719

Szczegóły
Tytuł 719
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

719 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 719 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

719 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jerzy �ad serca Czytelnik Warszawa 1983 Sp�jrz: godzina przedwieczorna. Pa�dziernikowy dzie�, nasi�k�y deszczem, rozrywany wiatrami, szybko ust�- puje przed niecierpliw� noc�. Ju� nadci�ga w ci�kich zwa�ach chmur, nisko, jak wielkie, szeroko rozczapierzone ptaki sun�ce ponad ziemi�. Po kr�tkiej ciszy zn�w zrywa si� wiatr. Wilgotny, nasycony oparami ��k i mokrade� sede- lnickich. Wiatr zapad�ej Bia�orusi, dr�g rozmi�k�ych jesienn� por�, las�w, rozleg�ych b�ot i wydm. Zadzwoni�y szyby w samotnej gaj�wce Siemiona. W kominie zagwizda� ostry przeci�g, na strychu trzasn�y nie domkni�te drzwiczki. Taisa ko�ysze dzie- cko i cicho nuci. Tu losy zosta�y rzucone. Nic nie odwr�ci ich niszcz�cej si�y. Ksi�dz Sieche� przy�piesza kroku. Czy zastanie jeszcze Siemiona przy �y- ciu? Mo�e ju� jest za p�no? Nie, nie! - broni si� proboszcz. Jednak niepo- k�j ka�e mu biec. B�otnista �cie�ka rozst�puje si� pod nogami, ostre ga��- zie zahaczaj� o d�onie toruj�ce drog�, wiatr tnie prosto w twarz. Ten sam wiatr s�yszy i Anna w Sedelnikach, w ma�ym, brudnym pokoiku miej- scowego zajazdu. Mimo zmierzchu widzi jeszcze w lustrze swoj� twarz na- brzmia�� od popo�udniowego snu, wymi�t� i blad�, z reszt� lepkiej, rozmaza- nej na policzkach szminki, z ustami, kt�re w p�mroku wydaj� si� krwaw� ra- n�. Zza �ciany, gdzie jest wyszynk, dobiegaj� ochryp�e g�osy pij�cych ch�o- p�w. W radiu brz�cz� hawajskie gitary. Trzeba ubra� si�, trzeba by� gotow�. Gdyby� mo�na by�o przespa� t� z�� noc! M�czyzna, kt�ry wymkn�� si� ob�awie i po paru dniach wyt�onej ucieczki skry� si� wreszcie w odludnym miejscu opodal mokrade� Zelwianki, ten r�w- nie� w g��bi porzuconego prawdopodobnie przez k�usownik�w sza�asu ws�uchuje si� w wichur� hucz�c� g�r� i do�em, bij�c� zaciekle pod podszyciem ga��zi. Ca�y las zdaje si� by� jednym wiatrem. Strzeliste sosny grzmi� jak organy o�ywiane niewidzialnym oddechem. Kiedy� sko�czy si� ta pie�� gniewu i kl�t- wy? O, noc, kt�ra idzie, nie zapowiada si� na �agodn�. Jest to jeden z tych dni, kiedy uchodz�ce s�o�ce �adnym b�yskiem pocieszenia nie �egna opuszczo- nej ziemi. Od wschodu do zachodu, jak ogromne jest niebo, le�y smutna i beznadziejna szaro��. Wtedy wydaje si�, �e godziny ciemno�ci, kt�re nadej- d�, b�d� niesko�czone. Ich tajemnicza groza ju� teraz uderza niepokojem w serce. Strach - oto czym w takich chwilach dr�y samotna ziemia. Jest to czas daremnej ucieczki dla b��dz�cych, a pr�by dla tych, kt�rzy szukaj�. Wystarczy nat�y� s�uch, aby w tej otch�ani, dla wielu bez dna, wy�owi� la- ment i przekle�stwa pot�pionych, a tak�e �arliwe wo�anie prosz�cych. C� przyniesie noc dzisiejsza? Jakie losy skrzy�uje? Dok�d pod��� ci, kt�rzy tej nocy nie prze�pi� i czuwa� b�d�, gdy w bia�ej mgle wstanie go- dzina piej�cych kogut�w? Oto noc, kt�ra wielu z nas wyrzuci ze swego odm�tu na poranny brzeg, na- gich i skrwawionych. Wtedy od nas b�dzie zale�e�, aby�my rzekli: Panie, nie jestem godzien... I Niewiele z dnia, kt�ry ma si� teraz ku ko�cowi, zapami�ta Taisa. Noc po- przednia, noc po�egnania Siemiona - to by� koniec. C� si� mog�o jeszcze sta�? To, co uczyni za kilka godzin, dokona�o si� w niej ju� w�wczas, kiedy trzyma�a w ramionach um�czone b�lem cia�o Siemiona. Wtedy w�a�nie postano- wi�a zabi� dziecko i siebie. Na �ledztwie zdarzenia p�niejsze, nawet od- wiedziny proboszcza z Sedelnik, zatr� si� jej w pami�ci. Gdy po kilku mie- si�cach opu�ci szpital i w wi�zieniu wojew�dzkim oczekiwa� b�dzie rozprawy, godziny, kt�re wszystko w jej �yciu zmieni�y, pozostawi� w wyobra�ni tylko niejasny obraz nieruchomych, zastyg�ych zdarze�, ci�ki, ciemny osad. Czas tych chwil skurczy si�, jakby cierpienie zamkn�o jego bieg w tward� skoru- p�. Ale to ju� inna, p�niejsza historia: dzieje Taisy, gdy uniewinniona znajdzie si� w wielkim mie�cie. Siemion umiera� spokojnie. To by�o jej zwyci�stwo. Do ostatka chcia�a go mie� takim, jakim by� dla niej zawsze i jakiego kocha�a: wspania�ego i nieustraszonego. Przytomno�� zachowa� do ko�ca. Ma�y J�zik spa� w ko�ysce. Fiodor wa��sa� si� przed chat�. Widzia�a jego smuk�� sylwetk� ostro rysuj�c� si� w zmierz- chu. Majstrowa� co� przy p�ocie, wiatr rozchyli� mu koszul� na piersi, roz- wichrzy� w�osy. Nigdy nie wyda� si� jej tak podobny do Siemiona. Mia� ten sam zarys rozro�ni�tych ponad swoje siedemna�cie lat ramion, to samo �mia�e osadzenie g�owy, podobn� zwi�z�o�� bioder. Odwr�ci�a si�. Siemion le�a� nieruchomy, z d�o�mi z�o�onymi na ko�drze. Oddech mia� kr�- tki, ledwie dos�yszalny. Jego m�od� twarz zapad�� na policzkach, z wyos- trzonym nosem, znaczy�y ju� �miertelne cienie. Jak k��b robak�w toczy�y bezbronne cia�o. Ale mimo okrutnych zmian by� w nim spok�j. W oczach czuj- nie rozwartych le�a�a cisza. Wch�ania� ostatnie chwile zachodu, jakby ten obraz tak szybko maj�cy si� rozpa�� chcia� zatrzyma�, zamkn�� pod powiekami i z sob� zabra�. Okno by�o na wprost ��ka. Ods�ania�o widok na le��cy w dole jar, w dnie pogodne nas�oneczniony i spokojnie skupiaj�cy g�adk� g�stwin� m�odych sosen, teraz jak ciemne jezio- ro w czasie burzy sk��biony w gwa�townych skurczach. G��bokie leje rozwie- ra�y dygoc�cy zagajnik, a mrok, jakby tylko czeka� na podst�pn� prac� wia- tru, wciska� si� zaraz w szczeliny, wype�nia� je noc�, kt�ra ros�a czarn� kurzaw�. Wy�ej, na urwistym zboczu, las, teraz ju� bezkszta�tny, chyli� si� ku kotlinie niby ogromne zwierz� przyczajone do skoku. Stamt�d szed� wiatr. S�ycha� by�o, jak wraz z g�stniej�c� ciemno�ci� ci�- gn�� ogromny szum, zrazu jednostajny, od ziemi do nieba jednolity i zwarty, lecz gdy zbli�a� si� pe�en chrz�st�w li�ci i jak wiruj�cy s�up wyrasta� po- nad dachem - rozpada� si� nagle na tysi�c zmieszanych g�os�w, z kt�rych je- den wszystkimi, �ek�by�, kieruj�cy by� g�osem nowego natarcia. I tak zlewa- �y si� w ca�o��: g�osy bliskie z jednym odleg�ym, kt�ry je powo�ywa� i pod- syca�. Jesie� ju� by�a w