7457
Szczegóły |
Tytuł |
7457 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7457 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7457 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7457 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Edmund Niziurski
Niewiarygodne przygody Marka Piegusa
Spis tre�ci
Cz�� I
Cz�� II
Cz�� III
Cz�� IV
ROZDZIA� I
ROZDZIA� II
ROZDZIA� III
ROZDZIA� IV
ROZDZIA� V
ROZDZIA� VI
ROZDZIA� VII
ROZDZIA� VIII
ROZDZIA� IX
ROZDZIA� X
ROZDZIA� XI
ROZDZIA� XII
ROZDZIA� XIII
ROZDZIA� XIV
Cz�� I
Jak pozna�em ch�opca Marka Piegusa, kt�ry mia� przygody z byle czego
Na naszej ulicy mieszka� obywatel trzynastoletni. Znajomi ch�opcy powiedzieli
mi, �e
nazywa si� Marek Piegus i �e chodzi do sz�stej klasy. Ch�opiec ten ju� dawno
wpad� mi w oko.
Mo�e dlatego, �e by� piegowaty w spos�b ur�gaj�cy wszelkim rozs�dnym normom, a
mo�e
dlatego, �e mia� zawsze strut� min�.
Pocz�tkowo my�la�em, �e jego struta mina jest skutkiem jakiego� przypadkowego
niepowodzenia czy dolegliwo�ci. No, bo przecie� zawsze mo�e si� co� przykrego
przytrafi�
nawet najweselszemu ch�opcu. Mo�e go na przyk�ad bole� z�b albo brzuch, albo
zgubi� wieczne
pi�ro, albo mu m�odsza siostra podar�a zeszyt, albo podar� ubranie o gw�d�,
albo go matka
skrzycza�a, albo mu ojciec nie chce kupi� roweru, albo mu kupili p�aszcz na
wyrost do samej
ziemi jak sutann�, a do tego z tr�biastymi r�kawami, i ka�� mu tak chodzi�, a on
si� wstydzi, albo
mu nie dali pieni�dzy na mecz, albo dosta� dw�jk�, albo puszcza� latawca, a
latawiec nie chcia�
lata� i wy�miano go szyderczo, albo go obrazi� jaki� f�fel ze starszej klasy
powiedziawszy na
przyk�ad: �Te, ma�y, sp�y�...� i wystarczy�o, bo to przecie� obraza tak
powiedzie� do m�czyzny,
kt�ry ma b�d� co b�d� swoje trzyna�cie lat, albo go zagi�li, a on nie m�g� si�
odgi�� i chodzi
zagi�ty.
Du�o mo�e by� zmartwie�, kt�re potrafi� zatru� cz�owieka jak strychnina i
wytr�ci� go z
r�wnowagi �yciowej na ca�y dzie� albo na p� dnia.
Wi�c ja te�, prosz� was, my�la�em, �e ten Piegus tak samo... �e spotka�o go
jedno z
wyszczeg�lnionych wy�ej niepowodze� �yciowych, jaki� zaw�d, zadra, zguba czy tym
podobna
przykro�� i dlatego taki struty i zamy�lony. Ale patrz� dzie�, drugi, tydzie�,
dwa tygodnie, a on
stale taki sam. Ile razy go spotykam � wci�� ta sama mina, a do tego niemo�liwie
piegowaty, w
spos�b ur�gaj�cy przyj�tym normom.
Postanowi�em rzecz zbada�. Przy najbli�szej okazji, kiedy spotka�em go, m�wi�:
� Czemu masz wiecznie tak� min�?
� Jak� min�? � uda�, �e nie rozumie.
� Zamy�lon� i strut�, m�j ch�opcze.
Wzruszy� ramionami.
� To moja zwyczajna mina. Ja zawsze jestem taki.
� Nie opowiadaj g�upstw, Marku � powiedzia�em � ch�opiec w twoim wieku nie mo�e
by� wiecznie struty. Sk�d to u ciebie? Masz rodzic�w, koleg�w, rower...
� Mam rower i rodzic�w � zgodzi� si�.
� Mo�e dlatego, �e masz piegi?
� Eee, sk�d. Do pieg�w to si� ju� przyzwyczai�em.
� Jeste� zdrowy, silny � m�wi� � widzia�em, jak po�o�y�e� na �opatki boksera
Bub� I,
kt�ry jest najsilniejszym ch�opcem na naszej ulicy.
� Widzia� pan? � Marek spojrza� na mnie ci�ko.
� Widzia�em.
� By� os�abiony po grypie, ale to prawda � jestem silny � przyzna�.
Mimo to min� mia� wci�� jak przedtem, to znaczy w og�le ponur�.
� Wiem tak�e � ci�gn��em � �e przeprowadzasz udane pr�by z jak�� nieznan� broni�
i
�e uda�o ci si� spowodowa� wybuch, kt�ry zatru� na dwie godziny atmosfer� naszej
ulicy.
Przypuszczam, �e na szcz�cie nie by� to py� radioaktywny?
� My�li pan? � Marek filozoficznie wytar� nos, ale jego oblicze pozosta�o
niezmiennie
ponure.
� Wi�c dlaczego, Marku?...
� Po co mnie pan pyta? I tak pan nie zrozumie i b�dzie si� pan tylko dziwi�.
� No, no, to si� oka�e.
� Co mam panu powiedzie�? Pan my�li, �e jak tego... tam... rower, �e jak
po�o�y�em na
�opatki Bub� i jak przeprowadzi�em pr�b�... Ale to s�, prosz� pana, rzeczy
nask�rkowe. Pan
zaledwie muska powierzchni� zjawisk. To wszystko jest detal, rzeczy pospolite. A
mnie, prosz�
pana, w najg�upszych sprawach stale zdarzaj� si� rzeczy nadzwyczajne i
nieprzyjemne. Stale
mnie spotyka, prosz� pana, co� strasznego...
� Pewnie, przyjacielu, sam szukasz guza.
� S�owo daj�, �e nie.
� Wi�c jak�e to... Dlaczego?
� W�a�nie, dlaczego? � wzruszy� ramionami. � Po prostu pech lub, je�li pan woli,
okoliczno�ci. Wszystko wygl�da na to, �e ja mam jakiego� zasadniczego pecha.
� Pecha? Wygl�dasz na ch�opca bardzo inteligentnego. Czy ch�opiec inteligentny
mo�e
w co� takiego wierzy�?
� Pan nic nie wie. Pan nie wyobra�a sobie nawet, jakie ja mam niesamowite
przygody.
� I dlatego si� martwisz? Przypuszczam, �e inni ch�opcy cieszyliby si� z
przyg�d.
� W�tpi� � odpowiedzia� Marek. � To nie s� takie przygody, o jakich pan my�li.
To s�
straszne przygody.
� Jakie� ty mo�esz mie� straszne przygody? O ile wiem, nie polujesz na tygrysy w
Burmie ani nie zdobywasz Antarktydy.
� To w�a�nie jest straszne. Nie zdobywam Antarktydy ani nie poluj� na tygrysy,
prosz�
pana, w og�le nie robi� nic, a mimo to stale przydarza mi si� co� okropnego. Ja
mam straszne
przygody z byle czego.
� No wiesz � powiedzia�em z pow�tpiewaniem � trudno mi sobie wyobrazi�, �eby�
m�g� prze�y� co� naprawd� strasznego w domu albo w szkole.
Marek u�miechn�� si�, jak mi si� zdawa�o, z odrobin� politowania.
� Ja my�l� � powiedzia� � �e panu trudno sobie wyobrazi�. Przecie� m�wi�em panu
�
to s� rzeczy niewiarygodne. To nikogo nie spotyka, tylko mnie.
� C� na przyk�ad takiego?
� Teraz nie mog� panu powiedzie�... �piesz� si� do szko�y, zreszt� i tak pan nie
uwierzy.
Chrz�kn��em ura�ony.
� Kiedy indziej panu opowiem, ale musi mi pan przyrzec, �e nie b�dzie si� �mia�
ani
dziwi�, ani prawi� mi kaza�. Czy pan to mo�e przyrzec?
� Ale� oczywi�cie, Marku.
� No to do zobaczenia.
�Dziwny ch�opiec � pomy�la�em � ale nie wydaje si� g�upi�.
Cz�� II
Przygoda pierwsza, czyli niesamowite i niewiarygodne okoliczno�ci, kt�re
sprawi�y, �e Marek Piegus nie odrobi� lekcji
Tydzie� od tamtej rozmowy spotka�em Marka najniespodziewaniej w Lasku
Biela�skim,
dok�d chodz� codziennie o dwunastej dla rozlu�nienia nerw�w. Siedzia� na �awce
pod s�oniem z
dykty zawini�ty w koc i jad� jab�ko ze zwyk��, strut� min�.
� Dzie� dobry, Marku! � powiedzia�em. � Wci�� jeszcze masz strut� min�?
� Jak pan widzi.
� Zn�w ci� spotka�o co� strasznego?
� Oczywi�cie, prosz� pana.
� C� takiego?
� Odrabia�em lekcje.
