7413

Szczegóły
Tytuł 7413
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7413 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7413 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7413 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Luben Di�ow D�UGA PODRӯ �IKARA" Prze�o�y�a KRYSTYNA MIGDALSKA Pami�ci nieod�a�owanego przyjacie- la i pisarza Cwetana Stojanowa, kt�- ry gor�co zach�ca� mnie do napisa- nia tej ksi��ki. I nie do�y� jej uko�- czenia. Autor Wysy�aj�c zapiski Zenona Balowa spe�niam nie tylko s�u�bow�, lecz tak�e smutn� przyjacielsk� powinno��. Wyczyta�em w nich wyra�ne �yczenie autora, by pewnego dnia zos taty opublikowane i sta�y si� jednym z dokumen t�w naszej kosmicznej wyprawy. Nie doko�czone jak sama nasza podr�, chaotyczne, roj� si� od nie�cis�o�ci. Z pewno�ci� spotka mnie zarzut, �e nie podda�em ich redakcyjnej obr�bce i nie opatrzy�em najmniejszym komentarzem. Uwa�am jednak, i� poprawiany dokument przestaje by� dokumentem. Jedyne, na co sobie pozwoli�em, to rozszyfrowanie autor�w pie�ni stanowi�cych motta do poszcze- g�lnych cz�ci. Nie chc�c zniekszta�ca� charakteru zapisk�w, umie�ci�em na- zwiska w pos�owiu. O samym autorze notatek nie mam do dodania nic ponad to, co sam powiedzia�em o sobie, cho� tak�e do tego mia�bym pewne zastrze�enia. Mog� jedynie zapewni�, �e Zenon Bal�w nie by� ani taki brzydki, ani taki niesympatyczny, jak mo�na by wnosi� z tych fragment�w zapisk�w, w kt�rych bezlito�nie si� samobiczuje. Wszyscy na Ikarze lubili�my go mniej lub bardziej, nasze zainteresowanie jego losem dostatecznie usprawiedliwia sam jego los. Dr Lionel Redstar Jak bogowie pi�kni s� i m�drzy, smutni zas jak mieszka�cy Ziemi (ze starej piesm Ziemian, kt�r� �piewa�a mi Majola Beni) U pocz�tku drogi 1 A jednak pozwalam sobie spisa� t� histori�. Zdarzy�a si� w dwudziestym trzecim roku wed�ug rachuby czasu na Ikarze, od siedmiu jednak lat jej dokumentacja spoczywa niedost�pna w tajnym oddziale ikarskiego archiwum. Decyzj� usprawiedliwiano tym, i� u pocz�tku wyprawy nie wolno nam niepokoi� ludzi absurdalnymi wydarzeniami, majaczeniami szale�ca � tak w�a�nie wyrazi� si� pierwszy koordynator: �majaczeniami nieszcz�snego ob��- ka�ca" i natychmiast, nie zasi�gaj�c opinii ani#rady astronawigator�w, ani rady kontrolnej, wyda� zakaz, kt�ry obie rady skwapliwie zaakceptowa�y. Wpierw chcia�bym jednak opowiedzie� o naszym systemie sprawowania w�adzy, inaczej nie pojmiecie, jak mo�liwy by� podobnie bezwzgl�dny zakaz jakiegokolwiek dokumentowania owych wydarze�. Wasze ziemskie poczucie demokratyzmu pozwoli wam poj�� potworno�� tej decyzji. Po oderwaniu si� Ikara od orbity oko�os�onecznej (nie by�o mnie wtedy jeszcze na �wiecie) jego obywatele jednomy�lnie postanowili zmieni� dotychcza- sowy system rz�d�w. Zaprotoko�owano, i� przewiduj�c ci�kie pr�by, na jakie zostanie wystawiony Ikar, uchwala si� przyznanie rz�dowi specjalnych pe�no- mocnictw. Przeprowadzone przeze mnie badania ka�� jednak przypuszcza�, �e nasi rodzice po prostu przestraszyli si� zaskakuj�co licznych przypadk�w zaburze� psychicznych, jakie podobno wyst�pi�y ju� w pierwszym roku, i do- browolnie zrzekli si� swych praw obywatelskich na rzecz przesadnie silnej ekipy astronawigator�w. I oto zgromadzenie Ikarczyk�w ustanawia nowe prawo, w my�l kt�rego ich planet�-gwiazdolotem b�dzie odt�d zarz�dza� pi��dziesi�cioosobowa rada as- tronawigator�w, wybierana co dziesi�� lat. �w ustawodawczo-wykonawczy organ mia� wy�oni� spo�r�d siebie pi�ciu koordynator�w, kt�rzy kolejno przez dwa lata sprawowa� b�d� funkcj� pierwszego koordynatora. Oczywi�cie naj- wy�sz� w�adz� stanowi�o nadal zgromadzenie og�lne, jednak z up�ywem cza- su w�adz� przej�a ca�kowicie pi�tka koordynator�w, przekszta�caj�c nawet ra- d� kontroln� w pos�uszne sobie narz�dzie. G��wn� przyczyn� widz� w spadku aktywno�ci obywatelskiej Ikarczyk�w � przyczyn jest wiele, przy innej okazji zajm� si� nimi obszerniej - jak i w tym, �e nowe pokolenie przez d�ugie lata by�o niezbyt liczne. Spr�buj� to zobrazowa�. Wyobra�cie sobie tysi�c doros�ych os�b zamkni�- tych na zawsze w pi��dziesi�ciokilometrowej skale, jak� jest nasz Ikar, a w�r�d nich dziesi�cioro dzieci. Dzieci te oczywi�cie nie maj� innego �ywego wzorca do na�ladowania pr�cz pi�ciuset kobiet i pi�ciuset m�czyzn. I to w okresie ich psychicznej depresji. Z powodu swej niewielkiej liczebno�ci nie mog� tak�e stanowi� grupy, w kt�rej zachodzi�oby sta�e oddzia�ywanie cech jednych dzieci na drugie. Dopiero gdy m�ode pokolenie sta�o si� liczniejsze, wykszta�ci�o co� w rodzaju w�asnej psychiki grupowej, w�asnego ducha zespo�u, zdeterminowa- nego przez fizjologiczne i neurologiczne zmiany wskutek przyj�cia na �wiat w przestrzeni mi�dzygwiezdnej, poza grawitacyjnymi, magnetycznymi i wszel- kimi innymi si�ami cia�a stacjonarnego. Dla tego pokolenia, mojego pokolenia, kt�re w Ikarze widzia�o tylko szpilk� zgubion� w kosmicznym bezkresie, Ikar by� ju� jedyn� ojczyzn� i samo pragn�o decydowa� o jej losie. Jeszcze par� s��w o naszym Ikarze, adresowanych do tych, kt�rzy mo�e ju� 0 nas zapomnieli. Chcia�bym, aby brzmia�y mniej wi�cej tak: �Drodzy Bracia Ziemianie, nie znamy si� ju�, ci, jct�rzy niegdy� nas wys�ali, dawno ju� nie �yj�, my za�..." ale nie cierpi� sentymentalizmu. Ka�dy bank danych wy�wietli wam trzy fiszki, gdy wybierzecie has�o �Ikar". Pierwsza przedstawi staro�ytn� legend� o uskrzydlonym ch�opcu, kt�ry wraz z ojcem wzbi� si� z labiryntu na Krecie, by dolecie� do S�o�ca, ale wosk, kt�rym zlepione by�y skrzyd�a, stopi� si� 1 ch�opiec zgin�� w morzu. Druga poda wam wszystkie dane niewielkiej, lecz godnej uwagi asteroidy, nazwanej imieniem legendarnego ch�opca, poniewa� jej orbita zbli�a�a si� najbardziej do S�o�ca. Owa ma�a asteroida dawno przesta�a by� niepos�usznym ch�opcem, kt�ry nie ba� si� S�o�ca, za to regularnie grozi� Ziemi zderzeniem - wprz�gni�to j� bowiem do pracy. Trzecia fiszka - zwi�le, je�li pochodzi� b�dzie z banku danych, a obszer- niej, je�li ze specjalistycznego - zrelacjonuje wam urzeczywistnienie najbardziej gigantycznego zamierzenia w dziejach Ziemi: przekszta�cenie asteroidy Hidalgo w gigantyczny statek kosmiczny dla pierwszej ekspedycji mi�dzygalaktycznej: budowa