6990

Szczegóły
Tytuł 6990
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6990 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6990 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6990 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Andrzej Trepka Ko�c�wka 1983 HISTORIA PEWNEJ SEKUNDY Binatyjska nauka nie obfitowa�a w wielkie uog�lnienia. Historia tego kosmicznego ludu, surowa i pe�na m�nych decyzji, z kt�rych najtrudniejsza pchn�a go pod powierzchni� globu, aby utrzyma� przy �yciu pomimo stygni�cia gwiazdy-s�o�ca � wyrobi�a w Binatach hart i wol� wytrwania. Przejawi�o si� to w wyt�aniu umys�u ku sprawom daj�cym natychmiastowy po�ytek. Architektura podziemi, medycyna, a nade wszystko doskonalenie metod syntetycznego wytwarzania produkt�w spo�ywczych, gdy� Binatowie od tysi�cy pokole� nie �ywili si� niczym innym � by�y to dziedziny, kt�rych pog��bianie le�a�o najbardziej na sercu og�owi, a szcz�liwych badaczy darzy�o chwa�� i znaczeniem w spo�ecze�stwie, dla kt�rego poj�cie w�adzy by�o � w t�umaczeniu na ludzki j�zyk � autorytetem opartym na zas�ugach wynik�ych z pracy my�li pomna�aj�cej posp�lne dobro. Ale ka�dy gatunek rozumny � je�li to nie jest spo�eczno�� trzymana sztucznie w karbach, a w�wczas, w my�l podstawowych praw cybernetyki, wpadaj�ca w regres, a� do samounicestwienia � musi rodzi� tw�rc�w, krytyk�w i potencjalnych burzycieli swej w�asnej linii rozwojowej. Ci wichrzyciele regu� nios� o�ywcze, b�ogos�awione tchnienie w ustabilizowany nurt swojego �wiata � bez wzgl�du na rodzaj tego wichrzenia i skutki, jakie ono poci�ga. Literatura binatyjska nie zna�a beletrystyki powie�ciowej w naszym rozumieniu. Nawet te publikacje, kt�re nie stanowi�y fachowych rozpraw, zawsze rozwija�y jak�� my�l naukow� � tyle �e w kszta�cie dowolnym, wyzbytym sztywno�ci rozumowa�, a narzuconym li tylko wyobra�ni� artysty. Je�li by�y zuchwale oryginalne, tym samym spe�nia�y sw�j cel. Binatowie postrzegali �wiat jako pi�kno r�norodno�ci i podporz�dkowywali go tej samej swojej filozoficznej arche: pi�knu. Lubowali si� w improwizowanych wyst�pieniach, jaskrawo odbijaj�cych od g��wnego nurtu obrad. �adna z binatyjskich konferencji nie by�a obwarowana z g�ry ustalonym porz�dkiem debat, tak typowym dla zjazd�w naukowych na Ziemi. A zarazem ka�dy taki g�os spotyka� si� z wybuchami sprzeciwu, kt�re w gruncie rzeczy s�u�y�y rozognieniu improwizowanego pomys�u. Przyspieszenie jednej z takich imprez, na kt�rej � jak o tym wiedzia� stary Lipo, Ban i kilku innych Binat�w � olbrzymi Milo, mia� ujawni� co� bardzo szokuj�cego, wi�za�o si� z pragnieniem pokazania kosmicznym przybyszom czego� typowego dla binatyjskiej kultury umys�owej. Drzema�a w tym ch�� pochwalenia si� swoim gatunkowym �ja� od strony szczeg�lnie egzotycznej dla Ziemian. Go�cie zaj�li miejsca honorowe w samym �rodku �agodnie wysklepionej niszy o �cianach wyg�adzonych w nie zwietrza�ym, czarnym bazalcie. W wy��obieniach wygodnych, lecz zbyt obszernych dla ludzkiej postaci, czuli si� jakby le�eli na kamiennej posadzce. Nastawili regulatory temperatury w skafandrach. Nie panowa� tu kosmiczny mr�z, jak par�set metr�w nad nimi, na powierzchni globu, gdzie termometr spr�ynowy wskazywa� trzydzie�ci osiem stopni Kelvina. By�o jednak znacznie ch�odniej od temperatury pokojowej, dogadzaj�cej ludzkiemu poczuciu wygody. Mimo to zadaniem regulatora by�o bardzo intensywne wypromieniowywanie ciep�a, jakim organizm nagrzewa� przestrze� podskafandrow�. Wspar�szy g�ow� na ramieniu, Darzb�r przymkn�� powieki, a wyobra�nia podpowiada�a mu, i� jest biesiadnikiem jednej ze staro�ytnych uczt. Przysz�o mu to tym �atwiej, �e nie narzeka� na brak fantazji. Wprawdzie na rzymskiej sofie z pewno�ci� spoczywa�o si� wygodniej, lecz og�lne u�o�enie cia�a by�o takie samo. Impreza zgromadzi�a ponad czterdziestu Binat�w. Darzb�r rozejrza� si� niepewnie. � Chcia�bym wiedzie�, ile czasu oni przywykli powitalnie mrucze�. Oby zawsze tak kr�tko, jak ten pierwszy � pomy�la�. Nie wypowiedzia� tego g�o�no. A nu� Binatowie posiadaj� zmys� radiowy; albo aparatur� przechwytuj�c� fale stosowane w skafandrach. Z ciekawo�ci� wpatrzy� si� w ��tawe oko Milo, olbrzyma nawet wed�ug binatyjskich ocen, kt�ry �mign�� gi�tk� wici� w powietrzu � co znaczy�o, �e jest got�w wyst�pi� przed zebranymi. Zaraz te� odezwa� si� � t� egzotyczn� mow�, kt�ra, s�yszana bezpo�rednio, by�aby przyj�ta tylko za osobliwe mruczando z modulacj� tak ubog�, �e trudn� do uchwycenia. Orygina� by� nagrywany. Darzb�r, Sten i Karol pilnie s�uchali transpozycji. � Ton, nie ton. Barwa, nie barwa. Wszystko jedno. Nie troszczcie si� o szczeg�y. Niewa�ne miejsce, czas, wygl�d i zainteresowania bohater�w. Nazwa�em moich dziwnych przyjaci� Binarni. M�drze czy g�upio, mniejsza o to. Skoro ju� tak ich nazwa�em, na�ladujcie mnie. Trwaj� naprzeciw siebie w bezruchu, narzucaj�cym por�wnanie z cisz� kamiennych pusty� w niesko�czone bezwietrzne wadelacyty tam, u g�ry � wskaza� wici�. � Mog�oby si� zdawa�, i� taki stan rzeczy potrwa wiecznie � gdyby nie silne napi�cia przestrzeni, podobne spr�onej wyobra�ni. Co� nieuchwytnego czai si� w tej mazi albo pr�ni, jak kto woli. Niewiadome chwyta�oby za gard�o, ale przecie� �adne gard�o nie istnieje w tej nieobj�tej przestrzeni. Trwa przestrze�. I trwaj� Biny � jeden, dwa, trzy i niesko�czenie wi�cej. A� wrzawa niepoj�cie gwa�towna popycha je ku sobie, na sko�tunionym pobojowisku nie zostawiaj�c ani okruszyny z obrazu przesz�o�ci. Wypi�trzaj� si� grzbiety fal, uginaj� doliny. Po ich p�ynnych zboczach chy�o pomyka r�j gi�tkich postaci i zapada jak archaiczne ptaki w gniazda. Ponad wszystkim przetacza si� majak nowych wrzaw, nie zrodzonych w czasie. Tak trwa. Ile drobin czasowych, nie policzy�em. Ile my�lowych iskierek Bin�w, nie sprawdzi�em. Ale nie martwcie si�. Wys�uchajcie opowie�ci o tym �wiecie, rozpoznanym tylko przez jednego Binata. Po niszy przebieg� mrukliwy szmer, kt�rego sensu konwernom nie by� w stanie udost�pni� ludziom. M�g� wyra�a� zachwyt dla oryginalno�ci pomys�u. M�g� te� znamionowa� rozczarowanie, �e