, poprawi� si� Sten, wyraz oczu postarza� go nieco. Ale na pewno nie do tego stopnia, aby uwa�a� go za wystarczaj�co starego na to, kim by� - cz�owiekiem, kt�ry przez przesz�o tysi�c lat w pojedynk� zbudowa� swoje Imperium, rozci�gaj�ce si� poza granice wyobra�ni, Imperium, kt�re zosta�o niemal zniszczone, a teraz ulega�o odbudowie. Sten stan�� sztywno na baczno��. Imperator dok�adnie obejrza� go od st�p do g��w, a potem skin�� g�ow� z formaln� aprobat�. Dw�ch urz�dnik�w - ten, kt�ry czyta� uzasadnienie i drugi, trzymaj�cy co� w rodzaju medalu w otwartej, aksamitnej skrzynce - wyst�pi�o do przodu. I wtedy Imperator z�ama� tradycj�. Odwr�ci� si� do urz�dnika i wyj�� odznaczenie ze skrzyneczki. Podszed� bli�ej, za�o�y� szarf� na szyj� Stena. - Czterdzie�ci pi�� minut - wymamrota� Wieczny Imperator w ten sam wi�zienny spos�b, tak samo wprawnie, jak przedtem Sten i Mason. - Tylnymi schodami... moje komnaty... musimy si� napi�. Rozdzia� 3 Sten wszed� na podest stanowiska bezpiecze�stwa. Na znak oficera S�u�by Wewn�trznej otworzy� d�o�, aby umo�liwi� prac� promienia rozpoznaj�cego. Co� zaszumia�o i ca�a posta� Stena zosta�a sk�pana w powodzi rozmaitych kolor�w. Gdzie� we wn�trzu Arundelu zebra�a si� ca�a masa danych; Sten by� badany przez najbardziej wymy�lne szpiegowskie wyposa�enie w ca�ym Imperium. Pierwszy poziom stanowi�a identyfikacja. Gdy tylko dwukrotnie sprawdzono odciski palc�w Stena, w poszukiwaniu oznak wrogo�ci do Imperatora przestudiowano ca�� jego biografi�. Si�gni�to te� do najnowszych, pochodz�cych z ostatnich dwudziestu czterech godzin danych, uzyskanych z Korpusu Merkurego. Drugi poziom by� biologiczny. Zanalizowano jego organizm w poszukiwaniu ewentualnych bakterii czy wirus�w, gro�nych dla w�adcy. Ju� od dawna istnia�a mo�liwo�� zbudowania �ywej bomby bakteriologicznej. Trzeci, ostatni, stanowi�o sprawdzenie, czy ma jak�kolwiek bro�, od widocznych pistolet�w lub no�y po nieco mniej widoczne, wbudowane chirurgicznie �adunki wybuchowe. Albo, jak w przypadku Stena, n� w r�ce. Wiedzia�, �e gdyby skanery uchwyci�y to, jego upowa�nienie do noszenia tej broni w obecno�ci Imperatora uciszy�oby ka�dy alarm. Sten otrzyma� pozwolenie, zszed� z podestu i ruszy� wzd�u� korytarza do kwater Imperatora. Z powodu zbli�aj�cej si� konferencji z szefem czu� si� nieco niepewnie. Min�o ju� wiele czasu od chwili, kiedy po raz ostatni spotkali si� twarz� w twarz. Musia�o zaj�� co� niezwykle wa�nego. Ale w�a�ciwie nie to tak go denerwowa�o. To ta wyj�tkowo dok�adna kontrola troch� go wkurzy�a, cho� nie powinna: kiedy� kierowa� osobistymi ochroniarzami Imperatora. Wtedy gryz� si� z byle powodu, przestraszony sk�onno�ciami w�adcy do �gubienia� si� w t�umie, czy wymykania po kryjomu, aby prze�y� jak�� przygod�. Sten nie wini� Wiecznego Imperatora za powa�ne wzmo�enie �rodk�w bezpiecze�stwa po tym, co