6790
Szczegóły |
Tytuł |
6790 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6790 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6790 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6790 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JANUSZ L. WI�NIEWSKI
LOS POWT�RZONY
(OPOWIADANIE)
2004
� Bo Marcinowa zawsze robi�a co� w poprzek. Nawet po �mierci. � Staruszka w haftowanej chu�cie na g�owie za�mia�a si� g�o�no, si�gaj�c po kieliszek.
Wypi�a do dna i postawia�a kieliszek przed swoje talerze, obok szklanki w metalowym koszyczku, by wszyscy zauwa�yli, �e jest pusty. Po chwili zwr�ci�a si� do Marcina siedz�cego naprzeciwko niej przy du�ym eliptycznym drewnianym stole:
� Nalejesz mi jeszcze jednego? Bo mi tak smutno jest.
Wsta� natychmiast z miejsca i podszed� z butelk� w�dki w jednej r�ce i w�asnym kieliszkiem w drugiej.
� Pewnie, pani Siekierkowa, pewnie, �e nalej�.
Nala� staruszce i sobie, poda� jej kieliszek do r�ki.
Spojrza�a na niego zamy�lona i powiedzia�a:
� Sam�e� teraz zosta�, Marcinku, sam jak ten palec.
Stara Siekierkowa...
Nikt nie nazywa� jej inaczej. Sama te� tak si� czasami przedstawia�a. Niekt�rzy we wsi twierdzili nawet, �e �Siekierkowa by�a stara tu� po urodzeniu i zaraz po urodzeniu pali�a papierosy�. To by�a oczywi�cie nieprawda rozpowiadana przez pijanych g�rali z gospody. Nikt nie wiedzia�, kiedy i gdzie Siekierkowa si� urodzi�a. Jedni twierdzili, �e w Krakowie, inni, �e w Wilnie, a jeszcze inni, �e na Syberii. Ale pewno�ci nie mia� nikt. Tak samo jak z tymi papierosami. Siekierkowa po prostu by�a w Biczycach zawsze i pali�a te� zawsze. Mieszka�a w starej cha�upie na wzg�rzu pod lasem, gdzie rok temu postawili maszt z parabolicznymi antenami, dzi�ki kt�rym w Biczycach dzia�a�y telefony kom�rkowe. W gospodzie m�czy�ni opowiadali, �e Skiekierkowa wcale nie protestowa�a przeciwko temu �s�upowi z telefonami� na jej podw�rku. Kt�rego� dnia latem podjecha� pod jej cha�up� elegancki samoch�d z Krakowa i miesi�c p�niej postawili ten maszt. Siekierkowa pono� tylko zapyta�a, czy w studni �woda nie skwa�nieje od tych telefon�w�. Gdy m�ody m�czyzna w garniturze i krawacie, kt�ry wysiad� z tego samochodu, powiedzia�, �e �wodzie w pani studni oczywi�cie w �adnym wypadku nic si� nie stanie�, a na dodatek postawi� jej nowy p�ot i wyasfaltuj� drog� do jej zagrody, bez wahania si� zgodzi�a. Chocia� w gospodzie i pod ko�cio�em opowiadaj�, �e �stara Siekierkowa sprzeda�a telefonom p� swojego podw�rka za dwa kartony popularnych�, to tak naprawd� g��wnie chodzi�o jej o ten asfalt, poniewa� po wiosennych roztopach nawet do ubikacji w podw�rzu musia�a chodzi� w gumiakach. Od tego czasu Siekierkowa ma, jedyna we wsi, studni�, pomalowany na b��kitno nowy p�ot wok� zagrody i asfaltow� �cie�k� prowadz�c� przez podw�rze do masztu. I dzi�ki Siekierkowej wie� ma GSM. Gdy patrzy si� w kierunku cha�upy Siekierkowej z brzegu Dunajca, ma si� wra�enie, �e ten maszt stoi pomi�dzy dwoma starymi roz�o�ystymi d�bami, kt�rych korony si�gaj� linii Tatr. Niekt�rzy twierdz�, �e w Biczycach najpierw by�y te d�by, a zaraz potem pojawi�a si� tam Siekierkowa.
Stara Siekierkowa zna�a Marcinow� �od pocz�tku�. To znaczy od momentu, gdy j�, noworodka, czwart� c�rk� Janasowej, obmy�a w wielkiej miednicy z przegotowan� wod�. Bo Siekierkowa przyjmowa�a prawie wszystkie porody w Biczycach. Kiedy� cz�owiek rodzi� si� w Biczycach i umiera� w Biczycach, a do szpitala do S�cza je�dzi�o si� ze �lep� kiszk� lub wtedy, gdy na suchoty nie pomaga�y ba�ki i smarowanie piersi smalcem z jagni�cia, a plu�o si� krwi� d�u�ej ni� dwa dni.
Potem, jeszcze przed wojn�, Siekierkowa �piewa�a �Ave Maria� w ko�cielnym ch�rze na �lubie Marcinowej. W tym samym ko�ciele by�a przy chrztach jej sze�ciu syn�w. Jeden z nich umar� kilka tygodni p�niej. Maciej. Ostatni przed Marcinem. Marcin by� najm�odszy. Gdy si� urodzi�, Marcinowa p�aka�a. I wcale nie dlatego, �e wyda�a na �wiat obci�gni�ty ��taw� sk�r� ma�y brzydki szkielecik wisz�cy pod ogromn�, �ys�, pofa�dowan� g�ow�. P�aka�a g��wnie dlatego, �e znowu urodzi�a syna. Chocia� dawa�a przez ca�� ci��� na tac�, zmawia�a r�aniec i w tajemnicy przed m�em trzyma�a obrazek Matki Boskiej pod poduszk�. Aby tylko by�a c�rka.
Nikt nie wie od kiedy, ale we wsi nazywali zmar�� �Marcinowa�. Nie tak jak inne starsze kobiety we wsi po ich m�ach, ale po synu. I to najm�odszym z ca�ej sz�stki. Nawet ksi�dz, zamykaj�c trumn� stoj�c� na kamieniach w sypialni cha�upy, w kt�rej mieszka�a ju� przed wojn�, powiedzia�: ��egnaj, Marcinowa�.
Synowie wynie�li trumn� do samochodu stoj�cego przed bram�, stan�li na czele konduktu i ruszyli na g�r� do ma�ego ko�cio�a z cmentarzem. Przy �adnej pogodzie z cmentarza wida� by�o g�ry. Matka, gdy jeszcze mog�a chodzi�, zawsze po niedzielnej mszy bra�a ich na cmentarz i pokazywa�a g�ry. Z tego miejsca przy krzy�u, tu� za dzieci�cymi grobami, g�ry wygl�da�y najpi�kniej.
W nocy przed pogrzebem spad� �wie�y �nieg. By�o bardzo �lisko. Drogi do ko�cio�a nie od�nie�ali nigdy, bo Biczyce le�a�y za daleko od Nowego S�cza, �aby si� op�aca�o wysy�a� piaskark�, jak to powiedzieli kiedy� w ratuszu w Nowym S�czu. Za zakr�tem, przy sadzie Walczak�w, gdzie stromizna by�a najwi�ksza, samoch�d z trumn� zacz�� nagle osuwa� si� w d�. Kierowca doda� gazu i samoch�d stan�� w poprzek drogi. M�czy�ni z konduktu po�o�yli wie�ce i kwiaty z szarfami na o�nie�onej drodze i rzucili si� do samochodu. Najpierw ustawili go prosto na osi jezdni, a potem przez kilkana�cie metr�w pchali pod g�r�. Po chwili stromizna zmniejszy�a si� i samoch�d z trumn� powoli ruszy� w g�r�. To ten incydent mia�a na my�li stara Siekierkowa, m�wi�c, �e nawet po �mierci �Marcinowa robi�a w poprzek�.
Marcin po raz pierwszy tak naprawd� zrozumia�, �e zosta� sam, po tym jak grabarze usypali ju� mogi�� z ��tego brudnego piachu i wbili emaliowan� tablic� z krzy�em, imieniem, kt�rego nikt od lat nie u�ywa�, i dat� jej �mierci. Szesnasty grudnia.
