7044

Szczegóły
Tytuł 7044
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7044 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7044 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7044 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Z opowiadaniem "Godzina przed �witem" wi��e si� w mojej pami�ci zabawne wspomnienie. Pomys� ten (mog� o nim pisa�, gdy� nie mia� poza sceneri� nic wsp�lnego z tekstem prezentowanym poni�ej) narodzi� si� w 1991, gdy znajomy wydawca wyrazi� zainteresowanie podr�bk� Mastertona w rodzimych realiach. "Podr�bka" nie wchodzi�a w gr�, ale pastisz, parodia? To kusi�o: napisa� niby to horror, a w gruncie rzeczy zgryw� z bardzo wtedy popularnego autora, o�ywiaj�cego masowo r�ne potwory z zapomnianych wierze�. Mo�na by dla jaj reanimowa� jakiego� bo�ka Prus�w lub Ja�wi�g�w - pomy�la�em, g��wnie dlatego, �e historykom literalnie nic o takowych nie wiadomo. Ale r�wnie� dlatego, �e taki bo�ek pasowa�by geograficznie do teren�w, na kt�rych ods�ugiwa�em zaszczytny obowi�zek obrony ludowej ojczyzny, nie w�tpi�em za� ani przez moment, i� nie ma stosowniejszego �rodowiska do rozegrania podobnej historii, ni� ludowe wojsko, a ju� zw�aszcza SPR Obrony Cywilnej. Nic z tego nie wysz�o, ale powsta�o wtedy nieco notatek, kt�re - jak to mam we zwyczaju - zachowa�em. Przez d�ugi czas zajmowa�em si� potem zupe�nie innymi sprawami. Plik z zarzuconymi pomys�ami zgra�em sobie jednak na lap-topa, z kt�rym jecha�em na kilkumiesi�czne stypendium do USA. I tam sta� si� cud: gor�co zapragn��em t� histori� napisa�. Mo�e dlatego, �e po osiem, dziesi�� godzin dziennie sp�dza�em w biurze, w okolicy nie by�o ani jednego cz�owieka m�wi�cego po polsku, a telewizja po prostu dobija�a. Oczywi�cie, w nastroju g��bokiej nostalgii straci�em ch�� na parodi�. Pami�� obros�a sentymentem, Masterton, odk�d nie musia�em go dla chleba redagowa�, przesta� mnie rusza�, 1. Warszawska Brygada Artylerii Armat zosta�a ju� dawno rozformowana (w budynku SPR OC mie�ci si� dzi� szpital psychiatryczny), a co najwa�niejsze, dotar�a do mnie wiedza o z�o�onym w tamtejszych lasach dziedzictwie przesz�o�ci znacznie bardziej przera�aj�cym, ni� wszyscy poga�scy bo�kowie do kupy wzi�ci. Nocami siadywa�em wi�c ze szklaneczk� "Ice Bulla" przy klawiaturze, po raz pierwszy od czas�w "Jawnogrzesznicy" rozkoszuj�c si� rado�ci� pisania. Po powrocie do Polski wystarczy�o mi ju� tylko dorobi� ko�c�wk� i troch� podrasowa� ca�o�� poprawkami. Ale mia�o by� o zabawnym zdarzeniu. Oto ono: par� dni po wspomnianej na wst�pie rozmowie z wydawc� zabra�em si� do obmy�lania tekstu. Roz�o�y�em na biurku papier w kratk� (jeden kwadracik = 5 metr�w), odtworzy�em na nim Park Magazynowy, ustawi�em z pude�ek po zapa�kach magazyny i wartowni�, a z fiolek po multiwitaminie wie�e wartownicze, wreszcie wydoby�em pude�ko �o�nierzyk�w i zacz��em rozstawia� scen�, gdy na wartownik�w wy�azi CO�. Z kt�rej strony je pu�ci�? W kt�rym momencie Kargul zacznie strzela�? Kt�r�dy rzuci si� ucieka� Chlaptusek, jak poprowadzi zmian� Gica? I najwa�niejsze - ile kto ma do przebiegni�cia, jak d�ugo to b�dzie trwa�, gdzie si� spotkaj�? Przestawia�em figurki w r�nych wariantach, przelicza�em, notowa�em... Nagle do�wiadczy�em uczucia, �e kto� za mn� stoi. By�a to moja �ona. Pokiwa�a g�ow� i westchn�a z politowaniem: "no, tak - ch�opczyk si� bawi". W pierwszej chwili chcia�em si� obruszy�, ale - uzna�em - w�a�ciwie za co? Bawi�em si�. Fakt. Rafa� A. Ziemkiewicz GODZINA PRZED �WITEM 1. Powiew l�ku Tej nocy by�o zimno i ponuro. Tak zimno i tak ponuro, jak mo�e by� tylko pod koniec listopada nad suwalskimi jeziorami. Ch��d przenika� mnie, gdy stoj�c przy oknie umywalni, oparty d�o�mi o kamienny parapet, wpatrywa�em si� w ciemnogranatow� noc. Za szyb� mokry asfalt ulicy l�ni� w s�abym �wietle nielicznych latar�, z trudem przebijaj�cym si� przez kokony m�awki; kropelki wody pob�yskiwa�y na bia�o-czerwonych szlabanach, zagradzaj�cych bram� jednostki, i na he�mie przechadzaj�cego si� za nimi wartownika. �o�nierz kuli� od ch�odu ramiona, pr�buj�c ukry� d�onie pod pachami i os�oni� twarz ko�nierzem szynela. Poza nim nie by�o za oknem �ywego ducha. Nawet bezpa�skie psy, kt�rych tyle kr�ci�o si� zawsze wok� koszar, wola�y w tak� pogod� pozapada� w ciep�ych piwnicach i �mietnikach. Co� mi si� �ni�o. Dochodzi�a trzecia w nocy. Nie mia�em s�u�by ani warty, nie musia�em okrada� si� z cennego snu aby zd��y� na jutro z czym�, czego akurat uwidzia�o si� kadrze za��da�, a na co nie by�o czasu za dnia. Powinienem by� spa�. Co� mi si� �ni�o. Co�, co pozostawi�o po sobie trudny do okre�lenia, niezrozumia�y l�k. Nie potrafi�em sobie przypomnie� �adnego konkretnego s�owa ani obrazu, nic, poza niejasnym wra�eniem grozy, �miertelnego spazmu i okropno�ci. Sen pierzchn��, ledwie dotkn��em brzegu jawy, i przyczai� si� gdzie� tu� za kraw�dzi� �wiadomo�ci, ale wzniecony nim strach pozosta� i nie pozwala� si� niczym okie�zna� - ani racjonalnymi perswazjami, ani przyciskaniem czo�a do lodowato zimnego szk�a. Dysza�em ci�ko, a moje serce t�uk�o si� rozpaczliwie niczym po d�ugim, wyczerpuj�cym biegu w panicznej ucieczce. Wartownik, nie przerywaj�c znudzonej w�dr�wki w t� i z powrotem wyprostowa� si� na moment i poprawi� ci���cy mu karabin, podk�adaj�c d�o� pod pas no�ny. Kiedy ma si� kilka godzin bro� na ramieniu pas wrzyna si� bole�nie w bark, nawet przez gruby materia� p�aszcza. Patrzy�em przez chwil� na szamotanin� �o�nierza, pr�buj�cego znale�� dla ka�asza wygodniejsze po�o�enie, i zastanawia�em si�, dlaczego w�a�ciwie nie schowa si�, jak Pan B�g przykaza�, do budki. Nie by� to jednak problem zdolny na d�ugo zaprz�tn�� moj� uwag�; przenios�em wzrok na ton�c� w o�liz�ym mroku ulic� i zaraz pojawi�a si� my�l, �e wystarczy�oby wyj��, ruszy� poszczerbionym chodnikiem przed siebie... W par�na�cie minut dotar�bym do dworca PKS, sk�d wczesnym �witem wyrusza� autobus do Warszawy. Ten sam autobus powraca� p�nym wieczorem i parkowa� na noc w gara�ach dworca. Dalej nie mia� ju� dok�d jecha�. Dalej by�a