Spojrza�em na niego podejrzliwie. Zn�w mi si� zdawa�o, �e �artuje ze mnie.
� Odrabia�e� lekcje � powt�rzy�em � i to by�o takie straszne?
� Opowiem panu, ale pami�ta pan, co mi pan przyrzek�?
� Pami�tam.
� No to niech pan pos�ucha. Mam troch� czasu, zanim mnie ojciec znajdzie, i mog�
panu
opowiedzie�.
� Ojciec?
� Uciek�em z domu, prosz� pana. Wczoraj wieczorem o �smej. Czesiek Pajkert da�
mi te
koce i obozowa�em tutaj w tym teatrzyku na deskach.
� Co ty opowiadasz?
� Niech pan si� nie przejmuje. Zaraz mnie tutaj znajd�.
� I siedzisz tak spokojnie?
� Boli mnie noga. Zreszt� znudzi�o mi si� ju� ucieka�. Mia�em z pocz�tku zamiar
pop�yn�� cz�nem w d� Wis�y, ale rano spotka�em tutaj Cze�ka Pajkerta z koleg�.
Oni chodz� do
budy na drug� zmian� i przyszli tu z tyczk� po�wiczy�. Wi�c �wiczyli�my skok o
tyczce, prosz�
pana, a potem za�o�yli si�, ze mn�, czy skocz� z dachu teatrzyku, i wtedy
skr�ci�em sobie nog�...
Wobec tego kalectwa, prosz� pana, sta�em si� sk�onny do pertraktacji i Czesiek
Pajkert pobieg�
dowiedzie� si�, jak wygl�da sytuacja w domu i w szkole. Okaza�o si�, �e sytuacja
wygl�da
pomy�lnie, bo wszyscy si� martwi� o mnie, a ojciec wyznaczy� nagrod� � sto
z�otych dla
ch�opca, kt�ry powie, co si� ze mn� sta�o. Wi�c Czesiek si� zapyta�, czy gdybym
wr�ci�, to czy
mnie przyjm� z otwartymi r�kami i nie b�d� stosowa� �rodk�w. A ojciec mu
odpowiedzia�, �e
przyjmuje mnie z otwartymi r�kami i bez �rodk�w. Wi�c Czesiek przybieg�
opowiedzie� mi o
tym i zapyta�, czy dalej prowadzi� pertraktacje. Powiedzia�em, �e tak. No i
Czesiek pobieg�
powiedzie�, �e jestem w Lasku Biela�skim pod s�oniem z dykty i �eby przynie�li z
sob� jaki�
w�zek, rower albo nosze, bo skr�ci�em sobie nog�. A poza tym Czesiek zainkasuje
od ojca te sto
z�otych.
� Jak to, Marku? � krzykn��em wzburzony. � Wi�c w dodatku wy�udzicie od ojca sto
z�otych?!
Marek spojrza� na mnie ura�ony.
� No, wie pan! Chyba nam si� uczciwie nale�y nagroda... Zreszt�, niech pan nie
my�li,
�e skorzystamy z tych pieni�dzy. Czesiek ka�e je przekaza� na komitet
rodzicielski, prosz� pana
z zaleceniem, �eby kupiono za nie dwadzie�cia obiad�w dla anemicznych
dziewczynek z naszej
klasy i nakarmiono je dodatkowo, nadprogramowo i przymusowo.
� Dlaczego dla dziewczynek? � zadziwi�em si�.
� Widzi pan, te obiady nie s� zbyt smaczne, a nasze dziewczynki s� okropne i
zas�u�y�y
sobie, �eby je nakarmi� dodatkowo.
� Wi�c chcesz przy sposobno�ci dokuczy� dziewczynkom? Podst�pn� prowadzicie
polityk�.
� Przecie� nic na tym nie strac�, prosz� pana, to chyba dobrze, �e chcemy je
nakarmi�.
To nawet b�dzie chyba dobry uczynek.
� Ale intencje! Intencje, Marku! Twoje intencje s� z�o�liwe.
� Musimy co� robi� dziewczynkom � westchn�� Marek � a pan mi obieca� przecie�
nie prawi� kaza�.
� Trudno, �ebym pochwali� twoje post�pki.
� Mo�e pan nic chwali�, ale niech pan nie m�wi tego g�o�no. Mo�e pan przecie� to
sobie
m�wi� w duchu. Inaczej nic nie b�d� m�g� panu opowiedzie�, chyba pan rozumie?
Siedzia�em oszo�omiony.
� No, dobrze, ale mo�e powiesz mi wreszcie, dlaczego uciek�e� z domu?
� A to po tych wypadkach, prosz� pana, ju� nie mog�em d�u�ej... Niesamowite
rzeczy si�
dzia�y.
� Niesamowite?
� No, przecie� m�wi�em panu.
� To prawda, m�wi�e� mi, ale przyznam ci si�, Marku, �e nie bardzo rozumiem...
c�
mo�e si� niesamowitego przydarzy� podczas odrabiania lekcji.
� Niech pan tylko pos�ucha... Ale mo�e ja najpierw panu opowiem, jak u nas jest.
Wi�c
u nas to jest tak. W tym pokoju, gdzie ja �pi�, �pi jeszcze pan Surma, co
wyst�puje w kabarecie, i
kuzyn Alek, sportowiec. Dlatego ten pok�j troch� dziwnie wygl�da, prosz� pana,
bo w jednym
k�cie wisi worek treningowy do boksu i r�kawice, a ca�a �ciana nad ��kiem
wytapetowana jest
fotografiami z zawod�w, a w drugim k�cie stoi na pod�odze saksofon i
wiolonczela, a na
krzes�ach le�y porozk�adane ubranie kowbojskie pana Surmy, w kt�rym pan Surma
wyst�puje na
scenie.
� Tak, to rzeczywi�cie dziwnie wygl�da � powiedzia�em � ale czy musisz w tym
pokoju odrabia� lekcje?
� Musz�, prosz� pana. Mamy wprawdzie drugi pok�j, ale w tym drugim pokoju jest
jeszcze gorzej, bo tam odrabiaj� lekcje Jad�ka i Kry�ka, a ja z dziewczynkami
nie mog�. One s�
takie krzykliwe, ci�gle si� k��c� i od razu boli mnie g�owa. Wi�c ojciec
powiedzia�, �ebym
odrabia� lekcje w tym dziwnym pokoju, bo tam jest spok�j. Bo po po�udniu kuzyn
Alek trenuje w
klubie, a pan Surma zak�ada na uszy nauszniki, �eby nic nie s�ysze�, i k�adzie
si� spa�. Wi�c
ojciec m�wi, �e mog� spokojnie odrabia� lekcje. Ale to wcale nie jest takie
proste, s�owo daj�,
zw�aszcza jak si� ma takiego pecha i od razu musi si� cz�owiekowi przytrafi�
ca�a masa
micha�k�w.
� Przepraszam ci�, czego?
� Micha�k�w, prosz� pana, to znaczy g�upstw. Inni to odrabiaj� lekcje byle
gdzie, nawet
w og�le nie maj� pokoju, a odrabiaj� i nic... a mnie to od razu musi spotka� co�
takiego, �e
p�aka� si� chce. Taki Korniszon, prosz� pana, to w og�le nie ma gdzie si�
podzia� z ksi��k�, bo u
niego w mieszkaniu jest spelunka. Wci�� graj� w karty i pij�. Wi�c chodzi po
kolegach z
lekcjami, a w ostateczno�ci to, prosz� pana, je�dzi tam i nazad autobusem, bo ma
bilet
miesi�czny, i w autobusie wkuwa...
� Jak to, Marku... a �wietlica szkolna? Nie mo�e w �wietlicy?
� Teraz ju� nie, prosz� pana, bo teraz w �wietlicy po lekcjach stra�acy ucz�
gra�
ch�opc�w na tr�bach. Bo stra�acy roztoczyli nad nami opiek� i chc� nas czym�
zaj��, �eby si� u
nas z nud�w chuliga�stwo nie l�g�o. Wi�c ucz� ch�opak�w gra� na puzonach.
� To bardzo �adnie z ich strony.
� Wszyscy tak m�wi�, ale przez to nie ma gdzie odrabia� lekcji. Inne ch�opaki
jako�
sobie radz�, nawet taki Gnypkowski, prosz� pana, co mieszka w jednej izbie z
czworgiem
z�o�liwych p�tak�w, co si� stale dr� jak naj�te, a do tego ma za sublokatora
Cygana, prosz� pana.
Jeszcze by�oby p� biedy, �eby ten Cygan nic nie robi�, ale on tam, prosz� pana,
robi patelnie i od
rana do nocy t�ucze si� jak Marek po piekle. I on, ten Gnypkowski, prosz� pana,
te� jako� odrabia
lekcje, i nic, a u mnie, prosz� pana, chocia� niby spok�j i nie mamy ani
p�drak�w, ani karciarzy,
ani Cygana i sami porz�dni ludzie ze mn� mieszkaj�, to jak tylko zaczn� odrabia�
lekcj�, od razu
si� zaczyna. No, a wczoraj to ju� by�y takie niesamowite micha�ki, �e nie
wytrzyma�em. Ale ja
panu opowiem po kolei...
