6990
Szczegóły |
Tytuł |
6990 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6990 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6990 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6990 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andrzej Trepka
Ko�c�wka
1983
HISTORIA PEWNEJ SEKUNDY
Binatyjska nauka nie obfitowa�a w wielkie uog�lnienia. Historia tego kosmicznego
ludu,
surowa i pe�na m�nych decyzji, z kt�rych najtrudniejsza pchn�a go pod
powierzchni� globu, aby
utrzyma� przy �yciu pomimo stygni�cia gwiazdy-s�o�ca � wyrobi�a w Binatach hart
i wol�
wytrwania. Przejawi�o si� to w wyt�aniu umys�u ku sprawom daj�cym
natychmiastowy po�ytek.
Architektura podziemi, medycyna, a nade wszystko doskonalenie metod
syntetycznego
wytwarzania produkt�w spo�ywczych, gdy� Binatowie od tysi�cy pokole� nie �ywili
si� niczym
innym � by�y to dziedziny, kt�rych pog��bianie le�a�o najbardziej na sercu
og�owi, a szcz�liwych
badaczy darzy�o chwa�� i znaczeniem w spo�ecze�stwie, dla kt�rego poj�cie w�adzy
by�o � w
t�umaczeniu na ludzki j�zyk � autorytetem opartym na zas�ugach wynik�ych z pracy
my�li
pomna�aj�cej posp�lne dobro.
Ale ka�dy gatunek rozumny � je�li to nie jest spo�eczno�� trzymana sztucznie w
karbach, a
w�wczas, w my�l podstawowych praw cybernetyki, wpadaj�ca w regres, a� do
samounicestwienia
� musi rodzi� tw�rc�w, krytyk�w i potencjalnych burzycieli swej w�asnej linii
rozwojowej. Ci
wichrzyciele regu� nios� o�ywcze, b�ogos�awione tchnienie w ustabilizowany nurt
swojego �wiata
� bez wzgl�du na rodzaj tego wichrzenia i skutki, jakie ono poci�ga.
Literatura binatyjska nie zna�a beletrystyki powie�ciowej w naszym rozumieniu.
Nawet te
publikacje, kt�re nie stanowi�y fachowych rozpraw, zawsze rozwija�y jak�� my�l
naukow� � tyle �e
w kszta�cie dowolnym, wyzbytym sztywno�ci rozumowa�, a narzuconym li tylko
wyobra�ni�
artysty. Je�li by�y zuchwale oryginalne, tym samym spe�nia�y sw�j cel. Binatowie
postrzegali �wiat
jako pi�kno r�norodno�ci i podporz�dkowywali go tej samej swojej filozoficznej
arche: pi�knu.
Lubowali si� w improwizowanych wyst�pieniach, jaskrawo odbijaj�cych od g��wnego
nurtu obrad.
�adna z binatyjskich konferencji nie by�a obwarowana z g�ry ustalonym porz�dkiem
debat, tak
typowym dla zjazd�w naukowych na Ziemi. A zarazem ka�dy taki g�os spotyka� si� z
wybuchami
sprzeciwu, kt�re w gruncie rzeczy s�u�y�y rozognieniu improwizowanego pomys�u.
Przyspieszenie jednej z takich imprez, na kt�rej � jak o tym wiedzia� stary
Lipo, Ban i kilku
innych Binat�w � olbrzymi Milo, mia� ujawni� co� bardzo szokuj�cego, wi�za�o si�
z pragnieniem
pokazania kosmicznym przybyszom czego� typowego dla binatyjskiej kultury
umys�owej.
Drzema�a w tym ch�� pochwalenia si� swoim gatunkowym �ja� od strony szczeg�lnie
egzotycznej
dla Ziemian.
Go�cie zaj�li miejsca honorowe w samym �rodku �agodnie wysklepionej niszy o
�cianach
wyg�adzonych w nie zwietrza�ym, czarnym bazalcie. W wy��obieniach wygodnych,
lecz zbyt
obszernych dla ludzkiej postaci, czuli si� jakby le�eli na kamiennej posadzce.
Nastawili regulatory
temperatury w skafandrach. Nie panowa� tu kosmiczny mr�z, jak par�set metr�w nad
nimi, na
powierzchni globu, gdzie termometr spr�ynowy wskazywa� trzydzie�ci osiem stopni
Kelvina.
By�o jednak znacznie ch�odniej od temperatury pokojowej, dogadzaj�cej ludzkiemu
poczuciu
wygody. Mimo to zadaniem regulatora by�o bardzo intensywne wypromieniowywanie
ciep�a, jakim
organizm nagrzewa� przestrze� podskafandrow�.
Wspar�szy g�ow� na ramieniu, Darzb�r przymkn�� powieki, a wyobra�nia
podpowiada�a mu, i�
jest biesiadnikiem jednej ze staro�ytnych uczt. Przysz�o mu to tym �atwiej, �e
nie narzeka� na brak
fantazji. Wprawdzie na rzymskiej sofie z pewno�ci� spoczywa�o si� wygodniej,
lecz og�lne
u�o�enie cia�a by�o takie samo.
Impreza zgromadzi�a ponad czterdziestu Binat�w.
Darzb�r rozejrza� si� niepewnie. � Chcia�bym wiedzie�, ile czasu oni przywykli
powitalnie
mrucze�. Oby zawsze tak kr�tko, jak ten pierwszy � pomy�la�.
Nie wypowiedzia� tego g�o�no. A nu� Binatowie posiadaj� zmys� radiowy; albo
aparatur�
przechwytuj�c� fale stosowane w skafandrach. Z ciekawo�ci� wpatrzy� si� w
��tawe oko Milo,
olbrzyma nawet wed�ug binatyjskich ocen, kt�ry �mign�� gi�tk� wici� w powietrzu
� co znaczy�o,
�e jest got�w wyst�pi� przed zebranymi.
Zaraz te� odezwa� si� � t� egzotyczn� mow�, kt�ra, s�yszana bezpo�rednio, by�aby
przyj�ta
tylko za osobliwe mruczando z modulacj� tak ubog�, �e trudn� do uchwycenia.
Orygina� by�
nagrywany. Darzb�r, Sten i Karol pilnie s�uchali transpozycji.
� Ton, nie ton. Barwa, nie barwa. Wszystko jedno. Nie troszczcie si� o
szczeg�y. Niewa�ne
miejsce, czas, wygl�d i zainteresowania bohater�w. Nazwa�em moich dziwnych
przyjaci� Binarni.
M�drze czy g�upio, mniejsza o to. Skoro ju� tak ich nazwa�em, na�ladujcie mnie.
Trwaj� naprzeciw siebie w bezruchu, narzucaj�cym por�wnanie z cisz� kamiennych
pusty� w
niesko�czone bezwietrzne wadelacyty tam, u g�ry � wskaza� wici�. � Mog�oby si�
zdawa�, i� taki
stan rzeczy potrwa wiecznie � gdyby nie silne napi�cia przestrzeni, podobne
spr�onej wyobra�ni.
Co� nieuchwytnego czai si� w tej mazi albo pr�ni, jak kto woli. Niewiadome
chwyta�oby za
gard�o, ale przecie� �adne gard�o nie istnieje w tej nieobj�tej przestrzeni.
Trwa przestrze�. I trwaj�
Biny � jeden, dwa, trzy i niesko�czenie wi�cej. A� wrzawa niepoj�cie gwa�towna
popycha je ku
sobie, na sko�tunionym pobojowisku nie zostawiaj�c ani okruszyny z obrazu
przesz�o�ci.
Wypi�trzaj� si� grzbiety fal, uginaj� doliny. Po ich p�ynnych zboczach chy�o
pomyka r�j
gi�tkich postaci i zapada jak archaiczne ptaki w gniazda. Ponad wszystkim
przetacza si� majak
nowych wrzaw, nie zrodzonych w czasie. Tak trwa. Ile drobin czasowych, nie
policzy�em. Ile
my�lowych iskierek Bin�w, nie sprawdzi�em. Ale nie martwcie si�. Wys�uchajcie
opowie�ci o tym
�wiecie, rozpoznanym tylko przez jednego Binata.
Po niszy przebieg� mrukliwy szmer, kt�rego sensu konwernom nie by� w stanie
udost�pni�
ludziom. M�g� wyra�a� zachwyt dla oryginalno�ci pomys�u. M�g� te� znamionowa�
rozczarowanie, �e Milo, znany zarozumialec, zn�w demonstruje w�a�nie t� wad�, a
nie jak�� inn�.
Ale przybysze z dalekiego nieba nie mieli o tym poj�cia.
