7388
Szczegóły |
Tytuł |
7388 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7388 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7388 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7388 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Terry Goodkind
Nadzieja pokonanych
Tom VI cyklu �Miecz Prawdy�
Prze�o�y�a Lucyna Targosz
Tytu� orygina�u: �Faith of the Fallen�
Pozna� 2001
Data wydania oryginalnego: 2000
Russelowi Galenowi,
mojemu pierwszemu prawdziwemu fanowi,
za jego niewzruszon� wiar� we mnie
ROZDZIA� 1
Nie pami�ta�a umierania.
Z nieokre�lonym uczuciem l�ku zastanawia�a si�, czy p�yn�ce ku niej gniewne
g�osy
oznaczaj�, �e zn�w ma do�wiadczy� owego transcendentnego kresu - �mierci.
Je�eli tak, to nic nie mog�a na to poradzi�.
Chocia� nie pami�ta�a umierania, przypomina�a sobie mgli�cie p�niejsze pe�ne
powagi szepty g�osz�ce, �e umar�a, �e zabra�a j� �mier�, ale �e on przycisn��
usta do jej warg
i nape�ni� oddechem jej znieruchomia�e p�uca, �e tchn�� w ni� swoje �ycie i na
nowo roznieci�
jej. Nie mia�a poj�cia, kto opowiada� o tak nieprawdopodobnym wyczynie, nie
mia�a poj�cia,
kim by� �w �on�.
Tamtej pierwszej nocy, kiedy wychwyci�a odleg�e, bezcielesne g�osy, poj�a, �e
s�
wok� niej ludzie, kt�rzy nie wierz�, �e cho� powr�ci�a do �ycia, to przetrwa do
rana. Jednak
teraz wiedzia�a, �e tak si� sta�o; prze�y�a wiele nocy, by� mo�e dzi�ki
rozpaczliwym mod�om
i �arliwym przysi�gom szeptanym nad ni� tamtej pierwszej.
Ale chocia� nie pami�ta�a umierania, przypomina�a sobie b�l sprzed utraty
�wiadomo�ci. B�l, kt�rego nigdy nie zapomni. Pami�ta�a, jak samotnie desperacko
walczy�a z
tamtymi m�czyznami, szczerz�cymi z�by niczym zgraja dzikich ps�w atakuj�cych
zaj�ca.
Pami�ta�a grad brutalnych cios�w, kt�ry powali� j� na ziemi�, kopniaki ci�kich
bucior�w,
kiedy ju� upad�a, i suchy trzask p�kaj�cych ko�ci. Pami�ta�a krew, mn�stwo krwi
- na ich
pi�ciach, na ich butach. Pami�ta�a przera�liwy strach, �e brakuje jej tchu,
�eby krzycze� z
potwornego b�lu.
Jaki� czas p�niej - nie wiedzia�a, czy godziny, czy dni - kiedy le�a�a w obcym
�o�u
pod czystymi prze�cierad�ami i spojrza�a w jego szare oczy, poj�a, �e dla
niekt�rych �wiat
rezerwowa� b�l o wiele gorszy od tego, kt�ry sama wycierpia�a.
Nie zna�a jego imienia. Straszliwa udr�ka, tak wyra�nie widoczna w jego oczach,
u�wiadomi�a jej, �e powinna je zna�. Wiedzia�a, �e powinna zna� jego imi� -
lepiej ni�
w�asne, lepiej ni� samo �ycie - lecz nie zna�a go. Nigdy nic jej bardziej nie
zawstydzi�o.
I od tej pory, ilekro� opu�ci�a powieki, widzia�a jego oczy, widzia�a w nich nie
tylko
bezsiln� udr�k�, ale i blask tak niepohamowanej nadziei, jaki mog�a roznieci�
jedynie szczera
mi�o��. I w g��bi swej duszy - nawet w�wczas, gdy najgorszy mrok za�miewa� jej
umys� -
odmawia�a zgody na to, by blask w tych oczach zgas�, kiedy zawiedzie jej wola
�ycia.
W pewnej chwili przypomnia�a sobie jego imi�. Przewa�nie je pami�ta�a. Ale
czasem
nie. Czasami, kiedy szarpa� ni� b�l, zapomina�a nawet w�asne.
Teraz, kiedy Kahlan s�ysza�a, jak tamci burkliwie wymawiaj� jego imi�,
rozpoznawa�a
je, rozpoznawa�a i jego. Twardo, nieust�pliwie czepia�a si� owego imienia -
Richard - i
swoich wspomnie� o nim, o tym, kim by�, i o tym, jak wiele dla niej znaczy�.
P�niej za�, kiedy ludzie obawiali si�, �e jednak umrze, wiedzia�a, �e b�dzie
�y�.
Musia�a �y�: dla Richarda, dla swojego m�a. Dla dziecka, kt�re nosi�a w �onie.
Jego dziecka.
Ich dziecka.
Gniewne g�osy, wymawiaj�ce imi� jej m�a, sprawi�y, �e Kahlan w ko�cu otworzy�a
oczy. I zaraz je przymru�y�a, pora�ona okropnym b�lem, do tej pory t�umionym
przez sen.
Ma�� izdebk�, w kt�rej le�a�a, wype�nia�o bursztynowe �wiat�o. Nie by�o zbyt
jaskrawe, wi�c
domy�li�a si�, �e albo t�umi je zas�ona, albo jest ju� zmrok. Ilekro� si� tak
budzi�a, nie mia�a
poczucia czasu, nigdy nie wiedzia�a, jak d�ugo spa�a.
Poruszy�a j�zykiem w zaschni�tych ustach. Cia�o mia�a bezw�adne, ci�kie od snu.
Mdli�o j� tak jak w dzieci�stwie, kiedy zjad�a trzy kandyzowane jab�ka przed
wypraw� na
�odzi w gor�cy, wietrzny dzie�. Teraz by�o w�a�nie tak ciep�o: letni upa�.
Stara�a si� ca�kiem
wybudzi�, ale �wiadomo�� odp�ywa�a, dryfowa�a po bezkresnym mrocznym morzu.
�o��dek
jej si� skurczy�. Musia�a z ca�ej si�y powstrzymywa� md�o�ci. A� nazbyt dobrze
wiedzia�a, �e
w jej stanie ma�o co sprawia�o taki b�l jak wymioty. Powieki zn�w zas�oni�y oczy
i Kahlan
zaton�a w jeszcze wi�kszym mroku.
Wzi�a si� w gar��, zebra�a my�li, ponownie zmusi�a si� do otwarcia oczu.
Przypomnia�a sobie: dawali jej zio�a, �eby przyt�umi� b�l i umo�liwi� sen.
Richard du�o
wiedzia� o zio�ach. Te napary przynajmniej pozwala�y jej zapa�� w letargiczny
sen. A b�l,
cho� nie tak dotkliwy, i tak by�.
Ostro�nie, powoli - �eby nie poruszy� tych obosiecznych sztylet�w tkwi�cych tu i
�wdzie pomi�dzy �ebrami - wci�gn�a g��biej powietrze. P�uca Kahlan wype�ni�a
wo�
balsamu i sosny i uspokoi�a buntuj�cy si� �o��dek. Nie by� to aromat drzew,
zmieszany z
innymi zapachami lasu, z wilgoci� ziemi, woni� muchomor�w i cynamonowym zapachem
paproci, lecz wo� �wie�o poci�tego drewna. Kahlan skupi�a wzrok i zobaczy�a za
nogami
��ka �cian� z jasnych, niedawno okorowanych belek; ze �lad�w siekiery jeszcze
s�czy� si�
sok. Wida� by�o, �e drewno poci�to i ociosano w po�piechu, ale dok�adno�� roboty
zdradza�a
precyzj�, jak� mo�e da� jedynie wiedza i do�wiadczenie.
Izdebka by�a malutka; w Pa�acu Spowiedniczek, w kt�rym Kahlan dorasta�a, tak
ma�e
pomieszczenie nie s�u�y�oby nawet za schowek na bielizn�. No a poza tym by�oby z
kamienia, je�li nie z marmuru. Spodoba�a si� jej ta malutka drewniana izdebka;
domy�la�a si�,
�e to Richard j� dla niej zbudowa�. Czu�a si� tu niemal tak bezpiecznie jak w
jego ramionach.
Marmur, wynio�le dostojny, nigdy jej tak nie dodawa� otuchy.
Za nogami ��ka dostrzeg�a wyrze�bionego ptaka w locie. Sylwetk� zarysowano
kilkoma pewnymi poci�gni�ciami no�a na p�askim fragmencie belki niewiele
wi�kszym ni�
d�o� Kahlan. Richard da� jej co�, na co mog�a patrze�. Czasami, kiedy siedzieli
przy ognisku,
widywa�a, jak rze�bi� w kawa�ku drewna twarz lub zwierz�. Czuwaj�cy nad ni�
ptak, z
szeroko rozpostartymi skrzyd�ami, symbolizowa� wolno��.