* * *
Tego dnia pan Surma sko�czy� rz�poli� troch� p�niej, tak �e by�a ju� sz�sta,
jak odstawi�
saksofon, rozebra� si�, za�o�y� sobie nauszniki i poszed� spa�. Wsun��em si� do
pokoju i siad�em
przy stole. Wtedy wszed� ojciec. Musia� si� gdzie� wybiera�, bo zapina� palto.
Wszed� i zn�w to
swoje:
� Marku, czy odrobi�e� lekcje?
� Jak, mog�em odrobi� � powiedzia�em z�y � kiedy pan Surma �wiczy� na
saksofonie.
Tatu� my�li, �e w takim ha�asie to mo�na, jak on wci�� tra-ta-ta.
� Trzeba by�o sobie zatka� uszy wat�.
� Wata sw�dzi i nic mog� si� skupi�. Nawet pan Surma nie u�ywa waty, tylko
nausznik�w.
� Wi�c trzeba by�o sobie za�o�y� nauszniki. Mia�e� sobie kupi� nauszniki.
Wzruszy�em ramionami. Ojciec to czasami jakby by� z ksi�yca.
� Sk�d w maju wezm� nauszniki? O tej porze nigdzie nie sprzedaj� nausznik�w.
� No, to trzeba by�o po�yczy� od pana Surmy � zasapa� ojciec. � Pan Surma na
pewno
ma zapasowe.
Potrz�sn��em g�ow�.
� Pan Surma nikomu nic nie po�ycza � ani nausznik�w, ani nawet wiolonczeli. Bo
m�wi, �e wiolonczela to jego �ona. Ile razy przyjdzie do niego jaki� kolega i
chce po�yczy�, to
pan Surma m�wi, �e zepsuta. Dzisiaj to nawet mnie prosi�, �e jak przyjdzie pan
Cedur po�yczy�
wiolonczeli, to �eby go sp�awi� i powiedzie�, �e pan Surma jest chory na tyfus i
�e... �
Chcia�em to ojcu wszystko dok�adnie wyt�umaczy�, ale ojciec zdenerwowa� si� i
powiedzia�:
� Dobrze, ju� dobrze. Bierz si� lepiej do lekcji. Wr�c� o �smej i sprawdz�. Od
dzisiaj
stale b�d� sprawdza�. Matka za bardzo ci� rozpu�ci�a, ale ja si� wezm� za
ciebie, m�j drogi. Nie
b�d� wi�cej �wieci� oczami na wywiad�wkach. Cztery dw�je na okres. To przechodzi
poj�cie!
Przez ciebie matka musia�a pojecha� do sanatorium...
Oburzy�em si�.
� To nie przeze mnie, to przez cioci� Dor�. Mama m�wi�a, �e ciocia Dora stru�a
j�
jakimi� pigu�kami.
Ojciec chrz�kn�� zmieszany i powiedzia�:
� Mniejsza z tym. W ka�dym razie wezm� ci� do galopu. Sko�czy si� laba.
Rozumiesz?
� Rozumiem, tatusiu � j�kn��em.
� No, to zapami�taj sobie! � Ojciec pogrozi� mi i wyszed�.
Wybi�a sz�sta. Nie wiem dlaczego, prosz� pana, ale mi si� spa� zachcia�o.
Ziewn��em raz
i drugi i bez zapa�u zacz��em przegl�da� ksi��ki. Nagle rozleg� si� dzwonek.
Us�ysza�em g�o�ne
kroki, �miechy i rozmow� za drzwiami. Do pokoju wpad�o czterech ch�opak�w z
pi�k�.
� Cze��, Marek! � m�wi�. � Cze��! Cze��! Co, nie idziesz na pi�k�? No, zbieraj
si�!
� Nigdzie nie id� � mrukn��em z�y � musz� odrobi� matm�.
� Patrzcie, wariat, b�dzie odrabia� matm�! � zacz�li wykrzykiwa� jeden przez
drugiego. Strasznie byli krzykliwi.
� Ciszej � sykn��em � obudzicie pana Surm� i b�dzie si� w�cieka�.
Dopiero teraz zauwa�yli, �e u mnie kto� le�y i podeszli na palcach do pana
Surmy.
� Co to za facet na ��ku? � pyta mnie D�ugi Janek.
� To jest pan Surma, nasz nowy sublokator � odpowiedzia�em.
� A dlaczego on �pi? � pytaj�.
� A kiedy ma spa�? � m�wi�. � W nocy gra w kabarecie, a rano �wiczy na
wiolonczeli.
� Artysta jaki�?
� Artysta...
� Ty, a co to za szczoteczki? � zachichota� D�ugi Janek i podni�s� z krzes�a w
dw�ch
palcach w�sy pana Surmy. Wyrwa�em mu je zdenerwowany.
� Zostaw. To nie s� �adne szczoteczki. To s� w�sy pana Surmy � powiedzia�em.
� W�sy?
Spojrzeli po sobie zdziwieni.
� Pan Surma wyst�puje w kabarecie jako Meksykanin i musi mie� czarne w�sy...
� I taki kapelusz? � D�ugi Janek za�o�y� sobie na g�ow� sombrero pana Surmy i
zacz��
przegl�da� si� w lusterku.
� Tak � odpowiedzia�em sil�c si� na spok�j � to si� nazywa sombrero, taki
kapelusz z
szerokim rondem, �eby ocienia� twarz od po�udniowego s�o�ca, bo �sombra� to po
hiszpa�sku
�cie�.
� Aha � mrukn�� D�ugi Janek � niczego sobie. Widzia�em taki kapelusz w jednym
filmie. Ty, Marek, a dlaczego ten Surma �pi w nausznikach, czy to te� po
hiszpa�sku?
� G�upi jeste�. On �pi w nausznikach, �eby nic nie s�ysze�. Inaczej nie m�g�by
spa�.
� Taki wra�liwy? � zdziwili si�.
� Tak, on jest bardzo wra�liwy � westchn��em. � No id�cie ju�.
W odpowiedzi ten dra�, D�ugi Janek, porwa� saksofon i zatr�bi� przera�liwie panu
Surmie
do ucha. Pan Surma usiad� nieprzytomnie na ��ku i pad� z powrotem jak k�oda.
� �obuzy � krzykn��em � wyno�cie si�!
Na szcz�cie nie potrzebowa�em ich przep�dza�, bo sami przestraszyli si� i
zwiali.
Usiad�em z powrotem do lekcji, ale ledwie napisa�em dat� w zeszycie, us�ysza�em
kwakanie za
oknem. Domy�li�em si�, �e to Czesiek i Grzesiek, bo oni zawsze tak mnie
wywo�uj�, ale �
m�wi� sobie � niech kwakaj� do �mierci. Nie rusz� si�. Musz� przecie� odrobi� t�
matm�.
Patrz�, a tu oni pakuj� si� z kopytami przez okno. Siedz� nieruchomo, nie ruszam
si�. Czesiek
podszed� do mnie zdziwiony i pyta:
� C� ty tak siedzisz, Marek, og�uch�e�?
� Sp�ywajcie � zasapa�em. � Nie mam czasu. Odrabiam matm�.
� Nie udawaj g�upka � �mieje si� Grzesiek � przynie�li�my te pch�y, co to
wiesz...
� Pch�y? � udaj�, �e nie rozumiem.
� No te, co to jutro mamy wpu�ci� si�dmakom do klasy. Zapomnia�e�?
Gdzie tam zapomnia�em. To prawda, by�a taka umowa. Si�dmacy napu�cili nam
wczoraj
chrab�szczy na arytmetyce i by�a awantura, bo pani my�la�a, �e to my, wi�c
postanowili�my si�
zrewan�owa� pch�ami. Ale uda�em, �e sobie nie przypominam.
� Wyiskali�my wszystkie psy na podw�rzu � zasapa� Grzesiek. � Mamy sto pi��
pche�
w prob�wce. Wi�cej si� nie da�o. My�lisz, �e wystarczy? � Podetka� mi pod nos
szklan�
zakorkowana, rurk�.
� Chy... chyba wystarczy � wyj�ka�em.
� Jak my�lisz, nie zdechn� do jutra? � Czesiek mia� w�tpliwo�ci.
� Czemu mia�yby zdechn��? � wykrztusi�em.
� No, z g�odu.
� Eee, pch�y s� wytrzyma�e...
� I my�lisz, �e si� nie udusz�?
� A czym je zatka�e�?
� Korkiem.
� Lepiej by�o wat� � powiedzia�em � wata przepuszcza powietrze.
� Masz racj� � odrzek� Czesiek. � Dawaj wat�. A ty, Grzesiek, wyjmuj korek,
tylko
�eby ci nie uciek�y.
Co by�o robi�. Wyci�gn��em z apteczki wat� i poda�em Cze�kowi. Tymczasem
Grzesiek
na pr�no si�owa� si� z korkiem.
� Nie chce, dra�, wyj��, za mocno zakorkowa�e�.
