7435
Szczegóły |
Tytuł |
7435 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7435 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7435 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7435 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Lois McMaster Bujold
Granice Niesko�czono�ci
Przek�ad Magdalena Gawlik
Dorota Malinowska
Johnowi
Jeden
- Ma pan go�cia, poruczniku Vorkosigan. - Cie� l�ku przemkn�� przez spokojn� zazwyczaj
twarz sanitariusza. Odsun�� si� na bok, aby przepu�ci� m�czyzn�, kt�ry wkroczy� do sali,
gdzie le�a� Miles. Ten k�tem oka dostrzeg�, jak sanitariusz wycofuje si� po�piesznie, nim
drzwi zd��y�y domkn�� si� za wchodz�cym.
Zadarty nos, b�yszcz�ce oczy i delikatne, �agodne rysy nadawa�y jego twarzy m�odzie�czy
wygl�d, mimo znacznie posiwia�ych na skroniach w�os�w. M�czyzna drobnej budowy,
ubrany po cywilnemu, nie wygl�da� na osobnika, kt�rego nale�a�o si� obawia�, jak mo�na by
s�dzi� po reakcji sanitariusza. Posada tajnego agenta we wczesnych latach kariery
wykszta�ci�a w Simonie Illyanie, dow�dcy Cesarskiej S�u�by Bezpiecze�stwa, nawyk
nierzucania si� w oczy.
- Witam, szefie - odezwa� si� Miles.
- Paskudnie wygl�dasz - oznajmi� niefrasobliwie Illyan. - Daj sobie na spocznij.
Miles spr�bowa� si� roze�mia�, co sprawi�o mu dotkliwy b�l. Ca�e cia�o mia� obola�e, z
wyj�tkiem ramion, obanda�owanych i unieruchomionych od obojczyk�w a� po koniuszki
palc�w, te za� nadal pozostawa�y bez czucia za spraw� zaaplikowanych mu �rodk�w.
Skurczy� si� na pos�aniu, bezskutecznie usi�uj�c przybra� wygodniejsz� pozycj�.
- Jak przebieg�a operacja wymiany ko��ca? - spyta� Illyan.
- Mniej wi�cej tak, jak przewidywa�em; mia�em ju� do�wiadczenie po operowaniu n�g.
Najgorsze by�o otwieranie prawej r�ki, �eby wydoby� pokruszone kawa�ki. Ohyda. Z lew�
posz�o du�o sprawniej, bo okaza�y si� wi�ksze. Teraz pozostaje mi tylko le�e� i czeka�, a�
wszczepiony szpik przyjmie si� na syntetycznym pod�o�u. Troch� potrwa, nim zn�w b�d� w
formie.
- Mam nadziej�, �e nie wejdzie ci w krew powracanie z ka�dej akcji na noszach.
- No, ju� dobrze - dopiero drugi raz. Poza tym wkr�tce wyczerpie si� m�j zas�b naturalnych
ko�ci. Nim dotr� do trzydziestki, ca�y b�d� z plastyku. - Miles bez humoru rozwa�y� ow�
perspektyw�. Je�eli bowiem po�ow� jego cia�a maj� stanowi� cz�ci zamienne, to chyba lepiej
od razu wystawi� sobie akt zgonu? Czy kiedykolwiek przyjdzie mu przest�pi� pr�g fabryki
wytwarzaj�cej protezy wo�aj�c �Mamo!�? A mo�e za�ywane leki budzi�y w nim te ponure
my�li?
- Co si� za� tyczy twojej misji... - Illyan szybko przeszed� do rzeczy.
Wi�c to tak. Zatem wizyty nie mo�na uzna� za dow�d troski, zak�adaj�c, �e Illyan w og�le
m�g� si� kierowa� tego typu uczuciami. Niekiedy trudno by�o to pozna�.
- Masz przecie� m�j raport - odpar� zm�czony ju� Miles.
- Tw�j raport, jak zwykle, zawiera mn�stwo niedom�wie� i b��dnych wskaz�wek -
powiedzia� pogodnie Illyan.
- W ko�cu... ka�dy ma do niego dost�p. Nigdy nic nie wiadomo.
- Nie �ka�dy� - odrzek� Illyan. - Tylu, ilu powinno.
- A wi�c o co chodzi?
- O pieni�dze. �ci�le m�wi�c - komu nale�y je powierzy�, aby dok�adnie rozliczy� si� ze
wszystkiego.
Mo�e tak dzia�a�y �rodki, kt�rymi go naszpikowano, ale Miles nie widzia� w tym �adnego
sensu.
- Sprawiam ci zaw�d? - zapyta� z niepokojem.
- Pomijaj�c twoje obra�enia, wynik ostatniej misji jest nader zadowalaj�cy... - zacz�� Illyan.
- Nie m�g� by� lepszy - przerwa� ze z�o�ci� Miles.
- Natomiast owe, nazwijmy to, przygody na Ziemi, tu� przed misj�, w dalszym ci�gu
podlegaj� dyskusji. Zostawmy je na p�niej.
- Najpierw b�d� musia� z�o�y� raport w wy�szej instancji - po�piesznie wtr�ci� Miles.
Illyan machn�� niecierpliwie r�k�.
- Oczywi�cie. Nie w tym rzecz. Zarzuty dotycz� sprawy w Dagooli i si�gaj� du�o wcze�niej.
- Zarzuty? - spyta� oszo�omiony Miles.
Illyan przez chwil� przygl�da� mu si� z namys�em.
- Bior� pod uwag� sumy, kt�re cesarz trwoni na utrzymanie twoich powi�za� z Woln�
Najemn� Flot� Dendarii, wy��cznie z punktu widzenia ochrony wewn�trznej. Gdyby ci�,
za��my, na sta�e zatrudniono w Imperialnym Punkcie Dowodzenia, ca�y czas by�by�
cholernym celem knowa�. I nie mam na my�li wy��cznie jakich� lizus�w czy karierowicz�w,
ale wszystkich, kt�rzy przez ciebie pragn�liby dopa�� twego ojca. Tak, jak w tym wypadku.
Miles zmru�y� oczy, jakby zogniskowanie wzroku w jednym punkcie pomaga�o mu zebra�
my�li.
- Ach, tak?
- Kr�tko m�wi�c, pewni osobnicy w Imperialnym Dziale Rozlicze� szczeg�lnie wnikliwie
analizuj� twoje raporty dotycz�ce wsp�pracy ze s�u�b� najemn�. Bardzo zale�y im na
szczeg�ach w zwi�zku z zaginion� spor� ilo�ci� got�wki. Rachunki za niekt�re z twoich
przetasowa� sprz�tu s� kolosalne, nawet z mojego punktu widzenia. I �eby to zdarzy�o si�
tylko raz. Postawili sobie za zadanie wykaza� istnienie ca�ej sieci powi�za� w pope�nionych
malwersacjach. Jawne przedstawienie ci zarzutu napychania sobie kieszeni cesarskimi
pieni�dzmi wywo�a�oby szum; szczeg�lnie za� mog�oby zaszkodzi� twojemu ojcu i jego
koalicji.
Zdumiony Miles odetchn�� g��boko.
- Czy sprawy zasz�y a� tak daleko?
- Jeszcze nie. Mam zamiar zdusi� wszystko w zarodku, nim zd��y nabra� realnych kszta�t�w.
Lecz aby tego dokona�, potrzebuj� wi�cej szczeg��w. Najwa�niejsze, by nie zabrn�� w �lepy
zau�ek, jak niekiedy mi si� zdarza�o pod wp�ywem twoich bardziej powik�anych dzia�a� -
wci�� pami�tam, cho� tobie ju� pewnie wylecia�o z pami�ci, jak przez ciebie przesiedzia�em
miesi�c we w�asnym wi�zieniu... - Illyan zaduma� si� nad minionymi wydarzeniami.
- Tamto nale�a�o do spisku przeciwko ojcu - zaprotestowa� Miles.
- W�a�nie, podobnie jak i to, o ile w�a�ciwie sobie t�umacz� wczesne symptomy. Jednak ich
przyw�dc� jest hrabia Vorvolk z Rozlicze�, przygn�biaj�co lojalny i na dodatek ciesz�cy si�
osobistym, hm... wsparciem cesarza. Nietykalny. Lecz obawiam si�, �e podatny na wp�ywy.
Urobili go jak glin�. Wyobra�a sobie teraz, �e musi czuwa� nad wszystkim. Im d�u�ej si� go
zwodzi, tym bardziej staje si� zawzi�ty. Trzeba ostro�nie obchodzi� si� z nim, czy ma racj�,
czy nie.
