7404
Szczegóły |
Tytuł |
7404 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7404 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7404 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7404 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Gregory Benford
�egluj�c przez Wieczno��
Przek�ad Maria i Cezary Fr�c
Dla Marka, Alyson i Joan, kt�ry w trakcie dziesi�tk�w lat pisania tego cyklu
doro�li
bardziej, ni� mo�na by opisa� to w powie�ciach.
Prolog
Metalo�erca
Czarne dziury maj� swego rodzaju pogod�.
P�yn� z nich strumienie �wiat�a. Ich j�dra zamieszkuje czer�, lecz tarcie
rozgrzewa
opadaj�cy gaz i py�. Strumienie te pe�ne s� po brzegi wymuszonego
promieniowania. Miotaj�
nimi burze. Rozgrzane do bia�o�ci tornada wiruj� i zasysaj�.
Z ogromnej dziury w samym �rodku Galaktyki bije na zewn�trz twardy, jadowity
blask. Napiera bezustannie na st�oczone masy, kt�re go okr��aj�, rozpychaj�c si�
na swoich
wyznaczonych orbitach. Grawitacyjna gardziel sp�aszcza strumienie w wiecznie
zapadaj�cy
si� ku �rodkowi, cierpi�cy z powodu pogody dysk.
Ci�nienie gor�cych foton�w tworzy p�dz�cy wszystko przed sob� wiatr. Z wyj�tkiem
pas�cych si� �wiat�o�erc�w. Dla nich ten wielki tr�cy dysk jest �r�d�em
po�ywienia.
W dysku rozkwitaj� kwiaty ognia, wyrzucaj�ce ostre j�zory ultrafioletu. Burze
�wiat�a.
Nad i pod dyskiem akrecyjnym, w unosz�cych si� chmurach fotony rozbijaj�
moleku�y na atomy, odzieraj� atomy do go�ego �adunku, ubijaj� cz�steczki na
miazg�.
Chmury sk�adaj� si� z okruch�w, py�u, ziaren. S� ju� skazane przez tarcie
ci�ko�ci, jak
prawie wszystko tutaj.
Prawie. Dla cienkich jak paj�czyna, unosz�cych si� stad fotony s� krynic�,
�r�d�em
�ycia.
Wisz� jak �agle wyd�te elektromagnetycznym wiatrem. P�awi� si� w jadzie. Trwaj�.
�wiat�o�erce pas� si� cierpliwie. Niekt�re s� inframi, inne ultrami -
nastrojonymi na
wch�anianie konkretnych wycink�w widma elektromagnetycznego.
Ka�dy gatunek ma charakterystyczny po�ysk i kszta�t. Ka�dy funkcjonuje w obr�bie
ewolucyjnej konieczno�ci, rozk�adaj�c wielkie p�askie p�aty receptor�w. Ka�dy
pos�uguje si�
pie�ni�, �eby zachowa� orbit� i k�t.
Cz�ciow� obron� przeciwko tej gniewnej pogodzie jest informacja. Dane
telemetryczne przemykaj� mi�dzy p�achtami stad. Stada �piewaj� do siebie
�wietlnie w
wieczny promienny dzie�.
Unosz�c si� na ci�nieniu �wiat�a, rozpo�cieraj� si� wielkie molibdenowe skrzyd�a
wyko�czone na wysoki po�ysk. Namierzaj�, halsuj� na wietrze: magnetyczne momenty
obrotowe w zespolonej dynamicznej sumie. Ich wiecznym, posuwistym ta�cem rz�dz�
decyduj�ce si�y. Zawiaduje nim inteligencja, kt�r� ledwo wyczuwaj�, maszyny
grasuj�ce na
dalszych, ciemniejszych szlakach.
Te apodyktyczne formy potrzebuj� energii z tego paleniska, a jednak same nie
zapuszczaj� si� zbyt blisko. M�dre i �wiadome w�asnej warto�ci nie podejmuj�
ryzyka.
Czasami stada zamieraj�. Ogromne migocz�ce p�achty z�uszczaj� si�. Wiele wpada w
okryte ca�unem ob�oki molekularne, kt�re wkr�tce same si� wygotuj�. Inne tworz�
opadaj�cy
bezw�adnie wir. Na d�ugo przed zderzeniem z po�yskliwym dyskiem twardy blask
rozpuszcza
ich kratownice. Wybuchaj� i p�on�, siej�c zgubn�, �mierciono�n� energi�.
Teraz po spirali zsuwa si� leniwie wi�ksze zagro�enie. Opuszcza si� z kryj�wki
g�stego, turbulentnego py�u. Opada w kierunku zarz�dzaj�cej masy, samej czarnej
dziury. W
pewnej chwili wstrzymuje opadanie rozpostartymi skrzyd�ami luster. Skrzyd�a
przechylaj� si�
z gracj� na fotonowej bryzie.
Soczewki obracaj� si�, �eby wybra� ofiar�. �wiat�o�erce zbijaj� si� w gromad�,
lekcewa��c nakazy ponadczasowego programowania. A mo�e zosta�y porwane przez
strumie� magnetyczny. Przyczyna nie ma znaczenia. Drapie�nik opuszcza si� wzd�u�
osi
samej Galaktyki.
Tutaj nawigowanie jest proste. Daleko w dole rotacyjny biegun Zjadacza
Wszystkich
Rzeczy stanowi punkcik absolutnej czerni w �rodku powolnie wiruj�cego,
roz�arzonego
dysku.
St�oczone �wiat�o�erce wyczuwaj� opadaj�cy byt. Rozleg�e �egluj�ce stada
poszukiwaczy �wiat�a rozszczepiaj� si�, z�uszczaj�, ukazuj�c g��bsze ciemnoz�ote
p�aszczyzny. Ich �ycie sprowadza si� do po�ykania �wiat�a i wydalania wi�zek
mikrofalowych. Ich wewn�trzny �wiat obraca si� wok� po�ykania, przemy�lanego
trawienia i
systematycznego wydalania.
�agodne przewody pokarmowe uciekaj�, natomiast te skupione bli�ej osi maj�
niewielki moment p�du i nie mog� si� obraca� na magnetycznym punkcie podparcia.
Niejasno przeczuwaj� sw�j los. Ich sycz�ce mikrofale za�amuj� si�.
Niekt�re �migaj� w d�, maj�c nadziej�, �e drapie�nik nie odwa�y si� podej�� tak
blisko Zjadacza. Inne zbijaj� si� w jeszcze liczniejsze gromady, jakby liczba
gwarantowa�a
bezpiecze�stwo. Wr�cz przeciwnie.
Metalo�erca sk�ada swoje lustrzane skrzyd�a. Smuk�y i szybki przyspiesza,
rozbija
stado swoim pancerzem, zagarnia je strumieniami. Metalowi �niwiarze rozpruwaj�
�wiat�o�erce. Strz�py p�dz� w d� czarnych korytarzy. Pola elektrostatyczne
rozdzielaj�pierwiastki i stopy.
Ognie fuzji czekaj� na zmaltretowane szcz�tki. Tutaj rozdzielanie jest doskonale
nastrojone, dostarczaj�c czyste sztaby ka�dego po��danego stopu. Wynikiem
ostatecznej
analizy jest masa i �wiat�o. �wiat�o�erce �y�y dla �wiat�a, a teraz ko�cz� jako
masa.
Smuk�y metalo�erca nie raczy zauwa�a� z�uszczaj�cych si� warstw, ich
gigahercowych krzyk�w paniki. S� planktonem. Po�yka je, nie rejestruj�c ich
pie�ni, b�lu,
l�ku przed �mierci�.
A przecie� metalo�erca te� jest cz�ci� skomplikowanej r�wnowagi. Gdyby on i
jego
rodzaj przepad�y, orbituj�ca spo�eczno�� uleg�aby degeneracji, sta�aby si� mniej
urozmaicona,
monotonnie jednolita, niezdolna dostosowa� si� do kaprys�w Zjadacza. Mniej
by�oby
ujarzmionej energii, mniej odzyskanej masy.
Metalo�erca trzebi ma�o efektywne �wiat�o�erce. Podporz�dkowany pradawnym
kodom, wyostrzonym z biegiem czasu przez naturaln� selekcj�, wybiera s�absze.
�atwiej
z�apa� te, kt�re ze�lizn�y si� na bezproduktywne orbity. Znajduje te�
upodobanie w smaku
tych, kt�re dopu�ci�y do zmatowienia p�at�w receptor�w pod wp�ywem soczystych
pierwiastk�w �ladowych wypluwanych przez gor�cy dysk akrecyjny. Metalo�erca
poznaje je
po nakrapianym, ciemnym odcieniu.
W ka�dej piekielnie gor�cej chwili miliony takich ma�ych �mierci kszta�tuj�
mechasfer�.