Milo, znany zarozumialec, zn�w demonstruje w�a�nie t� wad�, a nie jak�� inn�. Ale przybysze z dalekiego nieba nie mieli o tym poj�cia. Poruszenie w�r�d s�uchaczy ani troch� nie wzruszy�o artysty. Jakby nie zauwa�aj�c nikogo i niczego, mrucza� w dalszym ci�gu: � Naprz�d, do ty�u! Naprz�d, do ty�u! Przestrze� skr�ca si� w skurczu Bin�w, rozb�yska i nieruchomieje. Wtedy zza zakr�tu powoli, prawie niesko�czenie powoli wynurza si� nieprzenikniony, bezprzyk�adnie mroczny k��b czego�, co nie jest ani czerni�, ani przestrzeni�. Przybli�a si� to samoistne �co�� z nieustaj�c� gnu�no�ci� nast�powania, poch�aniaj�c g�r� i d�, uszczuplaj�c praw� i lew� stron�. Okre�liliby�my, �e zagra�a le��cym pod �cianami: prawicy albo lewicy. Ale w �wiecie Bin�w � binatyjskie poj�cia trac� sens, tak samo jak nasze rze�by wyzby�yby si� kszta�t�w, ze skalnych malowide� wyparowa�yby barwy. Ka�dy �wiat przetwarza na sw�j niepowtarzalny spos�b w�asn� zawarto��, zar�wno rodzim� jak zapo�yczon�. � A kiedy ta powolno�� mroku i ob�oku, staczaj�cego si� ni to z g�ry, ni to znik�d, staje si� fermentem rozmieniaj�cym niepok�j na drobiny drobin � skrzypi Czas, jak maszyna Tornata, kiedy wysy�a promie� �mierci. Trzej ludzie poruszyli si�, jakby przestraszeni. Na to wspomnienie, kt�rego nie rozumieli, przeszed� ich dreszcz wielkiej niewiadomej. � Oto ju� s�: bezciele�ni, wyro�li z przestrzeni na krzy�uj�cych si� wzajemnie polach si�, wydzieleni z masy bezosobowej, rozstrzeleni na przeliczalne kwarta�y � niby wola wszechprzestrzennego trwania rozbita na oddechy ta�cz�ce w takt elektrycznego wiatru. Nie maj� postaci. Albo maj� zgodn� z �yczeniem ka�dego. Odd�wi�k niszy zdawa� si� by� coraz trudniejszy do opanowania. Wprawdzie wi�kszo�� stanowili le��cy jak trusie i radzi � gdyby si� da�o � skupion� cisz� zarazi� innych; ale wystarczy�o kilka zapalczywych m�zg�w, by sta� si� plag� zar�wno dla tej wi�kszo�ci, jak dla prelegenta. � Prosz� o spok�j � pad� mruk z prezydium. � Cudna fantazja � dobieg� z sali przyt�umiony, ledwie uchwytny akcent podziwu, na poparcie tej pro�by o nieprzeszkadzanie s�uchaj�cym. Milo dos�ysza�. Spr�y� si� w sobie. Potem wci�gn�� oko jak m�g� najg��biej i uderzaj�c wszystkimi wiciami naraz o kamienn� posadzk�, co by�o oznak� zupe�nego braku panowania nad nerwami, zamrucza� porywczo: � Do�� tych kpin! Zaleg�a raptowna, jakby wyl�kniona cisza. Ale zaraz przerwa� j� m�wca: � Kto uwa�a to za fantazj�, niech mla�nie. Z tylnej cz�ci niszy dobieg�o kilka uderze� wici� o posadzk�. Kto� w zapale mlasn�� a� dwoma wiciami. Le��cy bli�ej zachowywali postaw� wyczekuj�c�. Jeszcze kilku Binat�w szykowa�o si� do wyra�enia solidarno�ci z tak wy�onionym �stronnictwem fantast�w� � gdy nagle nisz� wstrz�sn��, jak grobowe echo, skurczony pomruk: � G�upcy! Milo trwa� nieruchomo, z okiem teleskopowym podanym do przodu. Odpowied� nie kaza�a d�ugo na siebie czeka�. Odg�os, podobny do dudnienia gradu po szybach, zaklekota� rz�si�cie, odbity echem od wysklepionych �cian binatyjskich niszy. Wici mlaska�y z zaci�ciem o wyg�adzon� posadzk�. Nim umilk�y ostatnie akordy, Milo podj��, wysuwaj�c do przodu stercz�ce oko, a nawet ca�� g�ow�: � �wiat, kt�ry opowiedzia�em, jest tu. Przepe�nia sob� i nas, i wszystko doko�a � zamrucza� g�o�niej i szerokim gestem dw�ch wici zami�t� przestrze�, tr�caj�c w g�ow� le��cego obok Binata z prezydium obrad. � Pohamuj swoje ruchy, ty... odszczepie�cze � odburkn�� tamten. Ludzie nie mogli dociec, ile w tym odezwaniu si� by�o z�o�ci, ile za� dowcipu. � Nawet kpiny musz� mie� przecie� granice � rzuci� kto� z widowni. � Racja. Zakpi� z nas. Niech si� kaja. � Wariat! � zabrzmia�o kilka pomruk�w. � Czasami najtrudniej by� w�a�nie wariatem � odpar� Milo ze stoickim spokojem. � A jednak ten �wiat, m�j �wiat � zamrucza� dono�niej � jest tu, w tej niszy. Wi�cej: jest w ka�dym z nas. Tak�e w naszych go�ciach � przyja�nie wskaza� wici� trzech ludzi siedz�cych naprzeciw. � Ca�e nasze �ycie przenika on swoim w�asnym, samoistnym bytem. Toczy je... albo mu s�u�y. Jak kto woli. Le��cy obok Binat specyficznym podniesieniem koniuszka wici za��da� satysfakcji, co pozosta�o nieczytelne dla konwernomu i dla ludzi. � A wi�c: satysfakcji w jakiej postaci? � spyta� Milo. � Przyznania swojej winy. Nie chciej, przyjacielu, obrazi� nas rzeczywi�cie. � W�a�nie ja czuj� si� obra�ony. Moje wyst�pienie oprze si� o areopag uczonych. O ca�y �wiat naukowy. O ca�y �wiat w og�le. Bo je�li chodzi o drugi �wiat, ten, kt�ry dyletantom wydaje si� fantazj� � powtarzam, trwa on w ka�dym z nas. Trwa w ka�dym kamieniu i w ka�dej gwie�dzie, w ka�dym martwym albo �ywym skupisku materii � jak daleko rozci�ga si� Wszech�wiat. Trwa zawsze i wsz�dzie. Niesko�czenie wsz�dzie. Trzeba tylko uzbroi� si� w takie oko, kt�re go dostrze�e. To znaczy, w moje oko. � Wszechm�dry Milo, wymrucz kiedy raczysz nam, dyletantom, u�yczy� swego magicznego oka � jadowicie przerwa� Wapun, le��cy w prezydium. By� jednym ze szczeg�lnie cenionych kodyfikator�w wiedzy ripu, dla kt�rej brakowa�o �cis�ego odpowiednika w ludzkich poj�ciach. Stanowi�a syntez� nauk biologicznych w uj�ciu Wszech�wiata, egzobiochemii, telepatii, rozwa�a� o ruchu materii w og�le, a wi�za�a si� z metodologi� nigdy nie stosowan� przez Ziemian. Ten marzyciel i badacz �ycia wszechobecnie rozlanego w biokosmosie patrzy� na rodaka z zachwytem tak d�ugo, dop�ki jego zwierzenia przyjmowa� za poetycki obraz. Teraz buntowniczo wysun�� na moment wszystkie trzy wici, co by�o dobitnym poparciem opozycji wszystkich przeciwko jednemu. Milo wci�gn�� oko, zwin�� wici w �limacznice i tak znieruchomia� przez d�u�sz� chwil�. � Zbli�y� oko do m�zgu � sarkastycznie zamrucza� kto� w g��bi niszy. Konwernomy przet�umaczy�y to dos�ownie, co stanowi�o powa�ny b��d. W�a�ciwy sens �ci�le odpowiada� powiedzonku: Schowa� g�ow� w piasek. Wtem Milo rozprostowa� oko, nieco rozpr�y� wici, a nawet leciutko podni�s� g�ow�, co zdarza�o si� Binatom rzadko i �wiadczy�o o wyj�tkowym skupieniu uwagi. Bia�awy wielograniasty przedmiot, o przeznaczeniu jednakowo nieodgadnionym i dla