7259
Szczegóły |
Tytuł |
7259 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7259 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7259 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7259 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Stanis�aw Lem
Wypadek
Aniel nie wr�ci� o czwartej, lecz nikt jakby tego nie zauwa�y�. Przed pi�t�
zapada� ju�
mrok i Pirx, nie tyle niespokojny co zdziwiony, chcia� spyta� Krulla, co to mo�e
znaczy�.
Powstrzyma� si� jednak � nie by� dow�dc� grupy i takie pytanie, chocia� nawet
uprawnione i ca�kiem niewinne, mog�o wywo�a� istn� reakcj� �a�cuchow�
zadra�nie�.
Zna� ten objaw dobrze, powtarza�o si� to nieraz, zw�aszcza kiedy zesp� by� tak
przypadkowy jak w�a�nie ten. Trzech ludzi o specjalno�ciach rozstrzelonych, jak
to tylko
mo�liwe, w sercu g�r na nic nikomu niepotrzebnej planety, wype�niaj�cych
zadanie, kt�re
wszyscy, jak i on, uwa�ali chyba za bezsensowne. Przywieziono ich ma�ym, starym
grawistatem, kt�ry mia� tu ju� zosta�, bo i tak nadawa� si� tylko na z�om, razem
ze
sk�adanym, aluminiowym barakiem, gar�ci� sprz�tu i radiostacj�, tak spracowan�,
�e
wi�cej by�o z ni� k�opotu ni� po�ytku, za czym w siedem tygodni mieli dokona�
�og�lnego
rozpoznania�, jakby to by�o mo�liwe. Pirx nigdy by nie przyj�� takiego zadania,
rozumiej�c, �e chodzi tylko o powi�kszenie zasi�gu bada�, dokonywanych przez
eksploracyjny pion Bazy, o jeszcze jedn� cyferk� w raportach, kt�rymi karmiono
jej
maszyny informacyjne, co zapewne mog�o mie� niejakie znaczenie przy rozdziale
�rodk�w, ludzi i mocy na rok nast�pny. I po to, �eby na ta�mach pami�ciowych
pojawi�a
si� owa rozbita w dziurki cyfra, siedzieli przez pi��dziesi�t bez ma�a dni w
pustkowiu,
kt�re w innych okoliczno�ciach by�oby mo�e atrakcyjne, chocia�by jako teren
wspinaczkowy. Przyjemno�ci alpinistyczne by�y jednak, rozumie si�, najsurowiej
zakazane, i Pirx m�g� sobie najwy�ej wyobrazi� trasy pierwszych przej�� podczas
pomiar�w sejsmicznych i triangulacyjnych.
Planeta nie mia�a nawet nazwy innej jak Jota �amane przez 116, �amane przez 47,
Proximy Wodnika. By�a najbardziej podobna do Ziemi ze wszystkich, jakie Pirx
kiedykolwiek widzia�, z ma�ym, ��tym s�o�cem, s�onymi oceanami, buraczkowo�
zielonymi od pracowitych glon�w, syc�cych atmosfer� tlenem, i wielkim,
tr�jp�atowym
kontynentem, pokrytym pierwocinami ro�linno�ci. Nadawa�aby si� doskonale do
kolonizacji, gdyby nie to, �e s�o�ce jej by�o typu G, nowo odkrytej podmiany G
VII, a
wi�c niepewne, bo podejrzane o chwiejno�� emisji; skoro za� astrofizycy
wypowiedzieli
swoje veto, to cho� przemiana w Now� mog�a nast�pi� dopiero za sto milion�w lat,
wszelkie plany zagospodarowania tej Ziemi Obiecanej nale�a�o przekre�li�.
Pirx �a�owa� niekiedy, �e da� si� nabra� na t� ekspedycj�, ale nie by� to �al
ca�kiem
szczery. Tak czy owak musia� tkwi� w Bazie przez trzy miesi�ce wobec braku
wcze�niejszego po��czenia z systemem s�onecznym, wi�c maj�c w perspektywie
wysiadywanie w podziemnych ogrodach klimatyzowanych Bazy i og�upiaj�ce seanse
telewizyjne (by�a to rozrywka puszkowana, licz�ca sobie co najmniej dziesi��
lat),
przysta� ch�tnie na propozycj� prze�o�onego, kt�ry znowu� rad by�, �e mo�e si�
przys�u�y� Krullowi � nie mia� bowiem �adnych wolnych ludzi, a regulamin
zakazywa�
wysy�ania tylko dw�ch. Tak wi�c Pirx spad� kosmografowi jak z nieba. Zreszt�
Krull nie
okaza� zachwytu ani wtedy, ani p�niej; pocz�tkowo Pirx my�la� nawet, �e tamten
podejrzewa go o �wielkopa�sk� zachciank�, skoro z dow�dcy statk�w zgodzi� si�
zosta�
szeregowym eksploratorem; wygl�da�o to tak, jakby Krull �ywi� do� skryt� uraz�.
Ale to
nie by�a uraza, po prostu Krull sta� si� w �rodku �ycia (przekroczy�
czterdziestk�) gorzki,
jakby go niczym innym opr�cz pio�unu nigdy nie karmiono. A �e si� w takim
odosobnieniu
nic nie da ukry� i ludzie ze wszystkimi ma�ostkami i cnotami staj� si� wnet
przejrzy�ci jak
szk�o, Pirx poj�� rych�o, sk�d bra�a si� ta zadra w charakterze Krulla, w ko�cu
wytrwa�ego, twardego nawet cz�owieka, je�li mia� za sob� ponad dziesi�� lat
s�u�by
pozaziemskiej. Ot� Krull zosta� nie tym, kim chcia�, ale kim musia�, poniewa�
si� do
wymarzonego zawodu nie nadawa�. A o tym, �e nie kosmografem, lecz
intelektronikiem
chcia� kiedy� zosta�, przekona� si� Pirx widz�c, jak kategoryczny stawa� si�
Krull w
rozmowach z Massen�, je�li tylko zesz�o na tematy intelektron�czne
(�intelektralne� �
m�wi� zreszt� Krull, bo taki by� �argon zawodowy).
Massenie brak�o, niestety, wyrozumia�o�ci, a mo�e po prostu motywy Krulla nic go
nie
obchodzi�y, dosy�, �e kiedy tamten upar� si� przy jakim� b��dnym rozwi�zaniu,
nie
ogranicza� si� do zaprzeczenia, ale z o��wkiem w r�ku rozk�ada� Krulla na obie
�opatki,
krok po kroku buduj�c matematyczny wyw�d, i ko�czy� go taki zadowolony, jakby
nie
tyle racji w�asnej dowi�d�, ile tego, �e Krull jest zadufa�ym os�em. Ale to nie
by�o prawd�.
Nie by� zadufa�y � by� tylko nienormalnie wra�liwy jak w�a�nie kto�, kto ambicj�
ma
osadzon� w innym miejscu ani�eli zdolno�ci.
Pirx, kt�ry by� mimowolnym �wiadkiem takiej rozmowy � trudno zreszt�, aby nim
nie
by�, skoro zajmowali wsp�lnie czterdzie�ci metr�w kwadratowych baraku, a
d�wi�koszczelno�� przepierze� by�a zupe�n� fikcj�, wiedzia�, czym si� to
sko�czy. I
rzeczywi�cie: Krull, kt�ry nie �mia� okaza� Massenie, jak bardzo zabola�a go
pora�ka, ca��
niech�� skupi� na Pirxie, zreszt� we w�a�ciwy sobie spos�b. Poza
okoliczno�ciami, kiedy
by�o to konieczne, przesta� si� do niego odzywa�.
W�wczas ju� tylko Massena pozosta� mu bliski � bo rzeczywi�cie mo�na si� by�o
zaprzyja�ni� z tym czarnow�osym i jasnookim nerwowcem � ale Pirx mia� zawsze
trudno�ci z nerwowcami, poniewa� w g��bi ducha nie �ywi� do nich zaufania.
Massenie
zawsze co� by�o: kaza� sobie zagl�da� do gard�a, twierdzi�, �e nadchodzi zmiana,
bo go w
ko�ciach �upie (�adna nie przysz�a, ale wci�� j� przepowiada�), rzekomo cierpia�
na
bezsenno�� i co wieczora szuka� ostentacyjnie pigu�ek, kt�rych bodaj nigdy nie
za�ywa� � k�ad� je tylko na wszelki wypadek obok pos�ania, a rano t�umaczy�
Pirxowi,
kt�ry, czytaj�c do p�na, doskonale s�ysza� jego chrapanie, �e nawet nie zmru�y�
oka (w
co, zdaje si�, wierzy�) Poza tym by� to doskona�y specjalista i b�yskotliwy
matematyk, z
talentami organizatora, kt�remu poruczano bie��ce programowanie automatycznej,
wi�c
bezludnej eksploracji. Jeden z takich program�w wzi�� ze sob� dla opracowania �w
wolnych chwilach�, a Krull cierpia�, bo Massena robi� to, co do niego nale�a�o,
bardzo
szybko i dobrze, tak �e naprawd� mia� sporo wolnego czasu, brak�o zatem podstaw
do
pretensji, �e nie spe�nia nale�ycie swych obowi�zk�w. Massena przyda� im si�
wi�c tym
bardziej, ze � jakkolwiek by�o to paradoksalne � ta miniaturowa wyprawa
planetologiczna nie liczy�a ani jednego planetologa z prawdziwego zdarzenia, bo
wszak i
Krull nim nie by�.