pe�ni. Gdy raz tu rozpocz�� si� czas wiatr�w i s�oty, ci�gn�� si� zwykle a� do pierwszych �nieg�w. Wielu nazywa�o �w okres czasem diab�a. Pewien stary ch�op z Sedelnik teraz jeszcze opowiada�, �e w roku, kt�ry ��czy� dwa wieki, o takiej w�a�nie porze, ciemn� noc�, spotka� czarta na kamienistym wzg�rzu tudroskim ko�o cmentarza dla samob�jc�w. Gdy d�� wi- cher, matki m�wi�y dzieciom: to diab�y tak harcuj� i czatuj� na niedobrych ludzi. Rzeczywi�cie z�e to by�y miesi�ce. Je�li zdarzy�o si� w okolicy jakie� nieszcz�cie, prawie zawsze jesieni�. Ludzi wtedy najwi�cej �mier� zabiera- �a, k��tnie najzacieklejsze przyjaci� rozdziela�y, ch�opcy rzucali dziew- czyny, grzech mia� swoje u�ywanie, z�o kusi�o ponad ludzkie si�y. A przecie� Siemion lubi� tutejsz� jesie�. Przed rokiem, nie zwa�aj�c na ostrze�enia, w�a�nie w pa�dzierniku o�eni� si� z Tais�. Wierzy� w przes�dy, ale nie wierzy�, aby mog�y zwr�ci� si� przeciw niemu. A deszcz i wiatr to nie by�y przeszkody dla jego m�odo�ci. Dzie�, cz�sto i noc jedn� i drug� sp�dzi� na s�ocie niewiele dla niego znaczy�o. Jak nikt zr�s� si� z tymi stronami. I czy� m�g� przypu�ci�, �e szum sosen, w�r�d kt�rego od dzieci�stwa wzra- sta�, tak szybko b�dzie go �egna�? Tutejsze lasy nie kry�y przed nim �adnej tajemnicy. Zna� wszystkie �cie�ki i ka�de chyba drzewo na ca�ej przestrze- ni, od b�ot sedelnickich a� do wydmy Choro��wki. A jednak zapu�ciwszy si� raz z Fiodorem w g��b puszczy nie przewidzia�, �e korzenie pewnej znanej mu starej sosny, podmyte strugami ulewnego deszczu, nadw�tlone wiatrem, nie wytrzymaj� silniejszego podmuchu i olbrzymie drzewo runie nagle, grzebi�c go w�r�d swego g�szczu. To by�o przedwczoraj, te� o porze wieczornej. Fio- dor straci� g�ow�. Zostawi� brata i pobieg� po pomoc. Ale najbli�sze osied- le by�o daleko. Siemion par� godzin przele�a�, zanim przyszli ludzie i za- brali si� do pod�wigni�cia ogromnej k�ody. Ockn�� si� dopiero w ciemno�- ciach. Uczu�, �e jest niesiony, a wysoko ponad czarnymi splotami drzew uj- rza� niebo pogodne i ci�kie od gwiazd. Potem, niedaleko gaj�wki, przy mi- gotliwym �wietle �uczywa, zobaczy� Tais�. Nie p�aka�a. Sz�a obok podtrzymu- j�c mu g�ow�. Chcia� u�miechn�� si�, powiedzie� co�, gdy krew rzuci�a mu si� ustami. Nazajutrz przyjecha� doktor z Sedelnik. Obejrza� pobie�nie chorego, stwierdzi� jakie� wewn�trzne obra�enia, m�wi� o potrzebie operacji, ale nie kaza� wie�� do powiatowego miasteczka. Za daleka i za ci�ka by�a droga. O jak d�ugie wydawa�y si� teraz godziny! Taisa po cichu kr�ci�a si� po chacie, ani chwili nie by�a bezczynna, ci�gle wyszukiwa�a jak�� robot�. A kiedy ju� �adnej pracy pod r�k� nie mia�a, wyjmowa�a z ko�yski ma�ego J�zi- ka i nuc�c chodzi�a tam i z powrotem. Burcza�a na Fiodora, gdy osowia�y siedzia� w k�cie. P�dzi�a go na dw�r, to �eby drzewa nar�ba�, to zn�w wody naci�gn��. Wszystko w domu i gospodarstwie musia�o i�� swoim zwyk�ym porz�- dkiem. Czasami tylko i jakby w przerwie pomi�dzy innymi zaj�ciami przysia- da�a na ��ku. Pyta�a wtedy Siemiona, czy nie chce je��, ko�dr� mu poprawi- �a, poduszk� pod g�ow� lepiej u�o�y�a. I ju� jej nie by�o. Tak min�� pierwszy dzie�. Przysz�a noc. Siemion czu�, �e s�abnie. Le�a� bezw�adny, jak drzewo, kt�re go przygniot�o. T�py b�l �ama� mu piersi, tar- ga� wn�trzno�ci, g�ow� g�uchy szum rozsadza�, d�onie, gdy chcia� je unie��, lecia�y bezsilnie, oddech stawa� si� coraz kr�tszy. Nie m�g� zasn��. Taisa u�o�y�a si� na pod�odze. Ale i ona nie spa�a. Le�a�a cicha, nie ru- sza�a si�, lecz po oddechu pozna�, �e czuwa�a. Z s�siedniej izby dobiega�o chrapanie Fiodora. Las szumia� monotonnie. Drobny deszcz siepa� w szyby, t�uk� o dach, woda dzwoni�a w rynnie. Jak�e inna by�a ta noc od wszystkich poprzednich. Za oknami czai�a si� ciemno�� wroga i natarczywa. To ju� nie by� ten sam nocny g�szcz, kt�ry Siemion tyle razy pokonywa� szybkim krokiem i pewnym ramieniem. Ca�y dom dr�a� od tajemniczych szmer�w. �ciany rozdzie- ra�o ciche kwilenie. Gdzie� w pobli�u nawo�ywa�a sowa. D�ugo le�a� Siemion z otwartymi oczami. Wreszcie zapad� w p�ytki sen. Zbudzi� go straszny b�l w brzuchu. Ciemno�� by�a taka sama, tylko deszcz usta� i wiatr ucich�. Po raz pierwszy w �yciu ogarn�� go l�k. W ciszy, jaka teraz zaleg�a, b�l jeszcze gwa�towniej zdawa� si� rosn��, wype�nia� ka�d� kom�rk� cia�a. P�przytomny, niezupe�nie rozbudzony, skuli� si� odruchowo, nogi podkurczy� i d�o�mi �cisn�� brzuch. Wstrz�sn�y nim dreszcze, dr�a� z zimna, by� ca�y okryty potem, s�ysza�, �e z�by mu dygoc�, zwar� je mocno, aby zd�awi� j�k. Nie przypuszcza� nigdy, �e cierpienie fizyczne mo�e by� tak przera�aj�ce. Mia� wra�enie, jakby mu rozdzierano wn�trzno�ci rozpalo- nym hakiem. Mdl�cy b�l podchodzi� pod gard�o, krew powoli odp�ywa�a z g�o- wy, zacisn�� powieki. Nagle pos�ysza� obok szmer. Otworzy� oczy. To Taisa sta�a przy ��ku. O nic nie pyta�a. Nieruchoma, w bia�ej koszuli przypomina�a zjaw�. W pierw- szej chwili wydawa�o si� Siemionowi, �e �ni. Ale nie, to nie by� sen. Widzi przecie�, jak Taisa ruchem szybkim, ledwie uchwytnym odchyla ko�dr� i w tej samej chwili Siemion czuje blisko jej ciep�e cia�o. Milcz�c obj�a go obu- r�cz i delikatnie do siebie przygarn�a, jak samica, kt�ra swoje ma�e chce obroni� przed niebezpiecze�stwem. Z g��bokim westchnieniem podda� si� u�ci- skowi, zdumia� si�, �e strach rozwia� si� jak z�a, gor�czkowa zmora. Prze- nikn�� go spok�j. Napr�one mi�nie rozlu�ni�y si�. Co za ulga! Ju� nie my- �la� o b�lu. Chcia� tylko, aby ta chwila trwa�a jak najd�u�ej, zawsze. Czu� si� bezpieczny, odgrodzony od nocy i uwolniony od cierpienia. Oddech Taisy rozgrzewa� zesztywnia�e policzki - pozwoli� biec koj�cemu ciep�u. Wtedy przyp�yn�o ku Siemionowi wspomnienie dnia, w kt�rym po raz pierwszy wzi�� w ramiona Tais�. By� letni wiecz�r. Um�wili si� na ��ce, na skraju sedelnickich p�l. Kiedy przyszed�, Taisy nie by�o, trwa�y jeszcze roboty w polu. Po�o�y� si� przy miedzy, ko�o bujnego �anu �yta. Od Zelwianki ci�gn�� zapach tataraku i mi�- ty. Niebo na zachodzie p�on�o jeszcze, ale ju� mrok koloru go��bi obwija� nadrzeczne olchy. W zbo�u kl�ska�y �wierszcze. Z ��k odpowiada�y kumkania �ab. Taisa zjawi�a si� tak cicho, �e nie s�ysza�, kiedy stan�a z ty�u i ukl�- k�a. Dopiero jej d�onie poczu� nagle na oczach... Po�egnali si� p�n� ju� noc�. Tak trudno im by�o si� rozsta�. W ciszy, pod niesko�czonymi smugami gwiazd, s�yszeli swoje serca z��czone w poca�unku jednym rytmem. Nie przy- si�gali sobie wierno�ci ani wiecznej mi�o�ci. Czuli przecie� oboje, �e z��- czy�a ich si�a od obojga mocniejsza, na zawsze zamykaj�c w kr�gu tak cias- nym, jak splot ich spragnionych cia�, a jednocze�nie tak ogromnym, jak bez- miar p�l, ��k i nieba. Teraz po raz drugi prze�y� Siemion to samo. Wyda�o mu si� przez chwil�, �e znowu jest letnia noc i Taisa le�y w trawie ch�odz�cej ros�. Szum, kt�ry s�ycha�, czy� to nie be�kot rzeki? �aden cie� ostrze�enia nie pad� na to zapami�tanie. Nic Siemionowi nie podszepn�o, jak innymi �cie�kami bieg�a my�l Taisy. By�o daleko jeszcze do rana, ale w g��bi mrok ju� rzedn��. Otwiera�a si� przestrze�, tu czarna, zamkni�ta czarnym krzy�em okna, lecz gdzie� na nie- widocznych kra�cach rozst�puj�ca si� powolnie przed smugami pierwszego �wiat�a. Wielka cisza po�o�y�a si� na przedrann� godzin�. Las milcza�. Z bardzo daleka, od strony Sedelnik, jakby z jakiej� innej ziemi, przysz�o wiotkie pianie kogut�w. Ko�czy�a si� noc. Le�eli ci�gle bez jednego s�owa, poczu� tylko, �e Taisa silniej przywar�a do niego, a jej usta mocniej zamkn�y jego usta. I nagle, w chwili, w kt�- rej ogarn�o go bezgraniczne szcz�cie, Siemion zrozumia�, �e umrze. II Wie�� o wypadku Siemiona Dubrowskiego szybko dotar�a do Sedelnik. Naza- jutrz wczesnym rankiem przybieg� do wsi Fiodor pos�any po doktora i dok�ad- nie spotkanym po drodze znajomym opowiedzia�, co si� wydarzy�o ubieg�ego wieczoru. Trudno by�o ludziom uwierzy� w nieszcz�cie tak nag�e. Gdyby kto inny pad� ofiar�, nie Siemion. Ale tak... Przed dwoma zaledwie dniami widziano go tutaj. Wielu pi�o z nim u Grzegorza Litowki. Weso�y by� wiecz�r. Siemion zaprasza� i p�aci�. Kobieta, kt�r� Litowka sprowadzi� niedawno ze stolicy, wysz�a do go�ci, wypi�a kilka kieliszk�w, wpad�a w dobry humor i usiad�szy na stole tak, �e nogi a� po kolana ods�oni�a, za�piewa�a swoim zachrypni�- tym g�osem jakie� warszawskie tango. Komu sprzykrzy�y si� swojskie dziew- czyny i chcia�by zakosztowa� wymy�lnej mi�o�ci, m�g� j� mie� za dwa z�ote. P�aci�o si� Litowce. Pierwszy polecia� na to kierownik poczty, pan Jab�o�s- ki, kt�rego �ona od trzech lat na gru�lic� dogorywa�a i skona� nie mog�a ku utrapieniu ma��onka. Doradzano te� Siemionowi, bo by� przy pieni�dzach, �e- by pokaza� warszawiance, jak ch�opaki sedelnickie potrafi� kocha�. Wzruszy� tylko ramionami. Nie dla niego by�y podobne historie. Siedzia� przy stole w k�cie, podpar� g�ow� pi�ciami, zapatrzy� si� w noc za oknem. Kiedy Anna wysz�a ze swoim kawalerem, zanuci� nagle po cichu tutejsz� piosenk�. Od ra- zu usta�y �miechy, zmilk� gwar. Nawet Litowka znieruchomia� za kontuarem i spowa�nia�a mu pijacka g�ba. Uczyni�a si� taka cisza, �e oddechy by�o s�y- cha�. Siemion nat�y� cokolwiek g�os, ale dalej mog�o si� zdawa�, �e dla siebie samego raczej �piewa ni� dla obecnych. S�uchano go jednak. Nikt z tak� szczero�ci� nie umia�by uchwyci� snuj�cej si� poprzez melodi� szero- kiej i spokojnej t�sknoty bia�oruskich p�l i ��k. Jego g�os m�ody i jasny chwyta� za serce. By�a w nim i rado��, i smutek, nami�tno�� i jeszcze inny nieokre�lony akcent, jakby oczekiwania. Tak to wszyscy wtedy odczuli. Ale nikomu nawet do g�owy nie przysz�o, �e po raz ostatni Siemion �piewa. Ksi�dza Siechenia r�wnie� zaskoczy�a wiadomo�� o wypadku. Przyni�s� j� Micha�. By�o to w godzinach lekcji. Olek Kukisz, kt�ry od samego Fiodora dowiedzia� si� o wszystkim, opowiedzia� mu ca�� histori�. Micha� nie m�g� doczeka� ko�ca godziny. Siedzia� z bij�cym gwa�townie sercem. Wyrwany do odpowiedzi, zapomnia� wszystkiego, czego si� nauczy�. Nie umia� skupi� my�- li, pl�ta�y mu si� s�owa, m�wi� zupe�nie od rzeczy. Wr�ci� wreszcie na mie- jsce obdarzony gniewn� min� nauczyciela i z�ym stopniem. Ale nie przejmowa� si� tym. Co innego go poch�ania�o. Ledwie zabrzmia� dzwonek, wybieg� z kla- sy na dw�r. Znalaz� proboszcza na budowie ko�o ko�cio�a. Ksi�dz Sieche� sta� przy zwiezionych ceg�ach i zadar�szy g�ow� przygl�da� si� murarzom pracuj�cym na rusztowaniu opasuj�cym zapadaj�c� si� przy zakrystii �cian�. W pierwszej chwili nie zorientowa� si�, o kim m�wi zadyszany Micha�. - Siemion? - spyta� - Jaki Siemion? - No, Dubrowski, gajowy! Ten, co w zesz�ym roku o�eni� si� z Taisk�. Teraz przypomnia� sobie ksi�dz Sieche� dzie�, w kt�rym pob�ogos�awi� kl�- cz�c� przed nim par�. Ale spoza tego wspomnienia wy�oni� si� zaraz inny ob- raz. Natarczywy, upokarzaj�cy. Wpatrzony w robotnika wyprostowanego na ru- sztowaniu ujrza� proboszcz siebie wyci�gni�tego na ��ce. Us�yszawszy w pew- nej chwili szelest czyich� krok�w, zerwa� si�. Wtedy spostrzeg� Siemiona. Sta� na wzg�rzystym skraju lasu, smag�y i wysoki, z g�ow� lekko przechylo- n�, podobny do legendarnego bo�ka, kt�ry nagle zjawi� si� w nadrzecznym pu- stkowiu, spragniony ch�odu i wypoczynku. Ksi�dz Sieche� tak si� stropi�, �e zapomnia� si�gn�� po le��ce opodal ubranie, aby okry� swoj� nago��. Pozba- wiony sutanny, wydany na jaskrawe �wiat�o s�o�ca, kt�re okrutnie podkre�la- �o w�t�o�� wychud�ego cia�a, czu� si� �mieszny, niedorzecznie odcinaj�cy od bujno�ci traw i nadbrze�nych trzcin. Jak �a�o�nie musia� wygl�da� z t� swo- j� klatk� piersiow� niekszta�tnie sklepion�, ramionami wyprutymi z musku- ��w. Tymczasem Siemion wolno schodzi� ku rzece. Z daleka pozdrowi� probosz- cza. Potem zatrzyma� si� obok i spyta�, odgarniaj�c zsuwaj�ce si� na czo�o w�osy, czy woda jest ciep�a. Ksi�dz Sieche� prze�y� kilka okropnych chwil. Ba� si� spojrze� w oczy Siemiona, aby nie dojrze� w nich, jak przypuszcza�, ironicznego lub pob�a�liwego b�ysku. M�wi� wi�c patrz�c w bok, daremnie usi�uj�c g�osowi nada� naturalne brzmienie. Czu�, �e ka�de jego s�owo jest nieporadnym t�umaczeniem. M�wi� o upale. By� to rzeczywi�cie skwarny dzie�, jeden z wielu d�ugiej suszy. Rano mu- sia� uda� si� ksi�dz Sieche� do pobliskiego Kruchlika. Droga