gospodarzy, i dla go�ci, znalaz� si� tu� przed m�wc�. Dopiero teraz trzej astronauci, pilnie �ledz�cy zachowanie si� Binat�w, a zw�aszcza grupy prezydialnej, mogli przekona� si� o zdumiewaj�cej zr�czno�ci, z jak� tuziemcy manipulowali wiciami zale�nie od potrzeby. Sko�nie okr�cony tylko jedn� wici�, przedmiot przemie�ci� si� poziomo w powietrzu i osiad� idealnie r�wno przed g�ow� Miio, kt�ry zd��ywszy ju� wysun�� na bok drug� wi�, zwr�ci� si� do fizyka Ose, le��cego z prawej strony. � Podaj mi kronik� Bin�w. Zagadni�ty pogrzechota� ledwo dos�yszalnie tr�bk� ss�c� podobn� do ryjka niekt�rych chrz�szczy, jakby zach�ystywa� si� zdumieniem. Chodzi�o o zapis � nie ta�mowy � strukturalnego filmu ilustruj�cego poprzedni referat, ani tak dynamiczny, ani tak kontrowersyjny. Dotyczy� krzywej statystycznej elektromagnetycznych napi�� na zewn�trznej powierzchni elektronowych pow�ok atom�w, �ci�le uzale�nionej od ich zderzania si� w o�rodku rozrzedzonego gazu. Darzb�r przedtem ogl�da� ten obraz na kamiennym ekranie powleczonym jak�� jasn�, matow� substancj�. Powi�kszenie rz�du kilkunastu milion�w razy pozwala�o dobrze odr�ni� poszczeg�lne atomy, swobodne b�d� skupione w cz�steczki chemiczne. Pobudzone uko�nymi wi�zkami elektron�w, sprawia�y wra�enie ostrych smug, chaotycznie krzy�uj�cych si� we wszelkich kierunkach. Od czasu do czasu spr�y�cie odbija�y si� od siebie jak pi�ki pingpongowe, b�yskawicznie znikaj�c z pola widzenia. W przeciwie�stwie do komnat mieszkalnych, nisza nie mia�a �cian luminoforowych, gdy� by�a przystosowana do filmopodobnych projekcji. Go�cie nawet nie zorientowali si�, kto i w jaki spos�b wy��czy� o�wietlenie. Ekran � tym razem polowy � o�ywi� si� natychmiast delikatn� gr� cieni. Obraz by� tak jasny, �e szczodrze s�czy� blask. Mleczn� po�wiat� sp�ywa� na zebranych, rysowa� kamienne wkl�s�o�ci i kontury g��w. W samym �rodku, gdzie zbiega�y si� w�ziutkie ramiona systematycznego krzy�a, pokrewnego tym, jakie ziemscy astronomowie zak�adaj� z nitek paj�czych w lunetach przeznaczonych do bada� astrometrycznych � spoczywa�a jasna okr�g�a bry�ka. Nagle ekran zgas�. Czarn�, niemal g�st� ciemno�ci� ow�adn�� szmer przyciszonych mrucze�, monotonnie rozlany w co�, co przypomina�o gwarzenie g�rskiego potoku, zsuwaj�cego si� po wyboistej mozaice z kamieni. Chwilami jaki� pomruk, wa�ki albo tylko bardziej zapalczywy, wyrywa� si� z tego wyr�wnanego poziomu. To zn�w da�o si� s�ysze� chla�ni�cie wici � niby plusk pstr�ga �migaj�cego w powietrze � i zapada�o w t� sam� jednostajno��. Szum przycich� nagle, jakby potok si� wysuszy�. Milczenie pe�ne napi�tej uwagi powita�o taniec w�t�ego �wiat�a s�cz�cego si� z ekranu. Jasna plamka nie wr�ci�a na dawne miejsce. I subtelny krzy� nie �wiartowa� ju� pola widzenia. Bezkszta�tna masa, sporadycznie rozjarzaj�ca si� do jaskrawej bieli, jednym wie�ci�a narodziny nieznanego, dla innych by�a tylko panoram� blask�w m�cz�c� wzrok. Rozb�yski powtarza�y si� coraz rzadziej. Ekran raz po raz chmurzy� si� wielokszta�tn� nasycon� czerni�, kt�r� przep�ywa�y jasne plamy gasn�ce w mroku, niby k��b dym�w roztapiaj�cych si� w powietrzu. Inne by�y podobne do �wiecenia latarki, jeszcze inne kierowa�y my�li Ziemian ku �unom dalekich po�ar�w. Jedne mo�na by�o por�wna� do jasnych mg�awic galaktycznych widzianych przez silny teleskop, inne do samych galaktyk. Milo troch� pomanipulowa� dwoma wiciami przy aparacie, po czym zatrzyma� obraz. � Wielka galaktyka w Peso? � niespodziewanie pad�o z widowni. Go�cie nie mogli ustali�, kt�ry obiekt astronomiczny nosi� t� nazw� w mowie Binat�w, ale to by�o bez znaczenia. � O, o! � Milo zach�ci� dyskutanta. � Nareszcie g�os godny Binata. Szybki, potr�jny cie� wici mign�� w p�mroku. Trudno by�o uto�sami� go z entuzjast� gwiezdnego nieba, kt�ry wdzi�cznie mlasn�� uczonemu. Milo zauwa�y� go jednak, a mo�e bardziej si� domy�li�. W ka�dym razie �yczliwy gest przyj�� bez reszty do siebie i podj�� polemik�: � S�dzisz, �e to wielka galaktyka w Peso? � Tak przypuszczam � podj�� ten sam pomruk. � Albo jaka� inna, te� o budowie spiralnej. � Mylisz si� � nieoczekiwanie odpar� Milo. � Ale istniej� pomy�ki z rang�. Tak�e one stanowi� robocze rusztowania nauki. Jak ka�da hipoteza. Jakie� to ludzkie � pomy�la� Darzb�r. � A� dziw bierze. Obraz na ekranie drgn��, po czym rozproszy� si� na wsze strony. P�niej wysypa� p�k drobniutkich iskier, kt�re pierzcha�y na boki jak fruwaj�ca chmara �wietlik�w. Ich zapas nie wyczerpa� si�. Milo wr�ci� do przerwanej dyskusji: � Czy s�dzisz, przyjacielu, �e te gwiazdy wyroi�y si� jak iskry elektryczne? Sto miliard�w jestestw rozdygotanych atomowym p�omieniem? Po chwili odpowiedzia� sobie i milcz�cej niszy: � Nie, zacny Binacie. Nie, uczeni koledzy. Obecni i nieobecni, Binatowie i go�cie z dalekiego nieba, je�li nas dobrze rozumiecie; wy wszyscy, kt�rzy nie zrezygnowali�cie z my�lenia! B�d� wam powtarza� i dzi�, i zawsze, a� do buntu: nie, i tylko nie! � Nauka, kt�ra dla siebie samej mo�ci szeroki go�ciniec, jest podobna do g�upca urzeczonego przekonaniem, �e urodzi� si� pod gwiazd� absolutnego szcz�cia � dono�ny pomruk Milo odbija� si� samotnie po niszy. � M�wicie o wydzieraniu tajemnic przyrodzie, ale zaraz dodajecie z pych�: przybli�yli�my si� o krok do prawdy. I zadufani w sobie, nie fatygujecie si� pomy�le�. W przeciwnym razie � musieliby�cie poj��, �e jeste�cie bardziej naiwni ni� ten kosmiczny olbrzym z uroczej legendy, kt�ry w czasach przed przyga�ni�ciem Gino, przybrawszy posta� dziecka bawi�cego si� pod stokiem wzg�rza, zapragn�� tr�jk� swych wiotkich wici rozrzuci� wzg�rze tak, aby ka�de ziarenko piasku zaja�nia�o �yw� gwiazd� w niebie. � Wszech�wiat jest niesko�czony nie tylko w czasie i w przestrzeni � podj�� Milo. � Lubicie i�� mi�dzy nas z gotowymi sloganami o r�norodnych stanach materii od atomu do gwiazdy i od kryszta�u do bia�ka. To brzmi mniej wi�cej tak, niech nikt nie zaprzecza. To brzmi prawdziwie. Ale czemu przemilczacie sedno sprawy: �e takich stan�w jak atom i gwiazda, ba, nawet jak bia�ko, kt�re imponuje wam z�o�ono�ci� budowy (cho�by�cie