7148
Szczegóły |
Tytuł |
7148 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7148 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7148 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7148 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Danielle Steel
Zatrzymane chwile
Rozdzia� pierwszy
Niezmordowanie poci�g sun�� w g��b w�oskich ciemno�ci, ko�a rytmicznie turkota�y na szynach. W poci�gu wsz�dzie t�oczyli si� n�dznie przyodziani handlarze, grube ch�opki z chudymi dzie�mi, n�dznie przyodziane handlarki i hordy ameryka�skich �o�nierzy. Pachnia�o st�chlizn�, smutkiem, jak w domu nie sprz�tanym, nie wietrzonym od lat, a ponadto zm�czeniem cia� od dawna nie mytych, nie zadbanych, nie kochanych. A przecie� nikomu na my�l nie przysz�o, �e mo�na by otworzy� okno. Nikt by si� nie odwa�y�. Stare kobiety wrzeszcza�yby jak napadni�te, gdyby nagle owion�o je ciep�e nocne powietrze. Poczu�yby si� wprost zniewa�one. Wszystko je denerwowa�o. I przecie� nie bez powodu. By�y wyczerpane. By�y chore. By�y tak d�ugo n�kane g�odem, zimnem, gor�cem i strachem. Mia�y za sob� piek�o czteroletniej wojny. Ale wojna si� sko�czy�a. Trzy miesi�ce po wojnie min�y teraz, w sierpniu 1945 roku. Poci�g sun�� niezmordowanie ju� dwie, zdawa�oby si� nie maj�ce kresu, doby.
Serena wsiad�a do tego poci�gu w Pary�u i nie odzywaj�c si� do nikogo ani s�owem przejecha�a przez Francj�, Szwajcari� i cz�� W�och. Doje�d�am... doje�d�am... doje�d�am... turkota�y ko�a na szynach, gdy na p� le�a�a skulona w k�cie przedzia�u, z oczami zamkni�tymi, z twarz� przyci�ni�t� do szyby. Zm�czona. Bo�e, okropnie zm�czona. I obola�a. Nawet r�ce j� bola�y od obejmowania si�, jak gdyby dla rozgrzewki, chocia� upa� w poci�gu panowa� niezno�ny. D�ugie jasne w�osy zmierzwi�y jej si� na spoconym karku. Poci�g zacz�� zwalnia� i po paru minutach zatrzyma� si�, a ona siedzia�a nadal nieruchomo. Mo�e wysi���, bodaj tylko na chwil�, przej�� si�, �eby rozrusza� zdr�twia�e nogi? By�a w podr�y od dziewi�ciu dni, od wiek�w ca�ych i jeszcze nie dotar�a do domu.
Wci�� o domu my�la�a, wspomnienia opada�y j� raz po raz. Z trudem powstrzymywa�a okrzyk rado�ci, gdy jad�c przez Alpy poj�a, �e jest z powrotem we W�oszech. Ale to dopiero pocz�tek. Wolno otworzy�a oczy w �unie �wiate� dworca i zn�w si� upomnia�a: to dopiero pocz�tek, bo w�a�ciwie ta podr� jeszcze si� nie rozpocz�a. Rozpocznie si� o kt�rej� godzinie jutro, kiedy ju� dojad�, i zobacz�, i dowiem si�... wreszcie.
Wyprostowa�a si� sennie, wyci�gn�a swe smuk�e nogi pod siedzenie naprzeciwko. Siedzia�y tam i spa�y dwie staruszki, jedna szczuplutka, druga opas�a i mi�dzy nimi wci�ni�te wychudzone dziecko, jak �a�osny p�at r�owego mi�sa pomi�dzy czerstw� bu�k� parysk� i kr�g�ym bochenkiem czerstwego chleba. Popatrzy�a na t� tr�jk� oboj�tnie. Nic nie da�oby si� wyczyta� w jej szmaragdowozielonych oczach, niewiarygodnie pi�knych, ale zimnych, z ledwie tylko tl�c� si� w nich znikom� odrobin� ciep�a. Mia�y jednak w sobie co� intryguj�cego - drzwi do duszy szczelnie zamkni�te, tak �e nie mo�na by�o zobaczy� nic poza doskona�o�ci� rys�w arystokratycznej twarzy, cer� jak pod�wietlony bia�y marmur. Jej m�odo�� i uroda nie wabi�y, nie przyzywa�y, dziwnie lodowate. Ca�� czu�o�� i wra�liwo�� tej dziewczyny maskowa� wypracowany dystans.
- Scuzi - szepn�a Serena przechodz�c na palcach obok �pi�cych staruszek i dalej po nogach chrapi�cego staruszka. Uwa�a�a, �e to podle z jej strony, ale chwilami mia�a naprawd� dosy� starych ludzi. Odk�d przyjecha�a do Europy, co krok widzia�a starych i starych - czy tylko tacy zostali? Starzy i garstka dzieci, kt�re bryka�y idiotycznie, popisywa�y si� przed ameryka�skimi �o�nierzami. Jedynie ci �o�nierze byli m�odzi. Amerykanie w jasnobrunatnych mundurach, parada promiennych u�miech�w, zdrowych z�b�w, b�ysk�w oczu. Mrowie ich, widok wystarczaj�cy chyba do ko�ca �ycia. I nieistotne, po czyjej s� stronie - rozmy�la�a. Nale�� do wojny. Jak� wi�c r�nic� sprawia kolor mundur�w? Czarne czy br�zowe, czy zielone, czy... fioletowe, je�li ju�
o to chodzi, czy szkar�atne... czy turkusowe. Popu�ci�a wodze fantazji w ciep�ym nocnym powietrzu na peronie. Popatrzy�a, jak strumienie ameryka�skich mundur�w kaskadami wylewaj� si� z poci�gu, i odwr�ci�a si� do nich ty�em. Ale i tak s�ysza�a g�osy tych �o�nierzy: rozmowy, �miechy w ciszy p�nej nocy przerywanej zgrzytaniem
i szcz�kaniem metalu wagon�w.
- Papierosa? - Zobaczy�a czyj�� r�k� przys�aniaj�c� jej pole widzenia, chocia� tak wymownie odwr�ci�a si� plecami.
Zaskoczona potrz�sn�a g�ow�, zgarbi�a si�, jak gdyby wci�� jeszcze musia�a si� chroni�, nie inaczej ni� przed laty.
Wyczuwa�o si� w Serenie jak�� ran�, pomimo jej m�odo�ci i wspaniale rozkwit�ej urody, co� rozbitego, uszkodzonego, mo�e raz na zawsze. Odnosi�o si� wra�enie, �e d�wiga jaki� straszny ci�ar, udr�czona prawie nie do wytrzymania.
A przecie� nic w jej powierzchowno�ci nie �wiadczy�o o tym. Oczy mia�a czyste, twarz idealnie g�adk�. Nawet w swej pomi�tej, brzydkiej sukience prezentowa�a si� imponuj�co. Tylko przygl�daj�c si� bardziej wnikliwie musia�o si� zauwa�y� t� udr�k�. Tak w�a�nie przyjrza� jej si� jeden z Amerykan�w i teraz, gdy zaci�gn�� si� ostatni raz dymem papierosa i upu�ci� niedopa�ek na peron, mimo woli zn�w skierowa� na ni� wzrok. Bo�e, jaka �adna! Jasnoblond w�osy wymykaj� si� spod ciemnozielonego bawe�nianego szalika, zawi�zanego na g�owie po ch�opsku, ale nie przekonuj�co. Ta dziewczyna nie mo�e uchodzi� za ch�opk�, w cokolwiek by�aby ubrana. Zdradzaj� postawa, zdradzaj� ruchy, wdzi�k m�odej gazeli. Jest w niej co� prawie zbyt pi�knego. Prawie boli jej widok, gdy si� patrzy na ni� za d�ugo bez przerwy. I ten sprany ciuch na niej... wprost �enuj�cy. A� by si� chcia�o klepn�� j� w rami� i zapyta�: dlaczego tak si� przebra�a�, co robisz tutaj, w �cisku, w�r�d m�t�w z zat�oczonego poci�gu? I nast�pnie: sk�d przyby�a�? Dok�d jedziesz? Dlaczego wyraz oczu masz taki daleki?
Stoj�c na peronie w t� ciep�� noc Serena nie sugerowa�a �adnej odpowiedzi. Po prostu sta�a tam, strzelista, bardzo wysoka i smuk�a, m�oda w pogniecionej bawe�nianej sukience. Spojrza�a na g��bokie za�amania taniej tkaniny i obci�gn�a sukienk� d�ug�, delikatn� r�k�. Od razu nasun�o si� wspomnienie. Mama... Mama... wypiel�gnowana d�o� wyg�adzaj�ca d� sukni... bia�ej, jedwabnej... na przyj�ciu w ogrodzie palazzo... Przez chwil� z zaci�ni�tymi powiekami odpycha�a my�l. Musia�a robi� to cz�sto. Ale wspomnienia nadal si� nasuwa�y.