tylko granica. Latem, podczas d�ugich, s�onecznych dni, na dworzec przyje�d�a�o wi�cej autobus�w. Na kilka ciep�ych miesi�cy mie�cina zmienia�a si� nie do poznania. Ulice robi�y si� czyste i schludne, pokoje starych, poniemieckich dom�w zape�nia�y si� go��mi za wszystkich stron kraju i zza granicy, rozkwita�y bia�e parasole nad ogr�dkami kafejek. Na przystani i jeziorze g�stnia�o od �agl�wek, a na pla�y i skwerach od roze�mianych, opalonych na br�z dziewczyn. Od czerwca do sierpnia W�gorzewo t�tni�o �yciem, a autochtoni przeliczali z zadowoleniem pieni�dze, dzi�kuj�c Bogu i �wi�tym patronom prywatnej inicjatywy, �e wypad�o im �y� tak daleko od stolicy, w miejscu, gdzie nieprzetrzebione lasy pozostawa�y wci�� jeszcze g�ste i dostojne jak dawniej, a woda jeziora wabi�a mieszczuch�w krystaliczn� czysto�ci�. Potem, kiedy zaczyna�y si� pierwsze jesienne deszcze, bia�e parasole, stoliki i �aweczki znika�y z ulic jak zdmuchni�te, pustosza�a przysta� i pla�e. Kawiarnie zamyka�y swe podwoje, na wi�kszo�ci dom�w zatrzaskiwano okiennice, znika�y z pejza�u d�ugonogie pla�owiczki. W�gorzewo pustosza�o, zmienia�o si� w miasto - widmo. Wzbogaceni przez turyst�w w�a�ciciele lokali, pensjonat�w, czy cho�by tylko budek z wod� sodow� wyje�d�ali wydawa� pieni�dze w bardziej cywilizowane okolice. Jesieni� i zim� zastawa�o tu tylko troch� staruszk�w, nieco kobiet wystaj�cych co rano pod sklepem z chlebem i nabia�em, gar�� miejscowych pijaczk�w kupi�ca si� w jedynym czynnym po sezonie barze, no i tacy jak ja albo ten ch�opak przy bramie - �o�nierze z rozlokowanych wok� W�gorzewa jednostek. St�sknieni za domem, spragnieni a� do b�lu kobiet i znu�eni podobnymi do siebie dniami s�u�by. Nawet nie warto by�o stara� si� o przepustk�. Pusty park, dwie obskurne knajpy i kilka najpodlejszego sortu dziwek dla ostatnich desperat�w, kt�rzy wyrwali si� z koszar pierwszy raz od p� roku. Wymar�e miasteczko. Listopad. Zimno na dworze i jeszcze zimniej w sercu. Strach rozmywa� si� z wolna, w miar�, jak uspakaja�y si� oddech i t�tno, ale nie znika�. Zmienia� tylko posta�: z ostrego, chwytaj�cego gard�o skurczu przeradza� si� w m�cz�cy, �widruj�cy niepok�j. Westchn��em, potrz�saj�c g�ow� i odrywaj�c wzrok od otulonych ko�uchem wilgotnej po�wiaty latar� za oknem. Na chwil� wzm�g� si� wiatr; zawy�, dr�c si� na spiczastych dachach starych, pruskich koszar, zaszlocha� w nagich koronach drzew. Lodowaty powiew przedar� si� przez �le uszczelnione okna, poczu�em go na r�kach, piersiach, brzuchu... Mia�em wra�enie, jakby przenikn�� mnie na wylot, zmra�aj�c nawet szpik w ko�ciach. Po prostu nerwy - t�umaczy�em sobie nie wiem ju� kt�ry raz. Nerwy. Stress. Nadmiar adrenaliny wpompowywanej ka�dego dnia w �y�y zdezorganizowa� ca�� gospodark� hormonaln� organizmu, wywo�uj�c objaw znany doskonale lekarzom pod nazw� "stany l�kowe". Nie nale�y si� tym przejmowa�. Wzi�� kilka g��bokich oddech�w, pospacerowa�, wypi� szklank� gor�cego mleka - a je�li to niemo�liwe, przynajmniej pooddycha� �wie�szym ni� w sypialnej izbie powietrzem umywalni. A potem po�o�y� si� do ��ka i zasn�� g��boko. Wszystko jest oczywiste i racjonalnie wyt�umaczalne, a przecie� zrozumie� sw�j l�k to tyle� samo, co go pokona�. Prawda? Guzik tam prawda. Ochota do snu odesz�a ca�kowicie i wszystko, co po d�ugim wdychaniu �wie�szego powietrza zdo�a�em osi�gn��, to �e zamiast �ama� sobie wci�� g�ow� i pr�bowa� wygrzeba� z zakamark�w pami�ci szczeg�y dziwnego snu, pogr��y�em si� w ja�owych, gorzkich rozmy�laniach o bezsensie odrywania ludzi od normalnego �ycia i zmuszania ich do trawienia czasu przy granicy zapad�ego w zimowy letarg miasteczka. Mro�ny wiatr hula� na dworze i po wycementowanej umywalni, a d�ugonogie pla�owiczki daleko st�d pomrukiwa�y rozkosznie przez sen, przeci�gaj�c si� w �nie�nobia�ej po�cieli, i z pewno�ci� nie zamierza�y czeka�, a� ludowe wojsko raczy wypu�ci� mnie ze swych obj��. Nagle dotar�o do mnie, �e po przeciwnej stronie ulicy, w kt�r� wpatrywa�em si� t�po od d�u�szego czasu, co� jest nie tak. Budynki brygady wygl�da�y jako� inaczej. Poczu�em, jak z zakamark�w duszy znowu powraca ten niepoj�ty, odsuwany uparcie strach, kt�ry teraz bardziej ni� �lad po prze�ytym, nocnym koszmarze przypomina� zacz�� przeczucie jakiego� nadchodz�cego dopiero niebezpiecze�stwa. D�ugo musia�em si� zastanawia�, zanim wreszcie u�wiadomi�em sobie o co chodzi. �wiat�o w oknach. Na wartowni brygady �wieci�y si� wszystkie trzy okna, a nie, jak zwykle o tej porze, tylko jedno. Pali�o si� tak�e �wiat�o w pomieszczeniu przylegaj�cym do dy�urki oficera operacyjnego jednostki. Wida� nie ja jeden nie mog�em tej nocy zasn��. Oficer dy�urny najwyra�niej zdecydowa� si� mimo wszystko wyj�� w zimn�, mokr� noc, by troch� da� si� we znaki wartownikom. Trafiaj� si� i tacy. Ch�opak przy bramie mia� szcz�cie, �e jednak nie schroni� si� w budce; szcz�cie, a mo�e tak�e i jemu zdarza�y si� przeczucia. Zaprzesta� swej przechadzki i teraz sta� sztywno w pozycji "na rami� bro�". Usi�owa�em si� skarci� w duchu za ten idiotyczny l�k, gdy nagle us�ysza�em za sob� tubalny, charakterystyczny g�os szefa szko�y: - A podchor��y coo tutaj roobi, aa? Podskoczy�em, bardziej z zaskoczenia ni� ze strachu, i odwr�ci�em si�, machinalnie przyk�adaj�c d�onie do szw�w pi�amy. W drzwiach umywalni sta� Fred. Zarechota�, przekonany, �e zdo�a� mnie nastraszy� do nieprzytomno�ci, i zanim zd��y�em si� odezwa�, rzuci�, nadal g�osem Bambu�y: - spoocznij, podchor��y! - Id� do diab�a - powiedzia�em. Zapewne sta� mnie by�o na inteligentniejsze zagajenie konwersacji. Ale te�, szczerze m�wi�c, nie by�em zdecydowany, czy mam na ni� ochot�, czy te� wola�bym nadal si�owa� si� w samotno�ci ze swoimi nocnymi l�kami. Fred przesta� szczerzy� z�by, twarz wyg�adzi�a mu si� w jednej chwili, jakby po prostu odegra� swoje i w�a�nie us�ysza� gong na fajrant. Podszed� par� krok�w w moj� stron�, �ci�gn�� z g�owy czapk� i rzuci� j� na parapet, a potem d�ugo rozciera� d�oni� brod�. Naj�wi�tszym z obowi�zk�w podoficera dy�urnego by�o ani na chwil� nie zdejmowa� z