7463

Szczegóły
Tytuł 7463
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7463 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7463 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7463 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ADAM PIETRASIEWICZ K L O N Agnieszce, bez kt�rej ta ksi��ka zatrzyma�aby si� po drugim rozdziale. Wst�p Dostojna Lea Christophe, sze��dziesi�cioletnia prezes �wiatowej Rady Etycznej, s�dzia Mi�dzynarodowego Trybuna�u w Hadze zamkn�a dossier, nad kt�rym pracowa�a od dziesi�ciu miesi�cy. Postanowi�a nie podpisywa� jeszcze wydanego ju� wyroku, chcia�a przemy�le� pewne aspekty sprawy. Opas�a teczka po�wi�cona badaniom nad klonowaniem ludzi zawiera�a ponad dwa tysi�ce dokument�w oskar�aj�cych najwi�ksz� na �wiecie organizacj� medyczn�. Zarzutem by�o traktowanie ludzi gorzej od zwierz�t laboratoryjnych. Ludzi, kt�rym nie dano szansy nawet nimi zosta�. Ludzi, kt�rych nazywano klonami. Rozdzia� 1 Huragany na Karaibach bywaj� r�ne, jak kobiety, czasami rozszala�e przez kilka chwil, aby uspokoi� si� prawie natychmiast, czasami pozornie spokojne, hoduj� w sobie w�ciek�o�� godzinami, by wy�adowa� j� potem na ka�dej napotkanej na drodze przeszkodzie. I chyba dlatego ludzie nadaj� im imiona kobiet. Marylin nie by�a wielkim huraganem, wyklu�a si� szybko i szybko zmar�a gdzie� w morzu. Nie by�o ofiar, kilka dom�w znalaz�o si� bez dachu, ale przecie� ludzie byli do tego przyzwyczajeni, a firmy ubezpieczeniowe szybko i bez dyskusji wyp�aci�y odszkodowania. Ot, huragan jakich kilka w roku przechodzi przez ten rejon globu. Samuel Goldman przygl�da� si� ze spokojem dachowi swego domku pod palmami. Nie pierwszy i nie ostatni raz odbudowywa� dach, wi�c specjalnie nie przejmowa� si� zniszczeniami. To, co mia�o pozosta� nietkni�te, znajdowa�o si� w bezpiecznym bunkrze, kilka metr�w pod ziemi� i nie musia�o obawia� si� nawet najstraszniejszego kataklizmu. Na horyzoncie pojawi� si� jaki� punkt, kt�ry z du�� pr�dko�ci� zacz�� zbli�a� si� do wyspy. Po chwili da�o si� rozpozna� helikopter lec�cy na do�� wysokim pu�apie. Goldman popatrzy� jak maszyna robi ko�o nad wysp�. Nie spodziewa� si� niczyjej wizyty, ale te� helikopter nie wyl�dowa� na pla�y lecz zawr�ci� i odlecia� za horyzont. Wr�ci� wi�c do swych rozmy�la�. My�la� o swoich dzieciach, tam daleko na p�nocy, o swoim synu, o c�rkach i jak �o�nierz liczy� dni i miesi�ce, kt�re dzieli�y go od ko�ca kontraktu. Nie m�g� ich ze sob� tu zabra�. Nie m�g� ich zabra�, bo dzieci nie s� ju� dzie�mi, chodz� ju� do szko�y. Ale pla�e na wyspie by�y wspania�e, woda b��kitna, piasek ��ty, jak na poczt�wce, jak w raju. Wyspa �wi�tego Patryka, 70 km poro�ni�tych palmami, le�a�a w najpi�kniejszym miejscu �wiata, na Antylach w sercu Morza Karaibskiego. Nale�a�a do mikroskopijnej republiki, kt�rej nazwy Goldman nawet nie pami�ta�, bo dla niego by�a po prostu w�asno�ci� Asocjacji. Podobno oficjele republiki pr�bowali kiedy� kontrolowa� dzia�ania Asocjacji na swym terenie, ale szybko zrozumieli, �e lepiej by� bogatym i nie wtr�ca� si� w nie swoje sprawy. Goldman nikogo poza przedstawicielami Asocjacji od roku na wyspie nie widzia�. Raz tylko jaki� statek zaton�� niedaleko wybrze�y i kilku rozbitk�w wyl�dowa�o na pla�y. Szybko jednak zapakowa� ich w helikopter i wys�a� na Martynik�. Nie mieli nawet czasu by mu podzi�kowa�, a on sam g��boko w nosie mia� ich podzi�kowania, chcia� mie� spok�j i tyle. Helikopter przylatywa� raz na pi�� dni. Startowa� z Martyniki, przywozi� listy, czasami troch� alkoholu i raz w miesi�cu przylatywa� Doktor, posta� wybitnie antypatyczna, aby sprawdzi�, czy wszystko jest w porz�dku. Doktor by� ma�ym cz�owiekiem, o pryszczatej twarzy niewy�ytego m�odzie�ca, kt�ry szczyci� si� przed ka�dym kto chcia� i nie chcia� s�ucha�, �e sko�czy� studia w Yale i ma dyplom chirurga i psychiatry. Co do dyplomu psychiatry, Goldman nie mia� w�tpliwo�ci, ka�dy wie, �e psychiatra zawsze jest troch� stukni�ty, a Doktorowi wyra�nie natura nie wszystko dobrze pouk�ada�a pod sufitem. Ale o tym lepiej by�o nikomu nie m�wi�, tote� kiedy przylatywa� helikopter z Doktorem, przyj�cie zawsze by�o uprzejme. Ale te� i bez przesady. Cho� to pono� Doktor zajmowa� si� wyp�acaniem co miesi�c okr�g�ej sumki 12 tysi�cy dolar�w na konto Goldmana w First National Bank of USA w Montrealu, pieni�dzy, kt�re pozwala�y spokojnie my�le� o przysz�o�ci. W ka�dym razie Doktor przedwczoraj odlecia� i nie pojawi si� wcze�niej ni� za cztery, pi�� tygodni. Teraz za� nale�a�o zabra� si� za napraw� dachu. Zazwyczaj Goldman bra� kogo� z obozu do pomocy, ale od kiedy rudy olbrzym o niebieskich oczach z�ama� sobie nog�, Doktor oficjalnie zabroni� u�ywania klon�w do jakichkolwiek prac. A poza klonami w obozie by� tylko stra�nik i piel�gniarki. B�dzie wi�c musia� radzi� sobie przy ich pomocy. Tyle, �e g�upio b�dzie prosi� �ysego Daniela o pomoc akurat w dwa czy trzy dni po ich dyskusji. - Szefie - m�wi� �ysy Daniel wykrzywiaj�c �miesznie twarz poparzon� kiedy� w wypadku - powinien pan zamieszka� z nami, w bunkrze, mia�by pan trzy pokoje do dyspozycji, ciep�� wod�, wszystko, czego dusza zapragnie, a pan mieszka w tym sza�asie prze�artym przez korniki. Ale Goldman nie chcia� mieszka� w bunkrze, to idiotyzm mieszka� w bunkrze na Karaibach. Nie by�o tu �adnych niebezpiecznych zwierz�t, jadowitych gad�w, jedynie ptaki, kt�re budzi�y rano urzekaj�cym �piewem. I nie musia� wys�uchiwa� idiotycznych dyskusji piel�gniarek, kt�re cho� by�y bardzo mi�e, zna�y fach, nie mia�y jednak za grosz polotu. Nie, zdecydowanie wola� sw�j, jak m�wi� �ysy Daniel, sza�as, kt�ry by� w rzeczywisto�ci zupe�nie przyzwoitym domkiem, z dwoma pokojami i pi�knym widokiem na morze. A Goldman nie wstydzi� si� wcale tej szczypty romantyzmu, tak obcego innym. No, ale nie by�o wyj�cia, �ysy Daniel by� jedyn� osob�, kt�r� m�g� wykorzysta� przy odbudowie dachu i postanowi� zrobi� to po po�udniu. A teraz trzeba by�o wraca� do obozu na zabiegi, bo dzi� akurat przypada� dzie� cokwartalnych zabieg�w, jedynego ciekawszego wydarzenia w codziennej monotonii. Ob�z nie by� w�a�ciwie niczym innym jak jednym wielkim bunkrem z przyleg�o�ciami, w postaci kuchni polowej, placu 20 m na 20 m, wszystko otoczone siatk� z drutu