trwa�a trzydzie�ci lat, w tej lub innej formie uczestniczy�y w niej wszystkie narody i na owe czasy by�o to wznoszenie prawdziwej wie�y Babel ludzkiej cywilizacji. Przez pi�� lat kr��y� biedny Hidalgo po Uk�adzie S�onecz- nym, nim przemianowany zgodnie z ziemsk� symbolik� na Ikara uni�s� z sob� mo�e na zawsze tysi�c m�odych Ziemian ku odleg�ym s�o�com. Obecnie jest nas o stu pi��dziesi�ciu dwu wi�cej, mimo i� Ikar ma zapasy nie tylko energii dla oko�o trzydziestotysi�cznej za�ogi. Szczeg�lnie my, m�odzi, pragniemy, aby by�o nas wi�cej - ka�dy nowy obywatel pomna�a bowiem nasz� si�� i nasz� wiar� w przysz�o��. Rada astronawigator�w utrzymuje jednak, �e zaludnienie Ikara jest optymalne dla jego misji, dopuszczaj�c przyrost zaledwie wyr�wnuj�cy ubytki po zaginionych i wyczerpanych nerwowo. Zbyt liczne potomstwo mog�o- by nastr�czy� Ikarowi nowe problemy, utrudniaj�ce wype�nienie na�o�onych zada�. I oto jeste�my ju� w drodze trzeci dziesi�tek lat! Przemierzyli�my wiele uk�ad�w s�onecznych, przepatrzyli�my uwa�nie i zawsze na pocz�tku z gor�cz- kow� nadziej� setk� planet, nie odkrywaj�c niczego pr�cz minera��w i metali, pr�cz lod�w, gaz�w i plazmy. Nic interesuj�cego dla cz�owieka takiego jak ja... do owego dnia przed siedmiu laty, gdy na Ikara wr�ci� zwiadowca Alek Dery. 2 W�a�nie zabiera�em si� do przeprowadzenia b�yskotliwej roszady w partyjce szach�w rozgrywanej z moim koleg� Lionelem Redstarem podczas przerwy w dy�urze, gdy z poliwizora odezwa� si� g�os szefa, przewodnicz�cego rady kontrolnej Ikara: - Zenonie - zwraca� si� jak zwykle uprzejmie, to jest z ow� pe�n� dystansu grzeczno�ci�, obowi�zuj�c� Ikarczyk�w - by�bym wdzi�czny, gdyby� zechcia� przyby� do komory kwarantanny. Jeste� potrzebny. Zerwa�em si� natychmiast, bo wyda�o mi si�, �e wyczuwam w jego g�osie skrywany strach czy te� podniecenie, ogarniaj�ce zaz-wyczaj ka�dego uczonego w obliczu intryguj�cej zagadki. A mo�e myli�em si�, gdy� starzy Ikarczycy rzadko pozwalaj� sobie na nie kontrolowane ujawnianie uczu�, c� dopiero m�wi� o przewodnicz�cym rady kontrolnej, ale nawet Loni musia� co� zauwa- �y�, bo powiedzia�: - Terin wyra�nie ci� faworyzuje. Nawet w godzinach pracy zwraca si� do ciebie po imieniu. B�d� pewien, �e za��damy wyja�nie�. Oczywi�cie z Redstarem m�wimy sobie po imieniu - jeste�my r�wie�nikami, ale nie kochamy si� zbytnio, niejeden raz uda�o mu si� wyprowadzi� mnie z r�wnowagi. - S�uchaj, Loni - odpar�em - najlepszy przyjaciel mego ojca ma chyba prawo zwraca� si� do mnie po imieniu. Po wt�re, zazdro��, jak� wyczuwam w twoich s�owach, uwa�am za nie mniej nagann� ni� stronnicz� sympati�. Nie zd��y� odpowiedzie�, nim bowiem otworzy� usta, by�em na zewn�trz i wskakiwa�em do pierwszej windy, jaka wyros�a przede mn�. Z po�piechu znalaz�em si� w zwyk�ej windzie, a komora kwarantanny znajduje si� do�� daleko. Dla wi�kszego bezpiecze�stwa Ikar podzielony jest na niezale�ne, dubluj�ce si� sektory, oddzielone kilometrami grubych skalnych �cian, co znacznie zwi�ksza odleg�o�ci, rozporz�dzamy jednak doskona��, zr�nicowan� sieci� komunikacyjn�. Zgodnie z nakazem logiki komora kwa- rantanny znajduje si� w najbardziej zewn�trznych sektorach i sk�ada si� ze �luz startowych i hangar�w czynnych statk�w kosmicznych, z laboratori�w, w kt�- rych bada si� przywiezione z zewn�trz pr�bki, ze szpitala i w�a�ciwej komory kwarantanny, gdzie przez pewien okres przebywaj� powracaj�cy z lot�w zwiadowcy. Up�yn�o troch� czasu, nim przysz�o mi na my�l, �e Terin niepr�dko mnie ujrzy, je�li b�d� podr�owa� po Ikarze t� towarowo-wycieczkow� wind�. Pr�bowa�em zgadn��, kt�ry to ze statk�w zwiadowczych m�g� wr�ci�. Obecnie dziewi�� znajdowa�o si� na zewn�trz. Gdy ockn��em si� wreszcie z ja�owej gry wyobra�ni, wyskoczy�em na najbli�szym przystanku i rzuci�em si� do drzwi tych l�ni�cych wagonik�w-pocisk�w, do kt�rych kluczem dysponuj� jedynie cz�on- kowie rady kontrolnej i grup awaryjnych. Wsun��em si� do �rodka, u�o�y�em byle jak - s� trzyosobowe � wybra�em numer stacji i zapar�o mi dech od nag�ego szarpni�cia. Pomy�la�em, �e Terin nie wzywa�by mnie t� drog�, gdyby chodzi�o 0 zwyk�� komisj� kwalifikacyjn� czy co� w tym rodzaju, w czym uczestniczy�em wiele razy, zaraz jednak przestajem my�le�, pr�dko�� sparali�owa�a bowiem wszelkie impulsy w moim m�zgu. Po czterdziestu sekundach wszystko min�o. Przeby�em dwadzie�cia pi�� kilometr�w i wydosta�em si� z pocisku z szumem w uszach i d�awi�cym b�lem w piersi. Pragnienie przygody zn�w zacz�o mi podszeptywa�, �e tym razem chodzi o co� niezwyk�ego, nie o rutynowy przegl�d, wi�c niemal wbieg�em do szatni. By�a pusta, co jeszcze bardziej mnie przerazi�o. Czy�bym tak bardzo si� sp�ni�? A mo�e po prostu zbyt p�no mnie wezwano? Robot kamerdyner sta� obok szaf z oboj�tno�ci� maszyny, wi�c zawo�a�em ze z�o�ci�, odczytuj�c imi� widniej�ce na jego piersi i plecach: - Kolo, pomoc! Otworzy�em szafk�, na kt�rej pyszni�a si� nalepka z moim nazwiskiem 1 z�apa�em skafander. Metalowe r�ce robota manipulowa�y zr�cznie, ale po chwili ju� by�em spocony, bo w podobnym stanie nawet najwygodniejszy skafander stanowi brzemi�. Nasun��em he�m, w��czy�em aparatur� oddechow� i rozkaza�em: - Kolo, kontrola! Prawd� m�wi�c, jest to jedyne przeznaczenie robota kamerdynera b�d�ce- go w rzeczywisto�ci do�� prymitywnym automatem. Kontrola w�o�onego skafandra na podstawie wska�nik�w wytrzyma�o�ci mechanicznej, izolacji cieplnej, atmosferycznej, promieniotw�rczej, wirusowej i pozosta�ych system�w bezpiecze�stwa. Robot wyposa�ony jest we wszelkie automatyczne sonowizory i kontrola trwa par� sekund, lecz teraz wydawa�o mi si�, �e mog�aby trwa� znacznie kr�cej. Do komory kwarantanny nie wolno wchodzi� bez skafandra. Przej�� przez ni� musi ka�dy, kto cho� na minut� opu�ci� Ikara, oboj�tnie w jakim celu i dok�d. A statki zwiadowcze, wracaj�ce z dalekich lot�w, poddawane s� wraz z pilotami kwarantannie dwutygodniowej, mimo i� w ci�gu minionych trzy- dziestu lat nikt nie przywl�k� z sob� nawet najmniejszego wirusa. Ikar z zasady unika wchodzenia w odr�bne uk�ady gwiazd. Czyni� to zwiadowcy, kt�rzy wykorzystuj�c energi� jego ogromnej pr�dko�ci, ze zdwojo- n� szybko�ci� przepatruj� miliardy kilometr�w przestrzeni przed nami, by