7195
Szczegóły |
Tytuł |
7195 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7195 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7195 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7195 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KAROL MAY
SKAMIENIA�A MODLITWA
TYTU� ORYGINA�U: DAS VERSTEINERTE GEBET
PRZE�O�Y�: MAREK B�A�EJAK
W GROBOWCU
BLISKO GROBU
Kiedy Ustad* prowadzi� mnie na g�r� do przygotowanego dla mnie mieszkania, wpad�em w jaki� szczeg�lny nastr�j. Nie by�em ani spi�ty, ani nie porywa�a mnie ciekawo��. Czu�em, jakby mia�a si� spe�ni� �yj�ca we mnie ju� od dawna, a jednak nigdy do ko�ca nie u�wiadomiona t�sknota, jakby stan�o przede mn� szcz�cie, do kt�rego od dawna by�em przygotowywany, nie wiedz�c o tym. Dlaczego by�em przy tym taki powa�ny, jakby na ka�dym ze stopni, po kt�rych wchodzili�my, sta�a jaka� posta� z minionych dni i unosi�a r�k� w niemym upomnieniu?
Zaszli�my na g�r� przed mieszkanie Ustada i moim oczom ukaza�y si� kolejne schody. Na ich zakr�cie tli�a si� �wieca. Ustad pokaza� r�k� w tamtym kierunku i rzek�:
��B�dziesz mieszka� tu� nade mn�, a jednak o wiele ni�ej ani�eli ja. Dzisiaj nie zni�s�bym, gdybym mia� tak nisko mieszka�!
Spojrza�em na niego zak�opotany. W�wczas po�o�y� mi r�k� na ramieniu i zapyta�:
��Efendi*, czy boisz si� duch�w?
��Nie � odpowiedzia�em.
��A grabarzy?
��Nie.
��To id� na g�r� i rozejrzyj si�! Zostawiam ci� na chwil� samego, ale niebawem wr�c�. M�g�bym si� wyrazi� jeszcze inaczej: na dole, m�j przyjacielu, czeka ci� mieszkanie z trupami. Jeste� pierwszym i pewnie te� ostatnim, a zatem jedynym, kt�remu wolno wej�� do grobowca zbudowanego przeze mnie zmar�ym z przesz�ych dni mego �ycia. M�wi� niejasno, ale w�a�nie z ciemno�ci moich s��w wy�oni si� dla ciebie �wiat�o! To jest moje serdeczne �yczenie!
Otworzy� swoje mieszkanie, z pos�pnym u�miechem pokiwa� mi g�ow� i znikn�� za drzwiami. Poszed�em dalej.
Zn�w zacz�o mi d�wi�cze� w uszach to wszystko, co do tej pory us�ysza�em z jego ust. Jak g��bokie, jak znacz�ce by�o ka�de s�owo! Jak wysoko szybowa�a ka�da my�l tego cz�owieka! Nazwa� mnie przyjacielem. Je�li wszystko by�o tak nadzwyczajne, to i tego s�owa nie mog� tak zwyczajnie przyj��. Niew�tpliwie nie wypowiedzia� go, ot tak sobie, ale najzupe�niej �wiadomie. By�em przekonany, �e jego tre�� odnosi�a si� do mojego wn�trza.
Kolejne schody prowadzi�y w g��b ska�y, na kt�rej opiera�o si� najwy�sze pi�tro �wysokiego domu�. Dostrzeg�em jedne jedyne drzwi. By�y otwarte. Wydostawa�o si� przez nie na zewn�trz przy�mione �wiat�o �wieczki. Wst�pi�em do �rodka. Ale� historia z tym �grobowcem�!
Wszystko wskazywa�o na to, �e znalaz�em si� w pokoju przeznaczonym do nauki, nale��cym do jakiego� europejskiego uczonego. Pok�j wygl�da� zupe�nie tak, jakby uczony dopiero co go opu�ci� i za chwil� mia� do niego wr�ci�. Kim by�? Geografem? Etnologiem? Pod�og� pokrywa�y sk�ry dzikich zwierz�t, a ich wypreparowane g�owy, szpony i pazury porozrzucane by�y tu i �wdzie. Na �cianach, obok broni r�nych narod�w, wisia�y rozmaite, ciekawe przedmioty codziennego u�ytku. Tu� przy wytwornym perskim dywanie sta� indyjski st� wykonany z masy per�owej, na kt�rym le�a�o par� otwartych ksi��ek. Wydawa�o si�, �e kto� przed chwil� z nich korzysta�. Przystan��em, �eby si� rozejrze�. Otwarty Nowy Testament! Kto� tuszem podkre�li� wiersz: �B�g jest Duchem, a ci, kt�rzy modl� si� do niego, powinni to czyni� w duchu i w prawdzie!� Obok Nowego Testamentu zobaczy�em oprawny r�kopis. Na ko�cu autor zanotowa� nast�puj�ce zdanie: �Moje my�li nie s� waszymi my�lami, a moje drogi nie s� waszymi drogami. Tak m�wi Pan!�
Na stole do pisania tli�a si� lampa, kt�rej �wiat�o �agodzi� zielony aba�ur z najszlachetniejszego jedwabiu, utkany kobiec� r�k�. Na aba�urze widnia�y znaki arabskie. By�y to bardzo znane s�owa: �Mi�o�� nigdy si� nie ko�czy!� Kiedy unios�em go, �eby przeczyta� t� powszechn� prawd�, dostrzeg�em, �e kry�a si� pod nim tak zwana lampa astralna. Astralna! Obudzi�o to we mnie, co najdziwniejsze, pewne wspomnienie z moich ch�opi�cych lat. Przeczyta�em wtedy w jakiej� starej ksi��ce, �e gdzie� na nieznanych gwiazdach mieszkaj� duchy astralne. Moja dzieci�ca fantazja zada�a sobie olbrzymi trud, by nada� tym duchom kszta�t i barw�, osi�gaj�c nadzwyczajne wyniki. W tym czasie dowiedzia�em si�, �e rektor otrzyma� w prezencie lamp� astraln� do swojego gabinetu. Natychmiast si� tam wybra�em i poprosi�em o pozwolenie na wycieczk� do tej duchowej krainy. Mo�na sobie wyobrazi�, jaki by�em rozczarowany, kiedy po bardzo szczeg�owych ogl�dzinach nie spe�ni�o si� ani jedno z moich wielkich oczekiwa�. Pan rektor przygl�da� si� mojemu smutkowi i zapyta� o przyczyn�. Wyzna�em mu wtedy otwarcie, co mnie gn�bi. Za�mia� si� i rzek�: �M�j drogi ch�opcze, prawdziwe �wiat�o astralne promieniuje od gwiazdy do gwiazdy przez ca�e niebieskie przestworza, �eby Duchem Bo�ym o�wieci� ca�y �wiat. Nazwa za� tej ziemskiej lampy zosta�a wykradziona niebu, dzi�ki czemu pewien blacharz m�g� nak�oni� dostojnego Boga, aby dzia�a� na korzy�� jego i jego kompan�w�. W tym momencie rektor u�wiadomi� sobie, �e m�j rozum nie dor�wnywa� jego umys�owi. M�wi� wi�c dalej: �Je�li w �yciu b�dziesz mia� oczy tak szeroko otwarte jak teraz, w�wczas zrozumiesz, co ci w tej chwili powiedzia�em. Ten blacharz nie jest jedynym cz�owiekiem, kt�remu Pan B�g musia� gra� tak, jak ten zechcia�. S� jeszcze inni biesiadnicy, kt�rzy posilaj� si� z obficie nakrytego sto�u bo�ego, pomimo �e prawo do tego ma tylko jeden z nich. W boskim �wietle astralnym w�druj� tylko wybitne duchy. W �wietle za� tej lampy grzej� si� przede wszystkim malutkie duszki, kt�re przy oleju z nasion rzepaku wyobra�aj� sobie, �e zza swojego sto�u mog� kontrolowa� ca�y wszech�wiat. A gdyby przy tym stole zatrzyma� si� jaki� wielki cz�owiek, wtedy tysi�ce tych ma�ych duszk�w przyczai�oby si�, �eby zgasi� mu t� lamp�!�
Znowu zrozumia�em z tego tak niewiele jak poprzednio; ale p�niej �ycie nauczy�o mnie, co mia� na my�li stary, do�wiadczony rektor, i kiedy sta�em teraz tutaj, w �wysokim domu� przed lamp� Ustada, czu�em si� tak, jakby zewsz�d otoczy�y mnie malutkie duszki i jakby jakie� niewidzialne sto g�os�w, kt�rym rado�� sprawia cudze nieszcz�cie, szepta�o mi do uszu: �Tam stoi jeszcze ta, kt�r� mu zgasili�my. Tolerujemy duchy, ale nie ducha*!�
Zabra�em j� ze sto�u, �eby zobaczy� dwa boczne pomieszczenia, przylegaj�ce z obu stron do pokoju, w kt�rym si� znajdowa�em. Pierwsze przeznaczone by�o na sypialni�. Czu�em zapach lnu, dlatego sk�onny by�em uwa�a�, �e zas�ane na bia�o ��ko trafi�o tu z Europy. Na �cianach nie by�o �adnych ozd�b, poza jednym jedynym, prymitywnie oprawionym, niewielkim obrazem. Wisia� naprzeciwko okien. Unios�em lamp�, �eby mu si� przyjrze�. Dostrzeg�em, �e by� to wykonany z wielkim pietyzmem rysunek pi�rkiem. Przedstawia� wiejski ko�ci�ek stoj�cy na szczycie g�ry. Od razu by�o wida�, �e nie by� to tw�r fantazji. Ten przybytek bo�y niew�tpliwie istnia� naprawd�. Pod obrazem kto� napisa� kilka wierszy. Przeczyta�em:
Ko�ci�ku m�j, ko�ci�ku ma�y,
m�c by� tak jak ty; nabo�ny, wspania�y!