kolczastego. Bunkier wygl�da� paskudnie, jak wszystkie bunkry i Goldman nieraz zastanawia� si� dlaczego zamiast bunkra nie wybudowano normalnego domu z kilkoma poziomami piwnic. Ale wida� szefowie Asocjacji tak woleli, a to oni p�ac�, wi�c lepiej nie pyta� i nie dziwi� si�. Goldman nie wiedzia� od jak dawna Asocjacja posiada�a t� wysp�, nie obchodzi�o go to bardziej ni� wszystkie inne pytania, kt�re mo�naby postawi� na temat Asocjaji. Uwa�a�, �e i tak to co wie, to zbyt wiele. * Goldman dosta� t� robot� w momencie, gdy tego naprawd� potrzebowa�. Straci� posad� psychologa w General Motors, policja zamkn�a mu wieczorowy klub japo�skich metod samoobrony, bo okaza�o si�, �e 90% uczni�w to okoliczne opryszki, i w og�le nic mu si� nie uk�ada�o. Nie m�g� znie�� widoku �ony wychodz�cej co rano do pracy, nie chcia� my�le� o tym, jak go widz� dzieci. Denerwowa�o go wszystko, w��cza� telewizor co rano, po wyj�ciu �ony, zmienia� programy co trzy minuty, nie potrafi� si� na niczym skupi�. W gazetach czyta� tylko tytu�y, bo nie mia� cierpliwo�ci zag��bia� si� w tre�� i zaczyna� wariowa�. Do sza�u doprowadza� go widok gigantycznych wie�owc�w b�d�cych dum� Montrealu, na kt�re musia� patrze� ca�ymi dniami przez okno. Pewnie, �e mia� spotkania w r�nych firmach, ale co z tego, proponowano mu kontrakty na 3 miesi�ce albo na sta�e na warunkach nie do przyj�cia. Jak ten w�a�ciciel supermarketu, kt�ry chcia� by by� jego gorylem i ch�opcem na posy�ki. �y� tak przez 6 miesi�cy. Strasznych miesi�cy, kt�re doprowadzi�y go do g��bokiej depresji. Gdy wraca� teraz my�lami do tego okresu, stara� si� zrozumie� sw�j �wczesny stan, ale nie by�o to takie proste. To tak, jak najedzony nie potrafi zrozumie� g�odnego. Niby nie brakowa�o mu niczego, �ona zarabia�a i tak wi�cej, ni� mogli wyda�, z dzie�mi nie mia� �adnych problem�w, a jednak to wtedy po raz pierwszy w �yciu kupi� pistolet i nie po to, by si� broni� przed w�amywaczami lecz by m�c sobie strzeli� w �eb, gdy ju� wszystkiego b�dzie mia� do��. Pami�ta� doskonale ten dzie�, gdy wychodzi� ze sklepu z broni� w pude�ku pod pach�. Gdy si� ma przy sobie pistolet jest si� zupe�nie innym cz�owiekiem. Jako psycholog niejednokrotnie czyta� o reakcjach ludzi, kt�rzy nagle w r�ku maj� instrument, kt�rym mog� zabi� naciskaj�c jedynie na spust. Ale nie wiedzia� jak bardzo mo�e to wp�yn�� na jego w�asn� �wiadomo��. Nie, nie mia� ochoty strzela� do wszystkiego co si� rusza, p�awi� si� po prostu w s�odkiej �wiadomo�ci dominacji nad wszystkimi, kt�rzy go otaczaj�. Trwa�o to jednak kr�tko. Pistolet pow�drowa� na dno najg��bszej szuflady, bo Goldman panicznie ba� si� by �ona, przeciwniczka wszelkich narz�dzi mordu w og�le, a broni palnej w szczeg�lno�ci, nie znalaz�a go przypadkiem. Wyjmowa� go czasami, gdy by�a w pracy, czy�ci�, smarowa� i zastanawia� si�, czy go kiedy� u�yje. W�a�nie kiedy� gdy czy�ci� pistolet, zadzwoni� telefon. - Pan Goldman? - zapyta� g�os jakiej� kobiety. - Tak, Goldman, s�ucham - odpowiedzia�, usi�uj�c sobie przypomnie�, czy ju� gdzie� s�ysza� ten g�os. - Dzwoni� z biura pana Taylora, dyrektora departamentu operacyjnego Asocjacji. Dostali�my pa�ski list i �yciorys, i pan Taylor chcia�by om�wi� z panem kilka spraw dotycz�cych pa�skiego ewentualnego zatrudnienia w naszej organizacji. - G�os by� mi�y, ale Goldman od razu wyczu�, �e by� to conajmniej pi�ty telefon tej sekretarki od rana, bo powtarza�a tekst machinalnie, jak kaseta. - O jakiej organizacji pani m�wi? - spyta�, by j� wybi� z rytmu. - Stowarzyszenie Medyczne do Spraw Bada� Genetycznych - odpowiedzia�a sekretarka tym samym mechanicznie mi�ym g�osem. - Chcieliby�my, by przyszed� pan do naszego biura dzi� o godzinie 3 po po�udniu. Czy ma pan nasz adres? - Nie wiem, nie pami�tam, zaraz wezm� co� do pisania - odpowiedzia� si�gaj�c po notes - prosz� dyktowa�. Zanotowa� adres, spojrza� na zegarek i widz�c, �e pozosta�o mu jeszcze 3 godziny, spokojnie z�o�y� pistolet i poszed� umy� r�ce. - W�a�ciwie to co ja mog� mie� wsp�lnego z genetyk� - zastanawia� si� stoj�c przed lustrem w �azience. - Nawet nie wiem czy ADN jest lewo czy prawoskr�tny. A mo�e chc� mnie na kr�lika do�wiadczalnego, o to by�oby ciekawe, zamkn�liby mnie w klatce z samic� mojego gatunku i kazaliby si� rozmna�a�, by bada� czy wszystkie moje geny przechodz� do potomstwa... Ubra� si� w najlepszy garnitur jaki mia� w szafie. Chwil� zastanawia� si� nad krawatami, wreszcie wybra� niebieski i wyszed� zamykaj�c dok�adnie drzwi. Budynek Stowarzyszenia do Spraw Bada� Genetycznych, czyli po prostu Asocjacji jak przywyk� potem m�wi�, i jak m�wili wszyscy, by� niepozorny - cztery pi�tra, ot ma�a kamienica w �rednio przyzwoitej dzielnicy. Ma�a tabliczka przy drzwiach by�a jedynym dowodem, �e nie pomyli� adresu. Ponury portier przygl�da� mu si� przez chwil� por�wnuj�c twarz z fotokopi� zdj�cia, kt�re Goldman wys�a� w li�cie z �yciorysem i ponurym g�osem powiedzia�: - Drugie pi�tro, biuro 213, drugie drzwi na prawo. Wn�trze urz�dzone by�o bardzo nowocze�nie, co kontrastowa�o z tymi co najmniej stuletnimi murami. Nowocze�nie, ale z gustem. W korytarzach panowa�a zupe�na cisza pot�gowana przez grube, szare wyk�adziny, kt�rymi wy�o�ona by�a zar�wno pod�oga jak i �ciany. Ani �ladu jakichkolwiek laboratori�w czy innej dzia�alno�ci naukowej. Oczywi�cie mia� �wiadomo��, �e pozory mog� myli�, �e za tymi �cianami mog� znajdowa� si� sale pe�ne sprz�tu i szalonych naukowc�w igraj�cych z diab�em w szklanych prob�wkach. Wygl�da�o jednak, �e s� tu raczej tylko biura. I tak by�o. Gdy zapuka� do drzwi z numerem 213, otworzy�a je kobieta maj�ca wygl�d klasycznej sekretarki. Biuro nie mia�o nic, co mog�oby przypomina� laboratorium, a telefony i komputer w niczym nie przypomina�y autoklawu i palnik�w. - Bardzo prosz�, niech pan wejdzie panie Goldman - powiedzia�a mechanicznie odsuwaj�c si� by zrobi� mu przej�cie, - pan Taylor oczekuje pana w swym gabinecie. Nawet jej g�os nie zam�ci� ciszy panuj�cej w tych pomieszczeniach. Goldman by� przekonany, �e nikt w korytarzu nie us�ysza�by g�osu sekretarki. Gdy wszed� do biura Taylora, znalaz� si� w pomieszczeniu przypominaj�cym dok�adnie wszystkie biura kierownik�w i dyrektor�w �redniego szczebla. Zwyczajne meble, kilkadziesi�t ksi��ek na