oczekiwa� tam na wcze�niej wyznaczonych orbitach. Posiadamy w magazynach oko�o setki podobnych statk�w zwiadowczych r�nej wielko�ci i klasy, a nad ich udoskonalaniem bez przerwy pracuje zesp� konstruktor�w. Potrafi� one, podobno, przej�� bez szwanku nawet przez ogie� i bezpiecznie przeprowadzi� swych pasa�er�w przez wszelkie kosmiczne niespodzianki, oferuj�c im wcale zno�ne warunki do �ycia i pracy naukowej przez pi��dziesi�t lat... wszak wszystko mo�e zdarzy� si� w kosmosie! Trzy z takich statk�w stracili�my w uk�adzie Deneba. Szukali�my ich d�ugo, niestety, ludno�� na Ikarze zmala�a 0 dziesi�� os�b. Wtedy na Ikarze wyst�pi�y pierwsze konflikty. Wielu domaga�o si�, by kontynuowa� poszukiwania, rada astronawigator�w stwierdzi�a jednak, �e w podobnej wyprawie ofiary s� nieuchronne i Ikar nie ma prawa traci� p� roku, je�li zamierza zrealizowa� sw�j program. Istotnie, wci�� jeszcze musieli�- my nadrabia� wytracone przyspieszenie, niemniej przeciwnik�w podobnie bezwzgl�dnego po�piechu by�o wi�cej. Wbrew ich protestom rada og�osi�a trzydniow� �a�ob� i zadecydowa�a, �e Ikar nie wejdzie w orbit� Deneba. Id�c w�skim korytarzem z okr�g�ymi iluminatorami, przez kt�re widoczny by� ogromny hangar kwarantanny, zajrza�em przez jeden z nich do �rodka. R-19? Kto lecia� R-19? Statek klasy gwiezdnej A wygl�da� jak nowiusie�ki, jakby nigdy nie opuszcza� hangaru. Dziesi�tka mechanorobot�w pe�za�a jak paj�ki po lustrzanym pancerzu, wchodzi�a i wychodzi�a przez g��wne i awaryjne luki, sprawdza�a wszystkie uk�ady, przygotowuj�c go do nast�pnego lotu. Dy�urny mechanik siedzia� w skafandrze roboczym przy pulpicie kontrolnym 1 wyra�nie si� nudzi�. To uspokoi�o moje rozko�atane biegiem serce, zarazem troch� rozczarowa�o. Mimo woli zwolni�em kroku � b�d� co b�d�, by przywyk- n�� do skafandra, trzeba troch� czasu - cz�api�c przyci�kawymi butami skierowa�em si� do gabinetu sektora rady kontrolnej i nacisn��em przycisk sygnalizacyjny. W tej samej chwili drzwi rozsun�y si� przede mn�. - Mo�esz zdj�� skafander - powiedzia� do mnie Terin. - Kontrola zako�- czona. � Nie mog�em jednak zrobi� kroku. Sta�em jak wryty i patrzy�em na mego przyjaciela, Alka Derego. Oto kto wr�ci�! Siedzia� w fotelu dla pacjent�w i... wcale nie by� podobny do siebie! Spodziewa�em si�, �e wyszczerzy do mnie rado�nie z�by, tak jak ja zrobi�em to w pierwszej chwili, oczekiwa�em, �e podniesie r�k� w powitalnym ge�cie, lecz nawet nie drgn��. A jego spojrzenie, prze�lizn�wszy si� machinalnie po szklanej os�onie mego he�mu, niczym nie zdradzi�o, �e mnie poznaje. By�o to spojrzenie boja�liwie za�enowane, wyra�nie umykaj�ce przed pytaniami w cudzym wzroku. - Cze��, Alek - powiedzia�em. - Witaj! - Zaniepokojony, wypowiedzia�em to tak cicho, �e chyba nikt tego nie dos�ysza�. W twarzy Alka, apatycznej, ��tej, postarza�ej, nie drgn�� ani jeden musku�. W�osy na jego skroniach, na dwudzies- totrzyletnich skroniach, by�y zupe�nie bia�e. - Byli�cie zaprzyja�nieni, prawda? - zwr�ci� si� do mnie Terin i doda�, przyjrzawszy si� nam obu z nieskrywan� ciekawo�ci�: - Dlatego wezwa�em ci�, Zenonie. Co� sta�o si� z twoim przyjacielem, musisz nam pom�c to zrozumie�. Dopiero teraz dostrzeg�em jeszcze jednego cz�owieka w gabinecie - samego pierwszego koordynatora! Nie, to nie by� on, tylko jego hologram, wy�wietlony po�rodku gabinetu, a wi�c sprawa wygl�da�a jednak powa�nie! Pierwszy koordynator na Ikarze nie zaszczyca� nikogo bez powodu swoj� cho�by tylko holograficzn� obecno�ci�. Najwy�sz� pi�tk� interesowa�y jedynie og�lne spra- wozdania z lot�w zwiadowczych, reszt� zajmowali si� odpowiedni specjali�ci. - Jak posz�o, Alek? Gadaj! � powiedzia�em najbardziej beztrosko jak potrafi�em, niecierpliwie �ci�gaj�c z siebie uprzykrzony skafander. Terin pospieszy� mi z pomoc�, by� to jednak tylko pretekst, by szepn�� do mnie: - Milczy ju� trzeci dzie�. Zostawimy was samych, teraz jednak chcia�bym co� sprawdzi�. Znale�li�my tylko jeden zapis z ca�ej ekspedycji, reszta zosta�a zniszczona. Ca�kiem przypadkowo w��czy� si� sonowizor jego �ony. W��czymy go i b�dziesz obserwowa� jego reakcj�. Zwlekali�my z tym, bo podejrzewamy, �e symuluje. - A gdzie ona jest? - zapyta�em r�wnie� szeptem. - Nie �yje. Le�a�a w pustej wannie anabiotycznej, kurek krioprotektora w og�le nie by� odkr�cony, wszystko zakr�cone pr�cz wentyli tlenowych, rozgwintowanych r�cznie. Wygl�da na samob�jstwo. Wiesz, takie przyjemne samospalenie tlenem. Upu�ci�em skafander na posadzk�, nie b�d�c w stanie utrzyma� go w r�- kach. Ta cudowna dziewczyna, ta wspania�a dziewczyna, Nila, nie �yje! - Alek! � zwr�ci� si� Terin do zwiadowcy, a g�os jego brzmia� niezwykle surowo. - Odmawiasz relacji ze swej podr�y, us�yszymy j� jednak, us�yszymy z twoich ust. Pos�uchajmy zatem. I dotkn�� przycisku antyamnezonu. Struna d�u�szy czas odwija�a si� bezg�o�nie, wreszcie da� si� s�ysze� szum i sapanie jakby od wielkiego wysi�ku - w tej chwili chyba w��czy� si� dyktafon Nili. Ubranie ka�dego zwiadowcy wyposa�one jest w urz�dzenie do rejestrowania d�wi�ku i obrazu. Nagle struna rozwrzeszcza�a si� g�osem Alka: �Wstawaj! S�yszysz, wstawaj! Nilu, dlaczego zostawi�a� mnie samego? Przestraszy�a� si�, male�ka? Czy a� tak by�o to straszne? Dlaczego nic mi nie powiedzia�a�? Co mam s�dzi� o tym? Dlaczego milczysz, przekl�ta? - wrzasn�a ponownie struna magnetyczna. - Dlaczego uciek�a�, pod�a, tch�rzliwa kreaturo? Czy to ca�a twoja odpowied�? Ja tak�e powinienem zdoby� si� na podobn�? Uhhhh!.