7044
Szczegóły |
Tytuł |
7044 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7044 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7044 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7044 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Z opowiadaniem "Godzina przed �witem" wi��e si� w mojej
pami�ci zabawne wspomnienie. Pomys� ten (mog� o nim pisa�, gdy�
nie mia� poza sceneri� nic wsp�lnego z tekstem prezentowanym
poni�ej) narodzi� si� w 1991, gdy znajomy wydawca wyrazi�
zainteresowanie podr�bk� Mastertona w rodzimych realiach.
"Podr�bka" nie wchodzi�a w gr�, ale pastisz, parodia? To kusi�o:
napisa� niby to horror, a w gruncie rzeczy zgryw� z bardzo wtedy
popularnego autora, o�ywiaj�cego masowo r�ne potwory z
zapomnianych wierze�. Mo�na by dla jaj reanimowa� jakiego� bo�ka
Prus�w lub Ja�wi�g�w - pomy�la�em, g��wnie dlatego, �e
historykom literalnie nic o takowych nie wiadomo. Ale r�wnie�
dlatego, �e taki bo�ek pasowa�by geograficznie do teren�w, na
kt�rych ods�ugiwa�em zaszczytny obowi�zek obrony ludowej
ojczyzny, nie w�tpi�em za� ani przez moment, i� nie ma
stosowniejszego �rodowiska do rozegrania podobnej historii, ni�
ludowe wojsko, a ju� zw�aszcza SPR Obrony Cywilnej.
Nic z tego nie wysz�o, ale powsta�o wtedy nieco notatek,
kt�re - jak to mam we zwyczaju - zachowa�em. Przez d�ugi czas
zajmowa�em si� potem zupe�nie innymi sprawami. Plik z
zarzuconymi pomys�ami zgra�em sobie jednak na lap-topa, z kt�rym
jecha�em na kilkumiesi�czne stypendium do USA. I tam sta� si�
cud: gor�co zapragn��em t� histori� napisa�. Mo�e dlatego, �e po
osiem, dziesi�� godzin dziennie sp�dza�em w biurze, w okolicy
nie by�o ani jednego cz�owieka m�wi�cego po polsku, a telewizja
po prostu dobija�a. Oczywi�cie, w nastroju g��bokiej nostalgii
straci�em ch�� na parodi�. Pami�� obros�a sentymentem,
Masterton, odk�d nie musia�em go dla chleba redagowa�, przesta�
mnie rusza�, 1. Warszawska Brygada Artylerii Armat zosta�a ju�
dawno rozformowana (w budynku SPR OC mie�ci si� dzi� szpital
psychiatryczny), a co najwa�niejsze, dotar�a do mnie wiedza o
z�o�onym w tamtejszych lasach dziedzictwie przesz�o�ci znacznie
bardziej przera�aj�cym, ni� wszyscy poga�scy bo�kowie do kupy
wzi�ci. Nocami siadywa�em wi�c ze szklaneczk� "Ice Bulla" przy
klawiaturze, po raz pierwszy od czas�w "Jawnogrzesznicy"
rozkoszuj�c si� rado�ci� pisania. Po powrocie do Polski
wystarczy�o mi ju� tylko dorobi� ko�c�wk� i troch� podrasowa�
ca�o�� poprawkami.
Ale mia�o by� o zabawnym zdarzeniu. Oto ono: par� dni po
wspomnianej na wst�pie rozmowie z wydawc� zabra�em si� do
obmy�lania tekstu. Roz�o�y�em na biurku papier w kratk� (jeden
kwadracik = 5 metr�w), odtworzy�em na nim Park Magazynowy,
ustawi�em z pude�ek po zapa�kach magazyny i wartowni�, a z
fiolek po multiwitaminie wie�e wartownicze, wreszcie wydoby�em
pude�ko �o�nierzyk�w i zacz��em rozstawia� scen�, gdy na
wartownik�w wy�azi CO�. Z kt�rej strony je pu�ci�? W kt�rym
momencie Kargul zacznie strzela�? Kt�r�dy rzuci si� ucieka�
Chlaptusek, jak poprowadzi zmian� Gica? I najwa�niejsze - ile
kto ma do przebiegni�cia, jak d�ugo to b�dzie trwa�, gdzie si�
spotkaj�? Przestawia�em figurki w r�nych wariantach,
przelicza�em, notowa�em... Nagle do�wiadczy�em uczucia, �e kto�
za mn� stoi. By�a to moja �ona. Pokiwa�a g�ow� i westchn�a z
politowaniem: "no, tak - ch�opczyk si� bawi". W pierwszej chwili
chcia�em si� obruszy�, ale - uzna�em - w�a�ciwie za co? Bawi�em
si�. Fakt.
Rafa� A. Ziemkiewicz
GODZINA PRZED �WITEM
1. Powiew l�ku
Tej nocy by�o zimno i ponuro. Tak zimno i tak ponuro, jak
mo�e by� tylko pod koniec listopada nad suwalskimi jeziorami.
Ch��d przenika� mnie, gdy stoj�c przy oknie umywalni, oparty
d�o�mi o kamienny parapet, wpatrywa�em si� w ciemnogranatow�
noc. Za szyb� mokry asfalt ulicy l�ni� w s�abym �wietle
nielicznych latar�, z trudem przebijaj�cym si� przez kokony
m�awki; kropelki wody pob�yskiwa�y na bia�o-czerwonych
szlabanach, zagradzaj�cych bram� jednostki, i na he�mie
przechadzaj�cego si� za nimi wartownika. �o�nierz kuli� od
ch�odu ramiona, pr�buj�c ukry� d�onie pod pachami i os�oni�
twarz ko�nierzem szynela. Poza nim nie by�o za oknem �ywego
ducha. Nawet bezpa�skie psy, kt�rych tyle kr�ci�o si� zawsze
wok� koszar, wola�y w tak� pogod� pozapada� w ciep�ych
piwnicach i �mietnikach.
Co� mi si� �ni�o.
Dochodzi�a trzecia w nocy. Nie mia�em s�u�by ani warty, nie
musia�em okrada� si� z cennego snu aby zd��y� na jutro z czym�,
czego akurat uwidzia�o si� kadrze za��da�, a na co nie by�o
czasu za dnia. Powinienem by� spa�.
Co� mi si� �ni�o. Co�, co pozostawi�o po sobie trudny do
okre�lenia, niezrozumia�y l�k. Nie potrafi�em sobie przypomnie�
�adnego konkretnego s�owa ani obrazu, nic, poza niejasnym
wra�eniem grozy, �miertelnego spazmu i okropno�ci. Sen
pierzchn��, ledwie dotkn��em brzegu jawy, i przyczai� si� gdzie�
tu� za kraw�dzi� �wiadomo�ci, ale wzniecony nim strach pozosta�
i nie pozwala� si� niczym okie�zna� - ani racjonalnymi
perswazjami, ani przyciskaniem czo�a do lodowato zimnego szk�a.
Dysza�em ci�ko, a moje serce t�uk�o si� rozpaczliwie niczym po
d�ugim, wyczerpuj�cym biegu w panicznej ucieczce.
Wartownik, nie przerywaj�c znudzonej w�dr�wki w t� i z
powrotem wyprostowa� si� na moment i poprawi� ci���cy mu
karabin, podk�adaj�c d�o� pod pas no�ny. Kiedy ma si� kilka
godzin bro� na ramieniu pas wrzyna si� bole�nie w bark, nawet
przez gruby materia� p�aszcza. Patrzy�em przez chwil� na
szamotanin� �o�nierza, pr�buj�cego znale�� dla ka�asza
wygodniejsze po�o�enie, i zastanawia�em si�, dlaczego w�a�ciwie
nie schowa si�, jak Pan B�g przykaza�, do budki. Nie by� to
jednak problem zdolny na d�ugo zaprz�tn�� moj� uwag�;
przenios�em wzrok na ton�c� w o�liz�ym mroku ulic� i zaraz
pojawi�a si� my�l, �e wystarczy�oby wyj��, ruszy� poszczerbionym
chodnikiem przed siebie... W par�na�cie minut dotar�bym do
dworca PKS, sk�d wczesnym �witem wyrusza� autobus do Warszawy.
Ten sam autobus powraca� p�nym wieczorem i parkowa� na noc w
gara�ach dworca. Dalej nie mia� ju� dok�d jecha�. Dalej by�a
tylko granica.
