6806
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 6806 |
Rozszerzenie: |
6806 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 6806 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 6806 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
6806 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Winicjusz Kasprzyk
Na po�udnie od raju
O autorze: Winicjusz Kasprzyk, rocznik 1974. Z wykszta�cenia le�nik, uko�czy� AR
w Poznaniu. Pasjonat historii XX wieku oraz historii Dolnego �l�ska
w wolnych chwilach aran�uj�cy ogrody.
"I mo�e trzeba przysz�ym losom
da� si� jak kamie� z g�r potoczy�
i widzie� �wiat jak widzi pos�g
co ma kamienne, martwe oczy"
"Straty w�asne nie maj� znaczenia, gdy utrzymuje si� pozycje i nie cofa w
obliczu nieprzyjaciela"
(Theodor Eicke do gen. Hoepnera)
- Wyst�p, Baker!!! - wrzeszczy mi kilka centymetr�w przed twarz� Kilge. Jego
�mierdz�cy oddech powoduje, �e a� wstrzymuj� sw�j. Zauwa�a i odbiera to
jako oznak� mojego strachu. - No i czego tak wytrzeszczasz oczy? - rechocze
g�o�no, ten jego �miech w og�le nie pasuje do panuj�cej na placu apelowym ciszy,
tnie j� na kawa�ki. Staram si� zachowa� neutralno�� spojrzenia, wbijaj�c je
ponad dachy obozowych budynk�w. Tak najlepiej, wiosenne niebo o poranku takie
spokojne, a� dziwne, �e wojna. Ale ten szereg obozowych je�c�w, wychudzonych, w
workowatych pasiakach, stoj�cych z g�owami opuszczonymi, z czapkami trzymanymi
obur�cz w d�oniach przypomnia�by mi o tym. Gdybym spojrza�. Dlatego nie spojrz�.
Pos�uszni niczym psy, kt�re im cz�ciej bite, tym bardziej uleg�e. Zwierz�ta.
Tak, tak w�a�nie; nie maj� ju� w�asnej woli. Przecie� gdyby tylko chcieli,
rozdarliby nas na kawa�ki, tymi swoimi wychud�ymi, szponiastymi r�kami. Ale
nie robi� tego; nie potrafi� - odebrano im to, co jest wyznacznikiem
cz�owiecze�stwa - wol� walki.
- Tak wi�c, sturmann, mam wam tylko jedno do powiedzenia. Jutro jedziecie do
Francji. Rozkaz wyjazdu u komendanta. Za p� godziny ju� ci� tu nie b�dzie.
Sta�o si�.
- ...pono� w og�le to jedna wielka farsa. Francuzi wiej� na widok czo�g�w,
Anglik�w przyparto do Kana�u. Na co tam komu potrzebne takie mi�so armatnie
jak my? W takiej sytuacji? - m�ody ch�opak w mundurze szeregowca regularnych si�
kiwa g�ow�, patrz�c w okno.
- Taki z ciebie strateg? - u�miecham si� pod nosem - Historia zna mn�stwo
przypadk�w, gdy skazani na zag�ad� przez zwyci�zc�w... zwyci�ali. Pewno��
siebie bywa�a zgub� ca�ych armii i narod�w. Po drugie, broni�cy si�, cho�by i
najs�abszy, zawsze zada wi�ksze straty temu, kt�ry atakuje.
Zapalam papierosa, p�omie� zapa�ki szamocze si� w�ciekle, targany podmuchami
nocnego wiatru wpadaj�cego przez otwarte okno. Na zewn�trz mrok, ciemno��
na korytarzu wagonu, bo przecie� mimo pozornego spokoju to wojna, obowi�zuje
zaciemnienie. Jedziemy na po�udnie, ci�gle na po�udnie. Clausevitz mia� racj�;
w wojnie nie ma logiki, cho� ma ona swoj� gramatyk�. Wielo�� rzeczownik�w,
ub�stwo czasownik�w, brak zaimk�w i czasu przysz�ego. Trzeba tylko nauczy� si�
rozumienia tego prostego j�zyka chaosu, ograniczy� swe my�li do granic
nakre�lonych mo�liwo�ci� zrozumienia. Patrz� w mrok za szyb� gasz�c wyobra�ni� i
my�li.
- Pan z SS jak widz�? -nie daje za wygran� - Jaki przydzia�?
- Totenkopfdivision.
R�ka z papierosem zamiera mu w p� drogi do ust; nie odrywa ode mnie wzroku,
czuj� to pomimo ciemno�ci. Cholera, po co pyta? Widzia� przecie� wcze�niej
m�j mundur z t� trupi� g��wk� na lewej patce ko�nierza. A mo�e nie spodziewa�
si� szczerej odpowiedzi. Akurat! Pewnie nas�ucha� si� gdzie� o obozach i
naszej tam s�u�bie. I jak wyt�umaczy� to komu�, kto nigdy tego nie przeszed�?
Krzywi� si� lekko, ale mo�e...
- Rze�nicy z oboz�w, co? Nie wszystko jest jednak tak jednoznaczne jakby�my
chcieli, nie wszystko od nas zale�y. Zazwyczaj jest tak, �e nie mamy wyboru,
a ju� nie w taki czas jak ten. - dogaszam peta w popielniczce i opieram rami� o
opraw� wagonowego okna. - Wyja�ni� ci to przyk�adem. Gdzie� kiedy�
przeprowadzono
taki eksperyment, bodaj�e w�r�d student�w pedagogiki, czy mo�e resocjalizacji, a
mo�e gdzie indziej? Zaproponowano im mianowicie zabaw�, co tak naprawd�
post factum zabaw� wcale si� nie okaza�a. Podzielono ich na dwie grupy; jedna
odgrywa�a rol� wi�ni�w, druga ich nadzorc�w. Ci drudzy mieli sobie wypracowa�
regulamin post�powania z tymi, kt�rym przypad�a rola "wi�ni�w" ��cznie z
okre�leniem czyn�w podlegaj�cych karze oraz adekwatnym do tych wykrocze�
zestawem
kar. Na pocz�tku wszystko wygl�da�o dobrze, ba; niewinnie nawet. A jednak... po
pewnym czasie co� zacz�o si� psu�. Wi�niowie zacz�li domaga� si� ust�pstw,
nie wytrzymywali nawet bardzo moim zdaniem �agodnego regulaminu post�powania.
Niby nic takiego, bo na co komu zn�canie si� nad kim�, kogo sytuacja i tak
ju� gorsza by� nie mo�e. I nagle niespodzianka! Pretensje doprowadzi�y do
diametralnej zmiany zachowa� stra�nik�w. Nie zmieniono zarz�dze�, ale
nadzoruj�cy,
gdy tylko mieli okazj� i gdy wydawa�o im si�, �e nikt nie widzi, zacz�li zn�ca�
si� nad swoimi, b�d� co b�d�, kolegami. Najpierw popychanie, mniejsze racje
przy wydawaniu posi�k�w, a� do jawnej przemocy fizycznej ��cznie. Eksperyment
zacz�� wymyka� si� spod kontroli, wi�c przerwano go, a do roboty zabrali
si� psychologowie. I trafili na mur. Okaza�o si�, �e wiezieni naprawd� uwierzyli
w swoj� win� a nadzoruj�cy ich zaklinali si�, �e post�powali s�usznie,
�e taka przecie� by�a ich rola. Narzucony i jednym i drugim sztuczny system w
jakim� momencie sta� si� dla nich rzeczywisto�ci�, sta�ym elementem ich �ycia.
- Czego to ma niby dowie��? - wzrusza ramionami - Nie bardzo rozumiem po co mi
pan to m�wi...
