7453
Szczegóły |
Tytuł |
7453 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7453 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7453 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7453 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Edmund Niziurski
Adelo, zrozum mnie!
Wydawnictwo POJEZIERZE
Olsztyn, 1991
Wydanie trzecie
Spis tre�ci
Tabela z 2 kolumn i 20 wierszy
Rozdzia� I � NIESPODZIEWANY EPILOG MECZU
Rozdzia� II � W�� ESKULAPA
Rozdzia� III � GORSZ�CE SCENY W AMBULANSIE
Rozdzia� IV � JEDZIEMY DO SZPITALA
Rozdzia� V � ADELA PO RAZ PIERWSZY
Rozdzia� VI � BOMBA NA ULICY BOLE��
Rozdzia� VII � ZYZIO WCHODZI NA ORBIT�
Rozdzia� VIII � ZYZIO � PACJENT NIELEGALNY
Rozdzia� IX � AWANTURY SZPITALNE
Rozdzia� X � NIEPOKOJ�CY ROZW�J WYPADK�W
Rozdzia� XI � TO JU� ZUPE�NA HECA
Rozdzia� XII � TAJEMNICZA SPRAWA ADELI
Rozdzia� XIII � M�J �WIAT STAJE NA G�OWIE
Rozdzia� XIV � ZAPRZYJA�NIJMY SI� NA TYDZIE�
Rozdzia� XV � ADELA � PRZEDE WSZYSTKIM
Rozdzia� XVI � OSKAR�ENIE
Rozdzia� XVII � STRASZNA PRZYGODA MATYLDY
Rozdzia� XVIII � W MAKULLI, CZYLI W JASKINI LWA
Rozdzia� XIX � OCEAN SMUTKU, CZYLI TAKIE JEST �YCIE
EPILOG
Rozdzia� I
NIESPODZIEWANY EPILOG MECZU
Pierwsze krople deszczu spad�y na rozpalony stadion, ale nikt z podnieconej widowni nawet nie zauwa�y� tego.
Na boisku ko�czy� si� bowiem
mecz mi�dzy naszym Orionem a Siark� z Tarnobrzega, w ramach rozgrywek o Puchar Trzech Wojewod�w. By�
to mecz ostatni i decyduj�cy. Musieli�my
go wygra�. Rzecz wydawa�a si� prosta, a puchar � blisko, w zasi�gu r�ki, a �ci�lej m�wi�c � nogi. Wprawdzie
Siarce wystarcza� tylko remis, ale
przecie� grali�my na w�asnym boisku. Atut w�asnego boiska � to zawsze si� liczy. Pi�ka nie mo�e oprze� si�
temu rykowi t�umu �akn�cego zwyci�stwa,
tym my�lom hipnotyzerskim (dwadzie�cia tysi�cy hipnotyzer�w na trybunach), pi�ka musi bezwzgl�dnie wpa��
do siatki. A jednak...
Z trosk� spojrza�em na zegarek. Na dziewi�� minut przed ko�cem stan by� bezbramkowy. S�o�ce schowa�o si�
na dobre za brunatnymi chmurami. Deszcz
pada� ju� regularnie. Grzmia�o ca�kiem niedaleko. I nagle poczu�em, �e jest potwornie zimno. U�wiadomi� mi to
pierwszy podmuch wiatru.
� Chod� ju� � powiedzia�em do Kw�kacza, kt�ry sta� najbli�ej. � Tu si� ju� nic nie zmieni. Orion nie wygra
tego meczu, a po ostatnim gwizdku na
pewno zaczn� si� hece i nie doci�niemy si� do wyj�cia. Szturchnij Zyzia, �e id�...
� Zaczekaj � Kw�kacz obliza� spieczone wargi � w�a�nie co� si� zaczyna...
Ale ja nie s�ucha�em, bo do naszych miejsc przepcha�a si� zdyszana Matylda Opat, fotoreporter naszej gazety i
moja najwi�ksza sympatia.
� Strasznie si� sp�ni�am � poprawi�a nerwowo okulary, kt�re wci�� zje�d�a�y jej ze spoconego nosa � ale
nie mog�am wcze�niej. W zak�adzie piek�o.
Mieli�my zatrzymany pogrzeb. Z powodu Furmankiewicza. Co� z jego cia�em by�o nie w porz�dku. Zarz�dzono
sekcj� zw�ok i trzeba by�o czeka�.
A potem wszystko na hurra. Musia�am pomaga� rodzicom, bo trzech pracownik�w choruje. Podobno ��taczka...
Jaki wynik?
� Zero zero, jak dot�d.
� Cicho, potem b�dziecie papla� � zgasi� nas podniecony Kw�kacz. � Patrzcie, Krystek przy pi�ce. Podaje
Wielbutowi...
Spojrza�em. Nowa nadzieja wst�pi�a we mnie, bo rzeczywi�cie as naszego zespo�u, dwumetrowy Wielbut, by�
przy pi�ce. Utrzyma� si�, przedar� lew�
stron�... Czy b�dzie strzela�? Tak! Czy zd��y? Ju� podbiega tam obro�ca Siarki, znany z brutalnych zagra�,
niejaki Mamo�, nazywaj� go Z�o�liwym,
poniewa� podczas gry bole�nie kopie przeciwnika w kostk�. Wy�wiczy� si� w tym doskonale i robi to zwykle
tak sprawnie, �e s�dzia nie jest w
stanie niczego zauwa�y�. Czy Wielbut da sobie z nim rad�? Niestety... Wielbut ju� le�y na ziemi jak d�ugi!
Po�lizn�� si� na mokrej trawie, czy
te� Z�o�liwy Mamo� zd��y� go ju� sfaulowa�? Publiczno�� nie ma w�tpliwo�ci � to sprawka Z�o�liwego
Mamonia. Gwizdy! Ryk na trybunach. Wielbut
wije si� z b�lu. Wszyscy wstaj� z miejsc. Krzycz�: faul! Czy b�dzie rzut wolny? Nie. S�dzia Ba��aban nie
dopatrzy� si� wykroczenia, ka�e gra�
dalej. Wielbut wci�� wije si� na trawie, ale bezskutecznie. S�dzia Ba��aban nie zmienia decyzji. Wielbut wije si�
dalej, wreszcie �apie przebiegaj�cego
s�dziego za nog�. W paroksyzmie b�lu? Z powodu rozkojarzonej �wiadomo�ci? Czy te� umy�lnie? Kt� to
stwierdzi! S�dzia przewraca si�. Wielbut
jest na wysoko�ci zadania. Przytomnieje, przestaje si� wi�, zrywa si� z ziemi i podnosi s�dziego. Mimo to s�dzia
ma do niego pretensje, co bardzo
nie podoba si� publiczno�ci. S�dzia jest zupe�nie niezno�ny. O�miela si� poucza� znakomitego Wielbuta, grozi�
mu palcem. Doprawdy, wszyscy
podziwiaj� cierpliwo�� Wielbuta, kt�ry stoi spokojnie przed s�dzi� � wielkie, niezdarne ch�opisko � i
wys�uchuje tych impertynencji. Wreszcie,
zach�cony przez publiczno��, nabiera odwagi i przyst�puje do polemiki. A s�dzia nie chce z nim dyskutowa�,
mimo �e Wielbut jest w formie
polemicznej. Naprawd� szkoda, dobra dyskusja na wielkim stadionie jest bardzo widowiskowa i chyba wi�cej
warta ni� g�upie kopanie pi�ki.
Dlatego rozczarowana publiczno�� wyje. Wielbut jest dalej w formie polemicznej. Bierze s�dziego za r�k�.
Zapewne proponuje mu, aby razem
poszli do Z�o�liwego Mamonia i wr�czyli mu ��t� kartk�. Jednocze�nie demonstruje na nodze s�dziego, jak
Mamo� z�o�liwie go kopn��, ale s�dzia
jest zupe�nie nieobiektywny i zamiast Mamoniowi wr�cza ��t� kartk� Wielbutowi. Wielbut nie chce jej przyj��,
dzi�kuje, wobec tego s�dzia
proponuje mu czerwon� kartk�. Kolor zdecydowanie nie podoba si� Wielbutowi, wobec tego s�dzia r�wnie
zdecydowanie wzywa milicjant�w.
Wyprowadzaj� Wielbuta. Sytuacja staje si� gro�na. Najlepszy gracz Oriona usuni�ty z boiska! Ca�a nadzieja
teraz ju� tylko w Krystianie Kw�kaczu,
zwanym Bomb�.
