7215
Szczegóły |
Tytuł |
7215 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7215 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7215 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7215 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KAROL MAY
SKARBY I KROKODYLE
DAS WALDR�SCHEN ODER DIE VERFOLGUNG RUND UM DIE ERDE V
W G��BI ZIEMI
Zapad� zmierzch, t�tent koni zwiastowa� nadje�d�aj�cych lansjer�w. W domu mieli zamieszka� tylko oficerowie, szeregowcy mieli sobie zapewni� nocleg pod go�ym niebem. W tym kraju nie jest to nic dziwnego, konie te� nie potrzebuj� stajen, a ludzie prowadz� taki tryb �ycia, �e nie zwykli spa� na mi�kkich poduszkach, najlepiej czuj� si� w hamaku lub na ziemi.
Kapitana Verdoj� zaprowadzono wraz z oficerami do salonu, a potem Maria Hermoyes zaprowadzi�a ka�dego z nich do przeznaczonego pokoju. Emma posz�a sprawdzi� czy wszystko jest w nale�ytym porz�dku. Sta�a w izbie przeznaczonej dla kapitana, gdy us�ysza�a jego kroki, by�o za p�no, aby si� wycofa�.
Otworzy� drzwi i zobaczy� stoj�c� na �rodku pokoju dziewczyn�. Zawsze by�a pi�kna, teraz za� mi�o�� wybi�a na jej obliczu pi�tno wzruszaj�cej tkliwo�ci i serdeczno�ci. S�o�ce w�a�nie zasz�o za horyzontem. Ostatnie jego promienie wpad�y do �rodka i obla�y posta� dziewczyny r�anym blaskiem. Verdoja stan�� jak wryty, by� oszo�omiony jej widokiem, ow�adn�o nim po��danie.
Emma sk�oni�a si� i prosi�a s�odkim g�osem:
��Prosz� bli�ej senior, to pok�j dla pana!
Pos�ucha� wezwania i sk�oni� si� z nale�yt� gracj�.
��Cieszy mnie to, �e pani sama dbasz o moj� wygod� � rzek�. � Prosz� wybaczy�, �e swoj� obecno�ci� czyni� dodatkowe k�opoty.
Mia�a zamiar, meksyka�skim zwyczajem poda� mu r�k� na powitanie, ale cofn�a j�. By�o w jego s�owach, twarzy a nawet tonie g�osu co� odpychaj�cego, nastrajaj�cego nieprzyja�nie�
��Przysz�am tylko sprawdzi�, czy pok�j wygodnie urz�dzono.
��A wi�c to pani jeste� duchem opieku�czym tego domu! Czy mo�e nawet�
��Hacjendero jest moim ojcem.
��Dzi�ki Madonno! Nazywam si� Verdoja. Jestem kapitanem lansjer�w, a czuj� si� wielce zobowi�zany i je�li pani pozwoli, to uca�uj� jej drobniutkie r�czki.
Z tymi s�owy uchwyci� jej r�k�, nie mog�a si� nawet temu sprzeciwi� i przycisn�� j� do ust. Cofn�a si� przera�ona.
��Pozw�l pan, �e si� oddal�. Znajdzie pan tutaj spok�j i wygod�.
Chcia�a otworzy� drzwi, ale zast�pi� jej drog�.
��O, nie pragn� spokoju, prosz� usi��� obok ni nic Czuj�, �e przepadam za pani�, pragn� ci� mie� przy swym boku.
Popad�a w zak�opotanie. Ten cz�owiek przyzwyczajony by� obcowa� z kobietami w stolicy, ona wi�c czu�a si� bezbronna wobec tak �mia�o wyst�puj�cego i pewnego siebie m�czyzny
��O, mam jeszcze du�o obowi�zk�w � prosi�a.
Oko jego spocz�o ogni�cie i po��dliwie na jej twarzy i odrzek� wi�c:
��Najpi�kniejszym gospodyni obowi�zkiem jest by� mi�� dla go�ci.
��A go�cia obowi�zkiem jest by� grzecznym wobec gospodyni.
��Takim jestem, naprawd� � zawo�a�. � Prosz� mi da� swoj� r�czk� i nie odchodzi�.
Chwyci� j� za r�k�, ale uda�o jej si� w tej chwili wy�lizn�� z jego obj�� i odskoczy�.
��Adieu, senior � rzek�a otwieraj�c drzwi.
��St�j, nie puszcz� pani st�d!
Wyci�gn�� za ni� r�k�, ale ona ju� by�a za drzwiami. Stan�� i d�ugo patrzy� w �lad za dziewczyn�.
��Do pioruna � rzek�. � Co za pi�kno��. Jeszcze czysta, niepokalana, a to dra�ni apetyt. Jeszcze mi si� nigdy nie zdarzy�o, bym jak dzisiaj, zakocha� si� od pierwszego spojrzenia. To b�dzie cudowna kwatera. Gdybym nie by� ju� �onaty, to mo�e bym si� rzuci� na kolana przed ni�, by�a by moja. No, ale i tak b�dzie.
Emma cieszy�a si� ucieczk�. ��dza z jak� spoczywa�y na niej oczy tego m�czyzny, przestraszy�a j� i dlatego postanowi�a za wszelk� cen� unika� spotkania z nim.
W pokoju narzeczonego zasta�a Sternaua i Helmera. Stan chorego by� zadowalaj�cy. Operacja uda�a si�, a gor�czka ust�powa�a szybko. �wiadomo�� wraca�a, przynajmniej w tej chwili, gdy rozmawia� z lekarzem. Kiedy spostrzeg� wchodz�c� ukochan�, zarumieni� si� z rado�ci.
��Chod�, Emmo � prosi�. � Pomy�l sobie, pan doktor Sternau m�wi, �e zna moj� ojczyzn�.
Emma wiedzia�a o wszystkim, uda�a jednak, �e jest to dla niej nowin�.
��O, to bardzo szcz�liwe spotkanie!
��I mojego brata tak�e zna. Widzia� si� z nim nawet przed odjazdem.
Nikt na razie nie mia� odwagi mu powiedzie�, �e brat jest w hacjendzie, a obecnie nawet stoi w jego pokoju, za firank�. Antonio nadal by� bardzo os�abiony, prawie ci�gle spa�, chciano wi�c mu zaoszcz�dzi� niepotrzebnych wzrusze�.
Sternau wsta�, a Emma zaj�a jego miejsce, chory chwyci� jej r�k�, u�miecha� si� szcz�liwy i przymkn�� powieki.
��Czy ju� nie ma zagro�enia? � szepn�a Emma do Sternaua.
��Nie. Wracaj�cy spok�j i zdrowy sen pokrzepi go bardzo szybko. Nam nie pozostaje nic innego jak wspomaga� natur� w jej dziele, usuwaj�c od niego wszelkie przeszkody. Ale pani te� musi nale�ycie odpocz��, gdy� wyzdrowienie jednej osoby, przyniesie chorob� u drugiej.
��O, ja jestem silna, senior. Prosz� si� nie martwi�.
Sternau odszed� wzi�wszy ze sob� Helmera. Poszli przygl�dn�� si� �yciu obozowemu. Tam zastali Mariano, kt�ry przyby� w podobnym celu.
Lansjerzy znosili drzewa na ogniska. Arbellez da� im wo�u, z kt�rego teraz przygotowywali.
Nadesz�a pora wieczerzy. Oficerowie zebrali si� w jadalni. Kapitan, gdy tylko wszed�, wzrokiem poszukiwa� Emmy. Nie by�o jej. Stara poczciwa Hermoyes zaj�a jej miejsce.
Arbellez poprzedstawia� go�ci. Meksyka�scy oficerowie zachowywali si� poprawnie, cho� z du�� rezerw� wobec cudzoziemc�w. Tacy s�awni cavaleros, jak oni nie potrzebowali przecie� zabiega� o wzgl�dy jakiego� tam Niemca.
Verdoja przygl�da� si� tym trzem m�czyznom. Sternau, Helmer i Mariano, a wi�c to byli ci, kt�rych �mier� mia�a mu przynie�� posiad�o�� ziemsk�, warto�ci miliona. Oko jego przesun�o si� po postaciach Mariano i Helmera, i rych�o utkwi�o na obliczu Sternaua. Pot�na jego posta� zaimponowa�a mu. Ten cz�owiek by� przecie� wy�szy i silniejszy od niego. Kapitan stwierdzi�, �e swoje szcz�cie wobec tego wielkoluda mo�e zawdzi�cza� tylko chytro�ci.
��To nie tylko rado��, ale i mi�a niespodzianka, widzie� was tutaj, panowie � rzek� hacjendero. � Jeszcze wczoraj grozi�o nam wielkie niebezpiecze�stwo.
Verdoja zna� spraw� od Korteja, ale zrobi� wielce zdziwion� min�.
��Niebezpiecze�stwo? Jakie? � zapyta�.