p�kach, stolik, trzy krzes�a, biurko z wielkim fotelem z czarnej sk�ry (albo imitacji sk�ry), jakie� fotografie. Widzia� ju� te biura w co najmniej trzydziestu firmach, do kt�rych przychodzi� w sprawie pracy, wi�c poczu� si� zupe�nie swobodnie. - Niech pan siada, panie Goldman - powiedzia� zza biurka dystyngowany jegomo�� lat oko�o pi��dziesi�ciu. - Znalaz� nas pan bez problemu? - Znam do�� dobrze t� dzielnic�, mieszka�em tu kiedy� - odpowiedzia� sadowi�c si� na krze�le. - Niech mi pan opowie troch� o sobie, wie pan �yciorysy s� wszystkie do siebie podobne, a ja chcia�bym pozna� cz�owieka, bo mam pracowa� z panem, a nie z pa�skim �yciorysem. Goldman nie lubi� m�wi� o sobie. Nie lubi�, ale potrafi� i dobrze wiedzia�, po tych kilkudziesi�ciu spotkaniach jakie odby� w r�nych firmach, jak nale�y m�wi�, co nale�y m�wi� i, co najwa�niejsze, jak i czego nie nale�y m�wi�. M�wi� spokojnie, zwi�le i kr�tko, akurat tyle, by nie znudzi� faceta za biurkiem, kt�ry musia� wys�uchiwa� kilka takich spowiedzi dziennie. - Czy �atwo znosi pan samotno��? - zapyta� Taylor gdy sko�czy�. - Dziwne pytanie, czy ja wiem, to zale�y od sytuacji, czasami tak, czasami nie. - Bo widzi pan, stanowisko, na kt�re chcia�bym pana zaanga�owa� wymaga umiej�tno�ci przystosowania si� do �ycia w samotno�ci. Ot� nasze Stowarzyszenie, Asocjacja jak przywykli�my m�wi�, ma laboratorium na jednej z wysp morza Karaibskiego, a jak pan si� domy�la, wi�kszo�� tamtejszych wysp, to wyspy bezludne. Oczywi�cie w naszym laboratorium pracuj� ludzie, ale nie ma ich wielu, nie ma tam kina ani teatru, ani nawet baru z hot-dogami. Wiem jak bardzo mo�e by� trudne do zniesienia �ycie na takiej wyspie, bo w�a�nie szef naszego laboratorium na Karaibach opu�ci� nas, nie wytrzymuj�c samotno�ci. Wi�c pierwsze pytanie, kt�re powtarzam, i kt�re uzale�ni tok naszej dalszej rozmowy, brzmi nast�puj�co - czy my�li pan, �e jest pan w stanie znie�� samotno�� na Karaibach? - To zale�y - Goldman nie bardzo wiedzia� co odpowiedzie�. - Czy by�bym tam z rodzin�? - Raczej nie, my�l�, �e sam pan rozumie, nie ma tam szk�, rozrywek, a ponadto w li�cie napisa� pan, �e pa�ska �ona pracuje, a chyba by�oby dla niej uci��liwe doje�d�a� codziennie rano do pracy z Karaib�w do Montrealu. - Wie pan, nie wiem - nadal nie wiedzia� co powiedzi�. Pewnie, �e lepiej pracowa� na Karaibach ni� siedzie� bezmy�lnie w domu, ale z drugiej strony nie przysz�o mu nigdy do g�owy opu�ci� Kanad� dla pracy. - Ale zacznijmy od pocz�tku, co mia�bym tam robi�? - Ot�, jak m�wi�em, szef naszego laboratorium z�o�y� dymisj� po dw�ch latach pobytu na wyspie. Szukamy kogo�, kto m�g�by go zast�pi�. - Mam nadziej�, �e nie zasz�o jakie� nieporozumienie - Goldman zastanawia� si�, czy Taylor czyta� jego �yciorys. - Nie jestem genetykiem, jestem psychologiem, do tego kiepskim, bo jak pan wie, wywalili mnie z General Motors. - O, niech pan nie przesadza, panie Goldman, nie jest pan takim kiepskim psychologiem. Czyta�em pa�skie artyku�y na temat zachowa� ludzkich w wielkich firmach przemys�owych i musz� powiedzie�, �e by�y bardzo interesuj�ce. A co do General Motors, to zwolnili pana, bo zi�� dyrektora dzia�u kadr te� jest psychologiem. Sam pan rozumie... Goldmana zamurowa�o. Pierwszy raz ktokolwiek, poza wydawc� przyzna�, �e czyta� artyku�y. Ten cz�owiek dobrze wiedzia� czego chce i chyba lepiej ni� my�la�em. Co do zi�cia dyrektora, sprawa by�a oczywista. - A co do pa�skich kwalifikacji, - kontynuowa� Taylor - niech si� pan nie niepokoi. Nie szukam genetyka, szukam szefa laboratorium, a to nie to samo. B�dzie pan odpowiedzialny za sprawy og�lne, personalne, po prostu za administracj�. Do tego nie potrzeba panu specjalnych kwalifikacji naukowych, natomiast pa�skie do�wiadczenie jako psychologa mo�e by� bardzo przydatne. - Za ile? - wypali� Goldman nieco zbity z tropu. Taylor musia� nie�le pracowa�, by wydoby� artyku�y napisane przed dwoma laty. Ani w li�cie, ani w �yciorysie nie by�o o nich mowy. Z tego wniosek, �e musi posiada� niez�e �rodki, by tak dok�adnie dowiadywa� si� o przesz�o�ci kandydata. A to dobry znak, skoro ma �rodki, b�dzie m�g� przyzwoicie zap�aci� i by� mo�e wreszcie spe�ni si� marzenie o domu w Kaliforni. A skoro Taylor wyszuka� artyku�y, to znaczy, �e naprawd� chce go zatrudni�. - Panie Goldman - odpowiedzia� Taylor powa�nym g�osem, robi�c d�ug� przerw� mi�dzy ka�dym s�owem. - Suma, kt�r� panu proponuj� jest bardzo wysoka. Oczywistym jest jednak, �e mam pewne wymagania. My�l�, �e zaspokoi pa�ski apetyt i zapewni panu wygodne �ycie po zako�czeniu kontraktu, ale w zamian b�d� wymaga�, by si� pan ca�kowicie po�wi�ci� pracy w Asocjacji i zachowa� najdalej id�c� dyskrecj�. Goldmanowi ciarki przesz�y po plecach. Przypomnia�y mu si� setki film�w, w kt�rych w�a�nie w ten spos�b zatrudniano ludzi w mafiach i innych podobnych przedsi�biorstwach. Z drugiej strony mog�a to by� �yciowa szansa. S�ucha� wi�c w skupieniu dalej. - Nie ��dam od pana natychmiastowej decyzji, ale te� nie powiem panu wszystkiego od razu. Szczeg�y dotycz�ce pa�skiej pracy otrzyma pan po podj�ciu decyzji. Narazie, za dwuletni kontrakt przewiduj�cy kierowanie naszym laboratorium na jednej z wysp morza Karaibskiego, w warunkach jak powiedzia�em skromnych lecz przecie� przyzwoitych, z miesi�cznym urlopem raz w roku i z mo�liwo�ci� przed�u�enia kontraktu na nast�pne dwa lata, proponuj� panu 12 tysi�cy dolar�w miesi�cznie plus pokrycie wszystkich koszt�w. Gdy pracowa� w General Motors, 12 tysi�cy dolar�w stanowi�o du�o wi�cej ni� jego p�roczne wynagrodzenie. Z szybko�ci� komputera obliczy�, �e po dwuletnim kontrakcie b�dzie m�g� kupi� dom w Kaliforni. - Panie Taylor, - zwr�ci� si� sztucznie spokojnym g�osem do cz�owieka za biurkiem - nie zdziwi si� pan, gdy nazw� pa�sk� propozycj� conajmniej zaskakuj�c�. My�l� te�, �e zrozumie pan, �e nie mog� ot tak, podj�� decyzji z marszu. Chcia�bym mie� troch� czasu na zastanowienie, powiedzmy do pi�tku. - Ale� oczywi�cie, przecie� powiedzia�em, �e nie oczekuj� decyzji natychmiast, i doskonale rozumiem pa�skie w�tpliwo�ci. Co mog� dorzuci� do tego co powiedzia�em, to to, �e nasza dzia�alno�� jest ca�kowicie legalna. Pa�ska praca na Karaibach nie postawi pana poza prawem. Pozostawiam panu woln� r�k� we wszelkich