- Ale� rozumiesz, rozumiesz. Chodzi w�a�nie o ten narzucony system warto�ci, ten
szkielet odniesie�, kt�ry umo�liwia cz�owiekowi podejmowanie jakichkolwiek
decyzji i jednocze�nie wygodnie pomaga w wyzbyciu si� dylemat�w moralnych.
Wszystko za cz�owieka za�atwia tresura. Ot� widzisz - cz�owieka wytresowa�
bardzo �atwo.
Milczy przez d�u�sz� chwil� najwyra�niej bij�c si� z my�lami. Potrafi� wyobrazi�
sobie w tym mroku wyraz jego twarzy.
- A pa�ska rola w tym wszystkim? - pyta w ko�cu - Dlaczego zdaj�c sobie z tego
spraw� poddaje si� pan temu z takim fatalizmem? Przecie� sama �wiadomo��
tego faktu powinna pana uodporni� na takie wp�ywy tej, jak to by�o? Tresury?
- Bo to wygodne - wzdycham - To po prostu pomaga odrzuci� pewne formy zachowa�
og�lnie przyj�tych w spo�ecze�stwach. I w sumie dobrze mi z tym. A ty...
no c�, wszyscy podlegamy tym samym prawom.
- Z uzupe�nie�? Z Dachau? Dawaj papiery. - wyrywa mi z r�k rozkaz przeniesienia
i szybko przebiega wzrokiem. - Strzelec? W ko�cu nie namieszali - sapie
pod nosem - No dobra, kr�tko i zwi�le; tytu�em wst�pu. Pu�k "Obernbayer",
pierwsza kompania w pierwszym batalionie - reszta na miejscu, ja ju� nie mam
si�y ani ochoty biega� z ka�dym nowym w te i z powrotem. A mo�e lepiej... -
wzrok mu na chwil� zamiera - O, to chyba dobra my�l, nie powinni mie� nic
przeciw.
Johann! - nieprzesadnie podnosz�c g�os odwraca g�ow� w stron� drzwi - Johann,
cholera by ci� - szybciej!
Drzwi otwieraj� si� gwa�townie i staje w nich m�ody kancelista w nieformalnie
rozpi�tym pod szyj� mundurze i na jakby lekko chwiejnych nogach.
- Przepraszam Herr Obersturmfuhrer, robi�em zestawienie strat z wczorajszego
dnia... - jakby dopiero teraz mnie zauwa�y� rzuca sp�oszone spojrzenie
wpierw na mnie, po czym wlepia wzrok w prze�o�onego.
- Oszcz�d� mi tego Johann - oficer przymyka oczy lekko opuszczaj�c g�ow� w
ge�cie dezaprobaty. Gdzie s� ci co przyjechali rano?
- S�... Zostawi�em ich przy kolumnach transportowych - niepewnie odpowiada
ch�opak.
- Znajd� ich. Aaa... I zabierz tego tu te�
Wychodzimy na w�ski, ciemny korytarz. Ch�opak, niepewnie poruszaj�c si� w
p�mroku, idzie o dwa kroki przede mn�. Zapewne by�y budynek jakiego� urz�du,
pod �cianami walaj� si� sterty karton�w pe�ne teczek i lu�nych kartek. Za
zakr�tem korytarz rozszerza si� i nagle znajdujemy si� w szerokim pasa�u,
o�wietlonym
�wiat�em padaj�cym przez wielkie, pozbawione szyb okna. Pusto, pojedyncze kartki
papieru ta�cz� w powietrzu skomplikowane figury, w sko�nie wpadaj�cych
promieniach s�o�ca b�yszczy unosz�cy si� w powietrzu kurz. Zapach pustki, wo�
nie�adu i opuszczenia; wzbudzaj�cy dziwne, niepokoj�ce skojarzenia odg�os
naszych w�asnych krok�w.
- Troch� tu ba�agan - niezr�cznie przerywa milczenie Johann - Wczoraj wpad�y tu
angielskie my�liwce i ostrzela�y kolumn� transportow� jad�c� z zaopatrzeniem.
St�d te okna...
Buduj�ca uwaga! - a ja w�a�nie id� zapakowa� si� do takiej kolumny. Wie ch�opak,
jak roz�adowa� atmosfer�.
- I jak wysz�o zestawienie strat? Ile okien do wymiany? - pytam ironicznie.
Zwalnia kroku, zr�wnuje si� ze mn� i k�tem oka dostrzegam jego zmieszanie. Nie
wie, czy moj� wypowied� odebra� jako �art, czy g�upot�. Co� cz�sto tak
wygl�da, niczym skarcony uczniak.
- Zrobili dwa nawroty, najgorzej by�o w pierwszym, bo byli ju� na samochodach,
wtedy o�miu... - dziwnie wykrzywia usta - Przy drugim tylko dw�ch. Jednemu
to g�ow� urwa�o...
- No patrzcie tylko - nie mog� opanowa� zgry�liwego tonu - Dwa g�upie samoloty i
dziesi�� trup�w. Na razie, bo kilku jeszcze nie wyjdzie pewnie ze
szpitala.
Przystaje gwa�townie wlepiaj�c we mnie pe�ne nienawi�ci spojrzenie.
- M�g�by pan przesta�?! Ja musia�em tego bez g�owy wyci�ga� z rozwalonej paki
ci�ar�wki! -szczeka kr�tkimi wydechami w moj� stron� - To jest strefa
dzia�a� wojennych...
- Naprawd�? - przerywam mu - Trudno zauwa�y�. Je�li mam by� szczery to jestem
ciekaw, w kt�ry karton chowa�e� wtedy g�ow�, szczeniaku. I jak d�ugo
rzyga�e� na widok m�zgu rozpry�ni�tego na deskach. Albo to, co s�ycha� teraz na
zewn�trz przez te twoje rozbite okna, to ambulansy? Tam przywie�li rannych,
bo martwych nie wo�� na sygnale a ty prawisz mi tu o strefie... No co tak
patrzysz? Prowad�, r�b co ci kazali.
Szlag by go. Dlaczego si� tak zdenerwowa�em? Niech ju� si� zacznie, niech to
b�dzie cokolwiek. To oczekiwanie jest wyka�czaj�ce.
Dlaczego ja tak zaciskam d�o�, niczym na r�koje�ci pistoletu?
Wy�adowana skrzyniami ci�ar�wka trz�sie na brukowej drodze. Zn�w ciemno��, to
ju� chyba regu�a - im bli�ej frontu, tym ch�tniej wszyscy poruszaj�
si� po zmroku, a im g��bszy mrok, tym lepiej. Brezent �mierdzi smarami,
wilgotnym drewnem skrzy� i oparami oleju konserwuj�cego. Siedz� z brzegu, na
jakim�
pakunku, przez dziury w brezencie wpada ch��d majowej nocy. Obok siedzi jaki�
ch�opak z przydzia�em do pu�ku artylerii. Ju� od pocz�tku drogi stara� si�
nawi�za� rozmow�. Moje milczenie odebra� jako umiarkowane zainteresowanie i
teraz opowiada o swojej s�u�bie i tym, czego si� po niej spodziewa. Przytakuj�
co jaki� czas, b�d� odpowiadam p�s��wkami.
- Tak, tak - wiem.
- Dobrze trafi�em, wie pan. Pierwszorz�dne wyposa�enie no i ludzie... Sami
do�wiadczeni oficerowie.
- Dawniej "Heimwehr Danzig". Nic dziwnego. Twardzi i tak jak zauwa�y�e�
do�wiadczeni.
- No w�a�nie. W zesz�ym roku, jak si� zacz�o w Polsce to oni za�atwili spraw�
Poczty w Gda�sku.
Kiwam g�ow�. Ciekawe, czy zna zako�czenie tej historii. S�dz�c po tonie g�osu
odczuwa naprawd� dum�, wi�c chyba nie wszystko wie. Ale to mo�e lepiej.