Zastygli�my z wra�enia. A najbardziej Maciek Kw�kacz. Bo ten Bomba to jego brat, nie rodzony wprawdzie,
tylko stryjeczny, ale zawsze... Maciek
uwielbia go i podziwia najbardziej ze wszystkich ludzi na �wiecie. To prawda, �e Krystian jest przera�liwie
skuteczny. Jego strza�y s� nie do
obrony. Z wygl�du niepozorny, ma�y, przysadzisty, ale piekielnie niebezpieczny. To istny k��bek zg�szczonej
energii, kt�ry potrafi eksplodowa�
w najtrudniejszych momentach meczu i zmieni� niekorzystny wynik. Chyba dlatego nazywaj� go Bomb�. Je�li
teraz mu si� uda, to b�dzie jego
najwi�kszy sukces. Zostanie cz�owiekiem numer jeden naszego miasta. Oczywi�cie cz�� chwa�y spadnie tak�e
na Ma�ka, a przez Ma�ka na nas. Za�atwi
nam uzyskanie wywiadu dla naszej gazety. Taki wywiad z najs�awniejszym cz�owiekiem miasta ostatecznie
ugruntuje nasz� przewag� nad Defonsiakami
ze szko�y Konstantego Ildefonsa Ga�czy�skiego i pogn�bi ich organ prasowy oraz Grubego Cypka, kt�ry stoi na
czele tego organu. Pogn�bienie Grubego
Cypka by�o g��wnym, acz nieoficjalnym celem naszej dzia�alno�ci od czasu, gdy uda�o mu si� zdoby� wzgl�dy
Adeli.
Dlatego, mimo �e dr�twia�em stopniowo od ch�odu, wpatrywa�em si� z rozpaczliw� nadziej� w boisko, a wraz ze
mn� wpatrywa�o si� dwadzie�cia
tysi�cy rozdra�nionych widz�w. I oto szcz�cie jest blisko. Nowy atak Oriona sunie na bramk� Siarki. Bomba
biegnie lew� stron�. Zajmuje dogodn�
pozycj�. Czeka teraz na m�dre podanie. Jest �wietnie ustawiony, dziesi��, a mo�e nawet osiem metr�w od
bramki Siarki. To mu daje wielk� szans�!
�eby tylko �rodkowy napastnik, Szczurek, si� zorientowa�. W�a�nie jest przy pi�ce... Atakuje go dwu obro�c�w
Siarki. Co robi Szczurek? B�dzie pr�bowa�
si� przedrze�, czy poda pi�k� Kw�kaczowi? Na szcz�cie jest to wytrawny gracz i od razu trafnie oceni� sytuacj�.
Bez namys�u podaje pi�k� Kw�kaczowi.
Kw�kacz ju� jest przy pi�ce. Publiczno�� zamiera z wra�enia. Czterdzie�ci tysi�cy oczu wpatruje si� teraz w
praw� nog� Krystiana Kw�kacza. Nie
jest to pi�kna noga � kr�tka, gruba, muskularna, ale jest to s�awna noga, kt�rej Odrzywo�y zawdzi�czaj� co
tydzie� wiele emocji, a od czasu do czasu
nawet chwile triumfu na og�lnopolsk� skal�. Humor i dobre samopoczucie naszego miasta zale�� od tej nogi.
Nic wi�c dziwnego, �e pan �ukasz
Obara, jeden z trzech artyst�w mieszkaj�cych w naszym mie�cie, wyrze�bi� i odla� w br�zie t� nog�, w
dynamicznej pozycji, gdy gotuje si� do
wielkiego kopniaka, gro�n�, spr�on� w sobie. Noga ta zdoby�a drug� nagrod� w konkursie na rze�b� sportow� i
obecnie zdobi westybul tutejszego
muzeum. Teraz te� od tej nogi zawis�o wszystko, dlatego ca�y stadion patrzy na t� nog�... Kw�kacz przymierza
si� precyzyjnie... Dr�ymy. �eby tylko
pi�ka nie zesz�a mu z buta... Strzela! Bezb��dny, pi�kny strza�! Alojzy Cumel, bramkarz go�ci, truchleje w
bramce. Przed takim strza�em nie ma obrony!
Ale co to? Dzieje si� rzecz niepoj�ta. Pi�ka o centymetry mija bramk�. Przez t�um przebiega g�uchy j�k, jak
ostatnie westchnienie �miertelnie ranionego
olbrzyma. Zmarnowana taka szansa! S�ycha� przera�liwe gwizdy. To gwi�d�e wiatr i gwi�d�� trybuny.
Kw�kacz Bomba stoi wci�� jeszcze w tym samym
miejscu, oszo�omiony, jakby zupe�nie nie rozumia�, dlaczego chybi�. Nie wygl�da ju� na bohatera. Wiatr
wydyma mu koszulk� i spodenki. Teraz
wszyscy widz�, �e Kw�kacz Bomba jest ma�y, �mieszny i p�katy jak baleron. On sam z tego zdaje sobie spraw�.
Zwyczajem wszystkich Kw�kaczy kr�ci
zabawnie g�ow�. Wida� teraz, jaka jest du�a i ci�ka. Chwieje si� raz na t� stron�, raz na drug�, trudno
Kw�kaczowi utrzyma� j� prosto na karku.
Czy z tak� g�ow� mo�na skutecznie biega� po boisku? Bardzo w�tpliwe. Dlatego Kw�kacz stoi taki speszony i
nieszcz�liwy. Zawiedziona publiczno��
nie kocha ju� Kw�kacza, miota na niego obelgi, zniewa�a jego zas�u�on� nog�.
� Baleron! Zejd� z trawy!
� Z tak� nog� pod ko�ci�!
� Baleron, kup sobie now� protez�!
� Precz z Baleronem!
� Do jatki z nim!
I ju� wiadomo, �e odt�d Krystian Kw�kacz b�dzie si� zwa� Baleronem.
� Tw�j brat to fajans � powiedzia� do Ma�ka Zyzio. � Zawali� tak� szans�! �lepy by strzeli�! Drewnian�
nog�! Inwalida napoleo�ski!
� To wiatr... � wykrztusi� Maciek z oczami pe�nymi �ez. � Dlaczego oni tego nie rozumiej�?! Czuli�cie
chyba... akurat by� poryw wiatru... zni�s�
pi�k� w lewo... zmieni�a tor...
� Tere fere � skrzywi� si� Zyzio zapinaj�c rozche�stan� koszulk�. � Dobry pi�karz przewiduje wszystko,
nawet wiatr! Tw�j brat si� sko�czy� � doda�
bezlito�nie.
� Co powiedzia�e�?!
� Sko�czy� si� � powt�rzy� Zyzio z wyra�n� satysfakcj�.
� Zbyt by� nerwowy � wtr�ci� Kleksik dygocz�c z zimna. � M�g� przeczeka� t� sekund�, a� wiatr �cichnie...
� Tak, m�g� przeczeka�, m�g� przeczeka�! � z�o�ci� si� Maciek. � Spr�bujcie sami! Ka�dy jest m�dry na
trybunie...
� I co z tego? To nieszkodliwe � powiedzia� Zyzio. � Trybuny mog� by� pe�ne g�upc�w, byle nie pchali si�
na boisko i na afisz. A tw�j brat jest na
afiszu i na boisku, no to mo�emy wymaga�, nie?
� Wi�c uwa�asz, �e on...
� Uwa�am, �e jest fajansboj, konus i noga!
Maciek posinia�, nap�cznia� z gniewu, zrobi� si� ca�kiem podobny do swego brata Balerona, chcia� rzuci� si� na
Zyzia, ale nagle oklap� jak przek�uty
balon. �zy zacz�y mu kapa� z oczu.
� Dajcie mu spok�j � powiedzia�em. � Gra to jest gra, ka�demu si� mo�e zdarzy� s�abszy dzie�, ale to nie
pow�d, �eby bluzga� na gracza. Krystian
Kw�kacz mia� po prostu s�abszy dzie�...
� Nie! On jest dobry � zaprotestowa� przez �zy Maciek � on jest zawsze dobry... To wy... to wy go nie
lubicie... Nigdy go nie lubili�cie... �adnego
z nas... ani mnie, ani Krystka!
� Co ty znowu... � pr�bowa�em roz�adowa� sytuacj� � nie wmawiaj nam takich rzeczy.
� Nie chc� was zna�! � krzycza� Kw�kacz.
� No, stary, tylko nie bluzgaj!
Ale Maciek bluzga� dalej, a potem zerwa� si� z �awki i jak szalony zbieg� z trybuny roztr�caj�c po drodze ludzi.
� Obrazi� si� � mrukn��em.
� Szajba mu odbi�a � poci�gn�� nosem Kleksik.
� Jutro si� przeprosi � powiedzia� Zyzio. � Zreszt�, m�wi�c szczerze, mia�em go dawno dosy�. On nie pasuje
do nas...
Tymczasem s�dzia, przy stanie 0:0, odgwizda� koniec meczu. Nie uspokoi�o to jednak rozsierdzonej widowni.
Dopiero teraz wybuch� prawdziwy
tumult. Na boisko posypa�y si� butelki i kawa�ki drewna, zapewne z po�amanych �awek. Patrzy�em na to ze
zgroz� pomieszan� ze wstydem! Okropna
jest w naszym mie�cie publiczno��. Zawsze przesadza w jak�� stron�. Wczoraj w tym uwielbieniu dla
Kw�kaczowej nogi, dzi� w z�o�ci!