- D�wi�k przypomina� charczenie i jakby zgrzytanie z�b�w. Po chwili jednak zn�w sta� si� czu�y i patetycznie zbola�y: - Chcesz, abym raz jeszcze opowiedzia� ci wszystko? Zgoda, opowiem ci, a ty rozwa� to spokojnie i wsp�lnie zadecydujemy, co robi�. Tobi, odczep si�! Odczep si�, m�wi�, g�upia maszyno! Bo ci� wy��cz�, nie �artuj�. Po co ci� wymy�lili�my, g�upcze, je�li nie mo�emy na ciebie liczy�?" Gro�by wyra�nie skierowane by�y do kt�rego� z psychorobot�w, kt�ry wyczu� rozstr�j nerwowy astronauty i zamierza� przeszkodzi� jego nierozum- nym poczynaniom. Rozleg� si� d�wi�k metalu, sapanie jak przy mocowaniu si�, jaki� trzask. I zn�w g�os Alka przerywany co chwila szyderczym �miechem: ��egnaj, kochanie, musz� rozprawi� si� z tym g�upcem. Na szcz�cie i w jego kasecie struna jest czysta. Czy powiedzia�em �na szcz�cie�? Diabelskie sprawki! �adnego zapisu! Czy to mo�liwe, skoro s�ysza�em wszystko na w�asne uszy, widzia�em na w�asne oczy, je�li zapami�ta�em ka�de s�owo, a nie pami�tam nawet twojego �tak�, gdy wyzna�em ci mi�o�� i zapyta�em, czy jeste� gotowa p�j�� za mn�? Nilu, czy rozumiesz co� z tego, kochanie? Czy naprawd� postrada- �em zmys�y? Powiedz, czy by�em niespe�na rozumu, gdy odprowadzi�a� mnie do komory �luzowej i kiedy wyszed�em za tym mechanicznym draniem, Tobim? Przecie� i ty s�ysza�a� g�os, prawda? Chwileczk�, przypomnij sobie wszystko od pocz�tku, a przekonasz si�, �e nie mo�e by� mowy o �adnej halucynacji, �e nie zmy�li�em ani s�owa. Czy odkryli�my planet� w ekosferze niewidzialnego s�o�ca? Odkryli�my. Najpierw wyliczyli�my jej istnienie, a potem odkryli�my jej po�o�enie. Co w tym niezwyk�ego? Planety wok� s�o�c emituj�cych energi� jedynie w podczerwonym przedziale widma musz� by� niewidoczne dla na- szych oczu, to prawda elementarna, cho� nam, nieszcz�nikom, pierwszym przysz�o si� z ni� zetkn��. Aparaty zarejestrowa�y j� i okre�li�y jej orbit�, mas�... i wszystko, tylko �e ja teraz wszystko wymaza�em. Ikar nie powinien dowiedzie� si�, gdzie znajduje si� ta planeta, oto dlaczego! Czy nie mam racji, powiedz? Okr��yli�my j�. Radiosondy, obserwacje wizualne za pomoc� lokatora podczer- wieni... wszystko na nic. G�adka i pusta jak gumowa pi�ka. A potem przeci�li�my promie� pelengatora. Podczas drugiego okr��enia. Zaraz, zaraz, to przecie� ty go odkry�a�? Czy nie powiedzia�a�: � Alek, to przecie� najzwyklejszy radiopelen- gator. Spr�bujmy wyl�dowa�!� Za�artowa�em: �Kochanie, to mog� by� sygna�y ostrzegaj�ce nas przed l�dowaniem�. Ale nalega�a�: �Jakie tam sygna�y, to przecie� elektroniczny analog! Elementarna powtarzalno�� elementarnego sy- gna�u pelengacyjnego, najzwyklejsza radiolatarnia, znana na ziemi ju� w cza- sach pierwszych samolot�w. Nie spos�b tego inaczej odczyta�...� Ale chcia�em mie� pewno�� i powiedzia�em..." - - Nie! - wrzasn�� drugi Alek, ten siedz�cy przed nami, i zerwa� si� 7. krzes�a. - To nieprawda. Wy��czy� te �garstwa! I rzuci� si� z pi�ciami na aparat, got�w rozbi� go w py�. Poch�oni�ty zapisem, zapomnia�em obserwowa� przyjaciela, lecz Terin czuwa� i teraz usi�owa� powstrzyma� rozjuszonego Alka. Pierwszy koordynator tak�e uczyni� ruch, jakby zamierza� uciec albo pospieszy� z pomoc�. Po raz kt�ry� ju� nie mog�em oprze� si� refleksji o amoralno�ci podobnych holograficznych wizyt: niby jeste�, a w�a�ciwie ci� nie ma! - Nero, obezw�adni� pacjenta! - wykrztusi� Terin i jego robot gabinetowy zerwa� si� b�yskawicznie z k�ta, opl�t� biednego Alka czterema mechanicznymi mackami, posadzi� zn�w na krze�le i zr�cznie opasa� banda�em jego pier�, r�ce i nogi. Potem stan�� tu� przy swej ofierze, skulonej w nierozerwalnym opatrun- ku, w postawie, kt�razdawa�a si� wyra�a� zadowolenie z dopiero co wykonanej roboty. Po raz pierwszy by�em �wiadkiem podobnej sceny, by robot w ten spos�b odnosi� si� do cz�owieka, i w serce moje wkrad�a si� rozterka. Cz�owiek istotnie nigdy nie zdo�a�by r�wnie szybko i skutecznie poradzi� sobie z ob��kanym bli�nim, niemniej by�o co� poni�aj�cego dla ludzkiego gatunku w tych niezwyk- �ych relacjach mi�dzy nim a automatem. Gdzie� g��boko w mej �wiadomo�ci, pr�dzej jako odczucie ni� my�l, przemkn�o mi, �e gdybym zosta� kiedy� przewodnicz�cym, pierwsze, co uczyni�bym, to przep�dzi�bym te wszystkie Nera z gabinet�w rady kontrolnej. Odwr�ci�em g�ow�, pr�buj�c wm�wi� sobie, �e Alek Dery nie jest ju� moim najlepszym przyjacielem, tylko pacjentem, i to w krytycznym stanie. Terin nerwowo poprawia� na sobie ubranie, widocznie i on za�enowany by� sytuacj�, w kt�rej musia� uciec si� do tej funkcji robota - i cofn�� strun� w aparacie do miejsca, od kt�rego przestali�my jej s�ucha�. �Ale chcia�em mie� pewno�� - powt�rzy� g�os Alka - i powiedzia�em: �Dobrze, kochanie, jestem sk�onny przyj��, �e to pelengator, kt�ry wskazuje nam kierunek l�dowania, jestem sk�onny opu�ci� si� za nim na sto kilometr�w w tej nieprzejrzanej ciemno�ci, by sprawdzi�, co si� stanie, ale nie mam najmniejszego zamiaru, moja droga, l�dowa� na tej g�upiej czarnej kuli, kt�ra do tego jest wystarczaj�co du�a, by przy starcie poch�on�� nam po�ow� zapas�w paliwa. Pow�ci�gnij wi�c swoje pragnienie przyg�d!� Pami�tasz? Tak w�a�nie powiedzia�em, poniewa� ty wprost bezwstydnie rozwrzeszcza�a� si�. Czy mia- �em jeszcze przypomina� ci, �e instrukcja dla zwiadowc�w naszej klasy zabrania l�dowa� na wszelkich cia�ach niebieskich? Z wyj�tkiem sytuacji awaryjnych". By�o co� dziwnego w tej opowie�ci. Dziwnego? Raczej z�owieszczego. Zimny dreszcz przebieg� mi po plecach, kiedy wyobrazi�em sobie, �e ta zagadkowa rozmowa prowadzona by�a mi�dzy oszala�ym bez w�tpienia Alkiem i jego martw� �on�, gdzie� w bezkresie czarnego przestworu, wok� niewidzialnego s�o�ca. Czy� jest co� straszniejszego od pozostania samemu w rakiecie z trupem na pok�adzie, do tego gdy trupem tym jest najdro�szy cz�owiek, i to przez wiele miesi�cy, bez gwarancji, �e ujrzy si� jeszcze kiedy� �ywych ludzi? Czy to dziwne, �e m�zg mojego biednego przyjaciela nie wytrzyma�? Nasi astronawigatorzy myl� si�, wierz�c, �e m�wi�ce psychoroboty z�agodz� samotno�� cz�owieka w kosmosie. To rzeczywi�cie wspania�e maszyny, tysi�ckrotnie zwi�kszaj�ce si�� i pewno�� siebie kosmicznego zdobywcy, ale czy ich pozbawiony emocji rozs�dek i mechaniczna analityczno�� w sposobie m�wienia nie pog��bi� w po- dobnej sytuacji jeszcze samotno�ci cz�owieka, nie spot�guj� do granic szale�- stwa poczucia pustki, jak� w przeciwnym razie zaludni�by w�asn� wyobra�ni�? Oto problem, kt�ry straci�em z oczu! Trzeba by to przestudiowa�, pomy�la- �em. Nie�le by�oby polecie� samemu na kilka miesi�cy w towarzystwie przys�u- guj�cych ka�demu zwiadowcy psychorobot�w. Pomys� ten szybko przerodzi� si� w decyzj�, gdy p�niej dowiedzia�em si�, �e Alek pr�bowa� zniszczy� statek, �e usi�owa� odebra� sobie �ycie, lecz psychoroboty, kt�rych g��wnym zadaniem jest bezpiecze�stwo lotu - jeden z nich, nie znany za�odze, stale kontroluje jej stan psychiczny - w ko�cu uj�y go i u�pi�y w komorze anabiotycznej, i