� Daj � Czesiek odebra� mu prob�wk�. � Marek, masz korkoci�g?
Zrezygnowany poda�em mu korkoci�g. Czesiek z energi� usi�owa� zag��bi� go w
korek i
wtedy sta�a si� rzecz straszna. Prob�wka p�k�a, szk�o rozprys�o si� po pod�odze.
Odskoczyli�my
przera�eni. Sto pi�� pche� zacz�o skaka� po pokoju.
� Idioto! Co zrobi�e�?! � krzykn�� Grzesiek. � �ap je teraz.
� Ca�e mieszkanie zapchlone � j�kn��em � o rany, ju� mnie gryz�!
� I mnie � miaukn�� �a�o�nie Grzesiek.
Zacz�li�my si� drapa� nerwowo, lecz bezskutecznie. Sto pi�� pche� to nie �arty.
Jeden
Czesiek nie straci� zimnej krwi.
� Przesta�cie si� drapa�, do licha. Co wam to pomo�e? Lepiej spr�bujmy je
wy�apa�
jako�.
Rzucili�my si� na kolana i na kl�czkach usi�owali�my wy�apa� pch�y skacz�ce po
pod�odze.
� �eby was pokr�ci�o z tymi pch�ami � zakl��em � co za idioci!
� To by� przecie� tw�j pomys� � zauwa�y� bezczelnie Grzesiek.
� M�j? � Znieruchomia�em z oburzenia. � To przecie� Czesiek...
� Ja? Ja radzi�em mr�wki � wypiera� si� bezwstydnie Czesiek � to wy�cie si�
uparli,
�e musz� by� pch�y.
� Ja �artowa�em tylko � u�miechn�� si� Grzesiek.
� Tak, �artowa�e�... A kto mi da� prob�wk�? Mo�e si� zaprzesz?!
Nie wiem, czym by si� to wszystko sko�czy�o, bo byli�my zupe�nie wyprowadzeni z
r�wnowagi, i pewnie w nast�pnej chwili chwyciliby�my si� za �by, gdyby nag�e nie
zad�wi�cza�
przera�liwie dzwonek.
� Kto� idzie � podni�s� g�ow� Czesiek.
� To ciocia Dora � powiedzia�em. � Ciocia Dora dzwoni zawsze, jakby si� pali�o.
Ja
wam radz�, sp�ywajcie, p�ki czas � doda�em � z cioci� nie ma �art�w.
Czesiek i Grzesiek, kt�rzy s�yszeli ju� przedtem co�kolwiek o cioci Dorze,
zerwali si� jak
oparzeni i skoczyli do wyj�cia. W drzwiach zderzyli si� z cioci�. Ciocia Dora
zmierzy�a ich
gro�nym spojrzeniem i nie spuszczaj�c z nich hipnotyzuj�cego wzroku, pod kt�rego
wp�ywem
skurczyli si� a� do ziemi, powiedzia�a:
� Jak si� masz, Marku, moje dziecko?
� Tak sobie, ciociu...
Poca�owa�em j� w r�k�.
� C� to za szkaradne indywidua? Zn�w jacy� ulicznicy u ciebie. Ile razy
przyjd�,
zawsze te wstr�tne indywidua. � To m�wi�c zamierzy�a si� na Cze�ka i Grze�ka
parasolem. �
No, czego jeszcze stoicie! Przez was dziecko nie mo�e si� uczy�.
Czesiek i Grzesiek dali rozpaczliwego nura w drzwi, a ciocia, oczy�ciwszy pole
operacyjne, znowu zwr�ci�a si� do mnie:
� Zawsze dziwi�am si� twojej matce, �e pozwala ci si� zadawa� z takimi
indywiduami.
A gdzie to rodzice?
� Tatu� wyszed�, prosz� cioci, a mamusia wyjecha�a.
� Wyjecha�a? � zdziwi�a si� ciotka. � Co ty m�wisz, drogie dziecko. Nic o tym
nie
wiem.
� Mamusia wyjecha�a si� leczy� do sanatorium.
� Co te� ty m�wisz, Mareczku. Do sanatorium! Biedaczka! Ach, ci dzisiejsi
lekarze. Do
czego j� doprowadzili. Wiedzia�am, �e to si� tak sko�czy. Gdyby mnie, biedaczka
s�ucha�a. Ale
ta twoja matka... Ty te� co� mi �le wygl�dasz, moje dziecko. � Przyjrza�a mi si�
uwa�nie i
przyci�gn�a do siebie. � Chod� no tutaj, dziecko.
Cofn��em si� z przestrachem.
� Nie, nic mi nie jest, ciociu, zdaje si� cioci � wykrztusi�em.
Ale widzia�em, �e ju� si� nie wywin�. Ciotka przypar�a mnie do �ciany i
wyci�gn�a z
torebki �y�eczk�.
� Nie b�j si�, moje dziecko, poka� j�zyk. Powiedz: a a a...
� A a a a a...
Ciotka wpakowa�a mi �y�eczk� do gard�a. Oczy wysz�y mi na wierzch. Zakrztusi�em
si�.
� No tak! � pokiwa�a g�ow� ciotka. � Migda�y zn�w powi�kszone. To u was
rodzinne,
moje dziecko. Wszyscy jeste�cie zdechlakami.
Ale ja nie s�ucha�em jej d�u�ej. Pch�y zn�w zacz�y mnie k�sa� i nie mog�em
powstrzyma� si� od drapania. Ciotka zauwa�y�a to na nieszcz�cie.
� Czemu si� tak drapiesz, moje dziecko � zapyta�a mnie troskliwie. � Sw�dzi ci�?
Gdzie? Poka�?
� Nie... nic mi nie jest � wykrztusi�em przera�ony.
� �ci�gaj koszul�!
� Ciociu, ja mam lekcje � j�kn��em.
� Najwa�niejsze jest zdrowie, Mareczku. Rozbieraj si� � rozkaza�a ciotka i nie
zwa�aj�c na moje protesty �ci�gn�a mi koszul�.
� A to co? � za�o�y�a okulary i przygl�da�a si� ciekawie. � Jaka� brzydka
wysypka i
zaczerwienienie. Po�� no si�, drogie dziecko.
Zrezygnowany po�o�y�em si� na ��ku, a ciocia zacz�a mi gnie�� brzuch. Zrazu
odczuwa�em tylko �askotki i zachichota�em ze dwa razy, ale potem gniecenie
stawa�o si� coraz
dokuczliwsze.
� Aj, boli � wykrztusi�em wij�c si� � nie tak mocno, ciociu.
� A widzisz � ucieszy�a si� ciotka � boli ci�. To na pewno b�dzie wyrostek. To
jest u
was rodzinne, Mareczku. Tylko sk�d ta brzydka wysypka. Dziwna komplikacja, moje
dziecko. �
To m�wi�c wyci�gn�a z torebki pastylk� i w�o�y�a mi do ust. � Za�yj to na
wszelki wypadek.
Zaraz zmierzymy temperatur�.
Rozsiad�a si� wygodnie, wyj�a termometr i wpakowa�a mi pod pach�. Czekaj�c, a�
naci�gnie, rozgl�da�a si� krytycznie po mieszkaniu, zerkaj�c raz po raz na
zegarek.
� Jak wy mieszkacie... jak wy mieszkacie, drogie dziecko � westchn�a.
Nagle wzrok jej pad� na �pi�cego pana Surm�. Za�o�y�a okulary i przygl�da�a mu
si�
przez moment podejrzliwie. � C� to za nowe indywiduum tam na ��ku?
� To sublokator, pan Surma � odpowiedzia�em.
� Klown jaki�, czy muzykant? � Ciocia patrzy�a na niego z obrzydzeniem.
� Artysta, ciociu...
� Artysta! � Ciotka pokiwa�a z politowaniem g�ow�. � Niechlujnie mi jako�
wygl�da.
Wszyscy arty�ci to brudasy. Czy on si� myje chocia�, moje dziecko?
� Myje si�, ciociu.
� Wygl�da mi na chorego � mrukn�a ciocia. � Na wszelki wypadek dam ci pastylk�.
Zacz�a grzeba� w torebce i wtedy sta�o si� z ni� co� dziwnego. Zerwa�a si�
nagle z
miejsca ze s�abym okrzykiem i zacz�a kr�ci� si� w k�ko.
Wytrzeszczy�em oczy zdumiony.
� Co si� cioci sta�o?
� Co� si� ze mn� dzieje, drogie dziecko � wykrztusi�a s�abym g�osem ciotka. �
Co�
okropnego, Mareczku. Pewnie zarazi�am si� t� wysypk�... och, czuj� dziwne
sensacje po ca�ym
ciele, och, to nie do wytrzymania... Przepraszam ci�, drogie dziecko, ale chyba
b�d� musia�a
wyj��... och...
Zrozumia�em.
� Gryz� ju� cioci�? � zapyta�em rzeczowo.
� Co ty m�wisz, Mareczku?
� M�wi�, �e pewnie cioci� oblaz�y pch�y � wyja�ni�em � bo u nas jest sto pi��
pche�.