Bardzo mo�liwe, �e dosz�oby do b�jki i rozruch�w, tak jak na prawdziwych angielskich meczach, na szcz�cie
kochane niebo odrzywolskie podj�o
skuteczn� interwencj�. Oto bowiem trzasn�� piorun, gdzie� zupe�nie blisko, chyba za �rodkow� trybun�, a potem
rozpocz�a si� regularna ulewa.
To ostudzi�o nieco temperament kibic�w. Korzystaj�c z chwilowego zamieszania, pod os�on� zimnej �ciany
deszczu, s�dzia i zawodnicy po�piesznie
opu�cili boisko i chy�kiem przemkn�li do szatni.
� Idziemy � powiedzia� Zyzio Gnacki.
� Poczekajmy troch�, a� przestanie... � szcz�kn�� z�bami Kleksik.
� Jak b�dziemy czeka�, zmarzniemy jeszcze bardziej � powiedzia�em.
To fakt, �e byli�my zupe�nie nie przygotowani na tak� zmian� pogody. Kiedy o trzeciej szli�my na ten mecz,
by�o dwadzie�cia osiem stopni w cieniu
i pi�� chmurek na niebie. Nic dziwnego wi�c, �e nie wzi�li�my z sob� �adnych swetr�w ani wiatr�wek czy
kurtek, nie m�wi�c ju� o p�aszczach.
� Szybki bieg nas rozgrzeje � doda�em.
� Ja i tak musz� ju� i�� � o�wiadczy� Zyzio. � Przyrzek�em Agnieszce, �e b�d� punktualnie o sz�stej w
domu.
� Odk�d to s�uchasz si� swojej siostry � zdziwi� si� Kleksik. � Zawsze m�wi�e�, �e ona jest okropna.
� Odk�d postanowili�my wsp�lnie upiec ciasto.
� Upiec ciasto? Ty?
� To ma by� niespodzianka na jutrzejsze imieniny mamy � zamrucza� Gnat. � Ca�y k�opot w tym, �e dzi�
oboje byli�my zaj�ci. Agnieszka mia�a zbi�rk�,
a ja mecz. No wi�c postanowili�my, �e ona wsadzi ciasto do pieca przed zbi�rk�, o czwartej, a ja wyjm� je z
pieca po meczu, o sz�stej...
� W postaci pachn�cego w�gielka?
� W postaci wonnego smako�yku � rzek� ponuro Zyzio. � Dlatego musz� si� �pieszy�. Mecz si� przeci�gn��
troch� � spojrza� niespokojnie na
zegarek.
Argument ciasta w piecu przewa�y� i spiesznie we trzech opu�cili�my stadion.
Kleksik, jak si� okaza�o, ma najbardziej troskliw� opiek� domow�. Ledwie bowiem przekroczy� bram�,
doskoczy�a do niego zakapturzona posta�
z wielkim czarnym parasolem, w kt�rej rozpoznali�my jego znakomit� ciotk� Eulali�.
� No, teraz na pewno dostaniesz od ojca... Nie do��, �e uciekasz z domu na takie obrzydliwe imprezy, to
jeszcze w samej koszulce! Ty, ze swoim bronchitem!
Wk�adaj to natychmiast � i naci�gn�a Kleksikowi na g�ow� gruby sweter.
Pomachali�my mu r�kami, niby to ze wsp�czuciem, ale w gruncie rzeczy z zazdro�ci�, i kul�c si� z zimna,
przemokni�ci do suchej nitki pop�dzili�my
przed siebie. Do domu mieli�my jeszcze co najmniej dziesi�� minut drogi.
Byle do przystanku. W autobusie b�dzie ju� cieplej. Niestety, mieli�my pecha. Kiedy zziajani dobiegli�my do
przystanku, autobus odje�d�a�
w�a�nie, zreszt� przepe�niony niesamowicie. O dostaniu si� do nast�pnego te� trudno marzy�. Na przystanku
ca�e t�umy ludzi, jak zwykle, kiedy
ko�czy si� mecz. Rozgl�dali�my si� bezradnie. Mo�e jaka� okazja? Niekiedy kierowcy brali st�d na �ebka, wi�c
ruszyli�my na skrzy�owanie. Raptem,
z piskiem hamulc�w i opon na mokrej jezdni, zatrzyma� si� ko�o nas zielony fiat. Z okna wychyli�a si� g�owa
szpakowatego kud�acza w wielkich
przydymionych okularach.
� Gdzie tu szpital? � zachrypia�. � Mam w wozie dwu rannych ch�opc�w...
� Rannych?
� By�a kraksa na Drugich Krzy��wkach. Udzieli�em im pierwszej pomocy, ale musz� zaraz do szpitala, bo
jeszcze wykituj� mi w wozie...
� Szpital? � powt�rzy�em podniecony. � Szpital jest na Tarnobrzeskiej... Musi pan najpierw Alej�
Kusoci�skiego prosto, a potem w czwart� przecznic�
w prawo, to znaczy w ulic� Ko�ciuszki, a potem w lewo Wr�blewskiego, i znowu w lewo, zaraz za rondem, a
potem w prawo na Hirszfelda i na ulic�
Baon�w a stamt�d ju� b�dzie prosto...
� Ja to mam wszystko spami�ta�? � zdenerwowa� si� kierowca. � Mo�e jest jaki� bli�szy szpital?
� Nie, nie ma.
� Ja panu poka�� drog� � zaofiarowa� si� nagle Zyzio.
� Nie chcia�bym ci� fatygowa�...
� Mieszkam w tamtej stronie.
� No to wsiadaj! Tylko ostro�nie... � kierowca otworzy� drzwi.
Zyzio wsun�� si� szybko. W�z odjecha�.
Niemal w tej samej chwili us�ysza�em za plecami klakson. Obr�ci�em si�. Podje�d�a� do mnie fiat koloru
niedojrza�ej cytryny, ostatni model,
z bocznymi listwami, jak zd��y�em zauwa�y�. Z okna wychyli� si� czarny kud�acz w takich samych
przydymionych wielkich okularach.
� Gdzie jest szpital? � wybe�kota�, jakby w ustach mia� gor�ce kartofle.
� Pan z tej kraksy? � zapyta�em.
� Ju� wiesz?
� Przed chwil� jecha� jeden... z dzie�mi.
� Ja te� wioz� dwu szczeniak�w w banda�ach. Boj� si�, �e maj� uraz czaszki, be�kocz� co� od rzeczy. Gdzie
ten szpital?
� Nie wiem, czy pan tam trafi, droga dosy� skomplikowana, ale m�g�bym... � zawaha�em si�.
� M�g�by� zabra� si� z nami i pokaza�? � podchwyci� �apczywie kierowca.
� Tak... tylko �e ja...
� Nie b�j si�, je�li ci nie po drodze, ja ci� odwioz� z powrotem, odstawi� do samego domu � rzek� po�piesznie
kierowca. � Wsiadaj.
Nie namy�la�em si� d�u�ej. Chcia�em wpakowa� si� na przednie siedzenie, ale powstrzyma� mnie.
� Tutaj siedzi m�j syn. Nie widzisz?
Rzeczywi�cie, kto� siedzia� na przednim siedzeniu.
� Pakuj si� na tylne... i je�li jeste� tak �askaw, to si�d� po�rodku, mi�dzy tymi dwoma z wypadku...
� Dlaczego?
� B�dziesz ich trzyma�. Oni maj� jakie� zaburzenia...
� Je�li pan uwa�a, �e mog� pom�c im...
� Tak uwa�am � powiedzia� kierowca otwieraj�c tylne, drzwi wozu.
Wsun��em si� do �rodka. W p�mroku zamajaczy�y jakie� postacie z obanda�owanymi g�owami. S�ycha� by�o
bez�adn� mow� i j�ki. Jak mog�em najostro�niej,
ulokowa�em si� mi�dzy ofiarami wypadku. Od razu ten ch�opak po prawej stronie chwyci� mnie kurczowo za
r�k� i wybe�kota�: mamo... Patrzy�em
na niego z niepokojem. Rzeczywi�cie mia� zaburzenia. Zastanawia�em si�, czy go znam... Nie, z pewno�ci� nie
chodzi� do naszej szko�y, zapewne
jaki� Defonsiak. Mo�e go nawet znam z widzenia, ale trudno zidentyfikowa�. Ca�� twarz mia� w banda�ach,
tylko ta r�ka... Tak, to by�a na pewno
r�ka ucznia, do�� niechlujnego zreszt�, d�ugie, brudne paznokcie i plamy od d�ugopisu na palcach.
� Zmok�e� � powiedzia� kierowca przygl�daj�c mi si� uwa�nie. � Wracasz pewno z meczu. Zmarz�e�?
� Troch�.
� Przezi�bisz si� � powiedzia� z trosk�. � Mam tu na wierzchu sweter syna. W�� go.
� Nie warto, wytrzymam jako� � odpar�em.
� To jednak mo�e potrwa�, zanim ulokujemy tych biedak�w � kierowca wyci�gn�� wielki we�niany sweter,
golf w bia�e i czarne pasy. � Trzymaj!
Nie zdo�a�em si� oprze� pokusie. By�em przemoczony do suchej nitki i skostnia�y. Pomy�la�em, jak przyjemnie
by�oby wtuli� si� w taki puszysty,
cieplutki sweter.
