7451
Szczegóły |
Tytuł |
7451 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7451 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7451 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7451 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Lois McMaster Bujold
Lustrzany taniec - cz�� �sma cyklu Barrayar
Prze�o�y� �ukasz Praski
Mirror Dance
Data wydania oryginalnego - 1994
Data wydania polskiego - 2002
Dla Patricii Collins Wrede,
za zaanga�owanie w akuszeri� literack� daleko g��bsze,
ni� nakazywa�oby jej poczucie obowi�zku.
ROZDZIA� PIERWSZY
Rz�d stanowisk komunikacyjnych w holu pasa�erskim najwi�kszej orbitalnej stacji
transferowej na Escobarze by� zaopatrzony w lustrzane drzwi, kt�rych powierzchni� dzieli�y
uko�ne, mieni�ce si� t�czowym �wiat�em linie. Kto� niew�tpliwie mia� specyficzne poczucie
pi�kna. P�aszczyzny by�y ustawione pod k�tem i dzieli�y odbijaj�cy si� w nich obraz na
nier�wne cz�ci. Niski cz�owiek w szarobia�ym mundurze skrzywi� si� do swojej
zdeformowanej twarzy.
Odbicie skrzywi�o si� w odpowiedzi. Pozbawiony dystynkcji mundur oficera
najemnik�w - kurtka z kieszeniami, szerokie spodnie w�o�one do si�gaj�cych kostek but�w -
wygl�da� prawid�owo w ka�dym calu. Cz�owiek przyjrza� si� swojemu cia�u okrytemu
mundurem. Wyci�gni�ty karze� z krzywym kr�gos�upem, o kr�tkiej szyi i du�ej g�owie.
Lekko ko�lawa postura pozbawia�a go szansy, �e pozostanie niezauwa�ony, by� tego niemal
pewien. Mia� r�wno przyci�te ciemne w�osy. Spod czarnych brwi spogl�da�y ponuro szare
oczy. Cia�o by�o r�wnie� prawid�owe w ka�dym calu. Nie cierpia� go.
Wreszcie lustrzane drzwi rozsun�y si� i z budki wysz�a kobieta ubrana w mi�kk�
tunik� i zwiewne spodnie. Jej status spo�eczny podkre�la� modny pas wypchany drogim
elektronicznym ekwipunkiem, zawieszony na piersi na zdobionym drogimi kamieniami
�a�cuchu. Ruszy�a ra�no przed siebie, lecz na jego widok przystan�a i wzdrygn�a si�,
zmro�ona jego ponurym, pustym spojrzeniem, a potem min�a go, mamrocz�c:
- Przepraszam...
Zreflektowa� si� poniewczasie i wykrzywi� usta w imitacji u�miechu, mrukn�wszy co�
niezrozumia�ego, co mog�o uchodzi� za stosown� do sytuacji uprzejm� formu�k�. Wcisn��
klawisz, by zamkn�� za sob� drzwi i ukry� si� przed wzrokiem innych. Nareszcie sam, przez
kr�tk� ostatni� chwil�, cho�by w ciasnym wn�trzu publicznej budki komunikacyjnej. W
powietrzu unosi�a si� md�a wo� perfum kobiety oraz przykra mieszanina zapach�w stacji:
powietrza poddanego recyklingowi, jedzenia, cia�, napi�cia, plastik�w, metali i �rodk�w
czyszcz�cych. Odetchn�� g��boko, usiad� i po�o�y� d�onie p�asko na pulpicie, by przesta�y
dr�e�.
Odkry�, �e nie jest ca�kiem sam. W kabinie znajdowa�o si� jeszcze jedno lustro, aby
klienci mogli doprowadzi� sw�j wygl�d do porz�dku przed transmisj� holowizyjn�. Po chwili
przesta� zwraca� uwag� na wrogie spojrzenie w�asnych podkr��onych oczu. Wy�o�y� na
pulpit zawarto�� kieszeni. Ca�y jego doczesny dobytek mie�ci� si� na powierzchni nie
wi�kszej od dw�ch d�oni. Ostatni remanent. Jak gdyby powt�rne przeliczenie mog�o zmieni�
sum�, jak� dysponowa�...
Na g�rze spoczywa� bon kredytowy na jakie� trzysta dolar�w beta�skich; mo�na by�o
za to prze�y� zupe�nie nie�le tydzie� na stacji orbitalnej albo - gdyby gospodarowa�
oszcz�dnie - kilka skromniejszych miesi�cy na planecie w dole. Trzy fa�szywe identyfikatory,
ale �aden na nazwisko cz�owieka, za kt�rego teraz uchodzi�. I �aden na nazwisko cz�owieka,
kt�rym by� naprawd�. Kimkolwiek by�. Zwyk�y kieszonkowy grzebie� z plastiku. Kostka
danych. Nic wi�cej. Do r�nych kieszeni kurtki munduru pochowa� rzeczy z wyj�tkiem bonu
kredytowego, wk�adaj�c pieczo�owicie ka�dy przedmiot do osobnej kieszeni. Rzeczy
sko�czy�y si�, zanim zdo�a� zape�ni� wszystkie kieszenie. Mog�e� przynajmniej zabra�
szczoteczk� do z�b�w... teraz ju� za p�no.
I robi�o si� coraz p�niej. Stara� si� odp�dzi� strach, ale prze�ywa� straszliwe chwile
grozy. Uspok�j si�. Przecie� ju� to robi�e�. Teraz te� potrafisz. Wcisn�� kart� kredytow� do
szczeliny, po czym wstuka� zapami�tany numer kodu. Mimowolnie ostatni raz zerkn�� do
lustra, usi�uj�c przybra� w miar� neutralny wyraz twarzy. Mimo praktyki nie s�dzi�, aby by� w
stanie przywo�a� u�miech. Zreszt� i tak gardzi� tym u�miechem.
Talerz holowidu zasycza� i o�y�. Po chwili zjawi� si� nad nim wizerunek kobiety.
Posta� mia�a na sobie podobnie jak on bia�o-szary mundur, lecz z odpowiednimi
dystynkcjami i naszywk� z nazwiskiem. Beznami�tnie wyrecytowa�a:
- Oficer ��czno�ci Hereld, �Triumph�, Wolna... Korporacja Dendarii. - W przestrzeni
Escobaru flota najemnik�w ju� na zewn�trznej stacji w punkcie skokowym zawiesza�a bro�
na ko�ku pod czujnym okiem escobarskich inspektor�w wojskowych, a przed uzyskaniem
zgody na wej�cie w przestrze� sk�ada�a deklaracj� o czysto handlowych intencjach wizyty.
Widocznie na orbicie Escobaru trzymano si� tej fikcyjnej, lecz kulturalnej wersji.
Obliza� wargi i rzek� spokojnym g�osem:
- Prosz� mnie po��czy� z oficerem dy�urnym.
- Admira� Naismith! Wr�ci� pan! - W jej wyprostowanej sylwetce i rozpromienionej
twarzy dostrzeg� niew�tpliwe oznaki rado�ci i podniecenia, mimo �e widzia� tylko holowid.
Zaskoczy�o go to niczym niespodziewany cios. - Jakie nowiny? Kiedy st�d wreszcie
odlecimy?
- W swoim czasie, poruczniku... Hereld. - Niez�e nazwisko dla oficera ��czno�ci.
Zdoby� si� na niewyra�ny u�miech. Admira� Naismith na pewno by si� u�miechn��. -
Dowiecie si� w swoim czasie. Tymczasem potrzebuj� transportu z orbitalnej stacji
transferowej.
- Tak jest. Zajm� si� tym. Czy jest z panem komandor Quinn?
- Hm... nie.
- A kiedy mo�emy si� jej spodziewa�?
...P�niej.
- Aha, w porz�dku. A wi�c zaraz poprosz� o pozwolenie na... b�dziemy �adowa� jaki�
sprz�t?
- Nie, chodzi tylko o mnie.
- Czyli zezwolenie od Escobaran na �adownik pasa�erski... - Na par� chwil odwr�ci�a
si� na bok. - Za dwadzie�cia minut mog� przys�a� kogo� do doku E17.
- Bardzo dobrze. - Mniej wi�cej tyle czasu zajmie mu przej�cie z holu do tej cz�ci
stacji. Mo�e powinien dorzuci� porucznik Hereld s�owo od siebie? Zna�a go; w jakim
stopniu? Od tej chwili w ka�dym zdaniu, jakie wypowie, b�dzie czai�o si� ryzyko, ryzyko
nieznanego, ryzyko pope�nienia b��du. Za b��dy ponosi si� kar�. Czy jego beta�ski akcent nie
budzi zastrze�e�? Niepok�j wprost skr�ca� mu trzewia. - Chc� polecie� od razu na �Ariela�.
- Dobrze, admirale. Mam powiadomi� komandora Thorne�a?
