7453

Szczegóły
Tytuł 7453
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7453 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7453 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7453 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Edmund Niziurski Adelo, zrozum mnie! Wydawnictwo POJEZIERZE Olsztyn, 1991 Wydanie trzecie Spis tre�ci Tabela z 2 kolumn i 20 wierszy Rozdzia� I � NIESPODZIEWANY EPILOG MECZU Rozdzia� II � W�� ESKULAPA Rozdzia� III � GORSZ�CE SCENY W AMBULANSIE Rozdzia� IV � JEDZIEMY DO SZPITALA Rozdzia� V � ADELA PO RAZ PIERWSZY Rozdzia� VI � BOMBA NA ULICY BOLE�� Rozdzia� VII � ZYZIO WCHODZI NA ORBIT� Rozdzia� VIII � ZYZIO � PACJENT NIELEGALNY Rozdzia� IX � AWANTURY SZPITALNE Rozdzia� X � NIEPOKOJ�CY ROZW�J WYPADK�W Rozdzia� XI � TO JU� ZUPE�NA HECA Rozdzia� XII � TAJEMNICZA SPRAWA ADELI Rozdzia� XIII � M�J �WIAT STAJE NA G�OWIE Rozdzia� XIV � ZAPRZYJA�NIJMY SI� NA TYDZIE� Rozdzia� XV � ADELA � PRZEDE WSZYSTKIM Rozdzia� XVI � OSKAR�ENIE Rozdzia� XVII � STRASZNA PRZYGODA MATYLDY Rozdzia� XVIII � W MAKULLI, CZYLI W JASKINI LWA Rozdzia� XIX � OCEAN SMUTKU, CZYLI TAKIE JEST �YCIE EPILOG Rozdzia� I NIESPODZIEWANY EPILOG MECZU Pierwsze krople deszczu spad�y na rozpalony stadion, ale nikt z podnieconej widowni nawet nie zauwa�y� tego. Na boisku ko�czy� si� bowiem mecz mi�dzy naszym Orionem a Siark� z Tarnobrzega, w ramach rozgrywek o Puchar Trzech Wojewod�w. By� to mecz ostatni i decyduj�cy. Musieli�my go wygra�. Rzecz wydawa�a si� prosta, a puchar � blisko, w zasi�gu r�ki, a �ci�lej m�wi�c � nogi. Wprawdzie Siarce wystarcza� tylko remis, ale przecie� grali�my na w�asnym boisku. Atut w�asnego boiska � to zawsze si� liczy. Pi�ka nie mo�e oprze� si� temu rykowi t�umu �akn�cego zwyci�stwa, tym my�lom hipnotyzerskim (dwadzie�cia tysi�cy hipnotyzer�w na trybunach), pi�ka musi bezwzgl�dnie wpa�� do siatki. A jednak... Z trosk� spojrza�em na zegarek. Na dziewi�� minut przed ko�cem stan by� bezbramkowy. S�o�ce schowa�o si� na dobre za brunatnymi chmurami. Deszcz pada� ju� regularnie. Grzmia�o ca�kiem niedaleko. I nagle poczu�em, �e jest potwornie zimno. U�wiadomi� mi to pierwszy podmuch wiatru. � Chod� ju� � powiedzia�em do Kw�kacza, kt�ry sta� najbli�ej. � Tu si� ju� nic nie zmieni. Orion nie wygra tego meczu, a po ostatnim gwizdku na pewno zaczn� si� hece i nie doci�niemy si� do wyj�cia. Szturchnij Zyzia, �e id�... � Zaczekaj � Kw�kacz obliza� spieczone wargi � w�a�nie co� si� zaczyna... Ale ja nie s�ucha�em, bo do naszych miejsc przepcha�a si� zdyszana Matylda Opat, fotoreporter naszej gazety i moja najwi�ksza sympatia. � Strasznie si� sp�ni�am � poprawi�a nerwowo okulary, kt�re wci�� zje�d�a�y jej ze spoconego nosa � ale nie mog�am wcze�niej. W zak�adzie piek�o. Mieli�my zatrzymany pogrzeb. Z powodu Furmankiewicza. Co� z jego cia�em by�o nie w porz�dku. Zarz�dzono sekcj� zw�ok i trzeba by�o czeka�. A potem wszystko na hurra. Musia�am pomaga� rodzicom, bo trzech pracownik�w choruje. Podobno ��taczka... Jaki wynik? � Zero zero, jak dot�d. � Cicho, potem b�dziecie papla� � zgasi� nas podniecony Kw�kacz. � Patrzcie, Krystek przy pi�ce. Podaje Wielbutowi... Spojrza�em. Nowa nadzieja wst�pi�a we mnie, bo rzeczywi�cie as naszego zespo�u, dwumetrowy Wielbut, by� przy pi�ce. Utrzyma� si�, przedar� lew� stron�... Czy b�dzie strzela�? Tak! Czy zd��y? Ju� podbiega tam obro�ca Siarki, znany z brutalnych zagra�, niejaki Mamo�, nazywaj� go Z�o�liwym, poniewa� podczas gry bole�nie kopie przeciwnika w kostk�. Wy�wiczy� si� w tym doskonale i robi to zwykle tak sprawnie, �e s�dzia nie jest w stanie niczego zauwa�y�. Czy Wielbut da sobie z nim rad�? Niestety... Wielbut ju� le�y na ziemi jak d�ugi! Po�lizn�� si� na mokrej trawie, czy te� Z�o�liwy Mamo� zd��y� go ju� sfaulowa�? Publiczno�� nie ma w�tpliwo�ci � to sprawka Z�o�liwego Mamonia. Gwizdy! Ryk na trybunach. Wielbut wije si� z b�lu. Wszyscy wstaj� z miejsc. Krzycz�: faul! Czy b�dzie rzut wolny? Nie. S�dzia Ba��aban nie dopatrzy� si� wykroczenia, ka�e gra� dalej. Wielbut wci�� wije si� na trawie, ale bezskutecznie. S�dzia Ba��aban nie zmienia decyzji. Wielbut wije si� dalej, wreszcie �apie przebiegaj�cego s�dziego za nog�. W paroksyzmie b�lu? Z powodu rozkojarzonej �wiadomo�ci? Czy te� umy�lnie? Kt� to stwierdzi! S�dzia przewraca si�. Wielbut jest na wysoko�ci zadania. Przytomnieje, przestaje si� wi�, zrywa si� z ziemi i podnosi s�dziego. Mimo to s�dzia ma do niego pretensje, co bardzo nie podoba si� publiczno�ci. S�dzia jest zupe�nie niezno�ny. O�miela si� poucza� znakomitego Wielbuta, grozi� mu palcem. Doprawdy, wszyscy podziwiaj� cierpliwo�� Wielbuta, kt�ry stoi spokojnie przed s�dzi� � wielkie, niezdarne ch�opisko � i wys�uchuje tych impertynencji. Wreszcie, zach�cony przez publiczno��, nabiera odwagi i przyst�puje do polemiki. A s�dzia nie chce z nim dyskutowa�, mimo �e Wielbut jest w formie polemicznej. Naprawd� szkoda, dobra dyskusja na wielkim stadionie jest bardzo widowiskowa i chyba wi�cej warta ni� g�upie kopanie pi�ki. Dlatego rozczarowana publiczno�� wyje. Wielbut jest dalej w formie polemicznej. Bierze s�dziego za r�k�. Zapewne proponuje mu, aby razem poszli do Z�o�liwego Mamonia i wr�czyli mu ��t� kartk�. Jednocze�nie demonstruje na nodze s�dziego, jak Mamo� z�o�liwie go kopn��, ale s�dzia jest zupe�nie nieobiektywny i zamiast Mamoniowi wr�cza ��t� kartk� Wielbutowi. Wielbut nie chce jej przyj��, dzi�kuje, wobec tego s�dzia proponuje mu czerwon� kartk�. Kolor zdecydowanie nie podoba si� Wielbutowi, wobec tego s�dzia r�wnie zdecydowanie wzywa milicjant�w. Wyprowadzaj� Wielbuta. Sytuacja staje si� gro�na. Najlepszy gracz Oriona usuni�ty z boiska! Ca�a nadzieja teraz ju� tylko w Krystianie Kw�kaczu, zwanym Bomb�. Zastygli�my z wra�enia. A najbardziej Maciek Kw�kacz. Bo ten Bomba to jego brat, nie rodzony wprawdzie, tylko stryjeczny, ale zawsze... Maciek uwielbia go i podziwia najbardziej ze wszystkich ludzi na �wiecie. To prawda, �e Krystian jest przera�liwie skuteczny. Jego strza�y s� nie do obrony. Z wygl�du niepozorny, ma�y, przysadzisty, ale piekielnie niebezpieczny. To istny k��bek zg�szczonej energii, kt�ry potrafi eksplodowa� w najtrudniejszych momentach