6984
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 6984 |
Rozszerzenie: |
6984 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 6984 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 6984 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
6984 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Guy N. Smith
�miertelny lot
Lance Evans zobaczy� Mortona dok�adnie nad g�ow�. Wiedzia�, �e ten wariat zaraz
po�o�y maszyn� w skr�t i zacznie nurkowa�. Chcia� go dopa��, a Lance wci�� nie
wiedzia�, dlaczego. Rozlu�ni� si� tylko i czeka�.
Najpierw uderzy� go cie� samolotu. Wygl�da� niczym s�p spadaj�cy na upatrzon�
ofiar�. Lance pchn�� dr��ek z ca�ej si�y. Po chwili spadali jak dwa kamienie.
Zdesperowany ch�opak pr�bowa� za wszelk� cen� kontrolowa� lot, ale kiedy chcia�
wykona� manewr, us�ysza� jakie� zgrzyty. Ba� si� cokolwiek robi�. Lecia� prosto
na wie�� kontroli lot�w. Przed nim rozpo�ciera� si� pas startowy.
Phantom Press International prezentuje nast�puj�ce ksi��ki Guya N. Smitha:
DZWON �MIERCI I
DZWON �MIERCI II DEMONY
WYSPA
cykl KRABY
I. NOC KRAB�W
II. ZEW KRAB�W
III. KLESZCZE �MIERCI
IV. POWR�T KRAB�W
V. ODWET
VI. PO�WI�CENIE
TRZ�SAWISKO
TRZ�SAWISKO II. W�DRUJ�CA �MIER�
PRAGNIENIE I. SYMPTOM
PRAGNIENIE II. PLAGA
MANIA
SZATA�SKI PIERWIOSNEK
WʯE
OB�Z
PRZYCZAJENI
oraz cykl SABAT
Prze�o�y� Daniel Jagodzi�ski
PHANTOM PRESS INTERNATIONAL
GDA�SK 1991
Tytu� orygina�u Doomflight
Redaktor Bo�ena Budzi�ska
Ilustracja Rados�aw Dylis
Opracowanie graficzne PHANTOM PRESS INTERNATIONAL
�GuyN. Smith, 1981
� Copyright for the Polish edition
by PHANTOM PRESS INTERNATIONAL GDA�SK 1991
Printed and bound in Great Britain
Wydanie I
ISBN 83-85432-61-2
Brianowi i Lynn Gandy dzi�kuj�c za pomoc okazan� przy pisaniu tej ksi��ki.
PROLOG
Dziewczyna siedzia�a w samochodzie, wpatruj�c si� bezmy�lnie w zachlapan�
deszczem szyb�. Dr�a�a ze z�o�ci, rozgoryczona. Zdawa�a sobie spraw�, �e r�ka
ch�opca dotyka jej uda w przepraszaj�cym ge�cie, ale udawa�a, �e tego nie
dostrzega. Chwyci�a kierownic�, kt�ra lekko skrzypn�a.
-Sue?
Szczup�y m�czyzna w drelichowym ubraniu w��czy� przycisk na tablicy
rozdzielczej. Md�e �wiat�o ukazywa�o jego niepok�j.
- Pewnie ja...
- Nie, Frank... nie dotykaj mnie.
- Dobrze, ju� dobrze - cofn�� r�k�. - Nie dotkn� ci�, ale chyba nale�y mi si�
jakie� wyja�nienie.
- Niekoniecznie. Je�li nie wiesz, o co chodzi, nie mamy sobie nic do
powiedzenia.
- Nie mam poj�cia, do cholery - warkn�� twardo. - Nie znam innego wyja�nienia,
i� najlepszym sposobem na zerwanie z dziewczyn� jest udzielenie jej lekcji jazdy
samochodem.
- To nie ma nic do rzeczy - powiedzia�a Sue, rzucaj�c przelotne spojrzenie.
Upiera�e� si�, �e powinnam umie� prowadzi�. Ja tego nie chc�. Nienawidz�
samochod�w.
- Ale dlaczego dzisiejszy wiecz�r tak bardzo r�ni si� od tych, kt�re
sp�dzili�my razem?
- Poniewa�... - przerwa�a, gdy� jej gniew osi�gn�� w�a�nie apogeum. Sue ba�a
si�, �e straci opanowanie. - W��czysz si� z innymi dziewczynami.
Min�o par� sekund.
- To k�amstwo! - wrzasn��, lecz jego g�os nie brzmia� zbyt pewnie.
Sue spojrza�a nienawistnie na twarz Franka.
- Gdyby� tylko m�g�, k�ama�by� do samego ko�ca, ale nie zrobisz ju� ze mnie
idiotki. Jeste� cholernym �garzem. Od siedmiu tygodni nie pracujesz w Cashmore.
Wywalili ci� za jakie� kanty przy ksi��kach. Wspaniale to ukrywa�e�. Prawie tak
samo jak t� ma�� dziwk�. Jak t�umaczysz jej swoje nocne wypady do mnie? Musi
wierzy� w ka�de twoje zakichane k�amstwo, tak jak ja. Niestety, Frank, to
koniec. Mo�e uda ci si� kogo� oszuka�, ale k�amstwo ma kr�tki �ywot.
- M�drze to wymy�li�a� - zadrwi�, szukaj�c po kieszeniach papieros�w i zapa�ek.
Potrzebowa� troch� tytoniu, �eby si� opanowa�. - Pr�bujesz co� na mnie znale��.
Daruj to sobie.
- Jeszcze nie sko�czy�am - warkn�a twardo Sue. - Bo�e, jaka by�am g�upia! Nim
ci� spotka�am, by�am dziewic�.
- K�amiesz!
B�ysk zapa�ki razi� j� w oczy, wi�c nie dostrzeg�a zawzi�tego wyrazu twarzy
Franka.
- To prawda! - krzykn�a histerycznie.
- Osiemnastoletnia dziewica? - odrzek� ze �miechem. -�atwiej znale�� szcz�tki
dinozaura.
Pi�� dziewczyny wyl�dowa�a na jego szcz�ce. Cios by� tak silny, �e odrzuci�
g�ow� Franka do ty�u. Papieros wprost z jego ust spad� gdzie� na tylne siedzenie
w chmurze iskier.
- Ty dziwko!
Chcia� jej odda�, ale zda� sobie spraw�, �e tylko pogorszy sytuacj�. Odwr�ci�
si� spokojnie i zacz�� szuka� niedopa�ka.
- Mog�a� mi spali� samoch�d, idiotko.
- Tw�j bezcenny samoch�d - odrzek�a, wpatruj�c si� we� beznami�tnie. -
Pozwoli�e� mi go prowadzi�?
Westchnienie ulgi za plecami Sue oznacza�o, �e poszukiwania zako�czy�y si�
sukcesem.
- Tak jak m�wi�em... - zacz�� Frank.
8
- Nie masz racji - przerwa�a mu gwa�townie. - By�am dziewic�, kiedy ci�
pozna�am. Mo�esz wierzy� lub nie, nie ma to wi�kszego znaczenia. Jestem troch�
staro�wiecka i pr�bowa�am zachowa� dziewictwo, nie dla ma��e�stwa, ale dla
porz�dnego ch�opaka. Jak widzisz, pope�ni�am najwi�ksze g�upstwo w �yciu. Je�li
znajd� drugiego, b�d� musia�a �y� ze �wiadomo�ci�, �e by�am dla ciebie darmow�
kurw�.
- Jeste� ma��, zarozumia�� snobk� - powiedzia� Frank, zaci�gaj�c si� spokojnie
papierosem. - Jak my�lisz, co robi� inne dziewczyny sam na sam z ch�opakami?
Mo�e tylko si� przytulaj�, a co odwa�niejsze daj� sobie pomaca� cycki?
- Nie dbam o to! Nie jestem jedn� z wielu. Jestem sob� i to si� liczy.
- Tak ci si� tylko wydaje. A przy okazji, to kto roznosi o mnie te wszystkie
plotki?
G�os Franka z�agodnia�. Powoli zbli�y� twarz do g�owy dziewczyny.
- S�ucham ci�, kochanie. Mam cholern� ochot� oskar�y� kogo� o oszczerstwo.
- Nie mo�esz wini� ludzi o to, �e m�wi� prawd�. Sue chcia�a si� u�miechn��, ale
wyraz twarzy jej ch�opaka powstrzyma� j� przed tym.
- Gadaj - nalega� Frank. - Chc� wiedzie�, kto mnie obma-wia. Powiesz mi albo
b�dziemy siedzieli do rana.
- Nie wa� si� mi grozi�!
Chcia�a, �eby jej s�owa zabrzmia�y gro�nie, ale gniew, kt�ry przed chwil�
nape�nia� jej serce, zamieni� si� w narastaj�cy strach. W jej g�osie mo�na by�o
wyczu� niepewno��.
- Moja mama pracuje z kobiet�, kt�ra podobno zna kogo� z twojej rodziny.