Czy admira� Naismith mia� zwyczaj wpada� na niespodziewan� inspekcj�? Chyba tym
razem sobie daruje.
- Tak. Prosz� mu powiedzie�, �eby zacz�li przygotowania do opuszczenia orbity.
- Tylko �Ariel�? - Unios�a brwi.
- Tak, poruczniku. - Tym razem doskona�y, przeci�g�y akcent z Bety. Pogratulowa�
sobie, bo nareszcie zacz�� si� odnajdywa� w roli nudnego s�u�bisty. W jego g�osie zabrzmia�a
delikatna nuta przygany, jak gdyby Hereld z�ama�a zasady bezpiecze�stwa lub dobrych
manier, wi�c powinna si� wstrzyma� od dalszych ryzykownych pyta�.
- Zrobi si�, admirale.
- Naismith, bez odbioru. - Przerwa� po��czenie. Kobieta znikn�a w mgie�ce b�ysk�w,
a on g�o�no odetchn��. Admira� Naismith. Miles Naismith. Musia� si� zn�w nauczy�
reagowa� na to imi� i nazwisko, nawet we �nie. Na razie trzeba zostawi� lorda Vorkosigana;
bycie Naismithem jest wystarczaj�co trudne. �wiczy�. Jak masz na imi�? Miles. Miles. Miles.
Lord Vorkosigan udawa� admira�a Naismitha. On tak�e. Co za r�nica?
Ale jak naprawd� si� nazywasz?
Z rozpaczy i w�ciek�o�ci pociemnia�o mu w oczach. Przymkn�� powieki, uspokajaj�c
oddech. Nazywam si� tak, jak zechc�. Teraz chc� si� nazywa� Miles Naismith.
Wyszed� z kabiny i ruszy� w g��b holu, przebieraj�c kr�tkimi nogami i czuj�c na sobie
zdumione spojrzenia mijaj�cych go nieznajomych. Patrzcie na Milesa. Patrzcie, jak biegnie.
Patrzcie, jak dostaje, na co zas�u�y�. Maszerowa� ze spuszczon� g�ow� i nikt nie wchodzi� mu
w drog�.
Gdy tylko czujniki w�azu b�ysn�y zielonym �wiat�em i rozsun�y si� drzwi, wskoczy�
do kapsu�y �adownika male�kiego, czteroosobowego wahad�owca. B�yskawicznie wdusi�
przycisk, by jak najszybciej zamkn�� za sob� w�az. �adownik by� za ma�y, �eby utrzyma�
sztuczne pole grawitacyjne. Przep�yn�� nad fotelami, po czym ostro�nie zaj�� miejsce obok
samotnego pilota, cz�owieka w szarym kombinezonie technika dendaria�skiego.
- W porz�dku. Mo�emy lecie�.
Pilot wyszczerzy� z�by w u�miechu i zasalutowa� od niechcenia, podczas gdy on
zapina� pasy. Cho� pilot wygl�da� na rozs�dnego doros�ego cz�owieka, na jego twarzy
malowa� si� ten sam wyraz co na obliczu oficer Hereld; radosnego podniecenia i
zniecierpliwienia, jak gdyby jego pasa�er za chwil� mia� wyci�gn�� z kieszeni gar��
smako�yk�w.
Obejrza� si� przez rami�, a �adownik pos�usznie oderwa� si� od blokad doku i
zawr�ci�. Zanurkowali w otwart� przestrze�, oddalaj�c si� od powierzchni stacji. Na konsoli
nawigacyjnej b�yska�y r�nobarwne linie korytarzy ruchu, tworz�c labirynt, przez kt�ry pilot
przeprowadza� ich kapsu��.
- Dobrze zn�w pana widzie�, admirale - rzek�, kiedy tylko wypl�tali si� z najg�stszej
sieci kolorowych linii. - Co si� dzieje?
Na szcz�cie w g�osie pilota da� si� s�ysze� wyra�nie oficjalny ton. Po prostu
towarzysz broni, nie �aden Stary Przyjaciel ani tym bardziej Dawny Ukochany. Spr�bowa�
uniku.
- Dowiesz si�, gdy b�dzie trzeba. - Stara� si� m�wi� przyja�nie, nie u�ywaj�c imienia
ani stopnia.
Pilot wyda� z siebie zaintrygowane �Hm�, a potem u�miechn�� si� nieznacznie,
najwyra�niej zadowolony.
Miles rozpar� si� w fotelu z twarz� st�a�� w u�miechu. Wielka stacja transferowa
zmala�a, przypominaj�c dziecinn� zabawk�, a po chwili by�o wida� ju� tylko b�yski �wiate�.
- Przepraszam, jestem troch� zm�czony. - Wtuli� si� g��biej w oparcie i zamkn�� oczy.
- Obud� mnie w doku, gdybym zasn��.
- Tak jest - odrzek� z szacunkiem pilot. - Chyba przyda si� panu drzemka.
Odpowiedzia� zm�czonym ruchem r�ki i udawa�, �e zasn��.
Zawsze od razu wiedzia�, kto ze spotykanych przez niego ludzi s�dzi, �e ma przed
sob� Naismitha. Wszyscy mieli ten sam g�upi, przej�ty wyraz twarzy. Nie wszystkim l�ni� w
oczach blask uwielbienia; spotka� ju� wrog�w Naismitha, kt�rych mina zamiast nabo�nej czci
wyra�a�a mordercze intencje. Ale wszyscy wygl�dali, jak gdyby nagle w��czono im
dodatkowe zasilanie, i stawali si� dziesi�� razy bardziej o�ywieni ni� dotychczas. Jak on to, u
diab�a, robi�? Jak mu si� udawa�o tak ich natchn��? Zgoda, Naismith cierpia� na
hiperaktywno��, lecz jakim cudem ta przypad�o�� sta�a si� tak zara�liwa?
Obcy, kt�rzy spotykali go i rozpoznawali, nie witali go w ten spos�b. Byli oboj�tni i
uprzejmi lub oboj�tni i nieuprzejmi albo po prostu oboj�tni, nieprzyst�pni i ch�odni. Nie
okazywali tego, ale kr�powa�y ich jego drobne u�omno�ci i znacznie odbiegaj�cy od normy
wzrost - metr trzydzie�ci. Byli nieufni.
Wzburzenie wzbiera�o w nim i dokucza�o jak b�l zatok. To ca�e uwielbienie dla
przekl�tego bohatera, czy kim on tam jest. Wszystko dla Naismitha. Dla Naismitha, nie dla
mnie... Dla mnie nigdy...
Musia� opanowa� dreszcz grozy przed tym, co za chwil� go czeka�o. Najpierw stanie
przed Belem Thorne�em, kapitanem �Ariela�. Oko w oko z jego przyjacielem, oficerem,
Beta�czykiem, na pewno trudna pr�ba. Lecz Thorne wiedzia� o istnieniu klona od tamtego
chaotycznego spotkania na Ziemi przed dwoma laty. Nigdy nie spotkali si� twarz� w twarz.
Jednak nawet drobny b��d, kt�ry uszed�by uwagi innego Dendarianina, m�g�by wzbudzi� w
Thornie podejrzenia, nieokre�lone domys�y...
Naismith ukrad� mu nawet t� cech�. Admira� najemnik�w publicznie i k�amliwie
twierdzi� teraz, �e on jest klonem. Jeszcze lepsza zas�ona, za kt�r� m�g� ukry� sw� drug�
to�samo��, drugie �ycie. Ty masz dwa �ycia, m�wi� w duchu do nieobecnego wroga. Ja
�adnego. Niech to diabli, to ja jestem prawdziwym klonem. Nie mog� liczy� nawet na t�
jedn� wyj�tkow� cech�? Musia�e� zabra� mi wszystko?
Nie. Trzeba by� dobrej my�li. Da sobie rad� z Thorne�em. Wszystko b�dzie dobrze
pod warunkiem, �e uniknie spotkania z okropn� Quinn, jego osobist� ochron�, ukochan�
Quinn. Zetkn�� si� z ni� oko w oko na Ziemi i raz uda�o mu si� j� nabra� i utrzyma� w
fa�szywym przekonaniu przez ca�y ranek. Drugi raz chyba si� nie uda. Ale Quinn nie
odst�powa�a na krok prawdziwego Milesa Naismitha; nic z jej strony mu nie grozi�o. Tym
razem nie b�dzie �adnych spotka� z kochankami.
On sam nigdy jeszcze nie mia� kochanki. By� mo�e jednak nie by�oby uczciwie
obwinia� o to Naismitha. Przez dwadzie�cia lat swojego �ycia by� praktycznie wi�niem,
cho� nie zawsze zdawa� sobie z tego spraw�. A dwa ostatnie... z gorycz� doszed� do wniosku,
�e te dwa lata stanowi�y ci�g katastrof. Teraz mia� szans�, kt�ra si� mo�e nie powt�rzy�. Nie
chcia� my�le� o dalszej przysz�o�ci. Ju� nie. Musia�o si� uda� teraz.