meczu i zmieni� niekorzystny wynik. Chyba dlatego nazywaj� go Bomb�. Je�li teraz mu si� uda, to b�dzie jego najwi�kszy sukces. Zostanie cz�owiekiem numer jeden naszego miasta. Oczywi�cie cz�� chwa�y spadnie tak�e na Ma�ka, a przez Ma�ka na nas. Za�atwi nam uzyskanie wywiadu dla naszej gazety. Taki wywiad z najs�awniejszym cz�owiekiem miasta ostatecznie ugruntuje nasz� przewag� nad Defonsiakami ze szko�y Konstantego Ildefonsa Ga�czy�skiego i pogn�bi ich organ prasowy oraz Grubego Cypka, kt�ry stoi na czele tego organu. Pogn�bienie Grubego Cypka by�o g��wnym, acz nieoficjalnym celem naszej dzia�alno�ci od czasu, gdy uda�o mu si� zdoby� wzgl�dy Adeli. Dlatego, mimo �e dr�twia�em stopniowo od ch�odu, wpatrywa�em si� z rozpaczliw� nadziej� w boisko, a wraz ze mn� wpatrywa�o si� dwadzie�cia tysi�cy rozdra�nionych widz�w. I oto szcz�cie jest blisko. Nowy atak Oriona sunie na bramk� Siarki. Bomba biegnie lew� stron�. Zajmuje dogodn� pozycj�. Czeka teraz na m�dre podanie. Jest �wietnie ustawiony, dziesi��, a mo�e nawet osiem metr�w od bramki Siarki. To mu daje wielk� szans�! �eby tylko �rodkowy napastnik, Szczurek, si� zorientowa�. W�a�nie jest przy pi�ce... Atakuje go dwu obro�c�w Siarki. Co robi Szczurek? B�dzie pr�bowa� si� przedrze�, czy poda pi�k� Kw�kaczowi? Na szcz�cie jest to wytrawny gracz i od razu trafnie oceni� sytuacj�. Bez namys�u podaje pi�k� Kw�kaczowi. Kw�kacz ju� jest przy pi�ce. Publiczno�� zamiera z wra�enia. Czterdzie�ci tysi�cy oczu wpatruje si� teraz w praw� nog� Krystiana Kw�kacza. Nie jest to pi�kna noga � kr�tka, gruba, muskularna, ale jest to s�awna noga, kt�rej Odrzywo�y zawdzi�czaj� co tydzie� wiele emocji, a od czasu do czasu nawet chwile triumfu na og�lnopolsk� skal�. Humor i dobre samopoczucie naszego miasta zale�� od tej nogi. Nic wi�c dziwnego, �e pan �ukasz Obara, jeden z trzech artyst�w mieszkaj�cych w naszym mie�cie, wyrze�bi� i odla� w br�zie t� nog�, w dynamicznej pozycji, gdy gotuje si� do wielkiego kopniaka, gro�n�, spr�on� w sobie. Noga ta zdoby�a drug� nagrod� w konkursie na rze�b� sportow� i obecnie zdobi westybul tutejszego muzeum. Teraz te� od tej nogi zawis�o wszystko, dlatego ca�y stadion patrzy na t� nog�... Kw�kacz przymierza si� precyzyjnie... Dr�ymy. �eby tylko pi�ka nie zesz�a mu z buta... Strzela! Bezb��dny, pi�kny strza�! Alojzy Cumel, bramkarz go�ci, truchleje w bramce. Przed takim strza�em nie ma obrony! Ale co to? Dzieje si� rzecz niepoj�ta. Pi�ka o centymetry mija bramk�. Przez t�um przebiega g�uchy j�k, jak ostatnie westchnienie �miertelnie ranionego olbrzyma. Zmarnowana taka szansa! S�ycha� przera�liwe gwizdy. To gwi�d�e wiatr i gwi�d�� trybuny. Kw�kacz Bomba stoi wci�� jeszcze w tym samym miejscu, oszo�omiony, jakby zupe�nie nie rozumia�, dlaczego chybi�. Nie wygl�da ju� na bohatera. Wiatr wydyma mu koszulk� i spodenki. Teraz wszyscy widz�, �e Kw�kacz Bomba jest ma�y, �mieszny i p�katy jak baleron. On sam z tego zdaje sobie spraw�. Zwyczajem wszystkich Kw�kaczy kr�ci zabawnie g�ow�. Wida� teraz, jaka jest du�a i ci�ka. Chwieje si� raz na t� stron�, raz na drug�, trudno Kw�kaczowi utrzyma� j� prosto na karku. Czy z tak� g�ow� mo�na skutecznie biega� po boisku? Bardzo w�tpliwe. Dlatego Kw�kacz stoi taki speszony i nieszcz�liwy. Zawiedziona publiczno�� nie kocha ju� Kw�kacza, miota na niego obelgi, zniewa�a jego zas�u�on� nog�. � Baleron! Zejd� z trawy! � Z tak� nog� pod ko�ci�! � Baleron, kup sobie now� protez�! � Precz z Baleronem! � Do jatki z nim! I ju� wiadomo, �e odt�d Krystian Kw�kacz b�dzie si� zwa� Baleronem. � Tw�j brat to fajans � powiedzia� do Ma�ka Zyzio. � Zawali� tak� szans�! �lepy by strzeli�! Drewnian� nog�! Inwalida napoleo�ski! � To wiatr... � wykrztusi� Maciek z oczami pe�nymi �ez. � Dlaczego oni tego nie rozumiej�?! Czuli�cie chyba... akurat by� poryw wiatru... zni�s� pi�k� w lewo... zmieni�a tor... � Tere fere � skrzywi� si� Zyzio zapinaj�c rozche�stan� koszulk�. � Dobry pi�karz przewiduje wszystko, nawet wiatr! Tw�j brat si� sko�czy� � doda� bezlito�nie. � Co powiedzia�e�?! � Sko�czy� si� � powt�rzy� Zyzio z wyra�n� satysfakcj�. � Zbyt by� nerwowy � wtr�ci� Kleksik dygocz�c z zimna. � M�g� przeczeka� t� sekund�, a� wiatr �cichnie... � Tak, m�g� przeczeka�, m�g� przeczeka�! � z�o�ci� si� Maciek. � Spr�bujcie sami! Ka�dy jest m�dry na trybunie... � I co z tego? To nieszkodliwe � powiedzia� Zyzio. � Trybuny mog� by� pe�ne g�upc�w, byle nie pchali si� na boisko i na afisz. A tw�j brat jest na afiszu i na boisku, no to mo�emy wymaga�, nie? � Wi�c uwa�asz, �e on... � Uwa�am, �e jest fajansboj, konus i noga! Maciek posinia�, nap�cznia� z gniewu, zrobi� si� ca�kiem podobny do swego brata Balerona, chcia� rzuci� si� na Zyzia, ale nagle oklap� jak przek�uty balon. �zy zacz�y mu kapa� z oczu. � Dajcie mu spok�j � powiedzia�em. � Gra to jest gra, ka�demu si� mo�e zdarzy� s�abszy dzie�, ale to nie pow�d, �eby bluzga� na gracza. Krystian Kw�kacz mia� po prostu s�abszy dzie�... � Nie! On jest dobry � zaprotestowa� przez �zy Maciek � on jest zawsze dobry... To wy... to wy go nie lubicie... Nigdy go nie lubili�cie... �adnego z nas... ani mnie, ani Krystka! � Co ty znowu... � pr�bowa�em roz�adowa� sytuacj� � nie wmawiaj nam takich rzeczy. � Nie chc� was zna�! � krzycza� Kw�kacz. � No, stary, tylko nie bluzgaj! Ale Maciek bluzga� dalej, a potem zerwa� si� z �awki i jak szalony zbieg� z trybuny roztr�caj�c po drodze ludzi. � Obrazi� si� � mrukn��em. � Szajba mu odbi�a � poci�gn�� nosem Kleksik. � Jutro si� przeprosi � powiedzia� Zyzio. � Zreszt�, m�wi�c szczerze, mia�em go dawno dosy�. On nie pasuje do nas... Tymczasem s�dzia, przy stanie 0:0, odgwizda� koniec meczu. Nie uspokoi�o to jednak rozsierdzonej widowni. Dopiero teraz wybuch� prawdziwy tumult. Na boisko posypa�y si� butelki i kawa�ki drewna, zapewne z po�amanych �awek. Patrzy�em na to ze zgroz� pomieszan� ze wstydem! Okropna jest w naszym mie�cie publiczno��. Zawsze przesadza w jak�� stron�. Wczoraj w tym uwielbieniu dla Kw�kaczowej nogi, dzi� w z�o�ci! Bardzo mo�liwe, �e dosz�oby do b�jki i rozruch�w, tak jak na prawdziwych angielskich meczach, na szcz�cie kochane niebo odrzywolskie podj�o skuteczn� interwencj�. Oto