� Pomog� ci � powiedzia� kierowca i szturchn�� syna � Andrzej, pom� koledze, no, nie �pij. � Po czym
obr�ci� si� do mnie:
� Niewygodnie tu jest si� przebiera�, bo ciasno, ale pomo�emy ci � to m�wi�c do sp�ki z zaspanym synalem
nadstawi� i rozci�gn�� sweter tak,
bym m�g� �atwo si� wsun��.
� No, jazda, najpierw pakuj t� biedn� �epetyn�!
Wsadzi�em po�piesznie g�ow�, ale nie mog�em jej przepcha�.
Uwi�zia gdzie� w po�owie golfa. Chcia�em pom�c sobie r�kami, lecz nagle stwierdzi�em przera�ony, �e nie
mog� wykona� nimi �adnego ruchu. Co� przycisn�o
je mocno do mojego tu�owia. Zdj�y mnie najgorsze przeczucia. Strach �cisn�� za gard�o. Czy�bym by�
zwi�zany?! Chcia�em si� zerwa� z miejsca...
Nadaremnie. Czyje� r�ce trzyma�y mnie mocno. Ko�o mnie dzia�o si� co� niedobrego. S�ysza�em zd�awione
szepty, sapanie i szelesty. Raz po raz
dotykano mnie, co� przesuwa�o si� przez moje plecy i piersi, coraz trudniej by�o oddycha�. Zak�adaj� mi wi�zy,
obwi�zuj� sznurem � pomy�la�em.
Zebra�em wszystkie si�y, zacz��em rzuca� si� jak ryba w sieci, pr�bowa�em tak�e krzycze�, ale zakrztusi�em si�
od razu, bo we�na dosta�a mi
si� do gard�a, mia�em jej pe�ne usta. Czu�em, �e si� dusz�.
� Co ty wyrabiasz? � us�ysza�em g�os kierowcy � po co te nerwy, spokojnie, zaraz wszystko b�dzie dobrze.
Obci�gnijcie mu sweter.
No, nareszcie, czyje� r�ce szarpn�y sweter u do�u i moja g�owa wydoby�a si� z dusz�cych fa�d�w na powietrze.
Patrzy�em oszo�omiony. By�em
skr�powany r�kawami swetra, opasywa�y mnie ciasno na krzy�, ich ko�ce zwi�zano z ty�u. Rzekomi �ch�opcy z
wypadku�, wci�� jeszcze z g�owami
w banda�ach, trzymali mnie mocno za ramiona. Trzeci ch�opak, �w �synal kierowcy�, kl�cza� na opuszczonym
oparciu przedniego fotela i flegmatycznie
okr�ca� mnie, jak mumi�, banda�em. Zaczerpn��em tchu i zdj�ty �miertelnym strachem, wyda�em okrzyk grozy.
Ale niemal w tej samej chwili banda�
zacisn�� mi si� ciasno wok� ust.
I wtedy nie mia�em ju� �adnej w�tpliwo�ci. To by�o zupe�nie nieprawdopodobne, to by�o nie do uwierzenia,
jednak... A jednak musia�em w to uwierzy�.
Zosta�em porwany.
Rozdzia� II
W�� ESKULAPA
Przesta�em szarpa� si� w wi�zach. To nie mia�o sensu. Zreszt� opu�ci�y mnie si�y. Zapewne nie by�em tego dnia
w najlepszej kondycji. Czu�em,
jak zamieniam si� w kawa� bezw�adnego drewna. Nie dlatego, �e zmok�em i ch��d przenika� mnie do szpiku
ko�ci � po prostu dr�twia�em ze strachu.
Dok�d mnie wioz�? Co zrobi� ze mn�? Z pewno�ci� mo�na si� spodziewa� wszystkiego najgorszego. To �otry
bez skrupu��w! Tak mnie podst�pnie
zwi�za� i zakneblowa�! Najbardziej oburza� mnie ten knebel!
Oprawcy! Gdybym mia� katar, udusi�bym si� przecie�. Czy o tym nie pomy�leli? A mo�e im nie zale�y na moim
�yciu? Nie, to zbyt pesymistyczne przypuszczenie.
C� by im przysz�o z mojej �mierci? Z pewno�ci� porwano mnie, aby wymusi� okup. To najcz�stszy pow�d
porwania. Do licha, ale dlaczego akurat
mnie? Wszyscy wiedz�, �e moi rodzice s� raczej biedni. Ile mogliby zap�aci� za mnie? Nie wiem, czy sta� by ich
by�o na sto tysi�cy, nawet gdyby sprzedali
wszystko, co maj�, ��cznie z obr�czkami ma��e�skimi i dwoma pier�cionkami mamy, ��cznie z telewizorem i
lod�wk�. Nie posiadamy przecie� samochodu
ani wi�kszej sumy na ksi��eczce oszcz�dno�ciowej w PKO, po prostu grosze... A mo�e jednak zebra�oby si� sto
tysi�cy? Mo�e nawet sto dziesi��?
Gdyby ojciec sprzeda� wszystkie medyczne ksi��ki i instrumenty... Sto dziesi�� � stropi�em si�. To ju� co�
znaczy � pomy�la�em przygn�biony.
Dla znacznie mniejszych sum zabijano ludzi. Tak, to wcale niewykluczone, �e zosta�em porwany dla okupu, ale
nie wolno mi traci� nadziei. Jeszcze
du�o mo�e si� zdarzy�. Mo�e zatrzyma� ich milicja drogowa za przekroczenie szybko�ci... albo mog� wpa�� w
po�lizg... albo sko�czy im si� benzyna
i b�d� musieli podjecha� na stacj�... To wszystko daje mi szans�. Byle tylko mie� oczy otwarte na wszystko i nie
przegapi� okazji. Ostatecznie, taki
cz�owiek w banda�ach, jak ja, musi zwraca� na siebie uwag� ludzi, a w dodatku cz�owiek o zabanda�owanych
ustach.
Swoj� drog� ciekawe, czemu nie zawi�zali mi tak�e oczu. Porywacze zwykle zawi�zuj� ofierze oczy, aby nie
mog�a si� zorientowa�, kt�r�dy i dok�d
jest wieziona. Moi prze�ladowcy s� widocznie zbyt pewni siebie. Wida� to zreszt� po ich je�dzie. Wcale nie
�piesz� si�, nie okazuj� �adnej nerwowo�ci.
Samoch�d sunie po mokrej jezdni raczej ostro�nie, nie wyprzedza nikogo, respektuje wszystkie przepisy
drogowe. Mog� spokojnie �ledzi� tras�.
Jedziemy na razie w kierunku szpitala. Czy�by jednak wmieszana w to by�a s�u�ba zdrowia? Nie! Mijamy
szpital! Skr�camy w Aleje Krasnopolskie.
Co to?! Os�upia�em z wra�enia. Co to ma znaczy�, do jasnej Andromedy! Wje�d�amy w bram� dobrze mi
znanego uczyliszcza... na dziedziniec szko�y
Ga�czy�skiego! Ogarn�y mnie najgorsze przeczucia. Tak, musz� by� przygotowany na najgorsze. Tego si�
zupe�nie nie spodziewa�em! Jestem
na terenie Defonsiarni!
Z przedniego siedzenia rozleg� si� przykry rechot. To �mia� si� �w gruby kierowca. Odpowiedzia� mu chichot
tych szczeniak�w, kt�rzy mnie trzymali.
� Demontujemy g�by, panowie � rzek� kierowca, po czym �ci�gn�� ze swojej twarzy wspania�� czarn� brod�
oraz w�sy, zdj�� okulary, a na ko�cu z wyra�n�
ulg� zerwa� z g�owy kud�at� peruk�.
Za jego przyk�adem wszyscy okularnicy znajduj�cy si� w wozie zdj�li okulary, a ci dwaj, kt�rzy mnie przedtem
trzymali, zacz�li sobie spiesznie
odwija� banda�e oraz odkleja� z policzk�w sztuczne pryszcze i blizny, a nast�pnie u�o�yli je starannie w
specjalnym pude�ku. Potem ten ch�opak,
kt�ry siedzia� z przodu, w�o�y� pude�ko razem z banda�ami, okularami oraz sztucznym uw�osieniem kierowcy
do plastykowego worka i rzuci� pod
siedzenie.
Patrzy�em na to wszystko os�upia�y. Twarz kierowcy wydawa�a mi si� teraz zupe�nie znajoma. Ale� tak! Nie
mog�em si� myli�. To Gruby Cypek z wrogiej
nam szko�y nr 2, w�dz obrzyd�ych Defonsiak�w, przero�ni�ty �obuz z �smej B.
W tym momencie przesta�em si� ba� o �ycie, natomiast poczu�em wstyd, bezsiln� z�o�� i upokorzenie, a to by�o
bodaj jeszcze gorsze. Tak da�
si� podej�� i zrobi� w konia! Ale kto by pomy�la�?! Nigdy nie widzia�em Cypka przy kierownicy w
samochodzie! I ta charakteryzacja!