Tyle� podziwu co rozpaczy godny jest �w poziom komplikacji, do jakiego mog�,
,bez
specjalnych wysi�k�w z czyjejkolwiek strony, doj�� stosunki ��cz�ce trzech, w
ko�cu do��
normalnych, zwyk�ych ludzi, na takim skalnym pustkowiu, jakie przedstawia�
po�udniowy
p�askowy� Joty Wodnika.
By�a tam jeszcze jedna osoba, cho� niecz�owiek � wspomniany Aniel, czyli Automat
Nieliniowy, jeden z najnowszych modeli produkowanych na Ziemi dla bada� o
wysokim
stopniu samodzielno�ci. Massena by� z nimi � w charakterze cybernetyka � jedynie
przez anachronizm, poniewa� regulamin przewidywa�, �e gdzie jest automat,
powinien
by� te� kto�, kto by go m�g� w razie potrzeby naprawi�. Regulamin jednak
pochodzi�
sprzed dziesi�ciu lat � jak wiadomo, nie zmieniaj� si� one zbyt cz�sto �
natomiast
Aniel � jak mawia� nieraz sam Massena � raczej by jego m�g� w razie potrzeby
naprawi�. Nie tylko z tej przyczyny, �e jego niezawodno�� nie pozostawia�a nic
do
�yczenia, ale i dlatego poniewa� mia� elementarne wiadomo�ci lekarskie. Pirx
dawno ju�
spostrzeg�, �e cz�owieka cz�sto �atwiej jest pozna� po jego stosunku do robot�w
ani�eli
do innych ludzi. Jego pokolenie przysz�o na �wiat, kt�rego naturaln� cz��
tworzy�y
automaty, tak samo jak statki kosmiczne, ale sfera ta zachowa�a szczeg�lny
odcie�,
jakby nacechowany pozosta�o�ciami irracjonalizmu. Niekt�rym �atwiej przychodzi�o
polubi� zwyk�� maszyn�, ot � cho�by w�asny samoch�d, ni� maszyn� my�l�c�. Okres
szerokiego eksperymentatorstwa konstruktor�w chyli� si� ju� ku ko�cowi � tak to
przynajmniej wygl�da�o. Budowano tylko automaty dwu typ�w: w�sko
wyspecjalizowane
i uniwersalne. Jedynie ma�a grupa tych ostatnich by�a oblekana w kszta�ty
zbli�one do
ludzkich, a i to tylko dlatego, poniewa� ze wszystkich wypr�bowanych konstrukcja
zapo�yczona od natury okaza�a si� najsprawniejsza, szczeg�lnie w trudnych
warunkach
planetarnych bezdro�y.
In�ynierowie byli niezbyt szcz�liwi, kiedy produkty ich zacz�y przejawia� tak�
spontaniczno��, kt�ra nasuwa�a mimo woli my�l o �yciu wewn�trznym. Powiada�o si�
na
og�, �e automaty my�l�, ale �nie maj� osobowo�ci�. Prawda, nikt nie s�ysza� o
automacie, kt�ry by wpada� w gniew, zachwyt, �mia� si� lub p�aka�; by�y
zr�wnowa�one
doskonale, jak tego sobie �yczyli konstruktorzy. Poniewa� jednak m�zgi ich nie
powstawa�y na ta�mie monta�owej, lecz w procesie powolnej hodowli
monokryszta��w, z
jej rozrzutem statystycznym nie do opanowania, mikroskopijne sk�din�d
przesuni�cia
moleku� powodowa�y takie r�nice ko�cowe, �e na dobr� spraw� nie istnia�y dwa
identyczne automaty. A wi�c jednak indywidualno�ci? Nie � odpowiada� cybernetyk
�
rezultaty procesu probabilistycznego; tak te� my�la� sobie Pirx jak ka�dy chyba,
kto mia�
z nimi wiele do czynienia, kto ca�ymi latami wyczuwa� obok siebie ich milcz�c�,
zawsze
celow�, zawsze logiczn� krz�tanin�. Zapewne, by�y wszystkie bardziej do siebie
wzajem
podobne ani�eli do ludzi, ale i one miewa�y swoje narowy, predylekcje, a bywa�y
i takie,
kt�re, wykonuj�c rozkazy, praktykowa�y co� w rodzaju �biernego oporu� � objaw,
kt�ry,
je�li si� nasila�, ko�czy� si� generalnym remontem.
Pirx, i na pewno nie on jeden, mia� wobec tych osobliwych maszyn � kt�re tak
dok�adnie wykonywa�y polecenia i tak� nieraz wykazywa�y przy tym inwencj� �
sumienie
niezbyt czyste. Mo�e datowa�o si� to od czasu, kiedy dowodzi� �Koriolanem�,
do��, �e
same podstawy sytuacji, w kt�rej cz�owiek stworzy� my�lenie poza sob� i
uzale�ni� je od
siebie, sam fundament takich stosunk�w uwa�a� za nie ca�kiem uczciwy. Zapewne
nie
potrafi�by powiedzie�, co powodowa�o �w lekki niepok�j, jakby �wiadomo��
niewyr�wnanego rachunku, fa�szywie powzi�tej decyzji, czy mo�e po prostu � cho�
to
grubo powiedziane � jakiego�, prawda, �e zr�cznie, ale jednak � pope�nionego
�wi�stwa. By�o przewrotne wyrafinowanie w owym rozs�dnym umiarze, z jakim
cz�owiek
tchn�� zdobyt� o sobie samym wiedz� w zimne maszyny, pilnuj�c, by mia�y tylko
tyle
duchowo�ci, ile to niezb�dne, bez szansy na stanie si� konkurentem swego tw�rcy
do
�ask �wiata. Maksyma Goethego: In der Beschrankung zeigt sich erst der Meister �
nabiera�a, w odniesieniu do zmy�lnych konstruktor�w, niespodziewanego posmaku
pochwa�y, obracaj�cej si� w szydercze pot�pienie, bo nie siebie wszak
postanowili
ograniczy�, lecz swoje dzie�a, i to z okrutn� precyzj�. Rzecz jasna, Pirx nie
wa�y� si�
nigdy wypowiada� g�o�no takiej my�li, bo zdawa� sobie spraw� z tego, jak
�miesznie by
brzmia�a; automaty nie swoj� egzystencjaln� sytuacj� by�y upo�ledzone czy
wyzyskiwane, rzecz sta�a si� zarazem prostsza, moralnie trudniejsza do
zaatakowania,
ale i gorsza: ograniczono je, jeszcze nim powsta�y, na papierze kre�larskim.
W owym dniu, przedostatnim ich pobytu na planecie, prace by�y ju� w�a�ciwie
zako�czone. Gdy jednak przysz�o do sprawdzania ta�m z wynikami, okaza�o si�, �e
jednej
brakuje. Najpierw przeszukano pami�� maszynow�, potem przetrz��ni�to wszystkie
schowki i szuflady, przy czym Krull dwukrotnie zleci� Pirxowi, aby dok�adnie
spenetrowa�
w�asne rzeczy, co zakrawa�o na z�o�liwo��, bo Pirx nie mia� z brakuj�c� ta�m� w
og�le
styczno�ci i nie chowa�by jej przecie� w walizce. Pirxa a� j�zyk �wierzbia�, by
co�
wreszcie odpowiedzie�, tym bardziej �e dot�d zawsze k�ad� uszy po sobie,
usprawiedliwiaj�c w duchu szorstkie, obra�liwe nawet zachowanie Krulla. Jak
umia�. Aniel
i tym razem pow�ci�gn�� ostrzejsze s�owo � zamiast tego zauwa�y�, �e je�li
trzeba
powt�zy� pomiary, ch�tnie zrobi to sam, wzi�wszy Aniela za pomocnika.
Krull uzna� jednak, �e pomoc Pirxa zupe�nie nie b�dzie Anielowi potrzebna,
obarczyli
wi�c robota aparatem, szpulami fotograficznymi i, za�o�ywszy mu do olstr�w pasa
odrzutowe patrony, wys�ali go w par szczytow� masywu podg�rskiego.
