7473
Szczegóły |
Tytuł |
7473 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7473 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7473 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7473 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Allan Cole & Chris Bunch
Wir
Cykl: Sten tom 7
(Vortex)
Przek�ad Tadeusz Malinowski
Wyd. ang. 1992
Wyd. pol. 1996
Ksi�ga pierwsza
KONWEKCJA
Rozdzia� 1
Plac Khaqan�w ukorzy� si� przed burzowymi chmurami pokrywaj�cymi niebo czerni�.
Pomi�dzy nimi przedziera�o si� s�abe s�o�ce, wzniecaj�c na wznosz�cych si�
kopu�ach i budynkach
b�yski z�ota, zieleni i czerwieni.
Plac robi� wielkie wra�enie: dwadzie�cia pi�� kilometr�w kwadratowych pokrytych
okaza�ymi budowlami, oficjalne serce Mg�awicy Altaic. Na zachodnim kra�cu
wznosi� si� ozdobny
wachlarz Pa�acu Khaqana - domu starego i gniewnego Jochia�czyka, kt�ry rz�dzi�
mg�awic� od stu
pi��dziesi�ciu lat. Przez siedemdziesi�t pi�� lat ten w�adca pracowa� nad swoim
placem, marnuj�c
miliony kredyt�w i godzin. To by� pomnik jego samego i jego czyn�w - tych
prawdziwych i
wymy�lonych. Na jednym z odleg�ych i rzadko odwiedzanych kra�c�w mie�ci� si�
ma�y park,
maj�cy upami�tni� jego ojca, pierwszego Khaqana.
Plac znajdowa� si� w centrum stolicy planety Jochi, Rurik. Wszystko w tym
mie�cie by�o
olbrzymie; mieszka�cy musieli stale biega�, przyt�oczeni i przera�eni rozmiarami
wizji Khaqana.
W Rurik panowa� tego dnia spok�j i cisza. Wilgotne ulice opustosza�y. Obywatele
t�oczyli
si� w swoich mieszkaniach, aby przymusowo ogl�da� wydarzenia, kt�re mia�y si�
rozgrywa� na
ekranach telewizor�w. Na ca�ej planecie Jochi dzia�o si� to samo.
W rzeczywisto�ci na wszystkich zamieszkanych �wiatach Mg�awicy Altaic ludzie i
inne
rozumne istoty zosta�y sp�dzone z ulic przez pojazdy z g�o�nikami i skierowane
do swoich siedzib.
Wszyscy musieli w��czy� odbiorniki. Ma�e czerwone czujniki na dole ekranu bada�y
wymagany
poziom nat�enia ich uwagi. W ca�ym mie�cie rozlokowano oddzia�y stra�nik�w,
gotowych do
otwarcia drzwi kopniakami i wywleczenia ka�dej istoty, kt�ra nie okazuje
nale�ytego skupienia.
W samej siedzibie Khaqana trzysta tysi�cy istot mia�o odegra� rol� �wiadk�w. Ich
cia�a
stanowi�y czarn� plam� dooko�a kraw�dzi placu. Ciep�o wydzielane przez t� �yw�
mas� wznosi�o
si� w postaci ob�ok�w pary i pod��a�o w kierunku k��bi�cych si� chmur. Przez
t�um przebiega�o
ci�g�e, nerwowe dr�enie. Nic nie zak��ca�o ciszy. Ani p�acz dziecka, ani kaszel
starca.
B�yskawica rozjarzy�a si� ponad czterema z�oconymi filarami, wytyczaj�cymi
koniec placu
i nad ogromnymi pos�gami, upami�tniaj�cymi bohater�w Altaic i ich czyny. Grzmot
hucza� i
przetacza� si� pod chmurami. Spokojny t�um nadal trwa� w milczeniu.
Zgromadzeni w centrum placu �o�nierze trzymali bro� w pogotowiu, lustruj�c
otoczenie w
poszukiwaniu oznak zagro�enia.
Za ich plecami z�owieszczo wznosi�a si� �ciana Strace�.
Sier�ant warkn�� rozkaz i oddzia� egzekucyjny post�pi� naprz�d, krocz�c ci�ko
pod
brzemieniem przytroczonych do plec�w ka�dej z istot pojemnik�w. Gi�tkie rury
bieg�y z nich do
dwumetrowych dysz.
Nast�pny rozkaz, i d�onie obleczone w cienkie, ognioodporne r�kawice nacisn�y
na spust
miotaczy. Strugi p�omieni wydoby�y si� z dysz. Palce w r�kawicach zwi�kszy�y
nacisk i powietrze
wype�ni�o si� rykiem ognia eksploduj�cego naprzeciw �ciany Strace�.
�o�nierze przytrzymywali spusty przez chwil�. Zgromadzonych omiot�o straszliwe
gor�co i
gryz�cy dym. P�omienie ci�kimi falami wali�y w �cian�. Na sygna� sier�anta
wstrzymano ogie�.
�ciana Strace� pozosta�a nietkni�ta, poza g��bok� czerwieni� rozgrzanego metalu.
Sier�ant
splun��. W chwili dotkni�cia �ciany �lina wyparowa�a. Obr�ci� si� i u�miechn��.
Oddzia� egzekucyjny wykona� swoje zadanie.
Lun�� nag�y deszcz, mocz�c zbit� mas� istot i zmieniaj�c si� w k��by sycz�cej
pary przy
zetkni�ciu ze �cian�. Znik� tak szybko, jak si� pojawi�, pozostawiaj�c
nieszcz�liwy t�um w
wilgotnym powietrzu.
Tu i tam odzywa�y si� podenerwowane szepty. Strach by� silniejszy ni� przymus
utrzymania
ciszy.
- To ju� czwarty raz w kr�tkim czasie - szczekn�� m�ody Suzdal do swojej
towarzyszki. - Za
ka�dym razem, kiedy policja Jochi wali do drzwi, aby wywlec kogo� na plac, mam
wra�enie, �e
teraz przyszli ju� po nas. - Jego ma�y pyszczek zmarszczy� si� ze strachu,
ukazuj�c ostre,
szcz�kaj�ce z�by.
- Nie musisz si� ba�, kochanie - powiedzia�a jego towarzyszka. Futrzanym
garbkiem, kt�ry
wznosi� si� ponad jej pyskiem pog�aska�a swojego m�odego towarzysza, rozpylaj�c
uspokajaj�ce
feromony. - Oni szukaj� tylko tych, kt�rzy maj� co� wsp�lnego z czarnym rynkiem.
- Ale przecie� to dotyczy nas wszystkich - zaskowycza� przera�ony Suzdal. - Nie
ma innego
sposobu na �ycie. Umarliby�my z g�odu, gdyby nie czarny rynek.
- Cii, bo kto� us�yszy - ostrzeg�a jego towarzyszka. - To zaj�cie dla ludzi. Jak
d�ugo zabijaj�
Jochia�czyk�w i Tork�w, tak d�ugo my pilnujmy w�asnego nosa.
- Nic nie poradz�. To wygl�da tak. jakby nadszed� dzie�, kt�ry ludzie nazywaj�
Dniem
S�du Ostatecznego. Jakby�my wszyscy byli przekl�ci. A jak� mamy pogod�? Ka�dy o
tym m�wi.
Nikt niczego takiego dot�d nie widzia�. Nawet starszyzna twierdzi, �e nigdy tak
nie by�o na Jochi.
Jednego dnia mro��cy ch��d. Dusz�cy upa� nast�pnego. Burze �nie�ne. I jeszcze
powodzie i
tornada. Kiedy wsta�em dzi� rano, zdawa�o mi si�, �e czuj� nadchodz�c� wiosn�. A
teraz? -
Wskaza� na ci�kie, burzowe czarne chmury pokrywaj�ce niebo.
- Sam siebie doprowadzasz do nerwowego wyczerpania - powiedzia�a samica. - Nawet
Khaqan nie jest w stanie kontrolowa� pogody.
- W ko�cu dobierze si� i do nas. A wtedy... - M�ody Suzdal zadr�a�. - Czy znasz
chocia�
jedn� stracon� dot�d istot�, kt�ra mia�aby na sumieniu co� naprawd� powa�nego?
- Oczywi�cie, �e nie, kochanie. A teraz b�d� ju� cicho. Zaraz si� sko�czy. - I
zn�w potar�a
garbkiem o jego futro, rozpylaj�c wi�cej feromon�w. Wkr�tce przesta� szcz�ka�
z�bami.
Nast�pi� zgrzyt i �omot, z wielkich g�o�nik�w zacz�� wydobywa� si� ryk muzyki,
tak
pot�ny, �e listowie nielicznych drzew na placu zadr�a�o od uderzenia. Odziana w
z�ote szaty
Gwardia Khaqana wysz�a na zewn�trz i ustawi�a si� obok pa�acu w szyku
przypominaj�cym
strza��. U szczytu strza�y znajdowa�a si� lataj�ca platforma unosz�ca Khaqana na
jego wysokim,
z�oconym tronie.