� Ty draniu! � wykrztusi�em, zapominaj�c ze wzburzenia, �e wci�� mam zakneblowane usta!
Gruby Cypek, zdaje si�, zrozumia� jednak dok�adnie, co mia�em mu do powiedzenia, bo poklepa� mnie po
�opatkach i powiedzia�:
� Niepotrzebnie si� w�ciekasz i bulgoczesz, Okist. Uspok�j si�. Nie mam z�ych zamiar�w. Uspok�j si� i
pos�uchaj. Zaraz rozwi��� ci usta i my�l�,
�e si� zachowasz kulturalnie, nie b�dziesz rozrabia� i wrzeszcza�. Sensacja i rozg�os niepotrzebne s� ani nam, ani
tobie. Zastan�w si� tylko,
czy chcesz, �eby ca�a szko�a wiedzia�a, �e da�e� si� nabra� i z�apa� jak dziecko? Co ja m�wi�: szko�a... ca�e
miasto! Ca�e miasto �mia�oby si� z
ciebie, �e zosta�e� porwany najprostszym, klasycznym sposobem, tak prostym, �e a� g�upim, i zwi�zany jak
prosi� albo raczej baleron... No,
czy chcia�by�?
Nie, do licha, nie mia�em najmniejszej ochoty. Jedynym moim marzeniem teraz by�o, �eby si� nikt nie
dowiedzia�. Taka kompromitacja, taki wstyd!
Gdyby jutro si� dowiedzieli w szkole, �e da�em si� Cypkowi tak �atwo wystrychn�� na dudka, by�bym
sko�czony, pogr��ony na wieki w opinii. I nie
pozbiera�bym si� ju� nigdy. Najmniejszy f�fel z pierwszej m�g�by mi si� roze�mia� w nos... taka ha�ba!
� No wi�c, Okist, chyba mog� ci� zacz�� rozwi�zywa� � podj�� Cypek. � Je�li zgadzasz si� ze mn�, daj znak
oczami, trzy razy zamknij powieki, a
b�d� wiedzia�, �e zawieramy umow�, ja ci� rozwi���, a ty nie b�dziesz robi� przedstawienia, piekli� si� i
krzycza�...
Zamruga�em trzy razy powiekami...
� Rozwi��cie mu usta � powiedzia� Cypek do Defonsiak�w.
� Wierzysz mu? � skrzywi� si� brzydal o ptasiej twarzy, z du�ym, jakby obwis�ym nosem, kt�ry od pocz�tku
wydawa� mi si� znajomy. Tak, teraz przypomnia�em
sobie. Ten ch�opak by� reporterem w gazecie Defonsiak�w i nazywa� si� Zenon Krogulec.
� Jasne, �e wierz� Okistowi � powiedzia� Cypek � bo wiem, �e nie jest g�upi. Na jego miejscu te� bym si�
zgodzi�. Krogulec i ten drugi Defonsiak
rozwi�zali mnie niech�tnie.
� Co to ma wszystko znaczy�? � wybuchn��em. � Co chcecie ze mn� zrobi�?!
� Nie b�j si� � odpar� Gruby Cypek � nie mam zamiaru robi� ci przykro�ci. Ostatecznie, jeste� te�
redaktorem i pisarzem. My, literaci, powinni�my
trzyma� wsp�lny front. Jedziemy na tym samym koniu. Nic ci nie zrobi�.
� Nic?
� S�owo daj�, nawet nikomu nie powiem, �e ci� porwa�em.
� A oni? � wskaza�em brod� na Defonsiak�w.
� To moi ludzie � powiedzia� Cypek � ich obowi�zuje tajemnica s�u�bowa. Mo�esz by� spokojny, Tomciu.
� To po co mnie porwa�e�?!
� To pomys� Otr�busa...
� Otr�busa? � wykrzykn��em zdziwiony. � Doktora Otr�busa? Tego ze szpitala? � przed oczyma stan�� mi
poczciwy, wiecznie zalatany okularnik w bia�ym
kitlu, znakomity lekarz, a w dodatku zapalony aktywista, dusza wielu zwi�zk�w i stowarzysze� naszego miasta.
� Wiesz, �e on ma hyzia na punkcie pracy z m�odzie�� � ci�gn�� Cypek. � Niedawno zosta� prezesem
Oddzia�u PCK w naszym mie�cie i postanowi�
pozak�ada� czerwonokrzyskie ko�a we wszystkich szko�ach. Na pierwszy ogie� posz�a nasza buda. Nieopatrznie
si� zapisa�em...
� Nieopatrznie?
� Zawsze marzy�em, �eby robi� zastrzyki � wyzna� Cypek.
Spojrza�em na niego podejrzliwie. Zgrywa doros�ego, a czasem palnie co� jak niedorozwini�ty f�fel.
� I tylko z powodu zastrzyk�w?
� No i doktor Otr�bus obieca� mi, �e jak zorganizuj� ko�o, to postara si�, �ebym zosta� prezesem � Cypek
westchn��. � To by�a moja ostatnia
szansa, �eby co� znaczy� w szkole... Wiesz, �e na wszystkie urz�dy, stanowiska i funkcje w naszej budzie
powpycha�y si� dziewczyny. Tak, zostali�my
zepchni�ci na samo dno � westchn�� sm�tnie � grozi nam czarne niewolnictwo, u�ywaj� nas do ci�kich rob�t
i jeszcze skar�� nauczycielom. Nie
wiem, jak u was, ale my zostali�my zepchni�ci. Pomy�la�em wi�c, �e mog� chocia� w PCK by� prezesem, ale
nie wiedzia�em, �e ten Otr�bus tak
nas pogoni...
� Pogoni�? W jakim sensie?
� Od razu urz�dzi� chyba z siedem kurs�w. Kurs pierwszej pomocy, higieny, piel�gnacji i jak skaka� ko�o
starc�w...
� Co ty?!
� A do tego jeszcze mamy kr�ci� film instrukta�owy pod tytu�em �Wypadek samochodowy�, czy te� �Ratujmy
ofiary wypadku!�, dok�adnie jeszcze
nie zosta�o ustalone...
� Dobrze � przerwa�em mu nieco ju� zniecierpliwiony � ale ja wci�� nie rozumiem, dlaczego zosta�em
porwany.
� No w�a�nie ten film...
� Film ma by� o ratowaniu, a nie o porywaniu � zauwa�y�em ostro.
� Oczywi�cie. Ale w�a�nie Otr�bus kaza�...
� Nie pr�buj mi wm�wi�, �e Otr�bus kaza� mnie porwa�...
� To znaczy... nie uzgodnili�my szczeg�owo z Otr�busem, ale poleci� mi ju� dawno, �ebym nawi�za� z wami
kontakt.
� Z nami?
� Z m�odzie�� z waszej szko�y... �eby u was te� za�o�y� takie ko�o... No i �eby w tym celu sprowadzi� kogo� z
was na rozmow�... Oczywi�cie wykr�ca�em
si�. Wszyscy wykr�cali�my si�. Otr�bus nie wie, �e my i wy dawno zerwali�my z sob� wszystkie kontakty i
stosunki, nawet dyplomatyczne. Po prostu
nie wie, �e mi�dzy nami jest wojna. On by nawet tego nie zrozumia�, gdybym mu pr�bowa� wyt�umaczy�, on
�yje w samaryta�sko-higienicznym �wiecie.
Dzisiaj akurat mamy kr�cenie filmu i pokaz banda�owania i Otr�bus postanowi� was koniecznie sprowadzi�,
�eby�cie si� przyjrzeli i �eby was
zach�ci� do za�o�enia ko�a w waszej budzie. Wyda� mi stanowczy rozkaz i nie mog�em si� ju� d�u�ej wykr�ca�.
Rozumiesz sam, w jak trudnej
znalaz�em si� sytuacji. Gdybym zwyczajnie do was przyszed�, na pewno by�cie mnie nie s�uchali, dosta�bym od
razu kopa albo jeszcze gorzej...
No i wtedy przysz�a mi ta my�l do g�owy... Chyba zd��yli�my na czas � spojrza� na rozleg�y dziedziniec
szko�y. � Zobacz, Otr�bus w�a�nie robi
przegl�d sprawno�ci dru�yn ratowniczych, zaraz b�d� kr�ci�, kamery s� ju� na stanowiskach...
Powiod�em oczami po terenie Defonsiarni. Roi�o si� tu od podnieconych Defonsiak�w. Wzd�u� d�ugiej alei przy
boisku le�a�y �ranne ofiary wypadku�.
Chyba, tak na oko, ze czterdzie�ci. Nad nimi pochyla�y si� Defonsiaczki i �opatrywa�y� ich po�piesznie, a obok
czekali ju� �sanitariusze� w
bia�ych kitlach z noszami.
Powy�ej, na tarasie szko�y, s�awnym S�onecznym Tarasie o marmurowych stopniach, kt�rego tak zawsze
zazdro�cili�my Defonsiakom, sta� wysoki
osobnik w okularach jak dow�dca operacji na wysuni�tym przycz�ku, w otoczeniu licznej �wity adiutant�w w
bia�ych fartuchach oraz filmowc�w
z kamerami w r�kach. To by� w�a�nie Otr�bus w ca�ej chwale swojej.