Robot wyszed� o �smej rano � Massena wyrazi� g�o�no przekonanie, �e zrobi swoje
do
obiadu. Min�a jednak druga, trzecia, potem czwarta, zapad� wreszcie zmrok,
Aniel za�
nie wraca�.
Pirx siedzia� w k�cie baraku pod kadmow� lamp� �cienn� i czyta� dokumentnie
roztrzepan�, star� ksi��k�, kt�r� po�yczy� jeszcze w Bazie od jakiego� pilota,
ale tre�� jej
prawie do� nie dochodzi�a. By�o mu niezbyt wygodnie. �ebrowana �cianka
aluminiowa
gniot�a w plecy, a powietrze uciek�o ca�kiem z poduszki nadymaka i czu�, jak w
po�ladki
wpijaj� mu si� przez gumowan� tkanin� ostre mutry konstrukcji. Mimo to nie
zmienia�
pozycji, poniewa� niewygoda jej dziwacznie godzi�a si� z rosn�cym gniewem, jaki
w nim
wzbiera�. Ani Krull, ani Massena jak gdyby nie dostrzegli dot�d nieobecno�ci
Aniela. Krull,
kt�ry doprawdy nie by� cz�owiekiem dowcipnym ani te� si� na humor ni sili�, nie
wiadomo
czemu od samego pocz�tku upar� si� przy nazywaniu robota Anio�em albo nawet
�elaznym Anio�em, inaczej si� do niego nie odzywa� i ta w gruncie rzeczy zupe�na
bzdura
tyle razy ju� irytowa�a Pirxa, �e przez to jedno znielubi� kosmografa. Massena
mia� do
robota stosunek zawodowy: wszyscy intelektronicy wiedz�, a przynajmniej udaj�,
�e
wiedz�, jakie to molekularne procesy i pr�dy wywo�uj� takie, a nie inne reakcje
czy
odpowiedzi automatu, przez co wszelkie napomknienia o ich rzekomym psychi�mie
przygwa�d�aj� jako zupe�ne bzdury. Niemniej zachowywa� si� wobec Aniela jak
lojalny
mechanik wobec swego Diesla: nie dawa� przeci��a�, lubi� za sprawno�� i dba� o
niego,
jak m�g�.
O sz�stej Pirx nie potrafi� ju� wytrzyma� w swym k�cie, bo mu noga zdr�twia�a,
zacz��
si� wi�c przeci�ga�, a� ko�ci trzeszcza�y, porusza� stop� i zgina� nog� w
kolanie, by
przywr�ci� kr��enie krwi, potem za� pu�ci� si� na przechadzk� po przek�tnej
baraku,
wiedz�c dobrze, �e niczym bardziej nie zdo�a zirytowa� Krulla, zatopionego w
podsumowywaniu oblicze�.
� Doprawdy, mogliby�cie tak nie ha�asowa�! � rzek� wreszcie Krull jakby do nich
obu,
jakby nie wiedz�c, �e to Pirx chodzi, Massena bowiem ze s�uchawkami na uszach
bawi�
si� jak�� audycj�, rozwalony na fotelu pneumatycznym, ze �miesznie rozmarzonym
wyrazem twarzy. Pirx otworzy� drzwi, kt�rymi szarpn�� silny wiatr zachodni i
kiedy oczy
przywyk�y troch� do ciemno�ci, maj�c za plecami dygoc�c� w podmuchach blach�
�ciany,
wpatrzy� si� w stron�, z kt�rej powinien by� nadej�� Aniel. Widzia� tylko
nieliczne
gwiazdy, drgaj�ce silnie w powietrzu, kt�rego wysoko pocz�te, nier�wne wycie
obejmowa�o mu g�ow� zimnym nurtem, wichrzy�o w�osy, a nozdrza i p�uca a�
rozdyma�o
pod wiatr � musia� mie� ze czterdzie�ci metr�w na sekund�. Sta� tak, a gdy mu
si�
zimno zrobi�o, wr�ci� do baraku, gdzie Massena, ziewaj�c, zdejmowa� z g�owy
s�uchawki i
palcami przeczesywa� w�osy, Krull za�, zmarszczony, suchy, cierpliwie sk�ada�
papiery w
teczkach, postukuj�c plikiem arkuszy, aby je wyr�wna�.
� Nie ma go! � powiedzia� Pirx i sam si� zdziwi�, tak to zabrzmia�o � rzuci� te
s�owa
prawie jak wyzwanie. Oni za� musieli dostrzec ich szczeg�lny ton, bo Massena
popatrzy�
bystro na Pirxa i zauwa�y�:
� To nic. Trafi, cho� ciemno, wr�ci na podczerwieni�
Pirx spojrza� na niego, ale nic nie odpowiedzia� Przechodz�c obok Krulla podj��
z
krzes�a pozostawion� ksi��k� i, siad�szy w swoim k�cie, udawa�, �e czyta, Wiatr
wzmaga�
si�. Zaokienne odg�osy narasta�y, wznosi�y si� do wycia, w pewnej chwili co�
mi�kko
pacn�o w �cian�, jakby niewielka ga���; i zn�w mija�y minuty milczenia.
Massena, kt�ry
najwyra�niej czeka� na to, �e Pirx, ofiarny jak zwykle, we�mie si� do
przygotowa�
kolacyjnych, wsta� wreszcie i zabra� si� do otwierania puszek z samogrzej�cym
patronem,
uwa�nie wprz�d odczytawszy nazwy na etykietkach, jakby spodziewa� si� znale��
w�r�d
zapas�w jaki� nie odkryty dot�d przysmak. Pirxowi nie chcia�o si� je��. A
w�a�ciwie nawet
by� g�odny, ale nie rusza� si� z miejsca. Z wolna zaczyna�a go bra� niedobra,
ch�odna
pasja, skierowana, B�g raczy wiedzie� czemu, przeciw obu towarzyszom, kt�rzy nie
byli
w ko�cu najgorsi z mo�liwych. Czy s�dzi�, �e co� przytrafi�o si� Anielowi? �e,
dajmy na
to, robot zosta� zaatakowany przez �tajemniczych mieszka�c�w� planety, a wi�c
przez
stworzenia, w kt�re nie wierzy nikt pr�cz bajarzy? Gdyby istnia�a cho� jedna
szansa na
sto tysi�cy, �e planet� zamieszkuj� jakiekolwiek istoty, na pewno nie
siedzieliby tak,
oddani swym drobnym sprawom, ale niezw�ocznie podj�liby wszystkie kroki,
przewidziane przez regulamin w punktach drugim, pi�tym, sz�stym i si�dmym
osiemnastego paragrafu wraz z trzeci� i czwart� sekcj� przepis�w post�powania
specjalnego. Ale nie by�o takiej szansy; nie by�o �adnej. Ju� pr�dzej wybuch�oby
niepewne s�o�ce Joty. Tak, to by�o o wiele bardziej prawdopodobne. Wi�c co si�
mog�o
sta�?
Pirx czu�, �e spok�j, wype�niaj�cy barak, kt�ry dr�a� w porywach wichury, jest
pozorny. Nie tylko on udawa�, �e czyta i nie chce je�� kolacji, jakby o niej
zapomnia�.
Tamci dwaj tak�e prowadzili gr�, tyle� trudn� do okre�lenia, co wyra�niej�c� z
up�ywem
ka�dej minuty.
Aniel podlega�, by tak rzec, �w pionie� obs�ugi technicznej Massenie jako
intelektronikowi, a Krullowi znowu�, w charakterze �cz�onka wyprawy�, jako
dow�dcy.
Ot� ewentualny defekt m�g� by� zawiniony przez ka�dego z nich. Mo�e Massena
czego�
nie dopatrzy�, a mo�e Krull niew�a�ciwie wyznaczy� tras�, jak� mia� przej��
Aniel? Ale to
w ko�cu nie by�oby trudno wykry� i nie taka przyczyna powodowa�a rosn�c�
sztuczno��
powszechnego milczenia.
Krull od samego pocz�tku jakby umy�lnie pomiata� robotem, bo i przezwa� go w
spos�b godny sztubaka, i nieraz wydawa� mu polecenia, od jakich tamci si�
powstrzymywali, cho�by dlatego, �e uniwersalny automat nie jest lokajem. A robi�
to
pewnie dlatego, �e przez Aniela usi�owa� nieudolnie, ale uporczywie dosi�gn��
Massen�,
kt�rego wprost nie wa�y� si� zaczepia�.
Odbywa�a si� teraz licytacja nerw�w i ten, kto pierwszy wyjawi�by niepok�j o
losy
Aniela, przyzna�by si� jak gdyby do przegranej. Pirx czu� zreszt�, �e sam zosta�
wci�gni�ty w ow� milcz�c� rozgrywk�, tak g�upi� i zarazem tak w tej chwili
napi�t�.