� Co takiego? � wykrzykn�a przera�ona ciotka.
� To ten ba�wan Czesiek przyni�s� pch�y i mu si� rozsypa�y.
� Pch�y! � ciotka wyda�a rozpaczliwy okrzyk. � Och... ratunku!
I ze s�owami: �Jestem zapchlona� osun�a si� na krzes�o.
Zerwa�em si� z ��ka, rzuci�em termometr i wyplu�em pastylk�, a potem zacz��em
b�bni�
pi�ciami do drzwi drugiego pokoju, do moich si�str.
� Jad�ka! Kry�ka! Ratujcie cioci� Dor�!
W drzwiach stan�y moje kochane siostrzyczki.
� Co si� sta�o? � patrzy�y to na mnie, to na ciotk� wystraszone.
� Nie widzicie? Ciocia Dora zemdla�a!
� Och, ciociu! Co cioci? � Rzuci�y si� do niej i pr�bowa�y j� podnie��. � Marek,
biegnij po wod� i walerian�.
Kiedy wr�ci�em z wod� i walerian�, wyprowadza�y w�a�nie s�aniaj�c� si� ciotk�.
Odetchn��em i z ulg� usiad�em do lekcji. Napisa�em tre�� zadania i zaczyna�em
si� g�owi�
nad rozwi�zaniem, gdy nagle us�ysza�em dzwonek. Zanim podnios�em si� z krzes�a,
do pokoju
wmaszerowa�o g�siego trzech bokser�w z r�kawicami przewieszonymi przez rami�.
Pozna�em w
nich junior�w Bub� I z bratem i �much� Czopka.
� Si� masz, Marek � powiedzia� Buba I. � Pan Alek zaprosi� nas na trening.
� Kuzyna Alka nie ma � warkn��em.
� To nic, potrenujemy sami � powiedzia� �mucha� Czopek i jakby nigdy nic zacz�li
�ci�ga� dresy. A ich ruchy wskazywa�y, �e rozpiera ich wola walki.
Zanim zd��y�em zaprotestowa�, Buba II uderzy� w worek treningowy z takim
rozmachem, �e worek grzmotn�� mnie w g�ow�. Czu�em tylko, �e przewracam si� z
krzes�em w
jak�� przepa�� ciemn� i bez dna. Kiedy przyszed�em do siebie, zauwa�y�em
pochylone nade mn�
ciekawie twarze Buby I, Buby II i �muchy� Czopka.
� Zamroczy�o go troch� � m�wi� Buba I. � Wyszed� ci ten prosty. � Poklepa� z
uznaniem Bub� II r�kawic� po plecach.
� Dajcie no wody � powiedzia� �mucha� Czopek. Buba I pocz�apa� do sto�u i poda�
�musze� Czopkowi flakon z kwiatami. �Mucha� Czopek wyrzuci� kwiaty, a wod� wyla�
mi na
g�ow�. Zerwa�em si� jak oparzony i otrz�sn��em z wody.
� Dranie! � wrzasn��em. � Wyno�cie si� zaraz, bo jak was...!
� No, no, spokojnie, tylko bez nerw, kole�... � Buba I pog�aska� mnie po twarzy
r�kawic�.
Odepchn��em go w�ciek�y.
� No ty, r�czka przy sobie, bo ci� trzasn�!
� Spr�buj tylko, p�taku � wycedzi� Buba I, a Buba II splun�� przez z�by.
Doprowadzili mnie do ostateczno�ci.
� Masz � zamierzy�em si� solidnie i trzasn��em Bub� I w nos.
Buba I zatoczy� si� od ciosu, odbi� od �ciany i ruszy� do ataku. Uda�o mu si� na
moment
przyprze� mnie do �ciany, ale to mnie tylko jeszcze bardziej rozjuszy�o. Zagra�a
we mnie krew
przodk�w spod Grunwaldu i Rac�awic, prosz� pana. Ruszy�em do kontrataku i m�j
sierpowy
wyl�dowa� na szcz�ce Buby. Buba zachwia� si� jak pijany, zatoczy� i r�bn�� ca�ym
ci�arem cia�a
w wiolonczel�, gruchocz�c j� straszliwie.
Pan Surma siad� z zamkni�tymi oczyma na ��ku i wybe�kota� przez sen:
� Perkusja, milcze�. Pianissimo, prosz� � po czym nieszcz�sny opad� bezw�adnie
na
poduszk� i spa� dalej.
Znieruchomieli�my i przera�eni patrzyli�my na strzaskan� wiolonczel�. Pierwszy
oprzytomnia� �mucha� Czopek. Pochyli� si� nad instrumentem i ogl�da� go ze
strachem.
Wszystko w drzazgach.
� Szmelc � mrukn�� Buba II.
� Dranie � wykrztusi�em czuj�c, �e zbiera mi si� na p�acz � on nam tego nie
daruje.
To ca�y jego maj�tek i... i... � patrzy�em na nich zrozpaczony � i... i... w
og�le... on m�wi�, �e
wiolonczela to jego �ona.
� Nie b�j si� nic � j�kn�� Buba I � u nas mieszka jeden stolarz, on to sklei.
� My�lisz, �e potrafi? � Mia�em powa�ne w�tpliwo�ci.
� No pewnie � pocieszy� mnie Buba I � on nawet fortepiany klei. Zabior� to pud�o
i
dam mu do sklejenia.
� I zd��ysz, zanim si� pan Surma obudzi? � zapyta�em.
Lecz zanim Buba zd��y� odpowiedzie�, rozleg� si� dzwonek. Zastygli�my w
przera�eniu.
� Kto� idzie � szepn�� Buba II. Wia�, panowie! � sykn�� Buba I. Porwawszy
instrument razem z Bub� II wyskoczyli przez okno. �Mucha� Czopek nie zd��y�.
Chwil�
rozgl�da� si� po pokoju, wreszcie z rozpaczliw� determinacj� schowa� si� do
futera�u po
wiolonczeli.
Rozleg�y si� kroki w przedpokoju i ujrza�em na progu pana Cedura, koleg� pana
Surmy,
przystojnego, eleganckiego m�czyzn� o bujnej czuprynie.
� Jak si� masz, piccolo � machn�� mi r�k� przyja�nie i rozgl�da� si� po pokoju �
gdzie� to mistrz Surma... Ach, sen zmorzy� mistrza. Hej, Anatolu � spr�ystym
krokiem
skierowa� si� w stron� ��ka � c� to, widz� ci� w obj�ciach Morfeusza? Wstawaj,
Apollinie
�ysy!
W ostatniej chwili zatrzyma�em go rozpaczliwie.
� Niech pan go nie budzi. Nie wolno. Pan Surma zachorowa� na tyfus plamisty.
� Co, na tyfus? � zdumia� si� pan Cedur. � �artujesz chyba, m�j bambino. Taki
kowboj, na tyfus? Pu�� mnie, ch�opcze, musz� z nim zamieni� s��w par� w sprawie
niecierpi�cej
zw�oki lub, wyra�aj�c si� �ci�lej, w sprawie artystycznej konieczno�ci.
� Wiem � powiedzia�em, ca�y czas powstrzymuj�c pana Cedura od zbli�enia si� do
pana Surmy � pan pewnie przyszed� po wiolonczel�.
� Zgad�e�, bambino mio � u�miechn�� si� pan Cedur usi�uj�c z wdzi�kiem
wyswobodzi� si� z mojego uchwytu � ta sprawa w�a�nie sprowadza mnie w wasze
progi.
� Nic z tego � odpowiedzia�em brutalnie. � Wiolonczeli nie ma.
� Jak to: nie ma? � pan Cedur uni�s� brwi do g�ry.
� No nie ma � wykrztusi�em � bo... bo pan Surma odda� j� do sklejenia.
� Do sklejenia? � pan Cedur roze�mia� si�. � Co ty mi tu za micha�ki pleciesz,
piccolo
bambino?
� Tak, odda� do sklejenia � �ga�em na ca�ego � bo wiolonczela p�k�a wzd�u� i w
poprzek te�.
� Jak to, przecie� tu stoi � pan Cedur wyrwa� mi si� i podskoczy� do futera�u
instrumentu. � Powiedz swojemu maestro doloroso, �e oddam, jak wyzdrowieje.
Tyfu�nicy nie
graj� na instrumentach.
� Niech pan nie rusza! � warkn��em gro�nie. � Pan Surma powiedzia�, �eby panu
nic
nie po�ycza�, bo pan mu zaplu� ustnik w saksofonie...
� Tak powiedzia� �ysy diavolo? Nic nie szkodzi. Instrument jest rzecz� s�u�ebn�
dla
artysty. Mistrz Paganini trzy razy strzaska� skrzypce w napadzie tw�rczego
sza�u. C� wobec
tego znaczy zaplucie ustnika!
Przemawiaj�c w ten spos�b kr�ci� si� �akomie ko�o futera�u i nagle
niespodziewanie,
zanim mog�em mu przeszkodzi�, podni�s� go do g�ry. Podni�s� i j�kn��:
� Co, u diab�a, os�ab�em wida�!
