Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 71 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
TYTUL: Piaseczniki
AUTOR: George R.R. Martin
TLUM.: Daroslaw Torun
OPRACOWAL : Fingolfin (
[email protected])
----------------------------------------------------------------
---------
Simon Kress mieszka� samotnie w obracaj�cym si� w ruin� dworze
w�r�d su-
chych, skalistych wzg�rz, 50 kilometr�w od miasta. Nie mia� wi�c
s�siad�w,
kt�rych m�g�by, niespodziewanie zmuszony przez interesy do
wyjazdu, obarczy�
swoimi zwierz�tami. Z soko�em-padlino�erc� nie by�o k�opotu -
zagnie�dzi� si�
w nieu�ywanej dzwonnicy i zwykle sam zdobywa� sobie po�ywienie.
Pe�zacza
Kress wygna� na zewn�trz i pozostawi� w�asnemu losowi - ma�y
potworek b�dzie
si� ob�era� skalnikami, �limakami i ptakami. Najwi�kszy problem
stanowi�o
akwarium, wype�nione najprawdziwszymi ziemskimi piraniami. W
ko�cu Kress po
prostu wrzuci� tam udziec wo�owy. Je�eli zosta�by zatrzymany
d�u�ej, ni� si�
spodziewa�, piranie mog�y po�era� si� wzajemnie. Robi�y to ju�
przedtem. To
go bawi�o.
Niestety, tym razem zatrzymano go znacznie d�u�ej ni�
oczekiwa�. Gdy wre-
szcie wr�ci�, wszystkie ryby by�y martwe. Martwy by� r�wnie�
sok�-padlino-
�erca. Po�ar� go pe�zacz, wspi�wszy si� na dzwonnic�. Simon
Kress si� ziry-
towa�.
Nast�pnego dnia polecia� �lizgaczem do Asgardu - podr�
d�ugo�ci oko�o
dwustu kilometr�w. Asgard by� najwi�kszym miastem Balduru,
szczyci� si� r�w-
nie� posiadaniem najstarszego i najwi�kszego kosmoportu. Kress
lubi� impono-
wa� przyjacio�om zwierz�tami, kt�re by�y niezwyk�e, interesuj�ce
i drogie, a
Asgard by� miejscem, gdzie mo�na je by�o kupi�.
Jednak tym razem nie mia� szcz�cia. W�a�ciciel
"Ksenopieszczoszk�w" zwin��
interes, w "t'Etherane - Sprzeda� Zwierz�t Domowych" usi�owano
mu wcisn��
jeszcze jednego soko�a-padlino�erc�, a "Tajemnicze Wody" nie
mia�y do zaofe-
rowania nic bardziej egzotycznego ni� rekiny �wietliste, piranie
i ka�amarni-
ce paj�kowate. Kress ju� je wszystkie kiedy� mia� - teraz chcia�
czego� nowe-
go.
Zmrok zasta� go spaceruj�cego po T�czowym Bulwarze, w
poszukiwaniu miejsc,
kt�rych dotychczas nie odwiedza�. Bulwar, le��cy w bezpo�rednim
s�siedztwie
portu kosmicznego, obrze�ony by� szeregami sklep�w nale��cych
do firm impor-
towych. Wielkie magazyny wabi�y d�ugimi, imponuj�cymi wystawami,
z towarami
spoczywaj�cymi na filcowych poduszkach na tle ciemnych,
dodaj�cych tajemni-
czo�ci wn�trzu zas�on. Pomi�dzy nimi t�oczy�y si� kantorki ze
starzyzn� -
- w�skie, obskurne sklepiki, kt�rych okna wystawowe by�y
zawalone wszelkiego
rodzaju pozabaldurskimi rupieciami.
Potem, ju� bardzo blisko portu, natkn�� si� na sklep, kt�ry
by� inny. Kress
nigdy przedtem tu nie by�. Sklep zajmowa� niewielki, parterowy
budynek, wci�-
ni�ty mi�dzy euforia-bar a burdel-�wi�tyni� Si�str Tajemnicy.
Im bli�ej ko�-
ca, tym bardziej podejrzany stawa� si� T�czowy Bulwar. Sklep by�
niezwyk�y.
Frapuj�cy.
Wystawy wype�nia�a mg�a, raz bladoczerwona, raz szara, jak
prawdziwa, to
zn�w po�yskuj�ca i z�ota. K��bi�a si�, wirowa�a i delikatnie
ja�nia�a od wew-
n�trz. Kress przelotnie dostrzega� na wystawie jakie� rzeczy -
maszyny, dzie-
�a sztuki, inne przedmioty, kt�rych nie potrafi� rozpozna�, gdy�
niczemu nie
m�g� si� dok�adnie przyjrze�. Mg�a kr��y�a wok� nich zmys�owo,
ukazuj�c
fragment to jednej, to nast�pnej rzeczy, potem zn�w osnuwaj�c
wszystko. To
by�o intryguj�ce.
Gdy tak patrzy�, mg�a zacz�a formowa� si� w litery. Tylko
jedno s�owo na-
raz. Kress sta� i czyta�:
WO I SHADE. IMPORT. ARTEFAKTY. SZTUKA. ZWIERZ�TA. I INNE.
Litery si� zatrzyma�y. Poprzez mg�� Kress dostrzeg� jaki�
ruch. To mu wys-
tarczy�o. To oraz s�owo "zwierz�ta" w reklamie. Przerzuci�
spacerow� pelery-
n� przez rami� i wszed� do sklepu.
Wewn�trz poczu� si� zdezorientowany. Pomieszczenie wygl�da�o
na ogromne,
znacznie wi�ksze, ni� m�g�by s�dzi� po stosunkowo umiarkowanej
wielko�ci
�cianie frontowej. By�o rozja�nione przy�mionym �wiat�em, ciche
i spokojne.
Sufit stanowi�a panorama gwiezdna, z mg�awicami spiralnymi,
bardzo ciemna i
realistyczna, bardzo pi�kna. Delikatne pod�wietlenie kontuar�w
podkre�la�o
walory wy�o�onych w nich przedmiot�w. Snuj�ca si� nisko mg�a
wy�ciela�a pod-
�og� niby dywan. Miejscami si�ga�a Kressowi niemal do kolan,
przy ka�dym kro-
ku wiruj�c wok� n�g.
- Czym mog� panu ��u�y�?
Kobieta zda�a si� wy�oni� prosto z mg�y. Wysoka, chuda i
blada, ubrana w
praktyczny, szary kombinezon i dziwn�, ma�� czapeczk�,
przesuni�t� mocno na
ty� g�owy.
- Pani jest Wo czy Shade? - spyta� Kress. - Czy mo�e tylko
ekspedientk�?
- Jala Wo, do us�ug - odpowiedzia�a. - Shade nie widuje si�
z klientami.
Nie zatrudniamy ekspedient�w.
- Macie ca�kiem spory sklep. Dziwne, �e nigdy przedtem o was
nie s�ysza�em.
- Tutaj, na Baldurze, otworzyli�my fili� dopiero niedawno.
Mamy jednak
sklepy na innych planetach. Co mog� panu sprzeda�? Mo�e dzie�o
sztuki? Wygl�-
da pan na kolekcjonera. Posiadamy wspania�e rze�by w krysztale
z Nor T'alush.
- Nie - powiedzia� Simon Kress. - Mam ju� wszystkie rze�by w
krysztale,
kt�re chc� mie�. Przyszed�em tu rozejrze� si� za jak�� maskotk�.
- �yw�?
- Tak.
- Obc�?
- Oczywi�cie.
- Mamy do sprzedania przedrze�niacza. Ze �wiat�w Celii.
Milutka ma�a ma�-
pka. Nie tylko nauczy si� m�wi�, ale po pewnym czasie b�dzie
na�ladowa� pa�-
ski g�os, jego modulacj�, r�wnie� pa�skie gesty, nawet mimik�
twarzy.
- Milutka - powiedzia� Kress. - I pospolita. Takie cechy nie
sa mi potrteb-
ne. Ja chc� czego� egzotycznego. Naprawd� niezwyk�ego. I nie
milutkiego. Nie
cierpi� milutkich zwierz�t. Mam w tej chwili pe�zacza.
Importowanego z Cotho.
za niema�e pieni�dze. Od czasu do czasu karmi� go zb�dnym kocim
pomiotem. Oto
co my�l� na temat stworze� milutkich. Czy wyrazi�em si�
dodtatecznie jasno?
Wo u�miechn�a si� zagadkowo.
- Czy mia� pan kiedy� zwierz� - spyta�a - kt�re by panu
oddawa�o bosk�
cze��?
Kress skrzywi� si�.
- Och, od czasu do czasu. Ja nie potrzebuj� uwielbienia, tylko
rozrywki.
- Nie zrozumia� mnie pan - powiedzia��, ci�gle z tym dziwnym
u�miechem na
ustach. - Mam na my�li bosk� cze�� zupe�nie dos�ownie.
- O czym pani m�wi?
- S�dz�, �e mam co� akurat dla pana. Prosz� i�� za mn�.