Siedz�cy obok niego pilot drgn��, a on otworzy� oczy, czuj�c, jak podczas hamowania
pasy wpijaj� mu si� w cia�o. Zbli�ali si� do �Ariela�. Z kropeczki zmieni� si� w ma�y model, a
potem w statek. Lekki kr��ownik produkcji illyrika�skiej mie�ci� na pok�adzie
dwudziestoosobow� za�og�, �adunek oraz oddzia� komandos�w. Wyposa�ony by� w do��
mocny nap�d jak na swoje ma�e rozmiary, co stanowi�o typowe dla okr�t�w wojennych
rozwi�zanie. Smuk�a linia sugerowa�a wielk� szybko��. �wietny statek kurierski; �wietny
statek, by ucieka� nim, gdzie pieprz ro�nie. Doskona�y. U�miechn�� si� ledwie zauwa�alnie,
przygl�daj�c si� okr�towi, chocia� nastr�j mia� pod�y. Teraz ja rozdaj� karty, Naismith.
Pilot, doskonale zdaj�c sobie spraw�, �e wiezie swojego admira�a, do�o�y� wszelkich
stara�, �eby kapsu�a dobi�a do blokad doku niemal bez d�wi�ku i �adnego wstrz�su.
- Mam zaczeka�, panie admirale?
- Nie. Raczej nie b�d� ci� ju� potrzebowa�.
Jego pasa�er nadal zmaga� si� z klamr� pas�w, a tymczasem pilot pobieg� poprawi�
uszczelnienie tunelu, a potem po�egna� go, salutuj�c z r�wnie dumnym u�miechem jak przy
powitaniu. Odpowiedzia� u�miechem i salutem, po czym z�apa� uchwyty w�azu i wyskoczy� w
pole grawitacyjne �Ariela�.
Wyl�dowa� na obu nogach w ma�ej zatoczce �adunkowej. Pilot zaraz zamkn�� za nim
w�az, zamierzaj�c odprowadzi� �adownik do swojego statku - zapewne flagowego okr�tu
�Triumph�. Uni�s� g�ow�, by spojrze� w g�r� - zawsze musia� patrze� w g�r� - na twarz
dendaria�skiego oficera, kt�r� wcze�niej widzia� tylko na holowidzie.
Komandor Bel Thorne by� beta�skim hermafrodyt�, przedstawicielem rasy
stanowi�cej pozosta�o�� po dawnych eksperymentach in�ynierii genetycznej i spo�ecznej,
kt�rej jedynym sukcesem by�o wyprodukowanie kolejnej mniejszo�ci ludzkiej. Pozbawion�
zarostu twarz Thorne�a okala�y mi�kkie ciemne w�osy �redniej d�ugo�ci, jakie m�g� nosi�
zar�wno m�czyzna, jak i kobieta. Pod rozpi�t� kurtk� mundurow� i czarnym podkoszulkiem
widnia� zarys niewielkich, lecz niew�tpliwie kobiecych piersi. Lu�ne szare spodnie munduru
dendaria�skiego ukrywa�y niedwuznaczn� wypuk�o�� w kroczu. Niekt�rzy ludzie czuli si�
niezwykle skr�powani w obecno�ci hermafrodyt�w. Z ulg� spostrzeg�, �e ta cecha osoby
Thorne�a wywo�uje w nim jedynie lekkie za�enowanie. Klony mieszkaj�ce w szklanych
domach nie powinny... czego? Prawdziwym niepokojem przej�� go jednak promienny
u�miech �uwielbiam Naismitha� na twarzy hermafrodyty. Czuj�c bolesny skurcz �o��dka,
odda� honory kapitanowi �Ariela�.
- Witam na pok�adzie, admirale! - W d�wi�cznym alcie brzmia� szczery entuzjazm.
W�a�nie wywo�ywa� na twarz pow�ci�gliwy u�miech, kiedy hermafrodyta zbli�y� si� i
obj�� go. Serce w nim zamar�o i ledwie si� powstrzyma�, by nie krzykn�� i nie wymierzy� mu
ciosu. Wytrzyma� u�cisk, staraj�c si� nie zesztywnie� i odzyska� zachwian� r�wnowag�, przy
okazji przywo�ywa� w my�lach starannie prze�wiczone kwestie. Chyba mnie to nie b�dzie
ca�owa�?
Hermafrodyta odsun�� si�, trzymaj�c r�ce na jego ramionach, lecz nie zabiera� si� do
ca�owania. Odetchn�� z ulg�. Thorne przekrzywi� g�ow�, przypatruj�c mu si� z zatroskan�
min�.
- Co si� sta�o, Miles?
Jeste�my na �ty�?
- Przepraszam, Bel. Jestem troch� zm�czony. Mo�emy od razu przyst�pi� do
odprawy?
- Faktycznie wygl�dasz na bardzo zm�czonego. Mam zwo�a� ca�� za�og�?
- Nie... mo�esz im p�niej przekaza� wszystkie szczeg�y. - Na tym polega� plan, jak
najmniej bezpo�rednich kontakt�w z Dendarianami.
- A wi�c chod�my do mojej kabiny. B�dziesz m�g� po�o�y� nogi wy�ej i napi� si�
herbaty.
Pierwszy wszed� do korytarza. Nie wiedz�c, w kt�r� stron� skr�ci�, przystan�� i pod
pozorem uprzejmo�ci przepu�ci� przodem hermafrodyt�. Szed� za Thorne�em, mijaj�c kilka
zakr�t�w, a� znale�li si� na wy�szym poziomie. Wn�trze statku nie by�o tak ciasne, jak si�
spodziewa�. Dok�adnie zapami�tywa� drog�. Naismith na pewno dobrze zna� sw�j statek.
Kabina kapitana �Ariela� by�a ma�ym pomieszczeniem, w kt�rym panowa� �o�nierski
porz�dek. Pozamykane na zasuwy szafki nie m�wi�y nic o osobowo�ci gospodarza. Lecz
Thorne otworzy� jedne drzwiczki, za kt�rymi znajdowa� si� staro�ytny ceramiczny serwis
oraz kilkana�cie ma�ych puszek z rozmaitymi gatunkami herbaty pochodz�cymi z Ziemi i
innych planet. Wszystkie pojemniczki zabezpieczono przed zniszczeniem specjalnymi
opakowaniami z pianki.
- Jak�? - zawo�a� Thorne, zatrzymawszy wyczekuj�co r�k� nad puszkami.
- T�, co zwykle - odpar�, siadaj�c na krze�le przymocowanym do pod�ogi obok
niewielkiego stolika.
- Mog�em si� domy�li�. Przysi�gam, �e pewnego dnia naucz� ci� wi�kszej fantazji. -
Thorne pos�a� mu przez rami� szczeg�lny u�mieszek - czy�by jego uwaga mia�a oznacza� co�
jeszcze? Po kilku chwilach g�o�nej krz�taniny komandor postawi� przed nim porcelanow�
fili�ank� i spodek, r�cznie malowane w delikatny wzorek. Uj�� kruche naczynie i ostro�nie
poci�gn�� �yk, a tymczasem Thorne ustawi� i umocowa� przy stoliku drugie krzes�o, postawi�
fili�ank� dla siebie i zasiad�, wydaj�c cichy pomruk zadowolenia.
Na szcz�cie bursztynowy p�yn mia� zupe�nie dobry, cho� cierpki smak. Cukier? Nie
�mia� poprosi�. Thorne nie poda� cukru, a na pewno by to zrobi�, gdyby Naismith s�odzi�
herbat�. Chyba komandor nie postanowi� przeprowadzi� pierwszej subtelnej pr�by? A wi�c
wygl�da na to, �e admira� pi� bez cukru.
Najemnicy pij�cy herbatk�. Nap�j nie wygl�da� na trucizn�, je�li spojrza�o si� na
wystaw�, nie - na prawdziwy arsena� broni zawieszonej na �cianie: kilka og�uszaczy, ig�owce,
�uki plazmowe oraz b�yszcz�ca metalowa kusza z wisz�c� obok �adownic� pe�n� granat�w
b�yskowych. Thorne by� widocznie dobry w tym, co robi�. Je�li to prawda, zupe�nie go nie
obchodzi�o, co ten stw�r pije.
- My�lisz i my�lisz - odezwa� si� Thorne po kolejnej chwili milczenia. -
Przypuszczam, �e tym razem przywioz�e� nam co� mi�ego?
- Zgadza si�, jest zadanie. - Mia� nadziej�, �e hermafrodyta w�a�nie o tym my�la�.
Komandor skin�� g�ow�, unosz�c brwi w oczekiwaniu na ci�g dalszy. - Chodzi o przerzut. Nie
jest to najpowa�niejsza misja, jaka nam si� trafi�a...