powrotna wypa- da�a mu w samo po�udnie. Upa� by� tak silny, �e nawet las nie dawa� ch�odu. Gorej�cy �ar le�a� na poszarza�ych sosnach, z pni nabrzmia�ych �ywic�, z igliwia i zesch�ych mch�w bi�a duszna spiekota. Niedaleko przep�ywa�a Zel- wianka. Pokusa k�pieli by�a zbyt silna. Ksi�dz Sieche� skr�ci� w boczn� �cie�ynk�. Gdy urwa�a si�, zacz�� przedziera� si� przez nadbrze�ne wikliny. W tym miejscu Zelwianka p�yn�a szeroko rozlanym �o�yskiem, horyzont przy- s�ania�y wysokie trzciny, bliski brzeg bieg� ku zaro�lom p�ask� ��k�. Ksi�dz Sieche� odetchn�� rado�nie. Zar�wno ustronne miejsce, jak i pora obiadowa zdawa�y si� zapewnia� samotno��. �ci�gn�� sutann�, szybko si� ro- zebra�. S�o�ce mocno przygrzewa�o, ale jaka� rozkosz czu� jego ciep�o na sk�rze niekr�powanej �adn� odzie��! Po�o�ysz si� na ziemi - niebo zobaczysz przechylone nad sob�, orze�wiaj�cy ch��d ci� ogarnie, brz�k owad�w oto- czy... Ale tego wszystkiego, cho� chcia�, nie wypowiedzia� wobec Siemiona. To z dalszych s��w tamtego wytrysn�o, niby snop iskier, zachwycenie swobo- d�. Radosne zapami�tanie, zdobywcza ch�onno��. Proboszcz s�ucha� oszo�omio- ny. Czemu� sam nie umia� si� tak radowa�? Cierpia�. Teraz odczu� podobny, nieomal fizyczny b�l. Zapomnia� o obecno�ci Micha- sia, md�y ci�ar przygni�t� piersi. Dopiero g�os ch�opca przywr�ci� mu przytomno��. Drgn��. Spojrza� na ma�ego. Mia� poblad�� twarz, usta mu dr�a- �y. - Prosz� ksi�dza! - zawo�a� patrz�c b�agalnie w oczy opiekuna. - Trzeba ratowa� Siemiona. Prosz� ksi�dza... G�os Michasia wezbra� tak bezgraniczn� ufno�ci�, �e proboszcz zaniepokoi� si�. - Moje dziecko, c� ja mog� zrobi�? - Wszystko, wszystko! Du�e oczy Michasia pociemnia�y. Chwyci� ksi�dza za r�k� i obur�cz mocno j� �cisn��. - Siemion nie mo�e umrze�. Ksi�dz musi... Ja nie chc�, �eby umar�. Ja... Nie doko�czy�. G�os mu si� za�ama�. I w tej chwili ksi�dz Sieche� poczu� na swojej d�oni gor�ce wargi ch�opca. - Moje dziecko - powt�rzy�. Pog�adzi� Michasia po zwichrzonych w�osach. Jakim ci�arem mo�e by� uf- no��! - Nie wiedzia�em, �e zna�e� Siemiona. Micha� podni�s� g�ow�. - To m�j przyjaciel - powiedzia� z akcentem dumy. - Prawdziwy przyjaciel. Jego wszyscy kochaj�. A mnie... Zawaha� si�, jakby zl�k� si�, �e za du�o powiedzia�. Widz�c jednak badaw- cze spojrzenie proboszcza, zdecydowa� si�. - Bo mnie Siemion... Ksi�dz nic nie wie... K�pa�em si� raz i... on mnie uratowa�. Siemion! Ksi�dz Sieche� zblad�. - Topi�e� si�? - Tak. - I nic mi nie powiedzia�e�? Micha� spu�ci� oczy. - Kiedy to by�o? - O, dawno, na wiosn� jeszcze. Spoza drogi dobieg� d�wi�k szkolnego dzwonka, oznajmiaj�cy koniec pauzy. Ale ksi�dz Sieche� nie s�ysza� go zapewne, bo nawet si� nie ruszy�. Micha� te� zosta�. Stali obok siebie w milczeniu. Ze wschodu nadci�ga�y niskie, szare chmury. Stado kawek ko�owa�o pomi�dzy wi�dn�cymi kasztanami. - Prosz� ksi�dza - szepn�� Micha�. - Ksi�dz gniewa si� na mnie, prawda? Proboszcz u�miechn�� si� smutno. - Nie. Przykro mi tylko, �e dowiaduj� si� ostatni. - O, nie! - zaprzeczy� gor�co Micha�. - O tym nikt nie wie. Siemion... - znowu zawaha� si�, lecz tylko na kr�tk� chwil�. - Zreszt� wszystko ju� ksi�dzu powiem. Teraz mo�na. Siemion prosi� mnie, �ebym nikomu nie m�wi�. - Siemion? - Tak. Powiedzia�, �e to nic wielkiego, a ludzie gotowi zaraz z niego zrobi� bohatera. Da�em mu wi�c s�owo, �e to pozostanie tajemnic� mi�dzy na- mi. Taki cudowny by� wtedy! Okry� mnie swoj� kurtk�. Potem a� do samych Se- delnik odprowadzi�. A p�niej... jeszcze kilka razy bra� mnie z sob� na ��- dk�. Razem z Fiodorem. Je�dzili�my a� do Mogi�ek, na ten stary cmentarz. Je�li wi�c o tamto prosi�... Nie zrobi�em chyba �le? - Nie - powiedzia� ksi�dz Sieche�. - Nic z�ego nie uczyni�e�. Uczu� jednak, �e nie przyj�� wyznania Michasia szczerze. Zda� sobie spra- w�, �e serce ma�ego nie nale�a�o ju� do niego wy��cznie. My�l�c dot�d ina- czej, czy� nie pozostawa� od wielu miesi�cy w z�udzie? Oto nawet nie wie- dzia�, kiedy przysz�a chwila, w kt�rej na �ycie Michasia, dot�d tak proste i jawne, pad� zaborczy cie�, aby m�g� pod jego os�on� w�lizn�� si� kto� no- wy. Pierwszy, najtrudniejszy wy�om uczyniony. Jak wielu odt�d ludzi b�dzie mog�o z �atwo�ci� zdobywa� �akn�ce i ufne serce dziecka, ilu� zostawi w nim zdradzieckie �lady, pod jak licznymi, ��obi�cymi g��boko �ladami ugnie si� ch�opi�ca niewinno��? Powr�t? O, nigdy nie wraca si� takim, jakim si� ode- sz�o! Ksi�dz Sieche� czu�, �e teraz z ka�dym dniem Micha� b�dzie si� od niego oddala�. A� przyjdzie chwila, gdy odejdzie zupe�nie. Przy obiedzie ukradkiem obserwowa� swego wychowanka. Nie m�wi� wi�cej o Siemionie. Ale oczy Michasia przys�oni�te mg�� ciemniejsz� jeszcze ni� z rana, cho� wbite uporczywie w st�, zdradza�y jego my�li. Nie opowiada� jak zwykle o szkole, pytania zbywa� odpowiedziami, kt�rych zwi�z�o�� rwa�a dal- sz� rozmow�. Zaleg�o wreszcie milczenie. Ksi�dz Sieche� jad� z gard�em �ci- �ni�tym. Po raz pierwszy nie znajdowa� wobec Michasia �adnych s��w. Wie- dzia�, �e ani jedno nie stanie si� pocieszeniem ani ulg�. C� mo�emy, gdy cierpi kto�, kogo kochamy? Za oknami wiatr targa� ma�ymi jab�onkami, z��k�y, usychaj�cy ogr�d sze- le�ci� monotonnie. Dalej, a� po niski horyzont, le�a�a nieruchoma szaro�� zoranych p�l. Po obiedzie ksi�dz przeszed� do swego pokoju. Micha� zosta� w pierwszym, mia� odrabia� lekcje. Ale nie pracowa� d�u�ej ni� kwadrans. Wkr�tce us�y- sza� proboszcz szelest odsuwanego krzes�a. Micha� podszed� do okna. Sta� chwil�, potem otworzy� drzwi do sionki. Za chwil� znalaz� si� przed domem. Patrzy� w stron� drogi. Ju� zmierzcha�o. Na szybach ukaza�y si� drobne kro- ple deszczu. Wiatr wzbiera�, k��by zwi�d�ych li�ci wirowa�y w powietrzu. Nagle zaturkota� na szosie w�z. Micha� p�dem pobieg� �cie�k�, pchn�� po�- piesznie furtk� i zatrzyma� si� na skraju drogi, kt�rej ostry zakr�t os�a- nia�y w tym miejscu wysokie brzozy. Ksi�dz Sieche� podni�s� si�. Zobaczy� tylko g�ow� ch�opca. Turkot szybko si� zbli�a�. Proboszcz zawaha� si�. W domu by�a cisza, tylko z kuchni dobiega� g�os starej Ksieni i stuk zmywanych talerzy. Przeszed� do jadalni. Na stole le- �a�y poroztwierane