7404

Szczegóły
Tytuł 7404
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7404 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7404 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7404 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Gregory Benford �egluj�c przez Wieczno�� Przek�ad Maria i Cezary Fr�c Dla Marka, Alyson i Joan, kt�ry w trakcie dziesi�tk�w lat pisania tego cyklu doro�li bardziej, ni� mo�na by opisa� to w powie�ciach. Prolog Metalo�erca Czarne dziury maj� swego rodzaju pogod�. P�yn� z nich strumienie �wiat�a. Ich j�dra zamieszkuje czer�, lecz tarcie rozgrzewa opadaj�cy gaz i py�. Strumienie te pe�ne s� po brzegi wymuszonego promieniowania. Miotaj� nimi burze. Rozgrzane do bia�o�ci tornada wiruj� i zasysaj�. Z ogromnej dziury w samym �rodku Galaktyki bije na zewn�trz twardy, jadowity blask. Napiera bezustannie na st�oczone masy, kt�re go okr��aj�, rozpychaj�c si� na swoich wyznaczonych orbitach. Grawitacyjna gardziel sp�aszcza strumienie w wiecznie zapadaj�cy si� ku �rodkowi, cierpi�cy z powodu pogody dysk. Ci�nienie gor�cych foton�w tworzy p�dz�cy wszystko przed sob� wiatr. Z wyj�tkiem pas�cych si� �wiat�o�erc�w. Dla nich ten wielki tr�cy dysk jest �r�d�em po�ywienia. W dysku rozkwitaj� kwiaty ognia, wyrzucaj�ce ostre j�zory ultrafioletu. Burze �wiat�a. Nad i pod dyskiem akrecyjnym, w unosz�cych si� chmurach fotony rozbijaj� moleku�y na atomy, odzieraj� atomy do go�ego �adunku, ubijaj� cz�steczki na miazg�. Chmury sk�adaj� si� z okruch�w, py�u, ziaren. S� ju� skazane przez tarcie ci�ko�ci, jak prawie wszystko tutaj. Prawie. Dla cienkich jak paj�czyna, unosz�cych si� stad fotony s� krynic�, �r�d�em �ycia. Wisz� jak �agle wyd�te elektromagnetycznym wiatrem. P�awi� si� w jadzie. Trwaj�. �wiat�o�erce pas� si� cierpliwie. Niekt�re s� inframi, inne ultrami - nastrojonymi na wch�anianie konkretnych wycink�w widma elektromagnetycznego. Ka�dy gatunek ma charakterystyczny po�ysk i kszta�t. Ka�dy funkcjonuje w obr�bie ewolucyjnej konieczno�ci, rozk�adaj�c wielkie p�askie p�aty receptor�w. Ka�dy pos�uguje si� pie�ni�, �eby zachowa� orbit� i k�t. Cz�ciow� obron� przeciwko tej gniewnej pogodzie jest informacja. Dane telemetryczne przemykaj� mi�dzy p�achtami stad. Stada �piewaj� do siebie �wietlnie w wieczny promienny dzie�. Unosz�c si� na ci�nieniu �wiat�a, rozpo�cieraj� si� wielkie molibdenowe skrzyd�a wyko�czone na wysoki po�ysk. Namierzaj�, halsuj� na wietrze: magnetyczne momenty obrotowe w zespolonej dynamicznej sumie. Ich wiecznym, posuwistym ta�cem rz�dz� decyduj�ce si�y. Zawiaduje nim inteligencja, kt�r� ledwo wyczuwaj�, maszyny grasuj�ce na dalszych, ciemniejszych szlakach. Te apodyktyczne formy potrzebuj� energii z tego paleniska, a jednak same nie zapuszczaj� si� zbyt blisko. M�dre i �wiadome w�asnej warto�ci nie podejmuj� ryzyka. Czasami stada zamieraj�. Ogromne migocz�ce p�achty z�uszczaj� si�. Wiele wpada w okryte ca�unem ob�oki molekularne, kt�re wkr�tce same si� wygotuj�. Inne tworz� opadaj�cy bezw�adnie wir. Na d�ugo przed zderzeniem z po�yskliwym dyskiem twardy blask rozpuszcza ich kratownice. Wybuchaj� i p�on�, siej�c zgubn�, �mierciono�n� energi�. Teraz po spirali zsuwa si� leniwie wi�ksze zagro�enie. Opuszcza si� z kryj�wki g�stego, turbulentnego py�u. Opada w kierunku zarz�dzaj�cej masy, samej czarnej dziury. W pewnej chwili wstrzymuje opadanie rozpostartymi skrzyd�ami luster. Skrzyd�a przechylaj� si� z gracj� na fotonowej bryzie. Soczewki obracaj� si�, �eby wybra� ofiar�. �wiat�o�erce zbijaj� si� w gromad�, lekcewa��c nakazy ponadczasowego programowania. A mo�e zosta�y porwane przez strumie� magnetyczny. Przyczyna nie ma znaczenia. Drapie�nik opuszcza si� wzd�u� osi samej Galaktyki. Tutaj nawigowanie jest proste. Daleko w dole rotacyjny biegun Zjadacza Wszystkich Rzeczy stanowi punkcik absolutnej czerni w �rodku powolnie wiruj�cego, roz�arzonego dysku. St�oczone �wiat�o�erce wyczuwaj� opadaj�cy byt. Rozleg�e �egluj�ce stada poszukiwaczy �wiat�a rozszczepiaj� si�, z�uszczaj�, ukazuj�c g��bsze ciemnoz�ote p�aszczyzny. Ich �ycie sprowadza si� do po�ykania �wiat�a i wydalania wi�zek mikrofalowych. Ich wewn�trzny �wiat obraca si� wok� po�ykania, przemy�lanego trawienia i systematycznego wydalania. �agodne przewody pokarmowe uciekaj�, natomiast te skupione bli�ej osi maj� niewielki moment p�du i nie mog� si� obraca� na magnetycznym punkcie podparcia. Niejasno przeczuwaj� sw�j los. Ich sycz�ce mikrofale za�amuj� si�. Niekt�re �migaj� w d�, maj�c nadziej�, �e drapie�nik nie odwa�y si� podej�� tak blisko Zjadacza. Inne zbijaj� si� w jeszcze liczniejsze gromady, jakby liczba gwarantowa�a bezpiecze�stwo. Wr�cz przeciwnie. Metalo�erca sk�ada swoje lustrzane skrzyd�a. Smuk�y i szybki przyspiesza, rozbija stado swoim pancerzem, zagarnia je strumieniami. Metalowi �niwiarze rozpruwaj� �wiat�o�erce. Strz�py p�dz� w d� czarnych korytarzy. Pola elektrostatyczne rozdzielaj�pierwiastki i stopy. Ognie fuzji czekaj� na zmaltretowane szcz�tki. Tutaj rozdzielanie jest doskonale nastrojone, dostarczaj�c czyste sztaby ka�dego po��danego stopu. Wynikiem ostatecznej analizy jest masa i �wiat�o. �wiat�o�erce �y�y dla �wiat�a, a teraz ko�cz� jako masa. Smuk�y metalo�erca nie raczy zauwa�a� z�uszczaj�cych si� warstw, ich gigahercowych krzyk�w paniki. S� planktonem. Po�yka je, nie rejestruj�c ich pie�ni, b�lu, l�ku przed �mierci�. A przecie� metalo�erca te� jest cz�ci� skomplikowanej r�wnowagi. Gdyby on i jego rodzaj przepad�y, orbituj�ca spo�eczno�� uleg�aby degeneracji, sta�aby si� mniej urozmaicona, monotonnie jednolita, niezdolna dostosowa� si� do kaprys�w Zjadacza. Mniej by�oby ujarzmionej energii, mniej odzyskanej masy. Metalo�erca trzebi ma�o efektywne �wiat�o�erce. Podporz�dkowany pradawnym kodom, wyostrzonym z biegiem czasu przez naturaln� selekcj�, wybiera s�absze. �atwiej z�apa� te, kt�re ze�lizn�y si� na bezproduktywne orbity. Znajduje te� upodobanie w smaku tych, kt�re dopu�ci�y do zmatowienia p�at�w receptor�w pod wp�ywem soczystych pierwiastk�w �ladowych wypluwanych przez gor�cy dysk akrecyjny. Metalo�erca poznaje je po