Zastanowi� si�, co on sam zrobi�by, gdyby by� dow�dc� grupy. Teraz pewno
niewiele, bo
w tak� noc nie mo�na by�o wyruszy� na poszukiwania. Tak czy owak nale�a�o czeka�
do
rana, najwy�ej mo�na by spr�bowa� radio��czno�ci z minimaln� zreszt� szans�
sukcesu,
poniewa� zasi�g fal ultrakr�tkich by� w nieprzejrzystym terenie g�rskim
niewielki. Dot�d
nigdy go jeszcze nie posy�ali samego, cho� tego nie zabrania�, obwarowywa�
podobne
przedsi�wzi�cie licznymi paragrafami, pe�nymi zastrze�e�. Zreszt� pal diabli
regulamin!
Pirx uwa�a�, �e Massena m�g�, zamiast w irytuj�cy spos�b wydrapywa� resztki
przypalonej konserwy z puszki, spr�bowa� jednak radiowezwania. Zastanawia� si�,
jakby
to wygl�da�o, gdyby on sam to zrobi�. Co� w ko�cu musia�o si� sta�. Czy robot
mo�e
z�ama� nog�? Nigdy o czym� takim nie s�ysza�.
Wsta�, podszed� do sto�u i czuj�c na sobie ukradkowe, niby to oboj�tne
spojrzenia
tamtych, uwa�nie obejrza� map�, na kt�rej rano Krull sam wykre�li� Anielom
marszrut�.
Czy wygl�da�o na to, �e kontroluje dow�dc�? Podni�s� nagle g�ow�, spotka� oczy
Krulla,
kt�ry chcia� mu co� powiedzie�, bo najwyra�niej otwiera� ju� usta. Ale kiedy
zimny i
ci�ki wzrok Pirxa trafi� go, tylko odchrz�kn�� i, przygarbiwszy si�, dalej
sortowa� swoje
papiery. Musia� mu Pirx dobrze za�wieci� oczami, nie umy�lnie jednak, a tylko
dlatego, �e
w podobnych chwilach budzi�o si� w nim co�, co zjednywa�o mu na pok�adzie
pos�uch i
respekt podszyty niepokojem.
Od�o�y� map�. Marszruta podchodzi�a tylko do wielkiej �ciany skalnej z trzema
podci�tymi urwiskami, ale wyznaczona droga omija�a je. Czy robot m�g� nie
wykona�
zadania? To by�o niemo�liwe.
� Ale mo�na przecie� zwichn�� nog� nawet w byle rozpadlinie! � pomy�la�. Nie, to
nonsens. Robot, taki jak Aniel, wytrzyma upadek i z czterdziestu metr�w, nie z
takich
opresji wychodz� ca�o, maj� co� lepszego od kruchych ko�ci. Wi�c co si� sta�o, u
licha?
Wyprostowa� si� i ze swej okaza�ej wysoko�ci spojrza� najpierw na Massen�, kt�ry
krzywi� si� i dmucha�, pij�c zbyt gor�c� herbat�, potem na Krulla, by wreszcie,
odwr�ciwszy si� ostentacyjnie, wyj�� do malutkiej sypialni, gdzie zbyt
gwa�townie
wyszarpn�� swoje sk�adane ��ko ze �ciany i, zrzuciwszy z siebie czterema
wprawnymi
ruchami ubranie, wpe�zn�� do �piwora. Wiedzia�, �e nie�atwo przyjdzie mu zasn��,
ale
mia� dosy� na dzi� towarzystwa tamtych. Kto wie zreszt�, czy gdyby zosta� z nimi
d�u�ej,
nie nagada�by im czego�, na pewno niepotrzebnie, bo i tak mieli si� jutro
rozsta� na
pok�adzie Ampere�a; z chwil� gdy wejd� na statek, przestanie istnie� grupa
operacyjna
Joty Wodnika.
Zaczyna�o mu si� ju� zwidywa� to i owo, jakie� wp�srebrne smu�ki �cieka�y pod
powiekami, puszyste jak jaskry �wiate�ka k�oni�y do snu, przewr�ci� jeszcze
poduszk� na
drug�, ch�odniejsz� stron� � i naraz jakby namacaln� i blisk� zobaczy� posta�
Aniela �
tak jak widzia� go po raz ostatni w tym dniu, kilka minut przed �sm�. Massena
�adowa�
mu w�a�nie patrony odrzutowe, dzi�ki kt�rym mo�na przez kilka minut szybowa� w
powietrzu, jak gdyby wbrew grawitacji; urz�dzenia tego u�ywali zreszt� wszyscy,
rozumie si� w okoliczno�ciach przewidzianych przez wszechstronnie surowy
regulamin.
Dziwna by�a ta scena, jak zawsze, gdy cz�owiek pomaga� w czymkolwiek robotowi,
bo
normalnie dzia�o si� akurat na odwr�t, Aniel nie m�g� jednak dosi�gn�� r�k�
olstr�w pod
wy�adowanym jak garb plecakiem. Bo te� d�wiga� �adunek dostateczny dla dwu
ludzi.
Pewno, �e nie dzia�a mu si� krzywda, w ko�cu by� tylko maszyn�, rozwija� w razie
potrzeby dzielno�� szesnastu koni mechanicznych dzi�ki mikroskopijnej baterii
strontu,
kt�ra zast�powa�a mu serce. Teraz jednak, pewno wskutek przedsennego
zamroczenia,
wszystko to razem bardzo si� Pirxowi nie widzia�o, by� ca�� dusz� po stronie
milkliwego
Aniela, sk�onny uwierzy�, �e tamten, w�a�nie jak on sam, wcale nie jest spokojny
z
natury, a wydaje si� taki tylko dlatego, poniewa� uzna�, �e tak w�a�nie trzeba.
Przed
samym za�ni�ciem my�la� sobie co� jeszcze. By�y to owe najbardziej intymne
rojenia,
jakim cz�owiek w og�le mo�e si� oddawa�, pewno dlatego, �e po przebudzeniu
zwykle o
nich nie pami�ta i owa jutrzejsza niepami�� rozgrzesza dzi� ze wszystkiego.
Wyobrazi�
sobie bez s��w t� bajkow�, mityczn� sytuacj�, kt�ra � od dawna wiedzia� o tym
jak
wszyscy � nigdy nie mog�aby si� zi�ci�: bunt robot�w. I czuj�c g�uch�, milcz�c�
pewno��, �e znalaz�by si� wtedy po ich stronie, zasn�� natychmiast, jakby
oczyszczony.
Obudzi� si� wcze�nie i nie wiadomo czemu pierwsze, co pomy�la�, by�o, �e usta�
wiatr.
Potem przypomnia� sobie Aniela i w�asne rojenia z nocy, przed snem; zmiesza�o go
troch�
to, �e co� podobnego mog�o mu w og�le przyj�� do g�owy. Le�a� jeszcze dobr�
chwil�, a�
doszed� do prze�wiadczenia nieco uspokajaj�cego, �e te przedsenne, chwiejne
obrazy
nasz�y go wprawdzie nie na jawie, ale � w przeciwie�stwie do snu, kt�ry �ni si�
sam �
wymaga�y nieznacznej tylko, na wp� �wiadomej pomocy z jego strony. Takie
psychologiczne roztrz�sania by�y mu obce, wi�c z kolei zdziwi� si�, czemu
zaprz�ta sobie
nimi g�ow�, podni�s� si� lekko na �okciu i nas�uchiwa�; panowa�a zupe�na cisza.
Odsun��
zas�on� ma�ego okienka tu� przy g�owie. Przez m�tn� szybk� zobaczy� mrok
przed�witu i
wtedy dopiero poj��, �e trzeba b�dzie i�� w g�ry. Zeskoczy� z ��ka, by zajrze�
jeszcze do
wsp�lnego pomieszczenia. Robota nie by�o. Tamci ju� wstawali. Przy �niadaniu
Krull
powiedzia� mimochodem, jakby to jeszcze wczoraj zosta�o postanowione, �e musz�
wyruszy� zaraz, bo pod wiecz�r wyl�duje Ampere, a sk�adanie baraku i pakowanie
rzeczy
zajmie co najmniej p�torej godziny, je�li nie wi�cej. A powiedzia� to umy�lnie
chyba tak,
aby nie by�o jasne, czy maj� i�� g��wnie przez brak danych, czy przez Aniela.
Pirx jad� za trzech, ale w og�le si� nie odzywa�. Kiedy tamci dopijali jeszcze
kaw�,
wsta� i, poszperawszy w swoim worku, wyj�� ze� zw�j bia�ej liny nylonowej,
m�otek i
haki. Po namy�le dorzuci� jeszcze do plecaka swoje wspinaczkowe pantofle � na
wszelki
wypadek.
