7312

Szczegóły
Tytuł 7312
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7312 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7312 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7312 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MERY ROBERTS SERCE OCEANU. dla pa� Powie�ci Nory Roberts w Wydawnictwie Amber Wszystko dla pa� Bezwstydna cnota Bogowie z�a Dzi� i na zawsze Klejnoty s�o�ca Koniec i pocz�tek Koniec rzeki Ksi�yc nad Karolin� Kwestia wyboru �zy ksi�yca Miasteczko Innocence Niebezpieczne pr�dy Niebo Montany Odnalezione marzenia Port macierzysty Prawdy i zdrady Prawdziwe k�amstwa Rafa Sanktuarium Serce oceanu Spe�nione marzenia Spokojna przysta� S�odka zemsta �mia�e marzenia �wi�te grzech}7 Ucaciwe z�udzenia Ukryte skarby Wzburzone fale Zrodzona z lodu Zrodzona z ognia Zrodzona ze wstydu �ycie na sprzeda� OBERTS SERCE OCEANU Przek�ad Aleksandra Komornicka Tytu� orygina�u HEART OF THE SEA Redakcja stylistyczna EUGENIUSZ MELECH Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI Korekta EWALUBEREK Ilustracja na ok�adce DANILO DUCAK Opracowanie graficzne ok�adki ' STUDIO Gr&AFICZNE WYDAWNICTWA AMBER Sk�ad lAWNICTWO AMBER 9754? KSI�GARNIA INTERNETOWA WYDAWNICTWA AMBER Tu znajdziesz informacje o nowo�ciach i wszystkich naszych ksi��kach! Tu kupisz wszystkie nasze ksi��ki! http://www.amber.supermedia.pl Copyrjght G 2001 by Nora Roberts. Ali rights reserved For the Polish edition O Copyright by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. 1999 ISBN 83-7245-495-7 WYDAWNICTWO AMBER Sp z o.o 00-108 Warszawa, ul Zielna 39, tel 620 40 13, 620 81 62 Warszawa 2000 Wydanie I Druk: Cieszy�ska Drukarnia Wydawnicza Pat Gaffney Dedykuj� ci wszystko to, co ma zwi�zek z irlandzk� muzyk� l Jej oczy b�yszcza�y jak diamenty. By�a niczym kr�lowa tej krainy. The Black ?el\et Band W ie� Ardmore przycupn�a na po�udniowym wybrze�u Irlandii, w hrabstwie Waterford. U jej podn�a rozci�ga�o si� Morze Celtyckie. Biegn�ca zakolami linia wody obmywa�a mi�kki, z�ocisty piasek pla�y. Miejsce to szczyci�o si� pi�knymi, wynios�ymi klifami poro�ni�ty- mi dzikimi trawami, a tak�e g�ruj�cym nad urwiskiem hotelem. Wok� cypla wiod�a w�ska �cie�ka. Przy niewielkim wysi�ku mo�na ni� by�o odby� przyjemny spacer - a� po wznosz�ce si� na szczycie najbli�szego wzg�rza ruiny kaplicy i studni� �wi�tego Declana. Widok wart by� wspinaczki: niebo zlewa�o si� tutaj z morzem, a w dole rozci�ga�a si� wie�. To u�wi�cona ziemia. Pochowano w niej wie- lu zmar�ych, ale tylko jeden gr�b wyr�nia� si� kamieniem nagrobnym. Sama wie� mog�a si� pochwali� czystymi, schludnymi uliczkami i starannie pomalowanymi domami. Niekt�re zachowa�y tradycyjne da- chy kryte strzech�. Nie brak tu by�o stromych pag�rk�w i wzg�rz. Ze skrzynek na oknach wylewa�y si� bujne kwiaty. Pe�no kwiat�w by�o te� w koszyczkach i doniczkach od frontu i na ty�ach dom�w. Wszyst- ko tu by�o urocze i malownicze. Mieszka�cy wsi nie kryli dumy z przy- znanej im ju� drugi rok z rz�du nagrody w konkursie na najlepiej utrzy- man� osad�. Na szczycie Tower Hill wznosi�a si� okr�g�a wie�a z zachowanym oryginalnym sto�kowym zwie�czeniem, a tak�e ruiny dwunastowiecz- nej �wi�tyni zbudowanej na cze�� �wi�tego Declana. Gdyby zapyta� tu- tejszych ludzi, powiedzieliby, �e Declan przyby� na te tereny trzydzie�ci lat przed �wi�tym Patrykiem. Nie przechwalali si� tym, m�wili tylko, jak by�o naprawd�. Je�li kto� szczeg�lnie si� tym interesowa�, m�g� tu znale�� cenne przyk�ady staroirlandzkich inskrypcji wyrytych na p�ytach nagrobnych, zachowanych wewn�trz ruin �wi�tyni, a tak�e roma�skie arkady, kt�re, cho� zwietrza�e ze staro�ci, pozostawa�y godnym uwagi obiektem. Pomimo tej ca�ej dawnej �wietno�ci Ardmore pozosta�a mi��, spo- kojn� wsi� z kilkoma sklepikami i porozrzucanymi domkami, zbudowa- nymi nieopodal wspania�ej piaszczystej pla�y. W�a�nie to po��czenie prastarej historii z prostodusznym charakte- rem i go�cinno�ci� tutejszych ludzi zwr�ci�y uwag� Trevora Magee. Rodzina Trevora pochodzi�a z Ardmore i z Old Parish. Dok�adniej m�wi�c, jego dziadek urodzi� si� w ma�ym domku w pobli�u zatoki Ard- more, tu tak�e urodzi� si� ojciec Trevora, kt�ry w pierwszych latach �y- cia wdycha� tutejsz� wilgotn� morsk� mgie�k�, a tak�e, by� mo�e, towa- rzyszy� matce w drodze do sklepu lub, uczepiony jej r�ki, brodzi� w p�ytkiej wodzie. Dziadek opu�ci� rodzinn� wie� i kraj, przenosz�c si� razem z �on� i synkiem do Ameryki. I nigdy ju� tutaj nie wr�ci�, podobnie jak nie- ch�tnie powraca� pami�ci� do tych stron. Od miejsca urodzenia odgra- dza� go ocean i gorzkie wspomnienia. Rzadko si� zdarza�o, by Denis Magee po�wi�ca� Irlandii, Ardmore i rodzinie, kt�r� tutaj pozostawi�, wi�cej ni� par� zdawkowych s��w. Mgliste wyobra�enie Trevora o Ardmore nie pozbawione by�o sen- tymentu i wybra� to miejsce z czysto osobistego powodu. Sta� go by�o na to. Podobnie jak dziadek i ojciec, zajmowa� si� budownictwem. Dziadek, �eby zarobi� na �ycie, k�ad� ceg�y, dorobi� si� te� maj�tku, spekuluj�c nieruchomo�ciami w czasie II wojny �wiatowej i w latach, kt�re nast�pi�y potem, a� kupowanie i sprzedawanie ich sta�o si� jego zawodem, gdy tymczasem budowaniem zajmowali si� zatrudniani przez niego ludzie. Do trudnych, mozolnych pocz�tk�w stary Magee �ywi� nie wi�kszy sentyment ni� do rodzinnego kraju. Z tego, co zapami�ta� Trevor, dzia- dek nigdy nie okazywa� uczu�. Trevor odziedziczy� po nim zapa� i dryg do budowania, jak r�wnie� ch�odny zmys� biznesmena. Wykorzysta to, dodaj�c szczypt� sentymentu, przy wznoszeniu swo- jego teatru - sceny przeznaczonej do wykonywania tradycyjnej muzyki - po��czonej z istniej�cym tu ju� od dawna pubem Gallagher�w. Umowa z Gallagherami zosta�a zawarta, gdy Trevor zaj�ty by� fina- lizowaniem pewnych terminowych spraw, �eby wygospodarowa� czas na d�u�szy tu pobyt, a wynaj�ci ludzie wykopali ziemi� pod fundamenty. Teraz by� ju� na miejscu i zamierza� robi� co� wi�cej ni� tylko podpisy- wa� czeki i na odleg�o�� dogl�da� rob�t. Chcia� mie� w tym sw�j osobisty udzia�. Nawet w maju, w tak umiarkowanym klimacie jak ten, mo�na