6974
Szczegóły |
Tytuł |
6974 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6974 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6974 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6974 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
GRAHAM MASTERETON
�MIERTELNE SNY
Prze�o�y�: (ALEKSANDER SUDAK)
Wydanie I
Warszawa 1995
ROZDZIA� I
John spostrzeg� zadrapania wkr�tce po tym, jak Lenny u�o�y� si� do snu. Sze��
g��bokich r�wnoleg�ych naci�� w kwiecistej tapecie na korytarzu, nieco nad g�ow�, si�ga�o
g��boko w tynk. W�skie, w kszta�cie litery V, wygl�da�y jak �lady po no�u do ci�cia linoleum
czy d�ucie o bardzo cienkim ostrzu.
- Niech to diabli! - zakl��, dotykaj�c ko�cami palc�w porwanej tapety.
Gdy za�o�ono j� w ubieg�� �rod�, przez pi�� minut poucza� Lenny�ego, jak nale�y
obchodzi� si� ze �cianami i �wie�� bia�� farb�. Ten dom mia� zapocz�tkowa� nowy,
szcz�liwy rozdzia� ich �ycia; to �e Lenny zeszpeci� go tak szybko, by�o czym� r�wnie
zatrwa�aj�cym, jak gdyby powiedzia�, �e nienawidzi Jennifer i nie chce z ni� mieszka�.
- Nich to diabli! - powt�rzy�.
Naci�cia by�y zbyt g��bokie, by zrobiono je przypadkowo. Lenny nie pu�ci�by a� tak
nieostro�nie samochodzika po torze wy�cigowym wytyczonym przez kwieciste desenie; nie
r�bn��by te� tak gwa�townie swym �zamaskowanym robotem� o wyimaginowan� �cian�
skaln�. To by�o rozmy�lne. Zaplanowane i wykonane z zimn� krwi�.
John westchn�� g��boko i ruszy� korytarzem, na kt�rego ko�cu znajdowa�a si�
sypialnia Lenny�ego. By�o w niej gor�co i ciemno, pachnia�o nowym dywanem. ��ko
ch�opca sta�o w g��bi pod �cian�. On sam le�a� na plecach, z wypiekami na policzkach, jedn�
r�k� trzymaj�c Gobota, kt�rym bawi� si� tak d�ugo, a� zmorzy� go sen. John sta� nad ��kiem,
dop�ki oczy nie przywyk�y do mroku.
Lenny mia� dziewi�� lat, co oznacza�o, �e by� jeszcze na tyle m�ody, by zdoby� si� na
prawdziwie ucieszne �arty, ale i wystarczaj�co dojrza�y do wyrz�dzenia powa�nej szkody.
By� k�dzierzawym blondynkiem. By�by �liczny, gdyby nie ten szeroki, figlarny u�miech od
ucha do ucha. Tak bardzo przypomina� matk�, �e Johnowi �zy szczypa�y k�ciki oczu, nawet
gdy nie my�la� o Virginii.
Lelly - tak nazywa�a go Virginia, bo w ten spos�b wymawia� swe imi�, kiedy by�
bardzo ma�y.
John pozwoli� Lenny�emu rozpacza� po �mierci matki, tak jak pozwoli� rozpacza�
sobie samemu. Niekt�rzy - a zw�aszcza jego w�asna matka - uwa�ali, �e pozwoli� Lenny�emu
rozpacza� za d�ugo. Osiemna�cie ci�kich miesi�cy. Napady z�ego humoru, szale�stwa,
niczym nie skr�powana furia. Kiedy�, gdy Lenny rozla� farb� po ca�ej szkole, John prawie
uwierzy�, �e straci� r�wnie� syna; uwierzy�, �e przez reszt� �ycia b�dzie krzycza� i kopa�, i nie
zechce zrozumie�, i� ludzie umieraj�, czy tego chcemy czy nie, i �e w�r�d nich znajdzie si�
r�wnie� nasza matka.
Pr�bowa� jednak by� cierpliwy wobec Lenny�ego i prosi� o to samo jego nauczycieli i
koleg�w. Stopniowo zachowanie ch�opca zacz�o si� poprawia�. John nigdy nie zapomni
dnia, w kt�rym syn wr�ci� ze szko�y, obj�� go za szyj� i nie powiedzia� ani s�owa. Zrozumia�
wtedy, �e Lenny pogodzi� si� wreszcie z utrat� matki.
Nie pozwala� teraz, by Lenny�emu wraca� z�y humor. Oczekiwa� wsp�pracy,
przyja�ni i zaufania. Pami�� mia�a trwa� zawsze, lecz �a�oba musi si� sko�czy�, �ycie toczy
si� dalej. W maju znalaz� sobie now� prac� jako szef dziani technicznego Philadelphia News i
sprzeda� stary dom w Newark. W ko�cu pa�dziernika pozna� Jennifer i wkr�tce poprosi� j� o
r�k�.
John zastanawia� si�, czy Lenny m�g�by czu� si� dotkni�ty tym wszystkim i nic mu
nie powiedzie�. Mo�e uwa�a�, �e sprzedaj�c dom, w kt�rym �yli razem, zmieniaj�c prac� i
zakochuj�c si� w Jennifer, zdradzi� Virgini� i pr�buje zatrze� pami�� o niej. No i nie
chodziliby na cmentarz tak regularnie, jak zwykli to robi�, gdy mieszkali w Newark.
Mo�e to w�a�nie wyra�a�y rysy na �cianie - niemy protest przeciw nowemu �yciu.
Znak, �e je�li nawet John zapomnia� ju� o Virginii, to nie zapomnia� o niej Lenny.
Ch�opiec zacz�� lekko pochrapywa�. Jego oczy przesuwa�y si� pod powiekami. �ni� o
czym�. O baseballu? O �Star Trek�? O matce? John wci�� by� z�y, lecz nie zamierza�
wyrywa� go ze snu.
Dobrze, m�odzie�cze - pomy�la�. To mo�e zaczeka� do jutra, ale nie licz na
pob�a�anie.
Cie� Jennifer pad� na drzwi. Szuka�a go.
- Czy wszystko w porz�dku? - szepn�a. - Zastanawia�am si�, gdzie jeste�.
- W porz�dku. - John wyszed� na palcach z sypialni i zamkn�� drzwi. Uca�owa�
Jennifer w czo�o. Wci�� j� kocha�. To by�o to samo uczucie, jakim darzy� j� od pocz�tku ich
znajomo�ci. - Niezno�ny bachor. Zniszczy� tapet�. Widzia�a� to? Mam zamiar obedrze� go
jutro ze sk�ry. Czterdzie�ci pi�� dolar�w za rolk�, a ten j� podar�.
Poprowadzi� j� z powrotem korytarzem i pokaza� zadrapania. Na ich widok Jennifer
zmarszczy�a brwi.
- Czy zrobi� je Lenny? - Si�gn�a w g�r� i dotkn�a ich. - Okropnie wysoko jak na
niego. Musia�by w�o�y� mn�stwo si�y, by wyry� je tak g��boko.
- Za kogo ty si� uwa�asz? Za Sherlocka Holmesa? Jennifer u�miechn�a si� i
obdarzy�a go kr�tkim poca�unkiem.
- Nie gniewaj si� na niego, John. Jestem pewna, �e nie zrobi� tego celowo.
- Nie celowo? P� tuzina cholernych bruzd w �cianie? Zaj�o mu to chyba ca�y
wiecz�r!
Zeszli po kr�tych schodach trzymaj�c si� por�czy wspartej na bia�ych s�upkach.
Korytarz i schody by�y wy�o�one blado-morelowym dywanem, �ciany za� pokrywa�y zielone
i morelowe kwiaty.
- Nie mia�by na to czasu - zauwa�y�a Jennifer. - Prawie ca�y wiecz�r gra� ze mn� w
�Trivial Pursuit�, potem si� wyk�pa�, zjad� kolacj� i poszed� prosto do ��ka.
- Mo�e zrobi� to wczoraj wieczorem, a ja wcze�niej nie zauwa�y�em - mrukn�� John. -
Chcesz drinka?
Jennifer przesz�a do salonu i usiad�a.
- Wypij� martini, je�li jeszcze masz.
John skierowa� si� do barku. Na tacy czeka� ozi�biony szklany dzbanek. To by�
obowi�zek Jennifer; przyrz�dza�a dzbanek martini, aby by�o gotowe, gdy wr�ci z biura do
domu.
- Przecie� masz zapasow� rolk� tapety, prawda? - powiedzia�a Jennifer. - Mog�abym
poprosi� pana Kahna, by j� jutro po�o�y�.
John nala� drinki.
- Ach ... nie jest to a� tak wielka szkoda. Wa�ne, �e Lenny zrobi� to rozmy�lnie.
- Mo�e on tego nie zrobi�.
- Daj spok�j. Ja tego nie zrobi�em, ani ty, wi�c kto?
- Nie uno� si� - powiedzia�a Jennifer. - W ko�cu to tylko ch�opiec.