ksi��ki i zeszyty. Drzwi do sionki by�y uchylone. Dmu- cha� stamt�d ch�odny powiew. Gdy wyjrza� na ganek, zobaczy� Michasia wracaj�cego. Szed� wolno, oci�a- le pow��cz�c nogami, przygarbiony, ze spuszczon� g�ow�. W pierwszej chwili wyda�o si� ksi�dzu, �e zbli�a si� kto� obcy, nieznany. Jakby nowymi zupe�- nie oczami ujrza� Michasia. Nie by�o w nim ju� nic z �agodnego dzieci�ctwa, kt�re jeszcze wczoraj mia� w ruchach, w g�osie, w ca�ej postaci. Kiedy w odleg�o�ci kilku krok�w od ganku podni�s� g�ow� i zatrzyma� si� na sekund� spostrzeg�szy opiekuna, zobaczy� proboszcz przed sob�, w szarzej�cym zmie- rzchu, twarz dojrza�ego ch�opca o rysach, kt�re, mog�o si� zdawa�, jedna chwila niespodziewanie wyko�czy�a, ��obi�c delikatne policzki twardymi ci�- ciami, a czo�u odbieraj�c jasny spok�j. Zrobi� ruch, jakby chcia� cofn�� si�. - Michasiu! - zawo�a� ksi�dz. Ppodszed� pod ganek. Skry� go cie� pn�cej winoro�li i drewnianych kolu- mienek. - Deszcz pada, dziecko, ch�odno, a ty chodzisz tak lekko ubrany... zazi�- bisz si� jeszcze. Po chwili spyta�: - Odrobi�e� ju� lekcje? Na drodze znowu zaturkota� w�z. Micha� odwr�ci� si� i nas�uchiwa�. Ale podobnie jak przedtem, by�a to zwyk�a ch�opska furmanka. Skr�ci�a za- raz w boczn� miedz�. Deszcz pada� coraz wi�kszy. Poprzez wiatr dochodzi� niedaleki be�kot dworskiego m�yna. Micha� poruszy� si�. - Dlaczego on tak d�ugo nie wraca? Ksi�dz Sieche� spodziewa� si� tego pytania. Dobrze domy�la� si�: to po- wrotu doktora od Siemiona tak niecierpliwie oczekiwa� Micha�. Ale zamin zd��y� mu odpowiedzie�, ten zbli�y� si� tak blisko, �e ksi�dz uczu� na twa- rzy jego oddech. - Mo�e ju� nie �yje? - zawo�a� z rozpaczliw� niepewno�ci�. Uderzony tym przejmuj�cym akcentem ksi�dz Sieche� przypomnia� sobie, �e przed wieloma laty, w czasie wojny, gdy w�r�d ciemnej nocy odnalaz� na polu ci�ko rannego przyjaciela, podobny okrzyk i jemu si� wyrwa�. G��boko w �wiadomo�ci, jakby u�pione, lecz niezmienne, gdy ocknie si� nagle, odnalaz� przera�enie. L�k, kt�ry budzi �mier�. Ostry dreszcz go przeszy�. Uczu� ch��d pod czaszk�. Mia� przez sekund� wra�enie, �e wszystko doko�a zmar�o. Sylwetka stoj�cego na progu Michasia zastyg�a w bezruchu. Nie widzia� ju� jego twarzy. Wyci�gn�� wi�c r�k� i pod palcami rozpozna� pier� ch�opca. - M�j ma�y... - szepn�� tkliwie. "Bo�e! - my�la� - nie opuszczaj tego dziecka w ci�kiej godzinie. Nie od- chod� go, je�lii raz obdarzy�e� �ask�. Uchro� od cierpienia, kt�re rzuca w przedwczesn� samotno��. Pom�, Panie, spokojnie dojrze� temu sercu". Spyta�: - Pami�tasz, Michasiu, chorob� Ksieni? W zesz�ym roku? - Tak. - I jak jednego dnia, wieczorem, pami�tasz, wszed�em do twego pokoju, kl�cza�e� przed ��kiem i modli�e� si�. - Pami�tam. Ksi�dz Sieche� mocniej przygarn�� ch�opca. Jak�e pragn��by us�ysze� w tej chwili jego gwa�towny szloch, p�acz, kt�ry sercu nie pozwala zastyga�. Ale Micha�, cho� podda� si� ramionom ksi�dza, dalej sta� nieruchomy, z oczami wbitymi w ziemi�. - A teraz? - podj�� proboszcz. - Nie pr�bowa�e� teraz? Poczu�, �e Micha� drgn��. Nie odpowiedzia� jednak. Ksi�dz Sieche� otwo- rzy� usta, lecz zdanie, kt�re chcia� rzuci�, zamar�o mu na wargach. Ogarn�� go l�k, �e za chwil� mog� pa�� s�owa, kt�re zniszcz� wszelk� nadziej�. Opa- nowa� si� jednak. Za daleko ju� si� posun��, aby teraz cofa� si�. - Modlitwa! - zawo�a� �arliwie. - Dziecko moje drogie, nie s�dzisz, �e przynios�aby ci ulg�? Zaleg�a cisza. Wreszcie Micha� powiedzia� kr�tko: - Nie. Jego g�os zabrzmia� spokojnie, by� opanowany, zad�wi�cza� w nim nie znany dot�d twardy akcent. Patrzy� proboszczowi prosto w oczy. - Wtedy to by�o co innego - dorzuci� po chwili. I lekkim, cho� stanowczym ruchem wysun�� si� z obj�cia. - P�jd� lekcje doko�czy�, dobrze? Przeszed� cicho przez ganek. Znalaz�szy si� w sionce zamkn�� za sob� drzwi. III Noc, kt�r� Siemion i Taisa sp�dzili bezsennie, bezsenna by�a i dla ksi�- dza Siechenia. Zaraz po kolacji, cho� pada� du�y deszcz, Micha� wymkn�� si� niepostrze- �enie z domu. D�ugo nie wraca�. Min�o p� godziny. Godzina. Ksienia po�o- �y�a si� ju� spa�. Proboszcz nie m�g� znale�� dla siebie miejsca. Daremnie broni� si� przed niepokojem. Pr�bowa� czyta�. Ale nie m�g� skupi� my�li. Zacz�� wi�c kr��y� po swoim pokoju, potem przeszed� do s�siednich. Kroki dono�nym echem roz- brzmiewa�y w pustym domu. Skrzypia�a pod�oga, P�ka�y wilgoci� trawione meb- le. Co jaki� czas, z�udzony niewyra�nym odg�osem, zatrzymywa� si� nas�uchu- j�c, czy nie rozlegn� si� za domem oczekiwane kroki. Ale tylko deszcz bi� w szyby i wiatr szumia� w ogrodzie. Chc�c upewni� si�, otwiera� okno. Ch��d wdziera� si� do wn�trza. Smuga �wiat�a ukazywa�a g�ste strugi deszczu. Da- lej, w g��bi, by�a ciemno��. Raz wydawa�o si� proboszczowi, �e plusn�a ka�u�a i jakby jaki� cie� po- ruszy� si� w mroku. Zawo�a�: Michasiu! - Nikt nie odpowiedzia�. Zamkn�� wi�c okno. W sto�owym wybi�a dziesi�ta. Nie m�g� d�u�ej czeka� i przeci�ga� chwil niepewno�ci. Postanowi� wyj��. By� ju� gotowy, w p�aszczu i w kapelu- szu, gdy na ganku skrzypn�y deski. Szybko pchn�� drzwi. Niewyra�na sylwetka ledwie by�a widoczna w ciemno�- ciach. - To ty, Michasiu? - Tak - odpowiedzia� cicho. Cofn�� si� wi�c do pokoju, �eby go przepu�ci�. Micha� wszed� wolno, przy drzwiach zatrzyma� si�. - Jak ty wygl�dasz! - za�ama� r�ce proboszcz. Ch�opiec chcia� co� powiedzie�, ale twarz skurczy�a mu si� tylko bole�- nie. By� bez palta, bez czapki, ca�y przemokni�ty, woda sp�ywa�a mu po twa- rzy i z ubrania, dr�a�. Ksi�dz Sieche� przyci�gn�� go do �wiat�a. - Rozbieraj si� zaraz. Sam pobieg� po �wie�� bielizn�. Gdy wr�ci�, Micha� siedzia� na krze�le i rozsznurowywa� buciki. Na pod�odze utworzy�a si� du�a ka�u�a. Widz�c, �e zzi�bni�temu z trudem przychodzi poruszanie, zacz�� mu pomaga�. �ci�gn�� z ramion kurtk� nasi�k�� deszczem, rozpina� mokr� zupe�nie koszul�. Micha� nie protestowa�. By� znowu dzieckiem bezradnym i powolnym. Bez je- dnego s�owa poddawa� si� po�piesznym ruchom opiekuna. Wygl�da� tak �a�o�- nie, �e ksi�dz Sieche� nie mia� serca robi� mu wyrzut�w. O nic chwilowo nie pyta�. U�o�ywszy go w ��ku poszed� do kuchni postawi� wod� na