nakrapianym, ciemnym odcieniu. W ka�dej piekielnie gor�cej chwili miliony takich ma�ych �mierci kszta�tuj� mechasfer�. Drapie�niki s� liczne, ale nie brakuje te� paso�yt�w. Tu i �wdzie na wypolerowanej pow�oce metalo�ercy widniej� ska�oczepy i p�kle. Te kluchy pomara�czowego br�zu i ziemistej ��ci �ywi� si� przypadkowymi odpadkami ofiar. Umiej� liza� przemykaj�ce wiatry materii i �wiat�a. Oczyszczaj� metalo�erc� z niechcianych nalecia�o�ci - resztek i py�u, kt�ry z biegiem czasu mo�e zatka� nawet najbardziej odporne mechanizmy. Ca�a ta gmatwanina unosi si� na ci�nieniu foton�w. �wiat�o jest tutaj ciecz� wylewaj�c� si� z roz�arzonych burz daleko w dole w wielkim tr�cym dysku. Bogate �niwa zasilaj� rozci�gaj�c� si� na setki sze�ciennych lat �wietlnych mechasfer� - paj�czyna jej sektor�w i prz�se� przypomina armatur� niewyobra�alnego miasta. Wszystko to ze�rodkowane jest wok� j�dra czarnego zapomnienia, mrocznej krynicy nieprzebranego bogactwa. Na kraw�dzi o�lepiaj�cego dysku, nie�wiadome tutejszej pogody, wiruje osobliwe plamiste zniekszta�cenie w tkaninie przestrzeni i czasu. Niekt�rzy nazywaj� je Klinem, gdy� wbija si� g��boko, a inni okre�laj� mianem Labiryntu. Wygl�da jak niewielkie za�amanie w wyj�cym szale�stwie. Tkwi�c na kraw�dzi anihilacji, rozg�asza swoj� sztuczn� but�. A jednak �yje. Py�ek orbituje bezustannie obok najstraszliwszej naturalnej otch�ani w Galaktyce: Zjadacza Wszystkich Rzeczy. Otch�a� czasu Stan wewn�trzny: miejsce bezchmurne i g�adkie, bez definicji: - Mechaniczni si� skupiaj�, Nigel. - Czujesz ich? - Wyra�nie. Mog� si� teraz manifestowa� w wirach magnetycznych. - S� cholernie sprawni. - Wyczuwam ich. Nadci�ga co� z�ego. - Dzi�ki za ostrze�enie, kochanie. Ale musz� wzi�� do galopu tego ch�opca, Toby�ego, a to zajmie troch� czasu. - I tak nie m�g�by� nic dla mnie zrobi�. - To a� nazbyt prawdziwe. - U�miechn�� si� bez cienia weso�o�ci. - Dam ci zna�, je�li g�sto�ci energii zmieni� si� na gorsze. Pokiwa� g�ow� i przestrze� bez definicji znikn�a. By� z powrotem w pustym pokoju, siedzia� naprzeciwko m�odego cz�owieka i pr�bowa� ubra� w s�owa bezgraniczny ci�g zdarze�, kt�ry doprowadzi� go do tej chwili. �...nie m�g�by� nic zrobi�...�. Pami�ta�, �e kiedy�, dawno temu, us�ysza� to samo. Sta� z Carlosem na spieczonej grani nagiej ska�y i patrzy� na r�wnin�. Nie by� to �wiat, tylko zwini�ta wok� siebie czasoprzestrze�. Jej niebo zakrzywia�o si� wysoko nad mis� nakrapianej suchorostami pustyni. A jednak wyczuwa�, �e to miejsce nadawa�o si� do �ycia. Nadzwyczajny, stworzony przez obcych azyl. Ziemia, powietrze, dziwaczne, ale daj�ce si� zaakceptowa� ro�liny. Rozmawiali o sposobie umo�liwiaj�cym �ycie w tym twardym, suchym miejscu, skr�conym i tak �ywym, jak nie mog�a by� skr�cona i �ywa ska�a. Carlos opowiedzia� niez�y kawa� i Nigel roze�mia� si�, odpr�ony i swobodny, a potem nagle Carlos skoczy�, tr�caj�c ramieniem o jego rami�. Wzlecia�, z odchylon� do ty�u g�ow�, jakby patrzy� w niebo. Nigel zauwa�y� jego �artobliw� min�, gdy szybowa� obok, a potem run�� w d� i uderzy� twarz� w spieczon� gleb�. Nawet nie wyci�gn�� r�k, �eby z�agodzi� upadek. Ze�lizn�� si� kawa�ek i znieruchomia�. Ha�as, od kt�rego si� to wszystko zacz�o, by� paskudny. Zupe�nie jak skondensowany z powietrza - mi�kkie �upni�cie, odg�os siekiery grz�zn�cej w spr�chnia�ym pniaku. Kiedy Carlos odrywa� si� od ska�y, co� unios�o si� z jego plec�w. Gejzer sk�ry i spienionej krwi, kt�ry obryzga� ty� bluzy, gdy cia�o trzasn�o o ziemi�. Dopiero p�niej Nigel zrozumia�, �e dudnienie by�o zwart� eksplozj� energii elektromagnetycznej na g��boko�ci paru centymetr�w pod powierzchni� sk�ry. Gdy przykucn��, �eby sta� si� jak najmniej widocznym celem, dostrzeg� Carlosa. Wystarczy�o jedno spojrzenie. Zgi�ty w p� pobieg� zygzakiem mi�dzy poszarpanymi g�azami, s�ysz�c zgrzytliwe brz�czenie zaw�aj�cego si� impulsu elektromagnetycznego. Za du�o otwartej przestrzeni, a za ma�o os�ony. Przypad� do ziemi i nie zobaczy�, co strzela�o. Carlos le�a� p�asko, bez ruchu. Nic si� nie sta�o. �adnych dalszych impuls�w. Czekaj�c, odtwarza� widziane obrazy. Bluzg r�owej krwi z k�ka wybitego wysoko na kr�gos�upie, cztery centymetry poni�ej karku. Kilod�ule energii skupione w miejscu wielko�ci paznokcia. Taka ilo�� energii za�atwi�aby spraw�, nawet gdyby trafi�a w biodro czy brzuch. Wstrzelona z precyzj�, wysadzi�a w powietrze o�rodkowy uk�ad nerwowy, przeora�a pot�nym ci�nieniem p�yn rdzeniowy - poryw wiatru zdmuchuj�cy �wieczk�, m�zg czerniej�cy w przeci�gu milisekundy. Carlos spad� jak k��b ga�gan�w. Mi�kkie, wilgotne mla�ni�cie, potem wiekuista cisza. Nigel podni�s� dr��c� r�k� i przygl�da� si� jej przez chwil�. Przeczo�ga� si� wzd�u� grani. Impuls nadlecia� zza plec�w Carlosa, dlatego pilnowa� si�, �eby od tamtej strony zas�ania�y go ska�y. Dotar� do cia�a i zza pobliskiego g�azu przyjrza� si� twarzy. G�owa przekr�cona na bok, oczy nadal otwarte, z ust na such� ziemi� s�czy�a si� wilgo�. Najgorsze by�y oczy, patrz�ce w niesko�czono��, kt�rej nikt nie mo�e ujrze� wi�cej ni� jeden raz. ��egnaj, przyjacielu. Nie zawsze si� zgadzali�my, lecz przebyli�my razem trzydzie�ci tysi�cy lat �wietlnych. A teraz nie mog� dla ciebie nic zrobi�. Co� si� poruszy�o po prawej stronie. Wyci�gn�� pistolet i strzeli�, ale cel okaza� si� paj�cz� kul� py�k�w. Wy�szy albo raczej lokalna manifestacja Wy�szego. Kula zamigota�a, obr�ci�a si� i niskim, basowym g�osem rzek�a: - Wyrazy ubolewania. - Ty to zrobi�e�? - Nie. Mechaniczna forma zwana modliszk�. - A kim ty jeste�? - Tego niepodobna okre�li�. - Czy ta modliszka poluje te� na mnie? - Ochroni� ci�. - Nie wysili�e� si� dla Carlosa. - Przyby�em troch� za p�no. - Troch�? - Musisz wybacza� b��dy. Jeste�my wyko�czeni, wszyscy. - Cholernie wyko�czeni. - Modliszki zebra�y Carlosa. Jest uratowany. - Chcesz powiedzie�, zmagazynowany? - Dla mechanicznych to oznacza to samo. - Nie dla nas. My�la�em, �e b�dziemy bezpieczni w tym miejscu, w tym mateczniku. - �adne miejsce nie jest bezpieczne. To jest mniej niebezpieczne. - Co mo�e zabi� modliszk�? - Nie mog�e� nic zrobi�. Nigel