John poci�gn�� �yk lodowatego d�inu i wzruszy� ramionami. Potem usiad� na sofie
obok niej i poca�owa� j�.
- M�wi�em, ci, �e Arnie Walters my�li o kupnie d�ipa? - spyta�. - Chce przejecha�
ca�y kraj, by odpowiedzie� na zew krwi.
- Arnie? W d�ipie? Nie wyobra�am sobie.
- Bill Chapman powiedzia�, �e Arnie nie potrafi odpowiedzie� nawet na najprostsze
pytanie, a c� dopiero na zew krwi. - Si�gn�� za siebie po gazet� le��c� na stole za sof�. -
Wygl�da na to, �e posuwaj� si� do przodu z tym remontem Annenberg Center.
Jennifer z u�miechem patrzy�a, jak wyjmowa� z kieszeni koszuli okulary. Nie mia�a
nic przeciw tym ma�ym rytua�om jego powrotu z pracy, dzia�a�y na ni� koj�co. Nie by� typem
cz�owieka, kt�ry pozwoli�by sobie spocz�� na laurach. Cz�sto niespodziewanie zabiera� j� na
obiad we dwoje lub pod dzia�aniem chwili porywa� do doliny Brandywine lub nad Poconos,
tak �e z ch�ci� zezwala�a mu na wieczorny obrz�d nalewania martini, otwierania gazety, kt�r�
redagowa� przez ca�y dzie�, a do kt�rej nigdy nie mia� czasu zajrze�, wyci�gania okular�w i
na kwadrans lektury. Cho� poznali si� zaledwie dziewi�� miesi�cy temu, by�o im tak dobrze i
wygodnie, jak gdyby �yli z sob� od �at. Bra�o si� to po cz�ci st�d, �e oboje przywykli do
towarzystwa drugiej osoby. Jennifer rozwiod�a si� przed czterema laty ze swoim
wykolejonym m�em Pete�em. Ale poza tym pasowali do siebie. Oboje mieli po czterdzie�ci
lat, wygl�dali m�odo jak na sw�j wiek, oboje interesowali si� muzyk� i teatrem, dobr�
kuchni� i sztuk�. �d kiedy zacz�li si� spotyka�, praktycznie zamieszkali w Filadelfijskim
Muzeum Sztuki.
John by� ciemnow�osym m�czyzn� o kr�pej budowie cia�a, za du�ym nosie i
kwadratowej szcz�ce. Wygl�da� bardziej na cie�l� lub plantatora tytoniu ni� na pracownika
gazety. Na komodzie le�a�a fotografia przedstawiaj�ca go w koszuli i drelichowym berecie i
trzeba by�oby wybaczy� ka�demu, kto wzi��by go za w�skookiego m�czyzn� z reklamy
Camela, zapalaj�cego roz�arzonym patyczkiem papierosa.
Jennifer by�a bardzo szczup�� ciemn� blondynk�, o du�ych szarozielonych oczach i
ustach, kt�re - zdaniem Johna - wygl�da�y, jak gdyby ca�owa�y lub chwyta�y powietrze, lub
te� robi�y jedno i drugie. Kiedy John pojawi� si� pierwszy raz w Philadelphia News,
pracowa�a tam jako sekretarka; teraz prowadzi�a ma�� perfumeri� zaraz za Head House Inn na
Society Hill.
Wygl�da�a i zachowywa�a si� elegancko. To ona urz�dzi�a dom w bia�ym i
brzoskwiniowym kolorze, zape�ni�a go antykami z ozdobnego orzecha i najbledszego d�bu.
Dla Johna by�o zagadk�, dlaczego tak d�ugo pozostawa�a �on� tego nad�tego, zblazowanego
zera, jakim by� Pete Marcowicz. Oczywi�cie, czu� si� z tego powodu zazdrosny, cho� nie mia�
ochoty przyznawa� si� do tego.
Teraz �yli razem w wyremontowanym trzypi�trowym domu w stylu kolonialnym na
Trzeciej Ulicy, czuj�c, �e �ycie nagrodzi�o ich tak, jak na to zas�ugiwali. Jedynym
pragnieniem Johna by�o posiadanie BMW i zegarka marki Corum.
Gdy �cienny zegar w holu wybi� �sm�, Jennifer sko�czy�a swe martini i powiedzia�a:
- Zjad�by� co�? Jest tylko sa�atka z tu�czyka.
- Dbasz o moj� lini�?
- My�l� o twoim przewodzie pokarmowym.
- Je�li b�d� cz�ciej jad� tu�czyka, m�j przew�d pokarmowy wkr�tce upodobni si� do
przewodu Flippera.
Jennifer �ci�gn�a mu okulary.
- Flipper by� delfinem, nie tu�czykiem.
Zasiedli do kolacji w kuchni wy�o�onej kafelkami. John otworzy� butelk� chablis i
nala� do szklanek.
- Mam zamiar od nast�pnego miesi�ca sprzedawa� kosmetyki dla m�czyzn -
powiedzia�a Jennifer. - B�dzie to nowy, naturalny krem do piel�gnacji sk�ry dla
d�entelmen�w w twoim wieku.
- Patrzysz na mnie tak, jakby� my�la�a, �e potrzebuj� takiego kremu - zaprotestowa�
John.
- Ka�dy m�czyzna go potrzebuje - odpar�a z u�miechem. - Woskujesz sw�j
samoch�d, pucujesz buty, malujesz kreozotem p�ot, czemu wi�c nie chcesz po�wi�ci� nawet
dziesi�tej cz�ci tych zabieg�w swej twarzy?
- My�l� w�a�nie, jak g�upio wygl�da�bym z twarz� pokryt� kreozotem, to wszystko.
- Przynios� ci kilka pr�bek - nalega�a Jennifer. - Og�rkowy krem przeciw
zmarszczkom, balsam przepi�rczy i naprawd� fantastyczny p�yn po goleniu.
John si�ga� w�a�nie po siekan� cebulk�, gdy sufitem wstrz�sn�� og�uszaj�cy huk, po
kt�rym dobieg� odg�os t�uk�cego si� szk�a. Huk by� tak g�o�ny, �e przez jedn� straszliw�
chwil� pomy�la�, �e ca�y dom wali im si� na g�owy.
- Co to by�o, do diab�a? - wykrzykn��.
- M�j Bo�e - powiedzia�a Jennifer, blada jak �ciana. - Wygl�da na to, �e zerwa� si�
dach.
John pop�dzi� przez hol i wspi�� si� na schody. Kiedy remontowali dom, z g�rnego
pi�tra usun�li trzy �ciany, aby wybudowa� sal� gimnastyczn� i �azienk�. By� przekonany, �e
znajdzie zawalone stalowe d�wigary, a sypialni� zmienion� w gruzowisko otwarte ku niebu.
Pchn�� drzwi do sypialni, a potem stan�� i przygl�da� si� pokojowi w oszo�omieniu i
rozpaczy. Jennifer by�a tu� za nim. Nie m�g� wypowiedzie� ani s�owa. Chodzi� w�r�d
pot�uczonych lamp, podartych poduszek i rozwalonych szuflad i nie m�g� uwierzy� w to, na
co spogl�da�.
Sufit nie zawali� si�. Jego konstrukcja nie uleg�a zniszczeniu, lecz ta �wie�o urz�dzona
sypialnia wygl�da�a teraz jak po napadzie bandy rozw�cieczonych chuligan�w. Bia�e
drelichowe kapy na ��ka by�y rozszarpane na strz�py, poduszki rozprute, potrzaskane
wszystkie lustra. Obrazy powyrywano z ram i pomi�to. Tapeta podarta na d�ugie pasy wala�a
si� na pod�odze, ca�y tynk by� porysowany. Garderob� w szafach - ka�d� sukni�, koszul�,
p�aszcz, ka�dy but - poci�to, porwano na kawa�ki.
John podni�s� chusteczk� do nosa. Nawet ona by�a podarta. Upu�ci� j� na pod�og� i w
odr�twieniu spogl�da� na pok�j. W st�uczonym lustrze nad ��kiem jego odbicie by�o blade i
osobliwie wykrzywione, jakby by� garbusem.
- Nic z tego nie rozumiem - wyszepta�a Jennifer. - Musieli niszczy� to wszystko, gdy
byli�my na dole.
- Nie wiem, jak mogli to zrobi�. Jak, do diab�a, dostali si� tutaj? I po jakiego diab�a to
uczynili? - odrzek� machinalnie John.
- S�dzisz, �e s� tu jeszcze? - spyta�a Jennifer, dr��c. - Nie s�dzisz... Lenny! -
krzykn�a. - Lenny!
- Zosta� tutaj! - nakaza� John. Podszed� do nocnego stolika i otworzy� go niezdarnie
zesztywnia�ymi palcami. Bogu dzi�ki, wandale nie w�amali si� do tej jednej jedynej szuflady.