I tw�j szczyt osi�gn��,
chc� pokorze twej dor�wna�.
Ko�ci�ku m�j, ko�ci�ku ma�y,
chc� ci�gle by� jak ty wspania�y!
Kto to napisa�? I dla kogo? Je�li autor by� poet�, to wybra� sobie bardzo odludne miejsce, �eby si� che�pi� swoim duchem. Czy jest gdzie� taki cz�owiek, kt�ry nie czu�by si� ma�ym wobec domu po�wieconego Bogu? Nawet najwi�kszy z poet�w wiedzia�by, �e musi wyrzec si� wspania�ego rymu, je�li chce w czysto�ci serca uda� si� do �wi�tyni. Ten, kt�ry naprawd� jest Najwi�kszy, tutaj jest najmniejszy.
Pomieszczenie, do kt�rego teraz wszed�em, by�o bibliotek�. Jej istnienie nie powinno mnie dziwi�, chocia� trudno w to uwierzy�, �eby Pekala, kt�ra m�wi�a o ksi��kach Ustada, mog�a gospodarzy� sobie tutaj, u g�ry, wed�ug w�asnego uznania. Przy wszystkich czterech �cianach sta�y wysokie p�ki zape�nione ksi��kami, mapami i solidnie zasznurowanymi paczkami. By�y one uporz�dkowane wed�ug lat i miesi�cy, a widoczne na nich napisy �wiadczy�y, �e w �rodku znajdowa�y si� listy. Na pod�odze sta�y otwarte skrzynki po brzegi wype�nione listami, tudzie� gazetami. �rodek pokoju zajmowa� niezwykle du�y st�. Le�a�y na nim ksi��ki, mapy, dokumenty. �wietnie nadawa� si� dla kogo�, kto pracuje umys�owo i lubi mie� dla siebie du�o miejsca.
W ca�ym mieszkaniu by�y wysokie i szerokie okna, przepuszczaj�ce du�o �wiat�a. Ze �rodkowego pokoju, tego, do kt�rego najpierw wszed�em, drzwi prowadzi�y na zewn�trz. Otworzy�em je, by rozejrze� si� po okolicy. Jak�e mile by�em zaskoczony, gdy stwierdzi�em, �e przede mn� rozci�ga� si� p�aski dach, pod kt�rym mie�ci�o si� mieszkanie Ustada. Na g�rze nie by�o ju� nic wi�cej poza trzema pokojami, kt�re opisa�em. By�y one na tyle cofni�te w stosunku do przedniej �ciany domu, �e ten pi�kny dach stawa� si� dost�pny. St�d mia�em widok na p�noc, wsch�d i po�udnie, podczas gdy na zachodniej stronie, obok mnie pi�a si� w g�r� droga wiod�ca do jaskini, przypominaj�cej kszta�tem dzwon.
Jedn� z moich cech jest to, �e lubi� pracowa� na dworze, czasem r�wnie� wieczorem i w nocy. Przyznaj�, �e swoje najszcz�liwsze, najbardziej duchowo o�ywione i najowocniejsze chwile prze�y�em na p�askich dachach Wschodu. Je�li kto� spogl�da� noc�, pod rozgwie�d�onym niebem z dach�w Asjut na szczyt Stabl Antar, z Jerozolimy na maar Eliasza, z Tyberiady na jezioro Genezaret, ze wspania�ej liba�skiej Brummany w d� na �wiat�a i porty Bejrutu, ten ju� do ko�ca �ycia nie zapomni owych chwil. A teraz tutaj, z �wysokiego domu�, nieopisanie pi�kny horyzont wchodzi w orientaln� noc i wychodzi z niej niczym z raju do raju, zupe�nie niepodobny do widnokr�gu zachodniego, kt�ry kroczy tylko od wieczora do ranka!
Wtem us�ysza�em jaki� szelest. Obejrza�em si� i zobaczy�em Ustada wchodz�cego do mojego pokoju. Dostrzeg� mnie stoj�cego na dachu i wyszed� na zewn�trz. Opar�em si� o balustrad�. Ustad nie odzywa� si� ani s�owem. Z r�kami spoczywaj�cymi na kamieniach, spokojnie patrzy� na widniej�ce przed nami w dole jezioro. S�ysza�em jego lekki oddech. Po kr�tkiej chwili odwr�ci� si� do mnie i pokazuj�c w d�, zacz�� m�wi�:
Jezioro rozmy�la teraz w g��bokim skupieniu,
czy�by o Bogu rozmawia�o ze s�o�cem?
A s�o�ce spogl�da mu prosto w serce.
Sk�d si� wzi�o to spojrzenie?
I widzi jezioro, �e w jego w�asnych falach
odpoczywa obraz ca�ego ogromnego nieba,
tak wi�c i ono posy�a s�o�cu spojrzenie i �wiat�o.
I mnie tak�e do serca, jako pochwalny i dzi�kczynny wiersz.
Jakie to dziwne! W�a�nie podobne my�li zrodzi�y si� we mnie! Nie powiedzia�em jednak nic. Nie mog�em znale�� s�owa, kt�re warto by�oby w tej chwili wypowiedzie�. Ten wiersz powsta� teraz, w nim To, �e potrafi tak od razu uj�� swoje my�li w s�owa, nie by�o dla mnie zaskoczeniem. Ka�dy poeta zazwyczaj to potrafi. Odwr�ci� si� znowu i rzek� po kr�tkiej przerwie, nawi�zuj�c do tego, co powiedzia� przed chwil�:
��Dzi� w�a�nie by� dzie� chwa�y i dzi�kczynienia. Dla mnie jeszcze si� nie sko�czy�. Ci�gle we mnie trwa. By�e� bliski cielesnej �mierci, ale znowu zmartwychwsta�e�. Dlatego mo�emy zmierza� w g�r� do domu naszego Ojca.
��Zatem pozw�l mi wyrazi� swoj� wdzi�czno�� za to, �e i ty zn�w od�y�e� � odpar�em.
��Ja? � zapyta� pr�dko.
��Tak. By�em bliski �mierci, ty natomiast umar�e�.
��Kto to powiedzia�? Kto ci to powiedzia�?
��Pekala. Czy�by nie mia�a prawa do tego?
��Ona wie, �e nie chc� mie� przed tob� �adnych tajemnic. Ale udzieli�a ci z�ej informacji.
��Czy� nie powiedzia�e� jej, �e nadszed� dzie� twej �mierci? Czy dopiero co nie m�wi�e� mi o swoim grobowcu?
��To prawda, ale oboje �le mnie zrozumieli�cie. M�j grobowiec nie jest moim grobem. Spoczywa w nim tylko to, co we mnie umar�o, a dniem mojej �mierci by� ten, w kt�rym to si� sta�o.
��Zatem �ycz� ci z ca�ego serca, �eby� mia� racj�! To takie smutne czu� w sobie, jak mi�o�� umiera. R�wnie przera�aj�ce musi by�, je�li czuje si�, �e cia�o jeszcze �yje, ale duchowo w pe�ni rozwini�ta istota ju� umar�a i zosta�a pogrzebana.
Przez d�u�sz� chwil� patrzy� mi prosto w oczy. P�niej pog�adzi� si� po czole, tak jakby chcia� co� strz�sn��, po czym odrzek�:
��Rzeczywi�cie, nie mog� wyobrazi� sobie niczego straszniejszego od tego, co w�a�nie powiedzia�e�. Cho� tyle we mnie do tej pory umar�o, to to, co okre�li�e� moj� duchow� istot�, ci�gle tryska pe�nym �yciem.
��Tak, daj Bo�e!
Ton, jaki mimo woli nada�em tym trzem s�owom, tak podzia�a� na Ustada, �e ponownie zwr�ci� twarz w moj� stron�. Tym razem wyra�a�a ona lekkie zdziwienie. Po chwili spyta�:
��Czy uwa�asz, �e jest mo�liwa �mier� pe�nej, znacz�cej dla �wiata, wielkiej duchowej osobowo�ci?