- Czy nie...? - Miles urwa�. Nareszcie w pe�ni dotar�o do niego, jak znacz�ca musia�a by� owa
kwestia dla Illyana, skoro wybra� w�a�nie ten moment na wizyt�. Przyszed� na pewno nie z
powodu troski o stan zdrowia swojego podw�adnego. Jednak nachodzi� go i n�ka� pytaniami
tu� po przebytym zabiegu, kiedy by� tak bardzo wyczerpany, obola�y, oszo�omiony �rodkami
przeciwb�lowymi i zdezorientowany...
- Dlaczego po prostu nie poddasz mnie testom, �eby�my obaj zaraz mieli to z g�owy? - rzuci�
opryskliwie Miles.
- Poniewa�, niestety, znane mi s� twoje idiosynkratyczne reakcje na �rodki wywo�uj�ce
prawdom�wno�� - odpar� niewzruszenie Illyan.
- M�g�by� wykr�ci� mi r�k�. - Miles poczu� w ustach gorzki smak.
Wyraz twarzy Illyana pozosta� nie zmieniony.
- Zastanawia�em si�. Zdecydowa�em jednak, �e pozostawi� spraw� chirurgom.
- Potrafisz by� czasem prawdziwym sukinsynem, wiesz o tym, Simon?
- Owszem - powiedzia� beznami�tnie Illyan, nie zmieniaj�c pozycji. Zdawa� si� na co�
czeka�, bacznie wszystko obserwuj�c.
- Tw�j ojciec obecnie nie mo�e sobie pozwoli� na jakikolwiek skandal, zw�aszcza w trakcie
tej szarpaniny o w�adz�. Nale�y zd�awi� spisek, bez wzgl�du na to, czy zawini�e�, czy nie.
Wszystko, o czym teraz m�wimy, pozostanie - musi pozosta� - wy��cznie mi�dzy nami.
Jednak ja powinienem zna� prawd�.
- Proponujesz mi amnesti�? - Miles niebezpiecznie zni�y� g�os. Czu�, jak serce zaczyna
gwa�townie t�uc mu w piersi.
- Je�li zajdzie taka konieczno��. - G�os Illyana pozosta� doskonale oboj�tny.
Miles nadal nie mia� czucia w d�oniach, nie m�g� zacisn�� ich w pi�ci, poruszy� wi�c
konwulsyjnie palcami u st�p. Ogarni�ty gniewem z trudem chwyta� powietrze; ca�y pok�j
zdawa� si� wirowa�.
- Ty... pod�y... b�karcie! Masz czelno�� nazywa� mnie z�odziejem... - Ko�ysa� si� na ��ku,
szarpi�c kr�puj�ce go prze�cierad�a. Maszyna, do kt�rej by� pod��czony, zacz�a emitowa�
przera�liwe sygna�y. R�ce bezw�adnie zwisa�y mu po bokach, podrzucane drgawkami
tu�owia. - Tak jakbym m�g� okrada� Barrayar. Tak jakbym m�g� ci�gn�� zyski z w�asnego
martwego... - Zapar� si� stopami i uni�s� do pionu, napinaj�c ze wszystkich si� mi�nie
brzucha. Zamroczony, na granicy omdlenia, niebezpiecznie przechyli� si� do przodu, nie
b�d�c w stanie podeprze� si� d�o�mi.
Illyan rzuci� si� w kierunku Milesa i zdo�a� go chwyci�, bowiem run��by twarz� w d� i
uderzy� o pod�og�.
- Co ty sobie do cholery wyobra�asz?
Miles sam nie wiedzia� co odpowiedzie�.
- Co pan wyprawia? - wykrzykn�� lekarz wojskowy, blady ze zdenerwowania, kt�ry w tej
samej chwili wbieg� na sal�. - Pacjent jest po bardzo ci�kim zabiegu!
Lekarz by� przera�ony i w�ciek�y, a sun�cy za nim sanitariusz tak�e wygl�da� na
przestraszonego. Usi�uj�c zmitygowa� swojego prze�o�onego, szarpn�� go za r�kaw:
- Doktorze, ale� to Illyan, szef CesBez - sykn��.
- Dobrze wiem, kim on jest. Dla mnie m�g�by by� nawet duchem cesarza Dorki. Nie zgadzam
si�, aby za�atwia� tu swoje... sprawy. - Lekarz spojrza� wyzywaj�co na Illyana. - Pa�skie
przes�uchania, b�d� cokolwiek to jest, prosz� przeprowadza� we w�asnym biurze. Nie w
moim szpitalu. Co si� za� tyczy pacjenta, na razie wszelki kontakt z nim jest niedozwolony.
Zdumiony pocz�tkowo Illyan gniewnie zareagowa� na ostatnie s�owa.
- Ale� ja nie...
Miles chcia� podra�ni� obola�e sploty nerwowe w swoim ciele i podnie�� krzyk, jednak w
owej chwili nie czu� si� na si�ach, aby co� takiego zrobi�.
- S�dzenie na podstawie pozor�w do niczego dobrego nie prowadzi - mrukn�� do Illyana,
zapadaj�c g��biej w jego u�cisk. Za�mia� si� nieprzyjemnie przez zaci�ni�te z�by. Jego cia�em
wstrz�sa�y dreszcze, a krople zimnego potu na czole by�y ca�kowicie autentyczne.
Illyan spojrza� na Milesa ze z�o�ci�, ostro�nie jednak umie�ci� go z powrotem na ��ku.
- Nic si� nie sta�o - z trudem wyartyku�owa� Miles, zwracaj�c si� do lekarza. - Ja tylko troch�
si�... troch�... - S�owo �zdenerwowa�em� raczej mu tutaj nie pasowa�o; przez moment mia�
wra�enie, �e jego czaszka lada chwila eksploduje.
- Mniejsza z tym. - By� wytr�cony z r�wnowagi. Pomy�le�, �e Illyan, kt�rego zna� ca�e �ycie,
kt�ry, jak mniema�, ufa� mu bezgranicznie, gdy� jak inaczej m�g�by powierza� mu tak
donios�e, niezale�ne misje... Czu� si� dumny, �e obdarzono go takim zaufaniem; jego,
m�odego oficera, cz�sto pozostawiaj�c mu woln� r�k� podczas akcji, kt�re przeprowadza�...
Czy� jego b�yskotliwa kariera mog�a stanowi� nie szereg dzia�a� podejmowanych wy��cznie
dla dobra imperium, lecz zmow�, maj�c� na celu wyeliminowanie Vora - marionetki,
cz�owieka, kt�ry kiedy� m�g�by okaza� si� niebezpieczny? O�owiany �o�nierzyk... nie,
wyda�o mu si� to niedorzeczne. Malwersant? Brzydkie s�owo. Co za skaza na jego honorze i
cios dla jego przekona�; zupe�nie jakby nie zdawa� sobie sprawy, sk�d pochodzi�y rz�dowe
fundusze, ani jakim kosztem je zdobywano.
W�ciek�o�� przerodzi�a si� w czarn� rozpacz. Bola�o go serce. Czu� si� zbrukany. Jak
Illyanowi - Illyanowi! - mog�o cho�by przej�� przez my�l... Tak, Illyanowi mog�o. Nie zada�by
sobie trudu, aby tu przyj��, gdyby rzeczywi�cie nie uzna�, i� zarzut jest prawdopodobny.
Miles by� na siebie w�ciek�y - p�aka�. Cholerne narkotyki.
Illyan, wyra�nie zaniepokojony, bacznie go obserwowa�.
- W ten czy inny spos�b, Milesie, jutro b�d� zmuszony broni� wiarygodno�ci twoich
wydatk�w, kt�re s� zarazem wydatkami mojego departamentu.
- Wola�bym stan�� przed s�dem wojennym.
Usta Illyana jeszcze bardziej si� zw�zi�y.
- Wr�c� p�niej. Kiedy si� troch� prze�pisz. Mo�e w�wczas �atwiej dojdziemy do
porozumienia.
Lekarz poby� przy nim jeszcze przez chwil�, zaaplikowa� kolejny lek i poszed� sobie. Miles
odwr�ci� si� twarz� do �ciany. Jednak nie zapad� w sen; wydarzenia z przesz�o�ci jak �ywe
stan�y mu przed oczami.
Lamentowe G�ry
Miles us�ysza� lament kobiety, kiedy wspina� si� na wzg�rze od strony w�skiego jeziora. Nie
wytar� si� po p�ywaniu, poniewa� poranek obiecywa� skwamy upa�. Woda sp�ywa�a
ch�odnymi strumyczkami z w�os�w m�czyzny na nag� klatk� piersiow� i plecy, a tak�e - co
ju� by�o mniej przyjemne - w d� po nogach z nogawek kr�tkich spodni. Rzemienie mocuj�ce
do nogi szyn� aparatu ortopedycznego obciera�y wilgotn� sk�r� n�g, gdy wbiega� w g�r�
w�sk� �cie�k�, przedzieraj�c si� przez krzaki w tempie wr�cz wojskowym. Stopy wyciska�y
wod� ze starych, mokrych but�w. Gdy dosz�y go z daleka g�osy, zaciekawiony zwolni�.
