7192
Szczegóły |
Tytuł |
7192 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7192 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7192 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7192 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KAROL MAY
Z BAGDADU DO STAMBU�U
OPOWIE�� PODRӯNICZA
TYTU� ORYGINA�U: VON BAGDAD NACH STAMBUL
PRZE�O�Y� KRZYSZTOF JACHIMCZAK
Opowiedziana tu historia rozgrywa si� w latach siedemdziesi�tych ubieg�ego stulecia.
I
NA PERSKIEJ GRANICY
Na po�udnie od wielkiej Pustyni Syryjskiej i Mezopotamskiej, pomi�dzy Morzem Czerwonym i Zatok� Persk�, le�y P�wysep Arabski, kt�rego skrajny brzeg wrzyna si� daleko w burzliwe Morze Arabskie i Ocean Indyjski.
Ziemi� t� z trzech stron otacza w�ski, ale �yzny pas brzegowy. W g��b l�du teren wznosi si� ku rozleg�emu, pustynnemu p�askowy�owi, kt�rego melancholijne, poszarpane krajobrazy szczeg�lnie na wschodzie zamykaj� wysokie, nieprzebyte �a�cuchy g�rskie, do kt�rych nale�y zaliczy� przede wszystkim nagie g�ry Szammar.
W staro�ytno�ci dzielono t� krain� na trzy cz�ci: Arabia petraea, Arabia deserta i Arabia felix, to znaczy: Arabi� petrejsk�, pustynn� i szcz�liw�. Je�li niekt�rzy geografowie s� zdania, �e okre�lenie �petraea� pochodzi od greckiego s�owa, kt�re oznacza �kamie�, ska��, i z tego powodu nazywaj� t� cz�� kraju Arabi� �skalist��, to wynika to z b��dnego uj�cia: nazw� ow� nale�y raczej wywodzi� od dawnej Petry, kt�ra by�a stolic� tej p�nocnej prowincji kraju. Arabowie nazywaj� swoj� ojczyzn� D�eziret el Arab*, natomiast Turcy i Persowie zw� j� Arabistanem. Wsp�cze�nie przyjmuje si� rozmaite podzia�y; wszelako mieszka�cy, kt�rzy wiod� �ycie nomad�w, uznaj� wy��cznie r�nice pomi�dzy plemionami.
Nad Arabi� wysklepia si� wiecznie b��kitne niebo, sk�d noc� spogl�daj� w d� jasne gwiazdy; przez g�rskie w�wozy i cz�ciowo jeszcze nie zbadane r�wniny pustynne w�druje p�dziki syn stepu na wspania�ym wierzchowcu albo niezmordowanym wielb��dzie. Czujnie rozgl�da si� na wszystkie strony, �yje bowiem w wa�ni i niezgodzie z ca�ym �wiatem opr�cz cz�onk�w w�asnego plemienia. Od jednej granicy do drugiej ci�gnie ju� to delikatny powiew czystej, �agodnej, ju� to rozg�o�ne tchnienie mrocznej, dzikiej poezji, kt�r� w�drowiec napotyka na ka�dym kroku. Dlatego ju� przed stuleciami znano wielu arabskich poet�w i poetek, kt�rych pie�ni �y�y w pami�ci ludu. Utrwalono je rylcem dla p�niejszych epok.
Za ojca prawdziwych Arab�w albo Joktanid�w uchodzi Joktan, syn Huta, kt�ry by� potomkiem Sema w pi�tym pokoleniu, za� jego potomstwo zamieszkiwa�o Arabi� szcz�liw� i wybrze�e et�Tehama a� do Zatoki Perskiej. Obecnie wiele plemion szczyci si� swoim pochodzeniem od Ismaela, syna Hagary. �w Ismael, jak podaje legenda, mia� przyby� ze swoim ojcem Abrahamem do Mekki i wznie�� tam �wi�tyni� Kaaba. Prawd� jest jednak to, �e Kaab� zbudowa�o, albo przynajmniej rozbudowa�o, plemi� Korejszyt�w. Po�r�d relikwii, jakie si� w niej znajdowa�y, najs�ynniejsza by�a studnia Sem Sem i Czarny Kamie�, kt�ry rzekomo spad� z nieba. Do tego miejsca pielgrzymowa�y rozmaite plemiona Arab�w, aby ustawi� swoich bog�w plemiennych czy te� domowych i sk�ada� im ofiary oraz zanosi� do nich mod�y. Tote� Mekka by�a punktem centralnym dla mocno rozproszonych plemion. Poniewa� ta wa�na miejscowo�� znajdowa�a si� w posiadaniu Korejszyt�w, stali si� oni najpot�niejszym i najbardziej uznanym plemieniem Arabii, kt�re poza tym by�o tak�e najbogatsze, gdy� nap�ywaj�cy ze wszystkich stron pielgrzymi nigdy nie zjawiali si� bez podark�w albo cennych towar�w.
Jeden z cz�onk�w tego plemienia, Abd Allach*, zmar� w roku 570 po Chrystusie, a w kilka miesi�cy p�niej Amina, wdowa po nim, urodzi�a ch�opca, kt�rego p�niej nazywano Mohammed*. Jest prawdopodobne, �e wcze�niej ch�opiec nosi� inne imi� i dopiero wtedy, gdy przez prorocz� dzia�alno�� sta� si� postaci� wybitn�, otrzyma� zaszczytne imi� Mohammeda. Imi� to wymawiane jest r�wnie� Muhammed, Mohammad i Muhammad, w Turcji za� tak�e Mehmed.
Ojciec pozostawi� ch�opcu tylko dwa wielb��dy, pi�� owiec i abisy�sk� niewolnic�, dlatego te� malec by� pocz�tkowo zdany na opiek� swego dziadka Abd el Muttaliba, a po jego �mierci na wsparcie stryja Abu Taliba. Poniewa� jednak stryj nie m�g� dla swego bratanka wiele zrobi�, ch�opiec musia� tedy zarabia� na chleb jako pastuch owiec. P�niej zosta� poganiaczem wielb��d�w i s�ug� wojownik�w, kt�rym nosi� �uk i ko�czan, przy czym prawdopodobnie rozwin�� si� jego waleczny charakter.
Kiedy Mohammed liczy� sobie dwadzie�cia pi�� lat, poszed� na s�u�b� do Chadid�y, bogatej wdowy po kupcu, kt�rej s�u�y� z tak� wierno�ci�, �e pokocha�a go i uczyni�a swoim ma��onkiem. P�niej jednak straci� wielki maj�tek swej �ony. Do czterdziestego roku �ycia pracowa� tedy jako kupiec. Podczas dalekich podr�y Mohammed styka� si� z �ydami, chrze�cijanami, braminami i czcicielami ognia, staraj�c si� poznawa� �wiat ich wiary. Cierpia� na padaczk� i drgawki, a wskutek tego na rozstr�j nerw�w, co wytworzy�o w nim mocn� sk�onno�� do przywidze�. Religijne rozmy�lania nie sprzyja�y wyleczeniu choroby. Mohammed zamieszka� ostatecznie w odosobnieniu w grocie po�o�onej niedaleko Mekki na g�rze Hara. Tu mia� swoje pierwsze wizje.
Kr�g wiernych, gromadz�cych si� wok� Proroka, tworzyli pocz�tkowo jego �ona Chadid�a, .niewolnik Zajd, dwaj mieszka�cy Mekki Osman i Abu Bekr oraz jego najm�odszy kuzyn Ali, kt�ry nale�y do niefortunnych bohater�w w historii islamu.
Ten�e Ali urodzi� si� w roku 602 i cieszy� si� takim uznaniem Mohammeda, �e otrzyma� za ma��onk� jego c�rk� Fatim�. Kiedy Prorok po raz pierwszy przedstawi� zasady swej wiary w kr�gu rodzinnym, po czym spyta�: �Kto spo�r�d was chce by� moim zwolennikiem?�, wszyscy milczeli; jedynie m�ody Ali, zachwycony wys�uchanym przed chwil� wyk�adem, zawo�a� zdecydowanie: �Ja chc� nim zosta� i nigdy ci� nie opuszcz�!� Mohammed nigdy o tym nie zapomnia�.
Ali by� dzielnym, zuchwa�ym wojownikiem i wielce si� przyczyni� do szybkiego rozprzestrzeniania si� islamu. Wszelako po �mierci Mohammeda, kt�ry nie pozostawi� ostatniej woli, zosta� pomini�ty i kalifem wybrano Abu Bekra, te�cia Proroka. W roku 634 zast�pi� go drugi te�� Proroka imieniem Omar, po kt�rym nast�pi� z kolei Osman, zi�� Mohammeda. Zasztyletowa� go w roku 656 syn Abu Bekra. Alego oskar�ono o pod�eganie do mordu, a kiedy zosta� wybrany przez swoich zwolennik�w na kalifa, wielu odm�wi�o mu z�o�enia ho�du. Przez cztery lata walczy� o kalifat i w roku 660 zgin�� z r�ki Abd er Rahmana. Ali pogrzebany zosta� w Kufie.