Poruszenie w�r�d s�uchaczy ani troch� nie wzruszy�o artysty. Jakby nie
zauwa�aj�c nikogo i
niczego, mrucza� w dalszym ci�gu:
� Naprz�d, do ty�u! Naprz�d, do ty�u! Przestrze� skr�ca si� w skurczu Bin�w,
rozb�yska i
nieruchomieje. Wtedy zza zakr�tu powoli, prawie niesko�czenie powoli wynurza si�
nieprzenikniony, bezprzyk�adnie mroczny k��b czego�, co nie jest ani czerni�,
ani przestrzeni�.
Przybli�a si� to samoistne �co�� z nieustaj�c� gnu�no�ci� nast�powania,
poch�aniaj�c g�r� i d�,
uszczuplaj�c praw� i lew� stron�. Okre�liliby�my, �e zagra�a le��cym pod
�cianami: prawicy albo
lewicy. Ale w �wiecie Bin�w � binatyjskie poj�cia trac� sens, tak samo jak nasze
rze�by
wyzby�yby si� kszta�t�w, ze skalnych malowide� wyparowa�yby barwy. Ka�dy �wiat
przetwarza na
sw�j niepowtarzalny spos�b w�asn� zawarto��, zar�wno rodzim� jak zapo�yczon�.
� A kiedy ta powolno�� mroku i ob�oku, staczaj�cego si� ni to z g�ry, ni to
znik�d, staje si�
fermentem rozmieniaj�cym niepok�j na drobiny drobin � skrzypi Czas, jak maszyna
Tornata, kiedy
wysy�a promie� �mierci.
Trzej ludzie poruszyli si�, jakby przestraszeni. Na to wspomnienie, kt�rego nie
rozumieli,
przeszed� ich dreszcz wielkiej niewiadomej.
� Oto ju� s�: bezciele�ni, wyro�li z przestrzeni na krzy�uj�cych si� wzajemnie
polach si�,
wydzieleni z masy bezosobowej, rozstrzeleni na przeliczalne kwarta�y � niby wola
wszechprzestrzennego trwania rozbita na oddechy ta�cz�ce w takt elektrycznego
wiatru. Nie maj�
postaci. Albo maj� zgodn� z �yczeniem ka�dego.
Odd�wi�k niszy zdawa� si� by� coraz trudniejszy do opanowania. Wprawdzie
wi�kszo��
stanowili le��cy jak trusie i radzi � gdyby si� da�o � skupion� cisz� zarazi�
innych; ale wystarczy�o
kilka zapalczywych m�zg�w, by sta� si� plag� zar�wno dla tej wi�kszo�ci, jak dla
prelegenta.
� Prosz� o spok�j � pad� mruk z prezydium.
� Cudna fantazja � dobieg� z sali przyt�umiony, ledwie uchwytny akcent podziwu,
na poparcie
tej pro�by o nieprzeszkadzanie s�uchaj�cym.
Milo dos�ysza�. Spr�y� si� w sobie. Potem wci�gn�� oko jak m�g� najg��biej i
uderzaj�c
wszystkimi wiciami naraz o kamienn� posadzk�, co by�o oznak� zupe�nego braku
panowania nad
nerwami, zamrucza� porywczo:
� Do�� tych kpin!
Zaleg�a raptowna, jakby wyl�kniona cisza. Ale zaraz przerwa� j� m�wca:
� Kto uwa�a to za fantazj�, niech mla�nie.
Z tylnej cz�ci niszy dobieg�o kilka uderze� wici� o posadzk�. Kto� w zapale
mlasn�� a�
dwoma wiciami. Le��cy bli�ej zachowywali postaw� wyczekuj�c�. Jeszcze kilku
Binat�w
szykowa�o si� do wyra�enia solidarno�ci z tak wy�onionym �stronnictwem
fantast�w� � gdy nagle
nisz� wstrz�sn��, jak grobowe echo, skurczony pomruk:
� G�upcy!
Milo trwa� nieruchomo, z okiem teleskopowym podanym do przodu.
Odpowied� nie kaza�a d�ugo na siebie czeka�. Odg�os, podobny do dudnienia gradu
po
szybach, zaklekota� rz�si�cie, odbity echem od wysklepionych �cian binatyjskich
niszy. Wici
mlaska�y z zaci�ciem o wyg�adzon� posadzk�.
Nim umilk�y ostatnie akordy, Milo podj��, wysuwaj�c do przodu stercz�ce oko, a
nawet ca��
g�ow�:
� �wiat, kt�ry opowiedzia�em, jest tu. Przepe�nia sob� i nas, i wszystko doko�a
� zamrucza�
g�o�niej i szerokim gestem dw�ch wici zami�t� przestrze�, tr�caj�c w g�ow�
le��cego obok Binata
z prezydium obrad.
� Pohamuj swoje ruchy, ty... odszczepie�cze � odburkn�� tamten.
Ludzie nie mogli dociec, ile w tym odezwaniu si� by�o z�o�ci, ile za� dowcipu.
� Nawet kpiny musz� mie� przecie� granice � rzuci� kto� z widowni.
� Racja. Zakpi� z nas. Niech si� kaja.
� Wariat! � zabrzmia�o kilka pomruk�w.
� Czasami najtrudniej by� w�a�nie wariatem � odpar� Milo ze stoickim spokojem. �
A jednak
ten �wiat, m�j �wiat � zamrucza� dono�niej � jest tu, w tej niszy. Wi�cej: jest
w ka�dym z nas.
Tak�e w naszych go�ciach � przyja�nie wskaza� wici� trzech ludzi siedz�cych
naprzeciw. � Ca�e
nasze �ycie przenika on swoim w�asnym, samoistnym bytem. Toczy je... albo mu
s�u�y. Jak kto
woli.
Le��cy obok Binat specyficznym podniesieniem koniuszka wici za��da� satysfakcji,
co
pozosta�o nieczytelne dla konwernomu i dla ludzi.
� A wi�c: satysfakcji w jakiej postaci? � spyta� Milo.
� Przyznania swojej winy. Nie chciej, przyjacielu, obrazi� nas rzeczywi�cie.
� W�a�nie ja czuj� si� obra�ony. Moje wyst�pienie oprze si� o areopag uczonych.
O ca�y �wiat
naukowy. O ca�y �wiat w og�le. Bo je�li chodzi o drugi �wiat, ten, kt�ry
dyletantom wydaje si�
fantazj� � powtarzam, trwa on w ka�dym z nas. Trwa w ka�dym kamieniu i w ka�dej
gwie�dzie, w
ka�dym martwym albo �ywym skupisku materii � jak daleko rozci�ga si�
Wszech�wiat. Trwa
zawsze i wsz�dzie. Niesko�czenie wsz�dzie. Trzeba tylko uzbroi� si� w takie oko,
kt�re go
dostrze�e. To znaczy, w moje oko.
� Wszechm�dry Milo, wymrucz kiedy raczysz nam, dyletantom, u�yczy� swego
magicznego
oka � jadowicie przerwa� Wapun, le��cy w prezydium.
By� jednym ze szczeg�lnie cenionych kodyfikator�w wiedzy ripu, dla kt�rej
brakowa�o
�cis�ego odpowiednika w ludzkich poj�ciach. Stanowi�a syntez� nauk biologicznych
w uj�ciu
Wszech�wiata, egzobiochemii, telepatii, rozwa�a� o ruchu materii w og�le, a
wi�za�a si� z
metodologi� nigdy nie stosowan� przez Ziemian. Ten marzyciel i badacz �ycia
wszechobecnie
rozlanego w biokosmosie patrzy� na rodaka z zachwytem tak d�ugo, dop�ki jego
zwierzenia
przyjmowa� za poetycki obraz. Teraz buntowniczo wysun�� na moment wszystkie trzy
wici, co
by�o dobitnym poparciem opozycji wszystkich przeciwko jednemu.
Milo wci�gn�� oko, zwin�� wici w �limacznice i tak znieruchomia� przez d�u�sz�
chwil�.
� Zbli�y� oko do m�zgu � sarkastycznie zamrucza� kto� w g��bi niszy.
Konwernomy przet�umaczy�y to dos�ownie, co stanowi�o powa�ny b��d. W�a�ciwy sens
�ci�le
odpowiada� powiedzonku: Schowa� g�ow� w piasek.
Wtem Milo rozprostowa� oko, nieco rozpr�y� wici, a nawet leciutko podni�s�
g�ow�, co
zdarza�o si� Binatom rzadko i �wiadczy�o o wyj�tkowym skupieniu uwagi. Bia�awy
wielograniasty
przedmiot, o przeznaczeniu jednakowo nieodgadnionym i dla gospodarzy, i dla
go�ci, znalaz� si�
tu� przed m�wc�. Dopiero teraz trzej astronauci, pilnie �ledz�cy zachowanie si�
Binat�w, a
zw�aszcza grupy prezydialnej, mogli przekona� si� o zdumiewaj�cej zr�czno�ci, z
jak� tuziemcy
manipulowali wiciami zale�nie od potrzeby. Sko�nie okr�cony tylko jedn� wici�,
przedmiot
przemie�ci� si� poziomo w powietrzu i osiad� idealnie r�wno przed g�ow� Miio,
kt�ry zd��ywszy
ju� wysun�� na bok drug� wi�, zwr�ci� si� do fizyka Ose, le��cego z prawej
strony.
