7172

Szczegóły
Tytuł 7172
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7172 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7172 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7172 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

SIERGIEJ �UKIANIENKO lABIRYNT ODBI� Cz�� pierwsza Nurek 00 Mam ochot� zamkn�� oczy. To normalne. Barwny kalejdo- skop, b�yski, skrz�cy si� gwia�dzisty wir... Wygl�da pi�k- nie, ale wiem, co kryje si� za tym pi�knem. G��bia. Nazywaj� j� Deep, ale my�l�, �e s�owo �g��bia" lepiej oddaje istot� rzeczy. Zast�puje karteczk� z ostrze�eniem: �G��bia!'" �yj� tu rekiny i o�miornice. Jest cicho, tylko napiera i ci�nie nie- sko�czona przestrze�, kt�rej tak naprawd� nie ma. G��bia jest na sw�j spos�b w porz�dku. Przyjmuje ka�dego. Nie trzeba zbyt wiele si�y, �eby si� w niej zanurzy�... ale znacznie wi�cej, je�li chce si� si�gn�� dna i wr�ci�. Przede wszystkim trzeba pami�ta�, �e bez nas G��bia jest martwa. Trzeba w ni� i wierzy�, i nie wierzy�. Bo przyjdzie dzie�, gdy nie zdo�asz si� z niej wynurzy�. 01 Pierwszy ruch jest najtrudniejszy. Na �rodku niedu�ego po- koju stoi st�, kable od komputera ci�gn� si� do UPS-u i dalej, do gniazdka. Cienki przew�d do linii telefonicznej. Pod �cian�, na kt�rej wisi pi�kny dywan, stoi tapczan, przed otwartymi drzwiami na balkon - malutka lod�wka. Najwa�niejszy sprz�t. Pi�� minut temu sprawdzi�em jej zawarto��, w ci�gu najbli�szej doby nie grozi mi g��d. Kr�c� g�ow�. W oczach ciemnieje, ale zaraz przechodzi. Nor- malka. - Wszystko w porz�dku, Lonia? G�o�niki ustawione na maksimum. Krzywi� si�: - Tak. Zr�b ciszej. - Ciszej - zgadza si� Windows Home. - Ciszej, ciszej... - Starczy, Vika - powstrzymuj� j�. Dobry program. Pos�uszny, poj�tny i serdeczny. Mo�e zbyt zadufany, jak ca�a produkcja Micro- softu, ale mo�na wytrzyma�. - Powodzenia - m�wi program. - Kiedy na ciebie czeka�? Patrz� na ekran, gdzie w aureoli pomara�czowych iskier p�ywa kobieca twarz. M�oda, sympatyczna, ale nic specjalnego. Pi�kno mnie ju� zm�czy�o. -Nie wiem. - Chcia�abym mie� pi�� minut na samokontrol�. - Dobra. Ale nie wi�cej. Za dziesi�� minut b�d� potrzebowa� wszystkich zasob�w. Twarz na ekranie marszczy si� - to program wydziela kluczowe s�owa. - Tylko dziesi�� minut - m�wi pokornie Windows Home. - Po- nownie zwracam ci uwag�, ze poziom stawianych zada� nie zawsze odpowiada pojemno�ci mojej pami�ci operacyjnej. Wymagane by- �oby rozszerzenie do... - Milcz - przerywam. To brzmi jak rozkaz i program nie mo�e nie pos�ucha�. Krok w lewo, krok w prawo... Cha, cha. To nie pr�ba ucieczki, raczej dobrowolne uwi�zienie. Podchodz� do lod�wki, otwieram, wyjmuj� puszk� sprite'a, otwieram. Nap�j ch�odzi gar- d�o. To ju� niemal rytua� � G��bia zawsze wysusza �luz�wk�. Z pusz- k� w r�ku wychodz� na balkon, na ciep�y letni wiecz�r. W Deeptown prawie zawsze jest wiecz�r. Ulice zalane �wiat�em reklam, cichy szum przeje�d�aj�cych samochod�w. Nieprzerwany strumie� ludzi. Dwadzie�cia pi�� milion�w sta�ych mieszka�c�w, najwi�ksze megalopolis �wiata. Z wysoko�ci jedenastego pi�tra twa- rzy si� nie zobaczy. Dopijam sprite"a, rzucam puszk� w d� i wra- cam do pokoju. - To nieetyczne... - mamrocze komputer. Nie reaguj�, wycho- dz� do przedpokoju, wk�adam buty, otwieram drzwi. Klatka jest pu- sta, jasna i bardzo czysta. Gdy majstruj� przy zamku, przez niedo- mkni�te drzwi pr�buje wlecie� male�ki �uczek. Aha, lamerzy si� zabawiaj�. Z politowaniem obserwuj� uprzykrzonego owada - z mieszkania p�ynie r�wny potok powietrza, wyrzuca go z powro- tem. Zamykam drzwi, �uczek w ostatnim wysi�ku zderza si� z nimi, kr�tki rozb�ysk i owad spada na pod�og�. - Z�o�y� skarg� na w�a�ciciela domu? - pyta Windows Home. Teraz g�os p�ynie ze srebrzystych szpilek w klapach mojej koszuli. - Z�� - zgodzi�em si�. Ci�gle zapominam wyja�ni� programo- wi, �e to ja jestem w�a�cicielem domu. Winda czeka na mnie na pi�trze. Zazwyczaj schodz� po scho- dach, zagl�daj�c po drodze do cudzych mieszka�. I tak nikt tam nie mieszka... ale teraz si� spiesz�. Winda zje�d�a bardzo szybko. Wychodz� na chodnik, ogl�dam si�, mo�e zobacz� amatora owa- d�w? Ale nikogo podejrzanego nie ma, wszyscy spiesz� dok�d� w swoich sprawach. �uczek jest najwyra�niej przelotny, seryjna produkcja. Truj� je na ulicach, t�uk� w mieszkaniach, ale one s� niezniszczalne. Sam kiedy� zajmowa�em si� podobnymi g�upstwami. Bardzo rzadko �uczkom udawa�o si� przynie�� interesuj�c� informacj�. - Lonia, na kompani� Polana z�o�ono skarg�. Najemca miesz- kania numer jeden. - Zignoruj - burcz�, obserwuj�c id�cego po chodniku m�czyz- n�. To naprawd� co�: hybryda m�odego Arnolda Schwarzeneggera i starego Clinta Eastwooda. Bardzo zabawne. M�czyzna �owi moje kpi�ce spojrzenie i przyspiesza kroku. Podnosz� r�k� i za chwil� przy chodniku hamuje ��ta limuzy- na. - Lonia. twoja skarga na kompani� Polana zosta�a zignorowa- na! - Nie szkodzi. Mo�na by to ci�gn�� w niesko�czono��, ale nie mam teraz g�o- wy do takich gierek. Wsiadam do taks�wki, kierowca - m�ody, u�miechni�ty, starannie uczesany, w wykrochmalonej koszuli - od- wraca si� do mnie. Wol� takich taks�wkarzy, wyszkolonych i niega- datliwych. - Kompania Deep Przewodnik serdecznie wita! Imienia nie podaje - program zatrzyma� taks�wk� anonimowo. - Jak pan b�dzie p�aci�? - Tak. - Wyjmuj� z kieszeni rewolwer i mocno uderzam ch�opa- ka w skro�. Pr�bowa� si� broni�, ale nie zd��y�. Patrz� na jego po- blad�� twarz, potrz�sam za ko�nierz i rozkazuj�: - Dzielnica Al Kabar. - Nie ma takiego adresu - m�wi kierowca. Jest og�uszony i po- korny. - Al Kabar. Osiem, siedem, siedem, trzy, osiem. - Prosty kod otwiera dost�p do s�u�bowych adres�w Deep Przewodnika. M�g�- bym nie bi� kierowcy, ale wtedy w plikach kompanii zosta�by �lad mojego przejazdu. - Zam�wienie przyj�te. - Kierowca si� u�miecha, znowu jest weso�y i us�u�ny. Samoch�d rusza. Patrz� w okno; migaj� osiedla nabite wie�ow- cami, ze wszystkimi drobnymi �mieciami Deeptown, ogromne, luk- susowe biura kompanii, d�ugie szare korpusy IBM, wspania�e pa�a- ce Microsoftu, a�urowe wie�e Ameryki On-line, skromniejsze biura innych komputerowych prawodawc�w. Pe�no tu r�wnie� biurowc�w, firm sprzedaj�cych