Latem, podczas d�ugich, s�onecznych dni, na dworzec
przyje�d�a�o wi�cej autobus�w. Na kilka ciep�ych miesi�cy
mie�cina zmienia�a si� nie do poznania. Ulice robi�y si� czyste
i schludne, pokoje starych, poniemieckich dom�w zape�nia�y si�
go��mi za wszystkich stron kraju i zza granicy, rozkwita�y bia�e
parasole nad ogr�dkami kafejek. Na przystani i jeziorze
g�stnia�o od �agl�wek, a na pla�y i skwerach od roze�mianych,
opalonych na br�z dziewczyn. Od czerwca do sierpnia W�gorzewo
t�tni�o �yciem, a autochtoni przeliczali z zadowoleniem
pieni�dze, dzi�kuj�c Bogu i �wi�tym patronom prywatnej
inicjatywy, �e wypad�o im �y� tak daleko od stolicy, w miejscu,
gdzie nieprzetrzebione lasy pozostawa�y wci�� jeszcze g�ste i
dostojne jak dawniej, a woda jeziora wabi�a mieszczuch�w
krystaliczn� czysto�ci�.
Potem, kiedy zaczyna�y si� pierwsze jesienne deszcze, bia�e
parasole, stoliki i �aweczki znika�y z ulic jak zdmuchni�te,
pustosza�a przysta� i pla�e. Kawiarnie zamyka�y swe podwoje, na
wi�kszo�ci dom�w zatrzaskiwano okiennice, znika�y z pejza�u
d�ugonogie pla�owiczki. W�gorzewo pustosza�o, zmienia�o si� w
miasto - widmo. Wzbogaceni przez turyst�w w�a�ciciele lokali,
pensjonat�w, czy cho�by tylko budek z wod� sodow� wyje�d�ali
wydawa� pieni�dze w bardziej cywilizowane okolice. Jesieni� i
zim� zastawa�o tu tylko troch� staruszk�w, nieco kobiet
wystaj�cych co rano pod sklepem z chlebem i nabia�em, gar��
miejscowych pijaczk�w kupi�ca si� w jedynym czynnym po sezonie
barze, no i tacy jak ja albo ten ch�opak przy bramie - �o�nierze
z rozlokowanych wok� W�gorzewa jednostek. St�sknieni za domem,
spragnieni a� do b�lu kobiet i znu�eni podobnymi do siebie
dniami s�u�by.
Nawet nie warto by�o stara� si� o przepustk�. Pusty park,
dwie obskurne knajpy i kilka najpodlejszego sortu dziwek dla
ostatnich desperat�w, kt�rzy wyrwali si� z koszar pierwszy raz
od p� roku. Wymar�e miasteczko. Listopad. Zimno na dworze i
jeszcze zimniej w sercu.
Strach rozmywa� si� z wolna, w miar�, jak uspakaja�y si�
oddech i t�tno, ale nie znika�. Zmienia� tylko posta�: z
ostrego, chwytaj�cego gard�o skurczu przeradza� si� w m�cz�cy,
�widruj�cy niepok�j.
Westchn��em, potrz�saj�c g�ow� i odrywaj�c wzrok od
otulonych ko�uchem wilgotnej po�wiaty latar� za oknem. Na chwil�
wzm�g� si� wiatr; zawy�, dr�c si� na spiczastych dachach
starych, pruskich koszar, zaszlocha� w nagich koronach drzew.
Lodowaty powiew przedar� si� przez �le uszczelnione okna,
poczu�em go na r�kach, piersiach, brzuchu... Mia�em wra�enie,
jakby przenikn�� mnie na wylot, zmra�aj�c nawet szpik w
ko�ciach.
Po prostu nerwy - t�umaczy�em sobie nie wiem ju� kt�ry raz.
Nerwy. Stress. Nadmiar adrenaliny wpompowywanej ka�dego dnia w
�y�y zdezorganizowa� ca�� gospodark� hormonaln� organizmu,
wywo�uj�c objaw znany doskonale lekarzom pod nazw� "stany
l�kowe". Nie nale�y si� tym przejmowa�. Wzi�� kilka g��bokich
oddech�w, pospacerowa�, wypi� szklank� gor�cego mleka - a je�li
to niemo�liwe, przynajmniej pooddycha� �wie�szym ni� w sypialnej
izbie powietrzem umywalni. A potem po�o�y� si� do ��ka i zasn��
g��boko. Wszystko jest oczywiste i racjonalnie wyt�umaczalne, a
przecie� zrozumie� sw�j l�k to tyle� samo, co go pokona�.
Prawda?
Guzik tam prawda. Ochota do snu odesz�a ca�kowicie i
wszystko, co po d�ugim wdychaniu �wie�szego powietrza zdo�a�em
osi�gn��, to �e zamiast �ama� sobie wci�� g�ow� i pr�bowa�
wygrzeba� z zakamark�w pami�ci szczeg�y dziwnego snu,
pogr��y�em si� w ja�owych, gorzkich rozmy�laniach o bezsensie
odrywania ludzi od normalnego �ycia i zmuszania ich do trawienia
czasu przy granicy zapad�ego w zimowy letarg miasteczka. Mro�ny
wiatr hula� na dworze i po wycementowanej umywalni, a d�ugonogie
pla�owiczki daleko st�d pomrukiwa�y rozkosznie przez sen,
przeci�gaj�c si� w �nie�nobia�ej po�cieli, i z pewno�ci� nie
zamierza�y czeka�, a� ludowe wojsko raczy wypu�ci� mnie ze swych
obj��.
Nagle dotar�o do mnie, �e po przeciwnej stronie ulicy, w
kt�r� wpatrywa�em si� t�po od d�u�szego czasu, co� jest nie tak.
Budynki brygady wygl�da�y jako� inaczej. Poczu�em, jak z
zakamark�w duszy znowu powraca ten niepoj�ty, odsuwany uparcie
strach, kt�ry teraz bardziej ni� �lad po prze�ytym, nocnym
koszmarze przypomina� zacz�� przeczucie jakiego� nadchodz�cego
dopiero niebezpiecze�stwa.
D�ugo musia�em si� zastanawia�, zanim wreszcie u�wiadomi�em
sobie o co chodzi.
�wiat�o w oknach. Na wartowni brygady �wieci�y si�
wszystkie trzy okna, a nie, jak zwykle o tej porze, tylko jedno.
Pali�o si� tak�e �wiat�o w pomieszczeniu przylegaj�cym do
dy�urki oficera operacyjnego jednostki. Wida� nie ja jeden nie
mog�em tej nocy zasn��. Oficer dy�urny najwyra�niej zdecydowa�
si� mimo wszystko wyj�� w zimn�, mokr� noc, by troch� da� si� we
znaki wartownikom. Trafiaj� si� i tacy. Ch�opak przy bramie mia�
szcz�cie, �e jednak nie schroni� si� w budce; szcz�cie, a mo�e
tak�e i jemu zdarza�y si� przeczucia. Zaprzesta� swej
przechadzki i teraz sta� sztywno w pozycji "na rami� bro�".
Usi�owa�em si� skarci� w duchu za ten idiotyczny l�k, gdy
nagle us�ysza�em za sob� tubalny, charakterystyczny g�os szefa
szko�y:
- A podchor��y coo tutaj roobi, aa?
Podskoczy�em, bardziej z zaskoczenia ni� ze strachu, i
odwr�ci�em si�, machinalnie przyk�adaj�c d�onie do szw�w pi�amy.
W drzwiach umywalni sta� Fred. Zarechota�, przekonany, �e
zdo�a� mnie nastraszy� do nieprzytomno�ci, i zanim zd��y�em si�
odezwa�, rzuci�, nadal g�osem Bambu�y: - spoocznij, podchor��y!
- Id� do diab�a - powiedzia�em. Zapewne sta� mnie by�o na
inteligentniejsze zagajenie konwersacji. Ale te�, szczerze
m�wi�c, nie by�em zdecydowany, czy mam na ni� ochot�, czy te�
wola�bym nadal si�owa� si� w samotno�ci ze swoimi nocnymi
l�kami.
Fred przesta� szczerzy� z�by, twarz wyg�adzi�a mu si� w
jednej chwili, jakby po prostu odegra� swoje i w�a�nie us�ysza�
gong na fajrant. Podszed� par� krok�w w moj� stron�, �ci�gn�� z
g�owy czapk� i rzuci� j� na parapet, a potem d�ugo rozciera�
d�oni� brod�. Naj�wi�tszym z obowi�zk�w podoficera dy�urnego
by�o ani na chwil� nie zdejmowa� z g�owy czapki, a zw�aszcza nie
popuszcza� zaci�gni�tego pod brod� paska. Ten punkt regulaminu
ludowe wojsko musia�o zaczerpn�� z jakiego� starego chi�skiego
podr�cznika tortur. Spr�bujcie pochodzi� troch� maj�c na
podbr�dku zapi�ty pasek, nie zaopatrzony, jak w cywilizowanych
armiach, w mi�kk� podk�adk�. Mo�ecie nawet pope�ni� t� zbrodni�
i wysun�� go spod brody, pozwalaj�c zwisa� swobodnie - �adna
r�nica. Je�li nie chce wam si� czeka� na wyniki eksperymentu
tych dw�ch - trzech godzin mo�ecie po prostu opali� sobie zarost
na podbr�dku zapalniczk�. Zar�czam, �e na jedno wyjdzie.
