7166
Szczegóły |
Tytuł |
7166 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7166 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7166 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7166 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Romain Gary
BIA�Y PIES
(t�um. Janina Karczmaiewicz-Fedorowska)
1997.
Cz�� pierwsza
I
Pies by� szary, z brodawk� jak pieprzyk z prawej strony pyska i wyrudzia�� sier�ci� wok� nosa, co czyni�o go podobnym do owego nami�tnego palacza na szyldzie baru-trafiki o nazwie �Pies-kt�ry-pali� w Nicei, w pobli�u liceum mego dzieci�stwa.
Z lekko przekrzywionym �bem, wpatrywa� si� we mnie intensywnym i uporczywym spojrzeniem ps�w w rakami, czyhaj�cych na przechodz�cych ludzi z nadziej� trwo�n� i natr�tn�. Mia� pier� zapa�nika i p�niej, kiedy m�j stary Sandy go dra�ni�, nieraz widzia�em, jak zmusza natr�ta do cofni�cia si� jedynie si�� swej klatki piersiowej, niby buldo�er.
By� to niemiecki owczarek.
Wtargn�� do mego �ycia 17 lutego 1968 r. w Beverly Hills; przyjecha�em do mojej �ony Jean Seberg, kt�ra kr�ci�a tam film. Tego dnia rz�sista ulewa, przesadna jak wi�kszo�� zjawisk przyrodniczych w Ameryce, kiedy si� ju� wezm� do dzie�a, spad�a na Los Angeles, zamieniaj�c je w ci�gu kilku minut w nawodn� osad�, gdzie zdegradowane cadillaki �a�o�nie pe�za�y rozdeptuj�c wod�; miasto nabra�o niew�a�ciwego wygl�du rzeczy przeznaczonych do ca�kiem innego u�ytku, do jakiego nas od dawna przyzwyczaili surreali�ci. Niepokoi�em si� o mojego psa Sandy, kt�ry wyru szy� poprzedniego dnia na kawalerski obch�d w stron� Sunset Strip i dot�d nie wr�ci�. Sandy pozosta� niewinny a� do pi�tego roku �ycia dzi�ki nies�ychanie moralnemu wp�ywo wi naszej rodziny, a� wreszcie straci� g�ow� dla pewnej la dacznicy z Doheny Drive. Cztery lata mieszcza�skiego wychowania i przyk�adnych zasad zosta�y wyrzucone za okno w okamgnieniu. Ten pies - to natura prosta i ufna, za s�abo uzbrojona do przeciwstawienia si� filmowemu �rodowisku Hollywoodu.
Z Pary�a sprowadzili�my ca�� nasz� mena�eri�. Nale�a�y do niej: birma�ski kot Bruno i jego syjamska towarzyszka Mai; w rzeczywisto�ci Mai by� samcem, ale nie wiem dlacze go zawsze uwa�ali�my go za panienk�, zapewne z powodu nieprzebranych skarb�w czu�o�ci, jakimi nas obdarza�. By�a tam jeszcze stara dachowa kotka Bippo, mizantropka i dzikuska, kt�ra puszcza�a w ruch pazury, gdy tylko chcia�o si� j� pog�aska�; tukan Billy-Billy, kt�rego zaadoptowali�my w Kolumbii; podarowali�my go do prywatnego ogrodu zoologicznego Jacka Carruthersa w San Fernando Valley razem ze wspania�ym siedmiometrowym pytonem przezwanym Pete-Dusiciel, kt�rego napotka�em w stepie kolumbijskim jednocze�nie z tukanem. Z Petem musia�em si� rozsta�, poniewa� moi przyjaciele nie chcieli si� nim zaopiekowa�, kiedy - ogarni�ty potrzeb� ruchu, gdy� sk�ra, w kt�rej cz�owiek jest zamkni�ty, powoduje nag�e napady klaustrofobii - przerzuca�em si� z jednego kontynentu na drugi w poszukiwaniu kogo� lub czego� odmiennego, nie bardzo wiedz�c czego. Chyba lepiej, �ebym od razu si� przyzna�, �e nigdy w moich w�dr�wkach i poszukiwaniach nie znalaz�em niczego odmiennego, z wyj�tkiem do�� dziwnych cygar w Madrasie; by�a to jedna z wielkich i pi�knych niespodzianek w moim �yciu.
Od czasu do czasu odwiedza�em mego pytona. Wchodzi�em do specjalnej zagrody, kt�r� Jack Carruthers przeznaczy� dla niego przez szacunek dla pisarzy, siada�em z za�o�onymi nogami naprzeciwko i d�ugo przygl�dali�my si� sobie ze zdziwieniem, z bezgranicznym zdumieniem, niezdolni poj��, co si� nam przytrafi�o, wi�c �aden z nas nie m�g� wykorzysta� przeb�ysku zrozumienia wynikaj�cego z naszych do�wiadcze�. Znalezienie si� w sk�rze pytona lub cz�owieka jest tak osza�amiaj�c� metamorfoz�, �e nasz wzajemny przestrach przeradza� si� w prawdziwe braterstwo.
Pete uk�ada� si� niekiedy w tr�jk�t - pytony nie zwijaj� si� w k��bek, lecz uk�adaj� w ekierk�; odnosi�em wtedy wra�enie, �e w ten spos�b daje mi znak, kt�ry powinienem zinterpretowa�. P�niej dowiedzia�em si�, �e pozycja w kszta�cie ekierki jest dla pytona pozycj� obronn�, kt�r� przybiera w obliczu niebezpiecze�stwa, i zrozumia�em, �e Pete-Dusiciel i ja mamy ze sob� naprawd� co� wsp�lnego: skrajn� ostro�no�� w kontaktach z lud�mi.
Ko�o po�udnia, kiedy potoki wody sp�ywa�y alejami, us�ysza�em dobrze mi znane, pi�kne barytonowe szczekanie i pobieg�em otworzy� drzwi. Sandy to wielki ��ty pies, prawdopodobnie potomek w bardzo nieprostej linii jakiego� odleg�ego du�skiego brytana, ale pod wp�ywem ulewy i b�ota jego sier�� przybra�a kolor roztartej czekolady. Sta� przed drzwiami z opuszczonym ogonem, z mord� przy samej ziemi, a jego mina wyra�a�a z talentem hipokryty win�, wstyd i powr�t syna marnotrawnego. Nie wiem, ile razy m�wi�em mu, �eby si� nie w��czy� po nocach; wi�c pogrozi�em mu palcem, parokrotnie powt�rzy�em s�owa bad dog i zamierza�em w pe�ni delektowa� si� rol� pana i w�adcy ub�stwianego, budz�cego strach, obdarzonego absolutnym autorytetem, kiedy m�j kundel odwr�ci� dyskretnie �eb daj�c mi do zrozumienia, �e nie jeste�my sami. Istotnie, przyprowadzi� ze sob� przygodnie spotkanego kumpla. By� to szarawy owczarek niemiecki, w wieku sze�ciu czy siedmiu lat, jego pi�kny �eb sprawia� wra�enie si�y i inteligencji. Zauwa�y�em, �e nie mia� obro�y, co si� rzadko zdarza u rasowych ps�w.
Wzi��em do domu mego �obuza, ale niemiecki owczarek nie odchodzi�, ulewa za� by�a taka, �e jego zmoczona i pozlepiana sier�� nadawa�a mu podobie�stwo do foki. Merda� ogonem, uszy mu sta�y, spojrzenie b�yszcz�ce, �ywe wyra�a�o napi�t� uwag� ps�w czatuj�cych na znany sobie ruch czy rozkaz. Najwyra�niej oczekiwa� zaproszenia, dopominaj�c si� o prawo azylu wpisane od zawsze w stosunki ludzi z ich towarzyszami niedoli. Zaprosi�em go do �rodka.
Do�� �atwo mo�na si� zorientowa� w charakterze ps�w, z wyj�tkiem doberman�w, u kt�rych zawsze trafia�em na nieprzewidziane reakcje. Natychmiast dostrzeg�em, �e go�� ma dobry charakter. Zreszt� wszyscy, kt�rzy mieli psy, wiedz�, �e kiedy jedno zwierz� okazuje przyja�� drugiemu, prawie zawsze mo�na polega� na jego s�dzie. M�j Sandy mia� usposobienie niezmiernie �agodne i sympatia, jak� spontanicznie zaofiarowa� olbrzymowi wyratowanemu z ulewy, stanowi�a dla mnie najlepsz� rekomendacj�. Zadzwoni�em do Towarzystwa Opieki nad Zwierz�tami i zawiadomi�em, �e przygarn��em zab��kanego niemieckiego owczarka, poda�em sw�j numer telefonu na wypadek, gdyby objawi� si� jego pan, i z ulg� stwierdzi�em, �e m�j go�� traktuje koty z nale�nymi wzgl�dami, �e jest zwierzakiem towarzyskim.