meble, �arcie, nieruchomo�ci, agencji turystycznych, kompanii transportowych, klinik... Ka�da jako tako prosperuj�ca firma d��y do otworzenia w Deeptown swojego przedstawicielstwa. Deep Przewodnik prosperuje w�a�nie dzi�ki tej obfito�ci. Pod- r�owanie po mie�cie piechot� to do�� czasoch�onna i monotonna rozrywka. Mkniemy po autostradach, hamujemy na skrzy�owaniach, skr�camy w tunele. Czekam. M�g�bym kaza� kierowcy wybra� kr�t- sz� tras�, ale wtedy musia�by po��czy� si� z dyspozytorni�. I zosta�- by po mnie �lad... Miasto ko�czy si� niespodziewanie - jakby �cian� pa�ac�w i wie�owc�w kto� uci�� gigantycznym no�em. Droga, a za ni� las. G�sty, nieprzebyty, oddzielaj�cy od codziennej krz�taniny tych, kt�- rzy nie chc� si� afiszowa�. - Zahamuj przy nast�pnej �cie�ce - m�wi�, gdy mijamy zaro�la mango i przeje�d�amy wzd�u� �rodkowoeuropejskiej g�stwiny. - Do dzielnicy Al Kabar jeszcze daleko - m�wi kierowca. - Zatrzymaj si�. Samoch�d staje. Otwieram drzwi, odchodz� na krok od limuzy- ny. Kierowca pokornie czeka. Ja te�. Na drodze wida� �wiat�a, a �wiadkowie mi niepotrzebni. No, nareszcie... Celuj� w samoch�d i strzelam. Strza� jest niezbyt g�o�ny, odrzut s�aby, ale pojazd b�yskawicznie staje w p�omieniach. Kierowca sie- dzi bez ruchu, patrz�c przed siebie. Po kilku sekundach Deep Prze- wodnik ma o jedn� taks�wk� mniej. Dobrze. Niech to wygl�da na rozrywk� pijanych szpaner�w. Id� w las. - To nieetyczne - mamrocze ze szpilki Windows Home. - Optymizowa�a� si�? Dobra, teraz b�d� potrzebowa� pomocy. Szukaj skrytki, kod �Iwan'". - �wiec�ce drzewo - oznajmia program. Ogl�dam si�. Aha. Oto ogromny d�b migocz�cy czarodziejskim b��kitnym �wiat�em. Tylko dla mnie. Podchodz�, wsuwam r�k� do dziupli, wyjmuj� ci�ki pakunek. Przebieram si� w p��cienn� bia�� koszul� i spodnie, przepasuj� wzorzystym pasem. Kr�tki miecz w pochwie, kilka drobiazg�w w kieszeniach. Skrytk� zrobi�em kil- ka dni temu, bezprawnie wykorzystuj�c jeden z komputer�w zarz�- du transportu kolei zakaukaskiej. Maj� tam s�abych programist�w, nie zauwa�� mojej malej ingerencji. - Gdzie jest strumie�? - pytam. - Na prawo. Pochylam si� nad wod� i wpatruj� w odbicie. Kilka razy ude- rzam w nie r�k�, potem zaczynam wodzi� palcem, �cieraj�c w�asne oblicze. Zamiast mojej twarzy z dr��cego zwierciad�a patrzy na mnie osi�ek o kasztanowych w�osach. Twarz dobroduszna i do obrzydli- wo�ci pospolita. - Dzi�kuj� - m�wi� do programu i prostuj� si�. Przez chwil� stoj�, napawaj�c si� lasem. Niech to diabli, strasznie dawno nie wy- chodzi�em z tego miejskiego smrodu... - Na mnie czekasz, ch�opaczku? - pyta kto� zza moich plec�w. Ogl�dam si� - z g�stych krzak�w wychodzi ogromny, si�gaj�cy mi do piersi wilk. - Mo�e i na ciebie. - Patrz� na niego z zachwytem. Fenomenalny! Naprawd� jest szary, a raczej czarny, z wilcz� siwizn�. Gdzieniegdzie sier�� jest zmierzwiona, do prawej przedniej �apy przyczepi� si� rzep. - A mo�e by ci� zje��, ch�opaczku? - pyta wilk i szczerzy k�y, ��te jak z�by palacza, jeden u�amany a� po korze�. Stare, do�wiad- czone wilczysko. - Czemu si� che�pisz po pr�nicy, chcesz mego miecza zakosz- towa�? - improwizuj�. - Lepiej wst�p do mnie na s�u�b�. Wilk u�miecha si�, siada. - A jak mi si� odp�acisz, ch�opaczku? - Trzy tysi�ce zielonych - oznajmiam. Wilk z zadowoleniem kiwa �bem, pociera �ap� mord�. - Al Kabar? - Zgad�e�. - Misja? - Kradzie�. - Kto zam�wi�? Wzruszam ramionami; retoryczna odpowied� na retoryczne py- tanie. Zleceniodawcy nie lubi� si� afiszowa�. - Spr�bujemy - decyduje wilk. - Jeste� got�w? -Tak. - Wsiadaj. Wsiadam na grzbiet wilka, a on rysi� biegnie przez las. Instynk- townie uchylam si� przed ga��ziami, wilk cicho chichocze. Niech si� cieszy, skoro go to bawi. Po kilku minutach wyskakujemy z lasu. Pod nogami ��ty pia- sek, mocny gor�cy wiatr zmusza do zmru�enia oczu. Przed nami szeroka na sto metr�w przepa��, za ni� wschodnie miasto. Minarety, kopu�y, wszystko w pomara�czowo-��to-zielonej tonacji. Nie�le to wygl�da. Niedaleko nas przez przepa�� przerzucony jest... no, po- wiedzmy, �e most. Cienki jak struna. Jeden jego koniec ko�czy si� na murze opasuj�cym miasto, drugi trzyma w r�kach dziesi�ciome- trowy kamienny pos�g z ohydn� mord�. - No, no... b�dzie rob�tka - zauwa�y� wilk. - Nie za tanio, kr�- lewiczu? -Licho wie-m�wi�, ogl�daj�c pos�g. -O mo�cie m�wili... - Co masz kra��? - Dojrza�e jab�uszka... - Aha, to po to ta maskarada... - wilk znowu chichocze. - A co w tych jab�uszkach? - Nie wiem. - Zeskakuj� z jego grzbietu, stoj� obok, trzymaj�c r�k� na sier�ci. - Pos�uchaj, wyskocz� na sekund�, musz� si� czego� napi�... - No to jazda - m�wi wilk, rozgl�daj�c si�. Przymykam oczy. �G��bio, G��bio, nie jestem tw�j. Pu�� mnie. G��bio..." Szarpn��em si�, wsta�em. Przed oczami jak na male�kich ekra- nach - pustynia, przepa��, pos�g, miasto w oddali. �adnie naryso- wane. Al Kabar ma niekiepskich projektant�w... Wirtualny he�m jest ci�ki, to najbardziej wyszukany model z se- ryjnie wypuszczanych przez Sony. Z pi�knymi kolorowymi ekrana- mi, wspania�ymi g�o�nikami, wbudowanym mikrofonem, z klimaty- zacj� dysz�c� w twarz powietrzem o odpowiedniej temperaturze. Teraz to �ar pustyni. Zdj��em he�m, po�o�y�em na stole obok klawia- tury. Na monitorze pojawi�a si� znajoma kobieca twarz. - Przerywasz zanurzenie, Lonia? - rozleg�o si� z g�o�nik�w. -Nie, zaczekaj. W realu m�j pok�j wygl�da tak samo jak w rzeczywisto�ci wir- tualnej. Tylko za oknem jest nie letni wiecz�r Deeptown, lecz d�d�y- sta jesie� Petersburga. M�awka, klakson samochodu w oddali. Otwieram lod�wk�, bior� sprite'a. Wreszcie si� napij�... Nie wy- trzyma�em, wyjrza�em z balkonu. Oczywi�cie, na dole nie le�y �ad- na pusta puszka. Nie szkodzi, zaraz to nadrobi�... Wytar�em mokre od potu w�osy le��c� na krze�le koszul�, sia- d�em przy komputerze, sprawdzi�em kabel biegn�cy od wirtualnego kombinezonu na deepie komputera. Kombinezon lekko hamowa� ruchy, jakbym szed� po piasku. Lew� nog� ci�gn�o troch� silniej. Znowu program szwankuje. Dobra, potem skalibrujemy. W�o�y�em he�m -jakbym wsadzi� g�ow� do piekarnika. Te dra- nie z Al Kabaru stworzy�y sobie maksymalnie nieprzyjemne warun- ki... Znowu patrz� na wirtualny �wiat, na razie umowny jak tani film