� Podaj mi kronik� Bin�w.
Zagadni�ty pogrzechota� ledwo dos�yszalnie tr�bk� ss�c� podobn� do ryjka
niekt�rych
chrz�szczy, jakby zach�ystywa� si� zdumieniem.
Chodzi�o o zapis � nie ta�mowy � strukturalnego filmu ilustruj�cego poprzedni
referat, ani tak
dynamiczny, ani tak kontrowersyjny. Dotyczy� krzywej statystycznej
elektromagnetycznych napi��
na zewn�trznej powierzchni elektronowych pow�ok atom�w, �ci�le uzale�nionej od
ich zderzania
si� w o�rodku rozrzedzonego gazu.
Darzb�r przedtem ogl�da� ten obraz na kamiennym ekranie powleczonym jak�� jasn�,
matow�
substancj�. Powi�kszenie rz�du kilkunastu milion�w razy pozwala�o dobrze
odr�ni� poszczeg�lne
atomy, swobodne b�d� skupione w cz�steczki chemiczne. Pobudzone uko�nymi
wi�zkami
elektron�w, sprawia�y wra�enie ostrych smug, chaotycznie krzy�uj�cych si� we
wszelkich
kierunkach. Od czasu do czasu spr�y�cie odbija�y si� od siebie jak pi�ki
pingpongowe,
b�yskawicznie znikaj�c z pola widzenia.
W przeciwie�stwie do komnat mieszkalnych, nisza nie mia�a �cian luminoforowych,
gdy� by�a
przystosowana do filmopodobnych projekcji. Go�cie nawet nie zorientowali si�,
kto i w jaki spos�b
wy��czy� o�wietlenie. Ekran � tym razem polowy � o�ywi� si� natychmiast
delikatn� gr� cieni.
Obraz by� tak jasny, �e szczodrze s�czy� blask. Mleczn� po�wiat� sp�ywa� na
zebranych, rysowa�
kamienne wkl�s�o�ci i kontury g��w. W samym �rodku, gdzie zbiega�y si� w�ziutkie
ramiona
systematycznego krzy�a, pokrewnego tym, jakie ziemscy astronomowie zak�adaj� z
nitek
paj�czych w lunetach przeznaczonych do bada� astrometrycznych � spoczywa�a jasna
okr�g�a
bry�ka.
Nagle ekran zgas�. Czarn�, niemal g�st� ciemno�ci� ow�adn�� szmer przyciszonych
mrucze�,
monotonnie rozlany w co�, co przypomina�o gwarzenie g�rskiego potoku,
zsuwaj�cego si� po
wyboistej mozaice z kamieni. Chwilami jaki� pomruk, wa�ki albo tylko bardziej
zapalczywy,
wyrywa� si� z tego wyr�wnanego poziomu. To zn�w da�o si� s�ysze� chla�ni�cie
wici � niby plusk
pstr�ga �migaj�cego w powietrze � i zapada�o w t� sam� jednostajno��.
Szum przycich� nagle, jakby potok si� wysuszy�. Milczenie pe�ne napi�tej uwagi
powita�o
taniec w�t�ego �wiat�a s�cz�cego si� z ekranu. Jasna plamka nie wr�ci�a na dawne
miejsce. I
subtelny krzy� nie �wiartowa� ju� pola widzenia. Bezkszta�tna masa, sporadycznie
rozjarzaj�ca si�
do jaskrawej bieli, jednym wie�ci�a narodziny nieznanego, dla innych by�a tylko
panoram� blask�w
m�cz�c� wzrok.
Rozb�yski powtarza�y si� coraz rzadziej. Ekran raz po raz chmurzy� si�
wielokszta�tn�
nasycon� czerni�, kt�r� przep�ywa�y jasne plamy gasn�ce w mroku, niby k��b dym�w
roztapiaj�cych si� w powietrzu. Inne by�y podobne do �wiecenia latarki, jeszcze
inne kierowa�y
my�li Ziemian ku �unom dalekich po�ar�w. Jedne mo�na by�o por�wna� do jasnych
mg�awic
galaktycznych widzianych przez silny teleskop, inne do samych galaktyk. Milo
troch�
pomanipulowa� dwoma wiciami przy aparacie, po czym zatrzyma� obraz.
� Wielka galaktyka w Peso? � niespodziewanie pad�o z widowni.
Go�cie nie mogli ustali�, kt�ry obiekt astronomiczny nosi� t� nazw� w mowie
Binat�w, ale to
by�o bez znaczenia.
� O, o! � Milo zach�ci� dyskutanta. � Nareszcie g�os godny Binata.
Szybki, potr�jny cie� wici mign�� w p�mroku. Trudno by�o uto�sami� go z
entuzjast�
gwiezdnego nieba, kt�ry wdzi�cznie mlasn�� uczonemu. Milo zauwa�y� go jednak, a
mo�e bardziej
si� domy�li�. W ka�dym razie �yczliwy gest przyj�� bez reszty do siebie i podj��
polemik�:
� S�dzisz, �e to wielka galaktyka w Peso?
� Tak przypuszczam � podj�� ten sam pomruk. � Albo jaka� inna, te� o budowie
spiralnej.
� Mylisz si� � nieoczekiwanie odpar� Milo. � Ale istniej� pomy�ki z rang�. Tak�e
one stanowi�
robocze rusztowania nauki. Jak ka�da hipoteza.
Jakie� to ludzkie � pomy�la� Darzb�r. � A� dziw bierze.
Obraz na ekranie drgn��, po czym rozproszy� si� na wsze strony. P�niej wysypa�
p�k
drobniutkich iskier, kt�re pierzcha�y na boki jak fruwaj�ca chmara �wietlik�w.
Ich zapas nie
wyczerpa� si�.
Milo wr�ci� do przerwanej dyskusji:
� Czy s�dzisz, przyjacielu, �e te gwiazdy wyroi�y si� jak iskry elektryczne? Sto
miliard�w
jestestw rozdygotanych atomowym p�omieniem?
Po chwili odpowiedzia� sobie i milcz�cej niszy:
� Nie, zacny Binacie. Nie, uczeni koledzy. Obecni i nieobecni, Binatowie i
go�cie z dalekiego
nieba, je�li nas dobrze rozumiecie; wy wszyscy, kt�rzy nie zrezygnowali�cie z
my�lenia! B�d�
wam powtarza� i dzi�, i zawsze, a� do buntu: nie, i tylko nie!
� Nauka, kt�ra dla siebie samej mo�ci szeroki go�ciniec, jest podobna do g�upca
urzeczonego
przekonaniem, �e urodzi� si� pod gwiazd� absolutnego szcz�cia � dono�ny pomruk
Milo odbija�
si� samotnie po niszy. � M�wicie o wydzieraniu tajemnic przyrodzie, ale zaraz
dodajecie z pych�:
przybli�yli�my si� o krok do prawdy. I zadufani w sobie, nie fatygujecie si�
pomy�le�. W
przeciwnym razie � musieliby�cie poj��, �e jeste�cie bardziej naiwni ni� ten
kosmiczny olbrzym z
uroczej legendy, kt�ry w czasach przed przyga�ni�ciem Gino, przybrawszy posta�
dziecka
bawi�cego si� pod stokiem wzg�rza, zapragn�� tr�jk� swych wiotkich wici
rozrzuci� wzg�rze tak,
aby ka�de ziarenko piasku zaja�nia�o �yw� gwiazd� w niebie.
� Wszech�wiat jest niesko�czony nie tylko w czasie i w przestrzeni � podj��
Milo. � Lubicie i��
mi�dzy nas z gotowymi sloganami o r�norodnych stanach materii od atomu do
gwiazdy i od
kryszta�u do bia�ka. To brzmi mniej wi�cej tak, niech nikt nie zaprzecza. To
brzmi prawdziwie. Ale
czemu przemilczacie sedno sprawy: �e takich stan�w jak atom i gwiazda, ba, nawet
jak bia�ko,
kt�re imponuje wam z�o�ono�ci� budowy (cho�by�cie nie wiem jak uroczy�cie
zaprzeczali) � jest
niesko�czenie wiele! I twierdz� �mia�o, �e ani my, ani �aden z naszych potomk�w
cho�by za
tysi�ce wiek�w nie wska�e wici� takiej struktury materii, kt�ra stanowi
szczytowe jej osi�gni�cie,
wi�c granic� doskona�o�ci � w jakimkolwiek obranym kierunku.