herbat�. Kiedy wr�ci�, Micha� le�a� bledszy jeszcze ni� przed chwil�, z zamkni�ty- mi oczami. Us�yszawszy kroki podni�s� powieki i spojrza� na ksi�dza. Pro- boszcz przysun�� do ��ka krzes�o. - Napij si� troch�, to ci dobrze zrobi. Micha� wzi�� pos�usznie szklank�. Wypi� kilka �yk�w chciwie, parz�c sobie usta. Z kuchni dobiega�o chrapanie Ksieni. Wiatr gwa�townymi podmuchami uderza� w dach. Mimo zamkni�tych okiennic p�omie� �wiecy k�ad� si� migoc�c. Dopiero po d�u�szej chwili ksi�dz Sieche� spyta�: - Przyjecha� doktor? Micha� skin�� g�ow�. - I co? B�dzie �y�? - Nie. Dwa dni najd�u�ej. M�czy si� bardzo... Postawi� na stoliku nie dopit� herbat�. - Nie chcesz ju� wi�cej? - Dzi�kuj�. Po�o�y� si� i znowu zamkn�� oczy. Ksi�dz Sieche� wsta�. - Za�niesz? - Zasn�, prosz� ksi�dza - szepn�� ch�opiec. Proboszcz schyli� si�, poca�owa� Michasia w czo�o, zdmuchn�� �wiec� i skierowa� si� w stron� swego pokoju. Drzwi, ��cz�ce obie izby, zawsze zos- tawa�y na noc otwarte. Teraz po raz pierwszy zamkn�� je. W pokoju, w kt�rym si� znalaz�, okiennica by�a uchylona. W g��bi noc tar- gana wichur� dygota�a w pot�nych skurczach. Podszed� bli�ej i rozpalonym czo�em przylgn�� do szyby. Us�ysza� bliski szmer deszczu. W pierwszej chwi- li wyda�o mu si�, �e to p�acze kto� zagubiony w ciemno�ciach. A potem, jak- by g�os jaki� go zawo�a�, raz, drugi, coraz natarczywiej. - Panie! - szep- n�� z rozpaczliw� t�sknot�. Odruchowo pchn�� okno. Czarne wiry na kszta�t ogromnych w��w wi�y si� w mroku. - Panie, Panie! - powt�rzy� g�o�niej. Nie czuj�c ch�odu ani deszczu roz- pryskuj�cego si� na oknie, w miejscu, w kt�rym sta�, osun�� si� na kolana. Samotno��! Oto godzina przejmuj�cego opuszczenia. Nikt nie wo�a. Noc - ta jedna ci��y nad nami. - Panie! - zawo�a� jeszcze raz proboszcz i g�os jego drgn�� �arliwym b�a- ganiem. - Pozw�l mi, Panie, nie spa� i czuwa�. Odp�dza� pokus� snu, podobnie jak �miertelnie znu�ony w�drowiec prze�amu- je senno�� w obliczu niebezpiecze�stwa. C� z tego, �e cia�o omdlewa ze zm�czenia, g�owa ci��y, a powieki same bezsilnie opadaj�? Trzeba wiedzie�, kiedy mo�na, kiedy wolno spa�. Pozornie tak �atwo jest wymkn�� si� nieprzy- jacielowi. Zdawa�oby si�: mo�na go zwie��, zmyli� �lad. Pomi�dzy wieczorem a najbli�szym rankiem jaki� rozleg�y le�y czas! Ka�dy krok u pocz�tku wy- znacza inn� drog�. Tysi�c �cie�ek biegnie w g��b nocy, nikn�cych, gdy �wit zedrze ciemno�ci. Ale na ka�dej wr�g jest przy nas, cierpliwie, krok za krokiem d���c po naszym tropie. Spojrze� mu prosto w oczy, nie zadr�e�, nie ugi�� si� przed jego zdobywcz� si��, to jedno mo�e ocali�. Ale jak wydrze� z siebie z�o, kt�re w nas czai si� zawsze wyczekuj�ce, zawsze gotowe do skoku? Jak pochwyci� wroga, kt�ry jest w naszej krwi i w naszych my�lach? Ksi�dz Sieche� kl�cza�, skrzy�owane ramiona wspar�szy o niski sto�ek. Po- chyli� g�ow�. Mia� wra�enie, jakby mu barki ogromny ci�ar przygni�t�. Gdy zapada noc taka, jak dzisiaj, bez granic, wydaje si�, �e z�o ca�ego �wiata �cieka w serce czuwaj�cego. Doko�a, na bezmiernych obszarach, w nis- kich chatach wiejskich i dalej, w ludowych kamienicach uciszonych miast �pi� ludzie zmordowani dniem. Bezbronny t�um. �atwa zdobycz. Kt� �pi snem sprawiedliwego? D�onie, kt�re jeszcze przed chwil� chciwie si�ga�y po roz- pust� i zysk, dygoc� teraz niespokojnie, jak p�omie� przygnieciony popio- �em. Nagie cia�a dysz� gor�czkowo. Zwarte usta skry�y k�amstwa i kusz�ce podszepty, powieki zamkn�y pope�nione i przysz�e zbrodnie. Gdzie� s� mury mierzone trzcin� z�ot�? Wiatr szarpn�� otwartym oknem. Okiennica uderzy�a o szyb�. Chlusn�� deszcz. Ale proboszcz nie poruszy� si�. Jego oczy szeroko rozwarte zdawa�y si� przebija� ciemno��. Dr��� j� a� do przepastnego dna. Zwyci�aj� przestrze�. Czas stan��. I przez sekund�, kt�ra trwa wieki, wydaje si� kl�cz�cemu, �e widzi wszystko, co dzieje si� na �wiecie a� po jego najodleglejsze kra�ce. Straszliwa chwila. To jest tak, jakby jaka� zas�ona spad�a rozci�ta nagle niewidzialn� r�k�, ukazuj�c gro�n� wizj�. Oto ziemia niezmiernie ogromna, a jednocze�nie tak drobna, i� mo�na j� ramieniem opasa�, le�y nieruchoma, �ci�ta cisz�: bezkresna, ruda pustynia, obszary zje�one czarnymi kamieniami, zastyg�e wody, lasy skamienia�e, mias- ta puste jak szkielety, a nad tym niesko�czonym cmentarzyskiem niebo niskie i miedziane. Niebo, kt�rego ci�ar przygniata serca �pi�cych. Ludzie! Wida� ich cia�a pokotem rzucone na zesch�� ziemi�, jedno przy drugim, nagie i si- ne, niby niesko�czony szereg umar�ych. I nagle, jakby na jeden wielki g�os rozcinaj�cy milczenie od wschodu do zachodu i od p�nocy na po�udnie, budz� si� wszyscy. Ale nikt nie zrywa si� i nie �pieszy pos�usznie ku wezwaniu. �adne wo�anie mu nie odpowiada. �aden szept ani ruch nie targn� niewzruszo- nym spokojem. Piersi le��cych uderzone niebem zamar�y. To tylko ich oczy szeroko rozwarte oddychaj� �mierteln� trwog�. Przera�eniem nie pozostawia- j�cym miejsca dla nadziei. - Jestem z wami! - szepce ksi�dz Sieche�. Bo czy� nie p�ta go niemoc ta sama, kt�ra wszystkim na ziemi ka�e w tej chwili kona�, lecz nie pozwala umrze�? Oto r�wno��, o kt�rej ludzie nie chc� wiedzie�. Bogactwo staje si� podobne �achmanom �ebraka, w�adza kruszy si� w pora�onych d�oniach i jak pr�chno przesypuje przez palce. Ale gdy ranek przywr�ci ziemi jej kusz�cy kszta�t, kt� z �ywych wyrzeknie si� dobrowolnie z�udnych przywilej�w? Kie- dy� wybije godzina sprawiedliwo�ci dla krzywdzonych i poni�anych? Tyle do- ko�a chciwo�ci, okrucie�stw, tyle k�amstw i jadu nienawi�ci i pogardy, i� zdaje si�, �e nic nie zdo�a zasklepi� krwawi�cych ran. C� mo�e zmieni� si�? Tu cho�by, na tym drobnym skrawku sedelnickiej ziemi. Dziedzic sedel- nicki nie zrzeknie si� bez przymusu swoich rozleg�ych p�l i las�w, jak dra- pie�ne kleszcze opasuj�cych doko�a n�dzne ch�opskie zagrody. Grzegorz Lito- wka nie porzuci str�czycielstwa. Zab��kanej w dalekim mie�cie Oldze Kuki- sz�w �aden g�os nie podszepnie powrotu do rodzic�w. M�ody Burak, kiedy wyj- dzie z wi�zienia, znowu zacznie kra��. Kierownik poczty nie z�agodzi serde- czniejszym s�owem cierpie� umieraj�cej �ony. Fiodor