animowany. �adny rysunek, ale toporny. Nic wi�cej komputer nie mo�e wyci�gn��. I nie trzeba. Czym jest G��bia bez cz�owieka? Mrugn��em, rozlu�ni�em si�, pr�buj�c wej�� w wirtualny �wiat samodzielnie. Oczywi�cie, nic z tego. Nie jestem na pustyni, tylko w domu przy klawiaturze. Wyci�gam r�k� i wprowadzam komend�: Deep A teraz enter. Nad pustyni� rozb�yskuje wielobarwno�� programu. Jeszcze przez sekund� widz� ekraniki, mi�kk� podk�adk� he�mu, potem �wiadomo�� zaczyna si� rozp�ywa�. M�zg pr�buje stawia� op�r, ale deep program dzia�a na wszystkich. Tylko czasem - jeden na trzysta tysi�cy - trafia si� cz�owiek, kt�ry nie traci do ko�ca ��czno�ci z rzeczywisto�ci�. Kt�ry umie samodzielnie wyp�ywa� z G��bi. Nurek. Taki jak ja. Wilk u�miecha si� do mnie. - Zwil�y�e� gard�o, ch�opaczku? -Tak. Ogl�dam siebie - wszystko w porz�dku? Moje cia�o w wirtual- nym �wiecie jest tylko niezbyt wymy�lnym rysunkiem przekazywa- nym przez komputer na ten czy inny punkt Deeptown i jego peryfe- rii. Ale miecz przy pasie i rzeczy w torbie ju� nie s� zwyk�ym rysunkiem. To rozruchowe fragmenty program�w, kt�re zaraz stan� si� niezb�dne. - Robimy tak - decyduj� - przez most id� sam. Potem wynosz� trofea i zmywamy si�. ' -Twoja wola-zgadza si� wilk. Id�, a gor�cy wiatr wbija mi w oczy ziarenka piasku. To ju� nie zas�uga he�mu. To m�j m�zg czuje to, co powinienem czu� na praw- dziwej pustyni. Pos�g jest coraz bli�ej, staje si� coraz bardziej rzeczywisty. Ro- gata g�owa z wyszczerzon� paszcz�, nabrzmia�e kamiennymi mu- skularni �apy. To pewnie Ifrit. Nie jestem zbyt obiatany w arabskiej mitologii. W lewej �apie zaci�ni�ta cienka ni�. Most z ko�skiego w�osa. Zaczynam si� wspina� po nodze potwora. Jak g�upio musi teraz wygl�da� moje cia�o w pustym mieszkaniu- podskakuj�ce, szarpi�- ce powietrze... nie dekoncentruj si�... Ostatni metr jest najtrudniejszy. Opieram si� o nabijane kolcami kamienne kolano, pr�buj� wczepi� si� w d�o� - nie daj� rady. Pew- nie legalni go�cie Al Kabaru maj� jak�� inn� drog�... A ja musz� wchodzi� na granitowy fallus potwora. S�ysz�, jak wilk chichocze. Dla niego to �mieszne... W ko�cu jestem na d�oni. Pr�buj� nici nog�- lekko si� ko�ysze. Jak struna. Daleko w dole wida� ska�y i b��kitn� wst��k� rzeki. - �mielej, bohaterze! - krzyczy wilk. Zwykli komputerowcy nie zdo�aj� przej�� po tym mo�cie. Co� tu nie gra... D�o�, na kt�rej stoj�, zaczyna nagle wibrowa� i powoli si� zaci- ska. Most dr�y, za chwil� si� zerwie. Nade mn� pochyla si� wy- szczerzona morda potwora, kt�ry o�y�. - Kim jeste�? - Jego ryk rozsadza mi uszy. Ryczy po rosyjsku! - Go�ciem! - krzycz�, pr�buj�c uwolni� nogi z u�cisku granito- wych palc�w. - Go�cie nie przychodz� z rzeczami zakazanymi! - chichocze monstrum. Palec wskazuj�cy zawisa nade mn�, jakby potw�r chcia� mnie rozgnie��. Ale na razie tylko wskazuje miecz. < Tak, to nie bezbronny program kierowcy Deep Przewodnika, to doskona�y stra�nik, z pseudointelektem o stopie� przewy�szaj�cym Windows Home. Jak mu si� uda�o okre�li� m�j j�zyk? - Go�cie nie przychodz� bez zaproszenia! - dodaje. - Zaproszono mnie. -Kto? Gram va banque. - Nie masz prawa us�ysze� jego imienia. - Mam prawo do wszystkiego - oznajmia potw�r, a jego palce zaciskaj� si� mocniej. Teraz powinno nast�pi� wyj�cie w real, jako konsekwencja ��miertelnego" zagro�enia. W przeciwnym razie m�zg mo�e wy- obrazi� sobie najprawdziwszy szok b�lu, ze wszystkimi jego konse- kwencjami. Tylko samob�jca od��cza bezpieczniki deep programu. Albo nurek. Moje okaleczone cia�o le�y na d�oni potwora. Czaszka zgniecio- na, jedno oko patrzy na rozpalone niebo, drugie na kamienny pazno- kie�. Usatysfakcjonowany Ifrit g�o�no chichocze, potem krzyczy: - Ty, kt�ry przyszed�e� tu w ciele wilka, zapami�taj jego los! Aha, to w ten spos�b odgad� m�j j�zyk... s�ysza� nasz� rozmow�. Tylko zabrak�o mu �rozumu", �eby poj��, z kim ma do czynienia. Potw�r znowu zastyga. Odczekuj� chwil� i wstaj�. Cia�o powo- li zbiera si� do kupy. Normalny u�ytkownik deep technologii ock- n��by si� teraz w rzeczywisto�ci, przed wyg�aszaj�cym mora�y kom- puterem. Czy program ochronny Al Kabaru bierze pod uwag� istnienie nurk�w? Ostro�nie wchodz� na most. -Kim jeste�? Znowu to samo. Widocznie program reaguje w�a�nie na dotkni�- cie mostu. - Tym, nad kt�rym nie masz w�adzy. - A kto ma? Co� nowego. - Allah - m�wi� na chybi� trafi�. Tym razem potw�r pacn�� mnie woln� r�k� tak, �e cz�ciowo przeciek�em za kraw�dzie d�oni. M�wi pouczaj�co: -Nie tobie wymienia� imi� Najwy�szego, z�odzieju. Wilk tarza si� ze �miechu po piasku. Widz� to jedynym ocala- �ym okiem. Widocznie poczucie humoru programu jest bardziej ameryka�- skie ni� arabskie. Le��, rozmy�laj�c. Znowu wstaj�. Na razie po- tw�r si� nie rusza. - Vika, mo�na to obej��? - pytam. - To jedyny zewn�trzny kana� - oznajmia natychmiast m�j kom- puter. G�os traci intonacj�, wibruje... Rzeczywi�cie, trzeba b�dzie do�o�y� pami�ci. - Pozosta�e linie Al Kabar otwieraj� si� wy��cznie na rozkaz z wewn�trz. - Wariant si�owy? - dotykam r�koje�ci miecza. Wirus lokalne- go dzia�ania jest miniaturowy, nie trzeba go nawet �ci�ga� z domu. Wyci�gn� miecz, uderz�... - Kana� ulegnie zniszczeniu. No jasne, nie na darmo potw�r trzyma most w d�oni. Zniszcz� stra�nika i nitka nad przepa�ci� p�knie. - Cholera. -Nie rozumiem. - Cicho b�d�. Ogl�dam potwora. Kamienne powieki opuszczone, z paszczy zwisaj� stalaktyty �liny. Pozory dla graczy o s�abych nerwach. Tak naprawd� to zwyczajny cerber przy wej�ciu. Gdzie� w �rodku nitki przebiega kana� ��czno�ci z dzielnic� Al Kabar. Tam biegn� sy- gna�y z rozkazem - przepu�ci� czy zlikwidowa� nieproszonego go�cia... - Hej, Iwanie carewiczu, spieszy mi si�! - wo�a wilk. Trzeba dzia�a�. Na razie program odrzuca� mnie samodzielnie, ale nast�pnym razem mog� si� za mnie wzi�� prawdziwi programi- �ci Al Kabaru od rzeczywisto�ci wirtualnej i konserwatorzy. - O�yw cie� - rozkazuj�. Ciemna sylwetka na d�oni zaczyna si� porusza�, staje si� tr�j- wymiarowa i kolorowa, prostuje si�. Wykrzywiam si� do sobowt�- ra, on wykrzywia si� do mnie. - Prowad�, cieniu - rozkazuj�. - Szukaj has�a. Sekunda przerwy - maszyna �aduje do pami�ci cienia wszystko, co wiadomo o Al Kabarze. Sobowt�r