si� nie�le spoci�, od samego rana mieszaj�c beton. Pokrzepiony kubkiem gor�cej kawy, ubrany w d�insow� kurtk� Trevor wcze�nie opu�ci� wyna- j�ty na czas pobytu domek. Teraz, po paru godzinach pracy, kurtka le�a- �a odrzucona na bok, a jego podkoszulek mokry by� od potu. Da�by sto funt�w za jedno zimne piwo. Pub znajdowa� si� zaledwie kilka krok�w od placu budowy. Trevor wst�pi� tam poprzedniego dnia i zd��y� si� przekona�, �e w porze lun- chu pe�no w nim ludzi. Nie mo�e jednak gasi� pragnienia zimnym pi- wem, je�eli w�asnym robotnikom zabrania picia alkoholu w godzinach pracy. Rozprostowa� kark i rozejrza� si� uwa�nie. Betoniarka wydawa�a monotonny, nieprzerwany turkot, a ludzie, �eby si� porozumie�, musieli j� przekrzykiwa�. Prawdziwa muzyka dla ucha. Trevor nigdy nie mia� jej do��. Odziedziczy� to po ojcu. Nauka od podstaw - ju� trzecie pokolenie rodziny Magee urzeczywistnia�o to kredo Denisa juniora. Przez ponad dziesi��, a w�a�ciwie pi�tna�cie lat, je�eli wliczy� okresy letnie, kt�re w pocie czo�a przepracowa� na budowach, Trevor uczy� si� wszystkie- go, co mia�o zwi�zek z budownictwem. Wiedzia� dok�adnie, co to b�l w krzy�u i niemi�osiernie obola�e mi�- nie. Chocia� obecnie, w wieku trzydziestu dw�ch lat, wi�cej czasu sp�- dza� w salach konferencyjnych ni� na rusztowaniu, nie straci� szacunku dla znoju pracy fizycznej, wr�cz przeciwnie - znajdowa� w niej osobist� satysfakcj�. I nie zamierza� si� oszcz�dza� w Ardmore przy budowie swojego teatru. Zatrzyma� wzrok na drobnej kobiecie w wyp�owia�ej czapeczce i sfa- tygowanych butach, krz�taj�cej si� wok� i gestykuluj�cej �ywo, gdy szykowa�a si� kolejna porcja mokrego betonu. Miesza�a piasek i �wir, wymachiwa�a szufl�, daj�c znaki obs�uguj�cemu betoniark�, a potem wsp�lnie z innymi robotnikami r�wnomiernie rozprowadza�a i wyg�a- dza�a betonow� ma�. Brenna OToole, pomy�la� Trevor, zadowolony, i� poszed� za g�osem instynktu. Zatrudnienie jej oraz jej ojca w charakterze kierownik�w budowy by�o dobrym posuni�ciem. Nie tylko z uwagi na ich umiej�tno�ci budow- lane - r�wnie wa�na by�a ich znajomo�� wsi i jej mieszka�c�w, dzi�ki czemu robota sz�a g�adko, a zadowoleni ludzie pracowali wydajnie. Przy takim przedsi�wzi�ciu kontakty mi�dzyludzkie by�y r�wnie wa�ne i decyduj�ce, co solidny fundament. Tak, rzeczywi�cie spisywali si� �wietnie. Po trzech dniach pobytu w Ardmore Trevor nie mia� co do tego �adnych w�tpliwo�ci. Brenna w�a�nie upora�a si� z kolejn� porcj� betonu, kiedy podszed� i wyci�gn�� do niej r�k�, �eby pom�c jej zej�� z wysokiego fundamentu. - Dzi�kuj�. - �ci�gn�a szufl� na ziemi�, opar�a si� na niej. Pomimo upa�kanych but�w i wyblak�ej czapeczki wygl�da�a jak wdzi�czny chochlik. Mia�a kremow� cer�, a spod czapeczki wystawa�o kilka rudych lok�w. - Tim Riley powiada, �e jeszcze przez kilka dni nie musimy oba- wia� si� deszczu, a on rzadko si� myli w takich sprawach. S�dz� wi�c, �e ani si� pan obejrzy, jak wylejemy ca�� p�yt�. - Musieli�cie ostro pracowa�, kiedy mnie tutaj nie by�o. - A jak! Kiedy przysz�a wiadomo��, �e mo�emy zaczyna�, natych- miast wzi�li�my si� do roboty. B�dzie pan mia� solidny fundament, i to w um�wionym terminie, panie Magee. - Trev. - Niech b�dzie, Trev. - Zsun�a do ty�u czapeczk�, podnios�a g�ow�, �eby spojrze� mu w oczy. Oceni�a, �e nawet w butach, przy swoich stu sze��dziesi�ciu paru centymetrach wzrostu, jest od niego ni�sza o co najmniej trzydzie�ci centymetr�w. - Faceci, kt�rych przys�a�e� z Ame- ryki, to �wietna ekipa. - Nie gorsi od tego, kt�ry ich wybra�. Powiedzia� to g�osem pewnym siebie, ale bez przechwa�ek. - Czy�by� nigdy nie zatrudnia� kobiet? U�miechn�� si�, a� poja�nia�y mu szare jak torfowy dym oczy. - Jak najbardziej, ilekro� nadarzy si� okazja. Do tego projektu za- trudni�em jednego z moich najlepszych cie�li. Jest kobiet� i b�dzie tu w przysz�ym tygodniu. - Ciesz� si�, bo to, co m�wisz, potwierdza opini�, kt�r� us�ysza�am o tobie od mojego kuzyna Briana. Powiedzia�, �e zatrudniaj�c ludzi kie- rujesz si� wy��cznie ich przydatno�ci�. Odwalili�my kawa� nielichej ro- boty od rana - doda�a, wskazuj�c g�ow� na plac budowy. - Jeszcze przez pewien czas ta cholerna rycz�ca betoniarka b�dzie tu musia�a nam towa- rzyszy�. Gdy Darcy wr�ci jutro z wakacji, zwymy�la nas z powodu tego harmidru. - Tak to ju� jest na budowie. - Te� tak uwa�am. Stali tak przez chwil� w milczeniu, gdy tymczasem betoniarka wy- pluwa�a z siebie ostatni metr betonu. - Zapraszam ci� na lunch - powiedzia� Trevor. - Nie mam nic przeciwko temu. - Brenna na migi pokaza�a ojcu, �e ma teraz zamiar co� zje��. Mick odpowiedzia� na to u�miechem, poma- cha� do niej r�k�, po czym wr�ci� do swojej pracy. - Jest w si�dmym niebie - skomentowa�a Brenna, kiedy poszli, �eby op�uka� buty. - Nic tak nie uszcz�liwia Micka O'Toole'a, jak praca. Im jest jej wi�cej, tym lepiej. Brenna par� razy tupn�a nogami, strzepuj�c wod�, po czym ruszy�a w stron� drzwi kuchennych. - Mam nadziej�, �e znajdziesz troch� czasu na zwiedzenie okolicy - powiedzia�a. - Mam takie plany. - Przywi�z� ze sob� odpowiednie materia�y, szcze- g�owe informacje dotycz�ce ciekawostek turystycznych, stanu dr�g, dojazdu do g��wnych miast. Musi to wszystko zobaczy�. Ju� od ponad roku co� go ci�gn�o w stron� Irlandii, w stron� Ardmore. - Co nam polecasz na lunch, Shawn? - zapyta�a Brenna, otwieraj�c drzwi do kuchni. Od wielkiego staro�wieckiego pieca odwr�ci� si� smuk�y m�czy- zna, o czarnej, zmierzwionej czuprynie, z lekko zamglonymi niebieski- mi oczami. - Dla znawc�w mamy zup� ze szpinaku morskiego i sandwicza z pie- czenia wo�ow�. Witaj, Trevorze, czy ta kobieta nie wzi�a ci� zbyt ostro do galopu? - Dzi�ki niej wszystko przebiega sprawnie i w dobrym tempie. - Nie mo�e by� inaczej, skoro m�czyzna mojego �ycia pracuje na zwolnionych obrotach. A propos, Shawn, czy przygotowa�e� jeszcze ja- k�� piosenk� dla Trevora? - By�em poch�oni�ty zaspokajaniem zachcianek mojej m�odej �ony. To wymagaj�ca istota. - M�wi�c to, wyci�gn�� r�k�, uj�� w d�o� twarz Brenny i poca�owa� j�. - A teraz zmykajcie z kuchni. Ju� i tak z trudem sobie radz� bez