7417
Szczegóły |
Tytuł |
7417 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7417 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7417 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7417 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ma�gorzata Musierowicz
J�zyk Trolli
Wydanie I
Wydawnictwo Akapit Press, ��d� 2004 r.
korekta Anna Koczaska
Sylwester 2003
1.
Dziwne uczucie!
W miejscu, gdzie zwykle spokojnie pracowa�o jego m�ode serce, teraz czu� b�l.
Albo przynajmniej - co� w rodzaju ucisku.
By� sylwester, si�dma wiecz�r. Siedzia� z tym uciskiem w piersi
i toczy� wewn�trzny monolog, patrz�c jednocze�nie na idiotyczny film z go�ymi tancerkami - jednak�e nikt w domu nie zwraca� uwagi ani na jego odczucia, ani na jego �ycie wewn�trzne, ani nawet - o, dziwo! - na go�e tancerki. J�zinku to, J�zinku tamto - zap�nieni rodzice stroili si� przed wyj�ciem na bal medyka, podczas gdy ich m�odsze dziecko, �usia, marudzi�o, �e te� chce i��, a film by� z chwili na chwil� g�upszy.
J�zef Pa�ys, syn Idy z Borejk�w i Marka, mimo uko�czonych lat dziewi�ciu zwany wci�� jeszcze J�zinkiem (doprawdy, zab�jcza jest ta rodzinna si�a bezw�adu!), zachowywa� si� jak zwykle dwutorowo: siedz�c przed telewizorem, odpowiada� monosylabami lub wr�cz wcale, lecz jego �ywa my�l w�drowa�a w przesz�o��, ku przyczynom obecnych przypad�o�ci sercowych.
Do takiej praktyki przywyk� od dawna; monologi wewn�trzne by�y mu istnym wybawieniem oraz sposobem na przetrwanie. Matka mia�a zwyczaj przemawia� do niego w spos�b ci�g�y, i to -jak sama twierdzi�a - od pierwszych chwil po jego narodzinach, a nawet grubo wcze�niej.
W istocie, pierwszym wspomnieniem, jakie potrafi� przywo�a�, by� d�wi�k jej ostrego, nieco piskliwego g�osu: matka nadawa�a non stop, wierz�c (jak najs�uszniej), �e J�zinek wszystko s�yszy i rozumie. Celem jej by�o podniesienie ilorazu inteligencji swojego pierworodnego na tak� przynajmniej wysoko��, jak� osi�gn�� jego genialny kuzyn, starszy o jedena�cie miesi�cy Ignacy Grzegorz Stryba. Efekt: IQ J�zefa Pa�ysa znacznie powy�ej zak�adanego poziomu, przy jednocze�nie wyst�puj�cej sk�onno�ci do rozbudowanego introwertyzmu. Porozumiewanie si� ze �wiatem zewn�trznym ogranicza� J�zinek do absolutnie koniecznego minimum, i to z ca�kowit� premedytacj�. Rodzina uwa�a�a go za zajad�ego milczka i chyba �ywi�a przekonanie, �e jest troch� ograniczony - panowa� bowiem zwyczaj zwracania si� do syna Idy nieco g�o�niej ni� do innych dzieci, ca�kiem jakby niedos�ysza�. T�umaczono mu te� rzeczy najzupe�niej dla niego oczywiste, a tak�e nie�wiadomie ignorowano go przy toczeniu wa�nych rozm�w (wiele si� dzi�ki temu nas�ucha�!). Ograniczony, hm? - dobre sobie! Tak to pewnie i wygl�da�o z boku. On si� tym raczej nie przejmowa�. W gruncie rzeczy, to bynajmniej nie dziadek by�
w rodzinie najprawdziwszym stoikiem, takim, co mocny jest w my�li
i czynie, nie za� tylko w g�bie!
Kiedy potoki matczynej wymowy ustawa�y, J�zinek bywa� atakowany bezwarunkowymi ��daniami, trudnymi w danym momencie do spe�nienia: mama domaga�a si� od niego odpowiedzi lub wypowiedzi, gdy tymczasem on, przyt�oczony pot�g� jej ekspresji, m�g� jedynie milcze� jak debil. Owszem, nader szybko opanowa� sztuk� mowy lecz, po pierwsze - z wrodzonej ostro�no�ci wola� zbyt wcze�nie tego nie ujawnia�, a po drugie - w takich chwilach zaskoczenia jako� nie m�g� zaprezentowa� swych umiej�tno�ci i zaspokoi� oczekiwa� rodzicielki. W trzecim roku �ycia wpad� wreszcie na szcz�liwy pomys�, �eby rzuca� jej na odczepnego par� s��w w typowo niemowl�cym narzeczu i ten w�a�nie be�kocik (wskazane by�o upu�ci� przy tym nieco �liny) jako� mam� - przynajmniej chwilowo - satysfakcjonowa�. Zawsze mu si� zdawa�o, �e
w gruncie rzeczy nie interesuje jej, co on ewentualnie mia�by do powiedzenia. Biedaczka, w swej beztrosce - sk�din�d przemi�ej - ucieka�a od istoty rzeczy, poprzestaj�c zaledwie na pozorach kontaktu. I tak ju� pozosta�o do dzi�.
W praktyce bie��cej J�zef Pa�ys zachowa� swoje dawne metody, nieznacznie je modyfikuj�c w miar� potrzeby. M�wi� kr�tko, tre�ciwie, zwi�le - natomiast wypracowany od lat system samoobrony kaza� mu rozbudowywa� si� w g��b. Bogactwo leksykalne i konstrukcja jego skrywanych wypowiedzi wprawi�yby zapewne w zdumienie t� cz�� publiczno�ci, kt�ra �yje w przekonaniu, �e dziecko to zaledwie kawa�ek przewodu pokarmowego, zako�czony wlotem i wylotem,
a pozbawiony inteligencji, rozumu, logiki oraz poczucia humoru.
Ludzie cz�sto pope�niaj� ten b��d! Kucaj�c przed w�zeczkiem lub cmokaj�c nad czyj�� nieletni� g��wk�, upraszczaj� swe wypowiedzi do minimum, w przekonaniu, �e istota mniejsza od nich posiada tak�e
i m�zg drobniejszych rozmiar�w, o niedoskona�ej przy tym sprawno�ci. Nic bardziej mylnego! - zakrzykn�� w duchu J�zinek, prze��czaj�c si� jednocze�nie pilotem z Polsatu na RTL, gdzie fika�y cztery naguski
z pi�rami, jakim� sprytnym sposobem przytwierdzonymi do ty�k�w. - M�zgi nasze s� tak samo du�e, jak m�zgi doros�ych! - a �wie�o�ci� tkanki bijemy ich, �e tak powiem, na g�ow�.
Ledwie to sobie powiedzia�, stan�a przed nim mama - ruda, chuda
i wytworna, odziana w b�yszcz�c� jasnozielon� sukni�, starannie dobran� do koloru oczu.
- J�zinku! - odezwa�a si� i za�wieci�a tymi oczami. - A czego ty tak nic nie m�wisz?
- M�wi� - odpar� beznami�tnie.
- Nic podobnego, nie m�wisz! M�w! Powiedz mi, gdzie s� moje r�kawiczki, te zielone do �okcia!
J�zef Pa�ys, jako znakomity i inteligentny obserwator, zawsze wiedzia�, gdzie co le�y. Dziwne, �e tej jego cechy nikt jako� nie zamierza� uznawa� za wybitn�, podczas gdy u rozpasanego gaw�dziarza Ignacego G. Stryby (tak! tak w�a�nie ten mi�gwa podpisywa� zeszyty szkolne!) przejawy geniuszu widzieli we wszystkim, nawet w tym, jak beka� po obiedzie (na�laduj�c w tym, rzecz jasna, J�zinka).
- Kredens - powiedzia�.
- Dzi�ki! - krzykn�a mama i, zapinaj�c b�yszcz�cy naszyjnik, rzuci�a si� do kuchni.
- A m�j krawat wieczorowy? - zapyta� tata, wysuwaj�c zza drzwi �azienki w�sat� g�ow� oraz obro�ni�t� na czarno klatk� piersiow�.
- W lod�wce.
- O!
Istny dom wariat�w - orzek� w duchu J�zinek. I po to w�a�nie s� monologi wewn�trzne. Mo�na powiedzie� �dom wariat�w" i nikt si� nie obrazi. Mo�na powtarza� z udr�k�: Trolla, t�skni� za tob� - i nikt nie ma o tym poj�cia, tote� nie wypytuje, nie doradza, nie odradza,
a ju� zw�aszcza - niczego nie zabrania.
I nikomu te� nawet do g�owy nie przyjdzie, �e J�zef Pa�ys drugiego wrze�nia Anno Domini 2003 spotka� - powiedzie� to nale�y z ca�� szczero�ci� - istot� absolutnie wyj�tkow�.
2.