- Barlow - powiedzia� spokojnie Frank. - Powinienem si� domy�li�, �e to ta
intrygantka. Pieprzony babsztyl. �e jeszcze nikt nie dobra� si� jej do sk�ry! To
stare pr�chno chce
koniecznie prze�y� co� przykrego. Jak tylko wr�c� do miasteczka, b�d� musia�
zobaczy� si� z moim adwokatem.
- Frank, nie r�b g�upstw, prosz�. Przecie� wiesz, �e to prawda.
- Zamknij si�!
R�ka ch�opaka dotkn�a ponownie uda dziewczyny, ale tym razem w ruchach palc�w
nie by�o poci�gaj�cej delikatno�ci. Chwyci� nog� Sue tak mocno, �e krzykn�a.
-Przesta�, to boli!
- Zas�ugujesz na to, dziwko.
Przeczuwa�a, co nast�pi i dlatego pr�bowa�a si� broni�. Siedzia�a na miejscu
kierowcy, wi�c wolno wysun�a r�k� w kierunku stacyjki.
- Nie uda ci si� - wycharcza� Frank, chwytaj�c Sue za nadgarstek.
Strach przybiera� na sile. Na spoconych r�kach pojawi�y si� nabrzmia�e �y�y.
- Teraz porozmawiamy na serio - wy sapa� ch�opak, przyciskaj�c sw�j tors do
cia�a Sue.
Chcia�a co� powiedzie�, ale nie wykrztusi�a ani s�owa. By�a sparali�owana ze
strachu. Dobiera� si� do niej nie m�ody m�czyzna, kt�ry ka�dej nocy pie�ci� i
ca�owa� jej nagie cia�o, ale dzikie zwierz�. Delikatne pieszczoty, b�d�ce
preludium mi�osnego aktu, ust�pi�y tej nocy okrucie�stwu dzikiej bestii.
Sue z trudem odchyli�a g�ow�. Nieprzeniknione ciemno�ci zdawa�y siej�
przywo�ywa�. "Uciekaj! Uciekaj i ukryj si�, zanim b�dzie za p�no. O Bo�e!"
Narastaj�ca przemoc zniewala�a j�. Artyku� w gazecie. Widzia�a ju� tytu�
wydrukowany drobn� czcionk�. "Na starym lotnisku uduszono dziewczyn�. Nieznany
m�czyzna powiadomi� policj�." Tak, to zdarza si� bardzo cz�sto. Media nazywaj�
to zbrodni� nami�tno�ci. Morderca dostaje zwykle trzy lata.
10
Sue rozlu�ni�a mi�nie. U�cisk prze�ladowcy nieco zel�a�. Zamkn�a oczy i
zmusi�a si� do my�lenia. Jedno by�o pewne. Dzisiaj nie wr�ci do domu samochodem.
Je�li chce si� wydosta� z lotniska, musi zrobi� to sama.
- Teraz si� zabawimy, Sue.
G�os Franka dochodzi� jakby zza grubego muru. Powoli wyci�gn�a r�k�, chwytaj�c
lekko za klamk�. Nie wolno si� �pieszy�, na wszystko przyjdzie czas.
Najwa�niejsze, �eby nie zorientowa� si�, co zamierza zrobi�. Ch�opak czu� si�
zwyci�zc�. Nie pa�a� ju� nienawi�ci� i jego ruchy by�y mniej gwa�towne. Pobaw
si� z nim. popie�� go troch�. Masz tylko jedn� szans�, a je�li j� zmarnujesz,
to...
Sue dzia�a�a z energi�, kt�ra j� sam� zdziwi�a. Jednym skoordynowanym ruchem
nacisn�a klamk�, otworzy�a drzwi i wyskoczy�a na zewn�trz. Potkn�a si� o
kamie�, ale szybko odzyska�a r�wnowag� i zacz�a biec.
- Cholera!
G�os prze�ladowcy sprawi�, �e przyspieszy�a. Po chwili us�ysza�a, �e Frank
pr�buje wygramoli� si� z samochodu.
- Zabij� ci�! - wrzeszcza� rozw�cieczony.
Biec. Biec tak szybko, jak nigdy dot�d.
Sue nigdy wcze�niej nie rozgl�da�a si� po lotnisku. Nie wiedzia�a, �e otaczaj�
kilkana�cie akr�w pop�kanego betonu, tu i �wdzie poro�ni�tego krzakami. Dooko�a
wala�y si� zardzewia�e, pogi�te blachy i pr�ty, pozosta�o�ci z czas�w, kiedy
plac by� sk�adowiskiem z�omu. W oddali majaczy�y ruiny murowanych budynk�w i
starych hangar�w. Kilka lat temu zasieki z drutu kolczastego broni�y wej�cia,
ale nic nie mo�e powstrzyma� ludzkiej ciekawo�ci. Obalono je, a ludzie
przychodzili tu i odchodzili, kiedy tylko mieli ochot�. Ucz�cy si� jazdy
potajemni kochankowie i k�usownicy tropi�cy kr�liki na piaszczystych obrze�ach
byli tutaj cz�stymi go��mi.
11
Sue zwolni�a, kiedy mokra ga��� smagn�a j� po twarzy. Padaj�cy deszcz �agodzi�
b�l. By�a ca�a mokra.
"Biegnij. Nie zatrzymuj si�".
Gdzie� z ty�u s�ysza�a tupot but�w Franka.
- Sue, wracaj! �eby ci� szlag trafi�!
W pobli�u powinny parkowa� samochody, w kt�rych uprawiano mi�o�� i tam mog�aby
szuka� pomocy. Dooko�a panowa�a jednak nieprzenikniona ciemno��. �adnego znaku
�ycia, �adnego d�wi�ku opr�cz wycia wiatru.
Zwykle na nocnym niebie odbijaj� si� �wiat�a miasta, nawet odleg�ego o trzy,
cztery kilometry, ale tej nocy nie by�o nawet nik�ej pomara�czowej po�wiaty.
Wsz�dzie panowa�a ciemno��. Sue zmusi�a si�, �eby zwolni�. Zacz�a i��, pr�buj�c
jednocze�nie z�apa� oddech. Ogarn�a j� panika, kt�r� musia�a przezwyci�y�.
Przetrwanie zale�a�o tylko od zdolno�ci logicznego my�lenia.
"Nie mo�esz ju� biec".
Co� zagrodzi�o jej drog�. Jaki� stary budynek. Walaj�cy si� na ziemi gruz
utrudnia� utrzymanie r�wnowagi. Sue przypomnia�a sobie, �e gdzie� tutaj znajduje
si� wie�a kontrolna z czas�w wojny. Wraz z innymi dzie�mi bawi�a si� w niej w
s�oneczne soboty. Powinna tu by� nawet tabliczka ostrzegaj�ca przed
niebezpiecze�stwem.
Przesta�o pada�. Sue opiera�a si� o jaki� mur. Wszystko dooko�a ocieka�o wod�.
Sta�a nas�uchuj�c, ale nie odebra�a innych d�wi�k�w opr�cz kapania wody i bicia
w�asnego serca. Zastanawia�a si�, gdzie mo�e by� Frank. Prawdopodobnie wr�ci� do
samochodu, zniech�cony poszukiwaniami. Ta my�l przera�a�a Sue. Porzucona w�r�d
ruin na peryferiach miasta by�a bezbronna, ale to lepsze ni� wpa�� ponownie w
�apy by�ego kochanka.
Spr�bowa�a pomy�le�. W tej sytuacji powinna zrobi� to du�o wcze�niej. Jedno by�o
pewne. Musi wydosta� si� st�d. Wr�ci� do domu. Nie b�dzie to prosta sprawa,
nawet gdyby
72
wyrwa�a si� prze�ladowcy. Co� by�o nie tak, jak powinno. �adnych �wiate�,
odg�os�w samochod�w, kompletnie nic. Od d�u�szego czasu nikt nie pojawi� si� na
pasie startowym, co zdarza�o si� tylko, gdy zaspy �nie�ne blokowa�y drogi.
Sue zamar�a, nas�uchuj�c odg�os�w, dzi�ki kt�rym mog�aby odnale�� drog�.
Wiedzia�a tylko, �e wie�a kontrolna stoi naprzeciw... w�a�nie, naprzeciw czego?
Nigdy si� w�a�ciwie nad tym nie zastanawia�a, bo nie mia�a powodu tego robi�.
By�a tak sko�owana, �e zapomnia�a, gdzie Frank postawi� samoch�d.
Kiedy zastanawia�a si� nad sytuacj�, us�ysza�a jaki� d�wi�k. Przestraszona
rozejrza�a si� dooko�a. Pocz�tkowo nie mog�a okre�li� natury odg�osu ani
kierunku, z jakiego dochodzi�. Frank? Je�li to on zachowuje si� tak cicho, w
tych ciemno�ciach ma niewielk� szans� j� znale��.
