7457

Szczegóły
Tytuł 7457
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7457 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7457 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7457 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Edmund Niziurski Niewiarygodne przygody Marka Piegusa Spis tre�ci Cz�� I Cz�� II Cz�� III Cz�� IV ROZDZIA� I ROZDZIA� II ROZDZIA� III ROZDZIA� IV ROZDZIA� V ROZDZIA� VI ROZDZIA� VII ROZDZIA� VIII ROZDZIA� IX ROZDZIA� X ROZDZIA� XI ROZDZIA� XII ROZDZIA� XIII ROZDZIA� XIV Cz�� I Jak pozna�em ch�opca Marka Piegusa, kt�ry mia� przygody z byle czego Na naszej ulicy mieszka� obywatel trzynastoletni. Znajomi ch�opcy powiedzieli mi, �e nazywa si� Marek Piegus i �e chodzi do sz�stej klasy. Ch�opiec ten ju� dawno wpad� mi w oko. Mo�e dlatego, �e by� piegowaty w spos�b ur�gaj�cy wszelkim rozs�dnym normom, a mo�e dlatego, �e mia� zawsze strut� min�. Pocz�tkowo my�la�em, �e jego struta mina jest skutkiem jakiego� przypadkowego niepowodzenia czy dolegliwo�ci. No, bo przecie� zawsze mo�e si� co� przykrego przytrafi� nawet najweselszemu ch�opcu. Mo�e go na przyk�ad bole� z�b albo brzuch, albo zgubi� wieczne pi�ro, albo mu m�odsza siostra podar�a zeszyt, albo podar� ubranie o gw�d�, albo go matka skrzycza�a, albo mu ojciec nie chce kupi� roweru, albo mu kupili p�aszcz na wyrost do samej ziemi jak sutann�, a do tego z tr�biastymi r�kawami, i ka�� mu tak chodzi�, a on si� wstydzi, albo mu nie dali pieni�dzy na mecz, albo dosta� dw�jk�, albo puszcza� latawca, a latawiec nie chcia� lata� i wy�miano go szyderczo, albo go obrazi� jaki� f�fel ze starszej klasy powiedziawszy na przyk�ad: �Te, ma�y, sp�y�...� i wystarczy�o, bo to przecie� obraza tak powiedzie� do m�czyzny, kt�ry ma b�d� co b�d� swoje trzyna�cie lat, albo go zagi�li, a on nie m�g� si� odgi�� i chodzi zagi�ty. Du�o mo�e by� zmartwie�, kt�re potrafi� zatru� cz�owieka jak strychnina i wytr�ci� go z r�wnowagi �yciowej na ca�y dzie� albo na p� dnia. Wi�c ja te�, prosz� was, my�la�em, �e ten Piegus tak samo... �e spotka�o go jedno z wyszczeg�lnionych wy�ej niepowodze� �yciowych, jaki� zaw�d, zadra, zguba czy tym podobna przykro�� i dlatego taki struty i zamy�lony. Ale patrz� dzie�, drugi, tydzie�, dwa tygodnie, a on stale taki sam. Ile razy go spotykam � wci�� ta sama mina, a do tego niemo�liwie piegowaty, w spos�b ur�gaj�cy przyj�tym normom. Postanowi�em rzecz zbada�. Przy najbli�szej okazji, kiedy spotka�em go, m�wi�: � Czemu masz wiecznie tak� min�? � Jak� min�? � uda�, �e nie rozumie. � Zamy�lon� i strut�, m�j ch�opcze. Wzruszy� ramionami. � To moja zwyczajna mina. Ja zawsze jestem taki. � Nie opowiadaj g�upstw, Marku � powiedzia�em � ch�opiec w twoim wieku nie mo�e by� wiecznie struty. Sk�d to u ciebie? Masz rodzic�w, koleg�w, rower... � Mam rower i rodzic�w � zgodzi� si�. � Mo�e dlatego, �e masz piegi? � Eee, sk�d. Do pieg�w to si� ju� przyzwyczai�em. � Jeste� zdrowy, silny � m�wi� � widzia�em, jak po�o�y�e� na �opatki boksera Bub� I, kt�ry jest najsilniejszym ch�opcem na naszej ulicy. � Widzia� pan? � Marek spojrza� na mnie ci�ko. � Widzia�em. � By� os�abiony po grypie, ale to prawda � jestem silny � przyzna�. Mimo to min� mia� wci�� jak przedtem, to znaczy w og�le ponur�. � Wiem tak�e � ci�gn��em � �e przeprowadzasz udane pr�by z jak�� nieznan� broni� i �e uda�o ci si� spowodowa� wybuch, kt�ry zatru� na dwie godziny atmosfer� naszej ulicy. Przypuszczam, �e na szcz�cie nie by� to py� radioaktywny? � My�li pan? � Marek filozoficznie wytar� nos, ale jego oblicze pozosta�o niezmiennie ponure. � Wi�c dlaczego, Marku?... � Po co mnie pan pyta? I tak pan nie zrozumie i b�dzie si� pan tylko dziwi�. � No, no, to si� oka�e. � Co mam panu powiedzie�? Pan my�li, �e jak tego... tam... rower, �e jak po�o�y�em na �opatki Bub� i jak przeprowadzi�em pr�b�... Ale to s�, prosz� pana, rzeczy nask�rkowe. Pan zaledwie muska powierzchni� zjawisk. To wszystko jest detal, rzeczy pospolite. A mnie, prosz� pana, w najg�upszych sprawach stale zdarzaj� si� rzeczy nadzwyczajne i nieprzyjemne. Stale mnie spotyka, prosz� pana, co� strasznego... � Pewnie, przyjacielu, sam szukasz guza. � S�owo daj�, �e nie. � Wi�c jak�e to... Dlaczego? � W�a�nie, dlaczego? � wzruszy� ramionami. � Po prostu pech lub, je�li pan woli, okoliczno�ci. Wszystko wygl�da na to, �e ja mam jakiego� zasadniczego pecha. � Pecha? Wygl�dasz na ch�opca bardzo inteligentnego. Czy ch�opiec inteligentny mo�e w co� takiego wierzy�? � Pan nic nie wie. Pan nie wyobra�a sobie nawet, jakie ja mam niesamowite przygody. � I dlatego si� martwisz? Przypuszczam, �e inni ch�opcy cieszyliby si� z przyg�d. � W�tpi� � odpowiedzia� Marek. � To nie s� takie przygody, o jakich pan my�li. To s� straszne przygody. � Jakie� ty mo�esz mie� straszne przygody? O ile wiem, nie polujesz na tygrysy w Burmie ani nie zdobywasz Antarktydy. � To w�a�nie jest straszne. Nie zdobywam Antarktydy ani nie poluj� na tygrysy, prosz� pana, w og�le nie robi� nic, a mimo to stale przydarza mi si� co� okropnego. Ja mam straszne przygody z byle czego. � No wiesz � powiedzia�em z pow�tpiewaniem � trudno mi sobie wyobrazi�, �eby� m�g� prze�y� co� naprawd� strasznego w domu albo w szkole. Marek u�miechn�� si�, jak mi si� zdawa�o, z odrobin� politowania. � Ja my�l� � powiedzia� � �e panu trudno sobie wyobrazi�. Przecie� m�wi�em panu � to s� rzeczy niewiarygodne. To nikogo nie spotyka, tylko mnie. � C� na przyk�ad takiego? � Teraz nie mog� panu powiedzie�... �piesz� si� do szko�y, zreszt� i tak pan nie uwierzy. Chrz�kn��em ura�ony. � Kiedy indziej panu opowiem, ale musi mi pan przyrzec, �e nie b�dzie si� �mia� ani dziwi�, ani prawi� mi kaza�. Czy pan to mo�e przyrzec? � Ale� oczywi�cie, Marku. � No to do zobaczenia. �Dziwny ch�opiec � pomy�la�em � ale nie wydaje si� g�upi�. Cz�� II Przygoda pierwsza, czyli niesamowite i niewiarygodne okoliczno�ci, kt�re sprawi�y, �e Marek Piegus nie odrobi� lekcji Tydzie� od tamtej rozmowy spotka�em Marka najniespodziewaniej w Lasku Biela�skim, dok�d chodz� codziennie o dwunastej dla rozlu�nienia nerw�w. Siedzia� na �awce pod s�oniem