St�d bierze si� rozdarcie, dziel�ce mahometan na sunnit�w i szyit�w. Rozdarcie to odnosi si� nie tyle do islamskich zasad wiary, co raczej do sukcesji w kalifacie. Zwolennicy szyizmu twierdz�, �e nie Abu Bekr, Omar i Osman, lecz jedynie Ali mia� prawo by� pierwszym kalifem. Spory, jakie wybuch�y potem mi�dzy obu stronnictwami na temat w�a�ciwo�ci Boga, kismetu, wieczno�ci Koranu i przysz�ej zap�aty, nale�y uzna� za mniej istotne.
Ali pozostawi� dw�ch syn�w, Hasana i Husajna. Pierwszy zosta� wybrany kalifem przez szyit�w, podczas gdy zwolennicy Sunny obrali Muawij� I, za�o�yciela dynastii Omajjad�w. Muawija przeni�s� siedzib� swego rz�du do Damaszku, uczyni� kalifat urz�dem dziedzicznym i jeszcze za swego �ycia wymusi� uznanie w�asnego syna Jazida. Hasan nie zdo�a� pokona� Muawiji i w roku 670 zosta� otruty w Medynie. Jego brat Husajn sprzeciwi� si� uznaniu Jazida. Losy Jazida stanowi� jeden z najnieszcz�liwszych rozdzia��w w historii islamu.
Kalif Muawija rz�dzi� prowincjami siln� r�k�, za� jego namiestnicy wspomagali go w tym ze wszystkich si�. I tak na przyk�ad Sijad, namiestnik Basry, wyda� rozkaz, �e pod gro�b� kary �mierci nikomu nie wolno pokazywa� si� na ulicy po zachodzie s�o�ca. Wieczorem po og�oszeniu rozkazu schwytano ponad dwie�cie os�b znajduj�cych si� poza domem i bezzw�ocznie �ci�to im g�owy; nast�pnego dnia liczba by�a ju� znacznie mniejsza, a trzeciego wieczora po og�oszeniu rozkazu o oznaczonej porze ani jeden cz�owiek nie przebywa� poza domem. Najokrutniejszym ze wszystkich polityk�w Omajjad�w by� Had�ad�, namiestnik Kufy: jego krwawe panowanie kosztowa�o �ycie stu dwudziestu tysi�cy ludzi.
Za czas�w kalifa Jazida Husajn pozostawa� w Mekce, gdzie przyjmowa� pos�a�c�w wzywaj�cych go, aby przyby� do Kufy, jako �e tam zamierzaj� uzna� go kalifem. Us�ucha� tego wezwania � na swoj� zgub�!
W asy�cie zaledwie stu wiernych towarzyszy Husajn przyby� do Kufy, jednak�e miasto okupowali ju� jego przeciwnicy. Rozpocz�� pertraktacje, ale bez powodzenia. Sko�czy�a mu si� �ywno��, woda wysch�a w skwarze, zwierz�ta pada�y, a z zapadni�tych, gor�czkowo l�ni�cych oczu jego towarzyszy wyziera�a �mier�. Na pr�no Husajn wo�a� do Allacha i Proroka o pomoc i ocalenie: jego zag�ada by�a �zapisana w Ksi�dze�. Ubaid Allach, dow�dca wojsk Jazida, natar� na� pod Karbal�, dokona� rzezi w�r�d jego ludzi i kaza� go zabi�. Kiedy �o�nierze go znale�li, by� ju� bliski �mierci z braku wody, ale nie mieli dla� lito�ci, i na pr�no broni� si� ostatkiem si� uchodz�cego ze� �ycia. Nieszcz�nikowi obci�to g�ow�, po czym zatkni�to j� na w��czni� i triumfalnie obnoszono.
Sta�o si� to dziesi�tego muharrama i do dzisiaj ten dzie� jest dla szyit�w dniem �a�oby. W Hindostanie obnosi si� obraz g�owy Husajna na w��czni, jak to by�o po jego �mierci, a wykonan� ze szlachetnego metalu podkow� na�laduje bieg jego r�czego konia. Dziesi�tego muharrama okrzyk b�lu rozbrzmiewa od Borneo i Celebes przez Indie i Persj�, a� do zachodniej Azji, gdzie szyizm ma tylko rozproszonych zwolennik�w, po czym w Karbali odbywa si� przejmuj�ce widowisko: takich obraz�w najdzikszej rozpaczy pr�no by szuka� gdzie indziej. Biada sunnicie, biada giaurowi, kt�ry tego dnia chcia�by si� pokaza� w Karbali po�r�d wzburzonych do szale�stwa szyit�w! Zosta�by rozszarpany na strz�py!
Niech to historyczne wprowadzenie pos�u�y lepszemu zrozumieniu poni�szej opowie�ci.
Nad Zabem postanowili�my pojecha� wzd�u� rzeki a� do Kurd�w szirwa�skich, a potem sebaryjskich. Do siedzib sebaryjskich otrzymali�my listy polecaj�ce od beja z Gumri i melika z Lisan, a tam mieli�my nadziej� znale�� dalsze wsparcie. Szirwanici podj�li nas go�cinnie, natomiast u Sebaryjczyk�w spotkali�my si� z wrogim przyj�ciem, p�niej uda�o mi si� jednak zapewni� tak�e ich wsp�dzia�anie. Szcz�liwie dotarli�my do rzeki Akra, gdzie natkn�li�my si� na tak zawzi�t� wrogo�� ludno�ci g�rskiej, �e po wielu przykrych do�wiadczeniach musieli�my si� zwr�ci� na wsch�d. Przekroczyli�my Zab na p�noc od Gara Surgh, pozostawili�my po prawej stronie Pir Hasan i, jako �e w �adnym wypadku nie mogli�my ufa� tamtejszym Kurdom, byli�my na razie zmuszeni w dalszym ci�gu posuwa� si� na wsch�d, potem za� skr�ci� na po�udniowy zach�d, aby mi�dzy Dijal� i Ma�ym Zabem dotrze� do Tygrysu. Mieli�my nadziej�, �e Arabowie D�erboa przyjm� nas go�cinnie i wska�� nam bezpieczn� drog�, lecz ku naszemu ubolewaniu dowiedzieli�my si�, �e zawi�zali sojusz z Obejdami i plemieniem Beni Lam, aby da� odczu� groty swych w��czni wszystkim plemionom pomi�dzy Tygrysem i Tartarem. Wprawdzie Szammarowie byli zaprzyja�nieni z jedn� firk�* Obejd�w, kt�rej szejkiem by� Ezla el Mahem, ale ten cz�owiek m�g� zmieni� swoje przekonania, co si� za� tyczy innych afrak*, to Mohammed Emin wiedzia�, �e by�y wrogo usposobione do Haddedihn�w. W tych okoliczno�ciach najbardziej wskazane by�o pozosta� na razie w g�rach na lewym brzegu Ma�ego Zabu, potem za� zdecydowa�, co dalej. Uwolnili�my Amada el Ghandura i szcz�liwie dowie�li�my go a� do tego miejsca, woleli�my zatem wybra� okr�n� drog�, ni� zn�w narazi� si� na nowe niebezpiecze�stwa.
W ten spos�b po d�u�szym czasie oraz licznych wysi�kach i wyrzeczeniach dotarli�my szcz�liwie do p�nocnej cz�ci g�r Zagros.
By� wiecz�r i obozowali�my na skraju lasu czinarowego*. Nad nami rozci�ga�o si� niebo o takiej czysto�ci, jak� mo�na obserwowa� jedynie w tych okolicach. Znajdowali�my si� w pobli�u perskiej granicy, a powietrze Persji s�ynie z przejrzysto�ci. �wiat�o gwiazd by�o tak silne, �e wyra�nie widzia�em wskaz�wki mojego zegarka kieszonkowego, cho� na niebie nie by�o ksi�yca. Ca�kiem dobrze m�g�bym czyta� nawet drobne pismo. Ukaza�y si� tak�e te gwiazdy, kt�re zazwyczaj mo�na dostrzec jedynie przez lunet�. Si�dm� gwiazd� Plejad mo�na by�o rozpozna� bez szczeg�lnego wyt�enia wzroku. Jasno�� takiego rozgwie�d�onego nieba pozostawia w duszy g��bokie wra�enie, poj��em zatem, dlaczego Persja jest ojczyzn� astrologii, tej mimowolnie zrodzonej matki szlachetnej c�ry, kt�ra zaznajamia nas ze �wietlistymi �wiatami.
Wzi�wszy pod uwag� nasze po�o�enie, woleli�my zanocowa� pod go�ym niebem. W ci�gu dnia kupili�my u pewnego pasterza jagni� i teraz rozpalili�my ognisko, aby je upiec od razu w sk�rze, kiedy�my ju� zwierz� wypatroszyli i ogolili no�em.