Szesnasty, �roda, trzy dni temu. Jak zwykle wsta� wcze�nie, wyj�� mas�o z lod�wki, aby troch� zmi�k�o, i poszed� do piwnicy po w�giel i drewno na rozpa�k�. Gdy wszystko do �niadania by�o przygotowane, z drewnian� tac� poszed� do sypialni, do matki. Jak ka�dego ranka. Od o�miu lat. Od o�miu lat jedli razem �niadanie, a potem czesa� jej w�osy.
Tego dnia zasta� j� martw�.
Osiem lat temu mia�a wylew. Posz�a sia� na pole przed cha�up�. Nigdy nie zapomni, ma ten obraz wyryty w m�zgu jeszcze w dzieci�stwie � matka idzie mi�dzy skibami ich ma�ego pola i sieje. Z chustk� na g�owie, z wiadrem ziarna wisz�cym u �okcia, w fartuchu, kt�ry pra�a co wiecz�r. Rozsypywa�a to ziarno z jak�� tak� dum�, uroczy�cie, dostojnie, patrz�c na g�ry. Ju� jako ma�y ch�opiec lubi� na to patrze�, stoj�c przed domem.
Tamtego dnia, osiem lat temu, nie dane mu by�o na to patrze�, los chcia� inaczej. Wezwali go do Piwnicznej. Wyszed� bez po�egnania, wsiad� na motocykl i pojecha�. Wr�ci� oko�o czwartej po po�udniu. Matka le�a�a na polu twarz� w rozsypanym ziarnie. Lekarze powiedzieli, �e przy wylewie trzeba �natychmiast przywozi�, nawet traktorem albo koniem�. Ale jego przecie� nie by�o tego dnia, bo zdarzy�a si� ta idiotyczna awaria transformatora w Piwnicznej.
� A innych dzieci matka nie ma? � spyta�a zaczepnie gruba piel�gniarka.
� Ma � odpowiedzia� cicho. � Ale wszyscy si� rozjechali po Polsce.
* * *
Tylko najstarszy syn Marcinowej, Piotr, mieszka� blisko Biczyc, w Nowym S�czu. Pracowa� jako listonosz. Od kiedy owdowia�, rzadko przyje�d�a� do matki. Ju� cz�ciej by� tam jego syn Szymon. I to nie po to, aby odwiedzi� babci�, ale �eby po�ycza� od wujka Marcina motocykl i wozi� dziewczyny drog� od gospody do masztu na podw�rku Siekierkowej. Reszta braci rozjecha�a si� po Polsce. Czasami przychodzi�y od nich listy, kartki z pozdrowieniami z urlop�w lub �wi�teczne �yczenia. Do Biczyc przyje�d�ali tylko w drodze do Zakopanego na narty lub � je�li znale�li czas � by uczestniczy� w pierwszej komunii albo �lubie dzieci ich przyjaci� z dzieci�stwa. Ostatnio tak�e na pogrzeby tych przyjaci�. Adam, kt�ry zacz��, ale nigdy nie uko�czy� studi�w rolniczych w Olsztynie i mia� przej�� gospodarstwo rodzic�w, bywa� w Biczycach najrzadziej ze wszystkich. Mieszka� najpierw we Wroc�awiu, a od kilku lat w �odzi. W czasie studi�w o�eni� si� z dziewczyn� z Wroc�awia, zaraz potem wyjecha� przez Austri� do Kanady i s�uch po nim zagin��. Marcinowa je�dzi�a do synowej do Wroc�awia i uspokaja�a j� � �Ada� to przecie� dobry ch�opak, na pewno wr�ci�. Wr�ci�. Po czterech latach. Z now� kobiet� i dzieckiem tej kobiety. Po rozwodzie przeni�s� si� z ni� do �odzi, gdzie najpierw otworzy� sklep z ekskluzywn� bi�uteri� na Piotrkowskiej, a p�niej dwie firmy ochroniarskie; zatrudnia� g��wnie by�ych milicjant�w, kt�rzy nie mogli odnale�� si� w nowej policyjnej rzeczywisto�ci.
Andrzej, starszy od Adama o pi�� lat, nie znosi� go i nawet w czasie rzadkich wizyt u matki w Biczycach � cho� wiedzia�, jak� wyrz�dza jej tym przykro�� � nie potrafi� tego ukry�. Pracowity, ambitny i czasami a� do dziwactwa uczciwy, gardzi� wszelkim cwaniactwem i kombinatorstwem. Adama traktowa� jak kogo�, kto dla pieni�dzy gotowy jest zdradzi� swoje idea�y, a nawet sprzeda� lub zastawi� w�asn� rodzin�. Czasami, najcz�ciej sprowokowany przez Adama, wybucha� i wyrzuca� z siebie ca�� pogard�, jak� czu� do niego. Nie powstrzymywa�y go przed tym ani pro�by, ani p�acz matki. Adam twierdzi�, �e Andrzej chorobliwie zazdro�ci mu bogactwa. Jego nowych samochod�w, dom�w budowanych na Helu i na Mazurach, a nawet jego opalenizny z wakacji. A �e sam �ten utytu�owany, strasznie wa�ny profesorek uniwersytetu� mieszka z rodzin� w blokowisku ze �mierdz�c� klatk� schodow� na peryferiach Gda�ska, z tej zawi�ci i poczucia �yciowej pora�ki dobudowuje sobie filozofi�, kt�ra jego, �powa�nego, uczciwego i cenionego nie tylko w �odzi biznesmena�, umieszcza po�r�d mafii i ciemnych interes�w. To by�a oczywi�cie nieprawda, Andrzej bowiem zazdro�ci� ludziom tak naprawd� tylko tego, �e maj� od niego wi�cej ksi��ek i wi�cej czasu na ich czytanie.
� Wi�c tobie z pewno�ci� niczego nie zazdroszcz�, bo ty mia�e� w �yciu wi�cej samochod�w, ni� przeczyta�e� ksi��ek � ko�czy� dyskusj� z bratem i bez po�egnania wychodzi�, trzaska� drzwiami, a� ca�a cha�upa dr�a�a, wsiada� do swojej starej zdezelowanej skody i przez ca�� Polsk� wraca� z �on� i c�rk� do Gda�ska. Na drugi dzie� dzwoni� i przeprasza� matk�, �e si� znowu niepotrzebnie uni�s� i to si� ju� nigdy nie powt�rzy.
Ale to �nigdy� trwa�o tylko do nast�pnego spotkania. Nie pomaga�o nawet to, �e Stanis�aw � najspokojniejszy z syn�w Marcinowej � za ka�dym razem prosi� i zobowi�zywa� oddzielnie i Adama, i Andrzeja, aby darowali sobie k��tnie w domu matki i chocia� przez te kilkana�cie godzin �nie powtarzali tego, co i tak wszyscy ju� znaj� na pami��. Stanis�aw przyje�d�a� do Biczyc z trzema c�rkami i �on�, kt�ra przywozi�a ze sob� dla �babci Marcinowej i Marcinka� ca�y baga�nik wypiek�w i kilogramy w�dzonego w�gorza od rybak�w z Gi�ycka. Stasieniek, jak nazywa�a go matka, by� przy tym tak dumny, jak gdyby to on sam w�asnor�cznie z�owi� te w�gorze lub sam piek� te makowce, serniki i dro�d��wki. Stasiu, najbardziej postawny z pi�ciu syn�w Marcinowej, absolwent szko�y oficerskiej w Toruniu, na co dzie� podpu�kownik i dow�dca w jednostce wojskowej w Gi�ycku, przyje�d�a� do matki i do brata, do Biczyc, zawsze na kilka dni. U�miechni�ty, radosny i zadowolony, traktowa� te wizyty jak powr�t do �wiata najpi�kniejszych wspomnie�. Wieczorami, gdy napalili pod kuchni� i pachnia�o barszczem i kapust� do pierog�w, Stasiek zapala� papierosa, sadza� c�rki i �on� na drewnianych zydlach wok� babci Marcinowej i prosi� j�, aby opowiada�a, jak to kiedy�, gdy on by� jeszcze ma�ym ch�opcem, �y�o si� w Biczycach, a marzy�o o tym, by pojecha� gdzie� bardzo, bardzo daleko. Na przyk�ad do Nowego S�cza na odpust. Babcia Marcinowa opowiada�a te historie ju� wiele razy, wnuczki i synowa zna�y je prawie na pami��, ale to nie przeszkadza�o s�uchaniu ich z zaciekawieniem po raz kolejny. Jak to �Stasiu musia� dostawa� zawsze nowe buty, bo mia� tak du�e stopy, �e buty po Adasiu by�y dla niego za ma�e�. I jak to szed� na bosaka pod g�r�, buty ni�s� przewieszone na kiju przez rami�, aby je w�o�y� tu� przed wej�ciem do ko�cio�a.