Kobiecy g�os nieprzyjemnie zawodzi� z �alu i zm�czenia:
- Prosz�, panie, prosz�. Chc� tylko sprawiedliwo�ci...
Stoj�cy przy bramie stra�nik by� najwyra�niej poirytowany i zak�opotany jednocze�nie.
- Nie jestem panem. Daj spok�j, wsta�e, kobieto. Wracaj do wioski i zg�o� spraw� w
magistrackim biurze swego okr�gu.
- M�wi�am ci ju�, panie, w�a�nie stamt�d wracam!
Miles wyszed� spomi�dzy krzak�w i zobaczy�, �e kobieta nie podnios�a si� z kolan.
Przygl�da� si� tej scenie z drugiej strony traktu.
- Zanim s�dzia wr�ci, min� ca�e tygodnie. Droga tutaj zabra�a mi cztery dni. Mam tak
niewiele pieni�dzy... - W jej g�osie pojawi�a si� rozpaczliwa nadzieja, zag��bi�a d�o� w
kiesze�, a chwil� potem ku stra�nikowi wyci�gn�a si� zaci�ni�ta pi��. - Marka i dwadzie�cia
pens�w, to wszystko, ale...
Wzrok wyprowadzonego z r�wnowagi stra�nika pad� na Milesa. �o�nierz wyprostowa� si�
gwa�townie, jakby przestraszony, �e jego pan m�g� go podejrzewa� o po�akomienie si� na tak
�a�osn� �ap�wk�.
- Odejd�, kobieto! - warkn��.
Miles zmarszczy� brwi i pow��cz�c nog� przeszed� przez drog� do g��wnej bramy.
- O co chodzi, kapralu? - zapyta� lekkim tonem.
Stra�nik, najwyra�niej oddelegowany z wojsk imperialnych, mia� na sobie zielony mundur z
wysokim ko�nierzem s�u�b Barrayaru. W jasnym, porannym s�o�cu poci� si� niemi�osiernie.
Znajdowali si� przecie� na po�udniu. Miles wyobrazi� sobie, �e �o�nierz b�dzie ju� ca�kiem
ugotowany, zanim wr�ci do koszar, gdzie pozwoli sobie wreszcie na rozpi�cie ko�nierzyka.
Akcent wskazywa�, �e nie pochodzi� z tych stron, by� cz�owiekiem z miasta, mo�e z samej
stolicy, a tam bardziej lub mniej sprawna biurokracja za�atwia�a takie problemy jak ten, z
kt�rym przysz�a kl�cz�ca teraz przed nim kobieta.
Z kolei ona by�a miejscowa, wszystko wskazywa�o, �e pochodzi z jakiej� zapad�ej wioski w
g�rach. M�odsza ni� mo�na by s�dzi� po jej napi�tym g�osie, wysoka, zapuchni�ta od p�aczu,
z rzadkimi blond w�osami, zwisaj�cymi po obu stronach �asiczkowatej twarzy, w kt�rej
zwraca�y uwag� sk�opotane, szare oczy. Wyk�pana, nakarmiona, wolna od trosk i
u�miechni�ta, zwraca�aby uwag� urod�, lecz na razie by�o jej do tego bardzo daleko; mia�a
jednak naprawd� wspania�� figur�. Szczup�a, ale o pe�nym biu�cie. W�a�ciwie inaczej
nale�a�oby to okre�li�: kr�g�o�� piersi by�a tylko czasowa, Miles zauwa�y� zaschni�te plamy
po mleku na staniku sukienki, chocia� dziecka nigdzie nie widzia�. Ubranie kobiety by�o
bardzo zniszczone, dawno temu uszyte prostymi, niewprawnymi �ciegami, cho� z materia�u
fabrycznego. Nie mia�a but�w. Po d�ugiej w�dr�wce bose stopy krwawi�y.
- Nie ma najmniejszego problemu - zapewni� Milesa stra�nik. - Odejd� - sykn�� w stron�
kobiety.
Jakby nie mog�c ju� d�u�ej wytrzyma� na kl�czkach, osun�a si� bezw�adnie na ziemi�.
- Zawo�am sier�anta - stra�nik z niepokojem patrzy� na le��c� - i ka�� j� usun��.
- Poczekaj chwil� - powstrzyma� go Miles.
Kobieta przypatrywa�a si� mu, najwyra�niej niepewna, czy mo�e potraktowa� jego
zainteresowanie jako nadziej�. To, co mia� na sobie, nie dawa�o jej �adnego klucza w
rozpoznaniu, z kim ma do czynienia. Szczeg�lnie �e ubranie Milesa by�o do�� sk�pe.
Wyprostowa� si�, jakby chc�c doda� sobie wzrostu i u�miechn�� si� blado. Nienaturalnie du�a
g�owa, za kr�tka szyja, plecy nadmiernie szerokie, krzywe nogi, kt�rych kruche ko�ci �ama�y
si� zbyt cz�sto, mimo podtrzymuj�cego je, l�ni�cego chromem aparatu. Gdyby kobieta z g�r
sta�a, czubek jego g�owy si�ga�by zaledwie jej ramienia. Znudzony oczekiwa�, kiedy jej d�o�
wykona znak chroni�cy przed z�ymi mutantami, ale ta tylko zacisn�a si� w pi��.
- Musz� si� widzie� z moim hrabi� - powiedzia�a adresuj�c t� uwag� do punktu gdzie�
pomi�dzy Milesem a stra�nikiem. - Takie jest moje prawo. M�j ojciec umar� w s�u�bie.
Przys�uguje mi prawo widzenia mego pana.
- Hrabia Vorkosigan, nasz premier - informowa� oficjalnie stra�nik - przyjecha� do swej
posiad�o�ci wiejskiej na odpoczynek. Obowi�zki s�u�bowe za�atwia w Vorbarr Sultana. -
�o�nierz wygl�da�, jakby sam wiele da� za to, �eby znale�� si� we wspomnianym mie�cie.
Kobieta wykorzysta�a chwil� milczenia.
- Jeste� tylko s�ug�. A on jest moim panem. Mam prawo go widzie�.
- W jakiej sprawie chcesz si� spotka� z hrabi� Vorkosiganem? - zapyta� cierpliwie Miles.
- Morderstwa - wyj�cza�a ta dziewczyno-kobieta. Stra�nik westchn�� lekko. - Chc� z�o�y�
doniesienie o morderstwie.
- Czy nie powinna� najpierw przed�o�y� skargi rzecznikowi wioski? - dopytywa� si� Miles,
gestem r�ki uspokajaj�c rozdra�nionego stra�nika.
- Posz�am do niego. Ale nic nie zrobi�. - Gniew i �al �ama�y jej g�os. - Powiedzia�, �e ju� jest
po wszystkim. �e nie zapisze moich skarg, bo to wszystko bzdury. Tylko sprowadz� na
wiosk� k�opoty, tak w�a�nie powiedzia�. Nie obchodzi mnie to. Chc� sprawiedliwo�ci!
Miles zmarszczy� si� w zamy�leniu, przygl�daj�c z uwag� kobiecie. Szczeg�y zgadza�y si�,
potwierdza�y jej pochodzenie, uwiarygodnia�y jej s�owa, co mog�o umkn�� chorobliwie
regulaminowemu wartownikowi.
- To prawda, kapralu - powiedzia� Miles. - Ta kobieta ma prawo zwr�ci� si� najpierw do
s�dziego okr�gowego, a potem na hrabiowski dw�r. A s�dziego nie b�dzie przez najbli�sze
dwa tygodnie.
Ten okr�g kraju, z kt�rego zreszt� pochodzi� sam hrabia Vorkosigan, posiada� tylko jednego
przepracowanego s�dziego. Obje�d�a� on wioski, w ka�dej sp�dzaj�c jeden dzie� na miesi�c.
Poniewa� poszukiwacze k�opot�w woleli nie przebywa� na tym samym terenie, co gwardia
premiera, z tymi w�o�ciami pod obecno�� Vorkosigana s�dzia mia� zazwyczaj spok�j, wtedy
wi�c je�dzi� w g��b kraju.
- Sprawd� j� skanerem i niech wejdzie - powiedzia� Miles. - Na moje polecenie.
Stra�nik wywodzi� si� z najlepszych oddzia��w s�u�b specjalnych imperium i tak by�
wy�wiczony, �e widzia� zab�jc� nawet we w�asnym cieniu. W tej chwili wygl�da� na
zgorszonego. Odezwa� si� �ciszonym g�osem do Milesa:
- Panie, gdybym pozwoli� ka�demu szale�cowi w tym kraju wchodzi� do woli na teren
posiad�o�ci...
- Ja zaprowadz� t� kobiet�. I tak id� w tamt� stron�.