Przerzuci� numery Reader�s Digest i wyj�� rewolwer kalibru.38, kt�ry kupi� po tym jak
obrabowano ich w Jersey, trzy dni po �mierci Virginii, i kiedy skradziono ca�� jej bi�uteri�.
- John, na mi�o�� bosk�! - j�kn�a Jennifer. Pr�buj�c zachowa� spok�j, powiedzia�:
- W porz�dku, nie zrobi� nic g�upiego. Wezwij gliny! Ja sprowadz� Lenny�ego.
Aparat telefoniczny w sypialni le�a� potrzaskany, wi�c Jennifer pop�dzi�a na d�,
podczas gdy John ruszy� korytarzem w stron� pokoju Lenny�ego, �ciskaj�c w obu d�oniach
rewolwer.
- Lenny?! - krzykn��. - Lenny?
Wyobrazi� sobie Lenny�ego siedz�cego na ��ku z jakim� szalonym w�amywaczem
przyk�adaj�cym n� do gard�a i zas�aniaj�cym d�oni� usta ch�opca.
- Lenny, s�yszysz mnie? To ja, tata!
Nie by�o odpowiedzi. W domu panowa�a cisza, kt�r� m�ci� jedynie s�aby szum ruchu
ulicznego i podenerwowany g�os Jennifer rozmawiaj�cej z filadelfijsk� policj�.
Kiedy John doszed� do pokoju Lenny�ego, spostrzeg�, �e na �cianie jest wi�cej
g��bokich zadrapa�, podobnych do tych, kt�re widzia� wcze�niej. Mog�o to znaczy�, �e
w�amywacze byli tu przed jego powrotem i �e przez ca�y ten czas, gdy on i Jennifer �artowali
sobie, czytali, pili martini i jedli kolacje, ci maniacy demolowali ich kosztown� sypialni�.
Stan�� przed drzwiami pokoju Lenny�ego i otworzy� je szeroko, trzymaj�c rewolwer
wycelowany w sufit. Nie chcia� �adnego nieszcz�cia. Lenny by� ostatnim �ywym ogniwem
��cz�cym go z Virgini�.
- Lenny - wyszepta�.
Przypomnia� sobie, jak kto� w filmie �Miami Vice� m�wi� o wystawianiu si� na cel,
wi�c wszed� szybko do pokoju i uskoczy� pod �cian�, by jego sylwetka nie zarysowa�a si� w
�wietle korytarza. Przystan�� wstrz�sany dreszczami i strachem, wdychaj�c zapach
naoliwionej broni. Na szcz�cie Lenny le�a� tam, gdzie go zostawi�, wci�� pogr��ony we �nie,
z otwartymi ustami. John pochyli� si� nad nim, by sprawdzi�, czy oddycha, a potem
przykucn��, odsun�� si� od ��ka i rozejrza� po pokoju. Zerkn�� za drzwi i omal nie wystrzeli�,
gdy bia�y szlafrok Jennifer zawirowa� przed nim. Otworzy� szafk�. Podczo�ga� si� do ��ka
tak, �e m�g� pod nie zajrze�. Luf� pistoletu ostro�nie rozchyli� zas�ony.
Nie by�o nikogo. Wygl�da�o na to, �e intruzi przebyli p� drogi, id�c korytarzem i
niszcz�c �ciany, lecz nie dotarli do pokoju Lenny�ego.
John sprawdzi� okno w pokoju ch�opca. By�o zamkni�te. Spojrza� w d� na brukowany
dziedziniec. Znajdowa�o si� tam ma�e patio z fontann� i bia�ymi meblami ogrodowymi oraz
rz�d siedmiu starannie piel�gnowanych drzew laurowych w glinianych donicach. Nic nie
wskazywa�o na to, �e kto� si� tam ukrywa.
Zwolni� spust rewolweru i wr�ci� korytarzem, sprawdzaj�c pok�j go�cinny, drug�
�azienk�, gabinet do pracy, gabinet, w kt�rym Jennifer trzyma�a Hoovera. Spr�bowa�
otworzy� drzwi na strych. By�y zamkni�te, a klucz wci�� wisia� obok na haczyku.
- Wszystko w porz�dku, Jen! - krzykn��. - Lenny wci�� �pi, a oni kimkolwiek byli,
odeszli.
Jennifer wraca�a na schody. Dr��c� r�k� przesuwa�a po w�osach i pr�bowa�a si�
u�miecha�.
- Rozmawia�am z policj�. Ju� kogo� wys�ali.
- Zobaczmy lepiej, co zosta�o skradzione - rzek� John, obejmuj�c j� ramieniem.
- O Bo�e - powiedzia�a, kr�c�c g�ow�. - Dlaczego kto� zrobi� co� tak bezmy�lnego?
- Nie wiem, kochanie. Nie potrafi� nawet zgadn��. Wr�cili do zniszczonej sypialni.
John zacz�� zbiera� kawa�ki pot�uczonej porcelany i ramy od obraz�w, podczas gdy Jennifer
zaj�a si� bi�uteri� oraz flakonami perfum i kosmetykami. Buteleczki z lakierem do paznokci
rozbito na drobny mak i bia�e w�osie dywanu pokry�o si� lepkimi r�owymi i szkar�atnymi
plamami.
John by� za�amany, przesta� zbiera� rozbite kawa�ki. Jennifer by�a zaskoczona. Wsta�a
jednak powoli, marszcz�c brwi. R�ce mia�a pe�ne pier�cionk�w, naszyjnik�w i brosz.
- Nie zabrali �adnej rzeczy, wiesz. Ani jednej. John pochyli� si� i rozgarn�� stos
bi�uterii.
- Jeste� pewna? A pier�cionek, kt�ry ci da�em po koncercie Philly Pops?
- Jest tutaj. Ca�y w lakierze do paznokci, ale to da si� wyczy�ci�.
- A zegarek od twojego ojca?
- Le�y tam, na pod�odze.
John trafi� na swoj� szuflad� wywr�con� do g�ry dnem. Pod spodem znalaz� z�ote
spinki do mankiet�w, z�ot� bransoletk� i z�oty medalion z Juliuszem Cezarem, kt�ry Virginia
podarowa�a mu w tysi�c dziewi��set siedemdziesi�tym trzecim roku, kiedy medaliony dla
m�czyzn by�y jeszcze w modzie.
- To wszystko nie ma sensu - o�wiadczy� John podnosz�c medalion i przypatruj�c si�,
jak wiruje na ko�cu �a�cuszka. - Ka�dy m�g�by zastawi� to za dwie�cie, trzysta dolar�w, a za
trzy setki kupisz ca�y wagon towaru.
- My�lisz, �e zrobili to narkomani? - spyta�a Jennifer. Jej oczy zal�ni�y od �ez.
- Tak pomy�la�em najpierw. Lecz je�li to byli narkomani, dlaczego nic nie zabrali?
- Mo�e ich zaskoczyli�my, pojawiaj�c si� na schodach, a mo�e przestraszy� ich ha�as,
jaki sami zrobili.
- Jennifer - powiedzia� John - zaj�li si� tylko tym pokojem. Zniszczyli wszystko,
absolutnie wszystko. Jak my�lisz, ile czasu im to zaj�o? Sp�jrz, suknie, p�aszcze, obrazy...
wszystko. Albo te buteleczki z lakierem do paznokci... Doszcz�tnie pot�uczone. Wiesz, jak
diabelnie trudno jest rozbi� tak� buteleczk�? Je�li mieli czas to zrobi�, mieli te� czas ukra��,
co tylko chcieli.
Us�yszeli d�wi�k syren policyjnych, rozlegaj�cy si� coraz bli�ej. John podszed� do
okna i ujrza� w�z patrolowy oraz nie oznakowany samoch�d z migotliwym czerwonym
�wiate�kiem umieszczonym na dachu.
- Policja - powiedzia� i zszed� po schodach, by otworzy� drzwi.
Jennifer wysz�a na p�pi�tro. S�ysza�a, jak John otwiera drzwi, a potem dotar�y do niej
m�skie g�osy i czyj� kaszel. Kiedy tak sta�a, korytarzem nadszed� Lenny pow��cz�c nogami,
w pi�amie, z wypiekami na policzkach i rozczochran� g�ow�.
- Jenny - odezwa� si� - co si� sta�o? Jennifer obj�a go mocno.
- Mieli�my w�amanie - powiedzia�a. - Nie martw si�, niczego nie ukradli. Tata i ja
sp�oszyli�my ich. Narobili tylko strasznego ba�aganu, to wszystko.
Lenny przyjrza� si� sypialni.
- Wywr�cili do g�ry nogami ca�y wasz pok�j?
- Tak, ale jeste�my ubezpieczeni. Mieli�my w�a�nie kupi� sobie nowe poduszki i nowy
pled.
- Chc� si� napi�, okropnie zasch�o mi w ustach - powiedzia� Lenny i po chwili znikn��
w �azience.