Kto� ci�ko oddycha�, charcz�c i co chwila spluwaj�c. Sue bezwiednie cofa�a si�
w kierunku muru. Po chwili zda�a sobie spraw�, �e ociera si� plecami o �cian�.
Nagle mur si� sko�czy�. Odwr�ciwszy si� zrobi�a trzy kroki i zorientowa�a si�,
�e jest w wie�y. Rozejrza�a si� dooko�a. W morzu ciemno�ci zauwa�y�a niewielk�
szar� plam�. To prawdopodobnie wyj�cie. Na zewn�trz kto� sta�. Sue ledwo
dostrzega�a zarysy postaci. Nie mo�na by�o stwierdzi�, czy jest to m�czyzna,
czy kobieta, nie m�wi�c o rozpoznaniu rys�w twarzy. W g��bi m�zgu ko�ata�o si�
pytanie: przyjaciel czy wr�g?
S�ysza�a jedynie ci�kie dyszenie osobnika stoj�cego przed wie��. Kimkolwiek
by�, najprawdopodobniej widzia� Sue. Przera�ona dziewczyna skuli�a si� i
otworzy�a usta, �eby co� powiedzie�, ale g�os uwi�z� jej w gardle. Zdawa�a sobie
spraw�, �e ucieczka jest niemo�liwa. By�a w pu�apce.
Nagle srebrny snop �wiat�a ukaza� stoj�cego przed ni� cz�owieka. �achmany
si�gaj�ce zab�oconych st�p, pomarszczone d�onie i nieproporcjonalnie wielka
g�owa. Ca�o��
13
by�a tak okropna, �e dziewczyna krzykn�a z przera�enia. Przymru�one oczy oraz
haczykowaty nos bardziej przypomina�y drapie�nika ni� cz�owieka. �wiat�o stawa�o
si� coraz silniejsze i Sue dostrzeg�a wi�cej szczeg��w. Twarz by�a zbyt
pomarszczona, aby mog�a nale�e� do �ywego cz�owieka. Torturowany umys� nie by� w
stanie zaakceptowa� tego, co widzia�y oczy. Posta� obcego wywo�ywa�a odraz�.
Kiedy j� dopad�, w�a�nie przesta�a krzycze�. Jego ko�ciste palce zacisn�y si�
na delikatnym nadgarstku. Sue nie opiera�a si�, kiedy nieznajomy zaci�gn�� j� do
wyj�cia. Na dworze ju� ja�nia�o.
Nie potrafi�a zrozumie� tego, co zobaczy�a. Lotnisko gdzie� znikn�o. Otacza�a
ich otwarta przestrze�. Mi�kka, spr�ysta trawa ugina�a si� pod stopami. Nagle
pojawili si� ludzie. Bosi, ubrani w takie same podarte �achmany. Stali gromadnie
po�rodku ogromnego kamiennego kr�gu, rozmawiaj�c mi�dzy sob� w skupieniu.
Sue sz�a obok swojego zdobywcy, potykaj�c si� co krok. �mia� si� szyderczo.
Zauwa�y�a, �e grupa szepcz�cych ludzi ustawia si� po jednej stronie kamiennej
p�yty, formuj�c p�kole. Prowadz�cy j� �ysy m�czyzna popchn�� j� tak brutalnie,
�e upad�a. Le��c wpatrywa�a si� oboj�tnie w niebo, kt�re b��kitnia�o z minuty na
minut�.
Odziane w �achmany postacie zbli�a�y si� powoli, wpatruj�c si� w jej cia�o.
Zatrzyma�y si� w pewnej odleg�o�ci od p�yty i �lini�c si� z po��dania, zacz�y
monotonnie �piewa�. Czeka�y.
Pomara�czowe �wiat�o wschodz�cego s�o�ca rozprasza�o szaro�� poranka, zmieniaj�c
barw� nieba. Jeden z m�czyzn wyj�� n� i wr�czy� go swemu przyw�dcy. Ostrze
b�yszcza�o krwawo w promieniach s�o�ca. Niczym znak tego, co mia�o nied�ugo
nast�pi�.
Sue ju� du�o wcze�niej wiedzia�a, �e musi umrze�. W tej nierealnej sytuacji
tkwi� jednak jaki� g��boki sens. Przecie�
14
po �yciu zawsze przychodzi �mier�, kt�ra jest tylko odmienn� form� bytu.
Zdaj�c sobie z tego spraw�, Sue ze spokojem oczekiwa�a ko�ca. Strach odszed�
gdzie� w zapomnienie. Z u�miechem przygl�da�a si�, jak stary m�czyzna zdziera z
niej ubranie, obna�aj�c j�drne piersi ze stercz�cymi sutkami. Na chwil� wszyscy
zgromadzeni zwr�cili spojrzenia na wsch�d, podziwiaj�c wynurzaj�ce si� zza
horyzontu s�o�ce. Ka�dy by� �wiadomy, co nast�pi.
Wyci�g ze sprawozdania z dwunastodniowego procesu Franka E. Steele na podstawie
gazety Mercury z dnia 12 kwietnia 19.. roku
"W dniu dzisiejszym zako�czy� si� dwunastodniowy proces Franka E. Steele
oskar�onego o morderstwo. Po godzinnej naradzie s�dzia s�du w Stafford Crown
wyda� wyrok skazuj�cy na do�ywotnie wi�zienie. Argumentuj�c swoj� decyzj�,
stwierdzi�, �e by�a to jedna z najstraszniej-szych i najbardziej zawik�anych
zbrodni tego wieku. Oskar�ony Steele pojecha� ze swoj� dziewczyn� na stare
lotnisko, �eby udzieli� jej lekcji jazdy. Nast�pnego dnia rodzice zg�osili
zagini�cie dziewczyny. Kilka godzin p�niej, tego samego dnia odnaleziono jej
zw�oki na pasie startowym tego� lotniska. Bro� mordercy nie zosta�a nigdy
znaleziona, jednak obszerny materia� dowodowy pozwala przypuszcza�, �e zab�jc�
by� Frank E. Steele. W czasie procesu przytoczy� on swoj� w�asn� wersj�
wydarze�, z kt�rych wynika, �e on i panna Kemp pok��cili si� w samochodzie
zaparkowanym na lotnisku. Po ostrej wymianie zda� ofiara uciek�a z samochodu.
Oskar�ony twierdzi�, �e jej szuka� i natrafi� na grup� postaci podobnych do
kap�an�w, odprawiaj�cych jakie� dziwne nabo�e�stwo przy kamiennym o�tarzu.
Przestraszony uciek� i odjecha� z lotniska. Nast�pnego dnia o �wicie wr�ci�,
�eby odszuka� dziewczyn�. Policja odnalaz�a go,
15
gdy b��ka� si� po lotnisku, t�umacz�c swoje zachowanie tym, �e prze�y� szok, gdy
odnalaz� poci�te zw�oki Susan. S�dzia Justice Sayer doda�, �e spo�ecze�stwo musi
by� chronione przed mordercami pokroju Steele'a. Zab�jstwo Susan Kemp nosi�o
wszystkie znamiona sk�adania ofiary przez czcicieli szatana. Materia� dowodowy
pokazuje, �e by�a to brutalna robota mordercy-maniaka, kt�ry zabija, bo czerpie
sadystyczn� przyjemno�� z zarzynania bezbronnej dziewczyny".
Pierwszego lipca, po �mierci ostatniego dzier�awcy, teren lotniska we Fradley
zosta� wystawiony na sprzeda�. Oczekuje si� ofert przekraczaj�cych milion
funt�w.
Cz�� pierwsza
STARE LOTNISKO
WIE�A KONTROLNA
Istnia�o dziwne podobie�stwo mi�dzy m�czyznami, kt�rzy spo�ywali lunch w rogu
ekskluzywnej restauracji. Przypadkowy obserwator m�g� ich wzi�� za braci. Obaj
byli w �rednim wieku i mieli szpakowate w�osy. Jaka� si�a sprawia�a, �e mru�yli
oczy, zaciskaj�c jednocze�nie usta. Emanowali pewno�ci� siebie, kt�ra w
decyduj�cych chwilach dawa�a im przewag� nad zwyk�ymi �miertelnikami. U Char-
lesa White'a przeistoczy�a si� ona w skrajn� bezwzgl�dno��, w ch�� zwyci�stwa za
wszelk� cen�.
Clive Manning posiada� jeszcze, ku swojemu zmartwieniu, skrupu�y. Ukradkiem
rzuci� spojrzenie na s�siada, kt�ry wypija� kolejny kielich Blue Nun, jakby
chcia� wszystkim oznajmi�, �e ma dosy� tej dziury. Clive przyjrza� si� twarzom
ludzi znajduj�cych si� na sali, obawiaj�c si�, �e mo�e jest w�r�d nich kto�
znajomy. Westchn�� z ulg�, gdy stwierdzi�, �e nikt go tu nie zna. Nie by� jednak
ca�kiem zadowolony i dawa� temu wyraz, marszcz�c brwi. Takie okazje powinny by�
celebrowane w innym otoczeniu. W Londynie, a nie na podupad�ej prowincji. Clive
spojrza� na towarzysza.