Walmsley przekl�� py�kow� chmur�, daj�c upust z�o�ci. - Nie mog�e� nic zrobi� - mrukn�� do siebie. - Nie roztrz�saj przesz�o�ci. W jego sensorium rozbrzmia� kruchy g�os Nikki. - Jest jej tak wiele. - Po�wi�� wi�cej uwagi temu m�odemu cz�owiekowi. On jest kluczem do naszego ratunku. - Zestarza�em si�, zestarza�em... - westchn�� Nigel. - B�d� nosi� podwini�te spodnie - tak, znam ten wiersz. Odpu�� sobie, Nigel! Pokiwa� g�ow� i wypad� z wewn�trznej przestrzeni g�adkiej pustki. Przyjemnie by�o wycofywa� si� do tej ch�odnej, wewn�trznej krypty. Panowa�a tam cisza porz�dnej, staro�wieckiej biblioteki, gdzie wi�kszo�� ludzi by�a ksi��kami. W takim razie, niech b�dzie. Z powrotem w ziarnisty, realny, rozkosznie niebezpieczny. Cz�� pierwsza ZDUMIEWAJ�CE RUINY 1. Po�owa bezmiaru Starzec usiad� i opowiedzia� m�odzie�cowi histori�. Jak wszystkie inne, by�a d�uga i zawi�a, okraszona w�asnymi upi�kszeniami i niezdarn� logik�, podobna do �ycia. - Co to za miejsce? - zapyta� Toby. - Ta g�ra? Nigel Walmsley odchyli� si� w siatce, kt�ra dostosowa�a si� do jego kszta�t�w. By� nagi, obci�gni�ty wysuszon� sk�r�. Beczkowata klatka piersiowa z obr�czami �eber nadal wygl�da�a imponuj�co, chocia� z wiekiem zmizernia�. Osi�gn�� faz�, kiedy �ycie redukuje cz�owieka do zasadniczych cz�ci. Opakowanie: sk�ra szara niczym papier u rze�nika. Mi�nie jak motory ulokowane w bry�ach wzd�u� ko�ci-d�wigar�w. Guzowate �okcie i kolana, tak okr�g�e, jakby zawiera�y naoliwione �o�yska kulkowe. Wystaj�ce pod suchym pergaminem sk�ry gniazda na ramionach i biodrach. Niebieskie rozbiegane oczy, l�ni�ce jak mika w bezw�osej twarzy. Szcz�ki wyrze�bione ponad chud� szyj�. Wysokie ko�ci policzkowe wystaj�ce niczym ostrza nad cienkimi, bladymi wargami. Psotny, dziwaczny u�miech. - Potocznie zwana jest G�r� Magnetyczn�, cho� ja mam dla niej bardziej osobist� nazw�. - Pochodzisz z jakiej� planety blisko Prawdziwego Centrum? - Nie, jestem z Ziemi. - Co? Wcze�niej m�wi�e�, �e nale�ysz do rodziny Angoli. Ja... - �artowa�em. W moich czasach nie by�o rodzin w twoim rozumieniu. Angole tworzyli nar�d - co� du�o wi�kszego. - O ile wi�kszego? - Toby oczywi�cie s�ysza� wzmianki o Ziemi, ale nazwa ta pochodzi�a z czas�w antycznych. Straci�a znaczenie. Prawdopodobnie by�a tylko legend�, jak raj czy Rzym. - W�tpi�, czy wszystkie rodziny, kt�re �yj� w Centrum Galaktyki, stanowi� dziesi�t� cz�� narodu Angoli. - By� tak liczny? - Oczywi�cie, trudno oceni�. W CzaPrze jest mn�stwo warstw, fa�d i zakamark�w. - Angole musieli by� pot�ni. Walmsley �ci�gn�� usta, rozbawiony. - Uhum. Niestety, g��wnie przez pot�g� �wiata. Toby nie mia� poj�cia, ilu ludzi prze�y�o eksterminacj�, kt�r� widzia� na w�asne oczy. Przyby� tutaj po d�ugiej podr�y; ucieka� przed zmechami. Przez ca�y czas zmechy wycina�y w pie� wszystkich ludzi, kt�rych mog�y znale��. Masakra ta przypomina�a mu o ucieczce po Kl�sce, o upadku Cytadeli Bishop�w: o pejza�u nieustannego umierania. Ale skala obecnego pogromu nie mia�a sobie r�wnych. Polowanie na ludzi takim kosztem energii by�o czym� niezwyk�ym. Zazwyczaj zmechy nie przejmowa�y si� lud�mi; uwa�a�y ich za szkodniki, nic wi�cej. Tym razem wyra�nie polowa�y na niego, dlatego tak bardzo ci��y�a mu pod��aj�ca jego �ladem �mier�. Powoli zaczyna� zdawa� sobie z tego spraw�. - Uhum. - Walmsley wygl�da� na spi�tego, zmarszczki wok� oczu znacznie mu si� pog��bi�y. - Zawsze uwa�a�em, �e Angoli by�o zbyt wielu, innych zreszt� te�. - Rodzina Angoli musia�a by� ogromna. - Rozmna�ali�my si� do�� szybko. Nie mieli�my promieniowania, na jakie tutaj jeste�cie nara�eni. - Ojciec powiedzia�, �e jeste�my przed nim zabezpieczeni. - Majsterkowanie genetyczne ma swoje granice. Kom�rki organiczne z �atwo�ci� si� rozpadaj�. To element ich pi�kna, powa�nie. Dzi�ki temu szybciej si� rozwijaj�. - Wi�ksza cz�� naszej Cytadeli kry�a si� pod powierzchni�, �eby... - Oczywi�cie, to pomog�o. Ale martwe p�ody, deformacje... Ko�cista twarz Walmsleya zmarszczy�a si� od bolesnych wspomnie�. - C�, jasne, takie jest �ycie. - �ycie w pobli�u tej piekielnej dziury, prawda? - Zjadacza? - Toby dorasta� w s�siedztwie Zjadacza, p�on�cego oka otoczonego z�� czerwieni� i ponurym wypalonym br�zem, tak jasnego jak s�o�ce �nie�nika. - �ycie w jego pobli�u by�o ca�kiem zwyczajne. Walmsley roze�mia� si�; nie by� to starczy chichot, jakiego Toby m�g� si� spodziewa�. - Wierz mi, s� lepsze okolice. - �nie�nik jest dla mnie zupe�nie dobry - rzuci� ch�opak obronnym tonem. - Ach, tak. Sami dali�my szachowe rodziny temu dobremu �wiatu, pami�tam. - Dali�cie? Wy? - Jestem starszy, ni� sobie wyobra�asz. - Ale nie mog�e� by�... - Mog�em i jestem. Oczywi�cie, troch� spraw naci�gn��em. Musia�em. Wyrasta�em przy samym dnie tego stromego gradientu grawitacyjnego, wzd�u� elastycznej linii czasu... - Czego...? - Przepraszam, to dawny spos�b m�wienia. Chodzi mi o to, �e CzaPra jest stabilnym punktem. Znajdujemy si� w opadaj�cym odga��zieniu, gdzie czas p�ynie bardzo wolno. Ja... - Wolno? - Mo�e w�a�nie dlatego Toby mia� problemy z wewn�trznym zegarem. Kiedy oddala� si� od Argo, jego systemy sp�nia�y si� w stosunku do pok�adowych. Nie potrafi� odgadn�� przyczyny. Odruchowo sprawdzi� czas, mrugaj�c i zerkaj�c w d� k�cika lewego oka: 14.27.33. - Jak� miar�? - Trafna uwaga. Mierzony wzgl�dem p�askiej czasoprzestrzeni na zewn�trz, daleko od czarnej dziury. - Wi�c jest to swego rodzaju przechowalnia czasu? - W rzeczy samej. Mo�na by rzec, �e ja si� tutaj przechowa�em. G��boko w CzaPrze jest te� wiele innych rzeczy. - Kiedy to zrobi�e�? Toby pr�bowa� umiejscowi� tego wysuszonego starca w legendarnym panteonie rodziny Bishop�w, ale ju� sam pomys� budzi� �miech. M�czy�ni i kobiety, kt�rzy za�o�yli rodziny na samym pocz�tku Oklapni�cia, byli m�drzy i dalekowzroczni. Lepsi od �yj�cych dzisiaj, to by�o ca�kiem jasne. I na pewno nosili ubrania. - Przed Oklapni�ciem. Du�o wcze�niej. Sp�dzi�em sporo czasu g��boko w zakonserwowanych odga��zieniach, pozwalaj�c czasowi p�yn�� na zewn�trz. - A wi�c tak naprawd� nic nie robi�e�? - Je�li chcesz wiedzie�, czasami wychodzi�em na zewn�trz. Do wczesnych