John wszed� na schody, a za nim dwaj detektywi i dwaj nie umundurowani
inspektorzy policji. Obaj detektywi byli Mulatami, niezwykle podobnymi do siebie, i kiedy
weszli na p�pi�tro, zaskoczona Jennifer stwierdzi�a, �e s� bli�niakami. Towarzyszyli im dwaj
inspektorzy - Murzyn i bia�y. Jennifer nie mog�a oprze� si� my�li, �e dawno nie widzia�a tak
wywa�onej rasowo grupy. Zupe�nie jakby stanowili punkt wyj�cia do teorii genetyki Mendla.
Jeden z detektyw�w wyst�pi� naprz�d, z r�kami w kieszeniach p�aszcza, i przedstawi�
si�:
- Sier�ant Clay. A to detektyw Clay.
Zar�wno sier�ant, jak i detektyw byli wysokimi m�czyznami o g�adkiej cerze i
p�askich twarzach z lekko zakrzywionymi nosami, kt�re zdradza�y arabskie pochodzenie.
Obaj nosili moherowe, po�yskuj�ce garnitury i czarne mokasyny. Jedyn� zauwa�aln� r�nic�
by�o to, �e sier�ant Clay mia� jedno oko br�zowe, a drugie szare, oczy detektywa Claya by�y
br�zowe.
- Czy m�g�bym na to spojrze�? - spyta� sier�ant Clay i otworzy� drzwi do sypialni.
Bli�niak wszed� za nim. Dwaj nie umundurowani inspektorzy czekali na p�pi�trze. Jeden z
nich co� pilnie notowa�, a drugi ziewa�.
- Tak... narobili troch� ba�aganu - zauwa�y� sier�ant Clay. - Co zrabowali?
- Najdziwniejsze jest to - odezwa� si� John - �e prawdopodobnie nie wzi�li absolutnie
nic. Wywr�cili tylko wszystko do g�ry nogami.
Detektyw Clay przykucn�� i pochyli� si� nisko nad pod�og�, podpieraj�c si�
rozpostartymi palcami jednej d�oni. Jego nozdrza rozszerzy�y si� lekko, jak gdyby pr�bowa�
rozr�ni� jaki� s�aby, podejrzany zapach.
- Pot�ukli wszystko - wtr�ci�a Jennifer. - Nie ma rzeczy, kt�rej by nie uszkodzili.
Sier�ant Clay chodzi� po pokoju, uwa�nie przygl�daj�c si�. Wreszcie zapyta�:
- Jak si� pa�stwu wydaje, kt�r�dy tutaj weszli?
- Co prosz�? - spyta� John.
- Zapyta�em o to, jak si� tu dostali. John si� skrzywi�.
- Doprawdy nie mam poj�cia. Drzwi do ogrodu by�y zamkni�te przez ca�y dzie�,
zauwa�yliby�my ka�dego, kto chcia�by wej��. Okna pod nami maj� kraty zabezpieczaj�ce i
zamki. A pr�cz okienka nad drzwiami w tym pokoju, okna w sypialni Lenny�ego na ko�cu
korytarza oraz okienka po drugiej stronie p�pi�tra, wszystkie okna na g�rze by�y zamkni�te
na klucz.
- Ogl�da� pan dom po tym, co si� sta�o? John skin�� g�ow�.
- Nie sprawdza�em wszystkich pokoi na dole, a tak�e piwnicy, lecz jak tylko
us�yszeli�my ha�as, przybiegli�my tutaj i naprawd� nie wiem jak...
Sier�ant Clay odchyli� si� w bok, z r�kami wci�� tkwi�cymi w kieszeniach, tak �e
m�g� wyjrze� przez drzwi sypialni.
- Inspektorze Mulroony - powiedzia� - czy zechcia�by pan sprawdzi� parter i piwnice?
Inspektor przesta� bazgra� w notesie, zasalutowa� o��wkiem i zszed� po schodach.
- Inspektorze Sabido - powiedzia� sier�ant Clay - czy zechcia�by pan p�j�� do wozu i
przynie�� moje polosy?
- Tak jest.
- Pa�skie polosy? - zapyta� John. - A c� to takiego?
- To ma�e pastylki mi�towe podobne do medali przyznawanych za ratowanie
ton�cych. Mam znajomego, kt�ry sprowadza je z Anglii. W otw�r, jaki maj� po�rodku,
mo�na wsadzi� koniec j�zyka. Pomijaj�c ju� fakt, �e oderwano mnie od podw�jnej porcji
gor�cego chilli i b�d� nim zion�� zadaj�c panu pytania, pomagaj� mi my�le�.
John popatrzy� na Jennifer oszo�omiony.
- Wola�by pan, abym pali� fajk� i gra� na skrzypcach? - zapyta� uprzejmie sier�ant
Clay.
W tym momencie detektyw Clay zacz�� jeszcze mocniej poci�ga� nosem,
wstrzymuj�c oddech na kilka d�ugich, pe�nych napi�cia chwil, a potem wypu�ci� powietrze.
- Czy on si� czego� nie nabawi�? - zapyta� John. Sier�ant Clay po�o�y� d�o� na
ramieniu brata i wyja�ni�:
- Jest bardzo wyczulony na r�ne zapachy... Wie pan, co mam na my�li? Pow�cha
pa�skie w�osy i mo�e powiedzie�, jaki gatunek cygar pan pali�. Mo�e powiedzie�, jakie
przyprawy mia� pan w jedzeniu, poczynaj�c od pieprzu, a ko�cz�c na kozieradce. Mo�e
powiedzie�, czy przebywa� pan ze zwierz�tami, i z jakimi. Mo�e i teraz co� wyw�cha.
Detektyw Clay ostro�nie pochyli� si� do przodu i chwyci� r�g rozdartego pledu.
Zawaha� si� przez chwil�, wci�� dysz�c, a potem zerwa� go gwa�townie z ��ka.
- O m�j Bo�e! - j�kn�a Jennifer i zakry�a d�oni� usta.
- Przykro mi, prosz� pani - powiedzia� �agodnie sier�ant Clay. - Cz�sto spotykamy si�
z wandalizmem. Dla niekt�rych obrzydliwc�w wdarcie si� do czyjego� ��ka jest jak
dokonany niegdy� gwa�t. Macie szcz�cie, �e nie zrobili nic gorszego.
- Uwa�a pan, �e mam szcz�cie, bo nasikali do mojego �lubnego �o�a, zamiast do
niego nasra�? - zapyta�a Jennifer. W jej g�osie by�a w�ciek�o�� i wstyd; taki wstyd, jakby ta
obrzydliwa profanacja by�a jej dzie�em. John u�cisn�� j� mocno.
- W porz�dku, Jenny. Pozb�dziemy si� tego i sprawimy sobie wszystko nowe. Nowe
��ko, now� po�ciel, dywan...
- To nie to samo - p�aka�a Jennifer. - To moje �lubne �o�e i ma dla mnie znaczenie.
Detektyw Clay pochyli� si� nad ��kiem i ci�gle w�cha�. Oczy mia� zamkni�te.
- Jedna osoba czy wi�cej, jak my�lisz? - spyta� go sier�ant Clay.
Detektyw nie otwiera� oczu i nie odpowiada�, lecz podni�s� d�o� na znak, �e wci�� si�
koncentruje.
- Jaki� alkohol? Niecodzienna potrawa? Kawa? Herbata? - pyta� sier�ant.
Detektyw Clay wci�� w�cha�.
- Dalej, Norman, to by� m�czyzna czy kobieta? A mo�e oboje?
Sier�ant Clay odwr�ci� si� do Johna i Jennifer i powiedzia�:
- Zazwyczaj mo�e i to powiedzie�. Na to wskazuj� proteiny w moczu.
Zupe�nie nieoczekiwanie detektyw Clay podszed� do brata i szepn�� mu co� do ucha.
Sier�ant zamruga� oczami, skrzywi� si� i zapyta�:
- Jeste� pewien?
- Co si� sta�o? - chcia�a wiedzie� Jennifer. - Co on wyw�cha�?
Sier�ant Clay w zamy�leniu potar� podbr�dek.
- Nie wiem, prosz� pani. My�l�, �e pope�ni� jak�� omy�k�.
- Czy cz�sto mu si� to zdarza? - spyta� John. Sier�ant potrz�sn�� g�ow�.
- Nigdy. Nie s�ysza�em dot�d, by zrobi� jaki� b��d.
- Czemu wi�c my�li pan, �e tym razem si� myli?
- Hmm... poniewa� m�wi, �e to jest na pewno mocz i �e jest go mn�stwo. Lecz
ktokolwiek to zrobi�, musia� mie� p�cherz o pojemno�ci pi�ciokrotnie wi�kszej ni� normalna i
�e ten, kto to zrobi�, nie by� cz�owiekiem.
- Racja, to nie byli ludzie - zgodzi� si� John.
- Nie, nie zrozumia� mnie pan. Ten kto to zrobi�, w og�le nie by� cz�owiekiem.
John popatrzy� na niego, zbity z tropu.