Konie pas�y si� w pobli�u. W ostatnim czasie zmuszane by�y do niezwyk�ego wysi�ku i nale�a�oby im zapewni� kilkudniowy odpoczynek, na co jednak niestety nie mog�em pozwoli�. My sami, z jednym wyj�tkiem, czuli�my si� dobrze. Tym wyj�tkiem by� Anglik, kt�ry mia� powa�ne zmartwienie.
Lindsay zapad� mianowicie kilka dni wcze�niej na gor�czk�, kt�ra utrzymywa�a si� oko�o dwudziestu czterech godzin. Potem ust�pi�a, ale w�wczas pojawi� si� u niego �w okropny dar Wschodu, kt�ry Rzymianin nazywa febris aleppensis, W�och mal d�Aleppo, Francuz bouton d�Haleb. Ten �guz z Aleppo�, kt�ry nawiedza nie tylko ludzi, lecz tak�e niekt�re zwierz�ta, na przyk�ad psy i koty, zawsze poprzedzany jest kr�tkotrwa�� gor�czk�, po czym na twarzy, piersi lub na ramionach i nogach powstaje wielki wrz�d, kt�ry utrzymuje si� prawie przez ca�y rok, wydzielaj�c wilgotn� substancj�, a kiedy ust�puje, pozostawia g��bok�, nigdy nie znikaj�c� blizn�. Nazwa tej choroby jest zreszt� nietrafna, gdy� choroba ta wyst�puje nie tylko w Aleppo, lecz r�wnie� w okolicach Antiochii, Mosulu, Diarbekru, Bagdadu i w kilku miejscach Persji.
Cz�stokro� widywa�em ten oszpecaj�cy wrz�d, ale nigdy jeszcze tak niezwyk�ej wielko�ci, jak u naszego poczciwego Lindsaya. Nie dosy�, �e obrzmienie l�ni�o najciemniejsz� czerwieni�, to na dobitk� by�o jeszcze tak bezwstydne, �e wybra�o sobie na siedzib� akurat nos � ten biedny nos, kt�ry i tak ju� by� niezwyk�ej wielko�ci. Nasz Anglik wcale nie znosi� tej dolegliwo�ci z pokor�, jaka powinna obowi�zywa� d�entelmena i przedstawiciela very great and excellent nation, tylko okazywa� z�o�� i zniecierpliwienie, kt�rych wybuchy cz�sto wywo�ywa�y ukryt� uciech� s�uchaczy.
R�wnie� teraz Lindsay siedzia� przy ognisku, obiema r�kami obmacuj�c bezwstydn� krost�.
��Sir � powiedzia� do mnie. � Prosz� popatrze�!
��Na co?
��Hm! G�upie pytanie! Na moj� twarz oczywi�cie! Yes! Zn�w ur�s�?
��Kto? Co?
��Zounds! Ten wrz�d! Du�o ur�s�?
��Bardzo! Wygl�da ju� jak og�rek.
��The devil! Okropne! Przera�aj�ce! Yes!
��Mo�e z czasem zmieni si� w fowlingbull, sir Dawidzie!
��Mam pana spoliczkowa�, sir? Jestem do dyspozycji! Chcia�bym, �eby i pan mia� to n�dzne sWelling* na swoim nosie!
��Boli?
��Nie.
��Niech wi�c si� pan cieszy!
��Cieszy� si�? Jak mog� si� cieszy�, je�li ludzie my�l�, �e m�j nos przyszed� na �wiat od razu z w�asn� snuff�box*! Jak d�ugo b�d� to mia�?
��Mniej wi�cej rok, sir Dawidzie!
Lindsay zrobi� takie oczy, �e ze strachu niemal si� cofn��em, zw�aszcza �e przera�enie rozwar�o mu usta tak szeroko, i� m�g�by si� w nich bez trudu zmie�ci� jego nieszcz�sny nos razem z przynale�n� snuff�box.
��Rok? Ca�y rok? Dwana�cie miesi�cy?
��Mniej wi�cej.
��Och! Ach! Horrible! Straszne, przera�aj�ce! Nie ma na to �adnego �rodka? Plaster? Ma��? Papka? Wyci�cie?
��Zupe�nie nic.
��Ale na ka�d� chorob� jest przecie� lekarstwo!
��Na t� nie ma, sir Dawidzie! Wrz�d w najmniejszym stopniu nie jest gro�ny, ale je�li go rozdrapa� albo rozci��, to mo�e by� �le.
��Hm! A kiedy ju� go nie b�dzie? Czy co� jeszcze zostaje?
��Bywa r�nie. Im wi�kszy wrz�d, tym wi�ksza pozostaje dziura.
��Lack�a�day! Wielkie nieba! Dziura?
��Niestety!
��O, biada! Okropny kraj! N�dzne okolice! Wr�c� do old England! Well!
��Niech si� pan nie spieszy, sir Dawidzie!
��Dlaczego?
��Co by na to powiedziano w starej Anglii, �e sir Dawid pozwala, aby jego nos wyprawia� takie figle?
��Hm! Ma pan racj�, sir! Ulicznicy by za mn� biegali. Pozostan� wi�c tutaj i�
��Sihdi! � przerwa� mu Halef. � Nie ogl�daj si� za siebie! Siedzia�em zwr�cony plecami do skraju lasu i natychmiast pomy�la�em, �e ma�y Had�i na pewno zauwa�y� tam co� podejrzanego.
��Co widzisz? � spyta�em go cicho.
��Par� oczu. Zaraz za tob� stoj� dwa drzewa czinar, a mi�dzy nimi krzew. Tam ukry� si� cz�owiek, kt�rego oczy zobaczy�em.
��Widzisz je jeszcze?
��Zaczekaj!
Halef dyskretnie obserwowa� krzew, ja za� upomnia�em pozosta�ych, aby zachowywali si� tak swobodnie, jak do tej pory.
Wsta�em i zacz��em udawa�, �e na skraju lasu mam zamiar poszuka� chrustu na ognisko. Znacznie si� przy tym oddali�em od obozu. Potem wszed�em w g��b lasu i pod os�on� drzew podkrad�em si� z powrotem. Nie min�o pi�� minut, a znalaz�em si� za dwoma czinarami i mia�em okazj� podziwia� bystry wzrok Halefa. Pomi�dzy drzewami kuca�a za krzewem ludzka posta�, obserwuj�ca nasze zachowanie przy ognisku.
Czego ten cz�owiek tu szuka�? Przebywali�my w okolicy, gdzie w promieniu wielu mil nie by�o �adnej wioski. Dooko�a znajdowa�y si� natomiast r�ne plemiona kurdyjskie, kt�re si� wzajemnie zwalcza�y, i mog�o si� te� niekiedy zdarzy�, �e jaka� grupa pasterzy z Persji przekroczy granic�, by dokona� grabie�y. Do tego dochodzili rozmaici w��cz�dzy, niedobitki zg�adzonych plemion, kt�re szuka�y okazji, by przy��czy� si� do innych.
Nie mog�em ryzykowa�, zbli�y�em si� zatem cicho do m�czyzny i jednym ruchem z�apa�em go za gard�o. Przestraszy� si� tak bardzo, �e ca�y zesztywnia�, kiedy d�wign��em go w g�r� i ponios�em do ogniska. Tam go po�o�y�em na ziemi i wyci�gn��em sztylet.
��Nie ruszaj si�, bo zginiesz! � zagrozi�em.
W sercu wcale nie czu�em takiej zawzi�to�ci, ale nieznajomy potraktowa� moj� gro�b� powa�nie i b�agalnie z�o�y� r�ce.
���aski, panie!
��To b�dzie zale�a�o od ciebie. Je�li mnie ok�amiesz, b�dziesz zgubiony. Kim jeste�?
��Jestem Turkmenem z plemienia Bejat�w.
Turkmen? Tutaj? S�dz�c po jego ubiorze, m�g� m�wi� prawd�. Wiedzia�em r�wnie�, �e Turkmeni mieszkali wcze�niej pomi�dzy Tygrysem a persk� granic�, w dodatku rzeczywi�cie by�o to plemi� Bejat�w. Pustynia Luryjska by�a widowni� ich najazd�w. Kiedy Nadir szach wdar� si� do ejaletu* bagdadzkiego, poci�gn�� za sob� Bejat�w do Chorasanu. Ze wzgl�du na charakter i po�o�enie tej prowincji nazwa� j� �mieczem Persji� i stara� si� zaludni� j� dzielnymi, walecznymi mieszka�cami.
��Bejat? � spyta�em. � K�amiesz!
��Prawd� rzek�em, panie.
��Bejatowie nie mieszkaj� tutaj, tylko w odleg�ym Chorasanie.
��Masz racj�, ale pewnego razu musieli opu�ci� te okolice, kilku jednak pozosta�o, a ich potomkowie tak si� rozmno�yli, �e teraz licz� tysi�c wojownik�w. Latem przebywamy w okolicach ruin Kizil�Charaba i pod Kuru Czajem.