same wyprowadzi�y statek na orbit� wyznaczon� do spotkania z Ikarem. �Zacz�a� triumfowa�, kiedy opu�cili�my si� na tysi�c kilometr�w nad powierzchni�: sygna� stawa� si� coraz wyra�niejszy, bez w�tpienia kierowany do nas, ale podczas pierwszego okr��enia zamilk�. Widocznie fala radiowa trafi�a w ogniskow�, nawet dziecko potrafi�oby to odczyta� z przyrz�d�w, ale�, kochanie, sk�d wzi�yby si� �ywe istoty w tej czarnej kamiennej pustyni, chyba �e jak p�azy zary�y si� w swych jamach? A je�li s� na tyle rozumne, �e maj� radiopelengator, dlaczego nie prze�l� nam jeszcze jakiego� dodatkowego sygna- �u, dlaczego nie przem�wi� do nas w swoim j�zyku? Rozumiem ci�, kochanie, ka�dy marzy, by ujrze� wreszcie co� �ywego, gdy od tylu lat nie napotka� na swej drodze cho�by najmniejszego wirusa, nawet tam, gdzie nasze wst�pne badania zak�ada�y prawdopodobie�stwo istnienia czego� organicznego, ale... Pami�tasz, to w�a�nie ci t�umaczy�em, gdy rozleg� si� g�os! Nilu, przecie� s�ysza�a� go, prawda? Ty tak�e go s�ysza�a�! Oczywi�cie musia�a� s�ysze�, wci�� widz� twoj� twarz, na kt�rej zastyg� triumi! Przekl�ty g�os powiedzia� - jeszcze dzi� go s�ysz�: �Przyjaciele, mo�ecie l�dowa�. Gwarantujemy wam bezpiecze�stwo. Tak�e odlot�. Tak powiedzia�? W naszym j�zyku. Powt�rzy� to i doda� wprost, jakby rozkazywa�: �L�dujcie, oczekujemy was!� Patrzyli�my po sobie os�upiali, poniewa� g�os rozleg� si� w samej kabinie pilot�w, a nie by�o w niej nikogo pr�cz nas i czterech psychorobot�w. Zapyta�em obcesowo: �Kim jeste�?� A on roze- �mia� si� g�osem robota: �Tym, kt�rego szukacie. L�dujcie �mia�o! Czy� nie jeste�cie zdobywcami kosmosu?!� �Nilu - powiedzia�em do ciebie - Nilu, nie podoba mi si� to. Zmykajmy p�ki czas!� Ale ty zupe�nie straci�a� rozum. �L�dujemy, Alek - zacz�a� nalega� - musimy l�dowa� - i zagna�a� roboty, by przygotowa�y l�dowanie. �Widzisz - wo�a�a� i wskazywa�a� mnie robotom - widzisz? Idealne miejsce, bardziej g�adkie od kosmodromu, brakuje jedynie atmosfery i jest ciemno�. �Nilu - b�aga�em, pami�tasz, jak ci� b�aga�em? - Nilu, nie powinni�my l�dowa�, nie mamy prawa, b�d� rozs�dna!� Ale nazwa�a� mnie tch�rzem i jeszcze doda�a�, �e �a�ujesz, �e wyruszy�a� z takim tch�rzem. Po raz pierwszy widzia�em ci� tak rozw�cieczon�. Jeste�cie, kobiety, czym� przera�aj�cym. Teraz mog� ci to powiedzie�. S�yszysz, Nilu? S�yszysz, Nilu?..." Mia�em wra�enie, �e krzykn�� to ten Alek, zwi�zany, lecz on siedzia� jak bez �ycia z opuszczon� g�ow�, po wyczerpuj�cych wysi�kach uwolnienia si� z ban- da�y, a mo�e wci�� jeszcze odurzony aerozolowym preparatem nasennym, wstrzykni�tym mu przez robota do nosa. A mo�e za�ama� go fakt, �e mimo wszystko dotarli�my do jego tajemnicy, kt�r� odkrywa� nam teraz antyamne- zon, zn�w �ciszony do konfidencjonalnego, gor�czkowego szeptu: �Wi�c przesta�em si� opiera� i wyl�dowali�my. Powiedzia�a�, bym zacho- wa� na potem sw� �mieszn� rycersko��, mo�e przyda mi si� na Ikarze, gdy b�d� szuka� nast�pnej �ony, tak powiedzia�a�, poniewa� mia�a� ochot� wyj�� na zewn�trz. A jednak zmusi�em ci� do pozostania, b�d� co b�d� jestem dow�dc� statku. Zaproponowa�em ci: �Nilu, wystrzelmy kt�rego� z psychorobot�w. Za�atwi wszystko lepiej od nas, skoro ju� raz naruszyli�my regulamin, nie naruszajmy go po raz drugi, nie dopuszczajmy do tego, by w rakiecie pozosta� tylko jeden cz�owiek!* Ale roze�mia�a� si� tak, jak nigdy si� nie �mia�a�. A wierzy�em, �e mnie kochasz. I ufa�em ci. Wiem, wiem, ze podstawowa instrukcja nakazuje przy spotkaniu z istotami wy�szymi, by zwiadowca poja- wia� si� osobi�cie, psychorobot bowiem ma zbyt ograniczon� ilo�� wariant�w post�powania i mo�e usposobi� je wrogo wobec nas. Mimo to nie skorzysta�bym z tego prawa i nie wyszed�bym, lecz wys�a�bym Tobiego i Wariego. To, �e nasze udr�czone nud� m�zgi s�ysza�y jaki� g�os, przypominaj�cy g�os Ziemianina, i �e wy�apali�my jakie� niewyra�ne sygna�y mikrofalowe, jakich miliony krzy�uj� si� w kosmosie, nie oznacza jeszcze, �e oczekuje nas spotkanie z istotami rozumnymi. Nilu, Nilu! Co sta�o si� z tob�? Czy oszala�a�, �e drwi�a� tak niewybrednie? A mo�e powinienem by� pozwoli� ci wyj��, mo�e w�wczas, mo�e w�wczas nic by si� nie sta�o... nie sta�o... S�yszysz? M�wi� ci to po raz ostatni, potem ju� nikt, nikt nie us�yszy tego ode mnie, nikt nie dowie si� niczego. B�d� milcza�, tak jak ty teraz, aby nikt inny nie uczyni� tego co ty, moja kochana, szalona i nieszcz�liwa dziewczyno..-. Po co mia�bym wychodzi�? Po co? Nie wyszed�bym, naprawd� nie wyszed�bym, gdyby nie wr�ci� Tobi i nie powiedzia� zwyczajnie: �Wszystko w porz�dku, Alek�. Z t� prostack� familiarno�ci�, wymy�lon� przez jego konstruktor�w dla nadania wi�kszej bezpo�rednio�ci naszym kontaktom z nimi. Pod�o��! Co z tego, �e jest psychorobotem, co z tego, �e jest najdoskonalszym ze wszystkich robot�w? Czy to czyni go r�wnym cz�owiekowi, by odzywa� si� do mnie w ten spos�b? Wpad�em w gniew, mimo wszystko jednak nie wyszed�em ze �luzy. Ba�em si�, ba�em si� o ciebie, przekl�ta dziewczyno, nie dlatego, �e trzeba po raz. pierwszy postawi� nog� na jakiej� planecie. Jak m�g�bym ci� zostawi� sam�? Tak, nie zrobi�bym nawet kroku w tych przekl�tych ciemno�ciach, gdyby nie odezwa� si� wtedy... tamten: �Wszystko w porz�dku, Alek. Mo�ecie wyj��. Potworno��, Nilu! Taki ci�ar! Jakbym st�pa� po magnesie. Z najwi�kszym wysi�kiem zdo�a�em oderwa� nog� od kamienia. Jak �yj� teraz ludzie na naszej kochanej Ziemi, kt�rej oboje ju� nigdy nie zobaczymy? Nie, czo�ganie si� przy podobnej grawitacji musi by� koszmarne! A doko�a nieprzejrzana ciemno��! Pu�ci�em projektor na ca�� moc, ale widzia�em zaledwie sylwetk� psychorobota, cho� sta� o dwa metry przede mn�. Po prostu niewyt�umaczalne! Niczego zreszt� nie potrafi�em sobie wyt�umaczy�, niczego wyobrazi�. Tamten g�os sparali�owa� ca�kowicie m�j umys�. �Id�cie - powiedzia� - prosto�. Id�, Tobi, rozkaza�em psychorobotowi i czu�em, �e wypowiadam to wbrew swej woli, jakby kto� inny przemawia� przeze mnie. �Dok�d?