� Wobec tak �wiatoburczych tez � zamrucza� z ironi� s�dziwy Lipo � zaproponuj
model
jeszcze bardziej skomplikowanej, doskonalszej formy ruchu materii ani�eli ta,
kt�r� przywykli�my
nazywa� �yciem.
Milo nie speszy� si�.
� Cierpliwo�ci. Odrobin� cierpliwo�ci, a odpowied� na dr�cz�c� ci� niepewno��
sama sp�ynie z
ekranu.
Lipo, polihistor binatyjskiei wiedzy, z gniewu niespokojnie poruszy� wszystkimi
wiciami
naraz. Mo�e nie chc�c, by zwr�cono na to uwag�, niedba�ym tonem mrukn�� tak
g�o�no, �e si�
echem roznios�o po niszy:
� Nudzi mnie to.
� A mnie zachwyca � odci�� si� Milo. � Co to jest �ycie? �ywe bia�ko, po prostu?
A przecie�
wiemy, �e na planecie Czwartej ja�niejszego Gino �yj� rozumni krzemowcy, kt�rzy
bardzo
swoistymi sygna�ami dali zna� o sobie. Krzemowcy, albo fluorokrzemowcy � bo w
takim skwarze
istoty zbudowane z bia�ka w�glowego wyparowa�yby z kretesem.
Trzej przybysze z Ziemi drgn�li na wie�� o tym donios�ym odkryciu.
Milo ci�gn�� sw�j wyw�d:
� P�ynem ustrojowym Binat�w jest woda, podobnie jak naszych go�ci. A krzemowc�w
� by�
mo�e, siarka. Albo oleje krzemoorganiczne. Organizmy z zimnych glob�w zapewne
p�ywaj� w
amoniaku, w metanie, b�d� nawet w wodorze � blisko zera bezwzgl�dnego. A jakie
jeszcze formy
�ycia, � falowe, polowe, elektryczne, grawitacyjne � musia�a gdzie� powo�a� do
bytu wieczna,
niesko�czenie r�norodna materia? Wyobrazi� sobie mo�emy wszystko � ale
wykluczy� nie
potrafimy niczego!
Siarczysty potok iskier tryskaj�cych ze �rodka ekranu powstrzyma�a dopiero wi�
Milo,
zaci�ni�ta na reguluj�cym wyst�pie aparatu. Obraz wr�ci� do poprzedniego stanu:
przypomina�
jedn� z odleg�ych galaktyk.
� Sp�jrzcie wreszcie na materi� � ci�gn�� Milo � jako na co� niezg��bionego. Jak
na wzorzec
niesko�czonej rozmaito�ci kszta�t�w i epos nieograniczonych dokona� w czasie i
przestrzeni.
Sp�jrzcie na ni� z mi�o�ci�, jak gdyby�cie patrzyli w g��b w�asnej duszy. Wtedy
wyda si� wam
mo�liwe, �e to, co nazywacie materi�, przyrod�. Wszech�wiatem � jest tylko
jednym okiem pos�gu
o niesko�czonej liczbie twarzy.
� Wiara w duchy? � zamrucza�o w niszy.
By�o to ciche odezwanie si�, zapewne nie przeznaczone do wiadomo�ci Milo.
Niemniej m�wca
dos�ysza� je, i wtr�ci� w tok wynurze�:
� W naszych czasach pos�dzenie o pos�uch gus�om nie grozi my�l�cemu Binatowi.
Potem spokojnie kontynuowa� sw�j wyw�d:
� Sp�jrzcie na ekran. Kto przez silne przyrz�dy astronomiczne ogl�da� galaktyki
spiralne:
skupiska miliard�w gwiazd tak dalekich, �e promie� ich �wiat�a podr�uje do nas
d�u�ej ni� w
przyrodzie istniej� Binatowie � tego uderzy �udz�ca zbie�no�� obu obraz�w. Lecz
na tym nie
koniec. U�wiadomiwszy sobie, �e Binat jest tyle razy wi�kszy od atomu, ile razy
jest mniejszy od
naszej macierzystej gwiazdy � podziwiajmy niesko�czono�� przyrody, kt�rej dwa
ornamenty,
r�ni�ce si� rozmiarami znacznie bardziej ni� atom i gwiazda, s� tak podobne,
gdy ich obraz
sprowadzimy do jednakowych rozmiar�w.
Przez d�u�sz� chwil� ekran dygota� istn� rewolt� blask�w, jakby strz�sa� z
siebie nadmiar
�wiat�a. Potem tylko w chwilach przeja�nie�, coraz rzadszych, g�owy obecnych
migota�y
srebrzy�cie. Lu�ne kadry, przemykaj�ce wci�� jeszcze bardzo szybko, zdawa�y si�
uosabia� bajk�.
Ale ich zwiewna nierzeczywisto�� przesuwa�a je poza granic� wszystkich fantazji,
jakie narodzi�y
si� w m�zgu Binata i cz�owieka.
Ruchy �wiate� i cieni powolnia�y. By�a w nich harmonijna p�ynno�� � z wyj�tkiem
gwa�townych przeskok�w burz�cych jeden obraz na korzy�� nast�pnego.
Milo manipulowa� przez chwil� aparatem. Teraz jedynym motywem widowiska by�a
zupe�na
anarchia �wietlnych rozwi�za�. Zacz�o si� to jednak szybko przeciera�.
Oczyszczony z chaosu
przypadkowo�ci, zbi�r b�yskowych drga� utworzy� co�, co je�li si� da�o nazwa�
obrazem � to zgo�a
niezrozumia�ym. Cho� nikt nie potrafi� tego udowodni� � zar�wno Binatom, jak
ludziom wydawa�o
si� oczywiste, �e nurt ogl�danych wydarze� nie przebiega w przestrzeni
tr�jwymiarowej. By�o to
podbudowaniem wywod�w Milo o najszerzej poj�tej, strukturalnej niesko�czono�ci
Wszech�wiata.
Ziarna tego b�ogos�awionego niepokoju, jaki towarzyszy nieod��cznie ka�demu
pierwszemu
spotkaniu Rozumu z czym�, co cho�by tylko przez sw� ciekawo�� nie jest mu
oboj�tne � zapad�y
g��boko w umys�y widz�w. Kpi�ca postawa niekt�rych przedzierzgn�a si� zrazu w
�apczywe
ch�oni�cie niezwyk�ej wizji. By� to wy�cig ka�dego z w�asn� bystro�ci� umys�u �
o zagarni�cie dla
siebie jak najpe�niejszego bogactwa tego nieoczekiwanego �wiata. Zw�aszcza �e
ci�g�o�� obraz�w
pozwala�a szuka� wej�cia do tajemnicy dziwnego bytu, pierwszy raz ods�oni�tego
przed okiem
Binata. Zaproszeni Ziemianie tak samo intensywnie g�owili si� nad rozwik�aniem
tej
osza�amiaj�cej zagadki, kt�ra nie dawa�a im spokoju.
W d�ugiej historii binatyjskiego filmu ten by� z pewno�ci� najtrudniejszy w
odbiorze. Nie
poprzestawa� na egzotyce widok�w, odpieraj�cej por�wnania z jakimkolwiek obrazem
z
makrokosmosu lub mikrokosmosu. Dziwno�� si�ga�a tu znacznie dalej: w mi��sz
samych poj��.
Ju� teraz by�o jasne, �e utarte drogi naukowego my�lenia oka�� si� tak samo
zawodne, jak ch��
pochwycenia przyrodzonymi zmys�ami sygna��w radiowych Wszech�wiata. Nale�a�o
popatrze� ze
spojrzni neutralnej w stosunku do tego, co zgromadzi�y procesy my�lowe
wszystkich binatyjskich
pokole�. Musia� to by� obiektywizm wy�szego rz�du: niech badacz wy��czy si� jako
Binat i
dopiero wtedy szuka dr�g rozszyfrowania tej szarady � ale nie nawi�zuj�c do
posiadanej
znajomo�ci �wiata.
� Czy nie wkraczamy w kr�gi nonsens�w? � zapytywa� siebie Lipo, kt�rego mniej
wi�cej taki
bieg rozumowania w pewnej chwili przerazi�. � Binat pozostaje zawsze sob�, i
jego umys� pracuje
niezmiennie nad kojarzeniem binatyjskich i tylko binatyjskich poj��. Czy mo�na
u�y� tego umys�u
jako narz�dzia ca�kiem niezale�nego?
Z b��dnego ko�a wynurza�o si� pytanie, kt�rego wag� trudno by�o przeceni�: Jakim
sposobem
Milo rozgryz� istot� �wiata, kt�ry przedstawia. I co wyra�a ten �wiat:
sugestywn� legend�, czy
urzekaj�c� prawd�?
� Zwr��cie uwag� na tempo � zamrucza� m�wca.