dzia�aniach, kt�re podejmie pan najprawdopodobniej, by dowiedzie� si� czego� wi�cej o Asocjacji. I jeszcze raz powtarzam, �e doskonale rozumiem pa�skie wahania. Taylor wsta�, co by�o oczywistym znakiem, �e spotkanie dobieg�o ko�ca. Goldman nie m�g� pozbiera� my�li, podni�s� si�, u�cisn�� r�k� Taylora i szybkim krokiem wyszed� do sekretariatu. Sekretarka z przyklejonym do ust u�miechem wepchn�a mu plik informator�w o Asocjacji i jak�� wizyt�wk� z numerem telefonu. Wyszed�, nie m�wi�c nawet do widzenia. Zatrzyma� si� w pierwszym napotkanym barze gdzie zam�wi� podw�jn� whyski i usiad� przy stoliku by nieco och�on��. Z kolorowo wydanych informator�w dowiedzia� si�, �e Stowarzyszenie Medyczne do Spraw Bada� Genetycznych by�o fundacj� za�o�on� przed 40 laty przez niejakiego profesora J.M.M Massona w celu finansowania bada� nad genetyk�. Z reklam�wki wynika�o, �e Stowarzyszenie zajmuje si� wszystkim, co ma jakikolwiek zwi�zek z genetyk�, posiada laboratoria we wszystkich powa�niejszych o�rodkach naukowych i w og�le jest organizacj� du�o wi�ksz� ni� mog�oby si� wydawa� patrz�c na skromny budynek siedziby zarz�du. Na li�cie cz�onk�w Stowarzyszenia by�o kilka znanych nazwisk, lista "dobroczy�c�w" wydrukowana t�ustymi literami sk�ada�a si� wy��cznie ze znanych nazwisk - by�ych prezydent�w, sekretarzy stanu, s�dzi�w S�du Najwy�szego, prezenter�w telewizyjnych, aktor�w. Owi "dobroczy�cy" wp�acili ka�dy conajmiej milion dolar�w. Byli i tacy, kt�rzy wspomogli Stowarzyszenie sum� dziesi�ciokrotnie wy�sz�. Zrozumia�e wi�c by�o, �e Taylor m�g� zaproponowa� 12 tysi�cy dolar�w miesi�cznie. Na ostatniej stronie, jak to zwykle bywa, wydrukowany by� kupon do wyci�cia i do��czenia do czeku w celu wspomo�enia organizacji. Od sumy miliona dolar�w mo�na by�o zosta� honorowym cz�onkiem i, jak by�o napisane, wzi�� czynny udzia� w badaniach. Goldman usi�owa� wyobrazi� sobie debiln� Lind� Johnston, bohaterk� idiotycznego serialu, cz�onkini� "dobroczy�c�", bior�c� udzia� w do�wiadczeniach naukowych, przy mikroskopie. Albo pisz�c� na tablicy skomplikowane wzory. Nie by�o to �atwe. Ale by�o �mieszne. Wybuch niepohamowanego �miechu przyci�gn�� spojrzenia innych klient�w baru. Ciekawe co Stowarzyszenie uwa�a za czynny udzia� w badaniach. Jedyne co mu przysz�o do g�owy, to �e Honorowi Cz�onkowie mieli zaszczyt zwiedzenia laboratori�w raz w roku albo dostawali w prezencie jakiego� hybryda - skrzy�owanie psa z kotem czy konia z krow�. Nie mia�o to wi�kszego znaczenia - nale�a�o jak najszybciej podj�� decyzj�, kt�ra mog�a zawa�y� na ca�ym �yciu. Taka kupa pieni�dzy, to nie byle co, ale przecie� z drugiej strony nie mog� ot tak powiedzie� �onie - kochanie, wyje�d�am na dwa lata, obiad zostawiam w piecyku. Postanowi�, �e najpierw sam podejmie decyzj�, a nast�pnie porozmawia z Martine. Decyzj� podj�� szybciej ni� my�la�. Zdecydowa� si�, �e pojedzie na te dwa lata, nast�pnie kupi dom w Kaliforni i b�dzie zastanawia� si�, co robi� dalej. Przed telefonem do Taylora, postanowi� skontaktowa� si� ze swym starym przyjacielem z lat szkolnych, Jacques'em Johns'em, kt�ry by� jak�� grub� ryb� w FBI w Nowym Jorku. Asocjacja by�a fundacj� kanadyjsk�, ale wi�kszo�� jej o�rodk�w mie�ci�o si� na terenie USA. Dodzwoni� si� od pierwszego razu. - Witaj gliniarzu, kop� lat ju� nie rozmawiali�my. - Ach, czo�em Sam, co, znowu mandat? - Johns strasznie nie lubi�, gdy kto� prosi� go o interwencj� w sprawie mandatu. Ale interweniowa� w komisariatach r�nych miast Stan�w Zjednoczonych, wymy�laj�c nieprawdopodobne historie maj�ce wyt�umaczy�, dlaczego kto� tam nie m�g� jecha� wolniej, �e by� to tajny agent FBI itd, itp. - Nie, wiesz przecie�, �e jestem teraz w Kanadzie. O ile wiem, FBI nie ma tu jeszcze sywch biur. - Co ty tam wiesz, FBI jest wsz�dzie gdzie tylko chce. Co u ciebie nowego? - Mam do ciebie pro�b�... - A jednak, jak�esz mog�oby by� inaczej - wpad� mu w s�owo Johns. - Co� ty tam znowu napsoci�? - Nic, chcia�bym si� od ciebie dowiedzie�, co ty my�lisz o Stowarzyszeniu Medycznym do Spraw Bada� Genetycznych? - i Goldman w kilku zdaniach opowiedzia� przyjacielowi rozmow� z Taylorem. Johns przez chwil� nic nie m�wi�. W s�uchawce s�ycha� by�o stukanie klawiszy komputera. - Tak, mam co� takiego w komputerze. Poczekaj, zobacz� dalej... O, m�j drogi, w dobrym towarzystwie b�dziesz pracowa�. Wiedzia�e�, �e w radzie nadzorczej siedzi dw�ch senator�w i m�j osobisty szef? No, no, Sam, jak si� b�dziesz z takimi osobisto�ciami zadawa�, to daleko zajdziesz. Zaraz ci powiem, co oni naprawd� robi�. Albo i nie powiem. I zn�w przez chwil� s�ycha� by�o stukanie klawiszy. - No wi�c m�j drogi, niewiele mog� ci powiedzie�, ponad to co ju� wiesz sam. Wygl�da na to, �e ci panowie wol� nie ujawnia� szczeg��w prac Stowarzyszenia. Informacje zablokowane s� kodem 4a, to znaczy, �e s� raczej tajne. A ja nie mam ochoty, �eby kto� si� dowiedzia�, �e u�y�em mego klucza do otwarcia kodu. - Co to jest, ten kod 4a? - zapyta� Goldman zaniepokojony. - Czy to mo�e oznacza� jakie� ciemne afery? - Nie s�dz� m�j przyjacielu - Johns �mia� si� do s�uchawki. - Mo�esz spa� spokojnie. Kod 4a oznacza utajnienie informacji, kt�rych ujawnienie mog�oby naruszy� prawo do intymno�ci jakich� ludzi. Nic ponadto. Tak s� utajnione informacje o kochankach kongresman�w, o syfilisie syna prezydenta i o ci�gotkach do alkoholu s�dzi�w S�du Najwy�szego. Teoretycznie mog� te informacje przeczyta�, ale po co mam si� nara�a�? W ka�dym razie twoje Stowarzyszenie nie jest organizacj� kryminaln�, ani nawet pod specjaln� kontrol�. Nie ma te� prawdopodobnie nic wsp�lnego z wywiadem i innymi ciemnymi sprawami, bo gdyby tak by�o, to bym od razu natrafi� na kody bezpiecze�stwa i to wy�szego stopnia. A co ty tam masz robi�? Goldman w szczeg�ach opowiedzia� przyjacielowi o Karaibach i o proponowanej pensji. - No, m�j kochany, przez dwa lata na Karaibach b�d� ci p�aci� 12 tysi�cy miesi�cznie? I ty dzwonisz do FBI, �eby si� dowiedzie� co masz robi�? Nie kpij sobie ze mnie. Lepiej opowiedz jak tam dzieciaki, czy tw�j syn przyjdzie pracowa� do mojej firmy? - M�j syn glin�? Nie m�j drogi, ja jestem cz�owiekiem z zasadami, m�j syn zostanie glin� po moim trupie. I po twoim, bo jak go �ci�gniesz do FBI to ci� udusz�. Kiedy