si� wydarzy�o. Ale poniewa� mia� teraz w�asne do�wiadczenia jako osoba publiczna, wiedzia� te�, �e niebezpieczne jest dla kogo� posiadaj�cego w�adz� przyj�cie �mentalno�ci bunkrowej�. Im ostrzejsze by�y rygory, tym trudniejsze stawa�o si� zadanie mordercy, to prawda. Ale te� faceci bez z�ych zamiar�w zaczynali mie� wi�ksze k�opoty z dotarciem do w�adcy. Kiedy patrzy� na te istoty ze S�u�by Wewn�trznej, dostawa� g�siej sk�rki. Sam nie wiedzia� dlaczego. W miar� zbli�ania si� do celu coraz bardziej przeszkadza�o to Stenowi. Wygl�dali... jakby znajomo. Kiedy zobaczy� w drzwiach wysokiego, przystojnego m�odego cz�owieka, wreszcie zrozumia�. Ten m�czyzna m�g� by� bli�niakiem Imperatora - tak, jak wszyscy spotkani przez Stena od czasu, gdy wszed� do prywatnych pomieszcze� w�adcy. G��wna r�nica polega�a na tym, �e Imperator by� nieco od nich ni�szy. Sten niech�tnie przyzna�, �e to rozwi�zanie mia�o niezaprzeczalne plusy. Ka�dy funkcjonariusz SW wystarczaj�co przypomina� w�adc�, aby �ci�gn�� na siebie ogie� mordercy. A jako grupa mogli stanowi� �yw� tarcz�. Oficer SW stukn�� obcasami przed Stenem. - Jest pan oczekiwany, panie ambasadorze - stwierdzi� �agodnym g�osem, pozostaj�cym w dziwacznym kontra�cie z kamienn� twarz�. Podejrzliwe oczy szacowa�y Stena. Por�wnywa�y. Sten poczu� si� nieco ura�ony, kiedy miejsce podejrzliwo�ci zaj�a ulga. Ten dure� my�la�, �e da mu z �atwo�ci� rad�. - Mo�e pan wchodzi� - powiedzia� oficer. Mi�nie Stena zadr�a�y; przypomnia� sobie czasy, kiedy sam bawi� si� w ow� gr� w szacowanie. Funkcjonariusz zmru�y� oczy. Wiedzia�, o co chodzi. Sten roze�mia� si�. - Dzi�kuj� - tylko tyle powiedzia�. Drzwi otworzy�y si�, wszed� do �rodka. Zobaczy� wyraz zaskoczenia na twarzy tamtego cz�owieka, kiedy �w zorientowa� si�, jak kiepsko go oceniono. Sten m�g� rozprawi� si� z nim z �atwo�ci�. Jasne, by� nieco wolniejszy, nieco wyszed� z wprawy. Ale nadal nie stanowi�o to dla niego problemu. Stregg zmy� wspomnienie Czarnego Welwetu i my�li o k�opotach, a potem nagle wszystko sta�o si� proste. Sten poczu�, jak jego wn�trzno�ci rozgrzewaj� si� przyjemnie. Wieczny Imperator popatrzy� na niego i znowu nape�ni� kieliszki ognistym trunkiem, nazwanym tak przez Bhor�w na pami�tk� pewnego staro�ytnego nieprzyjaciela. - Jak mawia nasz stary irlandzki przyjaciel Ian Mahoney, �ten jeden b�dzie po to, �eby nasz dobry B�g wiedzia�, �e nie �artujemy�. - Imperator spe�ni� toast. Sten pod��y� za swoim przyw�dc�. Je�li szef chce, �eby spotkanie przebiega�o na alkoholowym rauszu, to on sam nie mia� innego wyj�cia, jak tylko wzi�� w tym udzia� - i to z entuzjazmem. Poza tym Wieczny Imperator mia� racj�. Jak zwykle. Sten naprawd� potrzebowa� tego drinka. - A teraz zobaczmy, co s�ycha� z tym obiadem, kt�ry ci obieca�em - powiedzia� Imperator. - Jeste�, panie ambasadorze, odpowiedzialny za pe�ne szklanki, a� do