��Mieli�my by� napadni�ci przez ca�� zgraj� rozb�jnik�w, oko�o trzydziestu ich by�o!
��A, do pioruna! Zamierzali napa�� na hacjend�, czy na ludzi?
��W�a�ciwie to niekt�rych moich go�ci. Ale osoby te w moim domu s� bezpieczne, wi�c zaplanowano napa�� na hacjend�, zburzy� j� i wszystkich pozabija�.
��Do diab�a! Mo�na si� dowiedzie�, o kogo chodzi?
��Tak, o pan�w: Sternaua, Helmera i Mariano.
��Dziwne! Jak obronili�cie si� przed �otrami?
��Senior Sternau powystrzela� ich wszystkich.
Kapitan spojrza� zdziwiony na lekarza, a inni oficerowie u�miechali si� lekcewa��co i niedowierzaj�co.
��Ca�� band�? � zapyta� Verdoja.
��Z wyj�tkiem kilku.
��I to uczyni� senior Sternau, sam jeden?
��Tak. Mia� przy sobie towarzysza, kt�ry zabi� mo�e dw�ch lub trzech.
��To brzmi wr�cz nieprawdopodobnie! Trzydziestu ludzi mia�oby si� tak bez obrony da� powystrzela� jednemu m�czy�nie? Niemo�liwe!
��Ale to prawda! � zawo�a� hacjendero z zapa�em. � Niech pan pos�ucha.
Sternau rzuci� powa�ne spojrzenie na Arbelleza i rzek�:
��Senior, prosz�! To co si� sta�o nie jest �adnym bohaterstwem.
��Jak to nie! Zabi� trzydziestu �otr�w? � rzek� kapitan. � Spodziewam si�, �e pan nie b�dziesz mia� nic przeciwko temu, je�eli poprosimy o opowiedzenie ca�ej tej interesuj�cej przygody.
Sternau ruszy� ramionami. Pedro Arbellez obj�� rol� sprawozdawcy i opowiada� tak �ywo, �e oficerowie s�uchali z ogromnym zaciekawieniem.
��Trudno w to uwierzy� � zawo�a� kapitan. � Senior Sternau, winszuj� panu takiego czynu.
��Dzi�kuj� � odrzek� dosy� oboj�tnie.
��Takiej waleczno�ci nie ma co si� dziwi� � zauwa�y� Arbellez. � S�ysza�, senior Verdoj a, kiedy� o wodzu Mi stek�w, Bawolim Czole?
��Tak. To kr�l my�liwych poluj�cych na bawo�y.
��A zna pan mo�e trapera, kt�rego zw� Ksi�ciem Ska�?
��Tak. Ma on by� najsilniejszym i naj�mielszym, jaki tylko istnieje.
��Senior Sternau jest tym my�liwym, a Bawole Czo�o by� jego towarzyszem w �rozpadlinie tygrysiej�.
��Czy to prawda senior Sternau � zapyta� Verdoja.
��Prawda. Ale lepiej by by�o, by mojej osoby nie wysuwano w ten spos�b na pierwszy plan.
Verdoja by� roztropnym kombinatorem. By� przekonany, �e g��wn� osob� tajemnicy jest Mariano, je�eli wi�c ten �Ksi��� Ska�� ujmuje si� za nim, to tajemnica ta musi by� bardzo cenna. Postanowi� dzia�a� roztropnie, zapyta� wi�c:
��A z czego to wynika, �e w�a�nie na tych pan�w przygotowano zamach?
��Mog� to panu wyja�ni� � rzek� hacjendero. Nim jednak pocz��, Sternau rzek�:
��To sprawa prywatna i nie s�dz� by mog�a seniora Verdoj� zaciekawi�.
Arbellez przyj�� t� zas�u�on� nagan� w milczeniu, rotmistrz jednak nie zadowoli� si� i pyta�:
��Czy rozpadlina tygrysa jest daleko?
��Godzin� drogi st�d � odpar� Sternau.
��Chcia�bym ogl�dn�� to miejsce. Czy nie mia�by� pan ochoty towarzyszy� nam do niej, senior Sternau?
��Ch�tnie.
Na obliczu rotmistrza pojawi� si� wyraz zadowolenia, nad kt�rym nie m�g� zapanowa�. Sternau, przyzwyczajony zwraca� uwag� na najmniejsz� drobnostk�, spostrzeg� to.
��Kiedy mo�emy si� wybra�? � zapyta� Verdoja.
��Kiedy tylko pan zechce.
I tak zako�czy�a si� rozmowa na ten temat.
Po kolacji oficerowie udali si� do swych pokoi. Jeden tylko porucznik, m�ody, bezwzgl�dny rozpustnik, siedzia� przy oknie i przygl�da� si� o�wietlonej ogniem stra�niczym scenerii. Nagle spostrzeg� bia�� sukienk� damsk�, kt�ra odbija�a si� na ciemnym tle kwietnika.
��Kobieta � pomy�la�. � A gdzie s� damy, tam i awanturki. Szuka si� mi�o�ci. Zejd� na d�.
Meksykanin ma zwyczaj nawi�zywa� stosunki z ka�d� dam�. I dlatego te� nie mia� porucznik Pardero �adnych skrupu��w w nawi�zywaniu nowych znajomo�ci. �o�nierze uszanowali ogr�d kwiatowy, nic wdarli si� do niego i dlatego te�, owa dama znajdowa�a si� zupe�nie sama.
By�a to Karia, Indianka, siostra Bawolego Czo�a.
Wesz�a do ogrodu by pomy�le� nad przesz�o�ci�. Wspomnia�a o Alfonso, kt�rego kocha�a i dziwi�a si�, �e takiemu cz�owiekowi odda�a swe serce.
Teraz nienawidzi�a go ca�� si�� swojej india�skiej duszy. My�la�a o Nied�wiedzim Sercu, dzielnym wodzu Apacz�w, kt�ry j� kocha� i dziwi�a si�, jak to by�o mo�liwe by� wzgl�dem takiego wojownika oboj�tn� i zimn�. Teraz pokocha�a go. Jak�e by by�a szcz�liwa, gdyby go znowu mog�a zobaczy�.
Z tego zamy�lenia zbudzi�y j� ciche kroki. Spostrzeg�a przed sob� porucznika. Chcia�a si� oddali�, ale on zast�pi� jej drog� i prosi� z uk�onem salonowca:
��Nie zmykaj przede mn�, seniorka. By�oby mi bardzo �al, gdybym mia� przeszkodzi� jej w upajaniu si� woni� tych pi�knych kwiat�w.
Spojrza�a na� badawczym wzrokiem i zapyta�a:
��Czego tu szukasz, senior?
W blasku odleg�ego ogniska ujrza� wysmuk�� a jednak pe�n� posta� o ciemnym obliczu z par� pal�cych oczu i ustami, kt�re niejako zaprasza�y do rozkoszy. Widzia� przed sob�, wedle jego zdania, jedn� z tych rozkosznych, ognistych Indianek, kt�re uwa�aj� si� za zaszczycone, je�li kt�ry� bia�y si� nimi zainteresuje.
��Nie szukam nikogo. Wiecz�r taki pi�kny, �e wyszed�em do ogrodu. Czy wst�p do niego nie jest przypadkiem zabroniony?
��Przed go��mi domu wszystko stoi otworem.
��Ale pewnie ci przeszkodzi�am, pi�kna seniorita?
��Karii nikt nie mo�e przeszkodzi�. Miejsca w ogrodzie wystarczy dla nas obojga.
By� to wyra�ny znak by si� oddali�. Porucznik udawa� jednak, �e nie rozumie. Przyst�pi� do dziewczyny i rzek�:
��Pani nazywa si� Karia. Jak dosta�a� si� na t� hacjend�?
��Seniorita Emma jest moj� przyjaci�k�.
��Kto to jest, seniorita Emma?
��Nie widzia�e� pan jej jeszcze? To c�rka Pedro Arbelleza.
��Masz seniorita jeszcze jaki� krewnych? � zapyta� jak zr�czny uwodziciel, kt�ry musi wiedzie�, czy ma si� obawia� zemsty krewnych.
��Bawole Czo�o jest moim bratem.
��Aha � rzek� niemile dotkni�ty. � Bawole Czo�o, w�dz Mistek�w. Czy on jest w hacjendzie?
��Nie.
��By� przecie� wczoraj z panem Sternauem.
��To cz�owiek wolny. Przychodzi i znika kiedy mu si� podoba, nie zawiadamiaj�c o tym nikogo.
��S�ysza�em o nim du�o wspania�ych rzeczy. Nie wiedzia�em jednak o tym, �e posiada taka pi�kn� siostr�.
Chwyci� Indiank� za r�k�, by wycisn�� na niej poca�unek, ona jednak wyrwa�a j�.
��Dobranoc, senior � rzek�a odwracaj�c si�.