� - zapyta�. Powt�rzy�em: �Prosto, Tobi�. A on zatoczy� si� jak pijany, poniewa� jego mechaniczny m�zg tak�e by� sko�owany. Wlok�em si� tu� za nim i nie mia�em nawet si�y wyj�� pistoletu plazmowego. Niczego nie widzia�em pr�cz plec�w Tobiego - dalej �wiat�o projektora gin�o, jakby poch�ania�a je bez reszty jaka� otch�a�. Opu�ci�em na oczy noktowizor, lecz jak daleko si�ga� jego zakres, nie by�o wida� nic pr�cz g�adkiej, bez jednej szczeliny, czarnej jak asfalt powierzchni. Tobi ledwo sun��, jak zwierz�tko, kt�re zwietrzy�o niebezpiecze�stwo. Wydawa�o mi si�, �e zaraz odwr�ci si� i z przestrachem przypadnie mi do n�g. A jego trudno podejrzewa� o tch�rzostwo. I ju� mia�em nakaza� mu odwr�t, gdy G�OS zn�w si� odezwa�. Jakby wisia�, przekl�ty, nad moim he�mem! �Nie b�j si�, Alek, jeste�cie bezpie- czni!* Podnios�em g�ow� � zn�w ten sam nieprzejrzany mrok! Dziwne, nawet gwiazd nie by�o wida� na niebie! A potem... nagle zrobi�o si� jasno. Tak jasno jak w sypialni na naszym statku. A ja i Tobi znajdowali�my si� w jakim� okr�g�ym pomieszczeniu o z�ocisto��tych, jakby zalanych s�o�cem �cianach, w doskonale pustej sali. Jak si� w niej znale�li�my, nawet Tobi nie zdo�a�by wyja�ni�, nie' tylko ja. Niczego nie poczuli�my, po prostu ca�kiem nieoczekiwanie zrobi�o si� wok� jasno i ujrzeli�my si� nakryci jak�� kopu�� o �rednicy mniej wi�cej dziesi�ciu krok�w. �Sprawdzi� �ciany!� - rozkaza�em Tobiemu, poniewa� nie by�y podobne do �cian, lecz do �wietlistych zas�on. Wysun�� wszystkie ramiona, by ich dotkn��, szed� jednak i szed�, wci�� nie mog�c ich dosi�gn��, poniewa� z t� sam� pr�dko�ci� umyka�y przed nim. �Sta�!� - rozkaza�em i pogna�em za nim, pogna�em, ma si� rozumie� na tyle, na ile jest to mo�liwe w warunkach podobnej grawitacji. Wyci�gn��em tak�e r�ce, lecz nie wyczu�em niczego. Skierowali�my si� ku przeciwnej �cianie kuli � to samo. A ta za nami ju� zaj�a poprzednie miejsce. �Tobi, co stwierdzasz? zapyta�em. - Chyba wpadli�my w pu�apk�! Nu�e, rusz swymi trybami. Wykombinuj jak si� st�d wydosta�! � - tak powiedzia�em c�o niego, bo ca�kiem straci�em g�ow�. A on - czy jest co� w stanie wzruszy� to mechaniczne bydl�? - odpowiada z oboj�tno�ci� robota: �Przypomina stref� Riemanna, Alek. Nie wydostaniemy si� z niej, je�li Nila nie zdo�a zlikwida� jej magnesem. St�d nie zdo�amy jednak przekaza� jej �adnej informacji. Pole zakrzywia sygna�y i odbija je. Pozostaje telepatia. Mo�liwe, �e biopr�dy zdo�aj� je przebi�. Podejmij decyzj�, roboty nie maj� programu podobnej sytuacji�. Ale m�zg m�j by� w takim stanie, �e zdawa� si� ko�ysa� w czerepie jak bulion w kolbie. Jak zebra� si�y do impulsu telepatycznego? Zn�w ruszy�em za nieuchwytn� �cian� i tylko zaciska�em z�by, by nie wy� z rozpaczy. A� us�ysza�em za sob� �miech. Tak, �miech! Pomy�la�em, �e Tobi ca�kiem postrada� zmys�y, i odwr�ci�em si�, by go z�aja�. Ale on podobnie jak ja wytrzeszcza� swe elektroniczne oczy. Po�rodku identycznej, promiennej sfery Riemanna, zdaj�cej si� dotyka� naszej, a mo�e nawet nie dotyka�, ale stwarza� z�udzenie, �e nie ma mi�dzy nimi, tworz�cymi co� w rodzaju �semki, wyra�nych granic, Nilu, sta� niczym nie r�ni�cy si� ode mnie cz�owiek i �mia� si� tak�e jak cz�owiek. G�osem przypomi- naj�cym g�os Tobiego. Mechanicznym g�osem o mechanicznej modulacji. Potem powiedzia�: - Alek, powiedzia�em ci, nie macie si� czego obawia�, wr�cicie ca�o na Ikara. Uspok�jcie si�. - Kim pan jest? - zapyta�em, nie dostrzegaj�c w nim niczego niezwyk�ego pr�cz samej jego obecno�ci. U�miechn�� si� uprzejmie, niemal z czu�o�ci�: - Tym, kt�rego szukacie. Zwyczajny Ziemianin, Nilu, wierz mi! I w ubraniu identycznym, jakie nosimy na Ikarze. Zacisn��em mocno powieki, z powodu he�mu nie mia�em mo�liwo�ci ich przetrze�, potem rozwar�em, ale sta� wci�� w tym samym miejscu, u�miechaj�c si� z t� sam� podejrzan� uprzejmo�ci�. Cz�owiek! Praw- dziwy cz�owiek, ale o g�osie automatu. Spojrza�em tak�e na Tobiego. Najwyra�- niej widzia� to samo co ja, a mo�e tylko wydawa�o mi si�, du�o wyczytasz z tych elektronicznych �lepi? Dlatego paln��em jak smarkacz przed iluzjonist� cyr- kowym: - Czy pozwoli pan, �e podejd� bli�ej i dotkn� pana? U�miechn�� si�. - Nawet gdybym wyrazi� zgod�, nie b�dzie pan w stanie tego zrobi�. Dlatego prosz� nie pr�bowa�. To niebezpieczne. Umilk�em, usi�uj�c wyobrazi� sobie, co mo�e oznacza� odpowied� i czy ma jaki� zwi�zek z dwiema stykaj�cymi si� i nie stykaj�cymi si� kulami, w kt�rych tkwili�my naprzeciw siebie. Przerwa� moje rozmy�lania tym swoim automaty- cznym g�osem, w kt�rym teraz wyra�nie pobrzmiewa�a kpina: - A wi�c, Alek, wreszcie stan�li�cie na nogi. - Co chce pan przez to powiedzie�? - sta�em si� nieufny. - Cieszymy si� z waszych pierwszych krok�w w Galaktyce. Nic wi�cej. Doprawdy ciesz� si�. I... jak powiadacie na Ziemi: witajcie! O ma�o nie wyszed�em ze sk�ry z powodu bezsilno�ci i os�upienia. Zawo- �a�em: - Ale kim jeste�cie, �e tak bardzo was to uradowa�o? - Tymi, kt�rych szukacie - odpar� zn�w g�osem robota. - Czy� nie wyruszy- li�cie na poszukiwanie podobnych sobie? By�o to niesamowite, przyprawiaj�ce o utrat� zmys��w. Zapyta�em, nie s�ysz�c w�asnego g�osu: - Czy tak wygl�dacie? ' - Nie, ale badaj�c wasz� psychik� odkryli�my, �e bardzo chcecie, aby�my tak wygl�dali. � - Czy tu �yjecie? - Tu i... wsz�dzie w Galaktyce. - Dlaczego nie uka�ecie si� nam pod prawdziw� postaci�? - Powiedzia�em dlaczego, poniewa� w rzeczywisto�ci wcale tego nie pra- gniecie. I poniewa� nie mogliby�my ze sob� rozmawia�. - Jak na pierwsze spotkanie dwu cywilizacji, ton wcale nie najserdeczniej- szy - powiedzia�em, ale kontynuowa� z niewzruszonym spokojem: - Boicie si� prawdy o sobie? - Kto da� wam prawo my�le� o nas w podobny spos�b? - zapyta�em, ledwie opanowuj�c gniew, a poniewa� nie by�em pewny, czy w��czy�em sonowizor - niczego ju� nie by�em pewien - uczyni�em pozornie bezcelowy ruch w kierunku pasa skafandra. Roze�mia� si� metalicznym g�osem: - Prosz� nie dotyka� aparatu! Zakl��em w my�li i opu�ci�em r�k�, pocieszaj�c si�, �e je�li nawet o tym zapomnia�em, to u Tobiego w��czy�a si� automatycznie jego aparatura. I w tej samej chwili u�wiadomi�em sobie, �e nieznana istota ani razu nie zwr�ci�a si� do niego. Oznacza�o to, �e doskonale rozr�nia�a, kto z nas dwu jest istot� �yw�, a kto automatem. Nieznana istota? Raczej jakie�... monstrum. Z pewno�ci� dlatego zachowa�em si� tak g�upio, po prostu nagle poczu�em si� zdany ca�kowi- cie na �ask� tej si�y, kt�ra zna�a