Wyszli na zewn�trz, gdy �wit ledwo wstawa�. Gwiazd nie by�o ju� wida� na niebie
pozbawionym barwy. Ci�ka, fioletowa szaro�� na ziemi, twarzach,, w samym
powietrzu,
by�a nieruchoma i mro�na, g�ry na p�nocy stanowi�y czarn� mas�, zastyg�� w
ciemno�ci,
po�udniowy grzbiet, bli�szy, sta� jak nadtopiona maska bez rysunku, z jaskrawym
pasem
pomara�czowego �wiat�a nad szczytami. Ten blask, odleg�y i nierzeczywisty,
utrwala� w
powietrzu sk��bione kity oddech�w, bij�ce z ust trzech �udzi. Chocia� atmosfera
by�a
rzadsza od ziemskiej, oddycha�o si� dobrze. Przystan�li na ko�cu r�wniny.
Ostatki trawy,
brudnej w zmieszanym p�mroku cofaj�cej si� nocy i nape�zaj�cego zza g�r dnia,
znik�y.
Przed nimi rozpo�ciera�a si� morena lodowcowa, zwa�y g�az�w majaczy�y jak
widziane
przez p�yn�c� wod�. Kilkaset krok�w wy�ej pojawi� si� wiatr; zaskakiwa� kr�tkimi
porywami. Szli, przekraczaj�c lekko mniejsze g�azy, wst�powali na wielkie,
czasem p�yta
ska�y stukn�a sucho o drug�, czasem ziarno �wiru strzeli�o spod buta i toczy�o
si� po
zboczu w rozgonionych pog�osach, jakby kto� si� tam budzi�. Czasem zaskrzypia�
pas
naramienny, zgrzytn�o okucie; owe sk�pe d�wi�ki nadawa�y ich marszowi charakter
zgody i sprawno�ci, jakby byli o�ywion� jednym duchem ekip� alpinist�w. Pirx
szed� za
Massen� jako drugi. By�o wci�� jeszcze zbyt ciemno, aby dojrze� rze�b� odleg�ych
�cian;
wpatrywa� si� w dalekie plany z wyt�eniem, raz i drugi nie do�� uwa�nie
stawiana noga
obsun�a si� po g�azie, mimo to dalej powierzy� ca�� uwag� wypatruj�cym oczom,
jakby
chcia� uciec nie tylko od pobli�a, ale i od siebie, od wszelkich my�li. Nie
my�la� wcale o
Anielu, a tylko uczestniczy� wzrokiem w tej krainie bezwiecznych ska�,
doskona�ej
oboj�tno�ci, jedynie przez wyobra�ni� ludzk� przystrajanej w znaczenie grozy i
wyzwania.
Planeta mia�a silnie wyra�one pory roku. Przybyli u schy�ku lata, a teraz jesie�
g�rska,
ca�a w czerwieni i ��ci, dogasa�a ju� w dolinach, lecz jakby na przek�r masom
li�ci,
p�dz�cych w pianie g�rskich potok�w, s�o�ce wci�� jeszcze by�o ciep�e i w
bezob�oczne
dni przypieka�o nawet na tym p�askowy�u. Tylko g�stniej�ce mg�y zwiastowa�y
nadej�cie
�niegu i mroz�w. Ale wtedy na planecie nie mia�o ju� by� nikogo; i owa przysz�a,
w biel
obr�cona, doskona�a pustka wyda�a si� nagle Pirxowi czym� nad wszystko godnym
po��dania.
Naocznie dojrze�, �e ciemno�� rzednieje, by�o nie spos�b, a jednak z ka�d�
chwil�
wzrok odkrywa� nowe szczeg�y krajobrazu. Niebo ju� ca�kiem poblad�o, ani z
nocy, ani z
dnia, �adnych z�rz w tym dniu rozpoczynaj�cym si� tak czysto i tak spokojnie,
jakby ca�y
by� zamkni�ty w kuli ze szk�a przech�odzonego. Nieco wy�ej przeszli przez pasmo
mlecznej mg�y, czepiaj�cej si� wiotkimi skr�tami gruntu, a kiedy z niego wyszli,
Pirx
zobaczy� bezs�oneczny jeszcze, ale w bia�ym �witaniu cel drogi. By�o nim rami�
skalne,
dochodz�ce do g��wnego �a�cucha g�rskiego, prawie pod miejscem, gdzie, kilkaset
metr�w wy�ej, czernia� dwug�owy szczyt, najwy�szy ze wszystkich. Na bu�owatym
rozszerzeniu owej grani mia� Aniel dokona� ostatnich pomiar�w. Droga w obie
strony by�a
�atwa � �adnych niespodzianek, szczelin, nic � pr�cz jednostajnej szaro�ci
osypiska,
gdzieniegdzie c�tkowanej piskl�co ��t� ple�ni�. Pirs, wci�� st�paj�c lekko z
jednych
klekoc�cych g�az�w na drugie, patrza� na czarn� zupe�nie �cian� na niebie i mo�e
dlatego, �e wola� nie my�le� o niczym innym, j�� sobie wyobra�a�, �e idzie na
zwyk��
wspinaczk�, jak na Ziemi. Od razu inaczej zobaczy� ska�y � naprawd� mo�na by�o
pomy�le�, �e celem ich jest zdobycie szczytu, skoro id� prosto ku grzbietowi
ci�ko
wynurzaj�cemu si� z masy piarg�w. Dochodzi� do �ciany w jednej trzeciej jej
wysoko�ci i
ko�czy� si� tam seri� zaklinowanych p�yt, odt�d za� olbrzymia p�aszczyzna sz�a
ju� w
g�r� jak poderwana do martwego lotu; jakie� sto metr�w wy�ej �cian� przerzyna�
inny
gatunek ska�y � to diabaz, czerwonawy, ja�niejszy od granit�w � wydostawa� si�
na
powierzchni� i smug� niejednakowej szeroko�ci przecina� skosem ca�� flank�
urwiska.
Jaki� czas szczyt wyzywa� oczy Pirxa sw� patetyczn� lini�, lecz w miar� jak szli
ku
niemu, sta�o si� z nim to, co zwykle dzieje si� z g�r�: gin��, rozpad�y w
gwa�townych
skr�tach perspektywy na poszczeg�lne, ju� wzajem przes�aniaj�ce si� partie, przy
czym
podn�e traci�o dotychczasow� p�asko��, wysuwa�o filary, ukazywa�o ca�e bogactwo
uskok�w, p�ek, �lepo ko�cz�cych si� komin�w, chaos starych p�kni��, a nad tym
bez�adem gruz�owatych spi�trze� przez jaki� czas, oz�ocony pierwszym s�o�cem,
wystyg�y i dziwnie �agodny, ja�nia� sam wierzcho�ek, a� i on znik� wreszcie,
zas�oni�ty;
Pirx nie m�g� ju� oczu oderwa� od kolosa � tak, nawet na Ziemi by�aby to �ciana
godna
uwagi i wysi�ku, szczeg�lnie przez �w brutalnie wyst�puj�cy wa� diabaz�w. Od
niego do
szczytu, oblanego z�otem s�onecznym, droga zdawa�a si� kr�tka i �atwa, problemem
by�y
jednak przewieszki, zw�aszcza najwi�ksza ze spodni� cz�ci�, l�ni�c� od wilgoci
czy lodu,
czarniawa raczej ni� czerwona, jak skrzep�a krrew.
Pirx pu�ci� wodze fantazji. Mog�a to przecie� by� nie zerw� anonimowego szczytu
pod
obcym s�o�cem, ale g�ra ws�awiona atakami i pora�kami, taka, kt�ra budzi w
alpini�cie
poczucie odr�bno�ci, podobne do tego, jakie odczuwa si� wobec dobrze znanej
twarzy,
gdzie ka�da zmarszczka i szrama ma swoj� histori�. Drobne, na granicy
widzialno�ci,
w�yki p�kni��, ciemne nitki p�ek, p�ytkie rysy mog�y stanowi� najwy�szy punkt,
osi�gni�ty w kt�rym� tam z rz�du obl�eniu, miejsca d�ugich postoj�w, milcz�cych
narad,
gwa�townych atak�w i ponurych odwrot�w, kl�sk, poniesionych mimo zastosowania
wszelkich chwyt�w taktycznych i technicznych � g�ra tak ju� przez to zespolona z
losami
ludzkimi, �e ka�dy wspinacz, kt�rego pokona�a, wraca� do niej raz i jeszcze raz,
z tym
samym zapasem wiary i nadziei w zwyci�stwo, i przymierza� podczas kolejnego
szturmu
wynoszon� w pami�ci marszrut� do martwej rze�by skalnej. Mog�aby ta �ciana mie�
bogat� histori� przej�� ok�lnych, rozmaitych ich wariant�w z kronik� sukces�w i
ofiar,
fotografie poznaczone drobnymi kropkami szlak�w i krzy�ykami oznaczaj�cymi
najwy�sze
osi�gni�te miejsca � Pirx potrafi� to sobie przedstawi� z najwi�ksz� �atwo�ci�,
co wi�cej:
wydawa�o mu si� dziwne, �e tak nie jest.