� Zaraz mu zamelduj� � powiedzia� Cypek czesz�c si� nader dok�adnie.
Dopiero teraz zauwa�y�em, �e by� tego dnia wyj�tkowo starannie domyty, r�owy jak wypiel�gnowany
prosiaczek i nawet mia� wyczyszczone paznokcie,
co mu si� rzadko zdarza�o.
� Pami�taj, r�b dobr� min� � poucza� mnie. � Otr�bus b�dzie zachwycony. Ty te� w nagrod� na pewno
zostaniesz prezesem. Jeszcze mi b�dziesz
wdzi�czny, �e ci� schwyta�em i dostarczy�em...
Zmierzy�em Cypka w�ciek�ym wzrokiem.
� Ty jeste� wariat � sykn��em. � R�nie o tobie m�wili, wiedzia�em, �e jeste� stukni�ty, ale ty jeste� po
prostu regularny wariat.
Cypek zarechota�.
� Ka�dy prawdziwy artysta jest wariat, mo�esz si� spyta� pana Go��bka. Wszystko polega tylko na tym, �eby
by� stukni�tym prawid�owo. Ciekawym,
czy ty by� wymy�li� lepszy spos�b na sprowadzenie ci� tutaj... No, mo�e by� co� zaproponowa� skuteczniejszego
i szybszego, s�ucham.
Odchrz�kn��em sapi�c ze z�o�ci. Nie mog�em niestety nic wymy�li� ani zaproponowa�. Wi�c powiedzia�em
tylko:
� Gdyby Otr�bus wiedzia�, jak ty werbujesz...
Cypek za�mia� si�.
� On si� nigdy nie dowie. I nie potrzebuje wiedzie�. Oczywi�cie ty mu nie powiesz � przejrza� si� w lusterku,
strzepn�� py�ek z marynarki. � No,
to jeste�my gotowi. Podje�d�amy pod punkt dowodzenia.
Uruchomi� ponownie samoch�d; podjechali�my powoli i dostojnie pod sam taras.
� Kto to?! � zapyta� zaskoczony Otr�bus i zbli�y� si� do nas zeskakuj�c sprawnie z siedmiu tarasowych stopni.
Gruby Cypek wygramoli� si� z wozu i otrzepawszy powt�rnie marynark� tudzie� upewniwszy si�, �e ma
paznokcie w porz�dku, wypr�y� si� s�u�bowo
i zameldowa�:
� Dostawi�em Rejtaniaka, panie doktorze.
� Brawo � powiedzia� Otr�bus � spisa�e� si� bardzo dobrze. Tak w�a�nie powinien dzia�a� cz�onek naszej
organizacji w nag�ych wypadkach.
Szybko i niezawodnie. Udzielam ci pochwa�y w imieniu s�u�by. Poka� mi tego koleg�.
� Tak jest! � Gruby Cypek wypr�y� si� ponownie i rzuci� do Krogulca:
� Otworzy� drzwi wozu! Podsun�� Okista!
Krogulec otworzy� drzwi, dwu pozosta�ych oprawc�w schwyci�o mnie brutalnie i wystawi�o na widok, nie
opuszczaj�c wozu. Otr�bus wytrzeszczy� oczy.
� Co to? Dlaczego on jest w banda�u?
� Prosi�em go, �eby da� si� zabanda�owa� w ramach �wicze� � wyja�ni� nie zmieszany Cypek.
� Ale dlaczego zabanda�owa�e� go razem z r�kami?
� To w ramach unieruchamiania z�amanych ko�czyn � odpar� szybko Cypek. � On si� zgodzi�, �eby go
zabanda�owa� z r�kami. On jest bardzo
ideowy, prosz� pana.
Doktor Otr�bus obr�ci� z powrotem do mnie swoj� twarz zaciekawionej kobry.
� To ju� drugi dzisiaj ze szko�y Rejtana � zauwa�y� g�o�no.
� I drugi, kt�ry od razu zgodzi� si� na banda�owanie. Znieruchomia�em z wra�enia. Drugi? Czy to znaczy, �e
Zyzio Gnacki te� wpad� w ich r�ce i
te� go tu przywie�li?
� Brawo! � Otr�bus spojrza� na mnie z uznaniem. � Zawsze twierdzi�em, �e tak�e w szkole Rejtana s� ideowi
ch�opcy, a wy nie chcieli�cie wierzy�
� rzek� z lekkim wyrzutem do Defonsiak�w.
Chcia�em w tym miejscu gwa�townie sprostowa� i wyja�ni�, jak naprawd� stoj� sprawy, ale w ostatniej chwili
ugryz�em si� w j�zyk. L�k przed ha�b�
i kompromitacj� zwyci�y�. I zamiast zdemaskowa� niecne praktyki Cypka, milcza�em, a nawet zdoby�em si� na
kwa�ny u�miech, kt�ry zreszt�
zachwyci� Otr�busa.
� Jak si� nazywasz, m�j kochany? � zapyta� �yczliwie.
� On si� nazywa Tomek Okist � wyr�czyli mnie us�u�nie Defonsiacy � to jest syn tego okulisty Okista.
� Ach tak! � Otr�bus rozja�ni� si� jeszcze bardziej. � Znam bardzo dobrze doktora Okista � powiedzia�. �
Ciesz� si�, Tomku, �e idziesz w �lady
ojca. Tw�j ojciec mia� pewne... obawy... � chrz�kn�� � to znaczy wyrazi� opini�, �e tracisz czas i energi� na
zbijanie b�k�w i r�ne g�upstwa...
Tym lepiej, �e otrz�sn��e� si� z tego...
Zaczerwieni�em si�.
� Prosz� pana, to s� przestarza�e opinie � wtr�ci� Gruby Cypek. � Tomek ju� dawno otrz�sn�� si�. On teraz
jest aktywist� w klasie, razem z tym
Gnackim. Pracuj� spo�ecznie, prosz� pana. Ja panu doktorowi przywioz�em najlepszy materia�, najbardziej
wyrobiony spo�ecznie.
� Znakomicie... znakomicie � powt�rzy� Otr�bus wpatruj�c si� we mnie niepokoj�co swoimi przenikliwymi
oczami kobry.
� To wspaniale, �e wy obaj, ty i ten Gnacki, podeszli�cie do sprawy z zapa�em i stawili�cie si� od razu na m�j
apel. Czekaj� was powa�ne funkcje
i obowi�zki w naszym ruchu. Mianuj� was pe�nomocnikami do spraw czerwonokrzyskich na terenie waszej
szko�y. Licz� na to, �e wkr�tce zorganizujecie
tam silne ko�o.
Czu�em, �e robi mi si� s�abo. Spojrza�em zezem na Grubego Cypka. U�miecha� si� z�o�liwie. Przekl�ty
Marcho�t! �eby tak nas wrobi�! Co za perfidny
pomys�! To ich zemsta... Zemsta wszystkich Defonsiak�w za to, �e ich o�mieszyli�my w naszej gazecie.
Odegrali si�, szkoda gada�!
� Prowad�cie dalej �wiczenia � ci�gn�� Otr�bus. � Po �wiczeniach bli�ej porozmawiam z Tomkiem Okistem
i z Gnackim, a teraz przenie�cie Tomka
do ambulansu...
� Czy mo�na mu udzieli� pomocy drugiego stopnia? � zapyta� Cypek. � Chcia�bym to opanowa� na medal,
panie doktorze, jak ju� mam ochotnika... Pan
doktor wie, �e teraz ma�o ch�tnych na ochotnik�w i do udawania pacjent�w, ka�dy chce tylko bawi� si� w
zabiegi...
� Dobrze, pod warunkiem, �e potem Tomek z kolei b�dzie si� wprawia� na tobie. No ju�, zabierajcie go szybko,
musimy ko�czy�, bo zrobi�o si� p�no.
Sanitariusze do mnie! Za�adowa� rannego na nosze!
Podbieg�o dw�ch Defonsiak�w, brutalnie wyci�gn�li mnie z wozu i rzucili na nosze. J�kn��em z b�lu.
� Stop! Nie tak gwa�townie! � krzykn�� Otr�bus. � Powt�rzy� manewr jeszcze raz! Z chorym trzeba
ostro�nie!
Tego jeszcze brakowa�o. Wzi�li mnie powt�rnie do samochodu i pocz�li wyci�ga� na nowo, pod surowym
okiem Otr�busa. Wprawdzie tym razem po�o�yli
mnie ostro�nie, ale z�o�liwie wykr�cili mi nog�. Oszala�y z b�lu, wyrwa�em z ich u�cisk�w ko�czyn� i kopn��em
jednego z nich, cz�ciowo niechc�cy,
to znaczy niechc�cy tak mocno, w �o��dek. Skuli� si�, a potem usiad� na ziemi.
Otr�bus spojrza� na niego zaskoczony:
� Co ty wyrabiasz? Dlaczego usiad�e� w ka�u�y?...