Dubrowski, nienasycony swoj� m�odo�ci�, z lekkim sercem porzuci po miesi�cu ka�d� dziewczyn�. Ile� ich jeszcze przyjdzie p�acz�cych na niego, jak przedtem przychodzi�y z �a- lami na Siemiona? A Siemion, kt�remu ju� tak niewiele chwil pozosta�o do �ycia... A Micha�... Proboszcz zaciska d�onie. G�ste krople potu zwil�aj� mu skronie. - Najlichszym z lichych jestem, Panie. Tamci nie znaj� Ci�, dlatego b��- dz�. Ale mnie ukaza�e� si�, jak wicher wstrz�sn��e� mn�... Da�e� wszystko. A c� ja daj�? Jak�e n�dzny jest plon minionych lat! C� uczyni� dla ludzi, kt�rych mu powierzono? Nigdy nie umia� znale�� drogi do cz�owieka. A za to jak cz�sto i w jak wielu okoliczno�ciach czu� si� intruzem. Tak rzadko udawa�o mu si� prze�ama� bolesny i upokarzaj�cy mur, kt�ry odgradza� go od ludzi wtedy w�a�nie, gdy chcia� im siebie ofiarowa�. A je�li, zdarza�o si�, odnajdywa� porozumienie, czy� by�o ono czym� wi�cej ni� przelotnym b�yskiem ukazuj�cym zaledwie w mglistym oddaleniu, jak ogromne musi by� szcz�cie, gdy zbudzi si� zb��kan� dusz� z letargu i oczyszczon� postawi przed Panem. Prze�y� kilka takich ol�nie�. Nieraz zaszytemu w surowy cie� konfesjona�u zdawa�o si�, �e w monotonn� szarzyzn� sk�adanych w pokucie grzech�w jakby s�up ognia uderzy�. Oto chwila upragniona i wybrana! Wszystko, czym �y� do- t�d cz�owiek, zostaje wzruszone niby ziemia orana pod zasiew. Wszystko zos- taje cz�owiekowi odebrane, aby wszystko mog�o mu by� dane. C� pi�kniejsze- go nad serce trawione nieust�pliwym �arem! Podsyca� ten po�ar. Prosi� o �mier�, kt�ra odradza i daje nowe �ycie. Ofiarowywa� wszystko, co posiada�: i mi�o��, i nienawi��, i lito��. Nie zatrzymywa� nic z tego, co przed laty rzuci� w walk� o samego siebie. Ale ilu� ludzi staje przed granic� nakre�- lon� niewidocznym znakiem w sercu ka�dego? A jak nielicznym dane jest uczy- ni� krok decyduj�cy, aby j� przekroczy�. Przera�eni moc�, w kt�rej d�onie mieli si� bez zastrze�e� odda�, cofali si� w ostatniej chwili ci mali, nieszcz�ni ludzie tak bardzo przywi�zani do z�udnej wolno�ci, kt�rej s�u�yli wiernie i bez buntu. Byli jak �lepcy, kt�rym przywr�cono wzrok na chwil�, zbyt kr�tk� jednak, aby zd��yli pozna�, co utrac� wracaj�c w ciemno��. Odchodzili wi�c bez �alu. Proboszcz zbiela- �ymi wargami szepta� �aci�skie s�owa i dr��c� r�k� b�ogos�awi�. Jak�e poga- rdza� sob� w takich chwilach! C� uczyni�? Czemu d�awi� w sobie i depta� bunt, kt�ry w nim r�s�? Dlaczego rozgrzesza� zamiast przekl��, upokorzy�, si�� rzuci� na kolana? D�o�, kt�ra kre�li�a znak krzy�a, powinna by� raczej pi�ci� zaci�ni�t� wznie�� si� w g�r� i zap�on�� gniewem sprawiedliwej po- msty. A on tymczasem b�ogos�awi� odchodz�cych drog�, kt�rej ciemny, kr�ty szlak zna� i nienawidzi�. C� za m�ka, jakie upodlenie. Ko�ci� pustosza�, mrok zapada�, a ksi�dz Sieche� ci�gle jeszcze kl�cza� w cieniu o�tarza. Nieraz, zdarza�o si�, wszed� szukaj�cy go Micha�. Lecz gdy wychyliwszy si� z zakrystii ujrza� proboszcza pogr��onego, jak s�dzi�, w modlitwie, cofa� si� i cicho zamyka� za sob� drzwi. Organista �pieszy� si� do domu, zostawia� wi�c klucze i odchodzi�. Nikt ju� teraz nie zagl�da� do �rodka. Ale ksi�dz nie modli� si�. Gdy pod stopami �mia�ych obsuwa si� ziemia, samotno�� ich nie ma g�osu. Straszliwa pustka - oto prawda id�ca ku zbyt zuchwa�ym. Kl�cza� z g�ow� ukryt� w d�oniach, bezsilny i zmartwia�y. Nie znajdowa� w sobie nawet najs�abszego odblasku si�y, kt�ra go triumfalnie rwa�a i bole�nie pali�a. �adne drgni�cie nie porusza�o w nim martwej ciszy. By��e� teraz czym� wi�cej ni� zetla��, n�dzn� gar�ci� popio�u, jak znak ostrze�enia rzucon� na zimne kamienie posadzki? W takich chwilach pojmowa�, �e nie wszystko jest stracone. Ze zdumieniem i jeszcze niedowierzaj�c� rado�ci�, jak cz�owiek po d�ugiej chorobie budz�- cy si� powoli z omdlenia, odkrywa� na dnie cierpienia drobn� szczypt� nad- ziei, w�t�e �wiate�ko, bez kt�rego �y� d�u�ej by�oby ponad jego mo�liwo�ci. Widzi t� ukryt� g��boko jasno��. Ale czy starczy mu si�, aby dowlec si� do dalekiego �r�d�a? Minuty, kt�re up�ywaj�, s� rozstrzygaj�ce. Nie wolno zwleka�. Ale c� mo- �e cz�owiek? Cokolwiek czyni na ziemi, niczym jest wobec tego, czego zrobi� nie zdo�a. Czy chwa�a, jak� czerpiemy z naszej si�y, nie jest wobec naszej s�abo�ci kropl� wody zdmuchni�t� na rozpalone �elazo? Ksi�dz Sieche� podnosi g�ow�. Jego bunt! Gorzki grymas �cina mu wargi. Kim�e to chcia� by�? Oto odwa�y� si� zapomnie�, �e jego s�owa s� jedynie be�kotem s�abego cz�owieka i nie mog� posiada� nadprzyrodzonej mocy otwie- rania serc. B�g odm�wi� mu cudownej si�y, kt�ra by jego samego przerasta�a i jak anio� opieku�czy sz�a z nim pomi�dzy ludzi, s�owem u�yczaj�c �aski kruszenia grzech�w. By� tylko naczyniem, kt�re B�g - je�li zechce - wype�ni lub pozostawi pr�nym. C� mog�? - szepce. - Dane mi jest rozgraniczenie rzeczy. Nie grzeszy�, to mog�, lecz nie chcie� grzechu, tego nie mog�. Moje czyny mog� �wiadczy� przed lud�mi za mn�, lecz moje my�li oskar�� mnie przed Tob�. I cho�bym nie grzeszy�, b�d� grzeszny. Jestem ska�ony. Nawet �r�d�em moich dobrych uczynk�w jest moje z�o. Po�o�y�e�, Panie, granic�, kt�rej nie przekrocz�. Wi�c tylko Ty mo�esz mnie oczy�ci�, bez Ciebie ni- czego nie mog�... Zbawienie! Oto tajemnica niedost�pna cz�owiekowi. Kt� z �ywych mo�e zna� prawa wy�szej sprawiedliwo�ci? S�abo�� - ta nas ��czy. I nigdy nie wiadomo, kogo i w jakiej chwili od��czy B�g od wsp�lnego �a�cu- cha, aby da� wolno�� i przypiecz�towa� j� swoim znakiem. Nadzieja! Czy� nie jest z�ud� jej s�odki czar? G�os wewn�trzny ��da od nas czynu, lecz zebra- nie plonu to nie nasza sprawa. A wszak�e w tym le�y godno�� ludzka, aby na- wet bez nadziei �y� tak, jakby nadzieja sta�a przy nas na stra�y... Noc sz�a, kiedy ksi�dz Sieche� podnosi� si� i wolno szed� ku zakrystii. Prawie zawsze znajdowa� tam Michasia. Drzema� skulony na �awce, z g�ow� przechylon� na rami�, otwarta ksi��ka wysuwa�a mu si� z r�k na go�e kolan- ka, dr��cy p�omie� dogasaj�cej �wiecy delikatnym �wiat�em pada� na twarz ch�opca. Proboszczowi �al by�o budzi� ma�ego. Robi� sobie wyrzuty, �e pozo- staj�c tak d�ugo w ko�ciele zarywa� ch�opcu spokojny