Thorne za�mia� si�.
- Ale nieco skomplikowana.
- Nie mo�e by� bardziej skomplikowana ni� sprawa Dagooli IV. M�w dalej, prosz�.
Potar� usta charakterystycznym dla Naismitha gestem.
- Musimy zrobi� skok na ��obek klon�w Domu Bharaputra w Obszarze Jacksona.
Opr�ni�.
Thorne w�a�nie zak�ada� nog� na nog�; obie stopy b�yskawicznie wyl�dowa�y z
hukiem na pod�odze.
- Zabi�? - zapyta� z przestrachem.
- Klony? Nie, ocali�! Trzeba je wszystkie uratowa�.
- Och. Uff. - Thorne�owi najwyra�niej kamie� spad� z serca. - Przez moment mia�em
okropn� wizj�... w ko�cu to s� dzieci. Nawet je�eli klonowane.
- Ot� to. - Ku swemu zdumieniu zauwa�y�, �e k�ciki jego ust unosz� si� w
autentycznym u�miechu. - Ciesz� si�... �e tak to pojmujesz.
- A jak m�g�bym inaczej? - Thorne wzruszy� ramionami. - Ten proceder z klonami i
przeszczepianiem m�zg�w to najobrzydliwsza dzia�alno�� w ca�ym katalogu p�atnych
�wi�stw Bharaputry. Chyba �e jest co� gorszego, o czym jeszcze nie wiem.
- Te� tak uwa�am. - Uspokoi� si�, ukrywaj�c zaskoczenie z powodu takiego poparcia
dla swego planu. Czy Thorne m�wi� szczerze? On najlepiej ze wszystkich zna� wszystkie
okropno�ci i groz� przemys�u klonowania w Obszarze Jacksona. Sam to prze�y�. Nie
spodziewa� si� jednak, �e kto�, kto nie mia� takich do�wiadcze�, b�dzie podziela� jego ocen�.
�ci�le bior�c, specjalno�ci� Domu Bharaputra nie by�o klonowanie. Sprzedawano tam
nie�miertelno��, a je�li nie dos�ownie, to na pewno sprzedawano d�u�sze �ycie. Interes
przynosi� ca�kiem niez�e dochody, bo jak� cen� mo�na ustali� na �ycie? Taka, jak� wytrzyma
rynek. Proceder uprawiany przez Bharaputr� by� ryzykowny z punktu widzenia medycyny,
niedoskona�y... w obliczu rych�ej �mierci wybierali go tylko maj�tni, bezwzgl�dni i - musia�
przyzna� - obdarzeni zdolno�ci� przewidywania klienci.
Wszystko odbywa�o si� wed�ug prostych zasad, cho� pod wzgl�dem chirurgicznym
by� to potwornie skomplikowany zabieg. Z kom�rki klienta wyrasta� klon, kt�ry nast�pnie
umieszczano w replikatorze macicznym, a potem w ��obku Bharaputry - rodzaju sieroci�ca z
niewiarygodnie bogatym wyposa�eniem - gdzie osi�ga� dojrza�o�� fizyczn�. Klony by�y
przecie� niezwykle cenne, a ich zdrowie i kondycja najwa�niejsze. P�niej, gdy nadszed�
czas, trafia�y na st�. Podczas operacji, kt�re udawa�y si� w raczej mniej ni� stu procentach
przypadk�w, m�zg pierwowzoru klona przeszczepiano ze starego lub uszkodzonego cia�a do
cia�a repliki, kt�re dopiero rozkwita�o. M�zgi klon�w uznawano natomiast za odpadki
pooperacyjne.
Proceder �w by� nielegalny w ca�ej sieci czasoprzestrzennej z wyj�tkiem Obszaru
Jacksona, z czego cieszy�y si� zbrodnicze Domy, kt�re tam rz�dzi�y. Dzi�ki temu mia�y
monopol, a dzi�ki umieraj�cym bogaczom interes stale si� kr�ci� i zespo�y chirurg�w
utrzymywa�y si� w najwy�szej formie. Z jego dotychczasowych obserwacji wynika�o, �e
reszta �wiata patrzy na t� praktyk� przez palce. B�ysk wsp�czucia i szlachetnego gniewu w
oczach Thorne�a poruszy� go, dotykaj�c najbole�niejszych miejsc w jego duszy, o kt�rych
niemal zapomnia�, i po chwili z przera�eniem zda� sobie spraw�, �e za moment wybuchnie
p�aczem. To pewnie jaka� sztuczka. Odetchn�� g��boko w typowo naismithowski spos�b.
Thorne �ci�gn�� w zamy�leniu brwi.
- Jeste� pewien �e powinni�my bra� �Ariela�? S�ysza�em niedawno, �e baron Ryoval
jeszcze �yje. Statek mo�e zwr�ci� jego uwag�.
Dom Ryoval by� jednym z pomniejszych rywali Bharaputry w nielegalnych
przedsi�wzi�ciach medycznych. Specjalizowa� si� w fabrykowaniu za pomoc� in�ynierii
genetycznej lub chirurgii istot ludzkich do r�nych cel�w, w��cznie z seksem. W istocie
produkowano tam niewolnik�w na zam�wienie; mo�e by�o to z�o, ale nie takie jak dr�cz�ce
go mordowanie klon�w. Co jednak mia� wsp�lnego �Ariel� z baronem Ryovalem? Nie mia�
poj�cia. Niech Thorne si� tym martwi. By� mo�e p�niej hermafrodyta zdradzi mu co� wi�cej
na ten temat. On tymczasem odnotowa� w pami�ci, aby przy najbli�szej okazji przejrze� zapis
misji statku.
- Ta misja nie ma nic wsp�lnego z Domem Ryoval. Ich b�dziemy unika�.
- Mam nadziej� - zgodzi� si� skwapliwie Thorne. Zamilk�, s�cz�c w zamy�leniu
herbat�. - Pomijaj�c fakt, �e Obszarowi Jacksona ju� dawno nale�a�o si� sprz�tanie, najlepiej
�rodkami atomowymi, przypuszczam, �e nie robimy tego tylko z dobroci serca. Jaka tym
razem, hm... misja kryje si� pod t� misj�?
Na to pytanie mia� dobrze wy�wiczon� odpowied�.
- Naszego zleceniodawc� w rzeczywisto�ci interesuje tylko jeden klon, a w�a�ciwie
jego pierwowz�r. Reszta to kamufla�. Klienci Bharaputry maj� w swoim gronie wielu
wrog�w. Nie b�d� wiedzieli, kto kogo atakuje. W ten spos�b to�samo�� naszych
zleceniodawc�w b�dzie jeszcze lepiej chroniona, na czym im bardzo zale�y.
Thorne u�miechn�� si� z zadowoleniem.
- Podejrzewam, �e ten zr�czny manewr to tw�j pomys�.
Wzruszy� ramionami.
- W pewnym sensie.
- Nie lepiej by by�o, gdyby�my wiedzieli, o kt�rego klona chodzi, �eby unikn��
wypadku, gdyby przysz�o si� nam stamt�d wycofa�? Je�li naszemu zleceniodawcy zale�y na
�ywym klonie - a w og�le zale�y im, czy b�dzie �ywy, czy martwy? Je�li prawdziwym celem
jest staruch, z kt�rego go wyhodowano...
- Zale�y im na �ywym klonie. Ale... ze wzgl�d�w praktycznych za��my, �e chodzi
nam o wszystkie klony.
Thorne roz�o�y� r�ce w ge�cie przyzwolenia.
- Z mojej strony zgoda. - W oczach hermafrodyty rozb�ysn�� entuzjazm. Nagle
komandor plasn�� pi�ci� w otwart� d�o�. - Najwy�szy czas, �eby kto� odpowiednio
potraktowa� te kanalie z Jacksona! Och, ale si� szykuje zabawa! - Obna�y� z�by w gro�nym
u�miechu. - Jakiej pomocy mo�emy si� spodziewa� na Obszarze Jacksona? Jakie�
zabezpieczenia?
- Nie licz na �adne.
- Hm. Co nam b�dzie przeszkadza�? Oczywi�cie, poza Bharaputr�, Ryovalem i
Fellem.
Dom Fell zajmowa� si� g��wnie handlem broni�. Co Fell m�g� mie� z tym wsp�lnego?
- Wiem tyle, co ty.
Thorne zmarszczy� brwi; widocznie nie by�a to typowa dla Naismitha odpowied�.
- Ale mam du�o poufnych informacji na temat ��obka, kt�re mog� ci przekaza� w
drodze. S�uchaj, Bel, chyba ci nie musz� ci m�wi�, co do ciebie nale�y. Ufam ci. Zajmij si�
logistyk� i planami, a ja sprawdz� fina�.
Thorne wypr�y� si� jak struna.