Wtem rozjarzy� si� o�lepiaj�cy b�ysk, ogarn�� ca�y ekran i zgas� zupe�nie nagle,
jak za
poci�ni�ciem wy��cznika. Milo pospiesznie skomentowa�:
� Oto narodziny �ycia.
Kilkadziesi�t wielkich prostok�tnych oczu oraz trzy pary oczu ludzkich uwa�nie
wodzi�o za
nowym obrazem. Polowy ekran jakby pulsowa�. Kurcz�c si�, to rozpr�aj�c,
stwarza� z�udzenie
�ywej istoty. Jak elastyczny zwierz, wypinaj�cy si� i chowaj�cy sam w sobie, bez
ostrych zarys�w,
zostawia� rze�bienie swego kszta�tu wyobra�ni ka�dego z patrz�cych. W tym
zje�aniu i
rozprostowywaniu si� potwora mia�a nieustanny udzia� subtelna gra efekt�w
�wietlnych,
przebiegaj�cych w samej jego postaci. Chwilami rysuj�c co� jakby zdj�cie
rentgenowskie,
przypomina�a wybuch wulkanu, kt�ry przeistacza� si� w dym z papierosa, sam z
siebie uk�adaj�cy
zgrabne k�ka. Te zn�w, p�czniej�c, zagarnia�y przestrze�. Dzia�y si� w tym
nieludzkim i
niebinatyjskim �wi�cie rzeczy zgo�a niepoj�te i dla gospodarzy, i dla go�ci.
Przyjmuj�c, �e
ogl�dana forma ruchu i �wiecenia stanowi przejaw �ycia � trzeba by�o odrzuci�
wiele poj��
tradycyjnie zwi�zanych z tym okre�leniem. Binatyjskie kryterium biologicznego
ustroju nie
pasowa�o tam zupe�nie; ludzkie r�wnie�.
Przywykli�my uznawa� organizm za pewn� samoistn� ca�o��, kt�ra wprawdzie mo�e
zmienia�
kszta�ty pod naporem daleko posuni�tych przeobra�e�, lecz w tych procesach
podlega
niezmiennym regu�om w�a�ciwym dla swego gatunku.
Tu � wprost przeciwnie � obiektywny kszta�t by� czym� mog�cym podlega�
zakwestionowaniu, a w wizji patrz�cego wci�� si� zmienia�, wykluczaj�c
przewidzenie czym
b�dzie za sekund�, i czy w og�le b�dzie. Czasami sie� jaskrawo �wiec�cych �y�ek
przywodzi�a na
my�l jaki� uk�ad kr��enia w�a�ciwy zwierz�tom. Ale zahaczenie o sprawy znajome
cz�owiekowi
by�o w�t�e i zwodnicze. Bo oto za chwil� obraz traci� iluzoryczn� ��czno�� z
kr�giem ludzkiej
wiedzy i do�wiadcze�, roztapia� si� w �wietle albo nurza� w cie� przez siebie
rzucony.
Niewiele spostrze�e� m�g� cz�owiek pochwyci� z wizji �ycia niesko�czenie
samodzielnego,
kt�re ur�ga�o tylu regu�om... Nawet tym uznawanym za najbardziej niewzruszone.
To �ycie dzia�o
si� na przedpolach wszelkiego �adu. Pr�by wt�oczenia go w przestrze� znan� z
codziennych
do�wiadcze� mia�y tyle sensu, co ch�� wp�dzenia wieloryba do klatki kanark�w.
By�o
nieprzeliczalne: jak ustali� ilo�� czego�, co jest ze wszech miar niesta�e w
czasie? Co ustawicznie
zmienia nie tylko sw�j ubi�r, lecz tak�e wewn�trzn� tre��...
� Opuszczamy przestworza kosmiczne � gruchn�� w cisz� mocny, niespodziewany
pomruk.
Ekran uspokoi� si� nagle, �wiec�c jednostajnie. Milo domrucza�:
� Wr�cili�my na w�asn� planet�.
Blask bij�cy od monotonnego obrazu pozwala� czyta� du�y druk. Po kilkunastu
minutach tego
zwariowanego filmu, kt�re widzom wyda�y si� zgo�a nieokre�lone w czasie �
roz�adowa�o si�
napi�cie zebranych, dot�d tak niepodzielnie panuj�ce w niszy. Kto� nieznacznie
przesun�� wi�, kto�
dyskretnie rozpr�y� ramiona.
Milo zamrucza�:
� Uwaga! Zwalniam tempo trzysta sze��dziesi�t dwa miliony siedemset
dziewi��dziesi�t
siedem tysi�cy pi��dziesi�t sze�� razy.
Ekran zadrga� niespokojnie. K��b szybkich cieni przetoczy� si� po nim, by skona�
w nag�ym
b�ysku. Powt�rzy�o si� to samo i znowu b�ysk � jeden, drugi, trzeci. By�y
cz�ste, niezbyt regularne.
� Zwalniam tempo o dalsze dwie�cie szesna�cie razy. ��czne spowolnienie
siedemdziesi�t
osiem miliard�w trzysta sze��dziesi�t cztery miliony sto sze��dziesi�t cztery
tysi�ce
dziewi��dziesi�t sze�� razy. Uwaga, otrzymujemy lacytowy cykl b�ysk�w.
Konwernom wyja�ni�, �e lacyt jest jednostk� czasu odpowiadaj�c� w przybli�eniu
dziewi�ciu
sekundom.
Binatowie starali si� odgadn�� cokolwiek z tej nowej �amig��wki. Zjawisko na
ekranie by�o
pos�uszne tempu, jakie nadawa� Milo. Lecz co oznacza�y te jaskrawe b�yski,
unicestwiaj�ce ci�g
obrazu na rzecz nowego, kt�ry podlega� tylko pewnym wsp�lnym, nieodgadnionym
regu�om?
Coraz wi�cej zaciekawionych spojrze� spoczywa�o na oku m�wcy, co jaki� czas
przez moment
wy�aniaj�cym si� z p�mroku.
Tymczasem Sten z pasj� cz�owieka, kt�ry chce rozwi�za� rebus, lecz bardzo si�
spieszy � na
w�asn� r�k� wyci�ga� wnioski. Zastanowi�y go zawi�e liczby; �adnych przybli�e�,
zaokr�gle�.
Wtedy u�wiadomi� sobie, �e utrwalony w kulturze Ziemian system dziesi�tny jest
czym� zupe�nie
umownym, a wywodzi si� od najstarszych, naturalnych liczyde�: dziesi�ciu palc�w
u r�k. Czemu
wszelkie cywilizacje mia�yby go stosowa�? Ponadto, wyb�r nie by� udany.
Dziesi�tka dzieli si� �
pr�cz jedno�ci i siebie samej � tylko przez dwie liczby. O ile� korzystniejsza
jest dwunastka,
nieznacznie wi�ksza, za to podzielna przez cztery liczby. A sz�stka ma te same
zalety co
dziesi�tka, cho� jest prawie dwukrotnie mniejsza.
Nietrudno by�o ustali�, �e Binatowie u�ywaj� w�a�nie systemu sz�stkowego.
Konwernom
t�umaczy� ich oryginalny zapis liczbowy na stosowany przez ludzi. Sprawa si�
upro�ci�a dopiero w
pot�gach sz�stki: 362 797 056 to 611, 216 jest sze�cianem sz�stki; natomiast 78
364 164 096 r�wna
si� 614. Teraz Sten poj�� i reszt�.
Film, kt�ry na samym pocz�tku wy�wietla� Ose, ukazywa� zderzenia atom�w w
wysokiej
pr�ni laboratoryjnej. Ludzie stosowali tak samo gigantyczne powi�kszenia,
ukazuj�ce
poszczeg�lne atomy. To pozwala�o przekona� si� naocznie, jak przebiega ich
nieuporz�dkowany
ruch w rozrzedzonym gazie. W dawniejszych czasach jedyn� ilustracj� tego
zjawiska by�o proste
do�wiadczenie dotycz�ce ruch�w Browna. Wprowadziwszy do cieczy pewn� ilo��
drobniutkich
cia� sta�ych, badano zawiesin� pod mikroskopem. Py�ki uwi�zione w kropli wody
odprawia�y
bez�adny taniec, Dzia�o si� to pod wp�ywem bombardowania przez cz�steczki wody,
kt�re tylko w
ten po�redni spos�b ujawnia�y sw� obecno��.
Sten snu� dalsze rozwa�ania. W temperaturze pokojowej i przy ci�nieniu
atmosferycznym,
atomy gaz�w wchodz�cych w sk�ad powietrza zderzaj� si� przeci�tnie trzysta
milion�w razy na
sekund�. Binatowie utrzymuj� w swych podziemiach prawie dwukrotnie wi�ksze
ci�nienie.