Ca�a ta grupa przemaszerowa�a na pozycj� tu� obok �ciany Strace�. Platforma
osiad�a na
ziemi.
Stary Khaqan zlustrowa� otoczenie podejrzliwymi, kaprawymi oczami. Zmarszczy�
nos,
kiedy poczu� smr�d, bij�cy od stoj�cego nieopodal t�umu. Zawsze czujny zausznik
zauwa�y� ten
gest i spryska� w�adc� jego ulubionymi perfumami o s�odkim zapachu. Starzec
wyci�gn�� z
kieszeni bogato zdobion� flaszk� mocnego alkoholu, odkorkowa� j� i poci�gn��
d�ugi �yk. Poczu� w
�y�ach ogie�. Serce przyspieszy�o, a oczy rozjarzy�y si� entuzjazmem.
- Wyprowadzi� ich - warkn��.
Jego g�os, cho� starczy i dr��cy, budzi� ogromny strach.
Wzd�u� szeregu przekazywano szeptem rozkazy. Przed �cian� Strace� za�wista�
metal na
naoliwionych �o�yskach, pojawi�a si� ogromna dziura. Zahucza�y maszyny i na
powierzchnie,
wyjecha� szeroki pomost.
Od strony t�umu da� si� s�ysze� d�ugi, dr��cy pog�os, gdy widzowie ujrzeli
wi�ni�w w
�a�cuchach, kt�rzy mrugali o�lepieni md�ym �wiat�em. �o�nierze post�pili naprz�d
i poprowadzili
czterdziestu pi�ciu ludzi - m�czyzn i kobiety - pod �cian�. Z muru wysun�y si�
metalowe klamry
i przycisn�y skaza�c�w.
Wi�niowie patrzyli na Khaqana os�upia�ymi oczami. W�adca poci�gn�� nast�pny �yk
ze
swojej flaszki i zachichota�, rozgrzany alkoholem.
- Zr�bcie, co do was nale�y - powiedzia�.
Odziany w czarn� szat� oskar�yciel wyst�pi� z szeregu i zacz�� wymienia�
nazwiska i czyny
ka�dego z tych nieszcz�nik�w. Rejestr ich zbrodni rozbrzmiewa� z g�o�nik�w:
spisek w celu
uzyskania korzy�ci... gromadzenie racjonowanych d�br... kradzie� ze sklep�w dla
elity Jochi...
obraza urz�du... i tak dalej, i tak dalej.
Stary Khaqan podnosi� brew przy ka�dym zarzucie, a potem kiwa� g�ow� i u�miecha�
si�,
gdy stwierdzano win� oskar�onego.
Nareszcie lista dobieg�a ko�ca. Oskar�yciel wsun�� kartk� do r�kawa i obr�ci�
si�,
oczekuj�c na decyzj� w�adcy.
Starzec znowu poci�gn�� z flaszki i w��czy� sw�j mikrofon. Jego dr��cy, ostry
g�os wype�ni�
plac i hucza� przez g�o�niki odbiornik�w w milionach dom�w Mg�awicy Altaic.
- Kiedy patrz� na wasze twarze, moje serce wype�nia si� �alem - powiedzia�. -
Ale tak�e i
wstydem. Wszyscy jeste�cie Jochia�czykami... jak ja sam. Jako wiod�ca rasa
Altaic, to w�a�nie
Jochia�czycy powinni wskazywa� innym w�a�ciw� drog� poprzez dobry przyk�ad. Co
maj� my�le�
nasi ludzcy bracia, Torkowie, s�ysz�c o waszych z�ych uczynkach? A nasi
niehumanoidalni
wsp�obywatele, z ich s�abszym kr�gos�upem moralnym? Tak... Co maj� my�le�
Suzdalowie i
Bogazi, kiedy wy, Jochia�czycy - moi najcenniejsi poddani - �amiecie prawo i
nara�acie ca�e nasze
spo�ecze�stwo przez swoj� chciwo��?
To s� straszliwe czasy. Wiem o tym. Te d�ugie lata walki z pod�ymi
Tahnijczykami.
Cierpieli�my, po�wi�cali�my si� i umierali�my podczas tej wojny. Ale bez wzgl�du
na to, jak
ci�ki by� nasz los, stali�my twardo przy Wiecznym Imperatorze.
A p�niej - kiedy wierzyli�my, �e zosta� zamordowany przez nieprzyjaci� -
stawiali�my
op�r, pomimo niesprawiedliwych ci�ar�w nak�adanych na nas przez tych, kt�rzy
spiskowali, aby
zabi� Imperatora i rz�dzi� na jego miejscu.
Podczas tych wszystkich wydarze� prosi�em was o pomoc i po�wi�cenie, aby
utrzyma�
nasz� wspania�� mg�awic� bezpieczn� a� do powrotu Wiecznego Imperatora, w kt�ry
wierzy�em
przez ca�y ten czas.
Nareszcie sta�o si�. Uda�o mu si� pozby� tej z�ej Rady. A potem rozejrza� si�
dooko�a, aby
zobaczy�, kto pozosta� wierny podczas jego nieobecno�ci. Odnalaz� mnie - waszego
Khaqana. Tak
samo silnego i lojalnego, jak podczas niemal dwustu lat. I zobaczy� was, moje
dzieci. I u�miechn��
si�. Od tej chwili Antymateria Dwa zacz�a znowu nap�ywa�. Nasze fabryki jeszcze
raz o�y�y.
Nasze statki kosmiczne pod��y�y do wielkich targowisk Imperium.
Nadal jednak nie jest ca�kiem dobrze. Wojny tahnijskie i dzia�alno��
zdradzieckiej Rady
powa�nie nadszarpn�y zasoby Wiecznego Imperatora. Nasze tak�e. Mamy przed sob�
d�ugie lata
ci�kiej pracy, zanim �ycie stanie si� na powr�t normalne i dostatnie.
Dop�ki owe czasy nie nadejd�, wszyscy musimy zacisn�� pasa w imi� dobrobytu w
przysz�o�ci. Ka�dy z nas cierpi teraz g��d. Ale przynajmniej mamy do��
po�ywienia, aby prze�y�.
Nasze zaopatrzenie w AM2 jest bardziej ni� szczodre, dzi�ki mojej bliskiej
przyja�ni z
Imperatorem. Niestety, wystarcza jedynie na podtrzymywanie handlu.
Khaqan przerwa� na chwil�, aby zwil�y� gard�o �ykiem alkoholu.
- Chciwo�� stanowi teraz najwi�ksze przest�pstwo w naszym ma�ym kr�lestwie. Czy
w
takich czasach spekulacja i z�odziejstwo nie jest morderstwem na masow� skal�?
Ka�de ziarenko zbo�a, kt�re kradniecie, ka�da kropla p�ynu, kt�r� sprzedajecie
na czarnym
rynku jest odj�ta od ust dzieci, kt�re na pewno umr� z g�odu, je�li chciwo�� nie
zostanie ukarana.
To samo dotyczy zaopatrzenia w AM2 a tak�e surowc�w na narz�dzia do odbudowania
naszego
przemyski czy innych materia��w.
Dlatego wi�c skazuj� was z ci�kim sercem. Czyta�em listy od waszych przyjaci�
i rodzin,
b�agaj�cych o moj� lito��. P�aka�em nad ka�dym. Naprawd�. Opowiada�y one smutne
historie o
ludziach, kt�rzy zb��dzili. Istotach, kt�re s�ucha�y k�amstw naszych wrog�w albo
popad�y w z�e
towarzystwo.
Khaqan star� nieistniej�c� �z� z suchych powiek.
- Lituj� si� nad ka�dym z was. Ale musz� odepchn�� od siebie t� lito��. Inaczej
post�pi�bym
zbrodniczo i samolubnie.
Tak wi�c mam obowi�zek skaza� was na najbardziej ha�bi�c� �mier�, jako przyk�ad
dla
tych, kt�rzy oka�� si� na tyle g�upcami, aby ulec pokusom chciwo�ci.
Mog� uczyni� jedno ma�e ust�pstwo na rzecz mojej s�abo�ci. I mam nadziej�, �e
moi
poddani wybacz� to, albowiem jestem stary i �atwo doznaj� uczucia �alu.
Pochyli� si� na swoim tronie, a kamera robi�a najazd, dop�ki jego twarz nie
wype�ni�a jednej
strony ekranu na odbiornikach w domach. To by�a maska wsp�czucia. Na drugiej
po�owie ekranu
widnia�y postacie czterdziestu pi�ciu skaza�c�w.
G�os Khaqana zabrzmia� oschle.