Tamtego pami�tnego, ciep�ego wtorku, we wrze�niu, J�zinek szed� do szko�y z najwy�sz� niech�ci�. Wy�sz� o wiele ni� zazwyczaj. Jedyn� pociech� stanowi� fakt, �e tego dnia ju� nie obowi�zywa� str�j apelowy, z�o�ony - tfu, tfu! - z granatowych
spodni z kancikami oraz bia�ej koszuli z krawacikiem. Ubrany po ludzku (sprany podkoszulek i znoszone szorty) J�zinek stan��
w drzwiach swojej szko�y i za nic nie m�g� zmusi� si� do wej�cia. Hall tego olbrzymiego gmachu, mieszcz�cego podstaw�wk� i gimnazjum, pomalowany by� na kolor zwietrza�ej musztardy z Dijon, a pachnia� - rzecz ciekawa - tak�e zwietrza�� musztard� z Dijon. M�tnie pol�niewaj�ce �ciany, obwieszone gablotkami i plakatami, a tak�e papieroplastyk�, tworzy�y ponur� perspektyw�, zamkni�t� szybem klatki schodowej.
J�zinek grzecznie skin�� g�ow� panu wo�nemu, kt�ry tkwi� w oszklonym boksie, na wypadek gdyby do szko�y chcia� wkroczy� dealer narkotyk�w (obecno�� cichego staruszka by�a wielce skuteczna; dealerzy nie wchodzili nawet w progi szko�y, tylko spokojnie handlowali sobie na chodniku). W odpowiedzi uzyska� podejrzliwe, niech�tne spojrzenie, wi�c zrobi� niewinn� min� i zmusi� si� do postawienia pierwszego kroku.
W hallu by�o ju� g�o�no i t�oczno. Zebra�y si� tu wszystkie klasy pierwsze wraz z rodzicami. Lada chwila mia�y przyby� i nauczycielki pierwszak�w, by ich zabra� do sal lekcyjnych na parterze. Ha. Biedne dzieci, jeszcze nie wiedz�, co je czeka! - z t� my�l� J�zinek wszed� na pi�tro, gdzie od koleg�w, zgromadzonych pod zamkni�tymi drzwiami klasy trzeciej "f" us�ysza�, �e pani jeszcze si� nie pojawi�a. By�o to raczej normalne. W tej szkole sporo czasu traci�o si� na wyczekiwanie pod drzwiami; nauczyciele nie przyk�adali si� do swojej roboty, w przekonaniu, �e za takie marne grosze nie warto kiwn�� nawet palcem. J�zinek szczerze popiera� ich stanowisko. Niech si� nie przyk�adaj�. Nie lubi� tylko tego wystawania - zawsze z nud�w bola�y go szcz�ki.
Tego dnia jednak nie czekali d�ugo. Ju� po dwunastu minutach od dzwonka na pustym korytarzu pojawi�a si� pani wicedyrektor Zaj�czyk ze swoj� kunsztown� fryzur� w kolorze smo�y i rozdzieliwszy t�uk�cych si� bli�niak�w jednojajowych o nazwisku Trojak, wyda�a rozkaz, by klasa natychmiast ustawi�a si� parami. Nast�pnie przeprowadzi�a trzeci� �f" na drugie pi�tro, do sali biologicznej, nale��cej do gimnazjum.
- Wasza pani nie przysz�a - wyja�ni�a im po drodze, s�dz�c widocznie, �e sami tego, w swej g�upocie, nie dostrzegli. - Lekcj� sp�dzicie
u mnie.
Zero zdziwienia. Nie takie rzeczy tu si� widywa�o.
Sala biologiczna by�a obszerna i mie�ci�a dwa podw�jne rz�dy stolik�w, tote�, �cie�niwszy si�, gimnazjali�ci mogli przyj�� trzecioklasist�w bez wi�kszego trudu, a te� i bez zaskoczenia.
Wicedyrektorka otar�a pot sp�ywaj�cy jej spod sztywnej, czarnej grzywki (od rana by�o upalnie, lecz okna sali musia�y by� zamkni�te, gdy� znajdowa�y si� tu� nad skrzy�owaniem dw�ch bardzo ruchliwych arterii).
- Trzecia �f", uprzedzam was! - powiedzia�a ostro, siadaj�c za swoim stolikiem. - Jak mi kt�ry g�b� otworzy, to w ni� dostanie!
Przykro by�o us�ysze� t� wulgarn� inwokacj�, lecz poza J�zefem Pa�ysem nikt raczej nie przejawi� niesmaku. Trzecioklasi�ci ucichli pos�usznie, wydobyli zeszyty od polskiego i zacz�li w nich gryzmoli� to, co pani Zaj�czyk napisa�a na tablicy: �Lekcja organizacyjna. Spis lektur" - i dalej lecia�y tytu�y.
- Przepiszcie wszystko, i �eby mi by�o cicho! - us�yszeli. - A jak sko�czycie, to przepiszcie jeszcze raz! - zapewniwszy im w ten spos�b zaj�cie, nauczycielka otworzy�a dziennik i j�a odczytywa� list� obecno�ci gimnazjalist�w.
J�zinek te� po�o�y� przed sob� zeszyt, jak wszyscy, lecz nie trudzi� si� przesadnie w ten upa�, wiedz�c, �e zawsze b�dzie m�g� odpisa�, co tylko zechce, od kt�rej� ze swoich licznych wielbicielek. Nie to, �eby mia� jakie� trudno�ci w czytaniu i pisaniu - sk�d! (czyta�
i pisa� najlepiej w klasie, nie wspominaj�c o liczeniu). Nie lubi� dzia�a� na rozkaz. Szko�a, niestety, by�a stworzona nie dla niego.
Zamiast pisa�, zaj�� si� obserwacj�, a ta by�a satysfakcjonuj�ca, bo w�a�nie starsi koledzy reagowali na wyczytywanie z listy obecno�ci
i mo�na by�o syci� oczy pe�n� gam� barwnych typ�w. Na przyk�ad Adamczak Manuel okaza� si� pryszczatym brunetem z g�ow� oblepion� oleistymi w�osami, z kt�rych pionowo stercza�o siedemna�cie starannie ulepionych kosmyk�w.
- Obecny - rzek� Manuel �ami�cym si� basem i opad� na krzes�o obok blondynki o nieprzytomnych oczach, obwiedzionych naoko�o czarn� kresk�. Nazywa�a si� Bielska Barbara. Ca�a szko�a m�wi�a na ni� Barbi. J�zinek zdziwi� si�, gdy zobaczy�, �e siada ona nie na krze�le, lecz na kolanach Manuela, za� pani Zaj�czyk udaje, �e tego nie widzi.
Zaj�ty obserwacj�, przegapi� moment, kiedy kto� zapuka� i wszed� do sali. Us�ysza� tylko, jak pani Zaj�czyk m�wi:
- A! Trolla.
Wtedy odwr�ci� g�ow�, i j� zobaczy�. By�a pulchna i niedu�a, a na g�owie mia�a dziwaczny, jasnozielony kapelusz o wysokiej g��wce. Tyle zauwa�y� na pierwszy rzut oka, ale i tak ju� by� pod wra�eniem.
- �adnie zaczynasz pierwszy dzie� w nowej szkole - wyg�osi�a pani Zaj�czyk przykrym tonem. - Sp�nienie - dwadzie�cia minut!
- By�y problemy przy wej�ciu - wyja�ni�a nowa uczennica i J�zef Pa�ys poczu� ze zdziwieniem, �e mu po plecach przebiega dreszcz. Jej g�os by� elektryzuj�cy: niski, mi�y, mocny i jakby �artobliwy - czu�o si�, �e wiruj� w nim drobiny �miechu, jak b�yszcz�ce kryszta�ki cukru zamieszane w herbacie. To ciep�e i aksamitne brzmienie (J�zinek by� na to wyczulony: ostatnio odkry� bluesa) stanowi�o mi�e zaskoczenie dla kogo�, kto na co dzie� n�kany by� wrzaskiem, ochryp�ymi krzykami i wulgarnym be�kotem koleg�w i kole�anek. G�os Trolli brzmia� jak muzyka. J�zinek poczu�, �e wzbiera w nim zachwyt.
- Co takiego? - zazgrzyta� mu w uchu sopran wicedyrektorki.
- Pan wo�ny mnie nie zna z widzenia - wyja�ni�a Trolla swoim roze�mianym g�osem. - A �e nie mam jeszcze legitymacji - najpierw przeprowadzi� mi rewizj� osobist�, a potem wezwa� dyrektora.
- Aha - nie zdziwi�a si� pani Zaj�czyk. - To siadaj.
I Trolla pos�usznie usiad�a na pierwszym lepszym wolnym krze�le.
Tak w�a�nie wkroczy�a bezpo�rednio w �ycie J�zefa Pa�ysa, gdy� to pierwsze lepsze krzes�o znajdowa�o si� po prostu obok niego.