b�d� ci� m�g� zobaczy� w Montrealu? - Najpierw poczekam a� zostaniesz bogatym cz�owiekiem, a potem przyjad�. Po rozmowie z Johnsem Goldman uspokoi� si� zupe�nie. Wiedzia�, �e podj�� s�uszn� decyzj�. Intymne sprawy m��w stanu i innych osobisto�ci nie mia�y w sobie nic gro�nego. A za takie pieni�dze by�by got�w zosta� powiernikiem nawet Maty Hari. Rozdzia� 2 Za oknem pada� mokry �nieg z deszczem, jak to zwykle bywa na pocz�tku zimy we wschodniej Francji. �nieg topnia� na chodniku tworz�c b�otnist� ma�, przekle�stwo kierowc�w przeje�d�aj�cych w tej porze roku przez Metz. Maurice Bermes siedzia� przy biurku, nogi na blacie, fotel przechylony do ty�u. Wpatrywa� si� w map� �wiata i wyra�nie g��boko nad czym� my�la�. Sekretarka, kt�ra przechodzi�a za przeszklonymi drzwiami popatrzy�a na� lekko zdziwiona i przesz�a dalej. Wiedzia�a, �e lepiej nie przeszkadza� szefowi, gdy niewidz�cymi oczami wpatruje si� w jaki� punkt. Chyba jest troch� nienormalny, pomy�la�a ponownie przechodz�c przed biurem Bermesa. Ale wszyscy jeste�my troch� nienormalni, ka�dy ma kt�r�� klepk� nieco nier�wno u�o�on�. Ale szef nie by� wcale nienormalny. My�la� po prostu o wczorajszej rozmowie, mocno zakrapianej Ballentains'em, z Jackym, starym kumplem z lat szkolnych. Jacky od zawsze interesowa� si� medycyn�, nic wi�c dziwnego, �e w ko�cu zosta� lekarzem. Ale nie takim, co chodzi od pacjenta do pacjenta i przepisuje lekarstwa na kaszel. Nie, Jacky zosta� naukowcem, chorych nie ogl�da�, zajmowa� si� badaniami i ca�ymi dniami siedzia� w laboratoriach. Nie widzieli si� ju� od kilku lat. Bermes ju� o nim prawie zapomnia�. Rozstali si�, gdy Jacky Neurohr wyje�d�a� do Kanady, gdzie zaproponowano mu posad� w jakim� stowarzyszeniu medycznym zajmuj�cym si� badaniami nad dziedziczeniem cech, czy czym� w tym rodzaju. Bermes ju� w tym czasie by� w�a�cicielem zupe�nie dobrze prosperuj�cej firmy informatycznej s�dzi�, �e �ycie ma ju� u�o�one. Ale tak naprawd� to wierzy�, �e uda mu si� dokona� czego� w �yciu, czego� lepszego ni� stworzenie firmy informatycznej. Wierzy� w to od zawsze, wierzy� szczeg�lnie, gdy przed laty zaci�ga� si� do chorwackiej Legii Cudzoziemskiej, aby sobie udowodni�, �e jest m�czyzn�. By� w Legii przez ponad rok. Neurohr pojecha� z nim, te� pewnie chcia� co� udowodni�. Bermes by� oficerem odpowiedzialnym za teletransmisj� w jednej z brygad, Jacky by� szefem szpitala polowego. Tak naprawd�, to poza �wiczeniami, wiele z wojny nie widzieli. Bermes, jako oficer siedzia� w baraku na ty�ach i jedynym kontaktem z wrogiem by�o dla niego w�a�ciwie radio, poza kilkoma atakami serbskich komandos�w na ich punkt dowodzenia. Umia� strzela�. Nawet zupe�nie nie�le, ale szybko stwierdzi�, �e w nowoczesnej wojnie na tak� skal�, jak to mia�o miejsce w by�ej Jugos�awii, raczej rzadko strzela si� do wroga, kt�rego si� widzi. Wszystko odbywa�o si� przy pomocy artylerii, czo�g�w i nielicznych samolot�w. By� mo�e jednostki liniowe mia�y czasem mo�liwo�� siedzenia w okopach, ale i to raczej nie cz�sto. Raz, w czasie ataku komandos�w, musia� walczy� wr�cz z wrogiem i wykorzysta� swe umiej�tno�ci w Taekwen Do, starej korea�skiej sztuce walki. Komandosi podkradli si� noc�. By�o ich pi�ciu, doskonale wyszkolonych, ubranych na czarno, uzbrojonych po z�by. Najpierw sprz�tn�li stra�nika, potem dw�ch �o�nierzy z batalionu ��czno�ci, kt�rzy mieli pecha znale�� si� w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Ich celem by�o centrum ��czno�ci brygady, dowodzone przez setnika Bermesa. Mieli je zniszczy� i wycofa� si� do oczekuj�cego niedaleko helikoptera. W tym czasie ochrona o�rodka ��czno�ci nie by�a specjalnie rozbudowana. Dow�dztwo nie s�dzi�o, �e Serbowie b�d� w stanie dosta� si� tak daleko za lini� frontu. Umiejscowienie centrum na wyspie jeszcze bardziej uspokaja�o chorwack� generalicj�. Siedmiu ludzi zap�aci�o za to �yciem. Bermes siedzia� przed central� teletransmisyjn�, kt�ra mia�a niewiele wsp�lnego z radiostacj�, przypominaj�c bardziej nowoczesny komputer. S�ysza� szum morza za oknami i pokrzykiwania jakich� nocnych ptak�w. Zastanawia� si� w�a�nie nad bezsensem swej pracy, nad tym, �e zaci�gaj�c si� do chorwackiej Legii Cudzoziemskiej liczy� na nieco wi�cej, ni� naciskanie guzik�w i przekazywanie zakodowanych informacji. �mia� si� sam z siebie, ale czu�, �e wola�by by� w ogniu walk, w Sarajewie, czy gdziekolwiek indziej, ni� na tej zapomnianej przez wszystkich wyspie na Adriatyku. Serbscy komandosi byli ju� w korytarzu baraku centrali, gdy zorientowa� si�, �e co� jest nie tak. Stra�nik, kt�rego zna�, bo m�wi� biegle po francusku, zazwyczaj pogwizdywa� w czasie pe�nienia s�u�by. Bermesa zawsze to denerwowa�o, bo ch�opak mia� raczej ograniczony repertuar. Ale w ko�cu przyzwyczai� si� i co drugi dzie�, w czasie nocnej s�u�by, s�ucha� wci�� tych samych melodii. Us�ysza�, jak melodia urwa�a si�, ale nie zwr�ci� na to uwagi. Gdy jednak po d�u�szej chwili na zewn�trz wci�� by�o cicho, podszed� do okna, by zobaczy� czy stra�nik czasem nie zasn��. Le�a� kilka metr�w od muru baraku. Mia� praktycznie odci�t� g�ow� od cia�a. W pierwszym momencie Bermes my�la�, �e ch�opak po�o�y� si� na ziemi, ale dziwne u�o�enie g�owy i podryguj�ce jeszcze cia�o przekona�o go, �e co� niedobrego dzieje si� w bazie. Si�gn�� po karabin, sprawdzi�, czy pistolet jest na swoim miejscu, musn�� r�k� n� i cicho podszed� do drzwi. Sam si� sobie dziwi�, z jakim spokojem to robi. Zacz�� si� zastanawia�, kto m�g� zamordowa� stra�nika i czy nale�y od razu w��cza� alarm. Ustawi� si� w k�cie pomieszczenia, za kas� pancern�, tak aby kontrolowa� drzwi wej�ciowe. Teraz us�ysza� ju� szmer na korytarzu. Conajmniej dw�ch, mo�e trzech - pomy�la� spokojnie. �wiat�a w korytarzu by�y wygaszone, w��czenie alarmu zapali�oby je. Ktokolwiek by si� tam znalaz�, nie b�dzie m�g� si� ukry�. Szpara pod drzwiami pozwoli mu zobaczy�, czy kto� podchodzi. Nacisn�� przycisk alarmu. Wycie syren i w��czone �wiat�o spowodowa�o nieopisane zamieszanie. W s�siednim baraku, gdzie spali �o�nierze z plutonu ochrony ��czno�ci da�o si� s�ysze� przekle�stwa. �o�nierze my�leli, �e to �wiczenia. Przez szpar� pod drzwiami Bermes zobaczy� cienie szybko przebiegaj�cych n�g. Nie robi�y ha�asu, napastnicy musieli mie� buty z mi�kkiej