nie wiem jak uroczy�cie zaprzeczali) � jest niesko�czenie wiele! I twierdz� �mia�o, �e ani my, ani �aden z naszych potomk�w cho�by za tysi�ce wiek�w nie wska�e wici� takiej struktury materii, kt�ra stanowi szczytowe jej osi�gni�cie, wi�c granic� doskona�o�ci � w jakimkolwiek obranym kierunku. � Wobec tak �wiatoburczych tez � zamrucza� z ironi� s�dziwy Lipo � zaproponuj model jeszcze bardziej skomplikowanej, doskonalszej formy ruchu materii ani�eli ta, kt�r� przywykli�my nazywa� �yciem. Milo nie speszy� si�. � Cierpliwo�ci. Odrobin� cierpliwo�ci, a odpowied� na dr�cz�c� ci� niepewno�� sama sp�ynie z ekranu. Lipo, polihistor binatyjskiei wiedzy, z gniewu niespokojnie poruszy� wszystkimi wiciami naraz. Mo�e nie chc�c, by zwr�cono na to uwag�, niedba�ym tonem mrukn�� tak g�o�no, �e si� echem roznios�o po niszy: � Nudzi mnie to. � A mnie zachwyca � odci�� si� Milo. � Co to jest �ycie? �ywe bia�ko, po prostu? A przecie� wiemy, �e na planecie Czwartej ja�niejszego Gino �yj� rozumni krzemowcy, kt�rzy bardzo swoistymi sygna�ami dali zna� o sobie. Krzemowcy, albo fluorokrzemowcy � bo w takim skwarze istoty zbudowane z bia�ka w�glowego wyparowa�yby z kretesem. Trzej przybysze z Ziemi drgn�li na wie�� o tym donios�ym odkryciu. Milo ci�gn�� sw�j wyw�d: � P�ynem ustrojowym Binat�w jest woda, podobnie jak naszych go�ci. A krzemowc�w � by� mo�e, siarka. Albo oleje krzemoorganiczne. Organizmy z zimnych glob�w zapewne p�ywaj� w amoniaku, w metanie, b�d� nawet w wodorze � blisko zera bezwzgl�dnego. A jakie jeszcze formy �ycia, � falowe, polowe, elektryczne, grawitacyjne � musia�a gdzie� powo�a� do bytu wieczna, niesko�czenie r�norodna materia? Wyobrazi� sobie mo�emy wszystko � ale wykluczy� nie potrafimy niczego! Siarczysty potok iskier tryskaj�cych ze �rodka ekranu powstrzyma�a dopiero wi� Milo, zaci�ni�ta na reguluj�cym wyst�pie aparatu. Obraz wr�ci� do poprzedniego stanu: przypomina� jedn� z odleg�ych galaktyk. � Sp�jrzcie wreszcie na materi� � ci�gn�� Milo � jako na co� niezg��bionego. Jak na wzorzec niesko�czonej rozmaito�ci kszta�t�w i epos nieograniczonych dokona� w czasie i przestrzeni. Sp�jrzcie na ni� z mi�o�ci�, jak gdyby�cie patrzyli w g��b w�asnej duszy. Wtedy wyda si� wam mo�liwe, �e to, co nazywacie materi�, przyrod�. Wszech�wiatem � jest tylko jednym okiem pos�gu o niesko�czonej liczbie twarzy. � Wiara w duchy? � zamrucza�o w niszy. By�o to ciche odezwanie si�, zapewne nie przeznaczone do wiadomo�ci Milo. Niemniej m�wca dos�ysza� je, i wtr�ci� w tok wynurze�: � W naszych czasach pos�dzenie o pos�uch gus�om nie grozi my�l�cemu Binatowi. Potem spokojnie kontynuowa� sw�j wyw�d: � Sp�jrzcie na ekran. Kto przez silne przyrz�dy astronomiczne ogl�da� galaktyki spiralne: skupiska miliard�w gwiazd tak dalekich, �e promie� ich �wiat�a podr�uje do nas d�u�ej ni� w przyrodzie istniej� Binatowie � tego uderzy �udz�ca zbie�no�� obu obraz�w. Lecz na tym nie koniec. U�wiadomiwszy sobie, �e Binat jest tyle razy wi�kszy od atomu, ile razy jest mniejszy od naszej macierzystej gwiazdy � podziwiajmy niesko�czono�� przyrody, kt�rej dwa ornamenty, r�ni�ce si� rozmiarami znacznie bardziej ni� atom i gwiazda, s� tak podobne, gdy ich obraz sprowadzimy do jednakowych rozmiar�w. Przez d�u�sz� chwil� ekran dygota� istn� rewolt� blask�w, jakby strz�sa� z siebie nadmiar �wiat�a. Potem tylko w chwilach przeja�nie�, coraz rzadszych, g�owy obecnych migota�y srebrzy�cie. Lu�ne kadry, przemykaj�ce wci�� jeszcze bardzo szybko, zdawa�y si� uosabia� bajk�. Ale ich zwiewna nierzeczywisto�� przesuwa�a je poza granic� wszystkich fantazji, jakie narodzi�y si� w m�zgu Binata i cz�owieka. Ruchy �wiate� i cieni powolnia�y. By�a w nich harmonijna p�ynno�� � z wyj�tkiem gwa�townych przeskok�w burz�cych jeden obraz na korzy�� nast�pnego. Milo manipulowa� przez chwil� aparatem. Teraz jedynym motywem widowiska by�a zupe�na anarchia �wietlnych rozwi�za�. Zacz�o si� to jednak szybko przeciera�. Oczyszczony z chaosu przypadkowo�ci, zbi�r b�yskowych drga� utworzy� co�, co je�li si� da�o nazwa� obrazem � to zgo�a niezrozumia�ym. Cho� nikt nie potrafi� tego udowodni� � zar�wno Binatom, jak ludziom wydawa�o si� oczywiste, �e nurt ogl�danych wydarze� nie przebiega w przestrzeni tr�jwymiarowej. By�o to podbudowaniem wywod�w Milo o najszerzej poj�tej, strukturalnej niesko�czono�ci Wszech�wiata. Ziarna tego b�ogos�awionego niepokoju, jaki towarzyszy nieod��cznie ka�demu pierwszemu spotkaniu Rozumu z czym�, co cho�by tylko przez sw� ciekawo�� nie jest mu oboj�tne � zapad�y g��boko w umys�y widz�w. Kpi�ca postawa niekt�rych przedzierzgn�a si� zrazu w �apczywe ch�oni�cie niezwyk�ej wizji. By� to wy�cig ka�dego z w�asn� bystro�ci� umys�u � o zagarni�cie dla siebie jak najpe�niejszego bogactwa tego nieoczekiwanego �wiata. Zw�aszcza �e ci�g�o�� obraz�w pozwala�a szuka� wej�cia do tajemnicy dziwnego bytu, pierwszy raz ods�oni�tego przed okiem Binata. Zaproszeni Ziemianie tak samo intensywnie g�owili si� nad rozwik�aniem tej osza�amiaj�cej zagadki, kt�ra nie dawa�a im spokoju. W d�ugiej historii binatyjskiego filmu ten by� z pewno�ci� najtrudniejszy w odbiorze. Nie poprzestawa� na egzotyce widok�w, odpieraj�cej por�wnania z jakimkolwiek obrazem z makrokosmosu lub mikrokosmosu. Dziwno�� si�ga�a tu znacznie dalej: w mi��sz samych poj��. Ju� teraz by�o jasne, �e utarte drogi naukowego my�lenia oka�� si� tak samo zawodne, jak ch�� pochwycenia przyrodzonymi zmys�ami sygna��w radiowych Wszech�wiata. Nale�a�o popatrze� ze spojrzni neutralnej w stosunku do tego, co zgromadzi�y procesy my�lowe wszystkich binatyjskich pokole�. Musia� to by� obiektywizm wy�szego rz�du: niech badacz wy��czy si� jako Binat i dopiero wtedy szuka dr�g rozszyfrowania tej szarady � ale nie nawi�zuj�c do posiadanej znajomo�ci �wiata. � Czy nie wkraczamy w kr�gi nonsens�w? � zapytywa� siebie Lipo, kt�rego mniej wi�cej taki bieg rozumowania w pewnej chwili przerazi�. � Binat pozostaje zawsze sob�, i jego umys� pracuje niezmiennie nad kojarzeniem binatyjskich i tylko binatyjskich poj��. Czy mo�na u�y� tego umys�u jako narz�dzia