Przysz�o mi do g�owy, �e ju� o tym s�ysza�em.
��Teraz jeste�cie tu w pobli�u?
��Tak, panie.
��Ile macie namiot�w?
��Nie mamy namiot�w.
To musia�o zwr�ci� moj� uwag�. Je�li jakie� plemi� koczownicze opuszcza sw�j ob�z, nie zabieraj�c namiot�w, to fakt ten zazwyczaj wskazuje na wypraw� wojenno��upiesk�. Pyta�em wi�c dalej:
��Ilu jest w�r�d was m�czyzn?
��Dwustu!
��A kobiet?
��Nie ma ich z nami.
��Gdzie jest wasze obozowisko?
��Niedaleko st�d. Wystarczy obej�� ten las, a ju� b�dziesz u nas.
��Zauwa�yli�cie zatem nasze ognisko?
��Zobaczyli�my ogie�, i chan wys�a� mnie, abym si� dowiedzia�, jacy ludzie tu si� znajduj�.
��Dok�d zmierzacie?
��Idziemy na po�udniowy wsch�d.
��Jaka miejscowo�� jest waszym celem?
��Okolice Sinny.
��To przecie� Persja!
��Tak. Nasi przyjaciele urz�dzaj� tam wielkie �wi�to, na kt�re jeste�my zaproszeni.
To by�o dziwne. Ci Bejatowie mieli swoj� siedzib� pod Kuru Czajem i wok� ruin Kizil�Charaby, a zatem w pobli�u Kifri. Ale to miasto po�o�one by�o daleko na po�udniowy zach�d od naszego dzisiejszego obozowiska, gdy tymczasem Sinna le�a�a nieco bli�ej nas w kierunku po�udniowego wschodu. Dlaczego Bejatowie nie poszli prost� drog� z Kifri do Sinny? Dlaczego tak bezsensownie nad�o�yli drogi?
��Co robicie tu w g�rach? � spyta�em wi�c. � Dlaczego ponad dwukrotnie wyd�u�yli�cie wasz� drog�?
��Poniewa� musieliby�my przej�� przez terytorium paszy z Sulejmanije, a on jest naszym wrogiem.
��Ale tutaj r�wnie� przebywacie na jego terytorium!
��Tu w g�rach pasza nas nie szuka. Wie, �e wyruszyli�my, i s�dzi, �e znajdujemy si� na po�udnie od jego stolicy.
Brzmia�o to nieprawdopodobnie, i tak naprawd� nadal nie ufa�em temu cz�owiekowi. Powiedzia�em sobie jednak, �e obecno�� Bejat�w mo�e nam wyj�� tylko na dobre. Pod ich os�on� mogli�my bezpiecznie dotrze� do Sinny, dalej za� nie musieli�my si� ju� obawia� �adnego niebezpiecze�stwa. Turkmen uprzedzi� moje pytanie w tym wzgl�dzie:
��Panie, pu�cisz mnie wolno? Nic z�ego wam nie uczyni�em!
��Uczyni�e� tylko to, co ci rozkazano, jeste� zatem wolny.
Odetchn�� z ulg�.
��Dzi�kuj� ci, panie! W kt�r� stron� zwr�cone s� �by waszych koni?
��Na po�udnie.
��Posuwacie si� od p�nocy?
��Tak. Idziemy z kraju Berwar�w i Chaldan�w.
��Jeste�cie wi�c dzielnymi i odwa�nymi m�ami. Do jakiego nale�ycie plemienia?
��Ten cz�owiek i ja jeste�my emirami z Frankistanu, a reszta to nasi przyjaciele.
��Z Frankistanu! Panie, czy chcecie si� do nas przy��czy�?
��Czy tw�j chan otworzy przede mn� sw� d�o�?
��Uczyni to. Wiemy, �e Frankowie to wielcy wojownicy. Mam p�j�� i powiedzie� mu o was?
��Id� i spytaj go, czy nas przyjmie!
Wsta� i oddali� si� spiesznym krokiem. Inni zgodzili si� z moj� decyzj�, zw�aszcza Mohammed Emin ucieszy� si� na to spotkanie.
��Efendi � powiedzia� � cz�sto s�ysza�em o Bejatach. �yj� w wiecznej wa�ni z D�erboami, Obejdami i plemieniem Beni Lama, b�d� wi�c dla nas przydatni. Ale nie powiemy im, �e jeste�my Haddedihnami. Lepiej, �eby Bejatowie o tym nie wiedzieli.
��Poza tym tak czy inaczej musimy by� ostro�ni, gdy� nie wiemy jeszcze, czy chan przyjmie nas przyja�nie. Sprowad�cie konie i przyszykujcie bro�, aby�my na wszelki wypadek byli przygotowani!
Wydawa�o si�, �e w naszej sprawie Bejatowie odbyli niezwykle d�ug� narad�, gdy� zanim dali znak �ycia, zd��yli�my upiec i zje�� nasze jagni�. Turkmen, kt�ry by� u nas przedtem, zjawi� si� z trzema towarzyszami.
��Panie � rzek� � przysy�a mnie chan. Przyb�d�cie do nas, a zostaniecie serdecznie powitani.
��Id�cie tedy przodem i prowad�cie!
Dosiad�szy koni pojechali�my za nimi, trzymaj�c w r�kach strzelby. Min�wszy skraj lasu, nie ujrzeli�my ani �ladu obozu. Wszelako po przejechaniu pasa krzew�w dotarli�my do otoczonego krzakami miejsca, gdzie pali�o si� pot�ne ognisko. Ob�z zosta� przemy�lnie usytuowany, gdy� z zewn�trz nie�atwo by�o go odkry�.
Dooko�a roz�o�y�o si� w trawie dwie�cie ciemnych postaci, a w pewnym oddaleniu od migocz�cego p�omienia siedzia� chan, kt�ry podni�s� si� wolno na nasz widok. Podjechawszy do�, zeskoczyli�my z koni.
��Pok�j z tob�! � pozdrowi�em go.
��Bende�i szuma�em � jestem waszym s�ug�! � odpar� z uk�onem.
Powiedzia� to po persku. Mo�e chcia� przez to dowie��, �e naprawd� jest Bejatem, kt�rego plemienia g��wnego nale�a�o szuka� w Chorasanie. Pers�w nazywaj� Francuzami Wschodu. Ich j�zyk jest gi�tki i d�wi�czny, dlatego te� sta� si� j�zykiem dworskim wi�kszo�ci azjatyckich ksi���t. Ale uprzejmy, przymilny i cz�sto pochlebczy charakter Pers�w nigdy nie sprawia� na mnie korzystnego wra�enia; zawsze wola�em prost�, surow� szczero�� Arab�w.
R�wnie� reszta Bejat�w zerwa�a si� na nogi, wyci�gaj�c us�u�nie r�ce, �eby zaw�adn�� naszymi ko�mi. Ale nie maj�c jeszcze poj�cia, czy ich zamiary s� przyjazne, czy te� podst�pne, mocno trzymali�my wodze.
��Oddaj moim ludziom konie! Zajm� si� nimi � rzek� chan. Chcia�em uzyska� pewno��. Spyta�em wi�c, tym razem tak�e po persku:
��Aja itminan mi�dehi � zapewniasz mi bezpiecze�stwo?
Pok�oni� si� przytakuj�co i uni�s� d�o�.
��Sseugend mi�chorem � przysi�gam! Usi�d�cie przy mnie i porozmawiajmy!
Bejatowie wzi�li konie. Tylko Rih pozosta� w r�kach Halefa, kt�ry doskonale wiedzia�, co by�o dla mnie najwa�niejsze. Opr�cz niego wszyscy usiedli�my przy chanie. P�omie� �wieci� jasno, tak i� mogli�my si� sobie dok�adnie przyjrze�. Bejat by� cz�owiekiem w �rednim wieku, wygl�d mia� wojowniczy. Rysy twarzy budzi�y zaufanie, za� pe�ne szacunku oddalenie, w jakim pozostawali jego poddani, pozwala� si� domy�la� wynios�ego charakteru ich wodza.
��Znasz moje imi�? � spyta�.
��Nie, o chanie � odpar�em.
��Jestem Heider Mirlam*, bratanek s�awnego Hasana Kerkusza beja. S�ysza�e� o nim?
��Tak. Mieszka� w pobli�u wioski D�enijah, le��cej przy drodze pocztowej z Bagdadu do Tauku. By� dzielnym wojownikiem, ale mi�owa� pok�j, za� ka�dy opuszczony znajdowa� u niego niezawodn� opiek�.
Bejat powiedzia� mi swoje imi� i teraz uprzejmo�� nakazywa�a wymieni� nasze. Ci�gn��em przeto:
��Tw�j zwiadowca pewnie ci ju� powiedzia�, �e jestem Frankiem. Zw� mnie Kara ben Nemsi�
Mimo wpojonej mu umiej�tno�ci pow�ci�gania emocji, Heider Mirlam nie zdo�a� st�umi� okrzyku zdumienia:
��Eja�och! Kara ben Nemsi! Zatem ten drugi m�� z czerwonym nosem to bej z Inglistanu, kt�ry chce wykopywa� kamienie i pisma?