kandelabr�w, gwoli �cis�o�ci. A podczas ostatniej wycieczki zajrza�em do kilku �wiat�w. Toby parskn�� pogardliwie. - I my�lisz, �e to prze�kn�? - Jego aspekty pr�bowa�y zasypa� go dodatkowymi informacjami, ale ju� mia� wystarczaj�cy zam�t w g�owie. Walmsley ziewn��. Nie by�a to reakcja ura�onej niewinno�ci, jakiej Toby m�g� oczekiwa� po do�wiadczonym �garzu. - Mam to gdzie�. Opad�o go nag�e podejrzenie. - By�e� w Wielkich Czasach? - Tak je nazywaj�. Owszem. Wcale nie by�y takie wielkie, powa�nie. - Wtedy my rz�dzili�my, prawda? - By� to sta�y motyw niezliczonych opowie�ci z dni Cytadeli Bishop�w. Ludzko�� triumfowa�a. Potem nast�pi� upadek, Oklapni�cie, a p�niej by�o jeszcze gorzej. - Bzdura. Szczury w norze, nawet wtedy. Szczury nieco wy�szej klasy. - M�j dziadek powiedzia�... - Legendy s� tworami wyobra�ni, pami�taj. - Ale musieli�my by� wielcy, naprawd� wielcy, �eby zbudowa� kandelabry. - Jeste�my sprytnymi szczurami, przyznaj�. I to wszystko. Nie pr�buj�c ukry� niedowierzania, Toby zapyta�: - Ty pomog�e� je zbudowa�? Odwiedzi�em jeden z nich - by� zaminowany. Opuszczony, pewnie, ale pi�kny, wielki i... - Czarna robota wykonana zosta�a przez innych, z Ziemi. Toby parskn�� z niedowierzaniem. Walmsley zerkn�� na niego krzywo. - My�lisz, �e wystawiam ci� do wiatru? - Co to znaczy? - �e mydl� ci oczy. - Pomarszczon� twarz rozja�ni� szeroki u�miech. Toby z pow�tpiewaniem �ci�gn�� brwi, podni�s� r�k� do oczu. - To znaczy, �artuj�. - Aha. Ale... Ziemia jest legend�. - Mniej wi�cej prawda, lecz niekt�re legendy maj� jaki� sens. Te legendy dotyczy�y drugiej fali, a my tworzyli�my pierwsz�. Cala cholerna flota czerpakowc�w, lepszych ni� statek zmech�w, na kt�rym si� przywlekli�my. Sprytne szczury. Toby powoli pokiwa� g�ow�. Czemu ten zasuszony pryk mia�by k�ama�? A zatem to Ziemcy zbudowali kandelabry? Mo�e ostatecznie nie byli mitycznym ludem. Prawdopodobnie kierowali wszystkim w Wielkich Czasach. P�niej pewnie te�. Ale z pewno�ci� nie ten pomarszczony pokurcz. - Uhu. A wi�c w kandelabrach jest ziemska technika. - Eklektyczna technika, prawd� m�wi�c; zmechowa, pochodzenia ziemskiego. Mn�stwo rzeczy po��czonych do kupy. - Przez kogo? - Toby nadal nie by� pod wra�eniem s��w tego kar�a. - Przez nas, ludzko��. Przypuszczam, �e Ziemcy, kt�rzy nap�yn�li w drugiej fali, nale�eli jeszcze do tego samego gatunku co my. Ale... - dziwna melancholia przemkn�a po jego twarzy - byli ju� nieco inni. Du�o lepsi. - Lepsi pod wzgl�dem techniki? - Nie tylko. Byli imponuj�cy... nie, to s�owo nie oddaje w pe�ni ich wielko�ci. Czynili cuda za pomoc� ogromnej r�norodno�ci sprz�tu, jaki przej�li... jaki przej�li�my... na przestrzeni stuleci. To znaczy, robili to inni. Mnie jaki� czas temu zm�czy�a technika. Toby prychn�� pogardliwie. - Dla Bishop�w orientowanie si� w technosztuczkach jest tym samym co oddychanie. - Mniej wi�cej prawda, na planetach. Druga fala Ziemc�w, jak ich nazywacie, by�a wa�niejsza, zauwa�. Moja �ona Nikka mawia�a, �e mamy bezmiar problem�w, a Ziemcy dostarczyli nam po�ow� rozwi�za�. Toby nie by� przyzwyczajony do �art�w wyg�aszanych z kamienn� twarz�. Bishopowie nale�eli raczej do typu, kt�ry spontanicznie t�ucze si� po udach. - Nale�ysz wi�c do rodu Angoli - przyzna� niech�tnie. �aden pryk nie b�dzie go nabiera�, ale co� wreszcie kaza�o mu uwierzy�, �e Walmsley pochodzi z Ziemi. Mo�e to, �e staremu wcale nie zale�a�o, �eby mu uwierzy�. - Druga fala przewy�sza�a nas liczebnie, a zmechy nieodmiennie ich dziesi�tkowa�y. - Nawet wtedy? - Zawsze i wsz�dzie. Mieli�my par� przej�ciowych okres�w wsp�pracy, ale co najwy�ej byli�my tolerowani. Przez pewien czas mogli�my porusza� si� do�� swobodnie w pobli�u Prawdziwego Centrum. Dali nam w ko��, gdy tylko nas zauwa�yli. Niekiedy mogli�my liczy� na pomoc Starych. Nie zawsze, lecz to by�o decyduj�ce. - Starych? - To forma inteligencji wywodz�ca si� z gliny. - Z gliny? Z ziemi? - Z magazynu energii elektrostatycznej w glinianych korytach z roztworami soli. Przypuszczam, �e z dawnych brzeg�w morskich. Toby zirytowa� si�. - Mo�e i jestem got�w uwierzy�, �e pochodzisz z Ziemi, ale �yj�ca ziemia? My�lisz pewnie... - Oni nastali pierwsi. Rzu� okiem. W sensorium Toby�ego zamigota� tr�jwymiarowy wykres. Ch�opak podzieli� go na sekcje, �eby odczyta� w dw�ch wymiarach, kt�re zredukowa�y niuanse do prostego diagramu. - Z�o�ono��? - Specjalistyczne okre�lenie brzmi �z�o�ono�� struktury�. Gliny tworzy�y skomplikowane kratownice, kt�re mog�y si� replikowa�. Zbiera�y pr�dy piezoelektryczne, nap�dzane przez ci�nienie w kryszta�ach. P�niej pozwoli�y algom chwyta� �wiat�o s�oneczne. Odci�ga�y energi� jak farmerzy. Toby nie wiedzia�, co o tym my�le�. - Wi�c... Starzy to �ywa ziemia? - W po��czeniu ze strukturami magnetycznymi, tak. Troch� trudno opisa� ten pradawny maria�. Oczywi�cie mia� miejsce dawno temu. Toby patrzy� na ogromne ery reprezentowane przez linie proste. Biologiczne istoty nasta�y po glinach, przecinaj�c �kr�lestwo magnetyczne�, a dalej bieg�y intryguj�ce kreski opatrzone nazw� �ziemskie biologiczne�. O �memach� i �kenach� nic nie wiedzia�. Z osi czasu domy�la� si�, �e to wszystko rozpocz�o si� ponad dwana�cie miliard�w lat temu, wraz z - z czym? Z ca�ym wszech�wiatem? Wstrz��ni�ty implikacjami prostego diagramu, nie ryzykowa� zapuszczania si� w inne wymiary, kt�re rozszerza�y ten prosty 2D wzd�u� osi �zdatno�ci�, �g��bi modelu�, �netpleksu� i innych, kt�rych nazw nawet nie umia� przeczyta�. Lepiej trzyma� si� czego� prostszego. - A zatem... jak si� tu dosta�e�? - Prawd� m�wi�c, ukrad�em statek. Zmechowy, szybki kr��ownik. Toby nigdy nie s�ysza� o r�wnie zuchwa�ym wyczynie. Bishopom z trudem przychodzi�o korzystanie nawet ze starego ludzkiego statku Argo. - Ukrad�e� go? I jakby nigdy nic wlecia�e� do Prawdziwego Centrum? - Hmm, nie ca�kiem. - Oczy Walmsleya wydawa�y si� patrze� gdzie� daleko. - Pos�uchaj, jak to by�o. 2. Miejsce z�ych bog�w Musisz przede wszystkim pami�ta�, �e wlekli�my si� noga za nog� w tym przestarza�ym statku zmech�w. Okropnie wolno w por�wnaniu z tymi, kt�re teraz tu zasuwaj�. Nap�d