nas, a kt�rej m�j umys� nie by� w stanie ogarn��. Zawsze s�dzi�em, �e jestem przygotowany na spotkanie w kosmosie z najbar- dziej fantastycznym wybrykiem materii... ale �eby objawi�a mi si� niemal w mej w�asnej postaci? Odpar�em, a przypomina�o to bardziej pro�b� czy usprawiedli- wienie ni� pr�b� oporu: - Jestem zwiadowc� i obowi�zuje mnie zdanie sprawy. Na co us�ysza�em: - Och, Alek, nie zdo�a pan zapami�ta� jednej rozmowy? - Potem zacz�� przemawia� obra�liwym tonem mentora: - Zwr��cie si�, ludzie, ku sobie! Przesadnie polegacie na maszynach. Zwr��cie si� ku sobie, a mo�e zdo�acie odkry�, �e natura wyposa�y�a was w si�y znacznie pot�niejsze i bardziej nieograniczone ni� wasze mechaniczne wynalazki. - Dzi�kuj� za rad� - odpar�em resztk� dumy. - Nie odpowiedzia� mi pan jednak na pytanie, kto przyzna� wam prawo wydawania s�d�w. - Znajomo�� waszej natury - przerwa� bezceremonialnie. - Wyruszyli�cie w poszukiwaniu istot podobnych do siebie b�d� na ni�szym stopniu rozwoju, by poprawi� w�asne samopoczucie w�adc�w. Oto kogo szukacie, cho� nie przyzna- cie si� do tego nawet przed sob�! Ta pewno�� siebie jest przyczyn� waszej samotno�ci w kosmosie i dlatego sk�aniacie si� ewentualnie do nawi�zania kontaktu nawet z jak�� wy�sz� cywilizacj�, je�li oczywi�cie jej przedstawiciele cho� troch� oka�� si� podobni do was. Przekonujecie siebie, �e dacie im przyja��, gdy w rzeczywisto�ci macie im do zaoferowania jedynie gotowo�� do ich podbicia. Ch�� podporz�dkowania sobie innych wci�� tkwi w tkance waszej ziemskiej materii, nie zd��y�a jej jeszcze wytrzebi� ewolucja, przeobra�aj�c was w prawdziwych w�adc�w. Chyba �e... cho� troch� b�d� podobni do was. Je�li jednak oka�� si� inni, spr�bujecie zmierzy� si� z nimi, tak jak niegdy� mordowa- li�cie si� wzajemnie z powodu r�nego koloru sk�ry czy r�nicy wierze�, tak jak walczyli niewolnicy, gdy dochodzili do wniosku', �e nadszed� czas, by prze- dzierzgn�� si� we w�adc�w. - Jeste�cie wy�sz� cywilizacj�? - zapyta�em, cho� powinienem by� zapyta� �czy uwa�acie si� za wy�sz�", ale, jak ci powiedzia�em, zupe�nie nie mog�em pozbiera� my�li. - Tak - odpar� z niewzruszono�ci� mi�dzygalaktycznych przestrzeni. - Jeste�my najwy�sz� cywilizacj�. - A dlaczego dot�d nas nie odwiedzili�cie? Dlaczego nie przyszli�cie nam z pomoc�, skoro nie pochwalacie naszego rozwoju? Odpowiedzia� tym u�miechem, kt�ry z pocz�tku niemal kaza� mi si�ga� po pistolet plazmowy, a taraz parali�owa� moje mi�nie. - Brawo, Alek, sam dotar� pan do sedna naszej rozmowy! W galaktyce obowi�zuje pewna zasada, kt�rej bezwzgl�dnie musicie si� podporz�dkowa�. �ci�lej m�wi�c, nie ma mowy o akceptowaniu czy negowaniu czyjego� rozwoju, poza zwyk�� konstatacj�. - Kto ustanowi� t� zasad�? - Ten sam, kto nakaza� gwiazdom porusza� si� po okre�lonych orbitach. Czyli nikt. My tylko odkryli�my j� i strze�emy, by nie zosta�a naruszona. - Jakim prawem? - Prawem najwy�ej rozwini�tej cywilizacji. W naszej kochanej Galaktyce istnieje wiele cywilizacji i ni�szych, i wy�szych od waszej. Wszystkie one, ��cznie z wasz� Ziemi�, znajduj� si� pod nasz� kontrol�. Oczywi�cie mo�ecie je bada� - z daleka. Nie brakuje wam �rodk�w po temu i stworzycie zapewne jeszcze doskonalsze, lecz je�eli zbli�ycie si� dp kt�rej� z zamiarem nawi�zania kontak- tu, zostaniecie ostrze�eni, je�li za� nie podporz�dkujecie si�, zostaniecie znisz- czeni..." Spojrza�em na milcz�cego, skr�powanego Alka i pomy�la�em, �e chyba to musia�o doprowadzi� jego biedny m�zg do desperackiej decyzji, by milcze� za wszelk� cen�. Heroiczne postanowienie, kt�re mia�o na celu ustrze�enie Ikara przed ma�odusznym realizowaniem w�asnych cel�w. A mo�e r�wnie� zagadko- we samob�jstwo Nili odegra�o tu jak�� rol�... cho� w rzeczywisto�ci, co to za brednie? Przecie� nie wiedzia�em nawet, czy to, co relacjonowa�a magnetyczna struna, jest prawd�, czy jedynie p�odem chorego na samotno�� m�zgu, ratuj�ce- go si� ucieczk� w szale�stwo. �Ale� to nieludzkie � zawo�a�em do niego" � m�wi� Alek Dery z magnetycz- nego zapisu. - �A on zn�w u�miechn�� si� uprzejmie: - Owszem, nieludzkie, w kosmosie jednak �yj� nie tylko ludzie. Pozb�d�cie si� resztek ziemskiej pychy, je�li pragniecie, aby wasza podr� da�a rezultaty. Przybywacie z kres�w naszej Galaktyki, z jej odleg�ej prowincji, i waszej przesadnej pewno�ci siebie niczym nie spos�b usprawiedliwi�. Rozumiemy, �e przestrze� wok� waszego m�odego S�o�ca sta�a si� dla was za ciasna. Istnieje bezlik nie zaj�tych uk�ad�w gwiezd- nych, zasiedlajcie je, zaludniajcie, pod��ajcie w�asn� drog� rozwoju, zostawia- j�c innych w spokoju. - Wyruszyli�my jednak z pewn� misj�- zaoponowa�em nie�mia�o, coraz bardziej bowiem ros�o we mnie poczucie ni�szo�ci. - Pomocy tym, kt�rzy zostali w tyle, nauczenia si� od tych, kt�rzy nas wyprzedzili, zaproponowania braters- twa i wsp�lnej drogi do wsp�lnego celu - prawdy wszech�wiata. - Wiemy - odrzek�. - Dobrze znana jest nam wasza etyka. W kosmosie jednak okazuje si� nieprzydatna. Je�li zawrzemy z wami pakt braterstwa, pod��ycie nasz� drog�, poniewa� jeste�my silniejsi i m�drzejsi. A je�li to droga nies�uszna? Nie prowadz�ca ku owej prawdzie, jakiej powo�ani jeste�cie szuka�? Swobodny, absolutnie niezale�ny rozw�j cywilizacji, nie za� og�lniki o braters- twie, prowadz�ce do fa�szywych sytuacji - oto prawo Galaktyki. - Ustanowione przez was - pr�bowa�em by� z�o�liwy, cho� czu�em, �e jestem tylko �a�osny. Potwierdzi� spokojnie. - Ustanowione przez nas. Prawem najm�drzejszych. Nie istnieje jedna prawda wszech�wiata, przyjacielu. - Tak powiedzia�: �przyjacielu�, lecz ka�dy, nawet najprymitywniejszy psychorobot powiedzia�by to �agodniej, bardziej po ludzku. I doda� jeszcze: - Ka�da cywilizacja zd��a ku w�asnej prawdzie i nikt nie powinien jej w tym przeszkadza�. - Ani pomaga�? - upiera�em si� �a�o�nie. - Pomoc tak�e bywa przeszkod�, gdy� jest udzielana w imi� obce] prawdy. - Cz�owiek rodzi si� jednak po to, by przekszta�ca� �wiat - ma�o si� nie rozp�aka�em - Nie na biernego obserwatora. To sprzeczne z jego natur�. - Zmieniajcie siebie, zmieniajcie nie zaj�te przestrzenie - odpar� oboj�t- nie. - Innych zostawcie w spokoju! - A czy zakazu nawi�zywania kontakt�w mi�dzy cywilizacjami nie nale�a- �oby tak�e