ca�kiem niezale�nego? Z b��dnego ko�a wynurza�o si� pytanie, kt�rego wag� trudno by�o przeceni�: Jakim sposobem Milo rozgryz� istot� �wiata, kt�ry przedstawia. I co wyra�a ten �wiat: sugestywn� legend�, czy urzekaj�c� prawd�? � Zwr��cie uwag� na tempo � zamrucza� m�wca. Wtem rozjarzy� si� o�lepiaj�cy b�ysk, ogarn�� ca�y ekran i zgas� zupe�nie nagle, jak za poci�ni�ciem wy��cznika. Milo pospiesznie skomentowa�: � Oto narodziny �ycia. Kilkadziesi�t wielkich prostok�tnych oczu oraz trzy pary oczu ludzkich uwa�nie wodzi�o za nowym obrazem. Polowy ekran jakby pulsowa�. Kurcz�c si�, to rozpr�aj�c, stwarza� z�udzenie �ywej istoty. Jak elastyczny zwierz, wypinaj�cy si� i chowaj�cy sam w sobie, bez ostrych zarys�w, zostawia� rze�bienie swego kszta�tu wyobra�ni ka�dego z patrz�cych. W tym zje�aniu i rozprostowywaniu si� potwora mia�a nieustanny udzia� subtelna gra efekt�w �wietlnych, przebiegaj�cych w samej jego postaci. Chwilami rysuj�c co� jakby zdj�cie rentgenowskie, przypomina�a wybuch wulkanu, kt�ry przeistacza� si� w dym z papierosa, sam z siebie uk�adaj�cy zgrabne k�ka. Te zn�w, p�czniej�c, zagarnia�y przestrze�. Dzia�y si� w tym nieludzkim i niebinatyjskim �wi�cie rzeczy zgo�a niepoj�te i dla gospodarzy, i dla go�ci. Przyjmuj�c, �e ogl�dana forma ruchu i �wiecenia stanowi przejaw �ycia � trzeba by�o odrzuci� wiele poj�� tradycyjnie zwi�zanych z tym okre�leniem. Binatyjskie kryterium biologicznego ustroju nie pasowa�o tam zupe�nie; ludzkie r�wnie�. Przywykli�my uznawa� organizm za pewn� samoistn� ca�o��, kt�ra wprawdzie mo�e zmienia� kszta�ty pod naporem daleko posuni�tych przeobra�e�, lecz w tych procesach podlega niezmiennym regu�om w�a�ciwym dla swego gatunku. Tu � wprost przeciwnie � obiektywny kszta�t by� czym� mog�cym podlega� zakwestionowaniu, a w wizji patrz�cego wci�� si� zmienia�, wykluczaj�c przewidzenie czym b�dzie za sekund�, i czy w og�le b�dzie. Czasami sie� jaskrawo �wiec�cych �y�ek przywodzi�a na my�l jaki� uk�ad kr��enia w�a�ciwy zwierz�tom. Ale zahaczenie o sprawy znajome cz�owiekowi by�o w�t�e i zwodnicze. Bo oto za chwil� obraz traci� iluzoryczn� ��czno�� z kr�giem ludzkiej wiedzy i do�wiadcze�, roztapia� si� w �wietle albo nurza� w cie� przez siebie rzucony. Niewiele spostrze�e� m�g� cz�owiek pochwyci� z wizji �ycia niesko�czenie samodzielnego, kt�re ur�ga�o tylu regu�om... Nawet tym uznawanym za najbardziej niewzruszone. To �ycie dzia�o si� na przedpolach wszelkiego �adu. Pr�by wt�oczenia go w przestrze� znan� z codziennych do�wiadcze� mia�y tyle sensu, co ch�� wp�dzenia wieloryba do klatki kanark�w. By�o nieprzeliczalne: jak ustali� ilo�� czego�, co jest ze wszech miar niesta�e w czasie? Co ustawicznie zmienia nie tylko sw�j ubi�r, lecz tak�e wewn�trzn� tre��... � Opuszczamy przestworza kosmiczne � gruchn�� w cisz� mocny, niespodziewany pomruk. Ekran uspokoi� si� nagle, �wiec�c jednostajnie. Milo domrucza�: � Wr�cili�my na w�asn� planet�. Blask bij�cy od monotonnego obrazu pozwala� czyta� du�y druk. Po kilkunastu minutach tego zwariowanego filmu, kt�re widzom wyda�y si� zgo�a nieokre�lone w czasie � roz�adowa�o si� napi�cie zebranych, dot�d tak niepodzielnie panuj�ce w niszy. Kto� nieznacznie przesun�� wi�, kto� dyskretnie rozpr�y� ramiona. Milo zamrucza�: � Uwaga! Zwalniam tempo trzysta sze��dziesi�t dwa miliony siedemset dziewi��dziesi�t siedem tysi�cy pi��dziesi�t sze�� razy. Ekran zadrga� niespokojnie. K��b szybkich cieni przetoczy� si� po nim, by skona� w nag�ym b�ysku. Powt�rzy�o si� to samo i znowu b�ysk � jeden, drugi, trzeci. By�y cz�ste, niezbyt regularne. � Zwalniam tempo o dalsze dwie�cie szesna�cie razy. ��czne spowolnienie siedemdziesi�t osiem miliard�w trzysta sze��dziesi�t cztery miliony sto sze��dziesi�t cztery tysi�ce dziewi��dziesi�t sze�� razy. Uwaga, otrzymujemy lacytowy cykl b�ysk�w. Konwernom wyja�ni�, �e lacyt jest jednostk� czasu odpowiadaj�c� w przybli�eniu dziewi�ciu sekundom. Binatowie starali si� odgadn�� cokolwiek z tej nowej �amig��wki. Zjawisko na ekranie by�o pos�uszne tempu, jakie nadawa� Milo. Lecz co oznacza�y te jaskrawe b�yski, unicestwiaj�ce ci�g obrazu na rzecz nowego, kt�ry podlega� tylko pewnym wsp�lnym, nieodgadnionym regu�om? Coraz wi�cej zaciekawionych spojrze� spoczywa�o na oku m�wcy, co jaki� czas przez moment wy�aniaj�cym si� z p�mroku. Tymczasem Sten z pasj� cz�owieka, kt�ry chce rozwi�za� rebus, lecz bardzo si� spieszy � na w�asn� r�k� wyci�ga� wnioski. Zastanowi�y go zawi�e liczby; �adnych przybli�e�, zaokr�gle�. Wtedy u�wiadomi� sobie, �e utrwalony w kulturze Ziemian system dziesi�tny jest czym� zupe�nie umownym, a wywodzi si� od najstarszych, naturalnych liczyde�: dziesi�ciu palc�w u r�k. Czemu wszelkie cywilizacje mia�yby go stosowa�? Ponadto, wyb�r nie by� udany. Dziesi�tka dzieli si� � pr�cz jedno�ci i siebie samej � tylko przez dwie liczby. O ile� korzystniejsza jest dwunastka, nieznacznie wi�ksza, za to podzielna przez cztery liczby. A sz�stka ma te same zalety co dziesi�tka, cho� jest prawie dwukrotnie mniejsza. Nietrudno by�o ustali�, �e Binatowie u�ywaj� w�a�nie systemu sz�stkowego. Konwernom t�umaczy� ich oryginalny zapis liczbowy na stosowany przez ludzi. Sprawa si� upro�ci�a dopiero w pot�gach sz�stki: 362 797 056 to 611, 216 jest sze�cianem sz�stki; natomiast 78 364 164 096 r�wna si� 614. Teraz Sten poj�� i reszt�. Film, kt�ry na samym pocz�tku wy�wietla� Ose, ukazywa� zderzenia atom�w w wysokiej pr�ni laboratoryjnej. Ludzie stosowali tak samo gigantyczne powi�kszenia, ukazuj�ce poszczeg�lne atomy. To pozwala�o przekona� si� naocznie, jak przebiega ich nieuporz�dkowany ruch w rozrzedzonym gazie. W dawniejszych czasach jedyn� ilustracj� tego zjawiska by�o proste do�wiadczenie dotycz�ce ruch�w Browna. Wprowadziwszy do cieczy pewn� ilo�� drobniutkich cia� sta�ych, badano zawiesin� pod mikroskopem. Py�ki uwi�zione w kropli wody odprawia�y bez�adny taniec, Dzia�o si� to pod wp�ywem bombardowania przez cz�steczki wody, kt�re tylko w ten po�redni spos�b ujawnia�y sw� obecno��. Sten snu� dalsze rozwa�ania. W temperaturze pokojowej i przy ci�nieniu