Darcy. - Najdalej jutro b�dziesz j� mia� z powrotem. - Chyba nie my�lisz, �e si� za ni� st�skni�em? Z�� zam�wienie u Sinead - powiedzia� do Trevora. - To dobra dziewczyna, a nasza Jude troch� j � podszkoli�a. Przyda�oby si� jej tylko wi�cej praktyki. - Sinead jest przyjaci�k� mojej siostry, Mary Kate - oznajmi�a Bren- na Trevorowi, popychaj�c energicznie drzwi oddzielaj�ce kuchni� od pubu. - Dziewczyna ma dobry charakter, tyle �e obecnie jest troch� roz- kojarzona. Marzy o wyj�ciu za m�� za Billy'ego O'Har�. -AconatoBillyO'Hara? - Billy nabra� wody w usta. Witaj, Aidanie. - Witaj, Brenno. - Najstarszy z Gallagher�w sta� za barem i nalewa� piwo. - Chcecie zje�� u nas lunch? - Taki mieli�my zamiar. Widz�, �e masz pe�ne r�ce roboty. - Jeszcze jak! A wszystko przez te autokary z turystami. - Mrugn�� weso�o i wsun�� w czyje� wyci�gni�te r�ce dwa kufle z piwem. - Mo�e wolisz, �eby�my zjedli w kuchni? - Mo�ecie zje�� tutaj, je�li za bardzo si� nie spieszycie. - Zlustrowa� pub niebieskimi oczami, o ton ciemniejszymi ni� u brata. - Obs�uga jest troch� powolniejsza ni� zwykle, ale widz� jeszcze jeden, a nawet dwa wolne stoliki. - Niech zatem szef zadecyduje. - Brenna zwr�ci�a si� do Trevora. - Co wybieramy? - Usi�dziemy przy stoliku. - Chcia� popatrze�, jak funkcjonuje firma. Wok� hucza�o od rozm�w, powietrze spowite by�o/ mgie�k� papie- rosowego dymu, unosi� si� dro�d�owy zapach piwa. - Zam�wisz kufelek? - zapyta�a Brenna. - W godzinach pracy nie pijemy. Skrzywi�a si�. - To by si� zgadza�o z tym, co m�wi� niekt�rzy. Powiadaj�, �e pod tym wzgl�dem jeste� prawdziwym tyranem. Nie mia� nic przeciwko temu okre�leniu. Oznacza�o, �e panuje nad sytuacj�. -1 s�usznie. - A zatem pozwol� sobie zauwa�y�, �e narzucenie takiej regu�y mo�e si� tutaj spotka� z pewnym oporem. Wielu tutejszych ludzi, kt�rych za- trudniasz, wychowa�o si� bardziej na guinnessie ni� na mleku matki. - Sam te� lubi� guinnessa, ale przy pracy lepsze ju� jest mleko. - No, no, twardy z ciebie cz�owiek, Trevorze Magee - powiedzia�a, �miej�c si�. - A jak ci si� mieszka w domku na Faerie Hill? - Bardzo dobrze. Jest wygodny, funkcjonalny, cichy - a widok z okien taki, �e a� dech zapiera. Takiego szuka�em i jestem ci wdzi�czny, �e mi go udost�pni�a�. - �aden problem. Nale�y do rodziny. Odnosz� wra�enie, �e Shawn t�skni za tamtejsz� kuchenk�, zw�aszcza �e do uko�czenia naszego nowe- go domu jeszcze do�� daleka droga. Z trudem daje si� w nim mieszka� - doda�a, a by� to jeden z dra�liwych temat�w rozm�w mi�dzy ma��onkami - dlatego chc� zakasa� r�kawy i w ci�gu najbli�szych wolnych dni dopro- wadzi� kuchni� do stanu wzgl�dnej u�ywalno�ci. Mo�e w ten spos�b po- prawi� Shawnowi humor. - Ch�tnie bym obejrza� wasz dom. - Naprawd�? - zdziwi�a si�. - Wspaniale, zapraszam, kiedy tylko zechcesz. Podam ci namiary. Musz� przyzna�, �e nie spodziewa�am si� tego po tobie. - A czego si� po mnie spodziewa�a�? - �e jeste� bardziej wyrachowany. Nie obra�asz si�? - Nie. A poza tym wszystko zale�y od tego, gdzie si� znajduj�. - Spojrza� przed siebie i twarz mu si� rozja�ni�a na widok podchodz�cej do ich stolika �ony Aidana. Chcia� wsta�, ale Jude da�a mu znak r�k�, �eby tego nie robi�. - Dzi�ki, ale nie przysi�d� si� do was. - Po�o�y�a d�o� na brzuchu �wiadcz�cym o zaawansowanej ci��y. - Witam, jestem Jude Frances i b�- d� was dzisiaj obs�ugiwa�. - W tym stanie nie nale�y zbyt d�ugo przebywa� na nogach, a zw�asz- cza d�wiga� ci�kich tac. Jude, wyjmuj�c notes, westchn�a. - Tak te� m�wi Aidan. Przyjdzie czas, kiedy zaczn� si� oszcz�dza�, ale na razie Sinead niezbyt sobie radzi i musz� jej pom�c. - Nie przejmuj si�, Trevorze. Wyobra� sobie, �e w dniu, w kt�rym si� urodzi�am, moja b�d�ca w b�ogos�awionym stanie matka kopa�a jesz- cze kartofle i upiek�a je natychmiast po rozwi�zaniu. - Na widok za- trwo�onego spojrzenia Trevora Brenna zachichota�a. - No dobrze, mo�e nie upiek�a ich tego samego dnia, ale za�o�� si�, �e zrobi�aby to, gdyby tylko chcia�a. Je�li mo�na, Jude, zam�wi� zup� i... szklank� mleka - doda�a, u�miechaj�c si� z�o�liwie do Trevora. - Dla mnie to samo - powiedzia� - plus sandwicz. - Zaraz podam. - Jest silniejsza ni� na to wygl�da - stwierdzi�a Brenna, kiedy Jude przesz�a do nast�pnego stolika. -1 bardziej uparta. Teraz, kiedy znalaz�a cel w �yciu, b�dzie jeszcze intensywniej pracowa�, byle tylko dowie��, �e sta� j�na to, czego zdaniem innych nie powinna ju� robi�. Lecz Aidan te� wie swoje,i nie dopu�ci, �eby si� przepracowa�a, mo�esz mi wierzy�. Uwielbiaj� do szale�stwa. - Tak, zd��y�em to zauwa�y�. Wydaje si�, �e obaj Gallagherowie s� bezgranicznie oddani swoim kobietom. - Spr�bowaliby nie by�!" Dostaliby od nich nauczk�! - Rozpar�a si� wygodnie, �ci�gn�a czapeczk�, spod kt�rej wysypa�y si� rude loki. l - Czy to wszystko, co tu zasta�e�, nie wydaje ci si� zbyt prymitywne, czy po Nowym Jorku nie czujesz si� dziwnie na tym odludziu? Pomy�la� o r�nych placach bud�w, na kt�rych pracowa� - sterty b�ota, �y�y wodne, niezno�ny �ar, kradzie�e, wandalizm. - Ani troch�. Ta wie� jest dok�adnie taka, jakiej si� spodziewa�em po przeczytaniu sprawozda� Finkle'a. - Ach, prawda. - Bardzo dobrze zapami�ta�a �zwiadowc�" Trevora. - O nim chyba jednak nie powiesz, �e stroni od wielkomiejskich wyg�d. Ale ty nie jeste� taki... wybredny. - Jestem bardzo wybredny, a� do przesady. I dlatego w projekcie teatru uwzgl�dni�em wiele twoich pomys��w. - Co za elegancki i zr�czny komplement. - Nie m�g� jej sprawi� wi�k- szej przyjemno�ci. - Lubi� nadawa� rzeczom i wszystkiemu, co mnie ota- cza, bardziej osobisty charakter. Czuj� szczeg�ln� s�abo�� do Faerie Hill, ale nie by�am pewna, czy spodoba ci si� to miejsce. Bior�c pod uwag� poziom i styl twojego �ycia, s�dzi�am, �e b�dziesz wola� zamieszka� w ho- telu na klifach, gdzie mia�by� na miejscu restauracj� i inne wygody. - Pokoje hotelowe zaw�aj � horyzont. O wiele ciekawiej jest miesz- ka� w domu, gdzie urodzi�a si�, mieszka�a i umar�a kobieta, z kt�r� by� zar�czony jeden z moich przodk�w. - Stara Maude by�a wspania�� kobiet�. M�dr� kobiet�. - M�wi�c to, Brenna nie spuszcza�a oczu z