Wreszcie przesta� masowa� sobie twarz i si�gn�� do kieszeni
na piersi. B�yskawicznie wyci�gn��em ku niemu r�k� - nawet nie
�eby chcia�o mi si� pali�, tylko tak jako�, dla sportu. Zmierzy�
mnie z�ym spojrzeniem.
- Oddam, mam na sali.
Pali� jakie� cuchn�ce �wi�stwo, skr�cane chyba z
wymiatanych spod ��ek wykruszonych kawa�k�w materacy,
wzbogaconych w�osami i paznokciami. O dostaniu w W�gorzewie
jakichkolwiek papieros�w, co dopiero przyzwoitych, nie by�o co
marzy�. Zreszt� w tamtych czasach by�o to norm�, nikt si� nie
dziwi� i ka�dy mia� jaki� tam uciu�any zapas. Ja te�, ale nie
chcia�o mi si� wraca� na sal�, gdzie chrapali w zaduchu koledzy.
Zwil�y�em j�zykiem i zaklepa�em ko�c�wk� papierosa, �eby
wykruchy nie sypa�y si� do ust, i wci�gn��em w p�uca gryz�cy
dym. Par� miesi�cy wcze�niej za�zawi�bym si� od niego i
zzielenia�, teraz to drapanie w gardle wydawa�o mi si� niemal�e
przyjemne.
- Kto dzi� trzyma inspekcyjnego? - zapyta�em.
Fred popatrzy� na mnie i westchn�� ci�ko, jakby w�a�nie
przekona� si�, �e nale�� do spisku dybi�cego na jego �ycie.
- Lord Baskerville we w�asnej osobie - odpar� ponuro,
przysiadaj�c na brzegu kamiennej rynny, nad kt�r� l�ni� rz�d
mosi�nych kran�w. - Mnie zawsze si� musi co� takiego
przydarzy�.
Troch� przesadza�. Baskerville - jak zwykle w takich razach
czort jeden wiedzia�, sk�d wzi�o si� to przezwisko - nam akurat
niewiele m�g� zaszkodzi�. Ale na brygadzie wzbudza� autentyczn�
panik� w�r�d s�u�b i wart, straszy�o si� nim kot�w, a ka�d�
prze�yt� inspekcj� w jego wykonaniu szweje chlubili si� niczym
wyj�ciem ca�o z bitwy, w kt�rej do piachu posz�o trzy czwarte
stan�w osobowych.
Mia�em wra�enie, �e sam Baskerville by� cz�owiekiem jeszcze
bardziej udr�czonym od swoich ofiar. Potomek bezrolnego z
zabitej dechami wiochy najbardziej w �yciu nie lubi� ba�aganu,
z�odziejstwa i uk�ad�w. Poszed� do wojska, bo wzi�� powa�nie to,
co �piewali o tej instytucji arty�ci z Ko�obrzega i zanim
zorientowa� si�, gdzie trafi�, by�o ju� za p�no. Ludowe wojsko
okaza�o si� bodaj ostatnim miejscem, gdzie m�g�by szuka�
spe�nienia swych idea��w. Zanim to zrozumia� zd��y� si� swym
baranim uwielbieniem dla regulamin�w silnie sprzykrzy�
prze�o�onym, przez co trafi� do W�gorzewa. Tutejsza brygada
artylerii bowiem - nie by�o to dla nas �adn� tajemnic� - robi�a
w okr�gu za karn� jednostk� dla trep�w. Nie pozosta�o mu nic
innego, ni� wylewa� swe rozgoryczenia na Bogu ducha winnych
�o�nierzy, wynajduj�c wsz�dzie tysi�ce uchybie� wobec
regulaminu. Wprawdzie dow�dca brygady przytomnie zabroni� mu
stosowania kar dyscyplinarnych, kt�re fatalnie psu�yby
sprawozdania, ale Baskerville znalaz� na to spos�b i uczyni� sw�
specjalno�ci� organizowanie podpadziochom karnych marszobieg�w
oraz nocnych �wicze�. Z podchor��ymi to nie przechodzi�o; na nas
m�g� tylko wrzeszcze� i to, w po��czeniu z kompleksem wsiowego
prostaka wobec �wie�o upieczonych magistr�w sprawia�o, �e
nienawidzi� nas gorzej ostatnich ps�w.
- Za�o�ysz si�, �e zaraz tu wpadnie?
- By�, godzin� temu - skrzywi� si� Fred. - Wpisa� do ksi��ki
meldunk�w ogryzek obok kosza na �mieci, kurz na lamperii i �le
oddane honory.
- Aha. Pociesz si�, teraz �ciga szwej�w - wskaza�em kciukiem
za siebie, na l�ni�ce, ��te prostok�ty w ciemnym zarysie
wartowni. Fred spojrza� za moim kciukiem i wydoby� spod serca
kilka s��w, jakie ka�dy chowa tam specjalnie dla oficera
inspekcyjnego. Niestety, nie nadaj�cych si� do zapisania.
Przez chwil� kontemplowa� w milczeniu odblask go�ych
�ar�wek w z��k�ej glazurze, pokrywaj�cej �ciany, by nagle zada�
pytanie, na kt�re sam od d�u�szego czasu bezskutecznie szuka�em
odpowiedzi.
- A ty Perszing czego w�a�ciwie nie �pisz, co?
- Rozwa�am zagadnienia eschatologiczne - odpar�em. -
Heiddegerowska koncepcja bytu i te rzeczy. Taka urokliwa noc jak
dzi� doskonale nadaje si� do tego typu rozmy�la�. Pozwala omal�e
empirycznie do�wiadczy�, jak wok� ka�dego z jestestw g�stnieje
egzystencjalna pustka.
Zdoby� si� na skwitowanie moich stara� wymuszonym
u�miechem.
- Humanista - mrukn�� ze wzgard� typow� dla wszystkich
wymawiaj�cych to s�owo absolwent�w politechniki. Rzuci�
niedopa�ek do lastrykowego koryta i sp�uka� go wod� z kranu. A
potem podni�s� si� ci�ko i podszed� do okna. Przez chwil�
przypatrywa� si� �liskiej od wilgoci ulicy i budynkom brygady po
jej drugiej stronie, tr�c przy tym zaczerwieniony podbr�dek.
Wiatr zn�w zadu� g�o�no w szyby, przenikaj�c przez szpary we
framugach. Poczu�em jego zimny powiew na policzkach i d�oniach.
- Taka urokliwa noc jak dzi� - zawyrokowa� w ko�cu - je�li
si� do czego� nadaje, to na jaki� sabat czarownic albo co� w tym
stylu.
Podobno dawni s�owianie wierzyli, �e s� pewne pory dnia czy
miesi�ca, kiedy nieopatrznie rzucone s�owo mo�e si� sprawdzi�.
Je�li zdarzy si� wam kiedy�, �e kto� ostrze�e was: "uwa�aj,
�eby� nie powiedzia� tego w z � � g o d z i n � " - to nie
�miejcie si� z niego. Naprawd�.
Znowu poczu�em uk�ucie w sercu i znowu z trudem uda�o mi
si� st�umi� powracaj�cy l�k, jeszcze silniejszy ni� przed
chwil�. Co si� ze mn� dzia�o, do stu tysi�cy diab��w? Nerwy,
powt�rzy�em sobie w my�lach. Adrenalina, stress, te rzeczy. Nie
nale�y si� przejmowa�.
- Rany Boskie - Fred spogl�da� ponuro na tarcz� zegarka. -
Dopiero trzecia. Zwariowa� mo�na.
- "Kto� nie �pi, �eby spa� m�g� kto�" - pocieszy�em go. -
Szekspir.
- Humanista - skrzywi� si�, jeszcze bardziej pogardliwie ni�
przed chwil�.
Z korytarza dobieg� dzwonek telefonu. Fred oderwa� si� od
okna. Wyszed� o krok przed drzwi umywalni i zamacha� ponaglaj�co
na dy�urnego.