M�odzi potrzebuj� etosu, czego�, co da im poczucie warto�ci. Tak skonstruowana
jest m�odo�� czasu niepokoju. Poszukiwanie celu w powodzi brudu, czepiaj�
si� wi�c tego, co da im szans� zaistnienia w tych wydarzeniach. A pami�� dzia�a
w�a�nie w ten spos�b. Porz�dkuje wydarzenia wed�ug schematu doboru minimalnego;
po najni�szej linii oporu. Dlatego nie pami�ta si� zbyt d�ugo tego, co
niewygodne. Wewn�trzny konstrukt osobowo�ci odrzuca to, co jest do niego
nieprzystaj�ce.
A i sama ta wewn�trzna budowla postawiona jest wed�ug zasad jak�e odmiennych od
tych architektonicznych. Nie kr�puj� tych budowli prawa fizyki, mo�e z
wyj�tkiem grawitacji - zawsze w d�, ruch w tym kierunku nie wymaga energii.
Maksymalny zysk minimalnym kosztem w�asnym. A �e teraz ta "grawitacja" jest
cokolwiek inaczej zorientowana, to powstaj� dziwne konstrukcje i trzeba
niebywa�ej wyobra�ni, by wyimaginowa� sobie przestrzenne ich zobrazowanie.
Czasem
ciekawi mnie, jak te monumenty zachowaj� si�, gdy ju� wszystko wr�ci do normy.
Ciekawe te�, co b�dzie norm� za jaki� czas.
Podejrzewam, �e nic z tego, co znamy.
- Widzisz tamte zabudowania? - pokazuje palcem szeregowy w ub�oconej bluzie.
- Widz�. Stodo�a, dopalaj�ca si� cha�upa i sporo muru -odpowiadam lustruj�c
odleg�e o jakie� dwie�cie metr�w zabudowania. - A muru nie pr�bowali�cie
podpali�?
- Hehee, jeden z miotaczem pr�bowa�, o - tam le�y. - kiwa g�ow� w bli�ej
nieokre�lonym kierunku. - Szef plutonu zaraz obok niego. Kilka minut temu
jeszcze nawet si� rusza�.
Przewraca si� na brzuch i zn�w bez wyra�nego celu kiwa g�ow�.
- Herbaciarze nie maja ci�kiej broni, to znaczy... echm... - kaszle w
zaci�ni�t� d�o� - ... mieli jeszcze rano, ale najwyra�niej sko�czy�a si� im
amunicja. Siedzi tam chyba ca�a kompania - spluwa w bok, rozbieganym wzrokiem
lustruj�c zabudowania - Gdyby nie ten rozkaz zatrzymania si�, nie daliby�my
im okazji si� okopa�, a tak... sam widzisz... nieca�e dwa dni i z kilku kamieni
redut� sobie zrobili. Knochlein jest w�ciek�y jak diabli, bo jak Eicke
si� dowie o naszych stratach, to chyba �eb mu ukr�ci.
- No i co dalej? - pytam - Na m�j gust trzeba przed zmrokiem ich stamt�d
wykurzy�, bo do rana to albo zwiej� korzystaj�c z ciemno�ci, albo wkopi� si�
tak w ziemi�, �e potrzebna b�dzie jaka� Wunderwaffe, aby ich odkopa�.
- Nie powinno by� tak �le - krzywi si� - Jak ich dobrze przyci�niemy, to mo�e
sko�czy si� im amunicja przed zmrokiem. Poczekaj no - odwraca si� plecami
do mnie i krzyczy w kierunku grupy kryj�cych si� za sporym stosem gruzu - Rudi!
Rudi, dawaj no tu! Jest tw�j strzelec!
Jeden z nich szybko rzuca wzrokiem w nasz� stron� i klepn�wszy w rami� swojego
koleg� zaczyna si� czo�ga� w naszym kierunku. Dociera do nas sapi�c
cicho przez z�by.
- B�dziecie razem obs�ugiwa� MG. - m�wi szeregowy w stron� Rudiego - To
polecenie dow�dcy plutonu, ale nie mo�e wam tego przekaza� osobi�cie bo, jak
ju� mowi�em, od kilku godzin jest w worku. No nic, zostawiam was tutaj.
B�dziecie os�ania� nast�pne natarcie.
Wybieg� zupe�nie niespodziewanie za za�omu muru, kt�ry ju� nie dawa� nawet
cienia ochrony przed wszechobecnym deszczem �mierci zakl�tej w metal. W
jakim� akcie ostatecznej desperacji, w zwierz�cej ch�ci ocalenia �ycia podj��
pod�wiadomie t� strace�cz� decyzj�. Wybieg�, widzia�em to, z oczami pustymi,
ustami rozwartymi w jakim� krzyku, s�owie; a mo�e to tylko oddech. Widzia�em to
wyra�nie, wybieg� wprost pod owadzi �piew w�ciek�ych, t�ustych o�owiem
szerszeni; dopad�y go w mgnieniu oka, w�ar�y si� w niego - g�odne, szybsze od
d�wi�ku, gasi�y targaj�c� nimi nienawi�� w jego ciele. Gwa�townie szarpa�y
nim we wszystkich kierunkach; nie m�g� ju� �y�, ale one, one nie pozwala�y mu
tak do ko�ca umrze�, upa�� na gor�c� ziemi�; jak niewidzialna wilcza wataha
szarpi�ca ofiar�, wyrywa�y strz�py cia�a gor�ce jeszcze krwi�. Nie �ywy i nie
martwy, nic do ko�ca. Le Paradis. Male�ka francuska wioska; raj, w kt�rym
cz�owiek zast�pi� Boga. A p�niej...
Z pami�tnika Rudiego
...a p�niej kazali nam si� ustawi� po lewej flance d�ugiego szeregu wzi�tych do
niewoli Anglik�w, ustawionych pod wyszczerbionym murem kamiennego
ogrodzenia. By�a ich przynajmniej setka; brudni, osmaleni dymem, po wi�kszej
cz�ci ranni. Tych, kt�rzy nie mogli usta� o w�asnych si�ach Obersturmfuhrer
Knochlein kaza� innym je�com podtrzymywa� w pozycji stoj�cej. Widzia�em, �e
obs�uga drugiego karabinu ustawi�a si� na jego rozkaz na drugim ko�cu szeregu
-podobnie jak my; przed frontem, w odleg�o�ci najwy�ej trzydziestu krok�w od
niedobitk�w norfolczyk�w. Ja wiedzia�em, WIEDZIA�EM JU� WTEDY!!! Ale nic nie
uczyni�em, tak jakbym sam sta� pod tym murem; patrzy�em tylko na to wszystko
sparali�owany strachem, ale czy tylko strachem? Sk�d ta niemoc, niemo�no��
sprzeciwienia si� zdarzeniom strasznym, gdy jeszcze czas, jeszcze mo�liwo��?
Widzia�em twarz Gunthera, moja musia�a wygl�da� podobnie; oczy szeroko otwarte
oczekiwaniem ale u niego to co� innego. Nie wiem jak to opisa�, czy w og�le nie
pomyl� si� wysnuwaj�c taki wniosek lecz my�l�, �e on dyszy nienawi�ci�
do otoczenia, do wszystkiego co zmusza go do robienia tego co robi� musimy. Tak
wi�c i je�c�w nienawidzi, bo przecie� ich obecno�� sprawia, �e musi tu
by�. I to w�a�nie t� nienawi�� widzia�em na dnie jego oczu, gdy na rozkaz szefa
kompanii otworzyli�my ogie� to tych bezbronnych ludzi pod murem strzelaj�c
a� do wyczerpania ta�m amunicyjnych.