- My�li pan, �e zrobi�o to zwierz�?
Sier�ant Clay r�wnie� zmarszczy� czo�o. Stoj�cy za nim bli�niak zrobi� to samo.
- Zatem kto? - nalega� John. - Je�li nie by� to cz�owiek ani zwierz�, to kto?
ROZDZIA� II
John i Jennifer sp�dzili ca�y nast�pny ranek sprz�taj�c z ponur� zawzi�to�ci� sypialni�
i pakuj�c wszystko do plastikowych toreb na �mieci - po�ciel, ubrania, buty, zas�ony,
zniszczone obrazy i inne rzeczy. Razem zwin�li materac, zwi�zali go ta�m� tapicersk� i
wynie�li na podw�rze. Cuchn�� jeszcze bardziej ni� wczorajszego wieczora - md�ym ci�kim
odorem skunksa, z jak�� metaliczn� domieszk�. Jak tylko oparli go o drzwi gara�u, gotowi do
jazdy na miejskie wysypisko, Jennifer odesz�a na bok i g��boko zaczerpn�a powietrza.
- Faktycznie �mierdzi - zauwa�y� John, marszcz�c nos.
- Co� okropnego - powiedzia�a. - Bo�e, co to mo�e by�?
- S�ysza�a� poczciwego sier�anta Claya. Nie s�dzi, by to by�a istota znana
cz�owiekowi.
- Popisywa� si� - rzek�a Jennifer. - Obaj si� popisywali.
- Tak my�lisz? - spyta� nieco zaskoczony John.
- Czy jest jakie� inne wyja�nienie? Widzia�e�, w jaki spos�b ten drugi w�cha�? Obaj
byli nad�ci jak balony.
- No, nie wiem. Nie s�dz�, �eby si� popisywali. Uwa�am, �e zachowywali si� bardzo
rozs�dnie.
- Uwa�asz za rozs�dne twierdzenie, �e co� nieludzkiego zniszczy�o twoj� sypialni�?
To si� nie trzyma kupy.
John skrzywi� si�.
- Nie, nie uwa�am tak. Ale, z drugiej strony, to co si� wydarzy�o, nie by�o ca�kiem
normalne, prawda? Ktokolwiek to by�, czy cokolwiek, jak uda�o mu si� wedrze�
niepostrze�enie do domu, rozbi� w drobny mak sypialni� i odej�� tak, �e go nie
zauwa�yli�my?
- M�g� si� wy�lizn�� wtedy, gdy biegli�my na g�r� zobaczy�, co si� dzieje.
- Ale jak? Wszystkie drzwi by�y zamkni�te.
- W tylnych drzwiach by� klucz - przypomnia�a Jennifer.
- Oczywi�cie, ale sam sprawdza�em je ubieg�ej nocy. By�y wci�� zamkni�te od
wewn�trz.
- Mo�e zamkn�� je jeden z gliniarzy? - podsun�a Jennifer.
- My�lisz, �e nie doni�s�by sier�antowi Clayowi, gdyby nie by�y zamkni�te? Trudno w
to uwierzy�.
Jennifer skrzy�owa�a r�ce na piersiach.
- Je�li chcesz wiedzie�, to nie obchodzi mnie, jak si� ulotni� - o�wiadczy�a. - Zreszt�,
to sprawa policji. Zdaje si�, �e by� znakomitym �lusarzem.
- Wszystko jedno, nawet gdyby by� Harrym Houdinim, nie zamkn��by ponownie z
zewn�trz mahoniowych drzwi grubo�ci pi�ciu centymetr�w, prawda?
- Co ty w�a�ciwie sugerujesz? - spyta�a Jennifer. - Czy to co� nadprzyrodzonego? Co�
jak z �Amityville Horror�?
John u�miechn�� si� i potrz�sn�� g�ow�.
- Dajmy ju� spok�j tym g�upstwom, dobrze? Zaci�gn�li na dziedziniec ostatni w�r
�mieci. By� ch�odny, ale s�oneczny dzie�. Purpurowy ptaszek sfrun�� na jedno z drzew
laurowych i podskakiwa� na ga��zi, przypatruj�c im si� natr�tnie. John wytar� r�ce o d�insy i
zapyta�:
- Co my�lisz o kieliszku wina?
Usiedli w s�o�cu na ceglanym murze, trzymaj�c w r�ku wysokie kieliszki w kszta�cie
tulipana ze sch�odzonym chablis. Cho� podw�rze le�a�o na uboczu, s�ycha� by�o zgie�k
Filadelfii: gor�czk� ruchu samochodowego na Front Street, szum samolot�w odlatuj�cych z
mi�dzynarodowego lotniska, tupot st�p przechodni�w na chodnikach Market Street, odleg�y
ha�as m�ot�w pneumatycznych i kafar�w na budowie Center City.
- Jedyna rzecz, jaka mnie naprawd� przera�a - odezwa�a si� Jennifer - to fakt, �e on
mo�e wr�ci�.
John poci�gn�� �yk i odstawi� kieliszek.
- My�la�em o tym. Jack Pelling wyje�d�a dzisiaj na urlop i zaproponowa�, �eby�my
korzystali z jego domu tak d�ugo, jak chcemy.
- O, to bardzo �adnie z jego strony.
- W ka�dym razie nie mam zamiaru pozosta� tu na noc - powiedzia� John. - Nie chc�
zazna� urok�w jeszcze jednej bezsennej nocy na tym tapczanie. My�l�, �e wszystkim nam
dobrze by zrobi� wyjazd na par� dni. Widzia�a� rano Lenny�ego. Wygl�da�, jakby nie spa�
przez tydzie�.
- Czy nie �ni�y mu si� jakie� koszmary? - spyta�a Jennifer.
- Nie wiem - John potrz�sn�� g�ow� - ale nie powiedzia� ani s�owa, gdy zabra�em go
rano do szko�y. Ca�y czas wygl�da� przez okno samochodu.
- Och, biedny Lenny. Musimy zadba�, by dzisiaj poszed� wcze�nie spa�.
- Jutro po po�udniu mo�emy pojecha� do Strawbridge�a i Clothiera po nowe ��ko, a
potem do Gimbela po jak�� tapet� - zaproponowa� John.
- O nie! Potrzebuj� ubrania, a nie tapety - zaprotestowa�a Jennifer. - Nie mam nawet
bielizny.
- Chcesz powiedzie�, �e pod t� sukni� jeste� zupe�nie naga?
- Prawd� m�wi�c, tak.
John po�o�y� r�k� na jej kolanie i przesun�� j� nieco w g�r�.
- I dlaczego nie powiedzia�a� mi o tym wcze�niej, ty bezczelna kusicielko?
Stanowczo odepchn�a jego r�k� i poca�owa�a go w nos.
- Poniewa� nie mamy ��ka. Dlatego.
- A czego brakuje tapczanowi? Albo dywanowi? Na Boga, kiedy zacz�li�my si�
spotyka�, robili�my to w biurze magazynu.
Poca�owa�a go znowu, szybko i zalotnie. Gdy pochyli� si�, by odpowiedzie� jej tym
samym, zad�wi�cza� dzwonek u drzwi frontowych.
- W sam� por� uratowana przed zgwa�ceniem - rzek�a z u�miechem i posz�a otworzy�.
John b�kn�� co� zmieszany i zn�w opar� si� o �cian�, by doko�czy� swoje wino.
Kiedy min�y dwie lub trzy minuty, a Jennifer nie wraca�a, John poszed� zobaczy�, co
si� sta�o.
W holu sta�a pani Scuyler, nauczycielka ze szko�y Lenny�ego. By� te� i Lenny,
spokojny i blady, bardziej ni� kiedykolwiek podobny do zmar�ej matki.
- John, kochanie - zawo�a�a Jennifer - pani Scuyler przyprowadzi�a Lenny�ego.
Wygl�da na to, �e nie czuje si� zbyt dobrze.
John obj�� ch�opca ramieniem.
- Hej, skarbie, co z tob�? Jeste� chory?
- Nie chcia� mi powiedzie� - rzek�a pani Scuyler. By�a to ruchliwa kobieta o
matczynym wygl�dzie, z ognistorudymi, niesfornymi w�osami. Ubrana by�a w jasnozielon�
sukni�, na tle kt�rej w�osy rysowa�y si� ogni�ciej ni� zwykle. - Pan Dreyfus m�wi�, �e na
lekcji gimnastyki by� zupe�nie spokojny, lecz gdy wzi�am go na rachunki, zacz�� p�aka�. Czy
nie tak, Lenny? Wi�c zabra�am go do domu.
- To bardzo mi�o z pani strony, pani Scuyler - stwierdzi� John. - Nie wiem, czy Lenny
m�wi� pani, �e mieli�my wczoraj w domu w�amanie. S�dz�, �e to musia�o wytr�ci� go z
r�wnowagi; wszyscy jeste�my rozstrojeni.
- Och, tak mi przykro - powiedzia�a pani Scuyler. - Czy co� ukradli?