W�a�nie takie panowa�o niegdy� na ich globie, zanim jego s�o�ce zestarza�o si� i
kosmiczny ch��d
skropli� atmosfer� planety z wyj�tkiem wodoru i helu.
W gazie dwukrotnie g�stszym zderzenia nast�puj� dwa razy cz�ciej. Trzeba by�o
jeszcze
wprowadzi� poprawk� na nieco ni�sz� temperatur�. W pami�ci przeliczywszy te dane
na liczby,
jakie Milo poda� w stosunku do binatyjskiej jednostki czasu, Sten otrzyma�
zadowalaj�c� zgodno��.
� To, co przedstawi�em przy u�yciu swego aparatu � ci�gn�� Milo � jest dalszym
ogniwem
�a�cucha zst�puj�cego w g��b najdrobniejszych struktur materii. Uda�o mi si�
uzyska�
powi�kszenie tak niewiarygodnie olbrzymie, �e obraz jednego jedynego atomu nie
zdo�a si�
pomie�ci� na ekranie. Urz�dzenie reguluj�ce nad��a za skocznymi ruchami atomu w
gazie,
utrzymuj�c go stale w polu widzenia.
� C� oznacza�y te b�yski, regulowane przez ciebie? � pad� niecierpliwy mruk z
sali.
Milo �yczliwie spojrza� w kierunku pytaj�cego.
� Odrobin� cierpliwo�ci. Wyja�niam kolejno, zreszt� w wielkim skr�cie. Teraz
napomkn� o
zwi�zku z moj� opowie�ci�. Dlaczego oburzy�o mnie nazwanie jej fantazj�? Bo
w�a�nie tak widz�
wn�trze atomu. Kto� inny mo�e ujrze� je ca�kiem inaczej � i zapewne te� b�dzie
mia� s�uszno��. W
�wiecie, w kt�rym nasze codzienne poj�cia trac� sens, �wietn� po�ywk� znajduje
wyobra�nia.
� Ale to nie jest fantazja � wzmocni� pomruk. � Nasza wiedza o materii zaczyna
si�ga� tak
daleko, �e w pewnych wypadkach musimy pogodzi� si� z wieloznaczno�ci� zjawisk.
Ka�da
interpretacja b�dzie posiada�a sw�j obiektywny sens...
� Dow�d? My chcemy dowodu! � przerwa� g�os z prezydium.
� Przyroda Wszech�wiata jest niewyczerpalna � odpar� Milo ze spokojem. � Atomy i
cz�stki
gaz�w atmosferycznych poruszaj� si� ze �rednimi pr�dko�ciami paruset metr�w na
sekund�. Ze
wzgl�du jednak na wielkie ich zag�szczenie, prosta droga� atomu jest niezwykle
kr�tka. Zderza si�
on z przygodnie napotkanymi s�siadami przeci�tnie trzysta sze��dziesi�t dwa
miliony sze�� razy na
jeden wadelacyt. Ta liczba pad�a ju� z moich ust.
Konwernom uzupe�ni�, �e wadelacyt, jest jednostk� czasu zawieraj�c� dwie�cie
lacyt�w, co
wynosi oko�o p� godziny.
Miloo ci�gn��:
� Ka�de zderzenie atom�w stanowi w tym ma�ym �wiatku raptowny, burzycielski
wstrz�s.
Mo�emy to por�wna� do katastrofy planet, kt�re zderzy�y si� zboczywszy z
bezpiecznych orbit.
Planety uleg�yby strzaskaniu, atomy za� spr�y�cie odbijaj� si� od siebie.
Jednak skutek dla �ycia
wyst�puj�cego w tak r�nych siedliskach jest ten sam: zostaje ono zg�adzone.
� Lecz �ycie, b�d�c powszechnym prawem przyrody, rozwija si� rozmaicie w r�nych
warunkach. Tak�e rozmaicie w czasie. Na planetach up�ywaj� d�ugie okresy
geologiczne, zanim z
coraz bardziej udanych zlepk�w aminokwasowych powstanie pierwsza kom�rka. W
mikrokosmosie dzieje si� inaczej. Zderzenie atomu unicestwia tamtejsze �ycie, a
r�wnocze�nie jest
impulsem nowych narodzin. Oba te procesy dziej� si� zawrotnie szybko, w
miliardowych cz�ciach
lacytu. Ka�dy b�ysk, jaki ogl�dali�my, by� wyrokiem �mierci i powo�aniem �ycia.
� Wi�c twierdzisz � podj�� le��cy obok egzobiolog � �e odkry�e� �ycie znajduj�ce
�wietne
warunki rozwoju dopiero w przestworzach mi�dzygwiezdnych?
� W�a�nie do tego zmierzam. Przypomn� tylko, �e �ycie, kt�re zaprezentowa�em,
przechodzi
sw�j cykl rozwojowy nawet w powietrzu tej niszy, gdzie jego trwanie przez
milionow� cz��
lacytu trzeba uzna� za sukces wielkiego przypadku.
Milo zbiera� my�li.
� Jak wiadomo, to co potocznie nazywamy pr�ni� kosmiczn� zawiera pewne ilo�ci
materii
korpuskularnej. Jednak w tych warunkach atomy mog� nie zderza� si� ca�ymi
latami. I tak d�ugo
trwa �ycie, raz rozpocz�te w ich obr�bie. Kt� z nas ogarnie bogactwo takiego
�ycia,
niepos�usznego prawu innej �mierci pr�cz katastrofy swojego �wiata? To jest
w�a�ciwie
nie�miertelno��. Por�wnuj�c do naszych poj�� � jak gdyby Binat by� odporny na
wszelkie
schorzenia, nie podlega� wypadkom, jakby nie czyha�a na niego staro��, a jedyn�
perspektyw�
�mierci by�o zderzenie naszej planety z innym globem, kt�re mo�e nie zdarzy� si�
nigdy.
Nisz� wysklepionych podziemi zaleg�a cisza. Cisza doskona�ej zadumy nad eposem
nie�miertelno�ci.
A ludzi, solidarnych z t� cisz�, urzek�a pot�ga binatyjskiej sztuki-wiedzy,
kt�rej adepci si�gaj�
my�l� skrzydlat� ku nieobj�tym niesko�czono�ciom poznania.
KO�C�WKA
Karol jest moim r�wie�nikiem. Chodzili�my do tej samej klasy, poszli�my razem do
wojska, a
kiedy wybuchn�� tamten Wrzesie�, kt�rego na mojej ziemi nikt z �yj�cych nie
zapomni, s�u�yli�my
w tym samym plutonie. M�wi� �s�u�yli�my�, zamiast: �walczyli�my� � bo zosta�em
dziwnym
trafem wymieciony z wojny, zanim zd��y�em wystrzeli� do wroga. Jak by�o z
Karolem, nie
wiedzia�em.
Pami�tam rozleg�y sosnowy b�r nad Wart�. I mordercze bombardowanie, kt�re � samo
w sobie
� nie by�o dla mnie najmocniejszym akordem tamtego dnia. Bo wydarzy�o si�
jeszcze co� � w
gruncie rzeczy b�ahego � co ch�tnie wymaza�bym z pami�ci.
Nieprzyjaciel musia� dobrze zna� nasze zamaskowane stanowisko. Ale nie nale�a�o
go
upewnia�. Tote� pad� rozkaz, by si� nie porusza�. Ka�dy �o�nierz wybra� tak�
pozycj�, kt�ra � na
rozum albo na wyczucie � wyda�a mu si� najbezpieczniejsza. Jedni przywarli do
pnia, inni skulili
si� w drobnych zag��bieniach terenu. Opodal by� r�w, ale skry� si� w nim mogli
tylko ci, kt�rzy
akurat znajdowali si� blisko niego. Ja po prostu leg�em na ziemi. O czym
my�la�em wtedy, s�ysz�c
bliskie wybuchy bomb, jazgot strzelaj�cych z nieba karabin�w maszynowych, j�ki
rannych,
czasami jaki� wykrzyknik, jakie� przekle�stwo?... Nie pami�tam. W pewnej chwili
moja pozycja,
twarz� w traw�, nasun�a mi porzekad�o o chowaniu g�owy w piasek. Skojarzenie
bez sensu, lecz
nie zastanawia�em si� nad tym. Mo�e aby nie �chowa� g�owy w piasek�, a mo�e z
braku oddechu,
bo zbyt mocno wtuli�em si� w traw� � leciutko unios�em g�ow�.