Dopiero dzi� postanowi�em przyjrze� si� bli�ej Rudiemu, temu spokojnemu
ch�opakowi o smutnych niebieskich oczach wpatrzonych, gdy tylko by�a chwila
czasu, gdzie� w horyzont. Jest pora wydawania posi�ku, ale ch�opaka nigdzie nie
ma. Od kuchni polowych s�ycha� weso�e nawo�ywania i �arty reszty szeregowych,
podoficer�w i oficer�w przemieszanych w koedukacyjnej grupie. Taki zwyczaj, jak
m�wi Eicke, wszyscy tu s� bra�mi; jedn� niemieck� rodzin�. Ich weso�e
pokrzykiwania
dzia�aj� mi jednak dzi� na nerwy. �atwiej im, to nie oni naciskali spust
karabinu, dla nich by� to tylko kolejny epizod wojskowego drylu. A dla mnie?
Niby
rozumiem - rozkaz to rozkaz, cho�by i najg�upszy, najokrutniejszy. Id� wi�c w
stron� krzak�w, gdzie po raz ostatni mign�a mi przed kilkoma minutami sylwetka
m�odego bawarczyka. O, jest - siedzi, smaruje co� w ma�ym notesie. Wtyka z
Algemeine SS? Fuhrlander podczas szkole� wspomina� p�s��wkami o takich typach.
Ale chyba nie, co chwila odrywa si� od pisania i patrzy tym swoim melancholijnym
wzrokiem gdzie� w pustk�.
- Co tam bazgrzesz? List do dziewczyny?
A� podskoczy� na pniu. Trzymane w r�ku kartki upad�y na mokr� ziemi�; zerkn��em
- notes, niewielki, w sk�rzanej oprawie, do�� gruby, ale o wymiarach
umo�liwiaj�cych schowanie go w kieszeni kurtki polowej.
- Spokojnie - u�miecham si� do niego i to dzia�a, schyla si� po notatnik i siada
ponownie na pniu, robi�c miejsce, bym m�g� usi���.
- Nie... - odpowiada przeci�gle - to... takie moje codzienne notatki. Co� jak
pami�tnik, wie pan... Co� w tym wolnym czasie robi� trzeba...
- Pami�tnik? - przerywam mu zaskoczony. Ten ch�opak spad� chyba z ksi�yca. -
Lepiej �eby� nie pisa� w nim zbyt wiele o tych codziennych zdarzeniach.
Cholera, powiniene� zna� pogl�dy Eickego w tej kwestii. Za mniejsze przewinienia
ludzie l�dowali w kompanii karnej saper�w.
Milczy ze wzrokiem wbitym w le�ne poszycie. Wzdycham lekko, aby roz�adowa� jako�
atmosfer� wyci�gam papierosy, podsuwam mu pod nos nie patrz�c na niego.
- Palisz? - kr�ci przecz�co g�ow� - A powiniene� zacz��, mia�by� inne zaj�cie
dla r�k. Jakby na to nie spojrze�, palenie jest z pewno�ci� mniej szkodliwe
od szukania min - zapalam, zaci�gam si� dymem.
- Widzisz - m�wi� po chwili - nie zamierzam si� wtr�ca� w twoje sprawy; chcesz
to pisz. Je�li robisz to tylko dla siebie to nie zamierzam w to ingerowa�,
cho� jako tw�j prze�o�ony powinienem. Ale ja rozumiem - musisz odreagowa�, bo
ka�dy musi. Nie ma tak naprawd� odpornych na to, rzecz treningu i
przyzwyczajenia,
a cz�owiek pono� mo�e przyzwyczai� si� do wszystkiego. Kto wie? Mo�e gdy ju�
b�dzie po wszystkim, kto�, kiedy�, za dwadzie�cia czy ile� tam lat, wyda ten
tw�j pami�tnik. B�dzie on jakim� dowodem naszego istnienia, da nam twarze i
imiona; nie pozostaniemy tylko numerami w dokumentach i aktach. Ale nie wydaje
mi si� to zbyt prawdopodobne, bior�c pod uwag� to, co mo�esz opisa� b�d�c tu i
teraz. Na prawd� popyt w�r�d czytelnik�w jest raczej niewielki.
Rosja... Dopiero tu mo�na dowiedzie� si� czym jest przestrze� i odleg�o��. Gnamy
przez te przestrzenie goni�c cofaj�cych si� Rosjan, a oni ci�gle maj�
gdzie si� cofa�, ci�gle odgradzaj� nas od nich rzeki, lasy, si�gaj�ce horyzontu
pola, a tam, gdzie� za jego lini� zawsze wida� ponure, czarne leje dym�w
- niezmierzone przestrzenie sk�aniaj� do my�li, �e oto my nikogo nie �cigamy, �e
to jaki� exodus, wielka ucieczka od cywilizacji. Gonimy w�asny cie�, co
zawsze za nami. Gonimy jak�� u�ud�, bo jak�e inaczej nazwa� to, co robimy? Do
przodu i do przodu. A jednak ci�gle za p�no, ci�gle za wolno - te w�a�nie
s�owa s� synonimem przestrzeni. Nie kilometry, nie metry - tu czas jest miar�
przestrzeni. M�wisz komu� - dwa dni st�d; i to ju� starczy, on wie - albo
dwa, albo cztery. Jak b�dzie mia� szcz�cie to mo�e nieca�e dwa, bo z�apie
transport. B�dzie mia� pecha to i tygodnia nie starczy. Ministerstwo Propagandy
Rzeszy w ka�dej audycji podkre�la wielko�� naszej misji, ale my tu t� wielko��
kojarzymy tylko z odleg�o�ci� i krzywizn� horyzontu, z dziesi�tkami, setkami
tysi�cy je�c�w z rozbitych kot��w p�dzonych za lini� frontu, ze sw�dem
spalenizny snuj�cym si� z ruin wypalonych budynk�w. Wszystko jakie� takie szare,
�adnego koloru, cho� to przecie� pocz�tek lata. Na tle tej szaro�ci ludzie;
cywile, kt�rzy nie zostali zabrani przez wycofuj�cych si� Rosjan. Migaj� przed
naszymi oczami ich twarze, bezbarwne, ich oczy puste i nagle, gdy tak patrze� na
nich w tych t�ach zakurzonych staj� cz�owiekowi przed oczami obrazy Munka.
Obrazy statyczne, ale jak�e pe�ne ukrytych, pe�nych ekspresji tre�ci. Szaro��,
szaro��, szaro��... Wszystko podszyte symbolik�; szare, a wi�c t�o, czarne,
a wi�c �mier�. Czerni wi�cej, ona w�a�nie wychyla si� na pierwszy plan - tu
wrakiem ci�ar�wki, tam groteskowo powykr�canymi zw�okami le��cymi obok tylnego
ko�a, z praw� r�k� wycelowan� gdzie� w niebo, z nog� podkurczon� pod
nieprawdopodobnym k�tem. Sama r�ka sztywno wskazuje gdzie� w niebo, cho�
tr�jpalczasta,
zakrwawiona d�o� zwisa bezw�adnie. Wszystko to jak zbyt szybko przegl�dane
zdj�cia. Nim jedno przykuje twoj� uwag�, to ju� nast�pne lawin� pchaj� si� na
jego miejsce, a� w ko�cu gubisz si�, pozostaje ci tylko przed oczami po��czone
ich wspomnienie; wypadkowa �ycia i �mierci. Chaosu.
Nadal na p�noc. Poranki s� ch�odne i wschodz�ce s�o�ce nie przep�dza koszmar�w
nocy.
Niedobre sny.
Czerwona plama rozlewa si� po �niegu roztapiaj�c go i zarazem nie ods�aniaj�c
zimowej, brudnej ziemi. Po co ja tu przyszed�em? Tu , na pierwsz� lini�
czujek? A teraz musz� patrze�, widzie�; nie domy�li�bym si� chyba, �e to
cz�owiek, gdyby nie buty przywi�zane do ga��zi, bo wisi g�ow� w d�. A i jej nie
wida�, ukryta gdzie� w g�szczu macek wyp�ywaj�cych mu z rozci�tego brzucha.