bowiem trzasn�� piorun, gdzie� zupe�nie blisko, chyba za �rodkow� trybun�, a potem rozpocz�a si� regularna ulewa. To ostudzi�o nieco temperament kibic�w. Korzystaj�c z chwilowego zamieszania, pod os�on� zimnej �ciany deszczu, s�dzia i zawodnicy po�piesznie opu�cili boisko i chy�kiem przemkn�li do szatni. � Idziemy � powiedzia� Zyzio Gnacki. � Poczekajmy troch�, a� przestanie... � szcz�kn�� z�bami Kleksik. � Jak b�dziemy czeka�, zmarzniemy jeszcze bardziej � powiedzia�em. To fakt, �e byli�my zupe�nie nie przygotowani na tak� zmian� pogody. Kiedy o trzeciej szli�my na ten mecz, by�o dwadzie�cia osiem stopni w cieniu i pi�� chmurek na niebie. Nic dziwnego wi�c, �e nie wzi�li�my z sob� �adnych swetr�w ani wiatr�wek czy kurtek, nie m�wi�c ju� o p�aszczach. � Szybki bieg nas rozgrzeje � doda�em. � Ja i tak musz� ju� i�� � o�wiadczy� Zyzio. � Przyrzek�em Agnieszce, �e b�d� punktualnie o sz�stej w domu. � Odk�d to s�uchasz si� swojej siostry � zdziwi� si� Kleksik. � Zawsze m�wi�e�, �e ona jest okropna. � Odk�d postanowili�my wsp�lnie upiec ciasto. � Upiec ciasto? Ty? � To ma by� niespodzianka na jutrzejsze imieniny mamy � zamrucza� Gnat. � Ca�y k�opot w tym, �e dzi� oboje byli�my zaj�ci. Agnieszka mia�a zbi�rk�, a ja mecz. No wi�c postanowili�my, �e ona wsadzi ciasto do pieca przed zbi�rk�, o czwartej, a ja wyjm� je z pieca po meczu, o sz�stej... � W postaci pachn�cego w�gielka? � W postaci wonnego smako�yku � rzek� ponuro Zyzio. � Dlatego musz� si� �pieszy�. Mecz si� przeci�gn�� troch� � spojrza� niespokojnie na zegarek. Argument ciasta w piecu przewa�y� i spiesznie we trzech opu�cili�my stadion. Kleksik, jak si� okaza�o, ma najbardziej troskliw� opiek� domow�. Ledwie bowiem przekroczy� bram�, doskoczy�a do niego zakapturzona posta� z wielkim czarnym parasolem, w kt�rej rozpoznali�my jego znakomit� ciotk� Eulali�. � No, teraz na pewno dostaniesz od ojca... Nie do��, �e uciekasz z domu na takie obrzydliwe imprezy, to jeszcze w samej koszulce! Ty, ze swoim bronchitem! Wk�adaj to natychmiast � i naci�gn�a Kleksikowi na g�ow� gruby sweter. Pomachali�my mu r�kami, niby to ze wsp�czuciem, ale w gruncie rzeczy z zazdro�ci�, i kul�c si� z zimna, przemokni�ci do suchej nitki pop�dzili�my przed siebie. Do domu mieli�my jeszcze co najmniej dziesi�� minut drogi. Byle do przystanku. W autobusie b�dzie ju� cieplej. Niestety, mieli�my pecha. Kiedy zziajani dobiegli�my do przystanku, autobus odje�d�a� w�a�nie, zreszt� przepe�niony niesamowicie. O dostaniu si� do nast�pnego te� trudno marzy�. Na przystanku ca�e t�umy ludzi, jak zwykle, kiedy ko�czy si� mecz. Rozgl�dali�my si� bezradnie. Mo�e jaka� okazja? Niekiedy kierowcy brali st�d na �ebka, wi�c ruszyli�my na skrzy�owanie. Raptem, z piskiem hamulc�w i opon na mokrej jezdni, zatrzyma� si� ko�o nas zielony fiat. Z okna wychyli�a si� g�owa szpakowatego kud�acza w wielkich przydymionych okularach. � Gdzie tu szpital? � zachrypia�. � Mam w wozie dwu rannych ch�opc�w... � Rannych? � By�a kraksa na Drugich Krzy��wkach. Udzieli�em im pierwszej pomocy, ale musz� zaraz do szpitala, bo jeszcze wykituj� mi w wozie... � Szpital? � powt�rzy�em podniecony. � Szpital jest na Tarnobrzeskiej... Musi pan najpierw Alej� Kusoci�skiego prosto, a potem w czwart� przecznic� w prawo, to znaczy w ulic� Ko�ciuszki, a potem w lewo Wr�blewskiego, i znowu w lewo, zaraz za rondem, a potem w prawo na Hirszfelda i na ulic� Baon�w a stamt�d ju� b�dzie prosto... � Ja to mam wszystko spami�ta�? � zdenerwowa� si� kierowca. � Mo�e jest jaki� bli�szy szpital? � Nie, nie ma. � Ja panu poka�� drog� � zaofiarowa� si� nagle Zyzio. � Nie chcia�bym ci� fatygowa�... � Mieszkam w tamtej stronie. � No to wsiadaj! Tylko ostro�nie... � kierowca otworzy� drzwi. Zyzio wsun�� si� szybko. W�z odjecha�. Niemal w tej samej chwili us�ysza�em za plecami klakson. Obr�ci�em si�. Podje�d�a� do mnie fiat koloru niedojrza�ej cytryny, ostatni model, z bocznymi listwami, jak zd��y�em zauwa�y�. Z okna wychyli� si� czarny kud�acz w takich samych przydymionych wielkich okularach. � Gdzie jest szpital? � wybe�kota�, jakby w ustach mia� gor�ce kartofle. � Pan z tej kraksy? � zapyta�em. � Ju� wiesz? � Przed chwil� jecha� jeden... z dzie�mi. � Ja te� wioz� dwu szczeniak�w w banda�ach. Boj� si�, �e maj� uraz czaszki, be�kocz� co� od rzeczy. Gdzie ten szpital? � Nie wiem, czy pan tam trafi, droga dosy� skomplikowana, ale m�g�bym... � zawaha�em si�. � M�g�by� zabra� si� z nami i pokaza�? � podchwyci� �apczywie kierowca. � Tak... tylko �e ja... � Nie b�j si�, je�li ci nie po drodze, ja ci� odwioz� z powrotem, odstawi� do samego domu � rzek� po�piesznie kierowca. � Wsiadaj. Nie namy�la�em si� d�u�ej. Chcia�em wpakowa� si� na przednie siedzenie, ale powstrzyma� mnie. � Tutaj siedzi m�j syn. Nie widzisz? Rzeczywi�cie, kto� siedzia� na przednim siedzeniu. � Pakuj si� na tylne... i je�li jeste� tak �askaw, to si�d� po�rodku, mi�dzy tymi dwoma z wypadku... � Dlaczego? � B�dziesz ich trzyma�. Oni maj� jakie� zaburzenia... � Je�li pan uwa�a, �e mog� pom�c im... � Tak uwa�am � powiedzia� kierowca otwieraj�c tylne, drzwi wozu. Wsun��em si� do �rodka. W p�mroku zamajaczy�y jakie� postacie z obanda�owanymi g�owami. S�ycha� by�o bez�adn� mow� i j�ki. Jak mog�em najostro�niej, ulokowa�em si� mi�dzy ofiarami wypadku. Od razu ten ch�opak po prawej stronie chwyci� mnie kurczowo za r�k� i wybe�kota�: mamo... Patrzy�em na niego z niepokojem. Rzeczywi�cie mia� zaburzenia. Zastanawia�em si�, czy go znam... Nie, z pewno�ci� nie chodzi� do naszej szko�y, zapewne jaki� Defonsiak. Mo�e go nawet znam z widzenia, ale trudno zidentyfikowa�. Ca�� twarz mia� w banda�ach, tylko ta r�ka... Tak, to by�a na pewno r�ka ucznia, do�� niechlujnego zreszt�, d�ugie, brudne paznokcie i plamy od d�ugopisu na palcach. � Zmok�e� � powiedzia� kierowca przygl�daj�c mi si� uwa�nie. � Wracasz pewno z meczu. Zmarz�e�? � Troch�. � Przezi�bisz si� � powiedzia� z trosk�. � Mam tu na wierzchu sweter syna. W�� go. � Nie warto, wytrzymam jako� � odpar�em. � To jednak mo�e potrwa�, zanim ulokujemy tych biedak�w � kierowca wyci�gn�� wielki we�niany sweter, golf w bia�e i czarne pasy. � Trzymaj! Nie zdo�a�em si� oprze� pokusie. By�em