Poprowadzi�a go pomi�dzy �wietlistymi kontuarami, potem wzd�u�
d�ugiego,
zasnutego mg�� przej�cia pod fa�szywymi gwiazdozbiorami. Przez
�cian� z
mg�y weszli do innej cz�ci sklepu i zatrzymali si� przed du�ym,
plastykowym
pojemnikiem. Akwarium - pomy�la� Kress.
Wo przywo�a�a go gestem r�ki. Podszed� bli�ej i zobaczy�, �e
si� myli�. To
by�o terrarium. Wewn�trz znajdowa�a si� miniaturowa pustynia o
powierzchni
oko�o dw�ch metr�w kwadratowych. W s�abym, czerwonym �wietle
jasny piasek po-
�yskiwa� niezdecydowanym szkar�atem. Ska�y: bazalt, kwarc,
granit. W ka�dym
rogu pojemnika sta� zamek.
Kress zamruga�, popatrzy� uwa�niej, zrobi� poprawk� - sta�y
tylko trzy
zamki. Czwarty obsun�� si�, by� potrzaskan�, �a�osn� ruin�.
Pozosta�e trzy,
wzniesione z kamienia i piasku, by�y nieforemne, ale nietkni�te.
Na ich blan-
kach, w zaokr�glonych portykach roi�y si� male�kie stworzenia.
Kress przycis-
n�� twarz do plastyku.
- Owady? - spyta�.
- Nie. Ta forma �ycia jest znacznie bardziej skomplikowana.
R�wnie� inteli-
gentniejsza. O wiele m�drzejsza od pa�skiego pe�zacza. To
piaseczniki, tak
si� nazywaj�.
- Insekty - powiedzia� Kress. odsuwaj�c si� od pojemnika. -
Nie obchodzi
mnie jak bardzo s� skomplikowane. - Zrobi� niezadowolon� min�. -
I niech pani
�askawie nie pr�buje mnie og�upia� bajkami o ich inteligencji.
S� zbyt ma�e,
by posiada� cokolwiek ponad najprostsze zwi�zki m�zgowe.
- Dziel� jedn�, wsp�ln� dla ca�ego rojowiska �wiadomo�� -
powiedzia�� Wo.
- Dla jednego zamku, w ich przypadku. W tym pojemniku s� w
rzeczwisto�ci
tylko trzy organizmy. Czwarty zmar�. Widzi pan, jego zamek jest
zrujnowany.
Kress spojrza� na pojemnik.
- Wsp�lna �wiadomo��, tak? Intereseuj�ce. - Znowu si�
skrzywi�. - Mimo
wszystko to nic innego jak tylko przesadzonych rozmiar�w ferma
mr�wcza.
Mia�em nadziej� na co� lepszego.
- One tocz� wojny.
- Wojny? Hmmm. - Kress znowu przyjrza� si� pojemnikowi.
- Prosz� zwr�ci� uwag� na kolory - powiedzia�a Wo, wskazuj�c
stworzenia na
najbli�szym zamku. Jedno z nich wspina�o si� na �cian�
pojemnika. Kress obej-
rza� je dok�adnie. W dalszym ci�gu widzia� w nim tylko owada.
Male�kiego,
d�ugo�ci paznokcia, sze�ciono�nego, z sze�cioma mikroskopijnymi
oczkami osa-
dzonymi wok� tu�owia. Gro�nie wygl�daj�ce szczypce rozwiera�y
si� i zaciska-
�y, a para d�ugich, delikatnych czu�k�w kre�li�a w powietrzu
skomplikowane
wzory. Czu�ki, szczypce, oczy i odn�a by�y smolistoczarne,
jednak dominuj�-
cym kolorem by� ciemnopomara�czowy, barwa pancerza.
- To jest owad - powt�rzy� Kress.
- To nie jest owad - upiera�a si� �agodnie Wo. - Gdy
piasecznik osi�ga wi�-
ksze rozmiary pancerny egzoszkielet jest zrzucany. Je�eli osi�ga
wi�ksze roz-
miary. W pojemniku tej wielko�ci jest to niemo�liwe. - Wzi�a
Kressa pod �o-
kie� i poprowadzi�a wok� pojemnika ku nast�pnemu zamkowi. -
Prosz� tutaj
spojrze� na kolory.
Spojrza�. By�y inne. Te piaseczniki mia�y pancerz
jasnoczerwony; czu�ki,
szczypce, oczy i odn�a by�y ��te. Kress odszuka� wzrokiem
trzeci zamek.
Jego mieszka�cy byli biali, z czerwonymi dodatkami.
- Hmmm - powiedzia�.
- Tocz� wojny, jak ju� wspomnia�am - powiedzia�� Wo. -
Zawieraj� nawet ro-
zejmy i sojusze. To w�a�nie dzi�ki sojuszowi zosta� zniszczony
czwarty w tym
pojemniku zamek. Czarne stawa�y si� zbyt liczne, wi�c pozosta�e
po��czy�y
si�y, by je unicestwi�.
Kress by� ci�gle sceptyczny.
- Zabawne, bez w�tpienia. Ale owady r�wnie� tocz� wojny.
- Owady si� nie modl� - powiedzia�a Wo.
- Co?
Wo u�miechn�a si� i wskaza�a na zamek. Kress przypatrzy� mu
si� uwa�nie.
W �cianie najwy�szej wie�y by�a wyrze�biona twarz. Rozpozna� j�.
To by�a
twarz Jali Wo.
- Jak...?
- Wy�wietli�am wewn�trz pojemnika m�j hologram i utrzymywa�am
go tam przez
kilka dni. Oblicze boga, rozumie pan? Piaseczniki maj� zal��kowe
zdolno�ci
psioniczne. Telepatia o niewielkim zasi�gu. Karmi� je, zawsze
jestem w pobli-
�u, a one mnie wyczuwaj� i czcz�, dekoruj�c swe budowle moj�
twarz�. Jest na
wszystkich zamkach, widzi pan? - Rzeczywi�cie by�a.
Twarz Jali Wo na �cianach zamk�w by�� pogodna i spokojna. I
pe�na �ycia.
Kress zachwyci� si� artyzmem tych rze�b.
- Jak one to robi�?
- Przednie odn�a spe�niaj� jednocze�nie funkcj� r�k. Maj�
nawet co� w ro-
dzaju palc�w - trzy ma�e, gi�tkie wyrostki. Poza tym piaseczniki
bardzo dob-
rze wsp�pracuj�, zar�wno w walce, jak i w pracy. Prosz�
pami�t�c, �e wszyst-
kie osobniki tego samego koloru maj� wsp�ln� �wiadomo��.
- Prosz� mi cos wi�cej o nich opowiedzie� - powiedzia� Kress.
Wo u�miechn�a si�.
- Mamka �yje wewn�trz zamku. Mamka to moje dla niej
okre�lenie. Ta istota
jest jednocze�nie �o��dkiem i rodzicielk�. Ma wielko�� pa�skiej
pi�ci i jest
niezdolna do ruchu. Osobiki ruchome to rbotnicy i wojownicy.
W�adc� jest mam-
ka, kr�lowa. W�a�ciwie ten podzia� na p�ci jest troch� myl�cy.
Ka�dy zamek,
rozpatrywany jako ca�o��, jest jednym, hermafrodycznym
osobnikiem.
- Co one jedz�?
- Ruchomi jedz� papk� - wst�pnie przetrawione po�ywienie
dost�pne wewn�trz
zamku. Dostaj� je od mamki, kt�ra uprzednio kilka dni nad nim
pracuje. Ich
�o��dki nie znios�yby niczego innego, tak wi�c je�eli mamka
umiera, one
wszystkie wkr�tce r�wnie� gin�. A mamka... mamce jest wszystko
jedno, co je.
Nie b�dzie to dla pana specjalnie kosztowne. Resztki ze sto�u
zupe�nie wys-
tarcz�.
- A �ywe po�ywienie?
Wo wzruszy�a ramionami.
- Tak, mamki zjadaj� ruchomych z innych zamk�w.
- Jestem zaintrygowany - przyzna� Kress. - Gdyby tylko nie
by�y takie ma�e.
- Pa�skie mog� by� wi�ksze. Te piaseczniki s� ma�e. gdy� ten
pojemnik jest
niewielki. Dostosowuj� sw�j rozmiar do dost�pnej przestrzeni.
Gdybym je prze-
nios�� do czego� wi�kszego, zacz�yby rosn��.
- Hmmm. Akwarium, w kt�rym trzyma�em piranie jest dwukrotnie
wi�ksze. Mo�na
by je oczy�ci�, wype�ni� piaskiem...
- Firma Wo i Shade wszystkim si� zajmie. B�dziemy to sobie
poczytywali za
przyjemno��.
- Oczywi�cie spodziewam si� i� otrzymam cztery nietkni�te
zamki.
- Oczywi�cie - powiedzia�� Wo.
Zacz�li si� targowa� o cen�.