Zobaczy�em tylko jedn� rzecz. A przynajmniej tylko t� zapami�ta�em. Tu� przed
twarz� � na
tyle blisko, by zas�ania� mi widok � r�s� grzyb: kania. Kremowopopielata, m�oda,
bo z jeszcze nie
rozwini�tym kapeluszem o ledwo zaznaczonych postrz�pieniach sk�rki, kt�ry
przylega� do trzonka
jak ob�y korpus rakiety. Z profilu, na tle ni�szych traw, grzyb wygl�da�
niezwyczajnie. Wyda� mi
si� obeliskiem majacz�cym w jakiej� odrealnionej scenerii. A chyba wcale nie
zwraca�em uwagi,
�e to w�a�nie kania, �wietny w smaku, lecz do�� rzadki grzyb, za kt�rym nieraz
gania�em po lasach,
polanach i pastwiskach. Teraz, nie szukana i niepotrzebna, ros�a tu� przed moim
nosem, �lepa i
g�ucha na szalej�ce piek�o, kt�re ludzie � z zaci�ciem i znawstwem �
przygotowali ludziom.
A� sta�o si� to, czego nigdy nie zapomn�. Jak by�o naprawd�, u�wiadomi�em sobie
dopiero
p�niej, w innym rozdziale mojego �ycia, cho� dla obiektywnie p�yn�cego czasu
znaczy�o to
zaledwie kilka godzin. Poczu�em gwa�towne pacni�cie wilgotnej, rozszarpanej
tkanki grzyba w
twarz. I zasn��em � nag�ym, ci�kim, nienaturalnym snem.
P� wieku p�niej, podr�uj�c po Meksyku, wpad�em na �lad Karola. Przeczyta�em o
nim w
gazecie. Imi� to samo, nazwisko zniekszta�cone hiszpa�sk� pisowni� w oparciu o
fonetyk�; aby
Pohorski wymawia� si� po naszemu, musia� by� napisany: Pojorski. Notka m�wi�a o
jakich�
eksperymentach. Z kontekstu wynika�o, �e s� powszechnie znane � mo�e przez to,
i� budz� wiele
kontrowersji. Bez trudu dosta�em adres szkolnego kolegi. Zapytany, czy to on
(nie pozna�bym go
teraz), odpowiedzia� po polsku z ledwo uchwytnym cudzoziemskim akcentem, �e rad
widzie�
rodaka. I jednym niemal tchem zapyta�, co mnie sprowadza. Widocznie przywyk� do
odwiedzin
interesant�w.
Na d�wi�k mego nazwiska � twarz gospodarza, dot�d nieczytelna, jakby o�y�a.
Przypatrzy� mi
si�, wyci�gn�� d�o� i mocno u�cisn�� moj�. Nie by�o to powitanie wylewne, ale �
mog�em uzna� �
�yczliwe. Poprosi� mnie do gabinetu. Przygl�dali�my si� sobie w milczeniu. Nie
umia�em odnale��
w nim znajomych rys�w, zagrzebanych w pami�ci. Nawet wkrad�a si� we mnie
w�tpliwo��: �
Mo�e to jednak kto� inny?
Rozproszy� j�, wymawiaj�c moje imi�.
� Co ci� do mnie sprowadza � ponowi� pytanie, tyle �e teraz per �ty�.
Speszy�em si�.
� Wspomnienia m�odo�ci. Kole�e�stwo. Przyja��... � dorzuci�em mniej pewnie.
Nadal czu�em si� nieswojo. Nie pierwszy raz odnalaz�em kogo� bliskiego po
kilkudziesi�ciu
latach. Tamte spotkania przebiega�y inaczej. Jako� cieplej. Stara�em si�
pocieszy�, �e nie jest �le,
skoro mog�o by� gorzej. A nu� by powiedzia�: �Ach tak, prosz� pana... Co� sobie
jak gdyby
przypominam�. O takich zdarzeniach te� s�ysza�em.
Wyrzuci�em prosto z mostu:
� Nie mam do ciebie absolutnie �adnego interesu. Przeczyta�em notatk� w gazecie.
Potem
odszuka�em ci� w ksi��ce telefonicznej.
U�miech Karola ni�s� co� nieodgadnionego. Mocno klepn�� � mnie po plecach � co
albo
mog�em przyj�� za obyczaj hiszpa�ski, albo za przypiecz�towanie przyja�ni.
Wybra�em drugie
t�umaczenie, bo dogadza�o mi bardziej.
� Przepraszam ci�, zajm� si� kaw� � powiedzia� wstaj�c.
Na chwil� wyszed� z pokoju. Wr�ciwszy, zacz�� od progu swoim cichym, starczym
g�osem:
� Kopa lat... Nie dziw si� niczemu. Tamte czasy to odleg�y sen.
� P�niej nie s�ysza�em o tobie � podj�� po chwili. � Wygl�dasz m�odziej ni� ja,
weselej;
powiedzia�bym � bardziej po ludzku. Co innego ja. �ycie nie rozpieszcza�o mnie.
Zw�aszcza w
ostatnich kilkunastu latach.
Coraz mniej rozumia�em. W prasie nazywano go profesorem. M�g� to by� tytu�
grzeczno�ciowy, z czym nieraz tu si� spotyka�em � lecz w takim razie �wiadczy� o
szacunku i
popularno�ci. Karol mieszka� w najelegantszej dzielnicy Guadalajary. � Zajmowa�
urocz� will�,
chyba w�asn�. Dot�d pozna�em tylko ganek ze schodami na pi�tro, hali i gabinet,
w kt�rym mnie
przyj��. To wszystko tchn�o dobrym gustem i komfortem. Wygl�da�o na to, �e
Karol g��boko
zapu�ci� tu korzenie i powodzi mu si� dobrze. Widocznie �ycie obesz�o si� z nim
szorstko pod
jakim� innym wzgl�dem. Wola�em nie pyta�. Chyba sam powie. Odnios�em wra�enie,
i� nie
przerwa�em mu pilnych zaj��.
Drzwi si� otworzy�y i do pokoju wesz�a m�oda, nadzwyczaj pi�kna brunetka o
typowo
meksyka�skiej urodzie, nios�c na tacy dwie kawy, bardzo dobry koniak i dwa
kieliszki.
Czemu tylko dwa nakrycia? � pomy�la�em. Wytworny str�j oraz pewno�� siebie
wyklucza�y,
aby mog�a by� s�u��c�. Karol wsta� i przedstawi� nas szarmanckim gestem. Wtedy
przekona�em
si�, �e to jego �ona, i �e nie m�wi po polsku.
Luiza dyskretnie wysun�a si� z pokoju. Skojarzy�em, i� wygl�da�a na wnuczk�
Karola � ale to
tylko dlatego, �e on postarza� si� ponad sw�j wiek. Natomiast z powodzeniem
mog�a by� jego
c�rk�.
Rozmowa o�ywi�a si� dopiero w�wczas, gdy Karol poprosi�, bym mu opowiedzia�
swoj� drog�
�yciow�. W do�� chaotycznym, poszarpanym monologu spr�bowa�em zawrze�
pi��dziesi�t lat: od
wybuchu ostatniej wojny. Nie jestem krasom�wc�; nigdy mi to nie by�o potrzebne.
Dlatego
chcia�em wywnioskowa� z wyrazu twarzy Karola, czy si� jeszcze nie znudzi�.
Troch� skr�ci�em,
zaokr�gli�em.
� Trzy razy chcia�e� ju� ko�czy�, w prze�wiadczeniu �e mnie nudzisz.
Tak by�o naprawd�. Spyta�em, czy jest psychologiem.
� Najwi�kszym w dziejach � wyzna� bardzo naturalnie, bez patosu i bez
pow�tpiewa�.
Struchla�em. L�k przed wariatem, podniecenie, ciekawo�� � walczy�y ze sob� w
gmatwaninie
my�li. Naraz u�wiadomi�em sobie, �e bez wzgl�du na to, co si� kryje za tak
szokuj�c�
wypowiedzi�, Karol umie czyta� w my�lach przynajmniej na tyle, na ile udaje si�
to ludziom o
wyostrzonej wra�liwo�ci. Tote� stara�em si� zag�uszy� w sobie wszystko inne, i
powtarza�em w
my�li: Podziwiam, zachwycam si�!
Jeszcze mocniej zachwia�o moj� r�wnowag� ducha to, �e Karol zamilk�, a po twarzy
rozla� mu
si� wyraz znu�enia. Wszak wiedzia�, �e nie znam jego sukces�w: powo�a�em si� na
wzmiank�
prasow�, kt�ra �ci�le nie okre�la�a niczego. R�wnie� na mym obliczu, cokolwiek i
jak pragn��em
zatai�, z pewno�ci� malowa�y si� mieszane uczucia. Aby to spostrzec, nie by�
konieczny ani
najwi�kszy, ani w og�le �aden psycholog.
Doprawdy, nie mia�em poj�cia, co powiedzie�. Karol podni�s� w g�r� kieliszek,
uwa�nie
patrz�c mi w oczy. Wypili�my.