Otworzy�a oczy i zobaczy�a, �e jeden z �o�nierzy uporczywie patrzy na ni�, wi�c pobieg�a z powrotem do poci�gu. Zdawa�oby si�, �e przed czym� ucieka � a� zastanowi� si� przed czym, gdy po stopniach wesz�a do wagonu z rozmachem pe�nym wdzi�ku, jak gdyby dosiada�a wspania�ego wierzchowca, �eby pogalopowa� w noc. Dop�ki nie znikn�a mu z oczu, patrzy� na jej wysok�, smuk��, pi�knie wyprostowan� posta�. C� za nadzwyczajny wdzi�k wytworno�ci. Wielka dama -my�la� �o�nierz. I nie myli� si�.
- Scuzi � zn�w szepn�a wracaj�c na swoje miejsce w przedziale. Usiad�a, westchn�a cicho, zn�w opar�a g�ow�, ale pomimo zm�czenia tym razem nie pr�bowa�a zasn��. Jak�e spa� teraz? Ju� za kilka godzin dojedzie... za kilka godzin... za kilka godzin. Poci�g ruszy�, podchwyci� ten refren, gdy wpatrywa�a si� w ciemno�� za oknem. Czu�a sercem, dusz�, nawet ko��mi, �e cokolwiek si� sta�o, przecie� wr�ci�a i przynajmniej b�dzie w domu. Samo to, �e s�yszy woko�o w�oski j�zyk, sprawia�o ulg�.
Za oknem przelatywa�y po ciemku spokojne okolice swojskie, przynale�ne do niej nawet teraz, po bez ma�a czterech latach �ycia w�r�d zakonnic, w klasztorze na p�nocy stanu Nowy Jork. Aby si� znale�� w Ameryce, odby�a przed czterema laty podr�, zdawa�o jej si� nie maj�c� ko�ca, tak samo jak ta powrotna. Najpierw z babci� i Flaviem, jednym z nielicznych s�u��cych, kt�rzy zostali, przedosta�a si� przez granic� do Ticino. Tam, we w�oskiej cz�ci Szwajcarii, czeka�y na nich cztery kobiety: dwie uzbrojone przewodniczki i dwie zakonnice. I w�a�nie tam musia�a po�egna� si� z babci�, p�acz�c niepohamowanie, tul�c si� do babci ostatni raz, mocno, z ca�ej si�y, i b�agaj�c, �eby jej pozwoli�a zosta�. Tyle ju� utraci�a dwa lata wcze�niej w Rzymie... Nie mog�a znie�� my�li o tym, gdy w ch�odnym powietrzu w�oskich Alp sta�a w serdecznych obj�ciach babci... po raz ostatni. �Pojedziesz z nami, Sereno, i b�dziesz bezpieczna". Wszystko zgodnie z planem starannie u�o�onym ju� prawie miesi�c wcze�niej. Ameryka. Tak strasznie daleko. �To si� sko�czy i wr�cisz do domu".
To si� sko�czy... ale kiedy? Tam w Alpach Serenie wydawa�o si�, �e to trwa ca�e �ycie, wieczno��. Mia�a wtedy czterna�cie lat, a za sob� ju� dwa d�ugie lata tej wojny, i �a�oby, i l�ku. Nie tyle nawet l�ku w�asnego, ile wszystkich woko�o. Doro�li l�kali si� nieustannie, �yj�c pod terrorem Mussoliniego. Dzieci z pocz�tku pr�bowa�y udawa�, �e ich to nie obchodzi. Ale to musia�o obchodzi� ka�dego. Wcze�niej czy p�niej wydarzenia ka�dego dopada�y. Wcze�niej czy p�niej to chwyta�o za gard�o i dusi�o, jak gdyby mia�o zadusi� na �mier�.
Serena wci�� pami�ta�a takie uczucie. Widzia�a, jak jej ojca wywlekaj� z domu ludzie Mussoliniego... widzia�a, jak ojciec powstrzymuje krzyk, usi�uje by� dzielny, usi�uje bezradnie, wzrokiem chroni� swoj� �on�. Potem s�ysza�a okropne odg�osy zn�cania si� nad nim na dziedzi�cu palazzo i straszliwe krzyki, kt�rych w ko�cu nie zdo�a� powstrzyma�. W�wczas jednak go nie zabili. Poczekali do nast�pnego dnia i zastrzelili go razem z sze�cioma innymi na dziedzi�cu Palazzo Yenetia, gdzie Mussolini mia� Kwater� G��wn�. Matka Sereny by�a przy tym. Prosi�a, b�aga�a, krzycza�a i p�aka�a, a ci �o�nierze si� �miali. Principessa di San Tibaldo czo�ga�a si� b�agaj�c, a ci m�czy�ni w mundurach ur�gliwie si� z ni� dra�nili. Jeden z�apa� j� za w�osy, poca�owa� brutalnie, splun�� i cisn�� j� na bruk. W par� minut p�niej by�o ju� po wszystkim. Ojciec Sereny sta� zwiotcza�y przy s�upie, do kt�rego go przywi�zano. Jej matka rozszlochana podbieg�a do niego i trzyma�a przez chwil�, zanim prawie jak dla zabawy j� te� zastrzelili. Dlaczego? Dlatego �e oboje byli arystokratami. Dlatego �e ojciec Sereny nienawidzi� Mussoliniego. W�ochy chorowa�y, zatrute szczeg�ln� trucizn�, ekstraktem nienawi�ci, paranoi, chciwo�ci i l�ku. W tej zgrozie brat obraca� si� przeciw bratu, nieraz m�� przeciw �onie. Stryj Sereny obr�ci� si� przeciw jej ojcu i to z dziwn� pasj�, kt�rej Serena nie mog�a zrozumie�. Ojciec uwa�a� Mussoliniego za barbarzy�c�, bufona i g�upca, stryj nie dopuszcza� do �adnej r�nicy zda�. Na pocz�tku wojny Sergio di San Tibaldo sta� si� pieskiem pokojowym Mussoliniego. Za jego spraw� Umberta aresztowano, bo brat twierdzi�, �e Umberto jest niebezpieczny, niespe�na rozumu i ma powi�zania z aliantami, co absolutnie nie by�o zgodne z prawd�. Rzeczywi�cie Sergio m�g� zyska� sporo, gdyby pozby� si� starszego brata, wi�c si� go pozby�. Jako m�odszy syn odziedziczy� po ojcu tylko farm� w Umbrii, kt�rej od dzieci�stwa nie cierpia�. I to bez prawa sprzeda�y. Mia� korzysta� z niej do ko�ca �ycia i zostawi� j� swoim dzieciom, czy te� w braku takowych dzieciom Umberta. A tymczasem, jak gdyby ku jego upokorzeniu, Umberto posiada� wszystko: prezencj�, wdzi�k, tytu�, pieni�dze, pa�ac b�d�cy siedzib� rodu od siedmiu pokole�, dzie�a sztuki, wysok� pozycj� i Graziell� � oczywi�cie to by�a ta ostatnia iskierka, by rozgorza�a jego nienawi�� do starszego brata.
Sergio nienawidzi� ojca Sereny szczeg�lnie jako m�a Grazielli, bajecznej kr�lowej elf�w o niewiarygodnie zielonych oczach i w�osach niczym z�ocista prz�dza. Graziella by�a szczytem wykwintu, kocha� j� we wczesnej m�odo�ci, ma�� jeszcze dziewczynk�, gdy wszyscy razem sp�dzali lato w Umbrii czy w San Remo, czy w Rapallo. I potem kocha� j� zawsze. Ale ona zawsze kocha�a Umberta. Wszyscy kochali Umberta. Wszyscy... a najbardziej Graziella.
W czasie pogrzebu w Santa Maria Maggiore szlochaj�c Sergio zadawa� sobie pytanie, dlaczego tak w�a�nie si� sta�o. Dlaczego Graziella by�a �on� Umberta? Dlaczego podbieg�a do Umberta po egzekucji? Nikt z obecnych na pogrzebie nie wiedzia�, jak� rol� odegra� Sergio w doprowadzeniu do �mierci brata i bratowej. Ich przyjacio�om Sergio wydawa� si� nieporadnym s�abeuszem. Nikt nie zna� prawdy z wyj�tkiem babki Sereny. Stara principessa nagabywa�a i w�szy�a, wypytywa�a i wywiera�a nacisk wsz�dzie, gdzie nale�a�o, a� dowiedzia�a si� wszystkiego. Mia�a do�� odwagi, by rzuci� to synowi w twarz, pa�aj�c w�ciek�ym gniewem pe�nym zgrozy i rozpaczy, tak dojmuj�cym, �e po tej rozmowie Sergio w pe�ni poj��, jak koszmarnie skrzywdzi� swoich najbli�szych. I po co? �eby zdoby� palazzo z marmuru? Kobiet�, kt�ra ponios�a �mier� u st�p swego zastrzelonego m�a i przecie� nigdy nikogo innego nie kocha�a?