czerpakowy, wielka niebiesko-bia�a kita biegn�ca przez kosmos prosto jak strza�a. By� du�o lepszy ni� nasz ziemski statek, sklecony napr�dce stary Lansjer. Butna nazwa, ale zapuszczanie si� nim do pobliskich gwiazd przypomina�o wypraw� Indian, pr�buj�cych w ��dkach z brzozowej kory zeksplorowa� Europ�. Pod g�rk�, historycznie i technicznie. Widzisz, zmechy dobrze nas wybada�y. Zawita�y do Uk�adu S�onecznego dawno temu, miliony lat wstecz. Jaki� czas wcze�niej �ycie oparte na w�glu stoczy�o z nimi bitw� w pobli�u Ziemi. Prawdopodobnie w obronie planety, kiedy naczelne dopiero zaczyna�y mozolnie wspina� si� na poziom �homo sap�w�. Na ksi�ycu zosta� zniszczony statek i st�d wiedzieli�my, �e konflikt mia� miejsce na d�ugo przed nastaniem ludzi. Moja �ona Nikka by�a na tym statku. Ja zjawi�em si� tam p�niej. Dawne dzieje. Razem wyruszyli�my na pierwszym ludzkim statku mi�dzygwiezdnym Lansjerze. Zostali�my zaatakowani przez zmechy. Ledwo�my prze�yli. Potem dopisa�o nam szcz�cie, ukradli�my statek zmech�w. �Ach! Niefrasobliwe niedom�wienie, jak�e angielskie. W rzeczywisto�ci by�y dwa zastraszone gatunki obcych, kryj�ce si� pod lodem tamtego �wiata. Istoty widz�ce elektromagnetycznie w przedziale mikrofal. Okaza�o si�, �e to one wys�a�y statek - wrak znaleziony na naszym ksi�ycu, ten, kt�ry zbada�em, przez kt�ry zosta�em zmieniony. Tak bardzo chcia�em wiedzie�, jacy byli, jak my�leli. Ale by�y te� inne. Podobne do wieloryb�w, sun�ce majestatycznie przez mroczne g��bie, ogrzewane przez radioaktywny rdze� zmontowany w j�drze ksi�yca. Wszystkie niewiarygodnie odmienne, a jednak wszystkie sprzymierzone przeciwko zmechowi Dozorcy, kt�ry majaczy� gro�nie na g�rze. Dwa obce gatunki plus bezustannie trajkocz�ce szympansy razem zaatakowa�y Dozorc� i podbi�y go. Teraz wydaje si� to takie �atwe...�. Uhum? Och, przepraszam, zamy�li�em si�. Statek zmech�w? Wyposa�yli�my go w nasz sprz�t, w aparatur� do podtrzymywania �ycia - wszystko, co zachowa�o si� po ataku zmech�w na Lansjera. Odwalili�my kawa� ci�kiej roboty. Brawo. Co dalej? Tkwili�my blisko naszej ojczystej gwiazdy. Wi�ksza cz�� za�ogi - to znaczy wi�ksza cz�� tych, kt�rzy prze�yli - chcia�a wraca� do domu. Nie widzia�em w tym sensu. By�em ju� w�wczas do�� stary, �eby mie� niewiele do stracenia. I niewiele zostawi�em na wspania�ej starej Ziemi - ani dzieci, ani nawet bliskich krewnych. Ale wiedzieli�my, �e Ziemia ju� zosta�a zaatakowana przez zmechy. U�y�y przemy�lnej broni, zrzuci�y do naszych m�rz obcych podobnych do ryb. Czy powinni�my pospieszy� z pomoc�? ...O rany! Ile� spor�w to wywo�a�o. Musia�em przyzna�, �e inni maj� racj�, ratowanie ojczystego �wiata i tak dalej. Poszli�my na kompromis. Zbudowali�my statek-robot z kawa�k�w zmech�w. Sprytnie. Potem zapakowali�my go do pe�na zmechtechnik�. Niech Ziemia skorzysta z ich sztuczek, wykombinowali�my. Niekt�rzy chcieli lecie� na ratunek. Klasyczny wagnerowski gest - mn�stwo emocji, zero rozs�dku. Zbyt ryzykowne. I tak wys�ali�my ku Ziemi statek pe�zn�cy z pr�dko�ci� jednej dwudziestej pr�dko�ci �wiat�a. Mam wra�enie, �e mogli�my lepiej si� postara�. Prawd� powiedziawszy, chcia�em tam zosta�, rozmawia� z tymi dwoma gatunkami stale �yj�cymi pod lodem ksi�yca. Ale inna frakcja... Nikka i ja mieli�my sprzymierze�c�w w�r�d za�ogi. Nienawidzili�my zmech�w, chcieli�my co� zrobi�. Rozwi�za� t� zagadk� do ko�ca. Dlatego postawili�my �agle i w drog� - je�li to okre�lenie obejmuje przyspieszenie do pr�dko�ci ciut mniejszej od pr�dko�ci �wietlnej. Prosto ku �rodkowi. Do Centrum. Dotarcie tam zaj�o prawie trzydzie�ci tysi�cy lat - mierzonych w ramie spoczynkowej Galaktyki. Tym, co niekt�rzy nazywaj� �prawdziwym� czasem. Wiesz, wszystkie inercyjne ramy tak naprawd� s� r�wnowa�ne. Udowodnili�my to. Jedyna r�nica polega�a na tym, �e na naszym statku zegary tyka�y wolniej. Poza tym byli�my w stanie zimnego snu. Ja odbiera�em to tak, jakbym ucina� sobie kilka przyjemnych popo�udniowych drzemek, przerywanych tylko na badania medyczne i wys�anie paru wiadomo�ci. No i na napraw� r�ne rzeczy, gdy przychodzi�a moja kolej patrolowania statku. Samotne do�wiadczenie. Moi przyjaciele byli sztywni, zamarzni�ci. Ja tu�a�em si� po skradzionej, obcej maszynie, p�dz�cej korytarzem relatywistycznych refrakcji jak w tunelu wy�o�onym t�czami. Do�� frapuj�ce, lecz i przera�aj�ce, niezale�nie od tego, na ile zg��bi�o si� fizyk�. Mia�em osprz�t, istne cudo - podczerwony nadajnik. Mniej wi�cej co tysi�c lat wysy�a�em wiadomo�ci na Ziemi�. Informowa�em �na bie��co� o wszystkim, co znajdywali�my. Mas� danych plus par� s��w otuchy. Mia�em nadziej�, �e nadal tam s�, powa�nie. W tamtym czasie wydawa�o si� to ma�o znacz�cym gestem, dopiero du�o p�niej okaza�o si�, jak bardzo by�o wa�ne. Potem, presto physico - Centrum, rozjarzone jak ordynarna reklama za oknem. Te zmechowe urz�dzenia s� ca�kiem wygodne. Cz�owiek si� zastanawia, czy ich projektanci je doceniaj�. Szkoda, gdyby zosta�y zmarnowane dla stworze�, kt�re nie umiej� napawa� si� rozkoszami, jakich mog� dostarcza�. Centrum? C�, dzisiaj nie widzisz go w taki spos�b, w jaki ja je widzia�em. Starzy ju� tam byli, bardziej widoczni ni� teraz. P�yn�li�my rw�cym ku �rodkowi potokiem, jeszcze bardziej zwi�kszaj�c pr�dko��. Centrum by�o wiecznym fajerwerkiem. Nad nim, wyginaj�c si� niczym ogromny �uk triumfalny, wisia�a spleciona rzeka ognia. Tryskaj�ca z�otem, oran�em i siarkow� ��ci�. Gro�ny, cudowny widok. Potencja� grawitacyjny czarnej dziury, wyra�ony w postaci rubinowo gor�cego gazu, w��kien plazmy, rozb�ysk�w d�ugich na rok �wietlny. Spodziewa�em si� tego. Ziemski Very Large Array ukazywa� d�ugie, zakrzywione �uki, kt�re przecina�y p�aszczyzn� Galaktyki. W odleg�o�ci setek lat �wietlnych od Prawdziwego Centrum. By�y te� inne przejrzyste koronki - wszystkie o�wietlone przez gigantyczne pr�dy. Galaktyczne neony, os�dzili specjali�ci. Ale dlaczego takie cienkie i wyd�u�one? Niekt�re na kilkaset lat �wietlnych d�ugo�ci i ledwo p� roku �wietlnego szeroko�ci. Gdy si� zbli�yli�my, zobaczyli�my te w��kna - nie w falach radiowych, lecz optycznie. Osza�amiaj�ce. Takie