g�owy czapki, a zw�aszcza nie popuszcza� zaci�gni�tego pod brod� paska. Ten punkt regulaminu ludowe wojsko musia�o zaczerpn�� z jakiego� starego chi�skiego podr�cznika tortur. Spr�bujcie pochodzi� troch� maj�c na podbr�dku zapi�ty pasek, nie zaopatrzony, jak w cywilizowanych armiach, w mi�kk� podk�adk�. Mo�ecie nawet pope�ni� t� zbrodni� i wysun�� go spod brody, pozwalaj�c zwisa� swobodnie - �adna r�nica. Je�li nie chce wam si� czeka� na wyniki eksperymentu tych dw�ch - trzech godzin mo�ecie po prostu opali� sobie zarost na podbr�dku zapalniczk�. Zar�czam, �e na jedno wyjdzie. Wreszcie przesta� masowa� sobie twarz i si�gn�� do kieszeni na piersi. B�yskawicznie wyci�gn��em ku niemu r�k� - nawet nie �eby chcia�o mi si� pali�, tylko tak jako�, dla sportu. Zmierzy� mnie z�ym spojrzeniem. - Oddam, mam na sali. Pali� jakie� cuchn�ce �wi�stwo, skr�cane chyba z wymiatanych spod ��ek wykruszonych kawa�k�w materacy, wzbogaconych w�osami i paznokciami. O dostaniu w W�gorzewie jakichkolwiek papieros�w, co dopiero przyzwoitych, nie by�o co marzy�. Zreszt� w tamtych czasach by�o to norm�, nikt si� nie dziwi� i ka�dy mia� jaki� tam uciu�any zapas. Ja te�, ale nie chcia�o mi si� wraca� na sal�, gdzie chrapali w zaduchu koledzy. Zwil�y�em j�zykiem i zaklepa�em ko�c�wk� papierosa, �eby wykruchy nie sypa�y si� do ust, i wci�gn��em w p�uca gryz�cy dym. Par� miesi�cy wcze�niej za�zawi�bym si� od niego i zzielenia�, teraz to drapanie w gardle wydawa�o mi si� niemal�e przyjemne. - Kto dzi� trzyma inspekcyjnego? - zapyta�em. Fred popatrzy� na mnie i westchn�� ci�ko, jakby w�a�nie przekona� si�, �e nale�� do spisku dybi�cego na jego �ycie. - Lord Baskerville we w�asnej osobie - odpar� ponuro, przysiadaj�c na brzegu kamiennej rynny, nad kt�r� l�ni� rz�d mosi�nych kran�w. - Mnie zawsze si� musi co� takiego przydarzy�. Troch� przesadza�. Baskerville - jak zwykle w takich razach czort jeden wiedzia�, sk�d wzi�o si� to przezwisko - nam akurat niewiele m�g� zaszkodzi�. Ale na brygadzie wzbudza� autentyczn� panik� w�r�d s�u�b i wart, straszy�o si� nim kot�w, a ka�d� prze�yt� inspekcj� w jego wykonaniu szweje chlubili si� niczym wyj�ciem ca�o z bitwy, w kt�rej do piachu posz�o trzy czwarte stan�w osobowych. Mia�em wra�enie, �e sam Baskerville by� cz�owiekiem jeszcze bardziej udr�czonym od swoich ofiar. Potomek bezrolnego z zabitej dechami wiochy najbardziej w �yciu nie lubi� ba�aganu, z�odziejstwa i uk�ad�w. Poszed� do wojska, bo wzi�� powa�nie to, co �piewali o tej instytucji arty�ci z Ko�obrzega i zanim zorientowa� si�, gdzie trafi�, by�o ju� za p�no. Ludowe wojsko okaza�o si� bodaj ostatnim miejscem, gdzie m�g�by szuka� spe�nienia swych idea��w. Zanim to zrozumia� zd��y� si� swym baranim uwielbieniem dla regulamin�w silnie sprzykrzy� prze�o�onym, przez co trafi� do W�gorzewa. Tutejsza brygada artylerii bowiem - nie by�o to dla nas �adn� tajemnic� - robi�a w okr�gu za karn� jednostk� dla trep�w. Nie pozosta�o mu nic innego, ni� wylewa� swe rozgoryczenia na Bogu ducha winnych �o�nierzy, wynajduj�c wsz�dzie tysi�ce uchybie� wobec regulaminu. Wprawdzie dow�dca brygady przytomnie zabroni� mu stosowania kar dyscyplinarnych, kt�re fatalnie psu�yby sprawozdania, ale Baskerville znalaz� na to spos�b i uczyni� sw� specjalno�ci� organizowanie podpadziochom karnych marszobieg�w oraz nocnych �wicze�. Z podchor��ymi to nie przechodzi�o; na nas m�g� tylko wrzeszcze� i to, w po��czeniu z kompleksem wsiowego prostaka wobec �wie�o upieczonych magistr�w sprawia�o, �e nienawidzi� nas gorzej ostatnich ps�w. - Za�o�ysz si�, �e zaraz tu wpadnie? - By�, godzin� temu - skrzywi� si� Fred. - Wpisa� do ksi��ki meldunk�w ogryzek obok kosza na �mieci, kurz na lamperii i �le oddane honory. - Aha. Pociesz si�, teraz �ciga szwej�w - wskaza�em kciukiem za siebie, na l�ni�ce, ��te prostok�ty w ciemnym zarysie wartowni. Fred spojrza� za moim kciukiem i wydoby� spod serca kilka s��w, jakie ka�dy chowa tam specjalnie dla oficera inspekcyjnego. Niestety, nie nadaj�cych si� do zapisania. Przez chwil� kontemplowa� w milczeniu odblask go�ych �ar�wek w z��k�ej glazurze, pokrywaj�cej �ciany, by nagle zada� pytanie, na kt�re sam od d�u�szego czasu bezskutecznie szuka�em odpowiedzi. - A ty Perszing czego w�a�ciwie nie �pisz, co? - Rozwa�am zagadnienia eschatologiczne - odpar�em. - Heiddegerowska koncepcja bytu i te rzeczy. Taka urokliwa noc jak dzi� doskonale nadaje si� do tego typu rozmy�la�. Pozwala omal�e empirycznie do�wiadczy�, jak wok� ka�dego z jestestw g�stnieje egzystencjalna pustka. Zdoby� si� na skwitowanie moich stara� wymuszonym u�miechem. - Humanista - mrukn�� ze wzgard� typow� dla wszystkich wymawiaj�cych to s�owo absolwent�w politechniki. Rzuci� niedopa�ek do lastrykowego koryta i sp�uka� go wod� z kranu. A potem podni�s� si� ci�ko i podszed� do okna. Przez chwil� przypatrywa� si� �liskiej od wilgoci ulicy i budynkom brygady po jej drugiej stronie, tr�c przy tym zaczerwieniony podbr�dek. Wiatr zn�w zadu� g�o�no w szyby, przenikaj�c przez szpary we framugach. Poczu�em jego zimny powiew na policzkach i d�oniach. - Taka urokliwa noc jak dzi� - zawyrokowa� w ko�cu - je�li si� do czego� nadaje, to na jaki� sabat czarownic albo co� w tym stylu. Podobno dawni s�owianie wierzyli, �e s� pewne pory dnia czy miesi�ca, kiedy nieopatrznie rzucone s�owo mo�e si� sprawdzi�. Je�li zdarzy si� wam kiedy�, �e kto� ostrze�e was: "uwa�aj, �eby� nie powiedzia� tego w z � � g o d z i n � " - to nie �miejcie si� z niego. Naprawd�. Znowu poczu�em uk�ucie w sercu i znowu z trudem uda�o mi si� st�umi� powracaj�cy l�k, jeszcze silniejszy ni� przed chwil�. Co si� ze mn� dzia�o, do stu tysi�cy diab��w? Nerwy, powt�rzy�em sobie w my�lach. Adrenalina, stress, te rzeczy. Nie nale�y si� przejmowa�. - Rany Boskie - Fred spogl�da� ponuro na tarcz� zegarka. - Dopiero trzecia. Zwariowa� mo�na. - "Kto� nie �pi, �eby spa� m�g� kto�" - pocieszy�em go. - Szekspir. - Humanista - skrzywi� si�, jeszcze bardziej pogardliwie ni� przed chwil�. Z korytarza dobieg� dzwonek telefonu. Fred