��Czy� ju� o nas s�ysza�?
��Tak, efendi; wymieni�e� mi tylko swoje imi�, ale znam was prawie wszystkich. Ten ma�y cz�owiek, trzymaj�cy twego konia, to Had�i Halef Omar, kt�rego l�ka si� tylu wielkich tego �wiata?
��Zgad�e�.
��A kim s� tamci dwaj?
��To moi przyjaciele, kt�rzy sk�adaj� swoje imiona w Koranie*. Kto ci o nas opowiedzia�?
��W�dz plemienia Abu Hammed. Kiedy spotkali�my si� pod Kifri, opowiedzia� mi, �e z twojej winy jego plemi� musi p�aci� danin�. B�d� ostro�ny, efendi! Je�li wpadniesz w r�ce tych ludzi, to ci� zabij�.
��By�em ju� w r�kach tych ludzi, ale mnie nie zabili. Nie potrafili mnie utrzyma� w niewoli.
��S�ysza�em o tym. Zabi�e� lwa, sam i w ciemno�ci, po czym odjecha�e�, uwo��c jego sk�r�. Czy my�lisz, �e i ja nie potrafi�bym ci� zatrzyma�, gdyby� by� moim je�cem?
Zabrzmia�o to podejrzanie, ale odpar�em spokojnie:
��Nie potrafi�by� mnie zatrzyma�, poza tym nie wiem, w jaki spos�b mia�by� mnie wzi�� do niewoli.
��Efendi, nas jest dwustu, a was tylko pi�ciu!
��Nie zapominaj, chanie, �e w�r�d tych pi�ciu jest dw�ch Frank�w i �e ci dwaj warci s� tyle, co dwustu Bejat�w!
��Dumna jest twoja mowa!
��A twoje pytanie niego�cinne! Czy mam zw�tpi� w prawdy twoich s��w, Heiderze Mirlamie?
��Jeste�cie moimi go��mi, cho� nie znam imion tamtych dw�ch m��w, i b�dziecie ze mn� dzieli� chleb i mi�so.
Taktowny u�miech okala� jego wargi, spojrzenie za�, kt�re rzuci� na Haddedihn�w, powiedzia�o mi wystarczaj�co du�o. Z powodu wspania�ej, �nie�nobia�ej brody Mohammeda Emina mo�na by�o rozpozna� w�r�d tysi�cy innych ludzi.
Na skinienie chana przyniesiono kilka czworok�tnych kawa�k�w sk�ry. Na nich podano nam chleb, mi�so i daktyle, a kiedy�my ju� nieco podjedli, otrzymali�my tyto� do naszych fajek, za� chan w�asnor�cznie poda� nam ogie�.
Teraz mogli�my si� uwa�a� za jego go�ci, da�em wi�c znak Halefowi, �eby odprowadzi� Riha do pozosta�ych koni. Uczyniwszy to, Halef r�wnie� zasiad� przy nas.
��Jaki jest cel waszej w�dr�wki? � spyta� Heider Mirlam.
��Jedziemy do Bagdadu � odpar�em ostro�nie.
��My zmierzamy do Sinny � o�wiadczy� chan. � Chcecie jecha� z nami?
��Zgodzisz si� na to?
��B�d� si� cieszy�, maj�c was przy sobie. Podaj mi r�k�, o Karo ben Nemsi! Moi bracia niech b�d� twoimi bra�mi, a moi wrogowie twoimi wrogami!
Heider Mirlam poda� mi d�o�, wi�c j� u�cisn��em. Podobnie post�pi� z innymi, kt�rzy razem ze mn� cieszyli si� serdecznie, �e znale�li w nim przyjaciela i obro�c�.
��Jakie plemiona spotyka si� st�d do Sinny? � spyta�em w ko�cu.
��Tu jest wolny kraj, gdzie raz to, raz inne plemi� wypasa swoje stada. Kto jest silniejszy, ten zostaje.
��Do jakiego plemienia jeste�cie zaproszeni?
��Do D�iaf�w.
��Ciesz si� zatem, �e masz takich przyjaci�; D�iafowie to naipot�niejsze plemi� w ca�ym kraju! L�kaj� si� go Izmailici, Cengenehowie, Kelogawani, Kelhurowie, a nawet Szenkowie.
��Efendi, czy� ty ju� kiedy� tutaj by�? � zdumia� si� chan.
��Nie zapominaj, �e jestem Frankiem.
��Tak, Frankowie wiedz� wszystko, nawet to, czego nie widzieli. Czy� s�ysza� r�wnie� o plemieniu Bebb�w?
��Tak. To najbogatsze plemi�, jak kraj d�ugi i szeroki, maj� wioski i namioty w okolicy Sulejmanije.
��Dobrze� jest poinformowany. Masz w�r�d nich przyjaci� albo wrog�w?
��Ani jedno, ani drugie. Nigdy jeszcze nie spotka�em �adnego Bebba.
��Mo�e ich poznacie, cho� my raczej wolimy ich unika�.
��Znasz drog� do Sinny?
��Tak.
��Jak d�ugo trzeba tam jecha�?
��Maj�c dobrego konia, m�na dotrze� w trzy dni.
��A jak daleko jest do Sulejmanije?
��Mo�esz tam by� ju� w dwa dni.
��O jakiej porze jutro wyruszacie?
��Skoro �wit. Chcia�by� si� uda� na spoczynek?
��To zale�y od ciebie.
��Wola go�cia jest w obozie prawem, wy za� jeste�cie zm�czeni, bo� ju� od�o�y� fajk�. R�wnie� amazdarowi* zamykaj� si� oczy. Powinni�cie odpocz��.
��Bejat chosz�edab hastend � Bejatowie maj� go�cinne zwyczaje. Pozw�l, �e roz�o�ymy derki.
��Uczy�cie to, chodah chab bedahed � niech B�g wam ze�le sen!
Na skinienie Heidera Mirlama przyniesiono mu dywany, z kt�rych przygotowa� sobie legowisko. Moi towarzysze roz�o�yli si� najwygodniej, jak to by�o mo�liwe; ja natomiast przed�u�y�em uzd� mojego konia lassem, kt�rego koniec obwi�za�em sobie wok� przegubu r�ki, po czym u�o�y�em si� poza obozowiskiem. W ten spos�b m�j Rih m�g� si� pa��, ja za� by�em pewny, �e nic mu si� nie stanie, zw�aszcza �e u mego boku czuwa� Dojan.
Trwa�o to dobr� chwil�.
Nie zamkn��em jeszcze oczu, kiedy kto� si� do mnie zbli�y�. By� to Anglik, kt�ry z�o�y� obok mnie swoje derki.
��Pi�kna przyja�� � mrukn��. � Siedz� tam, nie rozumiej�c s�owa. My�l�, �e kto� powinien mi to wyja�ni�! Ale pan daje nog�! Hm! Pi�kne dzi�ki!
��Prosz� wybaczy�, sir Dawidzie! Naprawd� o panu zapomnia�em!
��O mnie! Czy pan jest �lepy, czy ja nie do�� du�y?
��C�, rzuca si� pan w oczy, zw�aszcza od kiedy ma pan t� latarni� morsk� na nosie. C� zatem chcia�by pan wiedzie�?
��Wszystko! A z t� latarni� prosz� da� sobie spok�j, sir! O czym rozmawiali�cie z tym szejkiem albo chanem?
Wyja�ni�em mu.
��Well, to korzystne. Prawda?
��Tak. Trzy dni bezpiecze�stwa albo trzy dni zagro�enia to r�nica.
��Powiedzia� pan zatem: do Bagdadu? Czy naprawd� taki ma pan zamiar, mister Kara?
��Bardzo bym chcia�, �eby tak by�o, ale to niemo�liwe.
��Dlaczego? � mrukn�� Lindsay.
��Musimy wr�ci� do Haddedihn�w, bo tam nadal s� pa�scy s�u��cy, a poza tym trudno mi si� rozsta� z Halefem. Nie opuszcz� go przynajmniej dop�ty, dop�ki nie b�d� mia� pewno�ci, �e zdrowy i bezpieczny znajdzie si� u boku swej m�odej ma��onki.
��S�usznie! Yes! Dzielny cz�owiek! Wart tysi�c funt�w! Well! Nawiasem m�wi�c, sam ch�tnie bym tam wr�ci�.
��Po co?
��Z powodu fowlingbulls.
��Och, zabytki mo�na znale�� r�wnie� w pobli�u Bagdadu, na przyk�ad w ruinach Hille. Tam wznosi� si� Babilon, a ruiny rozci�gaj� si� w promieniu wielu mil, chocia� Babilon nie by� tak wielki jak Niniwa.