��Tak.
��A na co mia�aby umrze�?
��Wskutek nag�ej, pozornie w pe�ni uzasadnionej decyzji. Albo te� na jakie� wynik�e z w�asnej winy powolne zmartwienie. W obu przypadkach nast�puje samob�jstwo, oczywi�cie je�li duch by� wcze�niej zdrowy.
��Panie, czy wiesz, jak mocne s� twe s�owa?
��M�wimy o duszy, zatem niech duch do ducha przemawia. Duch za� jest moc�, by� mo�e wi�ksz� od tego wszystkiego, co zwykli�my okre�la� moc�. Chcia�by� us�ysze� moje zdanie na temat �mierci: to nie jest sprawa serca. Dop�ki pytasz moje serce, odpowie ci ono, i to bardzo ch�tnie! � Z�o�y� r�ce, jak do modlitwy, skierowa� wzrok ku niebu i powiedzia�: � Czy� mia�bym by� samob�jc�?! Chodeh*, b�agam ci�, nie dopu�� do tego!
��Chodeh jest wszechmog�cy, ale nawet pomimo swojej wszechmocy nie mo�e zapobiec temu, co ju� si� sta�o.
��A zatem b�d� musia� podda� si� pr�bie. Musz� wiedzie�, co takiego uczyni�em, czy m�g�bym jako� inaczej post�powa� i czy w og�le powinienem inaczej post�powa�.
��Czy uwa�asz, �e mo�esz by� swoim bezstronnym s�dzi�?
��Nie. Dlatego ty powiniene� mnie os�dzi�.
��Ja? To niemo�liwe, gdy� ja ci� mi�uj�.
��Zatem co do tego obaj jeste�my zgodni. Musimy pilnowa� si� nawzajem, aby wyrok m�g� by� p�niej sprawiedliwy. Na pocz�tku musz� wczu� si� w osob� postronn�, �wiadka, kt�ry zgodnie z pe�n� prawd� opowie nam, jak dosz�o do tego, �e r�ka �mierci z�apa�a mnie za moje wn�trze. M�wi� ci szczerze, zaprowadzi�em ci� tutaj, na g�r�, by� przekona� si� o istnieniu mi�o�ci. Mo�e ty jeste� tym, kt�ry udowodni mi, �e ona istnieje. S�dzi�em, �e b�d� musia� ratowa� ci� nie od jednej, lecz od wielu �mierci. Teraz zastanawiam si�, czy w�a�nie tobie nie przyjdzie udowodni� mi, �e umar�y nie jest w stanie uchroni� od �mierci tego, kt�ry �yje.
W tym momencie nasza rozmowa urwa�a si�. Us�yszeli�my dochodz�ce z placu g�osy i pow��czysty ch�d wielb��d�w, wolno przechodz�cych przez bram�. Dw�ch m�czyzn rozmawia�o ze sob�. Jednym z nich by� Tifl, drugim jaki� nieznajomy. P�niej doszed� Pedehr. Wydawa�o nam si�, �e zada� kilka pyta�, ale nie mogli�my ich zrozumie�; potem wyra�nie us�yszeli�my, jak powiedzia�:
��Zsiadajcie, b�d�cie pozdrowieni! Przeka�� twoje �yczenie naszemu Ustadowi.
Ustad, s�ysz�c to, pochyli� si� nad balustrad� i krzykn�� na d�:
��Z kim tam rozmawiasz, Pedehr?
��To Agha Sibil z Isfahanu ze swoim wnukiem � odrzek� zapytany. � Natrafi� na Krwawego M�ciciela i przynosi nam wa�n� wiadomo��.
��Niech b�dzie naszym go�ciem. Zaraz schodz� na d�. Przeprosi� mnie, t�umacz�c, �e musi oddali� si� na pewien czas, i chcia� ju� odej��.
��Pozw�l tylko na chwil� � powiedzia�em. � Kim jest ten przybysz?
��To kupiec z Isfahanu, zajmuj�cy si� handlem na du�� skal�. Z Isfahanu rozprowadza swoje towary na ca�y kraj. Zaopatruje wiele wolnych plemion w to wszystko, czego potrzebuj�, i jest tak�e g��wnym odbiorc� naszych wyrob�w. Jego ludzie niemal ca�y czas przemierzaj� kraj z towarami. Kiedy trzeba dokona� rozliczenia, wtedy zwykle sam Przyje�d�a.
Po tych s�owach opu�ci� mnie. Pewnie my�la�, �e chcia�em uzyska� tylko informacj� o Multasimie, ja mia�em jednak jeszcze inny pow�d. Mianowicie m�j gospodarz w Bagdadzie, kt�ry, jak powiada� Halef, kiedy� by� Bimbaszim, a teraz dozorc� Mir Alai, poda� mi imiona swoich przodk�w i nadmieni� przy tym, �e jego te�� nazywa� si� Mirza Sibil albo te� Agha Sibil i by� perskim handlarzem. Teraz przyby� tutaj z Isfahanu jaki� handlarz, kt�ry nosi� w�a�nie to imi�. Naturalnie od razu pomy�la�em o rzekomej �mierci, nad kt�r� tak d�ugo ubolewa� m�j gospodarz. Nie mia�em zamiaru podejmowa� na razie jakich� konkretnych dzia�a�, ale wyda�o mi si� podejrzane, �e ten Agha Sibil ma ze sob� wnuka, a nie syna. Got�w by�em s�dzi�, �e w tym cudownym �wysokim domu� dosz�o prawdopodobnie do kolejnego, trzeciego ju� rodzaju zmartwychwstania, albowiem z kraju wr�ci� cz�owiek, kt�rego uwa�ano za zmar�ego. Dlatego bardzo zale�a�o mi na tym, �eby je�li tylko to mo�liwe, samemu porozmawia� z tym kupcem.
Tymczasem zdecydowa�em jednak, �e sw�j czas po�wi�c� Ustadowi, gdy� liczy�em, �e dowiem si� czego� o jego przesz�o�ci. W tej chwili nawet nie zdawa�em sobie sprawy, jak bardzo mia�y mi si� przyda� w przysz�o�ci jego informacje. My, kr�tkowzroczni, t�pi ignoranci, w�drujemy po antropozoficznych �cie�kach zupe�nie na opak. Jeste�my kompletnie �lepi i g�usi na wielk� prawd�, �e cz�owiek mo�e pozna� siebie przez drugiego cz�owieka. Ka�dy z nas jest do tego stopnia podobny do innych ludzi, �e gdyby�my nie mieli fatalnej cechy kierowania si� bardziej ku ludziom z�ym ni� dobrym i budowania naszego zwi�zku z ludzkim rodzajem wed�ug naszych wizji, musieliby�my upodobni� si� do siebie, nie tylko fizycznie, czy umys�owo, lecz tak�e w sposobie �ycia, pomimo �e przy pobie�nej obserwacji ka�dy cz�owiek wydaje si� tak r�ny. A ju� bezwzgl�dnie posiedliby�my liczne podobne, a nawet identyczne cechy wewn�trzne, dzi�ki kt�rym poznanie cz�owieka sta�oby si� jednocze�nie poznaniem samego siebie. Bo tak jak w milionach ludzkich cia� krew kr��y w ten sam spos�b, tak samo w tych milionach r�wnych �y� t�tni duch. Gdyby te �y�y ujawni�y si� naszym oczom, zauwa�yliby�my z pewno�ci�, �e w�r�d tysi�ca duch�w umieszczonych na sekcyjnym stole nie ma ani jednego, kt�ry r�ni�by si� od innych anatomicznie, pod wzgl�dem witalno�ci, czy te� wspomnianego ju� przeze mnie sposobu �ycia do tego stopnia, by profesor nie m�g� z ca�� dok�adno�ci� zademonstrowa� na nim, dlaczego wszystkie pozosta�e spotyka ten sam los co i jego.
Czy ktokolwiek chce jeszcze s�ucha� tego niezwyk�ego albo mo�e nawet typowego dla chorego na za�m�, zwyczaju m�wienia? Czy kto� chce jeszcze s�awi� duchy? Podczas gdy jeden cz�owiek, ci�ko haruj�c, nie potrafi w ci�gu swojego osiemdziesi�cioletniego �ycia zwi�za� ko�ca z ko�cem, inny zbija maj�tek ju� w wieku dwudziestu lat. Przed oczami za� najwi�kszego i najsprawiedliwszego z wszystkich duch�w, ka�dy najmniejszy trud podj�ty przez pierwszego z nich, wi�cej jest wart, ani�eli ca�a praca wykonana bez wyrzecze� przez drugiego. Najmniejszy duch mo�e by� wielki pomimo swojej ma�o�ci, najwi�kszy za� ma�ym pomimo swej wielko�ci. Po�r�d tych upiornych duszk�w, kt�re dopiero co naprzykrza�y mi si� ko�o lampy Ustada, by� zapewne niejeden zupe�nie zapomniany, kt�ry w chwili jej ga�ni�cia nale�a� do wybitnych duch�w. Teraz te wielkie, kt�re znikn�y z tego �wiata, musia�y czuwa� w grobowcu tego �wysokiego domu�, aby lampa nie zapali�a si� ju� nigdy!