Drapie�niki s� liczne, ale nie brakuje te� paso�yt�w. Tu i �wdzie na
wypolerowanej
pow�oce metalo�ercy widniej� ska�oczepy i p�kle. Te kluchy pomara�czowego br�zu
i
ziemistej ��ci �ywi� si� przypadkowymi odpadkami ofiar. Umiej� liza�
przemykaj�ce wiatry
materii i �wiat�a. Oczyszczaj� metalo�erc� z niechcianych nalecia�o�ci - resztek
i py�u, kt�ry z
biegiem czasu mo�e zatka� nawet najbardziej odporne mechanizmy.
Ca�a ta gmatwanina unosi si� na ci�nieniu foton�w. �wiat�o jest tutaj ciecz�
wylewaj�c� si� z roz�arzonych burz daleko w dole w wielkim tr�cym dysku. Bogate
�niwa
zasilaj� rozci�gaj�c� si� na setki sze�ciennych lat �wietlnych mechasfer� -
paj�czyna jej
sektor�w i prz�se� przypomina armatur� niewyobra�alnego miasta.
Wszystko to ze�rodkowane jest wok� j�dra czarnego zapomnienia, mrocznej krynicy
nieprzebranego bogactwa.
Na kraw�dzi o�lepiaj�cego dysku, nie�wiadome tutejszej pogody, wiruje osobliwe
plamiste zniekszta�cenie w tkaninie przestrzeni i czasu. Niekt�rzy nazywaj� je
Klinem, gdy�
wbija si� g��boko, a inni okre�laj� mianem Labiryntu.
Wygl�da jak niewielkie za�amanie w wyj�cym szale�stwie. Tkwi�c na kraw�dzi
anihilacji, rozg�asza swoj� sztuczn� but�.
A jednak �yje. Py�ek orbituje bezustannie obok najstraszliwszej naturalnej
otch�ani w
Galaktyce: Zjadacza Wszystkich Rzeczy.
Otch�a� czasu
Stan wewn�trzny: miejsce bezchmurne i g�adkie, bez definicji:
- Mechaniczni si� skupiaj�, Nigel.
- Czujesz ich?
- Wyra�nie. Mog� si� teraz manifestowa� w wirach magnetycznych.
- S� cholernie sprawni.
- Wyczuwam ich. Nadci�ga co� z�ego.
- Dzi�ki za ostrze�enie, kochanie. Ale musz� wzi�� do galopu tego ch�opca,
Toby�ego,
a to zajmie troch� czasu.
- I tak nie m�g�by� nic dla mnie zrobi�.
- To a� nazbyt prawdziwe. - U�miechn�� si� bez cienia weso�o�ci.
- Dam ci zna�, je�li g�sto�ci energii zmieni� si� na gorsze.
Pokiwa� g�ow� i przestrze� bez definicji znikn�a.
By� z powrotem w pustym pokoju, siedzia� naprzeciwko m�odego cz�owieka i
pr�bowa� ubra� w s�owa bezgraniczny ci�g zdarze�, kt�ry doprowadzi� go do tej
chwili.
�...nie m�g�by� nic zrobi�...�.
Pami�ta�, �e kiedy�, dawno temu, us�ysza� to samo.
Sta� z Carlosem na spieczonej grani nagiej ska�y i patrzy� na r�wnin�. Nie by�
to �wiat,
tylko zwini�ta wok� siebie czasoprzestrze�. Jej niebo zakrzywia�o si� wysoko
nad mis�
nakrapianej suchorostami pustyni.
A jednak wyczuwa�, �e to miejsce nadawa�o si� do �ycia. Nadzwyczajny, stworzony
przez obcych azyl. Ziemia, powietrze, dziwaczne, ale daj�ce si� zaakceptowa�
ro�liny.
Rozmawiali o sposobie umo�liwiaj�cym �ycie w tym twardym, suchym miejscu,
skr�conym i tak �ywym, jak nie mog�a by� skr�cona i �ywa ska�a.
Carlos opowiedzia� niez�y kawa� i Nigel roze�mia� si�, odpr�ony i swobodny, a
potem nagle Carlos skoczy�, tr�caj�c ramieniem o jego rami�. Wzlecia�, z
odchylon� do ty�u
g�ow�, jakby patrzy� w niebo. Nigel zauwa�y� jego �artobliw� min�, gdy szybowa�
obok, a
potem run�� w d� i uderzy� twarz� w spieczon� gleb�. Nawet nie wyci�gn�� r�k,
�eby
z�agodzi� upadek. Ze�lizn�� si� kawa�ek i znieruchomia�.
Ha�as, od kt�rego si� to wszystko zacz�o, by� paskudny. Zupe�nie jak
skondensowany
z powietrza - mi�kkie �upni�cie, odg�os siekiery grz�zn�cej w spr�chnia�ym
pniaku.
Kiedy Carlos odrywa� si� od ska�y, co� unios�o si� z jego plec�w. Gejzer sk�ry i
spienionej krwi, kt�ry obryzga� ty� bluzy, gdy cia�o trzasn�o o ziemi�. Dopiero
p�niej Nigel
zrozumia�, �e dudnienie by�o zwart� eksplozj� energii elektromagnetycznej na
g��boko�ci
paru centymetr�w pod powierzchni� sk�ry.
Gdy przykucn��, �eby sta� si� jak najmniej widocznym celem, dostrzeg� Carlosa.
Wystarczy�o jedno spojrzenie. Zgi�ty w p� pobieg� zygzakiem mi�dzy poszarpanymi
g�azami, s�ysz�c zgrzytliwe brz�czenie zaw�aj�cego si� impulsu
elektromagnetycznego.
Za du�o otwartej przestrzeni, a za ma�o os�ony. Przypad� do ziemi i nie
zobaczy�, co
strzela�o. Carlos le�a� p�asko, bez ruchu.
Nic si� nie sta�o. �adnych dalszych impuls�w.
Czekaj�c, odtwarza� widziane obrazy. Bluzg r�owej krwi z k�ka wybitego wysoko
na kr�gos�upie, cztery centymetry poni�ej karku. Kilod�ule energii skupione w
miejscu
wielko�ci paznokcia.
Taka ilo�� energii za�atwi�aby spraw�, nawet gdyby trafi�a w biodro czy brzuch.
Wstrzelona z precyzj�, wysadzi�a w powietrze o�rodkowy uk�ad nerwowy, przeora�a
pot�nym ci�nieniem p�yn rdzeniowy - poryw wiatru zdmuchuj�cy �wieczk�, m�zg
czerniej�cy w przeci�gu milisekundy.
Carlos spad� jak k��b ga�gan�w. Mi�kkie, wilgotne mla�ni�cie, potem wiekuista
cisza.
Nigel podni�s� dr��c� r�k� i przygl�da� si� jej przez chwil�.
Przeczo�ga� si� wzd�u� grani. Impuls nadlecia� zza plec�w Carlosa, dlatego
pilnowa�
si�, �eby od tamtej strony zas�ania�y go ska�y. Dotar� do cia�a i zza
pobliskiego g�azu przyjrza�
si� twarzy. G�owa przekr�cona na bok, oczy nadal otwarte, z ust na such� ziemi�
s�czy�a si�
wilgo�. Najgorsze by�y oczy, patrz�ce w niesko�czono��, kt�rej nikt nie mo�e
ujrze� wi�cej
ni� jeden raz.
��egnaj, przyjacielu. Nie zawsze si� zgadzali�my, lecz przebyli�my razem
trzydzie�ci
tysi�cy lat �wietlnych. A teraz nie mog� dla ciebie nic zrobi�.
Co� si� poruszy�o po prawej stronie. Wyci�gn�� pistolet i strzeli�, ale cel
okaza� si�
paj�cz� kul� py�k�w. Wy�szy albo raczej lokalna manifestacja Wy�szego.
Kula zamigota�a, obr�ci�a si� i niskim, basowym g�osem rzek�a:
- Wyrazy ubolewania.
- Ty to zrobi�e�?
- Nie. Mechaniczna forma zwana modliszk�.
- A kim ty jeste�?
- Tego niepodobna okre�li�.
- Czy ta modliszka poluje te� na mnie?
- Ochroni� ci�.
- Nie wysili�e� si� dla Carlosa.
- Przyby�em troch� za p�no.
- Troch�?
- Musisz wybacza� b��dy. Jeste�my wyko�czeni, wszyscy.
- Cholernie wyko�czeni.
- Modliszki zebra�y Carlosa. Jest uratowany.
- Chcesz powiedzie�, zmagazynowany?
- Dla mechanicznych to oznacza to samo.
- Nie dla nas. My�la�em, �e b�dziemy bezpieczni w tym miejscu, w tym mateczniku.
- �adne miejsce nie jest bezpieczne. To jest mniej niebezpieczne.
- Co mo�e zabi� modliszk�?
- Nie mog�e� nic zrobi�.
Nigel Walmsley przekl�� py�kow� chmur�, daj�c upust z�o�ci.
- Nie mog�e� nic zrobi� - mrukn�� do siebie.