Wyjrza�em za nim. Korytarz ton�� w ciemno�ci, tylko u
samego jego ko�ca, ko�o schod�w, pali�a si� �ar�wka nad biurkiem
podoficera dy�urnego. Stoj�cy obok ch�opak - nie widzia�em, kto
to by� - gestykulowa� rozpaczliwie, pokazuj�c co� Fredowi.
Pokazywa� mu telefon. Ten po lewej stronie, je�li patrze�
od strony schod�w.
Podoficer dy�urny ma przed sob� dwa telefony. Jeden zwyk�y,
��cz�cy wszystkie rozmowy z centrali brygady, i drugi,
bezpo�redni od oficera dy�urnego. Ten drugi odzywa si� rzadziej,
i, szczerze m�wi�c, im rzadziej, tym lepiej.
Ale w tej chwili to on w�a�nie dzwoni�.
Do Freda te� to dotar�o. Zakl�� soczy�cie i ruszy� w stron�
biurka, jeden d�ugi krok, potem kilka coraz szybszych, wreszcie
pu�ci� si� sprintem. Patrzy�em za nim, oparty o framug�, z
niedopa�kiem w r�ku i z dziwnym uczuciem rodz�cym si� z wolna w
moim �o��dku.
Fred dopad� biurka i chwyciwszy s�uchawk� wyrecytowa�:
- Melduj� si� podoficer dy�urny SPR OC starszy szeregowy
podchor��y Kruszy�ski.
A potem zastyg�. D�ug� chwil� wygl�da� w �wietle jedynej
lampy jak kamienny pos�g. Mia�em wra�enie, �e poruszy�
bezg�o�nie ustami, jakby szuka� odpowiedniego s�owa.
- Rozkaz - znalaz� je wreszcie i od�o�y� s�uchawk�. W tym
jednym s�owie, w przydechu, z jakim je z siebie wyrzuci�,
zabrzmia�a autentyczna panika. Oderwa�em si� od framugi. Ju�
wiedzia�em. Dziwne uczucie rozla�o si� z �o��dka po ca�ym ciele,
si�gn�o do gard�a i ju� wiedzia�em, �e by� to po prostu strach.
Ju� nie ten irracjonalny l�k, nie wiadomo sk�d i przed czym, nie
mglisty �lad snu ani przeczucie, tylko zwyk�y strach. Strach
przed czym�, w co tak naprawd� nikt nie wierzy�, nawet w wojsku,
cho� ka�dy wiedzia�, �e mo�e nast�pi�.
Fred po�o�y� s�uchawk� i przez moment rozgl�da� si�
bezradnie, otwieraj�c i zamykaj�c usta, jakby chcia� co�
powiedzie� i zarazem obawia� si� w zalegaj�cej szko�� ciszy
wydoby� z siebie g�os. Zerkn�� nerwowo na wyeksponowane pod
p�atem plexiglasu po��k�e instrukcje, w ko�cu nabra� g��boko
powietrza i nieco dr��cym oraz piskliwym, ale dono�nym g�osem,
zawo�a�:
- Uwaga, szko�a, poo-budka, poo-budka, wsta�! Og�aszam alarm,
alarm, alarm!
Jego s�owa przetoczy�y si� przez korytarz, odbi�y w nim
echem i zapad�y w cisz�, jakby zbyt absurdalne, by ktokolwiek
m�g� na nie zwr�ci� uwag�.
Czego� takiego jak alarm po prostu nie da si� ukry�. Od
samej g�ry poczynaj�c, ka�dy oficer chce, �eby jego pododdzia�
wypad� ju� nawet nie najlepiej, ale �eby w og�le wypad� jako�,
nie pozabija� si� o w�asne ��ka i zdo�a� osi�gn�� gotowo��
bojow� przed nastaniem �witu. Kiedy ma by� alarm wszyscy �pi� w
mundurach, z broni� i ekwipunkiem pod ��kiem, a bywa, �e i tak
jeszcze cich� pobudk� og�asza si� na wszelki wypadek par�na�cie
minut wcze�niej.
Z ca�� pewno�ci� na dzi� nie zapowiadano �adnych
�wiczebnych alarm�w.
- Alarm, alarm, alarm! - powtarza� sw�j okrzyk Fred, teraz
ju� czysto, bez dr�enia g�osu. By� przy biurku sam, dy�urny
pobieg� gdzie�, pewnie na d�, budzi� kaprali.
Okrzyk powoli zacz�� wznieca� w szkole jaki� rezonans. Zza
drzwi pocz�� dochodzi� szmer, zgrzytanie spr�yn, wybijaj�ce
si�, pojedyncze g�osy. Fred przysiad� si� do telefonu, tego
drugiego, po��czonego z central�. Co robi podoficer po
og�oszeniu alarmu, usi�owa�em sobie gor�czkowo przypomnie�.
Wpatrywa� si� w po�yskuj�cy na �cianie nad pulpitem plexiglas i
m�wi� co� szybko do s�uchawki. No tak, wzywa dow�dc� szko�y,
jego zast�pc�w, dow�dc�w pluton�w...
...ca�a kadra przed �wiczebnym alarmem by�aby na miejscu...
Dochodz�ce z sal szmery nabiera�y si�y, w ko�cu kt�re�
drzwi otworzy�y si�. Otrz�sn��em si� z os�upienia i ruszy�em w
stron� swojej izby.
Jednym z osobliwo�ci ludowego wojska jest obowi�zek
wystawiania na noc but�w za drzwi izby. Rano, przy pobudce, i w
nag�ych wypadkach robi si� tam straszliwy �cisk i wszyscy
zderzaj� si� g�owami, usi�uj�c pochwyci� swoje trepy. Zd��y�em
z�apa� opinacze akurat w momencie, gdy kt�ry� z koleg�w otworzy�
drzwi. Zderzy�em si� z nim, wpadaj�c do �rodka. Nie odpowiadaj�c
na zaspane "co jest, do jasnej cholery", zacz��em si� ubiera�.
Do�� nerwowo, powiedzmy.
Nocne przeczucie zamieni�o si� w fatalistyczn� pewno��
bliskiego nieszcz�cia. Ba�em si� pomy�le� te s�owa, ale by�em
pewien, �e to w�a�nie to. Co innego mog�em w tej sytuacji
my�le�? Od kilku dni w wieczornych dziennikach, kt�rych
ogl�dania pilnowano w ludowym wojsku jak codziennego sakramentu,
m�wiono o "wichrzycielskich strajkach" w stoczni i paru
kopalniach, a ostatniego wieczora przemawiaj�cy po dzienniku
Kiszczak bo�y� si�, �e w�adza nie u�yje przeciwko robotnikom
si�y, a nawet wi�cej, dla dobra socjalistycznej ojczyzny gotowa
jest darowa� "Solidarno�ci" dawne przewiny i usi��� z ni� przy
okr�g�ym stole.
Dopinali�my si� w milczeniu, ledwie maskuj�c strach
siarczystymi przekle�stwami, gdy kto� nie trafi� w t� nogawk� co
trzeba. Na korytarzu pojawili si� kaprale, usi�uj�cy sformowa�
pierwszych wychodz�cych plutonami w uczciwym dwuszeregu. Jeden
rzut oka wystarcza�, by zorientowa� si�, �e jest to zadanie
jeszcze na d�ugie minuty. Nawet je�li kapralowi uda�o si� kogo�
przemoc� i krzykiem ustawi� na wskazanym miejscu, pozostawa� on
tam dok�adnie tak d�ugo, jak d�ugo kapral si� nie odwr�ci�. Po
czym wsi�ka� w k��bi�cy si� bez sensu po ca�ym korytarzu i
depcz�cy sobie po nogach niepodopinany t�umek, kt�rego jedynym
zaj�ciem by�o pe�ne ekscytacji wzajemne wypytywanie si� co to
mo�e by� i odpowiadanie sobie, �e alarm.
To dziwne, ale mimo ca�ego przera�enia my�la�em precyzyjnie
i logicznie, w jakim� sensie nawet ja�niej ni� przed p�
godzin�, kiedy ba�em si� sam nie wiedz�c czego. Doszed�em do
wniosku, �e najlepsz� metod� dowiedzenia si�, co jest grane,
b�dzie zajrze� do magazynu broni. Je�li pozostaje nie ruszony,
to sprawa nie jest powa�na. Je�li odwrotnie...
Musicie wiedzie�, �e mimo wszelkich pozor�w wojska miejsce,
w kt�rym w�wczas przebywa�em, mia�o przygotowywa� do s�u�by
dow�dc�w dla Obrony Cywilnej. Gaszenie po�ar�w, zbieranie
rannych, przeprowadzanie staruszek przez ulic�, te rzeczy.