wkracza na most. B�d� mia� przynajmniej chwil� czasu. - Kim jeste�? - ryczy potw�r, chwytaj�c cie�. Ledwie zd��am si� uchyli� przed ruchliwymi palcami, pe�zn� po mocno zaci�ni�tej pi�ci, skacz� na ni�... - A ty kim jeste�? - dobiega zza plec�w. Zamach prawej r�ki str�ca mnie na piasek. Zostaje ze mnie miazga. Le�� na wznak, pa- trz�c na sobowt�ra szamocz�cego si� w gar�ci monstrum. Niez�y kawa�ek fatalnej roboty... - Kim jeste�? - pyta znowu potw�r. - Tym, nad kt�rym nie masz w�adzy. - Sobowt�r nadal odwraca uwag� stra�nika. - W czyjej jeste� w�adzy? - Swojej w�asnej. Ciekawe, ile rodzaj�w �mierci dla z�odziei ma w zanadrzu po- tw�r? Z�by, rogi... A mo�e fallus? Te� nie�le wygl�da. - Po co tu przyszed�e�? - Obj�� w�adz� nad sob�. - Wi�c przejd� i zr�b to. R�ka rozwiera si�, potw�r kamienieje. Le��, chwytaj�c chciwie powietrze. Sobowt�r stoi nieruchomo na kraw�dzi d�oni. - Vika, sk�d s� odpowiedzi cienia? - Z otwartego pliku Al Kabaru. �Procedura wirtualnego poda- nia o przydzielenie pracy". Wilk podchodzi bli�ej i szepcze: - Co si� sta�o? Wyja�niam. - Iwanie carewiczu, czy� ty czasem nie Iwan g�uptas? - pyta wilk. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Trzeba by�o pozna� wszystkie pliki, a nie tylko skradzione dane o wewn�trznej prze- strzeni wirtualnej dzielnicy. - Vika, po��czenie - rozkazuj�. Jakby wessa�o mnie w cie�. Teraz to cia�o podstawowe, ju� prze- puszczone przez most. Pyrrusowe zwyci�stwo. Stra�nik i tak ju� zaraportowa�, �e go�� pr�buje przej�� na drug� stron�. Ju� tam pewnie na mnie czekaj�. Dobra, trudno. Id� przez ten w�os. Szczerze m�wi�c, ta procedura jest praktycznie nie do z�ama- nia, nawet dla profesjonalnego linoskoczka. Most jest nici� nad prze- pa�ci�. Wie�e Al Kabaru w dali s� kusz�ce, ale nieosi�galne. �G��bio, G��bio, nie jestem tw�j..." Zamykam i otwieram oczy. Przed mn� obrazek - przepa��, most, budynki w oddali. �miesznie to wygl�da. Patrz� uwa�nie na ni� i sta- rannie przestawiam po niej nogi. To tylko obrazek. Nie ma tu grawitacji, a narysowane cia�o nie mo�e mie� �rodka ci�ko�ci. Po prostu id� i wszystko b�dzie do- brze... zabawne, okazuje si�, �e dno przepa�ci jest ledwo zaznaczo- ne. Czyli g�rsk� rzek� wymy�li�em sobie sam... Kto� inny na moim miejscu m�g�by zobaczy� korony drzew albo strumienie lawy... Teraz, gdy moja pod�wiadomo�� nie uczestniczy w grze, szyb- ko pokonuj� dystans. Po trzydziestu sekundach jestem na drugim ko�cu mostu. Ni� dochodzi do mur�w twierdzy. Mur jest szeroki, na nim ju� czeka jakich� dw�ch, pewnie na mnie. Starannie narysowani, krzep- kie grubasy z mieczami przy pasach, jeden w turbanie, drugi �ysy... Stan��em na ceg�ach i wyszepta�em: - Vika, w��czaj Deep... Ogniste iskry przed oczami. Nadu�ywam dzisiaj wy��czania pod�wiadomo�ci. Jutro gwarantowany b�l g�owy, �omotanie serca i og�lne rozbicie. To nic. �ebym tylko do�y� do jutra... A oto i witaj�cy -ju� w normalnych wymiarach. - Szybko doszed�e�, go�ciu - m�wi �ysy. Ma dobroduszn� fizjo- nomi� Araba z dzieci�cego przedstawienia o Sindbadzie �eglarzu. Drugi, w r�wnie karykaturalnym typie arabskim, wygl�da bardziej z�owieszczo: b�yska bia�kami oczu i nie puszcza r�koje�ci miecza. Tylko mi w maszynie brakowa�o bojowego wirusa... - Inni przechodz� wolniej? - pytam. - Nikt nigdy nie pokona� tego mostu - oznajmia uprzejmie ochroniarz. - Zachowanie r�wnowagi na ko�skim w�osie przekra- cza mo�liwo�ci cz�owieka. - W takim razie raj jest pusty - wzdycham. Zdaje si�, �e nie ja kieruj� wydarzeniami, lecz one mn�. Nie podoba mi si� taki obr�t sprawy. - Za to w piekle starczy miejsca dla wszystkich. Sympatyczna obietnica. - Idziemy. Podporz�dkowuj� si�. B�d� pos�uszny i uprzejmy. Jak si� wcho- dzi mi�dzy wrony, trzeba kraka� tak jak one... W d� z mur�w prowadz� szerokie strome schody. Schodzimy. Dobroduszny ochroniarz przede mn�, sapi�cy nie�yczliwy z ty�u. Starannie go ignoruj�, patrz� tylko na �ysin� dobrodusznego. Na sa- mym ciemieniu wielka brodawka. Ciekawe, czy naprawd� jest nary- sowana, czy to ironia pod�wiadomo�ci? Ale nie b�d� przecie� wy- chodzi� z G��bi, �eby sprawdzi� takie g�upstwo. Al Kabar nie jest du�y. W przestrzeni wirtualnej zajmuje najwy- �ej kilometr kwadratowy. To zreszt� o niczym nie �wiadczy. Micro- soft dostarcza swoim pracownikom roboty na ca�e pa�ace, inni po- przestaj� na standartowych pokoikach, a� dziw, po co im w og�le wirtualna rzeczywisto��? Al Kabar najwidoczniej nale�y do tych ostatnich. Zagl�dam w jedno z okien niskiego kamiennego budynku, obok kt�rego prze- chodzimy. Wyposa�enie... zbyt obce, �ebym m�g� cokolwiek rozpozna�. Kilku ludzi przy sto�ach. Jeden trzyma prob�wk�. Do�wiadczenia chemiczne w wirtualnej przestrzeni? Co� nowego. Sensowne, je�li pracuje si� nad truj�cymi substancjami albo kulturami bakterii. Za- notowa�. - Dok�d mnie prowadzicie? - pytam ochroniarza. �ysy si� nie odwraca. - Do dyrektora korporacji. Nie wymienia imienia, ale i tak du�o mi to m�wi. Al Kabar to mi�dzypa�stwowa korporacja specjalizuj�ca si� w produkcji le- karstw, ��czno�ci telefonicznej, chyba jeszcze w wydobyciu ropy... Mimo arabskich rekwizyt�w, kontrolowana jest ze Szwajcarii. Dy- rektor, Friedrich Urman, to zbyt wa�na persona, �eby rozmawia� z ka�dym go�ciem. Szykuje si� ciep�e przyj�cie. Zatrzymujemy si� przed malutk�, poro�ni�t� dzikim winem drewnian� altank�, ochroniarz mnie popycha, wchodz�. Arabowie zostaj� za progiem. Pomieszczenie jest znacznie wi�ksze ni� wygl�da�o z zewn�trz. Ogromny pawilon, po�rodku basen z sennymi, po�yskuj�cymi ryba- mi. Obok stolik z dwoma fotelami. Mn�stwo kwiat�w, zaczynam nawet czu� zapach. Nikogo nie ma. C�... poczekamy. Siadam w fotelu. Obraz rozmazuje si�... Nale�a�o si� tego spodziewa�, wymacu- j� m�j kana� ��czno�ci, pr�buj� okre�li�, sk�d przyszed�em, ilo�� informacji, kt�r� mog� przyjmowa� i przekazywa� w ci�gu sekundy programy... Pracujcie, pracujcie. Sze�� dzier�awionych router�w, przez kt�- re biegnie sygna�. I wszystko wystarczaj�co odporne na w�amanie. A na koniec p�atny internetowy portal w Austrii, przez kt�ry wsze- d�em w wirtualn� przestrze�. �lady zosta�y, ale prowadz� donik�d. Mog� w ka�dej chwili przerwa� ��czno��, �wykopa�" mnie st�d. Tylko co im