- Nie roztrz�saj przesz�o�ci.
W jego sensorium rozbrzmia� kruchy g�os Nikki.
- Jest jej tak wiele.
- Po�wi�� wi�cej uwagi temu m�odemu cz�owiekowi. On jest kluczem do naszego
ratunku.
- Zestarza�em si�, zestarza�em... - westchn�� Nigel.
- B�d� nosi� podwini�te spodnie - tak, znam ten wiersz. Odpu�� sobie, Nigel!
Pokiwa� g�ow� i wypad� z wewn�trznej przestrzeni g�adkiej pustki. Przyjemnie
by�o
wycofywa� si� do tej ch�odnej, wewn�trznej krypty. Panowa�a tam cisza porz�dnej,
staro�wieckiej biblioteki, gdzie wi�kszo�� ludzi by�a ksi��kami.
W takim razie, niech b�dzie. Z powrotem w ziarnisty, realny, rozkosznie
niebezpieczny.
Cz�� pierwsza
ZDUMIEWAJ�CE RUINY
1. Po�owa bezmiaru
Starzec usiad� i opowiedzia� m�odzie�cowi histori�. Jak wszystkie inne, by�a
d�uga i
zawi�a, okraszona w�asnymi upi�kszeniami i niezdarn� logik�, podobna do �ycia.
- Co to za miejsce? - zapyta� Toby. - Ta g�ra?
Nigel Walmsley odchyli� si� w siatce, kt�ra dostosowa�a si� do jego kszta�t�w.
By�
nagi, obci�gni�ty wysuszon� sk�r�. Beczkowata klatka piersiowa z obr�czami �eber
nadal
wygl�da�a imponuj�co, chocia� z wiekiem zmizernia�.
Osi�gn�� faz�, kiedy �ycie redukuje cz�owieka do zasadniczych cz�ci.
Opakowanie:
sk�ra szara niczym papier u rze�nika. Mi�nie jak motory ulokowane w bry�ach
wzd�u�
ko�ci-d�wigar�w. Guzowate �okcie i kolana, tak okr�g�e, jakby zawiera�y
naoliwione �o�yska
kulkowe. Wystaj�ce pod suchym pergaminem sk�ry gniazda na ramionach i biodrach.
Niebieskie rozbiegane oczy, l�ni�ce jak mika w bezw�osej twarzy. Szcz�ki
wyrze�bione
ponad chud� szyj�. Wysokie ko�ci policzkowe wystaj�ce niczym ostrza nad
cienkimi,
bladymi wargami. Psotny, dziwaczny u�miech.
- Potocznie zwana jest G�r� Magnetyczn�, cho� ja mam dla niej bardziej osobist�
nazw�.
- Pochodzisz z jakiej� planety blisko Prawdziwego Centrum?
- Nie, jestem z Ziemi.
- Co? Wcze�niej m�wi�e�, �e nale�ysz do rodziny Angoli. Ja...
- �artowa�em. W moich czasach nie by�o rodzin w twoim rozumieniu. Angole
tworzyli nar�d - co� du�o wi�kszego.
- O ile wi�kszego? - Toby oczywi�cie s�ysza� wzmianki o Ziemi, ale nazwa ta
pochodzi�a z czas�w antycznych. Straci�a znaczenie. Prawdopodobnie by�a tylko
legend�, jak
raj czy Rzym.
- W�tpi�, czy wszystkie rodziny, kt�re �yj� w Centrum Galaktyki, stanowi�
dziesi�t�
cz�� narodu Angoli.
- By� tak liczny?
- Oczywi�cie, trudno oceni�. W CzaPrze jest mn�stwo warstw, fa�d i zakamark�w.
- Angole musieli by� pot�ni.
Walmsley �ci�gn�� usta, rozbawiony.
- Uhum. Niestety, g��wnie przez pot�g� �wiata.
Toby nie mia� poj�cia, ilu ludzi prze�y�o eksterminacj�, kt�r� widzia� na w�asne
oczy.
Przyby� tutaj po d�ugiej podr�y; ucieka� przed zmechami. Przez ca�y czas zmechy
wycina�y
w pie� wszystkich ludzi, kt�rych mog�y znale��. Masakra ta przypomina�a mu o
ucieczce po
Kl�sce, o upadku Cytadeli Bishop�w: o pejza�u nieustannego umierania.
Ale skala obecnego pogromu nie mia�a sobie r�wnych. Polowanie na ludzi takim
kosztem energii by�o czym� niezwyk�ym. Zazwyczaj zmechy nie przejmowa�y si�
lud�mi;
uwa�a�y ich za szkodniki, nic wi�cej. Tym razem wyra�nie polowa�y na niego,
dlatego tak
bardzo ci��y�a mu pod��aj�ca jego �ladem �mier�. Powoli zaczyna� zdawa� sobie z
tego
spraw�.
- Uhum. - Walmsley wygl�da� na spi�tego, zmarszczki wok� oczu znacznie mu si�
pog��bi�y. - Zawsze uwa�a�em, �e Angoli by�o zbyt wielu, innych zreszt� te�.
- Rodzina Angoli musia�a by� ogromna.
- Rozmna�ali�my si� do�� szybko. Nie mieli�my promieniowania, na jakie tutaj
jeste�cie nara�eni.
- Ojciec powiedzia�, �e jeste�my przed nim zabezpieczeni.
- Majsterkowanie genetyczne ma swoje granice. Kom�rki organiczne z �atwo�ci� si�
rozpadaj�. To element ich pi�kna, powa�nie. Dzi�ki temu szybciej si� rozwijaj�.
- Wi�ksza cz�� naszej Cytadeli kry�a si� pod powierzchni�, �eby...
- Oczywi�cie, to pomog�o. Ale martwe p�ody, deformacje... Ko�cista twarz
Walmsleya
zmarszczy�a si� od bolesnych wspomnie�.
- C�, jasne, takie jest �ycie.
- �ycie w pobli�u tej piekielnej dziury, prawda?
- Zjadacza? - Toby dorasta� w s�siedztwie Zjadacza, p�on�cego oka otoczonego z��
czerwieni� i ponurym wypalonym br�zem, tak jasnego jak s�o�ce �nie�nika. - �ycie
w jego
pobli�u by�o ca�kiem zwyczajne.
Walmsley roze�mia� si�; nie by� to starczy chichot, jakiego Toby m�g� si�
spodziewa�.
- Wierz mi, s� lepsze okolice.
- �nie�nik jest dla mnie zupe�nie dobry - rzuci� ch�opak obronnym tonem.
- Ach, tak. Sami dali�my szachowe rodziny temu dobremu �wiatu, pami�tam.
- Dali�cie? Wy?
- Jestem starszy, ni� sobie wyobra�asz.
- Ale nie mog�e� by�...
- Mog�em i jestem. Oczywi�cie, troch� spraw naci�gn��em. Musia�em. Wyrasta�em
przy samym dnie tego stromego gradientu grawitacyjnego, wzd�u� elastycznej linii
czasu...
- Czego...?
- Przepraszam, to dawny spos�b m�wienia. Chodzi mi o to, �e CzaPra jest
stabilnym
punktem. Znajdujemy si� w opadaj�cym odga��zieniu, gdzie czas p�ynie bardzo
wolno. Ja...
- Wolno? - Mo�e w�a�nie dlatego Toby mia� problemy z wewn�trznym zegarem.
Kiedy oddala� si� od Argo, jego systemy sp�nia�y si� w stosunku do pok�adowych.
Nie
potrafi� odgadn�� przyczyny. Odruchowo sprawdzi� czas, mrugaj�c i zerkaj�c w d�
k�cika
lewego oka: 14.27.33. - Jak� miar�?
- Trafna uwaga. Mierzony wzgl�dem p�askiej czasoprzestrzeni na zewn�trz, daleko
od
czarnej dziury.
- Wi�c jest to swego rodzaju przechowalnia czasu?
- W rzeczy samej. Mo�na by rzec, �e ja si� tutaj przechowa�em. G��boko w CzaPrze
jest te� wiele innych rzeczy.
- Kiedy to zrobi�e�?
Toby pr�bowa� umiejscowi� tego wysuszonego starca w legendarnym panteonie
rodziny Bishop�w, ale ju� sam pomys� budzi� �miech. M�czy�ni i kobiety, kt�rzy
za�o�yli
rodziny na samym pocz�tku Oklapni�cia, byli m�drzy i dalekowzroczni. Lepsi od
�yj�cych
dzisiaj, to by�o ca�kiem jasne. I na pewno nosili ubrania.
- Przed Oklapni�ciem. Du�o wcze�niej. Sp�dzi�em sporo czasu g��boko w
zakonserwowanych odga��zieniach, pozwalaj�c czasowi p�yn�� na zewn�trz.
- A wi�c tak naprawd� nic nie robi�e�?