Trevora. - Jej gr�b znajduje si� tu� powy- �ej studni �wi�tego Declana i jeszcze teraz odczuwamy tam jej obec- no��. Ale nie tylko ona przebywa�a w tym domku. - By� jeszcze kto�? Brenna unios�a brwi. - Czy�by� nie zna� tej legendy? Tw�j dziadek urodzi� si� tutaj, r�w- nie� tw�j ojciec st�d pochodzi, chocia� by� jeszcze dzieckiem, kiedy odp�yn�li do Ameryki. I przed laty przyjecha� tu w odwiedziny. �aden z nich nie opowiedzia� ci nigdy historii o Lady Gwen i o kr�lewiczu Carricku? - Nie. A wi�c to Lady'Gwen straszy w domku? -Widzia�e� j�? - Nie. - Trevor nie wychowywa� si� na legendach i mitach, ale mia� w sobie dostatecznie du�o irlandzkiej krwi, by od czasu do czasu pu�ci� wodze fantazji. - Czuj� tam jednak obecno�� kobiety i wszystko wska- zuje na to, �e jest prawdziw� dam�. - Nie mylisz si� ani troch�. - Kim by�a? Uwa�am, �e skoro dziel� mieszkanie z duchem, powi- nienem co� o nim wiedzie�. Brenna odnotowa�a, �e Trevor nie unika tematu, nie okazuje rozba- wionego pob�a�ania wobec Irlandczyk�w i ich legend. Jedynie ch�odne zainteresowanie. - Znowu mnie zaskakujesz. Pozw�l, �e tylko rzuc� na co� okiem. Zaraz wr�c�. Fascynuj�ce, zaduma� si� Trevor. A wi�c ma w�asnego ducha. Ju� dawniej wyczuwa� pewne niezwyk�e rzeczy. W starych budyn- kach, na opuszczonych parcelach, na bezludziu. Na og� o takich spra- wach nie m�wi si� g�o�no. Ale teraz znajduje si� w innym miejscu, w in- nych okoliczno�ciach. I zale�y mu na tym, �eby dowiedzie� si� jak najwi�cej. Interesowa�o go wszystko, co mia�o zwi�zek z Ardmore i z t� okoli- c�. Legenda o duchu przyci�gnie ludzi w nie mniejszym stopniu ni� do- bry pub. Pub Gallaghera stanowi� naturalne przej�cie do jego teatru. Stary belkowany sufit, poczernia�y od dymu i t�uszczu, harmonizowa� z kre- mowymi �cianami, kamiennym paleniskiem, niskimi stolikami i �awa- mi. Ju� sam bar z orzechowego drewna prezentowa� si� pi�knie, a Gal- lagherowie, co zd��y� zauwa�y�, polerowali go do po�ysku. Spotyka�o si� tu ludzi w r�nym wieku, od niemowl�cia na r�ku po staruszka, kt�ry kiwa� si� na sto�ku w rogu baru. Teraz by�o tu paru takich, kt�rych Trevor, ze wzgl�du na to, jak sie- dzieli, palili i s�czyli piwo, uzna� za miejscowych, i jeszcze wi�cej in- nych, kt�rzy, s�dz�c po stoj�cych pod stolikami torbach na kamery, po roz�o�onych mapach i przewodnikach, mogli by� tylko turystami. W rozmowach miesza�y si� rozmaite akcenty, ale dominowa� ten pi�kny za�piew, kt�ry s�ysza� w g�osach swoich dziadk�w, dop�ki jesz- cze �yli. Czy nigdy nie odczuli potrzeby, �eby cho� raz odwiedzi� Irlandi�? Jakie gorzkie wspomnienia powstrzymywa�y ich przed tym? Dopiero on tutaj wr�ci�, �eby osobi�cie to wszystko zobaczy� i wyrobi� sobie w�as- ne zdanie. Co� sprawi�o, �e natychmiast rozpozna� Ardmore, ten domek, �e z g�ry wiedzia�, co zobaczy, kiedy si� wdrapie na klify. Jakby nosi� w pa- mi�ci fotografi� tego miejsca, kt�r� zrobi� kto� inny i zachowa� specjal- nie dla niego. W domu rodzinnym nie przechowywano zdj��, kt�re m�g�by ogl�- da�. Jego ojciec dawno temu odby� tylko jedn� podr� do Irlandii, ale jego relacje by�y bardzo og�lnikowe. Dopiero Finkle przywi�z� do Nowego Jorku mas� szczeg�owych opis�w i fotografii. Jednak wszystko to Trevor zna� ju� wcze�niej. Dziedzictwo pami�ci? Odziedziczone po ojcu jasnoszare, g��boko osadzone, pod�u�ne oczy to zupe�nie inna sprawa. Tak samo jak zmys� do interes�w, kt�ry ma podobno po dziadku. Ale jak przez pokrewie�stwo mo�na przekaza� pami��? Zastanawiaj�c si� nad tym, nie przestawa� obserwowa� sali. Kiedy tak siedzia� w roboczym ubraniu, z potarganymi po porannej pracy w�o- sami, bardziej wygl�da� na miejscowego ni� na turyst�. Mia� w�sk�, ko- �cist� twarz wojownika, mo�e uczonego, ale nie biznesmena. Kobieta, z kt�r� mia� si� o�eni�, powiedzia�a, �e wygl�da, jakby zosta� wyciosa- ny z kamienia przez jakiego� szalonego rze�biarza. Ledwo widoczne blizny na brodzie - rezultat gradu fruwaj�cych szyb podczas tornado w Houston - nadawa�y jego wygl�dowi pewnej hardo�ci, nieugi�to�ci. Twarz Trevora Magee rzadko zdradza�a jego prawdziwe uczucia. U�miechn�� si� przyja�nie, gdy Brenna razem z Jude wr�ci�a do sto- lika. Odnotowa� w my�li, �e to Brenna przynios�a tac�. - Poprosi�am Jude, �eby na chwil� przysiad�a si� do nas i opowie- dzia�a ci o Lady Gwen - odezwa�a si� Brenna, rozstawiaj�c talerze. - Ona jest seanachais. Widz�c zdziwienie Trevora, Jude potrz�sn�a g�ow�. - To bajarz po gaelicku. Ale ja naprawd� nie zas�uguj� na takie miano... - Przecie� napisa�a� ju� jedn� ksi��k� i piszesz nast�pn�. Ksi��ka Jude uka�e si� pod koniec tego lata - wyja�ni�a Brenna. - To b�dzie pi�kny prezent i postaram si�, �eby� jej nie przeoczy�, kiedy si� udasz na zakupy. - Brenna! - zmitygowa�a j� Jude. - Na pewno jej nie przeocz�. I wiem, �e te �piewane liryczne wier- sze Shawna to stara irlandzka tradycja. - Ucieszy�by si�, �e to doceniasz. - Rozpromieniona Brenna wzi�a tac�. - Zajm� si� tym, Jude, natr� te� troch� uszu Sinead w twoim imie- niu. No, nie kr�puj si� i zaczynaj. Ja ju� si� tego dosy� nas�ucha�am. - Ma tyle energii, �e starczy�oby jej dla dwudziestu os�b. - Zm�czo- na Jude si�gn�a po fili�ank� herbaty. - Ciesz� si�, �e na ni� trafi�em i zatrudni�em przy realizacji tego projektu. A raczej, �e to ona na mnie trafi�a. - Powiedzia�abym, �e zas�uga le�y po obu stronach, jako �e oby- dwoje jeste�cie operatywni. - Zawaha�a si�. - Chyba nie urazi�am pana. - Ale� sk�d�e! Kopie? Widz� to po pani oczach - doda�. - Niedaw- no moja siostra urodzi�a trzecie dziecko. - Trzecie? Czasem zastanawiam si�, czy poradz� sobie z tym jed- nym. Jest bardzo ruchliwe. B�dzie jednak musia�o jeszcze poczeka� oko�o dw�ch miesi�cy. - Pog�aska�a r�k� brzuch. - By� mo�e nie wie pan, �e jeszcze rok temu mieszka�am w Chicago. Oczywi�cie, �e wiedzia�, mia� przecie� szczeg�owe sprawozdania. - Zaplanowa�am sp�dzi� tutaj p� roku i pomieszka� w domku, w kt�- rym po �mierci rodzic�w mieszka�a moja babcia. Odziedziczy�a go po swojej kuzynce Maude, kt�ra umar�a na kr�tko przed moim przyjazdem. - To w�a�nie z ni� by� zar�czony m�j stryjeczny dziadek. - Tak. W