� Czym si� kierowa�e�?! - krzycza�a matka. � Mi�o�ci� do Mussoliniego? Do tego wieprza, Sergio? Zabi�e� mojego pierworodnego jemu w ofierze?
Trz�s� si� po tym wybuchu jej w�ciek�o�ci i wiedzia�, �e ju� zawsze trudno mu b�dzie �y� z t� prawd�. Matce si� nie przyzna�, zaprzeczy� wszystkiemu, przysi�g�, �e nie bra� w tym �adnego udzia�u. Matka jednak wiedzia�a i wiedzia�a Serena. Czu� w czasie pogrzebu, jak dr��� go b�yszcz�ce zielone oczy bratanicy i z ulg� w ko�cu przed nimi uciek�. Principessa di San Tibaldo, nie maj�c si� do walki z naporem Mussoliniego i nie chc�c ujawni� �wiatu bratob�jstwa swojego syna, zabra�a wnuczk� i najstarszych s�u��cych, i wynios�a si� z Rzymu.
- Teraz palazzo nale�y do ciebie - powiedzia�a Sergiowi w rz�si�cie o�wietlonym, czarno-bia�ym marmurowym hallu przed wyj�ciem. Nie chcia�a go widzie� ju� nigdy, jego i tego domu. Sergio to ju� nie jej syn, to kto� obcy. Jeszcze mu si� przypatrzy�a przez �zy m�drymi, starymi oczami. Wolno potrz�sn�a g�ow� i wysz�a cicho z pa�acu.
Tak wi�c Serena z babci� nie widzia�a odt�d stryja, i palazzo, i Rzymu. Mia�a dwana�cie lat, gdy po raz ostatni wysz�a ozdobn� bram� spi�ow� na Via Giulia, a przecie� w dwa lata p�niej stoj�c w rze�kim ch�odzie Alp czu�a si� tak, jakby wyjecha�a z Rzymu zaledwie przed kilku godzinami. Tamte dwa lata by�y dla niej trudne, lata zwalczania wspomnie� - odg�os�w m�ki ojca w r�kach �o�dak�w na dziedzi�cu, widoku matki wybiegaj�cej z domu nazajutrz rano, matki z oczami wielkimi, pe�nymi l�ku, nie uczesanej, w czerwonym p�aszczu kurczowo zaciskanym przy szyi, i potem widoku zw�ok rodzic�w, kt�re �o�nierze przynie�li i zostawili przed bram� porzucone na bia�ych marmurowych stopniach, z kt�rych krew �cieka�a w traw�. Krzycza�a wtedy bez ko�ca i nawet gdy �egna�a si� z babci�, mia�a je zn�w przed oczami. Jeszcze nie zatar�y si� te wspomnienia i oto babci� r�wnie� traci�a, wyprawiona w dalek� podr�, �eby prze�y� czas wojny bezpiecznie. Tylko �e gdzie mo�e by� bezpiecznie? Nigdzie. Czternastoletnia Serena ju� to wiedzia�a. Straci�a wszystkich poza babci�, kt�ra teraz wysy�a�a j� sam� do Ameryki.
- B�d� pisa� do ciebie, Sereno. Przyrzekam. Codziennie, i kiedy W�ochy stan� si� zn�w mi�ym krajem, wr�cisz, zamieszkasz u mnie, przyrzekam ci to, kochanie. Przyrzekam... � Pomimo swego hartu ducha principessa zaj�kn�a si�, przytulaj�c wnuczk�, t� jedyn� blisk� istot�, ostatnie ogniwo ��cz�ce j� z pierworodnym.
Po wyje�dzie Sereny czeka�a principess� samotno��. Ale nie by�o wyboru. We W�oszech zrobi�o si� zbyt niebezpiecznie dla dziewczynki. Trzy razy w ci�gu ubieg�ych dw�ch miesi�cy �o�nierze na Piazza San Marco zaczepili Seren�. Nawet brzydko, skromnie ubrana ta czternastolatka przyci�ga�a wzrok, zbyt pi�kna, zbyt wysoka, zbyt kobieca, chocia� jeszcze niedojrza�a. Ostatni podrywacz szed� za ni� od szko�y do domu, chwyci� j� grubia�sko za r�ce, poca�owa� i przycisn�� do �ciany. Jedna ze s�u��cych to zobaczy�a. Serena milcza�a zdyszana, wielkooka ze strachu, �e ten napastnik j� zabierze gdzie� daleko od babci. Na szcz�cie nic si� nie sta�o, ale ba�a si� wci�� twarzy, oczu �o�nierzy, ich �miechu. A principessa zdawa�a sobie spraw�, �e z ka�dym dniem niebezpiecze�stwo wzrasta i �e lepiej w og�le nie wypuszcza� wnuczki z domu. Nie spos�b uchroni� Sereny przed szalej�cym ob��dem wojny. Lada dzie� mo�e nast�pi� koszmar. Alicja di San Tibaldo wiedzia�a, �e musi uratowa� to dziecko. Przez kilka tygodni szuka�a rozwi�zania na pr�no, wi�c gdy biskup spokojnie je podsun��, nie mia�a wyboru. Po cichu, po kolacji w tamten pami�tny wiecz�r powiedzia�a wnuczce, jaki jest plan. Serena rozp�aka�a si� i zacz�a b�aga�, �eby jej nie wysy�a� tak daleko. Mog�aby przecie� wyjecha� na farm� w Umbrii, tam si� ukrywa�, obci�� w�osy, ubiera� si� n�dznie, pracowa� w polu... wszystko, tylko prosz�, Norma, b�agam... Ale rozdzieraj�ce szlochy nie odnios�y skutku. Pozostanie we W�oszech by�oby jej zgub�, ci�g�ym ta�cem na linie, codziennym nara�aniem jej na zgwa�cenie, okaleczenie, �mier�. Nie pozostawa�o nic innego, poza roz��k� do ko�ca wojny. �egnaj�c si� po szwajcarskiej stronie granicy, obie wiedzia�y, �e mo�e to by� roz��ka bardzo d�uga.
- Sereno, wkr�tce wr�cisz i ja tu b�d�, kochanie. Cokolwiek by si� dzia�o. � Oby to si� sprawdzi�o, modli�a si� Alicja di San Tibaldo w duchu, gdy �zy strumieniem p�yn�y dziewczynce z oczu i smuk�e ramiona trz�s�y si� w babcinych obj�ciach.
- Me h prometti? Przyrzekasz mi, babciu? - wykrztusi�a Serena.
Stara principessa przytakn�a niemo, poca�owa�a wnuczk� ostatni raz, po czym skinieniem przywo�a�a przewodniczki i zakonnice. Odesz�a pe�na gracji, a zakonnice poprowadzi�y Seren�, serdecznie j� obejmuj�c. Mia�a przej�� tej nocy kilka mil do ich klasztoru i nazajutrz z nimi i grup� innych dzieci pojecha� autobusem do ich siostrzanego domu odleg�ego o sto mil. Stamt�d mia�a by� przekazana do innej grupy i ostatecznie wywieziona ze Szwajcarii. Podr� d�uga i �mudna, po��czona z niebezpiecze�stwem bombardowa� w Londynie i na oceanie. Alicja jednak uzna�a, �e ta trasa jest dla jej wnuczki najwi�ksz� szans� bezpiecze�stwa i przetrwania. Pozostawanie Sereny we W�oszech oznacza�oby z pewno�ci� jakie� nieszcz�cie, a ona pr�dzej by umar�a ni� dopu�ci�a, �eby co� si� sta�o Serenie. Tyle jest winna Umbertowi i Grazielli po tym, co uczyni� Sergio. Teraz ma tylko Seren�... Patrzy�a na coraz mniejsz� plam� ciemnego br�zu, szyde�kow� czapk�, spod kt�rej wymyka�y si� jasne w�osy. Serena i zakonnice dochodz�c do pag�rka odwr�ci�y si�, dziewczynka ostatni raz pomacha�a r�k�, zanim znikn�y principessie z oczu.
Seren� przera�a�a ta d�uga podr� z postojem przez pi�� dni i nocy w schronach przeciwlotniczych Londynu, sk�d wreszcie grupa wyjecha�a na wie� i wyp�yn�a frachtowcem z Dover.