Drgnie jeszcze czasem w lekkim skurczu, zako�ysze si� ten upi�r �mierci, a
to tylko �mier� w�a�nie, ju� martwy. Ty�em do mnie siedzi dw�ch m�odych z
kompanii zwiadu; otoczeni sin� mgie�k� dymu tytoniowego i skraplaj�cej si� pary,
mdl�cy zapach �mierci i wilgotnych mundur�w. Nie widz�, nie s�ysz� mnie.
- Widzia�e� to? To, kurwa, s� zwierz�ta. Wyj�� nieuzbrojonym prosto na strza�.
Trzeba mie� zajoba, �eby zrobi� co� takiego.
- Co chcesz? To komisarz, oni wszyscy popierdoleni. Fanatycy. A w og�le co Ci
przysz�o do g�owy, �eby go �ywcem patroszy�? Z dwoma dziurami w p�ucach
za du�o by ju� nie powojowa�.
- Aaa... czy ja wiem, czemu? Wiesz, ca�y czas m�czy mnie sprawa Hansa,
pami�tasz, tego co przegra� do mnie sw�j �o�d.
- Taa, pami�tam. Poszli z patrolem i dopadli ich partyzanci. Jego wzi�li �ywcem
i �ywcem usma�yli - kiwa g�ow� ten drugi - te� g�ow� w d�, �eby si�
nie udusi� za szybko dymem. Pono� �y� jeszcze, jak ch�opaki go znale�li.
- Ano, dok�adnie; by�em przy tym. Wiessman go dobi�, a mi szlag trafi� wygran�
kas�. No dobra, w rzu�my go w o! - tamten lej i zasypmy. Za godzin�
b�d� dawa� �arcie, ale mnie ssie...
Cofam si� cicho w las.
Z pami�tnika Rudiego
Dzi� na szkoleniu ideologicznym pokazano film nakr�cony podczas jednej z tak
zwanych "akcji oczyszczaj�cych" przeprowadzanych przez Einsatzgruppe C
gdzie� na Ukrainie. Wszystko co widzia�em przypomina�o ogl�danie w przekroju
wn�trzno�ci jakiej� maszyny. Trybiki, spr�yny porusza�y si� tam w perfekcyjnie
dobranym rytmie. Niekt�re z twarzy rozpozna�em, trafi�y tam zapewne w ramach
zwyczajowej rotacji pomi�dzy agendami SS i nasz� dywizj�. I tak w�a�nie
rozpozna�em
Georga. S�u�y� z nami kr�tko, mo�e ze cztery tygodnie wszystkiego, bodaj�e w
batalionie rozpoznawczym ale w tym filmie przypad�a mu inna rola. By�a tam
taka scena, zapami�ta�em j� bardzo dok�adnie; czarna czelu�� drzwi jakiej�
wiejskiej chaty a z niej lekko pochylona sylwetka, spod he�mu nie wida� twarzy,
na ramieniu odwieszony Mauser. I podnosi nagle wzrok i widz� oczy bez wyrazu, a
na ich dnie my�li niewyra�alne. Ci�gnie trzymaj�c za w�osy kilkunastoletni�
najwy�ej dziewczyn� o semickich rysach. Jej d�onie zaci�ni�te na jego
nadgarstku, jego pi�� zaciska si� na jej kruczoczarnych w�osach. Dziewczyna ma
usta
ma otwarte i cho� film jest niemy to wida�, �e nie wydaje �adnego d�wi�ku.
Kamera �apie na u�amek chwili jej spojrzenie i tam nie ma strachu; tam
zdziwienie,
zdziwienie niemo�liwo�ci� zdarze� najpierwszych. Georg rzuca j� pod mur i stoj�c
obok rzuca jakie� pytanie w bok, do kogo� stoj�cego poza kadrem. Otrzymawszy
wida� odpowied�, zn�w chwyta j� za w�osy jednym szarpni�ciem podnosz�c j� na
nogi. Ci�cie. Zbli�enie jego twarzy, w k�ciku ust papieros, wyraz tej twarzy
jakby znudzony, jakby oboj�tny, ale to wszystko - nic wi�cej. Pompatyczny
podk�ad muzyczny ca�y czas grzmi w tle setkami dzia� ale moja wyobra�nia
podpowiada
mi inn� symfoni�, pe�n� harmonicznych oddech�w maszyny, takty wystukiwane przez
metronom jej zapadek i przek�adni. Raz, dwa, oddech, trzy. Boj� si� spojrze�
w lustro. Jak� twarz tam zobacz�?
Cisza mg�y. Tam, przede mn�, jakie� dwie�cie metr�w dalej meandruje rzeka, za
ni� oni. Pokr�cone, bezlistne pnie wychylaj� si� z tej mg�y podpowiadaj�c
wyobra�ni spotwornia�e sylwetki ludzkie; zastyg�e w p� ruchu, w drapie�nym
pochyleniu. Z�a cisza. Najgorzej znosz� j� nowi, bo nagle opada ona na cz�owieka
jak dusz�cy koc, toniesz w niej, szukasz czego�, na czym m�g�by� zaczepi� zmys�
s�uchu, a tu nic pr�cz twego w�asnego oddechu; jak�e nagle g�o�nego. W
tej mgle, w tych perspektywach spaczonych nie spos�b okre�li�, co jest blisko, a
co daleko. Niby jeszcze jesie�, ale na drzewach nie ma ju� �ladu li�ci,
zrzuconych podmuchami eksplozji, stoj� teraz wciskaj�c si� do oczu bezwstydn�
nago�ci� ur�gaj�cych niebu kikut�w bia�ych piszczeli. Nie ma �wietlistych
filar�w podpieraj�cych zielone sklepienia, bo nie ma zieleni, nie ma s�o�ca.
Czekamy. Czekamy, bo cisza to synonim oczekiwania. Na nasze pytania, na co komu
ten bagnisty, z taktycznego punktu widzenia do niczego nieprzydatny
skrawek ko�ca �wiata, Simon ma jedn� odpowied�. "Rozkaz Fuhrera. A �o�nierze
Totenkopfdivision nigdy si� nie cofaj� bez rozkazu". Z marazmu s� wstanie
wyrwa� ludzi tylko pojedyncze wypady na linie ruskich, lub francuski koniak
przysy�any nam coraz rzadziej z Dachau lub z Rygi. Wol� i�� w t� mg�� ni� powoli
rozpuszcza� si� w okopach, w kt�rych zastoiska wody si�gaj� pasa. Wykopanie
g��bszych schron�w jest niemo�liwe, i to nie tylko ze wzgl�du na wszechobecne
b�oto, kt�re poch�on�o ju� kilku saper�w pr�buj�cych wykona� to zadanie. Jakim�
sposobem Iwany dowiaduj� si� o pojawieniu si� kompanii saperskiej i k�ad�
dywan artyleryjski wrzucaj�cy wszystko i wszystkich na powr�t w b�oto. Po
trzeciej takiej pr�bie Obergruppenfuhrer zabroni� kontynuacji prac -za du�e
straty
w ludziach i sprz�cie. Z ca�ej dywizji zosta�o pono� nie wi�cej ni� dwa i p�
tysi�ca ludzi. Dwa i p� z kilkunastu tysi�cy. Po mojej lewej, w skrzynce
skleconej z drewnianych bali, kt�rej jeden bok ju� i tak zapad� si� i zieje
teraz czarnymi szczelinami, siedzi trzech ludzi. Przechodzili obok mnie przed
�witem, nie rozpozna�em g�os�w, wi�c zapewne nowi, zn�w nowi. Tu wszystko jest
albo zaskakuj�co nowe , albo tak stare, �e tylko instynktownie mo�na oceni�,
czy stanowi zagro�enie. Z mlecznego tumanu materializuje si� Rudi z dwoma
zasobnikami amunicyjnymi.