- Ciesz� si�, �e ju� po wszystkim - powiedzia�. - Nie b�d� udawa�, �e ta sprawa
mnie bawi�a.
- Jeste� naszym oficerem sztabowym - zauwa�y� Charles z u�miechem. - Do ciebie
zawsze nale�y ostatnie s�owo, wi�c m�w.
- To nie takie proste. Musia�em przecie� popiera� decyzj� komitetu, chocia� nie
by�a ona jednomy�lna. Trzeba by�o przekona� tych ludzi, ale... delikatnie.
- Przecie� nie robili wi�kszych przeszk�d. - White odkro-i� kawa� melona i
trzyma� go na widelcu. - Ostatecznie teren le�a� od�ogiem, od kiedy RAF zamkn��
lotnisko.
19
- Tak, od 1943 roku. Dwa lata przed zako�czeniem wojny. To miejsce ma przykr�
histori�.
- To nieistotne. Moja firma nie zajmuje si� przesz�o�ci�, a tylko tym, co nas
czeka. Lotnisko we Fradley by�o wykorzystywane, a potem doprowadzone do ruiny.
Sk�adowano tam jakie� odpadki. Jest tam tylko kilka wal�cych si� hangar�w,
zagraconych cz�ciami silnik�w. Reszt� pozostawiono swojemu losowi. Pozosta�o�ci
pas�w startowych nadaj� si� tylko na miejsce do nauki jazdy, o ile kto� nie
rozwali samochodu w dziurach zaro�ni�tych przez krzaki. Na szcz�cie to nie moje
zmartwienie. Najlepiej, jak teren zostanie uprz�tni�ty i wykorzystany.
- Na przyk�ad pod upraw�? Komitet dosta� ofert� od miejscowych farmer�w, kt�rzy
mogliby zrobi� z tej ziemi dobry u�ytek.
- Dlatego musieli�my da� �wier� miliona wi�cej.
- Przekupstwo?
- Tego s�owa nie ma w moim s�owniku - powiedzia� Charles, a jego oczy
spowa�nia�y. - W tym interesie tylko licytuj�cy najwy�ej m�g� zapewni� sobie
zwyci�stwo.
- Jednak nie by�o to proste. Od tego czasu dr�cz� mnie zmory. Patrz� mi na r�ce
z samochodu.
- Daj spok�j. - Amerykanin z irytacj� odkroi� nast�pny kawa� melona. - Przecie�
ju� wcze�niej robi�e� interesy.
- Tak, ale nigdy na tak� skal�, �e nie wspomn� o konkurencji.
- Jakby to rzeczywi�cie mia�o jakiekolwiek znaczenie. Ka�dy spotyka
przeciwnik�w. Czegokolwiek nie pr�bowa�by� zrobi�, zawsze znajdzie si� kto�,
komu si� to nie spodoba. Nie mo�emy pozwoli�, aby kilku wie�niak�w hamowa�o
post�p. We� na przyk�ad spraw� Concorde. Najwi�ksze osi�gni�cie w dziejach
lotnictwa mog�o by� zniweczone, gdyby pos�uchano kilku idiot�w, kt�rzy mieli
inne zdanie.
20
- W�tpliwo�ci stale b�d� istnie�. Niech pan nie �udzi si�, panie White, �e
decyzja komitetu jest ostateczna.
- W�adze lotnictwa cywilnego wyrazi�y zgod� tydzie� temu. Oczywi�cie zosta�y
delikatnie przekonane, ale koniec ko�c�w wszyscy s� zadowoleni. Czeg� wi�cej
mo�na oczekiwa�? Fradley zostanie przekszta�cone w lotnisko niezale�ne od
rz�dowych dotacji. Na pewno nie splajtuje, p�ki moja firma jest w to
zaanga�owna. Musimy jedynie zastosowa� si� do zasad bezpiecze�stwa. Poza tym
wszystko jest w naszych r�kach. Nasze loty b�d� jednymi z najbardziej
konkurencyjnych na �wiecie. Dobre zaplecze i sprawna za�oga zapewni� ogromne
zyski. Liczy si� tylko podej�cie do sprawy.
- Tak - powiedzia� Manning, poci�gaj�c obficie z kieliszka. Przypomnia� sobie,
jak walczy� z samym sob�, �eby uwierzy� w powodzenie tego interesu. - Tak, chyba
masz racj�.
- Oczywi�cie. Wci�� nie masz poj�cia o skali tej transakcji. To nie b�dzie
Heathrow ani Gatwick. Wprawdzte nie od razu Rzym zbudowano, ale na zmartwienia
mamy jeszcze czas. Przed ko�cem roku stare lotnisko zostanie znacznie
powi�kszone. B�dzie na tyle nowoczesne i wielkie, �eby przyjmowa� samoloty klasy
Concorde. Terminal i hotele b�d� budzi� podziw i zazdro�� ca�ego �wiata.
- Co� jednak mnie martwi. Historia tego miejsca.
- Nie da�bym za ni� z�amanego grosza.
- Wiem, ale lepiej pos�uchaj, co chc� ci powiedzie�.
- No to wal.
White zacz�� kroi� stek. Nudzi� si�. Ale marudny facet! Co mu si� sta�o? Zacz��
by� ostro�ny? Lepiej niech gada i wyrzuci z siebie wszystko, jakby korzysta� z
zaworu bezpiecze�stwa.
- Kilka lat temu - zacz�� Manning, dziobi�c widelcem w talerz, jakby straci�
apetyt. - Chyba przed pi�ciu laty dw�ch
21
m�odych ludzi pewnego wieczora wybra�o si� poszale� samochodem. Jeden z nich
mia� nowego morrisa i chcia� si� nim pochwali�. Pojechali na stare lotnisko.
By�a g�sta mg�a i bali si� kogo� potr�ci�. Godzin�, mo�e d�u�ej szaleli po
starych pasach startowych. Kiedy mg�a zg�stnia�a, postanowili wraca�. Byli
w�a�nie na drodze do najbli�szego wyj�cia, kiedy zauwa�yli, �e w starej wie�y
kontrolnej pali si� �wiat�o. Jakby kto� u�ywa� zapalniczki albo �uczywka.
Zatrzymali si� i zacz�li je obserwowa�. Kilka razy zapala�o si� i gas�o.
Zaintrygowani zaparkowali samoch�d i poszli do wie�y to sprawdzi�. Mg�a
g�stnia�a z ka�d� chwil�.
White st�umi� ziewni�cie i stwierdzi�, �e woli ameryka�skie steki. Angielskich
trzeba zje�� wi�ksz� ilo��. Wyspiarze nie znaj� w�a�ciwych parametr�w.
- Ch�opcy przeszukali wie�� - ci�gn�� Manning, wyczuwaj�c brak zainteresowania,
ale by� zdecydowany opowiedzie� histori� do ko�ca. - Nikogo nie znale�li.
- Tego nale�a�o oczekiwa�.
- Przypadkiem znam jednego z tych ch�opc�w i na pewno nie jest on fantast�. W
ka�dym razie rok po tym wydarzeniu rozmawia�em z by�ym pilotem RAF-u, kt�ry
stacjonowa� we Fradley podczas wojny. To, co us�ysza�em, da�o mi wiele do
my�lenia.
White przegl�da� menu, otwarcie okazuj�c, �e nie s�ucha, ale Clive nie by� wcale
zniech�cony.
- Jak wiesz - powiedzia�, odsuwaj�c talerz - Fradley by�o raczej baz� treningow�
ni� lotniskiem bojowym. Ludzie przychodzili i odchodzili. Dzisiejsi przyjaciele
nast�pnego dnia rozje�d�ali si� na zawsze, a ich drogi nigdy wi�cej si� nie
spotka�y. By� jednak w�r�d nich ameryka�ski pilot, kt�ry sp�dzi� we Fradley du�o
czasu. Nazywa� si� Wilson i cz�sto tu powraca�. Dwa razy by� zestrzelony nad
terytorium wroga, ale nie m�g� wytrzyma� na ziemi. Pewnego dnia mechanicy mieli
k�opoty z silnikiem starego mos�ito i Wilson
22
zg�osi� si� na ochotnika, �eby sprawdzi� samolot. S�ysza�em, �e do tego dnia by�
bardzo przygn�biony. Od startu wszystko przebiega�o pomy�lnie, a� do ostatniej
rundy. Wszystkim wydawa�o si�, �e silnik przesta� pracowa�. Prawdopodobnie pilot
mia� mo�liwo�� ratunku, ale z niej nie skorzysta�. By� mo�e dosta� ataku serca,
ale nikt tego nie wie na pewno. W ka�dym razie jego maszyna rozbi�a si� i
doszcz�tnie sp�on�a nieca�e dwadzie�cia jard�w od wie�y kontrolnej. Kilka
miejsc zosta�o powa�nie uszkodzonych. Po Wilsonie i jego mos�ito zosta�y tylko
popio�y. Sp�on��, zanim ktokolwiek by� w stanie si� zbli�y�.