Rejs do Stan�w by� ponury, Serena nie odzywa�a si� ani s�owem. Nie m�wi�a po angielsku. Kilka z towarzysz�cych grupie zakonnic m�wi�o po francusku, ale chocia� francuski zna�a, w og�le z nikim nie chcia�a rozmawia�. Utraci�a ju� wszystkich. Wszystkich i wszystko, rodzic�w, stryja, babci�, dom rodzinny, i w ko�cu ojczyzn�. Godzinami sta�a na pok�adzie, samotna posta�, szarobura, z przetrzepywan� wiatrem p�acht� d�ugich jasnoblond w�os�w. Zakonnice obserwowa�y j� nic nie m�wi�c. Z pocz�tku obawia�y si� jej desperacji, ale z czasem pozna�y j� lepiej. Mo�na dobrze pozna� dziecko tylko je obserwuj�c. Serena mia�a w sobie niezwyk�� godno��. Wyczuwa�o si� w niej si�� i dum� tak samo jak smutek i �a�ob�. Wszystkie dzieci z tej grupy skierowanej do Stan�w Zjednoczonych utraci�y najbli�szych, par� z nich pod bombami utraci�o od razu oboje rodzic�w i rodze�stwo, kilkoro co najmniej ojca czy matk�, ka�de swoich ukochanych przyjaci�. Ale Serena utraci�a co� wi�cej. Odk�d si� dowiedzia�a, �e to stryj wyda� jej ojca na �mier�, nie wierzy�a ludziom. Przez te dwa lata ufa�a wy��cznie babci. Nikomu innemu. Ani s�u�bie, ani �o�nierzom, ani rz�dowi. Nikomu. A teraz zabrak�o tej jedynej osoby, na kt�r� mog�a liczy�. Oczy mia�a bezdennie, przejmuj�co smutne. Taki �al, tak� rozpacz widuje si� w oczach dziecka tylko podczas wojny.
Stopniowo wyraz smutku sta� si� mniej widoczny. W klasztorze na p�nocy stanu Nowy Jork nieraz, chocia� niecz�sto, nawet �mia�a si� z kole�ankami. Ale na og� by�a powa�na, skupiona, milcz�ca i w ka�dej wolnej chwili pisa�a do babci, zadaj�c jej setki pyta�, szczeg�owo opisuj�c ka�dy sw�j dzie�.
Wiosn� 1943 roku listy od principessy przesta�y przychodzi�. Najpierw Serena przejawia�a lekkie zaniepokojenie, potem wyra�nie coraz bardziej si� denerwowa�a. W ko�cu zatrwo�ona co noc le��c bezsennie zastanawia�a si�, z nienawi�ci� snu�a domys�y... To znowu Sergio... Przyjecha� do Wenecji, �eby zabi� babci�. Zabi� � wyobra�a�a sobie, bo babcia wiedzia�a, co zrobi� ze swoim bratem. Nie m�g� �cierpie� nikogo, kto o tym wie, i kiedy� postara si� zabi� mnie tak�e. Ale niech spr�buje - my�la�a, bezwiednie niegodziwie przymru�aj�c swe zielone oczy. Niech spr�buje... ja zabij� go pierwsza. I b�d� patrzy�a, jak b�dzie powoli umiera�. Zabij� go...
- Sereno? - Kt�rej� nocy przy�mione �wiat�o pad�o z korytarza, w drzwiach stan�a Matka Prowincjalna. - Czy co� si� sta�o? Dosta�a� niedobr� wiadomo�� z domu?
- Nie. - �ciany szybko stan�y na baczno��, gdy Serena usiad�a na ��ku. Potrz�sn�a g�ow�, jej zielone oczy ju� nie wyra�a�y niczego.
- Czy na pewno?
- Tak, prosz� Matki. Dzi�kuj�, �e Matka jest �askawa zapyta�. - Przed nikim si� nie otwiera�a. Przed nikim z wyj�tkiem babci w swoich codziennych d�ugich listach, na kt�re od dw�ch miesi�cy nie otrzymywa�a odpowiedzi. Wsta�a z ��ka i stan�a na zimnej pod�odze, smuk�a w prostej bawe�nianej nocnej koszuli, z w�osami blond opadaj�cymi na ramiona, obramowuj�cymi twarz wyrze�bion�, wycyzelowan�, przedziwnie pos�gow� jak na jej szesna�cie lat.
- Mog� usi���? - Matka Prowincjalna patrzy�a na Seren�.
- Bardzo prosz�.
Matka Constance usiad�a na jedynym w tym pokoiku krze�le. Serena pokr�ci�a si� przez chwil�, po czym usiad�a na ��ku. Czu�a skr�powanie, oczy mia�a zn�w smutne.
- Czy w niczym, dziecko, nie mog� ci pom�c? - Inne dzieci zadomowi�y si� w klasztorze. Dzieci z Anglii, W�och, Holandii, Francji. Od czterech lat przysy�ano tu europejskie dzieci, �eby po wojnie zabra� je z powrotem do Europy, je�eli ich rodziny prze�yj�. Serena by�a starsza od najstarszej dziewczynki, dwunastoletniej wtedy, gdy przyjecha�a. Poza nimi dwiema by�y to sze�cio-, siedmio- i dziewi�cio-latki. Wszystkie opr�cz Sereny szybko znalaz�y spok�j, jak gdyby przyby�y z niedalekiego Poughkeepsie i nie wiedzia�y, co to rzeczywisty l�k. Wprawdzie l�k si� czai� i nieraz miewa�y noc� koszmarne sny, ale na og� stanowi�y dziwnie beztrosk� gromad�. Nikt by nie uwierzy� w tragedie poprzedzaj�ce ich przyjazd do Ameryki. W wi�kszo�ci przypadk�w znika�y wszelkie widoczne �lady stres�w wojny. Z Seren� od pocz�tku rzecz si� mia�a inaczej. Tylko Matka Constance i jeszcze dwie zakonnice zna�y w pe�ni jej dzieje opisane w li�cie Principessy di San Tibaldo, kt�ry przyszed� wkr�tce po jej przyje�dzie. Od samej Sereny jednak nic z tego nie us�ysza�y. W ci�gu tych lat nigdy im si� nie zwierza�a. Dotychczas.
- Co ci� trapi, moje dziecko? �le si� czujesz?
- Czuj� si� doskonale... - Sekunda wahania, jak gdyby przez sekund� si� zastanawia�a, czyby nie otworzy� jakich� u�wi�conych drzwi. Zdarzy�o si� to po raz pierwszy i matka Constance wiedzia�a, �e musi to wykorzysta�, cho�by zwierzanie si� by�o dla Sereny bolesne. Niew�tpliwie ta dziewczyna jest jeszcze bardziej przygn�biona ni� kiedykolwiek przedtem.
- Ja tylko...
Matka Constance milcza�a �agodnie patrz�c Serenie w oczy, kt�re nagle nape�ni�y si� �zami.
- Nie dostaj� list�w od babci. - �zy wolno sp�ywa�y po policzkach. - Ju� prawie dwa miesi�ce.
- Rozumiem - przytakn�a Matka Constance. - Nie przypuszczasz, �e babcia mo�e gdzie� wyjecha�a?
Serena potrz�sn�a g�ow� i otar�a �zy.
- Dok�d?
- Mo�e do Rzymu? W jakich� sprawach rodzinnych? Oczy Sereny natychmiast zhardzia�y.
� Babcia tam nie ma ju� �adnych spraw.
� Skoro nie � Matka Constance nie chcia�a naciska� dalej - to mo�e po prostu s� coraz wi�ksze trudno�ci z przewo�eniem poczty. Nawet z Londynu. � Przez ca�y czas pobytu Sereny w klasztorze listy od jej babki przychodzi�y zza oceanu zawi�ymi podziemnymi kana�ami. Przes�anie ich z W�och do Stan�w by�o nie lada wyczynem, ale zawsze przychodzi�y.
Serena wpatrywa�a si� w ni� badawczo.
- Chyba to nie to.
- Czy tam jest jeszcze kto�, do kogo by� chcia�a napisa�?
- Tylko jedna osoba. - U babci w ko�cu zosta�a jedna, jedyna s�u��ca. Wszyscy inni musieli odej��. Mussolini nie �yczy� sobie, �eby ktokolwiek ze starej gwardii trzyma� tyle s�u�by, ile przedtem trzyma�a principessa. Dosta�a pozwolenie na zatrudnianie jednej s�u��cej do wszystkiego. Chocia� co wierniejsi jej domownicy chcieli pracowa� u niej bezp�atnie, nie uzyska�o to aprobaty. Biskup, przyjaciel domu, zmar� poprzedniej zimy. Tylko do tej s�u��cej Serena mog�a napisa�.
� Napisz� do Marcelli jutro. � U�miechn�a si� po raz pierwszy, odk�d Matka Prowincjalna wesz�a do jej pokoju. � �e te� nie pomy�la�am o tym wcze�niej.
� Jestem pewna, �e twoja babcia dobrze si� czuje, Sereno.
Dziewczyna przytakn�a powoli. Wiedz�c, �e babcia zaczyna osiemdziesi�ty rok �ycia, ona nie by�a tego taka pewna. Ale babcia w listach nie napomyka�a o �adnych dolegliwo�ciach, chorobie czy niedobrym samopoczuciu.