oderwa� si� od okna. Wyszed� o krok przed drzwi umywalni i zamacha� ponaglaj�co na dy�urnego. Wyjrza�em za nim. Korytarz ton�� w ciemno�ci, tylko u samego jego ko�ca, ko�o schod�w, pali�a si� �ar�wka nad biurkiem podoficera dy�urnego. Stoj�cy obok ch�opak - nie widzia�em, kto to by� - gestykulowa� rozpaczliwie, pokazuj�c co� Fredowi. Pokazywa� mu telefon. Ten po lewej stronie, je�li patrze� od strony schod�w. Podoficer dy�urny ma przed sob� dwa telefony. Jeden zwyk�y, ��cz�cy wszystkie rozmowy z centrali brygady, i drugi, bezpo�redni od oficera dy�urnego. Ten drugi odzywa si� rzadziej, i, szczerze m�wi�c, im rzadziej, tym lepiej. Ale w tej chwili to on w�a�nie dzwoni�. Do Freda te� to dotar�o. Zakl�� soczy�cie i ruszy� w stron� biurka, jeden d�ugi krok, potem kilka coraz szybszych, wreszcie pu�ci� si� sprintem. Patrzy�em za nim, oparty o framug�, z niedopa�kiem w r�ku i z dziwnym uczuciem rodz�cym si� z wolna w moim �o��dku. Fred dopad� biurka i chwyciwszy s�uchawk� wyrecytowa�: - Melduj� si� podoficer dy�urny SPR OC starszy szeregowy podchor��y Kruszy�ski. A potem zastyg�. D�ug� chwil� wygl�da� w �wietle jedynej lampy jak kamienny pos�g. Mia�em wra�enie, �e poruszy� bezg�o�nie ustami, jakby szuka� odpowiedniego s�owa. - Rozkaz - znalaz� je wreszcie i od�o�y� s�uchawk�. W tym jednym s�owie, w przydechu, z jakim je z siebie wyrzuci�, zabrzmia�a autentyczna panika. Oderwa�em si� od framugi. Ju� wiedzia�em. Dziwne uczucie rozla�o si� z �o��dka po ca�ym ciele, si�gn�o do gard�a i ju� wiedzia�em, �e by� to po prostu strach. Ju� nie ten irracjonalny l�k, nie wiadomo sk�d i przed czym, nie mglisty �lad snu ani przeczucie, tylko zwyk�y strach. Strach przed czym�, w co tak naprawd� nikt nie wierzy�, nawet w wojsku, cho� ka�dy wiedzia�, �e mo�e nast�pi�. Fred po�o�y� s�uchawk� i przez moment rozgl�da� si� bezradnie, otwieraj�c i zamykaj�c usta, jakby chcia� co� powiedzie� i zarazem obawia� si� w zalegaj�cej szko�� ciszy wydoby� z siebie g�os. Zerkn�� nerwowo na wyeksponowane pod p�atem plexiglasu po��k�e instrukcje, w ko�cu nabra� g��boko powietrza i nieco dr��cym oraz piskliwym, ale dono�nym g�osem, zawo�a�: - Uwaga, szko�a, poo-budka, poo-budka, wsta�! Og�aszam alarm, alarm, alarm! Jego s�owa przetoczy�y si� przez korytarz, odbi�y w nim echem i zapad�y w cisz�, jakby zbyt absurdalne, by ktokolwiek m�g� na nie zwr�ci� uwag�. Czego� takiego jak alarm po prostu nie da si� ukry�. Od samej g�ry poczynaj�c, ka�dy oficer chce, �eby jego pododdzia� wypad� ju� nawet nie najlepiej, ale �eby w og�le wypad� jako�, nie pozabija� si� o w�asne ��ka i zdo�a� osi�gn�� gotowo�� bojow� przed nastaniem �witu. Kiedy ma by� alarm wszyscy �pi� w mundurach, z broni� i ekwipunkiem pod ��kiem, a bywa, �e i tak jeszcze cich� pobudk� og�asza si� na wszelki wypadek par�na�cie minut wcze�niej. Z ca�� pewno�ci� na dzi� nie zapowiadano �adnych �wiczebnych alarm�w. - Alarm, alarm, alarm! - powtarza� sw�j okrzyk Fred, teraz ju� czysto, bez dr�enia g�osu. By� przy biurku sam, dy�urny pobieg� gdzie�, pewnie na d�, budzi� kaprali. Okrzyk powoli zacz�� wznieca� w szkole jaki� rezonans. Zza drzwi pocz�� dochodzi� szmer, zgrzytanie spr�yn, wybijaj�ce si�, pojedyncze g�osy. Fred przysiad� si� do telefonu, tego drugiego, po��czonego z central�. Co robi podoficer po og�oszeniu alarmu, usi�owa�em sobie gor�czkowo przypomnie�. Wpatrywa� si� w po�yskuj�cy na �cianie nad pulpitem plexiglas i m�wi� co� szybko do s�uchawki. No tak, wzywa dow�dc� szko�y, jego zast�pc�w, dow�dc�w pluton�w... ...ca�a kadra przed �wiczebnym alarmem by�aby na miejscu... Dochodz�ce z sal szmery nabiera�y si�y, w ko�cu kt�re� drzwi otworzy�y si�. Otrz�sn��em si� z os�upienia i ruszy�em w stron� swojej izby. Jednym z osobliwo�ci ludowego wojska jest obowi�zek wystawiania na noc but�w za drzwi izby. Rano, przy pobudce, i w nag�ych wypadkach robi si� tam straszliwy �cisk i wszyscy zderzaj� si� g�owami, usi�uj�c pochwyci� swoje trepy. Zd��y�em z�apa� opinacze akurat w momencie, gdy kt�ry� z koleg�w otworzy� drzwi. Zderzy�em si� z nim, wpadaj�c do �rodka. Nie odpowiadaj�c na zaspane "co jest, do jasnej cholery", zacz��em si� ubiera�. Do�� nerwowo, powiedzmy. Nocne przeczucie zamieni�o si� w fatalistyczn� pewno�� bliskiego nieszcz�cia. Ba�em si� pomy�le� te s�owa, ale by�em pewien, �e to w�a�nie to. Co innego mog�em w tej sytuacji my�le�? Od kilku dni w wieczornych dziennikach, kt�rych ogl�dania pilnowano w ludowym wojsku jak codziennego sakramentu, m�wiono o "wichrzycielskich strajkach" w stoczni i paru kopalniach, a ostatniego wieczora przemawiaj�cy po dzienniku Kiszczak bo�y� si�, �e w�adza nie u�yje przeciwko robotnikom si�y, a nawet wi�cej, dla dobra socjalistycznej ojczyzny gotowa jest darowa� "Solidarno�ci" dawne przewiny i usi��� z ni� przy okr�g�ym stole. Dopinali�my si� w milczeniu, ledwie maskuj�c strach siarczystymi przekle�stwami, gdy kto� nie trafi� w t� nogawk� co trzeba. Na korytarzu pojawili si� kaprale, usi�uj�cy sformowa� pierwszych wychodz�cych plutonami w uczciwym dwuszeregu. Jeden rzut oka wystarcza�, by zorientowa� si�, �e jest to zadanie jeszcze na d�ugie minuty. Nawet je�li kapralowi uda�o si� kogo� przemoc� i krzykiem ustawi� na wskazanym miejscu, pozostawa� on tam dok�adnie tak d�ugo, jak d�ugo kapral si� nie odwr�ci�. Po czym wsi�ka� w k��bi�cy si� bez sensu po ca�ym korytarzu i depcz�cy sobie po nogach niepodopinany t�umek, kt�rego jedynym zaj�ciem by�o pe�ne ekscytacji wzajemne wypytywanie si� co to mo�e by� i odpowiadanie sobie, �e alarm. To dziwne, ale mimo ca�ego przera�enia my�la�em precyzyjnie i logicznie, w jakim� sensie nawet ja�niej ni� przed p� godzin�, kiedy ba�em si� sam nie wiedz�c czego. Doszed�em do wniosku, �e najlepsz� metod� dowiedzenia si�, co jest grane, b�dzie zajrze� do magazynu broni. Je�li pozostaje nie ruszony, to sprawa nie jest powa�na. Je�li odwrotnie... Musicie wiedzie�, �e mimo wszelkich pozor�w wojska miejsce, w kt�rym w�wczas przebywa�em, mia�o przygotowywa� do s�u�by dow�dc�w dla Obrony Cywilnej. Gaszenie po�ar�w, zbieranie