Dziewczyna zwr�ci�a oczy w prawo i zobaczy�a br�zowy we�niany koc zas�aniaj�cy
drzwi. To zza niego dolatywa�y gniewne, gro�ne g�osy.
- To nie nasz wyb�r, Richardzie... Musimy my�le� o w�asnych rodzinach... o
�onach i
dzieciach...
Kahlan chcia�a si� dowiedzie�, co si� dzieje, i spr�bowa�a si� podeprze� na
lewym
�okciu. Ale r�ka nie zareagowa�a tak, jak powinna. B�yskawica b�lu �mign�a
wzd�u� ko�ci
dziewczyny i eksplodowa�a w barku. Kahlan wstrzyma�a oddech, pora�ona
przera�liwym
b�lem, i osun�a si� ci�ko, zanim zdo�a�a cho� na cal unie�� rami�.
Przyspieszony oddech
sprawia�, �e tkwi�ce w bokach sztylety rani�y jeszcze dotkliwiej. Zmusi�a si� do
zwolnienia
oddechu, bo tylko tak mog�a zapanowa� nad b�lem. W ko�cu zel�a� b�l w ramieniu i
k�ucie w
�ebrach; dopiero teraz cichutko j�kn�a. Z wykalkulowanym spokojem spojrza�a na
lew� r�k�.
By�a w �ubkach. Jak tylko Kahlan to zobaczy�a, przypomnia�a sobie. Wyrzuca�a
sobie, �e nie
pomy�la�a o tym, zanim spr�bowa�a si� podeprze� na �okciu. Wiedzia�a, �e zio�a
przy�miewaj� jej umys�. Skoro i tak nie mog�a usi���, no i ba�a si� kolejnego
nieostro�nego
ruchu, skoncentrowa�a wysi�ki na przywr�ceniu jasno�ci my�lenia.
Ostro�nie przesun�a ku g�rze praw� r�k� i otar�a palcami pot z czo�a, pot
wywo�any
b�lem. Stawy bola�y, ale r�ka by�a do�� sprawna. Ucieszy�o to Kahlan. Dotkn�a
opuchni�tych oczu i dopiero teraz poj�a, dlaczego patrzenie ku drzwiom tak
bola�o.
Ostro�nie muska�a palcami obrzmia�� twarz. Wyobra�nia podsun�a jej czarne i
sine barwy.
Palce dotkn�y ran na policzku - mia�a wra�enie, �e gor�ce iskry sypi� si� na
obna�one nerwy.
Nie potrzebowa�a lustra, �eby wiedzie�, jak przera�liwie wygl�da. Ilekro�
spojrza�a w oczy
Richarda, pojmowa�a, w jak fatalnym jest stanie. Tak chcia�a �adnie wygl�da� dla
niego,
cho�by po to, by z jego oczu znikn�� wyraz cierpienia. Gdyby odczyta� jej my�li,
powiedzia�by:
- Nic mi nie jest. Przesta� si� o mnie martwi� i my�l jedynie o powrocie do
zdrowia.
Kahlan t�sknie przypomnia�a sobie, jak le�a�a z Richardem; odpoczywali
rozkosznie
znu�eni, czu�a dotyk jego rozpalonej sk�ry, du�a d�o� ch�opaka le�a�a na jej
brzuchu. Tak
bardzo chcia�a go wzi�� w ramiona, a nie mog�a tego zrobi�. Upomnia�a si�, �e to
przecie�
tylko kwestia czasu i cho� cz�ciowego wyzdrowienia. Byli razem i to jest
najwa�niejsze.
Sama obecno�� Richarda dodawa�a otuchy i leczy�a.
Zza koca os�aniaj�cego drzwi Kahlan us�ysza�a Richarda. Dok�adnie kontrolowa�
g�os
i tak podkre�la� s�owa, jakby ka�de z nich kosztowa�o go fortun�.
- Potrzebujemy tylko troch� czasu...
Tamci zacz�li m�wi� wszyscy naraz, zapalczywie i nieust�pliwie.
- To nie dlatego, �e tego chcemy, Richardzie. Powiniene� to wiedzie�, przecie�
nas
znasz... A je�eli to �ci�gnie tu jakie� k�opoty? S�yszeli�my o bitwach. Sam
m�wi�e�, �e ona
jest z Midland�w... Nie mo�emy pozwoli�... Nie chcemy...
Kahlan nas�uchiwa�a, oczekuj�c szcz�ku dobywanego miecza. Richard by� niemal
niesko�czenie cierpliwy, ale brakowa�o mu wyrozumia�o�ci. Cara, jego stra�niczka
i ich
przyjaci�ka, te� tam pewnie by�a; a Carze brakowa�o tak cierpliwo�ci, jak i
wyrozumia�o�ci.
Jednak Richard nie doby� miecza, tylko rzek�:
- Nikogo o nic nie prosz�. Chc� tylko, �eby mnie pozostawiono w spokoju w
bezpiecznym miejscu, gdzie m�g�bym si� ni� opiekowa�. Chcia�em by� w pobli�u
Hartlandu,
na wypadek gdyby czego� potrzebowa�a. - Zamilk�. - Prosz� was... tylko do czasu,
a� jej si�
cho� troch� polepszy...
Dziewczyna chcia�a krzykn�� do niego: �Nie! Nie wa� si� ich b�aga�, Richardzie!
Nie
maj� prawa zmusza� ci� do b�agania! Nie maj� prawa! Nigdy nie pojm�, na jakie
po�wi�cenia
si� zdobywa�e��. Ale mog�a jedynie ze smutkiem szepta� jego imi�.
- Nie prowokuj nas... Wykurzymy ci� ogniem, je�eli b�dzie trzeba! Wszystkim nam
nie dasz rady, prawo jest po naszej stronie.
M�czy�ni rzucali gromy, grozili. Kahlan spodziewa�a si�, �e teraz wreszcie
us�yszy
szcz�k dobywanego miecza. Zamiast tego Richard spokojnie powiedzia� co�, czego
nie
dos�ysza�a. Zapanowa�a przera�liwa cisza.
- To nie dlatego, Richardzie, �e tak nam si� podoba - powiedzia� w ko�cu czyj�
zak�opotany g�os. - Nie mamy wyboru. Musimy bra� pod uwag� nasze rodziny i
innych te�.
- No a poza tym zrobi�e� si� nagle taki wa�ny, w tych paradnych szatkach i z
mieczem, zupe�nie inny ni� kiedy�, kiedy by�e� le�nym przewodnikiem - odezwa�
si� kto� ze
szczerym oburzeniem.
- To prawda - potwierdzi� nast�pny. - Nie mo�esz si� uwa�a� za lepszego od nas
tylko
dlatego, �e odszed�e� st�d i zobaczy�e� troch� �wiata.
- Opu�ci�em miejsce, kt�re mi przypisali�cie - powiedzia� Richard. - Czy to
w�a�nie
staracie si� da� mi do zrozumienia?
- Wed�ug mnie, odwr�ci�e� si� plecami do swojej spo�eczno�ci, do swoich korzeni.
Uwa�asz, �e nasze kobiety nie s� do�� dobre dla wielkiego Richarda Cyphera. O
nie, on
musia� si� o�eni� z kobiet� z daleka. A potem wracacie sobie tutaj i chcecie si�
nad nas
wynosi�.
- Jak? Jakimi czynami? Po�lubieniem kobiety, kt�r� kocham? To, waszym zdaniem,
dow�d pychy? To odbiera mi prawo do �ycia w spokoju? Odbiera jej prawo do
wyzdrowienia, do �ycia?
Ci ludzie znali go jako Richarda Cyphera, prostego le�nego przewodnika, a nie
jako
osob�, kt�r� - jak si� okaza�o - w rzeczywisto�ci by�, nie jako osob�, kt�r� si�
sta�. By� tym
samym cz�owiekiem co w�wczas, lecz oni go pod wieloma wzgl�dami nigdy nie znali.
- Powiniene� kl�cze� i zanosi� mod�y do Stw�rcy, �eby wyleczy� twoj� �on� -
odezwa� si� kolejny. - Wszyscy ludzie to nic niewarci n�dznicy. Powiniene� si�
modli� i
b�aga� Stw�rc� o wybaczenie z�ych uczynk�w i grzech�w, bo to one sprowadzi�y
k�opoty na
ciebie i twoj� kobiet�. A ty, zamiast si� modli�, chcesz wnie�� swoje k�opoty
pomi�dzy
uczciwie pracuj�cych ludzi. Nie masz prawa zrzuca� nam na kark swoich grzech�w.
To nie
tego chce Stw�rca. Powiniene� pomy�le� o nas. Stw�rca pragnie, �eby� by� pokorny
i
pomaga� innym. To dlatego tak j� do�wiadczy�: �eby da� wam obojgu nauczk�.
- Powiedzia� ci to, Albercie? - spyta� Richard. - Czy ten tw�j Stw�rca
przychodzi
pogada� z tob� o swoich zamiarach i zwierza ci si�, czego pragnie?