- W porz�dku. Ile dzieci wchodzi w gr�?
- Bharaputra na og� przeprowadza jeden taki przeszczep tygodniowo. Powiedzmy, �e
hoduj� jakie� pi��dziesi�t rocznie. W ostatnim roku �ycia klon�w umieszcza si� je w
specjalnym budynku niedaleko kwatery g��wnej Domu, gdzie przechodz� ostatni etap
przygotowa�. Zabierzemy ca�oroczn� parti�. Pi��dziesi�t albo sze��dziesi�t klon�w.
- Na pok�ad �Ariela�? Ciasno b�dzie.
- Chodzi o szybko��, Bel, szybko��.
- Tak. Chyba masz racj�. Kiedy pocz�tek?
- Jak najszybciej. Ka�dy tydzie� zw�oki kosztuje jedno niewinne �ycie. - Odmierzy�
tym zegarem ostatnie dwa lata. Jak dot�d zmarnowa�em sto istnie�. Sama podr� z Ziemi na
Escobar kosztowa�a go tysi�c beta�skich dolar�w i cztery martwe klony.
- Rozumiem - rzek� ponuro Thorne. Wsta�, odsuwaj�c fili�ank�. Przestawi� krzes�o do
konsoli. - To dziecko czeka operacja, tak?
- Owszem. A je�li nie ono, to inne ze ��obka.
Thorne zacz�� stuka� w klawisze.
- Co z funduszami? To przecie� twoja dzia�ka.
- Za t� misj� zap�ac� przy odbiorze. We�, ile b�dzie trzeba ze �rodk�w Floty.
- W porz�dku. Po�� tu d�o�, �eby potwierdzi� wyp�at�. - Thorne podsun�� mu
czytnik.
Bez wahania przy�o�y� do niego d�o�. Ku swemu przera�eniu ujrza� czerwony kod
informuj�cy o braku rozpoznania odczytu. Nie! Przecie� musi si� zgadza�, musi...!
- Cholerna maszyna. - Thorne trzepn�� czytnikiem o blat sto�u. - B�d� grzeczna.
Spr�buj jeszcze raz.
Tym razem przy�o�ywszy d�o�, lekko j� skr�ci�; komputer przetrawi� nowe dane, po
czym wy�wietli� b�ogos�awion� akceptacj�. S� pieni�dze. Uspokoi� si� szalony rytm serca.
Thorne wstuka� wi�cej danych i rzuci� przez rami�:
- Nie pytam, kt�ry oddzia� desantowy chcesz zabra� tym razem.
- Nie pytaj - odrzek� g�ucho. - Do dzie�a, Bel. - Musi st�d wyj��, bo inaczej nie
wytrzyma napi�cia i maskarada wyjdzie na jaw mimo tak obiecuj�cego pocz�tku.
- Chcesz t� sam� kabin� co zwykle? - zapyta� Thorne.
- Jasne. - Wsta�.
- Chyba ju� nied�ugo... - Hermafrodyta zerkn�� na wska�nik b�yszcz�cy w�r�d
skomplikowanych wy�wietlaczy logistycznych nad holowidowym talerzem konsoli. - Czytnik
przy wej�ciu nadal jest zaprogramowany na ciebie. Po�� si�. Wygl�dasz na zupe�nie
wypompowanego. Wszystko jest pod kontrol�.
- Dobrze.
- Kiedy przyjedzie Elli Quinn?
- Nie b�dzie bra�a udzia�u w tej misji.
Thorne w zdumieniu otworzy� szeroko oczy.
- Naprawd�? - Jego twarz rozpromieni� zagadkowy u�miech. - Jaka szkoda. - W jego
g�osie nie by�o s�ycha� nawet cienia �alu. Czy�by jaka� rywalizacja? O co?
- Niech przy�l� z �Triumpha� m�j ekwipunek - poleci�. Tak, najlepiej zleci� t�
kradzie�. Zleci� jak najwi�cej. - I... je�li b�dziesz mia� okazj�, ka� przys�a� posi�ek do mojej
kabiny.
- Zrobi si� - obieca� Thorne, energicznie kiwaj�c g�ow�. - Ciesz� si�, �e masz lepszy
apetyt, chocia� ma�o sypiasz. To dobrze. Tak trzyma�. Martwimy si� o ciebie.
Lepszy apetyt, do diab�a. Przy swojej sylwetce musia� bezustannie walczy� o
utrzymanie niskiej wagi. G�odzi� si� przez trzy miesi�ce, aby si� zmie�ci� w skradziony przed
dwoma laty mundur Naismitha. Poczu� kolejn� fal� nienawi�ci do swego pierwowzoru.
Zasalutowa� w nadziei, �e zach�ci w ten spos�b Thorne�a do pracy, i wyszed�, dusz�c w sobie
gniewny pomruk, dop�ki drzwi kabiny nie zasun�y si� za nim z sykiem.
Nie zosta�o mu nic innego, jak tylko sprawdza� zamek w ka�dych drzwiach w
korytarzu, a� kt�ry� ust�pi. Mia� nadziej�, �e �aden Dendarianin nie zauwa�y go, kiedy b�dzie
przyk�ada� d�o� do czytnik�w. Wreszcie znalaz� swoj� kabin�, kt�ra znajdowa�a si� dok�adnie
naprzeciw drzwi hermafrodyty. Tym razem drzwi si� rozsun�y, gdy tylko po�o�y� d�o� na
czujniku, oby�o si� bez mro��cych krew w �y�ach awarii.
By�o to niewielkie pomieszczenie, niemal takie samo jak kabina Thorne�a, tylko
bardziej bez wyrazu. Sprawdzi� szafki. Wi�kszo�� by�a pusta, lecz w jednej znalaz� mundur
polowy i poplamiony kombinezon w swoim rozmiarze. W male�kiej �azience kabiny
znajdowa�y si� u�ywane przybory toaletowe, mi�dzy innymi szczoteczka do z�b�w, na kt�rej
widok u�miechn�� si� ironicznie. Sk�adane, chowane w �cianie i starannie pos�ane ��ko
wygl�da�o bardzo zach�caj�co, tote� opad� na nie niemal bez czucia.
Jestem w drodze. Uda�o si�. Dendarianie przyj�li go, pos�uchali rozkaz�w z t� sam�
�lep� ufno�ci� co rozkaz�w Naismitha. Jak bezwolne owieczki. Teraz musia� uwa�a�, �eby
tego nie popsu�. Najtrudniejsze mia� za sob�.
Wzi�� szybki prysznic i w�a�nie wk�ada� spodnie Naismitha, gdy przyniesiono posi�ek.
Wymawiaj�c si� negli�em, szybko odprawi� us�u�nego Dendarianina, kt�ry przyni�s� tac�.
Uni�s�szy pokrywk�, zauwa�y�, �e zamiast przydzia�owej racji �ywno�ciowej dosta�
prawdziwe jedzenie. Stek z grilla, warzywa, kt�re wygl�da�y na �wie�e, i prawdziw� kaw�;
to, co mia�o by� gor�ce, by�o gor�ce, a to, co zimne, by�o zimne, pi�knie u�o�one w porcjach
przystosowanych do apetytu Naismitha. Nawet lody. Rozpozna� gust swojego pierwowzoru i
zn�w ogarn�o go uczucie oszo�omienia granicz�ce z odraz�. Tylu nieznanych ludzi chcia�o
mu da� dok�adnie to, czego chcia�, w najdrobniejszych szczeg�ach. Ranga mia�a swoje
przywileje, ale to zakrawa�o na prawdziwe szale�stwo.
W przygn�bieniu zjad� wszystko i w�a�nie zacz�� si� zastanawia�, czy m�tna zielona
substancja wype�niaj�ca puste miejsca na talerzu te� jest jadalna, gdy ponownie rozleg� si�
d�wi�k brz�czyka.
Tym razem by� to dendaria�ski podoficer z lotopalet�, na kt�rej znajdowa�y si� trzy
du�e skrzynie.
- Ach. - Zmru�y� oczy. - M�j ekwipunek. Na razie prosz� postawi� na pod�odze.
- Tak jest. Chce pan wyznaczy� ordynansa? - Ochocza mina podoficera nie
pozostawia�a w�tpliwo�ci, kto pierwszy zg�osi si� na ochotnika do tej funkcji.
- Nie... nie podczas tej misji. P�niej b�dziemy mieli bardzo ma�o miejsca. Prosz� to
zostawi�.
- Ch�tnie rozpakuj�, panie admirale. To ja spakowa�em skrzynie.
- Poradz� sobie.
- Je�li o czym� zapomnia�em, prosz� da� mi zna�, a natychmiast przywioz�.