przemoczony do suchej nitki i skostnia�y. Pomy�la�em, jak przyjemnie by�oby wtuli� si� w taki puszysty, cieplutki sweter. � Pomog� ci � powiedzia� kierowca i szturchn�� syna � Andrzej, pom� koledze, no, nie �pij. � Po czym obr�ci� si� do mnie: � Niewygodnie tu jest si� przebiera�, bo ciasno, ale pomo�emy ci � to m�wi�c do sp�ki z zaspanym synalem nadstawi� i rozci�gn�� sweter tak, bym m�g� �atwo si� wsun��. � No, jazda, najpierw pakuj t� biedn� �epetyn�! Wsadzi�em po�piesznie g�ow�, ale nie mog�em jej przepcha�. Uwi�zia gdzie� w po�owie golfa. Chcia�em pom�c sobie r�kami, lecz nagle stwierdzi�em przera�ony, �e nie mog� wykona� nimi �adnego ruchu. Co� przycisn�o je mocno do mojego tu�owia. Zdj�y mnie najgorsze przeczucia. Strach �cisn�� za gard�o. Czy�bym by� zwi�zany?! Chcia�em si� zerwa� z miejsca... Nadaremnie. Czyje� r�ce trzyma�y mnie mocno. Ko�o mnie dzia�o si� co� niedobrego. S�ysza�em zd�awione szepty, sapanie i szelesty. Raz po raz dotykano mnie, co� przesuwa�o si� przez moje plecy i piersi, coraz trudniej by�o oddycha�. Zak�adaj� mi wi�zy, obwi�zuj� sznurem � pomy�la�em. Zebra�em wszystkie si�y, zacz��em rzuca� si� jak ryba w sieci, pr�bowa�em tak�e krzycze�, ale zakrztusi�em si� od razu, bo we�na dosta�a mi si� do gard�a, mia�em jej pe�ne usta. Czu�em, �e si� dusz�. � Co ty wyrabiasz? � us�ysza�em g�os kierowcy � po co te nerwy, spokojnie, zaraz wszystko b�dzie dobrze. Obci�gnijcie mu sweter. No, nareszcie, czyje� r�ce szarpn�y sweter u do�u i moja g�owa wydoby�a si� z dusz�cych fa�d�w na powietrze. Patrzy�em oszo�omiony. By�em skr�powany r�kawami swetra, opasywa�y mnie ciasno na krzy�, ich ko�ce zwi�zano z ty�u. Rzekomi �ch�opcy z wypadku�, wci�� jeszcze z g�owami w banda�ach, trzymali mnie mocno za ramiona. Trzeci ch�opak, �w �synal kierowcy�, kl�cza� na opuszczonym oparciu przedniego fotela i flegmatycznie okr�ca� mnie, jak mumi�, banda�em. Zaczerpn��em tchu i zdj�ty �miertelnym strachem, wyda�em okrzyk grozy. Ale niemal w tej samej chwili banda� zacisn�� mi si� ciasno wok� ust. I wtedy nie mia�em ju� �adnej w�tpliwo�ci. To by�o zupe�nie nieprawdopodobne, to by�o nie do uwierzenia, jednak... A jednak musia�em w to uwierzy�. Zosta�em porwany. Rozdzia� II W�� ESKULAPA Przesta�em szarpa� si� w wi�zach. To nie mia�o sensu. Zreszt� opu�ci�y mnie si�y. Zapewne nie by�em tego dnia w najlepszej kondycji. Czu�em, jak zamieniam si� w kawa� bezw�adnego drewna. Nie dlatego, �e zmok�em i ch��d przenika� mnie do szpiku ko�ci � po prostu dr�twia�em ze strachu. Dok�d mnie wioz�? Co zrobi� ze mn�? Z pewno�ci� mo�na si� spodziewa� wszystkiego najgorszego. To �otry bez skrupu��w! Tak mnie podst�pnie zwi�za� i zakneblowa�! Najbardziej oburza� mnie ten knebel! Oprawcy! Gdybym mia� katar, udusi�bym si� przecie�. Czy o tym nie pomy�leli? A mo�e im nie zale�y na moim �yciu? Nie, to zbyt pesymistyczne przypuszczenie. C� by im przysz�o z mojej �mierci? Z pewno�ci� porwano mnie, aby wymusi� okup. To najcz�stszy pow�d porwania. Do licha, ale dlaczego akurat mnie? Wszyscy wiedz�, �e moi rodzice s� raczej biedni. Ile mogliby zap�aci� za mnie? Nie wiem, czy sta� by ich by�o na sto tysi�cy, nawet gdyby sprzedali wszystko, co maj�, ��cznie z obr�czkami ma��e�skimi i dwoma pier�cionkami mamy, ��cznie z telewizorem i lod�wk�. Nie posiadamy przecie� samochodu ani wi�kszej sumy na ksi��eczce oszcz�dno�ciowej w PKO, po prostu grosze... A mo�e jednak zebra�oby si� sto tysi�cy? Mo�e nawet sto dziesi��? Gdyby ojciec sprzeda� wszystkie medyczne ksi��ki i instrumenty... Sto dziesi�� � stropi�em si�. To ju� co� znaczy � pomy�la�em przygn�biony. Dla znacznie mniejszych sum zabijano ludzi. Tak, to wcale niewykluczone, �e zosta�em porwany dla okupu, ale nie wolno mi traci� nadziei. Jeszcze du�o mo�e si� zdarzy�. Mo�e zatrzyma� ich milicja drogowa za przekroczenie szybko�ci... albo mog� wpa�� w po�lizg... albo sko�czy im si� benzyna i b�d� musieli podjecha� na stacj�... To wszystko daje mi szans�. Byle tylko mie� oczy otwarte na wszystko i nie przegapi� okazji. Ostatecznie, taki cz�owiek w banda�ach, jak ja, musi zwraca� na siebie uwag� ludzi, a w dodatku cz�owiek o zabanda�owanych ustach. Swoj� drog� ciekawe, czemu nie zawi�zali mi tak�e oczu. Porywacze zwykle zawi�zuj� ofierze oczy, aby nie mog�a si� zorientowa�, kt�r�dy i dok�d jest wieziona. Moi prze�ladowcy s� widocznie zbyt pewni siebie. Wida� to zreszt� po ich je�dzie. Wcale nie �piesz� si�, nie okazuj� �adnej nerwowo�ci. Samoch�d sunie po mokrej jezdni raczej ostro�nie, nie wyprzedza nikogo, respektuje wszystkie przepisy drogowe. Mog� spokojnie �ledzi� tras�. Jedziemy na razie w kierunku szpitala. Czy�by jednak wmieszana w to by�a s�u�ba zdrowia? Nie! Mijamy szpital! Skr�camy w Aleje Krasnopolskie. Co to?! Os�upia�em z wra�enia. Co to ma znaczy�, do jasnej Andromedy! Wje�d�amy w bram� dobrze mi znanego uczyliszcza... na dziedziniec szko�y Ga�czy�skiego! Ogarn�y mnie najgorsze przeczucia. Tak, musz� by� przygotowany na najgorsze. Tego si� zupe�nie nie spodziewa�em! Jestem na terenie Defonsiarni! Z przedniego siedzenia rozleg� si� przykry rechot. To �mia� si� �w gruby kierowca. Odpowiedzia� mu chichot tych szczeniak�w, kt�rzy mnie trzymali. � Demontujemy g�by, panowie � rzek� kierowca, po czym �ci�gn�� ze swojej twarzy wspania�� czarn� brod� oraz w�sy, zdj�� okulary, a na ko�cu z wyra�n� ulg� zerwa� z g�owy kud�at� peruk�. Za jego przyk�adem wszyscy okularnicy znajduj�cy si� w wozie zdj�li okulary, a ci dwaj, kt�rzy mnie przedtem trzymali, zacz�li sobie spiesznie odwija� banda�e oraz odkleja� z policzk�w sztuczne pryszcze i blizny, a nast�pnie u�o�yli je starannie w specjalnym pude�ku. Potem ten ch�opak, kt�ry siedzia� z przodu, w�o�y� pude�ko razem z banda�ami, okularami oraz sztucznym uw�osieniem kierowcy do plastykowego worka i rzuci� pod siedzenie. Patrzy�em na to wszystko os�upia�y. Twarz kierowcy wydawa�a mi si� teraz zupe�nie znajoma. Ale� tak! Nie mog�em si� myli�. To Gruby Cypek z wrogiej nam szko�y nr 2, w�dz obrzyd�ych Defonsiak�w, przero�ni�ty �obuz z �smej B. W tym momencie przesta�em si� ba� o �ycie, natomiast poczu�em wstyd, bezsiln� z�o�� i upokorzenie, a to by�o bodaj jeszcze