- Je�li chcesz wiedzie�, czasami wychodzi�em na zewn�trz. Do wczesnych
kandelabr�w, gwoli �cis�o�ci. A podczas ostatniej wycieczki zajrza�em do kilku
�wiat�w.
Toby parskn�� pogardliwie.
- I my�lisz, �e to prze�kn�? - Jego aspekty pr�bowa�y zasypa� go dodatkowymi
informacjami, ale ju� mia� wystarczaj�cy zam�t w g�owie.
Walmsley ziewn��. Nie by�a to reakcja ura�onej niewinno�ci, jakiej Toby m�g�
oczekiwa� po do�wiadczonym �garzu.
- Mam to gdzie�.
Opad�o go nag�e podejrzenie.
- By�e� w Wielkich Czasach?
- Tak je nazywaj�. Owszem. Wcale nie by�y takie wielkie, powa�nie.
- Wtedy my rz�dzili�my, prawda? - By� to sta�y motyw niezliczonych opowie�ci z
dni
Cytadeli Bishop�w. Ludzko�� triumfowa�a. Potem nast�pi� upadek, Oklapni�cie, a
p�niej
by�o jeszcze gorzej.
- Bzdura. Szczury w norze, nawet wtedy. Szczury nieco wy�szej klasy.
- M�j dziadek powiedzia�...
- Legendy s� tworami wyobra�ni, pami�taj.
- Ale musieli�my by� wielcy, naprawd� wielcy, �eby zbudowa� kandelabry.
- Jeste�my sprytnymi szczurami, przyznaj�. I to wszystko.
Nie pr�buj�c ukry� niedowierzania, Toby zapyta�:
- Ty pomog�e� je zbudowa�? Odwiedzi�em jeden z nich - by� zaminowany.
Opuszczony, pewnie, ale pi�kny, wielki i...
- Czarna robota wykonana zosta�a przez innych, z Ziemi.
Toby parskn�� z niedowierzaniem. Walmsley zerkn�� na niego krzywo.
- My�lisz, �e wystawiam ci� do wiatru?
- Co to znaczy?
- �e mydl� ci oczy. - Pomarszczon� twarz rozja�ni� szeroki u�miech.
Toby z pow�tpiewaniem �ci�gn�� brwi, podni�s� r�k� do oczu.
- To znaczy, �artuj�.
- Aha. Ale... Ziemia jest legend�.
- Mniej wi�cej prawda, lecz niekt�re legendy maj� jaki� sens. Te legendy
dotyczy�y
drugiej fali, a my tworzyli�my pierwsz�. Cala cholerna flota czerpakowc�w,
lepszych ni�
statek zmech�w, na kt�rym si� przywlekli�my. Sprytne szczury.
Toby powoli pokiwa� g�ow�. Czemu ten zasuszony pryk mia�by k�ama�?
A zatem to Ziemcy zbudowali kandelabry? Mo�e ostatecznie nie byli mitycznym
ludem. Prawdopodobnie kierowali wszystkim w Wielkich Czasach. P�niej pewnie
te�. Ale z
pewno�ci� nie ten pomarszczony pokurcz.
- Uhu. A wi�c w kandelabrach jest ziemska technika.
- Eklektyczna technika, prawd� m�wi�c; zmechowa, pochodzenia ziemskiego.
Mn�stwo rzeczy po��czonych do kupy.
- Przez kogo? - Toby nadal nie by� pod wra�eniem s��w tego kar�a.
- Przez nas, ludzko��. Przypuszczam, �e Ziemcy, kt�rzy nap�yn�li w drugiej fali,
nale�eli jeszcze do tego samego gatunku co my. Ale... - dziwna melancholia
przemkn�a po
jego twarzy - byli ju� nieco inni. Du�o lepsi.
- Lepsi pod wzgl�dem techniki?
- Nie tylko. Byli imponuj�cy... nie, to s�owo nie oddaje w pe�ni ich wielko�ci.
Czynili
cuda za pomoc� ogromnej r�norodno�ci sprz�tu, jaki przej�li... jaki
przej�li�my... na
przestrzeni stuleci. To znaczy, robili to inni. Mnie jaki� czas temu zm�czy�a
technika.
Toby prychn�� pogardliwie.
- Dla Bishop�w orientowanie si� w technosztuczkach jest tym samym co oddychanie.
- Mniej wi�cej prawda, na planetach. Druga fala Ziemc�w, jak ich nazywacie, by�a
wa�niejsza, zauwa�. Moja �ona Nikka mawia�a, �e mamy bezmiar problem�w, a Ziemcy
dostarczyli nam po�ow� rozwi�za�.
Toby nie by� przyzwyczajony do �art�w wyg�aszanych z kamienn� twarz�.
Bishopowie nale�eli raczej do typu, kt�ry spontanicznie t�ucze si� po udach.
- Nale�ysz wi�c do rodu Angoli - przyzna� niech�tnie. �aden pryk nie b�dzie go
nabiera�, ale co� wreszcie kaza�o mu uwierzy�, �e Walmsley pochodzi z Ziemi.
Mo�e to, �e
staremu wcale nie zale�a�o, �eby mu uwierzy�.
- Druga fala przewy�sza�a nas liczebnie, a zmechy nieodmiennie ich
dziesi�tkowa�y.
- Nawet wtedy?
- Zawsze i wsz�dzie. Mieli�my par� przej�ciowych okres�w wsp�pracy, ale co
najwy�ej byli�my tolerowani. Przez pewien czas mogli�my porusza� si� do��
swobodnie w
pobli�u Prawdziwego Centrum. Dali nam w ko��, gdy tylko nas zauwa�yli. Niekiedy
mogli�my liczy� na pomoc Starych. Nie zawsze, lecz to by�o decyduj�ce.
- Starych?
- To forma inteligencji wywodz�ca si� z gliny.
- Z gliny? Z ziemi?
- Z magazynu energii elektrostatycznej w glinianych korytach z roztworami soli.
Przypuszczam, �e z dawnych brzeg�w morskich.
Toby zirytowa� si�.
- Mo�e i jestem got�w uwierzy�, �e pochodzisz z Ziemi, ale �yj�ca ziemia?
My�lisz
pewnie...
- Oni nastali pierwsi. Rzu� okiem.
W sensorium Toby�ego zamigota� tr�jwymiarowy wykres. Ch�opak podzieli� go na
sekcje, �eby odczyta� w dw�ch wymiarach, kt�re zredukowa�y niuanse do prostego
diagramu.
- Z�o�ono��?
- Specjalistyczne okre�lenie brzmi �z�o�ono�� struktury�. Gliny tworzy�y
skomplikowane kratownice, kt�re mog�y si� replikowa�. Zbiera�y pr�dy
piezoelektryczne,
nap�dzane przez ci�nienie w kryszta�ach. P�niej pozwoli�y algom chwyta� �wiat�o
s�oneczne. Odci�ga�y energi� jak farmerzy.
Toby nie wiedzia�, co o tym my�le�.
- Wi�c... Starzy to �ywa ziemia?
- W po��czeniu ze strukturami magnetycznymi, tak. Troch� trudno opisa� ten
pradawny maria�. Oczywi�cie mia� miejsce dawno temu.
Toby patrzy� na ogromne ery reprezentowane przez linie proste. Biologiczne
istoty
nasta�y po glinach, przecinaj�c �kr�lestwo magnetyczne�, a dalej bieg�y
intryguj�ce kreski
opatrzone nazw� �ziemskie biologiczne�. O �memach� i �kenach� nic nie wiedzia�.
Z osi
czasu domy�la� si�, �e to wszystko rozpocz�o si� ponad dwana�cie miliard�w lat
temu, wraz
z - z czym? Z ca�ym wszech�wiatem?
Wstrz��ni�ty implikacjami prostego diagramu, nie ryzykowa� zapuszczania si� w
inne
wymiary, kt�re rozszerza�y ten prosty 2D wzd�u� osi �zdatno�ci�, �g��bi modelu�,
�netpleksu� i innych, kt�rych nazw nawet nie umia� przeczyta�. Lepiej trzyma�
si� czego�
prostszego.
- A zatem... jak si� tu dosta�e�?
- Prawd� m�wi�c, ukrad�em statek. Zmechowy, szybki kr��ownik.
Toby nigdy nie s�ysza� o r�wnie zuchwa�ym wyczynie. Bishopom z trudem
przychodzi�o korzystanie nawet ze starego ludzkiego statku Argo.
- Ukrad�e� go? I jakby nigdy nic wlecia�e� do Prawdziwego Centrum?
- Hmm, nie ca�kiem. - Oczy Walmsleya wydawa�y si� patrze� gdzie� daleko. -
Pos�uchaj, jak to by�o.
2. Miejsce z�ych bog�w
Musisz przede wszystkim pami�ta�, �e wlekli�my si� noga za nog� w tym
przestarza�ym statku zmech�w. Okropnie wolno w por�wnaniu z tymi, kt�re teraz tu
zasuwaj�. Nap�d czerpakowy, wielka niebiesko-bia�a kita biegn�ca przez kosmos
prosto jak
strza�a.