- Zupe�nie nic, lecz narobili straszliwego spustoszenia. Pani Scuyler cmokn�a kilka
razy z dezaprobat�.
- Co za dzicz, ta dzisiejsza m�odzie�. Zupe�nie jak dzikusy z d�ungli. Wie pan, co
powinno si� zrobi�? Powinno si� ich tam wysy�a�, zamiast pr�bowa� zamkn�� w Juvenile
Hall.
- Przepraszam, pani Scuyler, gdzie powinno si� ich wysy�a�? Pani Scuyler spojrza�a
na Johna w os�upieniu.
- Ale� do d�ungli, oczywi�cie. To by ich nauczy�o! Kilka tygodni po�r�d krewniak�w:
anakond, paj�k�w takich jak czarna wdowa, orangutan�w...
- No c� - mrukn�� John - interesuj�ca propozycja. Pani Scuyler pochyli�a si� i
u�cisn�a d�o� Lenny�ego.
- Trzymaj si� teraz, m�odzie�cze. B�dziemy na ciebie czeka�, a� poczujesz si� lepiej.
- Sp�dzimy kilka dni poza domem - powiedzia�a Jennifer. - To powinno mu pom�c.
- Tak, nie musicie si� spieszy� z powrotem - rzek�a pani Scuyler. - Mo�e zobaczymy
si� w poniedzia�ek rano.
- Nic nie powiesz pani Scuyler? - upomnia� Lenny�ego John.
Ramiona mu zadr�a�y, ale nadal milcza�.
- Nic nie szkodzi - odezwa�a si� nauczycielka. - Chyba wci�� nie czuje si� zbyt
dobrze.
Gdy to m�wi�a, Lenny okr�ci� si� na jednej nodze i run�� na pod�og�. Le�a� na plecach
na wycieraczce z wyci�gni�tymi w g�r� r�kami, szarpi�c powietrze s�abymi urywanymi
ruchami. Twarz mia� bia�� jak m�ka, usta sine, oddycha� kr�tko i chrapliwie. Oczy uciek�y mu
w g��b czaszki, tak �e wida� by�o tylko bia�ka.
- Lenny! - krzykn�� John. - Lenny!
Nagle ch�opcem wstrz�sn�y konwulsje, pot�ny dreszcz przeszed� mu wzd�u�
grzbietu, a potem si� odpr�y�. Stopniowo policzki odzyskiwa�y kolory, a oddech wraca� do
normy. Oczy mia� zamkni�te, lecz po paru chwilach zn�w je otworzy� i najwyra�niej
rozpozna� wszystkich wok� siebie.
- Lenny, dobrze si� czujesz? Ch�opiec skin�� g�ow�.
- Zdaje mi si�, �e zas�ab�em, to wszystko.
- Uderzy�e� si� w g�ow�?
- Czuj� si� dobrze - odpar� Lenny. - Jestem tylko zm�czony. Nie spa�em zbyt dobrze.
- Zn�w to samo - oznajmi� John. - Zadzwoni� do doktora Hendriksena. Jenny,
przynie� mu, prosz�, szklank� wody, soku pomara�czowego albo czego� innego. Zanios� go
do ��ka.
- Jest jeszcze za wcze�nie - sprzeciwi� si� Lenny. - Dopiero pora na lunch.
- Masz i�� spa� i kwita - nakaza� John. - Ubierzesz si� p�niej, kiedy pojedziemy na
Chestnut Hill.
- Po co mamy tam jecha�?
- Chcemy zamieszka� w domu pana Pellinga, a� doprowadzimy do porz�dku nasz�
sypialni�. Spodoba ci si� tam, ma w�asny basen.
- Och, cudownie! - wykrzykn�� Lenny. Skoczy� Johnowi na plecy. By� d�ugonogi, ale
nie ci�ki. Virginia zawsze m�wi�a mu, �e giganci nigdy go nie zjedz�, gdy� nie ma mi�sa na
swych ko�ciach.
�Ale czy nie starliby mi ko�ci na chleb?�
�To tylko taka bajka. Giganci nie znosz� chleba. Nie jedz� nic pr�cz ciasta
owocowego�.
John wni�s� Lenny�ego na p�pi�tro. Gdy tam dotarli, ch�opiec odwr�ci� si� i
powiedzia�:
- Do widzenia, pani Scuyler. I dzi�kuj� pani.
John u�miechn�� si� s�ysz�c, �e Lenny zachowuje si� grzecznie, i to nie upominany.
- Chod�, skarbie, po�o�ymy ci� do ��ka - powiedzia�. - Mam zamiar za par� minut
wyrzuci� wszystko z sypialni na �mietnik. Chcesz jakie� komiksy?
- Dzi�ki, tato. I � tato?
- O co chodzi? - John podrzuca� Lennym przez ca�� drog� do sypialni, a potem
�agodnie po�o�y� go na ��ku. S�o�ce prze�wieca�o przez bia�e zas�ony sypialni; jasne w�osy
Lenny�ego zap�on�y w �wietle jak aureola.
- Tato, czy �nisz czasami o mamusi?
John wyprostowa� si� i popatrzy� uwa�nie na syna.
- Oczywi�cie, nawet cz�sto. I s�dz�, �e zawsze b�d� �ni�. Lenny spogl�da� na ojca, ale
nic nie m�wi�.
- Czy �ni�a ci si�? - zapyta� John.
- Niezupe�nie - rzek� Lenny.
- Co ma znaczy� �niezupe�nie�?
Lenny pomy�la� chwil�, a potem powiedzia�:
- To nie ma znaczenia.
- No, powiedz - zach�ca� go John. - Czy straszy�a ci� w nocy? To zwyczajna rzecz, jak
wiesz. Nie trzeba si� tego ba�.
Lenny zmarszczy� brwi i obliza� wargi.
- W�a�ciwie to nie by�a mara.
- Zatem co to by�o? �mia�o, skarbie, je�li ty mi nie powiesz, to kto to zrobi?
W oczach Lenny�ego zal�ni�y �zy, kt�re z trudem powstrzymywa�.
- Rzecz w tym, �e j� widzia�em.
- Widzia�e� j�? Chcesz powiedzie�, �e j� widzia�e�?
- W zesz�ym tygodniu, za oknem w szkole. Drugi raz w pi�tek, gdy stan�li�my przy
stacji benzynowej.
- Widzia�e� j� na jawie?
Lenny kiwn�� g�ow� i �zy potoczy�y mu si� po policzkach.
John przykucn�� ko�o ��ka, obj�� go i przytuli� mocno do siebie.
- To si� zdarza wtedy, kiedy ludzie trac� kogo�, kogo kochaj�. Widz� kogo�, kto
wygl�da jak utracona osoba i my�l�, �e to ona. Wierz� w to naprawd�... Tak, to troch�
straszne i rozstrajaj�ce, lecz w ko�cu godz� si� z ich �mierci�, przestaj� ich op�akiwa�.
- Ale kiwa�a r�k� - upiera� si� Lenny.
- Czy to takie dziwne? Jak wiesz, ludzie kiwaj� r�k�. To nie jest zabronione.
- Kiwa�a na mnie r�k�. Sta�a na wprost okna klasy, u�miecha�a si� i kiwa�a na mnie.
To by�a mama.
John mocno u�cisn�� ch�opca.
- Och, Lenny, tak mi przykro. Naprawd�. Przyprowadzi�bym ci j�, gdybym tylko
m�g�. Lecz ona odesz�a, skarbie, odesz�a na zawsze, i wszystko, co mo�emy zrobi�, to
pr�bowa� by� szcz�liwymi. Lubisz przecie� Jennifer, prawda?
Lenny skin�� g�ow�.
- Ona jest w porz�dku.
W tej chwili do sypialni wesz�a Jennifer ze szklank� soku pomara�czowego.
- Trzymaj, Lenny. Wezwa�am doktora Hendriksena i zaraz tu b�dzie. M�wi�, �eby�
poszed� do ��ka i zachowywa� si� spokojnie.
John wsta� i przygl�da� si�, jak pomaga �ci�gn�� Lenny�emu koszulk�. Obchodzi�a si�
z nim �agodnie i naturalnie, darz�c go niek�amanym uczuciem, kt�re mog�a mie� dla niego
matka, lecz nie pr�buj�c utorowa� sobie drogi w g��b tej pilnie strze�onej ostoi mi�o�ci i
pami�ci b�d�cej na zawsze w�asno�ci� Virginii. Ta natychmiastowa, pozbawiona egoizmu
sympatia Jennifer wobec Lenny�ego przekona�a Johna, �e mog� by� czym� wi�cej ni�
kochankami.
Nie mog�o to by� �atwe dla Lenny�ego. By� sam z Virgini�, gdy zmar�a uduszona,
niezdolny jej pom�c, niezdolny nic zrobi�. Nic dziwnego, �e my�la�, i� widzi j�, jak macha do
niego przez okno klasy. Nic dziwnego, �e widzia� j� na stacji benzynowej.