Nie przysz�o mi do g�owy, �eby zaprzecza� istnieniu wielkich duch�w. One by�y, s� i zawsze b�d�, ale by�y i s� wielkie tylko dla ludzi, a nie dla tego, kt�ry wszystko widzi. Jego wielko�� trwa na wieki. Gdy te przemin�, s� jak dzie�, kt�ry wczoraj zgas�. Dla nigdy nie wyczerpuj�cej si� pe�ni wieczno�ci, ka�dy, nawet najs�awniejszy cz�owiek, prze�y� jednak tylko ten jeden dzie�. Szcz�cie za�, kt�re cz�owiek daje drugiemu cz�owiekowi, ucieka od s�awnego i trzyma si� bardziej tego, kt�ry potrafi wznie�� si� ponad ziemsk� chwa��, i w nim zamieszkuje, nie pragn�c rozg�osu!
Sk�d wzi�y si� te my�li? Czy�by na tym ods�oni�tym dachu przed grobowcem ogarn�a mnie jedna z tych duchowych atmosfer, o nieznanym sk�adzie? Czy�by spotka�y si� tutaj odkurzone my�li dobrych, szlachetnych ludzi, zmar�ych dawno temu, �eby tam, na g�rze, w alabastrowym namiocie po��czy� si� przed wypraw� do nieba? Musia�em zostawi� swoje rozmy�lania, bo oto w�a�nie wr�ci� Ustad i prosi� mnie, bym poszed� z nim do biblioteki. Chwyci� za lamp�, chc�c zabra� j� z sob�. Kiedy zauwa�y�, �e moje spojrzenie zatrzyma�o si� na widniej�cym na kloszu napisie, powiedzia�:
��Mi�o�� nigdy si� nie sko�czy! Oczywi�cie, ale Bo�a mi�o��! Natomiast ta tutaj dla mnie si� sko�czy�a. A mo�e w og�le nie istnia�a. Czy� te wspania�e s�owa by�y haftowane nie sercem tylko r�k�? Ma��, delikatn�, pi�kn� r�czk�, kt�ra dla mnie sta�a si� pazurem, chocia� tak cz�sto, tak cz�sto dotyka�em ni� swych oddanych prawdzie ust.
Podszed� do stolika z masy per�owej i wskaza� na Testament. � B�g jest Duchem! Szuka�em tego Ducha. Wierzy�em, �e On, kt�ry wszystkich ukocha�, obdarza duchem r�wnie� cz�owieka. Dlatego pr�bowa�em odnale�� go w niej. Obserwowa�em j�, gdy czuwa�a, gdy spa�a i gdy modli�a si�. Czuwaj�c, sama sobie by�a Bogiem. �pi�c, �ni�a tylko o sobie. A w modlitwie przed sam� sob� kl�cza�a! Wtedy zbudzi� si� duch Bo�y na Wschodzie i poszed� jako pasterz, kt�ry szuka swego stada, w�druj�c z kraju do kraju, od ludu do ludu, od serca do serca. Wsz�dzie, gdzie tylko si� pojawi�, wo�ano za nim Hosanna; p�niej odrzucono go i ukrzy�owano. Wsz�dzie, na ka�dej Golgocie widziano ukrzy�owane cia�o Pana. Czemu nie widziano Ducha? Ducha, kt�remu powinni�my da� si� pokierowa�? Gdzie tak naprawd� modlono si� do Ducha? Pyta�em o to wsz�dzie, gdzie tylko by�em. Odnalaz�em niejedn� stajenk�, niejeden ���bek, gdzie anio� �piewa� pie�� pochwaln� i modlili si� pasterze, kr�lowie i m�drzec. Czu�em jeszcze zapach kadzid�a i miry, kt�re przyniesiono duchowi mi�o�ci; on za� schroni� si� w Egipcie, uciekaj�c przed nienawi�ci� tego, kt�ry chcia� go zabi�. � Dotkn�� r�kopisu, szybko jednak zabra� r�k�, zupe�nie jakby dotkn�� czego� ohydnego czy nawet wrogiego, po czym rzek�: � Ten r�kopis to uciele�nienie mego ducha, z kt�rym poszed�em na poszukiwanie Ducha. Teraz ten duch ju� nie �yje i spoczywa w grobie. Skona� po tym, jak zrozumia�em napisane na ko�cu s�owa, m�wi�ce, jakoby my�li ludzkie nie by�y Bo�ymi my�lami. Dlaczego wi�c mia�em dalej szuka� owej prawdy my�lami swego ducha? I tak bym jej nie znalaz�, bo moje my�li s� ca�kiem inne ani�eli Bo�e!
Przygl�da� mi si� tak, jakby oczekiwa� ode mnie potwierdzenia. Ja za� spokojnie zaprzeczy�em:
��Powiniene� umie�ci� te s�owa na pocz�tku, a nie na ko�cu. Wiedzia�by� w�wczas, �e nie szuka si� bystrym umys�em, ale ufnym okiem wiary. Jak powiadasz, schodzi�e� ca�� ziemi� wzd�u� i wszerz. Gdyby� tylko podczas swej w�dr�wki otwiera� szerzej oczy, wtedy na pewno zrozumia�by�, �e Jezusa nie szuka si� w stajence, bo uciek� z niej przed Herodem, ale w �yczliwej Betanii czy przyjaznym Emaus, gdzie �yj�c w�r�d swoich, �ama� si� z nimi chlebem przed i po ukrzy�owaniu. My�lisz, �e je�li ty nie odnalaz�e� Ducha Bo�ego, to i inni nie mogli go odnale��?
��Ale� ja go odnalaz�em! Obejrzyj tego trupa i przeczytaj pierwsze s�owa!
Otworzy�em r�kopis na tytu�owej stronie i zobaczy�em napisany wielkimi literami nag��wek: �Wiara zwyci�a �wiat!�
��No wi�c? � zapyta�. � Czy nie post�powa�em tak, jak powiedzia�e�? Czy nie poszed�em szuka� z wiar�? Czy nie by�a ona alf� tej ksi��ki? Dlaczego w�a�nie nie t�, ale zupe�nie inn� drog� dotar�em do omegi?
��Alf� twojej drogi by�a droga Hosanny. Chc�c znale�� Boga, opar�e� si� na wierze. Jednak op�ta� ci� ten sam duch, kt�ry kiedy� kusi� Mesjasza. Zwyci�a�, a ty si� podda�e�. Porzuci�e� Ducha Bo�ego i zacz��e� si� ugania� za s�aw� swojego w�asnego ducha. Odnalaz�e� go ob�udnego, fa�szywego. Wo�ano za tob� Hosanna, chocia� przez rozkrzyczany t�um jecha�e� tylko na o�le. On za� kopytami podepta� ga��zki palmowe twojej chwa�y. Oni te� byli tego warci. Przecie� ju� wtedy zacz�li szemra� z ty�u �ukrzy�uj go�.
��Efendi � przerwa� mi zdziwiony. � Wiesz, co si� p�niej sta�o? Sk�d mo�esz to wiedzie�?
��Czy tylko ja? To przecie� wie ka�dy! Kto d��y do prawdy, musi wdziera� si� na Golgot� w�r�d rozradowanych t�um�w tak zwanych przyjaci�, kt�rzy go p�niej opuszcz�, a wrogowie zmusz�, by wyzion�� ducha.
��By� wyzion��� ducha! � powt�rzy�. � Jakie to prawdziwe! Czy do tego ma d��y� cz�owiek? Czy tak by� musi?
��Dlaczego pytasz mnie, zwyk�ego �miertelnika? Zapytaj tego, kt�ry umar� za nas na krzy�u, by nas zbawi�. Konaj�c w cierpieniach, wo�a� dono�nym g�osem: �Ojcze w twoje r�ce powierzam ducha mojego!� Powiedz mi, Ustadzie, czy poszed�e� za jego przyk�adem? Czy gdy duch ci� dr�czy�, powierzy�e� go Bogu, tak jak on powierzy�? Powiedzia�e�: �Ten r�kopis to uciele�nienie mego ducha�. Zatem dok�d trafi� duch? Czy zmusi�e� si�, �eby go wyzion��? Czy powierzy�e� go Bogu, �eby powt�rnie zmartwychwsta� w swoim ciele, jak niegdy� Isa ben Marryam* powsta� w tym samym ciele z martwych!
Gospodarz �wysokiego domu� od�o�y� powoli lamp� na st�.