- On rozmawia z ka�dym, kto go skromnie s�ucha - uni�s� si� gniewem Albert.
- A poza tym - wtr�ci� si� inny - mo�na sporo dobrego powiedzie� o tym
Imperialnym
�adzie, przed kt�rym nas ostrzegasz. Gdyby� nie by� taki uparty, Richardzie,
toby� to
dostrzeg�. Nie ma nic z�ego w ch�ci, �eby ka�dy by� przyzwoicie traktowany. To
po prostu
sprawiedliwe. To po prostu s�uszne. Musisz przyzna�, �e takie s� pragnienia
Stw�rcy, i tego
naucza r�wnie� Imperialny �ad. Skoro nie dostrzegasz w �adzie cho� tej dobrej
cechy, lepiej,
�eby� odszed�, i to szybko.
Kahlan wstrzyma�a oddech.
- Niech wi�c si� tak stanie - powiedzia� Richard z�owieszczym g�osem.
To byli ludzie, kt�rych Richard zna�; zwraca� si� do nich po imieniu,
przypomina� im
sp�dzone razem lata i wsp�lne sprawy. By� wobec nich cierpliwy. Jednak
cierpliwo�� w
ko�cu si� wyczerpa�a i sta� si� nietolerancyjny.
Konie parska�y i przest�powa�y z nogi na nog�, sk�rzana uprz�� chrz�ci�a, kiedy
tamci ich dosiadali.
- Wr�cimy rankiem, �eby to spali�. Lepiej, �eby�my nie z�apali w pobli�u ani
ciebie,
ani nikogo z twoich, bo was te� spalimy.
Pad�o jeszcze kilka przekle�stw i odjechali galopem. T�tent kopyt wstrz�sn��
ziemi�,
a� zadygota�y plecy Kahlan. Nawet i to zabola�o.
U�miechn�a si� leciutko do Richarda, cho� nie m�g� tego widzie�. �a�owa�a
jedynie,
�e b�aga� o co� dla niej; dobrze wiedzia�a, �e nigdy nie poprosi�by o nic dla
siebie.
Odsuni�to koc zas�aniaj�cy drzwi i na �cian� pad�a plama �wiat�a. Po nat�eniu
blasku
i jego kierunku Kahlan odgad�a, �e musi by� ko�o po�owy nieco pochmurnego dnia.
Obok niej
zjawi� si� Richard; jego wysoka posta� rzuca�a cie� w poprzek cia�a dziewczyny.
Ubrany by�
tylko w czarny, pozbawiony r�kaw�w podkoszulek ods�aniaj�cy muskularne ramiona.
Przy
lewym biodrze, od strony Kahlan, b�yski �wiat�a odbija�y si� od g�owicy jego
niezwyk�ego
miecza. Szerokie barki Richarda sprawia�y, �e izdebka wydawa�a si� jeszcze
mniejsza ni�
przed chwil�. G�adko wygolona twarz, mocno zarysowana szcz�ka i zdecydowany
zarys ust
znakomicie pasowa�y do pot�nej postaci. W�osy, si�gaj�ce karku, nie by�y ani
jasne, ani
ciemne. Ale to inteligencja, tak wyra�nie widoczna w jego szarych oczach,
przyku�a uwag�
Kahlan, kiedy zobaczy�a go po raz pierwszy.
- Richardzie - wyszepta�a - nie chc�, �eby� b�aga� z mojego powodu.
K�ciki jego ust wygi�y si� w leciutkim u�miechu.
- Je�eli zechc� b�aga�, to zrobi� to. - Podci�gn�� koc, otulaj�c j� dok�adnie,
chocia� si�
poci�a. - Nie wiedzia�em, �e nie �pisz.
- Jak d�ugo spa�am?
- Jaki� czas.
Uzna�a, �e to musia� by� d�u�szy czas. Nie pami�ta�a, jak tu dotarli ani jak
budowa�
chat�, w kt�rej le�a�a. Kahlan czu�a si� bardziej jak osiemdziesi�ciolatka ni�
dwudziestokilkuletnia dziewczyna. Nigdy przedtem nie by�a ranna, a przynajmniej
ci�ko,
nigdy wcze�niej nie znalaz�a si� na granicy �ycia i �mierci, nigdy tak d�ugo nie
by�a tak
rozpaczliwie bezradna. Nienawidzi�a tego; nie cierpia�a faktu, �e nie mo�e
zrobi�
najprostszych rzeczy. Przez wi�kszo�� czasu nienawidzi�a tego bardziej ni� b�lu.
Oszo�omi�o j� nieoczekiwane i tak ca�kowite do�wiadczenie krucho�ci �ycia,
w�asnej
krucho�ci i �miertelno�ci. Dawniej ryzykowa�a �ycie i wiele razy znajdowa�a si�
w
niebezpiecze�stwie, lecz kiedy teraz patrzy�a wstecz, w�tpi�a, czy kiedykolwiek
naprawd�
my�la�a, �e mo�e si� jej przydarzy� co� takiego. Zmierzenie si� z tym by�o
druzgoc�ce.
Tamtej nocy co� p�k�o w Kahlan - wyobra�enie o sobie, pewno�� siebie. Tak �atwo
mog�a
umrze�. Ich dziecko mog�o umrze�, nim mia�oby szans� �y�.
- Coraz bardziej zdrowiejesz - rzek� Richard, jakby odpowiada� na jej my�li. -
Nie
m�wi� tego ot tak sobie. Widz�, �e zdrowiejesz.
Patrzy�a mu w oczy i zbiera�a si� na odwag�. Wreszcie zapyta�a:
- Sk�d oni a� tutaj wiedz� o �adzie?
- Dotarli tu ludzie uciekaj�cy przed walkami. Tu, gdzie dorasta�em, te� byli
ludzie
g�osz�cy doktryn� Imperialnego �adu. Ich s�owa dobrze brzmia�y, mia�y sens.
Mia�y go dla
tych, kt�rzy nie my�l�, dla tych, kt�rzy tylko reaguj�. Prawda nie tak wiele
znaczy - doda� po
namy�le. Odpowiedzia� na widoczne w jej oczach, nie zadane pytanie: - Ludzie
�adu
znikn�li. Ci g�upcy tylko powtarzali zas�yszane s�owa.
- Ale chc�, �eby�my odeszli. Wygl�dali na takich, kt�rzy dotrzymuj� obietnic.
Skin�� g�ow�, ale potem zn�w si� lekko u�miechn��.
- A wiesz, jak st�d blisko do miejsca, w kt�rym zobaczy�em ci� po raz pierwszy?
Pami�tasz?
- Jak mog�abym zapomnie� o dniu, w kt�rym ci� spotka�am?
- Wtedy nasze �ycie by�o zagro�one i musieli�my st�d odej��. Nigdy tego nie
�a�owa�em. To by� pocz�tek mojego �ycia z tob�. Dop�ki jeste�my razem, nic
innego si� nie
liczy.
Do izdebki wesz�a Cara i stan�a obok Richarda, dodaj�c sw�j cie� do jego
cienia,
padaj�cego na niebieski we�niany koc, kt�ry okrywa� Kahlan a� po pachy. Cia�o
Cary,
odziane w obcis�y czerwony sk�rzany str�j, mia�o gracj� soko�a. By�a, jak �w
ptak, dumna,
w�adcza, szybka i �miertelnie gro�na. Mord-Sith zawsze przywdziewa�y czerwony
sk�rzany
str�j, kiedy spodziewa�y si� k�opot�w. D�ugie blond w�osy Cary, splecione w
gruby warkocz,
by�y kolejnym znakiem profesji Mord-Sith, cz�onkini elitarnej stra�y przybocznej
samego
lorda Rahla.
Richard, mo�na by rzec, odziedziczy� Mord-Sith wraz z panowaniem nad D�Har�,
krain�, o kt�rej nigdy przedtem nie s�ysza�. Nie szuka� w�adzy, lecz mimo
wszystko mu
przypad�a. Teraz tak wielu ludzi by�o od niego zale�nych. Ca�y Nowy �wiat -
Westland,
Midlandy, D�Hara - by� od niego zale�ny.
- Jak si� czujesz? - Cara zapyta�a z prawdziw� trosk�.
- Lepiej - wyszepta�a ochryple Kahlan, bo tylko na taki g�os by�o j� sta�.
- Nooo, skoro si� lepiej czujesz - warkn�a Mord-Sith - to powiedz lordowi
Rahlowi,
�e powinien mi pozwoli�, bym wykona�a swoj� robot� i nauczy�a odpowiedniego
respektu
takich ludzi jak ci tutaj. - Gro�ne niebieskie oczy pow�drowa�y na moment ku
miejscu, w
kt�rym stali ci rzucaj�cy gro�by ludzie. - A przynajmniej tych, kt�rych bym
zostawi�a przy
�yciu.