Massena szed� przed nim lekko zgarbiony, w �wietle coraz ostrzejszym, kt�re
niweczy�o wszelk� iluzj� ��atwych miejsc� �ciany � to z�udzenie rzekomej
lekko�ci, braku
opor�w i partii �miertelnego zagro�enie wywo�ywa�a b��kitnawa mgie�ka
odleg�o�ci, tak
spokojnie obejmuj�ca ka�dy fragment po�yskuj�cej ska�y Dzie�, pe�ny i czysty,
dotar� ju�
do nich, rzucali d�ugie, chwiej�ce si� cienie pod szczytem osypiskowego sto�ka.
�ciana
zasila�a go dwoma wielkimi �lebami, pe�nymi Jeszcze nocy; martwy dop�yw piargu
spi�trza� si� tam i nik� nagle, poch�oni�ty doskona�� czerni�.
Od dawna nie mo�na ju� by�o ogarn�� masywu jednym spojrzeniem. Proporcje
przemieni�y si�, �ciana, z odleg�o�ci podobna do ka�dej innej, ukazywa�a
niepowtarzaln�
indywidualno�� ukszta�towania, olbrzymiej�c wysuwa� si� ku nim pot�ny filar,
kt�ry
sponad rozsypanej talii p�askich p�yt wystrzela� w g�r�, poszerza� si�, r�s�, a�
odepchn�� i
zas�oni� wszystko inne i zosta� sam, w zimnym, ponurym cieniu miejsc nigdy nie
o�wietlonych. Weszli w�a�nie na p�at wiecznego �niegu, pokryty odpryskami
lec�cych z
wysoko�ci kamieni, kiedy Massena zwolni� kroku, a potem przystan��, jakby
nas�uchiwa�.
Pirx, kt�ry dop�dzi� go pierwszy, zrozumia� � tamten pokaza� mu palcem na w�asne
ucho, w kt�rym tkwi�a oliwka mikrofonu.
� By� tu?
Tamten tylko skin�� g�ow� i zbli�y� ku brudnej, stwardnia�ej powierzchni �niegu
metalowy pr�cik czujnika. Podeszwy but�w Aniela przesycone by�y izotopem
radioaktywnym i czujnik wykry� jego �lad. Robot musia� przej�� t�dy poprzedniego
dnia,
nie wiadomo tylko � id�c w g�r� czy ju� wracaj�c. W ka�dym razie odnale�li jego
tras�.
Od tego miejsca szli ju� wolniej.
Wydawa�o si�, �e ciemny filar stoi tu�, ale Pirx wiedzia�, jak myl�ca jest ocena
odleg�o�ci w g�rach. Jako� szli i szli, teraz ju� ponad �niegiem i g�azami
rumowiska,
star�, ob�o opi�owan� gra�k�, i Pirxowi zdawa�o si�, �e w zupe�nej ciszy
dochodzi go
popiskiwanie s�uchawek Masseny, ale to by�o chyba niemo�liwe. Tamten
kilkakrotnie
zatrzyma� si�, porusza� ko�cem aluminiowego pr�ta, obni�a� go dotykaj�c niemal
ska�y,
rysowa� nim w powietrzu p�tle i �semki, niby r�d�karz, a�, odnalaz�szy trop,
rusza�
dalej. Byli ju� niedaleko miejsca, w kt�rym Aniel mia� dokona� pomiar�w; Pirx
uwa�nie
przetrz�sa� wzrokiem otoczenie, jakby szuka� �lad�w przej�cia zaginionego.
Ale ska�a by�a pusta. Naj�atwiejsz� cz�� drogi mieli poza sob� � przed nimi
wznosi�y
si� rozmaicie nachylone p�yty, stercz�ce spod pi�ty filaru; by� to jak gdyby
umy�lny,
gigantyczny przekr�j skalnych warstw i cz�ciowo obna�one wn�trze kamiennej
zerwy
ukazywa�o najstarsze formacje g�rskiego rdzenia, miejscami strzaskane, bo
doci�ni�te
straszliw� mas� ca�ej, na kilometry wyd�wigni�tej w niebo, �ciany. Jeszcze sto,
jeszcze
pi��dziesi�t krok�w � dalej nie mo�na by�o i��.
Massena chodzi� wko�o poruszaj�c przed sob� opuszczonym ko�cem czujnika, z
przymru�onymi oczami, ciemne okulary odsun�� na czo�o, z pozbawion� wyrazu
twarz�
kr��y� tak, niby bez �adu i sk�adu, a� zatrzyma� si� o kilkana�cie metr�w od
nich i
powiedzia�:
� By� tu. Dosy� d�ugo.
� Sk�d wiesz? � spyta� Pirx.
Tamten wzruszy� ramionami, wyj�� oliwk� z ucha i poda� j� Pirxowi, dyndaj�c� na
cienkiej nitce przewodu razem z pr�tem czujnika. Pirx sam z kolei us�ysza�
po�wierkiwania i popiskiwania, rozlewaj�ce si� chwilami w becz�ce tony. Na skale
nie
by�o �adnych odcisk�w, �lad�w, nic � tylko �w ton, wype�niaj�cy czaszk�
jadowitym
pobrz�kiem wyjawia�, �e Aniel musia� w samej rzeczy d�ugo krz�ta� si� w tym
miejscu,
skoro ka�dy niemal metr kamienia zdradza� jego przej�cie. Powoli z pozornego
chaosu
Pirx zdo�a� nawet wy�owi� jaki� sens � Aniel przyszed� wida� t� sam� drog� co
oni,
rozstawi� tr�jn�g aparatu i, robi�c namiary i zdj�cia, obracaj�c kamer�, musia�
chodzi�
wok� niej, potem kilkakrotnie j� przesuwa�, szukaj�c dogodniejszych punkt�w
obserwacyjnych. Tak, uk�ada�o si� to w zrozumia�� ca�o��. Ale co si� sta�o
potem?
Pirx j�� obchodzi� to miejsce coraz szerszymi kr�gami, po spirali, aby odnale��
trop
wychodz�cy od�rodkowo, �lady marszu powrotnego, ale nie by�o ich. Zupe�nie jakby
Aniel
wr�ci� dok�adnie po w�asnym �ladzie, co wygl�da�o jednak ca�kiem
nieprawdopodobnie.
Nie mia� przecie� wra�liwego na radioaktywno�� czujnika, nie m�g� zatem
wiedzie�,
kt�r�dy przyszed�, z dok�adno�ci� do centymetr�w; Krull m�wi� co� do Masseny,
ale Pirx
nie zwa�a� na nich, wci�� kr���c, a� nagle wyda�o mu si�, �e s�uchawka odezwa�a
si� raz
jeden, kr�tko, lecz wyra�nie. Cofa� si� teraz niemal milimetr po milimetrze.
Tak, to by�o
tu. Rozejrza� si�, otwieraj�c oczy, kt�re przymru�y�, aby ca�� uwag� skupi� na
�piewie
czujnika. Odnaleziony �lad znajdowa� si� pod �cian�, jakby robot nie zawr�ci� w
stron�
obozu, lecz, przeciwnie, ruszy� ku pionowemu filarowi.
To by�o dziwne. Czego m�g� tam chcie�?
Pirx szuka� nast�pnego �ladu, g�azy milcza�y jednak, a musia� bada� wszystkie
potrzaskane p�yty, spi�trzone u nasady filaru; trudno by�o przewidzie�, na
kt�rej Aniel
postawi� stop� w kolejnym kroku. Wreszcie znalaz� �lad, oddalony od poprzedniego
o pi��
metr�w; czy�by Aniel skoczy� a� tak daleko? Ale po co? Znowu cofn�� si� i po
chwili
odkry� opuszczony �lad � robot po prostu przeskakiwa� z kamienia na kamie�.