- M�wi� to do was wszystkich razem i ka�dego z osobna... Przykro mi.
Wy��czy� sw�j mikrofon i odwr�ci� si� do doradcy.
- A teraz szybko ko�czcie z tym. Nie chc� tu siedzie�, kiedy zacznie si� burza.
I opar� si� wygodnie na tronie, aby patrze�.
Wykrzyczano rozkazy i oddzia� egzekucyjny zaj�� swoje stanowisko. Podniesiono
lufy
miotaczy ognia. T�um westchn�� g��boko. Wi�niowie z rezygnacj� zwiesili g�owy.
Trzasn��
grzmot z nisko zwieszonych chmur.
- Wykona�! - warkn�� Khaqan.
Miotacze ognia przebudzi�y si� z rykiem. Olbrzymie p�omienie ognia run�y na
�cian�
Strace�.
Niekt�re istoty w t�umie odwr�ci�y wzrok.
Przyw�dczyni sfory, Suzdalka o imieniu Youtang, warkn�a z odraz�.
- Ten smr�d mnie dobija - szczekn�a. - Odrzuca mnie potem od jedzenia. Wszystko
smakuje jak pieczony Jochia�czyk.
- Ludzie �mierdz� wystarczaj�co paskudnie bez podgrzewania - zgodzi� si� jej
towarzysz.
- Kiedy Khaqan zacz�� te czystki - powiedzia�a Youtang - pomy�la�am sobie: no i
co z tego?
Jest tak wielu Jochia�czyk�w, mo�e to nieco zmniejszy ich szeregi. Wi�cej
zostanie dla nas,
Suzdal�w. Ale on nie popuszcza. I to zacz�o mnie denerwowa�. Nied�ugo zacznie
szuka� swoich
ofiar gdzie indziej.
- Wydaje mu si�, �e Bogazi s� najg�upsi, wi�c pewnie kolej na nich przyjdzie na
ko�cu -
stwierdzi� jej towarzysz. - Z nami rozprawi si� tu� przed nimi. Torkowie to rasa
ludzka, je�li wi�c
ma zamiar kierowa� si� tym, co uwa�a za logik�, to pewnie teraz dojdzie do nich.
- Je�li ju� mowa o Torkach - doda�a Youtang - widzia�am niedaleko jednego z
naszych
przyjaci�. Wygl�da� na nieco wystraszonego. - S�owa jednego z naszych
przyjaci� -
wypowiedzia�a z niesmakiem.
- Sp�jrz. To baron Menynder. Trajkocze co� z jakim� innym cz�owiekiem,
Jochia�czykiem,
s�dz�c po kroju szat.
- To genera� Douw - zaskowyta� z podekscytowaniem jej towarzysz.
Przewodniczka sfory rozmy�la�a przez chwil�. Cz�owiek, na kt�rego patrzy�a, by�
niewysok�, przysadzist� istot� z ca�kowicie �ys� g�ow�. Mi�sista twarz mia�a w
sobie tyle brzydoty,
�e mog�a nale�e� do jakiego� zbira, ale baron Menynder nosi� okulary, kt�re
sprawia�y, �e jego
br�zowe oczy wydawa�y si� wielkie, szeroko otwarte i niewinne.
- Ciekawe, o czym minister obrony Khaqana mo�e rozmawia� z Menynderem?
Niemo�liwe, aby prosi� o rad� w sprawach zawodowych, nawet je�eli Menynder
kiedy� pe�ni� t�
sam� funkcj�. Ale to przesz�o��. Po nim by�o ju� pi�ciu czy sze�ciu ministr�w
obrony. Khaqan
spali� albo zabi� wszystkich pozosta�ych. Cholera, ten Menynder to szczwany
stary lis - Youtang
mrucza�a, jakby do siebie. - Wydosta� si� z tego w sam� por�. A teraz pilnuje
swoich w�asnych
spraw i trzyma g�ow� nisko schylon�.
Jeszcze przez chwil� zastanawia�a si� nad sytuacj�, przygl�daj�c si� bli�ej
Douwowi.
Jochia�czyk wygl�da� jak idealny genera�, wysoki, smuk�y, atletyczny -
przynajmniej obok
przysadzistego Menyndera. Jego srebmoszare loczki otacza�y g�ow� jak ciasny
he�m, ostro
kontrastuj�c z go�� czaszk� barona.
- Douw chyba aprobuje to, co s�yszy - powiedzia�a w ko�cu przewodniczka sfory. -
Menynder gada bez przerwy od chwili, kiedy zacz�li�my patrze�.
- Mo�e stary Tork czuje si� w ostatnich dniach bardziej �miertelny - stwierdzi�
jej
towarzysz. - Pewnie ma jaki� plan i w�a�nie o tym dyskutuj� ca�y czas.
Zadanie przy �cianie Strace� zosta�o wykonane. Tam, gdzie kiedy� stali skaza�cy,
pozosta�y tylko prochy. Na zachodnim kra�cu placu Suzdalowie mogli widzie�
Khaqana i jego
gwardi� znikaj�cych w pa�acu. W centrum �o�nierze formowali szyk do wymarszu.
Youtang spojrza�a na dw�ch ludzi g��boko pogr��onych w dyskusji. Wpad�a na
pewien
pomys�.
- S�dz�, �e powinni�my przy��czy� si� do nich - stwierdzi�a. - Je�li chodzi o
Menyndera, to
jestem pewna jednego - �e ma olbrzymi� wpraw� w sztuce przetrwania. Idziemy.
Je�eli istnieje
jaki� spos�b na wydostanie si� z tego koszmaru, to nie chc�, aby Suzdalowie
pozostali gdzie� na
boku.
Obie istoty od��czy�y si� od t�umu.
Wybuch�a burza. Na placu rozleg�y si� krzyki strachu i b�lu, kiedy grad wali� z
czarnych
chmur, uderzaj�c jak szrapnele.
Menynder i Douw pospieszyli razem ku wyj�ciu. Ale zanim dotarli do g��wnej
bramy,
do��czy�o do nich dwoje Suzdali. Ca�a czw�rka zatrzyma�a si� pod os�on�
stoj�cego przy bramie
olbrzymiego pomnika Khaqana. Wymieniono kilka s��w. Potem kilka kiwni�� g�ow�. W
chwil�
p�niej ca�a czw�rka wysz�a pospiesznie.
Spisek zosta� zawi�zany.
Rozdzia� 2
- Drinka, prosz� pana? - Jaki� g�os dotar� do uszu Stena.
Sten wr�ci� do rzeczywisto�ci i stwierdzi�, �e puszy si� przed oprawionym w
d�bowe
drewno lustrem na �cianie jak ziemski paw. Poczerwienia�.
W�a�cicielk� g�osu by�a czarnow�osa kobieta, doskonale zbudowana i ubrana,
trzymaj�ca
tac� z wype�nionymi szklankami. W �rodku lekko musowa� ciemny p�yn.
- Czarny Welwet - stwierdzi�a.
O tak, to ty - pomy�la� Sten. Ale nic nie powiedzia�, tylko rzuci� pytaj�ce
spojrzenie.
- Kombinacja dw�ch sk�adnik�w ze Starej Ziemi - ci�gn�a kobieta. - Ziemskiego
szampana
- Taittinger Blanc de Blancs - i rzadko warzonego mocnego piwa z wyspy zwanej
Irlandi�. Nazywa
si� Guinness.
Przerwa�a i u�miechn�a si�. By�a w tym jaka� intymno��.
- Powinien pan si� dobrze bawi� tu, na Primie, panie ambasadorze. Gdybym
pozostawi�a
pana... niezadowolonego, odczu�abym to jako osobist� pora�k�.
Sten wzi�� jedn� szklank�, poci�gn�� �yk i podzi�kowa�. Kobieta sta�a jeszcze
przez chwil�,
a nie doczekawszy si� niczego wi�cej, pos�a�a nast�pny u�miech - tym razem
bardziej zdawkowy -
i posz�a dalej.
Starzejesz si�, pomy�la� o sobie Sten. Dawno, dawno temu, za g�rami, za lasami
podziwia�by�, poprosi� i uzyska� albo odrzucenie oferty, albo od�o�enie jej
realizacji na p�niej.
Potem wypi�by� sze�� szklanek, aby pomog�y przebrn�� przez t� idiotyczn�
uroczysto��. Ale teraz
jeste� doros�y. Nie upijasz si�, chocia� nadal uwa�asz parady za g�upot�. Ani
nie przylepiasz si� do
pierwszej kobiety, kt�ra ci si� przedstawi.
Poza tym... ta u�miechaj�ca si� pani na pewno nale�y do wywiadu - Korpusu
Merkurego, i
przewy�sza rang� admira�a w rezerwie, jakim by� Sten.