W ci�gu nast�pnych kilku dni mia�em wielu go�ci i owczarek, kt�rego nazwa�em Bat�ka - co znaczy po rosyjsku ojczulek - bardzo si� moim przyjacio�om podoba�, gdy min�y pierwsze chwile strachu. Opr�cz piersi atlety i wielkiego czarnego pyska, Bat�ka mia� jeszcze k�y podobne do rog�w ma�ych byczk�w, zwanych w Meksyku machos. Ale przy tym by� ogromnie �agodny: obw�chiwa� go�ci, �eby ich potem zidentyfikowa�, i ju� po pierwszej pieszczocie nast�powa� shake hands, podawa� �ap�, jakby chc�c powiedzie�: �Wiem dobrze, �e wygl�dam gro�nie, ale jestem wielkim poczciwcem�. Przynajmniej ja tak interpretowa�em czynione przez niego wysi�ki, ale rzecz jasna, pisarz myli si� �atwiej od innych co do natury istot i rzeczy, poniewa� on sam je sobie tworzy. Ja zawsze tworzy�em wyobra�ni� wszystkich tych, kt�rych w �yciu spotka�em albo kt�rzy �yli w pobli�u mnie. Dla zawodowca wyobra�ni jest to �atwiejsze, mniej m�cz�ce. Nie traci si� czasu usi�uj�c pozna� bli�nich, pochylaj�c si� nad nimi, zwracaj�c na nich uwag�. Ich si� wymy�la. Potem, je�eli sprawiaj� niespodziank�, mamy do nich wielk� pretensj�: zawiedli. W sumie nie byli godni naszego talentu.
Nikt nie zg�osi� si� po psa, ju� widzia�em, jak staje si� sta�ym cz�onkiem mojej rodziny.
Dom, kt�ry zajmowa�em w Arden, mia� oczywi�cie basen i firma konserwuj�ca go przysy�a�a dwa razy w miesi�cu pracownika, �eby sprawdzi�, jak dzia�aj� filtry. Pewnego popo�udnia, zaj�ty pisaniem, us�ysza�em nagle od strony basenu przeci�g�e warczenie, potem urywane szczekanie, szybkie i w�ciek�e, jakim psy sygnalizuj� obecno�� intruza i nieodzowno�� walki, kt�r� zamierzaj� mu wyda� w najbli�szej sekundzie. Jest to cz�sto psi ekwiwalent naszego �trzymajcie mnie, bo b�dzie nieszcz�cie�, ale u dobrze wytresowanych ps�w obronnych to nie przelewki. Nie znam nic bardziej denerwuj�cego od tych nag�ych, w�ciek�ych wybuch�w, kt�rych celem jest przynajmniej na razie unieruchomienie cz�owieka w miejscu. Wybieg�em do patio.
Za ogrodzeniem sta� pracownik - Murzyn, kt�ry przyszed� sprawdzi� basen; Bat�ka rzuca� si� na furtk� z pian� u pyska, w paroksyzmie nienawi�ci tak przera�aj�cej, �e m�j poczciwy Sandy skoml�c wczo�ga� si� pod krzak i rozp�aszczy� jak dywanik.
Murzyn sta� w ca�kowitym bezruchu, sparali�owany strachem. A by�o czego si� ba�! M�j dobrotliwy owczarek, zawsze taki uprzejmy wobec go�ci, przemieni� si� w zwierz�c� furi�, z gard�a wydobywa�o si� wycie zg�odnia�ej dzikiej bestii, kt�ra widzi mi�so, lecz nie mo�e go dosi�gn��.
Jest co� g��boko demoralizuj�cego i niepokoj�cego w takich nag�ych przemianach spokojnego zwierz�cia, kt�re niby si� zna, w stworzenie dzikie i ca�kowicie inne. To prawdziwa metamorfoza natury, jedna z tych przykrych chwil, kiedy koj�cy porz�dek i znajome kategorie rozpadaj� si� na strz�py. Zniech�caj�ce do�wiadczenia dla tych, co lubi� pewno��. Nagle wy�oni� si� przede mn� obraz prymitywnej brutalno�ci ukrytej w �onie natury; o jej utajonej obecno�ci wolimy zapomnie� w przerwach mi�dzy jednym morderczym przejawem a drugim. To, co ongi� nazywano humanitaryzmem, zawsze by�o uwik�ane w dylemat mi�dzy mi�o�ci� do ps�w i wstr�tem do kundlizmu. Usi�owa�em odci�gn�� Bat�k� i zabra� go do domu, ale on naprawd� mia� poczucie obowi�zku, ten ga�gan. Wprawdzie mnie nie gryz�, lecz r�ce mia�em oblepione �lin�, wyrywa� si� z mojego u�cisku i rzuca� na furtk� z obna�onymi k�ami.
Murzyn sta� po drugiej stronie, trzyma� w r�kach narz�dzia. To by� m�ody m�czyzna. Doskonale pami�tam wyraz jego twarzy, gdy� po raz pierwszy zdarzy�o mi si� widzie� Murzyna oko w oko ze zwierz�c� nienawi�ci�. Na tej twarzy malowa� si� smutek, jak to bywa u m�czyzn, kiedy si� boj�. W czasie wojny cz�sto widywa�em ten wyraz u koleg�w z eskadry. Przypomina�em sobie, jak w przeddzie� akcji wymagaj�cej lotu tu� nad ziemi� pu�kownik Fourquet powiedzia� mi: �Ma pan smutn� min�. Gary�. A ja si� ba�em.
Odprawi�em Murzyna rezygnuj�c na ten tydzie� z oczyszczenia basenu.
Nazajutrz powt�rzy�a si� ta sama scena z go�cem z Western Union, kt�ry mi dor�czy� telegram.
Po po�udniu odwiedzi�o nas paru przyjaci� i wbrew moim obawom Bafka przyj�� ich z jak najwi�ksz� uprzejmo�ci�. To byli Biali.
Wtedy przypomnia�em sobie, �e goniec z Western Union by� tak�e Murzynem.
II
Zaczyna�em czu� si� nieswojo, ten stan dobrze znaj� ci, kt�rzy wyczuwaj�, �e wok� nich narasta jaka� przykra prawda, coraz bardziej oczywista, a jednak nie do przyj�cia. Wmawia�em sobie, �e to zbieg okoliczno�ci, �e to tylko moja wyobra�nia. Ten �problem� sta� si� obsesj�.
M�j niepok�j przerodzi� si� w prawdziwy pop�och, kiedy dostawca z supermarketu ma�o nie zosta� zagryziony przez Bat�k�. W chwili gdy otwiera�em drzwi, Bat�ka le�a� na �rodku pokoju i jednym susem, w perfidnej, podst�pnej ciszy, maj�cej na celu zaskoczenie atakiem, rzuci� si� do gard�a przybyszowi. By�a to sprawa sekund: czasu starczy�o mi akurat tyle, �eby kolanem zatrzasn�� drzwi.
Roznosiciel by� Murzynem.
Tego samego dnia za�adowa�em zwierz� do samochodu i zawioz�em do zoo Jacka Carruthersa, do �Arki Noego� w San Fernando Yalley. Jacka Carruthersa zna�em dobrze, by� to eks-kowboj filmowy, od dawna wyspecjalizowany w tresurze zwierz�t dla kina. Jego ranczo szczyci�o si� mi�dzy innymi fos� dla �mij, w kt�rej mo�na by�o zobaczy� najbardziej - reprezentatywne dla Ameryki jadowite gady. Jack i jego pomocnicy pobierali jad potrzebny do produkcji surowicy. Fosa �mij jest miejscem, kt�re starannie omijam, kiedy jestem na ranczo, gdy� widz�c, co si� tam k��bi, mam wra�enie, �e obserwuj� s�ynn� zbiorow� nie�wiadomo�� Junga, nie�wiadomo�� gatunku, do jakiego trafiamy z chwil� narodzin, a jest to widok raczej deprymuj�cy.