- Wsta�! - zakrzykn�a wicedyrektor, ledwie Trolla usiad�a. - Powiedz klasie, jak si� nazywasz!
- Trolla - powiedzia�a klasie Trolla.
- Imi�!
- Stanis�awa.
- Trolla Stanis�awa rozpoczyna nauk� w naszej klasie. Witamy. Siada� i zdj�� kapelusz - rozkaza�a pani Zaj�czyk i zaj�a si� zn�w list� obecno�ci.
Trolla usiad�a, lecz kapelusza nie zdj�a. Zamiast tego rozejrza�a si� ze zdziwieniem po sali, a zatoczywszy wzrokiem pe�ny okr�g natrafi�a na stercz�c� tu� obok rud� czupryn� J�zefa Pa�ysa i na jego oczy, zamglone obecnie przez zachwyt.
- Co jest? - spyta�a, zaskoczona.
- Zast�pstwo - wyja�ni�.
- Aha.
- Trolla, nie gada�! - pad�o od stolika. - I zdejmij ten kapelusz, kurcz�! Ale ju�! Czubi�ska Alina.
- Obecna - odezwa� si� g�os z ty�u, lecz J�zinek ju� tam nie patrzy�. Jego wzrok utkwiony by� obecnie w twarzy Stanis�awy Trolli - w jej policzkach jak p�czki, w jej nosie, kt�ry przypomina� tr�bk� motyla oraz w jej ustach o kolorze przekrojonego arbuza. Spod zielonego ronda wystawa�y ciemne kosmyki koloru czekolady. Nie tylko J�zinkowi rzuci�o si� w oczy, �e ona wci�� jeszcze by�a w kapeluszu.
- Trolla! - powiedzia�a wicedyrektor. - Co ja ci kaza�am zdj��!?
A Trolla nie zareagowa�a. Absolutnie!
J�zinek siedzia� bez ruchu, onie�mielony, a g�ba sama mu si� rozdziawia�a. Ta Trolla by�a nadzwyczajna! - bij�ca od niej mieszanina niezale�no�ci i uroku sprawi�a, �e mu si� zakr�ci�o
w g�owie.
- Dziuba�a Piotra! - e, sorry, Dziuba�a Piotr! - przej�zyczy�a si� ze zdenerwowania pani Zaj�czyk, a us�yszawszy ci�ki szurgot, podnios�a wzrok.
Trafi� on prosto w kapelusz i wicedyrektor znieruchomia�a.
- Zdj�� to! - krzykn�a i ju� mia�a dalej wyczytywa�, gdy dotar�o do niej, �e zielone nakrycie g�owy wci�� si� znajduje w tym samym punkcie przestrzeni.
- Ile razy mam m�wi�! - wybuchn�a. - Zdejmij kapelusz!
- Ale ja nie mog� - �agodnie odrzek�a Trolla.
- Co znaczy nie mog�, co znaczy nie mog�! Sorry, ale ja nie b�d� tolerowa�! - pani Zaj�czyk by�a ju� bardzo rozgniewana i s�ysz�c znajomy ton jej g�osu gimnazjali�ci wys�ali nowej kole�ance ostrzegawcze spojrzenia. Powinna by�a bez trudu zrozumie� ten zbiorowy przekaz, skoro go poj�� nawet trzecioklasista. Ale ona tylko u�miechn�a si� �agodnie.
- Nie dos�ysza�a�! - da�a jej szans� pani Zaj�czyk i J�zinek nie m�g� oprze� si� wra�eniu, �e kto� tu troszeczk� straci� pewno�� siebie. - W naszej szkole polecenia wykonujemy bez dyskusji!
- Ja nie dyskutowa�am - zdziwi�a si� Trolla.
- My tu nie siedzimy w kapeluszach! - ci�gn�a spraw� pani Zaj�czyk.
- A ja tak - odpar�a Trolla pogodnie.
Pani wicedyrektor okropnie si� zestresowa�a. Jej twarz pokry�y malinowe placki. �
- Zdejmij to! - rozkaza�a.
- Nie mog�.
- Bo co?!
- Przyjmijmy, �e mam t�uste w�osy - grzecznie zaproponowa�a Trolla.
Po klasie przelecia� chichot, ale nagle zanik�. Wicedyrektor powsta�a i zrobi�o si� zupe�nie cicho. Zw�aszcza trzecioklasi�ci siedzieli jak zaj�ce pod miedz�.
- W tej chwili zdejmiesz kapelusz albo ci wpisz� uwag�! - powiedzia�a strasznym g�osem pani Zaj�czyk.
Trolla potar�a sw�j okaza�y nos i odda�a si� namys�owi. J�zinek dosta� wypiek�w z przej�cia. Po chwili jego s�siadka wydoby�a
z plecaka dzienniczek ucznia i ruszy�a ku nauczycielce. Po�o�y�a przed ni� zeszycik.
- Musz� si� chyba zdecydowa� na uwag� - powiedzia�a uprzejmie. - Ja codziennie b�d� w kapeluszu. No co ja zrobi�. Trudno - powiedzia�a to takim tonem, jakby jej by�o kompletnie wszystko jedno.
A� wia�o od niej duchem wolno�ci.
Teraz, kiedy tak sta�a, wida� by�o, jak bardzo jest niewysoka. Mia�a drobn� sylwetk�, pulchne r�ce i nogi oraz odstaj�cy kuperek. G�owa
w zielonym kapeluszu wydawa�a si� nieco zbyt du�a w stosunku do reszty cia�a. Trolla wygl�da�a jak przero�ni�ty krasnal. Nazwisko nadzwyczajnie do niej pasowa�o.
Do�� d�ugo tak sta�a, a dyrektorka mierzy�a j� wzrokiem. Nagle mrugn�a i opu�ci�a oczy. Wpisa�a uwag� do dzienniczka, a jej pi�ro robi�o dziury w papierze.
- Twoi rodzice musz� jutro przyj�� do szko�y - powiedzia�a.
- Nie przyjd�, niestety. S� w Monachium. I to na d�u�ej.
- To kto jest twoim formalnym opiekunem?
- Chwilowo chyba siostra.
- Doros�a, tak? Jest proszona na rozmow�. Jutro na du�ej przerwie.
- Siostra przecie� pracuje - zdziwi�a si� Trolla. - B�d� musia�a poprosi� szwagra.
3.
J�zef Pa�ys kompletnie nie pojmowa� tych babskich uprzedze�. Dlaczego niewinny kapelusz powodowa� takie emocje? Przebiegaj�c wzrokiem po gimnazjalistach m�g� bez trudu wyr�ni� osoby znacznie bardziej prowokuj�ce ni� Trolla. Opr�cz Barbi i Manuela by�y tu przecie� postacie o w�osach turkusowych i malinowych, by�o trzech dorodnych dresiarzy-repetent�w, a tak�e paru hip-hopowc�w, by�a Gu�larz Gra�yna, ca�a jakby w �a�obie, w czasie lekcji spokojnie zmieniaj�ca tipsy z niebieskich na czarne, by�a te� niejaka Kaczkowska z tatua�em na nerkach i brylancikiem w nosie. Ani te istoty, ani nawet Kopiec Kristal i jej znakomicie widoczne czarne stringi nie wzbudza�y
w wicedyrektorce takiej agresji, jak Trolla i jej kapelusz.
Nios�c spokojnie sw�j dzienniczek, Trolla wr�ci�a na miejsce obok J�zinka, a widz�c jego zachwycon� min�, musia�a si� do niego u�miechn��, na co on, niestety, odpowiedzia� wy��cznie silnym rumie�cem. Te rumie�ce by�y jego udr�k�. Panowa� nad wszystkim, ale nie nad tym przekle�stwem rudzielc�w.
Przez d�u�sz� chwil� siedzia�, boj�c si� cho�by zerkn�� w bok. Wreszcie si� odwa�y�. Patrzy�a na niego!
Szybko odwr�ci� g�ow�, ale nagle si� rozz�o�ci� sam na siebie, spojrza� jej w twarz i g�osem pogrubia�ym z emocji waln�� prosto
z mostu:
- Jeste� super.
U�miechn�a si� tak �adnie i mi�o.
- Ty te� - odrzek�a. - Jak masz na imi�?
- J�zef - wyzna� niech�tnie.
- O. A jak na ciebie m�wi� w domu?
- Tak samo! - sk�ama� bez namys�u.
- Po w�osku to Giuseppe.
- Te� �le - zauwa�y�.
- Zdrobniale: Pepe. Mog� na ciebie m�wi� Pepe?
- Mo�esz.
Prawd� m�wi�c, mog�a wszystko. Nawet gdyby chcia�a zwraca� si� do niego per: g�upolu - te� by�by rad, �e w og�le si� zwraca.