to da... Wszystkie programy, kt�re mam przy sobie, natychmiast si� uaktywni�. Niewiele zostanie do zbadania. A ja chy- ba jestem dla nich do�� interesuj�cy. - Wy�ledzony pierwszy router - oznajmia Windows Home. Szybko... Kr�c� g�ow� i w tym momencie fotel naprzeciwko przestaje by� pusty. Pan Friedrich Urman zlekcewa�y� arabski koloryt. Jest w szor- tach i kolorowej koszuli. Starszawy, szczup�y, powa�ny. - Dzie� dobry... nurku - powiedzia�. Po rosyjsku. G�os ma nie- naturalny, przepuszczony przez program-t�umacza. To jedyny pow�d takiego honoru. - Obawiam si�, �e jest pan w b��dzie, panie dyrektorze. - Gdy p� roku temu stworzyli�my most, mia�o to tylko jeden cel, panie nurku. Odnale�� was. Cz�owiek znajduj�cy si� w rzeczy- wisto�ci wirtualnej nie m�g�by go pokona�. - Urman u�miecha si� p�g�bkiem. - Po raz pierwszy widz� prawdziwego nurka. Jeden zero... dla niego. - A ja po raz pierwszy widz� prawdziwego mu�timilionera. Wi- dzi pan, nasze spotkanie przynios�o ju� pierwsze efekty. Windows Home szepcze: - Wy�ledzono drugi router. Urman pos�pnieje -jemu chyba te� co� m�wi�- i pyta: - Przepraszam, przez ile komputer�w przeszed� pan po drodze tutaj? - Niestety, nie pami�tam. Urman wzrusza ramionami. - Jak mam pana nazywa�? - Iwan carewicz. Sekunda przerwy, potem u�miech. Wyja�nili mu. - O, bohater rosyjskich bajek! Jest pan Rosjaninem? - A jakie to ma znaczenie? - S�usznie, ma pan absolutn� racj�... panie nurku. Jak rozumiem, przenikn�� pan do naszego kwarta�u bezprawnie... - Czy�by? - Jestem wstrz��ni�ty. - Szczerze m�wi�c, po prostu szuka�em pracy. Przeczyta�em wasze og�oszenie, przeszed�em przez most... podporz�dkowa�em si� tym dziwnym ochroniarzom. Jeden jeden. Friedrich Urman klaszcze w r�ce. - Tak... w istocie! Ale nie mamy do pana pretensji, panie nurku. Najwy�ej o te dziwne rzeczy, kt�re przyni�s� pan ze sob�... Powoli, demonstracyjnie wyci�gam wszystko z kieszeni. Grze- bie�, chusteczka, ma�e lusterko. - Prosz�. Odda� panu miecz? Urman macha r�kami. - M�j Bo�e, po co? Nie mamy zamiaru urz�dza� tu burd, praw- da? Porozmawiajmy... - Wy�ledzony nast�pny router... - Jaka szkoda, �e czasu na rozmow� mamy coraz mniej - wzdy- cham. - Tak, czasu zawsze brakuje. A wi�c, panie nurku, mam podsta- wy s�dzi�, �e pewne osoby chcia�yby dosta� kilka naszych prac. I na- wet uda�o im si� wynaj�� nurka... �eby zakosztowa� cudzych owo- c�w. - Jab�ek - precyzuj�. - Tak, dok�adnie. Pracuje u nas dobry rosyjski programista, ten wspania�y kszta�t przechowywania informacji to jego dzie�o... - Urman klaszcze w d�onie, powietrze obok niego zaczyna m�tnie�, g�stnieje. Po chwili pojawia si� malutkie drzewko obsypane owoca- mi. - Najwi�ksze zainteresowanie budzi to ma�e zielone jab�uszko na najni�szej ga��zi, prawda? Patrz� na upragniony owoc. Jest male�ki, niedojrza�y i roba- czywy. - Jak pan s�dzi, nurku, ile mogliby zap�aci� za ten plik nasi kon- kurenci? - Dziesi�� tysi�cy - zawy�am nieco sum�. Urman patrzy na mnie zaskoczony i u�ci�la: - Dziesi�� tysi�cy dolar�w? -Tak. - Szczerze m�wi�c, nawet sto tysi�cy nie by�oby zbyt wysok� nagrod�... no dobrze. Za��my, �e proponuj� cz�owiekowi, kt�ry pr�bowa� ukra�� plik, sto pi��dziesi�t tysi�cy. Pod warunkiem, �e zacznie z nami wsp�pracowa�... za normaln�, godziw� pensj�. - Co to jest, lekarstwo na raka? Urman kr�ci g�ow�. - Nie. W�wczas by�oby bezcenne. To tylko �rodek na przezi�- bienie, ale bardzo, bardzo skuteczny. Rozpocz�cie produkcji planu- jemy dopiero wtedy, gdy zostan� wyprzedane zapasy mniej skutecz- nych �rodk�w. Co pan s�dzi o mojej propozycji? - Obawiam si�, �e b�d� musia� pana zmartwi� - m�wi�, staraj�c si� nie my�le� o zaproponowanej sumie. - Ale kodeks nurk�w sta- nowczo zakazuje podobnych um�w. - Dobrze - Urman wstaje. - Spodziewa�em si� podobnej reak- cji. I ceni� pa�sk� pozycj�. Podchodzi do drzewka, z pewnym wysi�kiem zrywa jab�ko. Po- rusza przy tym wargami - najwidoczniej wymawia has�o. - Prosz� wzi��. Jab�ko le�y w moich r�kach. Ci�kie - ze dwa megabajty. Ko- piowanie nie ma teraz sensu, musz� zabra� ze sob�. Wsadzam jab�- ko za pazuch�, to znaczy przypinam plik do swojej wirtualnej posta- ci i patrz� na Urmana. - Id� va banque - m�wi powa�nie Urman. - Ryzykuj� strat� bardzo obiecuj�cego opracowania. Mo�e pan je odda� panu Schel- lerbachowi i przekaza� ode mnie serdeczne pozdrowienia. Prosz� tylko o jedno: �eby p�niej przyszed� pan do nas porozmawia� o sta- �ej wsp�pracy. Nie b�d� ukrywa�, �e w�a�nie teraz s� nam bardzo, ale to bardzo potrzebne us�ugi nurka... - Wy�ledzony czwarty router... wy�ledzony pi�ty router... Alarm! Alarm! Alarm! - Dobrze. - Ja te� wstaj�. Wszystko jest bardzo niespodziewa- ne... nigdy bym nie podejrzewa� powa�nych biznesmen�w o tak szeroki gest. - Obiecuj�, �e przyjd�. A teraz prosz� o wybaczenie... - Nie, panie nurku, teraz to pan musi mi wybaczy�. Opu�ci pan nasz teren dopiero po ustaleniu pa�skiego prawdziwego adresu. To b�dzie gwarancja danej przed chwil� obietnicy. A�urowe �ciany pawilonu ciemniej�, jakby zarzucono na nie g�st� tkanin�. Z trudem robi� krok. Kana�u po��czenia nie odcinaj� - wyhamowuj�. Urman zaczyna porusza� si� zrywami, obraz przed oczami p�ynie, jab�ko za pazuch� przygina mnie do pod�ogi, g�os Windows Home cichnie i traci intonacj�: - Alarm... alarm... Aha. Nie�li zawodnicy z tych multimilioner�w. A raczej z ich s�ug. Do kt�rych chcieliby mnie w�a�nie do��- czy�. - Vika. zrzu� detalizacj�! - szepcz�, wyci�gaj�c r�k� do sto�u. �eby tylko program zrozumia�, �eby tylko podporz�dkowa� si� bez zb�dnych pyta�... Pawilon si� zmienia. Ze �cian znika a�urowy ornament, kwiaty trac� kielichy i cz�� mniejszych listk�w, grubieje faktura koszuli Urmana. Za to teraz mog� si�gn�� po swoje zabawki - chwytam chus- teczk�. Po�yteczna rzecz te przedmioty higieny osobistej. Machni�cie chusteczk�- spowolnione, jakby pod wod�- i b�ysz- cz�ca tafla �wiat�a przecina zasypiaj�cy �wiat pawilonu. Czasem m�wi si� na ten program �droga"' - wyszukuje obce kana�y po��cze- nia i zaczyna wykorzystywa� w swoich celach. Nowy, niezwykle rzadki i dzia�aj�cy niemal bez zarzutu program. Cz�� �ciany niknie, ods�aniaj�c wyj�cie na ulic�. Najwyra�niej wykorzysta�em kana� po��czenia samego