atmosferycznym, atomy gaz�w wchodz�cych w sk�ad powietrza zderzaj� si� przeci�tnie trzysta milion�w razy na sekund�. Binatowie utrzymuj� w swych podziemiach prawie dwukrotnie wi�ksze ci�nienie. W�a�nie takie panowa�o niegdy� na ich globie, zanim jego s�o�ce zestarza�o si� i kosmiczny ch��d skropli� atmosfer� planety z wyj�tkiem wodoru i helu. W gazie dwukrotnie g�stszym zderzenia nast�puj� dwa razy cz�ciej. Trzeba by�o jeszcze wprowadzi� poprawk� na nieco ni�sz� temperatur�. W pami�ci przeliczywszy te dane na liczby, jakie Milo poda� w stosunku do binatyjskiej jednostki czasu, Sten otrzyma� zadowalaj�c� zgodno��. � To, co przedstawi�em przy u�yciu swego aparatu � ci�gn�� Milo � jest dalszym ogniwem �a�cucha zst�puj�cego w g��b najdrobniejszych struktur materii. Uda�o mi si� uzyska� powi�kszenie tak niewiarygodnie olbrzymie, �e obraz jednego jedynego atomu nie zdo�a si� pomie�ci� na ekranie. Urz�dzenie reguluj�ce nad��a za skocznymi ruchami atomu w gazie, utrzymuj�c go stale w polu widzenia. � C� oznacza�y te b�yski, regulowane przez ciebie? � pad� niecierpliwy mruk z sali. Milo �yczliwie spojrza� w kierunku pytaj�cego. � Odrobin� cierpliwo�ci. Wyja�niam kolejno, zreszt� w wielkim skr�cie. Teraz napomkn� o zwi�zku z moj� opowie�ci�. Dlaczego oburzy�o mnie nazwanie jej fantazj�? Bo w�a�nie tak widz� wn�trze atomu. Kto� inny mo�e ujrze� je ca�kiem inaczej � i zapewne te� b�dzie mia� s�uszno��. W �wiecie, w kt�rym nasze codzienne poj�cia trac� sens, �wietn� po�ywk� znajduje wyobra�nia. � Ale to nie jest fantazja � wzmocni� pomruk. � Nasza wiedza o materii zaczyna si�ga� tak daleko, �e w pewnych wypadkach musimy pogodzi� si� z wieloznaczno�ci� zjawisk. Ka�da interpretacja b�dzie posiada�a sw�j obiektywny sens... � Dow�d? My chcemy dowodu! � przerwa� g�os z prezydium. � Przyroda Wszech�wiata jest niewyczerpalna � odpar� Milo ze spokojem. � Atomy i cz�stki gaz�w atmosferycznych poruszaj� si� ze �rednimi pr�dko�ciami paruset metr�w na sekund�. Ze wzgl�du jednak na wielkie ich zag�szczenie, prosta droga� atomu jest niezwykle kr�tka. Zderza si� on z przygodnie napotkanymi s�siadami przeci�tnie trzysta sze��dziesi�t dwa miliony sze�� razy na jeden wadelacyt. Ta liczba pad�a ju� z moich ust. Konwernom uzupe�ni�, �e wadelacyt, jest jednostk� czasu zawieraj�c� dwie�cie lacyt�w, co wynosi oko�o p� godziny. Miloo ci�gn��: � Ka�de zderzenie atom�w stanowi w tym ma�ym �wiatku raptowny, burzycielski wstrz�s. Mo�emy to por�wna� do katastrofy planet, kt�re zderzy�y si� zboczywszy z bezpiecznych orbit. Planety uleg�yby strzaskaniu, atomy za� spr�y�cie odbijaj� si� od siebie. Jednak skutek dla �ycia wyst�puj�cego w tak r�nych siedliskach jest ten sam: zostaje ono zg�adzone. � Lecz �ycie, b�d�c powszechnym prawem przyrody, rozwija si� rozmaicie w r�nych warunkach. Tak�e rozmaicie w czasie. Na planetach up�ywaj� d�ugie okresy geologiczne, zanim z coraz bardziej udanych zlepk�w aminokwasowych powstanie pierwsza kom�rka. W mikrokosmosie dzieje si� inaczej. Zderzenie atomu unicestwia tamtejsze �ycie, a r�wnocze�nie jest impulsem nowych narodzin. Oba te procesy dziej� si� zawrotnie szybko, w miliardowych cz�ciach lacytu. Ka�dy b�ysk, jaki ogl�dali�my, by� wyrokiem �mierci i powo�aniem �ycia. � Wi�c twierdzisz � podj�� le��cy obok egzobiolog � �e odkry�e� �ycie znajduj�ce �wietne warunki rozwoju dopiero w przestworzach mi�dzygwiezdnych? � W�a�nie do tego zmierzam. Przypomn� tylko, �e �ycie, kt�re zaprezentowa�em, przechodzi sw�j cykl rozwojowy nawet w powietrzu tej niszy, gdzie jego trwanie przez milionow� cz�� lacytu trzeba uzna� za sukces wielkiego przypadku. Milo zbiera� my�li. � Jak wiadomo, to co potocznie nazywamy pr�ni� kosmiczn� zawiera pewne ilo�ci materii korpuskularnej. Jednak w tych warunkach atomy mog� nie zderza� si� ca�ymi latami. I tak d�ugo trwa �ycie, raz rozpocz�te w ich obr�bie. Kt� z nas ogarnie bogactwo takiego �ycia, niepos�usznego prawu innej �mierci pr�cz katastrofy swojego �wiata? To jest w�a�ciwie nie�miertelno��. Por�wnuj�c do naszych poj�� � jak gdyby Binat by� odporny na wszelkie schorzenia, nie podlega� wypadkom, jakby nie czyha�a na niego staro��, a jedyn� perspektyw� �mierci by�o zderzenie naszej planety z innym globem, kt�re mo�e nie zdarzy� si� nigdy. Nisz� wysklepionych podziemi zaleg�a cisza. Cisza doskona�ej zadumy nad eposem nie�miertelno�ci. A ludzi, solidarnych z t� cisz�, urzek�a pot�ga binatyjskiej sztuki-wiedzy, kt�rej adepci si�gaj� my�l� skrzydlat� ku nieobj�tym niesko�czono�ciom poznania. KO�C�WKA Karol jest moim r�wie�nikiem. Chodzili�my do tej samej klasy, poszli�my razem do wojska, a kiedy wybuchn�� tamten Wrzesie�, kt�rego na mojej ziemi nikt z �yj�cych nie zapomni, s�u�yli�my w tym samym plutonie. M�wi� �s�u�yli�my�, zamiast: �walczyli�my� � bo zosta�em dziwnym trafem wymieciony z wojny, zanim zd��y�em wystrzeli� do wroga. Jak by�o z Karolem, nie wiedzia�em. Pami�tam rozleg�y sosnowy b�r nad Wart�. I mordercze bombardowanie, kt�re � samo w sobie � nie by�o dla mnie najmocniejszym akordem tamtego dnia. Bo wydarzy�o si� jeszcze co� � w gruncie rzeczy b�ahego � co ch�tnie wymaza�bym z pami�ci. Nieprzyjaciel musia� dobrze zna� nasze zamaskowane stanowisko. Ale nie nale�a�o go upewnia�. Tote� pad� rozkaz, by si� nie porusza�. Ka�dy �o�nierz wybra� tak� pozycj�, kt�ra � na rozum albo na wyczucie � wyda�a mu si� najbezpieczniejsza. Jedni przywarli do pnia, inni skulili si� w drobnych zag��bieniach terenu. Opodal by� r�w, ale skry� si� w nim mogli tylko ci, kt�rzy akurat znajdowali si� blisko niego. Ja po prostu leg�em na ziemi. O czym my�la�em wtedy, s�ysz�c bliskie wybuchy bomb, jazgot strzelaj�cych z nieba karabin�w maszynowych, j�ki rannych, czasami jaki� wykrzyknik, jakie� przekle�stwo?... Nie pami�tam. W pewnej chwili moja pozycja, twarz� w traw�, nasun�a mi porzekad�o o chowaniu g�owy w piasek. Skojarzenie bez sensu, lecz nie zastanawia�em si� nad tym. Mo�e aby nie �chowa� g�owy w piasek�, a mo�e z braku oddechu, bo zbyt mocno wtuli�em si� w traw� � leciutko unios�em g�ow�. Zobaczy�em tylko jedn� rzecz. A