Teraz mia� j� przed sob�. W�a�nie w tej chwili ogie� zap�on�� ja�niejszym p�omieniem i ukaza� czyste linie jej ciemnego oblicza i pe�ny, zachwycaj�cy biust. Porucznik przyspieszy� kroku i usi�owa� obj�� swoim ramieniem jej kibi�.
��Nie uciekaj, seniorita, nie jestem przecie� twym wrogiem. Odsun�a jego rami�, ale cho� obj�cie trwa�o kr�tko, poczu� ciep�o i zauwa�y�, �e zwyczajem Indianek mia�a na sobie tylko jedn� szat�, kt�ra obwija�a jej cia�o jak koszula.
��dza obudzi�a si� w nim. Schwyci� j� silnie za r�k� i rzek�:
��Nie wypuszcz� ci�, seniorita, bo ci� kocham! Pozwoli�a mu trzyma� r�k�, ale czu�, �e ciep�o z niej odesz�o.
��Kocha mnie pan? � rzek�a � Jak to mo�liwe? Nie znasz mnie pan przecie�!
��Nie znam, s�dzisz pani? Mi�o�� przybywa jak b�yskawica, jak gwiazda spadaj�ca, kt�ra nagle b�y�nie. Tak i te� zrodzi�a si� we mnie, a kogo si� kocha, tego si� zna.
��O tak, mi�o�� bia�ych rodzi si� jak b�yskawica, jak piorun co niszczy wszystko. Mi�o�� bia�ych jest zniszczeniem i ob�ud�.
Wyrwa�a mu r�k� i odwr�ci�a si� w stron� domu. On jednak ci�gle usi�owa� przycisn�� j� do siebie.
��Czego chcesz pan? � zawo�a�a tonem surowym.
��Czego chc�? � zapyta� � Kocha� ci�, przytula� i uca�owa�! Przycisn�� j� do siebie i schyli� si�, chc�c poca�owa�. Wywin�a si� ruchem w�a i rzek�a:
��Pu�� mnie pan! Kto panu pozwoli� tkn�� mnie?
��Moja mi�o��.
Chwyci� j� na nowo i przycisn�� j� do siebie. Jego p�omienny oddech pali� jej oblicze. Usi�owa�a si� wyrwa�.
��Precz ode mnie, bo�
��No; bo? � zapyta�. � Kocham ci�. Musz� ci� mie�. Musisz by� moja za wszelk� cen�.
Gdy my�la�, �e osi�gn�� cel, Karia uderzy�a go �ci�ni�t� pi�ci� tak silnie pod szcz�k�, �e mu g�owa odskoczy�a.
��A do pioruna! Czekaj diablico. Odp�acisz mi za to!
Pospieszy� za uciekaj�c� kobiet�.
Rotmistrz tak�e siedzia� przy otwartym oknie i przypadkiem by� �wiadkiem mi�osnej awantury w ogrodzie.
��Do diab�a, kto to taki? � zapyta� sam siebie. � Czy to przypadkiem nie c�rka hacjendera? A co to za drab ko�o niej? No, teraz si� nie dziwi�, �e by�a dla mnie taka niedost�pna. Musz� pozna� tego cz�owieka!
Wybieg� do ogrodu. W�a�nie kiedy otworzy� furtk� i chcia� wej�� do ogrodu, wpad�a na niego bia�a posta� i nawet go nie zauwa�y�a.
��A, seniorita! � rzek�.
Dopiero teraz go spostrzeg�a i zatrzyma�a si�. Chwyci� j� i chcia� przygarn�� do siebie. Lecz ona, jak przedtem porucznikowi, tak i jemu wymierzy�a cios.
��Do biesa! Co to za kotka?
W tej chwili przebieg� porucznik.
��Poruczniku Pardero! To pan? Dok�d si� tak pan spieszy?
��A, kapitan! � rzek� zatrzymuj�c si� � Czy spotka�a pana ta ma�a, bia�a, diablica?
��Pewnie. Nie tylko j� widzia�em, ale tak�e poczu�em.
��Widocznie wpad� pan na ni�?
��Tak jest, to znaczy jej pi�� zetkn�a si� z moj� szcz�k�.
��O przekle�stwo! To pan j� widocznie tak�e chcia�e� poca�owa�?
��Mo�liwe! A pan tak�e! Jak smakowa� ca�us?
��Diabelnie s�ony. Mia�em raczej cios ni� ca�usa.
��To mnie pociesza! Ale Pardero, z�ymi chodzi pan �cie�kami. Czy� tak si� odwdzi�czasz za go�cinno��?
��Ba, a kto pana p�dzi� do ogrodu?
��Pi�kny wiecz�r.
��Powiedzmy. Za�o�� si�, �e panu zdarzy�o si� to samo co mnie: patrzy� pan przez okno, potem bia�a sukienka niewie�cia, ��dza ca�usa czy czego� podobnego� schodzi pan do ogrodu i wreszcie, wynik taki sam jak u mnie � �mia� si� porucznik.
Rotmistrz by� jego prze�o�onym, ale w Meksyku stosunki s�u�bowe bywaj� mniej rygorystyczne, a z reszt� obaj byli przyjaci�mi i cz�sto pomagali sobie w ma�ych i wielkich awanturach. St�d te� ten swobodny ton.
��Kim by�a ta ma�a? � zapyta� Verdoja.
��Nazywa si� Karia, Indianka, nadzwyczaj pi�kna. Dla tej dziewczyny mo�na by nawet� Zapali�em si� jak ogie�. Ona za�� ale spodziewam si�, �e stopniej� te lody.
��Co ona robi w hacjendzie?
��Zdaje si� jest towarzyszk� c�rki pana domu.
��Ta dziewczyna jest jeszcze pi�kniejsza ni� Karia.
��Ale mo�e przyst�pniejsza?
��Nie powiedzia�bym tego, tu panuj� zasady klasztorne, ale mam pomys�. Pan chce mie� t� ma�� Indiank�? Dobrze! Ale pomo�esz mi w obl�eniu tej fortecy, Emmy.
��Zgoda! Oto moja r�ka!
��Naprz�d trzeba si� dowiedzie�, czy serca tych dam s� wolne, bo chyba nie.
��Mo�e wyprzedzi� nas ten Sternau. To przystojny m�czyzna, kt�ry z pewno�ci� jest w stanie zawr�ci� w g��wkach setce dziewcz�t.
��Nie s�dz�, podejrzewam raczej tego Mariano. Czy nie spostrzeg� pan tego, jak hacjendero bardzo dyskretnie go wyr�nia? Zdaje si�, �e jest najwa�niejszy mi�dzy tymi trzema obcymi.
��Nie obserwowa�em ich tak dok�adnie. Pozwoli pan, �e p�jd� spa�. Ta dziewczyna ma pi��, jak india�ski atleta. Nie mo�na si� tego spodziewa� po jej ma�ych r�czkach. Kark mnie boli. Niech diabe� porwie mi�o��, kt�ra okazuje swoj� czu�o�� pi�ci�.
��Niech si� pan wy�pi, poruczniku. Jutro odnowimy zaloty i jestem dobrej my�li. Dobranoc!
��Dobranoc, senior Verdoja.
Pardero odszed�, rotmistrz jeszcze d�ugo bawi� w ogrodzie, potem uda� si� w po�udniowy k�t ogrodzenia, na miejsce gdzie um�wi� si� z w��cz�gami Korteja.
��Senior � szepn�� herszt, kiedy Verdoja chcia� przej�� obok
��A, to ty? Gdzie twoi towarzysze?
��W pobli�u. Nikt ich nie zobaczy. Co pan rozka�e?
��Znasz Sternaua osobi�cie?
��Nie, �aden z nas.
��To �le. On jutro wyje�d�a ze mn�, b�dziecie na niego oczekiwa� i zastrzelicie go.
��Zgoda, uczynimy to. On pozabija� naszych kamrat�w. Musi r�wnie� zgin��.
��Wy go nie znacie, a ja nie wiem jeszcze kto nam b�dzie towarzyszy�. Nie mo�emy jecha� sami, wezm� mo�e kilku z moich ludzi, a mo�e pojad� jeszcze inni. Jaki mam da� znak, by�cie go poznali.
��Opisz mi go pan.
��Jest wy�szy i silniej zbudowany ni� ja, nosi jasn� brod�. Jakie ubranie b�dzie mia� i na jakim koniu jecha�, nie wiem.
��Mam propozycj�. Prosz�, o ile mo�no�ci, zawsze jecha� po jego prawym boku.
��Dobrze.
��A co b�dzie z dwoma pozosta�ymi?
��To przy innej okazji. Codziennie o p�nocy masz by� w tym miejscu, a teraz rozejd�my si�. Mogliby nas zauwa�y�.