- To wszystko co znalaz�em - m�wi cicho rzucaj�c �mierciono�ny ci�ar na ziemi�
- Tylko tyle. Zaopatrzenie ma by� jutro. Pono�, bo w nocy ci cholerni
bandyci zn�w zaminowali drogi na kilku odcinkach. Sonderkommando nurkuje teraz w
b�ocie �eby mo�na by�o co� dowie��.
Jakby na potwierdzenie tych s��w za naszymi plecami, tam gdzie idzie g��wna
t�tnica sieci dr�g, rozlega si� pomruk wybuchu. Mo�e to saperzy detonuj�
miny, a mo�e kto� by� nie do�� ostro�ny? Le�ymy przykryci g�stniej�cym pledem
mg�y i zapadaj�cego zmroku. Niemal�e niewidoczne kontury pokracznych pni
podpowiadaj� wyobra�ni obraz skradaj�cych si� apokaliptycznych kar��w. Cichy
pomruk lasu, ten pomruk...
- Rudi - szepcz� nie odrywaj�c wzroku od linii lasu - zasuwaj do starego. Bud�
po drodze wszystkich. Id� na nas.
- Co? Jak? - b�yskawicznie obraca si� i wbija wzrok w przed siebie. Gdzie� tam,
w tych mrokach zaczyna mocniej bi� serce bestii.
- Ju�! Biegnij! - szept jak krzyk; odbezpieczam powoli bro�. Waham si� przez
chwil�, ale musz� powiedzie� i to - Powiedz, �e mo�emy spodziewa� si�
czo�g�w...
- A sk�d ty to mo�esz?...
- Nie wiem, ale tak powiedz.
Chryste Panie! Jak przeprawili je przez rzek�?
Chwil� p�niej ziemia drgn�a od pierwszego kroku bestii. Opowiadali mi, �e gdy
znale�li mnie o �wicie, by�em przytomny. Le�a�em �ciskaj�c zimn� kolb�
karabinu celuj�c we wschodz�ce s�o�ce.
Z pami�tnika Rudiego
C� za cynizm! Ale teraz przynajmniej rozumiem jego s�owa -na wojnie mo�na
zosta� albo cynikiem, albo mistykiem. �mia� si�, �mia� si� histerycznym
�miechem, w szoku pobitewnym zatrzyma� si� na chwil� przy mnie i z tym upiorem
na dnie oczu krzycza� "Widzisz? Czy widzisz? W�a�nie zosta�em Bogiem! A
B�g ma tysi�c twarzy i jedno jego imi� -Przypadek!" D�wi�cz� mi te jego s�owa
pod czaszk� niczym setki spi�owych dzwon�w. Co za przewrotno�� czasu. Oszala�,
oszala� - ja to wiem ale na lito�� bosk� dlaczego w�a�nie w ten spos�b? Dlaczego
w tak logiczny spos�b, kt�ry a� mnie doprowadza do kraw�dzi ob��du? Bo
w tym szale�stwie tkwi ta szczypta geniuszu, ten przeb�ysk prawdy w absolutnym
chaosie.
- Gunther Baker? - pyta mnie m�ody, nieznany mi z widzenia wi�c zapewne przyby�y
z uzupe�nie� "obozowych" szeregowy.
Tak.
- Prosz� uda� si� do biura przepustek. - pr�y si� przepisowo przed wy�szym
stopniem. - Polecono mi przekaza�, �e oczekuje tam na Pana przesy�ka, Herr
sturmann.
- Dzi�kuj� szregowy. I przesta� tak trzaska� po b�ocie butami. Jeszcze jaki�
snajper to zobaczy i zdmuchnie ci �eb zanim zd��ysz si� odmeldowa�.
- Jawohl ! - trzaska zn�w obcasami w b�oto, znacznie s�abiej ni� poprzednio.
Wida� jednak zd��y� wcze�niej posmakowa� s�u�by na wschodzie, albo dysponuje
silnym instynktem samozachowawczym.
Spieprzaj ju� dzieciaku, doprowadz� si� tylko do porz�dku i ju� si� melduj�.
W skleconym napr�dce z drewnianych bali i work�w z piaskiem bunkrze oczekuje
mnie Hauptsturmfuhrer Freese. W migotliwym �wietle �wiec przewraca jakie�
zawilgocone papiery na niewielkim, krzywo stoj�cym biurku. Nieogolona,
wychudzona twarz tego oficera przypomina mi, �e wszyscy tu wygl�damy ju� jak
strz�py
ludzkie. Przelotnie spogl�da na mnie, po czym opuszcza g�ow� na powr�t stosy
dokument�w, przewraca kilka z nich, wyjmuj�c niewielki kawa�ek papieru; kopert�.
- Mam dla was dwie informacje. - k�adzie kopert� na biurku i stuka w ni� palcem
wskazuj�cym - I jeden list. Zn�w podnosi na mnie zm�czone oczy i trze
w zamy�leniu r�k� podbr�dek. - Pierwsza informacja jest taka, �e zmar� wasz
ojciec. Pogrzeb by� dziewi�� dni temu. Druga.... druga to taka, �e otrzymali�cie
urlop w wymiarze czterech tygodni, ale po jego zako�czeniu nie wr�cicie ju� tu,
pod Diemia�sk. Pojedziecie do Sennelager; formuje si� tam uzupe�nienia
dla dywizji, ka�dy z do�wiadczeniem bojowym a wracaj�cy z urlopu �o�nierz jest
tam kierowany; potrzebuj� ludzi z do�wiadczeniem do szkolenia nowo przyby�ych.
Decyzj� o waszym przeniesieniu, sturmann, podj�� osobi�cie Simon. - przerywa
nagle i spogl�da z roztargnieniem na brudne, pokryte kroplami wody �ciany
bunkra - Wczoraj Obergrupenfuhrer na kanale otwartym prosi� Reihsfuhrera o
uzupe�nienia lub zluzowanie dywizji. Dywizji! - krzywi si� nagle - stany spad�y
ju� poni�ej dwudziestu procent pocz�tkowych warto�ci. Zdrowych, a przynajmniej
takich co mog� utrzyma� bro� mo�na policzy� niemal na palcach. Do okop�w
musz� posy�a� ludzi z kwatermistrzostwa, mechanik�w, nawet sanitariusze s� pod
broni� na pierwszej linii. Wie pan, co odpowiedzia� na radiogram Himmler?
Nic, odpowiedzi� by�o milczenie. - zn�w przerywa na d�u�sz� chwil�, patrz�c na
mnie z n,iech�ci� wywo�an� zapewne jego w�asnym wybuchem emocji.
- Niech pan ju� idzie. Jutro ze Starej Russy odchodzi transport rannych
Wehrmachtu. Za tydzie� b�dzie pan w Rzeszy. Aha - opu�ci� ju� g�ow� na powr�t
nad dokumenty - W uznaniu pa�skich zas�ug i odwagi w obliczu wroga Simon
przedstawi� pana do odznaczenia Krzy�em Rycerskim. Gratuluj�.
Gratulujesz mi?
Czego?
Z pami�tnika Rudiego
Pami�tam jeden z wyk�ad�w, jeszcze na studiach, gdy w wolnych chwilach na
czwartym semestrze chadza�em na wyk�ady z filozofii. Nie pami�tam ju� dzi�
nazwiska prowadz�cego profesora, a z wyk�ad�w pami�tam w�a�ciwie tylko jeden,
pewnie dlatego, �e wywo�a� zawzi�t� dyskusj� na sali wyk�adowej a zainicjowa�
j� sam profesor zadaj�c jedno znacz�ce pytanie.