To, �e korespondencja si� urwa�a, nadal pozostawa�o nie wyja�nione. List do Marcelli wr�ci� po czterech tygodniach nie otwarty z dopiskiem listonosza na kopercie, �e Marcella Fabian pod podanym adresem nie mieszka. Czy�by wyjecha�a na farm�? Mo�e sytuacja w Wenecji si� pogorszy�a? Ogarni�ta coraz wi�ksz� panik�, milcz�ca i spi�ta, Serena nie wiedzia�a, co my�le�. Napisa�a do babci na farm� w Umbrii, ale ten list te� wr�ci�. Napisa�a do rz�dcy i list wr�ci� z dopiskiem �zmar�y". Z czasem panika, rozpacz i trwoga zmieni�y si� w t�py b�l. Niew�tpliwie sta�o si� co�, nie spos�b jednak zbada� co. Ju� nikt jej nie zosta�. Nikt z rodziny, poza Sergiem oczywi�cie. Teraz nie mia�a do kogo si� zwr�ci�. Mog�a tylko czeka� na mo�liwo�� powrotu do W�och, �eby sama dowiedzie� si� tam na miejscu.
By�o jeszcze dosy� pieni�dzy. �egnaj�c si� z Seren� babcia wcisn�a jej do r�ki gruby plik banknot�w. Nie wiadomo, jak zdoby�a ameryka�skie pieni�dze, ale gdy Serena nazajutrz po cichu policzy�a te banknoty w �azience, okaza�o si�, �e to tysi�c dolar�w. Ponadto zakonnice otrzyma�y wymy�lnymi kana�ami mi�dzynarodowymi dziesi�� tysi�cy dolar�w na pokrycie koszt�w jej pobytu w klasztorze. Serena wiedzia�a, �e sporo jeszcze z tej sumy musia�o zosta�. Co noc le��c w ��ku planowa�a podr� do W�och za te pieni�dze, natychmiast po wojnie. Najpierw Wenecja, gdzie wszystkiego si� dowie, i je�eli babci co� si� sta�o z winy Sergia, pojedzie stamt�d prosto do Rzymu i zabije go!
Z t� my�l� Serena �y�a bez ma�a dwa lata. Wojna w Europie sko�czy�a si� w maju 1945 roku i Serena od razu chcia�a wyjecha�. Wiele dzieci jeszcze czeka�o na wiadomo�ci od rodzic�w, dla niej to by�a tylko sprawa dokument�w i biletu. Nawet nie potrzebowa�a pozwolenia zakonnic. Mia�a ju� osiemna�cie lat. Dziewi�tnasty rok �ycia zacz�a w dniu zwyci�stwa nad Japoni� - w poci�gu do Nowego Jorku. Wydawa�o si�, �e ca�e wieki trwa uzyskanie miejsca na statku, ale w ko�cu da�o si� to za�atwi�.
Matka Constance odprowadzi�a Seren� na statek w nowojorskim porcie. D�ugo tuli�a j� do siebie.
- Pami�taj, moje dziecko, �e cokolwiek si� sta�o, ty nie mo�esz tego zmieni�. Teraz nie mo�esz. I wtedy by� nie mog�a. By�a� tutaj, tak jak chcia�a twoja babcia.
i to dobrze, �e by�a� u nas.
Serena wysun�a si� raptownie z obj�� Matki Constance. S�dziwa zakonnica zobaczy�a �zy w jej ogromnych zielonych oczach, kt�re b�yszcza�y chyba bardziej ni� szmaragdy. Ze �zami sp�ywaj�cymi po policzkach dziewczyna pe�na rozwagi, rozpaczy i �alu przecie� okaza�a serdeczno��.
- Matka by�a dla mnie taka dobra przez te wszystkie lata. Dzi�kuj�. - U�ciska�a Matk� Constance jeszcze raz. Zakonnica majestatycznie wysz�a z kajuty. Na po�egnanie powiedzia�a:
- Jed� z Bogiem.
Potem jeszcze stan�a w t�umie odprowadzaj�cych i macha�a do Sereny r�k�. Serena macha�a r�k� do niej gor�czkowo, ju� u�miechni�ta.
By�o to zaledwie osiem dni temu. Wspominaj�c Matk� Constance w turkotliwym poci�gu Serena spojrza�a w okno. Wstawa� brzask. Ze zdumieniem patrzy�a na r�owoszare niebo, gdy poci�g p�dzi� w�r�d p�l le��cych od lat od�ogiem, poznaczonych lejami po bombach, i serce jej si� wyrywa�o do tego kraju, do tego narodu, do tych, kt�rzy cierpieli. Ona przebywa�a w�wczas bezpieczna daleko w Stanach. Jest im wszystkim co� winna, cz�stk� siebie, swojego serca, swojego �ycia. Jada�a pieczonego indyka i lody nad rzek� Hudson, gdy oni, g�odni, borykali si�, walczyli i umierali. Teraz wr�ci�a do tych, kt�rzy nie umarli, wr�ci�a o �wicie nowej ery. Wzruszona patrzy�a, jak s�o�ce wysuwa si� na niebo. W ko�cu nastaje dzie�. I jestem w domu � pomy�la�a.
W p� godziny p�niej poci�g wjecha� na dworzec Santa Lucia. Powoli, nieomal z zapartym tchem Serena wysiad�a w t�oku staruszek, dzieci, bezz�bnych starc�w i �o�nierzy, i stan�a przy ponurych tylnych drzwiach Wenecji. W dzieci�stwie dwa razy na rok ogl�da�a ten widok, gdy z rodzicami przyje�d�a�a z Rzymu i wyje�d�a�a do Rzymu z powrotem. Rodzic�w ju� nie by�o i nie by�o odwiedzin wielkanocnych. W jaki� nowy �wiat, w nowe �ycie wkracza�a id�c wolno z dworca, patrz�c na stare budowle w s�onecznym blasku, na rozmigotan� wod� Wielkiego Kana�u. Kilka gondoli podrygiwa�o przy postoju, flotylla najr�niejszych �odzi kr��y�a w pobli�u mola, przewo�nicy przekrzykiwali si� w staraniach o pasa�er�w. Nagle Serena zobaczy�a wok� siebie wenecki ruch i po raz pierwszy od wielu dni si� u�miechn�a. Takiego u�miechu nie czu�a w sercu przez tyle d�ugich lat.
Nic si� nie zmieni�o, a zmieni�o si� wszystko. Wojna przemiot�a si� przez W�ochy, by� holocaust i jak niezliczeni inni, ona te� utraci�a najbli�szych, a przecie� to jest nadal ta odwieczna Wenecja w ca�ym swoim z�ocistym splendorze. Serena u�miecha�a si� i ju� po chwili spiesz�c w�r�d ludzi zacz�a cicho si� �mia�. W jednym momencie osi�gn�a pe�noletno�� i wr�ci�a do domu.
� Signorina! � wo�a� gondolier zapatrzony w jej d�ugie, pi�kne nogi. - Signorina!
- Si... gondola per piacere. - Tyle razy m�wi�a to przed laty. Rodzice zawsze jej pozwalali wybiera� gondol�.
- Ecco. - Uk�oni� si� jej nisko, pom�g� wsi���, za�adowa� poobijan� walizk�. Poda�a mu adres i rozpar�a si� na siedzeniu, gdy wprawnie lawirowa� mi�dzy �odziami na Canale Grand�.
Rozdzia� drugi
P�yn�c powoli gondol� Serena z czci� i boja�ni� patrzy�a na roztaczaj�ce si� przed jej oczami wspomnienia, kt�rych do siebie nie dopuszcza�a przez cztery lata, a kt�re nagle tutaj si� odnalaz�y. Wydawa�o si�, �e l�ni�cy poz�ot� w s�o�cu Opieku�czy Duch Komory Celnej widzi j� w gondoli przep�ywaj�cej poni�ej, utrzymuj�cej ten swojski rytm prawie ju� zapomniany, chocia� kiedy� tak si� nim lubowa�a. I dalej widoki Wenecji, niezmienne w ci�gu stuleci historii W�och, czarowa�y j� zapieraj�c dech swym pi�knem. Ca'd'Oro i Ca'Pesaro, i male�kie piazza, i mostki, i raptem Ponte di Rialto, pod kt�rym gondola przesun�a si� wolno, i na drugim ko�cu Wielkiego Kana�u nie ko�cz�ce si� palazzi: Grimani, Papadopoli, Pisani, Mocenigo, Contarini, Grassi, Rezzonico, wszystkie najokazalsze pa�ace Wenecji. Nagle ponios�o gondol� lekko pod Ponte dell'Accademia i min�a Pa�acowe Ogrody Franchetti, i Palazzo Dario, i ko�ci� Santa Maria delia Salute stoj�cy z prawej strony, i przep�yn�a przed Pa�acem Do��w, przed Campanile, i prawie zaraz znieruchomia�a przed Piazza San Marco. Gondolier przesta� wios�owa�. Serena zapatrzy�a si� zadziwiona ponad wszelkie s�owa. Gdyby� tylko dawni Wenecjanie po swych dalekich wyprawach do port�w cudzoziemskich mogli wr�ci� tu teraz. Zobaczyliby ze zdumieniem i zachwytem wszystko to, co zostawili.