M�wi�o si�, �e w razie wojny jeste�my przeznaczeni na
zak�adnik�w. Rezerwowa kompania rezerwowego batalionu
rezerwowego pu�ku, wady wzroku, krzywe kr�gos�upy, doktoranci
filozofii, poloni�ci - s�owem, wszelkiego rodzaju wybrakowany
surowiec, kt�rego RKU nie chcia�o wypu�ci� z r�k przez czyst�,
bezinteresown� z�o�liwo��. Ostre strzelanie mieli�my tylko raz,
a i wtedy komendant szko�y oznajmi� w przyp�ywie szczero�ci, �e
takiemu wojsku jak my to strach dawa� bro� do r�ki.
Wi�c starczy�o mi zerkn�� w otwarte drzwi magazynu broni,
tylko przez chwil�, zanim kapral zgarn�� mnie z powrotem, �eby
pozby� si� ostatniej nadziei. W �rodku zast�pca komendanta -
zd��y� si� ju� zjawi�, mieszka� tu� obok szko�y - i jeden z
przydzielonych do nas szeregowc�w z zasadniczej odbijali wieko
skrzyni. Jednej z tych na po�y zapomnianych skrzy�, kt�re od nie
wiadomo jak dawna pokrywa�y si� kurzem w k�cie za stojakami z
broni�. Szeregowiec wyprostowa� si�, odrzucaj�c na bok wieko i
pod jego ramieniem mign�y mi wype�niaj�ce skrzyni� pude�ka z
ostr� amunicj�.
Sp�yn�o na mnie jakie� odr�twienie, jakbym ju� ustawiony
zosta� twarz� w twarz ze strajkuj�cymi, z pistoletem politruka
przystawionym do plec�w.
My�l, �e mo�e nam si� zdarzy� co� jeszcze gorszego nie
przysz�a mi w�wczas do g�owy, ale nie mam o to do siebie �alu.
Ci, kt�rzy tkwili w�wczas w samym centrum wydarze� tak�e nie
rozumieli co si� dzieje i cho� widzieli wszystko na w�asne oczy,
nie potrafili tego przyj�� do wiadomo�ci. 2. Krzyk w ciemno�ci.
Tak wygl�da� �rodek tej historii. Teraz czas opowiedzie�
pocz�tek. Nie bra�em w nim osobi�cie udzia�u, wi�c odtwarzam
wypadki na podstawie rozm�w z ich uczestnikami.
O kilkana�cie kilometr�w od W�gorzewa, w sosnowym lesie nad
jeziorem rozci�gni�te s� druciane ogrodzenia z tablicami: "teren
wojskowy - wst�p wzbroniony". Zapory te, gdyby ogl�da� je z
powietrza, opasuj� kilka kilometr�w kwadratowych so�niny w
kszta�t nieforemnego kartofla, kt�rego jeden koniec �ci�ty jest
r�wno brzegiem jeziora. Blisko miejsc, gdzie linia ogrodzenia
dotyka brzegu, wznosz� si� na wysoko�� trzech metr�w dwie wie�e
wartownicze. S� to posterunki III i IV, stanowi�ce zarazem ko�ce
opasuj�cej kartofel po wewn�trznej stronie ogrodzenia �cie�ki,
wydeptanej butami kolejnych rocznik�w. Posterunkom tym podlega
jakie� trzysta metr�w pla�y i, po obu jej stronach, fragmenty
�cie�ki do pierwszego zakr�tu. Pozosta�� jej cz�� podzielono na
cztery kilkusetmetrowe odcinki, kt�rych przemierzanie w t� i we
w t� nale�y do obowi�zk�w wartownik�w z posterunk�w II, V, VI i
VII. Po�rodku ka�dego odcinka stoi budka, w kt�rej wartownik
znale�� mo�e schronienie przed deszczem, a o kilka metr�w od
ka�dej budki znajduje si� g��boka na metr, obetonowana szczelina
w kszta�cie graniastego S. U�ywana przez wartownik�w g��wnie w
charakterze awaryjnej ubikacji, teoretycznie s�u�y� ma im
schronieniem na wypadek nalotu.
W tej akurat funkcji szczeliny owe s� ca�kowicie zb�dne;
gdyby do jakiego� nalotu rzeczywi�cie dosz�o, b�dzie doskonale
oboj�tne, czy wartownicy przycupn� w nich, czy b�d� pr�bowali
ucieka� do lasu. Wn�trze kartofla zajmuj� bowiem wielkie,
wkopane g��boko pod ziemi� zbiorniki benzyny oraz park
amunicyjny brygady. Stoj� tam te� trzy magazyny, gdzie z
muzealnym pietyzmem ustawiono pi�tnastocentymetrowe haubice, na
zamkach kt�rych znale�� mo�na sygnet Centralnego Okr�gu
Przemys�owego i napis "Starachowice 1937". Amunicji do haubic za
mojej s�u�by by�o podobno sporo, wida� zosta�a jeszcze z
lepszych czas�w, co za� do strzeleckiej, to ludowe wojsko w
razie potrzeby zaopatrzone mia�o w ni� zosta� przez Wielkiego
Sojusznika. Sojusznik na razie tego nie robi�, nie maj�c
pewno�ci (i s�usznie) w kt�r� w�a�ciwie stron� by�my, gdyby co,
strzelali. Jak wyliczyli�my nudz�c si� na warcie, gdyby ca�y
posiadany przez brygad� zapas rozda� mi�dzy �o�nierzy,
wychodzi�o jakie� sze�� i p� naboju na g�ow�. Niemniej, zebrany
w jednym miejscu zapas �w wystarczy�by na przyzwoity fajerwerk,
zw�aszcza w po��czeniu z pociskami do haubic i benzyn�.
Noc� o�wietlenie Parku Magazynowego brygady zapewniane by�o
przez dwie, poprowadzone niezale�nie od siebie i zainstalowane w
r�nym czasie linie latar�. Pierwsza, pochodz�ca chyba jeszcze z
wczesnych lat sze��dziesi�tych, obejmowa�a kilkadziesi�t
staro�wieckich, okr�g�ych lamp, rozlokowanych wzd�u� ogrodzenia;
w tym celu co czwarty s�up, na kt�rym si� ono wspiera�o, by� o
po�ow� wy�szy od pozosta�ych. Lampy na ogrodzeniu o�wietla�y
jedynie �cie�k� i kilka metr�w terenu na zewn�trz. Dlatego te�
par�na�cie lat p�niej zdecydowano si� za�o�y� jeszcze
kilkana�cie dodatkowych jarzeni�wek, jakie zobaczy� mo�na w
wi�kszo�ci polskich miast, bezpo�rednio na budynkach magazyn�w,
zazwyczaj po dwie na ka�dym. Rozchodzi�y si� z najwy�szego
punktu dachu, ponad �elaznymi skrzyd�ami przebitej przez
szczytow� �cian� hangaru bramy. By�y niepor�wnywalnie silniejsze
od md�ych, cz�sto si� psuj�cych lamp na ogrodzeniu. �wiat�o tych
ostatnich gin�o te� w cz�sto g�stwie li�ci, kt�re je zd��y�y
przez ostatnich dwadzie�cia par� lat obrosn��. Szczeg�lnie nad
jeziorem wartownicza �cie�ka ton�a w niemal zupe�nej ciemno�ci
i by�a to jedna z przyczyn, dla kt�rych te dwa posterunki zawsze
wybierali dla siebie falowcy.
Dla porz�dku wspomnie� trzeba jeszcze o bramie, przy kt�rej
mie�ci� si� posterunek I. Wartownik stoj�cy na nim te� mia�
swoj� budk� i szczelin� przeciwlotnicz�, ale m�g� zrobi�
wszystkiego po pi�� krok�w w t� i we w t�. Stercza� wi�c ca�y
czas na widoku dow�dcy warty, kt�rego okno wychodzi�o dok�adnie
na bram�. To sprawia�o, �e posterunek I uwa�any by� za
najbardziej przechlapany - nie mo�na by�o na nim ani przysi���,
ani zapali�.
�eby by� �cis�ym, na innych te� nie wolno by�o,
teoretycznie, przysiada�, pali�, wchodzi� do budek (o ile nie
by�o deszczu) i szczelin przeciwlotniczych (o ile nie by�o
nalotu), je��, pi�, za�atwia� potrzeb fizjologicznych i robi�
kilkunastu jeszcze rzeczy, wyliczonych szczeg�owo w regulaminie
s�u�by wartowniczej. Wolno by�o tylko "czujnie strzec i
zdecydowanie broni�" przedpotopowych haubic przed zakusami
ameryka�skiego imperializmu.