- Co wed�ug Was jest najsilniejszym motorem ludzkich poczyna�?
Zapad�o milczenie, wszyscy spogl�dali ukradkiem na innych oczekuj�c, kto
pierwszy podejmie rzucone wyzwanie. Ku mojemu zaskoczeniu pierwszy odezwa�
si� Heid.
- Instynkt posiadania, nie raz przecie� w historii by� on motorem wielkich
wydarze�.
Profesor pokiwa� g�ow� nie wiadomo w ge�cie aprobaty, czy te� przeciwnie.
- To wszystko? - rozejrza� si� po sali.
- Uwa�am, �e kolega Heid ma racj�. - ry�y dryblas z drugiego rz�du - cho� troch�
moim zdaniem zubo�y� meritum problemu. Ale owszem, te� uwa�am �e to
najpierwotniejsze instynkty pcha�y ludzi do wszelkich poczyna�. A w ka�dym b�d�
razie stanowi�y pierwotn� ich przyczyn�.
- Nie no, panowie - tak nie mo�na! - kto� z ty�u - Takie podej�cie do problemu
znaczy�o by, �e humanistyczna definicja cz�owiecze�stwa nie jest warta
funta k�ak�w! Cz�owiek jest wolny, ma mo�liwo�� podejmowania �wiadomych wybor�w!
- Uwa�asz, �e to wystarczy by przeciwstawi� si� naturalnym odruchom?
- Owszem, przy odpowiednio silnej woli i istnieniu odpowiedniego szkieletu
warto�ci mo�na tak� cech� w sobie wykszta�ci�.
- Bzdura! Musia�by� by� Bogiem!
- Dobrze, ju� dobrze - prowadz�cy machn�� trzymanym w d�oni pi�rem w kierunku
sali. - Mamy wi�c instynkty, ale co z zachowaniami �wiadomymi,
charakterystycznymi
tylko dla cz�owieka? Spr�bujmy ugry�� problem z tej strony - popatrzy� na
siedz�cych w pierwszym rz�dzie w tej liczbie i mnie - Postawcie siebie w jakiej�
sytuacji wymagaj�cej podj�cia decyzji i odrzu�cie te, kt�re waszym zdaniem
bazuj� na instynktach. Co wam pozostanie?
Milczenie trwa�o d�ugo, i gdy ju� s�dzi�em �e nikt nie podejmie tematu
niespodziewanie (ile� tych niespodzianek) odezwa� si� zn�w Heid udowadniaj�c,
�e je�li ju� co� m�wi, to jest to przemy�lane.
- Nienawi��, tylko ona nie nale�y do sfery instynkt�w, tylko ona jest cech�
ludzk� nie wyst�puj�c� w naturze i tylko ona jest si��, kt�ra, cho� mo�e
to zabrzmie� paradoksalnie, mo�e by� motorem wszelkiej kreatywno�ci.
- Jakiej zn�w kreatywno�ci? - Ry�y a� podskoczy� w �awce - Od kiedy to
najwi�ksza si�a destrukcyjna jest kreatywna?
- Po pierwsze, owszem, mo�e by� kreatywna - historia post�pu technicznego, a
szczeg�lnie rozwoju technik militarnych jest z tym poj�ciem nierozerwalnie
zwi�zana. - nie odwracaj�c si� w stron� adwesarza skwitowa� Heid - po drugie nie
m�wi� o efektach, m�wi� o procesie.
Nie pami�tam, jak dalej potoczy�a si� ta dyskusja, nie rozpozna�em wtedy, jak
wa�n� rzecz powinno mi to u�wiadomi�. Dowiem si� tego zapewne dopiero
tu, w tym miejscu, kt�re mog�o by� rajem na ziemi. Czy jest ju� dla mnie za
p�no? Dziwne. Dziwne, bo nie odczuwam wcale strachu. Dlaczego wi�c si� boj�?
- Powiedz mi Gunther. Powiedz mi co my�lisz o sobie?
- Daj mi t� zapadk�... o co pyta�e�?
- Co ty , kurwa, my�lisz o sobie - o to ci� pyta�em!
- Ciszej, czego si� tak denerwujesz?
- Chc� po prostu wiedzie�. Chc� wiedzie� sk�d w tobie tyle cynizmu? Sk�d ten
spokojny fatalizm, kt�ry jest tak cholernie zara�liwy?
- Nie mia�e� kiedy pyta�, tylko teraz?
- Teraz mo�e szczerze mi odpowiesz.
- Chryste Panie... Rudi - co si� z tob� dzieje? - k�ad� karabin w poprzek ud -
Dlaczego interesuj� ci� ja, a nie, dajmy na to, Paul? Zobacz, o ile
on ciekawsza jest postaci� ni� ja. Sprawny snajper, kt�ry po s�u�bie maluje
rosyjskie pejza�e. Albo Hubert, w cywilu ksi�gowy - cyfry jego �yciem, kolumny
i tabele znacznikiem rzeczywisto�ci. A ty pytasz o mnie... Naprawd� chcesz
wiedzie�? Naprawd�? I jaka ma by� ta prawda?
- Powiedz. Prosz�.
Papieros.
Gunther Baker. Tyle wiesz. Takie jest "tu i teraz". Tak, teraz powiniene�
zapyta� co by�o "przed". Sam ju� nie wiem, a w ka�dym razie nie jestem pewien,
jaki by�em i kim by�em. Uczy�em filozofii w jednym z tych prywatnych i
ekskluzywnych gimnazj�w. Przekazywa�em ca�e to spektrum spojrzenia na �wiat i
dzi�
mi si� wydaje, gdy patrz� na to, co mnie otacza, �e ponios�em kl�sk�. To ju� i
tak bez znaczenia. Pewne miejsca s� niedost�pne dla filozofii. Dlaczego
jestem tu? Przekonania? Nie, dzi� tak ju� nie powiem. Jak sam si� domy�li�e�,
nie wierz� w te ideologiczne bzdury. Wpad�em w sid�a ludzkich s�abo�ci, tego
braku poczucia kierunku, kt�ry i Ciebie tu przywi�d�. To co� si�gaj�ce rdzenia
ka�dego nerwu, co� co przebiega impulsem wzd�u� ka�dej �y�y, ka�dego splotu
mi�sni w tych chwilach, gdy jeste� zdany tylko na siebie. Znasz to, prawda?
Znasz. Wiem. Widz�. Ale na pewno nie chodzi tylko o adrenalin�. To co�... co�
innego, co� wi�cej. Ch�� sprawdzenia si�? Po trosze tak, ale to chyba te� nie
wszystko. Sam nie wiem jak to nazwa�. Bo oboj�tno�� to nie jest z pewno�ci�
te�. W ko�cu s� prostsze sposoby na pozbawienie si� �ycia. Wiem, �e ty wiesz o
czym m�wi�. Widzia�em to w twoich oczach po ka�dej bitwie, wi�c moje musz�
wyra�a� to samo. Bo w ko�cu z czym por�wna� te chwile triumfu nad sob� samym,
gdy uda�o si� zachowa� �ycie, cho� powinno si� by� martwym?
Bo przecie� samo �ycie to za ma�o.
Z lewej czo�gi - czyj� krzyk - Panzerfausty, dawa� kurwa, gdzie s� 50-tki? -
wrzeszczy kto�, chyba Gottlob - Nie ma, s� tylko 30-ki. Tamte nie dotar�y.