uzna� za ingerencj�? - Owszem � przyzna�. � To jedyna usprawiedliwiona ingerencja. - Boicie si� o siebie? Roze�mia� si�. - Jest pan jeszcze bardzo naiwny, Alek. Prosz� zastanowi� si�: z najwi�- ksz� staranno�ci� sterylizujecie ka�dy statek, ka�d� stacj� badawcz�, by nie przenie�� jakiego� ziemskiego wirusa na inne planety i tym sposobem niechc�cy nie naruszy� ich modelu �ycia, jednocze�nie sposobicie si� do upowszechniania w kosmosie.w�asnych zwyczaj�w i wiedzy, wszystkiego co ziemskie. Czy� to nie paradoks7 Zabrak�o mi argument�w. Zapyta�em jedynie: - A je�eli staniemy w obliczu �mierci? - By�o to dziecinne pytanie. - Je�li przytrafi nam si� gro�na awaria, je�li b�dziemy umiera� z g�odu lub braku energii? Czy w�wczas tak�e nie przyjdziecie nam z pomoc�? - Nie - odpar� spokojnie ten, kt�ry rzekomo mia� ludzk� posta�. - Je�li zginiecie, nast�pni mieszka�cy Ziemi wyrusz� wasz� drog�, jak zawsze bywa�o. Je�li wyci�gn� wnioski z waszych b��d�w, stan� si� m�drzejsi i b�d� kontynuo- wa� podr�. Czy� nie to w�a�nie okre�la si� rozwojem my�l�cej materii? Je�li nawet ca�a wasza cywilizacja zginie, b�dzie to jedynie oznacza�, �e ju� nadszed� jej kres, b�d� �e po prostu nie by�a potrzebna. Tak, Alek. Ciesz� si� z naszego spotkania. Przeka�cie waszym towarzyszom nasze ostrze�enie. A potem, Nilu, doda� co�, co za�ama�o mnie ostatecznie: - Ju� przy Denebie � rzek� � ostrzegali�my waszych zwiadowc�w, lecz oni nierozs�dnie nie chcieli wraca� na Ikara. Inni wyruszyli w poszukiwaniu nas i przyp�acili to �yciem. Za �mier� pierwszych my ponosimy win�, poniewa� nie wybrali�my najstosowniejszej dla was formy kontaktu. Mam nadziej�, �e pan, Alek, oka�e wi�cej rozs�dku ni� koledzy. - Nie � wrzasn��em, lecz nawet nie drgn��, zapyta� tylko z t� sam� mechaniczn� oboj�tno�ci�: - Co jeszcze? Nie wiedzia�em, co jeszcze powiedzie�, nie wiedzia�em nawet, dlaczego krzykn��em �nie�. Zrozpaczony poprosi�em. - Czy nie uka�e mi si� pan w swej prawdziwej postaci? Roze�mia� si� tak samo jak wtedy, gdy mi si� objawi�. - To nic nie da, nie posiada pan odpowiednich zmys��w, by mnie ujrze�. I nagle z miejsca, w kt�rym sta�, wystrzeli�o co� bezg�o�nie o�lepiaj�c� b�yskawic�, jakby sp�on�o naraz tysi�ce ton magnezji. Wydawa�o mi si�, �e co� dostrzeg�em, ale nie potrafi� powiedzie�, co widzia�em, nie wiem, co to by�o, �aden �lad nie utrwali� si� w me] �wiadomo�ci, w tej samej chwili stwierdzi�em, �e o�lep�em Nieprzejrzana ciemno�� opad�a przez szk�o mego he�mu, do b�lu wgniataj�c mi ga�ki oczne w oczodo�y. Poczu�em jeszcze, �e le�� na brzuchu, rozci�gni�ty na tej g�adkiej, asfaltowo czarnej twardzi�nie, nie pami�taj�c, kiedy i jak upad�em. Potem kto� mnie podni�s�. By� to Tobi. Podni�s� mnie i poni�s� w swych ramionach, jak czyni� to nieraz. A statek z o�wietlonym lukiem by� zaledwie o krok, jakby�my wcale si� od niego nie oddalali. Tobi zamkn�� luk, a ja jeszcze w komorze �luzowe], oprzytomniawszy, rzuci�em si� ku niemu: - Tobi, powt�rz, co s�ysza�e� i widzia�e�! Milcza�. - Tobi, odtwarzaj! - wrzasn��em. Z tym samym skutkiem. - Tobi, czy aparatura rejestracyjna by�a wy��czona9 - zapyta�em prawie z rozpacz� - By�a w��czona, Alek - odpowiedzia� - Brak zapisu. Ani d�wi�ku, ani obrazu. Albo jaki� silny magnes star� zapis, albo przestrze� Riemanna uniemo�- liwia zapis. Sprawdzi�em. M�wi� prawd�. A nasza obecna rozmowa ju� by�a rejestrowa- na. Czu�em, �e jeszcze chwila, a zwariuj�, lecz przypomnia�em sobie, �e aparatu- ra rejestracyjna u psychorobot�w stanowi jedynie urz�dzenie dubluj�ce ich pami�� holograficzn�. Powiedzia�em: - Tobi, by�e� ze mn� i musia�e� wszystko widzie� i s�ysze�? - By�em z tob�, Alek - odpar�. - Powiedz, co s�ysza�e� i widzia�e�? Nie odpowiedzia�. - M�w, bydlaku! Milcza� - podobny epitet, oczywi�cie, nie by� w stanie go uruchomi�, lecz nagle, Nilu, poczu�em, �e wcale nie chc�, by to potwierdzi�. Nie wiem dlaczego, ale ca�� sw� istot� by�em temu przeciwny, my�l�c o zwiadowcach, kt�rzy nie wr�cili nigdy na Ikara. Czy potrafisz to zrozumie�, Nilu? Powiedz, potrafisz to zrozumie�, Nilu? I wybaczy�? Powiedzia�em bowiem: - W porz�dku, Tobi, nie m�w, ale nie m�w tego tak�e nikomu innemu! Gdy wr�cimy na Ikara, strac� nad nim w�adz�, dlatego postanowi�em go zabi�. Zabij� go, Nilu, jest sprytny i ostro�ny, ale przydybi� go. Zostanie z niego kupa z�omu. Wiem, �e musz� go zabi�. Za wszelk� cen�. Albo ]ego, albo siebie! Potrafisz to zrozumie�? No wi�c ci t�umacz�! Zabij� go i wyrusz� szuka� tamtego, b�d� szuka� tak d�ugo, dop�ki go nie znajd�, je�li zajdzie potrzeba, przeszukam ca�y wszech�wiat, dotr� do najdalszej gwiazdy, ale znajd� go. Ro- zumiesz? No odpowiedz wreszcie! Nilu!... Milczysz? Milczysz, przekl�ta? Tak, przeklinam ci� i nienawidz�, nigdy ci� nie kocha�em, wiedz o tym! Poniewa� jeste� przest�pczyni�! Morderczyni�! Kosmicznym piratem!... Ha, ha, ha..." By� to ob��ka�czy �miech, kt�ry r�wnie dobrze m�g� by� szlochem. Grzmia� w g�o�nikach, potem zacicha�, by przej�� w zawodzenie, przerywane okrzykami i j�kami, a na ko�cu w przera�liwy zgrzyt, jakby magnetyczna struna aparatu pi�owa�a ostr� szklan� kraw�d�. Terin wy��czy� aparatur� i odwr�ci� si� ku mnie: - To wszystko, Zenonie. Wszystko, czym dysponujemy. Pierwszy koordynator uczyni� w�adczy gest sw� bezcielesn� prawic�. Rzek� surowo, prawdopodobnie kontynuuj�c przerwan� moim wej�ciem rozmow�: - Obci��ymy pana odpowiedzialno�ci� za ten przypadek. Pan bada� ich przydatno�� do lot�w zwiadowczych. Przewodnicz�cy rady kontrolnej wzruszy� bezsilnie ramionami w poczuciu winy, mimo i� w�adz� dor�wnywa� pierwszemu koordynatorowi. Nigdy nie widzia�em go tak zmieszanego. - Nie spos�b wszystkiego przewidzie� - odpar� cicho. - U zmar�ej nie zdo�a�em wykry� symptom�w zapowiadaj�cych rozstr�j nerwowy. Je�li nawet wyst�powa�y, nie da si� tego ju� sprawdzi�. Czysty tlen po prostu spala struktury m�zgowe. - A psychorobot? - zapyta� pierwszy koordynator. - Czy tak bardzo jest uszkodzony? - Urz�dzenie pami�ci ca�kowicie zniszczone. Ot� wynik ekspertyzy techni- cznej. - Nie trzeba! - odpar� surowo koordynator. - Do czasu podj�cia decyzji przez rad� tylko p^n ma prawo zajmowa� si� przypadkiem. Z zachowaniem �cis�ej tajemnicy! Odezw� si� niebawem. I jego majestatyc