z dykty zawini�ty w koc i jad� jab�ko ze zwyk��, strut� min�. � Dzie� dobry, Marku! � powiedzia�em. � Wci�� jeszcze masz strut� min�? � Jak pan widzi. � Zn�w ci� spotka�o co� strasznego? � Oczywi�cie, prosz� pana. � C� takiego? � Odrabia�em lekcje. Spojrza�em na niego podejrzliwie. Zn�w mi si� zdawa�o, �e �artuje ze mnie. � Odrabia�e� lekcje � powt�rzy�em � i to by�o takie straszne? � Opowiem panu, ale pami�ta pan, co mi pan przyrzek�? � Pami�tam. � No to niech pan pos�ucha. Mam troch� czasu, zanim mnie ojciec znajdzie, i mog� panu opowiedzie�. � Ojciec? � Uciek�em z domu, prosz� pana. Wczoraj wieczorem o �smej. Czesiek Pajkert da� mi te koce i obozowa�em tutaj w tym teatrzyku na deskach. � Co ty opowiadasz? � Niech pan si� nie przejmuje. Zaraz mnie tutaj znajd�. � I siedzisz tak spokojnie? � Boli mnie noga. Zreszt� znudzi�o mi si� ju� ucieka�. Mia�em z pocz�tku zamiar pop�yn�� cz�nem w d� Wis�y, ale rano spotka�em tutaj Cze�ka Pajkerta z koleg�. Oni chodz� do budy na drug� zmian� i przyszli tu z tyczk� po�wiczy�. Wi�c �wiczyli�my skok o tyczce, prosz� pana, a potem za�o�yli si�, ze mn�, czy skocz� z dachu teatrzyku, i wtedy skr�ci�em sobie nog�... Wobec tego kalectwa, prosz� pana, sta�em si� sk�onny do pertraktacji i Czesiek Pajkert pobieg� dowiedzie� si�, jak wygl�da sytuacja w domu i w szkole. Okaza�o si�, �e sytuacja wygl�da pomy�lnie, bo wszyscy si� martwi� o mnie, a ojciec wyznaczy� nagrod� � sto z�otych dla ch�opca, kt�ry powie, co si� ze mn� sta�o. Wi�c Czesiek si� zapyta�, czy gdybym wr�ci�, to czy mnie przyjm� z otwartymi r�kami i nie b�d� stosowa� �rodk�w. A ojciec mu odpowiedzia�, �e przyjmuje mnie z otwartymi r�kami i bez �rodk�w. Wi�c Czesiek przybieg� opowiedzie� mi o tym i zapyta�, czy dalej prowadzi� pertraktacje. Powiedzia�em, �e tak. No i Czesiek pobieg� powiedzie�, �e jestem w Lasku Biela�skim pod s�oniem z dykty i �eby przynie�li z sob� jaki� w�zek, rower albo nosze, bo skr�ci�em sobie nog�. A poza tym Czesiek zainkasuje od ojca te sto z�otych. � Jak to, Marku? � krzykn��em wzburzony. � Wi�c w dodatku wy�udzicie od ojca sto z�otych?! Marek spojrza� na mnie ura�ony. � No, wie pan! Chyba nam si� uczciwie nale�y nagroda... Zreszt�, niech pan nie my�li, �e skorzystamy z tych pieni�dzy. Czesiek ka�e je przekaza� na komitet rodzicielski, prosz� pana z zaleceniem, �eby kupiono za nie dwadzie�cia obiad�w dla anemicznych dziewczynek z naszej klasy i nakarmiono je dodatkowo, nadprogramowo i przymusowo. � Dlaczego dla dziewczynek? � zadziwi�em si�. � Widzi pan, te obiady nie s� zbyt smaczne, a nasze dziewczynki s� okropne i zas�u�y�y sobie, �eby je nakarmi� dodatkowo. � Wi�c chcesz przy sposobno�ci dokuczy� dziewczynkom? Podst�pn� prowadzicie polityk�. � Przecie� nic na tym nie strac�, prosz� pana, to chyba dobrze, �e chcemy je nakarmi�. To nawet b�dzie chyba dobry uczynek. � Ale intencje! Intencje, Marku! Twoje intencje s� z�o�liwe. � Musimy co� robi� dziewczynkom � westchn�� Marek � a pan mi obieca� przecie� nie prawi� kaza�. � Trudno, �ebym pochwali� twoje post�pki. � Mo�e pan nic chwali�, ale niech pan nie m�wi tego g�o�no. Mo�e pan przecie� to sobie m�wi� w duchu. Inaczej nic nie b�d� m�g� panu opowiedzie�, chyba pan rozumie? Siedzia�em oszo�omiony. � No, dobrze, ale mo�e powiesz mi wreszcie, dlaczego uciek�e� z domu? � A to po tych wypadkach, prosz� pana, ju� nie mog�em d�u�ej... Niesamowite rzeczy si� dzia�y. � Niesamowite? � No, przecie� m�wi�em panu. � To prawda, m�wi�e� mi, ale przyznam ci si�, Marku, �e nie bardzo rozumiem... c� mo�e si� niesamowitego przydarzy� podczas odrabiania lekcji. � Niech pan tylko pos�ucha... Ale mo�e ja najpierw panu opowiem, jak u nas jest. Wi�c u nas to jest tak. W tym pokoju, gdzie ja �pi�, �pi jeszcze pan Surma, co wyst�puje w kabarecie, i kuzyn Alek, sportowiec. Dlatego ten pok�j troch� dziwnie wygl�da, prosz� pana, bo w jednym k�cie wisi worek treningowy do boksu i r�kawice, a ca�a �ciana nad ��kiem wytapetowana jest fotografiami z zawod�w, a w drugim k�cie stoi na pod�odze saksofon i wiolonczela, a na krzes�ach le�y porozk�adane ubranie kowbojskie pana Surmy, w kt�rym pan Surma wyst�puje na scenie. � Tak, to rzeczywi�cie dziwnie wygl�da � powiedzia�em � ale czy musisz w tym pokoju odrabia� lekcje? � Musz�, prosz� pana. Mamy wprawdzie drugi pok�j, ale w tym drugim pokoju jest jeszcze gorzej, bo tam odrabiaj� lekcje Jad�ka i Kry�ka, a ja z dziewczynkami nie mog�. One s� takie krzykliwe, ci�gle si� k��c� i od razu boli mnie g�owa. Wi�c ojciec powiedzia�, �ebym odrabia� lekcje w tym dziwnym pokoju, bo tam jest spok�j. Bo po po�udniu kuzyn Alek trenuje w klubie, a pan Surma zak�ada na uszy nauszniki, �eby nic nie s�ysze�, i k�adzie si� spa�. Wi�c ojciec m�wi, �e mog� spokojnie odrabia� lekcje. Ale to wcale nie jest takie proste, s�owo daj�, zw�aszcza jak si� ma takiego pecha i od razu musi si� cz�owiekowi przytrafi� ca�a masa micha�k�w. � Przepraszam ci�, czego? � Micha�k�w, prosz� pana, to znaczy g�upstw. Inni to odrabiaj� lekcje byle gdzie, nawet w og�le nie maj� pokoju, a odrabiaj� i nic... a mnie to od razu musi spotka� co� takiego, �e p�aka� si� chce. Taki Korniszon, prosz� pana, to w og�le nie ma gdzie si� podzia� z ksi��k�, bo u niego w mieszkaniu jest spelunka. Wci�� graj� w karty i pij�. Wi�c chodzi po kolegach z lekcjami, a w ostateczno�ci to, prosz� pana, je�dzi tam i nazad autobusem, bo ma bilet miesi�czny, i w autobusie wkuwa... � Jak to, Marku... a �wietlica szkolna? Nie mo�e w �wietlicy? � Teraz ju� nie, prosz� pana, bo teraz w �wietlicy po lekcjach stra�acy ucz� gra� ch�opc�w na tr�bach. Bo stra�acy roztoczyli nad nami opiek� i chc� nas czym� zaj��, �eby si� u nas z nud�w chuliga�stwo nie l�g�o. Wi�c ucz� ch�opak�w gra� na puzonach. � To bardzo �adnie z ich strony. � Wszyscy tak m�wi�, ale przez to nie ma gdzie odrabia� lekcji. Inne ch�opaki jako� sobie radz�, nawet taki Gnypkowski, prosz� pana, co mieszka w jednej izbie z czworgiem z�o�liwych p�tak�w, co si� stale dr� jak naj�te, a do tego ma za sublokatora Cygana, prosz� pana. Jeszcze by�oby p� biedy, �eby ten Cygan nic