- odpowied� - Dobra, podchodzimy na trzydzie�ci, Mein Gott, sk�d tych
skurwysyn�w tylu si� wzi�o? Gunther! - to do mnie? - Kryj ogniem tamte krzaki,
musimy
podej�� bli�ej. Przesuwam luf� lekko w prawo, nieco po lewej wida� pancerny
walec ruskich, zwinne, okute stal� zwierz�ta zbli�aj� si� szybko. Kr�tka seria
- jedna, druga i tak to idzie; szczeka urywanie m�j MG. Sylwetki rosyjskich
piechociarzy przyklejaj� si� do ziemi, dw�ch z nich nie do�� szybko, ci �ami�
si� nagle w dziwnym ta�cu. Dru�yna przeciwpancerna wgryziona w b�otnist� ziemi�
posuwa si�, jak ziemne robaki, nie wida� nad powierzchni� szarobrunatnej
ziemi wi�cej ni� ich pokryte siatkami maskuj�cymi he�my. "�uup!" - z ziemi� co�
dziwnego, nie przypomina tej twardej, ukochanej tak przez �o�nierza, teraz
p�ynie, rozlewa si� falami w powietrzu przy ka�dej eksplozji, przeczy
grawitacji, wykrzywia wyobra�ni�. Kilkana�cie metr�w przed nami wykwita czarny
kwiat
eksplozji, jego p�aty opadaj� szeroko, zasypuje nas gor�cy deszcz ziemi i
metalu. Rudi raz za razem pakuje ta�my amunicyjne - trzask, szcz�k i "klap";
mechanika, system sprz�ony. A �mier�, ju� j� wida� czaj�c� si� w cieniu
pancerzy, przyklejon� do g�sienic - bli�ej, no chod�, podejd�; nie boje si�,
nigdy
si� nie ba�em. Co� za�amuje nagle symetri� obrazu, z prawej wida� ma�y ob�oczek
dymu i na skorupie najbli�szej nam bestii wida� male�ki b�ysk, a bestia,
jak uk�szona przez z�o�liwego owada nagle szarpie si� lekko w stron�, z kt�rej
nadesz�o uk�szenie. S�ycha� bardzo kr�tki syk i st�umione t�pni�cie, jak
od ci�kiego kloca drewna upuszczonego na ziemi�. I nagle b�ysk, nawet huk nie
tak wielki jak ten b�ysk; bia�y p�omie�, a na jego grzywach ta�cz� ��te
kule. Strzela to wszystko z otworu po wie�yczce czo�gu, kt�ra sama jest ju�
kilka metr�w nad ziemi�. Dosta� w komor� amunicyjn�. Dwie najbli�sze maszyny
skr�caj� nagle w stron� przypuszczalnego zagro�enia, obracaj� si� ku nam bokiem
i wtedy odzywaj� si� ukryte w krzewach, za nami, 88-mki. Ale reszta stada
prze naprz�d, w schronieniu ich mocarnych pancerzy ukrywa si� piechota, nie mog�
doj��, nie mo�emy na to pozwoli�, ale zza wzniesienia wy�aniaj� si� wci��
nowi i nowi - czo�gi piechota. K�tem oka widz�, jak jeden z czo�g�w, tych co
poszli na Gottloba, nagle skr�ca gwa�townie w prawo, g�sienica, ale drugi
pokonuje w szale�czym tempie niewielkie, mo�e jednometrowe wzniesienie i nagle
zawisa w powietrzu szale�czo kr�c�c g�sienicami, po czym spada prostopadle
w d� na drug� stron� pag�rka - dok�adnie w miejsce, gdzie le�� ludzie Gottloba
i on sam. Nie mam ju� kogo os�ania�. Podczo�guje si� do nas szybko Urllich.
Jak z amunicj�? Ma�o - odpowiadam, a gdzie nasze czo�gi? Nie mog� sforsowa�
rzeki. Nie mo�emy odda� tej pozycji - za plecami mamy ju� tylko Psio�, i tak
zaszli�my najdalej ze wszystkich - poklepuje mnie i odczo�guje si� dalej. Po
lewej pali si� ten dom, kt�ry ogl�da�em rano. P�omienie teatralnie skr�caj�
si� w s�upy, w wiry dope�niaj�c apokaliptyczno�ci obrazu. Obok nas, nie wiadomo
kiedy, pojawia si� dru�yna niszczycieli czo�g�w, a te ju� s� obok. Przepu�ci�
je! Przepu�ci�! -wrzeszczy Urllich -Dru�yny przeciwpancerne, uzbroi� zapalniki
min magnetycznych!!! Reszta trzyma� piechot� na dystans, nie mog� podej��.
Ziemia wrze, gotuje si�; gor�ce wrzody wybuch�w rozrzucaj� od�amki, z tych ran
snuje si� gryz�cy dym. Trzy T-34 przetaczaj� si� przez lini� dru�yn pepanc.
Mam dobr� pozycj�, ale oni s� tak blisko... Za najbli�sz� maszyn� dostrzegam
nagle trzech Iwan�w. B�yskawicznie obracam wiecznie wyg�odnia�� luf� karabinu
w ich stron�, naciskam spust i nagle "klak, klak, klak"! Amunicja! Gdzie jest
Rudi? Ale nie ma czasu, bo ju� mnie zauwa�yli, oczy rozszerzone przera�eniem
na widok patrz�cego na nich martwo czarnego otworu karabinu. Tylko chwila, co�
nie tak z moimi r�kami trz�s� si�, a oni ju� biegn� - musz� zd��y�, od tego
zale�y ich �ycie. Si�gam lew� r�k� po le��cego obok schmeissera i nagle przed
oczami mam zakrwawion� d�o� wciskaj�c� w otwarte �o�e zamka now� ta�m� z
amunicj�. Jest ranny. Nie my�le� o tym, nie my�le�! Z ty�u krzyk - Odwr�t!!! -
zn�w Urllich, odwr�t, a wi�c na po�udnie; za rzek�, ale my ju� nie mo�emy,
pierwszy granat pada dwa metry po prawej, mi�kko�� opada na mnie, dlaczego
patrz� w niebo? Chmury nie szumi�, to przecie� niemo�liwe. Obracam g�ow� w bok;
mi�kko�� ciszy, smak ziemi. To dobra ziemia, przyjazna mi, mog� si� w ni�
wtuli�, w niej rozp�yn��. I Rudi, co bez stopy czo�ga si� ku nadchodz�cemu w
naszym kierunku zakosami cz�owiekowi, trzymaj�c w r�ku saperk�. Jakie prawdy
objawi�y si� mu teraz, jakie zrozumienie? I odleg�e echo grzmot�w - suche
burze nad stepem, gdy m�czyzna pochyla si� nad nim i ojcowskim gestem ociera mu
zakrwawione czo�o, by strzeli� mu w g�ow�. Dziwne, ma twarz mojego ojca,
ma mundur, a w nim co� z ka�dej z epok historycznych, ma smutek na twarzy gdy
pochyla si� nade mn�. Krzy� �elazny na jego piersi. Ciemnieje, b�dzie pada�.
Lipcowy monsun na Saharze moich ust. Ojciec przyk�ada mi co� zimnego do czo�a i
jestem mu wdzi�czny za ten ch��d, za ukojenie gor�czki oczekiwania.
Odleg�e echa wodospad�w i pierwsze s�one krople na mych ustach.
Od autora: przy pisaniu wykorzysta�em informacje zawarte w ksi��kach:
"�o�nierze zag�ady" Charlesa W. Syndora
"Spalona ziemia" Paula Carrela
"Wielka ucieczka" Jurgena Thorwalda
Wszystkie historycznie istotne wydarzenia opisane powy�ej s� prawdziwe (mog�
zaistnie� r�nice chronologiczne) podobnie jak nazwiska niekt�rych wy�szych
stopniem oficer�w SS i przytoczony w pami�tniku Rudiego opis filmu; natomiast
je�li chodzi o bohater�w pierwszoplanowych, to ich udzia� w tych wydarzeniach
jest wytworem wy��cznie mojej imaginacji.