Friedricha. Chwytam lu- sterko, grzebie� i rzucam si� do ucieczki. Ze �ciany wysuwaj� si� ostre czubki kopii. Program-stra�nik Al Kabaru. Skacz� do przodu w rozpaczliwej pr�bie przeskoczenia pomi�dzy ostrzami. �G��bio, G��bio, nie jestem tw�j..." Klimatyzator he�mu owiewa mi twarz lodowatym powietrzem. Na monitorach pojawia si� pe�zn�cy pasek - procent �ci�gni�tej in- formacji, a pod ni� drapie�nie zw�aj�cy si� otw�r - kana� po��cze- nia. Oto jak naprawd� wygl�daj� najbardziej zawzi�te wirtualne walki. Paseczki, literki, cyferki. Walka program�w, modem�w, baj- ty informacji. Nie chc�. Wstr�tnie i sm�tnie. - Deep! - komenderuj�. G�owa huczy od b�lu. Do licha z ni�! Przelatuj� pomi�dzy ko- piami, spadam na pod�og�. B�yszcz�ca wst�ga wije si� po ulicy, nisz- cz�c wszystko na swojej drodze. Pokonuje par�w. Naprz�d... Z naprzeciwka wyskakuj� ci sami ochroniarze. Obaj z miecza- mi, ja te� wyci�gam swoj� bro�. Czyj wirus oka�e si� zr�czniejszy i szybszy? M�j. To prezent od Maniaka, starego znajomego, speca od wirus�w komputerowych. Powietrze pod ci�ciem ostrza wybucha i niczym ogie� ze smoczej paszczy uderza w ochroniarzy. B�yskawicznie p�o- n� i przemieniaj� si� w czarne zw�glone szkielety. Maniak lubi ciekawe efekty. Teraz komputery ochroniarzy s� sza- lenie zaj�te niezwykle wa�n� prac�- wyliczeniem liczby n z dok�ad- no�ci� do miliona cyfr po przecinku. Nie uda im si� nawet wypro- wadzi� operator�w z rzeczywisto�ci wirtualnej. Pi�knie, polez� sobie w G��bi, zamiast lecie� do innych komputer�w. - To nieetyczne - szepcze �a�o�nie Windows Home. Biegn� po wst�dze. Kana� po��czenia jest doskona�y, po kil- ku sekundach jestem ju� nad murem. Wst�ga pod nogami spr�y- nuje, podrzuca, pogania. Chichocz�, ale przez ca�y czas si� ogl�- dam. Oho! Co� si� dzieje w Al Kabarze! Ulice zape�nione lud�mi, po wst�dze ju� biegn� inni ochroniarze, a z jednego budynku wype�za ogromny, �mi- jowaty, nieprzyjemny kszta�t. Nie mam ochoty si� temu przypatrywa�. Szybciej... Wst�ga przelatuje nad potworem-stra�nikiem, wygina si� i opie- ra si� ziemi�. Ochroniarz znowu o�y�, szarpie si�, wyci�ga do g�ry �apy. Most z w�osa zaraz si� zerwie, ale stra�nik do mnie nie si�gnie. Nie mo�e zej�� ze swojego miejsca-twardo umocowany na swoim kanale po��czenia. Na ostatnich metrach wst�ga pod nogami nagle zaczyna wibro- wa�, pr�buje odrzuci� mnie do tylu. Programi�ci Al Kabar chc� od- zyska� kontrol�. Za p�no, jestem ju� na ziemi. Podbiega do mnie szary wilk. - Siadaj, Iwan, pora ucieka�! - wyje. Wskakuj� na wilka, ogl�dam si� po raz ostatni. Ze wst�gi zeska- kuj� ochroniarze, nad przepa�ci� szybuje skrzydlaty cie�. - Sax! - szepcz� ulubione przekle�stwo haker�w. Sax to kom- puter, kt�ry si� zawiesi�, program, kt�ry nie chce dzia�a�, kwa�ne piwo albo trolejbus, kt�ry uciek� ci sprzed nosa. W tym wypadku - zbyt energiczna pogo�. Nie mam czasu, �eby spokojnie �ci�gn�� zawarto�� jab�uszka i rozp�yn�� si� w powietrzu. Trzeba ucieka�, trzeba zaciera� �lady. M�j partner w wilczej sk�rze to umie. Mkniemy przez pustyni�, potem skr�camy do lasu. Za nami p�- dz� rozmazane cienie - ochroniarze trac� posta�, zyskuj�c w za- mian pr�dko��. - Daleko pogo�, Iwanie carewiczu? - pyta wilk. - Blisko - przyznaj� si�. - Och, Iwanie, nie uratuj� ci�! - ryczy wilk. Wyci�gam grze- bie�, �ami� w r�ku, rzucam za siebie. Og�uszaj�cy trzask - z�by roz- latuj� si�, wbijaj� w ziemi� i rosn�, zmieniaj�c si� w gigantyczne drzewa. Ruchy ochroniarzy staj� si� powolne, senne; przestrze� na- syci�a si� obiektami, kt�re pojawi�y si� nagle, i komputery wrog�w grz�zn� w obfito�ci pustej informacji. Niestety, sztuczka jest stara, a metodyka walki doskonale wy- pracowana. Wi�kszo�� ochroniarzy zd��y�a zaw�zi� pole widzenia albo zani�y� detalizacj� obrazu i przeskoczy�a niebezpieczne miejs- ce. W�a�ciwie zrobili to nie sami ochroniarze, tylko ich deep progra- my. Wirus odsia� przede wszystkim amator�w, kt�rzy rzucili si� w pogo� bez �adnej koncepcji. - Och, Iwanie, moje si�y s� na wyczerpaniu! - wyje wilk. Nie mog� zrozumie�, czy naprawd� tak si� denerwuje, czy po prostu z zapa�em odgrywa ba�niowy w�tek. Pora na lusterko. Gdy rzucam je za siebie, m�j opanowany Win- dows Home piszczy: - To nieetyczne! Oczywi�cie, �e nieetyczne. Pewnie! To ju� nie g�upi kawa� z szybko rosn�cymi baobabami, i nawet nie lokalny miecz-wirus. To logiczna bomba o wielkiej mocy. Tam, gdzie upad�o lusterko, powstaje b�yskawicznie rozszerza- j�ce si� jezioro. Cz�� ochroniarzy wpada i tonie, znikaj�c bez �la- du. Pozostali bezradnie zatrzymuj� si� na brzegu. W tej strefie rzeczywisto�ci wirtualnej wszystkie kana�y po��- czenia s� zablokowane na mur. Nikt t�dy nie przejdzie przynajmniej przez kilka godzin - potem woda wyschnie. - Sk�d wzi��e� fanty? - pyta wilk. - Od Marii Mistrzyni - odpowiadam po chwili wahania. Szcze- rze m�wi�c, w�a�nie to przezwisko podsun�o mi pomys� dzisiejszej maskarady. Wilk mnie nie wyda-jemu te� mog� si� przyda� podob- ne programy. - Wezm� to pod uwag� - dzi�kuje wilk, ogl�da si� szybko i py- ta: - Jak� masz trzeci� niespodziank�, bohaterze? Za nami leci smok, bojowy pogram wy�szego rz�du. Smok ma trzy g�owy � najwidoczniej trzech operator�w plus zwyk�y arsena� - szpony, z�by i p�omienie. Setka r�norodnych wirus�w i mocna ochrona. Nad jeziorem smok lekko wyhamowuje. - Trzeci� wykorzysta�em jako pierwsz� - przyznaj� si�. - Wi�cej nie mog�e� wzi��? Musi by� jak w bajce, trzy przed- mioty i koniec? - marudzi wilk. Nie ma racji - zbyt wielu bojowych wirus�w donie�� nie mo�na. Ale obu nam siadaj� nerwy. Wilk podejmuje jak�� decyzj�, gwa�townie skr�ca w bok i jesz- cze bardziej przyspiesza. Zatrzymuje si� przed szerokim omsza�ym pniem tak nagle, �e spadam na ziemi�. Ogl�da si� na mnie i skacze przez pie�. Gdy zmieniam posta�, wol� u�y� wody. Strumie�, rzeka albo przynajmniej pe�ny dzban. Ale wilko�aki s� konserwatywne. W powietrzu wilk zmienia si� w cz�owieka. M�ody m�czyzna w skromnym szarym garniturze i lakierkach. M�j przyjaciel nurek, jak zawsze elegancki. Ledwie zd��y� upa��, ju� wstaje, skacze jesz- cze raz i przemienia si� w moj� kopi�. - Vika, strumie�! - komenderuj�. Wiem ju�, co on wymy�li�. Ale ekswilk chwyta mnie za ramiona