��Zaczekaj, efendi! � odezwa� si�. P�niej wolno, tak jakby nagle musia� d�wign�� jaki� ci�ar, wyszed� na dw�r. Kiedy by� ju� na zewn�trz, obr�ci� si� jeszcze raz. � Czy wierzysz, �e zmarli mog� zmartwychwsta�? � zapyta�.
��Tak � odpowiedzia�em.
��Naprawd�?
��Ja nie tylko wierz�, ale nawet znam takich.
��Ty?
��Tak, ja!
��Jak�e chcia�bym by� tob�!
��Jest to mo�liwe, musisz tylko chcie�!
��Efendi, efendi! Dla kogo znowu zapali si� ta lampa? Dla ciebie? Dla mnie? Dla nas obu? Moje my�li nie s� waszymi my�lami. Moje drogi nie s� waszymi drogami. Tak m�wi Pan! Czekaj! Daj mi si� zastanowi�!
Gdy tylko znikn�� za drzwiami, chwyci�em le��cy przede mn� ci�gle otwarty r�kopis. Chcia�em ju� go zamkn��, ale rzuci� mi si� w oczy tytu�: Duch i prawda. Usiad�em, trzymaj�c ksi��k� w r�ce. Nagle poczu�em si� tak, jakbym by� bardzo zm�czony. Czy�by to moje cia�o os�ab�o, czy raczej te dwa m�dre s�owa tak na mnie podzia�a�y, �e musia�em usi���? Kim jest ten cz�owiek, �e nie boi si� podj�� takiego trudu, chocia� tak wiele jeszcze przed nim? Ta ksi��ka z pewno�ci� powsta�a w okresie m�odo�ci, kiedy �wiat mo�liwo�ci jest bez granic. Bardzo rzadko zdarza si� potem, �eby cz�owiek, kt�ry m�odo�� ma ju� za sob�, potrafi� zniszczy� to wszystko, co wykonywa� niepotrzebnie, cho� z tak ogromnym mozo�em w wieku, w kt�rym nie ma rzeczy niemo�liwych. Przewa�nie chowa to gdzie�, by p�niej s�u�y�o kt�remu� zawsze maj�cemu racj� pesymi�cie jako dow�d na to, �e tu na ziemi wszystko jest marno�ci�.
Pragn��em przeczyta� ten r�kopis, ale poniewa� nie zgadza�em si� z tym, co by�o w nim napisane, nie przychodzi�o mi to �atwo. Siedzia�em wi�c przez d�u�szy czas pos�pnie zamy�lony, a� w ko�cu przyszed� Ustad i jeszcze raz poprosi� mnie, �ebym poszed� z nim do biblioteki.
Wsta�em i mimo woli obrzuci�em go badawczym spojrzeniem. Czy�by zasz�a jaka� zmiana? W jego sylwetce nie zmieni�o si� zupe�nie nic, pomimo to przemkn�o mi przez my�l, �e to ju� nie ten sam cz�owiek, kt�rego ujrza�em na dole ko�o mego legowiska. Ogarn�o mnie jakie� zawstydzenie z powodu mojej niewdzi�czno�ci, ale wbrew temu uczuciu zrodzi�o si� co� silniejszego i teraz ju� wiem, �e s�uszniejszego. To co� wzywa�o mnie: Nie schlebiaj sobie, kiedy teraz masz szans� go uratowa�. Os�dzaj�c go, zadajesz b�l tak sobie, jak i jemu! Zauwa�y�, �e przypatruj� mu si�, zapyta� wi�c:
��Przygl�dasz mi si�. Czy to moje dzie�o trzymasz w r�ce? Czyta�e� mo�e?
��Tylko tytu�.
��I st�d to spojrzenie?
��Tak.
��Rozumiem ci�. Duch i prawda! Mo�e bardziej pasowa�oby: Duch lub prawda!
��To r�wnie� nie pasuje.
��Zatem ani �i�, ani �lub�!
��Czy s�dzi�e�, �e Duchowi mo�na przybli�y� prawd� za pomoc� sp�jnik�w albo przypadkowego trafu? Pisz�c ten artyku�, napisa�e� ca�e dzie�o. Dalej nie musisz ju� pisa�. Najlepiej b�dzie, je�li twoja praca pozostanie w�a�nie taka niedoko�czona. Chocia� Kajfasz i Pi�at odrzucili Ducha, kt�ry o�mieli� si� naucza� prawdy, tobie nie wolno tego uczyni�. Jestem przekonany, �e On osi�gn�� cele znacznie wy�sze i szlachetniejsze od tych wszystkich, kt�re s� opisane na tych kartkach, jednak On nie chcia� umiera�, lecz tylko zasn�� po to, �eby znowu si� obudzi�!
��Bez wzgl�du na to, czy umar� czy tylko �pi, pragn� teraz razem z tob� dozna� Jego istnienia. Musz� opowiedzie� ci, jak narodzi� si� m�j duch i jak mnie opu�ci�. Nie b�dzie to jednak weso�a historia.
��Historia? W �adnym razie! Je�li tw�j duch mia�by umrze�, to pozostaje ci tylko wyg�osi� mow� pogrzebow�. Je�li natomiast by�by podobny do tego nie�miertelnego, o kt�rym m�wi� Chrystus: nasz przyjaciel �pi, w�wczas twoja mowa nie b�dzie pustym opowiadaniem, lecz przebudzeniem. No i doszli�my do pokoju, gdzie chcesz mi opowiada�. Czuj� si� teraz tak, jakby w uszach dzwoni� mi g�os Najwy�szego, g�os, kt�ry mia� moc wskrzeszania umar�ych: ��azarzu, m�wi� ci wsta�!�
Po�o�y� lew� r�k� na moim ramieniu i przycisn�� mnie do siebie. Sp�yn�o na niego ciep�o mego wn�trza. Obj�li�my si� i tak wewn�trznie po��czeni byli�my jak jeden cz�owiek.
Odstawi� lamp� na du�y st�, usadowi� mnie na krze�le i z r�kami w�o�onymi za pas przechadza� si� tam i z powrotem, nie odzywaj�c si� ani s�owem. Potem opar� si� ty�em o st�, tak by jego twarz pozosta�a nie o�wietlona, i rzek�:
��Pos�uchaj, efendi, oto jest pocz�tek!
Skin��em g�ow�. Po czym rozpocz��:
��W dziejach ka�dej religii wyst�puje okres m�cze�stwa, w kt�rym wierni s� prze�ladowani za swoj� wiar�. My�l� oczywi�cie o zabijaniu. Je�li jednak wydrze si� bro� tym, kt�rzy pa�aj� nienawi�ci� do wyznawc�w danej religii, wtedy oni gro��c zemst�, cofaj� si� i szukaj� schronienia w�r�d swoich doktryn, kt�re uwa�aj� za mury nie do zdobycia, �eby z nich szkodzi� innowiercom, ile si� da. Niewiele jest chyba takich miejsc na ziemi, gdzie pe�ne mocy s�owa Bo�e nie nosi�yby znamion woli cz�owieka, kt�ry wielbi Boga tak, jak mu si� podoba, chocia� to B�g decyduje, w jaki spos�b cz�owiek powinien zwraca� si� do Niego. Cz�owiek jednak jest na tyle zuchwa�y, �e nie poddaje si� woli Bo�ej, ale sam pr�buje narzuca� Bogu swoj� wol�. A je�li kto� spyta, czy wolno narzuca� Bogu swoj� wol�, wtedy szybko odpowiada, �e sam B�g mu to objawi�. Doznawszy takiego objawienia, zachowuje si� tak, jakby wydzier�awi� niebo wraz z jego wieczn� szcz�liwo�ci� i teraz musia� zupe�nie wed�ug w�asnego upodobania umie�ci� tablic� ostrzegawcz� z pe�nym grozy napisem: �Wst�p tylko dla os�b posiadaj�cych zezwolenie podpisane w�asnor�cznie przez Jego Najwy�sz� �askawo�� Dzier�awc�. Kto o�mieli si� wkroczy� tu bez tego za�wiadczenia, ten b�dzie natychmiast skazany na cielesn�, duchow� i wieczn� �mier�!� Efendi, czy mo�e nie zgadzasz si� z czym� w moim wywodzie?
��Mam by� szczery?
��Tego w�a�nie od ciebie oczekuj�!
��Stoisz przede mn� niczym personifikacja swojego �ycia, o kt�rym chcesz mi teraz opowiedzie�. To jest �ycie pojedynczego cz�owieka. Z niego w�a�nie wynikaj� twoje pogl�dy. Musz� je wi�c traktowa� wy��cznie jako twoj� osobist� opini�, a niejako Dobr� Nowin�*, kt�ra powinna by� dla mnie punktem odniesienia. Jestem, tak� mam nadziej�, cz�owiekiem roztropnym. B�d�c nim, musz� szanowa� nie tylko sumienn� prac�, lecz tak�e jej owoce, kt�re tak szczerze mi przedstawi�e�. Wiem, �e nie chcesz mnie zmusza�, bym si� nimi rozkoszowa�. Nie mam wi�c najmniejszego powodu, by ci� chwali� czy gani�!