sk�ry. Wycelowa� karabin i czeka�. Drzwi otwar�y si� z trzaskiem. Bez wahania nacisn�� na spust, �cinaj�c z n�g ubran� na czarno posta�. Strzela� ogniem ci�g�ym, przebijaj�c cienkie �cianki przepierze�. Trafi� jeszcze dw�ch. Jeden z komandos�w przeskoczy� przez cia�a swych koleg�w i zacz�� biec w stron� drzwi wyj�ciowych. Natkn�� si� tam na pierwszych wyrwanych za snu �o�nierzy ochrony. Zabi� czterech zanim pad� na schodach od kul nast�pnych. Ostatni komandos udawa� martwego. Postanowi� chyba zabawi� si� w kamikaze, aby wype�ni� powierzon� misj�. Gdy Bermes wychodzi� z pomieszczenia rzuci� si� na niego od ty�u i os�aniaj�c si� jak tarcz�, wszed� do centrum ��czno�ci. Maurice oswobodzi� si� i dwoma ciosami unieszkodliwi� napastnika. Serb tylko cicho j�kn�� i pad� na pod�og�. W tym momencie wpadli do pomieszczenia �o�nierze z ochrony. Rzucili si� na le��cego, nieprzytomnego komandosa i zacz�li go kopa�. Kto� zwi�za� mu r�ce pasem od munduru i wywlekli go na dziedziniec. Po raz pierwszy Bermes pozna� g��bi� nienawi�ci Chorwat�w do Serb�w. Zacz�li si� zn�ca� nad wi�niem bij�c go, szarpi�c za w�osy, kopi�c, �ami�c ko�ci. Gdy wyszed� na zewn�trz, komandos by� ju� jedynie trz�s�c� si� kup� mi�sa. - Zostawcie go! - rykn��, ale �o�nierze byli jak w amoku. - Zostawcie go w spokoju, musimy przekaza� go do dow�dztwa! Jest je�cem! - G�wno, setniku, g�wno! To jest g�wno, a nie jeniec. - Odpowiedzia� jeden z �o�nierzy. - Serb nie jest je�cem! Jest w�ciek�ym psem, a nie je�cem. Serb mia� wybite oko. Bermes przez chwil� przygl�da� mu si� ze zdziwieniem stwierdzaj�c, �e wybite oko mo�e si� jeszcze trzyma� na jakim� nerwie i nie spa�� na ziemi�. Podszed� bli�ej. �o�nierze odsun�li si� na kilka krok�w. Jeden z nich podszed� do Bermesa. - Zostaw go nam, setniku. To nie twoja wojna. Zostaw go nam, on i tak st�d �ywy nie wyjdzie. Nie odstawisz go nigdzie setniku, on st�d �ywy nie wyjdzie. - Powiedzia� g�osem, w kt�rym nie by�o gro�by, jedynie g��boka desperacja. Bermes spojrza� w oczy �o�nierza. Przerazi�a go g��bia nienawi�ci, jak� w nich zobaczy�. Spojrza� na rz�rz�cego komandosa, na stoj�cych wok� ludzi. Nie, nie ludzi, potwornych demon�w, kt�rzy na tym jednym wrogu chcieli pom�ci� zabitych w wojnie krewnych. Wyj�� pistolet z kabury, przy�o�y� do skroni le��cego i strzeli�. Pierwszy raz zabi� cz�owieka z zimn� krwi�. Nie mia� wyrzut�w sumienia, uwa�a� nawet, �e zrobi� tak, jak powinien, ale wydarzenie to na zawsze pozosta�o w jego pami�ci. Gdy wczoraj przyjecha� Jacky, gdy rozpami�tywali przy butelce dawne czasy, wspomnienia znowu o�y�y. Siedzieli do p�nych godzin opowiadaj�c sobie wyda�enia z ostatnich lat. G��wnie jednak to Jacky opowiada�, a Bermes s�ucha�. Opowiada� o swojej pracy. Przez ostatnie cztery lata pracowa� w Montrealu, w Stowarzyszeniu Medycznym do Spraw Bada� Genetycznych. By� kierownikiem laboratorium i zajmowa� si� tak niezwyk�ymi badaniami, �e a� trudno by�o w to uwierzy�. Wyrzucili go stamt�d i mia� ci�gle wra�enie, �e jest �ledzony. Przyjecha� wi�c do Francji, pr�buj�c uwolni� si� od swych anio��w str��w. Wygl�da�o na to, �e mu si� uda�o, ale z opowie�ci wynika�o, �e z tamtymi lud�mi nigdy nic nie wiadomo. Wyrzucili go, bo dowiedzieli si� o jego przesz�o�ci w Jugos�awii i powiedzieli, �e nie maj� ochoty mie� z tego powodu k�opot�w. Kombatanci z chorwackiej Legii Cudzoziemskiej prawie wsz�dzie uwa�ani byli za zwyczajnych najemnik�w, a z takimi lud�mi Stowarzyszenie nie chcia�o pracowa�. - Pewnie, �e nie chodzi�em i nie krzycza�em po ulicach, �e by�em w Jugos�awii. Co mia�em si� wyg�upia�. Ale to te� nie pow�d, �eby cz�owieka wyrzuca� z pracy. - Jacky by� bardzo roz�alony. - Ty wiesz ile oni mi p�acili? 10 tysi�cy miesi�cznie. Dziesi�� tysi�cy, wyobra�asz ty sobie? I co, mia�em straci� te pieni�dze tylko dlatego, �e kilka lat temu zszywa�em rany chorwackim legionistom? - I to tylko dlatego ci� wyrzucili? - Zapyta� Bermes. - Dlatego, �e by�e� w Chorwacji? - Ano jak widzisz, tak. Przynajmniej tak mi powiedzieli, �e zatai�em cz�� mojego �yciorysu i, �e mi ju� nie mog� ufa�. I �e praca w Stowarzyszeniu opiera si� na zaufaniu. �e cz�onkowie Stowarzyszenia to ludzie zbyt znani, by mogli sobie pozwoli� na kontakty z kim� takim jak ja. Jakbym by� jakim� pariasem. Ale w ka�dym razie ju� tam nie pracuj�, i jak ci opowiem, czym si� tam zajmowali�my, to spadniesz z krzes�a. Oczywi�cie to jest tajemnica, kazali mi popodpisywa� jakie� papiery, ale mam to w dupie, teraz jestem w Europie i nic mi ju� nie mog� zrobi�. A ponadto mam ochot� wykr�ci� im pewien numer, kt�ry nie do��, �e ich za�atwi, to jeszcze pozwoli mi na zarobienie du�ych pieni�dzy. Albo nam, bo chcia�bym, �eby� by� ze mn�. - Opowiedz mi najpierw, co oni tam robi� za dziwne rzeczy? I Jacky opowiedzia�. Gdyby Bermes go nie zna�, pomy�la�by, �e ma do czynienia z szale�cem, kt�ry po przeczytaniu kilku ksi��ek, ca�� histori� wymy�li�. Ale Jacky by� facetem mocno stoj�cym na ziemi i nie podejrzewa� go o konfabulacje. Zreszt� po co? Skoro mieli pracowa� razem, to i tak bardzo szybko wszystko wysz�oby na jaw. Plan Jackiego trzyma� si� kupy. Wygl�da�o na to, �e rzeczywi�cie da si� na tym zarobi� kup� forsy, i to w spos�b wzgl�dnie bezpieczny. W ka�dym razie nawet jak ca�a sprawa by si� wyda�a, napewno nie znalaz�aby si� na pierwszych stronach gazet. Zadaniem Bermesa w pierwszym etapie akcji mia�o by� dostanie si� do pewnego komputera w Montrealu i wydrukowanie pewnych informacji. W komputerze znajdowa�y si� wszelkie potrzebne im dane, a przej�cie przez tajne kody i blokady by�o jego specjalno�ci�. Nie raz i nie dwa robi� to ju�, czasem dla sportu, czasem dla pieni�dzy, nigdy nikomu nie uda�o si� z�apa� go za r�k�. Pewnie, �e nie uda�o mu si� dosta� do komputer�w Ministerstwa Obrony, nawet tego nie pr�bowa�, ale ju� nie raz przechadza� si� jak po parku w komputerach CNRS, francuskiego centrum bada� naukowych. Pod��czenie si� do komputera jakiego� stowarzyszenia medycznego by�o dla niego jedynie kwesti� czasu. I odrobiny szcz�cia. Bardziej niepokoj�ce by�y plany Jackyego co do nast�pnych etap�w, ale przecie� kto nie ryzykuje ten nic nie osi�ga. W najdelikatniejszym, trzecim etapie akcji ster przechodzi� ca�kowicie w r�ce Jackiego. Twierdzi�, �e wie do kogo