Stra�nik wzruszy� bezradnie ramionami, ale uda�o mu si� ten gest w po�owie zamieni� na
kr�tki salut, cho� Miles zdecydowanie nie by� w mundurze, po czym wyci�gn�� zza pasa
skaner i zacz�� ostentacyjnie sprawdza� kobiet�. Miles zastanawia� si�, czy czasem tylko jego
obecno�� nie powstrzymywa�a �o�nierza przed takimi szykanami jak kontrola osobista. Kiedy
stra�nik sko�czy� demonstrowa�, jak bardzo jest czujny, przytomny i lojalny, otwart� d�oni�
dotkn�� bramy, wprowadzaj�c kod wej�cia, a nast�pnie zapisa� do komputera obraz siatk�wki
oka kobiety i stan�� z boku w pozie, o kt�rej z ca�� pewno�ci� mo�na by�o powiedzie�, �e jest
na spocznij. Miles u�miechn�� si� na ten przekaz bez s��w i poci�gn�� lekcewa��co
potraktowan� kobiet� za �okie�. Przeprowadzi� j� przez bram� i wzd�u� rozszerzaj�cego si�
podjazdu.
Przy pierwszej sposobno�ci umkn�a jego r�ce, ale nadal powstrzyma�a si� przed
wykonaniem zabobonnego gestu. Rzuca�a mu tylko pe�ne ciekawo�ci spojrzenia. By� taki
czas, kiedy zaciska� z�by, gdy ludzie ca�kiem otwarcie wgapiali si� w jego nieforemne cia�o.
Teraz czu� jedynie smutne rozbawienie, nieco mo�e zabarwione gorycz�. Naucz� si�.
Wszyscy. Naucz� si�.
- Czy s�u�ysz hrabiemu Vorkosiganowi, ma�y cz�owieku? - zapyta�a ostro�nie.
Miles przez moment si� nad tym zastanawia�.
- Tak - odpowiedzia� wreszcie. Odpowied� by�a, mimo wszystko, prawdziwa pod ka�dym
wzgl�dem poza tym jednym, kt�ry ona mia�a na my�li. Pohamowa� pokus� powiedzenia jej,
�e jest nadwornym b�aznem. Jej wygl�d wskazywa� na k�opoty du�o powa�niejsze ni� jego
w�asne.
Najwyra�niej sama do ko�ca nie wierzy�a w swoje uprawnienia, do bramy zaprowadzi� j�
�lepy up�r. Kiedy nieub�aganie zbli�ali si� ku celowi, na twarzy kobiety pojawi�a si� wyra�na
panika. By�a teraz tak blada, �e wr�cz wygl�da�a na chor�.
- Jak... jak ja mam si� do niego zwraca�? - wyb�ka�a wreszcie przestraszona. - Czy powinnam
przykl�kn��...? - Spojrza�a po sobie, jakby po raz pierwszy dostrzeg�a, �e jest brudna, spocona
i splugawiona.
Miles z trudem powstrzyma� si� przed zacytowaniem �miesznej wyliczanki zaczynaj�cej si�
od s��w: �Kl�knij i trzy razy uderz czo�em o pod�og�, zanim zaczniesz m�wi�, tak w�a�nie
post�puje posp�lstwo�. Zamiast tego poradzi� jej:
- Po prostu sta� wyprostowana i powiedz prawd�. Staraj si� m�wi� jasno. On zrozumie.
Ostatecznie - usta Milesa zadrga�y - nie brak mu do�wiadczenia.
Prze�kn�a nerwowo �lin�.
Sto lat temu letni� rezydencj� Vorkosigan�w by�y koszary, cz�� zewn�trznych fortyfikacji
pot�nego zamku na urwisku ponad wiosk� Vorkosigan Surleau. Z zamku pozosta�y dzi� ju�
tylko ruiny, natomiast w miejscu barak�w sta�a obszerna, kamienna budowla, wiele razy
modernizowana, rozplanowana z artystycznym smakiem i otoczona kwietnikami. Otwory
strzelnicze poszerzono tak, �e sta�y si� du�ymi, oszklonymi oknami, z kt�rych roztacza� si�
pi�kny widok na jezioro, a nad dachem stercza�a antena komertela. Nowe baraki koszar
ukryte by�y po�r�d drzew w dole zbocza, ale nie mia�y �adnych otwor�w strzelniczych.
Kiedy Miles i nie pasuj�ca do tego otoczenia kobieta zbli�yli si� do rezydencji, w drzwiach
stan�� m�czyzna nale��cy do osobistej �wity hrabiego. Wskazywa�a na to br�zowo-srebrna
liberia. To by� ten nowy cz�owiek. Jak�e� mu na imi�? Pym, przypomnia� sobie Miles.
- Gdzie jest jego lordowska mo��? - zapyta�.
- W g�rnym pawilonie, je �niadanie z jej lordowska mo�ci�. - Pym rzuci� okiem na kobiet� i
zamar� w oczekiwaniu, spogl�daj�c na Milesa z grzecznym zainteresowaniem.
- Aha. No c�, ta kobieta sz�a tu cztery dni, by z�o�y� skarg� s�dziemu okr�gowemu.
Poniewa� jego nie ma, natomiast hrabia jest, wi�c ona proponuje przeskoczy� po�rednika i
uderzy� prosto w sam wierzcho�ek. Podoba mi si� jej styl. Zabierz j� na g�r�, dobrze?
- Podczas �niadania? - zapyta� z niedowierzaniem Pym.
Miles pochyli� ku kobiecie g�ow�.
- Jad�a� ju� �niadanie?
Zaprzeczy�a milcz�co.
- Tak w�a�nie my�la�em. - Miles roz�o�y� r�ce gestem, jakby przekazywa� j�, symbolicznie,
s�u��cemu. - Id�cie.
- M�j tata zgin�� na s�u�bie - powt�rzy�a s�abym g�osem kobieta. - To moje prawo. - Zdanie to
mia�o na r�wni przekona� innych, co i j� sam�.
Pym nie by� g�ralem, urodzi� si� jednak w tym okr�gu.
- Niech b�dzie - westchn�� i skin�� na kobiet�, by pod��y�a za nim bez dalszego ju�
mitr�enia czasu. Okr��aj�c rezydencj�, rozgl�da�a si� wok� rozszerzonymi oczyma. Ale
obejrza�a si� jeszcze nerwowo na Milesa.
- Ma�y cz�owieku...?
- Po prostu st�j wyprostowana! - krzykn�� do niej. Patrzy� jak znika za rogiem, a potem
wbieg� po schodach rezydencji przeskakuj�c po dwa stopnie naraz.
Miles ogoli� si�, wzi�� zimny prysznic i poszed� do swego pokoju, kt�rego okna wychodzi�y
na d�ugie jezioro. Ubra� si� starannie, tak samo jak dwa dni wcze�niej na parad� imperialn� i
ceremoni� rozdawania dyplom�w Akademii. Czysta bielizna, kremowa koszula z d�ugimi
r�kawami, ciemnozielone spodnie z zapi�ciem u boku. Tego samego koloru bluza z wysokim
ko�nierzem, dopasowana do jego nietypowej figury. Nowa, jasnoniebieska plastykowa
odznaka przymocowana do ko�nierza i wpijaj�ca si� niemi�osiernie w szcz�k�. Uwolni� nogi z
rzemieni i wci�gn�� l�ni�ce niczym lustro buty, si�gaj�ce do kolan. Star� odrobin� kurzu
spodniami pid�amy, le��cymi pod r�k� na pod�odze, gdzie je rzuci�, gdy szed� pop�ywa�.
Wyprostowa� si� i sprawdzi� swe odbicie w lustrze. Ciemne w�osy jeszcze nie dosz�y do
siebie po ostatnim strzy�eniu przed ceremoni� promocyjn�. Blada twarz o ostrych rysach,
worki pod szarymi oczami, ale nie na tyle du�e, by znamionowa� hulaszczy tryb �ycia, bia�ka
niezbyt przekrwione - z czego wniosek, �e ograniczenia, jakim podlega�o jego cia�o, zmusi�y
go do powstrzymania si� od dalszego �wi�towania, zanim zd��y� sobie zrobi� krzywd�.
Echa uroczysto�ci ci�gle jeszcze rozbrzmiewaj�ce w jego g�owie wywo�a�y lekkie
skrzywienie ust. Stan�� przecie� na pierwszym szczeblu najwy�szej z mo�liwych drabin -
samej s�u�by imperialnej. W s�u�bie nie by�o ulg nawet dla syn�w starego Vora. Dostawa�o
si� to, na co si� zas�u�y�o. M�g� pod tym wzgl�dem polega� na s�owach swego kuzyna
oficera, cho� byli i tacy, kt�rzy w to w�tpili. On przynajmniej by� dowodem dla
niedowiark�w, jak bardzo si� mylili. Musia� tylko prze� w g�r� i przed siebie, nigdy nie
spogl�da� w d�, nigdy nie ogl�da� si� za siebie.