nie robi�, ale on tam, prosz� pana, robi patelnie i od rana do nocy t�ucze si� jak Marek po piekle. I on, ten Gnypkowski, prosz� pana, te� jako� odrabia lekcje, i nic, a u mnie, prosz� pana, chocia� niby spok�j i nie mamy ani p�drak�w, ani karciarzy, ani Cygana i sami porz�dni ludzie ze mn� mieszkaj�, to jak tylko zaczn� odrabia� lekcj�, od razu si� zaczyna. No, a wczoraj to ju� by�y takie niesamowite micha�ki, �e nie wytrzyma�em. Ale ja panu opowiem po kolei... * * * Tego dnia pan Surma sko�czy� rz�poli� troch� p�niej, tak �e by�a ju� sz�sta, jak odstawi� saksofon, rozebra� si�, za�o�y� sobie nauszniki i poszed� spa�. Wsun��em si� do pokoju i siad�em przy stole. Wtedy wszed� ojciec. Musia� si� gdzie� wybiera�, bo zapina� palto. Wszed� i zn�w to swoje: � Marku, czy odrobi�e� lekcje? � Jak, mog�em odrobi� � powiedzia�em z�y � kiedy pan Surma �wiczy� na saksofonie. Tatu� my�li, �e w takim ha�asie to mo�na, jak on wci�� tra-ta-ta. � Trzeba by�o sobie zatka� uszy wat�. � Wata sw�dzi i nic mog� si� skupi�. Nawet pan Surma nie u�ywa waty, tylko nausznik�w. � Wi�c trzeba by�o sobie za�o�y� nauszniki. Mia�e� sobie kupi� nauszniki. Wzruszy�em ramionami. Ojciec to czasami jakby by� z ksi�yca. � Sk�d w maju wezm� nauszniki? O tej porze nigdzie nie sprzedaj� nausznik�w. � No, to trzeba by�o po�yczy� od pana Surmy � zasapa� ojciec. � Pan Surma na pewno ma zapasowe. Potrz�sn��em g�ow�. � Pan Surma nikomu nic nie po�ycza � ani nausznik�w, ani nawet wiolonczeli. Bo m�wi, �e wiolonczela to jego �ona. Ile razy przyjdzie do niego jaki� kolega i chce po�yczy�, to pan Surma m�wi, �e zepsuta. Dzisiaj to nawet mnie prosi�, �e jak przyjdzie pan Cedur po�yczy� wiolonczeli, to �eby go sp�awi� i powiedzie�, �e pan Surma jest chory na tyfus i �e... � Chcia�em to ojcu wszystko dok�adnie wyt�umaczy�, ale ojciec zdenerwowa� si� i powiedzia�: � Dobrze, ju� dobrze. Bierz si� lepiej do lekcji. Wr�c� o �smej i sprawdz�. Od dzisiaj stale b�d� sprawdza�. Matka za bardzo ci� rozpu�ci�a, ale ja si� wezm� za ciebie, m�j drogi. Nie b�d� wi�cej �wieci� oczami na wywiad�wkach. Cztery dw�je na okres. To przechodzi poj�cie! Przez ciebie matka musia�a pojecha� do sanatorium... Oburzy�em si�. � To nie przeze mnie, to przez cioci� Dor�. Mama m�wi�a, �e ciocia Dora stru�a j� jakimi� pigu�kami. Ojciec chrz�kn�� zmieszany i powiedzia�: � Mniejsza z tym. W ka�dym razie wezm� ci� do galopu. Sko�czy si� laba. Rozumiesz? � Rozumiem, tatusiu � j�kn��em. � No, to zapami�taj sobie! � Ojciec pogrozi� mi i wyszed�. Wybi�a sz�sta. Nie wiem dlaczego, prosz� pana, ale mi si� spa� zachcia�o. Ziewn��em raz i drugi i bez zapa�u zacz��em przegl�da� ksi��ki. Nagle rozleg� si� dzwonek. Us�ysza�em g�o�ne kroki, �miechy i rozmow� za drzwiami. Do pokoju wpad�o czterech ch�opak�w z pi�k�. � Cze��, Marek! � m�wi�. � Cze��! Cze��! Co, nie idziesz na pi�k�? No, zbieraj si�! � Nigdzie nie id� � mrukn��em z�y � musz� odrobi� matm�. � Patrzcie, wariat, b�dzie odrabia� matm�! � zacz�li wykrzykiwa� jeden przez drugiego. Strasznie byli krzykliwi. � Ciszej � sykn��em � obudzicie pana Surm� i b�dzie si� w�cieka�. Dopiero teraz zauwa�yli, �e u mnie kto� le�y i podeszli na palcach do pana Surmy. � Co to za facet na ��ku? � pyta mnie D�ugi Janek. � To jest pan Surma, nasz nowy sublokator � odpowiedzia�em. � A dlaczego on �pi? � pytaj�. � A kiedy ma spa�? � m�wi�. � W nocy gra w kabarecie, a rano �wiczy na wiolonczeli. � Artysta jaki�? � Artysta... � Ty, a co to za szczoteczki? � zachichota� D�ugi Janek i podni�s� z krzes�a w dw�ch palcach w�sy pana Surmy. Wyrwa�em mu je zdenerwowany. � Zostaw. To nie s� �adne szczoteczki. To s� w�sy pana Surmy � powiedzia�em. � W�sy? Spojrzeli po sobie zdziwieni. � Pan Surma wyst�puje w kabarecie jako Meksykanin i musi mie� czarne w�sy... � I taki kapelusz? � D�ugi Janek za�o�y� sobie na g�ow� sombrero pana Surmy i zacz�� przegl�da� si� w lusterku. � Tak � odpowiedzia�em sil�c si� na spok�j � to si� nazywa sombrero, taki kapelusz z szerokim rondem, �eby ocienia� twarz od po�udniowego s�o�ca, bo �sombra� to po hiszpa�sku �cie�. � Aha � mrukn�� D�ugi Janek � niczego sobie. Widzia�em taki kapelusz w jednym filmie. Ty, Marek, a dlaczego ten Surma �pi w nausznikach, czy to te� po hiszpa�sku? � G�upi jeste�. On �pi w nausznikach, �eby nic nie s�ysze�. Inaczej nie m�g�by spa�. � Taki wra�liwy? � zdziwili si�. � Tak, on jest bardzo wra�liwy � westchn��em. � No id�cie ju�. W odpowiedzi ten dra�, D�ugi Janek, porwa� saksofon i zatr�bi� przera�liwie panu Surmie do ucha. Pan Surma usiad� nieprzytomnie na ��ku i pad� z powrotem jak k�oda. � �obuzy � krzykn��em � wyno�cie si�! Na szcz�cie nie potrzebowa�em ich przep�dza�, bo sami przestraszyli si� i zwiali. Usiad�em z powrotem do lekcji, ale ledwie napisa�em dat� w zeszycie, us�ysza�em kwakanie za oknem. Domy�li�em si�, �e to Czesiek i Grzesiek, bo oni zawsze tak mnie wywo�uj�, ale � m�wi� sobie � niech kwakaj� do �mierci. Nie rusz� si�. Musz� przecie� odrobi� t� matm�. Patrz�, a tu oni pakuj� si� z kopytami przez okno. Siedz� nieruchomo, nie ruszam si�. Czesiek podszed� do mnie zdziwiony i pyta: � C� ty tak siedzisz, Marek, og�uch�e�? � Sp�ywajcie � zasapa�em. � Nie mam czasu. Odrabiam matm�. � Nie udawaj g�upka � �mieje si� Grzesiek � przynie�li�my te pch�y, co to wiesz... � Pch�y? � udaj�, �e nie rozumiem. � No te, co to jutro mamy wpu�ci� si�dmakom do klasy. Zapomnia�e�? Gdzie tam zapomnia�em. To prawda, by�a taka umowa. Si�dmacy napu�cili nam wczoraj chrab�szczy na arytmetyce i by�a awantura, bo pani my�la�a, �e to my, wi�c postanowili�my si� zrewan�owa� pch�ami. Ale uda�em, �e sobie nie przypominam. � Wyiskali�my wszystkie psy na podw�rzu � zasapa� Grzesiek. � Mamy sto pi�� pche� w prob�wce. Wi�cej si� nie da�o. My�lisz, �e wystarczy? � Podetka� mi pod nos szklan� zakorkowana, rurk�. � Chy... chyba wystarczy � wyj�ka�em. � Jak my�lisz, nie zdechn� do jutra? � Czesiek mia� w�tpliwo�ci. � Czemu mia�yby zdechn��? � wykrztusi�em. � No, z g�odu. � Eee, pch�y s� wytrzyma�e... � I my�lisz, �e si� nie udusz�? � A czym je zatka�e�? � Korkiem. � Lepiej by�o