Po lekcji zadba� o to, �eby z ni� wyj��, i do�� szybko j� przekona�, �e musz� si� uda� do szkolnego sklepiku. Dzi�ki temu manewrowi uda�o mu si� j� usun�� sprzed oczu gimnazjalist�w, zanim rzucili si� ku niej ze swoimi komentarzami, zaznajamianiem si� i tak dalej. Podczas gdy pani Zaj�czyk pilnowa�a, by klasa trzecia sformowa�a karny dwuszereg, J�zinek ju� zd��y� dotrze� do sklepiku i zafundowa� Trolli herbat� oraz kupi� jej, za reszt� swego kieszonkowego, �wie�utk� dro�d��wk� (co jak co, ale dro�d��wki z makiem by�y chlub� tej szko�y!).
Po przerwie, niestety, musieli si� rozsta�. Jego klasa wr�ci�a na pierwsze pi�tro, by powita� sp�nion� pani�, za� Trolla posz�a razem ze swoj� klas� do sali gimnastycznej. J�zinek by� ciekaw, czy i tam b�dzie si� upiera�a przy tym kapeluszu. Przypuszcza�, �e tak.
Zobaczy� j� jeszcze tylko raz tego dnia. Po pi�tej lekcji pojawi�a si� przed gmachem szko�y. Najspokojniej wsiad�a na zaparkowany przy kraw�niku stary skuter z oberwanym b�otnikiem i odjecha�a, zgrabnie i swobodnie w��czaj�c si� w ruch uliczny.
To w�a�nie wtedy, gdy ona na tym skuterze znika�a w�r�d pojazd�w, b�yskaj�c czerwonym kaskiem to tu, to �wdzie, J�zef Pa�ys zda� sobie spraw�, �e spotka� istot� wyj�tkow� i �e odt�d - cokolwiek by zasz�o - b�dzie ona wywiera�a olbrzymi wp�yw na jego �ycie.
Mimo �e, niestety, by� od niej m�odszy o dobrych par� lat!
4.
Kolejny dzie� wrze�niowy przyni�s� nowe rewelacje. Najwidoczniej by�o tak, �e samo pojawienie si� Trolli w dowolnym miejscu przynosi�o ci�g zdarze� niezwyk�ych, kt�re odmienia�y szar� rzeczywisto�� i nadawa�y jej nowej dynamiki.
J�zinek, kt�ry dobrze pami�ta�, �e na du�ej przerwie przyby� ma szwagier Trolli, zaraz po dzwonku uda� si� na parter, w nadziei, �e przy tej okazji j� ujrzy. W okolicy pokoju nauczycielskiego, kt�ry przylega� do gabinetu dyrekcji, pe�no by�o zdezorientowanych
i zacukanych pierwszak�w, kt�rzy stali jak s�upki, zamiast sobie troch� powrzeszcze� i poszturcha� si� dla zdrowia. W ciemnawym hallu, za filarami, kryli si� rodzice, kt�rzy zmylili czujno�� pana wo�nego i nie opu�cili gmachu szko�y na jego wezwanie (mama J�zinka zachowywa�a si� identycznie w swoim czasie). Za za�omem korytarza, przy wej�ciu na schody, gimnazjali�ci otaczali wianuszkiem Trolle, kt�ra spokojnie poch�ania�a dro�d��wk� (J�zinek odnotowa� ten fakt
z zadowoleniem, uznaj�c, �e dobrze by by�o, gdyby jej to przesz�o
w codzienny nawyk - wiedzia�by wtedy zawsze, gdzie jej szuka�). Wszyscy z ciekawo�ci� wypatrywali szwagra, o kt�rym Trolla zdradzi�a niewiele poza og�ln� charakterystyk�:
- Helmut jest s�odki.
- Helmut? Czy to Szkop? - chcia� koniecznie wiedzie� Manuel, podczas gdy Trolla, ujrzawszy J�zinka, u�miechn�a si� do niego jak do starego przyjaciela i potarga�a mu czupryn�. - Pewnie przyjdzie
w oficerkach i tyrolskich gaciach. Niech mi tu tylko nie jod�uje, bo mu zaraz odp�ac� za historyczne krzywdy narodu.
- Jeste� g�upi - powiedzia� odwa�nie J�zef Pa�ys.
- To b�dzie mi�y blondynek - spodziewa�a si� Barbi. - O takiej niewinnej germa�skiej urodzie.
- Wy jak sobie chcecie, ale ja si� st�d nie ruszam - rzek� gro�nie Manuel.
- Ja te� nie - w��czy� si� ze zdenerwowaniem chudzielec
w okularach. - Nie mog� dopu�ci� do nacjonalistycznego skandalu.
- Mo�e chcesz si� ze mn� spr�bowa� na r�k�? - zapyta� drwi�co Manuel.
- Raczej na g�ow�.
- S�abizno ty.
Wszystko to dzia�o si� w czasie, gdy Trolla zaj�ta by�a wymian� zda� z J�zinkiem. Przyzna�a mu ca�kowit� racj� co do dro�d��wek
i przecz�co odpowiedzia�a na pytanie, czy czerwony skuter jest jej w�asno�ci�. O�wiadczy�a, �e nale�y on do jej drugiego szwagra, Franza.
A tymczasem, schodami i korytarzami, w g�r� i w d�, w�drowali uczniowie i uczennice, nauczyciele i nauczycielki, panie sprz�taczki, pani pedagog i pani piel�gniarka szkolna. Wreszcie zauwa�ono wyl�knion� posta� rodzicielsk�, lecz okaza�o si�, �e to fa�szywy alarm: na rozmow� przybywa� w�a�nie tata zbuntowanej gimnazjalistki, tej, co to podczas uroczystej inauguracji roku szkolnego, w czasie transmitowanego przem�wienia pani minister Edukacji Narodowej, dosta�a ataku �miechu i nie mog�a si� uspokoi�, a tak�e nie chcia�a wyja�ni�, co j� tak �mieszy.
Nagle jednak w polu widzenia pojawi� si� sam pan dyrektor, kt�ry szed� bokiem, z g�ow� dziwnie wykr�con� w ty�. Zaraz za nim w podobny spos�b kroczy�a para uczni�w. Wreszcie w mrokach hallu zamajaczy�a jakby kupa paku�; rych�o rozpoznano w nich wspania�e dredy. Ca�a bujna ich masa pokrywa�a g�ow� i barki chudego, wysokiego Murzyna, kt�ry - przyodziany w powiewne, ��te, czerwone i zielone szaty - kroczy� w�a�nie korytarzem, a na r�ce ni�s� �liczne br�zowe dziecko
w zielonej bluzeczce.
- To niemo�liwe - wyszepta� Manuel.
A jednak musia� to by� w�a�nie wyczekiwany przez wszystkich Helmut, bo Trolla u�miechn�a si� na jego widok i zasalutowa�a mu z daleka, on za� pomacha� jej szerokim gestem. Podszed� zaraz do drzwi pokoju nauczycielskiego i mocno w nie zapuka�. Niedost�pny z zewn�trz gabinet otwarto i wychyli�a si� z niego siostra katechetka, za� do uszu pods�uchuj�cych dotar�o grzeczne zapytanie, wypowiedziane
z doskona�� dykcj�, pot�nym, aksamitnym i soczystym basem:
- Prosz� siostr�, czy szczeka pani Zaj�czek?
G�os ten wype�ni�, zdawa�o si�, ca�� przestrze� budynku. Takim g�osem zdobywa si� wielkie sale koncertowe, nawet bez u�ycia mikrofon�w. Takim g�osem bez trudu podbija si� serca kobiet, a tak�e - budzi zawi�� w duszach m�odych m�czyzn, kt�rzy mimo najszczerszych ch�ci wci�� jeszcze dysponuj� tylko altem.
Wicedyrektor Zaj�czyk wyskoczy�a ze swego gabinetu jak kuku�ka
z tyrolskiego zegara.
- Kto to? Kto to? - zakuka�a w pop�ochu.
- To ja, prosz� pani� Zaj�czek. Pan Helmut �Scratch" Oracabessa. Dzie�dobry dzie�dobry.
Wicedyrektorka milcza�a, jakby dozna�a wstrz�su. Pan Helmut �Scratch" Oracabessa skin�� trzykrotnie g�ow�, po czym troskliwie rozpi�� dziecku bluzeczk�.
- Nie poci� si� trzeba - pouczy� je, po czym na powr�t zwr�ci� si� do wicedyrektorki:
- Czy pani wywobabczyni naszej Stachny? Stachny Trolla? - dopytywa� si�, zdejmuj�c zarazem z czarnych loczk�w dziecka jasnozielon� czapk� z daszkiem. - Czy pani Zaj�czek chcia�a widzie� szwagiera?
Wicedyrektorka przycisn�a obie d�onie do szyi.
- Tak, prosz� pana - odrzek�a s�abo. - Jest taka sprawa, �e Stanis�awa...