Pirx,
pochylony, p�ynnie poruszaj�c pr�tem, drgn�� nagle, bo w g�owie jakby
eksplodowa�
nab�j wybuchowy, takim tonem odezwa�y si� s�uchawki, a� si� skrzywi� � d�wi�k
by�
prawie bolesny. Spojrza� za tafl� g�azu i os�upia�. Wklinowany mi�dzy dwa
kamienie,
ukryty na dnie naturalnej, p�ytkiej studzienki, jak� tworzy�y, spoczywa� nie
uszkodzony
aparat wraz z kamer� fotograficzn�. Po drugiej stronie sta�, oparty o g�az,
plecak Aniela z
rozpi�tymi pasami, ale porz�dnie spakowany. Zawo�a� tamtych. Przybiegli i
zdziwili si�,
jak on, tym znaleziskiem. Krull sprawdzi� kasety � wygl�da�o na to, �e wszystkie
pomiary zosta�y zrobione. Nie musieli powtarza� pracy. Pozostawa�o tylko
wyja�nienie
losu Aniela. Massena przy�o�y� r�ce do ust i zawo�a� go kilkakrotnie, a�
dalekie, przeci�g�e
echo wr�ci�o od ska�. (Pirx a� drgn��, bo tak mu zabrzmia�o to wo�anie, jakby
szukali
cz�owieka zaginionego w g�rach. Intelektronik wyj�� po chwili z kieszeni p�ask�
kaset�
nadajnika, przysiad� i zacz�� wywo�ywa� robota, nadaj�c jego sygna�, lecz wida�
by�o, �e
robi to raczej z obowi�zku ni� z przekonania. Tymczasem Pirx wci�� szuka�
dalszych
�lad�w. Wygl�da�o na to, �e robot do�� d�ugo kr��y� po owym miejscu � tyle
ulotnych
pi�ni�� wydawa�a s�uchawka i nadmiar �w do reszty zdezorientowa� Pirxa.
Nareszcie
wyznaczy� z grubsza zewn�trzne granice okr�gu, kt�rego robot na pewno nie
przekroczy�
i obchodz�c je systematycznie liczy� na to, �e znajdzie nowy �lad, kt�ry wska�e
kierunek
dalszych poszukiwa�.
Po pe�nym okr��eniu wr�ci� pod filar. Mi�dzy skalnym wyst�pem, na kt�rym sta�, a
wznosz�c� si�, ca�kiem ju� pionow� �cian�, zia�a oko�o p�torametrowa szczelina;
dno jej
pokrywa� drobnymi, ostrokanciastymi od�amkami odstrzelony z wysoko�ci piarg.
Pirx
sumiennie zbada� i to miejsce, ale s�uchawka milcza�a. Sta� wobec zagadki
zupe�nie
niezrozumia�ej: wygl�da�o, jakby Aniel dos�ownie rozp�yn�� si� w powietrzu.
Tamci
naradzali si� p�g�osem za jego plecami, a on podni�s� z wolna g�ow� i po raz
pierwszy z
takiej blisko�ci spojrza� na wst�puj�cy w g�r� filar. Niezwyk�a by�a si�a
wyzwania, jak�
czu� w kamiennym spokoju �ciany; a w�a�ciwie nie by�o to wyzwanie, lecz co�
podobniejszego raczej do wyci�gni�tej otwarcie r�ki � z pojawiaj�c� si�
natychmiast
pewno�ci�, �e trzeba j� przyj��, �e to jest pocz�tek drogi, na kt�r� musi si�
wej��.
Zupe�nie odruchowo szuka� oczami pierwszych chwyt�w; by�y pewne. Jednym d�ugim,
obliczonym krokiem mo�na by�o przekroczy� szczelin� i stan�� od razu na ma�ym,
lecz
dobrym stopniu; po owym rozkroku nale�a�o bez �adnych w�tpliwo�ci ruszy� skosem,
wzd�u� prawdziwie geometrycznego p�kni�cia, pog��biaj�cego si� kilka metr�w
wy�ej w
kszta�t p�ytkiego kominka. Nie wiedz�c w�a�ciwie, po co to robi, Pirx podni�s�
czujnik i
wychyliwszy si�, jak daleko m�g�, zbli�y� go do owego kamiennego stopnia po
drugiej
stronie szczeliny. S�uchawka odezwa�a si�. Pirs powt�rzy� dla pewno�ci t�
operacj�,
balansuj�c z trudem, by nie straci� r�wnowagi � tak bardzo musia� si� wychyli� w
pustk� � i znowu us�ysza� kr�tki pisk. Teraz nie mia� ju� w�tpliwo�ci. Wr�ci� do
tamtych.
� On poszed� w g�r� � powiedzia� spokojnie, wskazuj�c na filar. Krull zdawa� si�
nie
rozumie�, a Massena powt�rzy�:
� W g�r� poszed�? Jak to? Po co w g�r�?
� Nie wiem. Tam jest �lad � odpar� z pozorn� oboj�tno�ci� Pirx. Massena sk�onny
by�
s�dzi�, �e Pirx si� omyli�, ale zaraz sam przekona� si�, �e to jednak prawda.
Aniel
jednym, d�ugim krokiem przeprawi� si� najwidoczniej ponad szczelin� i poszed�
wzd�u�
odp�kni�tego cz�ciowo, kamienego zwa�u � na filar. Zapanowa�a konsternacja.
Krull
o�wiadczy�, �e pomiary zosta�y wykonane, a robot, widocznie wskutek jakiego�
defektu,
�rozprogramowa� si�; Massena obstawa� przy tym, �e to niemo�liwe, przecie�
zostawi�
wszystkie aparaty i plecak, zupe�nie jakby przygotowywa� si� planowo do trudnej
wspinaczki, wi�c musia�o zaj�� co�, co go do niej sk�oni�o.
Pirx milcza�. Postanowi� ju� w duchu, �e p�jdzie na filar, cho�by nie mia� z nim
i��
�aden z towarzyszy; Krull nie m�g�by i tak, bo rzecz wymaga�a kwalifikacji
alpinistycznych, i to nie byle jakich. Od Masseny s�ysza� przedtem, �e chodzi
sporo i
podobno niezgorzej zna� si� na technikach hakowych; kiedy wi�c tamci zamilkli,
powiedzia� po prostu, �e zamierza i�� � czy Massena got�w jest mu towarzyszy�?
Krull natychmiast zaoponowa�. Regulamin zakazuje nara�ania si� na
niebezpiecze�stwo; po po�udniu przyleci po nich Ampere; musz� przedtem z�o�y�
barak i
spakowa� si�; pomiary zosta�y wykonane; robot najwyra�niej uleg� jakiej� awarii,
nale�y
wi�c po prostu uzna�, �e zagin��, to znaczy wyja�ni� okoliczno�ci w ko�cowym
sprawozdaniu.
� Czy to znaczy, �e mamy go tu zostawi� i odlecie�? � spyta� Pirx.
Jego spok�j zdawa� si� dra�ni� Krulla, kt�ry, pow�ci�gn�wszy si� z widocznym
wysi�kiem, odpar�, �e w sprawozdaniu przedstawi si� dok�adnie wypadki oraz
opinie
cz�onk�w grupy wraz z najbardziej prawdopodobnym wnioskiem: uszkodzenia
mnestron�w pami�ciowych lub kierunkowego obwodu motywacyjnego albo
desynchronizacja�
Massena zauwa�y�, �e jedno, drugie ani trzecie nie jest mo�liwe, poniewa� Aniel
nie
ma w og�le �adnych uk�ad�w mnestron�w, a tylko jednorodny, monokrystaliczny
uk�ad,
wyhodowany molekularnie z przech�odzonych roztwor�w diamagnetycznych, �ladowo
zap�odnionych pierwiastkami izotopowymi�
Najoczywi�ciej chcia� pogn�bi� Krulla, wykazuj�c mu, �e m�wi o rzeczach, na
kt�rych
w og�le si� nie zna; Pirx przesta� ich s�ucha�. Odwr�cony plecami, ponownie
zmierzy�
okiem stop� filaru, ale ju� inaczej ni� przedtem � wyobra�one sta�o si� realnym
i
jakkolwiek by�o mu z tym troch� niezr�cznie, Czu� jawn� satysfakcj�, �e b�dzie
si� m�g�
z t� g�r� spr�bowa�.
Massena postanowi� i�� z Pirxem, by� mo�e, aby si� w ten spos�b ostatecznie
przeciwstawi� Krullowi. Pirxa dochodzi�o pi�te przez dziesi�te z tego, co m�wi�:
�e
zagadk� nale�y koniecznie wyja�ni�, bo je�li po prostu wr�c�, to, by� mo�e,
przeoczone
zostanie jakie� r�wnie wa�ne co tajemnicze zjawisko, kt�re wywo�a�o tak
nieoczekiwan�
reakcj� robota i gdyby by�o tylko pi�� szans na sto, �e takie zjawisko zasz�o,
usprawiedliwia to ca�kowicie podj�cie ryzyka wspinaczki.
Krull, to nale�a�o przyzna�, potrafi� przyj�� przegran� i nie traci� ju� wi�cej
s��w.