odwo�ania rozkazu. Zacz�� uwija� si� dooko�a tego, co stanowi�o po��czenie starych warto�ci i nowoczesnego tempa, jak zwyk� mawia� o swojej kuchni., - To trudne zadanie, sir - stwierdzi� Sten - ale zrobi� wszystko, co w mojej mocy. Roze�mia� si�, nape�ni� szklanki i zani�s� je do lady kuchennej. Przycupn�� jak zwykle na jednym z wysokich sto�k�w. Z przyjemno�ci� wdycha� powietrze. Poczu� mieszanin� znajomych zapach�w, maj�cych lekki posmak intryguj�cej tajemniczo�ci. Wieczny Imperator m�g�by uczy� szefa kuchni. Nawet Marr i Senn, najwi�ksi specjali�ci od bankiet�w, przyznawali mu to. W�adca uwielbia� odtwarzanie przepis�w ze starej Ziemi. Chocia� z jego punktu widzenia te przepisy nie by�y a� tak stare, pomy�la� Sten. Przecie� rz�dzi� od trzech tysi�cy lat. Sten znowu wci�gn�� powietrze. - Azja? - zgadywa�. Nie mia� nic przeciwko gotowaniu. Przej�� to hobby - zapewne pod niejakim wp�ywem swego szefa - umilaj�c sobie d�ugie godziny na zapomnianych posterunkach, gdzie wy�ywienie wydawa�o si� nawet bardziej ja�owe ni� na niewolniczym �wiecie. - Tak ci si� tylko wydaje - powiedzia� Imperator. - Ale s� tu pewne takie wp�ywy, jak s�dz�. Natomiast ko�cowy efekt osi�gni�to w nieco inny spos�b. To Chi�czycy byli najlepszymi kucharzami. Jednak za bardzo uganiali si� za pieni�dzmi. Niekt�rzy ludzie twierdz�, �e byli i lepsi od nich. Sam nie wiem. Dotkn�� przycisku na ladzie i pokrywa lod�wki przesun�a si�, ods�aniaj�c bogactwo garnuszk�w i naczy� wype�nionych r�no�ciami. Wyj�� je na blat. - Dzisiejsza my�l przewodnia to Indie - stwierdzi� Wieczny Imperator. - W jaki� spos�b koresponduje to z zadaniem, kt�re ci wyznaczy�em. U�miechn�� si�. Sten widywa� ju� przedtem swego szefa w przyjaznym nastroju, ale nigdy jeszcze nie by� on a� tak jowialny. O rany. Nast�pne niemo�liwe zadanie. Sten poczu� tylko lekkie zak�opotanie. Potencjalne trudno�ci zaintrygowa�y go. Ale przecie� nie m�g� podda� si� zbyt �atwo. - Nie mam nic przeciwko temu, sir, ale szczerze m�wi�c, mia�em nadziej� na ma�y urlop. Twarz zwierzchnika zadrga�a z oburzenia. �wietnie. - Nie przeci�gaj struny - warkn�� Wieczny Imperator. Zaalarmowany Sten stwierdzi�, �e irytacja w�adcy b�yskawicznie przeradza si� w furi�. - Mam ju� do�� sprzeciw�w. Czy wy nie mo�ecie tego zrozumie�? To wszystko trzyma si� kupy jedynie dlatego, �e uda�o mi si� jako� powi�za� ko�ce psim sw�dem i... - G�os Imperatora zanik�. Sten patrzy�, jak szef powoli opanowuje gniew. To by�a wyra�na walka. Imperator potrz�sn�� g�ow� i pos�a� Stenowi g�upawy u�mieszek. - Przepraszam - powiedzia�. - To wynik stresu i w og�le. Czasami zdarza si�, �e zapominam, kim s� moi starzy przyjaciele. Moi prawdziwi przyjaciele. - Wzni�s� kieliszek, przepijaj�c do Stena. - To moja wina, sir - stwierdzi� Sten. Instynkt podpowiedzia� mu, �e lepiej, aby wzi�� to na siebie. - Zapach tego dobrego