rannych, przeprowadzanie staruszek przez ulic�, te rzeczy. M�wi�o si�, �e w razie wojny jeste�my przeznaczeni na zak�adnik�w. Rezerwowa kompania rezerwowego batalionu rezerwowego pu�ku, wady wzroku, krzywe kr�gos�upy, doktoranci filozofii, poloni�ci - s�owem, wszelkiego rodzaju wybrakowany surowiec, kt�rego RKU nie chcia�o wypu�ci� z r�k przez czyst�, bezinteresown� z�o�liwo��. Ostre strzelanie mieli�my tylko raz, a i wtedy komendant szko�y oznajmi� w przyp�ywie szczero�ci, �e takiemu wojsku jak my to strach dawa� bro� do r�ki. Wi�c starczy�o mi zerkn�� w otwarte drzwi magazynu broni, tylko przez chwil�, zanim kapral zgarn�� mnie z powrotem, �eby pozby� si� ostatniej nadziei. W �rodku zast�pca komendanta - zd��y� si� ju� zjawi�, mieszka� tu� obok szko�y - i jeden z przydzielonych do nas szeregowc�w z zasadniczej odbijali wieko skrzyni. Jednej z tych na po�y zapomnianych skrzy�, kt�re od nie wiadomo jak dawna pokrywa�y si� kurzem w k�cie za stojakami z broni�. Szeregowiec wyprostowa� si�, odrzucaj�c na bok wieko i pod jego ramieniem mign�y mi wype�niaj�ce skrzyni� pude�ka z ostr� amunicj�. Sp�yn�o na mnie jakie� odr�twienie, jakbym ju� ustawiony zosta� twarz� w twarz ze strajkuj�cymi, z pistoletem politruka przystawionym do plec�w. My�l, �e mo�e nam si� zdarzy� co� jeszcze gorszego nie przysz�a mi w�wczas do g�owy, ale nie mam o to do siebie �alu. Ci, kt�rzy tkwili w�wczas w samym centrum wydarze� tak�e nie rozumieli co si� dzieje i cho� widzieli wszystko na w�asne oczy, nie potrafili tego przyj�� do wiadomo�ci. 2. Krzyk w ciemno�ci. Tak wygl�da� �rodek tej historii. Teraz czas opowiedzie� pocz�tek. Nie bra�em w nim osobi�cie udzia�u, wi�c odtwarzam wypadki na podstawie rozm�w z ich uczestnikami. O kilkana�cie kilometr�w od W�gorzewa, w sosnowym lesie nad jeziorem rozci�gni�te s� druciane ogrodzenia z tablicami: "teren wojskowy - wst�p wzbroniony". Zapory te, gdyby ogl�da� je z powietrza, opasuj� kilka kilometr�w kwadratowych so�niny w kszta�t nieforemnego kartofla, kt�rego jeden koniec �ci�ty jest r�wno brzegiem jeziora. Blisko miejsc, gdzie linia ogrodzenia dotyka brzegu, wznosz� si� na wysoko�� trzech metr�w dwie wie�e wartownicze. S� to posterunki III i IV, stanowi�ce zarazem ko�ce opasuj�cej kartofel po wewn�trznej stronie ogrodzenia �cie�ki, wydeptanej butami kolejnych rocznik�w. Posterunkom tym podlega jakie� trzysta metr�w pla�y i, po obu jej stronach, fragmenty �cie�ki do pierwszego zakr�tu. Pozosta�� jej cz�� podzielono na cztery kilkusetmetrowe odcinki, kt�rych przemierzanie w t� i we w t� nale�y do obowi�zk�w wartownik�w z posterunk�w II, V, VI i VII. Po�rodku ka�dego odcinka stoi budka, w kt�rej wartownik znale�� mo�e schronienie przed deszczem, a o kilka metr�w od ka�dej budki znajduje si� g��boka na metr, obetonowana szczelina w kszta�cie graniastego S. U�ywana przez wartownik�w g��wnie w charakterze awaryjnej ubikacji, teoretycznie s�u�y� ma im schronieniem na wypadek nalotu. W tej akurat funkcji szczeliny owe s� ca�kowicie zb�dne; gdyby do jakiego� nalotu rzeczywi�cie dosz�o, b�dzie doskonale oboj�tne, czy wartownicy przycupn� w nich, czy b�d� pr�bowali ucieka� do lasu. Wn�trze kartofla zajmuj� bowiem wielkie, wkopane g��boko pod ziemi� zbiorniki benzyny oraz park amunicyjny brygady. Stoj� tam te� trzy magazyny, gdzie z muzealnym pietyzmem ustawiono pi�tnastocentymetrowe haubice, na zamkach kt�rych znale�� mo�na sygnet Centralnego Okr�gu Przemys�owego i napis "Starachowice 1937". Amunicji do haubic za mojej s�u�by by�o podobno sporo, wida� zosta�a jeszcze z lepszych czas�w, co za� do strzeleckiej, to ludowe wojsko w razie potrzeby zaopatrzone mia�o w ni� zosta� przez Wielkiego Sojusznika. Sojusznik na razie tego nie robi�, nie maj�c pewno�ci (i s�usznie) w kt�r� w�a�ciwie stron� by�my, gdyby co, strzelali. Jak wyliczyli�my nudz�c si� na warcie, gdyby ca�y posiadany przez brygad� zapas rozda� mi�dzy �o�nierzy, wychodzi�o jakie� sze�� i p� naboju na g�ow�. Niemniej, zebrany w jednym miejscu zapas �w wystarczy�by na przyzwoity fajerwerk, zw�aszcza w po��czeniu z pociskami do haubic i benzyn�. Noc� o�wietlenie Parku Magazynowego brygady zapewniane by�o przez dwie, poprowadzone niezale�nie od siebie i zainstalowane w r�nym czasie linie latar�. Pierwsza, pochodz�ca chyba jeszcze z wczesnych lat sze��dziesi�tych, obejmowa�a kilkadziesi�t staro�wieckich, okr�g�ych lamp, rozlokowanych wzd�u� ogrodzenia; w tym celu co czwarty s�up, na kt�rym si� ono wspiera�o, by� o po�ow� wy�szy od pozosta�ych. Lampy na ogrodzeniu o�wietla�y jedynie �cie�k� i kilka metr�w terenu na zewn�trz. Dlatego te� par�na�cie lat p�niej zdecydowano si� za�o�y� jeszcze kilkana�cie dodatkowych jarzeni�wek, jakie zobaczy� mo�na w wi�kszo�ci polskich miast, bezpo�rednio na budynkach magazyn�w, zazwyczaj po dwie na ka�dym. Rozchodzi�y si� z najwy�szego punktu dachu, ponad �elaznymi skrzyd�ami przebitej przez szczytow� �cian� hangaru bramy. By�y niepor�wnywalnie silniejsze od md�ych, cz�sto si� psuj�cych lamp na ogrodzeniu. �wiat�o tych ostatnich gin�o te� w cz�sto g�stwie li�ci, kt�re je zd��y�y przez ostatnich dwadzie�cia par� lat obrosn��. Szczeg�lnie nad jeziorem wartownicza �cie�ka ton�a w niemal zupe�nej ciemno�ci i by�a to jedna z przyczyn, dla kt�rych te dwa posterunki zawsze wybierali dla siebie falowcy. Dla porz�dku wspomnie� trzeba jeszcze o bramie, przy kt�rej mie�ci� si� posterunek I. Wartownik stoj�cy na nim te� mia� swoj� budk� i szczelin� przeciwlotnicz�, ale m�g� zrobi� wszystkiego po pi�� krok�w w t� i we w t�. Stercza� wi�c ca�y czas na widoku dow�dcy warty, kt�rego okno wychodzi�o dok�adnie na bram�. To sprawia�o, �e posterunek I uwa�any by� za najbardziej przechlapany - nie mo�na by�o na nim ani przysi���, ani zapali�. �eby by� �cis�ym, na innych te� nie wolno by�o, teoretycznie, przysiada�, pali�, wchodzi� do budek (o ile nie by�o deszczu) i szczelin przeciwlotniczych (o ile nie by�o nalotu), je��, pi�, za�atwia� potrzeb fizjologicznych i robi� kilkunastu jeszcze rzeczy, wyliczonych szczeg�owo