wat� � powiedzia�em � wata przepuszcza powietrze. � Masz racj� � odrzek� Czesiek. � Dawaj wat�. A ty, Grzesiek, wyjmuj korek, tylko �eby ci nie uciek�y. Co by�o robi�. Wyci�gn��em z apteczki wat� i poda�em Cze�kowi. Tymczasem Grzesiek na pr�no si�owa� si� z korkiem. � Nie chce, dra�, wyj��, za mocno zakorkowa�e�. � Daj � Czesiek odebra� mu prob�wk�. � Marek, masz korkoci�g? Zrezygnowany poda�em mu korkoci�g. Czesiek z energi� usi�owa� zag��bi� go w korek i wtedy sta�a si� rzecz straszna. Prob�wka p�k�a, szk�o rozprys�o si� po pod�odze. Odskoczyli�my przera�eni. Sto pi�� pche� zacz�o skaka� po pokoju. � Idioto! Co zrobi�e�?! � krzykn�� Grzesiek. � �ap je teraz. � Ca�e mieszkanie zapchlone � j�kn��em � o rany, ju� mnie gryz�! � I mnie � miaukn�� �a�o�nie Grzesiek. Zacz�li�my si� drapa� nerwowo, lecz bezskutecznie. Sto pi�� pche� to nie �arty. Jeden Czesiek nie straci� zimnej krwi. � Przesta�cie si� drapa�, do licha. Co wam to pomo�e? Lepiej spr�bujmy je wy�apa� jako�. Rzucili�my si� na kolana i na kl�czkach usi�owali�my wy�apa� pch�y skacz�ce po pod�odze. � �eby was pokr�ci�o z tymi pch�ami � zakl��em � co za idioci! � To by� przecie� tw�j pomys� � zauwa�y� bezczelnie Grzesiek. � M�j? � Znieruchomia�em z oburzenia. � To przecie� Czesiek... � Ja? Ja radzi�em mr�wki � wypiera� si� bezwstydnie Czesiek � to wy�cie si� uparli, �e musz� by� pch�y. � Ja �artowa�em tylko � u�miechn�� si� Grzesiek. � Tak, �artowa�e�... A kto mi da� prob�wk�? Mo�e si� zaprzesz?! Nie wiem, czym by si� to wszystko sko�czy�o, bo byli�my zupe�nie wyprowadzeni z r�wnowagi, i pewnie w nast�pnej chwili chwyciliby�my si� za �by, gdyby nag�e nie zad�wi�cza� przera�liwie dzwonek. � Kto� idzie � podni�s� g�ow� Czesiek. � To ciocia Dora � powiedzia�em. � Ciocia Dora dzwoni zawsze, jakby si� pali�o. Ja wam radz�, sp�ywajcie, p�ki czas � doda�em � z cioci� nie ma �art�w. Czesiek i Grzesiek, kt�rzy s�yszeli ju� przedtem co�kolwiek o cioci Dorze, zerwali si� jak oparzeni i skoczyli do wyj�cia. W drzwiach zderzyli si� z cioci�. Ciocia Dora zmierzy�a ich gro�nym spojrzeniem i nie spuszczaj�c z nich hipnotyzuj�cego wzroku, pod kt�rego wp�ywem skurczyli si� a� do ziemi, powiedzia�a: � Jak si� masz, Marku, moje dziecko? � Tak sobie, ciociu... Poca�owa�em j� w r�k�. � C� to za szkaradne indywidua? Zn�w jacy� ulicznicy u ciebie. Ile razy przyjd�, zawsze te wstr�tne indywidua. � To m�wi�c zamierzy�a si� na Cze�ka i Grze�ka parasolem. � No, czego jeszcze stoicie! Przez was dziecko nie mo�e si� uczy�. Czesiek i Grzesiek dali rozpaczliwego nura w drzwi, a ciocia, oczy�ciwszy pole operacyjne, znowu zwr�ci�a si� do mnie: � Zawsze dziwi�am si� twojej matce, �e pozwala ci si� zadawa� z takimi indywiduami. A gdzie to rodzice? � Tatu� wyszed�, prosz� cioci, a mamusia wyjecha�a. � Wyjecha�a? � zdziwi�a si� ciotka. � Co ty m�wisz, drogie dziecko. Nic o tym nie wiem. � Mamusia wyjecha�a si� leczy� do sanatorium. � Co te� ty m�wisz, Mareczku. Do sanatorium! Biedaczka! Ach, ci dzisiejsi lekarze. Do czego j� doprowadzili. Wiedzia�am, �e to si� tak sko�czy. Gdyby mnie, biedaczka s�ucha�a. Ale ta twoja matka... Ty te� co� mi �le wygl�dasz, moje dziecko. � Przyjrza�a mi si� uwa�nie i przyci�gn�a do siebie. � Chod� no tutaj, dziecko. Cofn��em si� z przestrachem. � Nie, nic mi nie jest, ciociu, zdaje si� cioci � wykrztusi�em. Ale widzia�em, �e ju� si� nie wywin�. Ciotka przypar�a mnie do �ciany i wyci�gn�a z torebki �y�eczk�. � Nie b�j si�, moje dziecko, poka� j�zyk. Powiedz: a a a... � A a a a a... Ciotka wpakowa�a mi �y�eczk� do gard�a. Oczy wysz�y mi na wierzch. Zakrztusi�em si�. � No tak! � pokiwa�a g�ow� ciotka. � Migda�y zn�w powi�kszone. To u was rodzinne, moje dziecko. Wszyscy jeste�cie zdechlakami. Ale ja nie s�ucha�em jej d�u�ej. Pch�y zn�w zacz�y mnie k�sa� i nie mog�em powstrzyma� si� od drapania. Ciotka zauwa�y�a to na nieszcz�cie. � Czemu si� tak drapiesz, moje dziecko � zapyta�a mnie troskliwie. � Sw�dzi ci�? Gdzie? Poka�? � Nie... nic mi nie jest � wykrztusi�em przera�ony. � �ci�gaj koszul�! � Ciociu, ja mam lekcje � j�kn��em. � Najwa�niejsze jest zdrowie, Mareczku. Rozbieraj si� � rozkaza�a ciotka i nie zwa�aj�c na moje protesty �ci�gn�a mi koszul�. � A to co? � za�o�y�a okulary i przygl�da�a si� ciekawie. � Jaka� brzydka wysypka i zaczerwienienie. Po�� no si�, drogie dziecko. Zrezygnowany po�o�y�em si� na ��ku, a ciocia zacz�a mi gnie�� brzuch. Zrazu odczuwa�em tylko �askotki i zachichota�em ze dwa razy, ale potem gniecenie stawa�o si� coraz dokuczliwsze. � Aj, boli � wykrztusi�em wij�c si� � nie tak mocno, ciociu. � A widzisz � ucieszy�a si� ciotka � boli ci�. To na pewno b�dzie wyrostek. To jest u was rodzinne, Mareczku. Tylko sk�d ta brzydka wysypka. Dziwna komplikacja, moje dziecko. � To m�wi�c wyci�gn�a z torebki pastylk� i w�o�y�a mi do ust. � Za�yj to na wszelki wypadek. Zaraz zmierzymy temperatur�. Rozsiad�a si� wygodnie, wyj�a termometr i wpakowa�a mi pod pach�. Czekaj�c, a� naci�gnie, rozgl�da�a si� krytycznie po mieszkaniu, zerkaj�c raz po raz na zegarek. � Jak wy mieszkacie... jak wy mieszkacie, drogie dziecko � westchn�a. Nagle wzrok jej pad� na �pi�cego pana Surm�. Za�o�y�a okulary i przygl�da�a mu si� przez moment podejrzliwie. � C� to za nowe indywiduum tam na ��ku? � To sublokator, pan Surma � odpowiedzia�em. � Klown jaki�, czy muzykant? � Ciocia patrzy�a na niego z obrzydzeniem. � Artysta, ciociu... � Artysta! � Ciotka pokiwa�a z politowaniem g�ow�. � Niechlujnie mi jako� wygl�da. Wszyscy arty�ci to brudasy. Czy on si� myje chocia�, moje dziecko? � Myje si�, ciociu. � Wygl�da mi na chorego � mrukn�a ciocia. � Na wszelki wypadek dam ci pastylk�. Zacz�a grzeba� w torebce i wtedy sta�o si� z ni� co� dziwnego. Zerwa�a si� nagle z miejsca ze s�abym okrzykiem i zacz�a kr�ci� si� w k�ko. Wytrzeszczy�em oczy zdumiony. � Co si� cioci sta�o? � Co� si� ze mn� dzieje, drogie dziecko � wykrztusi�a s�abym g�osem ciotka. � Co� okropnego, Mareczku. Pewnie zarazi�am si� t� wysypk�... och, czuj� dziwne sensacje po ca�ym ciele, och, to nie do wytrzymania... Przepraszam ci�, drogie dziecko, ale chyba