czyste, tak us�u�nie uporz�dkowane. Czy mog�y by� jakim� kolosalnym �r�d�em mocy? Korytarzem transportacji, niewyobra�alnym rodzajem drogi szybkiego ruchu? Co - albo kto - potrzebowa�o tyle miejsca, �eby si� porusza�? Wisia�y na niebie jak wielkie r�owe og�oszenia. Ale po co? Monument religijny? Obcy odpowiednik krucyfiksu, opromieniaj�cy ca�� Galaktyk� wieczn� obietnic�? Rozwa�ali�my te mo�liwo�ci, gdy statek - wielki klamot, ogromny w por�wnaniu z Lansjerem - przeorywa� si� przez mroczne chmury py�u i gor�ce regiony powstawania gwiazd, pr�c naprz�d uparcie i szybko, jak stary pies wreszcie wracaj�cy do domu. Jego sprz�t nawigacyjny by� prosty, nastawiony na lot ku Prawdziwemu Centrum. Pomy�l nad tym. By�o to jedno z ich standardowych miejsc przeznaczenia. �atwo zobaczy� dlaczego, patrz�c wstecz. Skupienie energii. Blask �wiat�a. Protonowa papka. Ogromne pr�dy plazmy. Miejsce jak znalaz� dla g�odnego zmecha. Koryto z �arciem. Najcz�ciej my�la�em o Prawdziwym Centrum jako o swego rodzaju szkatu�ce z klejnotami. Z gwiazdami zapakowanymi i p�on�cymi jak szmaragdy, rubiny, gor�ce szafiry - kr���ce karnie wok� czarnej dziury, kt�ra dawno temu wyjad�a wstr�tny py�, pozostawiaj�c ten ol�niewaj�cy zbi�r kosztowno�ci. Przynajmniej tak my�leli astronomowie. Nigdy nie ufaj teoriom, m�j ch�opcze, je�li zosta�y wymy�lone przez typk�w pracuj�cych w biurach. Co? Ach, biura s� klitkami, w kt�rych pracuj� ludzie - nie, nie fizycznie, nie podnosz� nic ci�kiego, nic w tym stylu, bardziej jak... dajmy temu spok�j, dobrze? Widzisz, zapomnia�em, �e gdy kilka milion�w gwiazd t�oczy si� w promieniu paru lat �wietlnych, nieuniknione s� kolizje, tarcia i mn�stwo od�amk�w. Gdy si� zbli�yli�my, zobaczyli�my tak� zadym�. T�uste, rozkolebane gwiazdy nadyma�y si� niczym rozz�oszczeni bogowie, wypluwaj�c czerwone j�zory. Potomstwo straszliwych maria�y, do kt�rych dochodzi�o, kiedy dwie gwiazdy zderza�y si�, stapia�y i wszczyna�y awantur�. Mog�e� zobaczy� inne, o krok od awantury - kr���ce wok� siebie, wymieniaj�ce p�tle gazu niczym obelgi. Zdarza�y si� te� gorsze przypadki, gdy zobaczyli�my zewn�trzny skraj dysku akrecyjnego. Rozdarte gwiazdy, wylewaj�ce si�, wytapiaj�ce w fuzyjnych kroplach. Zapala�y ciemne, orbituj�ce masy okruch�w, kt�re strzela�y p�omieniem jak male�kie karmazynowe g��wki zapa�ek w brudnym worku z w�glem. W�r�d tego wszystkiego by�y gwiazdy najdziwniejsze ze wszystkich. Szybkie. Ka�da na wp� zakryta przez p�kolist� mask�. Maska wysy�a�a podczerwie� i dopiero po jakim� czasie zrozumia�em, o co tu chodzi. Widzisz, p�kolista maska wisia�a w sta�ej odleg�o�ci od gwiazdy. Unosi�a si� na �wietle, si�a ci�ko�ci r�wnowa�y�a skierowane na zewn�trz niewielkie ci�nienie. Odbija�a z powrotem po�ow� strumienia gwiazdy - zwraca�a ciep�o do paleniska. To sprawia�o, �e biedna gwiazda wyrzuca�a efektowne �uki i strumienie masy. O co prawdopodobnie chodzi�o. �wiat�o ucieka�o swobodnie z jednej strony. Maska skupia�a je po drugiej. Taki uk�ad spycha� gwiazd� w kierunku maski. Ale mask� wi�za�a z gwiazd� grawitacja. Dostosowywa�a si�, zachowuj�c w�a�ciw� odleg�o��. Nieszcz�sna gwiazda mog�a wyrzuca� �wiat�o tylko w jednym kierunku i przesuwa� si� w przeciwn� stron�. Kto� zagania� te gwiazdy jak stado baran�w. Maski przemieni�y je w silniki fotonowo- termoj�drowe. Powolne, ale efektywne. I stado kierowa�o si� ku dyskowi akrecyjnemu. Kto� pomaga� zaspokoi� apetyt czarnej dziury. Kto m�g� to robi�? Wtedy nie by�o czasu na dociekanie. Zbli�ali�my si�. Rozgrzewali�my. By�o cholernie, okropnie gor�co. I teraz, po tych wszystkich latach, odbiorniki statku o�y�y. Szczebiotanie, popiskiwanie, g�szcze o�lepiaj�co szybkich kod�w. Wyra�nie by�y to sygna�y przeznaczone dla zmech�w, kt�re kierowa�y statkiem. Jak powinni�my odpowiedzie�? Nadal nie byli�my zdecydowani, gdy dotar�a do nas oczywista prawda. Statek nie tylko przewozi� zmechy. On by� zmechem. Wozi� zmechy wy�szych rz�d�w, jasne. Ale mimo wszystko by� cz�onkiem plemienia. W miar� zbli�ania si� do Centrum mieli�my coraz mniejszy wyb�r. Mocno przyhamowali�my. Gardziel magnetyczna, przy kt�rej statek wygl�da� jak karze�, skurczy�a si�, a potem przekrzywi�a, wi�c nadlatuj�ca plazma uderza�a w nas pod k�tem. Obr�ci�a ca�y statek - nigdy nie s�ysza�em takiego j�cz�cego, trzeszcz�cego, zgrzytliwego manewru. Najwidoczniej zmechy nie by�y wra�liwe na akustyk�. Niemal pog�uchli�my. Trwa�o to tydzie�. Ale zadzia�a�o. Statek odwr�ci� si�, dzi�b znalaz� si� w miejscu rufy. Ten wsteczny przep�yw uchroni� nas przed �mieciami na drodze - spali� je w popi�, rozgotowa� na jony wykorzystane przez nap�d. Gardziel by�a teraz za nami, ale linie pola magnetycznego �ci�gn�y cz�� otaczaj�cych nas okruch�w i upycha�y je w paszczy wielkiego, opas�ego statku. Fuzyjne komory spalania grzechota�y p�ytami kad�uba, rozgrzewa�y powietrze. Na szcz�cie nasze systemy podtrzymywania �ycia da�y sobie rad�. Istny cud, zwa�ywszy na okoliczno�ci. Mieli�my mn�stwo mocy, wi�c podrasowali�my klimatyzacj�. Kawa� ci�kiej roboty w dusz�cym ukropie. K�opot by� w tym, gdzie wyrzuci� nadmiar ciep�a? Ch�odnie nie likwidowa�y ciep�a, tylko je przemieszcza�y. Wreszcie postanowili�my wykorzysta� bro� zmech�w. By�y to lasery, ale wygl�da�y jak jakie� potwornie wielkie rury kanalizacyjne. Ogromne, opas�e urz�dzenia. Sztuczka z laserami polega na tym, �e wydalaj� ciep�o lepiej ni� cokolwiek naturalnego. W �argonie wy�sza temperatura luminancyjna. �eby odda� energi� otoczeniu, trzeba mie� co� gor�tszego od niego. Lasery nadaj� si� do tego idealnie. I tak wrzucili�my nadmiar ciep�a przyspieszenia ujemnego w konwertory. A potem w nap�dy samych laser�w. Statek zacz�� wystrzeliwa� wi�zki tn�cej mocy, zu�ywaj�c nasz� energi�. Sprawi�o to, �e stali�my si� jeszcze bardziej widoczni. I przera�eni. Czy nasz statek meldowa� swoim zwierzchnikom, �e ma szkodniki na pok�adzie? My, poszukiwacze przyg�d, czuli�my si� cholernie mali. Zwolnili�my mocno - do p�tora przyci�gania ziemskiego. Ryzykowne. Przypomina�o to bardzo oty�o�� bez przyjemno�ci dochodzenia do takiego stanu. Ustawili�my cysterny