By� du�o lepszy ni� nasz ziemski statek, sklecony napr�dce stary Lansjer. Butna
nazwa, ale zapuszczanie si� nim do pobliskich gwiazd przypomina�o wypraw�
Indian,
pr�buj�cych w ��dkach z brzozowej kory zeksplorowa� Europ�. Pod g�rk�,
historycznie i
technicznie.
Widzisz, zmechy dobrze nas wybada�y. Zawita�y do Uk�adu S�onecznego dawno
temu, miliony lat wstecz. Jaki� czas wcze�niej �ycie oparte na w�glu stoczy�o z
nimi bitw� w
pobli�u Ziemi. Prawdopodobnie w obronie planety, kiedy naczelne dopiero
zaczyna�y
mozolnie wspina� si� na poziom �homo sap�w�.
Na ksi�ycu zosta� zniszczony statek i st�d wiedzieli�my, �e konflikt mia�
miejsce na
d�ugo przed nastaniem ludzi. Moja �ona Nikka by�a na tym statku. Ja zjawi�em si�
tam
p�niej. Dawne dzieje.
Razem wyruszyli�my na pierwszym ludzkim statku mi�dzygwiezdnym Lansjerze.
Zostali�my zaatakowani przez zmechy. Ledwo�my prze�yli.
Potem dopisa�o nam szcz�cie, ukradli�my statek zmech�w.
�Ach! Niefrasobliwe niedom�wienie, jak�e angielskie. W rzeczywisto�ci by�y dwa
zastraszone gatunki obcych, kryj�ce si� pod lodem tamtego �wiata. Istoty widz�ce
elektromagnetycznie w przedziale mikrofal. Okaza�o si�, �e to one wys�a�y statek
- wrak
znaleziony na naszym ksi�ycu, ten, kt�ry zbada�em, przez kt�ry zosta�em
zmieniony. Tak
bardzo chcia�em wiedzie�, jacy byli, jak my�leli.
Ale by�y te� inne. Podobne do wieloryb�w, sun�ce majestatycznie przez mroczne
g��bie, ogrzewane przez radioaktywny rdze� zmontowany w j�drze ksi�yca.
Wszystkie niewiarygodnie odmienne, a jednak wszystkie sprzymierzone przeciwko
zmechowi Dozorcy, kt�ry majaczy� gro�nie na g�rze. Dwa obce gatunki plus
bezustannie
trajkocz�ce szympansy razem zaatakowa�y Dozorc� i podbi�y go. Teraz wydaje si�
to takie
�atwe...�.
Uhum? Och, przepraszam, zamy�li�em si�. Statek zmech�w?
Wyposa�yli�my go w nasz sprz�t, w aparatur� do podtrzymywania �ycia - wszystko,
co zachowa�o si� po ataku zmech�w na Lansjera. Odwalili�my kawa� ci�kiej
roboty.
Brawo. Co dalej?
Tkwili�my blisko naszej ojczystej gwiazdy. Wi�ksza cz�� za�ogi - to znaczy
wi�ksza
cz�� tych, kt�rzy prze�yli - chcia�a wraca� do domu.
Nie widzia�em w tym sensu. By�em ju� w�wczas do�� stary, �eby mie� niewiele do
stracenia. I niewiele zostawi�em na wspania�ej starej Ziemi - ani dzieci, ani
nawet bliskich
krewnych.
Ale wiedzieli�my, �e Ziemia ju� zosta�a zaatakowana przez zmechy. U�y�y
przemy�lnej broni, zrzuci�y do naszych m�rz obcych podobnych do ryb. Czy
powinni�my
pospieszy� z pomoc�?
...O rany! Ile� spor�w to wywo�a�o. Musia�em przyzna�, �e inni maj� racj�,
ratowanie
ojczystego �wiata i tak dalej. Poszli�my na kompromis. Zbudowali�my statek-robot
z
kawa�k�w zmech�w. Sprytnie. Potem zapakowali�my go do pe�na zmechtechnik�. Niech
Ziemia skorzysta z ich sztuczek, wykombinowali�my.
Niekt�rzy chcieli lecie� na ratunek. Klasyczny wagnerowski gest - mn�stwo
emocji,
zero rozs�dku. Zbyt ryzykowne.
I tak wys�ali�my ku Ziemi statek pe�zn�cy z pr�dko�ci� jednej dwudziestej
pr�dko�ci
�wiat�a. Mam wra�enie, �e mogli�my lepiej si� postara�.
Prawd� powiedziawszy, chcia�em tam zosta�, rozmawia� z tymi dwoma gatunkami
stale �yj�cymi pod lodem ksi�yca. Ale inna frakcja...
Nikka i ja mieli�my sprzymierze�c�w w�r�d za�ogi. Nienawidzili�my zmech�w,
chcieli�my co� zrobi�. Rozwi�za� t� zagadk� do ko�ca. Dlatego postawili�my �agle
i w drog�
- je�li to okre�lenie obejmuje przyspieszenie do pr�dko�ci ciut mniejszej od
pr�dko�ci
�wietlnej.
Prosto ku �rodkowi. Do Centrum.
Dotarcie tam zaj�o prawie trzydzie�ci tysi�cy lat - mierzonych w ramie
spoczynkowej
Galaktyki. Tym, co niekt�rzy nazywaj� �prawdziwym� czasem. Wiesz, wszystkie
inercyjne
ramy tak naprawd� s� r�wnowa�ne. Udowodnili�my to. Jedyna r�nica polega�a na
tym, �e na
naszym statku zegary tyka�y wolniej. Poza tym byli�my w stanie zimnego snu.
Ja odbiera�em to tak, jakbym ucina� sobie kilka przyjemnych popo�udniowych
drzemek, przerywanych tylko na badania medyczne i wys�anie paru wiadomo�ci. No i
na
napraw� r�ne rzeczy, gdy przychodzi�a moja kolej patrolowania statku. Samotne
do�wiadczenie. Moi przyjaciele byli sztywni, zamarzni�ci. Ja tu�a�em si� po
skradzionej,
obcej maszynie, p�dz�cej korytarzem relatywistycznych refrakcji jak w tunelu
wy�o�onym
t�czami. Do�� frapuj�ce, lecz i przera�aj�ce, niezale�nie od tego, na ile
zg��bi�o si� fizyk�.
Mia�em osprz�t, istne cudo - podczerwony nadajnik. Mniej wi�cej co tysi�c lat
wysy�a�em wiadomo�ci na Ziemi�. Informowa�em �na bie��co� o wszystkim, co
znajdywali�my. Mas� danych plus par� s��w otuchy. Mia�em nadziej�, �e nadal tam
s�,
powa�nie. W tamtym czasie wydawa�o si� to ma�o znacz�cym gestem, dopiero du�o
p�niej
okaza�o si�, jak bardzo by�o wa�ne.
Potem, presto physico - Centrum, rozjarzone jak ordynarna reklama za oknem. Te
zmechowe urz�dzenia s� ca�kiem wygodne. Cz�owiek si� zastanawia, czy ich
projektanci je
doceniaj�. Szkoda, gdyby zosta�y zmarnowane dla stworze�, kt�re nie umiej�
napawa� si�
rozkoszami, jakich mog� dostarcza�.
Centrum? C�, dzisiaj nie widzisz go w taki spos�b, w jaki ja je widzia�em.
Starzy ju�
tam byli, bardziej widoczni ni� teraz.
P�yn�li�my rw�cym ku �rodkowi potokiem, jeszcze bardziej zwi�kszaj�c pr�dko��.
Centrum by�o wiecznym fajerwerkiem. Nad nim, wyginaj�c si� niczym ogromny �uk
triumfalny, wisia�a spleciona rzeka ognia. Tryskaj�ca z�otem, oran�em i siarkow�
��ci�.
Gro�ny, cudowny widok. Potencja� grawitacyjny czarnej dziury, wyra�ony w postaci
rubinowo gor�cego gazu, w��kien plazmy, rozb�ysk�w d�ugich na rok �wietlny.
Spodziewa�em si� tego. Ziemski Very Large Array ukazywa� d�ugie, zakrzywione
�uki, kt�re przecina�y p�aszczyzn� Galaktyki. W odleg�o�ci setek lat �wietlnych
od
Prawdziwego Centrum. By�y te� inne przejrzyste koronki - wszystkie o�wietlone
przez
gigantyczne pr�dy.
Galaktyczne neony, os�dzili specjali�ci. Ale dlaczego takie cienkie i wyd�u�one?
Niekt�re na kilkaset lat �wietlnych d�ugo�ci i ledwo p� roku �wietlnego
szeroko�ci.