� To pan doktor nie widzia�? � wykrztusi� Defonsiak trzymaj�c si� za �o��dek. � On mnie kopn��.
� Kopn��e� sanitariusza? � Otr�bus obr�ci� do mnie zdziwion� twarz kobry.
� Nie wiem... Nic nie czu�em, panie doktorze � j�kn��em � noga mi zdr�twia�a.
� Jak to zdr�twia�a? � zaniepokoi� si� Otr�bus.
� Po tym obanda�owaniu straci�em czucie... Ta noga to kawa� drewna...
� Jak wy go zabanda�owali�cie! � przestraszy� si� Otr�bus. � Natychmiast rozwi�za� go i masowa�! �
spojrza� na zegarek. � Nowe komplikacje...
Jeste�my op�nieni o ca�� godzin�. A ja o �smej zaczynam dy�ur... Pr�dzej!
� Niech pan doktor si� nie denerwuje � powiedzia� Cypek � odwioz� pana doktora samochodem.
� Ty? A w�a�nie.. Mia�em ci� zapyta�. Co to ma znaczy�, �e ty za kierownic�?
� Bo... bo ja w�a�nie sko�czy�em kurs samochodowy... i szesna�cie lat, wi�c mog�... Melek B�k te�. To on
przywi�z� Gnackiego...
� Masz prawo jazdy?
� Tak jest... poka�� panu doktorowi...
� I ojciec ci pozwala je�dzi� po mie�cie?
� To w ramach uk�adu.
� Uk�adu?
� Mam uk�ad z ojcem. Zajmuj� si� obs�ug� techniczn� i myciem wozu, a za to mog� je�dzi� dwa razy w
tygodniu, po dwie godziny, w granicach stu
kilometr�w.
� Masz dobrego ojca � powiedzia� Otr�bus.
� Najlepszego pod s�o�cem. A ja jestem najlepszym synem � doda�. � Z pocz�tku m�czyli�my si� obaj, ale
potem doszli�my do doskona�o�ci.
Otr�bus spojrza� na niego z pewnym pow�tpiewaniem.
� Ty mi si� nie podobasz... Za g�adko ci wszystko idzie... Powiedz mi...
� Panie doktorze � przerwa� po�piesznie Cypek � temu Okistowi �cierp�a noga, on mo�e nie mie� kr��enia w
ko�czynie, wi�c mo�e najpierw ja za�atwi�
z tym Okistem... a porozmawiamy kiedy indziej... � nie czekaj�c na odpowied� lekarza, doskoczy� do mnie
spiesznie i wesp� z pomocnikami
wpakowa� mnie do stoj�cego na boku ambulansu.
� No � zatar� r�ce � to teraz pobawi� si� tob�.
� Co to ma znaczy�? � szarpn��em si� z niepokojem.
� Spokojnie, s�ysza�e�, co Otr�bus powiedzia�, mam si� na tobie �wiczy� � po�askota� mnie pod brod�.
� Co chcesz ze mn� zrobi�?! � wykrztusi�em.
� Wpuszcz� ci krople do nosa, a potem zaaplikuj� co� na uspokojenie... � rozgl�da� si� po otwartej apteczce
� to chyba b�dzie odpowiednie. Zapuszcz�
ci amoniak kroplomierzem do nosa.
Ogl�da� pod �wiat�o buteleczk�.
� Ty oprawco... Nie odwa�ysz si�! Ty sadysto!
� Kichanie oczy�ci ci przewody. M�wisz przez nos. Chyba zazi�bi�e� si� na tym stadionie � ci�gn�� z
okrutnym u�miechem Cypek � a na uspokojenie
za�yjesz to. P� butelki wystarczy.
� Co to?
� Olej rycynowy.
� Na uspokojenie! Oszala�e�?!
� Zobaczysz, jak ci� uspokoi! Zamknijcie drzwi ambulansu � zwr�ci� si� do Defonsiak�w w strojach
sanitariuszy. � Obawiam si�, �e pacjent
mo�e by� k�opotliwy... Trzymajcie go! Chyba jednak zaczniemy od �rodka na uspokojenie � to m�wi�c,
odkorkowa� butelk� z rycynusem.
� Po�a�ujesz! � krzykn��em. � Gnat przetr�ci ci ko�ci! On tu jest, na pewno zaraz tu wpadnie. Obroni mnie!
Cypek za�mia� si� grubo.
� Masz racj�, on ju� tu jest! � rzek� szyderczo. � Tylko �e sam potrzebuje obrony. Zobacz!
Ods�onili koc zwisaj�cy z drugiej �awki. Spojrza�em. Pod �awk� le�a� bia�y tob�... Nie, to nie tob�, to by� Zyzio
obanda�owany dok�adnie jak
mumia. Na twarzy mia� mask� tlenow�, tak� jakiej u�ywaj� wysokog�rscy wspinacze.
� Ratunku! � krzykn��em. � Na pom...
Zatkali mi usta.
� Uspok�j si�, bo za�o�ymy ci mask�, jak Gnackiemu � powiedzia� Cypek i pochyli� si� z butelk� nade mn�.
W tym momencie kto� zastuka� do drzwi ambulansu.
� Kto tam? � zapyta� Cypek.
� To ja, Krogulec... Doktor Otr�bus kaza� przerwa� zaj�cia i przyj�� na chwil�, bo b�dzie zbiorowa scena
filmowa, jak ca�a organizacja maszeruje
z Otr�busem...
Odetchn��em. No, to jeste�my uratowani od m�czarni, przynajmniej na razie. Ale Cypek u�miechn�� si�
szyderczo.
� Nie my�l, Tomciu, �e zabieg ci si� upiecze. Id�cie sami z Krogulcem � zwr�ci� si� do Defonsiak�w w
strojach sanitariuszy. � Ja tu jeszcze
zostan� jaki� czas z pacjentem. Jakby Otr�bus pyta�, powiedzcie mu, �e stawiam zdr�twia�ego Tomcia na nogi i
�e zaraz przybiegn� razem z Tomciem,
ale nich nie czekaj� na nas.
Gdy Defonsiacy wybiegli, usiad� okrakiem na mnie i z�apa� mnie za nos. Dusz�c si�, otworzy�em usta. Pot
wyst�pi� mi na czo�o. Cypek ze z�o�liwym
u�miechem pochyli� si� nade mn� z otwart� butelk�.
� Wyduldasz chyba wszystko, Tomciu, za�o�� si�, �e w czterech �ykach, uwa�aj...
Nie doko�czy�, bo w tej samej chwili pad� jak ra�ony na pod�og�. Butelka potoczy�a si� z brz�kiem pod �awk�.
Rozdzia� III
GORSZ�CE SCENY W AMBULANSIE
Upadek Grubego Cypka by� tak nag�y i niespodziewany, �e przez moment nie chcia�em wierzy� w�asnym
oczom, a potem pomy�la�em, �e co� mi si� popl�ta�o
ze �wiadomo�ci�, zbyt ci�kie mia�em prze�ycia, nerwy nie wytrzyma�y napi�cia i w rezultacie film mi si�
urwa�, rzeczywisto�� p�k�a jak balon,
a ja znalaz�em si� w niepowa�nym �wiecie snu i bzdurnych iluzji. A jednak to nie by� sen, nawet bowiem w
najbardziej bzdurnym �nie nie m�g�bym
zobaczy� tego, co zobaczy�em w chwil� p�niej, gdy uda�o mi si� wykr�ci� g�ow� i spojrze� w d�, na pod�og�
karetki. Zyzio Gnacki kl�cza� obok
powalonego wodza Defonsiak�w, g�aska� go pieszczotliwie po policzku i przemawia� do niego czule:
� No, stary, co ty wyprawiasz, �yjesz jeszcze chyba, grubasku, otw�rz oko i powiedz, �e nic ci si� nie sta�o...
Doprawdy, Zyzio co jaki� czas funduje mi niespodzianki! Ju� mi si� zdaje, �e go pozna�em na wylot, a tu nagle
zn�w zaskakuje mnie jak�� nieprzewidzian�
reakcj�. Tym razem zaskoczy� mnie raczej nieprzyjemnie. Jego �ale nad tym z�o�liwym grubasem wyda�y mi si�
g��boko niesmaczne.
� Co to za szopka, Zygmunt � powiedzia�em ostro. � Czemu si� cackasz z tym gadem... lepiej rozwi�� mnie i
powiedz, jak si� uwolni�... i w og�le
co si� tu sta�o, bo nie bardzo rozumiem?
Gnacki spojrza� na mnie wystraszony.
� �le si� sta�o � wybe�kota�. � Sta�a si� straszna rzecz... Ja... ja go chyba zabi�em.
� Co ty?
� Zobacz! Nie rusza si�. Jak upad�, musia� uderzy� o co� g�ow�...
� Rozwi�� mnie najpierw... � powiedzia�em.
Gnat rozwin�� mnie szybko z banda�y.
� Wi�c to ty go powali�e�? � zapyta�em z niedowierzaniem rozcieraj�c sobie zdr�twia�e r�ce.