dniu, w kt�rym przyjecha�am, potwornie la�o. Czu�am si� ca�kiem zagubiona. Wszystko mnie denerwowa�o. - Przyjecha�a pani sama do obcego kraju? - Trevor pokr�ci� g�ow�. - To wymaga sporej odwagi. - Tak te� powiedzia� Aidan. Dopiero tutaj dotar�o do mnie, jak nie- wiele o sobie wiem. Kiedy podjecha�am do ma�ego, krytego strzech� domku, w oknie na pi�trze zobaczy�am t� kobiet�. Mia�a �liczn�, smutn� twarz, a jasnoblond w�osy okrywa�y jej ramiona. Popatrzy�a na mnie, nasze oczy spotka�y si�. Wtedy pojawi�a si� Brenna. Kobiet�, kt�r� uj- rza�am w oknie, by�a Lady Gwen. - Duch? - No w�a�nie. Czy to nie brzmi bezsensownie? A przecie� mog� panu dok�adnie opowiedzie�, jak wygl�da�a. Naszkicowa�am j ej portret. I nic w�wczas nie wiedzia�am o kr���cej na jej temat legendzie. - Ch�tnie bym pos�ucha�. - Wi�c j� panu opowiem. - Poniewa� wr�ci�a Brenna, Jude zrobi�a kr�tk� przerw�. P�ynny, naturalny rytm opowie�ci wci�ga� Trevora. Opowiedzia�a mu histori� m�odej dziewczyny, kt�ra mieszka�a niegdy� w domku na zacza- rowanym wzg�rzu. Matka zmar�a przy jej urodzeniu. Dziewczynka, gdy podros�a, opiekowa�a si� ojcem, dba�a o domek i o kwiaty wok� niego. Pod zielonym stokiem wzg�rza wznosi� si� pi�kny zaczarowany pa- �ac, w kt�rym mieszka� ksi��� Carrick. On sam r�wnie� by� pi�kny, z fali- st� grzyw� kruczoczarnych w�os�w i p�omiennymi b��kitnymi oczami. I tak si� z�o�y�o, �e te oczy spocz�y na pannie Gwen, a ona spojrza�a na niego. I zakochali si� w sobie bez pami�ci - istota zaczarowana i �miertelna - w nocy, kiedy wszyscy spali, zabiera� j� w podr� na swoim wielkim, skrzy- dlatym rumaku. Nigdy nie rozmawiali o swojej mi�o�ci, poniewa� byli zbyt dumni, by wypowiedzie� te s�owa. Pewnej nocy, l zsi��� z konia, dojrza� ich ojciec Gwen. Boj�c si� o przysz�o�� i przyrzek� jej r�k� innemu i rozkaza�, by go mezw�ocz�ib tis��ffl! [-* ^Utefa-- ,( \*. Beletzystycznel.gr ^ 2 - Sn� ��__.. Carrick wzni�s� si� na swoim rumaku do s�o�ca i zebra� do srebrnej torby jego rozpalone promienie. A gdy Gwen wysz�a z domku na ich ostatnie spotkanie przed �lubem, otworzy� torb� i rozrzuci� u jej st�p diamenty, klejnoty s�o�ca. Powiedzia�, �eby je wzi�a. Obieca� jej nie- �miertelno��, �ycie w bogactwie i w chwale. Ale nawet wtedy nie wspo- mnia� ani s�owem o mi�o�ci. Wi�c mu odm�wi�a i odwr�ci�a si� od niego. A diamenty, kt�re le- �a�y na trawie, zamieni�y si� w kwiaty. Jeszcze dwukrotnie do niej powraca�. Kiedy nosi�a w �onie swoje pierwsze dziecko, wysypa� ze srebrnej torby per�y, �zy ksi�yca, kt�re dla niej zebra�. Powiedzia�, �e s� wyrazem jego t�sknoty za ni�. Ale t�- sknota to nie mi�o��, a ona �lubowa�a wierno�� innemu. Kiedy si� odwr�ci�a, per�y zamieni�y si� w kwiaty. Up�yn�o wiele, wiele lat. W tym czasie Gwen wychowa�a swoje dzieci, piel�gnowa�a m�a podczas choroby i pochowa�a go jako stara ju� kobie- ta. W tym samym czasie Carrick duma� i smuci� si� w zaczarowanym pa- �acu. W ko�cu po raz ostatni przemierzy� na swoim rumaku niebo. Zanurzy� si� w morzu, by z jego czelu�ci wyrwa� prezent dla niej. I rozsypa� u jej st�p l�ni�ce szafiry, kt�re iskrzy�y si� w trawie. Dow�d trwa�o�ci uczu� do niej. A gdy w ko�cu wyzna� jej sw�j � mi�o��, mog�a tylko roni� gorzkie �zy, poniewa� jej �ycie dobieg�o ko�ca. Powiedzia�a mu, �e jest ju� za p�no, �e nigdy nie pragn�a bogactw ani wspania�ych obietnic i tylko marzy�a, �eby j� kocha�, kocha� na tyle mocno, �eby bez strachu mog�a wej�� do jego �wiata. A kiedy si� odwr�ci�a, by po raz ostami odej�� od niego, kiedy z szafir�w zakwit�y w trawie kwiaty, poczu� si� tak zraniony i ura�ony, i� rzuci� na ni� zakl�cie. Odt�d nie zazna bez niego spokoju, nie zobacz� si� te� ju� wi�cej, dop�ki jacy� zakochani nie spotkaj� si� trzykrotnie i nie zaakceptuj� siebie, k�ad�c na szali swoje du- sze, przedk�adaj�c mi�o�� nad wszystko inne. mog�o si� mi�dzy nimi dobrze u�o�y�, pomy�la� wchodz�c po schodach, �eby zmy� pod prysznicem ca�odniowy brud. Jeszcze teraz bywa� z�y, �e sta�o si� inaczej. W�a�ciwie pod koniec nic ju� si� mi�dzy nimi nie uk�ada�o. Ona wyczu�a to pierwsza i w delikatny spos�b, zanim jeszcze zo- rientowa� si�, i� coraz cz�ciej zerka w stron� drzwi, pozwoli�a mu odej��. I to chyba niepokoi�o go bardziej ni� ca�a reszta. Nie zdoby� si� na to, by elegancko zako�czy� spraw�. I chocia� mu to wybaczy�a, musia�o up�y- n�� sporo czasu, �eby i on sobie wybaczy�. Ju� od progu sypialni poczu� zapach. Subtelny, kobiecy, jak p�atki r�y �wie�o opad�e na zroszon� traw�. - Duch, kt�ry si� perfumuje - mrukn�� pod nosem, dziwnie rozba- wiony tym faktem. - No c�, pewnie jeste� skromna, wi�c teraz odwr�� si�. - Rozebra� si� i wszed� do �azienki. Pozosta�� cz�� dnia sp�dzi� samotnie, odwalaj�c papierkow� robo- t�, przegl�daj�c faksy na aparacie, kt�ry ze sob� przywi�z�, wystukuj�c odpowiedzi. Nala� piwa i sta� z nim na dworze w ostatnich zachodz�- cych promieniach �wiat�a, ws�uchuj�c si� w pulsuj�c� w uszach cisz�, wpatruj�c si� w gwiazdy. Na razie nie zanosi si� na deszcz. Fundament wznoszonej budowli zd��y porz�dnie stwardnie�. Kiedy si� odwr�ci�, �eby wej�� do �rodka, dostrzeg� jaki� b�ysk. Bia- �osrebrzyst� smug� na ciemniej�cym niebie. Ale gdy spojrza� tam zno- wu i zmru�y� oc,zy, �eby si� lepiej przyjrze�, zobaczy� tylko gwiazdy i wschodz�c� kwadr� ksi�yca. Doszed� do wniosku, �e to spadaj�ca gwiazda, a nie �aden fruwaj�- cy ko� z zaczarowanym ksi�ciem. Kiedy jednak zamkn�� na noc drzwi domku, wyda�o mu si�, �e s�y- szy w ciszy urocze d�wi�ki piszcza�ek i flet�w. Po powrocie do domKu, w kt�rym mieszka�a i umar�a Gwen, Tre- vor zdumia� si�. Trzysta lat. D�ugie oczekiwanie. Wys�ucha� legendy, kt�r� spokojnym, charakterystycznym dla bajarzy g�osem, opowiedzia�a Jude. Nie przerywa� jej. Nie wspomina�, �e nie wiadomo sk�d zna le- gend�. Nie powiedzia�, �e on tak�e m�g�by opisa� Gwen, w��cznie z mor- sk� zieleni� jej oczu i owalem twarzy. W�a�nie taka mu si� przy�ni�a. Zda� sobie spraw�, �e omal nie po�lubi� Sylvii, poniewa� tak bardzo przypomina�a ten wy�niony portret. �agodna, prostolinijna kobieta. Wszystko D arcy Gallagher wymarzy�a sobie Pary�. By�o