Trzy dni p�niej Jala Wo, wraz z u�pionymi piasecznikami oraz
robotnikami,
kt�rzy mieli si� zaj�� ich osadzeniem w pojemniku, pojawi�a si�
w posiad�o�ci
Simona Kressa. Jej asystenci byli obycmi, nale��cymi do zupe�nie
nieznanej
Kressowi rasy - przysadzistymi szerokimi dwunogami o czterech
ramionach i wy-
�upiastych, wielo�renicowych oczach. Ich sk�ra by�a gruba i
szorstka, pozna-
czona na ca�ym ciele dziwnymi, pofa�dowanymi, naje�onymi
wyrostkami plamami.
Ale byli bardzo silni i dobrze pracowali. Wo wydawa�a im
polecenia w �piewnym
j�zyku, kt�rego Kress nigdy dotychczas nie s�ysza�.
Wszystkie prace zosta�y uko�czone w ci�gu jednego dnia.
Akwarium po pira-
niach przeniesiono na �rodek bardzo obszernego salonu,
wyskrobano do czysta
i do dw�ch trzecich wysoko�ci wype�niono piaskiem i od�amkami
ska�. Ze
wszystkich stron, dla wygody ogl�daj�cego, ustawiono kanapy.
Nast�pnie zain-
stalowano o�wietlenie - specjalny system, nie tylko zapewnij�cy
piasecznikom
ich ulubione czerwone �wiat�o, ale tak�e daj�cy mo�liwo��
wy�wietlania we
wn�trzu pojemnika hologram�w. Na szczycie zamontowano mocn�
pokryw� ze s�u-
��cym do karmienia otworem.
- T�dy b�dzie pan m�g� je karmi� bez konieczno�ci zdejmowania
pokrywy - wy-
ja�ni�a Jala Wo. - To wyeliminuje ryzyko ucieczki kt�rego� z
nich.
W pokryw� wmontowane by�y r�wnie� urz�dzenia klimatyzacyjne,
maj�ce utrzy-
mywy� wewn�trz pojemnika odpowiedni� wilgotno��.
- Powietrze powinno by� suche, ale nie za suche - powiedzia�a
Wo.
Po uko�czeniu monta�u jeden z czteror�kich robotnik�w wszed�
do pojemnika
i wykopa� w ka�dym rogu g��bok� dziur�. Jego kolega wr�czy� mu
u�pione mamki,
wyjmuj�c je, jedn� po drugiej, z mro�nego wn�trza kasety, w
kt�rej zosta�y
przyniesione. Nie by�o w nich nic szczeg�lnego. Kress uzna�, �e
najbardziej
przypominaj� po�y�kowany, na wp� zepsuty puc surowego mi�sa.
Z ustami.
Robotnik zakopa� je, po jednej w ka�dym rogu pojemnika. Potem
pokrywa zos-
ta�a ostatecznie umocowana i robotnicy wyszli.
- Ciep�o wyrwie mamki z u�pienia - powiedzia�a Wo. - Za kilka
dni ruchomi
zaczn� si� wykluwa� i wychodzi� na powierzchni�. Prosz� im nie
�a�owa� po�y-
wienia. B�d� potrzebowali du�o si�y, zanim si� przyzwyczaj� do
�ycia. S�dz�,
�e zamki powinny zacz�� rosn�� za jakie� trzy tygodnie.
- A moja twarz? Kiedy zaczn� rze�bi� moj� twarz?
- Prosz� w��czy� hologram po up�ywie oko�o miesi�ca. I by�
cierpliwym. Je-
�eli b�szie pan mia� jakie� w�tpliwo�ci, prosz� do nas dzwoni�.
Firma Wo i
Shade jest na pa�skie us�ugi. - Uk�oni�a si� i wysz�a.
Kress podszed� z powrotem do pojemnika i pstrykn��
prze��cznikiem. Pustynia
by�a cicha i spokojna. Niecierpliwie zab�bni� palcami w plastyk,
potem wzru-
szy� ramionami.
Czwartego dnia Kressowi wyda�o si�, i� dostrzega ruch w g��bi
piasku, ja-
kie� delikatne, podziemne przesuni�cia.
Pi�tego dnia zobaczy� pierwszego piasecznika, samotnego
bia�ego.
Sz�stego dnia naliczy� ich ju� tuzin, bia�ych, czerwonych i
czarnych. Poma-
ra�czowe si� sp�nia�y. Wrzuci� przez otw�r w pokrywie na p�
przegni�e resz-
tki swoich posi�k�w. Piaseczniki od razu je wyczu�y, ruszy�y w
ich stron� i
zacz�y odci�ga� do swoich rog�w. Nie walczy�y. Kress by� nieco
rozczarowany,
ale zdecydowa�, �e da im troch� czasu.
Pomara�czowe piaseczniki pojawi�y si� �smego dnia. Do tego
czasu inne ju�
zacz�y znosi� ma�e kamyki i budowa� niezgrabne fortyfikacje.
Ci�gle nie wal-
czy�y. By�y jeszcze male�kie, dwukrotnie mniejsze, ni� te, kt�re
Kress wi-
dzia� w sklepie Wo. Pomy�la� jednak, �e rosn� bardzo szybko.
Zamki zacz�y wyrasta� w po�owie drugiego tygodnia.
Zorganizowane bataliony
przyci�ga�y do swych rog�w ci�kie bry�y piaskowca i granitu,
inne szczypcami
i ko�czynami przepycha�y tam piasek. Kress kupi� par�
powi�kszaj�cych gogli,
dzi�ki kt�rym m�g� obserwowa� ich prac� na terenie ca�ego
pojemnika. Kr��y�
i kr��y� wzd�u� wysokich, plastykowych �cian i patrzy�. To by�o
fascynuj�ce.
Zamki by�y nieco zbyt bezbarwne i jednolite w stosunku do tego,
czego by so-
bie �yczy�, ale znalaz� na to rad�. Nast�pnego dnia wrzuci� wraz
z po�ywie-
niem troch� obsydianu i okruchy barwionego szk�a. W ci�gu kilku
godzin pia-
seczniki wkomponowa�y to w mury.
Jako pierwszy zosta� uko�czony zamek czarnych, nied�ugo potem
stan�y for-
tece bia�ych i czerwonych. Pomara�czowe by�y ostatnie, jak
zwykle. Kress za-
biera� swoje posi�ki do salonu i jad�, siedz�c na kanapie, by
m�c bez przerwy
prowadzi� obserwacj�. Lada godzina spodziewa� si� wybuchu
pierwszej wojny.
By� rozczarowany. Mija�y dni, zamki wyrasta�y coraz wy�ej,
by�y coraz roz-
leglejsze. Kress oddala� si� od pojemnika jedynie po to, by
za�atwi� potrzeby
fizjologiczne i odpowiedzie� na pilne, dotycz�ce interes�w
telefony.Jednak
wojna nie wybucha�a. Rozdra�nienie Kressa ros�o coraz bardziej.
W ko�cu przesta� je karmi�.
Dwa dni po tym, jak po�ywienie przesta�o spada� z ich
pustynnego nieba
cztery czarne piaseczniki otoczy�y i zaci�gn�y do swojej mamki
jednego poma-
ra�czowego. Najpierw go okaleczy�y, odcinaj�c szczypce, czu�ki
i ko�czyny,
potem przez g��wn� bram� wnios�y do swego miniaturowego
zamczyska. Ju� stam-
t�d nie wyszed�. Godzin� p�niej ponad czterdzie�ci
pomara�czowych przema-
szerowa�o przez pustyni� i zaatakowa�o r�g czarnych. By�y bardzo
nieliczne w
por�wnaniu z wysypuj�cymi si� z g��bi zamku obro�cami. Walka
zako�czy�a si�
ich rzezi�. Zabici i zdychaj�cy stali si� po�ywieniem dla mamki.
Kress, uszcz�liwiony, gratulowa� sobie pomys�owo�ci.
Gdy nast�pnego dnia wrzuci� resztki swego obiadu natychmiast
mi�dzy trzema
rogami rozgorza�a o nie walka. Bia�e odnios�y wielkie
zwyci�stwo.
Od tego dnia wojny wybucha�y jedna po drugiej.
Niemal miesi�c po dostarczeniu piasecznik�w przez Jal� Wo
Kress w��czy�
projektor holograficzny i jego twarz zmaterializowa�a si�
wewn�trz pojemnika.
Obraca�a si� powoli wok� osi, by wszystkie cztery zamki by�y
r�wno obdzie-
lone jego spojrzeniem. T� swoj� podobizn� Kress uwa�a� za raczej
udan� - wie-
rnie odtwarza�a jego szelmowski u�miech, szerokie usta, pe�ne
policzki. B��-
kitne oczy b�yszcza�y, siwe w�osy by�y starannie u�o�one w modne
p�kola,
brwi cienkie i zakre�lone w wyrafinowany spos�b.
Wkr�tce piaseczniki wzi�y si� do pracy. W czasie, w kt�rym
jego oblicze
promieniowa�o z nieba, Kress karmi� je niezwykle obficie. Wojny
usta�y.
Wszelka aktywno�� zosta�a skierowana ku tworzeniu o�tarzy.
Twarze Kressa wy�oni�y si� z mur�w zamk�w.