nocny sen. A jednocze- �nie ogarnia�a go w takich chwilach rado��, i� jest kto�, kto o nim my�li. Gdy przed kilkunastu latami obieca� pewnej umieraj�cej kobiecie zaopiekowa� si� jej dzieckiem, nie przypuszcza�, �e ta male�ka okruszyna, kt�r� p�acz�- c� przyni�s� na r�kach do domu, wniesie p�niej pod jego samotny dach tyle ciep�a i serdeczno�ci. Teraz ko�czy� Micha� czterna�cie lat. W jego drobnej twarzyczce, szczeg�lnie w du�ych jasnych oczach, by�o tyle prostoty i czys- to�ci, i� proboszcza l�k nieraz chwyta� na my�l, czym stanie si� to dziec- ko, gdy dojrzawszy rozejrzy si� po �wiecie i pozna jego zdradzieckie poku- sy. Czy zdo�a si� im oprze�? Czy nie zagubi si�? A B�g, kt�ry z pewno�ci� przebywa� teraz w tym niewinnym sercu, czy� nie opu�ci go, gdy nadejdzie czas pr�by? Micha� przez sen wyczuwa� obecno�� proboszcza i sam budzi� si�. Razem wi�c wracali do domu. Wie� spa�a ju� o tej porze. Plebania le�a�a zaraz za ko�cio�em, na ko�cu Sedelnik, w miejscu samotnym i wydanym na wiatry. Da- lej, przeci�te drog�, ci�gn�y si� pola. Szeroko�� wolnej przestrzeni, ch�odne powietrze nocy i d�o� Michasia, kt�r� trzyma� w swojej, uspokaja�y ksi�dza. I kiedy zasypia�, do ostatniej chwili s�ysz�c dobiegaj�cy z dru- giego pokoju r�wny oddech ch�opca, zm�czenie zaciera�o pos�pn� groz� minio- nych godzin. Ale c� kruchszego nad spok�j serca, kt�re raz dotkni�te zosta�o szale�s- twem niepokoju! Niczym tu jest do�wiadczenie. Ka�da godzina, cho�by poprze- dzona wieloma podobnymi, jest nowa i ��da oddania ca�kowitego, jak jedyna i niepowtarzalna. Ci�g�o�� grzechu - ta istnieje, lecz gdzie� ci�g�o�� cnoty? W niej zawsze jest si� u samego pocz�tku. Nic te� nie zadowoli ksi�dza Sie- chenia, nic go nie nasyci. Podobnie jak od dnia, w kt�rym uczyni� krok de- cyduj�cy, nie znalaz� a� do chwili obecnej zacisznej przystani, tak nie znajdzie jej i w latach p�niejszych. Nigdy nie poczuje si� wybranym. Nawet upokorzenie i gorycz upadku ducha nie zosta�y mu oszcz�dzone. Ta sama na- mi�tno��, kt�ra raz wynosi�a go ponad t�um ludzi, kiedy indziej rzuca�a w zw�tpienie. Gdy pi�tna�cie lat temu przywr�cono sedelnickiej cerkiewce jej dawny, je- szcze sprzed powstania styczniowego charakter ko�cio�a, tworz�c pierwsz� po wojnie w najbli�szej okolicy parafi� katolick�, m�ody ksi�dz Sieche� szed� na t� prac� z g��bokim poczuciem wa�no�ci swojej misji. Wiedzia�, �e czeka go zadanie trudne. Bia�oruska ziemia nie obiecywa�a �atwych zwyci�stw. Ka- tolicy byli w znacznej mniejszo�ci. A ich wiara, zw�aszcza m�czyzn, jak daleko odbiega�a od idea�u, kt�ry w sobie nosi�. Kraj by� zniszczony. T�dy w ci�gu kilku lat przechodzi�y wojska zaborc�w, tu ostatnia wojna pozosta- wi�a puste pola i spalone wsie. N�dza i g��d ziemi sz�y na r�k� agitatorom. Budzi� si� ruch narodowo�ciowy, szerzy� si� komunizm. Raz po raz wybucha�y zamieszki. By�y ofiary... Ile� pracy! Ksi�dz Sieche� marzy�, aby do gruntu przeora� tutejsze stosunki, a Ko�cio�owi przywr�ci� nadw�tlon� latami nie- woli si��. Nawraca�! Chwilami czu� si� przeniesionym w odleg�e wieki, kiedy t� ziemi� przebiegali pierwsi g�osiciele S�owa. By� jednak sam. Gdy szuka� pomocy w s�siednich parafiach, znajdowa� ludzi spragnionych spokoju i wygo- dy raczej ni� walki. W pierwszych latach wiele czyni�, aby to zmieni�. Od- wiedza� cz�sto okolicznych proboszcz�w, snu� plany wsp�lnej, zbiorowej ak- cji. M�wi� du�o i z zapa�em, chcia� swoim �arem przekona�, wzruszy�, powo- �a�. Ale szybko poczu� doko�a siebie pustk�. Nie umia� dostosowa� si�. Nie pi�, nie gra� w karty, by� z�ym s�uchaczem pieprznych dykteryjek, towarzys- two jego w cztery oczy stawa�o si� szybko kr�puj�ce, a w wi�kszym gronie uci��liwe. Zacz�to go unika�. Z pocz�tku m�wiono o nim z pob�a�liw� wyrozu- mia�o�ci�. Zyska� opini� sensata i nie orientuj�cego si� w realnym �yciu marzyciela. Ale gdy dowiedziano si�, �e z ambony g�osi swoje nieprzejednane i surowe s�dy, w�wczas wzbudzi� niech��. Zacz�� uchodzi� za cz�owieka, kt�- ry wi�cej z�ego swoj� nieobliczalno�ci� mo�e zdzia�a� ni� dobrego. A prze- sz�o��: jego dzia�alno�� niepodleg�o�ciowa, potem lata sp�dzone na wojnie, wreszcie fakt, �e stosunkowo p�no obra� sobie drog� duchown�, r�wnie� przemawia�y w opinii przeciw niemu. Podobnie ustosunkowa�y si� do sedelnickiego proboszcza okoliczne dwory. Zbyt powa�nie m�wi� o komunizmie, aby nie zosta� pos�dzonym o wyst�pne i skryte, a tak ze stanem duchownym nie licuj�ce sympatie. Umacnia� jeszcze ten s�d swoimi wypowiedziami zar�wno w kwestiach narodowo�ciowych, jak i w sprawie reformy rolnej. Ros�a wi�c przepa�� pomi�dzy nim a miejscowym zie- mia�stwem. Dwory nie mog�y mu darowa�, i� znajdowa� ostre i bezwzgl�dne s�owa, gdy przychodzi�o do rozm�w o roli ziemia�stwa na kresach w dawnej Polsce niepodleg�ej i p�niej podczas zabor�w. Przypominaj�c b��dy przod- k�w, dotkn�� ich potomk�w w najczulsze struny pr�no�ci. A jego wiara, ta r�wnie� przemawia�a przeciw niemu. Uwa�ano, �e zbyt wiele ��da, aby ��da� szczerze. Zarzucano mu ciasny fanatyzm, ob�ud� i nieznajomo�� natury cz�o- wieka. Dla tych ludzi wyros�ych w tradycyjnym prze�wiadczeniu, i� s�u�� ob- ronie polsko�ci i katolicyzmu, Polska ko�czy�a si� z granicami posiad�o�ci, a wiara zaczyna�a poza nimi. Wed�ug niepisanej umowy do s�ug Ko�cio�a nale- �a�o utrzymywa� ten uk�ad, strzec go niby harmonii wy�szego porz�dku, zape- wniaj�cej stowarzyszonym pok�j ziemski i nagrod� niebiesk�. Ksi�dz Sieche� m�ci� r�wnowag� wypracowan� przez wieki. Jego Ko�ci� roz- sadza� misterne spoid�a i wi�zad�a, ��cz�ce dw�r z plebani�. Wyrasta� na drodze ogromnym cieniem, k�ad�c ten pos�pny znak niby s�owo ostrze�enia. Odwr�cono si� wi�c od niego. Jedna z rodzin, najznaczniejsza w powiecie, pocz�a nawet czyni� starania w kurii biskupiej, aby niewygodnego probosz- cza przeniesiono z Sedelnik. Zbyt jednak �yw� zachowano tam pami�� o mi�o�- ci, jak� zmar�y niedawno biskup obdarza� ksi�dza Siechenia, pod�wczas swego kapelana, aby dano pos�uch doradczym podszeptom. Nowy biskup, cz�owiek du�ej wiedzy i r�wnej skromno�ci, nie chcia� nawet dyskutowa� tej sprawy. Uwa�a�, �e w przeciwnym wypadku zniewa�y�by pami��