Zdaje si�, �e oczekiwa� innej odpowiedzi, ale nie da� tego po sobie pozna�. M�wi� dalej:
��Czy pozna�e� mo�e takie niebo wydzier�awione rzekomo od Boga? Ja pozna�em, i to niejedno. Co szczeg�lne, s� one nadzwyczaj do siebie podobne! A czy wiesz, czym p�aci Bogu za dzier�aw� jego wszechmocny reprezentant? Tym co pozostanie z przyniesionego mu kadzid�a. Niczym wi�cej! A kiedy przyjmie od wszystkich pok�ony, wtedy jest tak �askawy, �e oddaje pok�on Bogu. Nic wi�cej! Gdy� ten B�g jest wiecznie tak mi�osierny, �askawy, pob�a�liwy i dobroduszny, �e uzurpator jego nieba nie potrzebuje ju� okazywa� mu wdzi�czno�ci w dniu rozrachunku, ale w tym dniu b�dzie pierwszym z pierwszych, kt�rzy zostan� wyrzuceni! Zapytasz mnie zapewne, jak zawiera si� umowy z Wieczn� Sprawiedliwo�ci�, �e taki zadufany dzier�awca niebios m�g� sp�dzi� w raju tak d�ugi czas. M�j przyjacielu, miejsce, w kt�rym osiedli� si�, to wcale nie by�o niebo, lecz dawny, wspania�y, niestety obecnie zamieniony w pustyni�, �wiat my�li, w kt�rym ka�dy kolejny wielb��d musi i�� �ladami id�cego przed nim, je�eli nie chce, �eby przewodnik zmusi� go, by pad� na przednie nogi, i p�niej zdzieli� go batem.
W tym momencie chcia�em go nieco sprostowa�. Powstrzyma� mnie jednak szybkim, energicznym ruchem r�ki i m�wi� dalej:
��Wiem wszystko, co chcesz mi powiedzie�, wszystko! S�dzi�e�, �e chcia�bym sta� przed tob� niczym personifikacja swojego �ycia, niczym indywiduum. Pozw�l mi wi�c teraz nim by�! Mia�em zamiar inaczej to opowiedzie�. Chcia�em m�wi� g�osem ludzko�ci. Zmusi�e� mnie jednak do tego, �ebym jako jednostka pos�ugiwa� si� takim j�zykiem, kt�ry wyp�dzi nienawi�� i zazdro�� z zakamark�w mego �ycia w to moje zacisze. Dzi�kuj� ci, �e mi to umo�liwi�e�. Nie b�d� k�ama� ani przesadza�, ale nazw� wszystko po imieniu. Nie ��daj jednak ode mnie, �ebym milcza� albo koloryzowa�, czy niepoprawnie si� przechwala�, gdy� ju� nieraz mi pob�a�ano. Cz�owiek udr�czony potrafi tylko j�cze� z b�lu. A kiedy teraz powracam w swoich wspomnieniach do okolic, gdzie dozna�em najwi�kszych cierpie�, jakie cz�owiek mo�e znie��, nie dziw si�, �e nie m�wi� tonem cz�owieka, kt�ry zapomnia� o swoich wrogach!
��Ja w�a�nie bym tak m�wi�! � wtr�ci�em.
��Ty? Naprawd�?
��Tak.
��Wierz� ci. Chrystus powiedzia� przecie�: �Mi�ujcie waszych nieprzyjaci�!� Ale On by� Cz�owiekiem Bo�ym, a ty sprowadzi�e� mnie do indywiduum, do mojej specyficznej osobowo�ci, wi�c powinienem teraz dopu�ci� j� do g�osu. Wzywam ci�, �eby� spojrza� na siebie jak na zbi�r wszystkich moich wrog�w. Do nich chc� dalej m�wi�, a nie do ciebie, wszak ty dozna�e� w �yciu tylko blasku s�o�ca, a ludzie obdarzyli ci� wy��cznie przyjaznym uznaniem!
Sta�em cicho. Nie odezwa�em si� ani s�owem! Jednak moja twarz nie by�a widocznie tak milcz�ca, jakbym sobie tego �yczy�, gdy� zapyta�:
��Czemu si� tak dziwnie u�miechasz, efendi? Czy z mojego powodu?
��Nie. M�w dalej, prosz�! Powiedzia�e�, �e pozna�e� niejedno wydzier�awione niebo?
��Tak. Kiedy przedstawi� ci jedno z nich, wraz z nim poznasz wszystkie pozosta�e. S�uchaj! Zjecha�em na swoim koniu Imtichanat* z D�ebel Din* do le��cego na r�wninie kraju zamieszkanego przez ludzi. Dotar�em tam i dowiedzia�em si�, �e gdzie� niedaleko st�d bieg�a droga do raju. Kaza�em, by mi j� pokazano, i pod��y�em ni�. Towarzysz�cy mi ludzie wygl�dali na bardzo pobo�nych. R�ce mieli z�o�one i cz�ciej zwracali oczy ku niebu ni� zwykle si� to czyni. Nie widzia�em wi�cej zamieszkanych dom�w i namiot�w, za to same budowle, kt�re chocia� nosi�y r�ne nazwy, po�wi�cone by�y Allachowi. Obok budynk�w z wysokimi oknami widzia�em meczety, przy kt�rych sta�y wie�e, indyjskie �wi�tynie, chi�skie pagody, malajskie Domy Bo�e, ameryka�skie namioty lekarskie, hotentockie poga�skie sza�asy i wykopane w ziemi australijskie nory s�u��ce do modlitwy.
Wszyscy d��yli do nieba. Ale niemal�e tyle samo ze smutkiem wraca�o, gdy� nie wolno im by�o wej�� do �rodka. Zapyta�em ich dlaczego i otrzyma�em odpowied�, �e nie mieli pisemnego zezwolenia. T�um narasta� coraz bardziej w miar� zbli�ania si� do bram nieba. Tu ca�a j ci�ba zatrzyma�a si�, gdy� drog� przecina�a Chabl el Milal*. Nie przyjecha�em tutaj po to, by zosta� w tym niebie ju� na sta�e. Moim celem by�o sprawdzenie, co si� w nim dzieje. Dlatego nic nie obchodzi�a mnie ta lina. Spi��em ostrogami mego konia, a on przeskoczy� ponad ni�. Teraz znalaz�em si� na wolnym placu przed bram� raju. Przy bardzo w�skich murach sta�y okaza�e palmy, drzewa i krzewy, kt�re zdawa�y si� wspaniale kwitn��. Przyjrza�em si� im dok�adnie, gdy� nie czu�em w og�le ich zapachu, i w�wczas zobaczy�em, �e nie by�y one prawdziwe, a tylko namalowane. Tylko jedno z nich wszystkich by�o prawdziwym drzewem, jednak nad wyraz osobliwym. By�o bardzo niskie, jednak�e niesko�czenie szerokie. Nie mia�o kwiat�w i owoc�w, ale tysi�ce dziwnych li�ci w kszta�cie ludzkich g��w, kt�re wydawa�y si� �ywe, gdy� bezustannie porusza�y oczyma, przy czym usta nigdy im si� nie zamyka�y. Obr�ci�em si� i zapyta�em jednego ze stoj�cych tam ludzi, c� to za dziwna ro�lina.
��To jest drzewo El D�aranil � odrzek� mi. � Nie znasz go? Zosta�o tutaj posadzone, gdy� drzewo poznania, stoj�ce niegdy� w �rodku raju, obumar�o. Od tego czasu je�li kto� chce wiedzie�, czy Allach jest mu przychylny, musi pyta� si� li�ci El D�aranil; albowiem Allach powierzy� wszystkie tajemnice swojego planu tylko im i nikomu wi�cej.
Ledwo to us�ysza�em, obejrza�o si� na mnie kilka li�ci. Najpierw podni�s� si� jaki� niezrozumia�y szelest. Stawa� si� coraz g�o�niejszy, w miar� jak coraz wi�cej oczu patrzy�o w moj� stron�, a� w ko�cu porwa�y si� wszystkie usta, wo�aj�c moje imi�. Z powodu tego ogromnego wrzasku otwar�y si� wszystkie znajduj�ce si� w pobli�u drzwi i nade mn� pojawi�o si� mn�stwo postaci, kt�re przygniot�yby mnie, gdybym nie siedzia� wysoko na koniu. Spi��em go, by wykona� kilka skok�w w bok, dzi�ki czemu uzyska�em woln� przestrze�. Zapyta�em, czego ode mnie chc�. Odpowied� zabrzmia�a we wszystkich ziemskich j�zykach. Otaczaj�cy mnie ludzie poubierani byli w stroje wszystkich lud�w. Ka�dy z nich trzyma� w d�oni co�, co nazywa� swoj� ��wi�t� ksi�g��, i zapewnia�, �e jedynie on jest upowa�niony do wystawiania kart zezwolenia, kt�re nale�a�o tu okaza�. Postanowi�em jednak kr�tko si� z nimi wszystkimi rozprawi� i za��da�em, by pokazano mi podpis tego, od kt�rego wydzier�awili to niebo. Nikt nich nie by� w stanie okaza� mi stosownego dokumentu, a ponadto byli tak zdumieni moim poleceniem, �e ponownie wszyscy poznikali za swoimi drzwiami. Mog�em wi�c przekroczy� na mym koniu bram� raju. Kiedy przeje�d�a�em ko�o drzewa ciekawo�ci i gadulstwa El D�aranil, wszystkie jego g�owy zawo�a�y jednym wsp�lnym tonem: Kto raz przest�pi� bram� Kr�lestwa Niebieskiego, ten ju� st�d nie wyjdzie. My, g�osy Bo�e zadba�y�my o to!