cudowne wiosen- ne popo�udnie, a ona w��czy�a si� po nabrze�u Dzielnicy �aci�- skiej, napawa�a si� zapachami kwiat�w, maj�c nad g�ow� bez- chmurne, niebieskie niebo. Czu�a w r�kach ci�ar toreb z rzeczami, kt�re sobie kupi�a. Przez ten kr�tki, tygodniowy urlop u�ywa�a w Pary�u, ile dusza za- pragnie. Mog�a posiedzie� bezczynnie godzin� czy dwie w kawiarni na chodniku, s�czy� cudowne wino i obserwowa� �wiat, kt�rego centrum w�a�nie tutaj si� znajdowa�o. Szykowne, d�ugonogie kobiety i wodz�cy za nimi wzrokiem ciem- noocy m�czy�ni. Starsza pani na czerwonym rowerze ze stercz�cymi pionowo z koszyka bagietkami, a tak�e schludne, maszeruj�ce w r�w- nych rz�dach dzieci w przedszkolnych mundurkach. Wszystko to nale�a�o teraz do niej, podobnie jak ten szalony, nie- ustanny zgie�k uliczny, jak ten naro�ny stragan, z kt�rego a� wylewa�y si� kwiaty. Nie potrzebowa�a wje�d�a� na szczyt wie�y Eiffla, by mie� Pary� u swoich st�p. Siedz�c tak, pij�c wino i jedz�c doskona�y ser, ws�uchiwa�a si� w od- g�osy miasta. Wok� rozbrzmiewa�a muzyka, grucha�y go��bie, z szumem skrzyde� zrywaj�ce si� do lotu, a wszystkiemu towarzyszy� nieprzerwany ryk klakson�w, stukanie wysokich, cienkich obcas�w o chodnik, �miech zakochanych. By�a rozanielona i szcz�liwa. Spojrza�a na niebo. Ze wschodu nad- ci�ga�y ciemne, g�ste chmury. Znikn�o ol�niewaj�ce s�o�ce i zapad� nie- naturalny p�mrok. Kiedy daleki pomruk przeszed� w g�o�ne grzmienie, poderwa�a si� na nogi, mimo �e ludzie nadal siedzieli, gaw�dzili, przecha- dzali si�, jak gdyby nie us�yszeli ani nie zobaczyli niczego niezwyk�ego. Chwyci�a torby i zacz�a ucieka�, szukaj�c bezpiecznego miejsca, jakiego� schronienia. I wtedy grom z nieba, skrz�cy si� na niebiesko, wbi� si� w ziemi� tu� obok jej st�p. Natychmiast si� obudzi�a. Dysza�a ci�ko, krew dudni�a jej w uszach. By�a u siebie, nad pubem. Poczu�a ulg� na widok znajomych �cian. A kiedy usiad�a i zobaczy�a ubrania i �wiecide�ka, kt�re nawioz�a z Pa- ry�a, poczu�a si� jeszcze lepiej. No c�, wr�ci�a do rzeczywisto�ci, ale przynajmniej przywioz�a do domu jakie� trofea. To by� cudowny tydzie�, najlepszy urodzinowy prezent, jaki mog�a sobie ofiarowa�. To prawda, �e za bardzo poszala�a, uszczuplaj�c po- wa�nie swoje oszcz�dno�ci, ale chyba warto uczci� w ten spos�b pierw- sze �wier�wiecze swojego �ycia. Odrobi to, co wyda�a. Teraz, kiedy ju� zasmakowa�a w podr�ach, zamierza�a regularnie do�wiadcza� tej przyjemno�ci. W przysz�ym roku pojedzie do Rzymu i Florencji. A mo�e do Nowego Jorku. Tak czy owak, b�dzie to jakie� cudowne miejsce. Ju� od dzisiaj zacznie zbiera� na fun- dusz wakacyjny Darcy Gallagher. Rozpaczliwie pragn�a wyrwa� si� st�d. Zobaczy� co�, cokolwiek, byle nie mia�o to zwi�zku z powszednio�ci� jej codziennego �ycia. Za- wsze czu�a wewn�trzny niepok�j i nawet by�o jej z tym dobrze. Ale ostat- nio gotowa by�a z byle powodu rzuca� si� z pazurami na ludzi, kt�rych najbardziej kocha�a. Dlatego te� musia�a st�d wyjecha� na jaki� czas. Teraz szczerze cieszy�a si� z powrotu do domu i nie mog�a si� ju� doczeka�, kiedy zobaczy rodzin�, przyjaci�. Nie mog�a si� doczeka�, �eby opowiedzie� im o wszystkim, co robi�a i widzia�a podczas tych siedmiu wspania�ych dni, kt�re sobie zafundowa�a. Najlepiej wi�c, je�li wstanie i zrobi troch� porz�dku. By�o p�no, kiedy przyjecha�a, zd��y�a tylko pootwiera� torby i z zachwytem jeszcze raz spojrze� na nowe rzeczy. Musi je teraz starannie posk�ada� i od�o�y� na bok prezenty, kt�re kupi�a. Nie nale�a�a do kobiet, kt�re potrafi� �y� w ba�aganie. St�skni�a si� za rodzin�. Brakowa�o jej tych ludzi, gdy w zawrotnym tempie biega�a po Pary�u. Powinna by�a to przewidzie�. Natomiast ani troch� nie rwa�a si� do pracy - do d�wigania tac czy podawania piwa. Wola�a, �eby to j� obs�ugiwano. Niemniej jednak nie mog�a si� doczeka�, kiedy zejdzie na d� i przekona si�, jak pub radzi� sobie bez niej. Nawet je�eli reszt� dnia b�dzie musia�a sp�dzi� na no- gach. Przeci�gn�a si�, unios�a ramiona, pokr�ci�a g�ow�, koncentruj�c si� na przyjemno�ci, j^k� ten ruch sprawia jej cia�u. Dopiero gdy wygrzeba�a si� z ��ka, zorientowa�a si�, �e ten �oskot na dworze to nie grzmoty. Przypomnia�a sobie, �e jest tam teraz plac budowy. Czy�by ten har- mider mia� jej odt�d towarzyszy� ka�dego ranka? Odnalaz�a szlafrok i podesz�a do okna, �eby obejrze� zmiany, jakie zasz�y podczas jej nie- obecno�ci. Ujrza�a g�ry t�ucznia, jakie� wykopy, wielk� betonow� platform� wyrastaj�c� z dziury w ziemi. Z naro�nych s�up�w wystawa�y grube me- talowe pr�ty, za� obracaj�ca si� nieustannie ogromna, brzydka ma- szyna niemi�osiernie ha�asowa�a. Pracuj�cy tam ludzie, w roboczych ubraniach i upa�kanych bucio- rach, uwijali si� jak w ukropie. Wypatrzy�a Brenn�. Mia�a na g�owie przekrzywion� czapk�, a na nogach ub�ocone d�ugie buty. Patrz�c na swoj� odwieczn� przyjaci�k�, a obecnie bratow�, poczu�a zalewaj�ce j� gor�ce uczucie autentycznej rado�ci. By�o jej wstyd, poniewa� mia�a �wiadomo��, i� jednym z powod�w, dla kt�rych tak bardzo pragn�a st�d si� wyrwa�, by� �lub Brenny i Shaw- na, podobnie jak oczekiwane przez brata Aidana i jego �on� Jude naro- dziny dziecka, kt�re nast�pi� w ko�cu lata. Cieszy�a si� z ich szcz�cia, widz�c, jak bardzo do siebie pasuj�, ale zarazem czu�a si� coraz bardziej samotna. Mia�a ochot� zapyta� ich: a co b�dzie ze mn�? Wiedzia�a, �e to egoistyczna postawa, ale nic na to nie mog�a poradzi�. Mia�a nadziej�, �e teraz b�dzie lepiej. Obserwowa�a przyjaci�k�, jak podchodzi energicznym krokiem do jednego z robotnik�w i pomaga mu przy d�wiganiu cementowych blo- k�w. Jest w swoim �ywiole. Darcy chcia�a ju� otworzy� okno, wychyli� si� i krzykn�� do Brenny na powitanie, ale pomy�la�a, �e widok kobiety w szlafroku m�g�by wybi� z rytmu pracuj�cych ludzi. Poniewa� jednak pomys� wywo�ania drobnego zamieszania wyda� jej si� do�� interesuj�cy, postanowi�a wprowadzi� go w czyn. Ledwie uchyli�a okno, kiedy dostrzeg�a przygl�daj�cego si� jej m�czyzn�. Zauwa�y�a, �e jest wysoki. Zawsze mia�a szczeg�ln� s�abo�� do wysokich m�czyzn. By� bez czapki, a wiatr rozwiewa� jego w�osy. Mia� na