przynajmniej tylko t� zapami�ta�em. Tu� przed twarz� � na tyle blisko, by zas�ania� mi widok � r�s� grzyb: kania. Kremowopopielata, m�oda, bo z jeszcze nie rozwini�tym kapeluszem o ledwo zaznaczonych postrz�pieniach sk�rki, kt�ry przylega� do trzonka jak ob�y korpus rakiety. Z profilu, na tle ni�szych traw, grzyb wygl�da� niezwyczajnie. Wyda� mi si� obeliskiem majacz�cym w jakiej� odrealnionej scenerii. A chyba wcale nie zwraca�em uwagi, �e to w�a�nie kania, �wietny w smaku, lecz do�� rzadki grzyb, za kt�rym nieraz gania�em po lasach, polanach i pastwiskach. Teraz, nie szukana i niepotrzebna, ros�a tu� przed moim nosem, �lepa i g�ucha na szalej�ce piek�o, kt�re ludzie � z zaci�ciem i znawstwem � przygotowali ludziom. A� sta�o si� to, czego nigdy nie zapomn�. Jak by�o naprawd�, u�wiadomi�em sobie dopiero p�niej, w innym rozdziale mojego �ycia, cho� dla obiektywnie p�yn�cego czasu znaczy�o to zaledwie kilka godzin. Poczu�em gwa�towne pacni�cie wilgotnej, rozszarpanej tkanki grzyba w twarz. I zasn��em � nag�ym, ci�kim, nienaturalnym snem. P� wieku p�niej, podr�uj�c po Meksyku, wpad�em na �lad Karola. Przeczyta�em o nim w gazecie. Imi� to samo, nazwisko zniekszta�cone hiszpa�sk� pisowni� w oparciu o fonetyk�; aby Pohorski wymawia� si� po naszemu, musia� by� napisany: Pojorski. Notka m�wi�a o jakich� eksperymentach. Z kontekstu wynika�o, �e s� powszechnie znane � mo�e przez to, i� budz� wiele kontrowersji. Bez trudu dosta�em adres szkolnego kolegi. Zapytany, czy to on (nie pozna�bym go teraz), odpowiedzia� po polsku z ledwo uchwytnym cudzoziemskim akcentem, �e rad widzie� rodaka. I jednym niemal tchem zapyta�, co mnie sprowadza. Widocznie przywyk� do odwiedzin interesant�w. Na d�wi�k mego nazwiska � twarz gospodarza, dot�d nieczytelna, jakby o�y�a. Przypatrzy� mi si�, wyci�gn�� d�o� i mocno u�cisn�� moj�. Nie by�o to powitanie wylewne, ale � mog�em uzna� � �yczliwe. Poprosi� mnie do gabinetu. Przygl�dali�my si� sobie w milczeniu. Nie umia�em odnale�� w nim znajomych rys�w, zagrzebanych w pami�ci. Nawet wkrad�a si� we mnie w�tpliwo��: � Mo�e to jednak kto� inny? Rozproszy� j�, wymawiaj�c moje imi�. � Co ci� do mnie sprowadza � ponowi� pytanie, tyle �e teraz per �ty�. Speszy�em si�. � Wspomnienia m�odo�ci. Kole�e�stwo. Przyja��... � dorzuci�em mniej pewnie. Nadal czu�em si� nieswojo. Nie pierwszy raz odnalaz�em kogo� bliskiego po kilkudziesi�ciu latach. Tamte spotkania przebiega�y inaczej. Jako� cieplej. Stara�em si� pocieszy�, �e nie jest �le, skoro mog�o by� gorzej. A nu� by powiedzia�: �Ach tak, prosz� pana... Co� sobie jak gdyby przypominam�. O takich zdarzeniach te� s�ysza�em. Wyrzuci�em prosto z mostu: � Nie mam do ciebie absolutnie �adnego interesu. Przeczyta�em notatk� w gazecie. Potem odszuka�em ci� w ksi��ce telefonicznej. U�miech Karola ni�s� co� nieodgadnionego. Mocno klepn�� � mnie po plecach � co albo mog�em przyj�� za obyczaj hiszpa�ski, albo za przypiecz�towanie przyja�ni. Wybra�em drugie t�umaczenie, bo dogadza�o mi bardziej. � Przepraszam ci�, zajm� si� kaw� � powiedzia� wstaj�c. Na chwil� wyszed� z pokoju. Wr�ciwszy, zacz�� od progu swoim cichym, starczym g�osem: � Kopa lat... Nie dziw si� niczemu. Tamte czasy to odleg�y sen. � P�niej nie s�ysza�em o tobie � podj�� po chwili. � Wygl�dasz m�odziej ni� ja, weselej; powiedzia�bym � bardziej po ludzku. Co innego ja. �ycie nie rozpieszcza�o mnie. Zw�aszcza w ostatnich kilkunastu latach. Coraz mniej rozumia�em. W prasie nazywano go profesorem. M�g� to by� tytu� grzeczno�ciowy, z czym nieraz tu si� spotyka�em � lecz w takim razie �wiadczy� o szacunku i popularno�ci. Karol mieszka� w najelegantszej dzielnicy Guadalajary. � Zajmowa� urocz� will�, chyba w�asn�. Dot�d pozna�em tylko ganek ze schodami na pi�tro, hali i gabinet, w kt�rym mnie przyj��. To wszystko tchn�o dobrym gustem i komfortem. Wygl�da�o na to, �e Karol g��boko zapu�ci� tu korzenie i powodzi mu si� dobrze. Widocznie �ycie obesz�o si� z nim szorstko pod jakim� innym wzgl�dem. Wola�em nie pyta�. Chyba sam powie. Odnios�em wra�enie, i� nie przerwa�em mu pilnych zaj��. Drzwi si� otworzy�y i do pokoju wesz�a m�oda, nadzwyczaj pi�kna brunetka o typowo meksyka�skiej urodzie, nios�c na tacy dwie kawy, bardzo dobry koniak i dwa kieliszki. Czemu tylko dwa nakrycia? � pomy�la�em. Wytworny str�j oraz pewno�� siebie wyklucza�y, aby mog�a by� s�u��c�. Karol wsta� i przedstawi� nas szarmanckim gestem. Wtedy przekona�em si�, �e to jego �ona, i �e nie m�wi po polsku. Luiza dyskretnie wysun�a si� z pokoju. Skojarzy�em, i� wygl�da�a na wnuczk� Karola � ale to tylko dlatego, �e on postarza� si� ponad sw�j wiek. Natomiast z powodzeniem mog�a by� jego c�rk�. Rozmowa o�ywi�a si� dopiero w�wczas, gdy Karol poprosi�, bym mu opowiedzia� swoj� drog� �yciow�. W do�� chaotycznym, poszarpanym monologu spr�bowa�em zawrze� pi��dziesi�t lat: od wybuchu ostatniej wojny. Nie jestem krasom�wc�; nigdy mi to nie by�o potrzebne. Dlatego chcia�em wywnioskowa� z wyrazu twarzy Karola, czy si� jeszcze nie znudzi�. Troch� skr�ci�em, zaokr�gli�em. � Trzy razy chcia�e� ju� ko�czy�, w prze�wiadczeniu �e mnie nudzisz. Tak by�o naprawd�. Spyta�em, czy jest psychologiem. � Najwi�kszym w dziejach � wyzna� bardzo naturalnie, bez patosu i bez pow�tpiewa�. Struchla�em. L�k przed wariatem, podniecenie, ciekawo�� � walczy�y ze sob� w gmatwaninie my�li. Naraz u�wiadomi�em sobie, �e bez wzgl�du na to, co si� kryje za tak szokuj�c� wypowiedzi�, Karol umie czyta� w my�lach przynajmniej na tyle, na ile udaje si� to ludziom o wyostrzonej wra�liwo�ci. Tote� stara�em si� zag�uszy� w sobie wszystko inne, i powtarza�em w my�li: Podziwiam, zachwycam si�! Jeszcze mocniej zachwia�o moj� r�wnowag� ducha to, �e Karol zamilk�, a po twarzy rozla� mu si� wyraz znu�enia. Wszak wiedzia�, �e nie znam jego sukces�w: powo�a�em si� na wzmiank� prasow�, kt�ra �ci�le nie okre�la�a niczego. R�wnie� na mym obliczu, cokolwiek i jak pragn��em zatai�, z pewno�ci� malowa�y si� mieszane uczucia. Aby to spostrzec, nie by� konieczny ani najwi�kszy, ani w og�le �aden psycholog. Doprawdy, nie