Chocia� raz jednak zamierza� to zrobi�. R�wnie starannie jak si� ubiera�, Miles sk�ada�
przedmioty konieczne do wykonania zadania, kt�re czeka�o na niego. Bia�e, p��cienne
prostok�ty, odznaka kadeta Akademii. R�cznie wykaligrafowany, wykonany specjalnie na
jego zam�wienie patent oficerski s�u�by imperialnej na Barrayarze. Papierowa kopia
wszystkich wynik�w uzyskanych w ci�gu trzech lat w Akademii ��cznie z pochwa�ami (i
naganami). W tym, co planowa�, chcia� zachowa� ca�kowit� uczciwo��. W szafie na dole
znalaz� mosi�ny kosz, tak zwany koksownik i tr�jn�g, starannie owini�te w szmaty, oraz
torb� plastykow�, pe�n� wysuszonej kory ja�owca.
Wyszed� tylnymi drzwiami i wdrapa� si� na wzg�rze. Z miejsca, przez kt�re prowadzi�a
�cie�ka, rozci�ga� si� pi�kny widok. W pewnym miejscu dr�ka rozwidla�a si�, jej prawa
odnoga wiod�a na sam szczyt do pawilonu. Miles skr�ci� jednak w lewo i po chwili doszed� do
niskiego muru z polnych kamieni. Przeszed� przez bram�.
- Dzie� dobry, szaleni przodkowie - zawo�a�, ale nagle straci� dobry humor. Mo�e to, co
powiedzia�, by�o i prawd�, ale mimo wszystko zachowa� si� bez nale�ytego szacunku.
Przechadza� si� mi�dzy grobami, a� wreszcie doszed� do tego, kt�ry by� jego celem. Ukl�k� i
po�o�y� koksownik z tr�jnogiem na ziemi.
Napis na kamieniu by� prosty: GENERA� HRABIA PIOTR PIERRE VORKOSIGAN, a pod
nim daty. Gdyby kto� chcia� wymieni� wszystkie tytu�y i osi�gni�cia zmar�ego, musia�by
zapisa� ca�� p�yt� maczkiem.
Umie�ci� na kawa�ku kory przyniesione specjalnie w tym celu drogocenne kawa�ki papieru,
bia�e p��cienne kwadraty i pasmo w�os�w z ostatniego strzy�enia. Wszystko to spali�. Patrzy�
w p�omienie, ko�ysz�c si� na pi�tach. Latami wyobra�a� sobie t� chwil� i to na setki
sposob�w. Niekiedy widzia�, jak stoi nad grobem i wyg�asza publiczn� oracj� przy wt�rze
powa�nej muzyki. Kiedy indziej ta�czy� na golasa na grobie starego cz�owieka. Sko�czy�o si�
na prywatnej i tradycyjnej ceremonii, bez zb�dnych gest�w. Chodzi�o o co� tylko mi�dzy nim
a dziadkiem.
- Tak wi�c - nie wytrzyma� wreszcie. - Mimo wszystko dotarli�my a� tutaj. Zadowolony?
Szale�stwo ceremonii wr�czenia dyplom�w by�o ju� za nim i wyda�o mu si� nagle, �e
ogromny wysi�ek ostatnich trzech lat i ca�y b�l doprowadzi�y go do tego w�a�nie punktu. Ale
nikt z grobu nie odezwa� si�, nie powiedzia�: �Dobra robota, teraz mo�esz odpocz��. Popio�y
nie przekaza�y �adnej wie�ci, we wznosz�cym si� dymie nie ukaza�a si� �adna wizja.
Wszystko sp�on�o a� nazbyt szybko. Mo�e przyni�s� za ma�o do spalenia.
Podni�s� si�, otrzepa� kolana. Panowa�a cisza, �wieci�o s�o�ce. I czego niby si� spodziewa�?
Aplauzu? Dlaczego po ostateczn� odpowied� przyszed� w�a�nie tutaj? Czy chodzi�o mu
jedynie o spe�nienie marzenia nie�yj�cego cz�owieka? Komu tak naprawd� mia�o s�u�y� jego
wej�cie do s�u�b? Dziadkowi? Jemu samemu? Bezbarwnemu imperatorowi Gregorowi? Kogo
to w og�le obchodzi�o?
- No c�, starcze - wyszepta�, a potem krzykn��: - Czy jeste� wreszcie zadowolony? - Echo
s��w odbi�o si� od ska�.
Miles na odg�os chrz�kni�cia odwr�ci� si� jak sp�oszony ko�, serce skoczy�o mu do gard�a.
- Hmm... panie? - odezwa� si� niepewnie Pym. - Prosz� o wybaczenie, nie chcia�em
przeszkadza�. Ale hrabia, wasz ojciec, domaga si� pa�skiej obecno�ci w g�rnym pawilonie.
Wyraz twarzy Pyma nic nie m�wi�. Miles prze�kn�� �lin� i przez chwil� odczeka�, by
rumieniec, kt�ry czu� na policzkach, nieco zblad�.
- Dobrze - wzruszy� ramionami. - Ogie� ju� prawie wygas�. Uprz�tn� to p�niej. Niech...
niech nikt tego nie rusza.
Przeszed� obok Pyma, nie odwracaj�c si� za siebie.
Pawilon by� prost� budowl� ze srebrnego od staro�ci drewna, otwart� na cztery strony �wiata,
tak �e panowa� tu zawsze mi�y przewiew. Tego poranka wia�a lekka bryza od zachodu. Mog�o
to oznacza� dobre warunki �eglarskie na jeziorze. Z cennych wolnych dni pozosta�o Milesowi
tylko dziesi��, a tak wiele zamierza� w tym czasie zrobi�. Planowa� mi�dzy innymi wycieczk�
do Vorbarr Sultana ze swym kuzynem Ivanem, chcieli wypr�bowa� nowy �lizgacz. A potem
czeka� go pierwszy przydzia�. Miles modli� si�, �eby by�a to s�u�ba na statku. Z trudem
opanowa� pokus� poproszenia ojca, by upewni� si�, �e b�dzie to przydzia� na statek. We�mie
to, co mu przyniesie los, taka by�a pierwsza zasada gry. Nale�a�o wygra� takimi kartami, jakie
si� dosta�o do r�ki.
Wn�trze pawilonu by�o zacienione i ch�odne, szczeg�lnie przez kontrast ze skwarem na
zewn�trz. Sta�o tam kilka wygodnych, starych krzese� i sto��w, na jednym widnia�y jeszcze
resztki pa�skiego �niadania - Miles zauwa�y� dwa samotne ciasteczka na zasypanej
okruchami tacy. Matka, pochylona nad fili�ank�, u�miechn�a si� do niego.
Ojciec, niedbale ubrany w rozpi�t� pod szyj� koszul� i szorty, rozpiera� si� w wytartym
fotelu. Aral Vorkosigan by� przysadzistym, siwow�osym m�czyzn� o mocnej szcz�ce,
ci�kich brwiach i pokiereszowanej twarzy, kt�ra zdawa�a si� wizerunkiem niewydarzonego
dzikusa. Miles widzia� kiedy� taki rysunek w prasie opozycyjnej, przy artykule o
nieprzyjacio�ach Barrayaru. Ilustracja k�ama�a tylko w jednym szczeg�le. Ostre, przenikliwe
spojrzenie zamieniono na t�pe i osi�gni�to tym samym efekt parodii wojskowego dyktatora.
Jak bardzo on jest nawiedzany przez dziadka? - zastanawia� si� Miles. Specjalnie tego po nim
nie wida�. Ale z drugiej strony jego ojciec nie musia� si� nikim podpiera�. Admira� Aral
Vorkosigan, kosmiczny strateg, zdobywca Komarru, bohater spod Escobaru i przez szesna�cie
lat faktyczny, cho� nie tytularny regent imperium, najwy�sza w�adza na Barrayarze, nagle
odrzuci� te zaszczyty, zmiesza� histori� i z w�asnej woli zst�pi� z piedesta�u przekazuj�c
w�adz� imperatorowi Gregorowi, kiedy ten osi�gn�� pe�noletno��. Cho� nie zachowa� si�
r�wnie elegancko z urz�dem premiera, kt�ry piastowa� po dzi� dzie�, niczym nie daj�c do
zrozumienia, �e mia�by z niego kiedy� zrezygnowa�.
Losy genera�a Piotra by�y tylko atutow� kart� w d�oni admira�a Arala. I gdzie w zwi�zku z
tym znajdowa�a si� chor�giew Milesa? Trzyma� dwie dw�jki i d�okera. Pozostawa�o mu albo
podda� si�, albo blefowa�...