Budynek wartowni sta� obok bramy i sk�ada� si� przede
wszystkim z mn�stwa perfidnie ��obkowanych p�ytek pod�ogowych,
kt�re przed zdaniem warty trzeba by�o mozolnie czy�ci� zapa�k� z
naniesionego b�ota - po to tylko, aby nast�pna zmiana w minut�
osiem doprowadzi�a je do poprzedniego stanu i te� mia�a co
robi�. Poza tym by�a tam ma�a kuchenka z dwoma palnikami,
plastikow� zastaw� sto�ow� i dobrze si� rozwijaj�c� hodowl�
insekt�w, pok�j z le�ankami dla zmiany odpoczywaj�cej, szafa z
ko�uchami, na kt�rych zazwyczaj byczyli si� falowcy ze zmiany
czuwaj�cej, stolik, dwie talie postrz�pionych kart i
biblioteczka, jakim� dziwnym zbiegiem okoliczno�ci �wietnie
zaopatrzona w stare iskrowskie ksi��ki SF. Ca�o�ci dope�nia�
osobny pok�j dow�dcy warty z oknem, jak ju� wspomnia�em,
wychodz�cym na nieszcz�nika trzymaj�cego najbardziej
przechlapany posterunek I.
Tej nocy, gdy zmaga�em si� ze swym l�kiem w pustej
umywalni, dow�dc� warty wyrwa� ze snu pojedynczy strza� od
strony jeziora (WSW strawi�o potem mn�stwo czasu na ustalenie, o
kt�rej to dok�adnie godzinie i minucie �w wystrza� si� odezwa�,
ale tak naprawd� nie mia�o to wi�kszego znaczenia). Dow�dc�
warty by� tej nocy plutonowy z dywizjonu szkolnego, o nazwisku
brzmi�cym jak wymy�lona przez �o�nierzy ksywa: Gica. Zwl�k� si�
z wyrka, z�y, ale bez powod�w do wielkiego zdenerwowania, i
zacz�� ubiera�, wo�aj�c na rozprowadzaj�cego. Ten, r�wnie jak
prze�o�ony wyrwany wystrza�em z drzemki, nie czekaj�c rozkaz�w
zabra� si� do budzenia obu siedz�cych na wartowni zmian, ka��c
im �apa� graty i szykowa� si� do biegu w kierunku posterunku V,
gdzie, jak - s�usznie, mia�o si� okaza� - przypuszcza�,
strzelano.
Od czasu do czasu komu� na warcie popuszcz� nerwy i wywali
do zaj�ca albo zb��kanego pijaczyny z pobliskiej wioski. Nie
jest to wydarzenie niezwyk�e, ale na tyle rzadkie, �e z regu�y
obrasta legend�, a opowie�� o nim kr��y po brygadzie czasem i
przez kilka pobor�w, zanim wreszcie trafi si� co�, co da
pocz�tek nowej. Oczywi�cie w ludowym wojsku, w kt�rym od zawsze
brakowa�o wszystkiego (z wyj�tkiem mo�e czerwonych plansz z
buduj�cymi has�ami), a ju� szczeg�lnie amunicji, nie wolno
bezkarnie marnowa� cennych naboj�w na strzelanie do zaj�cy lub
pijak�w. Rozbudowywana latami sprawozdawczo�� kaza�a si�
tygodniami spowiada� z ka�dego wprowadzenia naboju do lufy, przy
kt�rym pazur podajnika zostawia na �usce nieusuwalny �lad - c�
dopiero m�wi� o wystrzale! Dla kadry sta�o si� zatem �yciow�
konieczno�ci� przechowywanie na wszelki wypadek lewej amunicji.
Im bardziej surowo wyliczano oficer�w z ka�dego wystrzelonego
lub tylko zadrapanego naboju, tym owej lewej amunicji kr��y�o po
jednostkach wi�cej. W razie czego uzupe�nia�o si� z niej zdawane
"�rodki ogniowe", nieszcz�sny strzelec otrzymywa� stosowny OPR
oraz zale�n� od jego cyfry porcj� szykan fizycznych, po czym
jakim� znanym tylko zainteresowanym sposobem uzupe�niano zapas,
nie m�c�c w raportach pogodnego obrazu rzeczywisto�ci.
Plutonowy Gica, jak ka�dy, by� na podobn� ewentualno��
dobrze przygotowany, tote� przez pierwszych kilka minut po
obudzeniu nie mia� powodu szczeg�lnie si� przejmowa�. S�dz�c z
tego, co potem m�wili jego podw�adni, bardziej by� z�y, �e
przerwano mu sen, ni� zaniepokojony. Co do wartownik�w, odg�os
strza�u wprawi� ich w nastr�j radosnego podniecenia szykuj�c�
si� zabaw� kosztem trzymaj�cego posterunek V kota, nazywanego
ze wzgl�du na pewne fizyczne podobie�stwo do nie�yj�cego ju�
aktora Kargulem. Perspektywa tej przyjemnej odmiany w monotonnej
s�u�bie sprawi�a, �e zmianie czuwaj�cej, nawet bez specjalnego
poganiania, wystarczy�y nieca�e dwie minuty, aby w pe�nym
oporz�dzeniu i z gotow� do u�ycia broni� st�oczy� si� w
gotowo�ci do biegu w przedsionku wartowni. Wymieniaj�c domys�y i
lu�ne uwagi czeka�a tam jeszcze dobrych kilkadziesi�t sekund na
dopinaj�cego si� bez szczeg�lnej paniki dow�dc�.
Chwil� p�niej nast�pi�o co�, co zburzy�o ten pogodny
nastr�j i przeszy�o �wiadk�w zdarzenia pierwszym dreszczem
prawdziwego niepokoju. Mniej wi�cej w momencie, gdy Gica
wreszcie stan�� w drzwiach swojej kanciapy, z zewn�trz znowu
dobieg�y strza�y. Tym razem by�a to d�uga, niemilkn�ca seria -
wartownik trzyma� �ci�gni�ty spust do ko�ca, a� spr�yna
podajnika rozepchn�a si� w magazynku na ca�� d�ugo��, a iglica
szcz�kn�a sucho w pustej komorze. Zanim to si� sta�o, do
kanonady w��czy� si� drugi ka�asznikow, bij�cy bardziej od
strony jeziora, z s�siaduj�cej z pi�tk� czw�rki. Drugi wartownik
te� strzela� ogniem ci�g�ym, tylko rozs�dniej: kr�tkimi seriami,
po trzy - pi�� pocisk�w. Posy�a� te serie w kilku,
kilkunastosekundowych odst�pach jeszcze przez d�u�sz� chwil� po
zamilkni�ciu pierwszego ka�asznikowa. Potem ucich� i on.
W przeciwie�stwie do pojedynczego wystrza�u, tym razem
trudno by�o o proste, narzucaj�ce si� wyja�nienie. W ka�dym
razie sta�o si� oczywiste, �e nie by�y to strza�y przypadkowe
ani do niczego. Tym bardziej, �e strzelaj�cym nie by� ju� tylko
zestresowany kot, ale jeden z rz�dz�cych grup� falowc�w, kt�ry
podczas ponad p�torarocznej s�u�by przekiwa� podobnych wart
dobr� setk�, wi�kszo�� z nich przesypiaj�c spokojnie w budce, i
z ca�� pewno�ci� nie by� sk�onny ulega� panice albo strzela� do
zaj�cy. Zw�aszcza ogniem ci�g�ym. A ju� zw�aszcza kr�tkimi,
mierzonymi seriami, jakie regulamin walki przewidywa� wy��cznie
do ostrzeliwania si� na kr�tkim dystansie przed natarciem
piechoty.
Nikt nie pami�ta�, jakich s��w u�y� dow�dca daj�c
oczekiwany rozkaz do biegu. W ka�dym razie chwil� po umilkni�ciu
drugiego ka�asznikowa dziewi�ciu ludzi wybieg�o z wartowni w
zimn� i wietrzn� noc, kieruj�c si� w stron� posterunku V. Wbrew
wymogom regulaminu, Gica nie trzyma� si� opasuj�cej kartoflowato
so�nin� �cie�ki, ale poprowadzi� najkr�tsz� drog�, pomi�dzy
magazynami. Dlatego te� prowadzeni przez niego �o�nierze nie
zauwa�yli w pierwszej chwili, �e latarnie na ogrodzeniu zgas�y.