mia�em poj�cia, co powiedzie�. Karol podni�s� w g�r� kieliszek, uwa�nie patrz�c mi w oczy. Wypili�my. Do pokoju wpad�a Luiza. Tak: nie wesz�a, tylko wpad�a z chy�o�ci� strza�y i zatrzyma�a si� trzy kroki przed naszym stolikiem. U�miechn�a si� do mnie, co niedwuznacznie poj��em jako wyraz przeprosin za przerwanie nam rozmowy, i szybko powiedzia�a par� zda� po hiszpa�sku. Zrozumia�em tylko, �e szykuje si� jaka� awantura. Spyta�em Karola, czy nie przeszkadzam. Zamiast odpowiedzi, nerwowo machn�� r�k�. Zaraz potem zagadn�� mnie: � Znasz hiszpa�ski? Potrz�sn��em g�ow�. � Tylko co�kolwiek rozumiem, przez podobie�stwo do francuskiego i �aciny. Luiza sta�a nieporuszona, jakby w oczekiwaniu dyspozycji m�a. Najwyra�niej speszy�o j�, gdy Karol poprosi� nieskaziteln� francuszczyzn�: � Powt�rz po francusku. Nasz przyjaciel nie zna hiszpa�skiego. Chcia�em zaoponowa�, lecz Karol przeszkodzi� mi ruchem r�ki. Aby wyja�ni� sytuacj�, zwr�ci� si� do �ony: � Stefan jest nadto moim klientem. Nie mamy przed nim tajemnic. Taka szarada zaciemni�a mi obraz do reszty. By�em ciekaw, co powie Luiza. Widz�c zdenerwowanie maluj�ce si� na jej pi�knej twarzy, spojrza�em w bok i wyt�y�em s�uch, jakby w obawie, �e uroni� jakie� wa�ne s�owo. � Hernando Mopez ��da � powiedzia�a francuszczyzn� nie tak doskona�� w akcencie, lecz poddan� urokowi jej mi�kkiego g�osu � aby� przyzna�, �e seans by� szarlataneri�, a jego sen rozwija� si� samoczynnie, bez nacisk�w z zewn�trz. W przeciwnym razie si� zastrzeli. � �Si�, czy �mi�? � spyta� Karol. Zadrga�y mu k�ciki ust. Rzeczywi�cie, Luiza wypowiedzia�a francuskie �se� niezbyt wyra�nie, i mo�na je by�o odebra� jako �te�. � �Si� � zaakcentowa�a. � To gorzej � mrukn�� Karol. � On czeka przy telefonie. Karol bez s�owa wyszed� z pokoju. Luiza waha�a si� przez moment, ale wzi�o w niej g�r� dobre wychowanie. Nie chc�c zostawi� mnie samego, usiad�a na opuszczonym fotelu i ze swad� �wiatowej damy wypytywa�a o wra�enia z pobytu w Meksyku, od czasu do czasu wtr�caj�c cenny komentarz, niby dokoloryzowanie czego�, co mog�o uj�� uwagi cudzoziemca. Gdy Karol wr�ci�, ust�pi�a mu miejsca. Na jej pytaj�ce spojrzenie wyja�ni�: � O�wiadczy�em mu kr�tko, �e to by�a mistyfikacja. On poprawi�: � �Szarlataneria�. � Aby nie przed�u�a� rozmowy, przytakn��em: � Niech b�dzie. Tylko prosz� mnie wi�cej nie odwiedza�. Du�e, prawie czarne oczy Luizy rozszerzy�y si� niemym wyrzutem. � �Szarlataneria�? Jak mog�e�... Ty, kt�ry to robisz tak bardzo odpowiedzialnie! Karol zas�pi� si�. � Wszystko mi jedno. Nie chc� bra� ofiar na swoje sumienie. Tym bardziej, �e nie znam kart rozstrzygaj�cych w tej grze. � A je�li Mopez zaskar�y ci� przed s�dem? � niepewnie spyta�a Luiza. � Przegra�by z kretesem. Nie bior� pieni�dzy za te us�ugi. Luiza wysz�a z pokoju. By�em zupe�nie zdezorientowany. Karol pocz�stowa� mnie papierosem, sam g��boko zaci�gn�� si� dymem. Patrz�c nad moj� g�ow� na palm�, kt�r� tu� za otwartym oknem tarmosi� wiatr, rzuci� znienacka: � Miewasz ciekawe sny? Zaskoczony, odpar�em: � Badasz te sprawy? Leciutko skin�� g�ow�. Wyda�o mi si�, �e samo m�wienie o tym kosztuje go du�o wysi�ku. Ale dlaczego? Wszak sam zacz��. Pragn��em mu pom�c. � Spyta�e�, jakie sny mnie nawiedzaj�. Czy ciekawe? Dla psychologa � by� mo�e. Lecz du�o da�bym, by si� od nich wreszcie uwolni�. Spostrzeg�szy o�ywienie na twarzy Karola, spyta�em: � Mo�e by� mi w tym pom�g�? M�j gospodarz zasmuci� si� wyra�nie. �a�owa�em, i� nie potrafi� odgadn��, co my�li. � Jak wiesz, przed chwil�, ratuj�c cz�owieka, musia�em bezsensownie oskar�y� siebie. A wi�c nie pomog�em mu. � Bez obaw � dorzuci� na widok mojej niewyra�nej miny. � Nie wpad�e� mi�dzy zb�jc�w. Jestem prywatnym uczonym, kt�rego do�wiadczenia, owiane mg�� tajemnic (bynajmniej nie z pobudek reklamiarskich), w najwy�szym stopniu fascynuj� szczup�e grono tych, kt�rzy albo w nich uczestnicz�, albo te�... boj� si� uczestniczy�. Eksperymentuj� na ludziach, kt�rzy mnie o to prosz�. Nie taj� przed nimi niczego, co wiem o tych sprawach. O tym, czego ja nie wiem, oni dowiaduj� si� sami, lecz wy��cznie w razie powodzenia eksperymentu. Wtedy odbieram takie w�a�nie telefony. Albo podobne. Albo za�atwiaj� porachunki na miejscu. Niedawno klient wsta� po seansie i spoliczkowa� mnie. Drgn��em. � Nie do wiary! Jak zareagowa�e�? � Zas�oni�em si� przed nast�pnym uderzeniem. � Tylko? Na czo�o Karola wyst�pi�y krople potu. � Niech ci� to nie dziwi, m�j drogi � powiedzia� wolno, zapatrzony w przestrze�. � Zaj�cie, kt�re obra�em, ociera si� o wielk� niewiadom�. Mo�e o �mier�.. To jest front. Ostre strzelanie. Jak wiadomo, na froncie � �atwiej ni� d�oni� w pysk � mo�na oberwa� kul� w �eb. Licz� si� z tym w ka�dej chwili. Zw�aszcza �e nie znam ani si�y, ani natury cios�w, jakie zadaj�. Mo�e przesta�bym to robi�, gdybym raz pozna� t� ko�c�wk�. Po raz pierwszy przysz�o mi do g�owy, �e Karol oczekuje takiej przys�ugi ode mnie. Ale nie mia�em poj�cia, o co chodzi. Tymczasem on wr�ci� do przerwanego w�tku: � Opowiedz mi o tych niemi�ych snach. Je�li chcesz, je�li mo�esz... Ale ca�kiem szczerze, do ko�ca. To zostanie mi�dzy nami. � Nie dbam o tajemnic� � odpar�em. � Sensacji te� si� nie spodziewaj. Nie lubi� ich dlatego, �e mnie wyczerpuj� nerwowo. Zreszt� sam os�dzisz. � Ach, jeszcze jedno: czy te twoje sny zacz�y si� przed wojn�? � W drugim dniu wojny. Karol uderzy� si� d�oni� w czo�o. � Wtedy? Ach, pami�tam. Widzieli�my si� wtedy ostatni raz. Drugi wrze�nia w rych�ocickim lesie. Podczas nalotu bombowego straci�em ci� z oczu. Ka�dy kry� si� gdzie m�g� i nocna przeprawa przez Wart�, Okopali�my si� na wzg�rzu pod Konopnic�, by przez niedziel� broni� brodu. D�u�ej nie da�o rady. Czasu nie starczy�o nawet by zliczy� poleg�ych. Pogrzebali ich miejscowi ch�opi. � W listopadzie odwiedzi�em pobojowisko � ci�gn��. � Polowy cmentarzyk darni� okrytych mogi�. Na przedzie gr�b majora Stanis�awa Jaszczuka, za nim trzy znacznie wi�ksze pod�u�ne kopce, w kt�rych � jak g�osi� napis � spocz�o czterdziestu o�miu polskich �o�nierzy poleg�ych za Ojczyzn�. Doliczy�em si� sze�c