Gdy si� zbli�yli�my, zobaczyli�my te w��kna - nie w falach radiowych, lecz
optycznie. Osza�amiaj�ce. Takie czyste, tak us�u�nie uporz�dkowane. Czy mog�y
by� jakim�
kolosalnym �r�d�em mocy? Korytarzem transportacji, niewyobra�alnym rodzajem
drogi
szybkiego ruchu? Co - albo kto - potrzebowa�o tyle miejsca, �eby si� porusza�?
Wisia�y na niebie jak wielkie r�owe og�oszenia. Ale po co? Monument religijny?
Obcy odpowiednik krucyfiksu, opromieniaj�cy ca�� Galaktyk� wieczn� obietnic�?
Rozwa�ali�my te mo�liwo�ci, gdy statek - wielki klamot, ogromny w por�wnaniu z
Lansjerem - przeorywa� si� przez mroczne chmury py�u i gor�ce regiony
powstawania
gwiazd, pr�c naprz�d uparcie i szybko, jak stary pies wreszcie wracaj�cy do
domu. Jego
sprz�t nawigacyjny by� prosty, nastawiony na lot ku Prawdziwemu Centrum.
Pomy�l nad tym. By�o to jedno z ich standardowych miejsc przeznaczenia.
�atwo zobaczy� dlaczego, patrz�c wstecz. Skupienie energii. Blask �wiat�a.
Protonowa papka. Ogromne pr�dy plazmy. Miejsce jak znalaz� dla g�odnego zmecha.
Koryto
z �arciem.
Najcz�ciej my�la�em o Prawdziwym Centrum jako o swego rodzaju szkatu�ce z
klejnotami. Z gwiazdami zapakowanymi i p�on�cymi jak szmaragdy, rubiny, gor�ce
szafiry -
kr���ce karnie wok� czarnej dziury, kt�ra dawno temu wyjad�a wstr�tny py�,
pozostawiaj�c
ten ol�niewaj�cy zbi�r kosztowno�ci.
Przynajmniej tak my�leli astronomowie. Nigdy nie ufaj teoriom, m�j ch�opcze,
je�li
zosta�y wymy�lone przez typk�w pracuj�cych w biurach.
Co? Ach, biura s� klitkami, w kt�rych pracuj� ludzie - nie, nie fizycznie, nie
podnosz�
nic ci�kiego, nic w tym stylu, bardziej jak... dajmy temu spok�j, dobrze?
Widzisz, zapomnia�em, �e gdy kilka milion�w gwiazd t�oczy si� w promieniu paru
lat
�wietlnych, nieuniknione s� kolizje, tarcia i mn�stwo od�amk�w.
Gdy si� zbli�yli�my, zobaczyli�my tak� zadym�. T�uste, rozkolebane gwiazdy
nadyma�y si� niczym rozz�oszczeni bogowie, wypluwaj�c czerwone j�zory. Potomstwo
straszliwych maria�y, do kt�rych dochodzi�o, kiedy dwie gwiazdy zderza�y si�,
stapia�y i
wszczyna�y awantur�.
Mog�e� zobaczy� inne, o krok od awantury - kr���ce wok� siebie, wymieniaj�ce
p�tle
gazu niczym obelgi. Zdarza�y si� te� gorsze przypadki, gdy zobaczyli�my
zewn�trzny skraj
dysku akrecyjnego. Rozdarte gwiazdy, wylewaj�ce si�, wytapiaj�ce w fuzyjnych
kroplach.
Zapala�y ciemne, orbituj�ce masy okruch�w, kt�re strzela�y p�omieniem jak
male�kie
karmazynowe g��wki zapa�ek w brudnym worku z w�glem.
W�r�d tego wszystkiego by�y gwiazdy najdziwniejsze ze wszystkich. Szybkie. Ka�da
na wp� zakryta przez p�kolist� mask�. Maska wysy�a�a podczerwie� i dopiero po
jakim�
czasie zrozumia�em, o co tu chodzi.
Widzisz, p�kolista maska wisia�a w sta�ej odleg�o�ci od gwiazdy. Unosi�a si� na
�wietle, si�a ci�ko�ci r�wnowa�y�a skierowane na zewn�trz niewielkie ci�nienie.
Odbija�a z
powrotem po�ow� strumienia gwiazdy - zwraca�a ciep�o do paleniska. To sprawia�o,
�e biedna
gwiazda wyrzuca�a efektowne �uki i strumienie masy. O co prawdopodobnie
chodzi�o.
�wiat�o ucieka�o swobodnie z jednej strony. Maska skupia�a je po drugiej. Taki
uk�ad
spycha� gwiazd� w kierunku maski. Ale mask� wi�za�a z gwiazd� grawitacja.
Dostosowywa�a
si�, zachowuj�c w�a�ciw� odleg�o��. Nieszcz�sna gwiazda mog�a wyrzuca� �wiat�o
tylko w
jednym kierunku i przesuwa� si� w przeciwn� stron�.
Kto� zagania� te gwiazdy jak stado baran�w. Maski przemieni�y je w silniki
fotonowo-
termoj�drowe. Powolne, ale efektywne. I stado kierowa�o si� ku dyskowi
akrecyjnemu.
Kto� pomaga� zaspokoi� apetyt czarnej dziury.
Kto m�g� to robi�? Wtedy nie by�o czasu na dociekanie.
Zbli�ali�my si�. Rozgrzewali�my. By�o cholernie, okropnie gor�co.
I teraz, po tych wszystkich latach, odbiorniki statku o�y�y. Szczebiotanie,
popiskiwanie, g�szcze o�lepiaj�co szybkich kod�w.
Wyra�nie by�y to sygna�y przeznaczone dla zmech�w, kt�re kierowa�y statkiem. Jak
powinni�my odpowiedzie�?
Nadal nie byli�my zdecydowani, gdy dotar�a do nas oczywista prawda. Statek nie
tylko przewozi� zmechy. On by� zmechem.
Wozi� zmechy wy�szych rz�d�w, jasne. Ale mimo wszystko by� cz�onkiem plemienia.
W miar� zbli�ania si� do Centrum mieli�my coraz mniejszy wyb�r. Mocno
przyhamowali�my. Gardziel magnetyczna, przy kt�rej statek wygl�da� jak karze�,
skurczy�a
si�, a potem przekrzywi�a, wi�c nadlatuj�ca plazma uderza�a w nas pod k�tem.
Obr�ci�a ca�y
statek - nigdy nie s�ysza�em takiego j�cz�cego, trzeszcz�cego, zgrzytliwego
manewru.
Najwidoczniej zmechy nie by�y wra�liwe na akustyk�.
Niemal pog�uchli�my. Trwa�o to tydzie�.
Ale zadzia�a�o. Statek odwr�ci� si�, dzi�b znalaz� si� w miejscu rufy. Ten
wsteczny
przep�yw uchroni� nas przed �mieciami na drodze - spali� je w popi�, rozgotowa�
na jony
wykorzystane przez nap�d.
Gardziel by�a teraz za nami, ale linie pola magnetycznego �ci�gn�y cz��
otaczaj�cych nas okruch�w i upycha�y je w paszczy wielkiego, opas�ego statku.
Fuzyjne
komory spalania grzechota�y p�ytami kad�uba, rozgrzewa�y powietrze. Na szcz�cie
nasze
systemy podtrzymywania �ycia da�y sobie rad�.
Istny cud, zwa�ywszy na okoliczno�ci. Mieli�my mn�stwo mocy, wi�c
podrasowali�my klimatyzacj�. Kawa� ci�kiej roboty w dusz�cym ukropie. K�opot
by� w tym,
gdzie wyrzuci� nadmiar ciep�a? Ch�odnie nie likwidowa�y ciep�a, tylko je
przemieszcza�y.
Wreszcie postanowili�my wykorzysta� bro� zmech�w. By�y to lasery, ale wygl�da�y
jak jakie� potwornie wielkie rury kanalizacyjne. Ogromne, opas�e urz�dzenia.
Sztuczka z laserami polega na tym, �e wydalaj� ciep�o lepiej ni� cokolwiek
naturalnego. W �argonie wy�sza temperatura luminancyjna. �eby odda� energi�
otoczeniu,
trzeba mie� co� gor�tszego od niego. Lasery nadaj� si� do tego idealnie. I tak
wrzucili�my
nadmiar ciep�a przyspieszenia ujemnego w konwertory. A potem w nap�dy samych
laser�w.
Statek zacz�� wystrzeliwa� wi�zki tn�cej mocy, zu�ywaj�c nasz� energi�.
Sprawi�o to, �e stali�my si� jeszcze bardziej widoczni. I przera�eni. Czy nasz
statek
meldowa� swoim zwierzchnikom, �e ma szkodniki na pok�adzie? My, poszukiwacze
przyg�d,
czuli�my si� cholernie mali.
Zwolnili�my mocno - do p�tora przyci�gania ziemskiego. Ryzykowne. Przypomina�o
to bardzo oty�o�� bez przyjemno�ci dochodzenia do takiego stanu. Ustawili�my
cysterny i
zrobili�my baseny z wod�. Unosili�my si� tam ca�ymi dniami, �eby uciec przed
ci�arem.