- Dzi�kuj�, kapralu. - W jego g�osie da�o si� s�ysze� t�umione rozdra�nienie, co na
szcz�cie pohamowa�o entuzjazm kaprala. Dendarianin d�wign�� i zdj�� skrzynie z lotopalety,
a potem wyszed� z u�miechem lekkiego za�enowania, jak gdyby chcia� powiedzie�: �To
naprawd� nie moja wina, stara�em si�.
On tak�e u�miechn�� si� przez zaci�ni�te z�by i gdy tylko zamkn�y si� drzwi, skupi�
ca�� uwag� na skrzyniach. Zwolniwszy zatrzaski, zawaha� si� przez chwil�, zaskoczony
w�asn� niecierpliwo�ci�. Pewnie tak czuje si� cz�owiek, kiedy otrzymuje prezent na urodziny.
On nigdy w �yciu nie dosta� prezentu urodzinowego. A wi�c czas nadrobi� zaleg�o�ci.
Po otwarciu pierwszego wieka jego oczom ukaza�y si� ubrania - wi�cej, ni� mia�
kiedykolwiek przedtem. Kombinezony robocze, mundur polowy i galowy - uni�s� tunik� z
szarego aksamitu, zdumiewaj�c si� na widok srebrnych guzik�w i po�yskliwo�ci tkaniny -
wysokie buty, p�buty, pantofle, pi�ama, wszystkie stroje przepisowe i idealnie skrojone na
jego sylwetk�. Do tego rzeczy cywilne, osiem czy dziesi�� komplet�w, w kilku stylach
planetarnych i galaktycznych, typowe dla os�b z r�nych warstw spo�ecznych. Urz�dowy
str�j z czerwonego jedwabiu z Escobaru, barrayarska tunika w stylu wojskowym oraz
oblamowane spodnie, ciep�e swetry, beta�ski sarong i sanda�y, wystrz�piona kurtka, koszula i
spodnie odpowiednie dla jakiego� biednego dokera sk�dkolwiek. Mn�stwo bielizny. Trzy
rodzaje chronometr�w z wbudowanymi komunikatorami, jeden przydzia�owy, zgodny z
przepisami Dendarian, drugi elegancki i bardzo drogi, a ostatni, na poz�r zniszczony i
tandetny, w rzeczywisto�ci okaza� si� doskona�ym uzupe�nieniem wojskowego ekwipunku. W
skrzyni znajdowa�o si� jeszcze wiele innych rzeczy.
Uni�s� wieko drugiej paki i zatrzyma� wzrok na jej zawarto�ci. Zbroja kosmiczna.
Najszybszy bojowy pancerz kosmiczny z gotowym do u�ycia uk�adem zasilaj�cym i aparatem
tlenowym oraz na�adowan� broni�. Dok�adnie w jego rozmiarze. Spoczywaj�cy w skrzyni
ciemny str�j wydawa� si� b�yszcze� z�owrogo. W nozdrzach poczu� jego szczeg�ln� wo�,
wyj�tkowo wojskow� - zapach metalu, plastiku, energii i chemikali�w... oraz starego potu.
Wydoby� he�m i zajrza� z podziwem w przyciemnian� lustrzan� przy�bic�. Nigdy nie mia� na
sobie takiego pancerza, cho� cz�sto ogl�da� takie na holowidach, a� zaczyna�y go bole� oczy.
Gro�na, �mierciono�na skorupa...
Wypakowa� zbroj�, k�ad�c na pod�odze wszystkie cz�ci po kolei. L�ni�c�
powierzchni� znaczy�y tu i �wdzie dziwne plamy, zadrapania i �aty. Jaka bro� i jakie ciosy
zdo�a�y naruszy� t� metalizowan� pow�ok�? Kt�rzy wrogowie strzelali do osoby odzianej w
t� zbroj�? Zauwa�y�, �e ka�da szrama na pancerzu jest �ladem po ataku, kt�ry mia� zada�
�mier�. Bez markowania.
Niepokoj�cy wniosek. Nie. Nie podda si� ch�odnej fali zw�tpienia. Skoro on potrafi,
to ja te�. Staraj�c si� nie zwraca� uwagi na �lady napraw i plamy na skafandrze ci�nieniowym
oraz mi�kkiej ch�onnej warstwie spodniej, spakowa� wszystko z powrotem i odstawi� skrzyni�
na bok. Co to za plamy? Krew? Ka�? �lady po ogniu? Olej? Tak czy inaczej, wszystko by�o
wyczyszczone i bezwonne.
W trzeciej skrzyni, nieco mniejszej od drugiej, znalaz� rodzaj p�pancerza bez
wbudowanej broni, kt�ry nie by� przeznaczony do u�ycia w przestrzeni kosmicznej, lecz do
walki na Ziemi, w normalnym lub prawie normalnym ci�nieniu, temperaturze i innych
warunkach atmosferycznych. Wzrok przyci�ga� przede wszystkim he�m z g�adkiego i
twardego stopu, mia� wbudowany system telemetryczny oraz projektor holowidowy
umieszczony na obrze�u nad czo�em, wy�wietlaj�cy dane na siatce tu� przed oczyma
dow�dcy. Przep�ywem danych sterowa�o si� za pomoc� mimiki i pew nych polece�
s�ownych. Od�o�y� he�m na blat, by p�niej przyjrze� mu si� dok�adniej, a nast�pnie
wypakowa� reszt�.
Zanim sko�czy� uk�ada� wszystkie rzeczy w szafkach i szufladach, zacz�� �a�owa�, �e
tak pochopnie odes�a� ordynansa. Pad� na ��ko i przykr�ci� troch� regulator �wiat�a. Kiedy
si� obudzi, b�dzie ju� w drodze do Obszaru Jacksona...
W�a�nie zapada� w drzemk�, kiedy rozbrzmia� sygna� na konsoli. Zwl�k� si� z ��ka,
aby odebra�.
- Tu Naismith - wymamrota� sennie, staraj�c si� m�wi� w miar� zrozumiale.
- Miles? - powiedzia� g�os Thorne�a. - Jest ju� oddzia� komandos�w.
- Ach... to dobrze. Kiedy b�dziecie gotowi, znikamy z orbity.
- Nie chcesz ich zobaczy�? - spyta� zdziwiony Thorne.
Inspekcja. Wci�gn�� powietrze.
- Dobrze. Zaraz... tam b�d�. Bez odbioru.
Pospiesznie wci�gn�� z powrotem spodnie mundurowe i tym razem w�o�y� kurtk� z
odpowiednimi dystynkcjami, a potem wy�wietli� na konsoli schemat wewn�trznego uk�adu
okr�tu. Na statku znajdowa�y si� dwie �luzy dla wahad�owc�w desantowych: na sterburcie i
bakburcie. Kt�r� mia� wybra�? Prze�ledzi� drog� prowadz�c� na obydwie burty.
Na pocz�tek postanowi� sprawdzi� luk wahad�owca operacyjnego. Na chwil�
przystan�� w cieniu za zakr�tem korytarza, nas�uchuj�c. Przypatrywa� si� scenie, zanim zosta�
zauwa�ony.
W doku t�oczy�o si� dwana�cie os�b w szarych strojach kamufla�owych, obok kt�rych
pi�trzy� si� ekwipunek i baga�e z zapasami. Bro� r�czna i ci�ka by�a ustawiona w
symetrycznym szyku. Najemnicy stali lub siedzieli, prowadz�c g�o�n� rozmow�, g�sto
przetykan� wulgarnymi zwrotami i wybuchami �miechu. Wszyscy byli bardzo wysocy i
wprost rozsadza�a ich energia; potr�cali si� w rubasznych zabawach, jak gdyby szukali
pretekstu, by krzycze� jeszcze g�o�niej. Na pasach, w kaburach albo �adownicach nosili
ostentacyjnie no�e i inn� bro� osobist�. Na ich twarzach malowa�a si� zwierz�ca zawzi�to��.
Prze�kn�� �lin�, a potem wkroczy� mi�dzy nich.
Efekt by� natychmiastowy.
- Baczno��! - krzykn�� kto� i bez dalszych rozkaz�w stan�li w r�wnym dwuszeregu
wypr�eni jak struny, w absolutnej ciszy, a ka�dy mia� przed sob� tobo�ek z ekwipunkiem.
By�o to chyba straszniejsze ni� wcze�niejszy chaos.
Z nik�ym u�miechem post�pi� naprz�d, udaj�c, �e przygl�da si� ka�demu z osobna.
Wtedy z w�azu wahad�owca wyrzucono ostatni ci�ki worek, kt�ry �ukiem wyl�dowa� na
pok�adzie, a w �lad za nim wype�z� trzynasty komandos, wsta� i zasalutowa�.
Ujrzawszy t� posta�, skamienia� z przera�enia. Co to jest, u diab�a? Utkwi� spojrzenie
w b�yszcz�cej klamrze pasa, po czym odchyli� g�ow� w ty�, napinaj�c mi�nie szyi.