- Yes taka sprawa, �es tanis�awa - powt�rzy� rado�nie pan
Oracabessa. - Yes taka sprawa, �es tanis�awa - kiwaj�c si� �agodnie na boki, zacz�� lekko wystukiwa� rytm, uderzaj�c d�oni� o �cian�. Dziecko natychmiast podchwyci�o ten rytm, wybijaj�c go panu Oracabessie na g�owie. - Yeah, yeah, yes! Taka sprawa, �es tanis�awa! Oh, man, przepraszam - przel�k� si� nagle, widz�c min� pani
Zaj�czyk. - Nic si� nie sta�o?
- Nic - warkn�a wicedyrektor.
- Pani Zaj�czek utopi w �y�ce dziegciu - za�artowa� pan Oracabessa,
a zerkn�wszy na twarz wicedyrektorki doda� wyja�niaj�co: - Idiom.
- Prosz�?... - nie zrozumia�a pani Zaj�czyk. - C�, jest taka sprawa, �e...
- ...Stanis�awa-podpowiedzia� jej us�u�nie pan Oracabessa, rozdziawiaj�c wielkie usta w szerokim u�miechu �yczliwo�ci.
- ...Stanis�awa... - pani Zaj�czyk zrobi�a si� czerwona, po czym nabra�a powietrza, kt�re usz�o z niej po chwili w d�ugim,
powolnym j�ku. - Ona... ach, ona nie chce zdj�� kapelusza! Na lekcjach!
Pan Oracabessa wyra�nie oczekiwa� dalszego ci�gu, lecz ten nie nast�pi�. Wobec tego u�miechn�� si� dobrotliwie.
- Tak, ona nie zdejm�. Nie zdejm� kapelusza, yeah.
Zapad�a cisza.
Po chwili og�lnego milczenia i bezruchu pan Oracabessa poczu� si� zak�opotany.
- A to jest zupe�nie ma�a c�reczka Jagienka Oracabessa. Powie� �adnie dzie�dobry dzie�dobry.
- Dzie�dobry dzie�dobry - odezwa�a si� cicho Jagienka i - zawstydzona - ukry�a u�miechni�t� buzi� na ramieniu ojca.
- Ma uczulenie na truskawek - wyja�ni� on. - Dosta�a wysypek na ca�e cia�ko. Jak ja zobaczy�em, ciarki mi przesz�y ko�o nosa. Idiom.
Pani Zaj�czyk milcza�a, t�amsz�c sobie obur�cz szyj� i wlepiaj�c oczy w swego rozm�wc�.
- Teraz ja pojad� do poradni de - dorzuci� zach�caj�co pan Oracabessa, a kiedy wicedyrektorka nadal nie mia�a mu nic do powiedzenia, przyj�� to z pogod� i wykona� niski uk�on, nie wypuszczaj�c z obj�� Jagienki. - Dzi�kuj� - powiedzia�. - Zr�b �adnie "pa pa" do pani wybowabczyni - poleci� Jagience.
Jagienka, wci�� kryj�c buzi�, zrobi�a �pa pa". Wicedyrektor Zaj�czyk odpowiedzia�a jej tym samym.
- Ja nie wierz�, �e to widz�! - wyj�cza� zachwycony Manuel.
- Cicho! - sykn�a Barbi.
Pan Oracabessa u�miechn�� si� szeroko, krzepi�co, po czym sk�oni� g�ow� i z godno�ci� oddali� si� ku wyj�ciu. Nagle co� sobie przypomnia� i wykona� kilka krok�w z powrotem.
- Nigdy! - zagrzmia� z daleka do pani Zaj�czyk, kt�ra zn�w si� chwyci�a za szyj�. - �adnej truskawki we wrze�niu! Sypane! Wo�a
o pomst� na puszczy!
I ju� bez zw�oki, energicznie, ruszy� w kierunku hallu.
Rzucili si� do okien, przez kt�re ujrzeli niebawem, jak pan Oracabessa majestatycznie opuszcza budynek szko�y. Za nim, jeszcze przez par� metr�w, pomyka� czujny pan wo�ny, �ledz�c dziwnego przybysza zza krzaczk�w.
Przed budynkiem, pomi�dzy samochodami nauczycieli, sta�a du�a ��ta furgonetka - zdezelowany ford transit o zardzewia�ej karoserii, na oko - lata osiemdziesi�te. Na boku mia�a zielony napis STUDIO NAGRA� GREEN SCRATCH, obj�ty czerwon� ramk�. Pan Oracabessa wsadzi� Jagienk� na tylne siedzenie, troskliwie zapi�� jej pasy, wsiad� sam
- i pojechali.
5.
Wszystkie te wydarzenia przemkn�y teraz przez g�ow� J�zefa Pa�ysa
z szybko�ci� wprost zawrotn�, pomi�dzy numerem czterech golasek
z pi�rami na ty�kach, a wyst�pem go�ej pie�niarki z pi�rami na g�owie. Retrospekcja nie zrobi�a mu dobrze - posmutnia�. Zda� sobie spraw�, �e przez trzy miesi�ce od poznania Trolli tylko czterokrotnie mia� okazj� z ni� porozmawia�. Owszem, widywa� j� codziennie w tym jej zielonym kapeluszu - u�miecha�a si� do niego zawsze, by�a dla niego wyj�tkowo mi�a i wichrzy�a mu czupryn� nad czo�em - jednak nie tego wy��cznie oczekiwa� po ich znajomo�ci. Raz jeden pozwoli�a mu si� odprowadzi� - i to nie do domu, a do jakiej� poradni
w �r�dmie�ciu. Kiedy indziej spotka� j� w szkolnym sklepiku. Zagadni�ta, wyja�ni�a, dlaczego nie jada regularnie tych pysznych dro�d��weczek: sta�aby si� na pewno potwornie gruba, ju� teraz ma sk�onno�ci do tycia, powiedzia�a z westchnieniem. Kiedy gor�co zaprzeczy�, pu�ci�a do niego oko i o�wiadczy�a, �e jest s�odki.
I tyle.
W listopadzie, kiedy t�sknota go prawie ca�kiem ze�ar�a, J�zinek odszuka� Trolle podczas du�ej przerwy i pragn�c doprowadzi� do chwili zwierze�, wmanewrowa� j� w k�t podw�rka. Niestety, by�a ju� wtedy zbyt popularna: natychmiast odnalaz� ich ten gimnazjalista
w okularach i za��da�, by Trolla jeszcze na tej przerwie pokaza�a si� w redakcji szkolnej gazetki, bo trzeba zrobi� korekt�. Tu� przed Gwiazdk� wreszcie, podczas szkolnego op�atka, Trolla odnalaz�a J�zinka sama, wskutek czego omal nie ulecia� ze szcz�cia pod sufit. Przesz�a ca�� wielk� sal�, pe�n� ludzi, by z�o�y� mu �yczenia!
- Wszystkiego najlepszego na �wi�ta, przyjacielu - powiedzia�a weso�o i prze�amali si� op�atkiem. - Taki zawsze jeste� dla mnie mi�y... Masz! Prezencik dla ciebie - potarga�a mu w�osy nad czo�em i odesz�a. A on, wzruszony, patrzy� za ni� jeszcze przez chwil�, obserwuj�c, jak zielony kapelusz znika w t�umie, po czym opu�ci� wzrok na upominek.
No, c�. To by� wielki lizak owini�ty kolorowym papierem.
Omal nie wyrzuci� prezentu do kosza. Zreflektowa� si� jednak, zabra� go do domu - a tam, otworzywszy paczuszk�, znalaz� w niej czerwone paskudztwo z napisem LOVE wykonanym z bia�ego cukru.
Postawi� lizaka w wazoniku, na swoim biurku, gdzie sta� do dzi�. Bo co mo�na zrobi� z czym� takim? A w og�le, trzeba trze�wo ocenia� ka�d� sytuacj�. Gdyby tre�� napisu cho� troch� odpowiada�a prawdzie, Trolla z pewno�ci� postara�aby si� z nim zobaczy� w czasie ferii �wi�tecznych. Ale nie. Nie mia�a takiej potrzeby.
W tym punkcie swoich rozmy�la� J�zinek wyprostowa� si� nagle, gdy� przeszy�a go �wiadomo��, �e do tej pory trwa� w b��dzie: czu� si� przez Trolle opuszczony! - a przecie� ona nawet nie zna�a jego nazwiska, nie m�wi�c ju� o adresie! Nigdy go jej - idiota skrajny - nie poda�! Nie da� jej tak�e swego numeru telefonu. A to przecie�
w takich sprawach rzecz elementarna!
Mo�e Trolla oczekiwa�a jakiej� reakcji na ten prezent z napisem LOVE. Mo�e powinien by� natychmiast p�j�� za ni�, spyta� o jej telefon, um�wi� si� jako�... a on nic. Kretyn. Sta� bez s�owa i si� gapi�.
Nic dziwnego, �e sobie posz�a.
Biedna!
6.
Pe�en przepychu obraz sylwestrowych szale�stw, z pi�rami, golaskami
i schodami, zgas� nagle, wy��czony bez uprzedzenia (potwornie irytuj�cy zwyczaj mamy!), a w zamian da� si� s�ysze� jej apodyktyczny g�os. ��da�a, by J�zinek zbiera� manatki, i to w tej sekundzie, bo oni z tat� ju� wychodz�.