- To bardzo interesuj�ce - powiedzia� White. - Ale co to ma wsp�lnego ze mn� i
moj� firm�?
- Powr��my na chwil� do tych dw�ch m�odych ludzi -odrzek� niczym nie zniech�cony
Clive. - Na kr�tko przed ich nocn� przeja�d�k� pewna firma robi�a na lotnisku
porz�dki. Znam osobi�cie kierownika, kt�ry opowiedzia� mi o zdarzeniu, jakie
wtedy mia�o miejsce. Pewnego dnia pracowali w ruinach starej wie�y. Jeden z nich
znalaz� na platformie, za krat�, jaki� przedmiot w kszta�cie wrzeciona.
Platforma zosta�a zbudowana przez RAF, �eby mo�na by�o ustawi� niekt�re
przyrz�dy zajmuj�ce du�o miejsca. Pochodz�ca z czas�w wojny krata nie by�a od
tego czasu ruszana. Przedmiot ten wykonany by� z b�yszcz�cego metalu. Okaza�o
si�, �e to du�a zapalniczka, kt�ra dawa�a silny p�omie�. Nale�a�a z pewno�ci� do
jednego z lotnik�w, gdy� wyryto na niej nazwisko - Wilson. Pami�tasz, kto
pilotowa� samolot, kt�ry rozbi� si� niedaleko wie�y? Oczywi�cie taki ma�y
przedmiot m�g� zosta� wyrzucony si�� wybuchu, ale dziwne, �e wyl�dowa� w�a�nie
na platformie. Mo�e Wilson podczas bezsennych nocy przychodzi� na wie��
towarzyszy� obs�udze albo u�ywa� zapalniczki do grzania wody na herbat�? Czy
jednak m�odzi ludzie wymy�lili sobie jakie� �wiat�a, czy mo�e w wie�y kto� by�?
Je�li tak, to kto? Jaki�
23
obcy, a mo�e duch pilota, kt�ry powr�ci� na miejsce przedwczesnej �mierci?
- Bzdura - Charles White za�mia� si� grubia�sko. - Mia�em o tobie lepsze zdanie,
Manning, ale widz�, �e wierzysz w duchy.
- Jeszcze nie sko�czy�em - odrzek� Clive, a w jego g�osie wyczuwa�o si� nerwowe
dr�enie. Mog�o to by� zak�opotanie z powodu kpin albo... strach. - Tragedia
Wilsona by�a tylko pocz�tkiem ca�ej serii zdarze�, kt�re stworzy�y z�� s�aw�
lotniska. W tym miejscu zdarzy� si� jeszcze jeden wypadek. M�ody pilot
wystartowa� do pierwszego samodzielnego lotu. Za dwadzie�cia minut mia� siada�
na pasie startowym, kiedy ziemi� pokry�a g�sta, jesienna mg�a. Ch�opak pr�bowa�
wyl�dowa�, ale nie zauwa�y� �wiate�. Powinien uderzy� w wie��, ale jakim� cudem
min�� j� o kilka st�p i roztrzaska� si� mniej wi�cej w tym samym miejscu, co
Wil-son. Na lotnisku zdarzy�o si� wi�cej dziwnych wypadk�w. Wybuch� po�ar w
kantynie oficerskiej, ale na szcz�cie nikt nie sp�on��.
- Bez w�tpienia przyczyn� by� papieros - powiedzia� Charles, nie kryj�c
sceptycyzmu. - S�uchaj, przyjacielu. Zabra�em ci� na lunch, �eby uczci�
korzystn� transakcj�. Masz sw�j szmal, a co z nim zrobisz, twoja sprawa. Nie
robi� interes�w na opowiadaniu bajek.
- Ja... przepraszam.
Clive nie m�g� powstrzyma� rumie�ca. Czu� si� jak niegrzeczny ucze�, kt�ry
opowiada nauczycielowi nieprawdopodobn� histori�, aby odwr�ci� jego uwag� od
tematu lekcji.
- Chcia�em tylko, �eby�... �eby� wiedzia�. Masz prawo wiedzie�, co kupujesz.
- Od kiedy masz wyrzuty sumienia? - zapyta� ironicznie White, przygl�daj�c si�
uwa�nie s�siadowi. - Przewidujesz k�opoty, zniszczenie nieruchomo�ci, kt�re
kupi�em przy twojej pomocy?
24
- Nie, sk�d�e, jednak nigdy nic nie wiadomo. Do tej pory nie bra�em udzia�u w
takiej transakcji.
- Nie jest znowu taka wielka. A jak tam �ledztwo w sprawie Canlos Building
Company?
- Niczego nie udowodniono.
- Nie mog�o by� inaczej. W przeciwnym razie nie siedzia�by� ze mn�. Wybra�em
odpowiedniego cz�owieka. Byli�my ciebie pewni. Gazety bardzo rzadko rzeczywi�cie
co� odkryj�.
- OK, Charles. Postawi�e� na swoim, ale nie wolno ci lekcewa�y� Fradley.
- Gdzie jest moja firma, nie ma miejsca dla zjaw.
- To tw�j problem, ale na twoim miejscu nie podejmowa�bym zbyt szybko decyzji.
Doprowadzi�em transakcj� do ko�ca i na tym sko�czy�a si� moja rola. Nie
zapomnij, �e na tym lotnisku pope�niono jedno z najbrutalniejszych morderstw
tego wieku. M�oda dziewczyna zosta�a posiekana no�em kilka jard�w od wie�y.
- Czyta�em o tym w gazetach.
Charles White rozgl�da� si� za kelnerem. Wprawdzie lubi� dobrze zje��, ale nie
chcia� przed�u�a� spotkania, kt�re przesta�o by� zabawne.
Kiedy wyszli z restauracji, Charlie by� zlany potem. Cli-ve odebra� mu ca��
odwag�, nie przez opowiadanie o wypadkach we Fradley, ale przez sw�j g�upi
strach. Nie by� twardym typem. White'a interesowa�o, w jaki spos�b wybrn�� ze
sprawy Canlos Building Company. Mo�e rzeczywi�cie sprawa by�a czysta, ale
narobi�a wok� jego osoby du�o smrodu. Charles zdawa� sobie spraw�, �e interes z
lotniskiem mo�e jeszcze spali� na panewce. Jakie� ma�e dochodzenie lub kontrola
i... wola� nie my�le�, co by by�o, gdyby. Jak najszybciej zadzwoni� do braci
Warboys. Konsorcjum Flyways musi pilnowa� sprawy, gdy� w przeciwnym wypadku
b�dzie to drogo kosztowa�o.
25
Clive Manning przeszed� przez parking, gdzie zostawi� swoj� czerwon� granad�.
Zirytowa� go ma�y, bia�y bilet, przyczepiony do szyby samochodu. Przelewanie
dziesi�ciu pens�w z prywatnego portfela do kas przedsi�biorstwa by�o absurdem.
Stra�nicy byliby pewno bardzo zadowoleni, mog�c przeprosi� samego szefa, ale nie
zamierza� robi� im tej przyjemno�ci.
Kiedy otwiera� drzwi, poczu� dr�enie palc�w. Szybko wsiad� do �rodka i obliza�
spieczone usta. By� zdenerwowany. Nie zna� tylko przyczyny tego stanu rzeczy.
Wszystko uk�ada�o si� zgodnie z planem. Doprowadzi� transakcj� do ko�ca, zarobi�
du�e pieni�dze, by� na dobrym obiedzie, wi�c, do cholery, co tu nie gra? White
to kawa� drania, niebezpiecznego drania. Prawdopodobnie interes zosta� ju�
wcze�niej szczeg�owo opracowany i gdyby co� si� zawali�o, ca�y zesp�
planowania zosta�by wylany. Oznacza�o to, �e Clive musia�by przej�� ca��
odpowiedzialno��. Taka gra nazywa�a si� szukaniem koz�a ofiarnego.
Manning zapi�� pasy i przez chwil� gapi� si� przed siebie. Powiedzia� zbyt du�o,
ale musia� wszystko z siebie wyrzuci�. Sprawa zacz�a si� od telefonu Hartleya
Lowe. Zwolniony z powodu wieku dyrektor nadal uwa�a� si� za kogo�, komu du�o
wolno. Ten domoros�y archeolog powodowa� same k�opoty.
"Wiesz, co dzieje si� z tym lotniskiem, Manning? Ono przynosi nieszcz�cie.
Umar�o tu wielu ludzi, a umrze jeszcze wi�cej, je�eli nowy w�a�ciciel je
odbuduje. Nas to oczywi�cie nie dotyczy. Ja mam petycj�, a ty pieni�dze. Czy
wiesz jednak, co znaczy �y� obok Heathrow, Gatwick lub Elmdon? Ja wiem. M�j brat
mieszka� niedaleko lotniska. Straci� s�uch. Wszyscy mieszka�cy Fradley mog�
sko�czy� tak jak on, dlatego nie chcemy tego lotniska. Wiesz, �e pasy startowe
le�� na miejscu staro�ytnego kr�gu Druid�w? Nie?