Poszed� i po�o�y� si� spa�. Sen mia� spokojny. Nie ci��y�o mu planowane morderstwo�
Na drugi dzie�, przy �niadaniu wspomnia� o um�wionej wycieczce do rozpadliny tygrysa. Uwa�a�, �e by�oby dobrze, uczyni� to rankiem i Sternau zgodzi� si�. Towarzyszyli im dwaj porucznicy.
Dla Verdoji sytuacja uk�ada�a si� wspaniale. Sternau by� jedynym cywilem, tak wi�c nie mog�a zaj�� �adna pomy�ka. Kula musia�a trafi� tylko jego.
Jechali t� sam� drog�, kt�r� Sternau odby� z Bawolim Czo�em. W lesie zsiedli z koni, i pieszo zbli�yli si� do rozpadliny. Kiedy doszli do wej�cia, Sternau stan��.
Zostawmy konie tutaj, niechaj pas� si� do naszego powrotu.
Sternau nie mia� innej broni przy sobie opr�cz swojego sztucera i kr�tkiego no�a, kt�ry tkwi� za pasem. Kiedy doszli do samego wej�cia jaru, stan�� i przygl�da� si� trawie.
��Czego pan szuka? � zapyta� rotmistrz.
��Hm, chod�my dalej.
Nie rzek� nic wi�cej, ale oko jego wci�� tkwi�o na ziemi, a Verdoja trzyma� si� obok niego. Spojrzeniami bada� obie �ciany i brzegi jaru, w ka�dej chwili m�g� pa�� �mierciono�ny strza�. By�y to minuty niemi�ego oczekiwania. Na dnie doliny le�eli martwi, nikt do tej pory ich nie pochowa�. Gdzieniegdzie czu� by�o zgnilizn�.
��A wi�c, to zdarzy�o si� tutaj? � zapyta� rotmistrz.
��Tak � odpar� Sternau.
��I te wszystkie zw�oki s� pa�skim dzie�em?
��Nie liczy si� takich rzeczy. Zauwa�y� pan, �e wszyscy postrzeleni s� w g�ow�?
��W istocie.
Ogl�dali zw�oki i wiedzieli, �e ka�dy z zabitych mia� ran� w tym samym miejscu czo�a. W czasie tego nie zauwa�yli, �e Sternau zgina� si� cz�ciej ni� by�o potrzeba i �e szuka� w ten spos�b starannego ukrycia za ich cia�ami. Nie zmiarkowali r�wnie� jak jego spojrzenia kierowa�y si� to na prawo to na lewo.
��A to du�o znaczy � rzek� rotmistrz. � Jeste� pan naprawd� znakomitym strzelcem. Jeszcze nigdy nie s�ysza�em, �eby jeden m�czyzna zabi� w przeci�gu dw�ch minut oko�o trzydziestu wrog�w.
Sternau wzruszy� lekcewa��co ramionami.
��A tak, taki sztucer to straszliwa bro�. � rzek�. � Ale tak�e nie lada rzecz u�y� takiej broni w stosownym wypadku. Trzydziestu wrog�w, kt�rych si� widzi �atwiej zabi� ni� jednego niewidzialnego.
��Tak, zdaje si�, �e wtedy nie mo�na zabi� ani jednego � zauwa�y� porucznik Pardero.
��Dobry strzelec zabije nawet takiego � u�miechn�� si� Sternau, trzymaj�c si� ci�gle przy innych.
��To niemo�liwe � rzek� rotmistrz.
��Czy mam to panu udowodni�?
��Uczy� pan to � rzek� zaciekawiony porucznik.
��Pytam wi�c pana, czy s�dzisz, i� tutaj znajduje si� bodaj jeden nieprzyjaciel?
��Kt�by to m�g� by� i gdzieby si� ukry�?
Sternau za�mia� si� hardo i rzek�:
��Czatuje na mnie, by mnie zastrzeli�.
Ju� dawno zdj�� sw�j sztucer i trzyma� go pod pach�. Rotmistrz zl�k� si�. Sk�d Sternau wiedzia�, i� co� zagra�a�o jego �yciu?
���artujesz, pan chyba � rzek� jeden z oficer�w.
��Udowodni� panu, �e nie.
Z tymi s�owy podni�s� sztucer, wymierzy� i wypali�. Okropny krzyk rozleg� si� na kraw�dzi jaru. Sternau pobieg� w tym kierunku i znikn�� za krzewami. Od jego wystrza�u a� do tej chwili nie min�a nawet minuta.
��Co to by�o? � zawo�a� Pardero.
��Zabi� cz�owieka � zawo�a� drugi oficer.
��Straszliwy cz�owiek! � wyrzek� rotmistrz.
Inaczej nie m�g� powiedzie�.
��Jeste�my w niebezpiecze�stwie, uciekajmy! � rzek� Pardero.
Uciekli do wyj�cia i czekali. Po chwili zabrzmia�y na g�rze jeszcze dwa strza�y, potem nast�pi�a cisza. Tak min�o mo�e kwadrans, nagle zaszele�ci�o co� ko�o nich, przestraszeni spojrzeli w bok i chwycili za bro�.
��Nie b�jcie si� panowie, to ja.
Przed nimi sta� Sternau.
��Ale senior, co to by�o? Co uczyni�e�? � zapyta� porucznik.
��Strzela�em � odpar�.
��To wiemy, ale dlaczego?
��W obronie w�asnej, bo chciano mnie zastrzeli�. Oczy moje powiedzia�y mi to.
��A my nic nie spostrzegli�my.
��No, to nie dziwne, nie jeste�cie lud�mi prerii. Pan rotmistrz zauwa�y�, jak ogl�da�em traw�. Widzia�em �lady ludzi, kt�rzy tu byli przed kwadransem. Sz�y one w g�r�, na prawo. Prosz� popatrze�, mo�na je jeszcze zobaczy�.
Wskaza� na ziemi�, oficerowie nie widzieli nic mimo usilnych stara�..
��Na to trzeba mie� wprawne oko � za�mia� si� Sternau. � Wkr�tce spostrzeg�em g�owy m�skie, �ledz�ce nas gdy odpoczywali�my. By�o to pi�ciu lub sze�ciu ludzi. Ale nie przygl�dn��em si� im dok�adnie.
��Pan rotmistrz zdaje si� b�dzie co� wiedzia�, bo u niego Kortejo nocowa�; to przecie� jego ludzie � rzek� nie�wiadomie porucznik.
Rotmistrz spojrza� na� w�ciekle, ale ten nic nie zauwa�y�. Sternau tylko podchwyci� to, jednak nie da� po sobie nic pozna� i rzek� spokojnie:
��Nie s�dz� bym m�g� od seniora Verdoji otrzyma� jakiekolwiek wyja�nienie. Zreszt� sprawa ju� sko�czona. Odebrali swoj� nagrod� i niech gnij� tam, gdzie ich towarzysze.
Tr�ci� zw�oki, tak �e po stromej �cianie spad�y na dno jaru. Teraz wszyscy czterej wr�cili do koni. Pas�y si� spokojnie. Podczas powrotu Sternau nie przem�wi� ani razu. Rotmistrz tak�e by� milcz�cy, tylko obaj porucznicy rozmawiali p�g�osem, a przedmiotem ich rozmowy by� Sternau. Jego odwag�, przytomno�� umys�u i zwinno�� omawiano z podziwem. W hacjendzie ju� w godzin� po ich powrocie wszyscy wiedzieli o przygodzie, jak� prze�yli.
Mieszka�cy hacjendy przyj�li t� wiadomo�� rozmaicie. Kiedy jedni chwalili zachowanie Sternaua, drudzy z ulg� twierdzili, �e teraz nareszcie b�dzie si� mo�na czu� w hacjendzie bezpieczniej, a trzeci �a�owali, �e tylko dw�ch zosta�o zabitych, a nie wszyscy.
Sternau trzyma� si� od wszystkich z daleka, gdy� wiedzia�, �e ca�y czas jest pilnie obserwowany przez kapitana. Podczas obiadu uczyni� par� og�lnych uwag co do tej sprawy. Kiedy jednak po obiedzie wyjecha� Verdoja na przechadzk�, zaprosi� hacjendera i przyjaci� do siebie, by podzieli� si� z nimi swoimi podejrzeniami.
My�lano z pocz�tku, �e si� myli, kiedy jednak us�yszano o jawnych dowodach zbrodni rotmistrza, postanowiono �ledzi� pilnie jego ka�dy krok.
Min�� wiecz�r. Karia nie schodzi�a do ogrodu. Kiedy rotmistrz po�egna� si� wieczorem, Sternau tak�e udawa�, �e idzie spa�, jednak na schodach zawr�ci� i wszed� do pokoju, kt�ry mia� bezpo�rednie wyj�cie na zewn�trz.