Kobieta z g�r siedzia�a na podn�ku, �ciskaj�c w d�oni na wp� zjedzone ciastko. Teraz
wpatrywa�a si� z otwartymi ustami w Milesa, wyst�puj�cego w ca�ej chwale i blasku. Kiedy
odpowiedzia� spojrzeniem, zacisn�a usta, a jej oczy zab�ys�y. Co� dziwnego malowa�o si� na
jej twarzy. Gniew? Uniesienie? Zawstydzenie? Rado��? Jaka� dziwaczna mieszanina tych
wszystkich uczu� naraz?
Miles wypr�ony w mundurze stan�� przed ojcem na baczno��.
- Sir?
Hrabia Vorkosigan zwr�ci� si� do kobiety:
- Oto m�j syn. Czy, je�li on pojedzie i b�dzie moim G�osem, zadowoli ci� to?
- Och - westchn�a. Jej szerokie usta rozci�gn�y si� w dziwacznym, wymuszonym u�miechu.
Tak silnej emocji nie widzia� wcze�niej na jej twarzy. Po raz pierwszy Miles potrafi�
odczyta�, co wyra�a.
- Tak, panie.
- Bardzo dobrze. W takim razie sprawa jest za�atwiona.
Co jest za�atwione? - zastanawia� si� Miles ze znu�eniem. Hrabia rozpar� si� wygodnie w
fotelu. Wygl�da� na zadowolonego z siebie, ale wok� jego oczu pojawi�y si� zmarszczki
sygnalizuj�ce niebezpiecze�stwo. Cho� najwyra�niej kobiecie nic nie grozi�o (tych dwoje
zawar�o chyba co� w rodzaju przymierza) ani - Miles gwa�townie przebiega� my�l� wszelkie
mo�liwe zarzuty ojca - jemu. Delikatnie odchrz�kn��, pochyli� na bok g�ow� i u�miechn�� si�
wyczekuj�co.
Hrabia wyci�gn�� r�ce i wreszcie zwr�ci� si� wprost do syna:
- Bardzo interesuj�cy przypadek. Rozumiem, dlaczego przys�a�e� j� do mnie.
- Taak - mrukn�� Miles. W co on si� wpakowa�? Przeprowadzi� tylko kobiet� przez s�u�by
bezpiecze�stwa przy bramie wiedziony donkiszotowskim impulsem, a tak�e, musia� si� do tego
przed sob� przyzna�, poniewa� chcia� zak��ci� ojcu �niadanie.
...uwa�asz? - doko�czy� dyplomatycznie.
- Nie wiesz? - brwi hrabiego Vorkosigana unios�y si� w g�r�.
- M�wi�a o morderstwie, kt�rym nie chcia�a si� zaj�� miejscowa w�adza. My�la�em, �e
przeka�esz j� w r�ce s�dziego okr�gowego.
Hrabia usiad� jeszcze wygodniej w fotelu, masuj�c d�oni� pokiereszowany podbr�dek.
- To przypadek dzieciob�jstwa.
Miles poczu� na czole zimny pot. Nie chcia� mie� z tym nic wsp�lnego. No c�, teraz ju�
wiedzia�, dlaczego kobieta nie mia�a dziecka przy piersi.
- Niezwyk�e... �e zosta�o zg�oszone.
- Walczymy z tym starym zwyczajem ju� dwadzie�cia lat, je�li nie wi�cej - powiedzia� hrabia.
- Piszemy o tym w r�nego rodzaju publikacjach, przeciwstawiamy si� temu zabobonowi... W
miastach osi�gn�li�my ca�kiem niez�e rezultaty.
- W miastach - szepn�a hrabina - ludzie maj� wiele r�nych mo�liwo�ci.
- Ale w g��bi kraju niewiele si� zmieni�o. Wszyscy wiemy, co tam si� wyrabia, ale bez
raport�w i skarg, a kiedy rodziny dla w�asnej ochrony trwaj� w zaci�tym milczeniu, trudno
co� zrobi�.
- Jaka - Miles zapyta� z trudem, przez �ci�ni�te gard�o - jaka by�a mutacja dziecka?
- Koci pyszczek. - Kobieta dotkn�a r�k� ust. - Mia�a szpar� w g�rnej wardze i �le ssa�a,
d�awi�a si� i p�aka�a, ale jednak co� jad�a, by�a...
- Zaj�cza warga - poza�wiatowa �ona hrabiego mrukn�a na wp� do siebie, przek�adaj�c
barrayarski zwrot na standardowy j�zyk galaktyczny. - I najwyra�niej r�wnie� rozszczep
podniebienia. Zaj�cza warga to nie jest nawet mutacja. Zdarza�a si� w dawnych czasach na
Starej Ziemi. Normalny defekt przy urodzeniu, je�li takie okre�lenie nie jest samo w sobie
sprzeczno�ci�. Taka wada nie ma nic wsp�lnego z kar� na�o�on� na twych barrayarskich
przodk�w, kt�rzy podj�li si� pielgrzymki przez Ogie�. Mog�a by� skorygowana dzi�ki prostej
operacji... - hrabina Vorkosigan urwa�a w p� zdania. Kobieta wpatrywa�a si� w ni� w udr�ce.
- S�ysza�am o tym - powiedzia�a. - M�j pan kaza� zbudowa� szpital w Hassadarze. Chcia�am
j� tam zabra�, chocia� nie mia�am pieni�dzy. Zbiera�am tylko si�y. R�czki i n�ki dziecka
by�y zdrowe, a g��wka mia�a prawid�owy kszta�t, ka�dy to widzia�... na pewno w szpitalu by...
- d�onie kobiety zaciska�y si� i rozlu�nia�y, w g�osie pojawi� si� gniew - ale Lem j� zabi�.
Siedem dni marszu, oblicza� w my�lach Miles, z g��bi g�r Dendarii do po�o�onego na nizinie
miasta Hassadar. Kobieta, kt�ra dopiero co podnios�a si� z po�ogu, ca�kiem s�usznie chcia�a
odczeka� kilka dni przed tak� podr�. Godzina lotu pojazdem powietrznym...
- Ale przynajmniej mamy wreszcie doniesienie o morderstwie - powiedzia� hrabia Vorkosigan
- i w�a�nie potraktujemy to jako morderstwo. Jest teraz szansa, �eby wiadomo�� o tym dotar�a
do najdalszych zak�tk�w mojego okr�gu. Ty, Milesie, b�dziesz moim G�osem, kt�ry doleci
tam, gdzie wcze�niej nie chciano go us�ysze�. Wymierzysz sprawiedliwo�� - i nie zrobisz tego
cichaczem, o nie. Ju� czas, aby po�o�y� kres praktykom, przez kt�re ca�a galaktyka ma nas za
barbarzy�c�w.
Miles odezwa� si� z trudem.
- Czy s�dzia okr�gowy nie nadawa�by si� lepiej...?
Hrabia u�miechn�� si� lekko.
- W tym przypadku nie potrafi� sobie wyobrazi� nikogo nadaj�cego si� lepiej od ciebie.
Przynosz�cy wie�ci i wie�� w jednej osobie. Czasy si� zmieni�y. Rzeczywi�cie. Miles marzy�,
�eby znale�� si� gdzie indziej, w�a�ciwie gdziekolwiek - wola�by nawet wyciska� ostatnie
poty na ko�cowych egzaminach. St�umi� pr�ny lament: Jestem na przepustce...!
Pomasowa� d�oni� kark.
- Kto... kto zabi� twoj� ma�� dziewczynk�? - A m�wi�c wprost, kogo mam wyci�gn��,
postawi� pod mur i zastrzeli�?
- M�j m�� - odpowiedzia�a g�osem bez wyrazu, patrz�c na - cho� z pewno�ci� ich nie widz�c
- srebrzy�cie l�ni�ce deski pod�ogi.
Wiedzia�, �e to b�dzie brudna sprawa...
- P�aka�a i p�aka�a - m�wi�a dalej kobieta - nie mog�a usn��, bo by�a g�odna. Krzycza� na
mnie, �ebym j� uciszy�a...
- A potem? - zapyta� Miles, czuj�c bolesny k��b w �o��dku.
- Przeklina� i poszed� nocowa� do swojej matki. Powiedzia�, �e ci�ko pracuj�cy cz�owiek ma
przynajmniej prawo si� wyspa�.
Wyra�nie facet jest prawdziwym zdobywc�. Miles prawie potrafi� go sobie wyobrazi�,
m�czyzna o byczym karku i z manierami byka - a jednak w opowie�ci kobiety brakowa�o
punktu kulminacyjnego.
Hrabia r�wnie� to zauwa�y�. S�ucha� z wielk� uwag�, mia� ten sam skupiony wyraz twarzy
jak na spotkaniach rady wojskowej. �widruj�ce spojrzenie kry�o si� pod przymkni�tymi
powiekami, kto� nie znaj�cy go m�g� opacznie uzna�, �e jest senny. To by�by powa�ny b��d.