Dziwaczny stw�r mia� prawie dwa i p� metra wzrostu. Olbrzymie cia�o emanowa�o energi�,
kt�r� niemal poczu� jako fal� gor�ca, a twarz - twarz by�a koszmarna. Ciemno��te oczy jak u
wilka, zniekszta�cone, wywini�te usta ods�aniaj�ce k�y, d�ugie i bia�e, zachodz�ce na brzeg
karminowej wargi. Wielkie r�ce zako�czone pazurami, grubymi, mocnymi i ostrymi jak
brzytwy - poci�gni�tymi karminowym lakierem... Co? Wr�ci� spojrzeniem do twarzy
potwora. Oczy by�y poci�gni�te tuszem i z�otym cieniem, a na wysokiej ko�ci policzkowej
po�yskiwa�a naklejona z�ota gwiazdka. Mahoniowe w�osy zosta�y splecione w zawi�y
warkocz. Tali� �ci�ga� mocno pas, podkre�laj�c mimo lu�nego szarego stroju polowego
figur�... najwyra�niej kobiec�. Czy�by to co� by�o rodzaju �e�skiego?
- Sier�ant Taura i Oddzia� Zielonych melduj� si� na rozkaz, panie admirale! - rzek�
stw�r g��bokim barytonem, kt�ry rozleg� si� g�o�nym echem w doku.
- Dzi�kuj�... - wykrztusi� szeptem, po czym odkaszln��, aby rozlu�ni� gard�o. -
Dzi�kuj�, to na razie wszystko, rozkazy otrzymacie od komandora Thorne�a, potem mo�ecie
si� rozej��. - S�ysz�c go, wypr�yli si� jeszcze bardziej, musia� wi�c powt�rzy�: - Rozej�� si�!
Rozpierzchli si�, a mo�e sformowali jaki� inny znany tylko sobie szyk, w mgnieniu
oka znikn�� bowiem ca�y ekwipunek z doku. Pozosta�a tylko sier�ant olbrzymka, g�ruj�c nad
nim swym monstrualnym cia�em. Si�� woli unieruchomi� kolana, by nie uciec ile si� w nogach
od tego... od niej.
- Dzi�ki, �e wybra�e� Oddzia� Zielonych, Miles - powiedzia�a przyciszonym g�osem. -
Pewnie masz dla nas jakie� fantastyczne zadanie.
Zn�w na �ty�?
- Komandor Thorne poinformuje was w drodze. Ta misja to... prawdziwe wyzwanie. -
A to ma by� sier�ant dowodz�cy oddzia�em desantowym?
- Komandor Quinn powie nam o szczeg�ach, jak zwykle? - Unios�a krzaczast� brew.
- Komandor Quinn... nie b�dzie bra�a udzia�u w misji.
M�g�by przysi�c, �e �renice z�otych oczu si� rozszerzy�y. Wargi ods�oni�y k�y i
dopiero po chwili zorientowa� si�, �e potw�r si� u�miechn��. Dziwne, lecz przypomnia� mu
si� w tym momencie u�miech Thorne�a, kt�ry podobnie zareagowa� na t� wiadomo��.
Sier�ant rozejrza�a si�; w doku nie by�o ju� nikogo.
- Ach... - W jej dudni�cym g�osie us�ysza� co� na kszta�t kociego mruczenia. - B�d�
twoj� ochron�, kiedy zechcesz, kochany. Tylko daj mi znak.
Jaki znak, co, u diabla...
Pochyli�a si�, rozci�gaj�c wargi i �api�c go szponiast� r�k� za rami� - przez chwil�
mia� wra�enie, �e oderwie mu g�ow�, obedrze ze sk�ry i zje - ale ona przykry�a ustami jego
wargi. Wstrzyma� oddech i pociemnia�o mu w oczach. By� bliski omdlenia, kiedy
wyprostowa�a si� i spojrza�a na niego zdziwiona i ura�ona.
- Miles, co si� sta�o?
To by� naprawd� poca�unek. O, nieodgadnieni bogowie.
- Nic - wykrztusi�. - Nie czuj� si�... najlepiej. Chyba nie powinienem wstawa�, ale
musia�em przyj�� na inspekcj�.
Wygl�da�a na bardzo zaniepokojon�.
- Rzeczywi�cie nie powiniene� wstawa� - dr�ysz na ca�ym ciele! S�aniasz si� na
nogach. Chod�, zanios� ci� do szpitala pok�adowego. Oszala�e�!
- Nie! Nic mi nie jest, to znaczy... lecz� mnie. Mam tylko odpoczywa� i nied�ugo
dojd� do siebie.
- W takim razie natychmiast wracaj do ��ka!
- Tak.
Obr�ci� si� na pi�cie. Klepn�a go w po�ladek. Ugryz� si� w j�zyk.
- Przynajmniej masz lepszy apetyt. Dbaj o siebie, dobrze?
Pomacha� przez rami� i uciek�, nie ogl�daj�c si� za siebie. Czy na tym polegaj�
stosunki mi�dzy towarzyszami broni? Mi�dzy admira�em i sier�antem? Nie s�dzi�. To by�a
poufa�o��. Naismith, ty cholerny, tr�cony kretynie, co� ty wyrabia� w wolnych chwilach?
Chyba w og�le nie mia�e� wolnej chwili. Musisz by� niespe�na rozumu samob�jc�, �eby
posuwa� takie co�...
Zamkn�� za sob� drzwi kabiny i opar� si� o nie plecami, trz�s�c si� i �miej�c
histerycznie z niedowierzaniem. Niech to diabli, zbada� przecie� wszystkie szczeg�y �ycia
Naismitha, wszystkie. To niemo�liwe. Kto by si� ba� wrog�w, maj�c takich przyjaci�?
Rozebra� si� i po�o�y�, rozmy�laj�c niespokojnie o skomplikowanym �yciu
Naismitha/Vorkosigana i zastanawiaj�c si�, jakie jeszcze pu�apki na niego czyhaj�. Wreszcie
lekka zmiana w szmerach i skrzypieniu okr�tu oraz kr�tkie szarpni�cie i przesuni�cie p�l
grawitacyjnych u�wiadomi�y mu, �e opuszczaj� orbit� Escobaru. A wi�c uda�o mu si� skra��
w pe�ni uzbrojony szybki kr��ownik wojenny razem z za�og� i nikt si� o tym nie dowiedzia�.
Byli w drodze do Obszaru Jacksona. Wybrany przez niego cel. Przez niego, nie przez
Naismitha. W ko�cu jego my�li zacz�y si� rwa�, a on wolno pogr��a� si� we �nie.
Skoro potrafisz wyznaczy� sw�j cel, wyszepta� w nim g�os demona, zanim jeszcze
ogarn�a go nie�wiadomo��, dlaczego nie potrafisz wypowiedzie� w�asnego imienia?
Rozdzia� drugi
Wyszli z r�kawa statku pasa�erskiego r�wnym krokiem, trzymaj�c si� pod r�ce. Quinn
nios�a na ramieniu worek, Miles trzyma� sw� torb� podr�n� w wolnej r�ce. Wszystkie g�owy
w hali przylot�w orbitalnej stacji transferowej odwr�ci�y si� w ich stron�. Zadowolony Miles
zerkn�� ukradkiem na swoj� towarzyszk�, prowadz�c j� pod ostrza�em rzucanych z ukosa
zazdrosnych spojrze� m�czyzn. Moja Quinn.
Tego ranka (ale czy to rzeczywi�cie by� ranek? - b�dzie musia� sprawdzi� czas
obowi�zuj�cy flot� Dendarii) Quinn wygl�da�a szczeg�lnie wspaniale, prawie ju�
przypomina�a dawn� Quinn. Uda�o si� jej nada� szarym spodniom mundurowym z wieloma
kieszeniami modny wygl�d, wpuszczaj�c nogawki w cholewki czerwonych zamszowych
but�w (stalowa nak�adka pod w�skim noskiem buta pozosta�a niezauwa�ona). Mia�a te� na
sobie kus� jasnoczerwon� bluzk� bez r�kaw�w. Biel sk�ry odcina�a si� od czerwieni bluzki
oraz ciemnych kr�tkich w�os�w. Skupiaj�c wzrok na ostrych barwach, nie dostrzega�o si�
atletycznej budowy jej cia�a, o kt�rego sile kto� m�g�by si� przekona�, gdyby chcia�
sprawdzi� ci�ar tego cholernego worka.