- Zabierz sobie zabawki, czy co tam chcesz, na g�r� - dorzuci�a
w po�piechu, poprawiaj�c rude loki upi�te w ciasno skr�cony koczek na czubku g�owy. - �usia we�mie wasze szczoteczki i pi�amy.
Oczywi�cie. Pi�ama jest, jak wiadomo, najbardziej stosownym strojem na noc sylwestrow�. Bo�e, Bo�e. Ca�y �wiat si� bawi, k�pie si�
w szampanie, przypina sobie pi�ra do ty�k�w i odpala petardy. Bawi� si� dzisiaj wszystkie ciotki i wujowie, bawi si� mama z tat�, cho� maj� na g�owie wielki k�opot w postaci zad�u�enia szpitala, i nawet najg�upszy trzecioklasista ma dzi� z pewno�ci� plany imprezowe - tylko J�zef Pa�ys, jak ostatnie niemowl�, musi i�� do ��ka najp�niej o dziesi�tej! Gdyby� im chocia� - jemu i �usi - pozwolono zosta� w ��kach w�asnych, da�oby si� wytrzyma�. Mo�na by si� pogapi� w telewizor albo pu�ci� sobie "Matrixa" na wideo, albo wej�� do sieci i pisa� �yczenia do r�nych koleg�w, albo, udaj�c doros�ego, wzi�� udzia� w dyskusji na jakim� forum. Ale sk�d. Sylwestra mieli sp�dzi�
u dziadk�w, pi�tro wy�ej. Superfrajda, rzeczywi�cie. Dziadek b�dzie bez ko�ca gada� po �acinie, a babcia zasi�dzie przed swoim laptopem
i nie b�dzie mo�na z ni� s�owa zamieni�. Od Gwiazdki nie upieczono tam pewnie �adnych nowych ciast, a wi�c do jedzenia b�dzie tylko ten podeschni�ty makowiec oraz twardawe kawa�ki �wi�tecznego piernika. Trzeba b�dzie znosi� mi�czakowat� obecno�� Ignacego G. Stryby. Z pi�� razy padnie pytanie, czy dzieci umy�y z�by (obsesja babci). I zamknie si� je na koniec w pokoju bez telewizora.
- Jakie� zastrze�enia? - spyta�a mama, mierz�c go bystrym, zielonym oczkiem. Chuda, umalowana chyba zbyt kolorowo, wystrojona, sta�a
z r�kami wspartymi o biodra i zdawa�o jej si�, �e wszystko wie.
- Sk�d - lakonicznie odpar� J�zinek. Nic by nie da�o wyk�adanie swoich obiekcji. Zawsze, ale to zawsze, ta kobieta stawia�a na swoim.
Zaprowadzi�a jego i �usi� do mieszkania dziadk�w na wysokim parterze, uprzednio zamkn�wszy na siedem spust�w drzwi sutereny. Tata, t�umi�c ziewanie i staraj�c si� nie okazywa�, jak bardzo nie chce mu si� i�� na bal, ruszy� uspokaja� czekaj�cego ju� taks�wkarza.
Mama zawsze przesadza�a, we wszystkim. Zostali przekazani babci
w taki spos�b, jakby istnia�y tysi�czne obawy co do ich bezpiecze�stwa, zdrowia i r�wnowagi umys�owej - cho� przecie� oboje, od zarania �ycia, bywali u dziadk�w kilka razy dziennie, a cz�sto
i w nocy (jak si� ma rodzic�w lekarzy, cz�owiek nie zna dnia ani godziny).
Te ostro�no�ci sprawi�y, �e J�zinek zje�y� si� wewn�trznie, cho� na poz�r zachowywa� niezm�cony spok�j. Mama co� wyczu�a. Ca�a
w migocz�cych, zielonych cekinach, pachn�ca z daleka magnoli�, zamar�a, z jedn� wytworn� nog� na stopniu, wpijaj�c w syna spojrzenie ostre i przenikliwe.
- Kochanie, czy ty co� knujesz? - spyta�a.
- Nie - odpar� zgodnie z prawd�. Niczego nie knu�. By� tylko rozgoryczony i pe�en sprzeciwu.
Szczerze m�wi�c, dopiero to pytanie nasun�o mu my�l, �e mo�na by co� ciekawego zaaran�owa�.
- No, bawcie si� dobrze - wkroczy�a energicznie Babi. Obj�a J�zinka, marudz�cego na progu, i wci�gn�a go do ciep�ego przedpokoju.
A tu - prosz�. Przyjemna niespodzianka. Postarali si� jednak o nieco akcesori�w balowych! - wok� widnia�y, porozwieszane do�� nieumiej�tnie, kolorowe serpentyny, lampioniki i r�owe girlandy
z bibu�y. Wszystko to jednak�e nie tylko nie przes�ania�o rega��w wype�nionych setkami zakurzonych ksi��ek, lecz przeciwnie, wzmaga�o wra�enie kompletnego ba�aganu. Baloniki dynda�y z sufitu lub kiwa�y si� sm�tnie, pozatykane za albumy o sztuce, za� w kuchni, pod oknem, sta�a jeszcze choinka, ozdobiona pami�tkowymi cackami, wykonanymi przez kolejnych cz�onk�w rodziny na r�nych etapach ich �ycia. Na czubku, jak zawsze, wisia� anio� o wielkich stopach i b��dnym u�miechu, a sznury pradawnych lampek rozwieszono tylko tam, dok�d dosi�gn�� m�g� dziadzio. Za to od lampy nad sto�em zwisa�y, niby baldachim, nowe �wiate�ka z IKEA, kupione przez wuja Grzesia.
To by� stary i naprawd� wielki st� z jasnego drewna, zawsze wyszorowany do czysta, i bardzo przez wszystkich lubiany. Wygodnie si� przy nim jad�o, wygodnie rysowa�o, czyta�o albo gada�o. Podarowa�a go babci jej dawna opiekunka Gizela, kt�ra by�a bardzo dobra i kochana. Czasem, jak Babi o niej m�wi�a, mimo woli g�aska�a ten st�, jak cz�owieka.
Teraz ca�y blat by� zastawiony. Pachnia�o dobrym �arciem. By�y tu sma�one kie�baski i sa�atka z majonezem, pepsi, truskawkowy koktail oraz fura bu�eczek z cebulk�. By�y te� francuskie gniazdka z wi�niami i bit� �mietan�. Niestety, pocz�tkowy entuzjazm nieco w J�zinku przygas�, gdy okaza�o si�, �e on i �usia nie s� bynajmniej jedynymi biesiadnikami. Przy stole roi�o si� ju� od kuzyn�w p�ci �e�skiej
i m�skiej, a g�owy ich l�ni�y i mieni�y si� wszystkimi odcieniami jednej barwy - od marchewkowego, poprzez miedziany, rdzawy, a� po przynajmniej dwie odmiany koloru kasztanowego. By�y tu wszystkie m�odsze dzieci wszystkich trzech si�str mamy, a wi�c: Ania, c�rka cioci Patrycji - powolna, czerwonolica grubaska, oraz jej pulchna siostrzyczka Nora. By� te� i Szymon, syn cioci Natalii, ze swoim ma�ym bratem J�drkiem (dziadek m�wi� o nich: "Ja si� nie boj� Braci Rojek") - siedzieli milcz�co, obaj rumiani, szeroko otwieraj�c zdziwione szare oczy. Do kompletu brakowa�o doros�ych kuzynek, R�y
i Laury, lecz ciocia Gabrysia i tak by�a reprezentowana przez ich przyrodniego brata Ignacego Grzegorza. Jako jedyny spo�r�d usadzonej za sto�em gromadki by� on bladym, ulizanym brunetem. W tym barwnym, ognistym, rumianym towarzystwie Ignacy G. Stryba wygl�da� jak kuku�cze jajo i taki te� mia�, zdaniem J�zinka, charakter.
Z ma�ego radia babci p�yn�y spokojne tony skrzypiec i alt�wki - jak zwykle s�uchano tu muzyki powa�nej, przeciwko czemu J�zinek bynajmniej nie oponowa�, cho� osobi�cie wola�by pos�ucha� dzisiaj Rammsteina. Muzyka babci mia�a jednak klas�, stare kawa�ki Mozarta czy Vivaldiego same wpada�y cz�owiekowi w ucho, cho� trudno by�o pogodzi� si� z faktem, �e ci tw�rcy wk�adali sobie na �eb peruki
i nosili at�asowe spodenki z koronkami.