jedzenia obudzi� we mnie leniwca. Imperator zaaprobowa� to stwierdzenie. Energicznie kiwn�� g�ow� i wr�ci� do pracy. I do sprawy. - Co�, co ostatnio pe�ni rol� wrzodu na moim ty�ku - powiedzia� - przypomina miejsce, z kt�rego pochodzi to po�ywienie. W obr�bie granic Indii mieszkali ludzie o bardziej zr�nicowanych pogl�dach ni� w jakimkolwiek innym miejscu na Ziemi. To by�a jedna wielka zbita masa nienawidz�cych si� nawzajem ugrupowa�, kt�re od tak dawna trzyma�y si� za gard�a, �e wszyscy ju� zapomnieli, od czego to si� niegdy� zacz�o. Nie, wr��. Pami�tali to a� za dobrze. Hindus czy Sikh m�g�by ci powiedzie� z dok�adno�ci� do dnia tygodnia i koloru nieba, jak� zbrodni� pope�ni� pra-pra-pra-pradziadek tego drugiego faceta. Przesun�� miseczk�, wype�nion� jak�� zielonkaw� mas�. - To dhal - powiedzia�. - Rodzaj fasolki, a raczej puree w tym przypadku. Jest �agodne - zrobiono je tak specjalnie. R�wnowa�y reszt�. Oczyszcza podniebienie. Ugotowa�em to wczoraj. Musimy tylko podgrza�. - A co z tym problemem? - napomkn�� Sten. - No tak - Imperator poci�gn�� nast�pny �yk alkoholu. - M�g�bym u�y� innego przyk�adu, nie pochodz�cego z Indii. Ale ich jedzenie sk�ada�o si� g��wnie z ziemniak�w i �wi�skiego mi�sa, je�li tylko mogli je zdoby�. Robili piekielne kie�baski. Otaczali je w m�ce i sma�yli. Ale jako� nie mam ochoty na kie�baski. Sten pow�cha� sk�adniki, kt�re Imperator uk�ada� w znanym tylko sobie porz�dku. - Indie zupe�nie wystarcz�, sir - powiedzia�. - Miejsce, gdzie ci� wysy�am, to Mg�awica Altaic - stwierdzi� Imperator. Sten podni�s� brwi. Nie wiedzia� zbyt du�o na ten temat. - To Jochia�czycy, pomi�dzy innymi, tak? Ale zdawa�o mi si�, �e oni byli jednymi z naszych najwierniejszych sprzymierze�c�w. - Nadal s� - stwierdzi� stanowczo Imperator. - I chcia�bym, aby tak zosta�o. K�opot polega na tym, �e Khaqan - tak sam siebie nazywa ten go��, kt�ry tam rz�dzi - jest po uszy ubabrany w g�wnie. Imperator podni�s� stert� pokrojonego mi�sa. Chyba ze dwa funty, stwierdzi� Sten. - To jest ko�l� - powiedzia� Imperator. - Mam pole, przygotowane specjalnie dla niego i jego braci i si�str. Na tym polu zasadzono te same ro�liny, jakie niegdy� jedli przodkowie tego ko�l�cia w Indiach - mi�t�, dzikie cebule i tak dalej. - Wrzuci� mas� do ognioodpornego naczynia. - Khaqan starzeje si� i staje nieco nieudolny - kontynuowa� Imperator w typowy dla siebie spos�b, co chwila zmieniaj�c temat. Ale przez lata Sten stwierdzi�, �e tak naprawd� ca�y czas chodzi�o o to samo; ka�da wzmianka mia�a co� wsp�lnego z innymi. - Tak czy siak - m�wi� dalej Imperator - to on sam powoduje k�opoty... Mimo wszystko, nie mog� sobie pozwoli� na jego utrat�. Sten skin�� g�ow�. Cokolwiek reprezentowa� sob� Khaqan, Mg�awica Altaic by�a wa�nym sprzymierze�cem. I jeszcze do. tego le�a�a cholernie blisko �wiata Primy. - Co mu zagra�a, sir? - O, nic