Je�li rotmistrz by� w zwi�zku z mordercami, to by�o jasne, �e w nocy musi si� z tymi lud�mi porozumiewa�. Dlatego Sternau postanowi� czatowa�. Tylne drzwi by�y zamkni�te, wyj�� z domu mo�na by�o tylko frontowymi drzwiami i Sternau musia� go zobaczy� skoro by tylko wyszed�.
Uchyli� jedno skrzyd�o okna, by lepiej wszystko s�ysze� i usiad� a krze�le. Przychodzi�a mu cz�sto na my�l ojczyzna i jego pi�kna, wspania�a �ona, ale on te obrazy odsun��, by ca�� swoj� uwag� skupi� na jednej rzeczy. Siedzia� tak dop�ki nie nadesz�a p�noc.
Wyda�o mu si�, �e us�ysza� szelest dochodz�cy z zewn�trz. Nads�uchiwa� pilnie i us�ysza�, jak otwarto frontowe drzwi. Wygl�dn�� przez okno i zobaczy� rotmistrza, kt�ry ostro�nie wymkn�� si� z domu w stron� bramy, kt�ra nie by�a zamkni�ta; stacjonuj�cy �o�nierze dawali poczucie bezpiecze�stwa. Poza tym musia�a by� otwarta, by oficerowie mogli zmienia� warty nawet wieczorem i noc�.
Rotmistrz wyszed�, a Sternau za nim. Przy ogrodzeniu zatrzyma� si�. Zobaczy� rotmistrza id�cego od ogniska do ogniska i sprawdzaj�cego stra�e. Kiedy poszed� dalej, Sternau ruszy� za nim. Popatrzywszy mimo woli na budynek mieszkalny, spostrzeg� Sternau, �e po p�askim dachu spacerowa�a jaka� posta�. Nie m�g� zobaczy� twarzy, ale wiedzia�, �e to Emma, kt�rej dzi� ostro kaza� za�ywa� �wie�ego powietrza. W ci�gu dnia nie chcia�a si� spotka� z wojskowymi i dlatego te� wybra�a sobie t� por� na przechadzk�, a na dodatek ukochany w�a�nie spa�.
Rotmistrz przeszed� ca�y ob�z i mia� w�a�ciwie wraca�, jednak uda� si� w po�udniow� stron� domu.
Czego tam chcia�? Dlaczego st�pa� cicho, jak kto�, kto ma niecne zamiary? Sternau szed� za nim w bezpiecznej odleg�o�ci i tak przyby� na miejsce, gdzie dwaj osobnicy rozmawiali ze sob�.
S�ysza� obcy g�os:
��Pan sam sta� na drodze strza�u. Mogli�my pana trafi�.
��Dlaczego nie ustawili�cie si� po lewej stronie?
��Na jedno by wysz�o. Kto m�g� przypuszcza�, �e to taki niezwyk�y cz�owiek.
��Ma si� wra�enie, �e jest wszystkowiedz�cym. Na razie nie mog� poda� nowego planu, musz� poczeka� i wszystko na nowo zaplanowa�. Do tego pewne jest, �e ten Sternau b�dzie mnie �ledzi�, dlatego nie mo�emy si� tutaj wi�cej spotyka�.
��A gdzie?
��Masz papier i o��wek?
��Nie.
��Ale czyta� i pisa� umiesz?
��Tak
��Tu masz par� kartek papieru i o��wek. Gdy idzie si� st�d do jaru tygrysa i tu� pod lasem, przy pierwszych drzewach le�y niewielki kamie�. Tam przed po�udniem albo kiedy tam wypadnie, zostawi� dla ciebie instrukcj�. Wszelkiej odpowiedzi oczekuj� na tym samym miejscu. Zrozumia�e�?
��Zrozumia�em. Nie trzeba do tego specjalnego wykszta�cenia. Ale powiedz, senior, co to za posta�, kt�ra tam, na dachu bez ustanku spaceruje?
��Gdzie?
��No, tam.
��Nawet jej nie spostrzeg�em. A, to Emma, c�rka hacjendera. Id� jej potowarzyszy�. Masz mo�e jeszcze jakie� pytanie?
��Nie.
��To dobrze, ale pami�taj, je�eli mi si� jeszcze raz tak si� spiszecie, jak dzisiaj rano, to nie chc� mie� z wami wi�cej do czynienia. Nie potrzebuj� ciel�cych g��w. Dobranoc!
Kiedy Sternau us�ysza� ostatnie s�owa, podskoczy� pospiesznie do swojej stra�nicy. Dowiedzia� si� dosy�, a wi�c przeczucie go nie zawiod�o, rotmistrz by� jego �miertelnym wrogiem. Dosta� od Korteja zlecenie i stara� si� wszelkimi si�ami wykona� go.
Szcz�cie, �e Sternau dowiedzia� si� o schowku na korespondencj�, �atwo m�g� pokrzy�owa� machinacje wrog�w. Ale czego rotmistrz szuka� na dachu? Czy by�a to tylko lekkomy�lna uwaga, czy mo�e naprawd� mia� ch�� spotka� si� z Emm�? Musia� poczeka� na to, co nast�pi.
Sternau zobaczy� swojego przeciwnika wracaj�cego g��wn� bram�. S�ysza�, jak si� dosta� do sieni, a potem wspina� po schodach. Po kilku minutach te� otworzy� drzwi swojego pokoju i poszed� za oficerem. Gdy dotar� na dach, wsadzi� ostro�nie g�ow� w otw�r i zobaczy� Emm� oraz rotmistrza stoj�cych w pobli�u.
��Chcesz naprawd� uciec przede mn�, seniorita?
��Musz� odej�� � rzek�a Emma odwr�ciwszy si� do drzwi.
Sternau spostrzeg�, �e rotmistrz chwyci� j� za r�k� i trzyma� mocno.
��Nie, zostaniesz seniorita � odpowiedzia� oficer. � Zostaniesz i wys�uchasz tego, co mam ci do powiedzenia o mojej niesko�czonej mi�o�ci i o moim pal�cym pragnieniu, by przycisn�� ci� do serca. Chod� Emmo, nie wzbraniaj si�, gdy� to i tak daremne!
��Prosz� pana bardzo, pu�� mnie, chc� odej�� � prosi�a tonem pe�nym trwogi.
��Nie, nie puszcz� pani. Musz� ca�owa� twe usta, musz� twe bij�ce serce poczu� przy moim, chc� by� z tob� spleciony ramionami, usta na ustach!
Usi�owa� przycisn�� j� do siebie, broni�a si� na pr�no, a� w ko�cu zawo�a�a:
��M�j Bo�e, czy mam zawo�a� o pomoc?
Szybkim krokiem stan�� Sternau przy niej.
��Nie trzeba, seniorko. Pomoc nadesz�a sama. Je�eli senior Verdoja nie wypu�ci w tej chwili twej r�ki, to zleci z dachu na podw�rze!
��A, senior Sternau! � j�kn�a z widoczn� ulg� � Prosz� mi pom�c!
��Sternau! � zgrzytn�� rotmistrz.
��Tak, to ja. Pu�� pan t� dam�!
Dopiero teraz obj�� j� oficer swoim ramieniem i zapyta�:
��Czego pan tutaj szuka? Co mi masz do rozkazywania? Zabieraj si� st�d, bezczelny!
Ledwie wym�wi� to s�owo, �wisn�a w powietrzu pi�� Sternaua, straszne uderzenie spad�o na jego g�ow� i rotmistrz pad� na ziemi�. Wtedy Niemiec zwr�ci� si� do dziewczyny, kt�rej upadaj�cy oficer o ma�o nie poci�gn�� za sob�:
��Chod� seniorita, odprowadz� ci� na d�!
��O m�j Bo�e � skar�y�a si�, dr��c na ca�ym ciele. � Nic takiego nie uczyni�am, co by mog�o o�mieli� tego cz�owieka!
��Wiem o tym, ten rodzaj ludzi ma �mia�o�� do wszystkiego co z�e, tylko nie do dobrego.
��Ci lansjerzy nie zostawi� mnie w spokoju nawet na platformie domu, nawet tu nie mog� by� u siebie.
��Nie, seniorita. Potrzebujesz �wie�ego powietrza i swobody, i dlatego nie mo�na pani zabroni� od tych wieczornych przechadzek. Postaram si� by w przysz�o�ci nikt pani nie przeszkadza�.
��Ale pan sobie przez to znajdziesz nowych wrog�w!
��Nie obawiam si� ich! � odrzek� bagatelizuj�cym tonem.
��Powali� go pan na ziemi�. Nie b�dzie z tego jakiej� k��tni?
��Mo�e. Ale prosz� si� nie troszczy� o mnie. Otwarte wyzwanie nie jest takie gro�ne, jak zdradliwy napad, na kt�ry nie jest si� przygotowanym. Zostawmy go le��cego, a pani niech raczej zapomni o tej obrazie. Prosz� spa� spokojnie, on nie jest godny, by z jego powodu mie� dodatkowe troski.