W tym momencie Ustad przerwa�. Co za obraz stworzy� mi przed oczyma! Niesamowity, ale nie tak zupe�nie nieprawdziwy. To co mia�em do powiedzenia jako obiektywnie my�l�cy obserwator, od�o�y�em sobie na p�niej, poniewa� tok jego my�li by� zbyt interesuj�cy, bym go m�g� zak��ca�. Zaraz te� zacz�� m�wi� dalej:
��Wkr�tce po tym, jak przejecha�em bram�, przystan��em, �eby si� rozejrze�. Zaskoczy�o mnie, �e nie mog�em odkry� niczego, dos�ownie niczego, co zas�ugiwa�oby na miano niebia�skiego albo rajskiego. Ogarn�� mnie nagi, pusty, pozbawiony �ycia, nie daj�cy si� opisa� smutek. Nikt nawet nie wysili� si�, �eby pomalowa� wewn�trzn� stron� mur�w tak samo jak na zewn�trz. Malowid�a wykonane przed bram� do raju mia�y �udzi� i przywabia� kr�tkowzrocznych i ufnych wiernych. W�wczas ka�dy, kto mia� za sob� Chabl el Milal, nie mia� prawa do powrotu. Nie starano si� upi�ksza� raju od �rodka. Nie ros�y tam drzewa ani krzewy, nie p�yn�a woda. Nie widzia�em �adnej drogi, tylko zatarte �lady po�r�d wyja�owionego, nieurodzajnego piasku. Oto jak przed moimi oczyma jawi� si� tak zwany Eden, przed kt�rym �O�wieceni Pana� rozmawiali w stu j�zykach ekstazy. Dreszcz przeszywa� z pewno�ci� ka�d� stop�, kt�ra wa�y�a si� uczyni� krok naprz�d w t� pustynn� beznadziej�. A jednak uwa�ano za zupe�nie oczywiste, �e ka�dy z przyby�ych mia� przezwyci�y� przenikaj�cy go, nieunikniony strach. Pilnowano, �eby nikt ze stoj�cych u bram do raju nie okazywa� innym swojej trwogi. A na stra�y sta�y specjalnie do tego powo�ane istoty, kt�re czuwa�y nad tym, by usuwa� ka�dego, kto przejawia l�k. Tkwi�y one ukryte po obu stronach bramy i kiedy progi raju przekracza� nowy przybysz, pogania�y specjalnie wytresowane wielb��dy i os�y, kt�re b�yskawicznie reagowa�y na cz�owieka, tak by nie zd��y� pomy�le� o ucieczce. R�wnie� gdy ja si� tam zjawi�em, natychmiast ruszy�y w moim kierunku. Zobaczy�y jednak mego konia. To im wystarczy�o, �eby trzyma� si� ode mnie z dala. U zwierz�t, podobnie jak u ludzi, wszystko co nieszlachetne stroni od szlachetnego. Przygl�da�em si� im przez chwil�. Wszystkie os�y by�y czarnej ma�ci, ma�e, niemal�e drobne, jednak siod�a mia�y tak wysoko umieszczone, aby ka�dy, kto si� na nie wdrapie, m�g� uchodzi� za jakiego� dostojnika. Zazwyczaj u�ywane rzemienne cugle zast�powa�a lina nasadzana na g�ow�, kt�ra podci�ga�a pysk os�a tak wysoko w g�r�, �e oczy nie spogl�da�y na ziemi�, lecz ci�gle utkwione by�y w niebo. Potrz�sn��em g�ow�, widz�c udr�k� tych zwierz�t. Co za g�upota zmusza� je wbrew naturze do m�wienia wszystkim zawsze �tak� i do tresury �g�owy w g�r�. Ale ten zbyt du�y wysi�ek dla zwierz�cia mia� by� zr�wnowa�ony przez niewielki dla je�d�ca: nie by�o dla niego �adnych cugli, kt�rymi m�g�by prowadzi� os�a. Po prostu musia� pod��a� tam, dok�d zmierza�o wytresowane zwierz�.
Ustad, m�wi�c to, jakby nie zauwa�a� mojej obecno�ci. Teraz spojrza� na mnie i zapyta�:
��Zrozumia�e� mnie, efendi?
��Tak. � Skin��em g�ow�.
��Czy chcesz co� jeszcze doda�?
��Nie teraz, nieco p�niej, kiedy sko�czysz. Moja odpowied� nie b�dzie pe�na, je�li nie pozwol� ci wypowiedzie� si� do ko�ca. Prosz� wi�c, m�w dalej!
��Zatem dalej: wielb��dy! Czy znasz wspania�e, szlachetne bisza�rihn�hedszihn, kt�rych nie da si� kupi� za pieni�dze. Ich szlachetno�� potwierdzaj� drzewa rodowe. Znasz tak�e wielce po�ytecznego bucharyjskiego, czy turkiesta�skiego wielb��da, bez kt�rego nie da�oby si� �y� ani porusza� w tych zak�tkach ziemi. Czy znasz jednak ten gatunek wielb��da, kt�ry jest prawie na wymarciu, a kt�rego trzyma si� w niezdrowych, ciemnych stajniach po to, by w towarzystwie nied�wiedzi, je�ozwierzy, �wistak�w d�wiga� na grzbiecie przez �wiat tresowane ma�py? B�d�c jeszcze ma�ym ch�opcem, uwa�a�em te stworzenia za zabawne. Ale odk�d znam szlachetn� ras�, widok tych zwierz�t napawa mnie smutkiem. M�wi si�, �e ich hodowla wywodzi si� przede wszystkim z W�och. W�oskiego rodu s� przynajmniej przewodnicy tych osobliwych zwierz�t. Niemal wszyscy s� wirtuozami gry na kobzie, przy kt�rej d�wi�kach musz� ta�czy� misie i ma�py. Teraz wyobra� sobie takiego wielb��da, urodzonego w najwi�kszym brudzie, wychowanego pejczem, wykarmionego cierniami i ostami, pojonego brudn� wod�, nigdy nie czyszczonego z robactwa, zag�odzonego i zabiedzonego, wygl�daj�cego jak pos�uszny szkielet, pokrytego sk�r� pozbawion� sier�ci i ze zranionymi kopytami. B�dziesz mia� wtedy przed oczami obraz wielb��d�w stoj�cych tutaj w Kr�lestwie Niebieskim, kt�re zosta�y wychudzone przez spasionych dzier�awc�w. To przez nich musia�y znosi� najwi�ksze katusze i dla nich po�wi�ca�y si� w milczeniu. Ich mocno spuszczone g�owy sp�tane by�y z kolanami podw�jnym sznurem tak, �e nigdy nie widzia�y nieba, tylko ziemi�. Sznura by�o tylko tyle, �eby kl�kn��, nie starcza�o ju�, �eby podnie�� �ow� P�ta nie pozwala�y im r�wnie� uczyni� najmniejszego swobodnego kroku. Wielb��dy mog�y jedynie pos�usznie czo�ga� si� do przodu i nie robi�y nic opr�cz tego, co rozkaza� treser. Na pyskach wisia�y kaga�ce, �eby nie mog�y broni� si� przed ch�ostaniem i po�era� truj�cych zi�, od kt�rych nawet wielb��dy zdychaj�, ale kt�re dla tego kraju maj� szczeg�ln� warto��. Siod�a tworzy�y wysok� podstaw� dla tronu. Wy�o�one by�y barwnym dywanem, obwieszone fr�dzlami i dekoracjami z pi�r. Je�dziec, kt�ry po trudach dosiad� zaszczytnego miejsca i mia� w sobie tyle animuszu, �eby nami�tnie je�dzi� na garbach, m�g�by uwa�a� si� za oblubie�ca Allacha. Czy zrozumia�e� tak�e ten obraz, sihdi?
��Tak � odpar�em. � Nie potrafi�bym przedstawi� go wyra�niej. Prosz� ci�, zawr�� teraz swego konia!