Lenny w�o�y� pi�am� i wsun�� si� do ��ka. Jennifer u�miechn�a si� do niego, oparta
na ramieniu Johna.
- �yczy pan sobie czego� szczeg�lnego na lunch, signor? Tw�j ojciec i ja my�leli�my
o zimnej sa�atce.
- My�leli�my? - rzuci� John. - By�em przekonany, �e by�a mowa o gor�cym befsztyku.
- W porz�dku - powiedzia� Lenny. - Nie jestem a� tak g�odny.
- Powiniene� jednak co� zje�� - upomnia�a go Jennifer.
- Mo�e mas�o orzechowe i galaretk�.
- Mas�o orzechowe i galaretk�? - zapyta�a Jennifer. - Czy wiesz, co mas�o i galaretka
zrobi� z twoim systemem trawiennym?
- Pewnie - rzek� Lenny. - Wype�ni� go.
- To trucizna - powiedzia� John. Spojrza� na zegarek. -
O kt�rej ma by� doktor Hendriksen?
- Zaraz. Powinien by� za pi�� lub dziesi�� minut.
- W takim razie mamy czas p�j�� na drug� stron� ulicy i zje�� jaki� stek. A mo�e te�
wypi� butelk� szampana.
- Ale�, John! Nie mamy co �wi�towa�. Ca�� sypialni� rozbito nam w drobny mak!
John uca�owa� j�.
- Mo�e chcia�bym wznie�� toast za now� sypialni� i za ma��e�stwo, kt�re ma by�
szcz�liwe bez wzgl�du na to, kto zechce je zepsu�?
Uca�owali Lenny�ego i wyszli. Oparty o �cian�, z komiksem o cz�owieku-paj�ku w
r�ce, Lenny siedzia� przez kilka minut, wolno przerzucaj�c kartki. Po chwili zrobi�o mu si�
zimno, wi�c przeszed� na drugi koniec ��ka i wsun�� si� pod koc. Gdy to zrobi�, ujrza�, �e
mlecznobia�e firanki poruszaj� si�, jak gdyby unosi� je wietrzyk. Spojrza� w stron� okna i
serce zacz�o mu bi� nieco szybciej. Zobaczy� jednak tylko korony drzew, nieregularn� lini�
dach�w na Society Hill i - dalej ku zachodowi - d�wigi i stalowe szkielety budynk�w
stawianych w ramach przebudowy w dolnych dzielnicach Filadelfii oraz wie�� ratusza
miejskiego ze s�ynn� statuetk� Williama Penna na szczycie. Pomy�la�, �e pos�g budzi raczej
groz� ni� natchnienie; ciemny nieruchomy cie� dawno zmar�ego cz�owieka, zakl�ty w br�z.
Zn�w otworzy� sw�j komiks. Cz�owiek-paj�k nabawi� si� ci�kiej grypy i kicha� tak
mocno, �e prawie uwolni� si� ze swej sieci. Ale wtedy podmuch poruszy� kartk� i przewr�ci�
j�, potem drug�, trzeci�, coraz szybciej i szybciej.
Lenny obr�ci� si� do okna i zamar� bez s�owa, pora�ony strachem. Na wprost niego, z
r�koma przy�o�onymi do czo�a, chroni�c si� przed s�o�cem, sta�a jego zmar�a matka i
przygl�da�a mu si�. Kiedy si� odwr�ci�, u�miechn�a si�, podnios�a d�o� i pomacha�a. To by�a
ona, nie mia� �adnych w�tpliwo�ci. Jego matka, jasnow�osa i blada. U�miecha�a si� do niego.
Jaki� j�k wyrwa� mu si� z piersi, nies�yszalny z pocz�tku, lecz potem g�o�niejszy i
wy�szy, a� usiad� na ��ku z zaci�ni�tymi pi�ciami, z otwartymi szeroko ustami i
rozszerzonymi oczyma, krzycz�c, krzycz�c, krzycz�c i krzycz�c.
John pierwszy dobieg� do sypialni. Wpad� przez drzwi i porwa� syna w ramiona.
- Lenny! Lenny! Ju� dobrze! Wszystko dobrze! To ja, tata! Lenny odchodzi� od
zmys��w. �apa� powietrze urywanym, �wiszcz�cym oddechem, jego sztywnymi r�koma i
nogami wstrz�sa�y dreszcze. Jennifer wbieg�a do pokoju.
- O Bo�e! S�ysza�am go ju� na podw�rzu! Co mu jest? John po�o�y� ostro�nie
Lenny�ego na ��ku i pog�adzi� go d�oni� po czole. By�o zimne i wilgotne, lecz nie wygl�da�o
na to, by mia� gor�czk�.
- No, ju� dobrze, ju� dobrze - zamrucza�. - Ciii, zaraz wszystko b�dzie dobrze, ciii.
Ci�gle dr��cy Lenny uspokoi� si� w ko�cu. John zwr�ci� si� do Jennifer:
- Czy mog�aby� zn�w zadzwoni� do doktora Hendriksena i upewni� si�, czy jest w
drodze?
- Oczywi�cie - odpar�a Jennifer.
John przykl�kn�� przy ��ku syna i u�cisn�� mu d�o�.
- Czy ju� odesz�a? - wyszepta� Lenny.
- Posz�a dzwoni� po doktora Hendriksena, to wszystko. Wr�ci za minut�.
- Nie my�l� o Jennifer. - Lenny z widocznym strachem popatrzy� w stron� okna. John
nie wiedzia�, co spodziewa� si� tam zobaczy�, lecz kiedy sam podni�s� oczy i spojrza� tam,
nie ujrza� nic szczeg�lnego.
- Nie ma tam nikogo, Lenny - powiedzia� John. Wsta�, poszed� w stron� okna,
otworzy� je i wyjrza�, opieraj�c r�ce na parapecie. - Pr�cz tego, �e do podw�rza jest st�d
prawie dwana�cie metr�w, nie wida� tu niczego.
- Ona tam by�a - szepn�� Lenny. - By�a tam, tato, i zagl�da�a tutaj.
- Lenny, nikt tu nie m�g� zajrze�. To niemo�liwe. To istna przepa��. Nie ma tam
nawet skrzynki, by na niej stan��. Potrzebna by�aby dwunastometrowa drabina.
- To by�a mama i zagl�da�a tutaj. John zamkn�� okno i wr�ci� do ��ka.
- S�uchaj, skarbie, nie czujesz si� chyba jeszcze dobrze. Dlaczego nie zamkniesz oczu
i nie spr�bujesz troch� pospa�?
- Nie chc� zostawa� w tym pokoju. Za bardzo si� boj�. Czy m�g�bym zej�� na d�?
Jennifer wr�ci�a.
- Doktor wyjecha� kilka minut temu. Jak si� czujesz, Lenny?
- Dobrze - wymamrota�.
- Chce zej�� na d� i po�o�y� si� na tapczanie - powiedzia� John. - M�wi, �e boi si�
spa� w swoim ��ku.
- Oczywi�cie - rzek�a Jennifer. - Przynios� pled, John, a ty przenie� pacjenta.
John pos�a� jej znacz�ce spojrzenie, lecz potrz�sn�a g�ow� w ge�cie znacz�cym: nie
teraz. Musia�a s�ysze� Lenny�ego, jak m�wi�, �e jego matka zagl�da�a w okno sypialni. Nie
by�a to sprawa �atwa do om�wienia, �atwiej by�oby ju� ustali� plany na weekend.
Zeszli z ch�opcem na d�. Jego d�ugie nogi zwisa�y pod pachami Johna, a ci�ka,
k�dzierzawa g�owa spoczywa�a mu na szyi. Otulili go na tapczanie jak m�odego inwalid� z
epoki wiktoria�skiej.
- A teraz sied� tutaj - rzek� z u�miechem John. - Mo�esz obejrze� �Jak toczy si�
�wiat�. To cudownie wp�ynie na twoj� edukacj�.
Poszed� do kuchni, gdzie Jennifer przygotowywa�a sa�atk� z zimnego conchigile z
szynk�, groszkiem i ricotte. Drzwi kuchenne zatrzasn�y si� za nim i sta� przez chwil� w
milczeniu, patrz�c, jak Jennifer wlewa olej i sok cytrynowy do miski z sa�atk�.
- M�wi, �e widzia� matk�.
Jennifer przerwa�a mieszanie sa�atki i powoli od�o�y�a n� i widelec.
- Tak te� my�la�am - odezwa�a si� takim tonem, jakby uwa�a�a, �e przestrach
Lenny�ego mo�e wi�za� si� wy��cznie z powt�rnym o�enkiem ojca.
- Zagl�da�a przez okno - rzek� John. - Zagl�da�a przez to cholerne okno, jak
powiedzia�, i kiwa�a na niego r�k�.
Jennifer powoli pokiwa�a g�ow�.
- Halucynacja. To si� zdarza, gdy kto� ma gor�czk�. Moja siostrzenica Alice widzia�a
pok�j pe�en kot�w, gdy chorowa�a na �wink�.