Jack siedzia� za biurkiem ubrany w niebieski kombinezon, w nie�miertelnej czapce do baseballa na g�owie. Jest du�y, stateczny, solidny, taki wygl�d cz�sto przybieraj� starzej�cy si� m�czy�ni, gdy trac� elastyczno�� mi�ni zachowuj�c si�y; by� ongi� kaskaderem w westernach i prawie wszystkie jego cz�onki ponios�y konsekwencj� zawodu. Nadgarstki mia� zawsze �ci�ni�te paskami sk�ry, na prawym przedramieniu da� sobie wytatuowa� ko�ski �eb.
Wys�ucha� mnie w milczeniu, ss�c ohydne cygaro, na kt�re Ameryka skaza�a si� zrywaj�c z Hawan�.
- Co pan chce, �ebym zrobi�?
- Wyleczy� zwierz�.
�Noe� - Jack Carruthers jest tak zwanym spokojnym cz�owiekiem, odznacza si� owym nieco ironicznym spokojem, jaki daje wewn�trzna si�a, tak mocna, �e nie musi przejawia� si� w postawie twardziela. Jedynie starannie utrzymywana nieruchomo�� tego masywnego, kr�pego cia�a mo�e sugerowa�, �e chodzi o opanowanie agresywno�ci, jak by celowe hamowanie owej si�y. Ale jest to refleksja cz�owieka maj�cego nawyk uwa�nego trzymania si� na wodzy; pogodzi�em si� z tym i raz na zawsze uzna�em za fakt, �e nie uda mi si� ca�kowicie i do ko�ca ucywilizowa� tkwi�cego we mnie zwierz�cia, z kt�rym si� nie rozstaj�, jak automobilista za kierownic� z narz�dziem swojej pot�gi. W ka�dym razie wszyscy w Hollywoodzie lubi� Jacka pomimo jego ozi�b�o�ci, bo jest on cz�owiekiem rozumiej�cym, �e kanarka, kt�rego mu si� powierza, nie da si� zast�pi� jakimkolwiek innym kanarkiem, i �e ten pan, co przynosi do �pensjonatu� swego w�a boa b�agaj�c o jak najtroskliwsze zaopiekowanie si� gadem, rozstaje si� z kochanym stworzeniem - kochanym mo�e dlatego, �e boa kra�cowo r�ni si� od niego samego.
- Wyleczy�?
Jack przygl�da mi si� swoim bladoniebieskim spojrzeniem.
- Ten pies zosta� specjalnie wytresowany do atakowania Murzyn�w. Przysi�gam, �e to nie moja fantazja. Za ka�dym razem, kiedy do drzwi zbli�a si� Murzyn, pies dostaje ataku furii. Biali - prosz� bardzo, merda ogonem i podaje �ap�.
- Dobrze, i co z tego?
- Jak to �co z tego�? To si� da leczy�, nie?
- Nie. Pa�ski pies jest za stary. - W jego oczach b�yska male�ka, kpi�ca iskierka. - Dla tego pokolenia przepad�o. Powinien pan to wiedzie�.
- Jack, wszyscy wiedz�, �e dokona� pan cud�w ze zwierz�tami tak zwanymi narowistymi.
- To kwestia wieku. Stare nawyki s� zbyt g��boko zakorzenione. Nic si� nie da zrobi�. Zreszt�, wi�kszo�� zwierz�t narowistych to zwierz�ta zepsute. Rozmy�lnie zdeformowane latami tresury. Systematycznie uszkadzane. Pa�ski kundel jest za stary.
- To sprawa cierpliwo�ci.
- Za p�no. Ma chyba siedem lat. Jest nie do odzyskania. Nie da si� go zmieni�. Z�e przyzwyczajenia wry�y si� zbyt g��boko. Jak to si� m�wi - deformacja zawodowa.
- Nie mo�na go tak zostawi�.
- To niech pan ka�e da� mu zastrzyk. Tak bym w�a�nie zrobi� na pana miejscu.
- Zdaje mi si�, �e pr�dzej trzeba by da� zastrzyk tym �ajdakom, kt�rzy go wytresowali, ni� jemu.
Jack wybuchn�� �miechem. Nale�y do szcz�ciarzy, kt�rzy potrafi� uwolni� si� od ca�ego �wiata swoim ha-ha-ha.
- Nie jestem nawet pewien, czy m�g�bym przyj�� do siebie pa�skiego pieska. Mam dw�ch czarnych pracownik�w. Im by si� to nie podoba�o. Zreszt�, niech go pan na razie zostawi, zobaczymy, co dalej.
Zegnam si� z Bat�k�. Obserwuje mnie z najwy�sz� uwag�, postawi� uszy, g�ow� lekko przechyli� na bok. Wracam do niego, siadam na ziemi, delikatnie g�aszcz� szary �eb. Do zobaczenia, staruszku. Nie przejmuj si�. Damy im rad�.
Jad� przez Coldwater Canyon, w sercu mam tyle kamieni, �e m�g�bym zbudowa� pi�kny dom modlitwy. Wielkie aleje bez chodnik�w obramowane palmami s� bezludne, zamieszkane s� jedynie samochody. Kr�c� si� po tej zmotoryzowanej pustce, wci�� powracaj�c ku Wilshire Boulevard, gdzie s� chodniki. Tutaj chodniki - to oazy.
W ko�cu l�duj� u przyjaciela, kt�rego dni s� policzone po trzech operacjach. To dawna ofiara �czystki� McCarthy�ego z 1952 roku, nie pozwolono mu pracowa� przez dziesi�� lat, w okresie polowania na �buntownicze� czarownice. Zastaj� go w trakcie budowania wyimaginowanego miasta z uk�adanki Do it Yourself Kits. Ju� od dw�ch lat buduje to cholerne promienne miasto i przerywa prac� tylko po to, �e by w po�piechu napisa� scenariusz science fiction dla telewizji, nale�y bowiem do jej sta�ych dostawc�w. Ale jego prawdziwe wysi�ki tw�rcze zmierzaj� wy��cznie do tego idealnego miasta. Buduje je i burzy, starannie wyka�cza, odk�ada wszystko do hangaru w g��bi ogrodu, za basenem - jest to po��czenie plastyku i stali z dojmuj�cym marzeniem, z potrzeb� pi�kna i doskona�o�ci silniejsz� od tocz�cej go choroby. Zaprz�gam si� do roboty przy jego Domu Kultury z widokiem na morze, ale po p�godzinie mam tego do��, wi�c zostawiam go, niech si� onanizuje samotnie.
Radio w samochodzie podaje komunikat o zamieszkach na tle rasowym w Detroit. Dw�ch zabitych. Od czasu rozruch�w w Watts, kiedy zgin�y trzydzie�ci dwie osoby, ca�y kraj dr�czy my�l, �e Ameryka nigdy nie ustali�a rekordu, kt�rego by nie potrafi�a pobi� w raczej kr�tkim czasie.
Je�li chodzi o ludzi, mo�na od biedy pocieszy� si� Szekspirem, medycyn� czy �ladami naszych but�w na Ksi�ycu. Ale gdy chodzi o psa - nie ma dobrego alibi. Za ka�dym razem, kiedy odwiedza�em Bat�k�, wydawa�o mi si�, �e widz� w jego spojrzeniu nieme pytanie: �Co takiego zrobi�em, dlaczego jestem zamkni�ty w klatce, dlaczego ju� mnie nie chcesz?� Nie mia�em odpowiedzi na t� g��bok� naiwno��, poza uspokajaj�cym pog�askaniem. Gdy od niego wychodzi�em, czu�em prawdziw� nienawi�� do siebie samego, �eby zacytowa� s�ynne zdanie Wiktora Hugo - przez d�ugi czas na pr�no szuka�em, sk�d ono pochodzi, dop�ki pan Helou, dzisiaj prezydent Libanu, mi w tym nie pom�g�. �Kiedy m�wi� ja, m�wi� o was wszystkich, nieszcz�ni�.
Codziennie je�d�� do psiarni.
Mam ochot� sprawdzi�, czym si� staj� ja sam.
Jest si�dma rano. Nie licz�c nocnych dozorc�w i zwierz�t, �Arka Noego� jest pusta. Kwiaty i li�cie ko�ysz� w po rannym wietrzyku krople rosy, ci�kie jak owoce o �wicie.