b�d� musia�a wyj��... och... Zrozumia�em. � Gryz� ju� cioci�? � zapyta�em rzeczowo. � Co ty m�wisz, Mareczku? � M�wi�, �e pewnie cioci� oblaz�y pch�y � wyja�ni�em � bo u nas jest sto pi�� pche�. � Co takiego? � wykrzykn�a przera�ona ciotka. � To ten ba�wan Czesiek przyni�s� pch�y i mu si� rozsypa�y. � Pch�y! � ciotka wyda�a rozpaczliwy okrzyk. � Och... ratunku! I ze s�owami: �Jestem zapchlona� osun�a si� na krzes�o. Zerwa�em si� z ��ka, rzuci�em termometr i wyplu�em pastylk�, a potem zacz��em b�bni� pi�ciami do drzwi drugiego pokoju, do moich si�str. � Jad�ka! Kry�ka! Ratujcie cioci� Dor�! W drzwiach stan�y moje kochane siostrzyczki. � Co si� sta�o? � patrzy�y to na mnie, to na ciotk� wystraszone. � Nie widzicie? Ciocia Dora zemdla�a! � Och, ciociu! Co cioci? � Rzuci�y si� do niej i pr�bowa�y j� podnie��. � Marek, biegnij po wod� i walerian�. Kiedy wr�ci�em z wod� i walerian�, wyprowadza�y w�a�nie s�aniaj�c� si� ciotk�. Odetchn��em i z ulg� usiad�em do lekcji. Napisa�em tre�� zadania i zaczyna�em si� g�owi� nad rozwi�zaniem, gdy nagle us�ysza�em dzwonek. Zanim podnios�em si� z krzes�a, do pokoju wmaszerowa�o g�siego trzech bokser�w z r�kawicami przewieszonymi przez rami�. Pozna�em w nich junior�w Bub� I z bratem i �much� Czopka. � Si� masz, Marek � powiedzia� Buba I. � Pan Alek zaprosi� nas na trening. � Kuzyna Alka nie ma � warkn��em. � To nic, potrenujemy sami � powiedzia� �mucha� Czopek i jakby nigdy nic zacz�li �ci�ga� dresy. A ich ruchy wskazywa�y, �e rozpiera ich wola walki. Zanim zd��y�em zaprotestowa�, Buba II uderzy� w worek treningowy z takim rozmachem, �e worek grzmotn�� mnie w g�ow�. Czu�em tylko, �e przewracam si� z krzes�em w jak�� przepa�� ciemn� i bez dna. Kiedy przyszed�em do siebie, zauwa�y�em pochylone nade mn� ciekawie twarze Buby I, Buby II i �muchy� Czopka. � Zamroczy�o go troch� � m�wi� Buba I. � Wyszed� ci ten prosty. � Poklepa� z uznaniem Bub� II r�kawic� po plecach. � Dajcie no wody � powiedzia� �mucha� Czopek. Buba I pocz�apa� do sto�u i poda� �musze� Czopkowi flakon z kwiatami. �Mucha� Czopek wyrzuci� kwiaty, a wod� wyla� mi na g�ow�. Zerwa�em si� jak oparzony i otrz�sn��em z wody. � Dranie! � wrzasn��em. � Wyno�cie si� zaraz, bo jak was...! � No, no, spokojnie, tylko bez nerw, kole�... � Buba I pog�aska� mnie po twarzy r�kawic�. Odepchn��em go w�ciek�y. � No ty, r�czka przy sobie, bo ci� trzasn�! � Spr�buj tylko, p�taku � wycedzi� Buba I, a Buba II splun�� przez z�by. Doprowadzili mnie do ostateczno�ci. � Masz � zamierzy�em si� solidnie i trzasn��em Bub� I w nos. Buba I zatoczy� si� od ciosu, odbi� od �ciany i ruszy� do ataku. Uda�o mu si� na moment przyprze� mnie do �ciany, ale to mnie tylko jeszcze bardziej rozjuszy�o. Zagra�a we mnie krew przodk�w spod Grunwaldu i Rac�awic, prosz� pana. Ruszy�em do kontrataku i m�j sierpowy wyl�dowa� na szcz�ce Buby. Buba zachwia� si� jak pijany, zatoczy� i r�bn�� ca�ym ci�arem cia�a w wiolonczel�, gruchocz�c j� straszliwie. Pan Surma siad� z zamkni�tymi oczyma na ��ku i wybe�kota� przez sen: � Perkusja, milcze�. Pianissimo, prosz� � po czym nieszcz�sny opad� bezw�adnie na poduszk� i spa� dalej. Znieruchomieli�my i przera�eni patrzyli�my na strzaskan� wiolonczel�. Pierwszy oprzytomnia� �mucha� Czopek. Pochyli� si� nad instrumentem i ogl�da� go ze strachem. Wszystko w drzazgach. � Szmelc � mrukn�� Buba II. � Dranie � wykrztusi�em czuj�c, �e zbiera mi si� na p�acz � on nam tego nie daruje. To ca�y jego maj�tek i... i... � patrzy�em na nich zrozpaczony � i... i... w og�le... on m�wi�, �e wiolonczela to jego �ona. � Nie b�j si� nic � j�kn�� Buba I � u nas mieszka jeden stolarz, on to sklei. � My�lisz, �e potrafi? � Mia�em powa�ne w�tpliwo�ci. � No pewnie � pocieszy� mnie Buba I � on nawet fortepiany klei. Zabior� to pud�o i dam mu do sklejenia. � I zd��ysz, zanim si� pan Surma obudzi? � zapyta�em. Lecz zanim Buba zd��y� odpowiedzie�, rozleg� si� dzwonek. Zastygli�my w przera�eniu. � Kto� idzie � szepn�� Buba II. Wia�, panowie! � sykn�� Buba I. Porwawszy instrument razem z Bub� II wyskoczyli przez okno. �Mucha� Czopek nie zd��y�. Chwil� rozgl�da� si� po pokoju, wreszcie z rozpaczliw� determinacj� schowa� si� do futera�u po wiolonczeli. Rozleg�y si� kroki w przedpokoju i ujrza�em na progu pana Cedura, koleg� pana Surmy, przystojnego, eleganckiego m�czyzn� o bujnej czuprynie. � Jak si� masz, piccolo � machn�� mi r�k� przyja�nie i rozgl�da� si� po pokoju � gdzie� to mistrz Surma... Ach, sen zmorzy� mistrza. Hej, Anatolu � spr�ystym krokiem skierowa� si� w stron� ��ka � c� to, widz� ci� w obj�ciach Morfeusza? Wstawaj, Apollinie �ysy! W ostatniej chwili zatrzyma�em go rozpaczliwie. � Niech pan go nie budzi. Nie wolno. Pan Surma zachorowa� na tyfus plamisty. � Co, na tyfus? � zdumia� si� pan Cedur. � �artujesz chyba, m�j bambino. Taki kowboj, na tyfus? Pu�� mnie, ch�opcze, musz� z nim zamieni� s��w par� w sprawie niecierpi�cej zw�oki lub, wyra�aj�c si� �ci�lej, w sprawie artystycznej konieczno�ci. � Wiem � powiedzia�em, ca�y czas powstrzymuj�c pana Cedura od zbli�enia si� do pana Surmy � pan pewnie przyszed� po wiolonczel�. � Zgad�e�, bambino mio � u�miechn�� si� pan Cedur usi�uj�c z wdzi�kiem wyswobodzi� si� z mojego uchwytu � ta sprawa w�a�nie sprowadza mnie w wasze progi. � Nic z tego � odpowiedzia�em brutalnie. � Wiolonczeli nie ma. � Jak to: nie ma? � pan Cedur uni�s� brwi do g�ry. � No nie ma � wykrztusi�em � bo... bo pan Surma odda� j� do sklejenia. � Do sklejenia? � pan Cedur roze�mia� si�. � Co ty mi tu za micha�ki pleciesz, piccolo bambino? � Tak, odda� do sklejenia � �ga�em na ca�ego � bo wiolonczela p�k�a wzd�u� i w poprzek te�. � Jak to, przecie� tu stoi � pan Cedur wyrwa� mi si� i podskoczy� do futera�u instrumentu. � Powiedz swojemu maestro doloroso, �e oddam, jak wyzdrowieje. Tyfu�nicy nie graj� na instrumentach. � Niech pan nie rusza! � warkn��em gro�nie. � Pan Surma powiedzia�, �eby panu nic nie po�ycza�, bo pan mu zaplu� ustnik w saksofonie... � Tak powiedzia� �ysy diavolo? Nic nie szkodzi. Instrument jest rzecz� s�u�ebn� dla artysty. Mistrz Paganini trzy razy strzaska� skrzypce w napadzie tw�rczego sza�u. C� wobec tego znaczy zaplucie ustnika! Przemawiaj�c w ten spos�b kr�ci� si� �akomie ko�o futera�u i nagle niespodziewanie, zanim mog�em mu przeszkodzi�, podni�s� go do g�ry. Podni�s� i j�kn��: � Co, u diab�a, os�ab�em wida�! Chwil� sta� zadumany nad ci�arem futera�u, potem pr�bowa� go sobie zarzuci� na plecy i st�kn�� z wysi�ku: � O, per Bacco! Futera� opad� z g�uchym stukiem na ziemi�. Jednocze�nie da� si� s�ysze� przera�liwy krzyk �muchy� Czopka zamkni�tego w �rodku: � O rany... ratunku! Pan Cedur przestraszony odskoczy� �miesznie od futera�u. � Co to by�o? S�ysza�e� co�, bambino mio? Chwil� nads�uchiwa� podejrzliwie, a potem zbli�y� si� do pud�a i uchyli� l�kliwie wieko. Z pud�a wyskoczy� �mucha� Czopek i wrzeszcz�c jak op�tany: �Rany... o rany... moja noga!...