Wreszcie widok si� oczy�ci�. Po zwolnieniu nap�d fuzyjny osi�gn�� stan wysokich
energii. Optycznie pi�ropusz sta� si� przejrzysty, mogli�my wi�c patrze� przez
niego.
Najpierw w czerwieni - to dziwne widzenie.
I wtedy wyra�nie zobaczyli�my �mier�, ca�y wielki mur �mierci p�dz�cy spiesznie
w
nasz� stron�.
A jak to by�o...
3. Mysz ko�cielna
- Jak pr�ba picia z cholernego w�a stra�ackiego - powiedzia� Nigel.
- O co chodzi? - Nikka nadal by�a szczup�a i blada, ale jej rozbawione czarne
oczy
l�ni�y inteligencj� niczym �ywe szklane kulki.
- Przerabianie tych cholernych danych. - Nigel wyci�gn�� szyj�, �eby ujrze� ca��
�cian�. Po�yskliwe powierzchnie nachyla�y si� pod k�tami przecz�cymi logice, na
tajemnicz�
mod�� zmech�w.
Po nich przesuwa�y si� r�ne widoki otaczaj�ce statek. Jaskrawe fontanny
zjonizowanego gazu. Ob�oki molekularne, atramentowoczarne w j�drach, z
p�omieniami
igraj�cymi na zniszczonych pow�okach. Promienne gwiazdy z otulaj�cymi je
pal�cymi
k��bami z�ego gazu.
A wprost przed dziobem mur w�ciek�ej masy wylewaj�cej si� z Prawdziwego
Centrum Galaktyki. P�yn�a w ich stron�.
- Jak pozosta�o�� po supernowej - rzuci�a Nikka znad swojej konsoli. Upar�a si�,
�eby
pracowa�. Japo�skie dziedzictwo, powiedzia�a, sta�e uzale�nienie od har�wki.
Nigel
u�wiadomi� sobie, �e kiedy kocha si� kobiet�, to z ca�� reszt� bierze si� jej
obsesje. Podobnie
ona mia�a z nim. I jego zdaniem wychodzi�a na tym znacznie gorzej. Nie�atwo by�o
z nim
wytrzyma�.
Zmarszczy� brwi.
- Wygl�da to jak r�ka Boga, wyci�gni�ta do pacni�cia muchy.
- Taka teoria nie przysz�a mi do g�owy.
- Wydaje si� prawdopodobna. Patrz, nadci�ga ca�kiem szybko.
- Dopplery wykazuj� mn�stwo wodoru poruszaj�cego si� z pr�dko�ci� blisk�
czterystu
dwudziestu kilometr�w na sekund� - odczyta�a suchym g�osem.
- Trudno dociec, czemu B�g chcia�by nas pacn��. - Fale uderzeniowe rysowa�y
z�ote
filigrany na powierzchniach przybli�aj�cej si� �ciany.
Nikka roze�mia�a si�.
- Nawet astrofizyk� odbierasz osobi�cie.
- Czemu nie? Dzi�ki temu �atwiej zapami�ta� �argon.
- Mo�e to egomania?
- Zapewne. Mimo wszystko B�g ma tutaj wiele interesuj�cych rzeczy. W por�wnaniu
z nimi wypadamy nudno.
- A zatem s�o� przewracaj�cy si� we �nie na drugi bok - skwitowa�a Nikka.
Jej lakoniczna logika zawsze go bawi�a. Jak m�g�by nie kocha� kobiety bardziej
ci�tej
i sceptycznej od niego?
- H�?
- W starych czasach Kioto ojciec opowiedzia� nam historyjk� o cz�owieku, kt�ry w
czasie burzy uzna�, �e nie zmoknie, je�li prze�pi si� obok s�onia. Mia� mu
s�u�y� za
schronienie.
- Rozumiem. Tylko dlatego, �e kolos prze�ywa�...
- Czekaj, s� odczyty paralaksy. - Zn�w poch�on�a j� praca.
Nigel przygl�da� si� dziwnym, nachylonym �cianom. Dlaczego by�y takie
pokrzywione? Zwierciad�a Fresnela, przypomnia� sobie. Stary eksperyment
laboratoryjny,
przeprowadzony w ch�odny zimowy poranek w laboratorium w Cambridge.
Poskrzypuj�cy
sprz�t, staro�wieckie zaciski i soczewki z po�owy dziewi�tnastego stulecia.
Upora� si� z tym
b�yskawicznie, potem wyskoczy� na herbat� i bilard.
Ale nadal pami�ta�, o co chodzi�o. Lekko nachylone tafle odbija�y �wiat�o w t� i
z
powrotem. To powodowa�o powstanie klin�w interferencji. Zatrzymywa�o informacj�
fazow�
w falach �wiat�a. Sprytne. Jakim� sposobem zmechom uda�o si� rozwin�� ten
klasyczny efekt
w osza�amiaj�ce optycznie obrazy.
W jednym z pod�u�nych paneli zobaczy� szybko nabrzmiewaj�cy, czarny jak w�giel,
bry�owaty guz. Za nim ta�czy�a czerwona jasno�� wn�trza paleniska.
- �ciana jest bli�ej, ni� my�la�am - powiedzia�a Nikka. - Tylko par� godzin
st�d.
- Walnie w nas, to pewne.
Pokiwa�a g�ow�.
- Nie mo�emy przyspieszy�, �eby dor�wna� jej pr�dko�ci�. Dopiero co zwolnili�my
do lokalnego zera.
W coraz bardziej stromych potencja�ach w pobli�u Prawdziwego Centrum masy
bior�ce udzia� w grawitacyjnym gawocie rozwija�y ogromne pr�dko�ci. Lokalne zero
oznacza�o po prostu pr�dko�� orbitaln� tego regionu. Doszli do przekonania, �e
podczas
pr�by zrozumienia odpalanych w dali fajerwerk�w bezpieczniej b�dzie porusza� si�
z t�
w�a�nie pr�dko�ci�. Mysz ko�cielna zapuszcza si� pod st� w jadalni na w�asne
ryzyko,
zw�aszcza gdy biesiadnicy nosz� buty podkute �wiekami.
- Nie mo�emy uciec. - Nigel przyjrza� si� panelom. - W takim razie musimy si�
ukry�.
Prze�ledzi�a kierunek jego spojrzenia.
- W tych okruchach?
- Mam na oku tamt� bry�� - ska�� wielko�ci asteroidy.
- Dlaczego tamt�?
- Odebra�em od niej dziwn� echoodpowied�, kiedy bada�em najbli�sze otoczenie.
Zerkn�a na niego.
- Kolejny domys�?
- To wszystko, co kiedykolwiek mia�em.
- Solidna masa, dobra os�ona. Ale s� bli�sze.
- W tej co� jest... Jakie� wspomnienie. - Sam nie wiedzia�, dlaczego wybra� ten
kozio�kuj�cy klamot. Odpowied� przywiod�a mu na my�l Snarka, starego
rozklekotanego
przedstawiciela zmech�w, dawno temu. Ale czemu mia�oby to by� dobrym znakiem?
Nikka przyjrza�a si� osza�amiaj�cym ci�gom informacji na zbudowanym przez
zmechy pulpicie. Podziwia� spos�b, w jaki rozwi�zywa�a diagnostyki zmech�w,
przekszta�caj�c je w warto�ci u�ywane przez ludzi. Lawirowa�a w�r�d nich z
gracj�, jakby
by�y doskonale naturalne, podczas gdy z gruntu by�y wypaczone, obce.
Prawdopodobnie u
podstaw le�a� fakt, �e prawa mechaniki i p�l mia�y w�asn� wewn�trzn� logik�.
Wszelka
inteligencja dostosowuje si� do tego suchego faktu. Koniec ko�cem, wszech�wiat
ukszta�towa� swoje dzieci. Umys�, jak bez w�tpienia zauwa�y�by zrz�dliwy
Wittgenstein, by�
skrojony jak ubranie, i to nie materia� decydowa� o jego kszta�cie.
My�l ta zbudzi�a irytuj�ce wspomnienia. Dlaczego zatem �ycie w miriadach
�miertelnych form zmarnotrawi�o tak wiele na starcia z r�wnymi sobie?
- Jeste� pewien? - Twarz Nikki by�a sceptyczna.
Roze�mia� si�.
- Cholera, pewnie, �e nie.
4. Aleksandria
Inni - m�odsi, ciut g�upsi - weszli pierwsi. Powoli obracaj�ca si� bry�a by�a
dziwne
czarna jak na �rodek Galaktyki, gdzie przewa�a� ogie� i zam�t, krzykliwo�� i
pretensjonalno��. Mo�e �u�el z jakiej� wcze�niejszej katastrofy. Czarna dziura -
nadal
niewidoczna, skryta za p�dz�c� �cian� maj�c� zmia�d�y� ich wszystkich -
zostawi�a wiele
orbituj�cych czerep�w, wypalonych i odartych do czysta przez pal�ce wybuchy
intensywnego
promieniowania.