�yrafa doktora Doolittle�a obserwuje mnie swymi kobiecymi oczami w oprawie tak g�stych rz�s, �e pozazdro�ci�yby jej panie u Elisabeth Arden. Bat�ka staje na tylnych �apach, opiera si� o krat�, wyczu� mnie z daleka. Przytulam policzek do drut�w, czuj� zimny nos i gor�cy j�zyk. Nie trudno rozpozna� w oczach psa wyraz uwielbienia, pod wp�ywem tej psiej wierno�ci i mi�o�ci my�l� o matce. Ale moja matka mia�a oczy zielone. My�l� tak�e o cudownej niedorzeczno�ci, wypowiedzianej przez znakomitego pisarza, mojego przyjaciela, tonem tak �wietnie okre�lanym po angielsku jako supercilious, ��cz�cym wy�szo��, grymas oraz psychologiczny dandyzm. �Nie lubi� ps�w - powiedzia� - bo nie lubi� tego pe�nego uni�ono�ci uczucia, jakie nam ofiarowuj��. Ciekawe, do czego miesza si� godno��.
Nie mia�em klucza. Kucn��em na zewn�trz, Bat�ka u�o�y� si� z drugiej strony z �bem na wyci�gni�tych �apach i nie spuszcza� ze mnie oka.
Niebo mia�o czysto�� i przejrzyst� jasno�� Kalifornii o �wicie, zanim wyjad� miliony samochod�w i rusz� fabryki, a spaliny otul� miasto m�tn� zgnilizn�.
Chcia�em odej�� niezauwa�ony przez nikogo. Nie mia�em nic do powiedzenia komukolwiek. Ale zatraci�em wszelkie poczucie czasu, jak to si� cz�sto zdarza, kiedy mijaj�ce chwile s� pogodne i cz�owiek zaczyna �y� troch� jakby poza sob�, wraz ze �wiat�em, z drzewami i �agodnym powietrzem.
Dochodzi�a chyba dziesi�ta, kiedy zobaczy�em, �e zbli�a si� czarny dozorca, kt�rego zna�em pod imieniem Keys - Klucze, jak wszyscy w zoo; przezwisko pochodzi�o od p�k�w kluczy, kt�re nosi� dooko�a pasa, co czyni�o z niego �w�adc� kluczy� do wszystkich klatek lw�w, fos �mij, basen�w aligator�w, domk�w ma�p i innych zakamark�w �Arki Noego� Jacka Carruthersa. Znajdowa� si� w odleg�o�ci jakich� dziesi�ciu metr�w od nas, kiedy Bat�ka nastawi� uszy, na chwil� znieruchomia�, po czym skoczy� jednym susem i ze skowytem rzuci� si� na siatk�. W twarz prysn�y mi krople �liny. Poza natychmiast zmaterializowanym obrazem uciekaj�cych niewolnik�w i p�l dojrza�ej bawe�ny, z kt�rych Ameryka nadal zbiera tragiczne �niwo, nast�pi�o tak�e ponownie nag�e zburzenie czego� znanego, gwa�towna przemiana przyja�ni w dzik� wrogo��...
Keys przeszed� obok klatki nie spojrzawszy na psa, u�miechni�ty, z twarz� opromienion� s�o�cem - wysoki, szczup�y, w koszulce z kr�tkimi r�kawami, z ma�ym w�sikiem nad warg� wygl�daj�cym jak motylek. Lekkie podobie�stwo do Malcolma X. Ale ja zawsze na wszystkich murzy�skich twarzach dostrzegam �lad tego bojownika.
- Hello! - powita� mnie. - Pi�kny dzie�.
- Hello.
Siedzia�em na ziemi, unika�em jego spojrzenia, Bat�ka rzuca� si� na kraty z t�umionym warczeniem, nagle przerywanym, kiedy z pyskiem zwr�conym w jedn� stron� i �lepiami w drug�, zezowa� w stron� Keysa szczerz�c z�by, po czym zn�w rzuca� si� na kraty, wzywaj�c skowytem do krwawej uczty. Murzyn si� u�miecha�.
Powiedzia�em:
- No progress.
Keys przyjrza� si� psu. Wyj�� z kieszeni d�ins�w paczk� chesterfield�w i wystuka� z niej palcami papierosa. Zapali� i raz jeszcze spojrza� na psa, spokojnie. Powiedzia�.
- White dog. Bia�y Pies.
Nie zapomn� irytacji, jaka mnie wtedy ogarn�a. Do prawdy, przesadna �atwizna.
- Dobrze ju� - powiedzia�em. - To nie jest zabawne.
Patrzy� na mnie przez chwil�.
- White dog - powt�rzy�. - Pan zna? Jego oczy nadal mnie przeszukiwa�y, jak gdybym mia� schowane w kieszeniach dwa czy trzy wieki historii.- Nie, pan tego nie zna, oczywi�cie. To jest bia�y pies. Pochodzi z Po�udnia. Tam nazywaj� �bia�ymi psami� zwierz� ta specjalnie wytresowane do pomocy policji przeciwko Murzynom. Jak najstaranniejsza tresura.
Czu�em, �e wewn�trznie konam. Bo to przecie� ja wytresowa�em tego psa. S�ynne zdanie Wiktora Hugo ma te� odwrotno��: �Kiedy powiadam wy, m�wi� tak�e o sobie�. Jest taka �adna piosenka: �Tea for two and two for tea�, mo�na z niej zrobi� inn�: �Ja to ty, a ty to ja�. To nawet nazywa si� braterstwo. Nie mo�na w tym nie tkwi�. Nie ma awaryjnego wyj�cia.
Zewn�trzna Mongolia - my�la�em. - T�dy chcia�bym si� wydosta�. Oczywi�cie, podoba mi si� w tym s�owo �zewn�trzna�.
- Ongi� tresowano je przeciwko zbieg�ym niewolnikom. Teraz przeciwko manifestantom... Pies dusi� si�. Ja te�, po cichu. - A w dodatku, maj�c takiego psa, pa�ska bia�a �ona mo�e spa� jak suse�, kiedy pana nie ma w domu. Nikt nie przyjdzie jej zgwa�ci�. -Keys obr�ci� si� w stron� Bat�ki i, zaci�gaj�c si� papierosem, przez chwil� przygl�da� mu si� z min� znawcy. - Pi�kny pies - stwierdzi�. - Pokr�ci� g�ow�. - Ale jest stary. Ko�o siedmiu lat. Nie da si� ju� ich zmieni� w tym wieku...
Zamilk� na d�u�sz� chwil�, nie odrywaj�c od zwierz�cia oczu. Zastanawia� si�. Dzisiaj wydaje mi si�, �e w tamtej w�a�nie chwili co� mu przysz�o do g�owy i �e pod zamy�lon� min� ukrywa� sw�j zarysowuj�cy si� plan.
- Be seeing you - odezwa� si�. - Do zobaczenia.
Odszed� powoli, przy pasie brz�cza�y klucze. Bat�ka uspokoi� si� natychmiast i zaj�� si� pch��. Poszed�em do biura Jacka, ale nie zasta�em nikogo. Jack by� w studio, pilnowa� tam szympansa-gwiazdora, kt�rywy st�powa� w telewizyjnej, ma�piej wersji �Romea i Julii�.
Wr�ci�em do domu. �ona by�a na zebraniu w Urban League zajmuj�cej si� przekwalifikowaniem czarnych bezrobotnych. W�r�d bezrobotnych Murzyn�w jest stosunkowo ma�o prawdziwych bezrobotnych. Nie daje im si� pracy, to wszystko. Gangsterskie zwi�zki zamykaj� przed nimi ka�de drzwi.
Po po�udniu odbywa�o si� w domu profesora dramaturgii zebranie libera��w zaanga�owanych w walk� o prawa obywatelskie, w kt�rym oczywi�cie nie zamierza�em bra� udzia�u.
Wyt�umaczy�em im, �e z trudem przysz�o mi uwolni� si� od Wietnamu, od Biafry, od losu Indian masakrowanych nad Amazonk�, od powodzi w Brazylii, od losu intelektualist�w w Sowietach, i �e trzeba umie� powiedzie� stop. Elephantiasis sk�ry, znacie to? Kiedy w�asna sk�ra boli u innych? Powiedzia�em im, do�� tego, odmawiam cierpie� ameryka�skich. Musz� tak�e przyzna�, �e odczuwa�em wyra�n� antypati� do �profesora�, u kt�rego odbywa�o si� to zebranie solidarno�ci z murzy�skimi bojownikami. Widzia�em w nim typowego kalifornijskiego phony, co daje si� przet�umaczy� mniej wi�cej na �gagatka-hochsztaplera�. Nale�a� do owych post�powc�w oburzaj�cych si� na nasze konsumpcyjne spo�ecze�stwo, kt�rzy po�yczaj� pieni�dze od kogo si� da na spekulacje nieruchomo�ciami. Budz� moj� odraz� ludzie, kt�rych liberalne pogl�dy rodz� si� nie w wyniku analizy socjologicznej, lecz z ukrytych luk socjologicznych. Je�li m�odzi stawiaj� s�uszne zarzuty niekt�rym uczniom Freuda, �e usi�uj� �dopasowa� ich do chorego spo�ecze�stwa, operacja odwrotna zmierzaj�ca do dopasowania spo�ecze�stwa do chorej psychiki tak�e nie wydaje mi si� dobrym rozwi�zaniem.