i z krzykiem: �Nie ma czasu!" przerzuca przez pie�. Poddanie si� wp�ywowi cudzego programu mimikry to ma�o przyjemna sprawa. Ledwie zd��am szepn��: �Vika, sied� cicho!", �eby troskliwy Windows Home nie sprzeciwi� si� przemianie. W sk�rze wilka ju� kiedy� by�em, dawno temu, gdy wirtualna rzeczywisto�� dopiero powsta�a i wszyscy zabawiali si� metamorfo- zami. Na szcz�cie nie musz� biec na czworakach - zmieniam si� tylko zewn�trznie. Odpinam miecz, podaj� go nowemu Iwanowi carewiczowi, ten chwyta bro� i wskakuje mi na ramiona. - - No ju�, worku z traw� - komenderuje, uderzaj�c obcasami. Rzucam si� do przodu w sam� por� - nad drzewami pojawia si� smok. Pikuje na nas, wypuszczaj�c trzy strumienie p�omieni. Aku- rat na naszym kursie wybucha po�ar. - Jazda! - wrzeszczy m�j partner i szeptem dodaje: - Wieczo- rem, tam gdzie zawsze... Hamuj� gwa�townie, zrzucam go i uciekam, obsypywany prze- kle�stwami. Smok przez sekund� kr��y nad nami, potem dokonuje nieskom- plikowanego wyboru i spada obok bajkowego bohatera. Tch�rzliwy partner go nie interesuje. O to w�a�nie chodzi�o. Odskakuj� na bok i szepcz�: - Vika, zgrywaj nowe pliki! Za moimi plecami trwa walka. Zreszt� niezbyt d�uga. Wilko�ak zd��a dosi�gn�� smoka mieczem, ale wobec doskona�ej ochrony tego programu wirus jest bezsilny. Kiedy wok� zakipia� �nie�ny ob�ok, wilko�ak znieruchomia�. Zamro�ony. Po wszystkim. M�j przyjaciel wyszed� z gry, jest ju� w domu i �ci�ga wirtualny he�m. A przed trzema wyszczerzony- mi mordami smoka tkwi jego kopia, wraz ze wszystkimi zdobytymi programami... gdyby, oczywi�cie, mia� je przy sobie. Smok leciutko uderza �ap� zastyg�e cia�o, kt�re rozsypuje si� na lodowe okruchy. Wszystkie trzy g�owy nachylaj� si� na nimi... szu- kaj�c ukradzionego jab�ka. A ja biegn�. Jab�ko za pazuch� staje si� coraz l�ejsze. Informacje przes�cza- j� si� na m�j komputer. Klucz� pomi�dzy drzewami, potem zatrzy- muj� si�, �eby Windows Home m�g� �atwiej skopiowa� plik. Dobiega mnie ryk smoka - nie znalaz� jab�ka i zrozumia�, co si� sta�o. Kto b�dzie szybszy? Smok znowu wzbija si� w niebo. �atwo mnie znajdzie - ruchy w rzeczywisto�ci wirtualnej pozostawiaj� �lady. Stoj� i czekam. - Transfer pliku zako�czony. Koniec. Zwyci�stwo. - Wyj�cie - komenderuj�. - Powa�nie? - chce wiedzie� Windows Home. -Tak. - Wyj�cie z rzeczywisto�ci wirtualnej - oznajmia komputer. Przed oczami migocz� r�nokolorowe iskry. �wiat traci wyrazi- sto��... przemienia si� w wyblak�y p�aski obrazek. - Wyj�cie z rzeczywisto�ci wirtualnej pomy�lnie zako�czone! - oznajmia rado�nie Windows Home. G�os w s�uchawkach jest ostry i zbyt g�o�ny. Na monitorach he�mu - g�sty b��kit z bia�� postaci� szybuj�cego albo raczej spadaj�cego cz�owieka. Znany wszystkim znaczek Deepu, G��bi, rzeczywisto�ci wirtualnej. �ci�gam he�m, mrugam, spogl�dam na monitor. Ten sam obra- zek. - Dzi�kuj�, Vika - m�wi�. -Nie ma sprawy, Lonia-odpowiada Windows Home. Tej drob- nej uprzejmo�ci nauczy�em j� z tydzie� temu. Mi�o, gdy program zachowuje si� bardziej ludzko ni� powinien. - Terminal. B��kit zast�pi� panel terminala. R�cznie pod��czam si� do sz�- stego komputera routera, kt�ry wytrzyma�, i zdejmuj� sw�j dost�p. Potem anuluj� czasowy adres w Austrii. G��wne nici zosta�y zerwane. Szukajcie, ch�opaki z Al Kabara. Przesiewajcie pliki w poszukiwaniu Iwana carewicza. Nurek wydo- sta� si� z pu�apki. Bez sterowania g�osowego wy��czam Windows Home, wcho- dz� na tr�jwymiarow� tablic� Nortona, na dysk D. Tu zachowana jest ca�a wirtualna zdobycz i niewielka kolekcja wirus�w. Oto ja- b�uszko, p�tora megabajta. Z pozoru zwyk�y dokument edytora tek- stu Advanced Word. Do niego przypi�to dwa malutkie pliki. Progra- my-stra�nicy? W��czam program skanuj�cy, opracowany specjalnie dla takich niespodzianek. Aha. Jasne. To programy-identyfikatory, ich zadanie polega na zniszczeniu pliku, gdy znajdzie si� w cudzym komputerze. Znamy si� na takich sztuczkach i dawno si� przed nimi zabezpie- czyli�my. Programy identyfikatory po prostu nie widz� mojego kom- putera. Na dysku D przechowuj� w�a�nie takie niebezpieczne rzeczy. Wewn�trz samego pliku tekstowego skaner r�wnie� znalaz� nie- spodziank�. Malutki programik w��czaj�cy si� podczas pr�by od- czytania informacji. Niczego innego si� nie spodziewa�em. Zrobi- �em kopi� pliku na dyskietce i na CD-ROM-ie. I zacz��em kroi� jab�uszko z sad�w Al Kabara. Likwidacja program�w-stra�nik�w bez zniszczenia samego tek- stu okaza�a si� niemo�liwa. Musia�em je og�uszy�, unieszkodliwi�. Rozci��em plik na dwadzie�cia kawa�k�w, wydzieli�em program-stra�- nika. Okaza� si� kompletnie mi nieznanym polimorficznym wiru- sem, kt�ry � a to ju� nie by�o przyjemne � zd��y� si� wczepi� w m�j komputer. Po dw�ch godzinach intensywnej pracy, z przerwana �yk- ni�cie aspiryny i wizyt� w toalecie, przekona�em si�, �e nie zdo�am otworzy� wirusa. By� ju� p�ny wiecz�r - czas. gdy hakerzy dopiero przyst�puj� do pracy. Spakowa�em wirus wraz z kawa�kiem tekstu i zadzwoni- �em do Maniaka. Musia�em czeka� jakie� dwie minuty, zanim podni�s� s�uchaw- k�. Mia�em szcz�cie - m�g� przecie� w��czy� si� po rzeczywisto- �ci wirtualnej, oboj�tny na telefony, po�ary, powodzie i inne drobne codzienne nieprzyjemno�ci. -Tak? - Maniak, to ja. G�os hakera lekko z�agodnia�. - Witaj, Lonia. Co u ciebie? -Nowy wirus do twojej kolekcji. - Puszczaj! -zawo�a� Maniak i b�yskawicznie rzuci� s�uchawk�. W��czy�em modem i wys�a�em Al Kabarowsk� niespodziank� w chciwe r�ce tw�rcy wirus�w. Wyci�gn��em chleb, kie�bas�, po- szed�em do kuchni wstawi� wod� na herbat�. Wirus powinien zaj�� Maniakowi jakie� p� godziny. Z dziesi�� minut b�dzie go rozwala�, potem przez dwadzie�cia zachwyca� si� struktur�, chichota�, reje- struj�c nieudane decyzje, i marszczy� brwi, dostrzegaj�c te chwyty, kt�re jemu samemu jeszcze nie przysz�y do g�owy. Od czas�w Kon- wencji Moskiewskiej, kt�ra godz�c si� z tym, co nieuchronne, zale- galizowa�a produkcj� pewnych wirus�w, Maniak zajmuje si� ich produkcj�. Jego wirusy s� doskona�e, mog� zawiesi� ka�dy kompu- ter, nie niszcz�c przy tym znajduj�cych si� w nim informacji. Maniak zadzwoni� po trzech minutach. - Z�o�y�e� wizyt� w Al Kabarze? - zapyta� s�odko. - Tak. - K�amstwo nie