Towarzyszy� jej a� do schod�w przed drzwiami komnaty chorego, do kt�rego si� obecnie uda�a. Potem wr�ci� do siebie i lekko przymkn�� drzwi. Czeka� nads�uchuj�c. Po d�u�szym czasie dopiero us�ysza� kapitana schodz�cego lekkimi krokami z dachu i przesuwaj�cego si� korytarzem. Dopiero teraz uda� si� Sternau na spoczynek.
Emma czu�a si� obelg� tak dotkni�ta i rozdra�niona, a do tego tak�e wystraszona, �e le��c w hamaku przy ��ku chorego nie mog�a usn��. Kapitan Verdoja m�g� w ka�dej chwili powt�rzy� sw�j napad. Lansjerzy chcieli jeszcze jaki� czas przeby� w hacjendzie. A czy znajdzie si� znowu taki dzielny obro�ca? Na swojego ojca nie mog�a przecie liczy�. On po pierwsze nie urodzi� si� bohaterem, a po wt�re musia� uwa�a� na �o�nierzy, kt�rzy byli jego go��mi. Wiedzia�a r�wnie�, i� rola obro�cy w tych okoliczno�ciach by�a po��czona z ogromnymi niebezpiecze�stwami. Sternau z pewno�ci� odpokutuje za sw�j wyczyn. Co znaczy�o dw�ch albo trzech m�czyzn w stosunku do licznej dru�yny niecywilizowanych lansjer�w, z kt�rych prawie ka�dy by� ju� w kolizji z prawem!
W�r�d takich my�li i obaw min�a jej noc. Chory spa� snem mocnym, zdrowym, nie ruszy� si� ani razu. Spa� nawet wtedy, kiedy rankiem przysz�a pi�kna Karia, chc�c wedle swojego zwyczaju zast�pi� Emm� w domowych obowi�zkach.
��Mia� spokojn� noc? � zapyta�a.
��Tak, spa� ca�y czas. Mo�na si� wi�c spodziewa�, �e szybko wyzdrowieje. Senior Sternau powiedzia�, �e trepanacja sama nie jest niebezpieczna, ale nale�y si� obawia� gor�czki i innych podobnych nast�pstw. Ju� podali�my zio�a, a gor�czki prawie nie ma. B�g da, �e rych�o wyjdzie z choroby.
��To jest moim najgor�tszym �yczeniem � rzek�a Karia. � A wi�c o seniora Helmera nie trzeba ju� tak bardzo si� troszczy�. Ale o ciebie mi chodzi. Jeste� bardzo blada i znu�ona. Nocne czuwania wyniszczaj� ci�.
��Nie moja kochana. Je�eli czuj� si� zm�czona, to nie z czuwania, tylko z innego powodu.
Opowiedzia�a jej ca�� przygod� na dachu. Karia s�ucha�a ze wsp�czuciem, a potem opowiedzia�a jej o swoim spotkaniu z innym oficerem, w ogrodzie. Obie rozmawia�y, kiedy wszed� Sternau. Chcia� zobaczy� pacjenta i mimo woli us�ysza� ostatnie s�owa ich rozmowy. Kiedy go zobaczy�y, by�o ju� za p�no by milcze�. Usprawiedliwi� si� i zapyta� Indiank�:
��Pani te� mia�a podobnie niemi�� przygod�, jak seniorita Emma? Z czyjej strony?
Opowiedzia�a mu ca�� rzecz.
��Draby!
Rzek� tylko jedno to s�owo i zwr�ci� si� w stron� �pi�cego. Patrzy� na� uwa�nie, licz�c jego spokojny oddech. By� zadowolony. Oblicze rozja�ni�o si� i rzek�:
��Zostawmy go, niech �pi. Sen i spok�j s� najlepszym lekarstwem.
Wyszed� na porann� przechadzk�, daleko a� na pastwiska, gdzie dosiad� konia i galopowa� na nim a� do sawanny. Potem wr�ci�. Przy bramie spotka� porucznika Pardero.
��A, senior Sternau! � rzek� niezbyt grzecznym tonem � W�a�nie pana szuka�em.
��Co si� sta�o? � zapyta� Sternau kr�tko.
��Musz� z panem pom�wi�.
��Musi pan? � zauwa�y� zdziwiony. � Czy nie znaczy to mo�e, i� ja musz� pana wys�ucha�?
��Naturalnie � brzmia�a szydercza odpowied�.
��No tak, wykszta�cony cz�owiek nie odmawia nikomu pos�uchania, naturalnie, je�eli nale�na grzeczno�� b�dzie zachowana. Pod bram� nie udzielam �adnych audiencji. Je�eli chce pan ze mn� m�wi�, prosz� do mnie, do domu.
Porucznik zarumieni� si�, cofn�� o krok, a Sternau rzek�:
��Rozumiem audiencj� w szerszym zakresie, gdzie ma si� odby� rozmowa mi�dzy wy�ej i ni�ej postawion� osob�. Przyzna pan, �e nasza pozycja nie jest taka sama. Got�w jestem jednak wys�ucha� pana.
Chcia� odej��, ale porucznik schwyci� go za rami� i zapyta� z gro�n� min�:
��S�dzi pan mo�e, i� stoj� moralnie ni�ej od pana?
��Nie s�dz�, tylko m�wi� to, o czym jestem przekonany. We� pan zreszt� swoj� r�k� z mojego ramienia, nie lubi� takich dotyk�w.
Zdj�� r�k� Meksykanina i odszed�. Porucznik patrzy� za nim i mrucza� ze z�o�ci�:
��Czekaj odpokutujesz za to. Ci Niemcy to jak mu�y. Nios� cierpliwie bez zapa�u i bez poczucia swojego ja� najwi�ksze ci�ary. Niech jednak jednemu wpadnie co� do g�owy, staje si� zaraz nie do zniesienia i czyni wszystko na przek�r. Trzeba bata. Tego samego eksperymentu u�yj� tutaj. Zobaczymy czy ten Sternau b�dzie nadal taki dumnym, skoro si� dowie, o co chodzi.
Czeka� chwilk�, potem uda� si� do mieszkania Sternaua.
��Widzisz senior, i� przychodz� � rzek� z ironicznym u�miechem.
Sternau przytakn��.
��Na audiencj� � doda� jeszcze.
Sternau jeszcze raz przytakn��, nie wyrzek� ani s�owa.
��Dlatego spodziewam si�, �e mnie pan wys�ucha � doda� Pardero gro�nie.
��Oczywi�cie, je�eli godnie si� pan zachowa. Porucznik wybuchn��:
��Czy widzia�e� mnie bym si� niegodnie zachowywa�?
��Przyst�pmy do rzeczy, senior Pardero! � rzek� Sternau lodowato.
��Dobrze, tymczasem porzu�my ten temat. Ale ja nie jestem przyzwyczajony rozmawia� na stoj�co.
Sternau uda�, jakoby nie wiedzia� o niczym i odpowiedzia� z u�miechem sarkastycznym:
��No c�, je�eli to panu nie odpowiada, to musz� obecne spotkanie uwa�a� za zako�czone.
Je�li mia� ochot� s�owami tymi obrazi� go�cia, to uda�o mu si� to w ca�ej rozci�g�o�ci. Oblicze Pardera zapali�o si� gniewem, a g�os dr�a�.
��Senior, nie czuj� si� w obowi�zku uwa�a� pana nadal za zacnego cz�owieka.
��Zdanie pa�skie jest mi zupe�nie oboj�tne � u�miecha� si� Sternau. � Ale prosz� do rzeczy. Nie jestem w stanie zatrzymywa� si� d�u�ej dla czczej gadaniny.
Pardero chcia� wybuchn��, kiedy jednak spostrzeg�, �e Sternau si�gn�� po kapelusz, chc�c odej��, przezwyci�y� si� i rzek� mo�liwie spokojnie:
��Przybywam z polecenia mojego prze�o�onego, kapitana Verdoji.
Kiedy Sternau nic nie odrzek�, ci�gn�� dalej:
��Przyznaje pan, �e go obrazi�e�?
Sternau wzruszy� ramionami i rzek�:
��Pan zdaje sienie ma zwyczaju dobiera� wyra�e�. Przyzna� si� mo�e zbrodniarz wobec s�dziego, ja za� nie jestem ani jednym ani drugim. O przyznaniu si� nie ma wi�c mowy. Zreszt� nie obrazi�em tego cz�owieka, tylko go powali�em. Czy to wedle pa�skiego zdania jest obraza w stopniu wy�szym czy najwy�szym?
��Jest � zawo�a� porucznik. � Kapitan pragnie i ��da zado��uczynienia.
��Zado��uczynienia! I ��da tego przez pana?
��Jak pan s�yszy.
��Hm, znane panu s� regu�y pojedynku, senior Pardero?
��W�tpi pan w to?
��Tak.
��Do diab�a!