ma si� zwr�ci�, i �e lepiej aby zrobi� to sam. Mniejsze ryzyko, a poza tym on sam tylko wiedzia� z kim i jak ma rozmawia�. Je�li wszystko by si� dobrze powiod�o, to za jakie� sze�� do o�miu miesi�cy mieli by� bogaci. Bardzo bogaci. Je�li by si� nie uda�o, to albo nic si� nie stanie, co jest prawdopodobne, albo do ko�ca �ycia b�d� musieli cichaczem przemyka� si� po ulicach. Ale by�o to ma�o prawdopodobne. I zawsze mo�na by�o sprzeda� wiecznie wyg�odnia�ym dziennikarzom, wyspecjalizowanym w sensacyjkach, kilka informacji, troch� fotografii. To te� mo�e przynie�� pewne zyski. Jacky otworzy� ju� konto w pewnym polskim banku w Luksemburgu. Nie ma to jak banki z by�ych kraj�w komunistycznych - tak dbaj� o klienta, �e umieszczone w nich pieni�dze s� bezpieczniejsze ni� z�oto w Fort Knox. A ich w�a�ciciel mo�e spokojnie spa� nie martwi�c si� o nic, polscy bankierzy byli dyskretniejsi ni� szwajcarscy. A jeszcze do tego luksemburskie prawo bankowe by�o lepsze od szwajcarskiego. Bermes nie lubi� dzieli� sk�ry na nied�wiedziu. Ale wiedzia�, �e grube szychy z ca�ego �wiata ch�tnie zap�ac� za towar, kt�rego dostawc� b�dzie on i Jacky. A poza tym, je�li wszystko dobrze p�jdzie, to nie oni b�d� z grubymi szychami pertraktowa�, a to eliminuje ryzyko represji. Gdy dojdzie do negocjacji, oni b�d� ju� opalali si� pod palmami na jakiej� pla�y na Oceanie Indyjskim. Je�li wszystko dobrze p�jdzie... Do drugiego etapu trzeba b�dzie wykorzysta� stare znajomo�ci ze �wiatka najemnik�w. Potrzeba b�dzie pewnie z pi�ciu ludzi, troch� sprz�tu, du�y kuter albo i statek. Mo�e jeszcze helikopter. Bermes siedzia� z nogami na blacie biurka i rozmy�la�. Zastanawia� si� do kogo si� zwr�ci�, w drugim etapie. Przed oczami stawa�y mu sylwetki starych znajomych, kumpli z Jugos�awii, kt�rzy za niewielkie pieni�dze gotowi byli nadstawi� kark. By�o ich kilkunastu, nic tylko wybiera�. Ustalili z Jacky'm, �e nie b�d� z nikim dzielili �upu. Ch�opakom, kt�rzy wezm� udzia� w akcjii zap�ac� z w�asnej kieszeni. Tak b�dzie bezpieczniej. Po�owa przed akcj�, po�owa po akcji. Po 20 tysi�cy dolar�w na g�ow�, po�ow� wy�o�y Jacky, po�ow� Bermes. W ten spos�b ch�opaki raz wykonawszy akcj� pojad� do domu i nie b�d� musieli si� martwi� o reszt�. A on i Jacky zajm� si� reszt�. Bermes si�gn�� po notes z adresami i wizyt�wkami. Otoczy� k�kiem pi�� nazwisk i si�gn�� po telefon. - Agnes, prosz� mi znale�� numer do hotelu Concorde w Metzu i wykr�ci� numer. - Powiedzia� do s�uchawki. - Czekam. Telefon zadzwoni� po kilkunastu sekundach. - Recepcja hotelu Concorde, s�ucham. - Prosz� mnie po��czy� z pokojem pana Neurohra. - S�ucham. - Jacky by� zaspany. Mocno zaspany. Wyra�nie alkohol wypity poprzedniego wieczora mu nie pos�u�y�. - Cze��, tu Maurice, masz kaca? - Odwal si�, najpierw mnie upijasz, a potem si� dziwisz. Mam kaca i nawet bzyczenie much pod sufitem doprowadza mnie do rozpaczy. Czego chcesz? - Pami�tasz o czym wczoraj rozmawiali�my? - Pewnie, �e pami�tam. No i co, zdecydowa�e� si�? - Z tego co m�wisz wnioskuj�, �e jednak nie bardzo pami�tasz. Ju� wczoraj ci powiedzia�em, �e jestem z tob�. Mam tu, przed sob� pi�� nazwisk. Wpadnij do biura, to pogadamy i zadzwonimy do nich. - OK, jestem za p� godziny. Zjem co� tylko i jad�. Po trzech kwadransach Agnes wesz�a do biura. - Pan Neurohr do pana, panie dyrektorze. - Prosz� go wprowadzi� i niech nam pani przygotuje mocnej kawy. Pan Neurohr napewno z przyjemno�ci� napije si� kawy. - Nie w�tpi�, panie dyrektorze, wystarczy si� mu dobrze przyjrze�. - Agnes, niech pani b�dzie tak dobra i zachowa dla siebie komentarze na temat moich go�ci, dobrze? Jacky wszed�, usiad� na fotelu przy stoliku i dr��c� rek� wyci�gn�� papierosa. Nast�pnie rozejrza� si� niepewnie po pomieszczeniu. - Mam nadziej�, �e u ciebie wolno pali�. Bo w Kanadzie, to zapanowa�o zupe�ne szale�stwo. Nigdzie nie wolno pali�. Nawet jak si� jest w domu, to te� lepiej wyj�� do ubikacji, �eby ci� nikt nie zobaczy� z papierosem. - O, m�j drogi, Francja nie jest gorsza od Kanady, tutaj te� nigdzie nie wolno pali�. Ostatnio dw�ch moich pracownik�w przysz�o z ��daniem wyznaczenia palarni dla palaczy. I zakazu palenia w biurach. Dla mnie informatyk bez papierosa to nie informatyk. Chorob� zawodow� informatyk�w jest rak p�uc. I marsko�� w�troby, ale to inna historia. - O nie w�tpi�, szczeg�lnie po wczorajszym wieczorze. Ale wiesz, straci�em zupe�nie mocn� g�ow�, z kt�rej pono� s�yn��em w latach studenckich. Ale niewa�ne, co chcia�e� mi powiedzie�? - Od rana siedz� tu i dumam nad tym, o czym rozmawiali�my wczoraj. I pomy�la�em, �e mog� zastanowi� si� nad wyborem naszych towarzyszy. My�l�, �e tw�j pomys� z p�aceniem z w�asnej kieszeni jest dobry. Rozwi�zuje to problem ewentualnych niesnasek. Tyle, �e musimy wy�o�y� pieni�dze. Wi�c chcia�bym ci zaproponowa� pewien uk�ad... Bermes zawiesi� g�os patrz�c uwa�nie w oczy przyjaciela. Historia, w kt�r� mia� si� wpl�ta� by�a tak niezwyk�a, �e wola� si� zabezpieczy�. Tak na wszelki wypadek. - No m�w, i tak nie jestem dzi� w stanie ci si� sprzeciwi�. - Ot� chcia�bym ci zaproponowa�, �eby� to ty zap�aci� ch�opakom zaliczk� i wy�o�y� �rodki na realizacj� akcji, a ja zap�ac� drug� cz�� po robocie i oddam ci po�ow� innych koszt�w. Co ty na to? Propozycja wydawa�a mu si� uczciwa. Co do pieni�dzy za robot�, nie by�o problemu. Ka�demu najemnikowi ca�o�� pieni�dzy nale�a�a si� w pierwszej sekundzie rozpocz�cia akcji. Taka by�a niepisana umowa w tym fachu i wszyscy jej przestrzegali. W razie �mierci nale�ne pieni�dze wyp�acane by�y wdowie albo innej wskazanej osobie. A co do koszt�w sprz�tu, to Jacky musia� ponie�� to ryzyko, Bermes nie zamierza� wyk�ada� pieni�dzy, zanim na w�asne oczy nie przekona si� o realno�ci opowie�ci Neurohra. Kochajmy si� jak bracia, liczmy si� jak �ydzi. - Ty mi chyba nie wierzysz, przyjacielu. - Jacky patrzy� si� prosto w oczy Bermesa. - Chyba napewno mi nie wierzysz. Ale zgadzam si�, jak chcesz. Mog� sfinansowa� pocz�tek akcji. - To nie tak, m�j drogi. Tu nie chodzi o to, �e ci nie wierz�. Tu chodzi o zasady. Kwestia pryncypi�w. Pomys� jest tw�j, wi�c ty najwi�cej ryzykujesz. A gdybym ci nie wierzy�, nie siedzia�by� dzi� w tym biurze. - Dobra, nie ma o czym m�wi�. B�dzie jak chcesz. O kim my�lisz? Kto z