Zeznania wartownik�w z posterunk�w II, III i IV pozwoli�y
ustali�, �e sta�o si� to w kilkana�cie sekund po zamilkni�ciu
drugiego ka�asznikowa - i �e �wiat�a zgas�y jednocze�nie,
dok�adnie tak, jakby kto� przeci�� zakopany pod ogrodzeniem,
zasilaj�cy je kabel.
Wydaje mi si� bardzo w�tpliwe, aby Gica pomy�la�, �e
przecinaj�c teren magazyn�w b�dzie musia� kilkakrotnie
przebiega� przez sto�ki �wiat�a, jakie w zacinaj�cej m�awce
wycina�y wie�cz�ce dachy hangar�w jarzeni�wki. Je�li nawet
pomy�la�, jeszcze bardziej w�tpliwe wydaje si�, aby uzna� ten
fakt za w jakikolwiek spos�b znacz�cy.
Drug�, opr�cz ciemno�ci, przyczyn� dla kt�rej posterunki
nad jeziorem by�y rezerwowane dla falowc�w, stanowi� fakt, i� z
jakich� trudnych do ustalenia przyczyn budki nad jeziorem by�y
obszerniejsze i wyposa�one w drewnian� �aw�, na kt�rej wartownik
m�g� si� ca�kiem wygodnie rozci�gn��, zak�adaj�c nogi na �cian�,
i spa� a� do przyj�cia zmiany. Wszyscy tak robili i jest
bardziej ni� pewne, �e zrobi� tak r�wnie� rozlokowany na
czwartym posterunku falowiec, znany przez koleg�w Chlaptuskiem.
Wyrwany ze snu musia� wyj�� z budki i ruszy� w kierunku
pierwszego strza�u, pchany t� sam� radosn� ciekawo�ci�, kt�ra
o�ywia�a �o�nierzy na wartowni. Uszed� oko�o stu metr�w �cie�k�,
kiedy zobaczy� to samo co wartownik z pi�tki i na wysoko�ci
dwudziestego sz�stego s�upa, licz�c od jeziora, otworzy� ogie� w
stron� lasu. By�a to jedna z niewielu pewnych rzeczy, jakie
oficerowie WSW zdo�ali dok�adnie ustali�, ale nie wymaga�o to od
nich szczeg�lnej przenikliwo�ci, skoro w tym akurat miejscu
pozosta�o po Chlaptusku trzydzie�ci �usek, rozsypanych na
powierzchni kilkunastu metr�w. Fakt, �e nie rzuci� on
wystrzelanego magazynku na �cie�k�, ale schowa� go do �adownicy,
wskazuje, �e uleg� panice dopiero w chwil� po dopi�ciu do broni
kolejnego. W kt�rym� momencie, sk�adaj�c si� do nast�pnej serii,
musia� zobaczy� przez celownik co�, co pozwoli�o mu u�wiadomi�
sobie, do czego strzela. Wydaje mi si� charakterystyczne, �e
ucieka� - instynktownie, jak s�dz� - w kierunku �wiat�a,
pomi�dzy magazyny.
Kiedy po kilkudziesi�ciu sekundach prowadzona przez dow�dc�
i rozprowadzaj�cego zmiana czuwaj�ca wypad�a na wyasfaltowany,
stosunkowo dobrze o�wietlony placyk pomi�dzy trzema otaczaj�cymi
go w koniczynk� hangarami artyleryjskiego muzeum, Chlaptusek
znalaz� si� niemal dok�adnie naprzeciwko. Wybieg� zza jednego z
budynk�w, trzy czwarte od przodu, w chwili, gdy jego koledzy
znajdowali si� dok�adnie po�rodku plamy o�lepiaj�cego ich
�wiat�a. Zobaczywszy biegn�cych, zatrzyma� si� gwa�townie i z
kolei rzuci� do ucieczki przed nimi, nie t� drog�, kt�r� dotar�
tam ze swojego posterunku, ale w stron� dok�adnie w przeciwn�
ni� nadbiega�a zmiana czuwaj�ca. Po kilkunastu krokach wpad� na
�cian�. Zacz�� krzycze�, i dopiero ten krzyk u�wiadomi�
biegn�cym jego obecno��. Za p�no. Oszala�y z przera�enia
wartownik, po kilkusekundowych, bezskutecznych pr�bach przebicia
si� przez stoj�cy mu drodze budynek odwr�ci� si� i opr�ni�
magazynek w kierunku nadbiegaj�cych, nadal nie widz�cych go
koleg�w. Strzela� nie celuj�c i nie koryguj�c podrzutu, dzi�ki
czemu wi�kszo�� pocisk�w polecia�a ku niebu. Kilka wyd�ubano
potem z odleg�ych �cian. Tylko jeden trafi� nadbiegaj�cego
cz�owieka.
Z jakich� sobie znanych sposob�w ludowe wojsko uzna�o, �e
ka�dy magazynek musi by� �ci�le przypisany do nosiciela i pod
�adnym pozorem nie wolno si� nim wymienia�. Ka�dy wartownik
dostaje zatem 120 naboj�w luzem i musi je w�asnor�cznie
za�adowa� do swoich, przytarganych z jednostki magazynk�w -
jednego podpi�tego do broni i trzech w �adownicy u pasa - aby 24
godziny p�niej, przy zdawaniu warty, wyj�� je z powrotem i
przekaza� nast�pnej zmianie. Oznacza to, �e ka�dy wartowniczy
nab�j w ci�gu ka�dej doby jest najpierw wyjmowany z magazynka, a
zaraz potem �adowany do innego. Za ka�dym razem czubek pocisku
ociera si� przy tym silnie o wie�cz�c� magazynek, zakrzywion�
p�koli�cie blach�. Dziesi�� ani kilkadziesi�t takich otar� nie
zostawia jeszcze wyra�nego �ladu, ale po kilkuset
prze�adowaniach czubek pocisku zaczyna nabiera� ob�o�ci, a�
wreszcie w miedzianoz�otym p�aszczu przeciera si� mikroskopijna
kropka szaro�ci: mi�kki, o�owiany rdze�. Innymi s�owy, zwyk�a,
poczciwa kulka do ka�asznikowa, zamienia si� w surowo zakazan�
przez wszystkie mi�dzynarodowe konwencje kul� dum-dum. Tw�rcy
regulamin�w zdawali sobie z tego spraw�, dlatego te� zawarli w
nich surowe przykazanie, aby wartownicza amunicja wymieniana
by�a co kwarta�. Nie przewidzieli jednak ukrytego obiegu po
jednostkach lewych naboj�w i oczywistego faktu, �e b�dzie on
wymaga� jakiego� �r�d�a zasilania, a amunicja wartownicza, w
praktyce u�ywana wy��cznie do wyjmowania jej z magazynk�w i
wtykania tam z powrotem, nada si� do tego najlepiej.
Pocisk, kt�ry trafi� dow�dc� warty w prawe udo, formalnie
nie istnia� zapewne ju� od wielu miesi�cy. W momencie zetkni�cia
z przeszkod� rozdar� si� od miedzianego czubka i rozp�aszczy�,
wy�adowuj�c tym samym ca�� niesion� energi�, wystarczaj�c� do
kilkukilometrowego lotu, w ciele podoficera. Nawet normalna,
poczciwa kula prosto z fabryki by�aby zdolna przy takim
trafieniu strzaska� ko�� i porwa� arterie. Wartownicza dum-dum
praktycznie urwa�a plutonowemu nog�, pozostawiaj�c ewentualnemu
chirurgowi dope�nienie formalno�ci - przeci�cie sk�ry i
�ci�gien, utrzymuj�cych krwaw� mas� przy w�a�cicielu. Gica
straci� przytomno�� zanim zd��y� cokolwiek krzykn��:
przekozio�kowa� jak szmaciana lalka i znieruchomia� na trawie w
szybko rosn�cej ka�u�y krwi. Mimo przeci�cia arterii m�g�
jeszcze wyj�� z tego �ywy, gdyby w ci�gu nast�pnych kilku minut
kto� okaza� si� na tyle przytomny, �eby nale�ycie podwi�za� mu
ran�.
Kilka sekund p�niej do jego o�miu �o�nierzy zacz�o
dociera�, co si� sta�o. Obok dw�ch pociski przelecia�y na tyle
blisko, �e us�yszeli ich niepor�wnywalny z �adnym innym
d�wi�kiem gwizd. Niekt�rzy, w tym rozprowadzaj�cy, przypadli do
ziemi, co nie mia�o wi�kszego sensu, gdy� Chlaptusek wystrzela�
ca�y magazynek za jednym zamachem i na szcz�cie nie by� w
stanie si�gn�� po nast�pny. Inni skoczyli ku le��cemu i
przygl�dali mu si�, co� m�wi�c i poruszaj�c niesk�adnie r�kami,
nie wiedz�c, co dalej pocz��.