��Prosz�, nie jestem przyzwyczajony s�ucha� w mojej izbie takich wyraz�w. W�tpi� za� w pa�sk� znajomo�� ustaw pojedynkowych, poniewa� jeste� pan pos�a�cem w sprawie, kt�ra niewiele czci panu przynosi. Czy znany jest panu pow�d uderzenia, jaki otrzyma� ode mnie kapitan Verdoja?
��Ca�kiem � odpar� zapytany g�osem dr��cym od z�o�ci.
��Gardz� wi�c panem! Powali�em kapitana, bo ubli�y� damie, kt�ra na dodatek jest c�rk� naszego gospodarza. Kto udaje si� jako po�rednik w takim wypadku, tego uwa�am za moralne zero!
Porucznik chwyci� za pa�asz, wyj�� go do po�owy i zawo�a�:
��Co pan m�wisz? Ja pana�
��Nie, ja pana � rzek� Sternau spokojnie, ale by� to spok�j przed burz�.
W oczach jego b�yszcza�y pierwsze b�yskawice. To mog�o przerazi� nawet takiego �mia�ka, jakim by� Pardero. Sternau m�wi� dalej:
��We� pan r�k� z szabli, bo j� roz�ami� w pa�skich oczach! Nie bardzo mnie zreszt� dziwi, �e przyj��e� pan poselstwo od kapitana, gdy� jeste� takim samym drabem, jak on! Pan�
��St�j! � krzykn�� w�ciekle Pardero � Powiedz pan jeszcze jedno takie s�owo, a przebij� pana! Odwo�a pan zaraz tego �draba�?
Wyci�gn�� szabl� i przygotowa� j� do ciosu. Sternau postawi� si� przed nim jowialnie, za�o�y� r�ce na pot�n� pier� i rzek�:
��Dobrze, je�eli sobie pan tego �yczy, to odwo�uj� s�owo �drab�. To prawda, nie jeste� pan drabem, tylko podw�jnym drabem, wr�cz n�dznikiem!
Wra�enie tych s��w by�o ogromne. Porucznik sta� os�upia�y. Nie m�g� poj�� swego przeciwnika. Potem jednak wykrzykn�� chrapliwym g�osem i chcia� zada� cios. Ale w tej chwili znalaz�a si� ostra, spiczasta bro� w r�ce lekarza. Meksykanin nie wiedzia� nawet, w jaki spos�b mu j� wyrwano. Sternau zgi�� ostrze dwa razy i rzuci� kawa�ki pod nogi oficera.
��Ma pan tu sw�j kozik do krajania jab�ek! � zawo�a� �miej�c si�. � Obrazi� pan seniorit� Kari� tak samo, jak pa�ski kapitan Emm�. Jeden drab wart drugiego. Je�eli mi natychmiast nie wyniesie si� pan, wyrzuc� go przez okno!
Wyci�gn�� swoj� r�k� w stron� przeciwnika. Ten prze�lizn�� si� zr�cznie przez ni� i podskoczy� do drzwi. Tam obr�ci� si� jeszcze raz i rzek� zaciskaj�c pi�ci:
��Odpowie mi pan za to i to bardzo rych�o! B�dzie pan bi� si� z dwoma zamiast z jednym i jeden z nas zabije pana, na pewno!
Wyszed�. Sternau zapali� spokojnie cygaro i czeka� oboj�tnie na to, co nast�pi. Nie trwa�o to d�ugo. Po kwadransie zapukano do jego drzwi i wszed� drugi porucznik. Sk�oni� si� uprzejmie i grzecznie rzek�:
��Przebacz senior, mo�esz mi po�wi�ci� z pi�� minut?
��Ch�tnie, senior. Prosz� siada�, mo�e cygaro?
Oficer by� zdziwiony t� uprzejmo�ci�. Porucznik Pardero opowiedzia� mu o zachowaniu Sternaua, tymczasem spotka� si� zupe�nie z czym� innym. Zapali� cygaro i usiad� naprzeciw Sternaua.
��Szczerze m�wi�c, przychodz� do pana w sprawie niekoniecznie przyjacielskiej. Przychodz� z polecenia pan�w Verdoji i Pardera, kt�rzy czuj� si� przez pana zniewa�eni.
Sternau przytakn��.
��U�y�e� pan trafnego wyrazu. Oni s�dz�, �e ich obrazi�em; a to oni obrazili dwie damy i za ten uczynek spotka�a ich nale�na kara. Przychodzi pan z wezwaniem na pojedynek?
��Tak doktorze, od obu.
���al mi pana, gdy� jeste� zast�pc� ludzi, kt�rych nie mog� ceni�. Zreszt� nie musz� przyjmowa� wyzwania. Ale nie chc� pana smuci� i wiedz�c w jakim kraju si� znajduj�, przyjmuj� wyzwanie. Czy obaj ci panowie zgodzili si� ju� na przeprowadzenie tej rzeczy?
��Hm, kapitan chce bi� si� na szable, porucznik na pistolety.
��Przypuszczam. Porucznikowi z�ama�em szabl�, wi�c wie, �e umiem obchodzi� si� z t� broni� i dlatego wybiera pistolety. �yczeniom ich pragn� odpowiedzie�, ale pod dwoma warunkami: bij� si� na szable z kapitanem, dop�ki kt�ry z nas nie b�dzie ranny.
��Na to mog� si� zgodzi�.
��A z porucznikiem strzelam si� przez barier� na dwie nabite lufy. Bariera na trzy kroki, ka�dy z nas ma dwie kule.
��M�j Bo�e, senior, to �mier� niechybna! Skoro ujdziesz ca�o kapitanowi, nie ustrze�esz si� przed porucznikiem, gdy� to najlepszy strzelec, jakiego znam.
��Mo�e s� lepsi od niego. S�ysza� pan ju� o s�awnych strzelcach, my�liwych i ludziach prerii?
��O, bardzo cz�sto.
��Znasz pan imiona niekt�rych?
��Pewnie. S�ysza�em o Sansearze, o Firehandzie, Winnetou, o s�awnym Ksi�ciu Ska� i o�
��Czekaj pan! S�dzi pan, i� ten Ksi��� Ska� umie si� obchodzi� z pistoletem?
��Lepiej jak ka�dy inny.
��Ja jestem Ksi�ciem Ska�, wi�c nie s�d� pan, �e obawiam si� porucznika. Nawet mog� panu poda� wynik tego podw�jnego pojedynku.
Porucznik popatrzy� na� zdziwiony.
���e pan jest w�a�nie Ksi�ciem Ska� wiem ju� o tym, r�wnie� mi wiadomo, �e znakomicie pan strzela. Ale jeste� tylko cz�owiekiem i zaszkodzi� mo�e panu nawet drobnostka.
��Nie s�dz�, reszt� b�dzie pan �askaw om�wi� z Mariano, kt�ry b�dzie moim sekundantem.
��A bezstronni �wiadkowie?
��Tych nie potrzebujemy, sam jestem lekarzem, moich przeciwnik�w nie dotkn� jednak.
��Przemy�l to senior, ty te� mo�esz by� ranny! � rzek� porucznik.
���aden z tych ludzi nie jest w stanie mnie zrani�!
Oficer wyszed�, a Sternau poszuka� Mariano, by mu opowiedzie� o przebiegu sytuacji. M�odzieniec z ch�ci� przyj�� funkcj� sekundanta i poszed� odszuka� swych odpowiednik�w. Nied�ugo powr�ci� oznajmiaj�c, �e warunki Sternaua zosta�y przyj�te. Lekarz mia� prawo przynie�� swoje pistolety, a poniewa� by� ich pewny, wi�c o wynik pojedynku si� nie martwi�.
Od tej chwili nie odchodzi� od okna. Wiedzia� dobrze, co mo�e nast�pi� i dlatego uwa�a� na drzwi. W po�udnie kapitan dosiad� rumaka i wyjecha�. Sternau domy�la� si�, �e jedzie w�o�y� list i wybra� si� za nim kr�tsz� drog�, aby na miejscu by� przed rotmistrzem.
Musia� jednak by� bardzo ostro�nym, gdy� w pobli�u mogli si� znajdowa� pomocnicy Verdoji.
W pobli�u kamienia po�o�y� si� na ziemi� i czo�ga� ostro�nie. Sprawdzi�, �e w pobli�u nikogo nie ma, wi�c wyszuka� sobie bezpieczne schronienie.
Dziesi�� krok�w od kamienia r�s� wysoki cedr, kt�rego konary �atwo mo�na by�o dosi�gn��. Wylaz� na drzewo i skry� si� w g�stwinie.
Zaledwie to uczyni�, zabrzmia� t�tent kopyt. Je�dziec zeskoczy� z siod�a i przyst�pi� szybko do kamienia. Podni�s� go do po�owy, w�o�y� pod niego kart� i u�o�y� kamie� w pierwotnym miejscu, wr�ci� do konia i odjecha�.