- Pi�knie, no nie, signorina? - Gondolier spojrza� dumnie na San Marco, a potem zn�w na ni�. Ale ona tylko przytakn�a.
Nadzwyczajny ten powr�t po tylu latach. Nic w Wenecji si� nie zmieni�o. �wiat woko�o si� wywr�ci�, a Wenecji nawet wojna nie tkn�a. Bomby spada�y tak blisko, a Wenecj� jakim� cudem omija�y. Gondola pop�yn�a dalej powoli pod Ponte di Paglia i ju� szybko pod znakomity Ponte dei Sospiri, Most Westchnie�, i w labirynt mniejszych kana��w mijaj�c mniej wa�ne pa�ace, stare pos�gi wyrze�bione na wspania�ych fasadach. By�y balkony i ma�e placyki, i wsz�dzie ozdobny splendor, kt�ry przyci�ga ludzi do Wenecji od tysi�ca lat.
Jednak Serena ju� nie by�a urzeczona t� architektur�. W labiryncie mniejszych kana��w patrzy�a na dobrze znane miejsca ze skupieniem, ze zmarszczonym czo�em. Zbli�a�a si� do celu. Odpowiedzi na dr�cz�ce j� przez dwa lata pytania mia�a w zasi�gu r�ki.
Gondolier powt�rzy�, �eby si� upewni�, adres, kt�ry mu poda�a, i widz�c wyraz jej twarzy nie powiedzia� nic wi�cej. Wiedzia�. Inni wr�cili wcze�niej ni� ona. �o�nierze przewa�nie. Niekt�rzy z niewoli. Szukali swych matek, kochanek, �on. Zastanowi� si�, kogo mo�e szuka� ta m�oda pi�kno�� i sk�d przybywa. Czegokolwiek szuka, oby to odnalaz�a. Podp�ywali. Serena ju� wypatrzy�a ten dom. Okiennice odpadaj�ce od zawias�w, kilka okien zabitych deskami. Woda w�skiego kana�u omywa�a kamienne stopnie tu� poni�ej �elaznej kraty pomostu. Serena wsta�a.
- Mam zadzwoni� do drzwi? - zapyta� gondolier. By�a ko�atka i by� staromodny dzwonek, ale ona szybko potrz�sn�a g�ow�. Podtrzyma� j�, gdy ostro�nie wysiada�a z gondoli. Przez chwil� patrzy�a na zaciemnione okna, a� za dobrze wiedz�c, co oznaczaj�.
Po d�ugim wahaniu raptownie poci�gn�a za �a�cuch dzwonka. Przymkn�a oczy, czeka�a... ile� to razy tak dzwoni�a i czeka�a... liczy�a sekundy, dop�ki nie ukazywa�a si� kt�ra� ze swojskich twarzy i na drugim planie babcia u�miechni�ta, gotowa j� u�ciska� i �miej�c si� wej�� z ni� po stopniach do g��wnego salonu... gobeliny, kosztowne brokaty... pos�gi... znakomite miniaturki z�ocistomiedzianych koni San Marco na szczycie schod�w... Ale tym razem jest tylko cisza poza odg�osami z kana�u. Wiedzia�a, �e nikt nie otworzy.
- Non, c'e nessuno, signorina - zapyta� gondolier. Pytanie retoryczne. Bo oczywi�cie tam nie ma nikogo, nie ma od lat. Jeszcze popatrzy�a na ko�atk�, jeszcze chcia�a ko�ataniem jednak kogo� wyrwa� z dobrze znanych g��bin domu, zmusi� do otwarcia tych drzwi, zmusi� do cofni�cia zegara.
- Ej!... Ej! - us�ysza�a za sob� uporczywe nawo�ywanie. Odwr�ci�a si�, przep�ywaj�cy ��dk� handlarz warzyw patrzy� na ni� podejrzliwie. - Nie widzi pani, �e ich nie ma?
� Nie wie pan, gdzie s�?! � zawo�a�a do niego poprzez inne �odzie rozkoszuj�c si� tym, �e zn�w m�wi po w�osku. Jak gdyby wcale z W�och nie wyjecha�a. Jak gdyby czterech lat w Stanach Zjednoczonych po prostu nie by�o.
Handlarz wzruszy� ramionami.
- A bo kto to wie? - i doda� filozoficznie: - Wojna... mn�stwo ludzi si� wynios�o.
- Nie wie pan, co si� sta�o z pani�, kt�ra tu mieszka�a? - zapyta�a ju� gor�czkowo. Gondolier przygl�da� si� jej, gdy odpowiedzi udzieli� listonosz na wolno p�ywaj�cej barce.
- Signorina, ten dom zosta� sprzedany. - Listonosz te� si� ni� zainteresowa�.
- Komu? Kiedy? - zapyta�a wstrz��ni�ta. Dom sprzedany? Tego nigdy nie bra�a pod uwag�. Ale dlaczego babcia mia�aby sprzeda� dom? Zabrak�o pieni�dzy? Taka mo�liwo�� dotychczas nie przysz�a jej do g�owy.
- W zesz�ym roku, jeszcze w czasie wojny. Kupili jacy� z Mediolanu. �eby na staro�� przenie�� si� do Wenecji, podobno... Ju� po wojnie, kiedy sobie ten dom urz�dz�. � Listonosz wzruszy� ramionami.
Urz�dz�? Serena obruszy�a si� w duchu. Co on sobie my�li? Co sobie my�l� �jacy�" z Mediolanu? Te br�zy. Te bezcenne antyki, marmurowe posadzki. Ten nieposzlakowany ogr�d na ty�ach. Co tu jest do urz�dzania?
Listonosz zobaczy�, jakie wra�enie wywo�a�y jego s�owa. Podp�yn�� do pomostu.
- To by�a pani znajoma... ta starsza pani? � I gdy mu przytakn�a oniemia�a, powiedzia�: � Ecco. Capisco allora. � Ale tylko wydawa�o mu si�, �e zrozumia�. � Umar�a, niestety. Dwa lata temu. Wiosn�.
- Na co umar�a? - Serena poczu�a, �e wiotczeje, jak gdyby kto� wyci�gn�� z niej wszystkie ko�ci. Zrobi�o jej si� s�abo. Przewidywa�a, �e to us�yszy, l�ka�a si� tego, a przecie� wbi�o si� to w jej serce jak n�. Spr�bowa�a mie� nadziej�, �e listonosz si� myli, ale patrz�c na jego dobrotliw�, niem�od� twarz, zaraz t� nadziej� straci�a. Babcia umar�a.
- By�a ju� bardzo stara, signorina. Mia�a prawie dziewi��dziesi�t lat. Potrz�sn�a g�ow� prawie z roztargnieniem i powiedzia�a cicho:
- Nie, sko�czy�a tamtej wiosny osiemdziesi�t.
- Aha! - M�wi� �agodnie, nie bardzo wiedzia�, jak j� pocieszy�. - Jej syn przyjecha� z Rzymu, ale tylko na dwa dni. Kaza� wszystko wys�a� do Rzymu, s�ysza�em p�niej. Wszystkie jej rzeczy, wszystko. A dom wystawi� od razu na sprzeda�. Jednak ca�y rok min��, zanim go kupili.
Wi�c znowu Sergio - pomy�la�a Serena. Kaza� wszystko wys�a� do Rzymu.
- A listy do niej? - zapyta�a teraz gniewnie, jak gdyby co� w niej powoli rozgorza�o. � Co z tymi listami? Czy by�y przesy�ane do niego?
Listonosz przytakn��.
- Powiedzia�, �eby tylko listy do s�u�by odsy�a� nadawcom.
Wi�c Sergio dostawa� wszystkie moje listy? Dlaczego mnie nie zawiadomi�? -my�la�a gor�czkowo. Dlaczego nikt nie napisa� mi o tym? Ponad dwa lata szala�am z niepokoju, zastanawia�am si�, zadawa�am pytania, na kt�re nie otrzymywa�am odpowiedzi. On m�g� mnie zawiadomi�, dra�!
- Signorina? - Listonosz i gondolier czekali. - Va bene?
� Si... si... grozie... Ja po prostu... � Chcia�a jako� si� wyt�umaczy�, ale �zy nap�yn�y jej do oczu. Odwr�ci�a si�. Listonosz i gondolier popatrzyli na siebie.
- Przykro mi, signorina.
Odwr�ci�a, skin�a g�ow�. Listonosz odp�yn��. Gondolier czeka�.