w regulaminie s�u�by wartowniczej. Wolno by�o tylko "czujnie strzec i zdecydowanie broni�" przedpotopowych haubic przed zakusami ameryka�skiego imperializmu. Budynek wartowni sta� obok bramy i sk�ada� si� przede wszystkim z mn�stwa perfidnie ��obkowanych p�ytek pod�ogowych, kt�re przed zdaniem warty trzeba by�o mozolnie czy�ci� zapa�k� z naniesionego b�ota - po to tylko, aby nast�pna zmiana w minut� osiem doprowadzi�a je do poprzedniego stanu i te� mia�a co robi�. Poza tym by�a tam ma�a kuchenka z dwoma palnikami, plastikow� zastaw� sto�ow� i dobrze si� rozwijaj�c� hodowl� insekt�w, pok�j z le�ankami dla zmiany odpoczywaj�cej, szafa z ko�uchami, na kt�rych zazwyczaj byczyli si� falowcy ze zmiany czuwaj�cej, stolik, dwie talie postrz�pionych kart i biblioteczka, jakim� dziwnym zbiegiem okoliczno�ci �wietnie zaopatrzona w stare iskrowskie ksi��ki SF. Ca�o�ci dope�nia� osobny pok�j dow�dcy warty z oknem, jak ju� wspomnia�em, wychodz�cym na nieszcz�nika trzymaj�cego najbardziej przechlapany posterunek I. Tej nocy, gdy zmaga�em si� ze swym l�kiem w pustej umywalni, dow�dc� warty wyrwa� ze snu pojedynczy strza� od strony jeziora (WSW strawi�o potem mn�stwo czasu na ustalenie, o kt�rej to dok�adnie godzinie i minucie �w wystrza� si� odezwa�, ale tak naprawd� nie mia�o to wi�kszego znaczenia). Dow�dc� warty by� tej nocy plutonowy z dywizjonu szkolnego, o nazwisku brzmi�cym jak wymy�lona przez �o�nierzy ksywa: Gica. Zwl�k� si� z wyrka, z�y, ale bez powod�w do wielkiego zdenerwowania, i zacz�� ubiera�, wo�aj�c na rozprowadzaj�cego. Ten, r�wnie jak prze�o�ony wyrwany wystrza�em z drzemki, nie czekaj�c rozkaz�w zabra� si� do budzenia obu siedz�cych na wartowni zmian, ka��c im �apa� graty i szykowa� si� do biegu w kierunku posterunku V, gdzie, jak - s�usznie, mia�o si� okaza� - przypuszcza�, strzelano. Od czasu do czasu komu� na warcie popuszcz� nerwy i wywali do zaj�ca albo zb��kanego pijaczyny z pobliskiej wioski. Nie jest to wydarzenie niezwyk�e, ale na tyle rzadkie, �e z regu�y obrasta legend�, a opowie�� o nim kr��y po brygadzie czasem i przez kilka pobor�w, zanim wreszcie trafi si� co�, co da pocz�tek nowej. Oczywi�cie w ludowym wojsku, w kt�rym od zawsze brakowa�o wszystkiego (z wyj�tkiem mo�e czerwonych plansz z buduj�cymi has�ami), a ju� szczeg�lnie amunicji, nie wolno bezkarnie marnowa� cennych naboj�w na strzelanie do zaj�cy lub pijak�w. Rozbudowywana latami sprawozdawczo�� kaza�a si� tygodniami spowiada� z ka�dego wprowadzenia naboju do lufy, przy kt�rym pazur podajnika zostawia na �usce nieusuwalny �lad - c� dopiero m�wi� o wystrzale! Dla kadry sta�o si� zatem �yciow� konieczno�ci� przechowywanie na wszelki wypadek lewej amunicji. Im bardziej surowo wyliczano oficer�w z ka�dego wystrzelonego lub tylko zadrapanego naboju, tym owej lewej amunicji kr��y�o po jednostkach wi�cej. W razie czego uzupe�nia�o si� z niej zdawane "�rodki ogniowe", nieszcz�sny strzelec otrzymywa� stosowny OPR oraz zale�n� od jego cyfry porcj� szykan fizycznych, po czym jakim� znanym tylko zainteresowanym sposobem uzupe�niano zapas, nie m�c�c w raportach pogodnego obrazu rzeczywisto�ci. Plutonowy Gica, jak ka�dy, by� na podobn� ewentualno�� dobrze przygotowany, tote� przez pierwszych kilka minut po obudzeniu nie mia� powodu szczeg�lnie si� przejmowa�. S�dz�c z tego, co potem m�wili jego podw�adni, bardziej by� z�y, �e przerwano mu sen, ni� zaniepokojony. Co do wartownik�w, odg�os strza�u wprawi� ich w nastr�j radosnego podniecenia szykuj�c� si� zabaw� kosztem trzymaj�cego posterunek V kota, nazywanego ze wzgl�du na pewne fizyczne podobie�stwo do nie�yj�cego ju� aktora Kargulem. Perspektywa tej przyjemnej odmiany w monotonnej s�u�bie sprawi�a, �e zmianie czuwaj�cej, nawet bez specjalnego poganiania, wystarczy�y nieca�e dwie minuty, aby w pe�nym oporz�dzeniu i z gotow� do u�ycia broni� st�oczy� si� w gotowo�ci do biegu w przedsionku wartowni. Wymieniaj�c domys�y i lu�ne uwagi czeka�a tam jeszcze dobrych kilkadziesi�t sekund na dopinaj�cego si� bez szczeg�lnej paniki dow�dc�. Chwil� p�niej nast�pi�o co�, co zburzy�o ten pogodny nastr�j i przeszy�o �wiadk�w zdarzenia pierwszym dreszczem prawdziwego niepokoju. Mniej wi�cej w momencie, gdy Gica wreszcie stan�� w drzwiach swojej kanciapy, z zewn�trz znowu dobieg�y strza�y. Tym razem by�a to d�uga, niemilkn�ca seria - wartownik trzyma� �ci�gni�ty spust do ko�ca, a� spr�yna podajnika rozepchn�a si� w magazynku na ca�� d�ugo��, a iglica szcz�kn�a sucho w pustej komorze. Zanim to si� sta�o, do kanonady w��czy� si� drugi ka�asznikow, bij�cy bardziej od strony jeziora, z s�siaduj�cej z pi�tk� czw�rki. Drugi wartownik te� strzela� ogniem ci�g�ym, tylko rozs�dniej: kr�tkimi seriami, po trzy - pi�� pocisk�w. Posy�a� te serie w kilku, kilkunastosekundowych odst�pach jeszcze przez d�u�sz� chwil� po zamilkni�ciu pierwszego ka�asznikowa. Potem ucich� i on. W przeciwie�stwie do pojedynczego wystrza�u, tym razem trudno by�o o proste, narzucaj�ce si� wyja�nienie. W ka�dym razie sta�o si� oczywiste, �e nie by�y to strza�y przypadkowe ani do niczego. Tym bardziej, �e strzelaj�cym nie by� ju� tylko zestresowany kot, ale jeden z rz�dz�cych grup� falowc�w, kt�ry podczas ponad p�torarocznej s�u�by przekiwa� podobnych wart dobr� setk�, wi�kszo�� z nich przesypiaj�c spokojnie w budce, i z ca�� pewno�ci� nie by� sk�onny ulega� panice albo strzela� do zaj�cy. Zw�aszcza ogniem ci�g�ym. A ju� zw�aszcza kr�tkimi, mierzonymi seriami, jakie regulamin walki przewidywa� wy��cznie do ostrzeliwania si� na kr�tkim dystansie przed natarciem piechoty. Nikt nie pami�ta�, jakich s��w u�y� dow�dca daj�c oczekiwany rozkaz do biegu. W ka�dym razie chwil� po umilkni�ciu drugiego ka�asznikowa dziewi�ciu ludzi wybieg�o z wartowni w zimn� i wietrzn� noc, kieruj�c si� w stron� posterunku V. Wbrew wymogom regulaminu, Gica nie trzyma� si� opasuj�cej kartoflowato so�nin� �cie�ki, ale poprowadzi� najkr�tsz� drog�, pomi�dzy magazynami. Dlatego te� prowadzeni przez niego �o�nierze nie zauwa�yli w pierwszej chwili, �e latarnie