��Och! Ach! Jed�my tam! Do Hille! Co?
��Na razie trudno jeszcze co� powiedzie�. Przede wszystkim najpierw musimy szcz�liwie dotrze� do Tygrysu. Potem zobaczymy, co dalej.
��Pi�knie! Ale pojedziemy tam! Yes! Well! Good night! Lindsay nawet nie przypuszcza�, �e znajdziemy si� w tych okolicach szybciej i w zupe�nie innych okoliczno�ciach, ni� my�la�. Owin�� si� derk� i wkr�tce rozleg�o si� g�o�ne chrapanie. I ja zasn��em, spostrzeg�szy jednak przedtem, �e czterech Bejat�w dosiad�o koni i odjecha�o.
�wita�o, kiedy si� obudzi�em, a ten i �w z Turkmen�w krz�ta� si� wok� koni. Halef, kt�ry te� ju� nie spa�, poprzedniego wieczora r�wnie� zauwa�y� czterech odje�d�aj�cych m�czyzn i teraz mi o tym powiedzia�. Po czym spyta�:
��Sihdi, dlaczego Bejatowie wysy�aj� pos�a�c�w, je�li maj� wobec nas uczciwe zamiary?
��Nie s�dz�, �eby tych czterech odjecha�o z naszego powodu. Byli�my ju� w r�kach chana, gdyby wi�c �ywi� niecne zamiary, m�g�by je zrealizowa�. Nie martw si�, Halefie!
Je�d�cy wys�ani zostali prawdopodobnie jako zwiadowcy ze wzgl�du na niebezpieczny teren, i okaza�o si�, �e moje przypuszczenia by�y s�uszne, o czym dowiedzia�em si� z odpowiedzi Heidera Mirlama na moje pytania.
Po skromnym �niadaniu, z�o�onym jedynie z kilku daktyli, ruszyli�my w drog�. Chan podzieli� swoich ludzi na pojedyncze oddzia�y, kt�re posuwa�y si� jeden za drugim w odst�pach pi�tnastu minut. By� to m�dry, ostro�ny cz�owiek, dbaj�cy o swoich ludzi najlepiej jak m�g�.
Do po�udnia jechali�my bez wytchnienia. Kiedy s�o�ce sta�o w zenicie, urz�dzili�my popas, aby da� odpocz�� naszym koniom. Podczas jazdy nie natkn�li�my si� na �adnego cz�owieka, a w pewnych miejscach, na drzewach, krzewach lub na ziemi znale�li�my znaki czterech poprzedzaj�cych nas je�d�c�w, wskazuj�cych nam w ten spos�b kierunek, kt�rego mieli�my si� trzyma�.
Kierunek ten stanowi� dla mnie zagadk�. Patrz�c od strony wczorajszego miejsca odpoczynku, Sinna po�o�ona by�a na po�udniowym wschodzie, ale zamiast kierowa� si� na po�udniowy wsch�d, jechali�my prawie dok�adnie na po�udnie.
��Mia�e� zamiar jecha� do D�iaf�w? � przypomnia�em wi�c teraz chanowi.
��Tak.
��To w�drowne plemi� obozuje teraz w okolicach Sinny?
��Tak.
��Ale je�li nadal b�dziemy jecha� w tym kierunku, to nigdy nie dotrzemy do Sinny, tylko do Nwizgieh albo zgo�a do Bane.
��Chcesz podr�owa� bezpiecznie, efendi?
��Rozumie si�!
��My tak�e. W�a�nie z tego powodu jest wskazane, �eby�my omijali wrogie plemiona. Jeszcze do dzisiejszego wieczora musimy jecha� forsownie, a potem mo�emy odpocz��; jutro bowiem b�dziemy musieli zaczeka�, a� droga na wsch�d b�dzie wolna.
Nie ca�kiem mog�em zrozumie� to wyja�nienie, lecz nie umia�em odeprze� podanych przez Heidera Mirlama powod�w, nie odpowiedzia�em zatem.
Po dw�ch godzinach odpoczynku zn�w ruszyli�my w drog�. Rzeczywi�cie jechali�my bardzo forsownie, zauwa�y�em te�, �e trasa cz�sto bieg�a zygzakiem. Musia�o by� zatem wiele punkt�w, od kt�rych czterej zwiadowcy chcieli nas trzyma� z daleka.
Pod wiecz�r musieli�my przejecha� przez zag��bienie terenu podobne do w�wozu. Znajdowa�em si� u boku chana, prowadz�cego najbardziej wysuni�t� grup�. Prawie mieli�my to miejsce ju� za sob�, kiedy natkn�li�my si� naje�d�ca, kt�rego zdumiona twarz zdradza�a, i� nie pomy�la�, �e tutaj mo�e spotka� obcych. Ustawi� konia bokiem, opu�ci� dzid� i pozdrowi�:
��Es�selam �aleikum!
��We �aleikum es selam! � odpowiedzia� chan. � Dok�d wiedzie droga?
��Do lasu. Chc� upolowa� sarn�.
��Do jakiego nale�ysz plemienia?
��Jestem Bebbem.
��Mieszkasz tutaj, czy w�drujesz?
��Osiedlamy si� na czas zimy, latem wyprowadzamy nasze stada na pastwiska.
��Gdzie mieszkasz zim�?
��W Nwizgieh. Mo�esz tam dotrze� w ci�gu godziny. Moi towarzysze ch�tnie was podejm�.
��Ilu was jest?
��Czterdziestu, a przy innych stadach jeszcze wi�cej.
��Oddaj mi dzid� i strzelb�!
��Dlaczego? � spyta� zdumiony m�czyzna.
��I tw�j n�. Jeste� moim je�cem!
��Maszallah!
To s�owo by�o okrzykiem przera�enia. Natychmiast jednak w surowych rysach obcego pojawi� si� wyraz �mia�o�ci. Poderwa� konia do g�ry, zawr�ci� gwa�townie i ruszy� z kopyta.
��Z�apcie mnie! � us�yszeli�my jeszcze okrzyk szybko oddalaj�cego si� Bebba.
Chan wzi�� do r�ki strzelb� i wymierzy� do uciekaj�cego. Ledwie zd��y�em odepchn�� luf�, kiedy hukn�� wystrza�. Chan podni�s� na mnie zaci�ni�t� pi��, lecz natychmiast si� zreflektowa�.
��Chijanetgar*! Co czynisz? � zawo�a� gniewnie.
��Nie jestem zdrajc� � odpar�em spokojnie. � Nie chc� tylko, �eby� mia� na sumieniu krwaw� zbrodni�.
��Ale trzeba by�o zabi� tego Bebba! Je�li nam si� wymknie, zap�acimy za to.
��Darujesz mu �ycie, je�li ci go sprowadz�?
��Tak. Ale nie schwytasz tego cz�owieka.
��Poczekaj!
Ruszy�em za zbiegiem. Znikn�� ju� z pola widzenia; ale kiedy zostawi�em za sob� w�w�z, ujrza�em go. Przede mn� rozci�ga�a si� poro�ni�ta bia�ymi krokusami i dzikimi go�dzikami r�wnina, za kt�r� widoczna by�a ciemna linia lasu. Gdybym pozwoli� Bebbowi dotrze� do lasu, by�by ju� dla mnie stracony.
��Rih! � zawo�a�em, k�ad�c r�k� mi�dzy uszami mojego karego. Dzielne zwierz� od dawna nie by�o w pe�ni si�, lecz na ten znak pofrun�o nad ziemi� jak po wielotygodniowym odpoczynku. W dwie minuty zbli�y�em si� do Bebba na dwadzie�cia d�ugo�ci konia.
��St�j! � zawo�a�em.
Odwa�ny by� z niego cz�owiek. Zamiast dalej ucieka� albo zatrzyma� si�, zawr�ci� konia na tylnych kopytach i ruszy� w moj� stron�. Za chwil� musieli�my si� zderzy�. Widzia�em, �e unosi dzid�, si�gn��em wi�c po sztucer. Wtedy on skierowa� konia lekko w bok. �mign�li�my obok siebie w szalonym p�dzie. Ostrze jego w��czni skierowane by�o prosto w moj� pier�; chwyci�em j� i natychmiast zawr�ci�em mojego wierzchowca. Bebb wybra� inny kierunek i usi�owa� uciec. Jego ko� nazbyt by� cenny, abym mia� go zastrzeli�. Wzi��em lasso, kt�re mia�em przy biodrze, jeden koniec umocowa�em przy ��ku, po czym mocny jak drut rzemie� zwin��em w p�tle. Bebb obejrza� si� za siebie i zobaczy�, �e si� do niego zbli�am. Prawdopodobnie nigdy nie s�ysza� o czym� takim jak lasso, nie wiedzia� r�wnie�, jak mo�na si� przed t� broni� uchroni�. Do w��czni zdawa� si� ju� nie mie� zaufania, si�gn�� bowiem po sw�j karabin, kt�rego kuli nie mo�na by�o zatrzyma�. Zmierzy�em odleg�o�� na oko, a kiedy Bebb uni�s� luf�, rzemie� �wisn�� w powietrzu. Ledwie ustawi�em mojego konia bokiem, kiedy poczu�em szarpni�cie; rozleg� si� krzyk, zatrzyma�em si� � Bebb le�a� na ziemi ze skr�powanymi r�kami. W chwil� p�niej by�em ju� przy nim.