Po chwili, po ostatnim spojrzeniu na zardzewia�e zawiasy bramy, dotkn�a �a�cucha dzwonka jeszcze raz, jak gdyby nawi�zywa�a ��czno�� z jak�� cz�stk� siebie, namacaln� cz�stk� przesz�o�ci, jak gdyby czuj�c pod palcami to, czego dotyka�a babcia, mog�a zn�w do swojej babci przynale�e�. Potem wolno podesz�a do gondoli. Wydawa�o jej si�, �e co� w niej, co by�o bardzo istotne, zmartwia�o. Wi�c Sergio ostatecznie dopi�� swego - ma tytu�. Nienawidzi�a go. Niech si� udusi swoim tytu�em, niech zgnije, niech umrze o wiele jeszcze okropniejsz� �mierci� ni� ojciec, niech...
- Signorina? - Gondolier widzia� jej twarz wykrzywion� gniewem i udr�k�. Jaka m�czarnia duszy mo�e poznaczy� twarz tak m�od� bruzdami takiego zn�kania? - Dok�d pani� zawie�� teraz?
Waha�a si� przez chwil�. Z powrotem na dworzec? Nie. Jeszcze nie. Przedtem trzeba... Przypominaj�c sobie ten ma�y pi�kny ko�ci�ek - mo�e tam kto� wie lepiej i wi�cej � odpowiedzia�a:
� Prosz� do Campo Santa Maria Nuova.
- Maria dei Miracoli? � pytaj�co gondolier poda� nazw� ko�cio�a, do kt�rego chcia�a pojecha�.
Przytakn�a, pom�g� jej wsi��� i odbi� powoli od pomostu, gdy ona wpatrywa�a si� w fasad� domu, pewna, �e zawsze b�dzie ten widok pami�ta� i �e nigdy nie wr�ci, by go zn�w zobaczy�. Nigdy nie wr�ci do Wenecji. Nie ma po co. Ju� nie.
Ko�ci� Santa Maria dei Miracoli by� akurat taki, jak w jej wspomnieniach, prawie zas�oni�ty wysokim murem, na poz�r skromny. To dopiero wewn�trz Maryja Cud�w pokazywa�a cudowno�ci. Inkrustacje marmurowe, misterne rze�by zaskakiwa�y nowo przyby�ych swoim pi�knem, i zawsze nadal zachwyca�y wszystkich, kt�rzy ten ko�ci� znali od dziesi�tek lat. Serena stoj�c tam dozna�a uczucia, �e babcia jest przy niej jak dawniej, gdy przychodzi�y na msz� co niedziela. Sta�a w ciszy przez kilka minut, po czym podesz�a przed o�tarz i ukl�k�a. Rozpaczliwie stara�a si� nie my�le�... co teraz zrobi�... dok�d pojecha�.
Rozmy�lania o utracie nic nie dadz�, a przecie� rzeczywisto�� wydawa�a si� nie do zniesienia, dwie �zy stoczy�y si� po policzkach na delikatnie zarysowany podbr�dek. Po chwili jednak Serena ruszy�a do kancelarii na ty�ach ko�cio�a. Siedzia� tam przy zwyczajnym biurku stary cz�owiek w sutannie i czyta� wystrz�piony, oprawny w sk�r� modlitewnik.
� Prosz� ksi�dza? � Spojrza� znad modlitewnika prosto w jej oczy. Przypuszcza�a, �e jest nowy w tej parafii. Nie przypomina�a go sobie. � Mo�e ksi�dz m�g�by mi pom�c? Chodzi o pewne informacje o mojej babci.
Stary cz�owiek w sutannie westchn�� i wsta� opieszale. Tyle jest takich poszukiwa�, odk�d wojna si� sko�czy�a. Ludzie umarli, wyprowadzili si�, zagin�li. Raczej nieprawdopodobne, by znalaz�y si� jakie� dane dla tej dziewczyny.
- Nie wiem. Sprawdz� w rejestrach. Imi� i nazwisko?
- Principessa Alicja di San Tibaldo - odpowiedzia�a Serena cicho, nie chc�c nikomu imponowa�, niemniej ksi�dz si� o�ywi�, bardziej ju� zainteresowany i us�u�ny, a� wbrew sobie poczu�a rozdra�nienie. Czy tytu� tak du�o znaczy� Jak� mo�e sprawia� r�nic�? Dlaczego? To wszystko jest takie niewa�ne teraz. Tytu�y, nazwiska, pozycja, pieni�dze. Wszystko niewa�ne poza tym, �e babcia umar�a.
Szepcz�c co� pod nosem, ksi�dz szura� otwieranymi szufladami pe�nymi dokument�w, a potem zacz��, zdawa�o si� niesko�czenie, przegl�da� wielk� ksi�g�. Wreszcie skin�� g�ow� i zn�w spojrza� na Seren�.
- Tak - podsun�� ksi�g� ku niej. - Tutaj. Tysi�c dziewi��set czterdziesty trzeci rok. Dziewi�tnastego kwietnia. Przyczyna �mierci naturalna. Ksi�dz z naszego ko�cio�a udzieli� Ostatnich Sakrament�w. Zmar�a zosta�a pochowana w ogrodzie przyko�cielnym. Chce pani zobaczy� gdzie?
Z powag� Serena przesz�a za nim z kancelarii przez ko�ci� do w�skich drzwi prowadz�cych w blask s�o�ca. W ma�ym ogrodzie, otoczonym niewysokimi drzewami, pe�no by�o kwiat�w i ma�ych staro�wieckich nagrobk�w. Ksi�dz szed� szukaj�c w nich pot�pienia. Przyjecha�a z Sergiem, kt�ry sprzeniewierzy� si� rodzicom panienki, kt�rego nawet musia�a znienawidzi� jego matka. Ale dok�d mog�a si� uda�? To by�o zrozumia�e. Opr�cz starej pani nie mia�a na �wiecie nikogo. - Nie rozumiem, jak to si� sta�o. Rozgniewali si� na niego. Pi�. Wci�� by� pijany. -Wzrokiem m�wi�a Serenie, �e wie dlaczego. Pi�, bo ugina� si� pod swoim brzemieniem, ten morderca swojego brata, swojej bratowej... - Zapo�yczy� si� u z�ych ludzi. Przychodzili tu do palazzo p�no w nocy. Wrzeszczeli na niego. On wrzeszcza� na nich. I ludzie // Duce przychodzili. Rozgniewani... mo�e z powodu tych wierzycieli. Nie wiem. Jednej nocy s�ysza�am, jak grozili, �e go zabij�....
- I zabili? - Oczy Sereny roz�arzy�y si� brzydko. Mo�e ostatecznie spotka�a Sergia zas�u�ona kara.
- Nie. - Marcella potrz�sn�a g�ow�. W g�osie jej nie by�o lito�ci. - Sam si� zabi�, panienko. Zastrzeli� si� w ogrodzie, w dwa miesi�ce po �mierci principessy. Nie mia� pieni�dzy, nie mia� nic. Tylko d�ugi. Adwokaci mi m�wili, �e na sp�acenie posz�o wszystko ze sprzeda�y obu dom�w i ca�ego maj�tku.
Wi�c nic nie zosta�o. Niewa�ne. Przecie� nie po to wr�ci�a.
- A ten dom? - Serena z powag� spojrza�a na Marcell�. - Czyj teraz jest?
- Nie wiem. Nigdy tych w�a�cicieli nie widzia�am. Teraz po wojnie wynaj�li go Amerykanom. Przedtem sta� pusty. By�am tu sama. Co miesi�c adwokat przynosi mi pensj�. Chcieli, �ebym zosta�a i pilnowa�a porz�dku. Kiedy� Niemcy prawie ju� zaj�li palazzo, ale jako� do tego nie dosz�o. - Marcella wzruszy�a ramionami, zn�w zak�opotana. Panienka straci�a wszystko, a ona jeszcze tu mieszka. Dziwne jest �ycie.
- Ci Amerykanie mieszkaj� tu teraz?
- Jeszcze nie. Dotychczas tylko pracowali. Ale... w przysz�ym tygodniu si� wprowadz�. Najpierw mieli tu tylko biura, wczoraj mi powiedzieli, �e wprowadz� si� we wtorek. - Znowu wzruszy�a ramionami. Ta Marcella zupe�nie taka, jak� Serena pami�ta�a z dzieci�stwa. - Dla mnie to bez r�nicy. Maj� wszystko od swoich. I wczoraj mi powiedzieli, �e przyjm� dwie dziewczyny, �eby mi pomaga�y. Wi�c dla mnie nic si� nie zmieni, panienko. � Przyjrza�a si� Serenie uwa�nie. � E tu? Vai bene? Co si� dzia�o z tob� przez te lata? By�a�, panienko, u zakonnic?
Serena przytakn�a powoli.
- Tak, i czeka�am, �eby m�c wr�ci�.
- A teraz? Gdzie si� zatrzyma�a�? - Marcella spojrza�a na walizk�, kt�r� Serena postawi�a na chodniku.