na ogrodzeniu zgas�y. Zeznania wartownik�w z posterunk�w II, III i IV pozwoli�y ustali�, �e sta�o si� to w kilkana�cie sekund po zamilkni�ciu drugiego ka�asznikowa - i �e �wiat�a zgas�y jednocze�nie, dok�adnie tak, jakby kto� przeci�� zakopany pod ogrodzeniem, zasilaj�cy je kabel. Wydaje mi si� bardzo w�tpliwe, aby Gica pomy�la�, �e przecinaj�c teren magazyn�w b�dzie musia� kilkakrotnie przebiega� przez sto�ki �wiat�a, jakie w zacinaj�cej m�awce wycina�y wie�cz�ce dachy hangar�w jarzeni�wki. Je�li nawet pomy�la�, jeszcze bardziej w�tpliwe wydaje si�, aby uzna� ten fakt za w jakikolwiek spos�b znacz�cy. Drug�, opr�cz ciemno�ci, przyczyn� dla kt�rej posterunki nad jeziorem by�y rezerwowane dla falowc�w, stanowi� fakt, i� z jakich� trudnych do ustalenia przyczyn budki nad jeziorem by�y obszerniejsze i wyposa�one w drewnian� �aw�, na kt�rej wartownik m�g� si� ca�kiem wygodnie rozci�gn��, zak�adaj�c nogi na �cian�, i spa� a� do przyj�cia zmiany. Wszyscy tak robili i jest bardziej ni� pewne, �e zrobi� tak r�wnie� rozlokowany na czwartym posterunku falowiec, znany przez koleg�w Chlaptuskiem. Wyrwany ze snu musia� wyj�� z budki i ruszy� w kierunku pierwszego strza�u, pchany t� sam� radosn� ciekawo�ci�, kt�ra o�ywia�a �o�nierzy na wartowni. Uszed� oko�o stu metr�w �cie�k�, kiedy zobaczy� to samo co wartownik z pi�tki i na wysoko�ci dwudziestego sz�stego s�upa, licz�c od jeziora, otworzy� ogie� w stron� lasu. By�a to jedna z niewielu pewnych rzeczy, jakie oficerowie WSW zdo�ali dok�adnie ustali�, ale nie wymaga�o to od nich szczeg�lnej przenikliwo�ci, skoro w tym akurat miejscu pozosta�o po Chlaptusku trzydzie�ci �usek, rozsypanych na powierzchni kilkunastu metr�w. Fakt, �e nie rzuci� on wystrzelanego magazynku na �cie�k�, ale schowa� go do �adownicy, wskazuje, �e uleg� panice dopiero w chwil� po dopi�ciu do broni kolejnego. W kt�rym� momencie, sk�adaj�c si� do nast�pnej serii, musia� zobaczy� przez celownik co�, co pozwoli�o mu u�wiadomi� sobie, do czego strzela. Wydaje mi si� charakterystyczne, �e ucieka� - instynktownie, jak s�dz� - w kierunku �wiat�a, pomi�dzy magazyny. Kiedy po kilkudziesi�ciu sekundach prowadzona przez dow�dc� i rozprowadzaj�cego zmiana czuwaj�ca wypad�a na wyasfaltowany, stosunkowo dobrze o�wietlony placyk pomi�dzy trzema otaczaj�cymi go w koniczynk� hangarami artyleryjskiego muzeum, Chlaptusek znalaz� si� niemal dok�adnie naprzeciwko. Wybieg� zza jednego z budynk�w, trzy czwarte od przodu, w chwili, gdy jego koledzy znajdowali si� dok�adnie po�rodku plamy o�lepiaj�cego ich �wiat�a. Zobaczywszy biegn�cych, zatrzyma� si� gwa�townie i z kolei rzuci� do ucieczki przed nimi, nie t� drog�, kt�r� dotar� tam ze swojego posterunku, ale w stron� dok�adnie w przeciwn� ni� nadbiega�a zmiana czuwaj�ca. Po kilkunastu krokach wpad� na �cian�. Zacz�� krzycze�, i dopiero ten krzyk u�wiadomi� biegn�cym jego obecno��. Za p�no. Oszala�y z przera�enia wartownik, po kilkusekundowych, bezskutecznych pr�bach przebicia si� przez stoj�cy mu drodze budynek odwr�ci� si� i opr�ni� magazynek w kierunku nadbiegaj�cych, nadal nie widz�cych go koleg�w. Strzela� nie celuj�c i nie koryguj�c podrzutu, dzi�ki czemu wi�kszo�� pocisk�w polecia�a ku niebu. Kilka wyd�ubano potem z odleg�ych �cian. Tylko jeden trafi� nadbiegaj�cego cz�owieka. Z jakich� sobie znanych sposob�w ludowe wojsko uzna�o, �e ka�dy magazynek musi by� �ci�le przypisany do nosiciela i pod �adnym pozorem nie wolno si� nim wymienia�. Ka�dy wartownik dostaje zatem 120 naboj�w luzem i musi je w�asnor�cznie za�adowa� do swoich, przytarganych z jednostki magazynk�w - jednego podpi�tego do broni i trzech w �adownicy u pasa - aby 24 godziny p�niej, przy zdawaniu warty, wyj�� je z powrotem i przekaza� nast�pnej zmianie. Oznacza to, �e ka�dy wartowniczy nab�j w ci�gu ka�dej doby jest najpierw wyjmowany z magazynka, a zaraz potem �adowany do innego. Za ka�dym razem czubek pocisku ociera si� przy tym silnie o wie�cz�c� magazynek, zakrzywion� p�koli�cie blach�. Dziesi�� ani kilkadziesi�t takich otar� nie zostawia jeszcze wyra�nego �ladu, ale po kilkuset prze�adowaniach czubek pocisku zaczyna nabiera� ob�o�ci, a� wreszcie w miedzianoz�otym p�aszczu przeciera si� mikroskopijna kropka szaro�ci: mi�kki, o�owiany rdze�. Innymi s�owy, zwyk�a, poczciwa kulka do ka�asznikowa, zamienia si� w surowo zakazan� przez wszystkie mi�dzynarodowe konwencje kul� dum-dum. Tw�rcy regulamin�w zdawali sobie z tego spraw�, dlatego te� zawarli w nich surowe przykazanie, aby wartownicza amunicja wymieniana by�a co kwarta�. Nie przewidzieli jednak ukrytego obiegu po jednostkach lewych naboj�w i oczywistego faktu, �e b�dzie on wymaga� jakiego� �r�d�a zasilania, a amunicja wartownicza, w praktyce u�ywana wy��cznie do wyjmowania jej z magazynk�w i wtykania tam z powrotem, nada si� do tego najlepiej. Pocisk, kt�ry trafi� dow�dc� warty w prawe udo, formalnie nie istnia� zapewne ju� od wielu miesi�cy. W momencie zetkni�cia z przeszkod� rozdar� si� od miedzianego czubka i rozp�aszczy�, wy�adowuj�c tym samym ca�� niesion� energi�, wystarczaj�c� do kilkukilometrowego lotu, w ciele podoficera. Nawet normalna, poczciwa kula prosto z fabryki by�aby zdolna przy takim trafieniu strzaska� ko�� i porwa� arterie. Wartownicza dum-dum praktycznie urwa�a plutonowemu nog�, pozostawiaj�c ewentualnemu chirurgowi dope�nienie formalno�ci - przeci�cie sk�ry i �ci�gien, utrzymuj�cych krwaw� mas� przy w�a�cicielu. Gica straci� przytomno�� zanim zd��y� cokolwiek krzykn��: przekozio�kowa� jak szmaciana lalka i znieruchomia� na trawie w szybko rosn�cej ka�u�y krwi. Mimo przeci�cia arterii m�g� jeszcze wyj�� z tego �ywy, gdyby w ci�gu nast�pnych kilku minut kto� okaza� si� na tyle przytomny, �eby nale�ycie podwi�za� mu ran�. Kilka sekund p�niej do jego o�miu �o�nierzy zacz�o dociera�, co si� sta�o. Obok dw�ch pociski przelecia�y na tyle blisko, �e us�yszeli ich niepor�wnywalny z �adnym innym d�wi�kiem gwizd. Niekt�rzy, w tym rozprowadzaj�cy, przypadli do ziemi, co nie mia�o wi�kszego sensu, gdy� Chlaptusek