* * *
� Czy ma pan w tych Biczycach jaki� telefon, gdyby co� si� sta�o? � Z zamy�lenia wyrwa� go g�os grubej piel�gniarki. � Gdyby ona... No wie pan, nigdy nic nie wiadomo... w tym wieku...
Matka nie umar�a. Po miesi�cu p�nym wieczorem podjecha�a pod dom karetka i on razem z sanitariuszem przenie�li matk� na r�kach do sypialni. Ju� stamt�d nigdy nie wysz�a o w�asnych si�ach. Afazja i k�opoty z m�wieniem min�y po p� roku, ale parali� nie min�� nigdy. Mog�a rusza� tylko g�ow� i lew� r�k�.
Zmieni� prac�. Z szefa dzia�u zabezpiecze� zak�ad�w energetycznych � on, in�ynier po gliwickiej politechnice � po znajomo�ci za�atwi� sobie etat dyrektora administracyjnego w muzeum w Nowym S�czu. Tylko przy takiej pracy m�g� mieszka� w Biczycach, opiekowa� si� matk� i by� rolnikiem jednocze�nie.
Wspomina� to wszystko, stoj�c przy jej grobie. Gdy ksi�dz z ministrantami odeszli od mogi�y i z�o�ono ju� kondolencje, wszyscy rozproszyli si� cicho i schodzili powoli po zasypanej �wie�ym �niegiem drodze, prowadzeni przez jego braci na d� do ich domu, gdzie mia�a odby� si� stypa. Najpierw przez kr�tk� chwil� szed� za innymi, ale tu� za bram� prowadz�c� do ko�cio�a co� popchn�o go, aby wr�ci� do jej grobu i chwil� tam jeszcze by� z ni�. We dwoje. Tak jak zawsze od o�miu lat.
Przestraszy�a go. Nie s�ysza�, jak podchodzi�a. Karolina, najstarsza c�rka Stasia. Pierwsza wnuczka �babci Marcinowej�. Ta z tymi �ogromnymi oczami jak jeziora� � tak m�wi�a babcia. Wzi�a go pod r�k�, opar�a mu g�ow� na ramieniu i powiedzia�a:
� Wujku, przyjed� kiedy� do mnie. Mam mieszkanie w Warszawie. P�jdziemy na wy�cigi. Przecie� mi m�wi�e�, �e zawsze chcia�e� postawi� na jakiego� konia i patrze�, kt�ry dobiegnie. Tutaj jest moja wizyt�wka. � Wepchn�a mu kartonik do r�ki. � Wujku, zadzwo� albo napisz do mnie e-mail. A teraz ju� chod� do domu. Oni tam na dole nie zaczn� nic bez ciebie. Nawet herbaty nie potrafi� w twojej kuchni ugotowa�. Chod�. Dosy� ju� by�e� tylko dla babci...
Znalaz� jej d�o� i u�cisn�� mocno. Odwr�ci� g�ow� tak, aby nie mog�a dostrzec jego �ez, i odczeka� chwil�, by uspokoi� �kanie. Rzek� cicho:
� Przyjad�, Karolinko. Na wiosn�. Postawi� gr�b babci, posadz� kwiaty... i potem przyjad�. B�d� mia� teraz du�o czasu. Przyjad� na pewno.
Zerkn�� na wizyt�wk�, wyj�� portfel i schowa� j� pomi�dzy kartki pogniecionego dowodu osobistego.
� Zaraz p�jdziemy.
Pu�ci� jej d�o�, przykl�kn��, rozsun�� wie�ce i dotkn�� r�k� plamy ��tego piasku w usypanej mogile. Chwil� potem wolno schodzili przykryt� �wie�ym �niegiem drog�. Zapada� zmrok. G�ry majaczy�y w oddali, odcinaj�c si� czerni� od szarzej�cego nieba. W dole, we wsi, zapala�y si� w domach pierwsze �wiat�a. Zaczyna� si� kolejny wiecz�r. Jak ka�dego dnia.
Stara Siekierkowa zosta�a najd�u�ej. Pi�a w�dk�, pali�a papierosy, poprawia�a haftowan� chust� na g�owie i opowiada�a o Marcinowej. O tym jak urodzi�a swojego najstarszego, Piotra, wieczorem, a rano by�a ju� z wszystkimi przy �niwach. O tym jak Andrzej dosta� zapalenia opon m�zgowych po szczepieniu przeciw gru�licy i Marcinowa nios�a go zawini�tego w ko�dr�, w nocy, pieszo, przez pola do szpitala w S�czu. O tym jak to Adam uciek� z domu, gdy ojciec przy�apa� go na paleniu papieros�w w stodole, a Marcinowa pojecha�a do Krakowa i uderzy�a torb� milicjanta, kt�ry nie chcia� wypu�ci� �jej ma�ego Adasia� z Izby Zatrzyma�.
Czasami przerywa�a te opowie�ci i powtarza�a, patrz�c w okno:
� A Marcinka to ona urodzi�a dla siebie. Na stare lata...
Kolejni go�cie podchodzili najpierw do Siekierkowej, potem do Marcina i �egnali si�, sk�adaj�c kondolencje. Jak gdyby tak naprawd� tylko Siekierkowa i Marcin pochowali dzisiaj kogo� bliskiego.
Dom powoli pustosza�. Z podw�rka odje�d�a�y kolejne samochody. Spo�r�d braci zosta� tylko Stanis�aw. Gdy ju� wszyscy wyszli, wsta�, da� znak c�rkom i �onie. Podeszli razem do siedz�cego przy Siekierkowej Marcina. Stan�li przed nim. Stanis�aw poprawi� mundur i powiedzia�:
� Marcin, s�uchaj... tak my�l�... to znaczy, tak my�limy... Sprzedaj cha�up� i przyjed� do nas. Teraz, gdy mama nie �yje... Tyle dla niej zrobi�e�. Dla nas tak�e. Osiem lat by�e� dla niej. My tylko przyje�d�ali�my jak na wczasy. A ty... ty j� piel�gnowa�e�. Dla nas wszystkich...
Przerwa� na chwil�. Otar� �zy i m�wi� dalej:
� Na pocz�tku zamieszkasz u nas. Karolina jest w Warszawie, wi�c mamy pok�j dla ciebie. Za�atwi� ci prac� u nas w jednostce. Kupisz sobie mieszkanie. M�g�by� zacz�� wszystko od nowa...
Marcin, zaskoczony, pr�bowa� nerwowo wsta� z krzes�a. Wydawa�o mu si�, �e ignoruje ich, siedz�c.
Krzes�o si� zakleszczy�o pomi�dzy nog� sto�u i krzes�em starej Siekierkowej. Ani drgn�o. To, co si� tutaj i teraz dzia�o, by�o takie... takie uroczyste. I wa�ne. A wa�nych rzeczy nie wolno przyjmowa� na siedz�co. Wtedy tak�e si� podni�s�...