gorsze. Tak da� si� podej�� i zrobi� w konia! Ale kto by pomy�la�?! Nigdy nie widzia�em Cypka przy kierownicy w samochodzie! I ta charakteryzacja! � Ty draniu! � wykrztusi�em, zapominaj�c ze wzburzenia, �e wci�� mam zakneblowane usta! Gruby Cypek, zdaje si�, zrozumia� jednak dok�adnie, co mia�em mu do powiedzenia, bo poklepa� mnie po �opatkach i powiedzia�: � Niepotrzebnie si� w�ciekasz i bulgoczesz, Okist. Uspok�j si�. Nie mam z�ych zamiar�w. Uspok�j si� i pos�uchaj. Zaraz rozwi��� ci usta i my�l�, �e si� zachowasz kulturalnie, nie b�dziesz rozrabia� i wrzeszcza�. Sensacja i rozg�os niepotrzebne s� ani nam, ani tobie. Zastan�w si� tylko, czy chcesz, �eby ca�a szko�a wiedzia�a, �e da�e� si� nabra� i z�apa� jak dziecko? Co ja m�wi�: szko�a... ca�e miasto! Ca�e miasto �mia�oby si� z ciebie, �e zosta�e� porwany najprostszym, klasycznym sposobem, tak prostym, �e a� g�upim, i zwi�zany jak prosi� albo raczej baleron... No, czy chcia�by�? Nie, do licha, nie mia�em najmniejszej ochoty. Jedynym moim marzeniem teraz by�o, �eby si� nikt nie dowiedzia�. Taka kompromitacja, taki wstyd! Gdyby jutro si� dowiedzieli w szkole, �e da�em si� Cypkowi tak �atwo wystrychn�� na dudka, by�bym sko�czony, pogr��ony na wieki w opinii. I nie pozbiera�bym si� ju� nigdy. Najmniejszy f�fel z pierwszej m�g�by mi si� roze�mia� w nos... taka ha�ba! � No wi�c, Okist, chyba mog� ci� zacz�� rozwi�zywa� � podj�� Cypek. � Je�li zgadzasz si� ze mn�, daj znak oczami, trzy razy zamknij powieki, a b�d� wiedzia�, �e zawieramy umow�, ja ci� rozwi���, a ty nie b�dziesz robi� przedstawienia, piekli� si� i krzycza�... Zamruga�em trzy razy powiekami... � Rozwi��cie mu usta � powiedzia� Cypek do Defonsiak�w. � Wierzysz mu? � skrzywi� si� brzydal o ptasiej twarzy, z du�ym, jakby obwis�ym nosem, kt�ry od pocz�tku wydawa� mi si� znajomy. Tak, teraz przypomnia�em sobie. Ten ch�opak by� reporterem w gazecie Defonsiak�w i nazywa� si� Zenon Krogulec. � Jasne, �e wierz� Okistowi � powiedzia� Cypek � bo wiem, �e nie jest g�upi. Na jego miejscu te� bym si� zgodzi�. Krogulec i ten drugi Defonsiak rozwi�zali mnie niech�tnie. � Co to ma wszystko znaczy�? � wybuchn��em. � Co chcecie ze mn� zrobi�?! � Nie b�j si� � odpar� Gruby Cypek � nie mam zamiaru robi� ci przykro�ci. Ostatecznie, jeste� te� redaktorem i pisarzem. My, literaci, powinni�my trzyma� wsp�lny front. Jedziemy na tym samym koniu. Nic ci nie zrobi�. � Nic? � S�owo daj�, nawet nikomu nie powiem, �e ci� porwa�em. � A oni? � wskaza�em brod� na Defonsiak�w. � To moi ludzie � powiedzia� Cypek � ich obowi�zuje tajemnica s�u�bowa. Mo�esz by� spokojny, Tomciu. � To po co mnie porwa�e�?! � To pomys� Otr�busa... � Otr�busa? � wykrzykn��em zdziwiony. � Doktora Otr�busa? Tego ze szpitala? � przed oczyma stan�� mi poczciwy, wiecznie zalatany okularnik w bia�ym kitlu, znakomity lekarz, a w dodatku zapalony aktywista, dusza wielu zwi�zk�w i stowarzysze� naszego miasta. � Wiesz, �e on ma hyzia na punkcie pracy z m�odzie�� � ci�gn�� Cypek. � Niedawno zosta� prezesem Oddzia�u PCK w naszym mie�cie i postanowi� pozak�ada� czerwonokrzyskie ko�a we wszystkich szko�ach. Na pierwszy ogie� posz�a nasza buda. Nieopatrznie si� zapisa�em... � Nieopatrznie? � Zawsze marzy�em, �eby robi� zastrzyki � wyzna� Cypek. Spojrza�em na niego podejrzliwie. Zgrywa doros�ego, a czasem palnie co� jak niedorozwini�ty f�fel. � I tylko z powodu zastrzyk�w? � No i doktor Otr�bus obieca� mi, �e jak zorganizuj� ko�o, to postara si�, �ebym zosta� prezesem � Cypek westchn��. � To by�a moja ostatnia szansa, �eby co� znaczy� w szkole... Wiesz, �e na wszystkie urz�dy, stanowiska i funkcje w naszej budzie powpycha�y si� dziewczyny. Tak, zostali�my zepchni�ci na samo dno � westchn�� sm�tnie � grozi nam czarne niewolnictwo, u�ywaj� nas do ci�kich rob�t i jeszcze skar�� nauczycielom. Nie wiem, jak u was, ale my zostali�my zepchni�ci. Pomy�la�em wi�c, �e mog� chocia� w PCK by� prezesem, ale nie wiedzia�em, �e ten Otr�bus tak nas pogoni... � Pogoni�? W jakim sensie? � Od razu urz�dzi� chyba z siedem kurs�w. Kurs pierwszej pomocy, higieny, piel�gnacji i jak skaka� ko�o starc�w... � Co ty?! � A do tego jeszcze mamy kr�ci� film instrukta�owy pod tytu�em �Wypadek samochodowy�, czy te� �Ratujmy ofiary wypadku!�, dok�adnie jeszcze nie zosta�o ustalone... � Dobrze � przerwa�em mu nieco ju� zniecierpliwiony � ale ja wci�� nie rozumiem, dlaczego zosta�em porwany. � No w�a�nie ten film... � Film ma by� o ratowaniu, a nie o porywaniu � zauwa�y�em ostro. � Oczywi�cie. Ale w�a�nie Otr�bus kaza�... � Nie pr�buj mi wm�wi�, �e Otr�bus kaza� mnie porwa�... � To znaczy... nie uzgodnili�my szczeg�owo z Otr�busem, ale poleci� mi ju� dawno, �ebym nawi�za� z wami kontakt. � Z nami? � Z m�odzie�� z waszej szko�y... �eby u was te� za�o�y� takie ko�o... No i �eby w tym celu sprowadzi� kogo� z was na rozmow�... Oczywi�cie wykr�ca�em si�. Wszyscy wykr�cali�my si�. Otr�bus nie wie, �e my i wy dawno zerwali�my z sob� wszystkie kontakty i stosunki, nawet dyplomatyczne. Po prostu nie wie, �e mi�dzy nami jest wojna. On by nawet tego nie zrozumia�, gdybym mu pr�bowa� wyt�umaczy�, on �yje w samaryta�sko-higienicznym �wiecie. Dzisiaj akurat mamy kr�cenie filmu i pokaz banda�owania i Otr�bus postanowi� was koniecznie sprowadzi�, �eby�cie si� przyjrzeli i �eby was zach�ci� do za�o�enia ko�a w waszej budzie. Wyda� mi stanowczy rozkaz i nie mog�em si� ju� d�u�ej wykr�ca�. Rozumiesz sam, w jak trudnej znalaz�em si� sytuacji. Gdybym zwyczajnie do was przyszed�, na pewno by�cie mnie nie s�uchali, dosta�bym od razu kopa albo jeszcze gorzej... No i wtedy przysz�a mi ta my�l do g�owy... Chyba zd��yli�my na czas � spojrza� na rozleg�y dziedziniec szko�y. � Zobacz, Otr�bus w�a�nie robi przegl�d sprawno�ci dru�yn ratowniczych, zaraz b�d� kr�ci�, kamery s� ju� na stanowiskach... Powiod�em oczami po terenie Defonsiarni. Roi�o si� tu od podnieconych Defonsiak�w. Wzd�u� d�ugiej alei przy boisku le�a�y �ranne ofiary wypadku�. Chyba, tak na oko, ze czterdzie�ci. Nad nimi pochyla�y si� Defonsiaczki i �opatrywa�y� ich po�piesznie, a obok czekali ju� �sanitariusze� w bia�ych kitlach z noszami. Powy�ej, na tarasie szko�y, s�awnym S�onecznym Tarasie