wystrzela� ca�y magazynek za jednym zamachem i na szcz�cie nie by� w stanie si�gn�� po nast�pny. Inni skoczyli ku le��cemu i przygl�dali mu si�, co� m�wi�c i poruszaj�c niesk�adnie r�kami, nie wiedz�c, co dalej pocz��. �aden nie by� potem w stanie odtworzy� kilku nast�pnych minut: szok i adrenalina wyci�y im je dok�adnie z pami�ci, potem ka�dy zape�ni� sobie t� luk� jak umia� i w efekcie wysz�a z tego sterta bzdur, w kt�rych WSW ugrz�z�o na amen, nie mog�c za nic spasowa� zezna� do kupy. My�l�, �e w sumie mogli sobie t� robot� darowa�: by�o naprawd� spraw� drugorz�dn�, kto w danym momencie kl�cza� przy dow�dcy, a kto kr�ci� si� w k�ko, powtarzaj�c bez sensu, �e potrzebne s� nosze. My�l� te�, �e ponawiali pr�by starannego odtworzenia wypadk�w tak usilnie, by w ten spos�b oddali� od siebie robot� jeszcze trudniejsz�, czyli znalezienie racjonalnego wyja�nienia, dlaczego �o�nierz o d�ugim sta�u w najoczywistszy spos�b oszala�, opu�ci� posterunek i ci�ko postrzeli� swego dow�dc�. Jakkolwiek owe szczeg�y wygl�da�y, kto� w ko�cu znalaz� skulonego przy �cianie magazynu i wci�� naciskaj�cego spust ka�asznikowa Chlaptuska. Po kr�tkiej szarpaninie uda�o si� go obezw�adni�. Dw�ch ludzi, kt�rzy tego dokonali, uzna�o za sw� oczywist� powinno�� wzi�� go na plecy i odnie�� na wartowni�, pozostawiaj�c wyja�nienia na potem. Pozostali, za ich przyk�adem, uczynili to samo z nieprzytomnym Gic�. Ka�dy z �o�nierzy post�powa� na w�asn� r�k�, tak jak mu si� akurat wyda�o najlepiej. Nie znalaz� si� nikt, kto by nimi pokierowa� w zast�pstwie postrzelonego. Teoretycznie powinien to zrobi� rozprowadzaj�cy, ale to on w�a�nie kr�ci� si� w k�ko, niezdolny do niczego poza powtarzaniem, �e potrzebne s� nosze. Nieco inaczej sprawa przedstawia�a si� na wartowni, gdzie pozosta�a zmiana wypoczywaj�ca, a w jej sk�adzie kolejny falowiec, niejaki Gorg. Nale�a� on do tego typu ludzi, na sam widok kt�rych cz�owiekowi otwiera si� w kieszeni scyzoryk. Ko�cisty, szczurowaty mikrus, od pierwszej chwili wzbudza� odraz�, narastaj�c� w miar� jak si� go poznawa�o. Poza szczurowat� powierzchowno�ci�, spo�r�d innych falowc�w wyr�nia� si� szczeg�lnym sadyzmem i pomys�owo�ci� w dr�czeniu m�odego poboru oraz niezwyk�� nawet jak na falowca bezczelno�ci�. Gdy tylko za prowadzon� przez dow�dc� zmian� czuwaj�c� zamkn�y si� drzwi, Gorg obj�� dow�dztwo w spos�b ca�kowicie machinalny i nieodparcie si� narzucaj�cy. Dzi�ki temu kiedy po kilku minutach i kolejnej, d�ugo przebrzmiewaj�cej w ciemno�ciach serii wystrza��w zacz�li sp�ywa� na wartowni� czerwoni z przej�cia i be�kocz�cy od rzeczy cz�onkowie zmiany czuwaj�cej, oczekiwa�a ich tam w pe�ni przygotowana do dzia�ania i zdyscyplinowana mini-jednostka bojowa. Sam Gorg, w spos�b r�wnie naturalny jak poprzednio, przej�� komend� tak�e nad reszt� �o�nierzy, kt�rzy zreszt� podporz�dkowali si� temu ochoczo, rozpaczliwie jakiejkolwiek komendy potrzebuj�c. Jak bardzo rozpaczliwie, najlepszym dowodem fakt, �e od tego momentu relacje wartownik�w zn�w na pewien czas sta�y si� klarowne i sp�jne. Gorg rozpocz�� swoje rz�dy od uderzenia rozprowadzaj�cego w twarz rzemienn� plecionk�. Gorg nigdy nie rozstawa� si� z p�metrowym rzemieniem, spl�tanym na ko�cu w niewielk� kulk�, kt�r� tygodniami doci�ga� kombinerkami i moczy� w wodzie dla nadania jej maksymalnej twardo�ci. Wyci�ga� ten rzemie� z kieszeni i bra� zamach jednym b�yskawicznym ruchem, trafiaj�c kota dok�adnie tam, gdzie chcia� - najcz�ciej w skrzyde�ko nosa, tu� ponad ustami. Prawdopodobnie nie wymy�li� tego ciosu sam, by� on na to zbyt wystudiowany - rozp�dzona sk�rzana kulka omija�a z daleka ko�� i chrz�stki, nie gro��c pozostawieniem trwa�ych �lad�w, i uderza�a w jeden z najbardziej unerwionych fragment�w cia�a. Wywo�any takim uderzeniem b�l m�g� oszo�omi� na d�u�szy czas nawet solidnie zbudowanego m�czyzn�. Rozprowadzaj�cy, jakkolwiek nominalnie najstarszy w tej chwili stopniem na wartowni, mia� na koncie zaledwie pi�� miesi�cy s�u�by, a wi�c by� jeszcze kotem. Trudno mi zgadywa�, czy Gorg chcia� tylko wyprowadzi� kaprala ze stanu bredzenia o noszach, czy tak�e zaznaczy�, kto tu rz�dzi - nale�a� on do tych spo�r�d uczestnik�w owej warty, z kt�rymi rozmowa p�niej nie by�a mo�liwa. W ka�dym razie dopiero Gorg zrobi� to, co rozprowadzaj�cy powinien by� zrobi� od razu: kaza� za�o�y� dow�dcy warty porz�dn� opask� uciskow�. Poleci� tak�e po�o�y� dow�dc� oraz zwi�zanego pasem i szelkami Chlaptuska w pokoju zmiany czuwaj�cej i kaza� jednemu z �o�nierzy po��czy� si� przez telefon z wartownikami. Dzi�ki temu zyska� po chwili pierwsze dane o sytuacji. Posterunki V, IV i VI nie odpowiada�y. �o�nierze z pozosta�ych - zw�aszcza z posterunku VII - meldowali o dochodz�cych od przeciwleg�ego ogrodzenia dziwnych ha�asach, jednak poza wyrazami kra�cowego podekscytowaniem nie mieli nic konkretnego do powiedzenia. Gorg jako chyba jedyny nie zapomnia�, �e ca�e zamieszanie nie zacz�o si� od postrzelenia dow�dcy przez Chlaptuska, ale od pilnuj�cego pi�tki Kargula. Sprawdzenie, co si� z nim dzieje, powierzy� innemu falowcowi, Brunerowi, ka��c mu wraz z dwoma innymi �o�nierzami jak najszybciej wraca� z wyczerpuj�cym raportem o sytuacji. Drugiej czw�rce poleci� zaopiekowa� si� rannym dow�dc� i nieprzytomnym Chlaptuskiem, a zw�aszcza by� przygotowanym aby w razie potrzeby powt�rnie og�uszy� tego drugiego. Pozosta�ych poustawia� w oknach, by wpatrywali si� w ciemno�� i zawiadomili go natychmiast, gdyby kto� si� zbli�a�. To idiotyczne z pozoru polecenie dowodzi sk�din�d, �e w szczurowatej osobie Gorga, nieustannie podpadni�tego za pyskowanie i z tego powodu nigdy nie awansowanego, ludowe wojsko raczy�o zmarnowa� urodzonego dow�dc�. Naturalnie, �o�nierze stercz�cy w oknach nie mogli da� mu �adnych informacji: wa�ne by�o, �eby mieli oni zaj�cie, poczucie, �e co� robi� i �eby nie prze�ywali stressu w bezczynno�ci. W podobnych chwilach nie ma dla ludzi nic bardziej ni� bezczynno�� zab�jczego i Gorg, kt�rego nikt nigdy dowodzenia nie uczy�, musia� to wyczu� instynktownie. Roztasowawszy w ten spos