nami pojedzie? - Jean-Marc Becker, Robert Maurer, Antoine Bastesin, Aleksander Falkowski i Philippe Iribarne. Pi�ciu wystarczy, jak s�dzisz? - My�l�, �e tak, ale czemu chcesz zabra� tego holernego hrabiego? Wiesz, �e go nie cierpi�. - B�d� spokojny, nie dla jego pi�knych oczu. Po prostu uwa�am, �e jest skuteczny. I my�li. A z tego co mi opowiada�e�, to wa�niejsze jest to, co si� ma pod sufitem, a nie bicepsy. Czy nie tak? - Masz racj�. Ale go nie lubi�. Aleksander Falkowski by� po k�dzieli spadkobierc� wielkiej polskiej rodziny hrabiowskiej. Niestety po k�dzieli tytu�y nie przechodz�, ale Falkowskiemu nie przeszkadza�o to chwali� si� na lewo i na prawo swym arystokratycznym pochodzeniem. Nie zmienia�o to faktu, �e we wszystkich wsp�lnie odbytych akcjach by� bardzo skuteczny. Nie by�, jak wielu najemnik�w, ��dnym krwi zb�jem, by� inteligentnym wykonawc� rozkaz�w. Nie zabija� bez sensu, nie nara�a� swoich ludzi. By� po prostu skuteczny. - No to co, dzwonimy? - zapyta� Bermes. - A pami�tasz jeszcze kody? Gdyby wzrok m�g� zabija�, Neurohr le�a�by trupem na pod�odze. Kody pami�ta�o si� ca�e �ycie, wszyscy pami�tali kody. By�y kody na ka�d� okazj�, aby wyjecha� do Afryki, aby wykona� jak�� akcj� w Europie dla kt�rego� z rz�d�w, aby broni� kolegi. Bermes si�gn�� po s�uchawk� i wykr�ci� kilkunastocyfrowy numer. - M�wi Bermes, co dobrego? - Bermes, stary koniu, co si� z tob� dzia�o przez te lata? - Wszystko w porz�dku. Postanowi�em wys�a� �on� z dzieciakami na wakacje na koniec �wiata... - powiedzia� zawieszaj�c g�os. Po drugiej stronie w s�uchawce zapad�a cisza. S�ycha� by�o oddech Falkowskiego, wreszcie cisza zosta�a przerwana. - A dok�d to, je�li mo�na wiedzie�? - Na Karaiby. - M�j Bo�e, przecie� to musi cholernie drogo kosztowa�. - Dwadzie�cia tysi�cy za wszystko. - A z kim jad�? - Jest dw�ch przewodnik�w i jeszcze cztery inne osoby. - To nie jest wycieczka z grup� organizowan�? - Nie, po prostu kilka rodzin zdecydowa�o si� tam pojecha�, z�o�y�y si� i tyle. Zdecydowali, �e gdyby by�o ich wi�cej, to przyjemno�� by�aby mniejsza. A poza tym wynajmuj� ma�y stateczek, samolot by�by za drogi. - Kiedy jad�? - Za dwa miesi�ce. Ale nic to, nie b�dziemy przecie� rozmawiali o mojej rodzinie, opowiadaj, co u ciebie? Kiedy przyje�d�asz? - �wietnie, �e dzwonisz, w�a�nie chcia�em to samo zrobi�. Za kilka dni powinienem by� we Francji. B�dziesz mia� dla mnie miejsce w pokoju go�cinnym i butelk� dobrego wina? - Oczywi�cie panie hrabio. Jestem do us�ug. Kiedy mog� si� pana hrabiego spodziewa�? - W przysz�y pi�tek, polec� do Frankfurtu porannym samolotem. Je�li mo�esz, przyjed� po mnie. - B�d� na ciebie czeka�. Dla postronnego s�uchacza rozmowa mog�a wyda� si� bez znaczenia. Dla Falkowskiego by�y to jednak cenne informacje na temat ich wsp�lnej akcji. Zdecydowa� si� i we�mie udzia� w akcji. Szczeg�y om�wi� na miejscu, w pi�tek, ju� w drodze z Frankfurtu do Metzu. Machina ruszy�a. Rozdzia� 3 W pi�tek rano Goldman zatelefonowa� do Taylora i powiedzia�, �e si� zgadza. - Ciesz� si� panie Goldman, my�l�, �e to rozs�dna decyzja - odpowiedzia� Taylor. - Spotkajmy si� u mnie w biurze, powiedzmy o drugiej. Przedstawi� panu nieco wi�cej szczeg��w i dope�nimy pewnych formalno�ci. A od tej chwili mo�e si� pan uwa�a� za pracownika Asocjacji. Punkt druga Goldman zapuka� do drzwi sekretariatu. Sekretarka z u�miechem zaprosi�a go do �rodka. Jej u�miech wydawa� si� nieco mniej sztuczny, a mo�e tylko lepiej przyklejony. Wype�nianie druczk�w i �wistk�w personalnych zaj�o kwadrans. Nast�pnie wszed� do biura dyrektora. - Prosz�, niech pan siada, napije si� pan szklaneczk� d�inu? - Nie, dzi�kuj�. - Nienawidzi� d�inu, za ka�dym razem, gdy pi�, mia� ochot� wymiotowa�. - Panie Goldman - Taylor nala� sobie i wygodnie rozsiad� si� przy stoliku - jeszcze raz chcia�bym pogratulowa� panu decyzji. Mam nadziej�, �e ma��onka nie by�a przeciwna? - Raczej nie. G��wnie zdziwiona. Sam pan rozumie, �e nie codziennie proponowano mi 12 tysi�cy miesi�cznie. Jeste�my zgodni, �e taka suma pieni�dzy warta jest po�wi�ce�. Ale mam nadziej�, �e b�d� m�g� w czasie kontraktu przylecie� na jaki� czas do Montrealu. - B�dzie pan mia� miesi�c urlopu na rok. B�dzie go m�g� pan wykorzysta� jak pan b�dzie chcia�. Taylor z u�miechem patrzy� prosto w oczy swego rozm�wcy. - Ale zanim wsi�dzie pan do samolotu, porozmawiajmy o tym, co b�dzie pan robi�. I czego nie b�dzie pan robi� - doda� ju� bez u�miechu. - B�d� pana prosi� o zobowi�zanie si�, �e od tej chwili wszystko co pan us�yszy i zobaczy, zachowa wy��cznie dla siebie. Badania, kt�re prowadzimy maj� zwi�zek w pewnej mierze r�wnie� z obron� narodow�, wi�c sam pan rozumie, �e wymagamy najdalej id�cej dyskrecji. Ale mog� od razu pana uspokoi�, �e to, co b�dzie pan robi� na Karaibach nie ma nic wsp�lnego z zabijaniem ludzi, wr�cz przeciwnie... Taylor zawiesi� g�os i przez chwil� przygl�da� si� swej szklance. Goldman spodziewa� si� tego pami�taj�c o tym, co us�ysza� podczas pierwszego spotkania w tym biurze i od Johnsa. Nie potrafi� jedynie powi�za� w �aden spos�b faktu wyst�powania Asocjacji o pomoc prywatn� ze wsp�prac� z obron� narodow�. - Czyta�em dokumenty, kt�re poprzednim razem da�a mi pa�ska sekretarka i je�li mi pan wybaczy szczero��, zapytam wprost, czy ministerstwo obrony nie ma wystarczaj�cych �rodk�w na finansowanie waszych bada�? Czemu apelujecie o pomoc prywatn�? - Widzi pan, panie Goldman, nasze badania dotycz� obrony narodowej, ale te� i os�b prywatnych, je�li mo�na tak nazwa� tych, kt�rych nazwiska widzia� pan na naszej reklam�wce. Genetyka jest nauk� dotycz�c� wszelkich dziedzin �ycia, bo przecie� w�a�nie �ycie jest jej g��wn� domen�. Powiedzmy, �e dzia�amy jednocze�nie w interesie publicznym i prywatnym. Obie sfery s� w Asocjacji obj�te ca�kowit� dyskrecj�, sprawy obrony ze wzgl�d�w oczywistych a reszta dlatego, �e to co robimy mog�oby si� wyda� niezrozumia�e w pewnych kr�gach. Porozmawiamy o tym p�niej, teraz chcia�bym aby poszed� pan ze mn� do laboratorium, gdzie zrobimy panu kilka test�w, badanie krwi i par� innych zabieg�w. Mam nadziej�, �e nie boi si� pan pobierania krwi? Ja na sam widok strzykawki mdlej� jak licealistka. - Taylor wsta� i z u�miechem poprowadzi� go�cia do drzwi. - Pani Jenkins zaopieku