szczeg�lnego, opr�cz wszystkiego i wszystkich - stwierdzi� w�adca. Zacz�� posypywa� jagni�cin� przyprawami. - Nieco imbiru - mrucza�, sprawdzaj�c jeszcze raz przepis. - Par� go�dzik�w, kardamon, chili, kminek... kilka z�bk�w czosnku i jeszcze stara, dobra s�l i odrobina pieprzu. Do�o�y� troch� jogurtu i soku cytrynowego, zamiesza� wszystko i odstawi� na bok. Zacz�� sma�y� cebul� na oleju arachidowym. - Na Altaic mieszkaj� trzy r�ne gatunki istot - powiedzia� - kt�re dziel� si� na cztery rasy. Ka�da z nich jest okropna. Po pierwsze, Jochia�czycy. Ludzie. G��wna rasa. Khaqan urodzi� si� jako Jochia�czyk. - Jasne - powiedzia� Sten. Tak w�a�nie zwykle dzia�o si� pod panowaniem jedynow�adcy Nie m�wi�c o tu obecnych. W Imperium by�o o wiele mniej istot ludzkich ni� innych gatunk�w. - Ich g��wny �wiat to Jochi, tam Khaqan ma swoj� siedzib�. To centralny punkt mg�awicy. Wracaj�c do innych czarnych charakter�w, wyst�puj�cych w tej opowie�ci... Po�ow� usma�onej cebuli wrzuci� do jagni�ciny i zamiesza�. Zdj�� z ognia ry�. Woda gotowa�a si� mniej wi�cej przez pi�� minut. Osaczy� ry�, wymiesza� go z cebul� i wysypa� wszystko na mi�so. - Odrobina mas�a topi�ca na si� wierzchu - powiedzia� Imperator - i... voila! Nazywam to bombay birani, ale tak naprawd� to jest po prostu stara, dobra potrawka z ko�l�cia. Po�o�y� �ci�le dopasowan� pokrywk� i wsun�� naczynie do piekarnika. - A teraz troch� pooszukuj� - powiedzia�. - To powinno piec si� przez godzin� w temperaturze trzystu osiemdziesi�ciu stopni, potem zmniejszasz j� do trzystu dwudziestu pi�ciu stopni i trzymasz potrawk� w piekarniku przez nast�pn� godzin�. Sten zapami�ta� to sobie, tak jak i reszt� przepisu. - Ale �wi�tej pami�ci Marr i Senn wymy�lili nowy piekarnik. Skraca czas pieczenia o po�ow�, a mo�e nawet bardziej. I nie mo�na pozna� r�nicy. - A co z tymi czarnymi charakterami, sir? - No w�a�nie. C�, mamy Jochia�czyk�w. To ludzie, jak ju� m�wi�em. Poza tym, �e s� oni ras� dominuj�ca, maj� te� stare pozwolenie na handel ze mn�. Da�em je im jakie� pi��set lat temu. To by�o wtedy dzikie i surowe pogranicze. - No i dochodzimy do Tork�w. To tak�e rasa ludzka. Typy rodem z epoki gor�czki z�ota. Sten nie za bardzo rozumia�, co Imperator ma na my�li, ale �apa� og�lny zarys. - Torkowie znale�li si� w mg�awicy wcze�niej, kiedy w tym rejonie odkryto substancj� o nazwie Imperium X. To g�rnicy. Kaprowie. Sklepikarze. Prostytutki obu p�ci. Ten rodzaj ludzi. Gdy odnaleziono Imperium X, zostali na miejscu, zamiast pow�drowa� w kierunku nast�pnej przygody. Imperium X to by� jedyny materia�, zdolny wytrzyma� uderzenie cz�stki AM2. To Antymateria Dwa stanowi�a paliwo, na kt�rym zbudowano Imperium. Pozostawa�a pod �cis�� kontrol� Wiecznego Imperatora. A� tak �cis��, �e kiedy Rada go zamordowa�a, wszystkie dostawy AM2 natychmiast si� zatrzyma�y. Przez sze�� lat