Wreszcie, nie mia� nastroju do zabawy. Dlaczego nie? Kiedy cz�� jego m�zgu
zastanawia�a si� nad tym, skosztowa� napoju. Dziwna kombinacja. Pr�bowa� ju�
przedtem
przefermentowanego i wzmocnionego musuj�cego soku winogronowego, ale rzadko tak
wytrawnego. Ten drugi sk�adnik - Guinness? - doda� ostrego, solidnego kopa, co�
jak mocne
walni�cie w g�ow�. Zanim opu�ci Prim�, wypije wi�cej tego, zadecydowa�.
Sten przesun�� si� do ty�u, dop�ki jego ramiona nie dotkn�y �ciany - stary
zwyczaj, nabyty
w czasach, kiedy by� imperialnym zab�jc� - i rozejrza� si� po olbrzymiej
komnacie.
Zamek Arundel wyr�s� triumfalnie na swoich w�asnych ruinach. Wybudowany jako
manieryczna rezydencja Wiecznego Imperatora na �wiecie Primy, zosta� zniszczony
przez
Tahnijczyk�w od razu na pocz�tku wojny. Podczas trwania po�ogi wojennej Arundel
pozostawa�
symboliczn� ruin�; kwatera dow�dztwa Wiecznego Imperatora znajdowa�a si� w
niezmiernie
przepe�nionych pomieszczeniach pod spustoszonym obszarem.
Kiedy zamordowano Imperatora, jego zab�jcy pozostawili Arundel jako pomnik.
Odbudowano go po powrocie w�adcy, i teraz by� nawet bardziej wynios�y i gro�ny
ni� przedtem.
Sten znajdowa� si� w jednym z zamkowych hol�w. Poczekalnia, ale taka, �e �atwo
mog�aby
s�u�y� jako hangar dla niszczyciela floty.
Pomieszczenie zape�nia�y grube ryby, wojskowe i cywilne, humanoidalne i nie.
Sten raz
jeszcze popatrzy� w lustro i wzdrygn�� si�. �Grube ryby� pasowa�o a� za dobrze.
Skoro sko�czy�e�
ju� z ostatnim zadaniem, zleconym przez Imperatora, pomy�la�, to mo�e czas
popracowa� nad
sylwetk�? To lustro, kt�re tak podziwia�e� przed chwil�, ukazywa�o wszak spore
brzuszysko. A ten
sztywny ko�nierzyk powodowa� tworzenie si� drugiego podbr�dka. Mo�e to jednak
nie jest wina
ko�nierzyka?
Do diab�a z tob�, powiedzia� Sten swojemu wewn�trznemu g�osowi. Teraz jestem
szcz�liwy. Zadowolony z siebie, zadowolony ze �wiata, zadowolony z tego, co
mam.
Trzeci raz spojrza� w lustro, powracaj�c do my�li przerwanych przez kelnerk�.
Cholera.
Nadal nie przywyk� do patrzenia na siebie w tym dyplomatycznym stroju. Bardziej
odpowiada�by
mu mundur. Ten ubi�r, archaiczna koszula, �akiet z rozdwojonym ogonem,
zwisaj�cym niemal do
kostek, spodnie, si�gaj�ce l�ni�cych pantofli... co za ekstrawagancja!
Zastanowi� si� nad tym, co zdarzy�oby si�, gdyby Sten, ten dawny Sten - biedna
sierota ze
�wiata niewolniczej pracy, farciarz, wystarczaj�co szybki w u�yciu no�a -
spojrza� w to lustro.
Gdyby sta�o si� ono ekranem, ukazuj�cym przysz�o��? Co pomy�la�by ten m�ody
Sten, patrz�c na
to i wiedz�c, �e ogl�da samego siebie w nadchodz�cych latach?
Latach? Wi�cej ich ju� min�o ni� chcia�by liczy�.
C� za dziwaczne my�li, zw�aszcza tu, w tym miejscu, podczas oczekiwania na
Wiecznego
Imperatora, aby przyj�� gratulacje i nagrod� za s�u�b� na najwy�szym poziomie.
Tak. Co pomy�la�by ten m�ody Sten? Albo powiedzia�?
Sten u�miechn�� si�. Zapewne co� takiego: - �Dlaczego, u diab�a, nie pijesz tego
Czarnego
Welwetu?� Odetchn�� z ulg�. No tak. Cholera, �yjemy. Nigdy nie s�dzi�em, �e nam
si� to uda. Jego
prawa r�ka nie�wiadomie przesun�a si�, dotykaj�c mi�sistego jedwabiu okrycia.
Pod spodem - pod pokrytym diamentami r�kawem koszuli - nadal tkwi� n�.
Chirurgicznie
ukryty w przedramieniu. Sten zrobi� go - wyhodowa� i obrobi� w biom�ynie -
podczas niewolniczej
pracy na Vulcanie. To by�a jego pierwsza w�asno��. N� stanowi� cienkie,
obosieczne ��d�o,
przystosowane wy��cznie do d�oni w�a�ciciela. M�g� przeci�� ziemski diament na
p� samym
naciskiem ostrza. Prawdopodobnie by� to najbardziej �mierciono�ny n�, jaki
cz�owiek, z jego
niegasn�c� fascynacj� narz�dziami destrukcji, kiedykolwiek wykona�. Na miejscu
utrzymywa� go
chirurgicznie zmieniony mi�sie�.
Ale min�� ju� wi�cej ni� rok, nie, niemal dwa lata, odk�d go ostatnio wyci�gn��
w gniewie.
Cztery cudowne lata pokoju, po tak d�ugiej wojnie. Pok�j... i rosn�ce poczucie,
�e w ko�cu
wykonuje zadanie, do jakiego zosta� stworzony. Co�, co nie wymaga�o...
- Jak wspaniale - powiedzia� kto� p�askim, �miertelnie monotonnym g�osem. -
Zawsze
przypomina�e� mi alfonsa. Widz�, �e si� nim sta�e�. Albo przynajmniej za�o�y�e�
takie ubranie.
Zaczepiony powr�ci� do rzeczywisto�ci; r�ka opad�a, palce si� zacisn�y, n�
opad� w swe
zab�jcze gniazdo. Sten odsun�� si� nieco od muru, lewa stopa do ty�u, postawiona
na palcach,
lekkie wychylenie...
Cholerny Mason.
Poprawka. Cholerny admira� floty Robher Mason. W bia�ym mundurze, z piersi�
pe�n�
order�w, zapewne dobrze zas�u�onych. Pewnie to mniej ni� jedna trzecia tych, na
jakie zarobi�.
Nigdy nie zada� sobie trudu, aby pozby� si� blizny, przecinaj�cej mu twarz. Sten
pomy�la�, �e
Mason chyba uwa�a to za sw�j dodatkowy urok.
- Panie admirale - zapyta� - jak idzie rze� niewini�tek? Dobrze - odpar� Mason.
- Kiedy
tylko nauczysz si�, jak to robi�, nie ma problemu.
Mason i Sten nienawidzili si� od pierwszego wejrzenia. Mason by� jednym z
instruktor�w
Stena podczas treningu w szkole lotniczej i robi� wszystko, aby Sten nigdy jej
nie uko�czy�.
Studenci Masona uwa�ali go za wyj�tkowego skurwysyna. I mieli racj�. Po dyplomie
nie okaza�o
si� - jak to cz�sto bywa w filmach - �e kamienne serce Masona to tylko poza. Pod
granitem kry�a
si� najtwardsza stal.
Podczas wojen tahnijskich Masona awansowano na admira�a. Mia� po temu doskona�e
kwalifikacje - by� b�yskotliwy i despotyczny, doskona�y strateg, zab�jca,
brutalny s�u�bista.
Przyw�dca, kt�ry wi�d� swoich podw�adnych do grobu i dalej. Na przyk�ad, kiedy
zorientowa� si�,
�e nie mo�e znale�� �adnego sposobu, aby wyla� Stena ze szko�y, da� mu najlepsze
mo�liwe oceny.
Mason by� prawdopodobnie najdoskonalszym pilotem w si�ach Imperium. No, mo�e
drugim z
kolei, mrukn�� pilot w Stenie.
Szczerze oddany Imperatorowi, Mason prze�y� czystki Rady dzi�ki odrobinie
szcz�cia.
Teraz bez w�tpienia zn�w spe�nia� rozkazy Imperium, tak jak niegdy� - skutecznie
i brutalnie. Tak,
pomy�la� Sten, panowa� pok�j. Ale tylko w por�wnaniu z koszmarem wojen
tahnijskich. Nadal
gin�li ludzie.
- S�ysza�em, �e zosta�e� go�cem Imperatora - powiedzia� Mason. - Nigdy nie
mog�em
zrozumie�, jak prawdziwy m�czyzna mo�e wytrzyma� �yj�c w �wiecie, gdzie
wszystko jest szare
i nie ma prawdy.