mia�o sensu. - Tak szybko sobie poradzi- �e�? -Nie musia�em. To m�j wirus, przyjacielu! Co mog�em powiedzie�? - Przepraszam... Maniak, czyli po prostu Szura, by� bardzo powa�ny. - Zwin��e� im program? - Nie do ko�ca. Ale generalnie, to by�o wbudowane w plik... - ��czy�e� si� z kim� przez modem? Po otrzymaniu tego pliku? -Nie... - W takim razie po prostu mia�e� fart - oznajmi� Maniak. - To nie jest zwyk�y wirus, to poczt�wka. Nie zrozumia�em i Maniak wyja�ni�: - Poczt�wka z adresem zwrotnym. Je�li wirus widzi, �e w kom- puterze jest urz�dzenie komunikacyjne, przykleja do ka�dego two- jego listu jeszcze jeden... malutki, niewidoczny... poczt�wk�. Bez tekstu, za to z adresem zwrotnym. Listy id� razem, a potem, ju� z cu- dzego komputera, widok�wka zostaje wys�ana do s�u�by bezpiecze�- stwa Al Kabaru. Poczu�em ch��d. - Przybi�em wirus na komputerze... - Nie sam wirus, tylko odbicie, kt�re stworzy�. Specjalnie, dla u�pienia czujno�ci. Masowe programy prawie poczt�wki nie zauwa- �aj�- zbyt wyj�tkowa sztuka. - I co mam teraz zrobi�? - Postawi� mi piwo - u�miechn�� si� Maniak. - Zaraz dosta- niesz ode mnie list, tam jest lekarstwo. Specjalny antywirus. Nie ma w nim podpowiedzi, po prostu w��czasz bat-plik, kt�ry sprawdza komputer. B�dzie pracowa� d�ugo, to nie jest produkt komercyjny... tylko tak... osobiste zabezpieczenie przed w�asnym wirusem. - Dzi�kuj�. - Mhm... Lonia, o ma�o si� nie wpakowa�e� w powa�ne k�opoty. - Namno�y�o si� tych haker�w - burkn��em. - Do licha, czemu mi nigdy nie powiedzia�e� o tym wirusie? - A sk�d mog�em wiedzie�, �e si� zajmiesz w�amem kompute- rowym? - odpar� rezolutnie Maniak. - Nast�pnym razem, jak si� b�dziesz pcha� w takie miejsca, uprzed� mnie. Dobra, w��czaj mo- dem. Po kilku minutach zainstalowa�em otrzymany antywirus. Praco- wa� rzeczywi�cie powoli, co minut� oznajmiaj�c mi, �e odnaleziono poczt�wk�. Polimorficzny wirus rozpe�z� si� po ca�ym komputerze. Rzeczywi�cie, ma�o brakowa�o, �ebym wdepn��. Spogl�daj�c na monitor, zrobi�em sobie wielk� kanapk�, nala- �em herbaty do kubka, wyszed�em na balkon. Zapad� mrok, kropi� drobny deszczyk. Powietrze by�o wilgotne i ch�odne. Nurk�w gubi zazwyczaj zbytnia pewno�� siebie. Niestraszne nam niebezpiecze�stwa wirtualnego �wiata, a to usypia czujno��. Najbardziej przykre jest to, �e nie jeste�my zawodowcami. Ha- kerzy nigdy nie staj�si� nurkami, oni przyjmuj�wirtualny �wiat jako rzeczywisto��. A ja, przeci�tny projektant z firmy produkuj�cej gry komputero- we, kt�ra zbankrutowa�a trzy lata temu i da�a mi w charakterze od- prawy stary komputer, wchodzi�em w G��bi� i sta�em si� nurkiem. Jednym z setki obecnie �yj�cych. Fart. Chyba po prostu fart. 10 Jeszcze pi�� lat temu rzeczywisto�� wirtualna by�a wymys�em fantast�w. Wprawdzie istnia�y ju� sieci komputerowe, he�my, kombinezony wirtualne, ale to wszystko by�o niepowa�ne. Stworzo- no setki gier, w kt�rych bohater m�g� przemieszcza� si� w tr�jwy- miarowej cyberprzestrzeni, ale o wirtualno�ci nie by�o nawet mowy. �wiat, stworzony przez komputer, by� zbyt prymitywny. Nie wytrzymywa� por�wnania nawet z kresk�wkami, nie wspominaj�c ju� o prawdziwych filmach. Co dopiero m�wi� o �wiecie rzeczywi- stym! Mo�na by�o biega� po narysowanych labiryntach i zamkach, walczy� z potworami albo z przyjaci�mi siedz�cymi przy takich samych komputerach. Ale nikt, nawet bredz�c w gor�czce, nie po- myli�by iluzji z rzeczywisto�ci�. Sieci komputer�w pozwala�y na kontaktowanie si� ludziom na ca�ym �wiecie. Ale to by�a tylko wymiana zda� na monitorach... w najlepszym razie z narysowan� g�b� rozm�wcy. Prawdziwa wirtualno�� wymaga�a pot�nych komputer�w, nie- zwyk�ej jako�ci linii po��cze�, tytanicznej pracy tysi�cy programi- st�w. Miasto, zwane Deeptown, budowano wiele lat. Wszystko si� zmieni�o, gdy by�y moskiewski haker, dzi� dosko- nale prosperuj�cy obywatel ameryka�ski, Dmitrij Dibienko, wyna- laz� G��bi�. Malutki programik oddzia�uj�cy na pod�wiadomo�� cz�owieka. Podobno mia� hopla na punkcie Castanedy, pasjonowa� si� medytacj�, lubi� trawk�. Wierz�. Jego dawni przyjaciele przy- znaj�, �e by� cyniczny i leniwy, �e by� flejtuchem i przeci�tnym pra- cownikiem. Te� wierz�. Ale to on zrodzi� G��bi�. Dziesi�ciosekundowy film, ogl�dany na ekranie, sam z siebie nie jest szkodliwy. Gdyby pu�ci� go w telewizji, a podobno w niekt�rych krajach pr�bowano to zrobi�, widz nie po- czuje nic, nie stanie si� uczestnikiem filmu. Sam Dmitrij chcia� tylko stworzy� na ekranie komputera przyjemne t�o do medytacji. Stworzy�, wrzuci� do Sieci i przez dwa tygodnie niczego nie podejrzewa�. A potem pewien ukrai�ski ch�opak popatrzy� na kolorowe mi- gotanie deep programu, wzruszy� ramionami i zacz�� gra� w swoj� ulubion� gr� - Doom. Narysowane korytarze i budynki, ohydne po- twory i dzielny bohater z karabinem w r�ku. Prosta gra, od kt�rej zacz�a si� epoka tr�jwymiarowych gier. I wszed� w gr�. Pusta - by� ju� p�ny wiecz�r - sala wydzia�u patentowego, w kt�rym pracowa�, znik�a. Ch�opak nie widzia� ju� komputera, przy kt�rym siedzia�. Jego palce naciska�y na klawisze, zmuszaj�c nary- sowan� posta� do poruszania si�, odwracania, strzelania, a on czu�, �e sam biegnie po korytarzach, robi uniki przed ognistymi pociska- mi i wyszczerzonymi mordami. Rozumia�, �e to gra, ale nie wie- dzia�, dlaczego sta�a si� rzeczywisto�ci� i jak j� zako�czy�. Jedyne, co zdo�a� wymy�li�, to przej�� j� do ko�ca. I przeszed�, cho� okaza�o si� to znacznie trudniejsze ni� kiedykolwiek. Lekka rana nie by�a ju� tylko procentem zmniejszonych si� �y- ciowych na ekranie, lecz tym, czym powinna by� prawdziwa rana. B�lem, s�abo�ci�, strachem. Zrozumia�, �e zalana krwi�pod�oga staje si� �liska, �e kamienna p�yta, pod kt�r� ukryto skrytk� z nabojami, jest bardzo ci�ka, �e gilzy s� gor�ce, a odrzut granatnika prawie zwala z n�g. Eliksir przywracaj�cy zdrowie mia� gorzki, nieprzy- jemny smak. Okaza�o si�, �e kamizelka kuloodporna, zrobiona z cienkich metalowych p�ytek, jest lekka, ale zbyt lu�na i ma niewy- godne wi�zania na plecach. Po trzech godzinach zacz�� szwankowa� spust karabinu; teraz musia� go naciska� powoli i p�ynnie, porusza- j�c palcem w r�ne strony. O pi�tej rano sko�czy� gr�. Potwory zosta�y poko