- Pos�u� si� rozumem, Caro - rzek� Richard. - Nie mo�emy przekszta�ci� tego
miejsca
w twierdz� i broni� si� przez ca�y czas. Ci ludzie si� boj�. Bez wzgl�du na to,
jak bardzo si�
myl�, widz� w nas zagro�enie swojego �ycia i �ycia swych rodzin. Nie jeste�my
tacy g�upi,
�eby toczy� bezsensown� walk�, kt�rej mo�emy unikn��.
- Richardzie - powiedzia�a Kahlan, ostro�nie wskazuj�c praw� r�k� �cian� przed
sob�
- przecie� zbudowa�e� to...
- Tylko t� izb�. Chcia�em, �eby� od razu mia�a schronienie. To nie zabra�o zbyt
wiele
czasu. Zwyczajnie �ci��em i okorowa�em par� drzew. Reszty jeszcze nie
postawili�my. Nie
ma za co przelewa� krwi.
O ile Richard zachowywa� spok�j, o tyle Cara sprawia�a wra�enie, �e jest gotowa
pogry�� �elazo i wyplu� gwo�dzie.
- Mo�e by� tak powiedzia�a swojemu upartemu m�owi, �eby pozwoli� mi kogo�
zabi�, nim oszalej�? Nie mog� sta� bezczynnie i pozwala�, �eby bezkarnie
uchodzi�o gro�enie
wam! Jestem Mord-Sith!
Cara bardzo powa�nie traktowa�a swoje zadanie: ochron� Richarda, lorda Rahla
D�Hary, i Kahlan. Kiedy w gr� wchodzi�o �ycie ch�opaka, Cara by�a zdecydowana
najpierw
zabi�, a dopiero potem oceni�, czy to by�o konieczne. A to by�a jedna ze spraw,
kt�rych
Richard zupe�nie nie tolerowa�.
Kahlan tylko si� u�miechn�a.
- Matko Spowiedniczko, nie mo�esz dopu�ci�, �eby lord Rahl ulega� woli takich
g�upc�w jak ci tutaj. Powiedz mu.
Kahlan prawdopodobnie mog�aby policzy� na palcach jednej r�ki ludzi, kt�rzy w
ca�ym jej dotychczasowym �yciu zwracali si� do niej po imieniu, nie dodaj�c
przynajmniej
tytu�u �Spowiedniczka�. Mn�stwo razy s�ysza�a sw�j najwy�szy tytu� - Matka
Spowiedniczka
- wymawiany g�osem, w kt�rym brzmia�a ca�a gama uczu�, od pe�nego czci respektu
po
przera�liwy strach. Wielu kl�cz�cych przed ni� ludzi nie mog�o nawet wyszepta�
dr��cymi
wargami tych dw�ch s��w. Inni za�, kiedy byli sami, szeptali je z morderczymi
zamiarami.
Kahlan zosta�a mianowana Matk� Spowiedniczk� tu� po dwudziestym roku �ycia -
by�a
najm�odsz� Spowiedniczk� kiedykolwiek wyniesion� na to najwy�sze stanowisko. Ale
to by�o
kilka lat temu. Teraz by�a jedyn� �yj�c� Spowiedniczk�. Zawsze znosi�a �w tytu�,
pok�ony,
przykl�kanie, cze��, strach i mordercze zamiary, bo nie mia�a wyj�cia. A poza
tym by�a
Matk� Spowiedniczk� - przez sukcesj� i wyb�r, z prawa, z obowi�zku i dlatego, �e
przysi�g�a.
Cara zawsze zwraca�a si� do niej �Matko Spowiedniczko�. Jednak w ustach Mord-
Sith te s�owa brzmia�y inaczej ni� u reszty ludzi. To by�o niemal wyzwanie,
prowokowanie
sumiennym oddaniem, lecz z nutk� kpi�cej czu�o�ci i przywi�zania. Kiedy Cara
m�wi�a
�Matko Spowiedniczko�, Kahlan s�ysza�a �siostro�. Mord-Sith pochodzi�a z
dalekiej D�Hary.
A tam nikt - opr�cz lorda Rahla - nie przewy�sza� Cary rang�. Mog�a si� co
najwy�ej zgodzi�,
�eby Kahlan by�a jej r�wna w powinno�ciach wobec Richarda. Ale zosta� uznanym
przez
Car� za kogo� jej r�wnego by�o naprawd� najwy�sz� pochwa��.
Kiedy jednak Cara m�wi�a do Richarda �lordzie Rahlu�, wcale nie brzmia�o to jak
�bracie�. Znaczy�o to dok�adnie to, co m�wi�a.
Dla tych m�czyzn o gniewnych g�osach lord Rahl by� r�wnie obcym poj�ciem jak
odleg�a D�Hara. Kahlan pochodzi�a z Midland�w, oddzielaj�cych Westland od
D�Hary.
Mieszka�cy Westlandu nic nie wiedzieli ani o Midlandach, ani o Matce
Spowiedniczce. Trzy
cz�ci Nowego �wiata przez ca�e dziesi�ciolecia by�y rozdzielone niemo�liwymi do
pokonania granicami, wi�c to, co by�o poza nimi, otacza�a nieprzenikniona
tajemnica.
Ostatniej jesieni owe granice znikn�y.
A potem, zim�, znikn�a wsp�lna dla trzech krain granica na po�udniu, przez trzy
tysi�ce lat chroni�ca je przed zagro�eniem ze Starego �wiata - i wszyscy zostali
wydani na
pastw� Imperialnego �adu. W minionym roku na �wiecie zapanowa�o zamieszanie,
zmieni�o
si� wszystko, do czego ludzie przyzwyczaili si� od dzieci�stwa.
- Nie zamierzam pozwoli�, �eby� krzywdzi�a ludzi tylko dlatego, �e nie chc� nam
pom�c - oznajmi� Richard Carze. - To by niczego nie rozwi�za�o, a tylko wp�dzi�o
nas w
jeszcze wi�ksze tarapaty. Wybudowanie tej izdebki zaj�o nam bardzo niewiele
czasu.
S�dzi�em, �e to b�dzie bezpieczne miejsce, ale tak nie jest. Przeniesiemy si�
gdzie indziej. -
Zn�w spojrza� na Kahlan. Z jego g�osu znikn�� gniew. - Chcia�em ci� przywie�� w
rodzinne
strony, ciche i spokojne, ale wygl�da na to, �e i tu mnie nie chc�. Przykro mi.
- Tylko ci ludzie, Richardzie. - W Andericie, tu� zanim zaatakowano i pobito
Kahlan,
mieszka�cy odrzucili propozycj� Richarda, by przy��czy� si� do powstaj�cego
imperium
D�Hary i pod jego przewodem walczy� o pok�j; mieszka�cy Anderithu woleli
przy��czy� si�
do Imperialnego �adu. Richard zabra� Kahlan i odszed�. - A co z twoimi
prawdziwymi
przyjaci�mi?
- Nie mia�em kiedy... Chcia�em najpierw zbudowa� schronienie. A teraz nie ma ju�
na
to czasu. Mo�e p�niej.
Kahlan si�gn�a po jego zwieszon� r�k�. Ale palce ukochanego by�y za daleko.
- Ale, Richardzie...
- S�uchaj, ju� nie mo�emy tu bezpiecznie zosta�. I tyle. Przywioz�em ci� tutaj,
bo
s�dzi�em, �e b�dziesz tu mog�a bezpiecznie wyzdrowie� i odzyska� si�y. Myli�em
si�. Tak nie
jest. Nie mo�emy tu zosta�. Rozumiesz?
- Tak, Richardzie.
- Musimy st�d odej��.
- Tak, Richardzie.
Wiedzia�a, �e kryje si� w tym co� jeszcze, co� o wiele wa�niejszego ni� ci�ka
pr�ba,
jak� to dla niej oznacza�o. Jego oczy mia�y osobliwy, pe�en rezerwy wyraz.
- A co z wojn�? Wszyscy licz� na nas, na ciebie. Ja za wiele nie pomog�, dop�ki
nie
wyzdrowiej�, ale ciebie potrzebuj� natychmiast. Jeste� potrzebny imperium
D�Hary. Jeste�
lordem Rahlem. Przewodzisz im. Co my tutaj robimy? Richardzie... - Czeka�a, a�
na ni�
spojrza�. - Dlaczego uciekamy, skoro wszyscy na nas licz�?
- Robi�, co musz�.
- Co musisz? Co to znaczy?
Odwr�ci� wzrok, twarz mu spochmurnia�a.
- Ja... mia�em wizj�.
ROZDZIA� 2
- Wizj�? - zapyta�a Kahlan, nie taj�c zdumienia.
Richard nie chcia� mie� nic wsp�lnego z prorokowaniem. Proroctwa nieustannie
wp�dza�y go w tarapaty.
Proroctwo - cho�by nie wiadomo jak jasne wydawa�o si� na poz�r - zawsze by�o
dwuznaczne i zazwyczaj zagadkowe. Niedo�wiadczonych bez trudu wprowadza�a w b��d
pozornie prosta struktura przepowiedni. Bezmy�lne obstawanie przy dos�ownym ich
rozumieniu doprowadzi�o w przesz�o�ci do ogromnego zamieszania; by�o przyczyn�
tak
zab�jstw, jak i wojen. W rezultacie ci, kt�rzy mieli do czynienia z proroctwami,
zacz�li to
utrzymywa� w tajemnicy.