i zrobili�my baseny z wod�. Unosili�my si� tam ca�ymi dniami, �eby uciec przed ci�arem. Wreszcie widok si� oczy�ci�. Po zwolnieniu nap�d fuzyjny osi�gn�� stan wysokich energii. Optycznie pi�ropusz sta� si� przejrzysty, mogli�my wi�c patrze� przez niego. Najpierw w czerwieni - to dziwne widzenie. I wtedy wyra�nie zobaczyli�my �mier�, ca�y wielki mur �mierci p�dz�cy spiesznie w nasz� stron�. A jak to by�o... 3. Mysz ko�cielna - Jak pr�ba picia z cholernego w�a stra�ackiego - powiedzia� Nigel. - O co chodzi? - Nikka nadal by�a szczup�a i blada, ale jej rozbawione czarne oczy l�ni�y inteligencj� niczym �ywe szklane kulki. - Przerabianie tych cholernych danych. - Nigel wyci�gn�� szyj�, �eby ujrze� ca�� �cian�. Po�yskliwe powierzchnie nachyla�y si� pod k�tami przecz�cymi logice, na tajemnicz� mod�� zmech�w. Po nich przesuwa�y si� r�ne widoki otaczaj�ce statek. Jaskrawe fontanny zjonizowanego gazu. Ob�oki molekularne, atramentowoczarne w j�drach, z p�omieniami igraj�cymi na zniszczonych pow�okach. Promienne gwiazdy z otulaj�cymi je pal�cymi k��bami z�ego gazu. A wprost przed dziobem mur w�ciek�ej masy wylewaj�cej si� z Prawdziwego Centrum Galaktyki. P�yn�a w ich stron�. - Jak pozosta�o�� po supernowej - rzuci�a Nikka znad swojej konsoli. Upar�a si�, �eby pracowa�. Japo�skie dziedzictwo, powiedzia�a, sta�e uzale�nienie od har�wki. Nigel u�wiadomi� sobie, �e kiedy kocha si� kobiet�, to z ca�� reszt� bierze si� jej obsesje. Podobnie ona mia�a z nim. I jego zdaniem wychodzi�a na tym znacznie gorzej. Nie�atwo by�o z nim wytrzyma�. Zmarszczy� brwi. - Wygl�da to jak r�ka Boga, wyci�gni�ta do pacni�cia muchy. - Taka teoria nie przysz�a mi do g�owy. - Wydaje si� prawdopodobna. Patrz, nadci�ga ca�kiem szybko. - Dopplery wykazuj� mn�stwo wodoru poruszaj�cego si� z pr�dko�ci� blisk� czterystu dwudziestu kilometr�w na sekund� - odczyta�a suchym g�osem. - Trudno dociec, czemu B�g chcia�by nas pacn��. - Fale uderzeniowe rysowa�y z�ote filigrany na powierzchniach przybli�aj�cej si� �ciany. Nikka roze�mia�a si�. - Nawet astrofizyk� odbierasz osobi�cie. - Czemu nie? Dzi�ki temu �atwiej zapami�ta� �argon. - Mo�e to egomania? - Zapewne. Mimo wszystko B�g ma tutaj wiele interesuj�cych rzeczy. W por�wnaniu z nimi wypadamy nudno. - A zatem s�o� przewracaj�cy si� we �nie na drugi bok - skwitowa�a Nikka. Jej lakoniczna logika zawsze go bawi�a. Jak m�g�by nie kocha� kobiety bardziej ci�tej i sceptycznej od niego? - H�? - W starych czasach Kioto ojciec opowiedzia� nam historyjk� o cz�owieku, kt�ry w czasie burzy uzna�, �e nie zmoknie, je�li prze�pi si� obok s�onia. Mia� mu s�u�y� za schronienie. - Rozumiem. Tylko dlatego, �e kolos prze�ywa�... - Czekaj, s� odczyty paralaksy. - Zn�w poch�on�a j� praca. Nigel przygl�da� si� dziwnym, nachylonym �cianom. Dlaczego by�y takie pokrzywione? Zwierciad�a Fresnela, przypomnia� sobie. Stary eksperyment laboratoryjny, przeprowadzony w ch�odny zimowy poranek w laboratorium w Cambridge. Poskrzypuj�cy sprz�t, staro�wieckie zaciski i soczewki z po�owy dziewi�tnastego stulecia. Upora� si� z tym b�yskawicznie, potem wyskoczy� na herbat� i bilard. Ale nadal pami�ta�, o co chodzi�o. Lekko nachylone tafle odbija�y �wiat�o w t� i z powrotem. To powodowa�o powstanie klin�w interferencji. Zatrzymywa�o informacj� fazow� w falach �wiat�a. Sprytne. Jakim� sposobem zmechom uda�o si� rozwin�� ten klasyczny efekt w osza�amiaj�ce optycznie obrazy. W jednym z pod�u�nych paneli zobaczy� szybko nabrzmiewaj�cy, czarny jak w�giel, bry�owaty guz. Za nim ta�czy�a czerwona jasno�� wn�trza paleniska. - �ciana jest bli�ej, ni� my�la�am - powiedzia�a Nikka. - Tylko par� godzin st�d. - Walnie w nas, to pewne. Pokiwa�a g�ow�. - Nie mo�emy przyspieszy�, �eby dor�wna� jej pr�dko�ci�. Dopiero co zwolnili�my do lokalnego zera. W coraz bardziej stromych potencja�ach w pobli�u Prawdziwego Centrum masy bior�ce udzia� w grawitacyjnym gawocie rozwija�y ogromne pr�dko�ci. Lokalne zero oznacza�o po prostu pr�dko�� orbitaln� tego regionu. Doszli do przekonania, �e podczas pr�by zrozumienia odpalanych w dali fajerwerk�w bezpieczniej b�dzie porusza� si� z t� w�a�nie pr�dko�ci�. Mysz ko�cielna zapuszcza si� pod st� w jadalni na w�asne ryzyko, zw�aszcza gdy biesiadnicy nosz� buty podkute �wiekami. - Nie mo�emy uciec. - Nigel przyjrza� si� panelom. - W takim razie musimy si� ukry�. Prze�ledzi�a kierunek jego spojrzenia. - W tych okruchach? - Mam na oku tamt� bry�� - ska�� wielko�ci asteroidy. - Dlaczego tamt�? - Odebra�em od niej dziwn� echoodpowied�, kiedy bada�em najbli�sze otoczenie. Zerkn�a na niego. - Kolejny domys�? - To wszystko, co kiedykolwiek mia�em. - Solidna masa, dobra os�ona. Ale s� bli�sze. - W tej co� jest... Jakie� wspomnienie. - Sam nie wiedzia�, dlaczego wybra� ten kozio�kuj�cy klamot. Odpowied� przywiod�a mu na my�l Snarka, starego rozklekotanego przedstawiciela zmech�w, dawno temu. Ale czemu mia�oby to by� dobrym znakiem? Nikka przyjrza�a si� osza�amiaj�cym ci�gom informacji na zbudowanym przez zmechy pulpicie. Podziwia� spos�b, w jaki rozwi�zywa�a diagnostyki zmech�w, przekszta�caj�c je w warto�ci u�ywane przez ludzi. Lawirowa�a w�r�d nich z gracj�, jakby by�y doskonale naturalne, podczas gdy z gruntu by�y wypaczone, obce. Prawdopodobnie u podstaw le�a� fakt, �e prawa mechaniki i p�l mia�y w�asn� wewn�trzn� logik�. Wszelka inteligencja dostosowuje si� do tego suchego faktu. Koniec ko�cem, wszech�wiat ukszta�towa� swoje dzieci. Umys�, jak bez w�tpienia zauwa�y�by zrz�dliwy Wittgenstein, by� skrojony jak ubranie, i to nie materia� decydowa� o jego kszta�cie. My�l ta zbudzi�a irytuj�ce wspomnienia. Dlaczego zatem �ycie w miriadach �miertelnych form zmarnotrawi�o tak wiele na starcia z r�wnymi sobie? - Jeste� pewien? - Twarz Nikki by�a sceptyczna. Roze�mia� si�. - Cholera, pewnie, �e nie. 4. Aleksandria Inni - m�odsi, ciut g�upsi - weszli pierwsi. Powoli obracaj�ca si� bry�a by�a dziwne czarna jak na �rodek Galaktyki, gdzie przewa�a� ogie� i zam�t, krzykliwo�� i pretensjonalno��. Mo�e �u�el z jakiej� wcze�niejszej katastrofy. Czarna dziura - nadal niewidoczna, skryta za