Z pocz�tku wszystkie cztery rze�by wydawa�y si� by� takie
same. Jednak wraz
z post�pem pracy, Kress zacz�� zauwa�a� subtelne r�nice w
technice i wykona-
niu. Czerwone piaseczniki by�y najbardziej tw�rcze - u�y�y
male�kich kawa�k�w
�upka dla oddania siwizny jego w�os�w. Idol bia�ych wydawa� mu
si� m�ody i
czupurny, za� twarz wyrze�biona przez czarne, jakkolwiek
doskonale, linia po
linii, wierna, uderzy�a go dobroci� i m�dro�ci�. Pomara�czowe
piaseczniki jak
zwykle by�y ostatnie i najgorsze. Wojny nie by�y dla nich
pomy�lne i ich za-
mek, w por�wnaniu z innymi, wygl�da� do�� n�dznie. Podobizna,
kt�r� rze�bi�y
by�a toporna i pozbawiona �ycia i zanosi�o si� na to, �e
zamierzaj� j� tak�
zostawi�. Kress poczu� si� g��boko ura�ony, gdy zauwa�y�, �e
przesta�y nad
ni� pracowa�, nic jednak nie m�g� na to poradzi�.
Gdy wszystkie piaseczniki uko�czy�y swe rze�by, wy��czy�
holograf i zdecy-
dowa�, �e nadszed� czas, by urz�dzi� przyj�cie. Jego przyjaciele
b�d� zbul-
wersowani. Pomy�la�, �e m�g�by nawet zainscenizowa� dla nich
wojn�. Mrucz�c
rado�nie pod nosem zabra� si� do uk�adania listy go�ci.
Przyj�cie by�o ogromnym sukcesem.
Kress zaprosi� trzydzie�ci os�b: garstk� bliskich, dziel�cych
jego upodoba-
nia przyjaci�, kilka by�ych kochanek oraz kolekcj� konkurent�w
w interesach
i rywali politycznych, kt�rzy nie mogli sobie pozwoli� na
zignorowanie jego
zaproszenia. Wiedzia�, �e niekt�rzy z nich b�d� pogn�bieni czy
nawet obra�e-
ni jego piasecznikami. Liczy� na to. Uwa�a� przyj�cie za
nieudane, je�eli
chocia� jeden z go�ci nie wyszed� z niego w�ciek�y.
Pod wp�ywem chwili doda� do niego nazwisko Jali Wo.
- Je�li pani chce, niech pani przyprowadzi ze sob� Shade'a -
powiedzia�,
przekazuj�c jej zaproszenie.
Fakt, i� Wo je przyj�a nieco go zaskoczy�.
- Shade nie b�dzie obecny - doda�a. - Nie bierze udzia�u w
imprezach towa-
rzyskich. Ja natomiast ch�tnie sprawdz� na miejscu jak si�
sprawuj� pa�skie
piaseczniki.
Zam�wi� bardzo wystawne potrawy. Gdy wreszcie zamar�y ostatnie
rozmowy, a
wi�kszo�� go�ci by�a do md�o�ci opita winem i objedzona
przysmakami, zaszo-
kowa� wszystkich osobi�cie zbieraj�c do wielkiej miski resztki
ze sto�u.
- Chod�cie wszyscy - powiedzia�. - Chcia�bym was przedstawi�
moim najnow-
szym ulubie�com.
Nios�c misk� przed sob�, poprowadzi� ich do salonu.
Piaseczniki spe�ni�y jego najbardziej wypieszczone nadzieje.
G�odzi� je
przez ostatnie dwa dni i teraz by�y w bardzo bojowym nastroju.
Na oczach
st�oczonych wok� pojemnika go�ci, przewiduj�co wyposa�onych
przez Kressa w
powi�kszaj�ce gogle, stoczy�y o wrzucone jedzenie wspania��
walk�. Po jej
zako�czeniu Kress naliczy� prawie sze��dziesi�t trup�w. Czerwone
i bia�e,
kt�re ostatnio zawar�y rozejm, zdoby�y wi�ksz� cz�� �upu.
- Kress, jeste� obrzydliwy - powiedzia�� Cath m'Lane. �y�� z
nim przez
pewien czas dwa lata wcze�niej, a� jej ckliwy sentymentalizm
niemal dopro-
wadzi� go do ob��du. - To by�a g�upota z mojej strony, �e znowu
tu przysz�am.
My�la�am, �e mo�e si� zmieni�e�, chcesz przeprosi�. - Nigdy mu
nie wybaczy�a
jego zachowania po tym, jak pe�zacz zjad� jej niezwykle
milutkiego pieska.
- Nigdy wi�cej mnie nie zapraszaj, Simon.
Wymaszerowa��, odprowadzona przez swego aktualnego kochanka
i wybuchy ch�-
ralnego �miechu.
Pozostali go�cie mieli mn�stwo pyta�.
- Gdzie� zdoby� te stworzenia? - chcieli wiedzie�.
- W firmie Wo i Shade, Import - odpowiedzia�, uprzejmym gestem
wskazuj�c
Jal� Wo, kt�ra przez wi�kszo�� wieczoru trzyma�a si� na uboczu
i milcza�a.
- Dlaczego udekorowa�y mury zamk�w twymi podobiznami?
- Poniewa� jestem dla nich �r�d�em wszelkiego dobra. Przecie�
mnie znacie
od tej strony, prawda? - Wzbudzi�o to szereg zduszonych
chichot�w.
- Czy b�d� znowu walczy�?
- Oczywi�cie, ale nie dzisiaj. Nie martwcie si�. B�d� nast�pne
przyj�cia.
Jad Rakkis, ksenobiolog-amator, zacz�� m�wi� o innych
spo�ecznych owadach
i wojnach, jakie one tocz�.
- Te piaseczniki s� zabawne, ale nie ma w nich nic
szczeg�lnego. Powinni�-
cie poczyta� na przyk�ad o ziemskich czerwonych mr�wkach.
- Piaseczniki nie s� owadami - powiedzia�a ostro Jala Wo, ale
Rakkis by�
na fali i nikt nie zwraca� na jej s�owa najmniejszej uwagi.
Kress u�miechn��
si� do niej i wzruszy� ramionami.
Malada Blane zaproponowa�a, aby przy okazji nast�pnej wojny
robi� zak�ady.
Wszyscy temu przyklasn�li i rozpocz�li o�ywion�, niemal godzinn�
dyskusj� na
temat zasad i stawek. W ko�cu go�cie zacz�li si� rozchodzi�.
Jala Wo by�a ostatnia.
- Tak wi�c - powiedzia� Kress, gdy zostali sami - wygl�da na
to, �e moje
piaseczniki s� przebojem.
- Rozwijaj� si� ca�kiem dobrze. Ju� teraz s� wi�ksze ni� moje.
- Tak, z wyj�tkiem pomara�czowych.
- Zauwa�y�am. Wydaj� si� stosunkowo nieliczne i ich zamek jest
w op�akanym
stanie.
- No c�. kto� musi przegrywa� - powiedzia� Kress. -
Pomara�czowe najp�-
niej si� wyklu�y i urz�dzi�y. Teraz to si� na nich odbija.
- Przepraszam - powiedzia�a Wo - mog� zapyta�, czy
wystarczaj�co pan karmi
swoje piaseczniki?
Kress wzruszy� ramionami.
- Poszcz� czasami. Dzi�ki tamu s� bardziej zawzi�te.
Zmarszczy�a brwi.
- Nie ma potrzeby ich g�odzi�. Niech im pan pozwoli walczy�
w ich w�asnym
czasie i z w�asnych powod�w. Walka le�y w ich naturze i b�dzie
pan �wiadkiem
niezwykle subtelnych i z�o�onych konflikt�w. Ci�g�e, wywo�ywane
g�odem wojny
s� poni�aj�ce i pozbawione finezji.
Kress odp�aci� jej r�wnie wyra�nym niezadowoleniem.
- Jest pani w moim domu, Wo, i tutaj ja decyduj�, co jest
poni�aj�ce. Kar-
mi�em piaseczniki tak, jak pani radzi�a i nie chcia�y walczy�.
- Musi si� pan uzbroi� w cierpliwo��.
- Nie - odpowiedzia� Kress. - Przecie� jestem ich panem i
bogiem. Dlaczego
mia�bym czeka�, a� nabior� na co� ochoty? Nie walczy�y
dostatecznie cz�sto by
mnie zadowoli�. Skorygowa�em to.
- Rozumiem. Przedyskutuj� t� spraw� z Shade'em.
- To nie jest pani zmartwienie. Ani jego.
- Wobec tego nie pozostaje nic innego, jak �yczy� panu dobrej
nocy - powie-
dzia�a Wo z rezygnacj�. Potem jednak, nak�adaj�c p�aszcz,
obdarzy�a go pe�nym
dezaprobaty spojrzeniem.
- Niech pan obserwuje swoje twarze - ostrzeg�a. - Niech pan
uwa�nie obser-
wuje swoje twarze.
Po jej wyj�ciu Kress, zaintrygowany, podszed� do pojemnika i
przyjrza� si�
zamkom. Jego podobizny tkwi�y na swoich miejscach, jak zawsze.