��Zrobi�e� sobie krzywd�?
Moje pytanie musia�o w obecnych okoliczno�ciach zabrzmie� jak szyderstwo. Usi�uj�c uwolni� r�ce, jeniec zazgrzyta� z�bami:
��Rozb�jnik!
��Mylisz si�! Nie jestem rozb�jnikiem, ale chc�, �eby� pojecha� ze mn�.
��Dok�d?
��Do chana Bejat�w, kt�remu uciek�e�.
��Bejat�w? A wi�c ludzie, kt�rych spotka�em, nale�� do tego plemienia! A jak nazywa si� chan?
��Heider Mirlam.
��Och, teraz wiem wszystko. Niech Allach ze�le na was zgub�, wy z�odzieje i �ajdaki.
��Nie musisz nam z�orzeczy�! Obiecuj� ci na Allacha, �e nic ci si� nie stanie!
��Jestem w twoich r�kach, musz� wi�c p�j�� z tob�. Odwi�za�em Bebbowi n� od pasa i podnios�em dzid� oraz strzelb�, kt�re postrada� przy upadku. Potem rozlu�ni�em rzemie� i szybko wsiad�em na konia, aby by� gotowym na wszelkie niebezpiecze�stwa. Bebb zdawa� si� nawet nie my�le� o ucieczce, tylko gwizdem przywo�a� konia i wskoczy� na�.
��Ufam twojemu s�owu! � powiedzia�. � Jed�my! Pogalopowali�my obok siebie z powrotem i znale�li�my czekaj�cych na nas Bejat�w u wylotu w�wozu. Zachmurzona twarz Heidera Mirlama rozja�ni�a si�, kiedy ujrza� je�ca.
��Efendi, ty naprawd� go schwyta�e�! � zawo�a�.
��Tak, poniewa� ci to obieca�em. Ale da�em mu s�owo, �e nic mu si� nie stanie. Oto jego bro�!
��P�niej wszystko mu zwr�cimy, ale teraz zwi��cie go, �eby nam nie m�g� uciec!
Ten rozkaz natychmiast zosta� wykonany. Tymczasem nadci�gn�� drugi z naszych oddzia��w. Jeniec zosta� im przekazany z poleceniem, aby go wprawdzie dobrze traktowa�, ale czujnie strzec. Potem podj�li�my przerwany marsz.
��Jak dosta� si� w twoje r�ce? � spyta� chan.
��Schwyta�em go � odrzek�em kr�tko, gdy� zirytowa�o mnie jego post�powanie.
��Gniewasz si�, efendi � rzek� Heider Mirlam. � Ale jeszcze si� przekonasz, �e musia�em tak post�pi�.
��Mam nadziej�.
��Ten cz�owiek nie mo�e wygada�, �e Bejatowie s� w tej okolicy.
��Kiedy go wypu�cisz?
��Skoro tylko niebezpiecze�stwo minie.
��Zwa�, �e on nale�y w�a�ciwie do mnie. Mam nadziej�, �e uszanujesz moje s�owo!
��Co by� uczyni�, gdyby tak si� nie sta�o?
��W�wczas po prostu bym ci�
��Zabi�? � wpad� mi w s�owo Mirlam.
��Nie. Jestem chrze�cijaninem. Zabijam tylko wtedy, gdy musz� broni� w�asnego �ycia. Wi�c nie zabi�bym ciebie, ale roztrzaska�bym ci kul� r�k�, kt�r� potwierdzi�e� swoj� obietnic�. Chan Bejat�w by�by w�wczas jak ma�y ch�opiec, kt�ry nie potrafi si� pos�u�y� no�em, albo jak stara kobieta, na kt�rej s�owo nikt nie zwa�a.
��Efendi, gdyby kto� inny mi to powiedzia�, tobym go wy�mia�; ale po was mo�na si� spodziewa�, �e zaatakowaliby�cie mnie po�r�d moich wojownik�w.
��W rzeczy samej tak by�my uczynili. Nie ma w�r�d nas takiego, kt�ry zl�k�by si� twoich Bejat�w.
��Mohammed Emin te� nie? � spyta� z u�miechem Turkmen. Zrozumia�em, �e nasza tajemnica si� wyda�a, ale odpar�em spokojnie:
��On te�.
��A jego syn, Amad el Ghandur?
��Czy� kiedy s�ysza�, �e jest tch�rzem?
��Nigdy! Efendi, gdyby�cie nie byli prawdziwymi m�czyznami, to nie przyj��bym was, jedziemy bowiem po drogach, kt�re s� niebezpieczne. Chc�, �eby�my szcz�liwie dotarli do ko�ca!
Zbli�a� si� wiecz�r. Akurat kiedy �ciemni�o si� na tyle, �e by� ju� najwy�szy czas na rozbicie obozu, dotarli�my do potoku, kt�ry z pogmatwanych ska� wyp�ywa� na woln� przestrze�. Tam roz�o�yli si� czterej Bejaci, kt�rzy jechali przed nami. Zsiad�szy z konia chan zbli�y� si� do nich, po czym wda� si� z nimi w d�u�sz� rozmow�.
Dlaczego robi� to w takiej tajemnicy? Czy�by nosi� si� z jakim� zamiarem, o kt�rym tylko oni mogli wiedzie�? Wreszcie Mirlam nakaza� swoim ludziom zsi��� z koni. Jeden z tych czterech powi�d� nas pomi�dzy ska�y. Prowadz�c konie za uzdy, dotarli�my po pewnym czasie do du�ej, otoczonej ska�ami kolistej przestrzeni. To miejsce stanowi�o najbezpieczniejsz� kryj�wk�, jak� mo�na by�o znale��, cho� dla dwustu ludzi i ich koni by�a stanowczo za ma�a.
��Zostajemy tutaj? � spyta�em.
��Tak � potwierdzi� Heider Mirlam.
��Ale nie wszyscy?
��Tylko czterdziestu ludzi. Reszta rozbije ob�z w pobli�u. Ta odpowied� musia�a mi wystarczy�. Zdziwi�o mnie tylko, �e mimo tak bezpiecznego po�o�enia nie rozpalono ogniska. R�wnie� moi towarzysze zwr�cili na to uwag�.
��Pi�kne miejsce! � stwierdzi� Lindsay. � Ma�a arena. Prawda?
��W rzeczy samej.
��Ale wilgo� i ch��d przy potoku. Czemu nie rozpali� ogniska?
��Nie wiem. Mo�e w pobli�u s� jakie� wrogie plemiona kurdyjskie.
��To co? Nikt nas tu nie mo�e zobaczy�. Hm! To mi si� nie podoba!
Rzuci� nieufne spojrzenie na chana, kt�ry przemawia� do swoich ludzi, wyra�nie staraj�c si� o to, �eby�my go nie s�yszeli. Przysiad�em si� do Mohammeda Emina, kt�ry zdawa� si� na to czeka�, bo natychmiast mnie spyta�:
��Efendi, jak d�ugo pozostaniemy u tych Bejat�w?
��Jak d�ugo zechcesz.
��Je�li nie masz nic przeciw temu, to rozstaniemy si� z nimi jutro rano.
��Dlaczego, o szejku?
��Cz�owiek, kt�ry przemilcza prawd�, nie jest przyjacielem.
��Uwa�asz chana za k�amc�?
��Nie. Ale uwa�am go za cz�owieka, kt�ry nie m�wi wszystkiego, co my�li.
��Heider Mirlam ci� pozna�.
��Wiem. Widzia�em to po jego oczach.
��Martwi ci� to?
��Nie � odpar� Mohammed Emin. � Zostali�my go��mi Bejat�w, wi�c nas nie zdradz�. Ale dlaczego wzi�li do niewoli tego Bebba?
���eby nie m�g� zdradzi� naszej obecno�ci.
��A dlaczego ma to by� utrzymane w tajemnicy, efendi? Czego mo�e si� obawia� dwustu uzbrojonych je�d�c�w na dobrych koniach, je�li nie wioz� z sob� niczego, �adnych kobiet ani dzieci, ani chorych, ani starc�w, ani namiot�w, ani stad? W jakiej okolicy jeste�my, o Karo ben Nemsi?
��Jeste�my na terenie Bebb�w.
��A chan chcia� jecha� do D�iaf�w? Dobrze widzia�em, �e wci�� kierujemy si� na po�udnie. Dlaczego teraz dzieli swoich ludzi na dwa obozy? O rafik, ten Heider Mirlam ma dwa j�zyki, cho� wobec nas �ywi uczciwe zamiary. Je�li si� jutro od niego od��czymy, to jak� wybierzemy drog�?