Na dodatek metody nauczania tego profesora sztuki dramatu przyprawiaj� mnie o md�o�ci. Widzia�em na przyk�ad w czasie przyj�cia, kt�re wyda� dla swoich uczni�w, jak z�o�y� d�ugi poca�unek na ustach m�odego aktora absolutnie heteroseksualnego i �onatego. A dlaczego? �eby go uwolni� od �zahamowa�, mianowicie tych, jakie ma aktor, gdy musi zmiesza� swoj� �lin� ze �lin� innego m�czyzny. A wi�c nie wzi��em udzia�u w zebraniu, ale mia�em szczeg�owe sprawozdanie.
Chodzi�o o u�wiadomienie pewnym �nadzianym� Bia�ym, od kt�rych chcieli wydoby� �rodki potrzebne do utrzymania �szko�y bez nienawi�ci�, jaki poziom osi�gn�a nienawi�� do Bia�ych w psychice czarnych dzieci. W tym celu zorganizowano ma�� demonstracj�, zapraszaj�c kilkoro dzieci w wieku siedmiu, o�miu i dziewi�ciu lat wraz z rodzicami. I oto w relacji, za kt�rej autentyczno�� gwarantuj�, dialog tocz�cy si� pomi�dzy czarnymi dzie�mi i bia�� dam�, b�d�c� nie tylko ich przyjaci�k�, ale daj�c� u siebie schronienie ca�ej tej rodzinie bojownik�w, z�o�onej z ojca, matki i pi�ciorga dzieci. Wyobra�my sobie nieszcz�sne czarne maluchy, otoczone pi��dziesi�ciorgiem doros�ych Bia�ych, jak asystuj� na tym seansie anatomii w nowym stylu.
- Am I a honky, Jimmy? Czy jestem wstr�tn� Bia��?
- Yes, ma�am, you are a honky. Tak psze pani, jest pani wstr�tn� Bia��.
- Am I a blue-eyed devil? Czy jestem diablic� o niebieskich oczach?
Trzeba wyja�ni�, �e w Biblii czarnych muzu�man�w proroka Ali Muhammada ka�de stworzenie o niebieskich oczach jest wrogiem.
- Yes, ma�am, you are a blue-eyed devil. Tak, psze pani, jest pani niebieskook� diablic�.
- Do you hate me, Jimmy? Czy ty mnie nienawidzisz? Tutaj sprawozdanie podaje: �D�u�sza chwila wahania. Oczy dziecka z zaniepokojeniem szukaj� rodzic�w�. Nie zapominajmy, �e nieszcz�sny malec od miesi�cy by� obsypywany sympati� niebieskookiej diablicy, kt�ra go teraz wypytuje. Sprawozdanie odnotowuje: �G��bokie westchnienie dziecka�.
- Yes, ma�am. Nienawidz� pani. I hate you... - Wahanie. - ... sort of. Poniek�d.
Tu ko�czy si� sprawozdanie. Nie ma w nim mowy, czy po tym numerze Jimmy dosta� cukierka. Ale dla wszystkich by�a herbata z ciastkami.
Masochizm, ekshibicjonizm, showmanship, a tak�e stary dobry conning, typowo ameryka�ski, owa sztuka oszustwa, kt�r� Mark Twain uczyni� nie�mierteln�, spos�b zabawiania si� w gaming whitey, czyli nabieranie Bia�ych. Bo w rzeczywisto�ci poczciwy Jimmy nie czuje nienawi�ci do nikogo, czego dowodzi, �e po �nienawidz� pani� nie mo�e powstrzyma� si�, �eby nie doda� �poniek�d�, wychodzi wi�c na to, �e si� zmusi� do powiedzenia �nienawidz� pani�. S��wko �poniek�d� zapowiada w przysz�o�ci nieuchronn� pora�k� wszelkiej tresury przeciwnej naturze.
W niedawnym sonda�u opinii osiemdziesi�t procent ameryka�skich Murzyn�w odpowiedzia�o, �e nie �ywi� nienawi�ci do nikogo, a to oznacza, �e istnieje nadzieja nawet dla bia�ych ps�w.
Ludzie, kt�rzy zorganizowali to zebranie, niezale�nie od koloru sk�ry i nie licz�c obecnych na nim oszust�w, dali do w�d autentycznego braterstwa: braterstwa g�upoty.
�Yes, ma�am. I hate you. Sort of...�
No i kapelusz kr��y. Apel do waszych dobrych serc, panowie, panie. G�aszcze si� bojow� g��wk� Jimmy�ego. Cukierek...
Ale ca�a nadzieja Ameryki zawarta jest w tym jednym s�owie: poniek�d.
Dzi�ki Bogu, ja nie bra�em udzia�u w tym zebraniu. Na pewno bym kogo� ugryz�.
Nasuwa mi to my�l, �e najwy�szy czas, abym sobie kupi� solidniejsz� smycz. Ta, kt�ra s�u�y mi od dawna, ju� si� zu�y�a.
Po zapoznaniu si� z tym sprawozdaniem musia�em p�j�� na godzinny spacer po Beverly Hills. Moi przyjaciele my�l�, �e robi� piesze spacery dla podtrzymania formy. Wcale nie. To s� pr�by ucieczki.
Wracam do domu przyjemnie pusty w �rodku, ale wydarzenia dbaj� o ponowne wype�nienie mnie po brzegi. Jest dziesi�ta rano, kiedy odbieram telefon od Jacka Carruthersa.
- Czy mo�e pan przyjecha� natychmiast?
- Bo co? Co si� sta�o?
- Prosz� przyjecha�.
Odk�ada s�uchawk�.
Jad�.
Siedzi za biurkiem, z tym swoim z�amanym nosem, ze szczotk� szpakowatych w�os�w na g�owie, na kt�rej wida� kr��ek go�ej sk�ry w miejscu, gdzie czaszk� za�atano mu p�ytk� stalow�. Przypomina Prusaka, jak wszyscy, kt�rzy maj� twarze sp�aszczone od cios�w. Stary kaskader, maj�cy na swoim koncie ponad dwa tysi�ce odpowiednio udokumentowanych upadk�w z konia; na �cianie wisi oprawiony w ramki dyplom zawodowy mi�dzy fotografiami Toma Mixa i Rin-TinTina. Czapka baseballowa zsuni�ta na kark, daszek sterczy pionowo. Zapala papierosa i gasi go natychmiast, nazywa si�, �e nie pali. Ma wygl�d ameryka�skiego proletariusza o naturalnej zewn�trznej dystynkcji. Nie wita si� ze mn�.
- No wi�c tak. Prosz� o wyra�enie zgody na zastrzyk. Put him to sleep.
- Dlaczego? Tak nagle...
- Popatrz pan.
Stare psisko le�y na boku, morda zakrwawiona, dyszy z trudem. Widzi mnie i nie podnosz�c �ba, s�abo porusza ogonem.
Wchodzimy do klatki. Jack pochyla si�, obmacuje boki zwierz�cia, kt�re wzdryga si� spazmatycznie.
- Przez pana straci�em najlepszego pracownika - m�wi Jack.
- Keysa?
- Tak. Przechodzi� obok klatki po dwadzie�cia razy dziennie i za ka�dym razem by�o tak samo. Eksplozja w�ciek�o�ci. Ten pies by� �wietnie tresowany. Dobry, rasowy pies. Keys niby nie zwraca� na to uwagi, ale sprawia� wra�enie, �e snuje si� wok� klatki rozmy�lnie... jakby chcia� to sobie dobrze wbi� do g�owy. Mam na my�li skowyt, His Master�s Voice... Rozumie pan? To nakr�ca�o ka�dego ranka jego ma�y mechanizm nienawi�ci.
Pies li�e mi r�k� pozostawiaj�c �lady krwawej �liny na palcach. Moja d�o� si� waha, powstrzymuj� si� od pieszczoty. Wiem, �e Bat�ka czeka na swoj� nagrod�. �Widzisz, robi� tak, jak mnie nauczono...�
G�aszcz� wiern� g�ow�.