Mo�e tylko...
- szybko na�o�y� powi�kszaj�ce gogle. Nawet wtedy r�nica by�a
trudna do uch-
wycenia. Wyda�o mu si�, �e wyraz rze�bionych twarzy zmieni� si�
nieco, �e
u�miech zosta� lekko wykrzywiony, tak, i� pojawi� si� w nim cie�
pod�o�ci.
By�a to bardzo subtelna zmiana, je�eli w og�le cokolwiek si�
zmieni�o. W ko�-
cu Kress doszed� do wniosku, i� wra�enie powsta�o pod wp�ywem
s��w Jali Wo i
postanowi� wi�cej nie zaprasza� jej na swe przyj�cia.
W ci�gu nast�pnych kilku miesi�cy Kress wraz z garstk�
najbli�szych znajo-
mych spotykali si� co tydzie� na, jak lubili to nazywa� "grach
wojennych".
Teraz, gdy min�a ju� pocz�tkowa fascynacja piasecznikami, Kress
wi�cej cza-
su po�wi�ca� na interesy i obowi�zki towarzyskie - kosztem
obserwacji pojem-
nika. Jednak w dalszym ci�gu lubi� urz�dza� dla przyjaci� jedn�
czy dwie
wojny. Utrzymywa� swych kombatant�w w ci�g�ej gotowo�ci, na
kraw�dzi g�odu.
Wyra�nie si� to odbi�o na pomara�czowych, kt�rych liczba tak
znacznie si�
zmniejszy�a, �e Kress zacz�� si� zastanawia� czy ich mamka
jeszcze �yje. Ale
inne mia�y si� ca�kiem nie�le.
Czasami w nocy, gdy nie m�g� zasn��, zabiera� butelk� wina do
ciemnego, o�-
wietlonego jedynie czerwon� po�wiat� znad pustyni salonu. Pi�
i godzinami w
samotno�ci wpatrywa� si� w pojemnik. Zwykle gdzie� toczy�a si�
walka, a je�e-
li nawet nie, to z �atwo�ci� j� wywo�ywa�, wrzucaj�c do �rodka
troch� jedze-
nia.
Podczas cotygodniowych spotka� zacz�li, jak to sugerowa�a
Malada Blane, ro-
bi� zak�ady. Kress wygra� sporo, stawiaj�c na bia�e, kt�re sta�y
si� najsil-
niejsz� i najbardziej liczn� koloni� w pojemniku. Posiada�y
tak�e najwi�kszy
zamek. Pewnego razu Kress odsun�� pokryw� i wrzuci� jedzenie
nie, jak zwykle,
na �rodek pola bitewnego, ale w pobli�e ich zamku. W ten spos�b
pozosta�e
piaseczniki, chc�c mie� w og�le cokolwiek do jedzenia, musia�y
ten zamek za-
atakowa�. Pr�bowa�y. Bia�e broni�y si� wspaniale. Kress wygra�
od Jada Rak-
kisa sto standart�w.
Rakkis traci� na tych zak�adach spore sumy niemal co tydzie�.
Ro�ci� sobie
pretensje do rozleg�ej wiedzy o piasecznikach, utrzymuj�c i� od
czasu pierw-
szego przyj�cia du�o na ich temat przeczyta�. Kress podejrzewa�,
�e by�y to
tylko puste przechwa�ki, bo kiedy przychodzi�o do zak�ad�w
zwykle nie dopisy-
wa�o mu szcz�cie. Kress r�wnie� usi�owa� dowiedzie� si� czego�
o piaseczni-
kach. W chwili nag�ej ciekawo�ci po��czy� si� z miejscow�
bibliotek� i stara�
si� ustali� z jakiego �wiata piaseczniki pochodz�. Jednak
takiego has�a w ka-
talogu w og�le nie by�o. Planowa� zadzwoni� do Wo i spyta� j�
o to, ale poja-
wi�y si� inne sprawy i kwestia pochodzenia piasecznik�w umkn�a
mu z pami�ci.
W ko�cu Rakkis, po miesi�cu, w czasie kt�rego jego straty
si�gn�y tysi�ca
standart�w, zjawi� si� na spotkaniu, nios�c pod pach� ma�e
plastykowe pude�-
ko. W �rodku znajdowa�o si� przypominaj�ce paj�ka stworzenie,
pokryte delika-
tnym, z�otym w�osem.
- Paj�k piaskowy - oznajmi�. - Z Cathaday. Dzi� po po�udniu
dosta�em go od
t'Etherane. Zwykle usuwaj� im worki jadowe, ale ten jest
nietkni�ty. Przyjmu-
jesz zak�ad, Simon? Chc� odzyska� moje pieni�dze. Stawiam tysi�c
standart�w,
�e m�j paj�k piaskowy poradzi sobie z twoimi piasecznikami.
Kress przyjrza� si� zamkni�temu w plastykowym pude�ku
zwierz�ciu. Piasecz-
niki uros�y i by�y, jak to s�usznie Wo powiedzia�a, dwukrotnie
wi�ksze ni�
jej w�asne - jednak przy tym stworzeniu wygl�da�y jak kar�y.
Poza tym ono
posiada�o jad, a piaseczniki nie. By�o ich jednak strasznie
du�o. Ponadto
ich wojny wewn�trzne ostatnio zacz�y ju� by� nieco nu��ce.
Odmiana, jak�
nios�o ze sob� to wyzwanie zaintrygowa�a Kressa.
- W porz�dku - powiedzia�. - Jeste� g�upcem, Jad. Oddzia�y
piasecznik�w
b�d� nap�ywa�y tak d�ugo, a� ten tw�j ohydny stw�r b�dzie
martwy.
- To ty jeste� g�upcem, Simon - odpowiedzia� Rakkis z
usmiechem. - Catha-
dayski paj�k �ywi si� g��wnie stworzeniami, kt�re �yj�
zagrzebane w jakich�
norach czy szczelinach i - tylko patrz uwa�nie - p�jdzie prosto
do tych zam-
k�w i po�re mamki.
Po�r�d og�lnego �miechu Kress straci� nagle humor. Tego nie
wzi�� pod uwa-
g�.
- Zaczynajmy ju� wreszcie - powiedzia� z irytacj�. Uzupe�ni�
sobie szklan-
k� do pe�na.
Paj�k by� zbyt du�y, by m�g� si� zmie�ci� w otworze
�ywieniowym. Dw�ch z
go�ci pomog�o Rakkisowi odsun�� pokryw� i Malada Blane wr�czy�a
mu jego pu-
de�ko. Wytrz�sn�� paj�ka do pojemnika. Potworek wyl�dowa� na
miniaturowej
wydmie tu� przed zamkiem czerwonych. Straci� orientacj� i sta�
przez chwil�
nieruchomo, tylko jego �uchwy pracowa�y bez przerwy, a odn�a
podrygiwa�y
wyzywaj�co.
- No, dalej - ponagli� go Rakkis. Wszyscy zebrali si� ciasnym
kr�giem wo-
k� pojemnika. Kress odszuka� i na�o�y� swoje gogle. Je�eli mia�
straci�
tysi�c standart�w, chcia� przynajmniej dobrze widzie� co si�
dzieje.
Piaseczniki zauwa�y�y intruza. W ca�ym zamku w jednej chwili
zamar� wszelki
ruch. Ma�e czerwone stworzenia sta�y zmro�one, patrz�c.
Paj�k ruszy� w stron� obiecuj�cej, zacienionej bramy. Z
g�ruj�cej nad
wszystkim wie�y oboj�tnie patrzy�o na niego oblicze Simona
Kressa.
Natychiast wybuch�a burza aktywno�ci. Najbli�sze piaseczniki
uformowa�y
si� w dwa kliny i poprzez piasek run�y ku paj�kowi. Coraz
wi�cej wojownik�w
wysypywa�o si� z wn�trza zamku i tworzy�o potr�jny szereg,
strzeg�cy zej�cia
ku podziemnej komnacie, w kt�rej �y�a mamka. Z pustyni w
po�piechu nadci�gali
wezwani do walki zwiadowcy.
Bitwa zosta�a przyj�ta.
Szar�uj�ce piaseczniki dosi�gn�y paj�ka. Szczypce uchwyci�y
odn�a, wbi�y
si� w tu��w, zacisn�y. Czerwoni wojownicy wbiegali po z�otych
nogach na ple-
cy napastnika. K�sali i darli. Jeden z nich dotar� do oka i
rozci�� je cie-
niutkimi ��tymi czu�kami. Kress u�miechn�� si� i wskaza� to
Rakkisowi.
Jednak piaseczniki by�y ma�e i nie mia�y jadu. I paj�k si� nie
zatrzymywa�.
Jego nogi strzepywa�y atakuj�cych, rozrzucaj�c ich na wszystkie
strony. Ocie-
kaj�ce trucizn� szcz�ki odnajdywa�y innych, wypuszczaj�c
po�amane, sztywnie-
j�ce zw�oki. Ju� przesz�o tuzin piasecznik�w le�a�o martwych.