Chwil� sta� zadumany nad ci�arem futera�u, potem pr�bowa� go sobie zarzuci� na
plecy i
st�kn�� z wysi�ku:
� O, per Bacco!
Futera� opad� z g�uchym stukiem na ziemi�. Jednocze�nie da� si� s�ysze�
przera�liwy
krzyk �muchy� Czopka zamkni�tego w �rodku:
� O rany... ratunku!
Pan Cedur przestraszony odskoczy� �miesznie od futera�u.
� Co to by�o? S�ysza�e� co�, bambino mio?
Chwil� nads�uchiwa� podejrzliwie, a potem zbli�y� si� do pud�a i uchyli�
l�kliwie wieko.
Z pud�a wyskoczy� �mucha� Czopek i wrzeszcz�c jak op�tany: �Rany... o rany...
moja noga!...�
czmychn�� przez okno.
Pan Cedur patrzy� zrazu na to zjawisko poruszaj�c bezg�o�nie otwartymi ustami, a
potem
otar� czo�o chusteczk�.
� Co za �arty? Wypraszam sobie. To jaki� brzydki kawa� Anatola. Czekaj, fratello
mio,
ja te� umiem p�ata� psoty.
To m�wi�c dopad� do telefonu i nakr�ci� numer.
� Halo, pogotowie?!... Ci�ki wypadek tyfusu... Anatol Surma, sakso-
wiolonczelista,
ulica Lipowa dwana�cie... w domu niejakich Piegus�w... Tak, dur plamisty.
Kompletne odurzenie
z atakiem niepoczytalno�ci. Kto wzywa? Cezary Cedur � muzyk.
Trzasn�� s�uchawk� o wide�ki i pogrozi� panu Surmie.
� B�dziesz si� teraz t�umaczy� przed pogotowiem, Apollonku �ysy! A ciebie bior�
na
�wiadka � krzykn�� do mnie i wybieg� z pokoju.
Opad�em na krzes�o i nawet nic pr�bowa�em ju� otworzy� ksi��ki, tylko czeka�em
na
nowy dzwonek. I co pan powie? Nie min�a minuta � zad�wi�cza�. Spojrza�em wolim
wzrokiem, kogo znowu licho przyniesie. Tym razem by�o ich dw�ch. Znajomi z
modelarni.
Niejaki Teo� z koleg� w d�ugim p�aszczu.
Wpadli jak bomby.
� Marek, widzia�e�, co mamy? Poka� mu, Torbacz! Osobnik zwany Torbaczem uchyli�
po�y p�aszcza. B�ysn�o co� metalicznie. Milcza�em i uda�em, �e nie patrz�. Ale
to ich bynajmniej
nie zniech�ci�o.
� Zmajstrowali�my bomb� � powiedzia� ten w d�ugim p�aszczu zwany Torbaczem. �
Nie wierzysz, zobacz � wyci�gn�� okr�g�y przedmiot podobny do manierki. �
Prawdziwa
bomba, bracie. Konstrukcja prosta. Pow�oka z aluminiowej manierki, a w �rodku
pirohektatrytol.
Rozwala najgrubsze �ciany. Dawaj lont, Teo�.
� Ju� si� robi! � Teo� z zapa�em si�gn�� do kieszeni i wyci�gn�� jaki� ciemny
przew�d.
Torbacz pochwyci� go gor�czkowo i zacz�� przymocowywa� do manierki.
Tego ju� by�o za wiele. Zerwa�em si� z krzes�a.
� Co chcecie robi�?!
� Nie b�j si� nic! � mrukn�� zaaferowany Torbacz. � Musimy wypr�bowa�.
� Tutaj?
� Wybrali�my ciebie � o�wiadczy� Teo� � bo u ciebie s� najgrubsze mury.
Staro�wiecka budowa.
� Zwariowali�cie! � Schwyci�em go za ko�nierz.
� Nie b�j si� nic � mrukn�� Torbacz. � Musisz si� po�wi�ci�, bracie. Einstein
dla
nauki ostatnie spodnie sprzeda�. A to jest epokowy wynalazek.
� Wyno�cie si�! � krzykn��em. � Ja nie chc� si� po�wi�ca�...
� Przypalaj lont, Teo�! � wycedzi� z zimn� krwi� osobnik w d�ugim p�aszczu.
Skoczy�em, ale by�o za p�no, lont zaskwiercza� i iskra zacz�a si� posuwa�.
Chcia�em si�
rzuci� na ni�, ale mnie powstrzymali �elaznym chwytem pod r�ce. Szarpn��em si� i
charkn��em:
� Zga�cie, wariaci... Ratujcie... Ra...
Wpakowali mi knebel z chusteczki do ust. Na wszystko wida� byli przygotowani.
� Nie rzucaj si�, ju� za p�no... licz, Teo� � mrukn�� Torbacz � jak b�dzie
siedem,
damy nura. Jak b�dzie dziesi��, wybuchnie.
� Wariaci... tam jest cz�owiek na ��ku � be�kota�em, ale z powodu knebla nic
nie
mogli zrozumie�.
Wpatrzeni w iskr� liczyli:
� Trzy... cztery... pi��... sze��...
Na �siedem� pchn�li mnie do drzwi tak nieszcz�liwie, �e zawadzi�em nog� o
chodnik i
wyci�gn��em si� jak d�ugi. Teo� i Torbacz zwalili si� na mnie.
� Dziewi��... dziesi��... rany Julek, nie zd��ymy! � zawy� Teo�.
Spojrza�em bez tchu. Lont dopali� si� do ko�ca i nagle... z bomby zacz��
wyp�ywa� jaki�
bia�y p�yn.
Teo� i Torbacz patrzyli po sobie oniemiali.
� Co jest?... nie wybuch�o... � wymamrota�, bia�ymi jeszcze ze strachu wargami,
Teo�.
� Ty, patrz, co� cieknie! � sapa� Torbacz. Zbli�y� si� ostro�nie do bomby.
� Co� bia�ego � Torbacz umacza� palce w ka�u�y, pow�cha� i obliza� � spr�buj! �
podetka� palce Teosiowi.
� Ma smak mleka � mrukn�� Teo�.
Torbacz wytrzeszczy� oczy i pociera� w os�upieniu czo�o.
� O raju! � wybe�kota�.
� Co ci jest? � zaniepokoi� si� Teo�.
� O rany! � Torbacz zerwa� si� jak szalony z pod�ogi. � Nieszcz�cie! Zamieni�em
manierki. To jest manierka ojca. Z mlekiem na drugie �niadanie.
� A ojciec wzi�� pewnie nasz� bomb� i poszed� z ni� do fabryki � wyszepta� Teo�.
� Chyba tak � j�kn�� Torbacz i krzycz�c: � Rany boskie! � rzuci� si� do drzwi.
� Gdzie lecisz?!
� Do fabryki! Ojciec grzeje mleko na piecu. Co b�dzie, jak wybuchnie?
Wybiegli obaj jak wariaci.
Siad�em przy stole dysz�c ci�ko i podpar�em g�ow� r�kami. Nie wiem, jak d�ugo
tak
siedzia�em. Oprzytomnia�em dopiero, gdy rozleg�o si� pukanie do drzwi. Ale nie
ruszy�em si� z
miejsca. Pukanie powt�rzy�o si�, po czym drzwi uchyli�y si� poma�u i do pokoju
wsun�� si�
najpierw cienki, d�ugi pr�t bambusowego w�dziska, a za nim ma�y grubasek w
gumowych butach
z wiaderkiem w r�ku.
� Czy mo�na? � zapyta� mnie uprzejmie.
� Nie... nie! � wrzasn��em zrywaj�c si� z krzes�a. Uprzejmy grubasek wida� mnie
nic
zrozumia�, bo odwr�cony ty�em zacz�� zamyka� delikatnie za sob� drzwi mrucz�c:
� Odrabiasz lekcje... Nie przeszkadzaj sobie, ch�opczyku.
Jednocze�nie niechc�cy przejecha� mnie po twarzy bole�nie ko�cem w�dki, kt�r�
trzyma�
pod pach�. Odchyli�em si� gwa�townie i zacz��em rozciera� sobie podrapan� twarz.
� Jest tatu�? � zapyta� mnie �agodnie. � Mieli�my si� um�wi� na ryby na
niedziel�...
Zacisn�wszy usta potrz�sn��em przecz�co g�ow�.
� A... jeszcze nie wr�ci� � zasapa� grubasek � to nic, zaczekam. Nie
przeszkadzaj
sobie, ch�opczyku.
Usiad�em przy stole nad ksi��kami. Tymczasem w�dkarz si�gn�� po krzes�o, �eby
spocz��, jednocze�nie za� ko�cem w�dki zawadzi� o firank� w oknie i rozdar� j�
na dwoje.
Zmartwiony zacz�� poprawia� firank� i jednocze�nie drugim ko�cem w�dki potr�ci�
saksofon,
kt�ry przewr�ci� si� z brz�kiem. Rzuci�em si�, �eby go podnie��, ale poczciwiec
powstrzyma�
mnie �agodnie:
� Nie przeszkadzaj sobie, ch�opczyku.