sobie robocze ubranie, kt�re le�a�o na nim lepiej ni� na innych. Nie- w�tpliwie zawdzi�cza� to swojej szczup�ej sylwetce. Poza tym wygl�da� na bardzo pewnego siebie, gdy tak przygl�da� si� jej nie spuszczaj�c wzroku. Darcy pomy�la�a, �e mo�e to by� ca�kiem interesuj�ca rozrywka. Przystojny, z zuchwa�ym spojrzeniem. Je�eli potrafi prowadzi� przyzwo- it� konwersacj�, ch�tnie po�wi�ci mu troch� czasu. Pod warunkiem, �e nie jest �onaty. Co tam, �onaty czy nie - nikomu nie stanie si� krzywda, je�li sobie troch� poflirtuj�. Nie zamierza�a posuwa� si� dalej z m�czyzn�, kt�ry, wedle wszelkiego prawdopodobie�stwa, �yje od jednej dni�wki do dru- giej. Wi�c u�miechn�a si� c�o niego. Po czym, dotkn�wszy palcem warg, przes�a�a mu poca�unek. Gdy dostrzeg�a jego pe�en podziwu u�miech, znikn�a z pola widzenia. Lubi�a utrzymywa� m�czyzn w stanie niepewno�ci. Co za kobieta! - pomy�la� Trevor. Nie zdziwi�by si�, gdyby to by�a Darcy Gallagher, kt�rej uda�o si� rozrusza� kogo� tak osch�ego z natury jak Finkle. Tak, jest bombowa i zamierzali przekona� si� o tym z bliska. By� pod wra�eniem tej �wie�o przebudzonej pi�kno�ci, o ciemnych, zmierzwio- nych w�osach, jasnej cerze i delikatnych rysach. Ani cienia fa�szywej skromno�ci. Przyj�a jego wyzwanie, zmierzy�a si� z nim wzrokiem. A beztrosko dmuchni�ty poca�unek to dodatkowy punkt na jej korzy��. Pomy�la�, �e Darcy Gallagher mog�aby by� ca�kiem interesuj�cym dodatkiem na czas jego pobytu w Ardmore. Uni�s� cementowy blok i poni�s� go tam, gdzie ruchem dyrygowa�a Brenna. - Odpowiada ci taka mieszanka? - zapyta�, wskazuj�c ruchem g�o- wy koryto ze �wie�� zapraw� murarsk�. - Ma dobr� konsystencj�. Naprawd� uwijamy si� jak mo�emy z ro- bot�, ale chyba jest tego troch� za du�o, jak na tylu ludzi. - Je�eli uwa�asz, �e nie pracujemy do�� szybko, powiedz, co trzeba zmieni�. Zdaje si�, �e twoja przyjaci�ka wr�ci�a z wakacji. - Darcy? - Zaintrygowana wyg�adzi�a kielni� zapraw� i podnios�a g�ow�. - Masa czarnych w�os�w, sprytny u�mieszek. Fantastyczna. - To na pewno Darcy. - Dostrzeg�em j� w tym oknie. Je�eli masz ochot� do niej zajrze�, �eby si� przywita�, mo�esz sobie zrobi� przerw�. - Jasne, �e zrobi�. - M�wi�c to, nabra�a kolejn� porcj� zaprawy. - Gdybym jednak pokaza�a si� jej w tym stanie, zatrzasn�aby przede mn� drzwi. Darcy bardzo dba o swoje mieszkanie i nie by�aby zachwycona, gdybym jej nanios�a tyle brudu. Zobaczymy si� w po�udnie. Szybko i zr�cznie po�o�y�a zapraw�, jak do�wiadczony murarz, i wzi�a koleiny bloczek. - Musz� ci� ostrzec, Trevorze, �e twoi ludzie natychmiast strac� dla niej g�ow�. Nikt nie mo�e przej�� oboj�tnie obok Darcy. - To ju� ich sprawa, byleby�my si� trzymali harmonogramu. - O harmonogram mo�esz by� spokojny, natomiast Darcy przyspo- rzy im szcz�liwych marze� i sn�w. A skoro jeste�my przy harmonogra- mie, s�dz�, �e do ko�ca tygodnia mogliby�my w tej cz�ci zamontowa� instalacje hydrauliczne. Tylko �e jeszcze dot�d nie przyjecha�y zam�- wione na rano rury. Chcesz, �ebym si� czego� dowiedzia�a na ten temat? - Nie, sam si� tym zaraz zajm�. - Licz� na ciebie i mam nadziej�, �e im nie�le pop�dzisz kota. Mo- �esz skorzysta� z telefonu w kuchni pubu. Otworzy�am j�, kiedy przyje- cha�am rano. Mam w notesie ich numer. - Ja te� go mam. Jeszcze dzisiaj dostaniesz te rury. - Nie w�tpi� - mrukn�a Brenna, kiedy wielkimi krokami pomasze- rowa� w stron� kuchennych drzwi. Kuchnia by�a nieskazitelnie czysta. Trevor zwraca� na to szczeg�ln� uwag�, gdy w gr� wchodzi� jego w�asny interes. Mia� nadziej�, �e Galla- gherowie nie pos�dz� go o to, �e chce mie� jaki� udzia� w pubie, ale patrz�c na to z w�asnego punktu widzenia, ich interes mia� obecnie wie- le wsp�lnego z jego w�asnym. Wygrzeba� z kieszeni notes. W Nowym Jorku wszystko za�atwi�aby jego asystentka. Dopiero gdyby okaza�o si� to konieczne, przekaza�aby spraw� w r�ce Trevora. - Zanim go po��czono z w�a�ciwym numerem, Trevor zd��y� wypa- trzy� blach� z ciasteczkami. B�d�c tu od paru dni zd��y� si� przekona�, jak smakowite s� wszystkie wypieki Gallagher�w. Zjad� ciastko z p�atk�w owsianych na miodzie, du�e jak pi��, a po- tem, nie podnosz�c g�osu, zmiesza� z b�otem g��wnego dostawc�. Na wypadek ewentualnych kolejnych za�ale� zanotowa� jego nazwisko, otrzyma� te� solenne zapewnienie, �e rury dotr� na miejsce jeszcze przed po�udniem. Usatysfakcjonowany zako�czy� rozmow� i w�a�nie zastanawia� si�, czy nie wzi�� drugiego ciastka, kiedy us�ysza� na schodach kroki. Opar- ty o kontuar czeka� na pierwsze spotkanie z Darcy Gallagher. By�a bajeczna, podobnie jak ciasteczka Shawna. Zatrzyma�a si� na progu schod�w, unios�a jedn� cienk� brew. Mia�a, tak jak jej bracia, niebieskie oczy - idealny kolor przy nieskazitelnie jasnej ce- rze. Nie zwi�zane w�osy w czarowny spos�b spada�y jej do ramion. Ubrana szykownie, a zarazem prosto, pasowa�a bardziej na Madi- son Avenue ni� do Ardmore. - Dzie� dobry. Zrobi�e� sobie przerw� na herbat�? - Na telefon. - Przygl�da� si� jej, pogryzaj�c ciastko. Jej g�os, z ir- landzkim akcentem, by� tak cholernie seksowny jak ca�a jej posta�. - Ja bez herbaty nie umia�abym zacz�� dnia. Musz� si� rozkr�ci�. - Podchodz�c do pieca, obrzuci�a go spojrzeniem. - Chcesz popi� to ciast- ko? A mo�e wracasz do pracy? - Mog� tu jeszcze chwil� zabawi�. - No to masz szcz�cie, �e tw�j chlebodawca nie jest a� tak drobia- zgowy. S�ysza�am, �e ten Magee trzyma ster �elazn� r�k�. - To prawda. Darcy nastawi�a czajnik. Ten m�czyzna zyskiwa� przy bli�szych ogl�dzinach. Spodoba�y jej si� ostre rysy jego twarzy, niewielka blizna na brodzie. By�a ju� cholernie znudzona ugrzecznionymi facetami. Zauwa�y�a, �e nie ma obr�czki, ale przecie� to o niczym jeszcze nie �wiadczy. - Przelecia�e� przez ocean, �eby pracowa� przy budowie teatru? - Zgadza si�. - Daleko od domu. Mam nadziej�, �e uda ci si� sprowadzi� tutaj rodzin�. - Je�li masz na my�li �on�, to nie jestem �onaty. - Prze�ama� ciastko i da� j ej po�ow�. - W ten spos�b mo�esz by� tam, gdzie chcesz? A czym si� konkret- nie zajmujesz? - Wszystkim, czym si� da. No tak, pomy�la�a, jedz�c ciastko. Do�� niebezpieczny