Paj�k posuwa�
si� wci�� dalej i dalej. Przeszed� prosto przez potr�jn� lini�
stra�nik�w
przed zamkiem. Szeregi zamkn�y si� wok� niego, pokry�y go,
rzucaj�c si� do
desperackiej walki. Kress zauwa�y�, �e kt�ry� z oddzia��w odci��
jedn� z jego
n�g. Cz�� obro�c�w wchodzi�a na wie�e zamku i skaka�a, l�duj�c
na drgaj�cym,
faluj�cym k��bowisku poni�ej.
Paj�k, zupe�nie niewidoczny pod mas� roj�cej si� czerwieni,
wpe�z� jednak
w ciemno�� bramy i znikn��.
Jad Rakkis odetchn�� g��boko, By� wyra�nie blady.
- Cudownie - powiedzia� czyj� g�os. Malada Blane jako�
dziwnie, z g��bi
gard�a zachichota�a.
- Patrz! - powiedzia�a Idi Noreddian, poci�gaj�c Kressa za
r�kaw.
Byli tak zaj�ci tym, co si� dzia�o w rogu czerwonych, �e nie
zwracali naj-
mniejszej uwagi na pozosta�� cz�� pojemnika. Jednak teraz zamek
by� spokoj-
ny, piaski puste, us�ane tylko trupami piasecznik�w i teraz
zobaczyli.
W pobli�e zamku czerwonych zosta�y podci�gni�te trzy armie.
Sta�y zupe�nie
nieruchomo, w idealnym porz�dku, szereg za szeregiem.
Pomara�czowa, bia��,
czarna. Czeka�y, by zobaczy� kto wyjdzie z ciemno�ci.
Simon Kress si� u�miechn��.
- Kordon sanitarny - powiedzia�. - Sp�jrz, z �aski swojej, na
pozosta�e
zamki, Jad.
Rakkis spojrza� i zakl��. Oddzia�y piasecznik�w piaskiem i
kamieniami zale-
pia�y bramy. Je�eli paj�kowi uda si� jako� wyj�� ca�o z bitwy
z czekaj�cymi
armiami, nie b�dzie mia� �atwego dost�pu do wn�trza tych zamk�w.
- Powinienem by� przynie�c cztery paj�ki - powiedzia� Rakkis.
- Jednak mimo
wszystko wygra�em. M�j paj�k jest teraz tam, na dole i z�era
twoj� pieprzon�
mamk�.
Kress nie odpowiedzia�. Czeka�. W ciemno�ciach co� si�
poruszy�o.
Nagle czerwone piaseczniki zacz�y wylewa� si� z bramy
szerokim strumie-
niem. Szybko wdrapywa�y si� na mury zamku i rozpoczyny�y napraw�
dokonanych
przez paj�ka zniszcze�. Czekaj�ce armie rozsypa�y si� i wycofa�y
do swych
rog�w.
- Jad - powiedzia� Kress - my�l�, �e jeste� troch� zaskoczony
tym, kto
z�era kogo.
Tydzie� p�niej Rakkis przyni�s� cztery cienkie srebrne w�e.
Piaseczniki
rozprawi�y si� z nimi bez wi�kszych trudno�ci.
Potem pr�bowa� z du�ym czarnym ptakiem, kt�ry zjad� ponyd
trzydzie�ci bia-
�ych piasecznik�w i miotaj�c si� niemal doszcz�tnie zniszczy�
ich zamek. Jed-
nak w ko�cu jego skrzyd�� si� zm�czy�y, a piaseczniki, ilekro�
wyl�dowa�,
atakowa�y go du�ymi si�ami.
Nast�pnym ich przeciwnikiem by�y owady - opancerzone �uki,
niewiele r�ni�-
ce si� od nich samych. Jednak g�upie, okropnie g�upie. Po��czone
si�y poma-
ra�czowych i czarnych z�ama�y i rozproszy�y ich szyk i wyr�n�y
jednego po
drugim.
Rakkis zacz�� dawa� Kressowi weksle.
Mniej wi�cej w tym czasie Kress zn�w spotka� Cath m'Lane.
Sta�o si� to pod-
szas kolacji, kt�r� spo�ywa� w swojej ulubionej restauracji w
Asgardzie. Za-
trzyma� si� na chwil� przy jej stoliku, opowiedzia� o swych
grach wojennych
i zaprosi� j�, by si� do nich przy��czy�a. Poczerwienia�a, potem
odzyska�a
nad sob� kontrol� i sta�a si� lodowata.
- Kto� wreszcie musi ci� powstrzyma�, Simon - powiedzia�a. -
My�l�, �e to
b�d� ja.
Kress wzruszy� ramionami, zaj�� si� znakomitym jedzeniem i nie
my�la� wi�-
cej o jej gro�bie. A� do chwili, gdy, tydzie� p�niej, u jego
drzwi stan�a
niewysoka, t�ga kobieta i pokaza�a mu odznak� policyjn�.
- Wp�yn�o do nas za�alenie - powiedzia�a. - Czy ma pan
terrarium z niebez-
piecznymi owadami, Kress?
- To nie s� owady - odpowiedzia�, gotuj�c si� wewn�trznie. -
Prosz�, poka��
pani.
Gdy zobaczy�a piaseczniki, potrz�sn�a g�ow�.
- Nie da rady, to nie przejdzie. Co pan w og�le wie o tych
stworzeniach?
Czy wie pan z jakiego �wiata pochodz�? Czy zosta�y zatwierdzone
przez rad�
ekologiczn�? Czy ma pan na nie pozwolenie? Doniesiono nam, �e
one s� mi�so-
�erne, prawdopodobnie niebezpieczne. Zawiadomiono nas r�wnie�,
i� s� obda-
rzone ograniczon� �wiadomo�ci�. A w og�le sk�d pan je wzi��?
- Kupi�em u Wo i Shade'a - odpowiedzia� Kress.
- Nigdy o nich nie s�ysza�am. Prawdopodobnie przemycili je,
wiedz�c, �e
nasi ekolodzy nigdy by ich nie zatwierdzili. Nie, Kress, to nie
przejdzie.
Mam zamiar skonfiskowa� ten pojemnik i da� go do zniszczenia.
I mo�e si� pan
r�wnie� spodziewa� kary pieni�nej.
Kress zaproponowa� jej sto standart�w w zamian za zapomnienie
o nim i jego
piasecznikach.
Kobieta prychn�a.
- Teraz b�d� musia�a do zarzut�w przeciwko panu doda� pr�b�
przekupstwa.
Nie dawa�a si� przekona� a� do chwili, w kt�rej podni�s�
ofert� do dw�ch
tysi�cy standart�w.
- Wie pan, to nie b�dzie �atwe - powiedzia��. - Trzeba na nowo
wype�ni�
formularze, wymyza� zapisy. Poza tym sporo czasu zajmie
wydobycie od ekolo-
g�w fa�szywego zezwolenia. Nie wspominaj�c ju� o wnosz�cym
za�alenie. Co b�-
dzie, je�li ona znowu zadzwoni?
- J� prosz� zostawi� mnie - powiedzia� Kress. - Prosz� j�
zostawi� mnie.
Pomy�la� o tym wszystkim przez chwil�. Jeszcze tego wieczora
wykona� kilka
telefon�w.
Przede wszystkim zadzwoni� do "t'Etherane - Sprzeda� Zwierz�t
Domowych".
- Chcia�bym kupi� psa - powiedzia�. - Szczeniaka.
T�usty handlarz popatrzy� na niego os�upia�ym wzrokiem.
- Szczeniaka? To zupe�nie do ciebie niepodobne, Simon. Ale
zajrzyj do nas.
Mamy wspania�y wyb�r.
- Chc� szczeniaka �ci�le okre�lonego rodzaju - powiedzia�
Kress. - Zapisuj,
przedyktuj� ci jak on ma wygl�da�.
Nast�onie wypuka� numer Idi Noreddian.
- Idi - powiedzia� - chc�, �eby� zjawi�a si� dzi� u mnie ze
sprz�tem holo-
wizyjnym. Mam ochot� zarejstrowa� pewn� walk�. Jako prezent dla
jednej z mo-
ich przyjaci�ek.
Tej nocy, po zrobieniu nagrania, Kress nie k�ad� si� do p�na.
Wch�on�� w
swym sensorium nowy, kontrowersyjny spektakl dramatyczny,
przygotowa� sobie
niewielk� przek�sk�, wypali� jedno czy dwa cygara i upora� si�
z butelk�
wina. Czuj�c si� bardzo z siebie zadowolony, przeszed� ze
szklank� w r�ku do
salonu.
�wiat�a by�y wygaszone. Cienie, zrodzone z czerwonej po�wiaty
nad terra-
rium, p�on�y chorobliwym, gor�czkowym blaskiem. Podszed�, by
spojrze� na swe
kr�lestwo, ciekaw, jak czarne radzi�y sobie z napraw� zamku.
Szczeniak obr�-
ci� go w ruin�.
Odbudowa post�powa�a ca�kiem sprawnie. Gdy Kress przez
powi�kszaj�ce gogle
przygl�da� si� pracy, jego wzrok zahaczy� o twarz na wie�y.