26
Wcale mnie to nie dziwi, bo dopiero najnowsze badania potwierdzi�y t� teori�.
Pami�taj jednak o m�odych dziewczynach, kt�re poci�to no�em".
Ponure my�li dr�czy�y Clive'a. Cholerny, stary sukinsyn! Manning zapali� silnik.
Li�cie wysokich kasztanowc�w, stoj�cych przy p�nocnej �cianie parkingu,
po��k�y. Za kilka dni b�d� brunatne. Znowu nadchodzi jesie�. Dok�adnie rok po
morderstwie pope�nionym na Sue Kemp. Gotyckie zako�czenie katedralnej wie�y
wznosi�o si� ku niebu niczym wyci�gni�ty palec. Jeszcze jedna religia. Wszystkie
s� takie same, mo�e tylko jedne bardziej brutalne od drugich. Pewnego dnia, mo�e
za tysi�c lat, ta imponuj�ca budowla zostanie zniszczona i przykryta warstwami
betonu i asfaltu. Dusze pogrzebanych tu zmar�ych b�d� domaga�y si� krwawej
zemsty na tych, kt�rzy uwi�zili je w tym piekle. Clive czu�by pewnie to samo i
wcale nie dlatego, �e od czasu do czasu chodzi� do ko�cio�a.
Opu�ci� parking i w��czy� si� w strumie� miejskiego ruchu. Pr�bowa� odp�dzi�
nieprzyjemne my�li, ale nie potrafi�. Zacz�a go bole� g�owa. Mia� nadziej�, �e
to nie migrena.
Jecha� bardzo wolno, gdy� �wiat�a hamowa�y ruch. Dlaczego opowiedzia�
Amerykaninowi histori� Fradley? Chyba pod wp�ywem Hartleya. "Je�li nie jeste�
tym zainteresowany, to, do cholery, powiniene� si� zmieni�. To twoja spu�cizna.
Rytualne mordy, sadyzm i okaleczone ofiary nie s� powodem do dumy, ale trzeba o
tym wiedzie�."
Clive pr�bowa� nie my�le� o Fradley. Co� jednak nie pozwala�o mu na to.
Tragiczna historia Wilsona, �wiat�a widziane przez m�odych ludzi i wreszcie
morderstwo. Na tym lotnisku co� si� dzia�o. To co� mia�o jaki� zwi�zek z Susan.
Clive czu� to przez sk�r�.
B�l g�owy nasila� si� z minuty na minut�. Migrena. Widzia� coraz s�abiej.
Wjecha� na kraw�nik. Z ty�u zabrzmia�y klaksony. Clive pojecha� jeszcze kawa�ek
i zgasi� silnik.
27
Cholerne dranie. Nie rozumiej�, �e ka�dy kierowca mo�e si� �le poczu�.
Siedzia� wygodnie w fotelu. Zamkn�� oczy. Z ulicy dobiega�y odg�osy mijaj�cych
go samochod�w. Nabrzmia�e skronie pulsowa�y tak, jakby g�owa mia�a za chwil�
eksplodowa�. Na oczy opada�a czarna kurtyna.
Nagle us�ysza� czyj� g�os. Jakby kto� m�wi� do niego przez szyb�. Clive by�
przytomny, ale nie m�g� rozpozna�, czy to kobieta, czy m�czyzna.
- Pozw�l, �e ci pomog�. Musisz wysi��� z samochodu. Nie zwa�aj na ruch,
przeprowadz� ci� bezpiecznie.
Kiedy zamyka� drzwi, przez g�ow� przemkn�a my�l, �e w�a�ciwie powinien wysi���
od strony chodnika. By�o jednak za p�no. Drzwi samochodu zamkn�y si� z
trzaskiem.
- Bardzo dobrze. Teraz trzymaj si� blisko mnie.
- Kim... kim jeste�?
- Zosta�em przys�any, �eby panu pom�c - odpowiedzia� cicho g�os.
- Nic nie widz� - powiedzia� Manning, prze�ykaj�c �lin�. - To migrena... ale
minie... pom� mi tylko doj��... gdziekolwiek, gdzie m�g�bym si� po�o�y� i
chwil� odpocz��.
Clive wyci�gn�� r�k� do nieznajomego, ale niczyje palce nie zacisn�y si� na
jego d�oni.
- Id� prosto przed siebie.
Manning zawaha� si�. Wyczu� jak�� zmian� w brzmieniu obcego g�osu. Nieznajomy
m�wi� teraz twardo i szybko. Clive pr�bowa� po omacku wr�ci� do samochodu, ale
jego r�ce trafia�y w pr�ni�.
- Szybciej, szybciej - pogania� go g�os.
Chwiej�c si� na nogach, Clive zrobi� jeszcze par� krok�w. By� bliski paniki.
Ruch na drodze wzmaga� si� z ka�d� chwil�. P�dz�ce samochody powodowa�y, �e ca�y
dr�a�.
- Nie zatrzymuj si�! Id� dalej!
28
Pisk hamulc�w. Co� uderzy�o go z si�� zdoln� po�ama� ko�ci. Przelecia� w
powietrzu par� metr�w i uderzy� o ziemi� z �oskotem. Krzykn�� z b�lu. Hamulce
zapiszcza�y ponownie. Rozleg� si� metaliczny d�wi�k, jakby zderzy�y si� dwa
samochody.
Manning le�a� na ziemi, wij�c si� z b�lu, kt�ry wzmaga� si� w przera�aj�cym
tempie. Mia� po�amane wszystkie ko�ci. Usta wype�nia� jaki� lepki, ciep�y p�yn o
dziwnym smaku. Spr�bowa� prze�kn�� �lin�, ale si� zakrztusi�. Dooko�a krzyczeli
ludzie, a on nie m�g� wym�wi� ani s�owa. W jego uszach brzmia� tylko ten g�os.
Szyderczy ton cz�owieka, kt�ry oferowa� pomoc, a przyni�s� b�l, rany... mo�e
�mier�.
- Zdrajca! - zabrzmia�o jadowicie. - Sprzeda�e� nasze przekl�te dusze. Musisz
umrze�!
- Nie! Nie chc� umiera�. B�agam, pom� mi. Ja nie chc� umiera�!
- Umrzesz! Umrzesz tak jak inni. Zbyt wielu straci�o �ycie przez twoj� g�upot�.
I dum�.
Pe�en nienawi�ci g�os powoli cich�, a� wreszcie sta� si� nieuchwytny.
Kiedy nadjecha� ambulans, przebiwszy si� przez uliczne korki, Clive Manning ju�
nie �y�. Przez p� godziny, zanim cia�o zosta�o zabrane, stoj�cy na chodniku dum
stworzy� wiele teorii na temat wypadku. Wszystkie one zosta�y spisane przez
policjant�w. Podejrzewano samob�jstwo lub chorob� psychiczn� ofiary. Jedno by�o
pewne, m�czyzna szuka� �mierci.
Nie min�a godzina, kiedy wszystko wr�ci�o do normy. Tylko piasek, kt�ry pokry�
plam� krwi, przypomina� o wypadku. Miasto, jedyny �wiadek rzezi, szydzi�o z
ofiary jak kanibale podczas rytualnego obrz�du. Powoli wszystko odchodzi�o w
niepami��. Upi�r te� odszed�.
29
PAS STARTOWY
Buldo�ery pracowa�y na starym pasie startowym przez ca�y tydzie�. Pozornie
rutynowe zadanie zacz�o sprawia� k�opoty. Nawet po czterdziestu latach beton
nie poddawa� si� bez walki. Pop�kany i poro�ni�ty krzakami zachowywa� nadal
solidn� konsystencj� do g��boko�ci dw�ch st�p. Trzeciego dnia wywiercono otwory,
�eby zbada� grunt pod betonem. Roboty przerwano.
- No, to mamy problem - powiedzia� in�ynier, zapalaj�c papierosa i marszcz�c
brwi. - To lotnisko by�o pewnie budowane w po�piechu.
- Oczywi�cie. - Phil Warboys okaza� swoj� irytacj�. - Wtedy by�a wojna i trzeba
by�o szybko szkoli� pilot�w, ale dlaczego wstrzymali�my roboty?
In�ynier spojrza� ostro�nie na Phila. Ten �ylasty facet to dynamit, cho� jest
niewysoki. Cholernie zarozumia�y typ. Na wszystko mia� odpowied� i nie by�o
wa�ne, czy jest ona dobra, czy z�a. Nie mo�na go by�o niczym przekona�. By�
twardy, bo mia� w banku par� milion�w dolar�w. Jego brat Roger tak samo.
Twardziele. �aden z nich nie m�g� poj��, �e tej przeszkody nie mo�na pokona� z
marszu.