- Czy by�a� �wiadkiem? - zapyta� zwodniczo �agodnym tonem, kt�ry obudzi� w Milesie pe�n�
czujno��. - Czy widzia�a�, jak on j� zabija?
- Znalaz�am j� martw� rano, panie.
- Wesz�a� do sypialni... - podpowiedzia� jej hrabia Vorkosigan.
- Mamy tylko jeden pok�j. - Rzuci�a mu spojrzenie �wiadcz�ce, �e po raz pierwszy w�tpi w
jego wszechwiedz�. - Nad ranem wreszcie usn�a. Posz�am do w�wozu zebra� troch� malin.
A kiedy wr�ci�am... powinnam by�a j� wzi�� ze sob�, ale by�am zadowolona, �e wreszcie
zasn�a i nie chcia�am jej budzi�... - Kobieta zacisn�a powieki, ale �zy i tak sp�ywa�y jej po
policzkach. - Kiedy wr�ci�am, nadal pozwoli�am jej spa�, cieszy�am si� z chwili spokoju, ale
piersi zacz�y mi ci��y� - r�ka opowiadaj�cej bezwiednie pow�drowa�a w stron� biustu - wi�c
podesz�am...
- Nie by�o �adnych �lad�w? Nie mia�a przeci�tego gard�a? - dopytywa� si� hrabia. Przy
dzieciob�jstwach to by�a najcz�stsza metoda, szybka i czysta w por�wnaniu na przyk�ad z
porzuceniem.
Kobieta potrz�sn�a g�ow�.
- My�l�, panie, �e zosta�a uduszona. To by�o okrutne, bardzo okrutne. Wioskowy rzecznik
powiedzia�, �e to ja sama musia�am j� przydusi� podczas snu i �e nie wniesie oskar�enia
przeciwko Lemowi. Ale ja tego nie zrobi�am, nie! Mia�a swoj� w�asn� ko�ysk�, Lem j� zrobi�,
kiedy jeszcze nosi�am dziecko w brzuchu... - Kobieta bliska by�a za�amania.
Hrabia spojrza� na �on�, odpowiedzia�a mu leciutkim skinieniem g�owy.
- Chod�, Harro, ze mn� do domu. Musisz umy� si� i odpocz��, zanim Miles zabierze ci� do
wioski.
Kobieta spojrza�a zaszokowana.
- O, przecie� nie w twoim domu, pani!
- Przykro mi, ale to jedyny, kt�ry mamy pod r�k�. Poza barakami �o�nierzy. To dobrzy
ch�opcy, ale twoja obecno�� by�aby dla nich kr�puj�ca... - hrabina lekko popchn�a przed sob�
g�ralk�.
- Oczywi�cie - powiedzia� hrabia Vorkosigan po wyj�ciu kobiet - b�dziesz musia� sprawdzi�
fakty, zanim, hmmm, naci�niesz spust. Zauwa�y�e�, jak s�dz�, �e mog� by� pewne problemy
z identyfikacj� oskar�onego. Mamy idealny przypadek do publicznej demonstracji, ale tylko
wtedy, je�li zostan� rozwiane wszelkie w�tpliwo�ci. Nie chcemy �adnych krwawych
tajemnic.
- Nie jestem koronerem - natychmiast skorzysta� z okazji Miles. Gdyby tylko uda�o mi si�
zerwa� z tego haka...
- Do��. We�miesz ze sob� doktora De�.
Porucznik Dea by� asystentem do spraw medycznych pierwszego ministra. Miles zna� go z
widzenia - ambitny, m�ody, wojskowy lekarz, w ci�g�ym stanie frustracji, poniewa� jego
prze�o�eni nie pozwalali mu si� dotkn�� najwa�niejszych pacjent�w. Niew�tpliwie ten
przydzia� potraktuje jak prawdziwe wyzwanie, prorokowa� ponuro Miles.
- Mo�e wzi�� ze sob� zestaw medyczny - m�wi� dalej hrabia, u�miechaj�c si� lekko. - Na
wszelki wypadek.
- C� za ekonomiczne my�lenie - stwierdzi� Miles. - Pos�uchaj... za��my, �e jej wersja
znajduje potwierdzenie i przyszpilamy faceta. Czy ja musz�, osobi�cie...?
- Dam ci stra� przyboczn� i przynajmniej jednego cz�owieka w liberii. Je�li historia
potwierdzi si� - to on wykona egzekucj�.
By�o ju� odrobin� lepiej.
- Czy nie mogliby�my poczeka� na s�dziego okr�gowego?
- S�dzia wszystkie decyzje podejmuje w moim imieniu. Ka�dy wyrok podpisywany jest moim
nazwiskiem. Pewnego dnia b�dzie to twoje nazwisko. Ju� czas, �eby� dowiedzia� si�, jak takie
sprawy prowadzi�. Z historycznego punktu widzenia Vor jest zamczyskiem obronnym, ale
obowi�zki g�owy rodu nigdy nie ogranicza�y si� do spraw militarnych.
Nie by�o ucieczki. A niech to, a niech to, a niech to. Miles westchn��.
- Dobrze. No c�... my�l�, �e polecimy tam. W ten spos�b b�dziemy na miejscu za par�
godzin. Troch� czasu zabierze znalezienie w�a�ciwej doliny. Spadniemy z nieba, oznajmimy
wiadomo�� g�o�no i wyra�nie... i przed zmrokiem wr�cimy. - Chcia�, �eby to wszystko by�o
ju� za nim.
Hrabia mia� znowu to na wp� senne spojrzenie.
- Nie - powiedzia� powoli - my�l�, �e nie polecicie.
- Ale� tam nie ma dr�g, kt�rymi mo�na by dojecha� pojazdem naziemnym. Tylko �cie�ki. -
Po chwili doda� niepewnie (bo przecie� ojciec nie m�g� planowa�...). - My�l�, �e nie
wygl�da�bym najlepiej, gdybym si� tam zjawi� - i to jako przedstawiciel najwy�szej w�adzy
imperium - na piechot�.
Ojciec przyjrza� si� jego paradnemu mundurowi i u�miechn�� si� lekko.
- Wcale nie wygl�dasz tak �le.
- Ale wyobra� mnie sobie po trzech czy czterech dniach przedzierania si� przez busz -
protestowa� Miles. - Nie widzia�e� nas w bazie. Ani nie w�cha�e�.
- By�em tam - powiedzia� zimno admira�. - Ale masz racj�. Nie p�jdziecie piechot�. Mam
lepszy pomys�.
M�j w�asny oddzia� kawaleryjski, pomy�la� ironicznie Miles, obracaj�c si� w siodle, zupe�nie
jak dziadek. By� ca�kowicie pewien, �e jego przodek mia�by jakie� zgry�liwe uwagi na temat
je�d�c�w ci�gn�cych teraz za Milesem wzd�u� le�nego traktu, oczywi�cie gdyby ju�
opanowa� atak �miechu na widok tego pokazu jazdy konnej. Stajnie Vorkosigana bardzo
podupad�y od czasu, gdy zabrak�o ju� starego cz�owieka, kt�ry si� nimi interesowa�. Kije do
polo zosta�y sprzedane, a kilka pozosta�ych, narowistych i wiekowych wierzchowc�w,
permanentnie pozostawa�o na pastwiskach. Par� koni pod wierzch trzymano nadal przy
rezydencji, cho� raczej dla ich pewnego chodu i �agodnych manier ni� szlachetnej krwi.
Zajmowa�y si� nimi wiejskie dziewczyny.
Miles zebra� wodze, doda� �ydk� z jednej strony i przesun�� odrobin� sw�j ci�ar na grzbiecie
konia. Gruba Beksa odpowiedzia�a zawrotk� i dwoma krokami w ty�. Nawet najwi�kszy
ignorant z miasta nie pomyli�by dereszowatej koby�y z r�czym rumakiem, ale Miles uwielbia�
j� za ciemne, przejrzyste oczy, szeroki nos jak z welwetu oraz flegmatyczne usposobienie
r�wnie oboj�tne w stosunku do huku wodospadu jak i przelatuj�cego pojazdu powietrznego.
Ale najbardziej za bezb��dne reagowanie na komendy. Rozum wi�kszy od urody. Ju� samo
przebywanie ko�o tej klaczy uspokaja�o Milesa. Stworzenie by�o emocjonaln� bibu��, jak
mrucz�cy kot. Miles poklepa� Grub� Beks� po szyi.
- Je�li kto� b�dzie pyta� - wymrucza� - powiem, �e nazywasz si� B�yskawica.
Beksa postawi�a jedno w�ochate ucho i g��boko westchn�a.