- Polubi�em ten kolor - odpar� Sten. - Nie barwi tak r�k jak czerwie�. I zmywa
si�.
Hucz�cy g�os przerwa� t� mi�� pogaw�dk�.
- Szanowni pa�stwo, prosz� o uwag�.
Szmer uprzejmych, dyplomatycznych rozm�w zamar�.
- Jestem Wielki Szambelan Bleick.
M�wca by� �miesznie ubran�, niewielk� istot�, m�wi�c� najg�o�niejszym
przypochlebnym
�wiergotem, jaki Sten kiedykolwiek s�ysza�. No jasne. Mia� mikrofon krtaniowy i
przeno�ny
wzmacniacz.
- Pragniemy upewni� si�, �e ka�dy z szanownych go�ci zosta� prawid�owo
zidentyfikowany
i ceremonia przebiegnie wed�ug planu. Dlatego musimy podporz�dkowa� si� pewnym
zasadom.
Nagrody b�d� wr�czane zgodnie ze stopniem wa�no�ci odznaczenia, w porz�dku
malej�cym.
Ka�da kategoria zostanie osobno og�oszona przez herolda.
Kiedy zostanie wywo�ana wasza kategoria, uformujecie pojedynczy szereg tu, przy
wej�ciu.
Gdy herold - Bleick wskaza� na istot� w czerwieni - og�osi czyje� nazwisko, ten
kto� wejdzie do
g��wnej komnaty. Nale�y i�� prosto do przodu mniej wi�cej siedemna�cie krok�w,
a� do linii na
pod�odze. Na drugim ko�cu tej linii b�dzie sta� Imperator.
Je�eli dane odznaczenie przypada tylko jednej osobie, ma ona zatrzyma� si�
dok�adnie
naprzeciw Wiecznego Imperatora. Gdy liczba os�b jest wi�ksza, nale�y przesun��
si� wzd�u� linii i
zaj�� miejsce obok najbli�szej istoty po lewej stronie. Obowi�zuje postawa na
baczno��.
Urz�dnik Imperium przeczyta uzasadnienie przyznanej nagrody. Drugi urz�dnik
wr�czy j�,
zawieszaj�c szarf� lub przypinaj�c wprost do munduru. Je�li zajdzie jaka�
pomy�ka, prosz� ukry�
ewentualn� bolesn� reakcj�. Uroczysto�ci b�d�, oczywi�cie, nagrywane celem
p�niejszego
wyemitowania na waszych macierzystych �wiatach. Chc� doda�, �e dodatkowe kopie
mo�na naby�
potem w moim biurze za rozs�dn� op�at�.
Nie przyznano �adnych odznacze� Rady Imperialnej. Nast�pne w kolejno�ci s�
tytu�y
dziedziczne: ksi�cia, barona i tym podobne. Ci, kt�rzy otrzymaj� jeden z nich...
- Szlachectwo - Sten westchn�� ze zdziwienia.
Jego wargi nie porusza�y si�, a g�os nie dociera� dalej ni� do uszu Masona.
Zdoby� t�
umiej�tno�� podczas pobytu w wojsku i w wi�zieniu.
Mason tak�e si� tego nauczy�.
- Wieczny Imperator znalaz� spos�b na odkrycie wielu nowych i wyj�tkowych dr�g,
aby
nagrodzi� tych, kt�rzy dobrze mu s�u�yli. - G�os Masona przepe�nia�a ironia. -
To zadowala nie
tylko tych biurokratycznych drani - doda� - ale te� i ich znacznie gorszych
szef�w.
Dezaprobata obu m�czyzn nie uwidoczni�a si� w �aden spos�b na ich twarzach.
Lecz
mocne uczucia odnalaz�y sw�j wyraz kilka metr�w dalej.
M�czyzna by� wielki i bardzo bia�y - od fruwaj�cej grzywy po sumiaste w�sy i
oficjalny
dworski str�j. Wygl�da� tak�e na lekko pijanego.
- Kompletne krety�stwo - o�wiadczy� g�osem, przetaczaj�cym si� jak grom. - Przez
te
cholerne tytu�y ci nuworysze my�l�, �e stali si� szlachcicami. Niedowarzone
m�okosy wyobra�aj�
sobie B�g wie co! Pierwszy raz s�ysz� o takim g�wnie! Na Boga, Imperator
oszala�, pozwalaj�c
rz�dzi� si� bandzie skretynia�ych idiot�w! Niech mnie diabli wezm�, je�li wezm�
udzia� w tym
ma�pim ta�cu. Powiedzcie temu Imperatorowi, �e je�li chce...
Cokolwiek W�sacz chcia� zasugerowa� Imperatorowi, nie mia� na to szansy. Jego
przemowa zosta�a �agodnie przerwana przez czterech bardzo, bardzo du�ych ludzi,
kt�rzy pojawili
si� znik�d i otoczyli go szczelnie.
Sten s�ysza� dalsze protesty, ale niezwykle delikatnie obezw�adniono tego
m�czyzn� i
poprowadzono - by� zbyt du�y, aby go wlec - w kierunku pobliskiego wyj�cia.
Tych czterech ludzi nosi�o nowe mundury typu policyjnego, kt�rych Sten nie m�g�
sobie
przypomnie�. Chyba nie widzia� ich przedtem w pa�acu czy na Primie. Zdo�a�
dojrze� jeden z
naramiennik�w z okr�g�ym z�oto-czarnym god�em i okalaj�c� je liter� S.
- Kim s� te wielkoludy? - zamrucza� nie poruszaj�c ustami do Masona.
- Nowa formacja. S�u�ba Wewn�trzna. Dalej moja wiedza i zainteresowania nie
si�gaj�.
- Komu oni podlegaj�? Mercury? Mantis?
Naturalna ciekawo�� Stena wyp�ywa�a z jego poprzedniego - przynajmniej formalnie
-
cz�onkostwa w obu organizacjach.
- Powt�rz� raz jeszcze - stwierdzi� Mason nieco ch�odniej i g�o�niej. -
Boj�wkarze,
�andarmi, zgadywanki nie le�� w obszarze moich zainteresowa�.
Sten uzna� za stosowne pod��y� za fal�, gdy nagradzani posuwali si� do przodu,
przechodzili przez drzwi i znikali.
Nadawanie dziedzicznych tytu��w... Krzy�e zas�ugi... Odznaczenia wojskowe..
Odznaczenia cywilne...
Sten stan�� przed szambelanem, kt�ry spojrza� na list�.
- Panie Ambasadorze Pe�nomocny Sten, jest pan jedyn� osob� uhonorowan� dzisiaj
t�
nagrod�. Mo�e pan wej��.
Sten podszed� do wysokich drzwi. Dwie istoty w czerwonych strojach - i jak mu
si�
zdawa�o, bia�awych perukach ze sztucznych w�os�w - otworzy�y przed nim podwoje.
Jaki� g�os oznajmi�:
- Wielce Szanowny Sten... ze Smallbridge.
Wielka Komnata Nagrodzonych niemal wype�ni�a si� tymi, kt�rych odznaczono
wcze�niej.
Sten pod��y� naprz�d, tym nieco wolniejszym ni� zwykle krokiem, jakiego uczy si�
ka�dy
dyplomata, bo tak najlepiej prezentuje si� w telewizji. Przybra� formalny wyraz
twarzy.
Wielce Szanowny, pomy�la�. Bardzo ciekawe. O ile sobie przypominam, kiedy
ostatni raz
przebywa�em na dworze, by�em tylko Bardzo Szanownym. Czy dzi�ki temu dostan�
wi�ksz�
wyp�at�?
- Ambasador Pe�nomocny Sten, w warunkach powa�nego zagro�enia dla osobistego
bezpiecze�stwa, spe�ni� najwy�sze wymagania S�u�by Imperialnej podczas ostatniej
misji
mediacyjnej pomi�dzy Thorvaldia�czykami a mieszka�cami Markel Bat. Zosta�
uratowany pok�j, a
ponadto do gwiazdozbioru wprowadzono now� er� r�wnowagi. Specjalnie dla niego
ustanawia si�
now� kategori�: Towarzysz Imperatora.
Co oznacza, pomy�la� Sten, dok�adnie to, co zechce Imperator. To jest wszystko
opr�cz
odznacze� Rady Imperialnej, czymkolwiek one s�. Przynajmniej te obrzydliwe
kreatury nie kr�c�
si� ostatnio, aby pomordowa� si� nawzajem. Nie mia� te� ochoty na zabicie
kt�rego� z nich, jak to
bywa�o kiedy�.
�adna z tych my�li nie ujawni�a si� na jego obliczu. Nie zmieni� te� wyrazu
twarzy, kiedy
podchodzi� do linii, omiataj�c spojrzeniem wielk� komnat�.