Proroctwo by�o predestynacj�, przynajmniej na pierwszy rzut oka; Richard za�
uwa�a�, �e cz�owiek jest kowalem w�asnego losu. Powiedzia� kiedy� Kahlan:
�Przepowiedzie� mo�na jedynie to, �e i jutro wzejdzie s�o�ce. Ale nie to, na co
spo�ytkujesz
dzie�. To, co zrobisz, nie b�dzie wype�nieniem proroctwa, ale zrealizowaniem
twoich
zamiar�w�.
Wied�ma Shota przepowiedzia�a, �e Kahlan i Richard sp�odz� bezecnego syna.
Richard wiele razy dowi�d�, �e nawiedzaj�ce Shot� wizje przysz�o�ci s� albo
ca�kowicie
nieprawdziwe, albo o wiele bardziej z�o�one, ni� wied�ma potrafi�a dostrzec.
Kahlan, tak jak
on, nie akceptowa�a przepowiedni Shoty.
Za ka�dym razem okazywa�o si�, �e Richard ma racj�. Zwyczajnie ignorowa�
proroctwo i robi� to, co - jak s�dzi� - musia�. W ko�cu cz�sto proroctwo si�
ziszcza�o, ale w
spos�b, kt�rego nie mo�na by�o wcze�niej przewidzie�. Tak oto przepowiednia by�a
zarazem
dowiedziona i obalona, niczego nie rozwi�zywa�a, a jedynie udowadnia�a, �e jest
wiekuist�
zagadk�. Zedd, dziadek Richarda, pomagaj�cy go wychowywa� w miejscu nie tak
odleg�ym
od tego, w kt�rym teraz byli, utrzymywa� w tajemnicy nie tylko to, �e jest
czarodziejem. �eby
ochroni� ch�opca, zatai� r�wnie� fakt, �e ojcem Richarda by� Rahl Pos�pny, a nie
George
Cypher, kt�ry go kocha� i wychowywa�. Rahl Pos�pny, czarnoksi�nik obdarzony
wielk�
moc�, by� gro�nym i krwawym w�adc� odleg�ej D�Hary. Richard odziedziczy�
magiczny dar
obu rod�w. Kiedy zabi� Rahla Pos�pnego, otrzyma� po nim w�adz� nad D�Har�,
krain� r�wnie
dla� tajemnicz� jak jego w�asna magiczna moc.
Kahlan pochodzi�a z Midland�w i dorasta�a w�r�d czarodziej�w, ale �aden z nich
nie
mia� takiego daru jak Richard. Bo on w�ada� wieloma odcieniami daru i oboma
rodzajami
magii: by� czarodziejem wojny. Niekt�re szaty Richarda pochodzi�y z Wie�y
Czarodzieja i
nikt nie nosi� ich od trzech tysi�cy lat - od czas�w ostatniego czarodzieja
wojny.
Magiczny dar zanika� w�r�d ludzi i coraz mniej by�o czarodziej�w; Kahlan nie
zna�a
nawet dwunastu. A czarodziej�w z darem prorokowania by�o jeszcze mniej -
dziewczyna
wiedzia�a o istnieniu zaledwie dw�ch. Jednym z nich by� przodek Richarda, co
sprawia�o, �e
prorocze zdolno�ci by�y jak najbardziej prawdopodobne. A przecie� Richard zawsze
patrzy�
na proroctwa jak na przyczajonego jadowitego w�a.
Richard uni�s� jej d�o� tak czule i delikatnie, jakby by�a najcenniejszym
klejnotem na
�wiecie.
- Pami�tasz, jak opowiada�em o znanych tylko mi przepi�knych okolicach w g�rach
na zach�d od miejsca, w kt�rym dorasta�em? Okolicach, kt�re zawsze chcia�em ci
pokaza�?
Zamierzam ci� tam zabra�, b�dziemy tam bezpieczni.
- D�Hara�czyk�w ��czy z tob� wi�, lordzie Rahlu - przypomnia�a mu Cara - i
odnajd�
ci� dzi�ki niej.
- Ale naszych wrog�w nie ��czy ze mn� �adna wi�. I nie b�d� wiedzie�, gdzie
jeste�my.
Wygl�da�o na to, �e Mord-Sith trafi�o to do przekonania.
- Skoro ludzie tam nie bywaj�, to pewno nie prowadz� tam �adne drogi. Jak si�
tam
dostaniemy powozem? Matka Spowiedniczka nie mo�e chodzi�.
- Zrobi� nosze. B�dziemy j� nie��.
Cara potakn�a, zadumana.
- Owszem, zaniesiemy j�. Je�eli tam nikt nie mieszka, to przynajmniej w ko�cu
b�dziecie bezpieczni.
- Bezpieczniejsi ni� tutaj. Wydawa�o mi si�, �e tutejsi ludzie zostawi� nas w
spokoju.
Nie s�dzi�em, �e �ad zasieje niepok�j a� tak daleko, a przynajmniej, �e uczyni
to tak szybko.
Ci ludzie wcale nie s� tacy �li, ale sami wprawiaj� si� w bojowy nastr�j.
- Ci tch�rze ju� wr�cili pod sp�dnice swoich kobiet. Nie zjawi� si� przed
rankiem.
Mo�emy da� Matce Spowiedniczce wypocz�� i ruszymy przed �witem.
Richard pos�a� Carze znacz�ce spojrzenie.
- Jeden z tych m�czyzn, Albert, ma syna Lestera. Lester i jego kole�ka Tommy
Lancaster pr�bowali mnie niegdy� ustrzeli� z �uku, bo popsu�em im zabaw�, gdy
Tommy
chcia� kogo� skrzywdzi�. Teraz i Lesterowi, i Tommy�emu brakuje wielu z�b�w.
Albert
powie synowi, �e tu jeste�my, a wkr�tce potem dowie si� o tym i Tommy Lancaster.
A skoro
Imperialny �ad nabi� im g�owy gadaniem o szlachetnej walce w s�usznej sprawie,
wyobra��
sobie, �e spe�ni� czyn godny wojennych bohater�w. Ci ludzie zazwyczaj nie s�
brutalni, ale
jeszcze nigdy nie widzia�em u nich takiego braku rozs�dku jak dzisiaj. Zaczn�
pi�, �eby
umocni� w sobie odwag�. Wtedy b�d� ju� z nimi Lester i Tommy, a ich opowie�ci o
tym, jak
ich �le potraktowa�em i jaki jestem gro�ny dla uczciwych ludzi, tylko dolej�
oliwy do ognia.
Maj� znaczn� przewag� liczebn�, wi�c zaczn� dostrzega� zalety zabicia nas:
uznaj�, �e to
czyn dokonany w obronie ich rodzin, dla dobra ich spo�eczno�ci i ku chwale ich
Stw�rcy.
Oszo�omieni trunkiem i chwa��, na pewno nie b�d� czeka� do rana. Powr�c� jeszcze
tej nocy.
Musimy natychmiast wyrusza�.
Na Carze nie zrobi�o to najmniejszego wra�enia.
- Uwa�am, �e powinni�my na nich zaczeka� i raz na zawsze pozby� si� zagro�enia.
- Niekt�rzy z nich na pewno sprowadz� swoich przyjaci�. I wr�c� w o wiele
wi�kszej
kompanii. Musimy my�le� o Kahlan. Nie mog� ryzykowa�, �e kt�re� z nas zostanie
ranne.
Walka z nimi nic nam nie da.
Richard zdj�� przez g�ow� staro�ytny sk�rzany pendent, do kt�rego przyczepiona
by�a
srebrno-z�ota pochwa z mieczem, i powiesi� go na stercz�cym z k�ody kikucie
konaru. Cara,
niezadowolona z tej decyzji, splot�a ramiona. Ona wola�aby u�mierci�
zagra�aj�cych im ludzi.
Richard podni�s� z pod�ogi czarn� koszul�. Wsun�� rami� w r�kaw i w�o�y� j�.
- Wizj�? - spyta�a ponownie Kahlan; w tej chwili nie zaprz�ta�a sobie g�owy
tamtymi,
cho� mogli narobi� k�opot�w. - Mia�e� wizj�?
- Nag�o�� i wyrazisto�� wskazywa�y na wizj�, ale w�a�ciwie by�o to objawienie.
- Objawienie. - Ogromnie �a�owa�a, �e mo�e jedynie ochryple szepta�. - I jak�
form�
przybra�a ta wizja, to objawienie?
- Zrozumienia.
Kahlan wpatrywa�a si� w niego przez chwil�.
- Zrozumienia czego?
Richard zacz�� zapina� koszul�.
- Dzi�ki temu objawieniu poj��em wi�ksz� ca�o��. Zrozumia�em, co musz� uczyni�.