- A wi�c tego ranka Keys w�o�y� kombinezon ochronny i wszed� do klatki. Porozmawia� z psem. S�ysza�em, jak obaj si� darli, i przysi�gam, �e nie wiem, kt�ry z nich g�o�niej, pies czy cz�owiek. By�by go zabi�. Nie musz� zapewnia�, �e nie chodzi�o o psa. Tylko o tamtych, o tych, kt�rzy go wytresowali, ale nie mia� ich pod r�k�. A potem...
- Co?
�Noe� - Jack Carruthers si� �mieje.
- Da� mi w z�by. No, pr�bowa�. Kiedy mu pomog�em wsta�, zdj�� z pasa klucze, jeden po drugim, po�o�y� je na biurku i wyszed�.
- Strasznie mi przykro, Jack.
- Mnie te�. W tym kraju milionom r�nych ludzi jest okropnie przykro. To niczego nie zmienia. Nie mo�e pan przetresowa� swego psa, to jasne jak s�o�ce. Najlepsze, co mo�e pan zrobi� dla niego i dla wszystkich, to da� mu zastrzyk. Pies jest ca�kowicie zepsuty. Pan rozumie, co chc� powiedzie�. - Popatrzy� na zwierz�: - Nikt nie ma prawa zrobi� czego� takiego psu.
- Jack, ch�tnie bym dopad� tego drania, kt�ry...
- Wie pan, nie s�dz�, �eby si� panu uda�o go przeedukowa�, jego tak�e. To ju� takie pokolenie. Ono odejdzie samo, spokojniutko. Pokolenia s� skazane na odej�cie. Tyle tylko, �e nie jestem pewien, czy Murzyni maj� czas i ch�� czeka�. - Wbija we mnie spojrzenie b��kitnej wrogo�ci. - A co do zastrzyku, tak, czy nie?
- Nie.
Kiwa g�ow� na znak zgody.
- To niech pan go sobie zabiera, ja go nie b�d� trzyma�. Mru�y lekko oczy, ze wszystkich stron nap�ywaj� zmarszczki. Czatuj� na jego lekki u�miech, w ciekawy spos�b niedoko�czony, przerwany w p� drogi, jak ka�dy wyraz na tej po�atanej twarzy o licznych �ladach pora�e�.
- Mam pomys�. Znam psiarni�, gdzie nie ma Murzyn�w. Tam si� ich nie zatrudnia. Niech pan umie�ci swego psiaka w tym zak�adzie. Dam panu adres.
- Id� pan do cholery.
Jeszcze raz potakuj�co kiwa g�ow� i odchodzi, rzucaj�c dopiero co zapalonego papierosa.
Siedz� na pod�odze w klatce obok Bia�ego Psa.
Pozwalam chwilom p�yn��, tyle mojego. Jedna godzina, dwie, nie mam poj�cia. Powzi��em decyzj�, ale korzystam z tej �wiadomo�ci, �eby op�ni� egzekucj�.
Id� po smycz zostawion� w samochodzie i dzwoni� do Chucka Beldena. Prosz�, �eby mi po�yczy� rewolwer.
Wracam po Bat�k�. Kroczy za mn� lekko kulej�c, � wywieszonym j�zorem. Z trudem wskakuje na siedzenie w samochodzie. Pewno ma po�amane jedno czy dwa �ebra. Pomagam mu. Jedziemy przez Ventura Boulevard, �cinamy przez Laurel Canyon. Na czerwonych �wiat�ach ludzie u�miechaj� si� do pos�usznego psa, kt�ry grzecznie siedzi obok kierowcy pilnuj�cego drogi. W Van Niess przeje�d�am na czerwonych �wiat�ach, �eby nie zatrzyma� si� obok p�ci�ar�wki, kt�rej kierowca jest Murzynem...
Zamykam Bat�k� w gara�u.
O czwartej po po�udniu Chuck przynosi mi wojskowego colta. Nalewam sobie whisky, ale si� wstrzymuj�. Wiem, �e nie mog� sobie pozwoli� na picie, a potem szwenda� si� po ulicy z nabitym rewolwerem. U mnie alkohol likwiduje smycz.
Wi�c wylewam whisky do begonii i siadam za kierownic�. Bafka lubi je�dzi� samochodem. Zamykam wszystkie okna i mkniemy przez Hollywood w drodze do Parku Griffitha, gdzie dawniej uprawia�em bieganie, zanim zainstalowa�em si� w moim konsularnym biurze na Outpost Drive.
Te pokryte krzakami wzg�rza stanowi�y w�wczas ulubione miejsce spacer�w zakochanych w przyrodzie albo po prostu zakochanych; dzisiaj ludzie przemierzaj� te bezludne okolice rzadko wysiadaj�c z samochod�w. W ameryka�skich du�ych miastach liczba przest�pstw kryminalnych wzrasta o siedemdziesi�t procent rocznie. Cz�owiek ma jedn� szans� na tysi�c, �e zostanie zad�gany no�em, ale ka�dy sobie wyobra�a, �e z losem ��cz� go stosunki szczeg�lne, wi�c czuje si� osobi�cie zagro�ony.
Zatrzymuj� si� przy Krzy�u Pielgrzym�w i ka�� psu wyj��.
Wyci�gam rewolwer.
Pies pochyla �eb.
Celuj� w ucho.
Bia�y Pies czeka.
R�ka mi dr�y, p�acz�, nie widz� nic przez Izy, pies mi si� zamazuje. Strzelam.
Spud�owa�em.
Pies si� nie ruszy�; nie patrzy na mnie.
Mam wra�enie, �e spud�owa�em zamierzaj�c pope�ni� samob�jstwo.
Bia�y Pies podnosi na mnie oczy, potem odwraca si� i czeka.
Zbiera mi si� na wymioty.
�Ale� prosz� pana, tyle dramatu o kundla! A Biafra? Kpicie sobie ze mnie? Biafra?�
Co z tego, �e si� nic nie zrobi�o dla Biafry? Czy to pozwala nie robi� nic tak�e dla psa?
Dzisiaj stosuje si� tak� now� kazuistyk�, kt�ra z powodu Biafry, z powodu Wietnamu, z powodu n�dzy Trzeciego �wiata, z powodu wszystkiego, uwalnia od okazania pomocy nie widomemu przy przej�ciu przez jezdni�.
Rewolwer �lizga si� w spoconej r�ce.
- Bia�y Psie, chod� tu!
Wstaje z trudem, robi krok w moim kierunku, obw�chuje luf� rewolweru...
Nie, do cholery, nigdy!
A co mnie obchodz� Murzyni? S� lud�mi jak wszyscy inni. Nie jestem rasist�.
Poza tym, kulka w g�ow� tego zwierz�cia, to ma swoj� nazw�, panie Romain Gary: defetyzm. Kapitulacja przed wrogiem. To mi si� jeszcze nigdy nie zdarzy�o. Co za pomys�, trzyma� w r�ku nabitego colta i si� podda�!
Wzg�rza naje�one zaro�lami s� ju� lekko przes�oni�te fioletow� mgie�k�, �agodz�c� kolczasty pejza�. Ale �agodno�� jest tylko na zewn�trz.
Zapalam hawa�skie cygaro, jego cena wystarczy�aby na utrzymanie india�skiej rodziny przez dziesi�� dni.
Czuj� si� lepiej.
Klepi� Bat�k� po karku.
- Dostaniemy ich w swoje �apy. Porusza ogonem, j�zor wywalony.
- Nie przepu�cimy im!
Podaje mi �ap�.
Szkoda, �e nie ma w pobli�u jakiej� dziewiczo czystej �ciany, na kt�rej m�g�bym nagryzmoli� humanitarne wyznania wiary.
�Cz�owiek si� przyzwyczaja...�
Nie mam r�wnego sobie, je�li chodzi o czepianie si� nadziei. Jestem mistrzem.
�Cz�owiek zwyci�y, bo jest silniejszy!�
Kr�tko m�wi�c, szachruj�, jak mog�. Ale najwa�niejsze, �e wygrywam. Zak�adam zn�w smycz Bafce, otwieram drzwi, pies wskakuje na siedzenie. Koniec ma�ej psychodramy.
Zatrzymuj� si� u Szwaba i telefonuj� do zoo. Nie ma nikogo. W ksi��ce telefonicznej znajduj� numer Jacka. Zwierzam mu si�.
- A tak dok�adnie, dlaczego mi to pan opowiada?
- Niech pan we�mie psa jeszcze raz, do mojego wyjazdu ze Stan�w Zjednoczonych. Zabior� go z sob�.