Tam wysoko... ten irys w kandelabrze... wie�yczka karabinu maszynowego. Ten
wielki
portret - jednostronny ekran, za kt�rym zapewne ukrywa si� oddzia� strzelc�w.
Tam, i jeszcze tam.
Na poziomie pasa. Dooko�a ukryte dzia�ka laserowe...
Po obu stronach wej�cia do komnaty czuwali Gurkhowie. Cisi, mali, br�zowi
m�czy�ni o
pustych twarzach, w mundurach; paski od ich kapeluszy o obwis�ych rondach
zapina�y si� tu� pod
doln� warg�. Po jednej stronie biodra spoczywa� w kaburze miniaturowy karabin
Willy�ego, a po
drugiej �mierciono�ny, bezlitosny n� zwany kukri, kt�ry przyczyni� si� do tego,
�e uwa�ano ich za
najbardziej przera�aj�cych i szanowanych �o�nierzy Imperium. Poza tym Sten
zauwa�y� jeszcze
oko�o dziesi�ciu tych umundurowanych na szaro typk�w ze S�u�by Wewn�trznej,
porozrzucanych
po ca�ej komnacie.
No i co z tego? Czy nie zadba�by� o w�asne bezpiecze�stwo, gdyby kilka lat
wcze�niej
pojawi�o si� kilku drani i ci� zabi�o?
Jaki� m�czyzna sta� tu� za lini�.
Wieczny Imperator.
Czarne w�osy. B��kitne oczy. Dobrze umi�niony. Wygl�da� na najwy�ej
czterdzie�ci kilka
lat. Nie, poprawi� si� Sten, wyraz oczu postarza� go nieco.
Ale na pewno nie do tego stopnia, aby uwa�a� go za wystarczaj�co starego na to,
kim by� -
cz�owiekiem, kt�ry przez przesz�o tysi�c lat w pojedynk� zbudowa� swoje
Imperium, rozci�gaj�ce
si� poza granice wyobra�ni, Imperium, kt�re zosta�o niemal zniszczone, a teraz
ulega�o odbudowie.
Sten stan�� sztywno na baczno��. Imperator dok�adnie obejrza� go od st�p do
g��w, a potem
skin�� g�ow� z formaln� aprobat�.
Dw�ch urz�dnik�w - ten, kt�ry czyta� uzasadnienie i drugi, trzymaj�cy co� w
rodzaju
medalu w otwartej, aksamitnej skrzynce - wyst�pi�o do przodu.
I wtedy Imperator z�ama� tradycj�. Odwr�ci� si� do urz�dnika i wyj�� odznaczenie
ze
skrzyneczki. Podszed� bli�ej, za�o�y� szarf� na szyj� Stena.
- Czterdzie�ci pi�� minut - wymamrota� Wieczny Imperator w ten sam wi�zienny
spos�b,
tak samo wprawnie, jak przedtem Sten i Mason. - Tylnymi schodami... moje
komnaty... musimy si�
napi�.
Rozdzia� 3
Sten wszed� na podest stanowiska bezpiecze�stwa. Na znak oficera S�u�by
Wewn�trznej
otworzy� d�o�, aby umo�liwi� prac� promienia rozpoznaj�cego. Co� zaszumia�o i
ca�a posta� Stena
zosta�a sk�pana w powodzi rozmaitych kolor�w. Gdzie� we wn�trzu Arundelu zebra�a
si� ca�a
masa danych; Sten by� badany przez najbardziej wymy�lne szpiegowskie wyposa�enie
w ca�ym
Imperium.
Pierwszy poziom stanowi�a identyfikacja. Gdy tylko dwukrotnie sprawdzono odciski
palc�w Stena, w poszukiwaniu oznak wrogo�ci do Imperatora przestudiowano ca��
jego biografi�.
Si�gni�to te� do najnowszych, pochodz�cych z ostatnich dwudziestu czterech
godzin danych,
uzyskanych z Korpusu Merkurego.
Drugi poziom by� biologiczny. Zanalizowano jego organizm w poszukiwaniu
ewentualnych
bakterii czy wirus�w, gro�nych dla w�adcy. Ju� od dawna istnia�a mo�liwo��
zbudowania �ywej
bomby bakteriologicznej.
Trzeci, ostatni, stanowi�o sprawdzenie, czy ma jak�kolwiek bro�, od widocznych
pistolet�w
lub no�y po nieco mniej widoczne, wbudowane chirurgicznie �adunki wybuchowe.
Albo, jak w
przypadku Stena, n� w r�ce. Wiedzia�, �e gdyby skanery uchwyci�y to, jego
upowa�nienie do
noszenia tej broni w obecno�ci Imperatora uciszy�oby ka�dy alarm.
Sten otrzyma� pozwolenie, zszed� z podestu i ruszy� wzd�u� korytarza do kwater
Imperatora.
Z powodu zbli�aj�cej si� konferencji z szefem czu� si� nieco niepewnie. Min�o
ju� wiele czasu od
chwili, kiedy po raz ostatni spotkali si� twarz� w twarz. Musia�o zaj�� co�
niezwykle wa�nego.
Ale w�a�ciwie nie to tak go denerwowa�o. To ta wyj�tkowo dok�adna kontrola
troch� go
wkurzy�a, cho� nie powinna: kiedy� kierowa� osobistymi ochroniarzami Imperatora.
Wtedy gryz�
si� z byle powodu, przestraszony sk�onno�ciami w�adcy do �gubienia� si� w
t�umie, czy
wymykania po kryjomu, aby prze�y� jak�� przygod�.
Sten nie wini� Wiecznego Imperatora za powa�ne wzmo�enie �rodk�w bezpiecze�stwa
po
tym, co si� wydarzy�o. Ale poniewa� mia� teraz w�asne do�wiadczenia jako osoba
publiczna,
wiedzia� te�, �e niebezpieczne jest dla kogo� posiadaj�cego w�adz� przyj�cie
�mentalno�ci
bunkrowej�. Im ostrzejsze by�y rygory, tym trudniejsze stawa�o si� zadanie
mordercy, to prawda.
Ale te� faceci bez z�ych zamiar�w zaczynali mie� wi�ksze k�opoty z dotarciem do
w�adcy. Kiedy
patrzy� na te istoty ze S�u�by Wewn�trznej, dostawa� g�siej sk�rki. Sam nie
wiedzia� dlaczego. W
miar� zbli�ania si� do celu coraz bardziej przeszkadza�o to Stenowi.
Wygl�dali... jakby znajomo.
Kiedy zobaczy� w drzwiach wysokiego, przystojnego m�odego cz�owieka, wreszcie
zrozumia�. Ten m�czyzna m�g� by� bli�niakiem Imperatora - tak, jak wszyscy
spotkani przez
Stena od czasu, gdy wszed� do prywatnych pomieszcze� w�adcy. G��wna r�nica
polega�a na tym,
�e Imperator by� nieco od nich ni�szy.
Sten niech�tnie przyzna�, �e to rozwi�zanie mia�o niezaprzeczalne plusy. Ka�dy
funkcjonariusz SW wystarczaj�co przypomina� w�adc�, aby �ci�gn�� na siebie ogie�
mordercy. A
jako grupa mogli stanowi� �yw� tarcz�.
Oficer SW stukn�� obcasami przed Stenem.
- Jest pan oczekiwany, panie ambasadorze - stwierdzi� �agodnym g�osem,
pozostaj�cym w
dziwacznym kontra�cie z kamienn� twarz�.
Podejrzliwe oczy szacowa�y Stena. Por�wnywa�y. Sten poczu� si� nieco ura�ony,
kiedy
miejsce podejrzliwo�ci zaj�a ulga. Ten dure� my�la�, �e da mu z �atwo�ci� rad�.
- Mo�e pan wchodzi� - powiedzia� oficer.
Mi�nie Stena zadr�a�y; przypomnia� sobie czasy, kiedy sam bawi� si� w ow� gr� w
szacowanie. Funkcjonariusz zmru�y� oczy. Wiedzia�, o co chodzi.
Sten roze�mia� si�.
- Dzi�kuj� - tylko tyle powiedzia�.
Drzwi otworzy�y si�, wszed� do �rodka. Zobaczy� wyraz zaskoczenia na twarzy
tamtego
cz�owieka, kiedy �w zorientowa� si�, jak kiepsko go oceniono. Sten m�g�
rozprawi� si� z nim z
�atwo�ci�. Jasne, by� nieco wolniejszy, nieco wyszed� z wprawy. Ale nadal nie
stanowi�o to dla
niego problemu.
Stregg zmy� wspomnienie Czarnego Welwetu i my�li o k�opotach, a potem nagle
wszystko
sta�o si� proste. Sten poczu�, jak jego wn�trzno�ci rozgrzewaj� si� przyjemnie.