A jednak dziad Milesa mia� wiele wsp�lnego z dziwaczn� parad�, kt�r� wnuk obecnie
prowadzi� w g�ry. Wielki genera� partyzant�w strawi� sw� m�odo�� w tych w�a�nie okolicach,
tutaj powstrzyma� naje�d�c�w z Cetagandany, a potem zmusi� ich do odwrotu. Urz�dzenia do
wykrywania i niszczenia statk�w, szmuglowane tu za cen� �ycia wielu ludzi, mia�y bardziej
decyduj�cy wp�yw na ostateczne zwyci�stwo ni� kawaleria, kt�ra, zgodnie z tym, co
opowiada� dziad, uratowa�a jego oddzia�y podczas najgorszej z zim tej kampanii g��wnie
dlatego, �e konie - w odr�nieniu od my�li technicznej - da�o si� je��. Ale legenda w�a�nie
konie utrwali�a jako symbol walki.
Zdaniem Milesa jego ojciec wykaza� du�y optymizm my�l�c, �e syn zgarnie resztki chwa�y
starego cz�owieka. Dawne kryj�wki i obozy partyzant�w poros�y ju� nie tylko trawa i krzaki,
ale tak�e, u licha, drzewa. A ludzie, kt�rzy walczyli w tamtej wojnie, dawno temu znale�li si�
w ziemi, podobnie jak jego dziad. A c� on robi� tutaj? Przecie� pragn�� jedynie s�u�by na
statku, kt�ry zabierze go wysoko, wysoko ponad to wszystko, co dzia�o si� na planecie. To
przysz�o��, nie przesz�o��, mia�a by� jego przeznaczeniem.
Rozwa�ania Milesa przerwa� ko� doktora Dei, kt�ry maj�c obiekcje w stosunku do le��cej na
drodze k�ody, stan�� d�ba i zar�a� g�o�no. Doktor Dea z cichym okrzykiem zsun�� si� na
ziemi�.
- Trzymaj wodze! - krzykn�� do niego Miles, zmuszaj�c Grub� Beks� do cofni�cia si�.
Poniewa� lekarz doszed� do pewnej wprawy w spadaniu, tym razem wyl�dowa� mniej wi�cej
na nogach. Chcia� potraktowa� zwisaj�ce wodze jako �a��, ale gniademu wa�achowi uda�o si�
uskoczy�. Kiedy tylko zda� sobie spraw�, �e jest wolny, pomkn�� z powrotem traktem z
zadartym ogonem, co w ko�skim j�zyku oznacza: �ijjach, ijjach, nie z�apiesz mnie!�.
Czerwony i w�ciek�y doktor Dea pu�ci� si� w pogo�, miotaj�c przekle�stwa. Ko� p�dzi�
cwa�em.
- Nie, nie go� go! - krzykn�� Miles.
- Jak, u diab�a, mam go z�apa�, je�li za nim nie pogoni� - burkn�� Dea. Lekarz si�
kosmicznych by� nieustannym pechowcem. - M�j zestaw medyczny jest przytroczony do tego
cholernego konia.
- A my�lisz, �e biegn�c za nim, dopadniesz go? - zapyta� Miles. - Przecie� jest szybszy od
ciebie.
Zamykaj�cy niewielk� kolumn� Pym zawr�ci� swego wierzchowca, odcinaj�c umykaj�cemu
wa�achowi drog�.
- Tylko st�j spokojnie, Harro - powiedzia� uspokajaj�co Miles przeje�d�aj�c obok g�ralki. -
Trzymaj mocno wodze. Nic nie pobudza konia bardziej ni� drugi biegn�cy ko�.
Mo�na powiedzie�, �e dw�ch pozosta�ych je�d�c�w radzi�o sobie ca�kiem nie�le. Kobieta,
Harra Csurik, dosiada�a swego wierzchowca niezgrabnie, podrzucana w takt jego ci�kiego
kroku, ale przynajmniej zachowywa�a r�wnowag� i nie u�ywa�a wodzy jak r�czek, co by�o
b��dem nieszcz�snego doktora. Pym, zamykaj�cy poch�d, je�li nawet nie by� mistrzem, jecha�
poprawnie.
Miles zwolni� krok Grubej Beksy, poluzowa� wodze i ruszy� za uciekinierem, udaj�c
ca�kowit� oboj�tno��. Kto, ja? Ja wcale nie chc� ci� z�apa�. Po prostu podziwiamy krajobraz,
prawda? To wszystko. Wart jest chwili kontemplacji. Gniady wa�ach skubn�� jakie� zielsko,
ale uwa�nie zerka� na zbli�aj�cego si� Milesa.
Kiedy odleg�o�� zmniejszy�a si� na tyle, �e ko� got�w by� znowu ucieka�, Miles zatrzyma�
Grub� Beks� i zsun�� si� z niej. Nie wykona� �adnego ruchu w stron� konia, tylko sta� i
odgrywa� przedstawienie, jak to szuka czego� po kieszeniach. Gruba Beksa wyci�gn�a w
jego stron� g�ow� i dosta�a kostk� cukru. Wa�ach spojrza� z zainteresowaniem. Beksa ruszy�a
chrapami i przymila�a si� o wi�cej. Ko� Dei wyci�gn�� szyj� ch�tny, by dosta� swoj� porcj�.
Wzi�� delikatnie cukier z d�oni Milesa, kt�ry drugim ramieniem przerzuci� mu wodze przez
szyj�.
- Oto pa�ski ko�, doktorze Dea. Ju� nie ucieka.
- To nie fair - wysapa� lekarz, wdrapuj�c si� na siod�o. - Mia� pan cukier w kieszeni.
- Oczywi�cie, �e mia�em. Na tym polega przewidywanie i planowanie. �eby opanowa� konia,
trzeba by� od niego silniejszym i szybszym, w tym ca�a sztuka. To znaczy, �e trzeba by� od
niego sprytniejszym.
Dea uj�� wodze.
- On na mnie parska - powiedzia� podejrzliwie.
Miles u�miechn�� si�. Klepn�� Grub� Beks� po lewej przedniej nodze i koby�a pos�usznie
ukl�k�a na jedno kolano. Miles w�o�y� nog� w wygodnie przygotowane strzemi�.
- Czy m�j umie co� takiego? - zapyta� zafascynowany tym pokazem doktor Dea.
- Przykro mi, ale nie.
Dea spojrza� na swego konia.
- To zwierz� jest g�upie do imentu. Przez chwil� b�d� je prowadzi�.
Beksa podnios�a si�, a Miles st�umi� ochot� wyg�oszenia jednej z maksym swego dziada.
�B�d� m�drzejszy od swego konia, Dea�, Chocia� doktor by� oficjalnie zaprzysi�ony lordowi
Vorkosiganowi na czas tego �ledztwa, jako lekarz wojskowy si� powietrznych i porucznik
niew�tpliwie przewy�sza� rang� chor��ego Vorkosigana. Udzielanie porad starszemu
wiekiem i stopniem wymaga nieco taktu.
W tym miejscu wy�o�ona drewnianymi palami droga rozszerza�a si�. Miles zr�wna� si� z
Harr� Csurik. Zdecydowanie, kt�re wykaza�a poprzedniego rana przy bramie, wydawa�o si�
s�abn�� tym bardziej, im bli�ej byli jej domu. A mo�e po prostu dopad�o j� zm�czenie? Rano
niewiele co m�wi�a, a po po�udniu wr�cz zapad�a w ponure milczenie. Je�li mia�o to
oznacza�, �e po �ci�gni�ciu Milesa taki kawa� w g��b kraju, odwr�ci si� do niego plecami...
- W jakim... no... oddziale s�u�y� tw�j ojciec, Harro? - zagai� rozmow� Miles.
Przeczesa�a w�osy palcami jak grzebieniem. Gest bardziej �wiadczy� o zdenerwowaniu ni�
pr�no�ci. Spogl�da�a na niego poprzez spadaj�c� na oczy grzywk� niczym narowiste
stworzenie zza chroni�cego go �ywop�otu.
- W okr�gowej milicji, panie. W�a�ciwie wcale go nie pami�tam, by�am bardzo ma�a, kiedy
zgin��.
- W walce?
Skin�a g�ow�.
- Podczas bitwy o Vorbarr Sultana, kiedy Vordarian zdobywa� w�adz�.
Miles darowa� sobie pytanie, po kt�rej s�u�y� stronie - wi�kszo�� najemnych �o�nierzy mia�a
niewielki wyb�r, a amnestia obj�a potem zar�wno martwych, jak i �ywych.
- A... masz jakie� rodze�stwo?
- Nie, panie. Zosta�y�my tylko ja i moja matka.
Miles poczu�, jak rozlu�niaj� mu si� mi�nie karku. Je�li jego os�d doprowadzi� ma do
egzekucji, jeden b��dny krok mo�e spowodowa� przelanie krwi w�r�d krewniak�w. Hrabia
nie chcia�, by pozostawili za sob� rze�. Tak wi�c im mniej rodziny, tym lepiej.
- A jak liczna jest rodzina twego m�a?
- Ich jest siedmioro. Czterech braci i trzy siostry.
- Hmm.