Babi, urodzona w jakiego� zamierzch�ego sylwestra, mia�a te� jutro imieniny (Melania), wi�c kolacja rozpocz�a si� od urodzinowo-imieninowego toastu, wzniesionego przez dziadka, a spe�nionego rzekomym szampanem (babcia zrobi�a go z wody gazowanej i syropu bor�wkowego). J�zinek wypi� ten dziwaczny p�yn z czystej uprzejmo�ci; by� przywi�zany do babci. Ta dowcipna kobieta by�a wprawdzie do�� pop�dliwa (doskonale pami�ta�, jak piecze klaps wymierzony jej s�kat� d�oni� w m�ode po�ladki), lecz jednocze�nie nikt w rodzinie nie by� r�wnie bystry i poj�tny jak ona. J�zinek mia� niezbit� pewno��, �e to w�a�nie Babi rozumie go najlepiej, i to w dodatku bez s��w! Nie wyklucza� te� mo�liwo�ci, �e jest jej ulubionym wnuczkiem, do czego ona nie przyznaje si�, powodowana poczuciem sprawiedliwo�ci (mia�a przecie�, opr�cz niego, jeszcze ich o�mioro). Sk�d wi�c czerpa� t� pewno��? - c�, z r�nych drobnych wydarze�. Tu� przed Gwiazdk�, na przyk�ad, zdarzy�o mu si� przypadkiem pods�ucha� rozmow� babci
z cioci� Gabrysi�. Siedzia� by� w�a�nie na sedesie, jak zwykle przy tej okazji pogr��ony w d�ugiej, refleksyjnej lekturze komiksu, gdy
w kuchni, przyleg�ej do �azienki, one dwie j�y ustala� spraw� ewentualnej operacji migda�k�w drogiego Ignacego Grzegorza.
- Nie obra� si�, Gabrysiu - us�ysza� stanowczy g�os babci - ale najpierw chyba musisz sprawi�, �eby Igna� nie histeryzowa� na widok bia�ego fartucha. Podczas badania - c�, my�la�am, �e si� spal� ze wstydu. Zesztywnia�, zrobi� si� siny i krzycza� wniebog�osy. To nie J�zinek, kt�ry zachowuje si� jak m�czyzna w ka�dej sytuacji.
Oczywi�cie.
Prawd� m�wi�c, niezbyt cz�sto zagl�da� do lustra, bo i po c� mia�by robi� co� tak g�upiego, ale nazajutrz po tej rozmowie, b�d�c z mam�
w aptece, z zaskoczeniem zauwa�y� w zwierciadlanej tafli odbicie barczystego, ros�ego ch�opca o mocnej szyi i kwadratowym podbr�dku. Kiedy ostatnio - doprawdy wcale nie tak dawno temu! - tkwi� przed tym samym lustrem, by� zaledwie pyzatym bobasem w spacerowym w�zku, wielki �eb kiwa� mu si� na cienkiej szyjce, a z ust dobywa�y si� b�belki. Pami�ta�, jak bardzo go wtedy zez�o�ci�o, �e mu tak obwisa ta t�usta fa�da pod brod�! Obecnie - nic z tych rzeczy; �mia�o m�g� oczekiwa� niedalekiego ju� dnia, gdy wreszcie zacznie si� goli�,
a ostrze brzytwy (tak, w gr� wchodzi�a wy��cznie brzytwa!)
z chrobotem b�dzie si� przesuwa� po twardych szcz�kach i grubej szczecinie. Tata m�wi� o nim �ma�y atleta", kiedy wieczorem, po zwyk�ej serii wsp�lnych sk�on�w, pompek, przysiad�w oraz boksowania, udawali si� pod prysznic. Tata mia� racj�. Jak zawsze, zreszt�.
Prosz�! - teraz Babi wznios�a toast, u�miechaj�c si� do dziadka
i m�wi�c:
- Za Gizel�. Cieszy�aby si�, widz�c dzi� ten t�umek! - Ale poniewa� �adne z wnucz�t, poza oczywi�cie J�zinkiem, nie s�ucha�o jej toastu, zabra�a si� za najm�odszych, karmi�c ich, ocieraj�c oplute br�dki i zapa�kane usteczka, wreszcie podaj�c im takie rzeczy jak banany, kleiki i biszkopty.
J�zinek spokojnie przysun�� bli�ej mis� pe�n� sa�atki jarzynowej
i przeni�s� sobie na talerz kopiast� porcj�. Zapachnia�o rozkosznie kiszonym og�reczkiem. Uwielbia� te babcine sa�atki! Ta by�a
z kukurydz� i chrzanem - brawo, Babi!
- Smakuje ci, J�zinku? - spyta�a babcia, patrz�c z drugiej strony sto�u, jak on zajada.
- Tak - odrzek� kr�tko. Sa�atka by�a rewelacyjna, podobnie zreszt� jak kie�baski - t�u�ciutkie i chrupi�ce, ale po co mia�by bezustannie strz�pi� g�b�. Przecie� i bez tego babcia odgad�a, �e on jest zachwycony.
Pakuj�c do ust po�ow� bu�ki, sowicie posmarowanej musztard�, spojrza� poprzez st�, ponad dzbankami, p�miskami i paterami. U�miechni�ta Babi nalewa�a w�a�nie rzekomego szampana do ma�ych kieliszeczk�w od likieru, �eby napi�y si� i najm�odsze dzieci. Jej niebieskie oczy l�ni�y weso�o w szczup�ej, pomarszczonej twarzy. By�a jak zwykle potargana, siwe w�osy fruwa�y wok� jej g�owy, a na szyi migota�o malutkie z�ote serduszko. J�zinek sam nie wiedzia�, kiedy i dlaczego pu�ci� do babci oko - zdumia� si� i nawet speszy�, gdy odpowiedzia�a mu �obuzerskim mrugni�ciem.
Teraz powsta� dziadek, odbijaj�c �ysin� wszystkie �wiat�a
i �wiate�ka. Zadzwoni� widelcem w szklank�, lecz cisza nie zapad�a. Mimo uroczystej okazji dziadzio ubrany by� jak co dzie� w sw�j rozwleczony sweter z wygodnymi, du�ymi kieszeniami, w kt�rych mia� r�ne ksi��ki, listy i gazety, a nawet wycinki. Najwi�ksza
i najgrubsza z ksi��ek, napisana po grecku, za�o�ona sp�aszczonym opakowaniem po kroplach do uszu Oti-num, le�a�a przy jego nakryciu, ca�kiem jakby dziadek zamierza� dzi� tak�e czyta� przy jedzeniu.
- Silentium, silentium! (Cisza, cisza!) - zawo�a�, si�gaj�c zn�w po kielich. - Wznios� teraz kolejny toast.
Wszystkie dzieci, nawet te, kt�re by�y jeszcze we wczesnej fazie rozwoju i musia�y siedzie� na stosach s�ownik�w oraz encyklopedii, wznios�y tak�e swe puchary, kieliszki i kieliszeczki.
- Pijmy zdrowie naszej ukochanej! - zakrzykn�� dziadek, jak zwykle zadziwiaj�co podobny do cocker-spaniela.
- Ka�dy swojej? - upewni� si� J�zinek.
Przy stole zapanowa�a nag�a cisza, tylko ma�a Nora g�o�no mamla�a ciasteczko. Dziadkowie przygl�dali si� J�zinkowi z czym� w rodzaju mi�ego zaskoczenia. Ignacy Grzegorz zrobi� buzi� w ciup i skromnie spu�ci� ocz�ta. Pozosta�e dzieci gapi�y si� w J�zinka ma�lanymi oczami bez wyrazu.
- Mia�em na my�li nasz� ukochan� Mil� Borejko, moj� ma��onk�, a wasz� babci� - wyja�ni� dziadek. Odchrz�kn�� i z zainteresowaniem zerkn�� na J�zinka, dorzucaj�c: - A ty?
W umy�le J�zefa Pa�ysa co� zaiskrzy�o.
- Te� - odpar�, po czym wzni�s� sw�j kielich w kierunku babci, jednocze�nie sk�aniaj�c z powag� czo�o. By�a zachwycona.
Co mu szkodzi�o.
I tak my�la� o Trolli.
Tylko o niej. Przez ca�y czas.
Ciekaw by�, czy ona cho� raz pomy�la�a dzi� o nim.
- Yh! - yy! Y! - H - h - h! - zast�ka�a nagle gruba Ania, lecz nikt nie zwr�ci� na to uwagi. Dzieci ko�czy�y kolacj�. Ignacy Grzegorz, poprawnie z�o�ywszy sztu�ce, pogr��y� si� w dyspucie z dziadkiem (tematem by�y dzi� pie�ni Horacego).