� czmychn�� przez okno. Pan Cedur patrzy� zrazu na to zjawisko poruszaj�c bezg�o�nie otwartymi ustami, a potem otar� czo�o chusteczk�. � Co za �arty? Wypraszam sobie. To jaki� brzydki kawa� Anatola. Czekaj, fratello mio, ja te� umiem p�ata� psoty. To m�wi�c dopad� do telefonu i nakr�ci� numer. � Halo, pogotowie?!... Ci�ki wypadek tyfusu... Anatol Surma, sakso- wiolonczelista, ulica Lipowa dwana�cie... w domu niejakich Piegus�w... Tak, dur plamisty. Kompletne odurzenie z atakiem niepoczytalno�ci. Kto wzywa? Cezary Cedur � muzyk. Trzasn�� s�uchawk� o wide�ki i pogrozi� panu Surmie. � B�dziesz si� teraz t�umaczy� przed pogotowiem, Apollonku �ysy! A ciebie bior� na �wiadka � krzykn�� do mnie i wybieg� z pokoju. Opad�em na krzes�o i nawet nic pr�bowa�em ju� otworzy� ksi��ki, tylko czeka�em na nowy dzwonek. I co pan powie? Nie min�a minuta � zad�wi�cza�. Spojrza�em wolim wzrokiem, kogo znowu licho przyniesie. Tym razem by�o ich dw�ch. Znajomi z modelarni. Niejaki Teo� z koleg� w d�ugim p�aszczu. Wpadli jak bomby. � Marek, widzia�e�, co mamy? Poka� mu, Torbacz! Osobnik zwany Torbaczem uchyli� po�y p�aszcza. B�ysn�o co� metalicznie. Milcza�em i uda�em, �e nie patrz�. Ale to ich bynajmniej nie zniech�ci�o. � Zmajstrowali�my bomb� � powiedzia� ten w d�ugim p�aszczu zwany Torbaczem. � Nie wierzysz, zobacz � wyci�gn�� okr�g�y przedmiot podobny do manierki. � Prawdziwa bomba, bracie. Konstrukcja prosta. Pow�oka z aluminiowej manierki, a w �rodku pirohektatrytol. Rozwala najgrubsze �ciany. Dawaj lont, Teo�. � Ju� si� robi! � Teo� z zapa�em si�gn�� do kieszeni i wyci�gn�� jaki� ciemny przew�d. Torbacz pochwyci� go gor�czkowo i zacz�� przymocowywa� do manierki. Tego ju� by�o za wiele. Zerwa�em si� z krzes�a. � Co chcecie robi�?! � Nie b�j si� nic! � mrukn�� zaaferowany Torbacz. � Musimy wypr�bowa�. � Tutaj? � Wybrali�my ciebie � o�wiadczy� Teo� � bo u ciebie s� najgrubsze mury. Staro�wiecka budowa. � Zwariowali�cie! � Schwyci�em go za ko�nierz. � Nie b�j si� nic � mrukn�� Torbacz. � Musisz si� po�wi�ci�, bracie. Einstein dla nauki ostatnie spodnie sprzeda�. A to jest epokowy wynalazek. � Wyno�cie si�! � krzykn��em. � Ja nie chc� si� po�wi�ca�... � Przypalaj lont, Teo�! � wycedzi� z zimn� krwi� osobnik w d�ugim p�aszczu. Skoczy�em, ale by�o za p�no, lont zaskwiercza� i iskra zacz�a si� posuwa�. Chcia�em si� rzuci� na ni�, ale mnie powstrzymali �elaznym chwytem pod r�ce. Szarpn��em si� i charkn��em: � Zga�cie, wariaci... Ratujcie... Ra... Wpakowali mi knebel z chusteczki do ust. Na wszystko wida� byli przygotowani. � Nie rzucaj si�, ju� za p�no... licz, Teo� � mrukn�� Torbacz � jak b�dzie siedem, damy nura. Jak b�dzie dziesi��, wybuchnie. � Wariaci... tam jest cz�owiek na ��ku � be�kota�em, ale z powodu knebla nic nie mogli zrozumie�. Wpatrzeni w iskr� liczyli: � Trzy... cztery... pi��... sze��... Na �siedem� pchn�li mnie do drzwi tak nieszcz�liwie, �e zawadzi�em nog� o chodnik i wyci�gn��em si� jak d�ugi. Teo� i Torbacz zwalili si� na mnie. � Dziewi��... dziesi��... rany Julek, nie zd��ymy! � zawy� Teo�. Spojrza�em bez tchu. Lont dopali� si� do ko�ca i nagle... z bomby zacz�� wyp�ywa� jaki� bia�y p�yn. Teo� i Torbacz patrzyli po sobie oniemiali. � Co jest?... nie wybuch�o... � wymamrota�, bia�ymi jeszcze ze strachu wargami, Teo�. � Ty, patrz, co� cieknie! � sapa� Torbacz. Zbli�y� si� ostro�nie do bomby. � Co� bia�ego � Torbacz umacza� palce w ka�u�y, pow�cha� i obliza� � spr�buj! � podetka� palce Teosiowi. � Ma smak mleka � mrukn�� Teo�. Torbacz wytrzeszczy� oczy i pociera� w os�upieniu czo�o. � O raju! � wybe�kota�. � Co ci jest? � zaniepokoi� si� Teo�. � O rany! � Torbacz zerwa� si� jak szalony z pod�ogi. � Nieszcz�cie! Zamieni�em manierki. To jest manierka ojca. Z mlekiem na drugie �niadanie. � A ojciec wzi�� pewnie nasz� bomb� i poszed� z ni� do fabryki � wyszepta� Teo�. � Chyba tak � j�kn�� Torbacz i krzycz�c: � Rany boskie! � rzuci� si� do drzwi. � Gdzie lecisz?! � Do fabryki! Ojciec grzeje mleko na piecu. Co b�dzie, jak wybuchnie? Wybiegli obaj jak wariaci. Siad�em przy stole dysz�c ci�ko i podpar�em g�ow� r�kami. Nie wiem, jak d�ugo tak siedzia�em. Oprzytomnia�em dopiero, gdy rozleg�o si� pukanie do drzwi. Ale nie ruszy�em si� z miejsca. Pukanie powt�rzy�o si�, po czym drzwi uchyli�y si� poma�u i do pokoju wsun�� si� najpierw cienki, d�ugi pr�t bambusowego w�dziska, a za nim ma�y grubasek w gumowych butach z wiaderkiem w r�ku. � Czy mo�na? � zapyta� mnie uprzejmie. � Nie... nie! � wrzasn��em zrywaj�c si� z krzes�a. Uprzejmy grubasek wida� mnie nic zrozumia�, bo odwr�cony ty�em zacz�� zamyka� delikatnie za sob� drzwi mrucz�c: � Odrabiasz lekcje... Nie przeszkadzaj sobie, ch�opczyku. Jednocze�nie niechc�cy przejecha� mnie po twarzy bole�nie ko�cem w�dki, kt�r� trzyma� pod pach�. Odchyli�em si� gwa�townie i zacz��em rozciera� sobie podrapan� twarz. � Jest tatu�? � zapyta� mnie �agodnie. � Mieli�my si� um�wi� na ryby na niedziel�... Zacisn�wszy usta potrz�sn��em przecz�co g�ow�. � A... jeszcze nie wr�ci� � zasapa� grubasek � to nic, zaczekam. Nie przeszkadzaj sobie, ch�opczyku. Usiad�em przy stole nad ksi��kami. Tymczasem w�dkarz si�gn�� po krzes�o, �eby spocz��, jednocze�nie za� ko�cem w�dki zawadzi� o firank� w oknie i rozdar� j� na dwoje. Zmartwiony