- W dziurze nie odkryli�my betonu - powiedzia� wolno Drylake, obserwuj�c reakcj�
braci. - To ska�y. Wielkie jak jasna cholera. Ka�da z nich wa�y kilka ton.
- Wi�c je rozbijcie i wywie�cie. - By�a to typowa odpowied� Phila. - Nie marnuj
czasu na gadanie.
- OK. Niestety, to zajmie troch� czasu. Nie dotrzymamy terminu.
- Jeste� na kontrakcie, stary. Musisz wykona� plan albo nie dostaniesz szmalu.
By� mo�e oskar�ymy ciebie i twoj� firm� o niedotrzymanie umowy.
30
Drylake zaci�gn�� si� g��boko papierosem i strzepn�� popi� z r�kawa,
obserwuj�c, jak podmuch wiatru porywa szare drobiny. Ci dranie dobrze wiedz�,
czego mog� wymaga�. Znaj� wszystkie klauzule kontraktu: strajk za�ogi, wojna i
czynniki niezale�ne od firmy. In�ynier zacisn�� usta i zacz�� my�le�, jak usun��
przeszkody.
- Nie mo�esz ich po prostu wysadzi�? - zapyta� Roger.
- Czemu nie, spr�bujemy - odpowiedzia� Drylake, przygryzaj�c warg� ze wstydu, �e
sam o tym nie pomy�la�. -Lepiej jednak usun�� je bez dynamitu.
Phil Warboys spojrza� w kierunku du�ej ha�dy ziemi, na kt�rej sta� wysoki, chudy
m�czyzna w my�liwskim kapeluszu.
- Kim jest ten facet?
- To Hartley Lowe. Wczoraj by� tutaj prawie ca�y dzie�.
- A kto to jest H�rtley Lowe* do diab�a?
- Mieszkaniec wioski - powiedzia� Drylake, ocieraj�c usta wierzchem d�oni. - By�
kiedy� dyrektorem tutejszej szko�y. Teraz jest na emeryturze. Zajmuje si�
archeologi�. Pojawi� si�, gdy zacz�li�my rozkopywa� g��wny pas startowy. Pewnie
szuka wykopalisk.
- To intruz - warkn�� Phil. - Chyba na wszystkich wej�ciach s� tabliczki
ostrzegawcze?
- On jest w og�le nieszkodliwy - powiedzia� in�ynier, trac�c pewno�� siebie. -
Tylko obserwuje.
- Pogadamy sobie z nim.
Drylake obliza� usta zdenerwowany. Znowu b�d� k�opoty. Dobrze zna� ten wyraz
twarzy braci Warboys.
- Co pan tu, do diab�a, robi?
Twarz Ptyila poczerwienia�a ze z�o�ci.
- Dzie� dobry panom - odpowiedzia� Hartley, odwracaj�c si� do dw�ch m�czyzn. -
Obserwuj�, jak odkopujecie kr�g.
31
Lowe riie by� cz�owiekiem, kt�rego �atwo przestraszy�. Lata pracy w szkole
wycisn�y na nim swoje pi�tno. Krzaczaste brwi nadawa�y mu srogi wygl�d, a
dystyngowane zachowanie kry�o tylko prawdziw� natur� tego cz�owieka.
- Nic panu do tego.
- Myli si� pan. Wszystko, co ma zwi�zek z histori� tego kraju, dotyczy ka�dego z
nas. To jest nasza spu�cizna.
- To nasz teren. Niech pan zejdzie z tego wzg�rza i wynosi si� do wszystkich
diab��w. I nigdy nie wraca.
Starszy m�czyzna zesztywnia�, �y�y zgrubia�y na skroniach. Odrzuci� kawa�ek
ska�y i spojrza� na Phila.
- To dyskusyjne, czy jestem intruzem. Macie, panowie, prawo chroni� teren, kt�ry
kupili�cie, ale pewnych miejsc nie wolno ukrywa� przed spo�ecze�stwem. To
w�a�nie takie miejsce.
- Przesta� pan gada� bzdury. Myli si� pan my�l�c, �e pozwolimy ludziom wchodzi�
w drog� buldo�erom i b�dziemy nara�a� ich na niebezpiecze�stwo.
- Sp�jrzcie, panowie. - Hartley si�gn�� do kieszeni marynarki i wyci�gn��
z�o�on� kartk�. - To jest...
- Nie interesuje nas to. Chcemy tylko, �eby si� pan wyni�s�.
- Nalegam, �eby panowie to zobaczyli - powiedzia� Hartley z tak� determinacj�,
�e nie spos�b by�o odm�wi�. - To -powoli rozk�ada� papier - kopia
szesnastowiecznej mapy. Gdyby�cie, panowie, chcieli zobaczy� orygina�, mam go w
domu. Oczywi�cie, skala nie jest zbyt dok�adna, ale oznaczenia s� chyba
wystarczaj�co jasne. Prosz� bardzo, kiedy� droga bieg�a w tym samym kierunku, co
dzisiejsze pasy startowe. Bez w�tpienia zosta�a zbudowana przez Rzymian. Na lewo
st�d znajduje si� du�e ko�o. Te ma�e krzy�yki oznaczaj� wielkie okr�glaki o
takiej wadze, �e do dzisiaj nie wiadomo, w jaki spos�b Druidowie je ustawili. A
jednak tego dokonali.
32
- Powtarzam, to nas nie interesuje - wycedzi� Phil.
- Nalegam, �eby panowie mnie wys�uchali. Hartley wcieli� si� ponownie w rol�
wychowawcy, kt�ry musi ci�gle strofowa� niesfornych uczni�w.
- Tu, gdzie stoimy, przez tysi�c lat naszej historii pogrzebano wiele ofiar. Ta
ziemia jest przesi�kni�ta krwi� setek istnie� ludzkich. Sytuacja ta nie zmieni�a
si� z post�pem cywilizacji, ale o tym panowie wiedz� doskonale. To miejsce jest
po�wi�cone z�u. Kiedy Cromwell plugawi� katedr� Li-chefield, jego oddzia�y
wyprowadzi�y z miasta tysi�ce ludzi, kt�rych zar�ni�to... w tym miejscu.
Dlaczego, maj�c do dyspozycji ca�� okolic�, uczyniono to w�a�nie tutaj? Czy z�o
przyci�ga z�o? Mapa pozwala przypuszcza�, �e przyczyn� by� kamienny kr�g, kt�ry
jeszcze wtedy nie by� zasypany. Zrobili to chyba farmerzy, kt�rzy stopniowo
pokrywali ziemi� g�azy. Potem grunt zapad� si�, a� wreszcie zbudowano betonow�
drog�. Podczas wojny trzeba by�o wybudowa� lotnisko i historia zosta�a
zapomniana. Miejscowe towarzystwo archeologiczne od roku pr�buje uzyska� zgod�
na prace wykopaliskowe.
- Zrobimy to dla was za darmo - zaszydzi� Roger Waboys.
- Wszystko zniszczycie! - wrzasn�� Hartley, czerwieniej�c na twarzy.
- Niech si� pan nie denerwuje.
- Jak mam si� nie denerwowa�, kiedy wasze buldo�ery b�d� rozwala�y sakralne
kamienie? Antyczna �wi�tynia Druid�w, bezcenny zabytek, za spraw� waszej firmy
przestanie istnie�. Czy panowie zdaj� sobie spraw�, �e ten kr�g ma mo�e
wa�niejsze znaczenie jak Stonehenge? Fradley jest du�o, du�o wi�ksze. Musicie
przesta� kopa�. Prace musz� by� prowadzone z wielk� ostro�no�ci�, je�eli nie
chcemy czego� zniszczy�.
- Pan chyba oszala� - powiedzia� Phil, zaciskaj�c pi�ci, jakby chcia� uderzy�
starszego cz�owieka. - Pan nie rozu-
33
mi�, �e mamy ca�kowite prawo do tego terenu oraz pozwolenie na budow�? Musimy
ponadto dotrzyma� termin�w.
- Lotnisko nie ma historycznej warto�ci - odrzek� Hartley z b�yskiem w oku. -
Kr�g Druid�w ma. B�d� nalega� w Ministerstwie Ochrony �rodowiska, �eby wyda�o
zakaz budowy. Kilka kilometr�w st�d jest East Midlands, wi�c lotnisko jest tutaj
zbyteczne. Dobrze wiem, czemu je budujecie. Chciwo��, zwyczajna chciwo��.
Interesuje was tylko napy-chanie kieszeni pieni�dzmi. Moja petycja zosta�a ju�
wys�ana i podpisana przez setki ludzi, kt�rzy nie chc� ka�dego dnia by� przez
was og�uszani.
- Bardzo si� rozczaruj�.
- B�d� wi�c ponowne apelacje. Zapewniam pan�w. Bracia spojrzeli na siebie,
kiwaj�c g�owami.
- To ju� pana problem, panie...
- Lowe. Hartley Lowe.