* * *
To by�o jeszcze na d�ugo przed chorob� matki. Pojechali trzema samochodami na zawody hipiczne. Ruszyli p�nym wieczorem z Nowego S�cza i przez ca�� Polsk� ci�gn�li przyczepy z ko�mi, aby na rano zd��y� do Bia�og�ry. Zawody zaczyna�y si� o dziesi�tej rano. Dopiero oko�o �smej mijali Gda�sk. Wprawdzie na ka�dy samoch�d przypada�o po dw�ch kierowc�w, ale Marcin i tak nie m�g� spa� podczas jazdy. Wydawa�o mu si�, �e jedynie on pozna po odg�osach dochodz�cych z przyczepy, czy z Gracj� wszystko jest w porz�dku. Gdyby by�o wolno, najch�tniej siedzia�by w tej przyczepie, rozmawia�by z koniem, poprawia� pled na jego grzbiecie i przeprasza� za to, �e musi w ciemno�ci sta� d�ugimi godzinami w tej klatce na ko�ach. Tak wi�c nie spa� ca�� noc, a o jedenastej rano skaka� na Gracji przez przeszkody. Organizatorzy niew�a�ciwie ustawili jedn� z przeszk�d. Gracja po skoku potkn�a si� i wpad�a na belki odgradzaj�ce tor od widz�w. Ko�� piszczelowa jego lewej nogi p�k�a jak zapa�ka. Jecha� dalej. Dopiero w stajni, gdy koledzy musieli go zdj�� z siod�a, poczu� b�l. Zaj�� drugie miejsce. Do ceremonii wr�czenia nagr�d podepchni�to go na w�zku inwalidzkim, kt�ry organizatorzy wypo�yczyli z pobliskiej przychodni zdrowia. I wtedy, gdy podeszli do niego z tym dyplomem i medalem, nie m�g� przecie� siedzie�. Wysun�� si� z tego w�zka, podni�s� si� do g�ry na r�kach i stan�� na zdrowej nodze. Zaciskaj�c z�by z b�lu, opar� z�aman� nog� delikatnie o ziemi�, by utrzyma� r�wnowag�. Sta� podczas przyjmowania medalu. Usiad�, dopiero gdy cz�onkowie jury przeszli do nast�pnej dekoracji. Zaraz potem koledzy odwie�li go do szpitala.
* * *
Karolina wybawi�a go z opresji. Po�o�y�a mu d�onie na ramionach i przyciskaj�c go do krzes�a, powiedzia�a:
� Wujku, nie musisz zaczyna� wszystkiego od nowa ju� teraz, zaraz. Tata tylko chce ci powiedzie� w naszym imieniu, �e wprawdzie w Gi�ycku nie ma g�r i Dunajca, ale s� przepi�kne jeziora. I kilka stadnin w pobli�u, wi�c m�g�by� pozna� nowe konie... Przyjed� do nas.
Nachyli�a si� i poca�owa�a go w czo�o. Marcin rozgl�da� si� wko�o niespokojny. Gdy tylko Karolina zdj�a d�onie z jego ramion, znowu spr�bowa� wsta�. Z rumie�cem wstydu na twarzy wygl�da� jak dorastaj�cy ch�opiec przy�apany na podgl�daniu przez dziurk� od klucza starszej siostry w k�pieli.
Po chwili dwie m�odsze c�rki Stanis�awa zbli�y�y si� i te� go poca�owa�y. Marcin zrezygnowany i pogodzony w ko�cu z tym, �e nie uda mu si� wydosta� z pu�apki, opu�ci� g�ow� i powtarza� tylko:
� Dzi�kuj� wam, dzi�kuj�...
W tym momencie stara Siekierkowa, nie wyjmuj�c papierosa z ust, zacz�a �mia� si� ochryple. Wypuszczaj�c k��by dymu, postawi�a przed nim kieliszek z w�dk�.
� Marcinku, no, nie wstyd� si�, przepij do panien.
W tym momencie Stanis�aw stan�� za bratem i mocno poci�gn�� jego krzes�o. Marcin wsta�. Obj�li si�. Po chwili podszed� do �ony Stanis�awa i poca�owa� j� w r�k�. Potem wyszed� razem z nimi. Sta� na progu i d�ugo wpatrywa� si� w znikaj�ce �wiat�a ich samochodu, zanim wr�ci� do izby.
Stara Siekierkowa siedzia�a przy stole i odmawia�a na g�os r�aniec. Usiad� na drugim kra�cu sto�u, patrzy� na ni� i s�ucha�. Szybko przesuwa�a bursztynowe paciorki w palcach i zawodz�cym g�osem monotonnie wypowiada�a modlitwy, kiwaj�c si� na krze�le. W pewnym momencie przerwa�a, si�gn�a po kieliszek, wypi�a, prze�egna�a si�, patrz�c w sufit, i wr�ci�a do r�a�ca. U�miechn�� si�. Po raz pierwszy tego dnia.
Odprowadzi� Siekierkow� pod jej dom. Mr�z najpierw orze�wi� go, ale potem, gdy wraca� ju� sam poboczem oblodzonej szosy, sta� si� dokuczliwy, przeszywa� dotkliwym zimnem. W domu Marcin wszed� do kuchni, aby zaparzy� herbat�. Z aluminiowego zasmolonego czajnika stoj�cego na �eliwnej kuchennej p�ycie wla� wrz�tek do dw�ch szklanek w metalowych koszyczkach, postawi� je na drewnianej tacy, wyj�� cukiernic� z kredensu, dwie �y�eczki z szuflady komody i poszed� z tym wszystkim do sypialni. Dopiero przechodz�c przez skrzypi�cy pr�g oddzielaj�cy kuchni� od pokoju, kt�rego przez ostatnie osiem lat nie opuszcza�a matka, zauwa�y�, co zrobi�. Z tac� w d�oniach wpatrywa� si� w puste, przykryte ci�k� haftowan� narzut� ��ko. Odwr�ci� si� gwa�townie, rozlewaj�c herbat� i parz�c sobie r�ce. Cofn�� si� w po�piechu do kuchni. Postawi� tac� na parapecie okna i usiad� ci�ko na zydlu. Przez �zy widzia� par� wydobywaj�c� si� z czajnika. Z opustosza�ego pokoju, gdzie odbywa�a si� stypa, jak echo powraca� g�os Siekierkowej: �Sam�e� teraz zosta� Marcinku, sam jak ten palec. Sam�e� teraz zosta�...�.
* * *
Min�y prawie cztery miesi�ce. Gdyby mia� opisa� wszystko, co dzia�o si� w jego �yciu w tym czasie, zmie�ci�by ten opis na ma�ym skrawku papieru. Takim samym jakich wiele, niezdarnie wydartych z uczniowskiego zeszytu, znalaz� pewnego wieczoru w szufladzie stolika nocnego przy ��ku w sypialni matki.
Omija� ten pok�j. Pewnego dnia po powrocie z muzeum zamkn�� drzwi do niego na klucz. Otwarte na o�cie� przez osiem lat wypaczy�y si� i zosta�a szeroka szpara przy wyszlifowanym jego krokami progu. Musia� to zrobi�. Taki akt samoobrony � nie b�dzie ju� nigdy wi�cej nosi� tam dw�ch herbat, w zapomnieniu przygotowywa� miseczki jej ulubionego twarogu z rzodkiewkami, wstawa� w nocy, aby zgasi� lampk� nocn� i ostro�nie wyj�� matce z d�oni ksi��k�, przy kt�rej zasn�a. Zamkni�te drzwi do tego pokoju � tak mu si� wydawa�o � mia�y przypomina�, �e jej naprawd� nie ma. Przez kilka tygodni tak by�o w istocie. Ale potem, szczeg�lnie wieczorami, przypomina�y mu o wiele wi�cej. Przypomina�y, �e zamkn�� za nimi dotychczasowy cel swojego �ycia. Ca�y ustalony program, niemal�e ceremonia�, kt�ry wyznacza�y praca i opieka nad matk�. Samotno��, a nawet my�l o samotno�ci nie nale�a�y do tego ceremonia�u. Obowi�zki w muzeum, opieka nad matk� i praca na polu � taki schemat dni, miesi�cy i p�r roku nie zostawia� mu czasu na my�lenie o tym, �e jest sam. Teraz wraz z zamkni�ciem tych drzwi zburzy� ten schemat i nagle poczu� si� opuszczony, zapomniany, niepotrzebny.