typ. - Lubisz zmienia� miejsce pobytu? - Na razie zamierzam zwiedzi� okolic�. - Odczeka�, gdy podnosi�a dymi�cy czajnik i nalewa�a do dzbanka wrz�tek. - Nie zjad�aby� ze mn� kolacji? Pos�a�a mu przeci�g�e spojrzenie i lekko si� u�miechn�a. - Ch�tnie zjem co� dobrego w interesuj�cym towarzystwie. Ale do- piero wr�ci�am z wakacji i niepr�dko b�d� mia�a wolny wiecz�r. M�j brat Aidan twardo przestrzega regulaminu. - To mo�e �niadanie? Odstawi�a na miejsce czajnik. - Czemu nie? Za kilka dni, kiedy ju� si� zorganizuj�. - Dobrze. By�a lekko zdziwiona, a tak�e troch� rozczarowana, �e wi�cej ju� nie nalega�. Przywyk�a do m�czyzn b�agaj�cych j� cho� o odrobin� uwagi. Odwr�ci�a si�, wyj�a dla niego kubek. - Z kt�rej cz�ci Ameryki pochodzisz? - Z Nowego Jorku. - Z samego Nowego Jorku! - Oczy jej si� iskrzy�y, kiedy si� odwr�- ci�a. - Chyba jest tam cudownie? - W pewnym sensie. - To musi by� najbardziej ekscytuj�ce miasto na �wiecie. - Wyobra- �a�a je sobie ju� wcze�niej i to niezliczon� ilo�� razy. - Pary� jest jak pi�kna kobieta - figlarny, zmys�owy. A Nowy Jork jest jak m�czyzna - wymagaj�cy i bezwzgl�dny, tak na�adowany energi�, �e trudno dotrzy- ma� mu kroku. Rozbawiony tymi spostrze�eniami, odstawi� kubek. - By� mo�e, ale gdy mieszka si� tam przez ca�e �ycie, nie rzuca si� to a� tak w oczy. Nie s�dz�, �eby� uwa�a�a Ardmore za cudowne miejsce. - Dostrzeg�, jak zdumiona unosi brwi. - A przecie� to najdoskonalszy zak�tek na kuli ziemskiej, gdzie wszystko jest w zasi�gu r�ki, o ka�dej porze. - Ciekawe, jak ludzie r�nie widz� to, co jest ich chlebem powsze- dnim. - Poda�a mu herbat�. - Mam podejrzenie, �e cz�owiek, kt�ry tak potrafi filozofowa� przy herbacie i ciastku, marnuje sw�j talent, d�wi- gaj�c ceg�y. - Wezm� to pod uwag�. Dzi�kuj� za herbat�. - Ruszy� w stron� drzwi, przechodz�c obok niej na tyle blisko, by poczu� jej ekscytuj�cy zapach. - Odnios� kubek. - Koniecznie musisz to zrobi�. Je�li chodzi o kuchni�, Shawn potra- fi si� doliczy� ka�dej �y�eczki. - Podejd� tak jeszcze kiedy� do okna - powiedzia� otwieraj�c drzwi. - Ch�tnie na ciebie popatrz�. Kiedy wyszed�, u�miechn�a si� do siebie. - Ja te� z przyjemno�ci� na ciebie popatrz�, panie Nowy Jorku. Zastanawiaj�c si�, co mu odpowiedzie�, kiedy j � zaprosi ponownie, chwyci�a dzbanek z herbat�, chc�c go zanie�� na g�r�. I w�a�nie w�w- czas otworzy�y si� na o�cie� drzwi kuchni. - Wr�ci�a�! Brenna jednym susem znalaz�a si� w �rodku. Posypa�y si� drobne p�atki zesch�ego cementu. - Trzymaj si� z daleka. - Darcy zas�oni�a si� dzbankiem niczym tarcz�. - Brenna, jeste� ca�a brudna od tych cegie�. - Od cementowych bloczk�w, je�li chodzi o �cis�o��. Nie obawiaj si�, nie zamierzam ci� �ciska�. - Jeszcze by tego brakowa�o. - Ale st�skni�am si� za tob�. - Za bardzo jeste� przej�ta swoj� now� rol�, �eby� si� mog�a za mn� st�skni�. - Sta� mnie na jedno i na drugie. Od�a�ujesz jedn� fili�ank�? Mam tylko dziesi�� minut czasu* - No dobrze, tylko we� jak�� star� gazet� i po�� na krze�le, zanim na nim usi�dziesz. Te� si� za tob� st�skni�am - przyzna�a Darcy, si�ga- j�c po dwa kubki. - Wiedzia�am, �e zat�sknisz. Nadal uwa�am, �e taki samodzielny wy- jazd do Pary�a by� ryzykowny. No i co, spodoba�o ci si�? - zapyta�a Brenna, pos�usznie rozk�adaj�c gazet�. - Czy by�o tak, jak sobie wymarzy�a�? - Jeszcze jak! Wszystko - d�wi�ki i zapachy, budowle, sklepy i ka- wiarnie. Mog�abym sp�dzi� miesi�c na samym ogl�daniu. �eby jeszcze nauczyli si� parzy� porz�dn� herbat�... Ale rekompensowa�am to sobie winem. Wszyscy s� tak szykownie ubrani, je�li nawet nie przyk�adaj� do tego wagi. Kupi�am sobie par� cudownych ciuch�w. Sprzedawczynie zachowuj� si� tak, jakby wy�wiadcza�y nies�ychan� �ask�, bior�c od klien- t�w pieni�dze. - Ciesz� si�, �e mia�a� udane wakacje. Wygl�dasz na wypocz�t�. - Wypocz�t�? Przez tydzie� prawie nie spa�am. Ale jestem... na�a- dowana energi� - dosz�a do wniosku Darcy. - Mia�am zamiar pole�e� dzi� d�u�ej, ale ten ha�as na zewn�trz postawi�by na nogi nawet niebosz- czyka. - B�dziesz musia�a do tego przywykn��. Nawet nie wiesz, jak bar- dzo posun�li�my si� naprz�d. - Z mojego okna wygl�da to wszystko jak poci�ta rowami sterta gruzu. - Chcemy do ko�ca tygodnia zako�czy� prace przy fundamentach i instalacji sanitarnej. To dobra ekipa, zar�wno ci z Nowego Jorku, kt�- rzy maj� du�� wpraw�, jak i ludzie st�d, kt�rych zwerbowali�my z tatu- siem. Magee nie toleruje nierob�w. I zna si� na budownictwie jak ma�o kto, trzeba wi�c by� ogromnie uwa�nym. - A to oznacza, �e jeste� w swoim �ywiole. - �eby� wiedzia�a! I chyba powinnam ju� tam wr�ci�. - Zaczekaj. Mam dla ciebie prezent. - Liczy�am na to. - P�jd� tylko na g�r� i ci przynios�. Nie chc�, �eby� pobrudzi�a mi pod�og�. - Z tym te� si� liczy�am - mrukn�a Brenna, kiedy Darcy wbiega�a na schody. - Jest nie zapakowany - zawo�a�a z g�ry Darcy. - �eby �atwiej zmie- �ci� si� w torbife. Jude mia�a racj�, namawiaj�c mnie na wzi�cie dodatko- wej walizki. Ale tw�j prezent nie zaj�� wiele miejsca. Zesz�a na d� z ma�� torebk� na zakupy. - Wybra�am to specjalnie dla ciebie. - Wyj�a malutki pakunek owi- ni�ty w bibu�k�, ostro�nie go rozwin�a. Brenna otworzy�a szeroko oczy. - Shawn b�dzie tym zachwycony - stwierdzi�a kategorycznie Dar- cy. Kr�tka, niemal przezroczysta nocna koszulka na w�skich rami�cz- kach mieni�a si� zieleni�. - By�by kompletnym j e�opem, gdyby si� nie zachwyci� - stwierdzi�a Brenna, kiedy odzyska�a g�os. - Ju� si� w tym widz�. - Figlarny b�ysk rozja�ni� jej oczy. - Zdaje si�., �e i ja b�d� tym zachwycona. To naprawd� jest pi�kne, Darcy. - Oddam ci to, kiedy si� umyjesz i b�dziesz ju� sz�a do domu. - Dzi�ki. - Brenna poca�owa�a Darcy w policzek, uwa�aj�c, �eby jej nie pobrudzi�. - Nie obiecuj�, �e nosz�c to, b�d� my�la�a wy��cznie o tobie, nie s�dz� zreszt�, �eby ci na tym zale�a�o. - Na pewno nie. - Tylko nie pokazuj tego Shawnowi - doda�a Brenna i ruszy�a do wyj�cia. - Zamierzam mu sprawi� niespodziank�. Powr�t do codziennej rutyny okaza� si� a� nazbyt �atwy. Wprawdzie Shawn odm�wi� sobie przyjemno�ci k��cenia si� z ni�, poniewa� przy- wioz�a mu z Pary�a francu