- OK, panie Lowe. Powiedzia� pan swoje - wycedzi� przez z�by Phil, widz�c k�tem
oka, �e Drylake podszed� do grupy czekaj�cych na instrukcje robotnik�w. - Niech
pan wraca do siebie i robi, co si� panu podoba. Niech pan zbierze tysi�ce nowych
podpis�w i narysuje setki map, ale tu jest pan tylko intruzem. Zgodnie z prawem,
w�a�ciciel mo�e usun�� niepo��danego go�cia si��, je�li wymaga tego sytuacja.
Gdyby pan wr�ci�, tak si� w�a�nie stanie. A ile si�y na to trzeba, nikt nie wie.
- Niech pan si� nie wa�y mnie straszy�.
- W�a�nie to robimy i lepiej b�dzie, �eby pan trzyma� si� z dala od Fradley.
Kapujesz pan?
Hartley patrzy� na nich, oblizuj�c powoli spieczone usta. Wszystko w nim
kipia�o, ale jako� opanowa� z�o��. Niepohamowana w�ciek�o�� w�r�d innych uczu�
osi�gn�a szczyt, ale na chwil� strach chwyci� go za gard�o. Zawstydzony
prze�kn�� �lin�, obr�ci� si� na pi�cie i ruszy� w kierunku bramy. Szed�
wyprostowany, z dumnie podniesion�
34
g�ow�. Wiedzia�, �e dw�ch m�czyzn b�dzie �ledzi� go wzrokiem, p�ki nie zniknie
w w�wozie za lotniskiem. Ich nieludzka bezwzgl�dno�� go przera�a�a.
Na twarzy Hartleya pojawi� si� nik�y u�miech. Bracia byli �li, ale z�e by�o
r�wnie� lotnisko. Wcze�niej czy p�niej z�o musi si� zmierzy� ze z�em. Si�y
ciemno�ci zostan� wystawione na pr�b�, w kt�rej zwyci꿹, je�li wierzy�
legendom.
- Czemu znowu stoicie, do cholery?
Roger Warboys wysiad� z mercedesa, trzaskaj�c drzwiami. Pod jego butami zachl u
pola�o b�oto. Pi��dziesi�t jard�w dalej sta�a bezczynnie grupa oko�o dwudziestu
robotnik�w. Roger odszuka� wzrokiem Drylake'a. In�ynier sta� nie opodal, patrz�c
na buldo�er. Warboys zakl��. By�o ju� popo�udnie, a prace nie posun�y si� nawet
o krok. Nadal dooko�a by�o wiele gruzu i kamieni.
- Znowu k�opoty - powiedzia� krzywi�c si� Drylake.
- Jakie?
- Dwa buldo�ery i spychacz nie dzia�aj�. Nie znamy na razie przyczyny. Dziwny
zbieg okoliczno�ci.
- Sabota�?
Warboys od razu pomy�la� o starym nauczycielu. Hartley m�g� by� wkurzony, ale
sabota� nie by� w jego stylu. Niemniej jednak wielu mieszka�c�w miasteczka
sprzeciwia�o si� budowie portu lotniczego. Byliby z pewno�ci� zachwyceni tym, co
si� sta�o, a by� mo�e dopomogli sytuacji.
- Z pewno�ci� nie by� to sabota� - powiedzia� in�ynier, kr�c�c g�ow�.
- Wi�c co?
- W tym rzecz! Gdybym zosta� wezwany jako niezale�ny mechanik, powiedzia�bym, �e
maszyny wysiad�y ze staro�ci. Ale to nie ma sensu. By�y ca�kiem nowe. Wczoraj
wszystko by�o w porz�dku. To brzmi niewiarygodnie, ale po prostu zu�y�y si�
przez jedn� noc.
35
- Nie pieprz bzdur!
- Nic nie poradz�, to prawda. Niech pan sam sprawdzi. Silniki nie pozwol�
zepchn�� nawet kupki gruzu.
- Jezu Chryste, zadzwo�cie do dostawc�w!
- Ju� to zrobi�em - westchn�� Drylake. - In�ynier z Leeds jest ju� w drodze.
B�dzie za jak�� godzin�.
- Nie mo�emy traci� czasu na pieprzenie si� z instalacj�, kt�ra wysiad�a. Niech
znajd� nam inne maszyny.
- Sugerowa�em im to, ale nic teraz nie maj�. Ca�y ich sprz�t pracuje na
autostradzie i na jakiej� budowie. Nie maj� nawet pieprzonego spychacza.
Warboys chrz�kn��. Plan oznacza du�e pieni�dze. White i jego wsp�lnicy wierz�,
�e wszystko b�dzie gotowe na czas. Pierwszy lot przez Atlantyk ma uczci�
otwarcie lotniska. Wydrukowano tyle reklam, by�o radio i telewizja. Ma�e
op�nienie mog�o spowodowa� klap� na ca�ej linii. Nie mo�na og�osi�, �e maszyny
zestarza�y si� w ci�gu kilku godzin. Ta afera odcisn�aby swoje pi�tno na ca�ym
przedsi�wzi�ciu. Brak pieni�dzy, gorsi piloci, itp. A je�li wszystko b�dzie
gorsze ni� u konkurencji, pasa�erowie w obawie o �ycie wybior� inne linie
lotnicze.
- Za�atwcie maszyny gdzie indziej - warkn�� Roger. - A gdzie, to ju� wasza
sprawa.
- To niemo�liwe. Dostawcy nie kupi� maszyn gdzie indziej. Tu te� panuje
konkurencja.
- S�uchaj - wycedzi� przez z�by Warboys, chwytaj�c in�yniera za kurtk�. - Twoja
firma podpisa�a kontrakt. �adnego t�umaczenia. Je�li nie wykonacie roboty, nie
b�dzie pieni�dzy. Ostateczny termin znasz.
- Zabierz �apy - powiedzia� twardo Drylake. - Dobrze przeczytaj warunki
kontraktu, cwaniaczku. Klauzula jedenasta. Wojny, strajk za�ogi i czynniki
niezale�ne od firmy. I wbij sobie do �ba, �e to s� w�a�nie czynniki niezale�ne.
36
Dw�ch m�czyzn wpatrywa�o si� w siebie. Napi�cie ros�o. Drylake mia� dosy� tego
nad�tego pawiana. Uni�s� zaci�ni�te pi�ci.
Warboys ust�pi�.
- Zobacz�, co uda mi si� zrobi�.
Powoli odszed� w kierunku samochodu. Nienawidzi� siebie za to ust�pstwo. By�o
obce jego charakterowi, ale nie m�g� zrobi� nic innego. Zastanawia� si�, co
teraz powinien uczyni�. Nie by�o sensu dzwoni� do White'a. W ko�cu Drylake to
porz�dny i pracowity facet. Niemniej Warboys czu� si� okropnie. Do cholery,
ci�ki sprz�t nie wysiad� sam z siebie! Po plecach przeszed� mu dreszcz. Musi
si� cieplej ubiera�, bo zima nadchodzi.
Blisko godzin� pod ratuszem miasteczka zbiera� si� dum. Tu i �wdzie s�ycha� by�o
podniesione g�osy. Mieszka�cy �ywo rozprawiali o tym nadzwyczajnym zebraniu.
M�odzi, kt�rzy zaniechali codziennych przeja�d�ek na motorach dooko�a
miasteczka, trzymali kilka transparent�w:
PRECZ Z LOTNISKIEM!
NIE NISZCZCIE NASZEGO SPOKOJU!
LOTNISKO W PRZYSZ�O�CI TO G�UCHOTA DLA LUDZI!
Jaka� m�oda para trzyma�a na barkach drewnian� trumienk� z napisem "Fradley".
- Prosz� o cisz�!
Na drewnianym podwy�szeniu pojawi� si� Hartley Lo-we. Jeszcze raz b�dzie
przemawia� do swoich uczni�w. Wyraz twarzy taki jak zawsze, tak samo wyci�gni�te
r�ce. Przemowa powoli zmienia�a si� w szept, a� wreszcie stary nauczyciel
umilk�.
Przerwa�, bacznie obserwuj�c otoczenie. Po drugiej stronie ulicy zobaczy�
Wathesa. Gdyby nie mundur, nie zosta�by zauwa�ony. Miejscowy str� prawa
napotka� wzrok
37
Hartleya,kt�ry skin�� g�ow� Wathes lekko si� u�miechn��. Obaj wiedzieli, �e
obja�nianie prawa nie mia�o sensu. Demonstracja zako�czy si� przed g��wn� bram�
lotniska. A rzeczywistym prawem w tym miasteczku by�a wola Hart-leya Lowe.
Wi�kszo�� obecnych na dzisiejszym zebraniu to jego byli uczniowie. Pozycja
Hartleya w tej spo�eczno�ci jest tak silna, �e ka�dy mieszkaniec zrobi, czego on
b�dzie chcia�.
- Jestem zachwycony, widz�c tak liczn� grup�.
Lowe spojrza� na z