Podni�s� saksofon, ale schylaj�c si� st�uk� w�dziskiem kryszta�y i talerze na
kredensie.
Zatrz�s�em si� widz�c to spustoszenie.
� Mo�e pan lepiej postawi gdzie� t� w�dk� � j�kn��em rozpaczliwie.
� Masz racj�, ch�opczyku � zgodzi� si� dobrotliwie grubasek � postawi� j� pod
�cian�.
Ruszy� dziarsko pod �cian�, ale po drodze zawadzi� w�dk� o �yrandol i st�uk�
�ar�wk�.
� Co pan zrobi�? � krzykn��em.
� Nie przeszkadzaj sobie, ch�opczyku � zasapa� ma�y w�dkarz � zaraz zmieni�
�ar�wk�.
Wykr�ci� �ar�wk� z lampki nocnej przy ��ku pana Surmy i przystawi� sobie
krzese�ko.
� Niech pan zostawi! � krzykn��em pe�en z�ych przeczu�. � Ja sam wkr�c�.
� Nie przeszkadzaj sobie, ch�opczyku � u�miechn�� si� poczciwiec.
Wskoczy� z ma�pi� zr�czno�ci� na krzes�o. Siedzenie krzes�a za�ama�o si� pod
nim, a on
sam wpad� do �rodka. Podni�s� si� zaraz, aczkolwiek z obr�cz� od krzes�a na
ramionach.
Chcia�em go wyj�� z krzes�a, ale zaprotestowa� uprzejmie:
� Masz lekcje. Nie przeszkadzaj sobie, ch�opczyku. Sapi�c, wygramoli� si� ze
szcz�tk�w
krzes�a i przystawi� drugie. Nim mu zdo�a�em przeszkodzi�, ju� by� na g�rze,
wspi�� si� na palce
i czepiaj�c si� �yrandola, usi�owa� wykr�ci� �ar�wk�. �yrandol zako�ysa� si�
niebezpiecznie i
run��. Rozleg� si� straszny rumor i trzask. Przez chwil� widzia�em nogi grubaska
przebieraj�ce
bezradnie w powietrzu, a potem wszystko si� uspokoi�o i zapanowa�a �miertelna
cisza.
Rzuci�em si� na pomoc, potr�caj�c przy tym st� i rozlewaj�c atrament na ksi��ki
i
zeszyty.
Poczciwiec le�a� nieruchomo, przygnieciony ci�kim �yrandolem. Dopad�em do
niego,
szarpa�em go rozpaczliwie za r�k�. Otworzy� oczy i wymamrota�:
� Nie przeszkadzaj sobie, ch�opczyku.
Nie wiedzia�em, co robi�. Na szcz�cie zad�wi�cza� dzwonek. Do pokoju weszli
dwaj
sanitariusze z noszami.
� Tu jest gdzie� chory. By� telefon na pogotowie.
� Tak � wykrztusi�em � w�a�nie tego pana przygni�t� �yrandol.
� Mia� by� jaki� z tyfusem � zauwa�y� drugi.
� Nie, tylko jest ten jeden � powiedzia�em � b�agam, zabierzcie go, panowie!
� Mia� by� jaki� z tyfusem � upiera� si� drugi sanitariusz.
Ale pierwszy machn�� r�k� i powiedzia�:
� �aduj klienta, Walery. Nam bez r�nicy, byle norma by�a.
I wynie�li w�dkarza.
Siad�em na �yrandolu, otar�em czo�o i nic mi si� ju� nic chcia�o, prosz� pana.
Nagle
zaczaj bi� zegar. �sma. Chwil� trwa�em w bezruchu, a potem us�ysza�em dzwonek.
Wtedy
zerwa�em si� wystraszony i wyskoczy�em przez okno.
Teraz pan ju� wie wszystko.
� �artujesz chyba, Marku � powiedzia�em. � Naprawd� zdarzy�o ci si� to wszystko?
� Wi�c jednak pan si� dziwi. A przecie� obieca� pan, �e si� nic b�dzie dziwi�.
� To prawda! � westchn��em ci�ko.
Cz�� III
Przygoda druga, czyli niesamowite i niewiarygodne udr�ki, kt�re
nawiedzi�y Marka Piegusa w klasie
Tego dnia spotka�em Marka Piegusa pod szko��. Sta� przy parkanie i w skupieniu
przegl�da� si� w kieszonkowym lusterku.
� C� tak badasz swoj� fizjonomi�? � zapyta�em.
� Nie badam fizjonomii, prosz� pana, patrz� tylko, czy nie mam siwych w�os�w �
odrzek� nie przerywaj�c czynno�ci.
� Co ty wygadujesz? � za�mia�em si�. � W twoim wieku siwe w�osy!
� Tatu� m�wi, �e cz�owiek siwieje od zmartwie�. Wi�c ja te� ju� mog�em osiwie�,
prosz� pana. Pan wie, jakie mam trudne �ycie. A dzisiejszy dzie� to ju� by�
chyba
najstraszniejszy. Wszystko si� na mnie zwali�o: i dy�ur, i imieniny naszej pani,
i przero�ni�ci, i
oczywi�cie mia�em niesamowitego pecha. Wszystko si� obr�ci�o przeciwko mnie.
� Przero�ni�ci? Kt� to s� ci przero�ni�ci?
� To s� dryblasy, prosz� pana, op�nieni w nauce, kt�rzy powinni chodzi� do
dziewi�tej
klasy, a chodz� z nami do sz�stej. Oni s� strasznie silni, g�upi i z�o�liwi,
rozumie pan?
� Rozumiem, ale opowiedz po kolei.
* * *
� Rano by�em bardzo weso�y. Ja zawsze rano, p�ki si� wszystko na nowo nie
zacznie,
jestem jeszcze weso�y, prosz� pana, to znaczy optymistycznie nastrojony, jak
m�wi pan Surma.
Ale gdy wpad�em do klasy, optymistycznie wywijaj�c workiem z pantoflami, od razu
zauwa�y�em, �e Zuza, Lula i Grzesiek rozprawiaj� o czym� po cichu. Podszed�em do
nich.
� Co to za spiski?
� Marek, mamy zmartwienie � powiedzia�a Zuza.
� O co chodzi? � zapyta�em wci�� jeszcze optymistycznie, prosz� pana.
� Zapomnieli�my, �e dzisiaj s� imieniny pani Okulusowej.
� Nie mamy �adnego prezentu ani kwiat�w, ani nawet bibu�y do przystrojenia klasy
�
doda� Grzesiek.
� Zapomnieli�my wszyscy na �mier� � j�kn�a Zuza.
� �Wszyscy� to ma�a przesada � u�miechn��em si� zwyci�sko � ja nie zapomnia�em!
� Naprawd�?! � wykrzykn�a Zuza.
� Mam nawet prezent � powiedzia�em.
� Bujasz?
� Poka�!!
� Gdzie masz? Obskoczyli mnie ciekawie.
� Tu mam � pokaza�em na worek.
� W worku? � zdziwili si�.
� Tak, w worku. Patrzcie � otworzy�em worek i wyj��em ma�ego pieska z kokard�.
� Och, jaki �mieszny!
� �liczny!
� Poka�!
� Jak si� nazywa?
� Nazywa si� Ciapu� � odpowiedzia�em z dum�.
� Ciapu�. Ciapu�!
� Jaki on mi�y.
� Jakiej rasy?
� To jest ma�y buldog � powiedzia�em � ma dopiero trzy tygodnie i trzeba go
karmi� z
butelki.
� Daj mi potrzyma�.
� I mnie!
� Mnie!
Zacz�li sobie wyrywa� psiaka. Ciapu� skorzysta� z tego i uciek�. Zacz��
niezdarnie biega�
po klasie. Dzieci za nim. Wreszcie Grzesiek go z�apa�.
� Daj, schowam go � powiedzia�em � bo jeszcze zginie albo napsoci. On jest
strasznie
w�cibski.
Schowa�em Ciapusia do worka.
� Udusi si� � ostrzeg�a mnie Lula.
� Spokojna g�owa � powiedzia�em � to jest dziurawy worek!
Podszed�em do mojej �awki i schowa�em worek pod pulpitem.
Tymczasem do klasy wpad� Czesiek z czerwon� opask� dy�urnego na r�kawie. Ni�s�
dwa
wielkie rulony bibu�y. Wszyscy powitali go radosnym wrzaskiem:
� S� bibu�y! Bibu�y!
Niby wszystko zapowiada�o si� jak najlepiej. By� prezent i bibu�a do
przystrojenia klasy,
ale m�j pech ju� zacz�� dzia�a�, prosz� pana.
� Gdzie jest Marek? � zapyta� Czesiek. Podszed�em do niego.
� Marek, dzisiaj tw�j dy�ur � powiedzia� � i tak jeden dzie� by�em za d�ugo.
Trzymaj
opask�.