Zdumia�a go.
Odsun�� si�, zamruga�, poci�gn�� pot�ny �yk wina i zn�w
spojrza�.
Twarz, kt�r� widzia� by�a wci�� jego twarz�. Ale zupe�nie
nieprawdziw�, wy-
krzywion�. Policzki by�y spasione jak u wieprza, u�miech zmieni�
si� w z�o�-
liwy grymas. Wygl�da� nieprawdopodobnie podle.
Zaniepokojony, zacz�� okr��a� pojemnik, by przyjrze� si� innym
zamkom.
Ka�da z twarza by�a nieco r�na, ale wszystkie mia�y
zdecydowanie t� sam� wy-
mow�.
Pomara�czowe pomin�y wszelkie szczeg�y, ale i tak rezultatem
by�o oblicze
potwora - pe�ne brutalno�ci usta, bezduszne oczy.
Czerwone obdarzy�y go satanicznym, krzywym u�mieszkiem. W
k�cukach ust cza-
i�o si� co� dziwnego i nieprzyjemnego.
Bia�e, jego faworyci, wyrze�bi�y okrutnego boga-p�g��wka.
Z w�ciek�o�ci� cisn�� szklank� z winem o �cian�.
- Jak �mia�y�cie - wysycza� resztk� oddechu. - Przez tydzie�
nie dostanie-
cie nic do �arcia! Ja was naucz�.
Przyszed� mu do g�owy pomys�. Wybieg� z salonu, aby po chwili
wr�ci� z za-
bytkowym �elaznym mieczem blisko metrowej d�ugo�ci, o wci��
jeszcze ostrym
sztychu. U�miechn�� si�, stan�� tu� przy �cianie pojemnika i
odsun�� pokryw�
znad jednego rogu. Si�gn�� w d� i d�gn�� stoj�cy w tym rogu
zamek bia�ych.
Potem zacz�� macha� mieczem tam i z powrotem, rozwalaj�c mury,
kru�ganki,
wie�e. Gramol�ce si� piaseczniki zosta�y zasypane piaskiem i
kamieniami.
Drobnym ruchem nadgarstka unicestwi� bezczeln�, uw�aczaj�c�
karykatur�, w
kt�r� piaseczniki zmieni�y jego twarz. Potem zawiesi� miecz nad
ciemn�, pro-
wadz�c� ku komnacie mamki jam� i opu�ci� go z ca�� si��.
Us�yszy� mi�kkie
mla�ni�cie i poczu� op�r. Bia�e piaseczniki zadr�a�y i upad�y.
Usatysfakcjo-
nowany, wyci�gn�� miecz z powrotem.
Patrzy� przez chwil� na swe dzie�o, zastanawiaj�c si� czy
zabi� mamk�. Os-
trze miecza by�o wilgotne i �liskie. Jednak po chwili bia�e
piaseczniki zn�w
zacz�y si� porusza�. Chwiejnie i powoli, ale jednak si�
rusza�y.
Przygotowa� si� do zasuni�cia pokrywy nad tym rogiem i
przej�cia do nast�p-
nego zamku, gdy poczu�, �e po jego r�ce co� pe�znie.
Wrzasn��, wypu�ci� miecz i gwa�townie przeci�gn�� drug� r�k�
po sk�rze.
Piasecznik spad� na dywan. Zmia�d�y� go obcasem, depcz�c
w�ciekle jeszcze
d�ugo po tym, jak sta� si� on tylko bezkszta�tn� mas�. Trz�s�c
si� z obrzy-
dzenia po�piesznie zamkn�� i zabezpieczy� pokryw�. Wybieg�, by
wzi�� prysznic
i dok�adnie si� obejrza�. Ubranie, kt�re mia� na sobie,
starannie wygotowa�.
Jaki� czas p�niej, po kilku szklankach wina, wr�ci� do
salonu. By� troch�
zawstydzony przera�eniem, jakie ten piasecznik w nim wzbudzi�.
Ale na ponowne
otwieranie pojemnika nie mia� najmniejszej ochoty. Od tej chwili
pokrywa b�-
dzie stale zamkni�ta. Musia� jednak jako� ukara� pozosta�e
zamki.
Postanowi� poszuka� pomys�u w nast�pnej szklance wina. Gdy j�
sko�czy�,
sp�yn�o na niego natchnienie. U�miechn�� si�, podszed� do
pojemnika i wpro-
wadzi� kilka poprawek w systemie reguluj�cym wilgotno��
powietrza.
Zanim usn�� na kanapie, �ciskaj�c w d�oni now� szklank� wina,
zamki kruszy-
�y si�, rozmywa�y pod strugami deszczu.
Obudzi�o go gniewne walenie do drzwi wej�ciowych.
Usiad�, wci�� podpity, z czaszk� trzeszcz�c� od b�lu. Kac po
winie jest
zawsze najgorszy, pomy�la�. Wsta� i chwiejnym krokiem poszed�
do przedpokoju.
Przed drzwiami sta�a Cath m'Lane.
- Ty bydlaku - powiedzia�a. Twarz mia�a zapuchni�t� i
poznaczon� �ladami
�ez. - P�aka�am przez ca�� noc. Ale nigdy wi�cej, Simon, nigdy
wi�cej.
- Spokojnie - szepn��, trzymaj�c si� za g�ow�. - Mam kaca.
Kln�c odepchn�a go na bok i wesz�a do domu. Zza rogu wylaz�
pe�zacz, jakby
chc�c si� dowiedzie� co to za ha�asy. Splun�a na niego i
wbieg�a do salonu.
Kress bezskutecznie usi�owa� j� dogoni�.
- Sta� na chwil� - powiedzia� Kress. - Dok�d... nie mo�esz...
Zatrzyma� si� nagle, skamienia�y z przera�enia. Cath w lewym
r�ku trzyma�a
ci�ki m�otek.
- Nie - powiedzia�.
Posz�a prosto ku terrarium.
- Bardzo lubisz te urocze stworzonka, prawda Simon? To mo�esz
sobie z nimi
mieszka�!
- Cath! - wrzasn��.
Chwyciwszy m�otek w obie d�onie, skierowa�a go z ca�� si�� na
�cian� pojem-
nika. Odg�os uderzenia niemal rozsadzi� Kressowi czaszk�. Jednak
plastyk wyt-
rzyma�.
Znowu si� zamierzy�a. Tym razem rozleg� si� trzask i na
�cianie pojawi�a
si� sie� cienkich linii.
Kress rzuci� si� na ni�, gdy podnosi�a m�otek do trzeciego
uderzenia. Mocu-
j�c si�, upadli na pod�og� i kilkakrotnie si� przetoczyli. Cath
wypu�ci��
m�otek i z�apa�a Kressa za gard�o, usi�uj�c dusi�. Wywin�� si�
i uk�si� j� do
krwi w rami�.
W ko�cu stan�li niepewnie na nogi, dysz�c ci�ko.
- Powiniene� si� teraz zobaczy�, Simon - powiedzia�a ponuro. -
Krew kapie
ci z ust. Wygl�dasz jak jeden z tych twoich ulubie�c�w. Jak ci
si� podoba
ten smak?
- Wyno� si� - powiedzia�. Zauwa�y� miecz, le��cy na pod�odze,
tam, gdzie go
wczoraj rzuci�. Podni�s� go po�piesznie. - Wyno� si� -
powt�rzy�, wywijaj�c
nim dla dodania wagi s�owom. - Nie pr�buj podchodzi� do
pojemnika.
Za�mia�a si�.
- Nie odwa�ysz si� - powiedzia�a i schyli�a si�, by podnie��
m�otek.
Kress wrzasn�� i pchn��. Zanim w pe�ni u�wiadomi� sobie, co
si� sta�o, �e-
lazne ostrze g�adko przesz�o przez pier� Cath. Spojrza�a na
niego zaskoczona,
potem opu�ci�a wzrok ku mieczowi. Kress odskoczy�.
- Nie chcia�em... - zaskomli�. - Ja chcia�em tylko...
Krwawi�a, umiera��, ale jakims cudem utrzymywa�a si� na
nogach.
- Ty potworze - zdo�a�a wycharcze� pe�nymi krwi ustami.
Okr�ci�a si� i os-
tatkiem si� rzuci�a na pojemnik. Nadwer�ona �ciana p�k�a i Cath
m'Lane run�-
�a, przysypana lawin� piasku, b�ota i od�amk�w plastyku.
Kress histerycznie, cieniutko zapiszcza� i wskoczy� na kanap�.
Z rumowiska na �rodku pod�ogi zacz�y si� wygrzebywa�
piaseczniki. Przecho-
dzi�y po ciele Cath. Kilka z nich ruszy�o na zwiad w poprzek
dywanu. Za nimi
posz�y inne.
Kress patrzy�, jak formuje si� kolumna - �ywy, faluj�cy
prostok�t. Id�ce w
jej �rodku piaseczniki co� nios�y, co� �liskiego i
bezkszta�tnego, kawa� pul-
suj�cego, surowego mi�sa wielko�ci ludzkiej g�owy. Kolumna
ruszy�a naprz�d,
oddalaj�c si� od pojemnika.