Bystre spojrzenie br�zowych oczu zdradza�o inteligencj�. Jednak m�czy�ni milkli w
p� s�owa na widok ca�ej twarzy o doskona�ych rysach i proporcjach. By�a to bardzo
kosztowna twarz, dzie�o chirurga artysty obdarzonego niew�tpliwym geniuszem. Postronny
obserwator m�g�by powzi�� podejrzenie, �e za t� twarz zap�aci� niski brzydal prowadz�cy
pod r�k� pi�kno��, kt�r� te� najprawdopodobniej kupi�. Postronny obserwator nigdy by si�
nie domy�li�, jaka by�a prawdziwa cena: kobieta musia�a zap�aci� swoj� dawn� twarz�,
spalon� w walce w przestrzeni Tau Verde. By�a to jedna z pierwszych strat odniesionych w
bitwie przez oddzia� admira�a Naismitha - przed dziesi�ciu laty. Bo�e. Miles uzna�, �e nie
b�dzie si� przejmowa� postronnymi obserwatorami.
Ostatnim reprezentantem tego gatunku by� jaki� bogaty prezes, kt�ry przypomina�
Milesowi cywiln� blond wersj� kuzyna Ivana i kt�ry przez wi�ksz� cz�� dwutygodniowej
podr�y z Sergyaru na Escobar usi�owa� uwie�� Quinn. Miles dostrzeg� go teraz, jak �adowa�
baga� na lotopalet�, wzdychaj�c z poczuciem kl�ski, a potem ruszy� ci�kim krokiem w swoj�
stron�. Pomijaj�c fakt, �e cz�owiek przypomina� Ivana, Miles nie czu� do niego wrogo�ci.
W�a�ciwie nawet mu wsp�czu�, poniewa� Quinn mia�a niezwykle ostry j�zyk i szybki
refleks.
Miles wskaza� ruchem g�owy umykaj�cego Escobarczyka, pytaj�c p�g�osem:
- Co mu powiedzia�a� na koniec, �eby si� go pozby�, kochana? Quinn spojrza�a w t�
stron�. W jej oczach zaigra�y weso�e iskierki i za�mia�a si�.
- Gdybym ci powiedzia�a, m�g�by� si� poczu� za�enowany.
- Na pewno nie. Powiedz.
- Powiedzia�am mu, �e potrafisz robi� pompki na j�zyku. Zapewne uzna�, �e nie
sprosta takiej konkurencji.
Miles obla� si� purpur�.
- Nie zwodzi�abym go tak d�ugo, tylko �e z pocz�tku nie by�am pewna, czy nie jest
jakim� agentem - doda�a przepraszaj�co.
- A teraz jeste� pewna?
- Tak. Szkoda. Mog�o by� jeszcze zabawniej.
- Mnie nie. Nastawi�em si� na ma�e wakacje.
- Tak, i chyba bardzo ci si� przyda�y. Wygl�dasz na wypocz�tego.
- Naprawd� spodoba� mi si� pomys� udawania w podr�y ma��e�stwa - zauwa�y�. -
Nawet mi to na r�k�. - Nabra� troch� wi�cej powietrza. - Mamy ju� za sob� miodowy miesi�c,
mo�e wi�c dorzucimy do kompletu �lub?
- Nigdy nie dajesz za wygran�, co? - Powiedzia�a to swobodnym tonem. Tylko lekkie
drgnienie ramienia powiedzia�o mu, �e jego s�owa sprawi�y jej b�l. Przekl�� si� w duchu.
- Przepraszam. Obieca�em, �e nie b�d� porusza� tego tematu.
Wzruszy�a wolnym ramieniem, jak gdyby przypadkiem uwalniaj�c si� z jego u�cisku.
Sz�a obok niego i wymachiwa�a gwa�townie r�k�.
- K�opot w tym, �e nie chcesz, �ebym zosta�a madame Naismith, Postrachem
Dendarii. Chcesz, �ebym zosta�a lady Vorkosigan z Barrayaru. To przyziemna funkcja. A ja
urodzi�am si� do �ycia w przestrzeni. Gdybym nawet wysz�a za jakiego� ziemskiego szczura,
zamieszka�a w jakiej� dziurze z grawitacj� i nigdy ju� nie mia�a wznie�� si� w przestworza...
to nie wybra�abym Barrayaru. Nie, wcale nie chc� obra�a� twojej ojczyzny.
Czemu nie? Wszyscy to robi�.
- Moja matka ci� lubi - powiedzia�.
- Podziwiam j�. Spotka�am j� jakie� sze�� razy i za ka�dym razem robi�a na mnie
wi�ksze wra�enie. Mimo to... im bardziej mi imponuje, tym bardziej jestem oburzona, �e
Barrayar w tak skandaliczny spos�b marnuje jej talenty. Gdyby zosta�a na Kolonii Beta,
mog�aby dzisiaj by� G��wnym Inspektorem w Beta�skiej Agencji Astrometrycznej. Albo
kimkolwiek by mia�a ochot�.
- Mia�a ochot� zosta� ksi�n� Vorkosigan.
- Mia�a ochot� ulec czarowi twojego taty. Przyznaj�, �e jest czaruj�cy. Nic jej nie
obchodzi reszta kasty Vor�w. - Quinn zamilk�a, poniewa� zbli�ali si� do stanowiska celnik�w
escobarskich. Miles zatrzyma� si� obok niej. Nie patrzyli na siebie, ale w g��b hali. - Mimo �e
usi�uje trzyma� fason, tak naprawd� jest bardzo zm�czona. Barrayar za du�o z niej wyssa�.
Barrayar jest jak rak. Zabija j� bardzo powoli.
Miles w milczeniu pokr�ci� g�ow�.
- Ciebie te�, lordzie Vorkosigan - doda�a ponuro Quinn. Tym razem to on si�
wzdrygn��.
Wyczu�a to i odrzuci�a do ty�u g�ow�.
- W ka�dym razie admira� Naismith to szaleniec bardziej w moim typie. Lord
Vorkosigan jest natomiast obowi�zkowym i pos�usznym nudziarzem. Widzia�am ci� na
Barrayarze, Miles. Wygl�dasz tam jak p� siebie samego. St�amszony, jak gdyby
przyt�umiony. Nawet m�wisz ciszej. To bardzo dziwne.
- Nie mog�... musz� si� dopasowa�. Jeszcze za �ycia poprzedniego pokolenia kto� z
takim cia�em jak moje zosta�by od razu u�miercony jako podejrzany mutant. Nie mog� si�
wyrywa�, musz� zna� swoje miejsce. Zbyt �atwo m�g�bym si� sta� celem atak�w.
- Czy dlatego Cesarska S�u�ba Bezpiecze�stwa ci�gle wysy�a ci� w misje
pozaplanetarne?
- �ebym rozwija� si� jako oficer. �ebym poszerza� horyzonty, zdobywa�
do�wiadczenia.
- A pewnego dnia z�api� ci� i sprowadz� z powrotem na sta�e, aby� im s�u�y� swoimi
do�wiadczeniami. Wycisn� ci� jak g�bk�.
- Ja ju� im s�u��, Elli - przypomnia� jej powa�nie. M�wi� tak cicho, �e musia�a si�
nachyli�. - Teraz, wtedy i zawsze.
Odwr�ci�a wzrok.
- Dobra... kiedy wi�c uziemi� ci� na Barrayarze, chc� przej�� twoje stanowisko. Chc�
kiedy� zosta� admira� Quinn.
- Z mojej strony zgoda - rzek� przyja�nie. Stanowisko, praca, ot� to. Czas, �eby
od�o�y� na bok lorda Vorkosigana i jego osobiste ambicje. Zreszt� i tak musia� przerwa� t�
masochistyczn� powt�rk� g�upiej rozmowy z Quinn o ma��e�stwie. Quinn to by�a Quinn; nie
chcia�, �eby przesta�a by� Quinn nawet dla... lorda Vorkosigana.
Mimo przygn�bienia, kt�re go ogarn�o, na my�l o powrocie do Dendarian
przyspieszy� kroku. Min�li stanowisko celne i znale�li si� w gigantycznej stacji transferowej.
Quinn mia�a racj�. Niemal czu�, jak w jego ciele odradza si� Naismith, poczynaj�c od
najg��bszych zakamark�w umys�u, a ko�cz�c na czubkach palc�w. �egnaj, nudny poruczniku
Milesie Vorkosiganie, tajny agencie Cesarskiej S�u�by Bezpiecze�stwa Barrayaru (kt�remu
od dawna nale�y si� awans); witaj, dzielny admirale Naismith, kosmiczny najemniku,
wsz�dobylski �o�nierzu fortuny.
Albo ofiaro kaprys�w fortuny. Zwolni� kroku, gdy doszli do rz�du publicznych kabin
komunikacyjnych w holu pasa�erskim, i wskaza� ich lustrzane drzwi.
- Sprawd�my najpierw, co s�ycha� u Oddzia�u Czerwonego. Je�eli na tyle odzyskali
ju� si�y, �eby wyj��, chcia�bym ich osobi�cie wypu�ci� ze szpitala.
- Dobra. - Quinn rzuci�a worek, kt�ry wyl�dowa� niebezpiecz nie blisko obutych w
sanda�y st�p Milesa, wskoczy�a do najbli�szej pust