- Niewa�ne. � Serena wzruszy�a ramionami. Czu�a si� dziwnie wolna, nie przynale�na do �adnego miejsca, do �adnego czasu, do nikogo. W ci�gu ubieg�ych dwunastu godzin wszelkie wi�zi, jakie kiedykolwiek j� z czym� czy z kim� ��czy�y, zosta�y przeci�te. By�a teraz zdana na siebie i wiedzia�a, �e przetrwa. - Zatrzymam si� w kt�rym� hotelu, tylko najpierw chcia�am przyj�� tutaj, �eby zobaczy�.
Marcella popatrzy�a na ni� i ze �zami, zn�w nap�ywaj�cymi do oczu, zwiesi�a g�ow�.
- Principesso - powiedzia�a to s�owo tak cicho, �e Serena ledwie je dos�ysza�a. Lekki dreszcz przebieg� jej po krzy�u. Bo to s�owo wyczarowa�o utracony obraz babci... Principessa... zn�w ogarn�o j� uczucie osamotnienia. Marcella podnios�a g�ow�, otar�a �zy fartuchem, w kt�rym chodzi�a zawsze, nawet teraz, i nagle przywar�a do jej r�ki. - Przez te wszystkie lata jestem... u twojej babci najpierw, a potem tu, w tym domu. - Szerokim ruchem wskaza�a imponuj�c� budowl� za plecami Sereny. - Jestem tu. W palazzo, a ty - z lekcewa�eniem wskaza�a t� �a�osn� niedu�� walizk� � jak biedna sierotka w �achmanach szukasz noclegu w hotelu. Nie - powiedzia�a dobitnie i potrz�sn�a przecz�co ca�� sw� korpuletn� osob�. - Nie, principesso, nie p�jdziesz do hotelu!
- Co proponujesz, Marcello? - Serena u�miechn�a si� �agodnie. To by� g�os i wyraz twarzy, kt�re stara s�u��ca zna�a ju� przed dwunastu laty. - Mam si� wprowadzi� do tych Amerykan�w?
- Pazza, va! - Marcella u�miechn�a si� od ucha do ucha. - Nie do Amerykan�w. Do mnie. � Podnios�a walizk� z chodnika, uj�a Seren� mocniej za r�k� i poci�gn�a j� w stron� palazzo. Ale Serena potrz�sn�a g�ow�.
- Nie mog�.
Sta�y przez chwil� bez ruchu. Marcella spojrza�a dziewczynie w oczy. Wiedzia�a, o czym ona my�li. Sama musia�a pokona� swoje koszmary, �eby wr�ci� do Rzymu po �mierci starej principessy. Z pocz�tku mog�a wspomina� tylko tamtych... Umberta i Graziell�... ma�� Seren�... i s�u��cych, z kt�rymi w dawnych czasach pracowa�a, kamerdynera, kt�rego kiedy� kocha�a tak rozpaczliwie... Sergia, gdy by� m�odszy, jeszcze nie zepsuty do szpiku ko�ci... principess� pi�kn� i szcz�liw�.
- Mo�esz mieszka� u mnie, panienko. Musisz. Nie mo�esz by� sama w Rzymie. � I doda�a �agodniej: � Tutaj jest twoje miejsce. W domu twojego ojca.
Serena mia�a oczy pe�ne �ez.
� To ju� nie jest dom mojego ojca.
Marcella powiedzia�a jeszcze �agodniej:
- Ja tu mieszkam. Nie p�jdziesz do mojego mieszkania? - Zobaczy�a w g��bokich zielonych oczach Sereny tak� udr�k�, jak w poranek �mierci Umberta, i wiedzia�a, �e m�wi nie do kobiety, tylko do dziecka. - W porz�dku, panienko, chod�, kochana moja... Marcella si� tob� zaopiekuje. - Obj�a Seren� i sta�y teraz jak na pocz�tku, splecione u�ciskiem poprzez pr�ni� ubieg�ych lat. - Andiamo, cara.
Serena z jakiego� niezrozumia�ego dla niej samej powodu pozwoli�a sobie p�j�� za Marcell�. Przysz�a tu, �eby zobaczy�, a nie �eby zosta�. Chcia�a sta�, patrze� i wspomina� z daleka, nie pr�buj�c wkroczy� zn�w w �rodek wspomnie�. To by�o ponad jej si�y, nie mog�a tego znie��. Ale posz�a poprowadzona przez Marcell� delikatnie do tylnych drzwi... i wyczerpanie dawa�o si� we znaki... jak gdyby ca�y ten dzie� nagle zebra� si� w jedn� chwil� i ju� mu nie sprosta�a. Chcia�a tylko po�o�y� si� gdzie� i przesta� my�le�, zaniecha� wszelkiego wysi�ku.
Znalaz�a si� przy tylnych drzwiach pa�acu nale��cego do jej rodzic�w. Marcella szybko wsun�a w dziurk� i przekr�ci�a ci�ki klucz, drzwi skrzypn�y, zupe�nie tak jak skrzypia�y przed laty, i hall s�u�bowy wygl�da� tak samo, gdy zapali�a �wiat�o. Bia�e �ciany po��k�y, jasnoniebieskie portiery wyblak�y, posadzka troch� zmatowia�a, bo mniej r�k by�o do pastowania i Marcella si� postarza�a. Ale w�a�ciwie nic si� nie zmieni�o, nawet zegar na �cianie spi�arni by� ten sam. Serena szeroko otwiera�a oczy, zdumiona, pierwszy raz po tylu latach wolna od gniewu, od b�lu. Wreszcie wr�ci�a do domu.
Gdacz�c jak stara kwoka, Marcella powiod�a j� dobrze znanym korytarzem do pokoju, w kt�rym kiedy� mieszka�a Teresa, �adna, m�oda pokoj�wka. Teresy te�, jak innych s�u��cych, od dawna nie by�o i teraz jej pok�j Marcella wybra�a dla panienki. Po drodze wzi�a z szafy postrz�pione stare prze�cierad�o i koc. Wszystko z biegiem czasu si� zniszczy�o, nadal jednak ja�nia�o czysto�ci�. Przygotowa�a ��ko. Serena usiad�a w fotelu. Milcza�a zapatrzona.
- Va bene, panienko? Rozbierz si�, bambina mia. Jutro rano wypior� te rzeczy z podr�y. W ��ku napijesz si� gor�cego mleka. - Mleko jeszcze by�o na wag� z�ota, ale Marcella nieba by przychyli�a temu biednemu dziecku.
Serenie si� wydawa�o, �e znowu ma dziewi�� lat, czy pi��, czy dwa.
- Zaraz przynios� ci mleko. � Marcella u�miechaj�c si� do Sereny otuli�a j� kocem w w�skim ��ku.
�ciany tego s�u�bowego pokoju by�y bia�e z szarym szlakiem, w oknie wisia�a w�ska sp�owia�a zas�ona, na pod�odze le�a� dywanik pami�taj�cy Teres� i inne pokoj�wki. Ale Serena nawet si� nie rozejrza�a. Po�o�y�a g�ow� na poduszce, przymkn�a oczy i spa�a ju� mocno, gdy Marcella po chwili wr�ci�a z drogocennym mlekiem i cukrem. Staruszka zatrzyma�a si� w mroku przy drzwiach patrz�c na dziewczyn� �pi�c� w ksi�ycowej po�wiacie. Taka jak dawniej � pomy�la�a � tyle �e wtedy by�a o wiele mniejsza... i spokojniejsza... I pomy�la�a o zdenerwowaniu Sereny, o jej gniewie... udr�ce... i przera�eniu. Z b�lem powr�ci�a my�l� do nieszcz�cia, jakie spad�o na to dziecko, a potem nagle zda�a sobie spraw�, �e patrzy na ostatni� �yj�c� principess� z rodu Tibaldo. Principessa Serena... �pi w pa�acu swego ojca w pokoju s�u�bowym.
Rozdzia� czwarty
Nazajutrz rano, gdy blask s�o�ca wpad� przez w�skie okna, Serena spa�a jak m�oda bogini z w�osami jak wielki z�ocisty wachlarz na poduszce. Marcella zn�w stan�a przy drzwiach i patrzy�a z czci� nieomal, urzeczona promienno�ci� jej urody, zdumiona jeszcze bardziej ni� w poprzedni wiecz�r faktem, �e ona wr�ci�a. To przecie� cud...
U�- Ciao, Cella. - Serena sennie otworzy�a jedno oko i u�miechn�a si�. - Jest p�no?
- Na co? Masz si� z kim� spotka�? Tylko jeden dzie� w Rzymie i ju� taka zaj�ta?
Marcella podesz�a. Serena usiad�a w ��ku. Wydawa�o si�, �e sen zdj�� z niej brzemi� lat. Nawet po wra�eniach poprzedniego dnia by�a bardziej pogodzona z losem ni� kiedykolwiek, odk�d wyjecha�a ze Stan�w. Przynajmniej ju� wiedzia�a. Wiedzia�a wszystko to, co tak strasznie ba�a si� us�ysze�. Najgorsze