zacz�� poprawia� firank� i jednocze�nie drugim ko�cem w�dki potr�ci� saksofon, kt�ry przewr�ci� si� z brz�kiem. Rzuci�em si�, �eby go podnie��, ale poczciwiec powstrzyma� mnie �agodnie: � Nie przeszkadzaj sobie, ch�opczyku. Podni�s� saksofon, ale schylaj�c si� st�uk� w�dziskiem kryszta�y i talerze na kredensie. Zatrz�s�em si� widz�c to spustoszenie. � Mo�e pan lepiej postawi gdzie� t� w�dk� � j�kn��em rozpaczliwie. � Masz racj�, ch�opczyku � zgodzi� si� dobrotliwie grubasek � postawi� j� pod �cian�. Ruszy� dziarsko pod �cian�, ale po drodze zawadzi� w�dk� o �yrandol i st�uk� �ar�wk�. � Co pan zrobi�? � krzykn��em. � Nie przeszkadzaj sobie, ch�opczyku � zasapa� ma�y w�dkarz � zaraz zmieni� �ar�wk�. Wykr�ci� �ar�wk� z lampki nocnej przy ��ku pana Surmy i przystawi� sobie krzese�ko. � Niech pan zostawi! � krzykn��em pe�en z�ych przeczu�. � Ja sam wkr�c�. � Nie przeszkadzaj sobie, ch�opczyku � u�miechn�� si� poczciwiec. Wskoczy� z ma�pi� zr�czno�ci� na krzes�o. Siedzenie krzes�a za�ama�o si� pod nim, a on sam wpad� do �rodka. Podni�s� si� zaraz, aczkolwiek z obr�cz� od krzes�a na ramionach. Chcia�em go wyj�� z krzes�a, ale zaprotestowa� uprzejmie: � Masz lekcje. Nie przeszkadzaj sobie, ch�opczyku. Sapi�c, wygramoli� si� ze szcz�tk�w krzes�a i przystawi� drugie. Nim mu zdo�a�em przeszkodzi�, ju� by� na g�rze, wspi�� si� na palce i czepiaj�c si� �yrandola, usi�owa� wykr�ci� �ar�wk�. �yrandol zako�ysa� si� niebezpiecznie i run��. Rozleg� si� straszny rumor i trzask. Przez chwil� widzia�em nogi grubaska przebieraj�ce bezradnie w powietrzu, a potem wszystko si� uspokoi�o i zapanowa�a �miertelna cisza. Rzuci�em si� na pomoc, potr�caj�c przy tym st� i rozlewaj�c atrament na ksi��ki i zeszyty. Poczciwiec le�a� nieruchomo, przygnieciony ci�kim �yrandolem. Dopad�em do niego, szarpa�em go rozpaczliwie za r�k�. Otworzy� oczy i wymamrota�: � Nie przeszkadzaj sobie, ch�opczyku. Nie wiedzia�em, co robi�. Na szcz�cie zad�wi�cza� dzwonek. Do pokoju weszli dwaj sanitariusze z noszami. � Tu jest gdzie� chory. By� telefon na pogotowie. � Tak � wykrztusi�em � w�a�nie tego pana przygni�t� �yrandol. � Mia� by� jaki� z tyfusem � zauwa�y� drugi. � Nie, tylko jest ten jeden � powiedzia�em � b�agam, zabierzcie go, panowie! � Mia� by� jaki� z tyfusem � upiera� si� drugi sanitariusz. Ale pierwszy machn�� r�k� i powiedzia�: � �aduj klienta, Walery. Nam bez r�nicy, byle norma by�a. I wynie�li w�dkarza. Siad�em na �yrandolu, otar�em czo�o i nic mi si� ju� nic chcia�o, prosz� pana. Nagle zaczaj bi� zegar. �sma. Chwil� trwa�em w bezruchu, a potem us�ysza�em dzwonek. Wtedy zerwa�em si� wystraszony i wyskoczy�em przez okno. Teraz pan ju� wie wszystko. � �artujesz chyba, Marku � powiedzia�em. � Naprawd� zdarzy�o ci si� to wszystko? � Wi�c jednak pan si� dziwi. A przecie� obieca� pan, �e si� nic b�dzie dziwi�. � To prawda! � westchn��em ci�ko. Cz�� III Przygoda druga, czyli niesamowite i niewiarygodne udr�ki, kt�re nawiedzi�y Marka Piegusa w klasie Tego dnia spotka�em Marka Piegusa pod szko��. Sta� przy parkanie i w skupieniu przegl�da� si� w kieszonkowym lusterku. � C� tak badasz swoj� fizjonomi�? � zapyta�em. � Nie badam fizjonomii, prosz� pana, patrz� tylko, czy nie mam siwych w�os�w � odrzek� nie przerywaj�c czynno�ci. � Co ty wygadujesz? � za�mia�em si�. � W twoim wieku siwe w�osy! � Tatu� m�wi, �e cz�owiek siwieje od zmartwie�. Wi�c ja te� ju� mog�em osiwie�, prosz� pana. Pan wie, jakie mam trudne �ycie. A dzisiejszy dzie� to ju� by� chyba najstraszniejszy. Wszystko si� na mnie zwali�o: i dy�ur, i imieniny naszej pani, i przero�ni�ci, i oczywi�cie mia�em niesamowitego pecha. Wszystko si� obr�ci�o przeciwko mnie. � Przero�ni�ci? Kt� to s� ci przero�ni�ci? � To s� dryblasy, prosz� pana, op�nieni w nauce, kt�rzy powinni chodzi� do dziewi�tej klasy, a chodz� z nami do sz�stej. Oni s� strasznie silni, g�upi i z�o�liwi, rozumie pan? � Rozumiem, ale opowiedz po kolei. * * * � Rano by�em bardzo weso�y. Ja zawsze rano, p�ki si� wszystko na nowo nie zacznie, jestem jeszcze weso�y, prosz� pana, to znaczy optymistycznie nastrojony, jak m�wi pan Surma. Ale gdy wpad�em do klasy, optymistycznie wywijaj�c workiem z pantoflami, od razu zauwa�y�em, �e Zuza, Lula i Grzesiek rozprawiaj� o czym� po cichu. Podszed�em do nich. � Co to za spiski? � Marek, mamy zmartwienie � powiedzia�a Zuza. � O co chodzi? � zapyta�em wci�� jeszcze optymistycznie, prosz� pana. � Zapomnieli�my, �e dzisiaj s� imieniny pani Okulusowej. � Nie mamy �adnego prezentu ani kwiat�w, ani nawet bibu�y do przystrojenia klasy � doda� Grzesiek. � Zapomnieli�my wszyscy na �mier� � j�kn�a Zuza. � �Wszyscy� to ma�a przesada � u�miechn��em si� zwyci�sko � ja nie zapomnia�em! � Naprawd�?! � wykrzykn�a Zuza. � Mam nawet prezent � powiedzia�em. � Bujasz? � Poka�!! � Gdzie masz? Obskoczyli mnie ciekawie. � Tu mam � pokaza�em na worek. � W worku? � zdziwili si�. � Tak, w worku. Patrzcie � otworzy�em worek i wyj��em ma�ego pieska z kokard�. � Och, jaki �mieszny! � �liczny! � Poka�! � Jak si� nazywa? � Nazywa si� Ciapu� � odpowiedzia�em z dum�. � Ciapu�. Ciapu�! � Jaki on mi�y. � Jakiej rasy? � To jest ma�y buldog � powiedzia�em � ma dopiero trzy tygodnie i trzeba go karmi� z butelki. � Daj mi potrzyma�. � I mnie! � Mnie! Zacz�li sobie wyrywa� psiaka. Ciapu� skorzysta� z tego i uciek�. Zacz�� niezdarnie biega� po klasie. Dzieci za nim. Wreszcie Grzesiek go z�apa�. � Daj, schowam go � powiedzia�em � bo jeszcze zginie albo napsoci. On jest strasznie w�cibski. Schowa�em Ciapusia do worka. � Udusi si� � ostrzeg�a mnie Lula. � Spokojna g�owa � powiedzia�em � to jest dziurawy worek! Podszed�em do mojej �awki i schowa�em worek pod pulpitem. Tymczasem do klasy wpad� Czesiek z czerwon� opask� dy�urnego na r�kawie. Ni�s� dwa wielkie rulony bibu�y. Wszyscy powitali go radosnym wrzaskiem: � S� bibu�y! Bibu�y! Niby wszystko zapowiada�o si� jak najlepiej. By� prezent i bibu�a do przystrojenia klasy, ale m�j pech ju� zacz�� dzia�a�, prosz� pana. � Gdzie jest Marek? � zapyta� Czesiek. Podszed�em do niego. � Marek, dzisiaj tw�j dy�ur � powiedzia� � i tak jeden