Wieczny Imperator popatrzy� na niego i znowu nape�ni� kieliszki ognistym
trunkiem,
nazwanym tak przez Bhor�w na pami�tk� pewnego staro�ytnego nieprzyjaciela.
- Jak mawia nasz stary irlandzki przyjaciel Ian Mahoney, �ten jeden b�dzie po
to, �eby nasz
dobry B�g wiedzia�, �e nie �artujemy�. - Imperator spe�ni� toast.
Sten pod��y� za swoim przyw�dc�. Je�li szef chce, �eby spotkanie przebiega�o na
alkoholowym rauszu, to on sam nie mia� innego wyj�cia, jak tylko wzi�� w tym
udzia� - i to z
entuzjazmem. Poza tym Wieczny Imperator mia� racj�. Jak zwykle. Sten naprawd�
potrzebowa�
tego drinka.
- A teraz zobaczmy, co s�ycha� z tym obiadem, kt�ry ci obieca�em - powiedzia�
Imperator. -
Jeste�, panie ambasadorze, odpowiedzialny za pe�ne szklanki, a� do odwo�ania
rozkazu.
Zacz�� uwija� si� dooko�a tego, co stanowi�o po��czenie starych warto�ci i
nowoczesnego
tempa, jak zwyk� mawia� o swojej kuchni., - To trudne zadanie, sir - stwierdzi�
Sten - ale zrobi�
wszystko, co w mojej mocy.
Roze�mia� si�, nape�ni� szklanki i zani�s� je do lady kuchennej. Przycupn�� jak
zwykle na
jednym z wysokich sto�k�w.
Z przyjemno�ci� wdycha� powietrze. Poczu� mieszanin� znajomych zapach�w,
maj�cych
lekki posmak intryguj�cej tajemniczo�ci. Wieczny Imperator m�g�by uczy� szefa
kuchni. Nawet
Marr i Senn, najwi�ksi specjali�ci od bankiet�w, przyznawali mu to.
W�adca uwielbia� odtwarzanie przepis�w ze starej Ziemi. Chocia� z jego punktu
widzenia te
przepisy nie by�y a� tak stare, pomy�la� Sten. Przecie� rz�dzi� od trzech
tysi�cy lat.
Sten znowu wci�gn�� powietrze.
- Azja? - zgadywa�.
Nie mia� nic przeciwko gotowaniu. Przej�� to hobby - zapewne pod niejakim
wp�ywem
swego szefa - umilaj�c sobie d�ugie godziny na zapomnianych posterunkach, gdzie
wy�ywienie
wydawa�o si� nawet bardziej ja�owe ni� na niewolniczym �wiecie.
- Tak ci si� tylko wydaje - powiedzia� Imperator. - Ale s� tu pewne takie
wp�ywy, jak s�dz�.
Natomiast ko�cowy efekt osi�gni�to w nieco inny spos�b. To Chi�czycy byli
najlepszymi
kucharzami. Jednak za bardzo uganiali si� za pieni�dzmi. Niekt�rzy ludzie
twierdz�, �e byli i lepsi
od nich. Sam nie wiem.
Dotkn�� przycisku na ladzie i pokrywa lod�wki przesun�a si�, ods�aniaj�c
bogactwo
garnuszk�w i naczy� wype�nionych r�no�ciami. Wyj�� je na blat.
- Dzisiejsza my�l przewodnia to Indie - stwierdzi� Wieczny Imperator. - W jaki�
spos�b
koresponduje to z zadaniem, kt�re ci wyznaczy�em.
U�miechn�� si�. Sten widywa� ju� przedtem swego szefa w przyjaznym nastroju, ale
nigdy
jeszcze nie by� on a� tak jowialny. O rany. Nast�pne niemo�liwe zadanie. Sten
poczu� tylko lekkie
zak�opotanie. Potencjalne trudno�ci zaintrygowa�y go. Ale przecie� nie m�g�
podda� si� zbyt �atwo.
- Nie mam nic przeciwko temu, sir, ale szczerze m�wi�c, mia�em nadziej� na ma�y
urlop.
Twarz zwierzchnika zadrga�a z oburzenia. �wietnie.
- Nie przeci�gaj struny - warkn�� Wieczny Imperator. Zaalarmowany Sten
stwierdzi�, �e
irytacja w�adcy b�yskawicznie przeradza si� w furi�. - Mam ju� do�� sprzeciw�w.
Czy wy nie
mo�ecie tego zrozumie�? To wszystko trzyma si� kupy jedynie dlatego, �e uda�o mi
si� jako�
powi�za� ko�ce psim sw�dem i... - G�os Imperatora zanik�.
Sten patrzy�, jak szef powoli opanowuje gniew. To by�a wyra�na walka. Imperator
potrz�sn�� g�ow� i pos�a� Stenowi g�upawy u�mieszek.
- Przepraszam - powiedzia�. - To wynik stresu i w og�le. Czasami zdarza si�, �e
zapominam, kim s� moi starzy przyjaciele. Moi prawdziwi przyjaciele. - Wzni�s�
kieliszek,
przepijaj�c do Stena.
- To moja wina, sir - stwierdzi� Sten. Instynkt podpowiedzia� mu, �e lepiej, aby
wzi�� to na
siebie. - Zapach tego dobrego jedzenia obudzi� we mnie leniwca.
Imperator zaaprobowa� to stwierdzenie. Energicznie kiwn�� g�ow� i wr�ci� do
pracy. I do
sprawy.
- Co�, co ostatnio pe�ni rol� wrzodu na moim ty�ku - powiedzia� - przypomina
miejsce, z
kt�rego pochodzi to po�ywienie. W obr�bie granic Indii mieszkali ludzie o
bardziej
zr�nicowanych pogl�dach ni� w jakimkolwiek innym miejscu na Ziemi. To by�a
jedna wielka
zbita masa nienawidz�cych si� nawzajem ugrupowa�, kt�re od tak dawna trzyma�y
si� za gard�a, �e
wszyscy ju� zapomnieli, od czego to si� niegdy� zacz�o. Nie, wr��. Pami�tali to
a� za dobrze.
Hindus czy Sikh m�g�by ci powiedzie� z dok�adno�ci� do dnia tygodnia i koloru
nieba, jak�
zbrodni� pope�ni� pra-pra-pra-pradziadek tego drugiego faceta.
Przesun�� miseczk�, wype�nion� jak�� zielonkaw� mas�.
- To dhal - powiedzia�. - Rodzaj fasolki, a raczej puree w tym przypadku. Jest
�agodne -
zrobiono je tak specjalnie. R�wnowa�y reszt�. Oczyszcza podniebienie. Ugotowa�em
to wczoraj.
Musimy tylko podgrza�.
- A co z tym problemem? - napomkn�� Sten.
- No tak - Imperator poci�gn�� nast�pny �yk alkoholu. - M�g�bym u�y� innego
przyk�adu,
nie pochodz�cego z Indii. Ale ich jedzenie sk�ada�o si� g��wnie z ziemniak�w i
�wi�skiego mi�sa,
je�li tylko mogli je zdoby�. Robili piekielne kie�baski. Otaczali je w m�ce i
sma�yli. Ale jako� nie
mam ochoty na kie�baski.
Sten pow�cha� sk�adniki, kt�re Imperator uk�ada� w znanym tylko sobie porz�dku.
- Indie zupe�nie wystarcz�, sir - powiedzia�.
- Miejsce, gdzie ci� wysy�am, to Mg�awica Altaic - stwierdzi� Imperator.
Sten podni�s� brwi. Nie wiedzia� zbyt du�o na ten temat.
- To Jochia�czycy, pomi�dzy innymi, tak? Ale zdawa�o mi si�, �e oni byli jednymi
z
naszych najwierniejszych sprzymierze�c�w.
- Nadal s� - stwierdzi� stanowczo Imperator. - I chcia�bym, aby tak zosta�o.
K�opot polega
na tym, �e Khaqan - tak sam siebie nazywa ten go��, kt�ry tam rz�dzi - jest po
uszy ubabrany w
g�wnie.
Imperator podni�s� stert� pokrojonego mi�sa. Chyba ze dwa funty, stwierdzi�
Sten.
- To jest ko�l� - powiedzia� Imperator. - Mam pole, przygotowane specjalnie dla
niego i
jego braci i si�str. Na tym polu zasadzono te same ro�liny, jakie niegdy� jedli
przodkowie tego
ko�l�cia w Indiach - mi�t�, dzikie cebule i tak dalej. - Wrzuci� mas� do
ognioodpornego naczynia.
- Khaqan starzeje si� i staje nieco nieudolny - kontynuowa� Imperator w typowy
dla siebie
spos�b, co chwila zmieniaj�c temat. Ale przez lata Sten stwierdzi�, �e tak
naprawd� ca�y czas
chodzi�o o to samo; ka�da wzmianka mia�a co� wsp�lnego z innymi.