J�zinek spojrza� na kuzyna z niesmakiem. Jak to mo�na, psiakrew, b�d�c facetem ju� dziesi�cioletnim, mie� tak� mi�kk� buzi� i s�odkie usteczka, i oczka jak migda�ki, i cz�ko wypuk�e z loczkiem... ohyda. Nigdy, nigdy, odk�d si�gn�� pami�ci�, nie m�g� si� z tym mi�gw� normalnie pobawi�. Koledzy mu zazdro�cili, �e ma w tym samym domu, pi�tro wy�ej, w�asnego kuzyna w zbli�onym wieku. Nikt nie chcia� wierzy�, kiedy J�zinek opowiada�, jak wygl�da zabawa z tym kuzynem. Rozpacz i dno. Ani pi�ka, ani rower, ani hu�tawka, ani hulajnoga nie wchodzi�y w gr�. Ani lego, ani autka, ani ma�y in�ynier, ani rolki, ani jojo, ani nawet ma�y lekarz. Nawet nie m�ynek lub warcaby! - bo to, jego zdaniem, gry nie dor�wnuj�ce szachom. Mi�gwa dobry by� tylko w s��wka lub w kalambury. Nie wiadomo, dlaczego ca�a rodzina pada�a plackiem z zachwytu, ilekro� ten m�ody geniusz co� powiedzia�, cho� przecie� dziadzio m�wi� mniej wi�cej to samo, tyle �e m�drzej
i wi�cej. Ostatnio przekl�ty lizusek zacz�� masowo wkuwa� �aci�skie sentencje, dzi�ki czemu na dobre zmonopolizowa� uwag� dziadka.
Nie by�o to bardzo sprawiedliwe, poniewa� i J�zinek przyswoi� sobie - najzupe�niej mimo woli, wy��cznie drog� nas�uchu - to i owo z �aciny. Ale gdy przed paru laty rzuci� od niechcenia zas�yszany zwrot �Feliks Kupa" (Felix culpa - Szcz�liwa wina - �w. Augustyn) -wszyscy wybuchn�li wariackim �miechem. Ciekawe, dlaczeg� to w jego ustach zwrot ten zabrzmia� tak zabawnie, kiedy za� powiedzia�a to ciocia Natalia - wszyscy z powag� i aprobat� kiwali g�owami. Niech si� wypchaj�, �adnych wi�cej �aci�skich powiedzonek. O nie. Nie on. Nigdy.
Milcz�c, pom�g� babci sprz�tn�� ze sto�u niebieskie kubki, talerzyki i p�miski, podczas gdy dziadek i Ignacy Grzegorz, pogr��eni
w rozmowie, udawali, �e nie dostrzegaj� tej przyziemnej krz�taniny.
Z jednego spojrzenia babci J�zinek zrozumia�, �e ona docenia jego postaw�. I to mu w�a�nie najzupe�niej wystarcza�o.
- Yyyy! yyy! H! H! - st�kanie kuzynki Ani zag�uszy�o Mozarta
i wszyscy nareszcie na ni� spojrzeli.
Czerwona jak wi�nia, z wytrzeszczonymi oczkami, biedna grubaska siedzia�a bez ruchu, wywalaj�c j�zyk, na kt�rego ko�cu stercza�, jak czapeczka na krasnoludku, w�ski i d�ugi kieliszek do likieru.
- Aniusiu - rzek� dziadek stanowczo. - Co ty wyprawiasz? To nieelegancko wylizywa� resztki. Zw�aszcza z kieliszk�w. Chcesz by� dziewczynk� o prawdziwie ostrym j�zyczku? Cha, cha. Doprowad� si� do porz�dku, bo jeszcze ten kieliszek si� st�ucze.
-Yyyy! - da�a do zrozumienia kuzynka Ania, pokazuj�c niepewnym gestem, �e polecenie dziadka jest niewykonalne.
- Przyssa�o jej si� - powiedzia� z zainteresowaniem Szymon.
- Na samym dnie kieliszka - wtr�ci� swobodnie Ignacy G. Stryba - wytworzy�a si�, jak s�dz�, pr�nia. Natura horret uacuum*, jak wiemy, tote� wci�ni�ty w g��b czubek j�zyka uleg� zassaniu.
- Doskonale, Ignasiu - pochwali� go dziadek. - Rozumujesz logicznie.
C�, pomy�la� J�zinek, dok�adnie tak� sam� ilo�� logicznego rozumowania zawar� w swej wypowiedzi Szymon. Pierwszy te� wyci�gn�� wnioski ze swej obserwacji. Ale to nie jego chwalono. O, doprawdy, trudno by�o o wyra�niejszy dow�d, �e opakowanie bywa wa�niejsze od zawarto�ci. Domowi intelektuali�ci najwidoczniej cenili obfite gadanie, nie za� logiczne spostrze�enia, a tym bardziej - czyn.
- Aniu! Do�� tej zabawy, to niebezpieczne! - przestrzeg�a Babi.
- Kieliszek jest zbyt kruchy - przekonywa� Ani� dziadek. - Tw�j j�zyk mo�e sp�yn�� krwi�.
Z oczu grubaski trysn�y �zy, a z krtani doby� si� rozpaczliwy skrzek. Jednak�e jej sk��bione uczucia rozumia� tylko J�zinek: biedaczka ba�a si� nawet dotkn�� kieliszka, gdy� nie�le j� nastraszono. Na wszelki wypadek rozczapierzy�a paluszki obu r�k
i usztywni�a nogi.
C� by�o robi�. J�zinek bez s�owa pospieszy� jej z pomoc�. Uj�� kieliszek za n�k�, ostro�nie poci�gn�� - i nic. Bez skutku. Kieliszek, jak przyklejony, tkwi� na wystawionym j�zyku kuzynki, ona za� wrzasn�a - g�ucho i okropnie.
Teraz i J�zinek lekko si� wystraszy�. Odskoczy� w ty�, a Ignacy Grzegorz oczywi�cie wyda� z siebie szydercze prychni�cie.
- Ach! Nie mo�na zdj��?! - babcia zrozumia�a nagle groz� sytuacji.
W jednej chwili znalaz�a si� przy wnuczce i przyst�pi�a do dzia�ania. - Na Boga, co� ty narobi�a - narzeka�a, kr�c�c ostro�nie kieliszkiem, co sprawia�o, �e oczywi�cie skr�ca� si� i j�zyk Ani. - Och, faktycznie. Ani drgnie.
Natura nie znosi pr�ni.
- No�em! - podsun�� jej J�zinek.
Grubaska zawy�a strasznie, a z jej oczu sikn�y strugi �ez.
- E! E! E! - zacz�a protestowa�, tupa� nogami i odpycha� babcine d�onie.
- Jak to: no�em?! - zdenerwowa� si� dziadek. - Ch�opcze,
o czym ty m�wisz? Czy dobrze rozumiem, �e chcesz jej obci�� koniec j�zyka?
Dom wariat�w, pomy�la� J�zinek. Spojrza� na wzburzone, poci�g�e oblicze dziadka, na jego br�zowe oczy l�ni�ce zgroz�,
i z trudem pohamowa� wybuch �miechu.
- Nie - odpar�.
- To po co ci n�?! - pieni� si� dziadek, stukaj�c ko�cistym palcem
w blat sto�u, tu� przed j�cz�c� Ani�.
- Poka�� - rzek� kr�tko J�zinek. Nie ma co si� wdawa� w rozwlek�e dyskusje, w dzielenie w�osa na czworo czy ustalanie strategii. To dobre dla teoretyzuj�cych m�zgowc�w. Kto� natomiast musi tu by� praktykiem i zacz�� po m�sku podejmowa� decyzje.
Uj�� t�py n� sto�owy o zaokr�glonym czubku, drug� r�k� chwyci� podstaw� kieliszka i skierowa� ostrze do jego wn�trza.
Ania zawy�a, babcia krzykn�a ostrzegawczo, a dziadek z�apa� si� za g�ow�. Lecz J�zinek dobrze wiedzia�, co robi. Delikatnie wsun�� ostrze pomi�dzy mi�sisty j�zyk a szklan� �ciank�, a� czubek no�a stukn�� o dno kieliszka. I po prostu wpu�ci� tam powietrze! Reszta okaza�a si� zupe�n� fraszk�: psyk! - i ju�. Ania wybuchn�a na odmian� g�o�nym �miechem, przeplataj�c go �zami ulgi, za� dziadkowie jednocze�nie usiedli na sto�kach.
- Co tu si� dzieje? - do kuchni wpad�a teraz kuzynka Laura, kt�ra dotychczas ukrywa�a si� przed dzie�mi w zielonym pokoju. Dziadkowie zacz�li na wy�cigi opowiada� jej, co zasz�o, J�dru� podkr�ci� radio tak, �e rykn�o niczym megafon, a Nora z rado�ci wczo�ga�a si� na st�. Tymczasem J�zinek przygl�da� si� kuzynce z niedowierzaniem.
Co ona z siebie zrobi�a?!
Laura, zwana Tygryskiem, liczy�a sobie ju� osiemna�cie lat i mog�a uchodzi� za doros��. Jednak�e nie uchodzi�a, przynajmniej we w�asnym domu. By�a to osoba kapry�na, narowista i ci�ta, nigdy te� si� nie wiedzia�o, z czym wyskoczy. J�zef Pa�ys ceni� ostr�, barwn� indywidualno�� Tygryska, cho� n