Za�o�y�em opask� z niewyra�n� min�. Mia�em z�e przeczucia. Tak, m�j pech zacz��
ju�
dzia�a�, prosz� pana. No, bo jak wyt�umaczy�, �e m�j dy�ur wypad� akurat w dzie�
imienin pani.
Czesiek zauwa�y�, �e czuj� si� niepewnie, i poklepa� mnie po �opatkach.
� Nie przejmuj si�! To tylko tydzie�! Jako� zleci.
� Tak, ale te imieniny...
� Pestka � machn�� r�k� Czesiek. � Przynios�e� tego pieska?
� Przynios�em.
� Gdzie go masz?
� W worku pod �awk�.
� To dobrze! Pilnuj tylko, �eby nie uciek�. Przy twoim pechu mo�e ci uciec.
� B�d� pilnowa�.
� No to uszy do g�ry! Prezent jest, przystroimy klas� bibu��, i po zmartwieniu.
Nie my�l
tylko o pechu. Najlepiej nie my�le� o pechu. Jak b�dziesz my�la�, to zapeszysz.
� Tak � westchn��em � ale wiesz, jaka jest klasa. A ja... ja mam po�lizgi na
r�wnej
drodze. Z byle czego... I ci przero�ni�ci. Wiesz, do czego oni s� zdolni.
� Nie b�j si� � pocieszy� mnie Czesiek � wszyscy lubi�, nasza, pani�.. Nawet
przero�ni�ci. Pani Okulusowa jest morowa i �adnej chryi nie b�dzie. Grunt, �eby
przebrn�� przez
pierwsz� lekcj� z Pitagorasem, potem to ju� Kolorado. Nic zadzieraj tylko z
przero�ni�tymi. To
dranie. No, to ju� chyba wszystko... Aha, by�bym zapomnia�, uwa�aj na
Papkiewicza, on je
kred�. A teraz wyrzu� bractwo z klasy! Zrobimy dekoracje. Tu masz klej i
no�yczki. �
Wyci�gn�� z teczki narz�dzia. Trzeba poci�� bibu�� na takie paski... Potem
skleimy, skr�cimy i
b�d� girlandy jak na balu.
� Czy to konieczne te... gir... girlandy? � zapyta�em poci�gaj�c nosem.
� Obowi�zkowe. W si�dmej zawsze s� girlandy. Nie mo�emy by� gorsi. Grunt to
girlandy. To robi wra�enie.
� Dobrze, niech b�d� girlandy � powiedzia�em z rezygnacj� i zabra�em si� do
opr�niania klasy. Na szcz�cie Czesiek pom�g� i wszystko posz�o g�adko. Wkr�tce
klasa zosta�a
pusta.
� A teraz do roboty! � zasapa� Czesiek. � Skocz� tylko do wo�nego po gwo�dzie i
m�otek. Zula i Lula nam pomog�.
Wybieg� z klasy, a ja zabra�em si� do ci�cia bibu�y.
Nie zd��y�em jednak wykroi� ani jednego paska, bo do klasy wszed� przero�ni�ty
Zdeb.
Jedn� r�k� trzyma� w kieszeni, drug� g�adzi� si� z dziwnym u�mieszkiem po
brodzie.
� Czego chcesz? � zapyta�em ostro.
� Ty, uwa�aj, bo ci zrobi� syfona � nastroszy� si� Zdeb � m�wi si� do mnie
�prosz�
kolegi�, szczeniaku.
Nie chcia�em z nim zadziera�.
� Przepraszam, zapomnia�em � przygryz�em wargi. � Kolega tak rzadko teraz
przychodzi do klasy.
� Ciep�o jest � ziewn�� Zdeb � i nudzi mi si� mi�dzy smarkaczami. Moje miejsce
jest
w dziesi�tej, rozumiesz, ma�y?
� Rozumiem � odpowiedzia�em grzecznie � to straszne, �e kolega w swoim
powa�nym wieku musi jeszcze chodzi� do naszej klasy.
� To przez z�o�liwo�� Pitagorasa i dyra � zgrzytn�� z�bami Zdeb. � Zawsze pytaj�
mnie akurat z tego, czego si� nie nauczy�em. Ale dosy�. Nie mam zwyczaju
spoufala� si� ze
smarkaczami. Ty jeste� nowym dy�urnym?
� Tak, prosz� kolegi.
� Goli� umiesz?
� Goli�? � wytrzeszczy�em oczy.
� Dzisiaj s� imieniny pani Okulusowej i musz� by� ogolony, rozumiesz?
� To... to kolega chce, �ebym go ogoli�? � wykrztusi�em.
� Dy�urni zawsze mnie gol� � wzruszy� ramionami Zdeb. � To nale�y do ich
obowi�zk�w. Nie wiedzia�e� o tym?
� Nie! Czesiek mi nic nie m�wi�. Czy on te� koleg� goli�?
� Oczywi�cie, �e goli�! � hukn�� Zdeb. � Robi� to nawet z du�� wpraw�. No,
pr�dzej,
nie ma czasu, na co czekasz?
Zdeb rozsiad� si� wygodnie na krze�le za katedr� i roz�o�y� �Panoram�.
� Dobrze... � b�kn��em � ale czym koleg� ogoli�?
� Przybory s� w szufladzie w katedrze � mrukn�� Zdeb. � Woda mo�e by� z flakonu,
byle tylko nie za stara. No, jazda. Po�piesz si�.
Oszo�omiony wyj��em z szuflady brzytw�, myd�o, miseczk�, r�cznik i stan��em
bezradnie
przed Zdebem.
� No, gazem � pop�dzi� mnie Zdeb � zawi�� mi r�cznik!
Zawi�za�em.
� Nie tak mocno! Udusisz mnie! � zakrztusi� si� Zdeb.
Poprawi�em.
� Woda!
Nala�em wody z flakonu do miseczki.
� Myd�o!
Namydli�em.
� Brzytwa!
Porwa�em brzytw� i zacz��em go skroba�.
� Przerwij!
Przerwa�em.
� Na co si� gapisz? � krzykn�� Zdeb. � Nie czujesz, �e t�pa? Naostrz!
Obejrza�em brzytw� bezradnie.
� Jak naostrzy�?
� O pasek! Masz chyba pasek przy spodniach?
�ci�gn��em pasek z nieszcz�liw� min�, bo czu�em, �e spodnie mi opadaj�.
Podci�gn��em
je. Zn�w mi opad�y. Zdj��em je zrozpaczony, przywi�za�em pasek do klamki, tak
jak tatu� robi, i
zacz��em ostrzy� brzytw�.
Zdeb rzuca� na mnie niecierpliwe spojrzenia zza �Panoramy�, wreszcie
zakomenderowa�:
� Dosy�! Gol!
Wci�gn��em po�piesznie spodnie i zacz��em manipulowa� brzytw� po brodzie Zdeba.
Nagle Zdeb podskoczy� na krze�le.
� Oszala�e�!
� Co si� sta�o?
� Jak to: co! Zaci��e� mnie, smarkaczu! Zn�w dostane pryszczy albo liszaj�w!
Rany
boskie... ile krwi! Na co czekasz? Wata! Opatrunek! Aj... wykrwawi� si�! �
j�cza�.
Pobieg�em do apteczki, wyj��em butelk� jodyny i wat�.
� Zaraz koleg� opatrz�... � wyj�ka�em.
� Dostan� pryszczy � j�cza� Zdeb.
Umoczy�em kawa�ek waty w jodynie i przylepi�em mu do brody. Zdeb wrzasn��
przera�liwie i zerwa� si� z krzes�a.
� Oj, moja broda! Co� ty mi zrobi�, �obuzie!
� Za... zajodynowa�em.
� Co? Jodyna?!... O, z�o�liwy smarkaczu, czekaj porachuj� si� z tob�... O, moja
broda...
moja broda!
J�cz�c i odgra�aj�c si� na przemian, wybieg� z klasy trzymaj�c si� za brod�.
Otar�em r�kawem czo�o i odetchn��em. Ale nie na d�ugo. Oto bowiem otworzy�y si�
z
trzaskiem drzwi i do klasy wbieg�a przero�ni�ta Buba. Jest to siostra znanych w
naszej szkole
bokser�w: Buby I i Buby II. Wielka, muskularna dziewczyna, prosz� pana, wy�sza
ode mnie o
g�ow� i pozuj�ca na gwiazd� filmow�. Serce we mnie zamar�o. Patrzy�em na ni�
przera�ony, a
ona zbli�y�a si� do mnie poma�u, z filmowym u�miechem, i wzi�a mnie
pieszczotliwie pod
brod�. Zaczerwieni�em si�, ale nie �mia�em ruszy�.
� Ty jeste� dzisiaj dy�urnym. Mareczku? � zapyta�a mnie �agodnie.
Cofn��em si� odruchowo.
� Tak. A czego chcesz?
� A jak my�lisz?
� Nie wiem � cofn��em si� zn�w o krok. Przero�ni�ta Buba za�o�y�a r�ce i
przybra�a
poz� umieraj�cego �ab�dzia.
� Mareczek zrobi ma�emu Bubasowi manicure na paluszkach � zaszczebiota�a.
Spojrza�em na ni� os�upia