Rada bezskutecznie szuka�a jej �r�de�. W tym czasie Imperium popada�o w ruin� - stan, kt�remu Sten w�a�nie stara� si� przeciwdzia�a�. Chocia� czasami nie by� pewien, czy uda mu si� to zobaczy�. - Oczywi�cie, Torkowie sprzeciwili si� Jochia�czykom. Ale to przycich�o, kiedy owi kupcy- awanturnicy zebrali kilka os�b i pokazali moje pozwolenie. - Czas mija�, Jochia�czycy rozproszyli si� nieco. Nie byli niczym wi�cej ni� kilkoma oddzielonymi od siebie �wiatami - miastami-pa�stwami. Ojciec obecnego Khaqana po��czy� ich znowu jakie� trzysta lat temu. Sten nie komentowa�. Taka by�a sprawiedliwo�� pogranicza. Sam u�y� kilku starych sposob�w, aby poradzi� sobie z Rad�. - A co z tymi dwoma innymi gatunkami? To rodowici mieszka�cy mg�awicy, jak s�dz�? - Tak jest. Podzielili si� na Suzdal�w i Bogazi. Nie wiem zbyt wiele na ich temat. Maj� zapewne te same s�abe punkty, co ka�da istota rozumna. Najwyra�niej Torkowie przybyli w momencie, kiedy tubylcy w�a�nie zaczynali opuszcza� rodzinne �wiaty i odkrywa� siebie nawzajem. Mieli �a�osne statki kosmiczne, ale ca�kiem nie�le radzili sobie z lokaln� wojenk�. Wtedy przybyli Torkowie, kt�rzy nie musieli nawet zbytnio si� wysila�. Nap�d mi�dzygwiezdny wprawia ka�d�, nieco ni�ej stoj�c� cywilizacj� w przera�enie. Sten m�g� sobie wyobrazi� ten szok. Dopiero co zdo�a�e� podnie�� drabin� techniki z kamienia do gwiazd. Rozgl�dasz si� po otaczaj�cym �wiecie, czuj�c wielk� dum�. Stoisz u szczytu, tworzysz histori�. Nikt nigdy nie doszed� tak daleko, jak ty. I wtedy bum! Obcy - a w tym przypadku ludzie - pojawiaj� si� ze swoimi szpanerskimi zabaweczkami, broni�, tym wszystkim, co jest w stanie cofn�� ci� do epoki kamienia �upanego. Opr�cz tego, cud nad cudami, mog� skaka� od gwiazdy do gwiazdy, od galaktyki do galaktyki. Nap�d AM2. Najwi�ksze osi�gni�cie w historii. Po raz pierwszy Sten zda� sobie spraw�, jak to musia�o wygl�da�, kiedy wiele setek lat temu Imperator pojawi� si� na scenie z AM2 pod pach�. To uderza�o w ka�d� istniej�c� cywilizacj�, powalaj�c j� na kolana; wszystkie b�aga�y, aby dane im by�o ujrze� �wiat�o. Imperator mrucza� nad jakim� na wp� zapomnianym sk�adnikiem. - Cilantro - powiedzia�. - To jest to. - Pokruszy� troch� li�ci do naczynia z pokrojonym og�rkiem i jogurtem. Tak, pomy�la� Sten. AM2 i sekret wiecznego �ycia... To naprawd� by�o co�. To by� niesamowity obiad. Niezapomniany. Jak zwykle. Na stole pi�trzy�y si� stosy jedzenia. Dhal i ch�odnik og�rkowy. Trzy rodzaje przypraw: z zielonego mango, bengalska i z prawdziwej ostrej papryki. Ma�e talerzyki z wyj�tkowymi, pikantnymi sosami i male�kimi czerwonymi papryczkami. I �wie�o przygotowane p�askie chlebki - chiapaty, jak nazwa� to Imperator. I bombay birani. Pachn�ca para unosi�a si� znad naczynia. - Wios�uj - powiedzia� Imperator. Sten wios�owa�. Przez d�ugie minuty po prostu jedli, rozkoszu