W tej chwili Sternau zszed� z drzewa, wyj�� kartk�, rozwin�� j� i przeczyta�:
Dzisiaj punktualnie o dwunastej r�wno przy ladrillos. Konieczna jest wasza pomoc. Jutro osi�gniemy cel.
Podpisu nie by�o. Verdoja uwa�a� to za zbyteczn�, a nawet niebezpieczn� rzecz Sternau z�o�y� kartk� i wetkn�� j� pod kamie�. Zatar� �lady i powr�ci� do hacjendy.
Kiedy dotar� na miejsce, kapitana jeszcze nie by�o.
Ladrillos po hiszpa�sku znaczy tyle, co ceg�y. Pramieszka�cy �rodkowej Ameryki budowali swoje piramidy i miasta najcz�ciej z cegie� suszonych na s�o�cu, kt�re sami nazywali adobes. Jeszcze dzisiaj znale�� mo�na ruiny takich miast z adobes. Na prerii albo skalistej pustyni spotyka si� pozosta�o�ci mur�w budowanych z ladrillos, jako �wiadectwo kultury minionych czas�w.
W pobli�u hacjendy del Erina by�y te� takie ruiny. Le�a�y o dobr� godzin� drogi od budynku, po�r�d ska� i by�y tak zaro�ni�te powojami, �e nie mo�na by�o si� do nich dosta�. Ale przed frontowym murem znajdowa� si� okr�g�y otw�r, jak gdyby specjalnie przygotowany na czyje� przyj�cie. �atwo si� mo�na by�o dosta� do �rodka i Sternau domy�li� si�, �e spotkanie nast�pi w�a�nie w tym miejscu.
Nie powiedzia� nikomu ani s�owa o tym, czego si� dowiedzia� i siedzia� ca�e popo�udnie ko�o chorego, kt�ry czu� si� zupe�nie dobrze i odzyska� pami�� na tyle, �e m�g� mu opowiedzie� ca�� przygod� w kr�lewskiej jaskini. Emma przynios�a kosztowno�ci i Sternau m�g� podziwia� te bogactwa.
Emma radowa�a si� niezmiernie, widz�c swojego ukochanego, zdrowym. Spodziewa�a si� rych�ego szcz�cia i rzek�a do chorego:
��W�a�ciwie nie potrzebujesz tego bogactwa, bo hacjenda del Erina b�dzie nasza. Czy nie podzieli�by� si� ze swoim bratem?
Chory przytakn�� rado�nie i rzek�:
��Oczywi�cie, co mam, jest r�wnie� i jego w�asno�ci�. Ma przecie� syna i �on�.
Sternik, kt�remu w ko�cu pozwolono odwiedzi� brata, opowiada� choremu o swojej rodzinie, kt�ra pozosta�a w dalekiej ojczy�nie, a Sternau pomaga� mu w tym. Chory wys�ucha� uwa�nie opowiadania, potem rzek�:
��Ten ch�opiec, m�j bratanek jest dzieckiem cudownym i musi otrzyma� odpowiednie wykszta�cenie. Masz wielkiego, wielkiego dobroczy�c� w panu nadle�niczym, ale zawsze to jednak zale�no��. Musisz wzi�� ode mnie potrzebne �rodki. Jestem twoim bratem, stryjem twego syna i mog� ci zrobi� ten niewielki prezent.
Poczciwy sternik odmawia� pro�bie brata, nie chc�c przyj�� daru, ale wszyscy obecni, nawet hacjendero, byli innego zdania. Tak wi�c postanowiono, �e po�owa skarbu kr�lewskiego darowanego Helmerowi, przypadnie w udziale ma�emu Robertowi.
Wieczorem pacjent czu� si� znu�ony, Emma zosta�a przy nim, a inni poszli na wieczerz�. Oficer�w nie by�o. Uwa�ali bowiem za rzecz naturaln� spo�ywa� kolacj� w swoich pokojach.
Po wieczerzy Sternau oddali� si� do siebie pod pozorem pilnej pracy. Nie chcia�, by zauwa�ono jego nieobecno��. Czeka� na stosow� chwil�, pozbiera� bro�, rzemienie i uda� si� do jednego z niezamieszka�ych pomieszcze�, z ty�u domu. W swojej izbie zostawi� zapalon� lamp�, by my�lano, �e jest w domu. Otworzy� okno, wyskoczy� i uda� si� w kierunku ladrillos.
By�o ciemno, on jednak mia� wzrok wy�wiczony i nie m�g� pomyli� drogi. Kiedy by� blisko celu, zachowa� najdalej id�c� ostro�no��. Nagle zatrzyma� si� i poci�gn�� nosem powietrze.
��Co to? To� to dym zmieszany z zapachem pieczonego mi�sa. Nie wiem, czy ten drab jest taki g�upi, czy �mia�y, �e zapala tutaj ogie�. No, zobaczymy!
Doszed� do do�u g��bokiego na jakie� dziesi�� st�p, a szerokiego i d�ugiego na dwadzie�cia. Na skraju ros�y krzaki, w kt�rych Sternau si� ukry�.
Ujrza� m�czyzn�, kt�ry siedzia� przy ma�ym ognisku i piek� dzikiego kr�lika. P�noc by�a blisko i Sternau ukry� si� w ciemno�ci. Cz�owiek przy ognisku zacz�� zajada� swoj� piecze� z ogromnym apetytem. Obok niego le�a�a dubelt�wka, za pasem tkwi� n�. Posta� jego by�a wprawdzie silna, Sternau jednak widzia�, �e bez trudu m�g� pokona� tego cz�owieka.
Nied�ugo da�y si� s�ysze� kroki. Meksykanin nads�uchiwa�, potem wsta�. Krzewina si� rozchyli�a i ukaza�a posta� kapitana, o�wietlonego blaskiem ognia.
��Czy� ty oszala�, cz�owieku? Palisz ogie�?
��O, nikt tego nie widzi. Zreszt� by�em g�odny, to upiek�em kr�lika.
��Diabe� niech porwie twoj� piecze�! Czu� mi�so na sto krok�w!
��Tak, ale na sto krok�w zbli�a si� tylko ten, kt�ry ma tu co� do zrobienia. Jeste�my zupe�nie bezpieczni. Prosz� si� zbli�y�, senior!
Kapitan zbli�y� si�, ale nie usiad� ko�o niego.
��Nie mam du�o czasu. Gdzie s� twoi ludzie?
��Z tamtej strony, za g�rami, w lesie.
��Chcia�bym, �eby niewielu z nich wiedzia�o o sprawie. Czy nie mo�esz si� ich pozby� w jaki� spos�b? Bo rzecz, kt�r� ci teraz powierz�, b�dziesz m�g� wykona� sam.
��Co to takiego?
��Widz�, �e masz obok siebie dubelt�wk�, czy jeste� pewny jej celno�ci.
��Nie chybiam nigdy.
��Masz odda� dwa celne strza�y: w stron� Sternaua i Hiszpana.
���adnie, b�d� mieli kule. Ale kiedy i gdzie?
��Znasz stary, wapienny kamienio�om za g�r�. Tam jutro, o godzinie pi�tej odb�dzie si� pojedynek.
��Caramba! Chce si� pan da� zamordowa�?
��Bez twojej pomocy, mo�e si� to sta�. Ja i Pardero wyzwali�my Niemca, a ten Mariano jest jego sekundantem. Sternaua trzeba si� strzec. Musi si� go unieszkodliwi� jeszcze przed rozpocz�ciem pojedynku i to ty masz uczyni�.
��Ch�tnie, senior. Piek�o ich poch�onie! Jak mam spraw� rozpocz��?
��Przed pi�t� ukryjesz si� w pobli�u. Jest tam masa drzew i krzak�w.
��Dobrze.
��Musi si� odby� widowisko jak na scenie. Wyzwa�em go na pa�asze, kolej porucznika przyjdzie dopiero po mnie. Jestem wi�c pierwszy. Kiedy Sternau stanie naprzeciwko mnie, zastrzelisz go. Druga kula musi trafi� Hiszpana. Zap�at� otrzymasz jutro tutaj, o p�nocy. Teraz wiesz wszystko, spodziewam si�, �e mog� na tobie polega�. Dobranoc!
��Dobranoc! B�d� pewny, senior, �e moje kule trafi� do celu!
Rotmistrz odszed�. Meksykanin zgarn�� popi�, zjad� jeszcze par� k�s�w, potem wsta�, zarzuci� strzelb� i wspi�� si� w g�r�. Sternau szybko wyskoczy� z ukrycia i pobieg� w t� stron�, gdzie zb�j mia� si� ukaza�. Bez najmniejszej obawy rozsun�� Meksykanin ga��zki. Zaledwie si� uchyli�y, stan�� przed nim Sternau i schwyci� go za gard�o. Nie pi