o marmurowych stopniach, kt�rego tak zawsze zazdro�cili�my Defonsiakom, sta� wysoki osobnik w okularach jak dow�dca operacji na wysuni�tym przycz�ku, w otoczeniu licznej �wity adiutant�w w bia�ych fartuchach oraz filmowc�w z kamerami w r�kach. To by� w�a�nie Otr�bus w ca�ej chwale swojej. � Zaraz mu zamelduj� � powiedzia� Cypek czesz�c si� nader dok�adnie. Dopiero teraz zauwa�y�em, �e by� tego dnia wyj�tkowo starannie domyty, r�owy jak wypiel�gnowany prosiaczek i nawet mia� wyczyszczone paznokcie, co mu si� rzadko zdarza�o. � Pami�taj, r�b dobr� min� � poucza� mnie. � Otr�bus b�dzie zachwycony. Ty te� w nagrod� na pewno zostaniesz prezesem. Jeszcze mi b�dziesz wdzi�czny, �e ci� schwyta�em i dostarczy�em... Zmierzy�em Cypka w�ciek�ym wzrokiem. � Ty jeste� wariat � sykn��em. � R�nie o tobie m�wili, wiedzia�em, �e jeste� stukni�ty, ale ty jeste� po prostu regularny wariat. Cypek zarechota�. � Ka�dy prawdziwy artysta jest wariat, mo�esz si� spyta� pana Go��bka. Wszystko polega tylko na tym, �eby by� stukni�tym prawid�owo. Ciekawym, czy ty by� wymy�li� lepszy spos�b na sprowadzenie ci� tutaj... No, mo�e by� co� zaproponowa� skuteczniejszego i szybszego, s�ucham. Odchrz�kn��em sapi�c ze z�o�ci. Nie mog�em niestety nic wymy�li� ani zaproponowa�. Wi�c powiedzia�em tylko: � Gdyby Otr�bus wiedzia�, jak ty werbujesz... Cypek za�mia� si�. � On si� nigdy nie dowie. I nie potrzebuje wiedzie�. Oczywi�cie ty mu nie powiesz � przejrza� si� w lusterku, strzepn�� py�ek z marynarki. � No, to jeste�my gotowi. Podje�d�amy pod punkt dowodzenia. Uruchomi� ponownie samoch�d; podjechali�my powoli i dostojnie pod sam taras. � Kto to?! � zapyta� zaskoczony Otr�bus i zbli�y� si� do nas zeskakuj�c sprawnie z siedmiu tarasowych stopni. Gruby Cypek wygramoli� si� z wozu i otrzepawszy powt�rnie marynark� tudzie� upewniwszy si�, �e ma paznokcie w porz�dku, wypr�y� si� s�u�bowo i zameldowa�: � Dostawi�em Rejtaniaka, panie doktorze. � Brawo � powiedzia� Otr�bus � spisa�e� si� bardzo dobrze. Tak w�a�nie powinien dzia�a� cz�onek naszej organizacji w nag�ych wypadkach. Szybko i niezawodnie. Udzielam ci pochwa�y w imieniu s�u�by. Poka� mi tego koleg�. � Tak jest! � Gruby Cypek wypr�y� si� ponownie i rzuci� do Krogulca: � Otworzy� drzwi wozu! Podsun�� Okista! Krogulec otworzy� drzwi, dwu pozosta�ych oprawc�w schwyci�o mnie brutalnie i wystawi�o na widok, nie opuszczaj�c wozu. Otr�bus wytrzeszczy� oczy. � Co to? Dlaczego on jest w banda�u? � Prosi�em go, �eby da� si� zabanda�owa� w ramach �wicze� � wyja�ni� nie zmieszany Cypek. � Ale dlaczego zabanda�owa�e� go razem z r�kami? � To w ramach unieruchamiania z�amanych ko�czyn � odpar� szybko Cypek. � On si� zgodzi�, �eby go zabanda�owa� z r�kami. On jest bardzo ideowy, prosz� pana. Doktor Otr�bus obr�ci� z powrotem do mnie swoj� twarz zaciekawionej kobry. � To ju� drugi dzisiaj ze szko�y Rejtana � zauwa�y� g�o�no. � I drugi, kt�ry od razu zgodzi� si� na banda�owanie. Znieruchomia�em z wra�enia. Drugi? Czy to znaczy, �e Zyzio Gnacki te� wpad� w ich r�ce i te� go tu przywie�li? � Brawo! � Otr�bus spojrza� na mnie z uznaniem. � Zawsze twierdzi�em, �e tak�e w szkole Rejtana s� ideowi ch�opcy, a wy nie chcieli�cie wierzy� � rzek� z lekkim wyrzutem do Defonsiak�w. Chcia�em w tym miejscu gwa�townie sprostowa� i wyja�ni�, jak naprawd� stoj� sprawy, ale w ostatniej chwili ugryz�em si� w j�zyk. L�k przed ha�b� i kompromitacj� zwyci�y�. I zamiast zdemaskowa� niecne praktyki Cypka, milcza�em, a nawet zdoby�em si� na kwa�ny u�miech, kt�ry zreszt� zachwyci� Otr�busa. � Jak si� nazywasz, m�j kochany? � zapyta� �yczliwie. � On si� nazywa Tomek Okist � wyr�czyli mnie us�u�nie Defonsiacy � to jest syn tego okulisty Okista. � Ach tak! � Otr�bus rozja�ni� si� jeszcze bardziej. � Znam bardzo dobrze doktora Okista � powiedzia�. � Ciesz� si�, Tomku, �e idziesz w �lady ojca. Tw�j ojciec mia� pewne... obawy... � chrz�kn�� � to znaczy wyrazi� opini�, �e tracisz czas i energi� na zbijanie b�k�w i r�ne g�upstwa... Tym lepiej, �e otrz�sn��e� si� z tego... Zaczerwieni�em si�. � Prosz� pana, to s� przestarza�e opinie � wtr�ci� Gruby Cypek. � Tomek ju� dawno otrz�sn�� si�. On teraz jest aktywist� w klasie, razem z tym Gnackim. Pracuj� spo�ecznie, prosz� pana. Ja panu doktorowi przywioz�em najlepszy materia�, najbardziej wyrobiony spo�ecznie. � Znakomicie... znakomicie � powt�rzy� Otr�bus wpatruj�c si� we mnie niepokoj�co swoimi przenikliwymi oczami kobry. � To wspaniale, �e wy obaj, ty i ten Gnacki, podeszli�cie do sprawy z zapa�em i stawili�cie si� od razu na m�j apel. Czekaj� was powa�ne funkcje i obowi�zki w naszym ruchu. Mianuj� was pe�nomocnikami do spraw czerwonokrzyskich na terenie waszej szko�y. Licz� na to, �e wkr�tce zorganizujecie tam silne ko�o. Czu�em, �e robi mi si� s�abo. Spojrza�em zezem na Grubego Cypka. U�miecha� si� z�o�liwie. Przekl�ty Marcho�t! �eby tak nas wrobi�! Co za perfidny pomys�! To ich zemsta... Zemsta wszystkich Defonsiak�w za to, �e ich o�mieszyli�my w naszej gazecie. Odegrali si�, szkoda gada�! � Prowad�cie dalej �wiczenia � ci�gn�� Otr�bus. � Po �wiczeniach bli�ej porozmawiam z Tomkiem Okistem i z Gnackim, a teraz przenie�cie Tomka do ambulansu... � Czy mo�na mu udzieli� pomocy drugiego stopnia? � zapyta� Cypek. � Chcia�bym to opanowa� na medal, panie doktorze, jak ju� mam ochotnika... Pan doktor wie, �e teraz ma�o ch�tnych na ochotnik�w i do udawania pacjent�w, ka�dy chce tylko bawi� si� w zabiegi... � Dobrze, pod warunkiem, �e potem Tomek z kolei b�dzie si� wprawia� na tobie. No ju�, zabierajcie go szybko, musimy ko�czy�, bo zrobi�o si� p�no. Sanitariusze do mnie! Za�adowa� rannego na nosze! Podbieg�o dw�ch Defonsiak�w, brutalnie wyci�gn�li mnie z wozu i rzucili na nosze. J�kn��em z b�lu. � Stop! Nie tak gwa�townie! � krzykn�� Otr�bus. � Powt�rzy� manewr jeszcze raz! Z chorym trzeba ostro�nie! Tego jeszcze brakowa�o. Wzi�li mnie powt�rnie do samochodu i pocz�li wyci�ga� na nowo, pod surowym okiem Otr�busa. Wprawdzie tym razem po�o�yli mnie ostro�nie, ale z�o�liwie wykr�cili mi nog�. Oszala�y z b�lu, wyrwa�em z ich u�cisk�w ko�czyn� i kopn��em jednego z nich, cz�ciowo niechc�cy, to znaczy niechc�cy tak mocno, w �o��dek. Skuli� si�, a potem usiad� na ziemi. Otr�bus spojrza� na niego zaskoczony: � Co ty wyrabiasz? Dlaczego usiad�e� w ka�u�y?... � To pan doktor nie widzia�? � wykrztusi� Defonsiak trzymaj�c si� za �o��dek. � On mnie kopn��. � Kopn��e� sanitariusza? � Otr�bus obr�ci� do mnie zdziwion� twarz kobry. � Nie wiem... Nic nie czu�em, panie doktorze � j�kn��em � noga mi zdr�twia�a. � Jak to zdr�twia�a? � zaniepokoi� si� Otr�bus. � Po tym obanda�owaniu straci�em czucie... Ta noga to kawa� drewna... � Jak wy go zabanda�owali�cie! � przestraszy� si� Otr�bus. � Natychmiast rozwi�za� go i masowa�! � spojrza� na zegarek. � Nowe komplikacje... Jeste�my op�nieni o ca�� godzin�. A ja o �smej zaczynam dy�ur... Pr�dzej! � Niech pan doktor si� nie denerwuje � powiedzia� Cypek � odwioz� pana doktora samochodem. � Ty? A w�a�nie.. Mia�em ci� zapyta�. Co to ma znaczy�, �e ty za kierownic�? � Bo... bo ja w�a�nie sko�czy�em kurs samochodowy... i szesna�cie lat, wi�c mog�... Melek B�k te�. To on przywi�z� Gnackiego... � Masz prawo jazdy? � Tak jest... poka�� panu doktorowi... � I ojciec ci pozwala je�dzi� po mie�cie? � To w ramach uk�adu. � Uk�adu? � Mam uk�ad z ojcem. Zajmuj� si� obs�ug� techniczn� i myciem wozu, a za to mog� je�dzi� dwa razy w tygodniu, po dwie godziny, w granicach stu kilometr�w. � Masz dobrego ojca � powiedzia� Otr�bus. � Najlepszego pod s�o�cem. A ja jestem najlepszym synem � doda�. � Z pocz�tku m�czyli�my si� obaj, ale potem doszli�my do doskona�o�ci. Otr�bus spojrza� na niego z pewnym pow�tpiewaniem. � Ty mi si� nie podobasz... Za g�adko ci wszystko idzie... Powiedz mi... � Panie doktorze � przerwa� po�piesznie Cypek � temu Okistowi �cierp�a noga, on mo�e nie mie� kr��enia w ko�czynie, wi�c mo�e najpierw ja za�atwi� z tym Okistem... a porozmawiamy kiedy indziej... � nie czekaj�c na odpowied� lekarza, doskoczy� do mnie spiesznie i wesp� z pomocnikami wpakowa� mnie do stoj�cego na boku ambulansu. � No � zatar� r�ce � to teraz pobawi� si� tob�. � Co to ma znaczy�? � szarpn��em si� z niepokojem. � Spokojnie, s�ysza�e�, co Otr�bus powiedzia�, mam si� na tobie �wiczy� � po�askota� mnie pod brod�. � Co chcesz ze mn� zrobi�?! � wykrztusi�em. � Wpuszcz� ci krople do nosa, a potem zaaplikuj� co� na uspokojenie... � rozgl�da� si� po otwartej apteczce � to chyba b�dzie odpowiednie. Zapuszcz� ci amoniak kroplomierzem do nosa. Ogl�da� pod �wiat�o buteleczk�. � Ty oprawco... Nie odwa�ysz si�! Ty sadysto! � Kichanie oczy�ci ci przewody. M�wisz przez nos. Chyba zazi�bi�e� si� na tym stadionie � ci�gn�� z okrutnym u�miechem Cypek � a na uspokojenie za�yjesz to. P� butelki wystarczy. � Co to? � Olej rycynowy. � Na uspokojenie! Oszala�e�?! � Zobaczysz, jak ci� uspokoi! Zamknijcie drzwi ambulansu � zwr�ci� si� do Defonsiak�w w strojach sanitariuszy. � Obawiam si�, �e pacjent mo�e by� k�opotliwy... Trzymajcie go! Chyba jednak zaczniemy od �rodka na uspokojenie � to m�wi�c, odkorkowa� butelk� z rycynusem. � Po�a�ujesz! � krzykn��em. � Gnat przetr�ci ci ko�ci! On tu jest, na pewno zaraz tu wpadnie. Obroni mnie! Cypek za�mia� si� grubo. � Masz racj�, on ju� tu jest! � rzek� szyderczo. � Tylko �e sam potrzebuje obrony. Zobacz! Ods�onili koc zwisaj�cy z drugiej �awki. Spojrza�em. Pod �awk� le�a� bia�y tob�... Nie, to nie tob�, to by� Zyzio obanda�owany dok�adnie jak mumia. Na twarzy mia� mask� tlenow�, tak� jakiej u�ywaj� wysokog�rscy wspinacze. � Ratunku! � krzykn��em. � Na pom... Zatkali mi usta. � Uspok�j si�, bo za�o�ymy ci mask�, jak Gnackiemu � powiedzia� Cypek i pochyli� si� z butelk� nade mn�. W tym momencie kto� zastuka� do drzwi ambulansu. � Kto tam? � zapyta� Cypek. � To ja, Krogulec... Doktor Otr�bus kaza� przerwa� zaj�cia i przyj�� na chwil�, bo b�dzie zbiorowa scena filmowa, jak ca�a organizacja maszeruje z Otr�busem... Odetchn��em. No, to jeste�my uratowani od m�czarni, przynajmniej na razie. Ale Cypek u�miechn�� si� szyderczo. � Nie my�l, Tomciu, �e zabieg ci si� upiecze. Id�cie sami z Krogulcem � zwr�ci� si� do Defonsiak�w w strojach sanitariuszy. � Ja tu jeszcze zostan� jaki� czas z pacjentem. Jakby Otr�bus pyta�, powiedzcie mu, �e stawiam zdr�twia�ego Tomcia na nogi i �e zaraz przybiegn� razem z Tomciem, ale nich nie czekaj� na nas. Gdy Defonsiacy wybiegli, usiad� okrakiem na mnie i z�apa� mnie za nos. Dusz�c si�, otworzy�em usta. Pot wyst�pi� mi na czo�o. Cypek ze z�o�liwym u�miechem pochyli� si� nade mn� z otwart� butelk�. � Wyduldasz chyba wszystko, Tomciu, za�o�� si�, �e w czterech �ykach, uwa�aj... Nie doko�czy�, bo w tej samej chwili pad� jak ra�ony na pod�og�. Butelka potoczy�a si� z brz�kiem pod �awk�. Rozdzia� III GORSZ�CE SCENY W AMBULANSIE Upadek Grubego Cypka by� tak nag�y i niespodziewany, �e przez moment nie chcia�em wierzy� w�asnym oczom, a potem pomy�la�em, �e co� mi si� popl�ta�o ze �wiadomo�ci�, zbyt ci�kie mia�em prze�ycia, nerwy nie wytrzyma�y napi�cia i w rezultacie film mi si� urwa�, rzeczywisto�� p�k�a jak balon, a ja znalaz�em si� w niepowa�nym �wiecie snu i bzdurnych iluzji. A jednak to nie by� sen, nawet bowiem w najbardziej bzdurnym �nie nie m�g�bym zobaczy� tego, co zobaczy�em w chwil� p�niej, gdy uda�o mi si� wykr�ci� g�ow� i spojrze� w d�, na pod�og� karetki. Zyzio Gnacki kl�cza� obok powalonego wodza Defonsiak�w, g�aska� go pieszczotliwie po policzku i przemawia� do niego czule: � No, stary, co ty wyprawiasz, �yjesz jeszcze chyba, grubasku, otw�rz oko i powiedz, �e nic ci si� nie sta�o... Doprawdy, Zyzio co jaki� czas funduje mi niespodzianki! Ju� mi si� zdaje, �e go pozna�em na wylot, a tu nagle zn�w zaskakuje mnie jak�� nieprzewidzian� reakcj�. Tym razem zaskoczy� mnie raczej nieprzyjemnie. Jego �ale nad tym z�o�liwym grubasem wyda�y mi si� g��boko niesmaczne. � Co to za szopka, Zygmunt � powiedzia�em ostro. � Czemu si� cackasz z tym gadem... lepiej rozwi�� mnie i powiedz, jak si� uwolni�... i w og�le co si� tu sta�o, bo nie bardzo rozumiem? Gnacki spojrza� na mnie wystraszony. � �le si� sta�o � wybe�kota�. � Sta�a si� straszna rzecz... Ja... ja go chyba zabi�em. � Co ty? � Zobacz! Nie rusza si�. Jak upad�, musia� uderzy� o co� g�ow�... � Rozwi�� mnie najpierw... � powiedzia�em. Gnat rozwin�� mnie szybko z