p�dz�c� �cian� maj�c� zmia�d�y� ich wszystkich - zostawi�a wiele orbituj�cych czerep�w, wypalonych i odartych do czysta przez pal�ce wybuchy intensywnego promieniowania. Sucha astrofizyka w postaci bezmy�lnej furii. Nigel, w sk�rokombinezonie, wklinowa� si� w g��bok� szczelin�. Zakotwiczyli statek nad jej wylotem. Potem wczo�gali si� do �rodka, uciekaj�c przed falami uderzeniowymi, kt�re mia�y tu dotrze� zaledwie za par� minut. Statek szarpn�� si� na uwi�zi, pr�buj�c zapu�ci� silniki, wr�ci� na zaprogramowany kurs. Nikka anulowa�a funkcje wykonawcze, mo�e nawet uciszy�a alarmy. Ale nie mog�a by� pewna... W kombinezonie i zn�w w zerowej grawitacji Nigel od�y�. Czu� powracaj�c� dawn� osobowo��. Ostatecznie kiedy� by� astronaut� - s�owo teraz tak stare, �e prawie niepoj�te. Czy Ziemia nadal istnia�a? W pewnym stopniu wr�ci�a mu pr�na m�odo��. Kipia� energi�. Trudno poczu� pot�ny wp�yw suchej fizyki, my�la�. Kombinacja zimnego snu i rozci�gni�tego czasu szczeg�lnej teorii wzgl�dno�ci katapultowa�a go w dalek� przysz�o�� odleg�ych, roziskrzonych horyzont�w. Pojawi� si� w tym dalekim czasie i miejscu uzbrojony jedynie w trening i kultur� spo�ecze�stwa, kt�re dawno obr�ci�o si� w proch. A jednak nadal s�a� wiadomo�ci w kierunku domu, ostatnie najwy�ej godzin� temu. Listy w kosmicznej butelce. Czu� eufori� i lekko��. �lizga� si� w d� d�ugiej rury sp�kanej ska�y. Z dala od reszty. Pobra� pr�bk�, jak za dawnych czas�w NASA. Drogi, jak�e bliski sercu akronim. Jeden z ameryka�skich nawyk�w, kt�rych ani troch� mu nie brakowa�o, polega� na kompresowaniu trudnych do wym�wienia nazw agencji w bezsensowne zlepki liter. Ale takie s�owa przynajmniej zapami�tywa�. Przez trzydzie�ci tysi�cy lat. Uwa�nie przyjrza� si� skale. Pochodzenie wulkaniczne? Spr�bowa� przypomnie� sobie zas�b wiedzy z geologii. W tych ziarnistych piegach by�o co� dziwnego. Dalej w g��b grobowca. Szare �ciany. Szybowanie. Przestrze� przyda�a ptasiego wdzi�ku nawet staremu sztywnemu truch�u. Rozci�gni�te linie... w g�r�... przez... ska�� ochoczo kszta�tuj�c� si� w fale. Powinien i�� dalej czy wr�ci� do za�ogi? Cienie ko�ysa�y si� z ka�dym drgnieniem r�cznej latarki, jak widownia na�laduj�ca ka�dy ruch. Wzory na murach. Czy powinien? Uwa�aj, stary pryku. Za ka�dym u�miechem kryj� si� ostre z�by. Na d�. W g��b. Szybowanie. Nogi majtaj�ce �agodnie, �agodnie w bawe�nianych ob�okach stapiaj�ce si� cienie teleskopuj� go w nowe sze�ciany przestrzeni o uko�nej geometrii. Teraz sferyczne pomieszczenie, odpowiadaj�ce p�omienn� czerwieni� w miejscach, gdzie pada �wiat�o latarki. Z�udzenie optyczne? Nie, wiadomo�ci - p�dz�ca po �cianach, rozmyta smuga symboli. Umys� pr�buj�cy owin�� wszech�wiat wok� siebie? Mia� k�opoty z koncentracj�. Prawdopodobnie w�a�nie straci�e� lokalny pion, przypomnia� sobie ze starego treningu NASA. Mo�e za�atwi to zwyczajne przekr�cenie g�owy... Wytarte kamienne stopnie wiod�ce nieprawdopodobnie wysoko, spiralnie. Ku sklepionemu stropowi zbryzganemu teraz przez pomara�czowe krople... mrugaj�ce do niego oczy. Stary film, wspomnienia. Grobowiec Tutenchamona. Szakali b�g Anubis sro��cy si� nad pokonanymi wrogami. Otwarcie grobu. Wchodzenie do �rodka. Jeden ma�y krok dla cz�owieka przez niesko�czone, kot�uj�ce si� milenia. Wyciekanie z doliny starych martwych kr�l�w, z Karnaku i Luksoru, powolne, w�owe meandrowanie z pr�dem do Aleksandrii, biblioteki suchych zwoj�w, do Aleksandrii kobiety, teraz staro�ytnej, nadgarstki zaognione i nogi zdr�twia�e... Potrz�sn�� g�ow�. Lokalny pion. Natarczywe mentalne dzwony alarmowe. �Odzyskaj lokalny pion�. Stare prawdy, z pewno�ci� teraz nie ma z nich po�ytku. Uparte buczenie. Tutaj nie ma powietrza, ale nie m�g� si� od niego uwolni�. Ciche, jakby owadzie, nieust�pliwe. Z przodu sfera. Przyczepne �atki na grzbietach r�kawic zapewni�y mu punkt oparcia. Obr�ci� si�: poskrzypuj�ce cia�o zwinne niczym ptaszek. Za metaliczn� kul� rozci�ga�a si� przestrze� tak rozleg�a, �e �wiat�o latarki od niczego si� nie odbija�o, nie przynosi�o �adnych odpowiedzi. Okr�ci� si�, �eby zawr�ci�, z umys�em nadal rozpami�tuj�cym inne miejsce i czas... Buczenie skoczy�o, naros�o. Zaskrzecza�o, zawy�o. Struna skrzypiec napi�ta, �eby wyda� ton o oktaw� za wysoki, przejmuj�cy, t�pa pi�a na twardej stali... Cisza. Zamruga� przestraszony. Kiedy�, dawno temu, ju� tak by�o. W czasie misji na Ikara, domnieman� asteroid�, kt�ra rozkwit�a kapry�nie, wyrzucaj�c chwilowo ogon komety. Wi�za�o si� to z ostateczn� utrat� wewn�trznej atmosfery, wyrywaj�cej si� ze statku na zewn�trz. Z mi�dzygwiezdnego statku zbudowanego w asteroidzie. Ska�a pochodzi�a spoza Uk�adu S�onecznego i opiera�a si� metodom datowania ze wzgl�du na niew�a�ciwe proporcje izotop�w. Przez mo�e sto milion�w lat orbitowa�a w wewn�trznym systemie s�onecznym. T� sam� konfiguracj� Nigel znalaz� tutaj. Dziwnie ukszta�towane przestrzenie. Sfera. Buczenie. Urywany elektromagnetyczny krzyk. Jego kombinezon wszystko zarejestrowa�. Obr�ci� si� powoli w ciemno�ci. Teraz sfera wydawa�a si� mniejsza, wyczerpana. Wiadomo�� zosta�a odebrana. Pomkn�� w kierunku innych. 5. Huck �Ping�, zagada�a kapsu�a. Twarz Nikki by�a �ci�gni�ta i pobru�d�ona w odbitym �wietle. Pal�cy b��kitny �ar s�czy� si� w d� szczeliny. Skoro tutaj by� taki jasny, to znaczy�o, �e na zewn�trz, na powierzchni asteroidy, rozszala�a si� o�lepiaj�ca furia. Siedzieli upchni�ci w tym prowizorycznym schronie, kruchym jak blaszanka. Solidny wstrz�s szarpn�� uprz�ami. - Jest - powiedzia�a Nikka. - Fala uderzeniowa. J�zory rozrzedzonego ognia lizn�y port obserwacyjny. Par�set metr�w dalej zjonizowane szale�stwo wprost wy�azi�o z siebie, �eby si� do nich dobra� - przynajmniej tak to wygl�da�o z ludzkiego punktu widzenia, pomy�la�a Nikka. Straszliwa prawda by�a gorsza: rozkie�znana pal�ca energia p�yn�ca z hukiem z czarnej dziury nikogo nie szuka�a, ani troch� o nikogo nie dba�a, p�dzi�a na o�lep. Mia�a zemle� wszelk� inteligencj� i wyplu� j� w kierunku sennych gwiazd. Tutaj umys� dostosowywa� si� do natury, nie na odwr�t. Przeczekiwali burz� dzie�, potem dwa. Olbrzym �omota� w �