Ka�dego dnia by�o podobnie. Tak przera�liwie podobnie. Wstawa� rano, rozpala� w piecu i bez �niadania jecha� do pracy do Nowego S�cza. Zatrzymywa� si� przed bram� na ty�ach muzeum, wysiada� z samochodu, otwiera� stalow� bram� pomazan� graffiti, wraca� i parkowa� auto na podw�rzu pod zakratowanymi oknami parteru. Skrzypi�cymi schodami szed� na g�r� do swojego biura na poddaszu, z kt�rego wychodzi� tylko wtedy, gdy trzeba by�o za�atwi� co� w mie�cie. W po�udnie, kiedy na wie�y pobliskiego ko�cio�a bi�y dzwony na Anio� Pa�ski, wyci�ga� z czarnej akt�wki bu�k� z pasztetow� i jad�, patrz�c na ulic� przed muzeum. Czasami pisa� jakie� dokumenty lub sprawozdania na wys�u�onym komputerze, a czasami rozmawia� z pani� Mir�, kustoszk� muzeum. To by�o dla niego trudne. Onie�miela�a go i wprawia�a w zak�opotanie, a nawet w zawstydzenie, gdy czasami podczas tych rozm�w siada�a obok niego za biurkiem, na kt�rym sta� komputer, i pokazuj�c co� na ekranie monitora, przypadkowo go dotyka�a kolanem lub ramieniem. Robi� si� wtedy czerwony na twarzy i musia� koncentrowa� si� na tym, aby ona nie zauwa�y�a jego zak�opotania. Zapach jej perfum po ka�dej takiej rozmowie czu� w swoim biurze na poddaszu jeszcze przez par� dni.
Oko�o czternastej schodzi� z grubym brulionem na obch�d muzeum, w kt�rym tak naprawd� od lat nic si� nie zmienia�o. A jednak by� to kulminacyjny moment jego dnia. Obch�d sal muzeum. W dw�ch salach mieli ikony. Jedn� z najwi�kszych kolekcji ikon w Polsce. Gdy matka dosta�a wylewu i musia� zmieni� prac�, przyszed� do muzeum g��wnie z oczarowania tymi ikonami. I pomimo tylu lat za ka�dym razem czu� to oczarowanie. Sal� z ikonami zostawia� sobie zawsze na koniec obchodu. Mia� swoj� ulubion� ikon�. Ikon� �ukasza. Kaza� j� przewiesi� w centralny punkt �ciany i oddali� inne, by nie zak��ca�y jej pi�kna. Gdy przez wysokie okna pada�o na ni� s�oneczne �wiat�o i odbija�o si� od z�ocistych ornament�w, wydawa�o mu si�, �e s�yszy pie�� ch�raln�. Nie tylko on mia� takie uczucie. Kiedy� pani Mira na jedno ze spotka� z nim przynios�a ze sob� grub�, oprawion� w sk�r� ksi�g� go�ci muzeum. Kto� wpisa� tam dwa zdania, kt�re i jego poruszy�y:
�Istniej� muzea, w kt�rych chce si� kl�kn�� i modli�. To ma�e muzeum tak�e ma co� takiego�.
Na pocz�tku kwietnia postawi� marmurowy pomnik na grobie matki. Chcia�, aby na Wielkanoc, gdy przyjad� do Biczyc bracia z rodzinami, mogli p�j�� na cmentarz przy ko�ciele i stan�� przy prawdziwym grobie. Zabra� kt�rego� dnia star� Siekierkow� i pojechali samochodem do Nowego S�cza, aby wybra� kamie�. Je�dzili od cmentarza do cmentarza, a� w ko�cu znale�li. Czarna ci�ka bry�a marmuru o nieregularnych, startych do szaro�ci kraw�dziach. Wygl�da�a tak, jak gdyby by�a od�amana z wi�kszej ca�o�ci. Wszyscy kamieniarze i grabarze, kt�rych odwiedzali, witali star� Siekierkow� jak dobr� znajom�. Niekt�rzy nawet cz�stowali j� w�dk�, a poproszeni prowadzili do grob�w, przy kt�rych modli�a si� na kolanach. Gdy tego dnia p�nym wieczorem wr�cili do Biczyc, Siekierkowa poprosi�a go, aby pozwoli� jej wej�� do sypialni matki. Nie pyta� nawet dlaczego. I nie wszed� z ni� do tego pokoju. Zdj�� klucz z haka na framudze, otworzy� drzwi � po raz pierwszy od tamtego dnia, gdy je zamkn�� � i kiedy znik�a w ciemno�ci za progiem, cofn�� si� do kuchni. Potem, gdy staruszk� odwozi�, powiedzia�a do niego:
� Marcinku, bez niewiasty i dzieci cha�upa jest pusta jak gr�b. A ty masz ju� przecie� jeden gr�b na cmentarzu na g�rce. Nie r�b sobie drugiego w domu. �ycie jest po to, aby �y�. Tak zawsze m�wi�a twoja matka. Ona �y�a nawet wtedy, gdy mog�a porusza� tylko g�ow� i lew� r�k�.
A gdy wysiada�a z samochodu, odwr�cona do niego plecami, doda�a:
� Gospodyni ci trzeba. Dobrej kobiety ci trzeba. Bo� sam dobry jest, Marcinku.
Kobiety...
Gdyby nie matka, kojarzy�yby mu si� wy��cznie z l�kiem i niebezpiecze�stwem. Dok�adnie tak. Z trudem przypomina� sobie ten okres swojego �ycia, kiedy nie ba� si� kobiet. Gdy wraca� pami�ci� do czasu �przed Mart��, wydawa�o mu si�, �e przypomina sobie fragment biografii innego m�czyzny. Jego �ycie podzielone by�o troch� jak historia �wiata na czas �przed� i �po�. Tylko �e u niego by� to czas nie po narodzinach, ale po �mierci.
Marta pojawi�a si� w jego �yciu jak wiosenny deszcz, kt�rego nikt si� nie spodziewa�. Zreszt� zjawi�a si� naprawd� z deszczem. Czeka� w Gliwicach na poci�g do Nowego S�cza. Na weekendy nie zostawa� w akademiku, tylko wraca� do matki i braci, by pom�c im w gospodarstwie. Wiosn�, gdy pracy by�o szczeg�lnie du�o, je�li uda�o mu si� zorganizowa� zwolnienie z zaj�� na politechnice, wraca� do Biczyc ju� nawet w czwartki. I w�a�nie w czwartek czeka� na przyjazd poci�gu, wraz z innymi schowany si� pod dziurawym dachem dworcowym. Mimo �wiec�cego s�o�ca nagle spad� deszcz z chmury przygnanej przez silny wiatr. Poci�g wje�d�a� na peron, gdy z tunelu dworcowego wy�oni�a si� m�oda kobieta z walizk� w jednej r�ce i otwartym parasolem w drugiej. Bieg�a jak szalona, przystaj�c co chwil� i stawiaj�c swoj� najwidoczniej ci�k� walizk� na cementowych p�ytach peronu. Rozwiane w�osy przykrywa�y jej twarz. Wiatr wywr�ci� parasol na drug� stron�, w pewnym momencie wyrwa� go z jej d�oni, cisn�� na tory wprost pod nadje�d�aj�cy poci�g. Stan�a i zakrywaj�c usta d�oni�, z przera�eniem patrzy�a, co si� sta�o. Marcin przepchn�� si� przez t�um ludzi pr�buj�cych dosta� si� do przepe�nionego poci�gu. Podbieg�, podni�s� jej baga� i zawo�a�:
� Prosz� biec za mn�, zd��ymy!
Z walizk� w r�ku pop�dzi� do najbli�szego wagonu.
� Niech pan j� zostawi... nigdzie nie jad�. Prosz� natychmiast postawi� moj� walizk�! Nigdzie nie jad�! S�yszy pan?! Nigdzie nie jad�, do cholery! Nigdzie!! � krzycza�a za nim histerycznie.
Stan�� i powoli si� odwr�ci�. Usiad�a na dworcowej �awce. P�aka�a.
Nie wie dlaczego, ale widok tej p�acz�cej dziewczyny poruszy� go na tyle, �e wszystko inne sta�o nagle si� nieistotne, bez znaczenia. Przysiad� obok niej na �awce. Milczeli, gdy peron opustosza� i poci�g rusza� w dalsz� drog�.
Tak pozna� Mart�.