- On nie ma temperatury - stwierdzi� John. - Tak mi si� wydaje. Czo�o ma zupe�nie
ch�odne.
Jennifer zacz�a szybko sieka� szynk�.
- To o niczym nie �wiadczy.
- Nie jeste� zdenerwowana? - spyta� John.
- Dlaczego mia�abym by�?
- No... tak �ywo wspomina Virgini�. Nie chcia�bym, by� my�la�a, �e Lenny ci� nie
kocha, �e nie chce, by� by�a moj� �on� czy co� w tym rodzaju.
Jennifer przechyli�a si� przez kontuar i poca�owa�a go �agodnie w usta.
- Straci� matk�. Nie mo�na go wini� za to, �e o niej my�li. A ja nigdy nie zast�pi�
Virginii, nie chc� nawet pr�bowa�.
John si�gn�� za kontuar po taboret i usiad�.
- M�wi, �e widzia� j� w zesz�ym tygodniu na podw�rku szkolnym i �e kiwa�a na niego
r�k�. A w ostatni pi�tek na stacji benzynowej.
- Przejdzie mu to. Czuje si� chyba nieswojo w takiej chwili. Nie wie, jak� rol�
powinien odegra�. Nie wie, jak si� do tego dostosowa�.
John obserwowa� j�, jak ko�czy�a sa�atk� i rozstawia�a trzy talerze z niebiesk�
obw�dk�. W ��tej, rozpi�tej pod szyj� koszuli i szytych na zam�wienie d�insach wygl�da�a
�licznie - m�odo i �wie�o. Pi�kne jasne w�osy l�ni�y na jej ramionach; pog�adzi� je ko�cami
palc�w.
- Co robisz? Chcesz mi je rozwichrzy�?
- Kocham twoje rozpuszczone w�osy.
- To tak jakbym s�ysza�a Wy�upiastego.
John roze�mia� si�, a w chwil� potem zad�wi�cza� dzwonek.
- Doktor Hendriksen - powiedzia�a Jennifer.
Doktor Hendriksen wy�oni� si� z holu, w zamy�leniu pocieraj�c kark. By� to kr�py
pi��dziesi�cioletni m�czyzna o kr�tko przystrzy�onych w�osach i twarzy buldoga
przywodz�cej na my�l Teddy�ego Roosevelta. Mimo nieproporcjonalnie szerokiej klatki
piersiowej i kr�tkich n�g, przypominaj�cych kije do hokeja, nosi� zawsze skrojone na miar�
garnitury. Jennifer uwa�a�a, �e m�g�by by� lepszym politykiem ni� domowym lekarzem.
- Chcia�bym u�wiadomi� pa�stwu jedn� rzecz - powiedzia�. - Fizycznie Lenny�emu
nic nie dolega. �adnej infekcji, �adnej gor�czki. Mia�em w tym roku kilka przypadk�w
zapalenia opon m�zgowych i ba�em si�, �e tu b�dzie podobnie. Lecz Lenny jest zupe�nie
zdr�w, tylko troch� apatyczny. Nie ma �adnych oznak gor�czki, wymiot�w, �adnych b�l�w
g�owy. Rzek�bym, �e fizycznie Lenny jest okazem zdrowia.
- Dwa razy powiedzia� pan: �fizycznie� - zauwa�y�a Jennifer.
Doktor Hendriksen zamkn�� torb� i zatrzasn�� klamry.
- Tak. Wiemy, co przydarzy�o si� jego matce, i wiemy, �e odczu� wstrz�s i b�l, ma
tak�e silne poczucie winy, cho� jego winy w tym wcale nie by�o.
- My�li wi�c pan, �e mo�e to by� jaka� sp�niona reakcja po �mierci Virginii? -
zapyta� John.
- Mo�liwe. Wczorajsze w�amanie mog�o wywo�a� kryzys nerwowy.
- Co pan nam radzi? - spyta�a Jennifer. Doktor Hendriksen u�miechn�� si�.
- C�, nie mam zamiaru zapisywa� �adnych lek�w, a z pewno�ci� nie teraz. Dzieci
otrzymuj� wystarczaj�co du�o witamin w kaszkach na �niadanie, aby lekarze mieli im dawa�
wi�cej. Lecz mogliby�cie pomy�le� o zabraniu go st�d na tydzie� lub dwa, by odzyska�
spok�j.
John otworzy� drzwi przed doktorem. �wiat�o i ha�as dnia wdar�y si� do holu.
- Prawd� m�wi�c, to wypo�yczyli�my na kilka dni dom na Chestnut Hill.
- Mi�a okolica - stwierdzi� doktor Hendriksen. - Niech pan pos�ucha: nie denerwujcie
go - to moja rada. Gdy b�dzie m�wi�, �e widzia� matk�, nie protestujcie, przyjmijcie to za
cz�� procesu leczniczego. Mam pacjent�w, kt�rzy stracili m��w lub �ony dwadzie�cia,
trzydzie�ci lat temu i w pe�ni si� z tego nie otrz�sn�li.
Doktor Hendriksen podni�s� sw�j filcowy kapelusz, sk�oni� si� uprzejmie Jennifer i
przeszed� przez chodnik do swego starego dwudziestoletniego rollsroyce�a.
- Prosz� dzwoni�, je�li b�d� potrzebny - powiedzia�, potem usiad� za kierownic� i
zapu�ci� silnik.
- Ju� dobrze - rzek�a Jennifer, ca�uj�c Johna w policzek. - Nie ma si� czym martwi�.
- W takim razie p�jd� po butelk� szampana - powiedzia� John.
- Niedrogiego, dobrze? Wola�abym wyda� pieni�dze raczej na now� sypialni�.
Ko�czyli w�a�nie lunch, gdy zn�w rozleg� si� dzwonek u drzwi. John zmywa� ju�
talerze w kuchni, wi�c Jennifer zawo�a�a:
- Ja p�jd�!
Otworzy�a drzwi frontowe i ujrza�a sier�anta Claya i detektywa Claya.
- Czy mo�na na chwil�, pani Woods? - spyta� sier�ant Clay. Otworzy�a drzwi szerzej i
weszli do holu. Obaj byli wy�si od niej o dwie g�owy. Sier�ant Clay nosi� szary garnitur szyty
na miar�, detektyw br�zowy, oba od Searsa.
- Czy pani m�� jest w domu? - zapyta� sier�ant.
- Jeste�my wszyscy, m�j pasierb tak�e. Uwa�am, �e potrzebowali�my spokojnego
dnia.
- Ja r�wnie� - stwierdzi� sier�ant.
Obaj detektywi weszli za Jennifer do salonu.
- Oto Lenny - powiedzia�a Jennifer.
- Cze��, Lenny. - Sier�ant Clay kiwn�� g�ow�. - Nie czujesz si� dzisiaj zbyt dobrze?
- Jest troch� os�abiony, to wszystko - wyja�ni�a Jennifer.
- Nic dziwnego po tym, co zasz�o - powiedzia� sier�ant Clay. - To wstrz�s, ale
przejdzie ci.
John wyszed� z kuchni, wycieraj�c r�ce o fartuch.
- Sier�ant Clay? Jak pan si� miewa?
Sier�ant Clay poprawi� w�ze� swego w�skiego krawatu, patrz�c jak zwykle w sufit.
- Prawd� m�wi�c, niezbyt dobrze, panie Woods. Mieli�my w�a�nie meldunek z
laboratorium i om�wili�my wszystkie szczeg�y tego, co si� zdarzy�o, z naszymi specjalistami
od w�ama� i zniszcze�. Sk�aniamy si� do wniosku, �e nie by�o �adnego w�amania. - Przerwa�
i opu�ci� wzrok ku ziemi.
John popatrzy� na niego i wyda� z siebie kr�tki, niedowierzaj�cy �miech.
- Co takiego? Widzia� pan przecie� sypialni� na w�asne oczy, sier�ancie. By�a
zdemolowana! A teraz chce pan powiedzie�, �e nie by�o w�amania? To ma by� �art czy co?
Sier�ant Clay wzruszy� ramionami.
- Panie Woods, fakty m�wi� za siebie. Wszystkie drzwi i du�e okna by�y zamkni�te
od wewn�trz. Nie by�o �adnego �ladu, �e kto� wdar� si� przez kt�re� z mniejszych okien.
Sypialnia by�a rozwalona tak doszcz�tnie, �e nawet p� tuzina rozw�cieczonych chuligan�w
nie mog�oby dokona� tego w ci�gu p� godziny. I bardzo trudno mi uwierzy�, �e pa�stwo
byli�cie w domu, kiedy dzia�o si� to wszystko, i nie s�yszeli�cie nic do czasu, a� nast�pi� ten
huk, o kt�rym nam opowiedzieli�cie.
- Co pan chce powiedzie�? - rzuci� John. - Chce pan powiedzie�, �e zrobili�my to sami
i wymy�lili ca�� histori�?