�aden nie by� potem w stanie odtworzy� kilku nast�pnych
minut: szok i adrenalina wyci�y im je dok�adnie z pami�ci,
potem ka�dy zape�ni� sobie t� luk� jak umia� i w efekcie wysz�a
z tego sterta bzdur, w kt�rych WSW ugrz�z�o na amen, nie mog�c
za nic spasowa� zezna� do kupy. My�l�, �e w sumie mogli sobie t�
robot� darowa�: by�o naprawd� spraw� drugorz�dn�, kto w danym
momencie kl�cza� przy dow�dcy, a kto kr�ci� si� w k�ko,
powtarzaj�c bez sensu, �e potrzebne s� nosze. My�l� te�, �e
ponawiali pr�by starannego odtworzenia wypadk�w tak usilnie, by
w ten spos�b oddali� od siebie robot� jeszcze trudniejsz�, czyli
znalezienie racjonalnego wyja�nienia, dlaczego �o�nierz o d�ugim
sta�u w najoczywistszy spos�b oszala�, opu�ci� posterunek i
ci�ko postrzeli� swego dow�dc�.
Jakkolwiek owe szczeg�y wygl�da�y, kto� w ko�cu znalaz�
skulonego przy �cianie magazynu i wci�� naciskaj�cego spust
ka�asznikowa Chlaptuska. Po kr�tkiej szarpaninie uda�o si� go
obezw�adni�. Dw�ch ludzi, kt�rzy tego dokonali, uzna�o za sw�
oczywist� powinno�� wzi�� go na plecy i odnie�� na wartowni�,
pozostawiaj�c wyja�nienia na potem. Pozostali, za ich
przyk�adem, uczynili to samo z nieprzytomnym Gic�. Ka�dy z
�o�nierzy post�powa� na w�asn� r�k�, tak jak mu si� akurat
wyda�o najlepiej. Nie znalaz� si� nikt, kto by nimi pokierowa� w
zast�pstwie postrzelonego. Teoretycznie powinien to zrobi�
rozprowadzaj�cy, ale to on w�a�nie kr�ci� si� w k�ko, niezdolny
do niczego poza powtarzaniem, �e potrzebne s� nosze.
Nieco inaczej sprawa przedstawia�a si� na wartowni, gdzie
pozosta�a zmiana wypoczywaj�ca, a w jej sk�adzie kolejny
falowiec, niejaki Gorg. Nale�a� on do tego typu ludzi, na sam
widok kt�rych cz�owiekowi otwiera si� w kieszeni scyzoryk.
Ko�cisty, szczurowaty mikrus, od pierwszej chwili wzbudza�
odraz�, narastaj�c� w miar� jak si� go poznawa�o. Poza
szczurowat� powierzchowno�ci�, spo�r�d innych falowc�w wyr�nia�
si� szczeg�lnym sadyzmem i pomys�owo�ci� w dr�czeniu m�odego
poboru oraz niezwyk�� nawet jak na falowca bezczelno�ci�.
Gdy tylko za prowadzon� przez dow�dc� zmian� czuwaj�c�
zamkn�y si� drzwi, Gorg obj�� dow�dztwo w spos�b ca�kowicie
machinalny i nieodparcie si� narzucaj�cy. Dzi�ki temu kiedy po
kilku minutach i kolejnej, d�ugo przebrzmiewaj�cej w
ciemno�ciach serii wystrza��w zacz�li sp�ywa� na wartowni�
czerwoni z przej�cia i be�kocz�cy od rzeczy cz�onkowie zmiany
czuwaj�cej, oczekiwa�a ich tam w pe�ni przygotowana do dzia�ania
i zdyscyplinowana mini-jednostka bojowa. Sam Gorg, w spos�b
r�wnie naturalny jak poprzednio, przej�� komend� tak�e nad
reszt� �o�nierzy, kt�rzy zreszt� podporz�dkowali si� temu
ochoczo, rozpaczliwie jakiejkolwiek komendy potrzebuj�c. Jak
bardzo rozpaczliwie, najlepszym dowodem fakt, �e od tego momentu
relacje wartownik�w zn�w na pewien czas sta�y si� klarowne i
sp�jne.
Gorg rozpocz�� swoje rz�dy od uderzenia rozprowadzaj�cego w
twarz rzemienn� plecionk�. Gorg nigdy nie rozstawa� si� z
p�metrowym rzemieniem, spl�tanym na ko�cu w niewielk� kulk�,
kt�r� tygodniami doci�ga� kombinerkami i moczy� w wodzie dla
nadania jej maksymalnej twardo�ci. Wyci�ga� ten rzemie� z
kieszeni i bra� zamach jednym b�yskawicznym ruchem, trafiaj�c
kota dok�adnie tam, gdzie chcia� - najcz�ciej w skrzyde�ko
nosa, tu� ponad ustami. Prawdopodobnie nie wymy�li� tego ciosu
sam, by� on na to zbyt wystudiowany - rozp�dzona sk�rzana kulka
omija�a z daleka ko�� i chrz�stki, nie gro��c pozostawieniem
trwa�ych �lad�w, i uderza�a w jeden z najbardziej unerwionych
fragment�w cia�a. Wywo�any takim uderzeniem b�l m�g� oszo�omi�
na d�u�szy czas nawet solidnie zbudowanego m�czyzn�.
Rozprowadzaj�cy, jakkolwiek nominalnie najstarszy w tej
chwili stopniem na wartowni, mia� na koncie zaledwie pi��
miesi�cy s�u�by, a wi�c by� jeszcze kotem. Trudno mi zgadywa�,
czy Gorg chcia� tylko wyprowadzi� kaprala ze stanu bredzenia o
noszach, czy tak�e zaznaczy�, kto tu rz�dzi - nale�a� on do tych
spo�r�d uczestnik�w owej warty, z kt�rymi rozmowa p�niej nie
by�a mo�liwa. W ka�dym razie dopiero Gorg zrobi� to, co
rozprowadzaj�cy powinien by� zrobi� od razu: kaza� za�o�y�
dow�dcy warty porz�dn� opask� uciskow�. Poleci� tak�e po�o�y�
dow�dc� oraz zwi�zanego pasem i szelkami Chlaptuska w pokoju
zmiany czuwaj�cej i kaza� jednemu z �o�nierzy po��czy� si� przez
telefon z wartownikami. Dzi�ki temu zyska� po chwili pierwsze
dane o sytuacji. Posterunki V, IV i VI nie odpowiada�y.
�o�nierze z pozosta�ych - zw�aszcza z posterunku VII - meldowali
o dochodz�cych od przeciwleg�ego ogrodzenia dziwnych ha�asach,
jednak poza wyrazami kra�cowego podekscytowaniem nie mieli nic
konkretnego do powiedzenia.
Gorg jako chyba jedyny nie zapomnia�, �e ca�e zamieszanie
nie zacz�o si� od postrzelenia dow�dcy przez Chlaptuska, ale od
pilnuj�cego pi�tki Kargula. Sprawdzenie, co si� z nim dzieje,
powierzy� innemu falowcowi, Brunerowi, ka��c mu wraz z dwoma
innymi �o�nierzami jak najszybciej wraca� z wyczerpuj�cym
raportem o sytuacji. Drugiej czw�rce poleci� zaopiekowa� si�
rannym dow�dc� i nieprzytomnym Chlaptuskiem, a zw�aszcza by�
przygotowanym aby w razie potrzeby powt�rnie og�uszy� tego
drugiego. Pozosta�ych poustawia� w oknach, by wpatrywali si� w
ciemno�� i zawiadomili go natychmiast, gdyby kto� si� zbli�a�.
To idiotyczne z pozoru polecenie dowodzi sk�din�d, �e w
szczurowatej osobie Gorga, nieustannie podpadni�tego za
pyskowanie i z tego powodu nigdy nie awansowanego, ludowe wojsko
raczy�o zmarnowa� urodzonego dow�dc�. Naturalnie, �o�nierze
stercz�cy w oknach nie mogli da� mu �adnych informacji: wa�ne
by�o, �eby mieli oni zaj�cie, poczucie, �e co� robi� i �eby nie
prze�ywali stressu w bezczynno�ci. W podobnych chwilach nie ma
dla ludzi nic bardziej ni� bezczynno�� zab�jczego i Gorg,
kt�rego nikt nigdy dowodzenia nie uczy�, musia� to wyczu�
instynktownie.
Roztasowawszy w ten spos