� Oczywi�cie, �e ja. A ty co my�la�e�? �e sam si� przewr�ci�? Zobacz � wyci�gn�� przed siebie r�ce, a ja
dopiero teraz spostrzeg�em, �e przeguby
obu r�k, w nadgarstku, ma podrapane do krwi.
� Do licha � wykrzykn��em � kto ci� tak urz�dzi�?! Ci dranie, Defonsiacy?!
� Ja sam.
� �artujesz!...
� Widzia�e�, �e le�a�em pod �awk� obanda�owany dok�adnie jak mumia. Naumy�lnie tam si� stoczy�em, bo
zobaczy�em pod t� �awk� ostry kant...
� Kant?
� Wspornika tej kanapki. Uda�o mi si� przysun�� do niego, no i...
� Przetar�e� sobie wi�zy! Bardzo bola�o?
� Dosy�, ale zni�s�bym wi�kszy b�l, byle tylko wydosta� si� z r�k Defonsiak�w. Ba�em si� tylko, �eby Cypek
nie zauwa�y�, ale on na szcz�cie
zaj�ty by� tob�. Gdy mia�em ju� r�ce wolne, rozkr�ci�em si� �atwo z banda�y i znienacka podci��em Cypkowi
nogi.
Spojrza�em na le��cego grubasa i mnie tak�e zacz�� ogarnia� niepok�j.
� On chyba rzeczywi�cie nie oddycha � powiedzia�em.
� Co my teraz zrobimy?
� Nie wiem... Szkoda grubasa � westchn��em. � Wr�g, bo wr�g, ale zawsze... Cholernie g�upio zabi� kogo�...
� Tak, cholernie g�upio.
� I w dodatku nikt nie uwierzy, �e my niechc�cy...
� Mo�e on jeszcze nie wykitowa� ca�kiem � rzek� z nadziej� Zyzio. � Sprowadz� doktora Otr�busa, mo�e co�
z nim zrobi...
� Daj spok�j � przestraszy�em si� � lepiej sami zbadajmy Cypka. Sprawd�, czy ma t�tno.
Gnacki wzi�� grubasa za przegub r�ki.
� Nic nie czuj� � wykrztusi� przera�ony.
� Ale mo�e mu serce jeszcze bije... pos�uchaj.
Gnacki spojrza� na Cypka niepewnie, po czym przy�o�y� mu ucho do piersi.
� Nic nie s�ysz�!
� Niemo�liwe! S�uchaj lepiej! On ma t�uszczu na p� metra pod sk�r� i ten t�uszcz t�umi... dlatego s�abo
s�ycha�.
Gnacki przytuli� ponownie ucho i powiedzia� b�agalnie:
� No, Cypisku, grubasku, daj jaki� znak �ycia... nie umieraj, do licha, nie mo�esz nam tego zrobi�, to by�oby
najwi�ksze dra�stwo z twojej strony!
Powiedz, �e udawa�e�, �eby nas przestraszy�, no, Cypusiu, otw�rz oko albo przynajmniej mrugnij...
B�agania Zyzia zosta�y wys�uchane. Oto nagle oko Cypka otworzy�o si�... a mnie dreszcz od razu przeszed�, bo
by�o to bardzo przytomne oko. Chcia�em
ostrzec Zyzia, ale by�o ju� za p�no. Podst�pny grubas korzystaj�c z okoliczno�ci, a mianowicie z niewygodnej
pozycji Zyzia, kt�ry bada� mu
z po�wi�ceniem serce, zdradzieckim nag�ym ruchem obj�� Zyzia obur�cz i przycisn�� do siebie. Nast�pnie
przewali� si� z nim na bok i przez chwil�
kot�owali si� obaj, wreszcie uda�o si� Cypkowi wydosta� na wierzch, po�o�y� na plecach Zyzia i przygnie�� go
swym ogromnym ci�arem. Uzna�em,
�e nie ma co d�u�ej zwleka� i ruszy�em do akcji.
Porwa�em banda� i paroma szybkimi ruchami sp�ta�em grubasowi nogi. Nawet nie zauwa�y� z pocz�tku, bo
wci�� jeszcze ugniata� p�ywego Zyzia.
Dopiero, gdy chcia�em okr�ci� banda�em jego wielk� defonsiack� g�ow�, zerwa� si� i pocz�� na o�lep
wymachiwa� pi�ciami. Uda�o mu si� na moment
jakim� cudem stan�� na skr�powanych nogach, a nawet podskoczy� dwa razy. Niestety, trzeci skok by�
nieszcz�liwy. Cypek zachwia� si� i wpad�
pechowo prosto do tekturowego pud�a z brudn� bielizn�, kt�ra w�a�nie chyba mia�a jecha� do pralni tym
ambulansem.
Przez kilka sekund strasznie kot�owa�o si� w pudle. Kitle lekarskie, czepki, prze�cierad�a, r�czniki, bia�e spodnie
� wszystko wzlatywa�o do g�ry.
Cypek grzeba� si� rozpaczliwie, ale nie m�g� si� wygrzeba�, przeciwnie, zagrzeba� si� jeszcze bardziej, chyba
si�gn�� dna pud�a i uton��
zupe�nie w bieli�nie. Tylko zwi�zane nogi wystawa�y mu z niej i stercza�y do g�ry �a�o�nie. Macha� nimi
bezradnie, tak jak macha ogonem schwytana
w sie� ryba.
Przez moment przygl�dali�my si� jak zahipnotyzowani temu niezwyk�emu widokowi, a potem doskoczyli�my
jednym susem i przytomnie zamkn�li�my
pud�o. Dla pewno�ci Zyzio usiad� na pokrywie.
W pudle trwa�a wci�� w�ciek�a kot�owanina. Ca�e trz�s�o si� chorobliwie w posadach i dochodzi�y z niego
rozpaczliwe z�orzeczenia Cypka.
� Piekli si� � zauwa�y� Zyzio. � Mo�e by�my pozwolili mu wystawi� g�ow�?
� Ucieknie.
� Gdyby�my zrobili ma�� dziur� w boku pud�a, tak� tylko na wielko�� g�owy, toby nie uciek�, a my
mogliby�my porozmawia� z tak� stercz�c� g�ow�.
My�l�, �e to nie jest z�a pozycja do rozm�w dyplomatycznych i przetarg�w � zauwa�y� Zyzio ogl�daj�c sobie
pokaleczone r�ce.
� Chcesz z nim pertraktowa�?
� W�a�nie. Mo�e nawet uda si� podpisa� jak�� korzystn� ugod� � u�miechn�� si� chytrze pod nosem.
� Potem powie, �e wymusili�my, i nie b�dzie chcia� dotrzyma�.
� To nic, ale dokument z jego podpisem zostanie. B�dziemy mogli wszystkim pokaza� jako dow�d i pami�tk�
naszego dzisiejszego zwyci�stwa.
Zastanowi�em si� przez chwil�.
� Masz racj� � powiedzia�em � pozw�lmy mu wystawi� g�ow�.
Za pomoc� scyzoryka wykrajali�my w boku pud�a otw�r o �rednicy du�ej ludzkiej czaszki. Zaskoczony Cypek
zrazu my�la�, �e chcemy go k�u� scyzorykiem,
ale potem zrozumia�, �e nie o to chodzi.
� Wypuszczacie mnie? � zapyta� zadyszany.
� Niezupe�nie.
Mimo to, widz�c gotowy otw�r, chcia� natychmiast wyle��, ale uda�o mu si� z trudem przepcha� tylko g�ow�.
� Co chcecie ze mn� zrobi�? � zapyta�. � B�dziecie mnie m�czy�?
� Napoj� ci� tylko olejem � odpar�em � �eby� na przysz�o�� nie dr�czy� koleg�w.
� Ja dr�cz� koleg�w?! Co ty!
� Chcia�e� mi zaaplikowa� ca�� butelk� rycyny!
� �artowa�em tylko... s�owo, chcia�em ci� przestraszy�, to wszystko... Pu��cie mnie! Ja nie mam czasu! �
Cypek zatrz�s� si� w pudle.
� Najpierw porozmawiamy sobie � powiedzia� Gnacki.
� Cz�owieku, kiedy indziej! Ja o sz�stej mia�em by� w domu...
� O sz�stej? � Gnacki znieruchomia� nagle. � A w�a�ciwie, kt�ra ju� godzina?
� Pi�� po si�dmej � odpar�em patrz�c na zegarek.
Zyzio podskoczy�.
� O Bo�e!... � j�kn�� strasznym g�osem.
� Co si� sta�o?!
� Jak to co?! Ciasto!
� Ciasto?!
� Ciasto w piecu! � wykrzykn�� zrozpaczony. � Zapomnia�e�, co ci m�wi�em? Mia�em wyj�� przecie� ciasto
z pieca! No, to koniec!
� Rzeczywi�cie, przykro... Powiniene� jednak sobie sprawi� kuchni� z automatycznym wy��cznikiem.
� Jak wygram w totka! A na razie...
� Na razie to ty lepiej nie wracaj do domu...
� Agnieszka ju� na pewno wr�ci�a