- Taaak - mrukn�a Cara. - Poczekaj, a� us�yszysz reszt�. No dalej, powiedz jej.
Richard spojrza� gniewnie na Mord-Sith, a ona odp�aci�a si� mu tym samym.
Ostatecznie zn�w popatrzy� na Kahlan.
- Przegramy, je�eli doprowadz� do wojny. Niepotrzebnie zginie mn�stwo ludzi. A
�wiat popadnie w niewol� Imperialnego �adu. Je�eli nie poprowadz� naszych do
walki, �ad
omroczy �wiat, ale zginie o wiele mniej ludzi. Tylko w ten spos�b b�dziemy mie�
jak�kolwiek szans�.
- Przegrywaj�c? Chcesz najpierw ust�pi�, a potem walczy�? Jak w og�le mo�emy
rozwa�a� odst�pienie od walki o wolno��?
- Anderith da� mi nauczk� - odpar� ch�opak; g�os mia� g�uchy, jakby �a�owa�, �e
to
m�wi. - Nie mog� narzuca� komukolwiek tej walki. Wolno�� wymaga wysi�ku, je�li
chce si�
j� zdoby�, i czujno�ci, je�li chce si� j� zachowa�. Ludzie nie ceni� wolno�ci,
dop�ki nie
zostanie im odebrana.
- Wielu j� ceni - sprzeciwi�a si� Kahlan.
- Zawsze jest kilku takich, ale wi�kszo�� ani jej nie pojmuje, ani nie ceni, tak
samo jak
magii. Ludzie bezrozumnie wzbraniaj� si� przed ni�, nie dostrzegaj�c prawdy. �ad
proponuje
im �wiat bez magii i gotowe odpowiedzi na wszystko. �ycie niewolnika jest
proste.
My�la�em, �e zdo�am przekona� ludzi, jak cenne jest ich �ycie i wolno��.
Mieszka�cy
Anderithu pokazali mi, jakim by�em g�upcem.
- Anderith to zaledwie jedna z krain...
- Anderith nie by� wyj�tkiem. Przypomnij sobie, jakie k�opoty mieli�my gdzie
indziej.
Jakie mamy nawet tutaj, gdzie dorasta�em. - Richard wsuwa� koszul� w spodnie. -
Zmuszanie
ludzi do walki o wolno�� to ca�kowicie chybiony pomys�. Przekona�em si�, �e
�adne moje
s�owa ich nie przekonaj�. Ci, kt�rzy ceni� wolno��, b�d� musieli uciec, ukry�
si�, spr�bowa�
prze�y� i przetrzyma� to, co na pewno nadejdzie. Nie zdo�am temu zapobiec. Nie
mog� im
pom�c. Teraz to wiem.
- Ale� Richardzie, jak mo�esz cho�by pomy�le� o...
- Musz� zrobi� to, co jest dla nas najlepsze. Musz� by� egoist�, bo �ycie jest
zbyt
cenne, �eby je bezsensownie nara�a�. Nie ma nic gorszego. Ludzi tylko wtedy
mo�na by
ocali� przed nadci�gaj�cymi mrocznymi czasami uciemi�enia i niewolnictwa, gdyby
zacz�li
pojmowa� i ceni� warto�� swojego �ycia oraz wolno�ci i zechcieli dzia�a� w swoim
interesie.
Musimy si� stara� zachowa� �ycie w nadziei, �e nadejdzie taki dzie�.
- Przecie� mo�emy zwyci�y� w tej wojnie. Musimy.
- Uwa�asz, �e mog� poprowadzi� ludzi do walki i �e zwyci�ymy, bo tego chc�. Nie
zwyci�ymy. Do tego trzeba nie tylko mojego pragnienia zwyci�stwa. Potrzeba
rzesz ludzi
ca�kowicie oddanych tej sprawie. A tego nam brak. Je�eli rzucimy nasze si�y
przeciwko
�adowi, �ad nas zniszczy i na zawsze zniknie szansa, by w przysz�o�ci wywalczy�
wolno��. -
Richard przeczesa� w�osy palcami. - Nie wolno nam prowadzi� naszych si� do walki
z armi�
�adu.
Ch�opak zacz�� wk�ada� przez g�ow� czarn�, rozci�t� na bokach tunik�. Kahlan
do�o�y�a wszelkich stara�, by zawrze� w g�osie ogrom swojego zatroskania i
zaniepokojenia.
- A co z tymi wszystkimi, kt�rzy ju� s� gotowi do walki, z armiami, kt�re ju�
wyruszy�y w pole? To dobrzy, wyszkoleni �o�nierze, gotowi uderzy� na Jaganga,
powstrzyma� jego Imperialny �ad i odepchn�� go do Starego �wiata. Kto poprowadzi
naszych �o�nierzy?
- Do czego? Na �mier�? Nie zdo�aj� wygra�.
Kahlan by�a przera�ona. Wyci�gn�a r�k� i z�apa�a Richarda za r�kaw, nim zd��y�
si�
schyli� po szeroki pas.
- To przez to, co mi si� przydarzy�o, Richardzie, chcesz si� wycofa� z walki.
- Nie. Zdecydowa�em si� na to tej samej nocy, ale zanim ci� napadni�to. Kiedy po
g�osowaniu poszed�em samotnie na spacer, wiele rozmy�la�em. Dozna�em tego
objawienia i
podj��em decyzj�. To, co ci� spotka�o, nie mia�o na to �adnego wp�ywu, cho�
potwierdzi�o, �e
mia�em racj� i �e powinienem wcze�niej doj�� do tego wniosku. Gdybym to zrobi�,
nigdy by
ci� tak nie pokaleczono.
- A gdyby Matce Spowiedniczce nic si� nie sta�o, rano poczu�by� si� lepiej i
zmieni�by� zdanie.
�wiat�o wpadaj�ce przez drzwi za plecami Richarda rozjarzy�o starodawne z�ote
symbole obramowuj�ce czarn� tunik�.
- A co by si� sta�o, Caro, gdyby mnie napadni�to razem z ni� i gdyby nas oboje
zabito? Co by�cie wtedy wszyscy zrobili?
- Nie wiem.
- I dlatego si� wycofuj�. Nie bierzecie udzia�u w walce o w�asn� przysz�o��,
tylko
idziecie za mn�. Powinna� odpowiedzie�, �e dalej walczyliby�cie o wolno��.
Zrozumia�em,
jaki b��d pope�niam, i poj��em, �e tak nie zdo�amy wygra�. �ad jest zbyt
pot�nym
przeciwnikiem.
Kr�l Wyborn, ojciec Kahlan, nauczy� j� walczy� z takimi przewa�aj�cymi si�ami i
mia�a ju� w tym niejak� praktyk�.
- Ich armia mo�e nas przewy�sza� liczebnie, ale to niczego nie przes�dza. Po
prostu
musimy g�rowa� nad nimi taktyk�. Pomog� ci, Richardzie. Mamy wyszkolonych,
zahartowanych w bojach oficer�w. Zdo�amy tego dokona�. Musimy.
- Sp�jrz, jak �adnie brzmi�ce s�owa rozpowszechniaj� idee �adu. - Ch�opak
zatoczy�
kr�g ramieniem. - Docieraj� nawet do takich odleg�ych okolic jak ta. My wiemy,
jakie z�o
niesie �ad, a przecie� ludzie �arliwie opowiadaj� si� po ich stronie na przek�r
przera�aj�cej
prawdzie o tym, czym w rzeczywisto�ci jest Imperialny �ad.
- Richardzie - wyszepta�a Kahlan, staraj�c si� nie straci� resztki g�osu -
poprowadzi�am m�odych galejskich rekrut�w przeciw przewa�aj�cym liczebnie
do�wiadczonym �o�nierzom i wygrali�my.
- Ot� to. Widzieli swoje rodzinne miasto po wizycie �adu. Zamordowano
wszystkich, kt�rych kochali, zniszczono wszystko, co znali. Walczyli,
rozumiej�c, co czyni� i
dlaczego. Rzuciliby si� na wroga i wtedy, gdyby� nie obj�a dow�dztwa. Ale oni
jedni
znale�li si� w takiej sytuacji i chocia� zwyci�yli, wi�kszo�� poleg�a w walce.
Kahlan nie dowierza�a.
- I zamierzasz pozwoli�, �eby �ad zrobi� to samo gdzie indziej, aby ludzie mieli
pow�d do walki? Zamierzasz sta� z boku i pozwala�, �eby �ad mordowa� setki
tysi�cy
bezbronnych ludzi? Chcesz si� wycofa�, bo mnie pobito? O drogie duchy, kocham
ci�,
Richardzie, ale nie r�b mi tego. Jestem Matk� Spowiedniczk�, odpowiadam za �ycie
mieszka�c�w Midland�w. Nie wycofuj si� tylko dlatego, �e mnie pobito.
Richard zatrzasn�� na nadgarstkach podbite sk�r� srebrne obr�cze.
- Nie robi� tego z twojego powodu. Staram si� ratowa� �ycie wielu ludzi w jedyny
dost�pny spos�b. Robi� to, co zrobi� musz�.