- Id� pan do.cholery. Umie�� go pan w psiarni bez Murzyn�w. Jest jedna doskona�a w Santa Monica. Najwy�szy luksus. Nawet mer Yorty [�a�osny mer Los Angeles, ponownie wybrany po kampanii mocno zabarwionej antymurzy�skim rasizmem.] nie wymy�li�by nic lepszego.
- No to prosz� mi poda� telefon Keysa.
- Co pan chce od niego?
- Chc� z nim porozmawia�.
- To czarny muzu�manin, wie pan. W najlepszym razie pomo�e mu pan otrzyma� bilet do Mekki. You will only help him to get his ticket to Mecca. Podobno bracia muzu�manie maj� do tego prawo, je�eli dostarcz� Ali Muhammadowi pi�� jasnow�osych skalp�w lub pi�� par r�owych uszu.
- Je�eli on wr�ci do pracy u pana, czy we�mie pan z powrotem psa?
- It�s a deal. Zgoda. Zdaje sobie pan spraw�, �e mam dwie�cie �mij pe�nych jadu i nikogo, �eby go �ci�gn��? To specjalista od jadu, Keys. Co rzek�szy dodam, �e nie mam jego numeru telefonu. Niech pan zadzwoni do mnie jutro do biura.
Zamykam Bat�k� na noc w gara�u z kr�lewskim �arciem. Nie m�wi� ani s�owa Jean. Ona nie wie, �e Bat�ka jest obok.
W salonie odbywa si� jeszcze jedno zebranie bojownik�w.
Odk�d Jean Seberg sko�czy�a czterna�cie lat, nale�y do wszystkich organizacji walcz�cych o r�wno�� praw. To stwarza pomi�dzy nami trudny problem. Poniewa� ja wykona�em m�j parcours i moje braterskie fiko�ki mi�dzy siedemnastym a trzydziestym rokiem �ycia, a nas oboje dzieli r�nica dwudziestu czterech lat, stanowczo odmawiam prze�ywania tej powolnej agonii po raz wt�ry. Zazna�em zbyt wielu upadk�w i nie mam ochoty asystowa� przy jej pora�ce.
Kiedy wchodz� do salonu, wszyscy milkn�. I s�usznie. Po mnie pozna�. Chc� powiedzie�, �e wystarczy na mnie spojrze�, �eby wyczu� pewien ch��d. Poniewa� ja wiem, �e w �dobrym obozie� jest tyle samo ma�ych profitant�w i gnojk�w, co w z�ym.
W przypadku zebrania, o kt�rym m�wi�, wydarzenia spiesz� przyzna� mi racj�.
Istotnie, kilka tygodni p�niej jeden z obecnych �ajdak�w, kt�ry na t� okoliczno�� ubra� si�, �e tak powiem, w czarn� sk�r�, usi�owa� lekko zaszanta�owa�, stosuj�c szlachetn� wym�wk� gaming whitey, czyli nabierania Bia�ych. Miss Seberg, mamy pani kompromituj�cy list, w kt�rym podejmuje si� pani przekazania rewolucyjnego, braterskiego pozdrowienia afryka�skim studentom w Pary�u... Jest w nim nawet nazwisko jednego z przyw�dc�w Czarnych Panter. Je�eli go opublikujemy, pani kariera gwiazdy w Ameryce...
Jean odpowiedzia�a:
- Prosz� opublikowa�.
Potem troch� p�aka�a. Miss Seberg jest jeszcze w wieku, kiedy mo�na si� rozczarowa�.
Czekam, a� ona podpisze czek na swoj� sk�adk�, to znaczy a� salon si� opr�ni, i k�ad� si� spa�.
Nazajutrz dostaj� telefon Keysa i dzwoni�. Dzieci�cy g�os informuje mnie, �e ojca nie ma.
- Nie wiesz, gdzie go mog� znale��?
Dziecko pyta z niepokojem:
- Czy chodzi o zwierz�?
- Tak, to bardzo wa�ne.
Jakie� szepty na drugim ko�cu sznura.
- Tatu� jest w Pancake�s Studio, w Fairfax. Wyszukuj� adres
Pancake�s Studio, zastaj� tam Keysa siedz�cego przed g�r� nale�nik�w z mapie syrop. Na g�owie ma ma�� muzu�ma�sk� czapeczk� jakby wyci�t� z carpet bag. M�wi mi �dzie� dobry� bardzo uprzejmie i czubkiem no�a wskazuje krzes�o. Ma ma�e z�by, niezwykle drobne i bia�e. Otwieram usta, �eby wyrecytowa� swoj� mow� obro�cz�, ale mi przerywa:
- Wiem, wiem. Troch� wtedy straci�em cierpliwo��. I am sorry about that. Bardzo mi przykro. Zawiod�y mnie uszy...
- Uszy - powtarzam z m�dr� min�, ale nie rozumiem absolutnie nic.
- Mam wra�liwe uszy. Nie mog�em znie�� tego wycia. Wi�c go spra�em, troch� tak jak si� roztrzaskuje radio, kiedy zanadto ha�asuje...
Zastanawia si� jedz�c. Przypominam sobie, �e znowu pochwyci�em w jego oczach i w jego twarzy wyraz, kt�rego nie potrafi� nazwa� inaczej ni� scheming, wyraz kogo�, kto knuje, jakby pichci� co� na wolnym ogniu pilnuj�c, �eby si� nie przypali�o.
- Niech go pan przywiezie do psiarni. Zajm� si� nim osobi�cie. To wymaga czasu. Ale jestem pewien, �e mi si� uda. - Kroi na cztery cz�ci nale�nik ociekaj�cy syropem. - Mnie si� zawsze udaje.
- Chce pan, �ebym zawiadomi� Jacka?
- Nie warto. Sko�cz� je�� i wracam do har�wki. Niech pan przywiezie psa ko�o po�udnia. Zajada z apetytem. - To pi�kne zwierz�. Szkoda by�oby je zmarnowa�. Pokazuje mi w u�miechu wszystkie ostre z�by.
- Wie pan, �e od czas�w Watts za porz�dnego obronnego psa, dobrze wytresowanego, mo�na dosta� od Bia�ych do stu dolar�w? (Od czasu morderstw w Bel Air ceny wed�ug gazet wzros�y w dw�jnas�b.)
Nie odpowiadam, wstaj� i odchodz�. Ten ga�gan sprawia wra�enie, �e bierze mnie za Bia�ego.
III
Zn�w zawo�� Bat�k� do psiarni i oznajmiam Carruthersowi o niezawodnym powrocie jego ukochanego pracownika. �mije b�d� mog�y uwolni� si� od swego jadu z korzy�ci� dla ludzko�ci. Jack jest w trakcie picia porannej kawy, oparty o pr�ty kwatery ma�p. Jakie� ma�e czarne w�ochate stworzonko, niewiele wi�ksze od uistiti, usi�uje umoczy� palec w kawie sponad jego ramienia. Od czasu do czasu Jack wyci�ga do niej kanapk� posmarowan� mas�em, ma�peczka odgryza kawa�ek, Jack zjada reszt�.
- Mam dzi� k�opoty z moimi kangurami - t�umaczy mi. - Matka rodu spra�a tatusia, ale jak! Nie wiem, co si� dzieje w tej rodzinie. W psychologii kangur�w czasem si� gubi�. M�wi�, �e Australijczycy s� podobni do Amerykan�w, ale to nie ca�kiem prawda, je�li chodzi o kangury. Co jej jest, tej dziwce? W �yciu mego ch�opaka nie ma innej samicy, wi�c co? To mnie martwi, bo po po�udniu maj� da� pokaz boksu na rzecz korea�skich sierot, a tu stary nie jest w stanie walczy�. Ca�kiem sterroryzowany. Wie pan, wszystkie kangury s� troch� zbzikowane. Par� lat temu mia�em takiego, kt�ry mdla� za ka�dym razem, kiedy mu przyprowadza�em samic� z cieczk�. W�szy� w powietrzu, ma�ymi szybkimi wdechami jak kr�lik, po czym traci� przytomno��, uczuciowy. Samica wpada�a w tak� z�o��, �e wskakiwa�a na niego obiema nogami. Psychologia, przyjacielu, stwarza same k�opoty. Chce pan kawy? A wi�c Keys powraca i osobi�cie zajmie si� psem?
- To naprawd� fajny facet, ten Keys. �Noe� - Jack Carruthers odpija �yczek kawy. Min� ma zaduman�.
- Aha - m�wi bez najmniejszego przekonania. Jego blade oczy przygl�daj� mi si� przez chwil�, potem si� odwracaj�. Ma�pa wyci�ga rami� i wyrywa mu ostatek kanapki.