Studiowa�a w Krakowie teatrologi�. By�a jedynaczk� wychowywan� przez matk�, kt�ra po przedwczesnej �mierci m�a, znanego warszawskiego dziennikarza, kocha�a c�rk� zaborczo. Ogarni�ta panicznym l�kiem o los Marty, zaplanowa�a dla niej ca�e przysz�e �ycie. A Marta zacz�a mie�, cz�sto tylko z przekory, w�asne plany. Ale to tylko umacnia�o matk� w przekonaniu, �e tym bardziej musi j� chroni� przed �czyhaj�cymi na ka�dym kroku niebezpiecze�stwami�. Potrafi�a godzinami czeka� w samochodzie pod domami przyjaci� c�rki, licealistki, je�li m�odzie� organizowa�a prywatk�. Marta buntowa�a si� coraz bardziej, nie chcia�a by� traktowana jak przedszkolak. Najpierw by�y d�ugie rozmowy z matk�, potem nieustanne dyskusje, w ko�cu codzienne k��tnie. Matka nie dopuszcza�a do siebie my�li, �e pope�nia najwi�kszy b��d, chc�c uchroni� c�rk� przed pope�nianiem b��d�w. Marta w akcie rozpaczliwego protestu postanowi�a wyjecha� z Warszawy i rozpocz�� studia w Krakowie. Min�y dwa lata, nim matka pogodzi�a si� z t� decyzj�. Wtedy, w ten czwartek na dworcu, Marta wraca�a z Pragi, gdzie by�a kilka dni z matk�. Od dw�ch lat sp�dzi�y z sob� po raz pierwszy wi�cej ni� kilka godzin. Matka, znany kardiolog, zatrzyma�a si� w Gliwicach, aby spotka� si� z profesorem Relig�, a Marta wraca�a na swoj� stancj� w Krakowie.
Marcin dowiedzia� si� o tym wszystkim kt�rego� wieczoru prawie rok po pierwszym spotkaniu. Kocha� j� ju� wtedy. Kocha� wszystko w niej. I wok� niej tak�e. Nawet t� jej walizk� z dworca.
Ta mi�o�� nie by�a tylko nami�tno�ci�, kt�ra osza�amia, o�lepia, odurza i... mija po jakim� czasie. Wprawdzie nieustannie czu� t� nami�tno��, ale bardziej czu� blisko��, szacunek i przekonanie, �e oto spotka� kobiet�, z kt�r� by chcia� zaczyna� ka�dego dnia wszystko od nowa. Nie dopuszcza� my�li, �e ona wcale nie widzi w nim swego przeznaczenia. Czci� j�, uwielbia�, ignoruj�c fakty, kt�re wskazywa�y, �e ona chce uciec od jego zaborczo�ci, tak jak uciek�a od matki. Dla niej mi�o�� � potem mu to powiedzia�a � jest stanem ducha. Takim samym, jakiego si� do�wiadcza na przyk�ad po wys�uchaniu Dziewi�tej Symfonii Beethovena. Ten stan mo�e przerodzi� si� w co� permanentnego, ale mo�e si� tak�e sko�czy�.
Marcin pojawi� si� w jej �yciu, gdy czu�a si� zagubiona i potrzebowa�a kogo�, kto b�dzie s�ucha�. Ale tylko wtedy, gdy ona b�dzie mia�a czas i ochot� na rozmow�. Poza tym by� � dla niej i jej przyjaci� � egzotyczny, z innego �wiata. Nie warszawskiego, nie teatralno-krakowskiego. G�ral z Biczyc, kt�re najpierw musia� pokaza� jej na mapie. Silny m�czyzna, dla kt�rego �tak� zawsze znaczy�o �tak�. Wielbi� j� i m�wi� jej o tym. Niczego nie ��da�. Czeka� na przyzwolenie, wierz�c, �e i bez tego przyzwolenia �s� razem�. Wystarczy�o mu, �e na spacerze da�a trzyma� si� za r�k� lub pozwoli�a si� poca�owa� w ciemnym kinie. Po dziesi�ciu miesi�cach tego �bycia razem� zosta� u niej na noc. Nic wielkiego � przynajmniej dla niej � si� nie sta�o. Dotkn�� jej piersi, ca�owa� jej plecy. Noc sp�dzi� na dywanie przy jej ��ku. Budzi� si�, wstawa� i sprawdza�, czy jest przykryta ko�dr�. Od tej nocy traktowa� j� jak �swoj� kobiet�.
Ona nigdy tej mi�o�ci nie odwzajemnia�a. Po kilku miesi�cach czu�a skr�powanie, gdy pojawia�a si� z nim w�r�d znajomych. Nie pasowa� do tej sztucznej i napuszonej grupy artyst�w, kt�rej si� wydawa�o, zw�aszcza po du�ej ilo�ci taniego piwa, �e tworzy �bohem� wschodniej Europy�. Nie umia� nic udawa�, nie zna� nikogo wa�nego, kto m�g� �co� za�atwi�, a to, �e by� jak �ze skansenu�, zacz�o po pewnym czasie nudzi�. Im bardziej Marta oddala�a si� od niego, tym bardziej przywi�zywa� si� do niej, szukaj�c b��d�w w sobie. Zamiast je�dzi� do Biczyc, zostawa� na weekendy w Gliwicach, czekaj�c na jej telefon. Czasami dzwoni�a i wtedy rzuca� wszystko, by sp�dzi� kilka godzin w zadymionych klubach, w�r�d ludzi, kt�rych nie lubi�, w kt�rych towarzystwie czu� si� �le. T�umaczy� sobie, �e robi to dla niej.
Kt�rej� soboty po teatrze poszli du�� grup� na stancj� Marty. Przez nieuwag� zostawi� tam sw�j plecak z indeksem i notatkami. Potrzebowa� ich na poniedzia�ek. W niedziel� wieczorem zauwa�y� brak plecaka. Pojecha� do Krakowa.
Na dworcu kupi� mleko. Wiedzia�, �e Marta zaczyna ka�dy dzie� od szklanki mleka. Chcia�, aby mia�a czego si� napi� w poniedzia�ek rano.
� Mam dla ciebie mleko, dwa procent t�uszczu, takie jak lubisz � powiedzia� z u�miechem, gdy otworzy�y si� drzwi do mieszkania Marty.
W drzwiach sta� m�czyzna. Nagi, tylko z bia�ym r�cznikiem okr�conym wok� bioder. Zmierzy� go nieufnie od st�p do g��w i krzykn�� w g��b mieszkania:
� Marta, zamawia�a� jakie� mleko?!
� Nie. Ja nigdy nie zamawiam mleka. Bo co? � da� si� s�ysze� zdziwiony g�os Marty, a potem kroki bosych st�p na deskach pod�ogi.
Stan�a obok tego m�czyzny. Tylko w bieli�nie. Z rozrzuconymi w nie�adzie wilgotnymi w�osami i grzebieniem w prawej d�oni. Zobaczy�a go. Spojrzeli sobie kr�tko w oczy. Upu�ci� karton z mlekiem na pod�og�. Bieg� na o�lep schodami w d�.
� Marcin... Prosz�, wr��! Marcin! � s�ysza� za sob� jej krzyk.
I dlatego boi si� kobiet. Kojarz� mu si� z cierpieniem, zdrad� i b�lem. Jedni uciekaj� od cierpienia w jaki� fikcyjny �wiat podlewany etanolem lub kreowany jakimi� podejrzanymi substancjami chemicznymi, inni �yj� szale�czo, jak gdyby ka�dy dzie� mia� by� ostatni� dat� w kalendarzu �wiata, jeszcze inni staj� si� soplem lodu. On zacz�� si� ba�. W l�ku, panicznym albo nawet takim sta�ym, trwaj�cym godzinami, cierpienie schodzi na drugi plan lub znika zupe�nie. Najwa�niejsze jest to, aby si� nie ba�. Wyeliminowa� wszystkie mo�liwe lub wyimaginowane przyczyny l�ku. Dlatego postanowi� unika� kobiet. Z nikim o tym nie rozmawia�. Z matk� tak�e nie. Ze wstydu, z upokorzenia, ale tak�e w akcie samoobrony przed nawrotami wspomnie�, kt�re przez wiele d�ugich lat by�y momentami jak pora�enia pr�dem. Nigdy nie zapomnia� Marty. Nigdy te� nie sta�a si� �jedn� z kobiet jego �ycia�. Przez d�ugi czas wszystko mu j� przypomina�o. Krak�w, teatry, mleko, wiosenny wiatr, a nawet walizki podr�nych na dworcu. Potem wszystko to przyblak�o troch�, a gdy zachorowa�a matka, nie mia� czasu bywa� w Krakowie ani nawet na dworcach.