- Idziesz na �atwizn� - odezwa�a si� Cara.
Richard przyj�� to ze stoickim spokojem i odpar� z powag�:
- To najtrudniejsze z wszystkiego, co kiedykolwiek musia�em zrobi�, Caro.
Kahlan by�a ju� ca�kiem pewna, �e odrzucenie przez lud Anderithu dotkn�o go
bardziej, ni� s�dzi�a. Uchwyci�a dwa palce Richarda i �cisn�a je wsp�czuj�co.
Ca�ym sercem
chcia� ocali� Anderyjczyk�w przed zniewoleniem ich przez �ad. Stara� si� ukaza�
im
znaczenie wolno�ci, pozwalaj�c, �eby swobodnie zadecydowali o w�asnym losie.
Obdarzy�
ich zaufaniem. I poni�s� druzgoc�c� kl�sk� - przewa�aj�ca wi�kszo�� odrzuci�a to
wszystko,
co im zaofiarowa�, i tym samym zniszczy�a jego ufno��.
Dziewczyna pomy�la�a, �e z czasem - podobnie jak ona - wydobrzeje, �e i jego b�l
przeminie.
- Nie mo�esz si� obwinia� za upadek Anderithu, Richardzie. Zrobi�e�, co mog�e�.
To
nie by�a twoja wina.
Podni�s� szeroki sk�rzany pas ze z�ocistymi sakiewkami i zapi�� go na wspania�ej
tunice.
- Kiedy jest si� przyw�dc�, odpowiada si� za wszystko.
Kahlan dobrze wiedzia�a, �e to prawda. Pomy�la�a, �e mo�e odwiedzie go od tego w
inny spos�b.
- Jak� form� przybra�a twoja wizja?
Przenikliwe szare oczy Richarda spojrza�y w jej oczy niemal ostrzegawczo.
- Wizja, objawienie, u�wiadomienie sobie, wnioskowanie, proroctwo...
zrozumienie.
Nazywaj to, jak chcesz, bo pod tym wzgl�dem terminy s� jednakowe i jednoznaczne.
Nie
potrafi� tego opisa�, mog� tylko stwierdzi�, �e by�o tak, jakbym to od zawsze
wiedzia�. Mo�e
zreszt� wiedzia�em. To by�y nie tyle s�owa, ile ca�o�ciowe poj�cie, wniosek,
prawda, kt�r�
jasno ujrza�em.
Wiedzia�a, �e oczekiwa�, i� na tym poprzestanie.
- Skoro sta�o si� to tak jasne i jednoznaczne, powiniene� potrafi� uj�� to w
s�owa -
upiera�a si�.
Richard prze�o�y� pendent przez g�ow� i umie�ci� go na prawym ramieniu. Poprawi�
miecz przy lewym biodrze i �wiat�o odbi�o si� od wypuk�ych z�otych liter
tworz�cych na
srebrnej r�koje�ci s�owo PRAWDA. Czo�o mia� g�adkie, twarz spokojn�. Kahlan
wiedzia�a,
�e w ko�cu dotar�a do sedna sprawy. Jego prawo�� nie pozwoli�aby mu tego przed
ni� tai�,
gdyby chcia�a to us�ysze� - a chcia�a. S�owa pop�yn�y ze spokojn� moc�, jak
proroctwo.
- Zbyt szybko zosta�em przyw�dc�. To nie ja musz� udowadnia� ludziom swoj�
warto��, ale teraz oni musz� si� wykaza� przede mn�. I dop�ki tak si� nie
stanie, nie b�d� im
przewodzi�, bo inaczej wszystko przepadnie.
Kiedy tak sta� - wyprostowany, m�ski, w�adczy - w czarnym stroju czarodzieja
wojny,
wygl�da�, jakby pozowa� do rze�by Poszukiwacza Prawdy, kt�rym w istocie by�,
prawomocnie obwo�any nim przez Zeddicusa Zu�l Zorandera, Pierwszego Czarodzieja.
Zeddowi p�ka�o serce, �e musia� to zrobi�, bo Poszukiwacz cz�sto umiera� m�odo i
gwa�town� �mierci�. Jednak dop�ki Poszukiwacz �y�, by� uciele�nieniem prawa.
M�g�
niszczy� kr�lestwa, bo sta�a za nim straszliwa moc jego miecza. Mi�dzy innymi
dlatego tak
wa�ne by�o, �eby mianowa� Poszukiwaczem odpowiedni� osob�, osob� maj�c� zasady
moralne. Zedd g�osi�, �e Poszukiwacz w�a�ciwie ujawnia si� sam - post�pkami i
sposobem
rozumowania - i �e rola Pierwszego Czarodzieja sprowadza si� do obserwowania,
oficjalnego
usankcjonowania faktu i do wr�czenia Poszukiwaczowi miecza, kt�ry b�dzie jego
towarzyszem przez reszt� �ycia.
W cz�owieku, kt�rego Kahlan kocha�a, skupi�o si� tyle r�norodnych przymiot�w i
obowi�zk�w, �e czasem zastanawia�a si�, jak je wszystkie godzi.
- Jeste� zupe�nie pewny, Richardzie?
Pe�ni� bardzo wa�n� funkcj�, wi�c Kahlan i Zedd przysi�gli, �e oddadz� �ycie w
jego
obronie, w obronie nowo obwo�anego Poszukiwacza Prawdy. Sta�o si� to kr�tko po
ich
pierwszym spotkaniu. Ju� jako Poszukiwacz Richard zaakceptowa� brzemi�, kt�re
na� spad�o,
i uzna�, �e nie mo�e zawie�� ogromnego zaufania, kt�rym go obdarzono.
P�on�ce szare oczy ch�opaka patrzy�y stanowczo. Odpowiedzia�:
- Mog� si� podporz�dkowa� wy��cznie w�adzy rozumu. Pierwsze prawo rozumu
brzmi: co istnieje, istnieje, co jest, jest. Na tej nieredukowalnej zasadzie
opiera si� ca�a
wiedza. To podstawa pojmowania �ycia. Rozum to wyb�r. Pragnienia i kaprysy nie
s�
faktami ani metodami odkrywania fakt�w. Rozum to jedyny spos�b poznawania
rzeczywisto�ci, podstawowe narz�dzie umo�liwiaj�ce nam prze�ycie. Mo�emy
odrzuci�
wysi�ek my�lenia, ale przez to nie unikniemy przepa�ci, kt�rej nie chcemy
dostrzec. Je�eli w
tej walce nie pos�u�� si� rozumem, je�eli zamkn� oczy na rzeczywisto�� i wybior�
w�asne
pragnienia, oboje zginiemy, i to na pr�no. W ponurym schy�ku ludzko�ci staniemy
si�
zaledwie dwoma z milion�w bezimiennych poleg�ych. W mrokach, kt�re nadejd�,
nasze ko�ci
b�d� nic nie znacz�cym prochem. Koniec ko�c�w, mo�e za tysi�c lat, a mo�e
p�niej,
wolno�� zn�w za�wieci ludziom; ale dop�ki to si� nie zdarzy, miliony b�d� si�
rodzi� w
pozbawionej nadziei niedoli i b�d� skazane na d�wiganie jarzma �adu. To my,
wyrzekaj�c si�
rozumu, b�dziemy odpowiedzialni za te stosy zabitych, za udr�k� istnienia, kt�re
nie jest
prawdziwym �yciem.
Kahlan nie mia�a odwagi si� odezwa�, a tym bardziej sprzecza� si� z nim;
oznacza�oby to pro�b�, �eby zmieni� swoje postanowienie, cho� uwa�a, �e
doprowadzi�oby to
do przelania morza krwi. Jednak urzeczywistnienie decyzji Richarda wyda�oby jej
bezbronny
lud na �up �mierci. Dziewczyna odwr�ci�a oczy pe�ne �ez.
- Caro - powiedzia� Richard - zaprz�gnij konie do powozu. Ja p�jd� na zwiady i
upewni� si�, �e nie spotka nas �adna niespodzianka.
- Ty zaprz�gnij konie, a ja p�jd� na zwiady. Jestem twoj� stra�� przyboczn�.
- I moj� przyjaci�k�. Znam te okolice lepiej ni� ty. Zaprz�gaj konie i nie
sprzeczaj
si�.
Cara przewr�ci�a oczami i prychn�a, roze�lona, ale pomaszerowa�a wype�ni�
polecenie ch�opaka.
Cisza w izdebce a� dzwoni�a. Cie� Richarda zsun�� si� z koca. Kahlan szepn�a,
�e go
kocha, a on zatrzyma� si� i obejrza� na ni�. Pochylenie ramion zdradza�o ci�ar,
jaki na�
spad�.
- Szkoda, �e nie mog� sprawi�, by ludzie zrozumieli wolno��, przykro mi.
Kahlan zdo�a�a si� do niego u�miechn��.