- �mije tak�e go lubi� - m�wi Jack. - Keys jest prawdziwym zaklinaczem. Wylewa reszt� kawy na trawnik. - Nigdy w �yciu nie widzia�em faceta tak pe�nego nienawi�ci jak on - m�wi z niejakim szacunkiem. - A� mi�o na niego patrze�. Dobra, musz� i�� podnie�� na duchu moje kangury. - Spogl�da na mnie podejrzliwie. - A pan dlaczego to robi?
- Co takiego?
- No, z tym psem.
- Chc� uratowa� psa, nic wi�cej.
- Akurat... You bet. Co pan chce udowodni� tak naprawd�?
- Ale�... absolutnie nic.
- Dobrze ju�, dobrze. Intelektuali�ci, znamy ich... To ma by� symboliczne? Pan chce udowodni�, �e jest uleczalne?
- Bo jest uleczalne.
- Pewnie, pewnie. Ale trzeba zacz�� od ko�yski. Zaj�oby to pi��dziesi�t lat. Zreszt�, z Keysem...
- Co z Keysem?
- Jest si� w dobrych r�kach. Jad, na tym on si� zna. Be seeing you. Do zobaczenia wkr�tce.
Poszed�.
Ma�peczka przyczepiona do pr�t�w poda�a mi �apk� jazgocz�c.
IV
Wracam do Arden. Celia, nasza hiszpa�ska przyjaci�ka, melduje, �e jaki� pan przychodzi� dwukrotnie, chcia� si� ze mn� widzie� i wr�ci po po�udniu.
Jest sz�sta wieczorem. Siedz� przy basenie w patio.
Jean posz�a kwestowa� na szko�� Montessori, kt�r� wspiera od roku. Jednym z cel�w tej instytucji jest wychowanie ma�ych Murzyn�w �bez nienawi�ci�. Co zaznaczono du�ymi literami na prospektach. Wychowanie �Bez Nienawi�ci�. Zdanie jest ci�kie od domy�lnik�w, bo je�eli jest to szko�a r�ni�ca si� od innych...
Zdawa�o mi si� dotychczas, �e tam gdzie jest nienawi��, nie ma edukacji. Jest deformacja. Tresura.
W�a�nie zastanawiam si� nad tym, �e problem Murzyn�w w Stanach Zjednoczonych uwypukla zagadnienie, kt�re go czyni praktycznie nie do rozwi�zania: mianowicie zagadnienie G�upoty. Jego korzenie tkwi� w g��binach najwi�kszej psychicznej pot�gi wszechczas�w: w pod�o�ci. Nigdy jeszcze jak �wiat �wiatem inteligencja nie rozwi�za�a ludzkich problem�w, je�li ich podstawow� cech� jest G�upota. Czasem udawa�o si� je obej��, doprowadzi� do ugody zr�czno�ci� czy si��, ale dziewi�� razy na dziesi��, kiedy inteligencja ju� uwierzy�a w swoje zwyci�stwo, nagle wynurza�a si� przed ni� ca�a pot�ga nie�miertelnej G�upoty. Wystarczy popatrze�, co na przyk�ad G�upota zrobi�a ze zwyci�stwami komunizmu, z zalewem spermatozoid�w �reolucji kulturalnej� czy, w chwili kiedy to pisz�, zamordowaniem Praskiej Wiosny w imi� �s�usznej my�li marksistowskiej�.
Do mego smutku, do ch�ci emeryta, ��eby si� ju� wi�cej w to nie miesza�, do��cza si� irytacja znacznie bardziej osobista i do�� �mieszna. Odk�d przyby�em do Hollywoodu, m�j dom, to znaczy dom mojej �ony, sta� si� prawdziw� kwater� g��wn� dobrej woli, liberalnej, bia�oameryka�skiej. Libera�owie w ameryka�skim znaczeniu s�owa - po francusku najbli�sze okre�lenie by�oby �humanitarysta� - okupuj� go osiemna�cie godzin na dob�, nawet wtedy, kiedy Jean jest w studio. Jest w tym sta�o�� pi�knoduch�w, a je�li sobie kto� wyobra�a, �e wk�adam w te s�owa jakie� kpi�ce akcenty, niech lepiej natychmiast od�o�y t� ksi��k� i zajmie si� czym� innym. Ju� czterdzie�ci lat ci�gn� za sob� po �wiecie nienaruszone z�udzenia, i to wbrew wysi�kom, �eby si� ich pozby�, raz na zawsze si� do nich rozczarowa�, ale jestem do tego fizjologicznie niezdolny. To w�a�nie sprawia, �e si� tak wojowniczo zachowuj� w kontaktach z �pi�knoduchami�, gdy� rozpoznaj� w nich samego siebie, ze wszystkim, co ten stan ze sob� niesie; tak jest u Murzyn�w, kt�rzy nienawidz� swojej kondycji w innych Murzynach albo u �yd�w-antysemit�w. Musz� tak�e przyzna�, �e coraz bardziej doprowadza mnie do sza�u liczba paso�yt�w uwijaj�cych si� wok� Jean. Ka�dego dnia na marginesie walki o prawa obywatelskie tworz� si� organizacje-karze�ki, a ich jedyn� aktywno�ci� czy celem jest zapewnienie finansowego prze�ycia �komitetom zarz�dzaj�cym�. Wszystkie one s� w stadium oczekiwania, gotowe do zbierania manny niebieskiej, kt�ra powinna na nie spa�� z r�nych fundacji i od w�adz federalnych. Nigdy nie wsadza�em nosa w finansowe sprawy Jean Seberg. Ale od chwili mego przyjazdu obserwuj� z p� tuzina notorycznych wydrwigrosz�w i �otrzyk�w, kt�rzy id� na ca�ego - i wygrywaj� - stawiaj�c na jej podw�jne poczucie winy: pierwsze, �e jest gwiazd� filmow�, a wi�c na pewno istot� najbardziej pogardzan�, bo wywo�uj�c� najwi�ksz� zazdro�� na �wiecie, drugie za�, �e jest luterank�, a wi�c apoteoz� grzechu pierworodnego.
Cierpi� z powodu niemo�no�ci przyznania sobie autorytetu m�owskiego z Kodeksu Napoleona, z innej epoki, kt�rym prawd� m�wi�c ch�tnie bym si� pos�u�y�, �eby wyrzuci� za drzwi z mego domu niekt�rych czarnych nicponi�w, wy�udzaj�cych od mojej bia�ej �ony podatek od �poczucia winy�.
Stwierdzam raz jeszcze, �e nie czuj� si� swobodniej w Ameryce ni� we Francji. Zbyt kocham ten kraj. Zbyt d�ugo w nim mieszka�em, �eby uwa�a� si� za obcego.
Telefonuj� do mego agenta i zlecam mu za�atwienie reporta�u z Japonii. W Japonii ju� by�em i chocia� m�j pobyt trwa� kr�tko, jest to jeden z nielicznych kraj�w na �wiecie, gdzie czu�em si� rzeczywi�cie cudzoziemcem. Wspania�e uczucie, nie bra� w niczym udzia�u. Fantastyczna bariera j�zykowa rozkosznie trzyma na odleg�o��. Musia�em zbyt nagle wyjecha�, ale ju� zaczyna�em nabiera� do Japo�czyk�w owej sympatii, jak� mo�na odczuwa� jedynie wobec istot ca�kowicie od siebie odmiennych.
A wi�c zabieram si� powa�nie do nakr�cenia mojego mechanizmu decyzji, chc� samego siebie przekona�, �e mam spakowa� walizk�, opu�ci� Stany Zjednoczone i uciec byle gdzie, aby tylko nie s�ysze� tej nieustannej �piewki: �Oczywi�cie, ten Murzyn to �ajdak, ale prosz� nie zapomina�, �e to Biali zrobili go takim�. W ko�cu hamowana wojowniczo�� doprowadza mnie do choroby.
Mai siedzi u mnie na kolanach. Ten syjamski kot mnie nie opuszcza, wskakuje mi na ramiona, �eby opowiedzie� z najdrobniejszymi szczeg�ami zupe�nie niezrozumia�e historie g�osem o niezliczonych odcieniach, teraz powierza mi sekrety kociego �wiata, kt�re na pr�no staram si� zinterpretowa�. Wspania�y folklor, tylko Puszkin potrafi� go uj�� w poemat; mo�e zawiera nawet ca�� koci� filozofi�, kt�ra mi umyka. Prawdziwa katastrofa filologiczna. Sfinks wreszcie przem�w