* * *
�Dobrej kobiety ci trzeba. Bo� sam dobry jest, Marcinku...�.
Od dnia, w kt�rym stara Siekierkowa po�egna�a go tym zdaniem, by�o jako� inaczej. Nie zamkn�� ju� wi�cej drzwi do pokoju matki. Dla pewno�ci je wymontowa�. I od tych drzwi si� wszystko zacz�o.
Nagle poczu�, �e ta wiosna wok� to nie tylko przebudzenie na ��kach, kt�re mija� w drodze do muzeum. On tak�e si� przebudzi�.
Zacz�� od remontu domu. Wiedzia�, �e nie zd��y przed Wielkanoc�, przed przyjazdem braci. Nie dba� o to. Ten dom by� jego, a nie go�ci, kt�rzy zatrzymywali si� tutaj tylko w drodze do wa�niejszych miejsc. Wyni�s� wszystko z pokoju matki. Spakowa� jej rzeczy, tak jak pakuje si� co�, czego ju� wi�cej si� nie zobaczy.
Najpierw jej ksi��ki ob�o�one w gruby papier kawowego koloru. Matka do ko�ca �ycia czyta�a. Nie potrafi�a �y� bez ksi��ek. Wspomina� ich wyjazdy do Nowego S�cza na zakupy. Kobiecina w chustce na g�owie ci�gnie za r�k� ch�opczyka bez but�w i d�wiga siatki, w kt�rych opr�cz sera, mi�sa, cukru i kartofli zawsze by�y biblioteczne ksi��ki owini�te w poplamiony szary papier...
Zapakowa� te� jej listy do ojca, kt�rego nie pami�ta�, ale wiedzia�, �e zabrany przez Urz�d Bezpiecze�stwa, nie wr�ci� z wi�zienia w Warszawie. Z tych cenzurowanych przez stra�nika na Rakowieckiej list�w wynika�o tylko tyle, �e rodzice bardzo si� kochali. Ojciec pisa�: �Wychowaj syn�w na godnych i uczciwych Polak�w�.
Kolekcja anio��w pow�drowa�a do wielkiego kartonu. I kiczowaty obraz Jezusa z sercem w ga��ziach z cierniami, wisz�cy nad jej ��kiem. I jej ksi��eczki do nabo�e�stwa pe�ne zasuszonych kwiat�w i li�ci.
Potem zerwa� tapety ze szlaczkami pod sufitem, wyrzuci� wszystkie meble i pobieli� �ciany. Nast�pnie zaj�� si� kuchni�. Odci�� komin do kuchenki na w�giel i kupi� elektryczny piecyk.
Zerwa� spr�chnia�� pod�og�. Przez tydzie� je�dzi� samochodem nad Dunajec, wchodzi� do lodowatej wody i wyci�ga� kamienie na brzeg. Wy�o�y� nimi pod�og�. Wszystko mia�o by� naturalne. �adnego betonu ani cementu. Czysta natura. Oszlifowane wod� i czasem kamienie z Dunajca i na to d�bowe deski.
Przez remont domu nagle mia� znowu jaki� cel. Bywa� w Nowym S�czu, nie tylko w muzeum. Kt�rego� dnia spotka� koleg�, instruktora ze stadniny. Da� si� nam�wi� i pojechali do stajni. Wszyscy witali go tam jak dobrego znajomego. Jak kogo�, kto by� tam zawsze. Po tygodniu przyjecha� tam znowu i dosiad� konia. W stadninie roznios�o si�, �e �Marcin znowu skacze�.
W poniedzia�ek Wielkiego Tygodnia wyszed� z muzeum ju� w po�udnie. Mia� spotkanie w banku, gdzie z�o�y� podanie o kredyt na renowacj� dachu. Dosy� mia� �atania dziur po ka�dej zimie, smrodu st�chlizny, suszenia strychu, wilgoci w ca�ym domu. Gdy przysz�o do podpisywania umowy, wyci�gn�� z portfela dow�d osobisty. Na marmurow� posadzk� banku upad�a bia�a wizyt�wka. Schyli� si� po ni�. Wizyt�wka Karoliny. C�rki Stasia. Tej z ogromnymi oczami jak jeziora. U�miechn�� si�, przypominaj�c sobie jej s�owa z cmentarza: �Wujku, zadzwo� albo napisz do mnie e-mail... P�jdziemy na wy�cigi�.
Potem, w muzeum, gdy siedzia� przy komputerze, wyci�gn�� t� wizyt�wk� jeszcze raz. Adres e-mailowy Karoliny... Dlaczego nie napisa�? Wszyscy teraz pisz� e-maile! W�o�y� marynark�. Szybko zbieg� po schodach. Wsiad� do samochodu i pojecha� do Domu Towarowego w centrum miasta. Po godzinie by� z powrotem w biurze. Obok komputera postawi� karton z modemem. Postanowi� zaczeka� z pod��czeniem do momentu, a� wszyscy wyjd� z muzeum. Dawno nie czu� takiego podniecenia.
Wydawa�o mu si�, �e zna si� na modemach. Stacje transformatorowe, kt�re obs�ugiwa�, gdy jeszcze nazywano go �in�ynierem energetykiem�, dawno temu przed chorob� matki, by�y wyposa�one w modemy. Ogromne szare lub czarne skrzynki z pokr�t�ami po��czone z jednej strony czerwonymi kablami z licznikami i miernikami transformatora, z drugiej � z automatyczn� lini� telefoniczn� sieci obs�ugiwanej z najbli�szego zak�adu energetycznego w okolicy. W ten spos�b energetyk dy�urny m�g� sprawdza� zdalnie wskazania licznik�w transformatora na swojej konsoli. Gdy co� uleg�o uszkodzeniu, m�g� to natychmiast zauwa�y�, zlokalizowa� i wys�a� ekip�. Marcin by� wtedy kierownikiem takiej ekipy. Musia� by� nieustannie pod telefonem. Dlatego te� jako jedni z pierwszych mieli w Biczycach telefon. W razie awarii wsiada� na motocykl i jecha�. Tak jak tego dnia, gdy matka dosta�a wylewu.
Modem komputerowy by� jednak zupe�nie inny. W niczym nie przypomina� tych z transformatorowni. Marcin wiedzia�, �e bez tej ma�ej czarnej skrzynki nie po��czy swojego komputera w muzeum z Internetem, kt�ry by� gdzie� tam za gniazdkiem wtyczki jego telefonu w biurze. Dotychczas nie potrzebowa� Internetu. S�ysza� o nim, czyta� o nim, rozmawia� o nim. Doskonale pami�ta�, jak jego brat Andrzej, naukowiec z Gda�ska, powiedzia� mu kiedy�:
� Ja bez Internetu m�g�bym zamkn�� swoje biuro na uczelni, wy��czy� �wiat�o i nigdy tam nie wraca�. Gdy nie jestem kilka dni w Sieci, to mam wra�enie, �e �wiat, nie tylko ten naukowy, si� zmienia, a ja nic o tym nie wiem.
Adam, kt�rym Andrzej pogardza� i z kt�rym k��ci� si� nieustannie, tylko w tym jednym zgadza� si� ze starszym bratem, nie m�wi�c tego zreszt� oficjalnie, ale powtarza�, gdy Andrzeja nie by�o w pobli�u:
� Bez Internetu nie mia�bym zlece�, informacji i znajomych. Poza tym dzi�ki Internetowi mam �yw� kas�! Ostatnio mog�em zwolni� pi�ciu stra�nik�w, bo zamontowali�my na obiekcie kamery pod��czone bezpo�rednio do Internetu. Przynajmniej wiem, �e nie p�ac� tym starym esbekom za spanie na s�u�bie.