��G�ry Zagros mamy po lewej stronie. Przypuszczam, �e niedaleko po�o�ona jest stolica okr�gu Bane. Omijaj�c j�, mo�na doj�� do Ahmedabadu. Za Ahmedabadem otwiera si� przesmyk wiod�cy przez samotne w�wozy i doliny do Kizild�a. Potem mo�na doj�� do rzeki Bistan, kt�ra pod Koroczolan wpada do Koroczolan Su, a z nim do Ma�ego Zabu. Je�li id�c od Ahmedabadu albo Kilid�y uda nam si� dotrze� do r�wniny na przyk�ad pod Tauk, to b�dziemy bezpieczni. Ta droga jest oczywi�cie mocno uci��liwa.
��Sk�d o tym wiesz? � spyta� Haddedihn.
��Podczas podr�y z Maskat do ciebie rozmawia�em w Bagdadzie z pewnym Kurdem z plemiona Bulbass�w, kt�ry opisa� mi t� okolic� tak dok�adnie, �e mog�em sporz�dzi� sobie niewielk� map�. Nie s�dzi�em, �e b�d� m�g� z niej skorzysta�, ale na wszelki wypadek przerysowa�em j� do mojego dziennika.
��I my�lisz, �e dobrze by by�o pojecha� t� drog�?
��Narysowa�em sobie tak�e inne miejscowo�ci, g�ry i rzeki, ale my�l�, �e ta droga b�dzie najlepsza. Mogliby�my poza tym pojecha� przez Mik i Duwiz� do Sinny, ale w ten spos�b nad�o�yliby�my kawa� drogi.
��Tak wi�c ustalamy: jutro od��czymy si� od Bejat�w i przez Ahmedabad ruszamy do Karaczolan Su. Czy twoja mapa ci� nie zmyli?
��Nie, o ile nie oszuka� mnie tamten Bulbass.
��U��my si� zatem na spoczynek! Niech Bejatowie sobie robi�, co im si� podoba.
Napoili�my konie w strumieniu i zatroszczyli�my si� o konieczn� pasz�. Potem moi towarzysze udali si� na spoczynek, ja za� odwiedzi�em chana.
��Heider Mirlamie, gdzie jest reszta Bejat�w?
��W pobli�u. Dlaczego pytasz?
��Oni maj� schwytanego Bebba, kt�rego chcia�bym zobaczy�.
��Dlaczego chcesz go zobaczy�?
��To m�j obowi�zek, bo on jest moim je�cem.
��Nie twoim, lecz moim. Przekaza�e� mi go.
��Nie b�dziemy si� o to spiera�. W ka�dym razie chcia�bym sprawdzi�, jak mu si� wiedzie.
��Wiedzie mu si� dobrze. Je�li m�wi to Heider Mirlam, to jest to prawda. Nie troszcz si� o niego, efendi! Usi�d� przy mnie i wypalmy fajk�!
Przyj��em zaproszenie, �eby nie rozgniewa� chana, ale wkr�tce si� z nim rozsta�em, udaj�c si� na spoczynek. Dlaczego nie powinienem by� zobaczy� Bebba? Nie by� �le traktowany � chan r�czy� za to w�asnym s�owem. Jednak�e Heider Mirlam kierowa� si� jak�� my�l�, kt�rej m�j umys� nie m�g� odkry�. Postanowi�em, �e rankiem na w�asne ryzyko uwolni� Bebba, po czym rozstan� si� z Bejatami. Z t� my�l� zasn��em.
II
W�GLARZ ALLO
Nawet wprawny je�dziec mo�e si� zm�czy�, tkwi�c od �witu do p�nego wieczora w siodle. Tak te� by�o w moim wypadku. Spa�em mocnym, dobrym snem, i z pewno�ci� nie ockn��bym si� do rana, gdyby nie obudzi�o mnie warczenie mojego psa. Kiedy otworzy�em oczy, by�o jeszcze ca�kiem ciemno; mimo to dojrza�em cz�owieka stoj�cego blisko mnie. Si�gn��em po n�.
��Kto� ty?
W tym momencie obudzili si� r�wnie� moi towarzysze i chwycili za bro�.
��Nie poznajesz mnie, efendi? � rozleg�o si� w odpowiedzi. � Jestem jednym z Bejat�w.
��Czego chcesz?
��Efendi, pom� nam! Bebb uciek�!
Natychmiast zerwa�em si� na r�wne nogi, a pozostali poszli za moim przyk�adem.
��Bebb? Kiedy?
��Nie wiem. Wszyscy spali�my.
��Ach! Pilnowa�o go stu sze��dziesi�ciu ludzi, a on uciek�?
��Ich przecie� nie ma!
��Tych stu sze��dziesi�ciu odjecha�o?
��Oni wr�c�, efendi.
��Dok�d pojechali? � bada�em dalej.
��Nie wiem.
��Gdzie jest chan?
��Pojecha� z nimi.
Chwyci�em Bejata za ko�nierz.
��Macie mo�e wobec nas jakie� niecne zamiary? Nie wyjdzie wam to na zdrowie!
��Pu�� mnie, efendi! Jak�e mieliby�my uczyni� ci co� z�ego! Jeste� przecie� naszym go�ciem!
��Halefie, sprawd�, ilu Bejat�w tu zosta�o!
Noc by�a tak ciemna, �e nie mo�na by�o ogarn�� wzrokiem tego miejsca. Had�i pobieg� spiesznie, by wykona� m�j rozkaz.
��Tutaj jest jeszcze czterech � wyja�ni� od razu Bejat � a jeden stoi przy wej�ciu na zewn�trz jako stra�nik. W drugim obozie by�o nas dziesi�ciu do pilnowania je�ca.
��Jak wam uciek�? Pieszo?
��Nie. Zabra� swojego konia i troch� naszej broni.
��To dow�d na to, jak m�drymi i uwa�nymi jeste�cie stra�nikami! Ale dlaczego przyszli�cie do mnie?
��Efendi, schwytaj go jeszcze raz!
Omal nie roze�mia�em si� w g�os, s�ysz�c to ��danie. Zby�em jego pro�b� milczeniem i bada�em dalej:
��Nie wiecie zatem, dok�d pojecha� chan z reszt� wojownik�w?
��Naprawd� tego nie wiemy.
��Ale przecie� musia� mie� jaki� pow�d, �eby odjecha�!
��Tak jest, lecz nie mo�emy ci tego zdradzi�.
��Dobrze. Zobaczymy, kto teraz rozkazuje, ja czy chan� Przerwa� mi Halef, melduj�c, �e w obozie rzeczywi�cie zosta�o tylko czterech Bejat�w.
��Stoj� tam w rogu, przys�uchuj�c si�, o czym rozmawiamy, sihdi! � powiedzia�.
��Niech sobie stoj�! Had�i Halefie Omarze, czy twoje pistolety s� na�adowane?
��Czy� kiedy widzia�, �eby nie by�y na�adowane, sihdi?
��We� jeden pistolet i je�li ten cz�owiek nie odpowie na pytanie, kt�re zadam mu teraz po raz ostatni, wpakuj mu kul� w �eb! Zrozumiano?
��B�d� spokojny, sihdi! Dostanie dwie kule zamiast jednej! Ma�y Halef wydoby� bro� zza pasa i odwi�d� cztery kurki.
Ponownie spyta�em Bejata:
��Dlaczego chan si� oddali�?
Na odpowied� nie musia�em czeka� ani chwili.
���eby napa�� na Bebb�w.
��Na Bebb�w? A wi�c Heider Mirlam mnie ok�ama�! Powiedzia�, �e chce odwiedzi� D�iaf�w.
��Efendi, chan Heider Mirlam nigdy nie k�amie! On naprawd� chce odwiedzi� D�iaf�w, ale dopiero wtedy, gdy powiedzie mu si� ten napad.
Teraz przypomnia�em sobie, �e przyw�dca Turkmen�w pyta� mnie, czy jestem przyjacielem, czy te� wrogiem Bebb�w. Otoczy� mnie swoj� opiek�, a w dodatku uszanowa� moj� bezstronno��.
��Jeste�cie zwa�nieni z Bebbami? � bada�em dalej.
��Oni z nami, efendi! Za to dzi� zrabujemy ich stada, dywany i bro�. Stu pi��dziesi�ciu ludzi odwiezie zdobycz do domu, a pi��dziesi�ciu pojedzie z chanem do D�iaf�w.
��Je�li Bebbowie na to pozwol� � doda�em.
Mimo ciemno�ci zauwa�y�em, �e Turkmen dumnie podni�s� g�ow�.
��Oni? Bebbowie to tch�rze! Czy� nie widzia� dzisiaj, jak ten cz�owiek przed nami ucieka�?
��Jeden na dwustu.
��A ty� sam go schwyta�!
��Ba! Jak b�d