- Tak czy siak - m�wi� dalej Imperator - to on sam powoduje k�opoty... Mimo
wszystko, nie
mog� sobie pozwoli� na jego utrat�.
Sten skin�� g�ow�. Cokolwiek reprezentowa� sob� Khaqan, Mg�awica Altaic by�a
wa�nym
sprzymierze�cem. I jeszcze do. tego le�a�a cholernie blisko �wiata Primy.
- Co mu zagra�a, sir?
- O, nic szczeg�lnego, opr�cz wszystkiego i wszystkich - stwierdzi� w�adca.
Zacz��
posypywa� jagni�cin� przyprawami. - Nieco imbiru - mrucza�, sprawdzaj�c jeszcze
raz przepis. -
Par� go�dzik�w, kardamon, chili, kminek... kilka z�bk�w czosnku i jeszcze stara,
dobra s�l i
odrobina pieprzu.
Do�o�y� troch� jogurtu i soku cytrynowego, zamiesza� wszystko i odstawi� na bok.
Zacz��
sma�y� cebul� na oleju arachidowym.
- Na Altaic mieszkaj� trzy r�ne gatunki istot - powiedzia� - kt�re dziel� si�
na cztery rasy.
Ka�da z nich jest okropna. Po pierwsze, Jochia�czycy. Ludzie. G��wna rasa.
Khaqan urodzi� si�
jako Jochia�czyk.
- Jasne - powiedzia� Sten.
Tak w�a�nie zwykle dzia�o si� pod panowaniem jedynow�adcy Nie m�wi�c o tu
obecnych.
W Imperium by�o o wiele mniej istot ludzkich ni� innych gatunk�w.
- Ich g��wny �wiat to Jochi, tam Khaqan ma swoj� siedzib�. To centralny punkt
mg�awicy.
Wracaj�c do innych czarnych charakter�w, wyst�puj�cych w tej opowie�ci...
Po�ow� usma�onej cebuli wrzuci� do jagni�ciny i zamiesza�. Zdj�� z ognia ry�.
Woda
gotowa�a si� mniej wi�cej przez pi�� minut. Osaczy� ry�, wymiesza� go z cebul� i
wysypa�
wszystko na mi�so.
- Odrobina mas�a topi�ca na si� wierzchu - powiedzia� Imperator - i... voila!
Nazywam to
bombay birani, ale tak naprawd� to jest po prostu stara, dobra potrawka z
ko�l�cia.
Po�o�y� �ci�le dopasowan� pokrywk� i wsun�� naczynie do piekarnika.
- A teraz troch� pooszukuj� - powiedzia�. - To powinno piec si� przez godzin� w
temperaturze trzystu osiemdziesi�ciu stopni, potem zmniejszasz j� do trzystu
dwudziestu pi�ciu
stopni i trzymasz potrawk� w piekarniku przez nast�pn� godzin�.
Sten zapami�ta� to sobie, tak jak i reszt� przepisu.
- Ale �wi�tej pami�ci Marr i Senn wymy�lili nowy piekarnik. Skraca czas
pieczenia o
po�ow�, a mo�e nawet bardziej. I nie mo�na pozna� r�nicy.
- A co z tymi czarnymi charakterami, sir?
- No w�a�nie. C�, mamy Jochia�czyk�w. To ludzie, jak ju� m�wi�em. Poza tym, �e
s� oni
ras� dominuj�ca, maj� te� stare pozwolenie na handel ze mn�. Da�em je im jakie�
pi��set lat temu.
To by�o wtedy dzikie i surowe pogranicze.
- No i dochodzimy do Tork�w. To tak�e rasa ludzka. Typy rodem z epoki gor�czki
z�ota.
Sten nie za bardzo rozumia�, co Imperator ma na my�li, ale �apa� og�lny zarys.
- Torkowie znale�li si� w mg�awicy wcze�niej, kiedy w tym rejonie odkryto
substancj� o
nazwie Imperium X. To g�rnicy. Kaprowie. Sklepikarze. Prostytutki obu p�ci. Ten
rodzaj ludzi.
Gdy odnaleziono Imperium X, zostali na miejscu, zamiast pow�drowa� w kierunku
nast�pnej
przygody.
Imperium X to by� jedyny materia�, zdolny wytrzyma� uderzenie cz�stki AM2. To
Antymateria Dwa stanowi�a paliwo, na kt�rym zbudowano Imperium. Pozostawa�a pod
�cis��
kontrol� Wiecznego Imperatora. A� tak �cis��, �e kiedy Rada go zamordowa�a,
wszystkie dostawy
AM2 natychmiast si� zatrzyma�y. Przez sze�� lat Rada bezskutecznie szuka�a jej
�r�de�. W tym
czasie Imperium popada�o w ruin� - stan, kt�remu Sten w�a�nie stara� si�
przeciwdzia�a�. Chocia�
czasami nie by� pewien, czy uda mu si� to zobaczy�.
- Oczywi�cie, Torkowie sprzeciwili si� Jochia�czykom. Ale to przycich�o, kiedy
owi kupcy-
awanturnicy zebrali kilka os�b i pokazali moje pozwolenie.
- Czas mija�, Jochia�czycy rozproszyli si� nieco. Nie byli niczym wi�cej ni�
kilkoma
oddzielonymi od siebie �wiatami - miastami-pa�stwami. Ojciec obecnego Khaqana
po��czy� ich
znowu jakie� trzysta lat temu.
Sten nie komentowa�. Taka by�a sprawiedliwo�� pogranicza. Sam u�y� kilku starych
sposob�w, aby poradzi� sobie z Rad�.
- A co z tymi dwoma innymi gatunkami? To rodowici mieszka�cy mg�awicy, jak
s�dz�?
- Tak jest. Podzielili si� na Suzdal�w i Bogazi. Nie wiem zbyt wiele na ich
temat. Maj�
zapewne te same s�abe punkty, co ka�da istota rozumna. Najwyra�niej Torkowie
przybyli w
momencie, kiedy tubylcy w�a�nie zaczynali opuszcza� rodzinne �wiaty i odkrywa�
siebie
nawzajem. Mieli �a�osne statki kosmiczne, ale ca�kiem nie�le radzili sobie z
lokaln� wojenk�.
Wtedy przybyli Torkowie, kt�rzy nie musieli nawet zbytnio si� wysila�. Nap�d
mi�dzygwiezdny
wprawia ka�d�, nieco ni�ej stoj�c� cywilizacj� w przera�enie.
Sten m�g� sobie wyobrazi� ten szok. Dopiero co zdo�a�e� podnie�� drabin�
techniki z
kamienia do gwiazd. Rozgl�dasz si� po otaczaj�cym �wiecie, czuj�c wielk� dum�.
Stoisz u szczytu,
tworzysz histori�. Nikt nigdy nie doszed� tak daleko, jak ty.
I wtedy bum! Obcy - a w tym przypadku ludzie - pojawiaj� si� ze swoimi
szpanerskimi
zabaweczkami, broni�, tym wszystkim, co jest w stanie cofn�� ci� do epoki
kamienia �upanego.
Opr�cz tego, cud nad cudami, mog� skaka� od gwiazdy do gwiazdy, od galaktyki do
galaktyki.
Nap�d AM2. Najwi�ksze osi�gni�cie w historii.
Po raz pierwszy Sten zda� sobie spraw�, jak to musia�o wygl�da�, kiedy wiele
setek lat temu
Imperator pojawi� si� na scenie z AM2 pod pach�. To uderza�o w ka�d� istniej�c�
cywilizacj�,
powalaj�c j� na kolana; wszystkie b�aga�y, aby dane im by�o ujrze� �wiat�o.
Imperator mrucza� nad jakim� na wp� zapomnianym sk�adnikiem.
- Cilantro - powiedzia�. - To jest to. - Pokruszy� troch� li�ci do naczynia z
pokrojonym
og�rkiem i jogurtem.
Tak, pomy�la� Sten. AM2 i sekret wiecznego �ycia... To naprawd� by�o co�.
To by� niesamowity obiad. Niezapomniany. Jak zwykle.
Na stole pi�trzy�y si� stosy jedzenia. Dhal i ch�odnik og�rkowy. Trzy rodzaje
przypraw: z
zielonego mango, bengalska i z prawdziwej ostrej papryki. Ma�e talerzyki z
wyj�tkowymi,
pikantnymi sosami i male�kimi czerwonymi papryczkami. I �wie�o przygotowane
p�askie chlebki -
chiapaty, jak nazwa� to Imperator. I bombay birani. Pachn�ca para unosi�a si�
znad naczynia.
- Wios�uj - powiedzia� Imperator.
Sten wios�owa�.
Przez d�ugie minuty po prostu jedli, rozkoszu