Do pokoju wpad�a Luiza. Tak: nie wesz�a, tylko wpad�a z chy�o�ci� strza�y i
zatrzyma�a si�
trzy kroki przed naszym stolikiem. U�miechn�a si� do mnie, co niedwuznacznie
poj��em jako
wyraz przeprosin za przerwanie nam rozmowy, i szybko powiedzia�a par� zda� po
hiszpa�sku.
Zrozumia�em tylko, �e szykuje si� jaka� awantura.
Spyta�em Karola, czy nie przeszkadzam. Zamiast odpowiedzi, nerwowo machn�� r�k�.
Zaraz
potem zagadn�� mnie:
� Znasz hiszpa�ski?
Potrz�sn��em g�ow�.
� Tylko co�kolwiek rozumiem, przez podobie�stwo do francuskiego i �aciny.
Luiza sta�a nieporuszona, jakby w oczekiwaniu dyspozycji m�a. Najwyra�niej
speszy�o j�,
gdy Karol poprosi� nieskaziteln� francuszczyzn�:
� Powt�rz po francusku. Nasz przyjaciel nie zna hiszpa�skiego.
Chcia�em zaoponowa�, lecz Karol przeszkodzi� mi ruchem r�ki. Aby wyja�ni�
sytuacj�,
zwr�ci� si� do �ony:
� Stefan jest nadto moim klientem. Nie mamy przed nim tajemnic.
Taka szarada zaciemni�a mi obraz do reszty. By�em ciekaw, co powie Luiza. Widz�c
zdenerwowanie maluj�ce si� na jej pi�knej twarzy, spojrza�em w bok i wyt�y�em
s�uch, jakby w
obawie, �e uroni� jakie� wa�ne s�owo.
� Hernando Mopez ��da � powiedzia�a francuszczyzn� nie tak doskona�� w akcencie,
lecz
poddan� urokowi jej mi�kkiego g�osu � aby� przyzna�, �e seans by� szarlataneri�,
a jego sen
rozwija� si� samoczynnie, bez nacisk�w z zewn�trz. W przeciwnym razie si�
zastrzeli.
� �Si�, czy �mi�? � spyta� Karol. Zadrga�y mu k�ciki ust.
Rzeczywi�cie, Luiza wypowiedzia�a francuskie �se� niezbyt wyra�nie, i mo�na je
by�o odebra�
jako �te�.
� �Si� � zaakcentowa�a.
� To gorzej � mrukn�� Karol.
� On czeka przy telefonie.
Karol bez s�owa wyszed� z pokoju. Luiza waha�a si� przez moment, ale wzi�o w
niej g�r�
dobre wychowanie. Nie chc�c zostawi� mnie samego, usiad�a na opuszczonym fotelu
i ze swad�
�wiatowej damy wypytywa�a o wra�enia z pobytu w Meksyku, od czasu do czasu
wtr�caj�c cenny
komentarz, niby dokoloryzowanie czego�, co mog�o uj�� uwagi cudzoziemca.
Gdy Karol wr�ci�, ust�pi�a mu miejsca. Na jej pytaj�ce spojrzenie wyja�ni�:
� O�wiadczy�em mu kr�tko, �e to by�a mistyfikacja. On poprawi�: �
�Szarlataneria�. � Aby nie
przed�u�a� rozmowy, przytakn��em: � Niech b�dzie. Tylko prosz� mnie wi�cej nie
odwiedza�.
Du�e, prawie czarne oczy Luizy rozszerzy�y si� niemym wyrzutem.
� �Szarlataneria�? Jak mog�e�... Ty, kt�ry to robisz tak bardzo odpowiedzialnie!
Karol zas�pi� si�.
� Wszystko mi jedno. Nie chc� bra� ofiar na swoje sumienie. Tym bardziej, �e nie
znam kart
rozstrzygaj�cych w tej grze.
� A je�li Mopez zaskar�y ci� przed s�dem? � niepewnie spyta�a Luiza.
� Przegra�by z kretesem. Nie bior� pieni�dzy za te us�ugi.
Luiza wysz�a z pokoju. By�em zupe�nie zdezorientowany. Karol pocz�stowa� mnie
papierosem,
sam g��boko zaci�gn�� si� dymem. Patrz�c nad moj� g�ow� na palm�, kt�r� tu� za
otwartym oknem
tarmosi� wiatr, rzuci� znienacka:
� Miewasz ciekawe sny?
Zaskoczony, odpar�em:
� Badasz te sprawy?
Leciutko skin�� g�ow�. Wyda�o mi si�, �e samo m�wienie o tym kosztuje go du�o
wysi�ku. Ale
dlaczego? Wszak sam zacz��. Pragn��em mu pom�c.
� Spyta�e�, jakie sny mnie nawiedzaj�. Czy ciekawe? Dla psychologa � by� mo�e.
Lecz du�o
da�bym, by si� od nich wreszcie uwolni�.
Spostrzeg�szy o�ywienie na twarzy Karola, spyta�em:
� Mo�e by� mi w tym pom�g�?
M�j gospodarz zasmuci� si� wyra�nie. �a�owa�em, i� nie potrafi� odgadn��, co
my�li.
� Jak wiesz, przed chwil�, ratuj�c cz�owieka, musia�em bezsensownie oskar�y�
siebie. A wi�c
nie pomog�em mu.
� Bez obaw � dorzuci� na widok mojej niewyra�nej miny. � Nie wpad�e� mi�dzy
zb�jc�w.
Jestem prywatnym uczonym, kt�rego do�wiadczenia, owiane mg�� tajemnic
(bynajmniej nie z
pobudek reklamiarskich), w najwy�szym stopniu fascynuj� szczup�e grono tych,
kt�rzy albo w nich
uczestnicz�, albo te�... boj� si� uczestniczy�. Eksperymentuj� na ludziach,
kt�rzy mnie o to prosz�.
Nie taj� przed nimi niczego, co wiem o tych sprawach. O tym, czego ja nie wiem,
oni dowiaduj�
si� sami, lecz wy��cznie w razie powodzenia eksperymentu. Wtedy odbieram takie
w�a�nie
telefony. Albo podobne. Albo za�atwiaj� porachunki na miejscu. Niedawno klient
wsta� po seansie i
spoliczkowa� mnie.
Drgn��em.
� Nie do wiary! Jak zareagowa�e�?
� Zas�oni�em si� przed nast�pnym uderzeniem.
� Tylko?
Na czo�o Karola wyst�pi�y krople potu.
� Niech ci� to nie dziwi, m�j drogi � powiedzia� wolno, zapatrzony w przestrze�.
� Zaj�cie,
kt�re obra�em, ociera si� o wielk� niewiadom�. Mo�e o �mier�.. To jest front.
Ostre strzelanie. Jak
wiadomo, na froncie � �atwiej ni� d�oni� w pysk � mo�na oberwa� kul� w �eb.
Licz� si� z tym w
ka�dej chwili. Zw�aszcza �e nie znam ani si�y, ani natury cios�w, jakie zadaj�.
Mo�e przesta�bym
to robi�, gdybym raz pozna� t� ko�c�wk�.
Po raz pierwszy przysz�o mi do g�owy, �e Karol oczekuje takiej przys�ugi ode
mnie. Ale nie
mia�em poj�cia, o co chodzi. Tymczasem on wr�ci� do przerwanego w�tku:
� Opowiedz mi o tych niemi�ych snach. Je�li chcesz, je�li mo�esz... Ale ca�kiem
szczerze, do
ko�ca. To zostanie mi�dzy nami.
� Nie dbam o tajemnic� � odpar�em. � Sensacji te� si� nie spodziewaj. Nie lubi�
ich dlatego, �e
mnie wyczerpuj� nerwowo. Zreszt� sam os�dzisz.
� Ach, jeszcze jedno: czy te twoje sny zacz�y si� przed wojn�?
� W drugim dniu wojny.
Karol uderzy� si� d�oni� w czo�o.
� Wtedy? Ach, pami�tam. Widzieli�my si� wtedy ostatni raz. Drugi wrze�nia w
rych�ocickim
lesie. Podczas nalotu bombowego straci�em ci� z oczu. Ka�dy kry� si� gdzie m�g�
i nocna
przeprawa przez Wart�, Okopali�my si� na wzg�rzu pod Konopnic�, by przez
niedziel� broni�
brodu. D�u�ej nie da�o rady. Czasu nie starczy�o nawet by zliczy� poleg�ych.
Pogrzebali ich
miejscowi ch�opi.
� W listopadzie odwiedzi�em pobojowisko � ci�gn��. � Polowy cmentarzyk darni�
okrytych
mogi�. Na przedzie gr�b majora Stanis�awa Jaszczuka, za nim trzy znacznie
wi�ksze pod�u�ne
kopce, w kt�rych � jak g�osi� napis � spocz�o czterdziestu o�miu polskich
�o�nierzy poleg�ych za
Ojczyzn�. Doliczy�em si� sze�c