- Mo�e to wcale nie jest takie trudne. - Wskaza�a ptaka, kt�rego wyrze�bi� na
belce. -
Po prostu im to poka�, a pojm�, czym naprawd� jest wolno��: lotem na w�asnych
skrzyd�ach.
Ku jej rado�ci, Richard si� u�miechn�� i znikn�� za drzwiami.
ROZDZIA� 3
W g�owie Kahlan k��bi�y si� niespokojne my�li i nie pozwala�y jej zasn��.
Stara�a si�
nie zastanawia� nad wizj� przysz�o�ci, kt�r� snu� Richard. B�l tak j� wyczerpa�,
�e nie mia�a
si�y, by dok�adnie rozwa�y� s�owa ch�opaka, a poza tym teraz i tak nie mog�a
dzia�a�.
Zdecydowa�a jednak, �e pomo�e mu pogodzi� si� z utrat� Anderithu i skupi� na
powstrzymaniu Imperialnego �adu.
Trudniej by�o odp�dzi� my�li o ludziach, kt�rzy tu byli, a w�r�d kt�rych Richard
dorasta�. Wci�� s�ysza�a ich gniewne gro�by. Wiedzia�a, jak brutalni potrafi�
si� sta� w
pewnych sytuacjach zwyczajni ludzie, kt�rzy nigdy przedtem nie uciekali si� do
przemocy.
Postrzegali rodzaj ludzki jako grzeszny, n�dzny i z�y, a st�d by� ju� tylko ma�y
krok, aby sami
zacz�li czyni� z�o. W ko�cu przekonali ju� siebie, �e do ka�dego ewentualnego
z�ego
uczynku predestynuje ich ludzka natura, przed kt�r� nie ma ucieczki.
Kahlan mog�a jedynie le�e� i czeka�, a� j� zabij�, wi�c wyprowadza�a j� z
r�wnowagi
my�l, �e tamci mog� ich napa��. Wyobra�a�a sobie, jak u�miechni�ty szczerbaty
Tommy
Lancaster pochyla si� nad ni�, �eby poder�n�� jej gard�o, a ona mo�e tylko
wpatrywa� si� w
niego. Cz�sto by�a wystraszona podczas walki, ale wtedy przynajmniej mog�a si�
bi� o �ycie.
A to pomaga�o zneutralizowa� strach. Bezradno�� i brak mo�liwo�ci obrony
wywo�ywa�y
jednak zupe�nie inny strach.
W razie potrzeby mog�a zawsze wykorzysta� moc Spowiedniczki - ale czy zdo�a�aby
to uczyni� w swoim obecnym stanie? Jeszcze nigdy nie musia�a przywo�ywa� swojej
mocy w
warunkach cho�by zbli�onych do tych. Upomnia�a si�, �e przecie� zd��� st�d
znikn��, zanim
tamci powr�c�, oraz �e Richard i Cara nigdy ich do niej nie dopuszcz�.
Jednak Kahlan ba�a si� jeszcze czego�, co by�o a� za bardzo realne. Ale nie
b�dzie
musia�a tego zbyt d�ugo do�wiadcza�; wiedzia�a, �e zemdleje. Liczy�a na to.
Stara�a si� o tym nie my�le�; ostro�nie po�o�y�a d�o� na brzuchu, nad ich
dzieckiem, i
nas�uchiwa�a plusku i szmeru pobliskiego strumyka. Odg�osy p�yn�cej wody
przypomina�y,
jak bardzo t�skni�a za k�piel�. Banda�e na s�cz�cej si� ranie w boku cuchn�y i
trzeba je by�o
cz�sto zmienia�. Prze�cierad�a przesi�k�y potem. Wypchany traw� siennik by�
twardy i ura�a�
plecy - Richard pewnie zrobi� go w po�piechu i zamierza� p�niej poprawi�.
W tak upalny dzie� ch�odna woda strumyka by�aby mile widziana. Kahlan chcia�aby
si� wyk�pa� i pachnie� �wie�o�ci�. Tak chcia�aby lepiej si� poczu�, sama o
siebie zadba�,
wyzdrowie�. Mog�a tylko mie� nadziej�, �e z czasem zalecz� si� niewidzialne,
cho� nie mniej
prawdziwe rany Richarda.
W ko�cu wr�ci�a Cara, mrucz�c, �e konie s� dzisiaj uparte. Stwierdzi�a, �e
Kahlan jest
sama.
- Lepiej p�jd� i sprawdz�, czy jest bezpieczny.
- Na pewno. Wie, co robi. Lepiej zaczekaj, Caro, bo inaczej on b�dzie si� musia�
rozejrze� za tob�.
Mord-Sith westchn�a i niech�tnie na to przysta�a. Wzi�a ch�odny wilgotny
kawa�ek
p��tna i zacz�a ociera� czo�o i skronie Kahlan. Dziewczyna nie lubi�a si�
uskar�a�, kiedy
ludzie troszczyli si� o ni� najlepiej, jak potrafili, wi�c zmilcza�a, jak
przera�liwie bol�
zranione mi�nie szyi, kiedy kto� w ten spos�b porusza jej g�ow�. Cara narzeka�a
wy��cznie
wtedy, kiedy uwa�a�a, �e jej podopieczni bez potrzeby nara�aj� si� na
niebezpiecze�stwo - i
kiedy Richard nie pozwala� jej wyeliminowa� tych, kt�rych za owo
niebezpiecze�stwo
uwa�a�a.
Na zewn�trz piskliwie pokrzykiwa� ptak. Uporczywie powtarzany d�wi�k zaczyna�
dra�ni�. Z daleka dolecia�o trajkotanie wiewi�rki: albo protestowa�a przeciw
czemu�, albo
og�asza�a, �e to jej terytorium. Nie by�o go ju� prawie godzin�. Strumyk pluska�
niestrudzenie.
Richard tak w�a�nie pojmowa� wypoczynek.
- Nie cierpi� tego - mrukn�a.
- Powinna� by� zadowolona: le�ysz sobie i nic nie musisz robi�.
- I pewnie by� si� ch�tnie ze mn� zamieni�a?
- Jestem Mord-Sith. A dla Mord-Sith nie ma nic gorszego, ni� umrze� w �o�u. -
Niebieskie oczy spojrza�y na Kahlan. - Bez z�b�w i ze staro�ci - doda�a. - Nie
mia�am na
my�li, �e ty...
- Wiem, co mia�a� na my�li.
Carze najwyra�niej ul�y�o.
- I tak nie umrzesz, to by by�o za �atwe. A ty sobie niczego nie u�atwiasz.
- Wysz�am za Richarda.
- No i widzisz?
Kahlan si� u�miechn�a.
Cara zamoczy�a p��tno w stoj�cym na pod�odze cebrzyku, wyprostowa�a si� i
wykr�ci�a mokr� tkanin�.
- To chyba nie takie z�e? Le�e� sobie tutaj?
- A jak by� si� czu�a, gdyby kto� musia� podk�ada� ci pod siedzenie drewniany
basen
za ka�dym razem, kiedy masz pe�ny p�cherz?
Mord-Sith ostro�nie przesun�a wilgotnym p��tnem po szyi Kahlan.
- Nie przeszkadza mi robienie tego dla siostry w Agielu.
Agiel - bro�, kt�r� Mord-Sith zawsze mia�a przy sobie - wygl�da� jak kr�tki,
czerwony sk�rzany bicz. Wisia� na cienkim �a�cuszku okalaj�cym nadgarstek. By�
nieustannie pod r�k�. Jego dzia�anie zale�a�o od magicznej wi�zi ��cz�cej Mord-
Sith z lordem
Rahlem.
Kahlan tylko raz do�wiadczy�a mu�ni�cia Agielem. W jednej chwili zada� taki b�l,
jak
ca�a szajka m�czyzn, kt�ra j� skatowa�a. Dotkni�cie Agielem mog�o po�ama�
�ebra, a nawet
- je�eli Mord-Sith tego chcia�a - zabi�.
Richard da� Kahlan Agiel nale��cy niegdy� do Denny, Mord-Sith, kt�ra go pojma�a
na
rozkaz Rahla Pos�pnego. Jedynie Richard zdo�a� zrozumie� i wczu� si� w b�l, jaki
zadawa�
Agiel i Mord-Sith, kt�ra si� nim pos�ugiwa�a. Nim zabi� Denne, a musia� to
uczyni�, bo
inaczej nie m�g�by uciec, da�a mu sw�j Agiel, prosz�c, �eby zapami�ta� j� jako
Denne -
kobiet� ukryt� w Mord-Sith, kobiet�, kt�r� on jeden dostrzeg� i zrozumia�. To,
�e dziewczyna
to poj�a i nosi�a Agiel na znak szacunku dla kobiet, kt�rym odebrano m�odo�� i
kt�re
przyuczono do straszliwych zada� i obowi�zk�w, mia�o olbrzymie znaczenie dla
innych
Mord-Sith. Prawdopodobnie g��wnie przez wzgl�d na owo nie ska�one lito�ci�
wsp�czucie
Cara obwo�a�a Kahlan si