Zapanowa�o milczenie. Massena zacz�� zdejmowa� z plec�w aparaty, a Pirx, kt�ry
tymczasem przyszykowa� ju� swoj� lin�, m�otek, haki i zmieni� ci�kie buty na
pantofle,
zerka� na niego ukradkiem. Massena by� troch� zdenerwowany; Pirx widzia� to. Nie
tyle
sprzeczk� z Krullem � rzecz prosta, ile tym, �e mo�e w nie bardzo przemy�lany
spos�b
wp�dzi� si� sam w sytuacj�, z kt�rej nie mia� ju� wyj�cia. Pirx pomy�la�, �e
Massena,
gdyby mu zaproponowa� pozostanie, kto wie, czyby na to nie przysta�, chocia�
czynnik
podra�nionej ambicji by� nie do obliczenia. Nie m�wi� jednak nic, bo chocia�
wspinaczka
zapowiada�a si� u pocz�tku �atwo, nie wiadomo by�o, co czeka ich w �cianie
wy�ej, tam
zw�aszcza, gdzie jej spor� cz�� przes�ania�y przewieszki. Przecie� nie
wypenetrowa�
nawet �ciany przez lornetk�, bo nie bra� pod uwag� takiej eskapady. A jednak
wzi�� lin� i
haki � po co? Zamiast analizowa� te sprzeczno�ci, sta� i czeka� na Massen�.
Potem
ruszyli bez po�piechu do podn�a ska�y.
� P�jd� pierwszy � powiedzia� Pirx � na razie na ca�� lin�; potem si� zobaczy.
Massena skin�� g�ow�. Pirx odwr�ci� si� raz jeszcze aby zobaczy�, co robi Krull,
z
kt�rym rozstali si� be: s�owa. Sta� tam, gdzie go zostawili, przy porzuconych
plecakach.
Byli ju� tak wysoko, �e spoza p�nocnych grzbiet�w g�rskich oliwkow� plam�
wychyn��
kraj obraz dalekich nizin. D� piar�ystego osypiska spoczywa� jeszcze w cieniu,
tylko
szczyty ja�nia�y o�lepiaj�co i blask �w rozproszon� aureol� wchodzi� w szczerby
grani,
kr�luj�cej nad nimi wysoko w niebie.
Pirx zrobi� du�y krok, stopa znalaz�a wyst�p, d�wign�� si� i poszed� lekko w
g�r�.
Pierwsze metry by�; naprawd� �atwe. Posuwa� si� miarowo, jakby leniwie tu� przed
oczami przesuwa�y si� chropawe warstwy ska�y, nier�wne, z zakl�ni�ciami
ciemniejszego koloru. Opiera� si�, podci�ga� cia�o, przesuwa� w g�r�, czuj�c
nieruchome,
mro�ne tchnienie nocy, promieniuj�c z calizny. Serce uderza�o nieco szybciej,
ale
oddycha swobodnie i dobrze mu by�o z pewnym rozgrzaniem jakie przynios�a praca
mi�ni. Popuszczana z do�u lina sz�a za nim, w czystym powietrzu jej szmer
rozlega si�
jakby powi�kszony, gdy tar�a o ska�� � wreszcie nim si� sko�czy�a, Pirx znalaz�
dobre
miejsce dla asekuracji; kogo� innego prowadzi�by z lotnej, ale wola wpierw
przekona�
si�, co te� wart jest Massena. Sta� wklinowany w szczelin�, kt�ra sz�a uko�nie
przez ca�y
filar, i m�g�, czekaj�c na Massen�, przypatrzy� si� wielkiemu kominowi, kt�ry
omijali,
wznosz�c si� r�wnolegle do niego � rozszerza� si� tu w�a�nie na kszta�t szarego
kamieniospadu, tworz�c amfiteatralne wkl�ni�cie zbocza; z do�u wygl�da�o to
miejsce
zupe�nie nieciekawie, p�asko, teraz dopiero wyst�pi�o bogat� rze�b� w ca�ej swej
okaza�o�ci. Pirx tak doskonale czu� si� tu sam, �e jakby ockn�� si�, kiedy
zobaczy� obok
Massen�;. zaraz te� ruszy� dalej. Tak si� to powtarza�o, rytmicznie i w spokoju,
na
ka�dym nast�pnym stanowisku sprawdza� czujnikiem, czy sygna� w s�uchawce
za�wiadczy o obecno�ci Aniela � tylko raz jeden zgubi� go i musia� wycofa� si� z
�atwego
kominka, bo tamten przetrawersowa� to miejsce; nie by� przecie� wspinaczem, mimo
to
Pirxowi �atwo przychodzi�o odgadywanie wszystkich jego kolejnych decyzji, tak �
chcia�oby si� powiedzie� � konieczna, tak logiczna by�a ta droga w skale,
umo�liwiaj�ca
najszybsze zdobywanie wysoko�ci. W ka�dym razie pewne by�o, �e Aniel naprawd�
poszed� na wspinaczk�. Pirx nawet przez chwil� nie zastanawia� si�, czemu to
zrobi�.
Umia� zakaza� sobie ja�owej spekulacji. Powoli poznawa� przeciwnika � zarazem
za�
pozornie zapomniane sposoby i chwyty, ockn�wszy si� w pami�ci, podpowiada�y
nieomylnie, co i kiedy robi�; nawet to, �e musia� dosy� cz�sto oswobadza� jedn�
r�k�,
aby poszuka� czujnikiem radioaktywnego �ladu, nie sprawia�o mu �adnego k�opotu.
Raz,
sponad odp�kni�tego g�azu, kt�ry siedzia� jednak jak zamurowany, rzuci� okiem w
d�.
Byli wcale wysoko, chocia� szli niby wolno, Krull sta� si� ju� malutk� plamk�
zielonkawego kombinezonu na p�askiej szaro�ci osypiska, nie od razu dostrzeg� go
na
dnie tej powietrznej studni, kt�ra otwiera�a si� u st�p.
Dalej by� �adny, ma�y trawers; robi�o si� trudniej, ale i on odzyskiwa� z ka�d�
chwil�
dawno nie praktykowan� umiej�tno��, do tego stopnia, �e chwilami lepiej si� by�o
zdawa� na instynkt cia�a, ani�eli �wiadomie rozwa�a� wyb�r chwyt�w; a o tym, �e
sta�o
si� trudniej, przekona�a go pewna sekunda, gdy, jak poprzednio, chcia� uwolni�
praw�
r�k�, by uj�� zwisaj�cy z pasa czujnik � i nie m�g� tego zrobi�. Mia� tylko
jeden chwyt
dla lewicy i co� bardzo niewyra�nego pod czubkiem prawego pantofla; odsun�wszy
si�,
jak m�g�, od ska�y, z tego dystansu szuka� oparcia dla drugiej stopy, ale go nie
by�o.
Zrezygnowa� wi�c z czujnika, bo wy�ej zapowiada�a si� jakby ma�a p�eczka.
Co prawda by�a pokryta lodowym szkliwem i pochylona ku przepa�ci, ale w jednym
miejscu l�d zosta� zerwany z kamienia jakby silnym ciosem. Pantofel Pirxa nigdy
by tego
nie dokona� � przysz�o mu do g�owy, �e to by� but Aniela, robot wa�y� przecie�
oko�o
�wier� tony. Massena, kt�ry szed� dot�d ca�kiem dobrze, teraz jako� zwleka�.
Byli ju� w g�rnej partii filaru. Ska�a, nadal chropawa, zaczyna�a powoli, a
przez to jak
gdyby podst�pnie odpycha�, coraz wyra�niej przewieszona i bez uczciwych
zaklinowa�
nie da�oby si� tak i��; kilka metr�w wy�ej szczelina, do tego miejsca wyra�na,
zasklepi�a
si�, Pirx mia� jeszcze jakie� pi�� metr�w swobodnej liny, lecz kaza� j� �ci�gn��
Massenie,
by si� rozejrze�. Robot przeszed� t�dy � bez hak�w, bez liny i bez asekuracji. �
A wi�c i
ja to potrafi� � pomy�la�. Szuka� po omacku nad sob�; kostka prawej stopy,
zaklinowanej w ostatnim koniuszku szczeliny, kt�ra go dot�d prowadzi�a, ostro
zak�u�a od
forsownego skr�cenia; mimo to nie ustawa� w wysi�kach. Naraz samymi czubkami
palc�w
zmaca� listewk�, w�sz� od opuszki; mo�na si� by�o na niej podci�gn��, ale co
dalej?
To ju� nie by�a tylko rywalizacja ze ska��, ale zarazem jakby i z Anielem, kt�ry
przeszed� t�dy � i to sam. Prawda, �e palce mia� stalowe� Pirx zacz�� ju�
wyswobadza�
stop� ze szczeliny, kiedy przy tym ruchu jaki� ma�y kamyk wyskoczy� spod
podeszwy i
pomkn�� w d�. Doszed� go wyra�nie syk rozcinanego powietrza, a w d