dzie� by�em za d�ugo. Trzymaj opask�. Za�o�y�em opask� z niewyra�n� min�. Mia�em z�e przeczucia. Tak, m�j pech zacz�� ju� dzia�a�, prosz� pana. No, bo jak wyt�umaczy�, �e m�j dy�ur wypad� akurat w dzie� imienin pani. Czesiek zauwa�y�, �e czuj� si� niepewnie, i poklepa� mnie po �opatkach. � Nie przejmuj si�! To tylko tydzie�! Jako� zleci. � Tak, ale te imieniny... � Pestka � machn�� r�k� Czesiek. � Przynios�e� tego pieska? � Przynios�em. � Gdzie go masz? � W worku pod �awk�. � To dobrze! Pilnuj tylko, �eby nie uciek�. Przy twoim pechu mo�e ci uciec. � B�d� pilnowa�. � No to uszy do g�ry! Prezent jest, przystroimy klas� bibu��, i po zmartwieniu. Nie my�l tylko o pechu. Najlepiej nie my�le� o pechu. Jak b�dziesz my�la�, to zapeszysz. � Tak � westchn��em � ale wiesz, jaka jest klasa. A ja... ja mam po�lizgi na r�wnej drodze. Z byle czego... I ci przero�ni�ci. Wiesz, do czego oni s� zdolni. � Nie b�j si� � pocieszy� mnie Czesiek � wszyscy lubi�, nasza, pani�.. Nawet przero�ni�ci. Pani Okulusowa jest morowa i �adnej chryi nie b�dzie. Grunt, �eby przebrn�� przez pierwsz� lekcj� z Pitagorasem, potem to ju� Kolorado. Nic zadzieraj tylko z przero�ni�tymi. To dranie. No, to ju� chyba wszystko... Aha, by�bym zapomnia�, uwa�aj na Papkiewicza, on je kred�. A teraz wyrzu� bractwo z klasy! Zrobimy dekoracje. Tu masz klej i no�yczki. � Wyci�gn�� z teczki narz�dzia. Trzeba poci�� bibu�� na takie paski... Potem skleimy, skr�cimy i b�d� girlandy jak na balu. � Czy to konieczne te... gir... girlandy? � zapyta�em poci�gaj�c nosem. � Obowi�zkowe. W si�dmej zawsze s� girlandy. Nie mo�emy by� gorsi. Grunt to girlandy. To robi wra�enie. � Dobrze, niech b�d� girlandy � powiedzia�em z rezygnacj� i zabra�em si� do opr�niania klasy. Na szcz�cie Czesiek pom�g� i wszystko posz�o g�adko. Wkr�tce klasa zosta�a pusta. � A teraz do roboty! � zasapa� Czesiek. � Skocz� tylko do wo�nego po gwo�dzie i m�otek. Zula i Lula nam pomog�. Wybieg� z klasy, a ja zabra�em si� do ci�cia bibu�y. Nie zd��y�em jednak wykroi� ani jednego paska, bo do klasy wszed� przero�ni�ty Zdeb. Jedn� r�k� trzyma� w kieszeni, drug� g�adzi� si� z dziwnym u�mieszkiem po brodzie. � Czego chcesz? � zapyta�em ostro. � Ty, uwa�aj, bo ci zrobi� syfona � nastroszy� si� Zdeb � m�wi si� do mnie �prosz� kolegi�, szczeniaku. Nie chcia�em z nim zadziera�. � Przepraszam, zapomnia�em � przygryz�em wargi. � Kolega tak rzadko teraz przychodzi do klasy. � Ciep�o jest � ziewn�� Zdeb � i nudzi mi si� mi�dzy smarkaczami. Moje miejsce jest w dziesi�tej, rozumiesz, ma�y? � Rozumiem � odpowiedzia�em grzecznie � to straszne, �e kolega w swoim powa�nym wieku musi jeszcze chodzi� do naszej klasy. � To przez z�o�liwo�� Pitagorasa i dyra � zgrzytn�� z�bami Zdeb. � Zawsze pytaj� mnie akurat z tego, czego si� nie nauczy�em. Ale dosy�. Nie mam zwyczaju spoufala� si� ze smarkaczami. Ty jeste� nowym dy�urnym? � Tak, prosz� kolegi. � Goli� umiesz? � Goli�? � wytrzeszczy�em oczy. � Dzisiaj s� imieniny pani Okulusowej i musz� by� ogolony, rozumiesz? � To... to kolega chce, �ebym go ogoli�? � wykrztusi�em. � Dy�urni zawsze mnie gol� � wzruszy� ramionami Zdeb. � To nale�y do ich obowi�zk�w. Nie wiedzia�e� o tym? � Nie! Czesiek mi nic nie m�wi�. Czy on te� koleg� goli�? � Oczywi�cie, �e goli�! � hukn�� Zdeb. � Robi� to nawet z du�� wpraw�. No, pr�dzej, nie ma czasu, na co czekasz? Zdeb rozsiad� si� wygodnie na krze�le za katedr� i roz�o�y� �Panoram�. � Dobrze... � b�kn��em � ale czym koleg� ogoli�? � Przybory s� w szufladzie w katedrze � mrukn�� Zdeb. � Woda mo�e by� z flakonu, byle tylko nie za stara. No, jazda. Po�piesz si�. Oszo�omiony wyj��em z szuflady brzytw�, myd�o, miseczk�, r�cznik i stan��em bezradnie przed Zdebem. � No, gazem � pop�dzi� mnie Zdeb � zawi�� mi r�cznik! Zawi�za�em. � Nie tak mocno! Udusisz mnie! � zakrztusi� si� Zdeb. Poprawi�em. � Woda! Nala�em wody z flakonu do miseczki. � Myd�o! Namydli�em. � Brzytwa! Porwa�em brzytw� i zacz��em go skroba�. � Przerwij! Przerwa�em. � Na co si� gapisz? � krzykn�� Zdeb. � Nie czujesz, �e t�pa? Naostrz! Obejrza�em brzytw� bezradnie. � Jak naostrzy�? � O pasek! Masz chyba pasek przy spodniach? �ci�gn��em pasek z nieszcz�liw� min�, bo czu�em, �e spodnie mi opadaj�. Podci�gn��em je. Zn�w mi opad�y. Zdj��em je zrozpaczony, przywi�za�em pasek do klamki, tak jak tatu� robi, i zacz��em ostrzy� brzytw�. Zdeb rzuca� na mnie niecierpliwe spojrzenia zza �Panoramy�, wreszcie zakomenderowa�: � Dosy�! Gol! Wci�gn��em po�piesznie spodnie i zacz��em manipulowa� brzytw� po brodzie Zdeba. Nagle Zdeb podskoczy� na krze�le. � Oszala�e�! � Co si� sta�o? � Jak to: co! Zaci��e� mnie, smarkaczu! Zn�w dostane pryszczy albo liszaj�w! Rany boskie... ile krwi! Na co czekasz? Wata! Opatrunek! Aj... wykrwawi� si�! � j�cza�. Pobieg�em do apteczki, wyj��em butelk� jodyny i wat�. � Zaraz koleg� opatrz�... � wyj�ka�em. � Dostan� pryszczy � j�cza� Zdeb. Umoczy�em kawa�ek waty w jodynie i przylepi�em mu do brody. Zdeb wrzasn�� przera�liwie i zerwa� si� z krzes�a. � Oj, moja broda! Co� ty mi zrobi�, �obuzie! � Za... zajodynowa�em. � Co? Jodyna?!... O, z�o�liwy smarkaczu, czekaj porachuj� si� z tob�... O, moja broda... moja broda! J�cz�c i odgra�aj�c si� na przemian, wybieg� z klasy trzymaj�c si� za brod�. Otar�em r�kawem czo�o i odetchn��em. Ale nie na d�ugo. Oto bowiem otworzy�y si� z trzaskiem drzwi i do klasy wbieg�a przero�ni�ta Buba. Jest to siostra znanych w naszej szkole bokser�w: Buby I i Buby II. Wielka, muskularna dziewczyna, prosz� pana, wy�sza ode mnie o g�ow� i pozuj�ca na gwiazd� filmow�. Serce we mnie zamar�o. Patrzy�em na ni� przera�ony, a ona zbli�y�a si� do mnie poma�u, z filmowym u�miechem, i wzi�a mnie pieszczotliwie pod brod�. Zaczerwieni�em si�, ale nie �mia�em ruszy�. � Ty jeste� dzisiaj dy�urnym. Mareczku? � zapyta�a mnie �agodnie. Cofn��em si� odruchowo. � Tak. A czego chcesz? � A jak my�lisz? � Nie wiem � cofn��em si� zn�w o krok. Przero�ni�ta Buba za�o�y�a r�ce i przybra�a poz� umieraj�cego �ab�dzia. � Mareczek zrobi ma�emu Bubasowi manicure na paluszkach � zaszczebiota�a. Spojrza�em na ni� os�upia