banda�y. � Wi�c to ty go powali�e�? � zapyta�em z niedowierzaniem rozcieraj�c sobie zdr�twia�e r�ce. � Oczywi�cie, �e ja. A ty co my�la�e�? �e sam si� przewr�ci�? Zobacz � wyci�gn�� przed siebie r�ce, a ja dopiero teraz spostrzeg�em, �e przeguby obu r�k, w nadgarstku, ma podrapane do krwi. � Do licha � wykrzykn��em � kto ci� tak urz�dzi�?! Ci dranie, Defonsiacy?! � Ja sam. � �artujesz!... � Widzia�e�, �e le�a�em pod �awk� obanda�owany dok�adnie jak mumia. Naumy�lnie tam si� stoczy�em, bo zobaczy�em pod t� �awk� ostry kant... � Kant? � Wspornika tej kanapki. Uda�o mi si� przysun�� do niego, no i... � Przetar�e� sobie wi�zy! Bardzo bola�o? � Dosy�, ale zni�s�bym wi�kszy b�l, byle tylko wydosta� si� z r�k Defonsiak�w. Ba�em si� tylko, �eby Cypek nie zauwa�y�, ale on na szcz�cie zaj�ty by� tob�. Gdy mia�em ju� r�ce wolne, rozkr�ci�em si� �atwo z banda�y i znienacka podci��em Cypkowi nogi. Spojrza�em na le��cego grubasa i mnie tak�e zacz�� ogarnia� niepok�j. � On chyba rzeczywi�cie nie oddycha � powiedzia�em. � Co my teraz zrobimy? � Nie wiem... Szkoda grubasa � westchn��em. � Wr�g, bo wr�g, ale zawsze... Cholernie g�upio zabi� kogo�... � Tak, cholernie g�upio. � I w dodatku nikt nie uwierzy, �e my niechc�cy... � Mo�e on jeszcze nie wykitowa� ca�kiem � rzek� z nadziej� Zyzio. � Sprowadz� doktora Otr�busa, mo�e co� z nim zrobi... � Daj spok�j � przestraszy�em si� � lepiej sami zbadajmy Cypka. Sprawd�, czy ma t�tno. Gnacki wzi�� grubasa za przegub r�ki. � Nic nie czuj� � wykrztusi� przera�ony. � Ale mo�e mu serce jeszcze bije... pos�uchaj. Gnacki spojrza� na Cypka niepewnie, po czym przy�o�y� mu ucho do piersi. � Nic nie s�ysz�! � Niemo�liwe! S�uchaj lepiej! On ma t�uszczu na p� metra pod sk�r� i ten t�uszcz t�umi... dlatego s�abo s�ycha�. Gnacki przytuli� ponownie ucho i powiedzia� b�agalnie: � No, Cypisku, grubasku, daj jaki� znak �ycia... nie umieraj, do licha, nie mo�esz nam tego zrobi�, to by�oby najwi�ksze dra�stwo z twojej strony! Powiedz, �e udawa�e�, �eby nas przestraszy�, no, Cypusiu, otw�rz oko albo przynajmniej mrugnij... B�agania Zyzia zosta�y wys�uchane. Oto nagle oko Cypka otworzy�o si�... a mnie dreszcz od razu przeszed�, bo by�o to bardzo przytomne oko. Chcia�em ostrzec Zyzia, ale by�o ju� za p�no. Podst�pny grubas korzystaj�c z okoliczno�ci, a mianowicie z niewygodnej pozycji Zyzia, kt�ry bada� mu z po�wi�ceniem serce, zdradzieckim nag�ym ruchem obj�� Zyzia obur�cz i przycisn�� do siebie. Nast�pnie przewali� si� z nim na bok i przez chwil� kot�owali si� obaj, wreszcie uda�o si� Cypkowi wydosta� na wierzch, po�o�y� na plecach Zyzia i przygnie�� go swym ogromnym ci�arem. Uzna�em, �e nie ma co d�u�ej zwleka� i ruszy�em do akcji. Porwa�em banda� i paroma szybkimi ruchami sp�ta�em grubasowi nogi. Nawet nie zauwa�y� z pocz�tku, bo wci�� jeszcze ugniata� p�ywego Zyzia. Dopiero, gdy chcia�em okr�ci� banda�em jego wielk� defonsiack� g�ow�, zerwa� si� i pocz�� na o�lep wymachiwa� pi�ciami. Uda�o mu si� na moment jakim� cudem stan�� na skr�powanych nogach, a nawet podskoczy� dwa razy. Niestety, trzeci skok by� nieszcz�liwy. Cypek zachwia� si� i wpad� pechowo prosto do tekturowego pud�a z brudn� bielizn�, kt�ra w�a�nie chyba mia�a jecha� do pralni tym ambulansem. Przez kilka sekund strasznie kot�owa�o si� w pudle. Kitle lekarskie, czepki, prze�cierad�a, r�czniki, bia�e spodnie � wszystko wzlatywa�o do g�ry. Cypek grzeba� si� rozpaczliwie, ale nie m�g� si� wygrzeba�, przeciwnie, zagrzeba� si� jeszcze bardziej, chyba si�gn�� dna pud�a i uton�� zupe�nie w bieli�nie. Tylko zwi�zane nogi wystawa�y mu z niej i stercza�y do g�ry �a�o�nie. Macha� nimi bezradnie, tak jak macha ogonem schwytana w sie� ryba. Przez moment przygl�dali�my si� jak zahipnotyzowani temu niezwyk�emu widokowi, a potem doskoczyli�my jednym susem i przytomnie zamkn�li�my pud�o. Dla pewno�ci Zyzio usiad� na pokrywie. W pudle trwa�a wci�� w�ciek�a kot�owanina. Ca�e trz�s�o si� chorobliwie w posadach i dochodzi�y z niego rozpaczliwe z�orzeczenia Cypka. � Piekli si� � zauwa�y� Zyzio. � Mo�e by�my pozwolili mu wystawi� g�ow�? � Ucieknie. � Gdyby�my zrobili ma�� dziur� w boku pud�a, tak� tylko na wielko�� g�owy, toby nie uciek�, a my mogliby�my porozmawia� z tak� stercz�c� g�ow�. My�l�, �e to nie jest z�a pozycja do rozm�w dyplomatycznych i przetarg�w � zauwa�y� Zyzio ogl�daj�c sobie pokaleczone r�ce. � Chcesz z nim pertraktowa�? � W�a�nie. Mo�e nawet uda si� podpisa� jak�� korzystn� ugod� � u�miechn�� si� chytrze pod nosem. � Potem powie, �e wymusili�my, i nie b�dzie chcia� dotrzyma�. � To nic, ale dokument z jego podpisem zostanie. B�dziemy mogli wszystkim pokaza� jako dow�d i pami�tk� naszego dzisiejszego zwyci�stwa. Zastanowi�em si� przez chwil�. � Masz racj� � powiedzia�em � pozw�lmy mu wystawi� g�ow�. Za pomoc� scyzoryka wykrajali�my w boku pud�a otw�r o �rednicy du�ej ludzkiej czaszki. Zaskoczony Cypek zrazu my�la�, �e chcemy go k�u� scyzorykiem, ale potem zrozumia�, �e nie o to chodzi. � Wypuszczacie mnie? � zapyta� zadyszany. � Niezupe�nie. Mimo to, widz�c gotowy otw�r, chcia� natychmiast wyle��, ale uda�o mu si� z trudem przepcha� tylko g�ow�. � Co chcecie ze mn� zrobi�? � zapyta�. � B�dziecie mnie m�czy�? � Napoj� ci� tylko olejem � odpar�em � �eby� na przysz�o�� nie dr�czy� koleg�w. � Ja dr�cz� koleg�w?! Co ty! � Chcia�e� mi zaaplikowa� ca�� butelk� rycyny! � �artowa�em tylko... s�owo, chcia�em ci� przestraszy�, to wszystko... Pu��cie mnie! Ja nie mam czasu! � Cypek zatrz�s� si� w pudle. � Najpierw porozmawiamy sobie � powiedzia� Gnacki. � Cz�owieku, kiedy indziej! Ja o sz�stej mia�em by� w domu... � O sz�stej? � Gnacki znieruchomia� nagle. � A w�a�ciwie, kt�ra ju� godzina? � Pi�� po si�dmej � odpar�em patrz�c na zegarek. Zyzio podskoczy�. � O Bo�e!... � j�kn�� strasznym g�osem. � Co si� sta�o?! � Jak to co?! Ciasto! � Ciasto?! � Ciasto w piecu! � wykrzykn�� zrozpaczony. � Zapomnia�e�, co ci m�wi�em? Mia�em wyj�� przecie� ciasto z pieca! No, to koniec! � Rzeczywi�cie, przykro... Powiniene� jednak sobie sprawi� kuchni� z automatycznym wy��cznikiem. � Jak wygram w totka! A na razie... � Na razie to ty lepiej nie wracaj do domu... � Agnieszka ju� na pewno wr�ci�a