Sucha astrofizyka w postaci bezmy�lnej furii.
Nigel, w sk�rokombinezonie, wklinowa� si� w g��bok� szczelin�. Zakotwiczyli
statek
nad jej wylotem. Potem wczo�gali si� do �rodka, uciekaj�c przed falami
uderzeniowymi, kt�re
mia�y tu dotrze� zaledwie za par� minut. Statek szarpn�� si� na uwi�zi, pr�buj�c
zapu�ci�
silniki, wr�ci� na zaprogramowany kurs. Nikka anulowa�a funkcje wykonawcze, mo�e
nawet
uciszy�a alarmy. Ale nie mog�a by� pewna...
W kombinezonie i zn�w w zerowej grawitacji Nigel od�y�. Czu� powracaj�c� dawn�
osobowo��. Ostatecznie kiedy� by� astronaut� - s�owo teraz tak stare, �e prawie
niepoj�te. Czy
Ziemia nadal istnia�a?
W pewnym stopniu wr�ci�a mu pr�na m�odo��. Kipia� energi�.
Trudno poczu� pot�ny wp�yw suchej fizyki, my�la�. Kombinacja zimnego snu i
rozci�gni�tego czasu szczeg�lnej teorii wzgl�dno�ci katapultowa�a go w dalek�
przysz�o��
odleg�ych, roziskrzonych horyzont�w. Pojawi� si� w tym dalekim czasie i miejscu
uzbrojony
jedynie w trening i kultur� spo�ecze�stwa, kt�re dawno obr�ci�o si� w proch. A
jednak nadal
s�a� wiadomo�ci w kierunku domu, ostatnie najwy�ej godzin� temu. Listy w
kosmicznej
butelce.
Czu� eufori� i lekko��. �lizga� si� w d� d�ugiej rury sp�kanej ska�y. Z dala od
reszty.
Pobra� pr�bk�, jak za dawnych czas�w NASA. Drogi, jak�e bliski sercu akronim.
Jeden z ameryka�skich nawyk�w, kt�rych ani troch� mu nie brakowa�o, polega� na
kompresowaniu trudnych do wym�wienia nazw agencji w bezsensowne zlepki liter.
Ale takie
s�owa przynajmniej zapami�tywa�. Przez trzydzie�ci tysi�cy lat.
Uwa�nie przyjrza� si� skale. Pochodzenie wulkaniczne? Spr�bowa� przypomnie�
sobie
zas�b wiedzy z geologii. W tych ziarnistych piegach by�o co� dziwnego.
Dalej w g��b grobowca. Szare �ciany.
Szybowanie. Przestrze� przyda�a ptasiego wdzi�ku nawet staremu sztywnemu
truch�u.
Rozci�gni�te linie... w g�r�... przez... ska�� ochoczo kszta�tuj�c� si� w fale.
Powinien
i�� dalej czy wr�ci� do za�ogi? Cienie ko�ysa�y si� z ka�dym drgnieniem r�cznej
latarki, jak
widownia na�laduj�ca ka�dy ruch.
Wzory na murach.
Czy powinien? Uwa�aj, stary pryku. Za ka�dym u�miechem kryj� si� ostre z�by.
Na d�. W g��b. Szybowanie. Nogi majtaj�ce
�agodnie, �agodnie
w bawe�nianych ob�okach
stapiaj�ce si� cienie
teleskopuj� go w nowe sze�ciany przestrzeni o uko�nej geometrii. Teraz sferyczne
pomieszczenie, odpowiadaj�ce p�omienn� czerwieni� w miejscach, gdzie pada
�wiat�o latarki.
Z�udzenie optyczne?
Nie, wiadomo�ci - p�dz�ca po �cianach, rozmyta smuga symboli. Umys� pr�buj�cy
owin�� wszech�wiat wok� siebie?
Mia� k�opoty z koncentracj�. Prawdopodobnie w�a�nie straci�e� lokalny pion,
przypomnia� sobie ze starego treningu NASA. Mo�e za�atwi to zwyczajne
przekr�cenie
g�owy...
Wytarte kamienne stopnie wiod�ce nieprawdopodobnie wysoko, spiralnie. Ku
sklepionemu stropowi zbryzganemu teraz przez pomara�czowe krople... mrugaj�ce do
niego
oczy.
Stary film, wspomnienia. Grobowiec Tutenchamona. Szakali b�g Anubis sro��cy si�
nad pokonanymi wrogami.
Otwarcie grobu.
Wchodzenie do �rodka.
Jeden ma�y krok dla cz�owieka przez niesko�czone, kot�uj�ce si� milenia.
Wyciekanie z doliny starych martwych kr�l�w, z Karnaku i Luksoru, powolne,
w�owe meandrowanie z pr�dem do Aleksandrii, biblioteki suchych zwoj�w, do
Aleksandrii
kobiety, teraz staro�ytnej, nadgarstki zaognione i nogi zdr�twia�e...
Potrz�sn�� g�ow�.
Lokalny pion.
Natarczywe mentalne dzwony alarmowe. �Odzyskaj lokalny pion�.
Stare prawdy, z pewno�ci� teraz nie ma z nich po�ytku.
Uparte buczenie. Tutaj nie ma powietrza, ale nie m�g� si� od niego uwolni�.
Ciche,
jakby owadzie, nieust�pliwe.
Z przodu sfera. Przyczepne �atki na grzbietach r�kawic zapewni�y mu punkt
oparcia.
Obr�ci� si�: poskrzypuj�ce cia�o zwinne niczym ptaszek.
Za metaliczn� kul� rozci�ga�a si� przestrze� tak rozleg�a, �e �wiat�o latarki od
niczego
si� nie odbija�o, nie przynosi�o �adnych odpowiedzi. Okr�ci� si�, �eby zawr�ci�,
z umys�em
nadal rozpami�tuj�cym inne miejsce i czas...
Buczenie skoczy�o, naros�o. Zaskrzecza�o, zawy�o. Struna skrzypiec napi�ta, �eby
wyda� ton o oktaw� za wysoki, przejmuj�cy, t�pa pi�a na twardej stali...
Cisza. Zamruga� przestraszony.
Kiedy�, dawno temu, ju� tak by�o. W czasie misji na Ikara, domnieman� asteroid�,
kt�ra rozkwit�a kapry�nie, wyrzucaj�c chwilowo ogon komety. Wi�za�o si� to z
ostateczn�
utrat� wewn�trznej atmosfery, wyrywaj�cej si� ze statku na zewn�trz. Z
mi�dzygwiezdnego
statku zbudowanego w asteroidzie. Ska�a pochodzi�a spoza Uk�adu S�onecznego i
opiera�a si�
metodom datowania ze wzgl�du na niew�a�ciwe proporcje izotop�w. Przez mo�e sto
milion�w lat orbitowa�a w wewn�trznym systemie s�onecznym.
T� sam� konfiguracj� Nigel znalaz� tutaj. Dziwnie ukszta�towane przestrzenie.
Sfera.
Buczenie. Urywany elektromagnetyczny krzyk.
Jego kombinezon wszystko zarejestrowa�. Obr�ci� si� powoli w ciemno�ci. Teraz
sfera
wydawa�a si� mniejsza, wyczerpana.
Wiadomo�� zosta�a odebrana. Pomkn�� w kierunku innych.
5. Huck
�Ping�, zagada�a kapsu�a.
Twarz Nikki by�a �ci�gni�ta i pobru�d�ona w odbitym �wietle. Pal�cy b��kitny �ar
s�czy� si� w d� szczeliny. Skoro tutaj by� taki jasny, to znaczy�o, �e na
zewn�trz, na
powierzchni asteroidy, rozszala�a si� o�lepiaj�ca furia. Siedzieli upchni�ci w
tym
prowizorycznym schronie, kruchym jak blaszanka.
Solidny wstrz�s szarpn�� uprz�ami.
- Jest - powiedzia�a Nikka. - Fala uderzeniowa.
J�zory rozrzedzonego ognia lizn�y port obserwacyjny.
Par�set metr�w dalej zjonizowane szale�stwo wprost wy�azi�o z siebie, �eby si�
do
nich dobra� - przynajmniej tak to wygl�da�o z ludzkiego punktu widzenia,
pomy�la�a Nikka.
Straszliwa prawda by�a gorsza: rozkie�znana pal�ca energia p�yn�ca z hukiem z
czarnej dziury nikogo nie szuka�a, ani troch� o nikogo nie dba�a, p�dzi�a na
o�lep. Mia�a
zemle� wszelk� inteligencj� i wyplu� j� w kierunku sennych gwiazd. Tutaj umys�
dostosowywa� si� do natury, nie na odwr�t.
Przeczekiwali burz� dzie�, potem dwa. Olbrzym �omota� w �