Kress nie wytrzyma� i uciek�.
A� do p�nego popo�udnia nie m�g� zebra� do�� odwagi, by
wr�ci�.
Uciekaj�c pobieg� do �lizgacza i niemal chory ze strachu,
polecia� do naj-
bli�szego miasta, le��cego w odleg�o�ci oko�o 50 kilometr�w.
Tam, wreszcie
bezpieczny, wszed� do jakiej� ma�ej restauracyjki, wypi� kilka
fili�anek kawy
zagryzaj�c tabletkami na kaca, zam�wi� do�� obfite �niadanie i
stopniowo od-
zyska� r�wnowag�.
To by� straszliwy poranek, ale dramatyzowanie tego, co zasz�o,
niczego nie
za�atwia�o. Zam�wi� jeszcze jedn� kaw� i z ch�odnym
racjonalizmem rozwa�y�
swoj� sytuacj�.
Cath m'Lane zgin�a z jego r�ki. Czy m�g� o tym zameldowa�,
broni�c si�, �e
to by�o niezamierzone i przypadkowe? Raczej nie. Ostatecznie
przebi� j� na
wylot, a poza tym tej policjantce powiedzia�, �eby osob�, kt�ra
wnios�a za-
�alnie zostawi�a jemu. Musi pozby� si� wszelkich obci��aj�cych
dowod�w. Mia�
nadziej�, �e m'Lane nie powiedzia�a nikomu, dok�d si� tego ranka
wybiera.
Najprawdopodobniej nie powiedzia�a. Jego podarunek m�g� do niej
nie wcze�niej
ni� p�nym wieczorem. Stwierdzi�a, �e ca�� noc p�aka�a. By�a
sama, gdy si� u
niego zjawi�a. Bardzo dobrze; ma jedno cia�o i jeden �lizgacz,
kt�rych si�
b�dzie musia� pozby�.
Pozostawa�y jeszcze piaseczniki. One mog� sprawi� nieco
wi�ksze trudno�ci.
Bez w�tpienia do tej pory wszystkie ju� zd��y�y uciec. Wyobrazi�
je sobie w
ca�ym domu, w jego ��ku, w ubraniach, roj�ce si� w jego
jedzeniu i dosta�
g�siej sk�rki. Wysi�kiem woli opanowa� parali�uj�c� odraz�.
Przypomnia� so-
bie, �e ich zabicie nie powinno by� takie trudne. Nie musi
przecie� �ciga�
ka�dego z osobna. Tylko cztery mamki, to wszystko. Powinno si�
uda�. Mamki
by�y du�e, widzia� przecie�. Odnajdzie je i zabije.
Zanim polecia� z powrotem do domu odwiedzi� kilka sklep�w.
Kupi� mocny,
okrywaj�cy ca�e cia�o kombinezon, kilka torebek u�ywanej przy
usuwaniu skal-
nik�w trucizny w tabletkach oraz kanister z rozpylaczem,
zawieraj�cy niele-
galnie silny pestycyd. Kupi� r�wnie� magnetyczne urz�dzenia
holownicze.
Po wyladowaniu metodycznie zabra� si� do rzeczy. Przede
wszystkim holem
magnetycznym podczepi� do swego �lizgacza �lizgacz Cath. Przy
jego przeszu-
kiwaniu po raz pierwszy tego dnia u�miechn�o si� do niego
szcz�cie. Na
przednim siedzeniu le�a� kryszta�, zawieraj�cy zrobiony przez
Idi Noreddian
holograficzny zapis walki szczeniaka z piasecznikami. Ten
kryszta� by� jednym
z powod�w do zmartwienia.
Gdy �lizgacze by�y gotowe, w�o�y� kombinezon i wszed� do domu
po cia�o
Cath.
Nie by�o go.
Starannie ponak�uwa� szybko wysychaj�cy piasek, jednak nie
mog�o by� w�t-
pliwo�ci - cia�o znikn�o. Czy�by Cath jeszcze �y�a i zdo�a�a
odczo�ga� si�
gdzie� w bok? W�tpliwe, jednak postanowi� przeszuka� dom.
Pobie�na inspekcja
nic nie da�a - nie znalaz� cia��, nie znalaz� r�wnie�
piasecznik�w. Nie mia�
czasu na bardziej dok�adne poszukiwania, gdy� tu� przed drzwiami
tkwi� obci�-
�aj�cy go �lizgacz. Postanowi� spr�bowa� jeszcze raz p�niej.
Oko�o siedemdziesi�t kilometr�w na p�noc od jego posiad�o�ci
le�a�o pasmo
aktywnych wulkan�w. Polecia� tqm, holuj�c �lizgacz Cath. Nad
najwi�kszym z
dymi�cych sto�k�w wy��cza� magnesy, a potem przygl�da� si�, jak
�lizgacz zni-
ka w jeziorze lawy.
Zmierzcha�o ju�, gdy wr�ci� do domu. To mu pozwala�o na
zrobienie przerwy.
Rozwa�a� przez chwil� mo�liwo�� powrotu do miasta i sp�dzenia
tam nocy, jed-
nak szybko z tego pomys�u zrezygnowa�. Mia� przed sob� sporo
pracy. Jeszcze
nie by� bezpieczny.
Rozrzuci� wok� domu truj�ce tabletki. Nikt nie b�dzie tego
uwa�a� za po-
dejrzane. Kress zawsze mia� problemy ze skalnikami. Gdy si� z
tym upora�,
odbezpieczy� kanister z pestycydem i wr�ci� do domu.
Przeszed� ca�y budynek, pok�j po pokoju, wsz�dzie w��czaj�c
�wiat�a. Zat-
rzyma� si� w salonie, by wrzuci� piasek i okruchy plastyku z
powrotem do roz-
bitego pojemnika. Tak jak si� obawia�, wszystkie piaseczniki
uciek�y. Zamki
by�y skurczone i wyko�lawione, rozmyte potopem, kt�ry na nie
spu�ci�. To, co
z nich zosta�o wysychaj�c szybko si� rozpada�o.
Zmarszczy� brwi i szuka� dalej, z kanistrem przytroczonym do
ramion.
Na cia�o Cath m'Lane natkn�� si� na dnie swej najg��bszej
piwnicy.
Le�a�o rozci�gni�te u st�p stromych schod�w, z ko�czynami
powykr�canymi
jakby od upadku. Jego sk�ra roi�a si� od bia�ych piasecznik�w.
Gdy Kress
przygl�da� si� tej scenie, cia�o drgn�o, przesuwaj�c si� po
zaro�ni�tej bru-
dem pod�odze.
Za�mia� si� i przekr�ci� regulator nat�enia �wiat�a do
maksimum. W prze-
ciwleg�ym rogu, mi�dzy dwoma stojakami na wino, przycupn��
niewielki, ziemny
zamek z ciemn� dziur� u podstawy. Na �cianie piwnicy Kress
zauwa�y� niewyra�-
ny zarys swojej twarzy.
Cia�o zn�w drgn�o, przesuwaj�c si� kilka centymetr�w w stron�
zamku. Kress
nagle wyobrazi� sobie czekaj�c� niecierpliwie, g�odn� bia��
mamk�. By�yby w
stanie zmie�ci� w swej g�bie mo�e stop� Cath, ale przecie� nic
wi�cej. To
by�o zbyt absurdalne. Zn�w si� za�mia� i z palcem na zaworze,
zamykaj�cym
wylot w�a, zacz�� schodzi� w d�. Piaseczniki - setki,
poruszaj�ce si� jak
jeden - opu�ci�y cia�o i sformowa�y linie obronne, pole bieli
mi�dzy nim a
mamk�.
Nagle Kressowi przysz�a do g�owy inna my�l. U�miechn�� si� i
opu�ci� uzbro-
jone w wa� rami�.
- Cath zawsze by�a trudna do strawienia - powiedzia�,
zachwycony swoim dow-
cipem. - Szczeg�lnie dla kogo� o waszych rozmiarach. Chyba b�d�
musia� wam
pom�c. Od czego w ko�cu s� bogowie?
Pobieg� na g�r� i po chwili wr�ci� z tasakiem. Piaseczniki
cierpliwie cze-
ka�y i przygl�da�y si�, jak Kress rozr�buje cia�o Cath m'Lane
na ma�e, �atwe
do strawienia kawa�ki.
Tej nocy spa� w kombinezonie, z kanistrem pestycydu w zasi�gu
r�ki. Nie mu-
sia� go jednak u�ywa�. Bia�e, nasycone, zosta�y w piwnicy, a na
inne dotych-
czas si� nie natkn��.
Rano doko�czy� sprz�tania salonu. Nie zosta� w nim �aden �lad
po walce,
poza rozbitym pojemnikiem.
Zjad� lekki lunch i na nowo podj�� poszukiwania zaginionych
piasecznik�w.
W pe�nym �wietle dnia ich znalezienie nie by�o trudne. Czarne
ulokowa�y si�
w jego skalnym ogrodzie, buduj�c zamek ci�ki od obsydianu i
kwarc