��Uczyni�em to. Odjecha�em stamt�d, wlepiaj�c oczy w to s�awetne Kr�lestwo Niebieskie. Zapytasz mnie by� mo�e, jak d�ugo trwa�o, zanim pozna�em ca�� t� ludzk� niedol�! Czy mam opisa� to, co zobaczy�em, co odkry�em? Kto jest w stanie opisa� to co nieopisywalne! Ju� od razu pierwszego dnia nie pozosta�em sam. Us�ysza�em ludzki lament, a szlochanie dochodzi�o do mnie z g��bi serc. Nie opuszcza�o mnie a� do ostatniego kroku. Ziemski b�l nie odst�powa� mnie. Przype�za� do mnie i ramionami owija� si� wok� mych bioder. N�dza �ycia z�apa�a moje strzemiona i wlok�a si� u mego boku. Dop�dzi�a mnie bieda i z�apa�a za wodze, �eby odwie�� od kierunku mojej jazdy. Nadszed� zmrok. Cienie zbrodni zacz�y przede mn� ta�czy�, a w�r�d spokojnej nocy us�ysza�em, jak wyj� za mn�: wina i kara. Ca�ymi tygodniami p�dzi�em na swym koniu przez ziemie pe�ne gruz�w, z kt�rych pozdrawia�y mnie szyderczym �miechem ludzkie zjawy, jakbym by� duchem zniszczenia. Mija�em ci�gn�ce si� bez ko�ca cmentarzyska. Z grob�w wydobywa� si� przera�liwy d�wi�k, jakby ob��ka�czy chichot. Widzia�em ruiny �wi�ty�, w kt�rych g�upota przesiadywa�a w najg��bszym ot�pieniu. Wok� porozbijanych kolumn dawnych ko�cio��w b�aze�stwo popisywa�o si� swoimi obrzydliwymi wyg�upami. Nad wyschni�tymi �r�d�ami oddawa�a si� marzeniom oboj�tno�� przyodziana w �achmany, kt�re ledwie okrywa�y jej nago��. Ob�uda modli�a si� w skupieniu przed zawalonymi kaplicami, nie tkn�wszy nawet palcem, �eby uchroni� je od zag�ady. Niekiedy ponad horyzontem wynurza� si� jeden z tych je�d�c�w, kt�rzy dostali karty wst�pu, ale jego zwierz� w jednej chwili rzuca�o si� do ucieczki, skoro tylko zobaczy�o, �e nie jad� ani na wielb��dzie, ani na o�le. Zdarzy�o mi si� spotka� w tym skostnia�ym Kr�lestwie Niebieskim jeszcze inne stworzenia. Najcz�ciej by� to fenek, kt�ry patrz�c swymi niewinnymi oczyma, szybko gdzie� znika�, tudzie� �ar�oczny dibb*, skradaj�cy si� w moj� stron�, z podwini�tym ogonem i ob�udnie zwieszon� g�ow�. W tym momencie Ustad znowu przerwa�. �ledzi�em go z wielkim zainteresowaniem. Wyczu�em, �e w jego opisie czego� brakuje. Zapyta�em wiec:
��A co z ca�� rzesz� tych, kt�rzy zostali wpuszczeni do raju? Przecie� oni nie mogli ukazywa� si� tobie jeden po drugim i zaraz znika�!
��Nie � odpowiedzia�. � Niestety ich r�wnie� musz� ci opisa�. My�lisz mo�e, �e w tym raju mieszka� anielski, zgodny, kochaj�cy si�, �yczliwy wzgl�dem siebie lud. Uwa�asz, �e znalaz�by� tam jakiego� pasterza i jak�� trzod�. Znam r�wnie dobrze jak ty s�owa obietnicy: �Czego oko nie widzia�o, czego ucho nie s�ysza�o i co nie wesz�o do ludzkiego serca, to zgotuje Pan tym, kt�rzy go kochaj��. Jakie� to nies�ychane szcz�liwo�ci, kt�rych s�owem nie da si� wyrazi� � zacz��em widzie� i s�ysze�. Nadstaw uszu i dziw si�! Czy s�ysza�e� cho� raz o dzikich zwierz�tach, kt�re oddzielaj� si� od swojego stada i tak za�arcie je nienawidz�, �e ka�dego jego cz�onka, kt�ry wejdzie na ich obszar, natychmiast rozszarpuj� albo w inny spos�b niszcz�?
��Tak. W ten spos�b post�puj� s�onie, nosoro�ce, lwy, tygrysy i inne drapie�ne zwierz�ta. Owe okazy okre�la si� zazwyczaj mianem �pustelnik�w�.
��Dowiedz si� zatem, �e w tym niebie mieszkaj� tylko takie okazy! �yj� osobno jak pustelnicy, bo jeden nie ufa drugiemu. Ka�dy z nich zsiad� ze swojego os�a lub wielb��da przy jakiej� szczeg�lnej szczelinie albo jaskini. Tam urz�dza si� i got�w jest broni� swego miejsca a� do ostatniej kropli krwi, je�li kto� by s�dzi� co� innego o niebie ani�eli on. Pogl�d�w jest tyle, ilu mieszka�c�w w niebie. Dlatego panuje w�r�d nich nienawi��, od kt�rej zadr�eliby�my, gdyby spotka�a nas w czasie ziemskiego �ycia. Ka�da szczelina i jaskinia jest �wi�tyni� bo�ka. Jej mieszkaniec sam oddaje sobie cze��, jakby by� swoim w�asnym fetyszem. Twierdzi wprawdzie, �e modli si� do Boga, narzuca jednak temu Bogu w�asne my�li i tym samym stawia siebie ponad nim. Skutkiem tego wynoszenia si� ponad Boga jest to, �e �aden z tych bog�w nie wa�y si� zaczepi� drugiego, bo wie, �e by�by przez niego wyp�dzony. To jest w�a�nie niebo, efendi! Ponad nim �wieci wiecznie rozpalone s�o�ce bezkrytyczno�ci, kt�re sprawia, �e wszystko usycha, i kt�re wyrusza na rabunek jak �w chytry lis i owa podst�pna hiena, znajduj�ca nawet tam w raju jako po�ywienie tylko ni�sze p�azy i owady o ziemistej barwie. By�em uradowany, gdy zako�czy�em sw� w�dr�wk�. Doprawdy, czu�em si� szcz�liwy, �e mog� opu�ci� t� z�udn� krain� szcz�cia. Kiedy zn�w dopad�em bramy, stoj�ce przy niej os�y i wielb��dy obrzuci�y nas wzrokiem przepojonym bezgraniczn� zazdro�ci�, �e pozwolono nam wydosta� si� z tej przera�aj�cej n�dzy. W�wczas wylali si� t�umnie dzier�awcy, �eby wys�ucha� mojego zachwalania raju. Powiedzia�em im wszak�e, �e przeka�� ludziom ca�� prawd�. Ogarn�a ich w�ciek�o�� i zacz�li wrzeszcze�. Drzewo El D�aranil pocz�o szumie�. Wszystkie jego oczy gro�nie spogl�da�y w moj� stron�. G�owy trz�s�y si�, a z ust wydoby�o si� wycie, �e to Seil Milal rozprysn�� si� przede mn�. Os�y i wielb��dy wt�rowa�y im, lamentuj�c po tamtej stronie bramy. Odjecha�em jednak na swym koniu, nie m�wi�c ani s�owa, i oboj�tne mi by�o, czy uznaj� mnie za tch�rza, czy te� nie. Kto chce wyrwa� si� z takiego nieba, ten bez w�tpienia jest odwa�ny.
M�wi�c te s�owa, klasn�� w d�onie, jakby jeszcze teraz radowa� si� z tego szcz�liwego zako�czenia. Potem kilka razy przespacerowa� si� wolnym krokiem po pokoju, a� w ko�cu zatrzyma� si� przede mn� i zapyta�:
��Czy przypuszcza�e� kiedy�, efendi, �e jest gdzie� taki raj?
��Jest wiele takich miejsc � odrzek�em, wznosz�c ku niemu oczy. � Dlaczego wtedy nie poszuka�e� jakiego� innego?
��Co za pytanie! Nie rozumiem ci�!
��Opowiedzia�e� mi, �e zst�pi�e� z D�ebel ed Din do le��cego na r�wninie kraju zamieszkanego przez ludzi. Dlaczego opu�ci�e� swoj� G�r� Wiary? Czy musia�e� to robi�? A je�li musia�e�, czy te� chcia�e�, co sk�oni�o ci� do tego, �eby poszukiwa� duchowej otch�ani, r�wniny, pustyni, gdzie �adna my�l nie wznosi si� ku niebu, mog�c si� rozchodzi� jedynie nad powierzchni�?
��Maszallach! � wykrzykn�� zdumiony. � Ach, wi�c tak potraktowa�e� to, o czym m�wi�em?
��Oczywi�cie! A jak�e by inaczej?