Marcin tak naprawd� nie rozumia� do ko�ca, o czym bracia m�wi�. �wiat w Biczycach i ten jego muzealny w S�czu doskonale obywa� si� bez Internetu. Ale teraz chcia� napisa� do Karoliny. Nie wiedzia� jak, nie wiedzia� nawet po co. Przecie� i tak nie pojedzie do niej do Warszawy. Ale chcia�. Teraz i tutaj. Nie po to kupi� t� skrzynk�, aby siedzie� nad ni� jak analfabeta nad ksi��k�. On, magister in�ynier! Zszed� do samochodu po okulary. Muzeum by�o zamkni�te. Wszyscy ju� dawno poszli do domu. Wr�ci� do biura po klucze, aby otworzy� g��wn� bram�. Zaparzy� sobie herbat� i zacz�� czyta� instrukcj� obs�ugi modemu. Strona po stronie.
Zrobi� wszystko, jak kazali. Nie dzia�a�o. By� na skraju rezygnacji, gdy przypomnia� sobie, �e Szymon, jego bratanek, u�ywa Internetu. Mieszka niedaleko, tutaj, w Nowym S�czu. Zadzwoni�. Odebra� Piotr. Po kr�tkiej rozmowie � nigdy nie mieli tak naprawd� sobie nic wa�nego do powiedzenia, chocia� mieszkali blisko siebie � odda� s�uchawk� Szymonowi.
� Jasne, wujku, zaraz b�d�. Internet w muzeum... super! Nareszcie idziesz do przodu, wujku. Mog� wzi�� ze sob� do ciebie do muzeum A�k�? Ty jej poka�esz ikony, a ja ci w tym czasie ustawi� modem.
Czu� si� zawstydzony, �e musi prosi� Szymona o pomoc. To �idziesz do przodu� troch� go zabola�o. Jak ten �wiat si� zmienia, pomy�la�. Niedawno uczy�em smarkacza je�dzi� na rowerze, a teraz on mi tu m�wi �idziesz do przodu, wujku�.
By�o ju� ciemno, gdy us�ysza� podje�d�aj�cy pod muzeum motocykl. Zda� sobie spraw�, �e jeszcze nigdy nie by� w swoim muzeum po zmroku. Szymon po kilku s�owach powitania pobieg� natychmiast schodami do jego biura �ustawia� modem�. Marcin chcia� i�� za nim, aby podpatrzy�, jak on to robi, ale A�ka, dziewczyna Szymona, zosta�a na dole w holu muzeum i czeka�a. Filigranowa blondynka z rozwianymi od jazdy na motocyklu w�osami. Wstuka� na klawiaturze urz�dzenia alarmowego kod zabezpieczaj�cy. Zgas�a mrugaj�ca czerwona lampka nad klawiatur� i ze zgrzytem pu�ci�o zabezpieczenie kraty. Otworzy� kluczem sal� z ikonami. Dziewczyna zacz�a zdejmowa� buty.
� Nie, nie trzeba. Tu nie jest Wawel � powstrzyma� j� z u�miechem.
Weszli do ciemnej sali. �wiat�o z holu pad�o wprost na ikon� �ukasza. Marcin podszed� do w��cznika �wiat�a.
� Prosz�, niech pan nie zapala � powiedzia�a dziewczyna. � Jeszcze chwil� nie. Prosz�!
Odwr�ci� si�. Sta�a zachwycona. Odbite od z�oce� ikony �wiat�o rozproszy�o si�, tworz�c rodzaj po�wiaty. Wszystko sta�o si� tr�jwymiarowe i wyolbrzymione. Stali tak kr�tk� chwil� w milczeniu, wpatruj�c si� w ikon�. Pomy�la�, �e niekt�re muzea powinny by� otwarte noc�...
� Modem dzia�a � us�yszeli nagle za sob� g�os Szymona. � Ustawi�e�, wujku, wybieranie tonowe, a wy tutaj macie ci�gle dziewi�tnasty wiek w telefonii i wybieracie impulsowo. Za�o�y�em ci adres e-mailowy, wujku, chod� ze mn� na g�r�, poka�� ci co i jak. Zostawmy tutaj A�k�, niech sobie pochodzi po sali. A co wy tak po ciemku?! � doda�, podchodz�c do w��cznika �wiat�a.
Przekr�ci� ga�k� i poszed� na g�r�. �wiat�o jarzeni�wek podwieszonych pod sufitem o�lepi�o ich. A�ka nie ruszy�a si� z miejsca, zapatrzona w ikon�.
Szymon nie by� ju� tym smarkaczem, kt�rego uczy� je�dzi� na rowerze. Gdy siedzieli przed komputerem w jego biurze, to on raczej czu� si� jak ma�y ch�opiec przed swoj� pierwsz� jazd� rowerem. Szymon obja�nia� mu podniecony serwery poczty przychodz�cej i wychodz�cej, pokazywa� strony internetowe, klika� w jakie� podkre�lone teksty lub graficzne miniaturki, a wtedy nagle pokazywa�y si� obrazy, dochodzi�y sygna�y d�wi�kowe lub muzyka z g�o�nik�w. Nawet nie wiedzia�, �e ma te g�o�niki.
� Wujku, te ma�e grafiki to ikony. Takie jak te twoje tutaj w muzeum, tylko mniejsze � �mia� si� Szymon. � Wpisa�em ci adres Karoliny do ksi��ki adresowej � rzek�, podaj�c mu wizyt�wk� le��c� przy monitorze komputera.
Gdy zeszli na d�, A�ka ci�gle by�a w sali z ikonami. Po ich odje�dzie Marcin zamkn�� muzeum i wr�ci� po�piesznie do biura. W szufladzie znalaz� stary zeszyt, na ok�adce napisa� drukowanymi literami �Internet� i zanotowa� wszystko, co zdo�a� zapami�ta� z rozmowy z Szymonem. Min�a p�noc, gdy by� wreszcie gotowy. Zacz�� pisa� sw�j pierwszy w �yciu e-mail.
Droga Karolino!
Je�li ten list (czy to mo�na nazwa� listem???) wyjdzie poza szk�o mojego monitora i dotrze do Ciebie jak�� magiczn� nitk� zaczynaj�c� si� z drugiej strony mojego komputera i prowadz�c� przez dziur� w �cianie mojego muzeum, to koniecznie napisz mi o tym. Sp�dzi�em bowiem, Karolinko, kilka d�ugich godzin, aby m�c zada� Ci t� drog� takie pytanie. I wiesz co? To by�y bardzo radosne godziny...
Szymon pokaza� mi konie w Internecie! Jest ich tutaj tyle, �e nie wiem, od czego zacz��.
Mam nadziej�, �e radzisz sobie w tej Warszawie.
Serdecznie Ci� pozdrawiam
wujek Marcin (ten z Biczyc)
W drodze do domu czu�, �e co� zmieni�o si� tej nocy w jego �yciu. W��czy� radio w samochodzie. Muzyka. Odruchowo wyci�gn�� r�k�, aby wy��czy�. Nie, dzisiaj nie... � pomy�la�. Dzisiaj w�a�nie chcia� s�ucha� muzyki.
Jeszcze by�o ciemno, gdy obudzi�o go bicie zegara w pokoju matki. Nie zdarza�o mu si� to dotychczas w ostatnich miesi�cach. Pr�bowa� ponownie zasn��. Nie m�g�. By�o zbyt wcze�nie, aby jecha� do muzeum. Wy��czy� budzik, wsta� i poszed� do kuchni. Nastawi� wod� w czajniku. S�ysza� szczekanie ps�w w oddali. Spojrza� przez okno. G�ry czernia�y na tle szaro�ci budz�cego si� dnia. Wyszed� przed dom. Ch��d obudzi� go i otrze�wi�. Nagle us�ysza� niewyra�ny przyt�umiony g�os dochodz�cy z podw�rka. Przez chwil� nie potrafi� go zlokalizowa�.
Zapomnia� wy��czy� radio!
Muzyka. Przecie� s�ucha� w nocy muzyki w samochodzie.
U�miechn�� si�. Wr�ci� do mieszkania po klucz. W kom�rce pod stert� ksi��ek i czasopism znalaz� stare radio, kt�re po �mierci matki spakowa� w karton i wyni�s�. Dotychczas nie potrzebowa� radia, bo mog�oby zak��ci� jego porann� smutn� cisz�. Denerwowa�oby roze�mianym g�osem spiker�w, kt�rzy nie wiadomo dlaczego przekonywali wszystkich o tym, �e wstaje nowy dobry dzie�. Irytowa�oby reklamami czego�, czego nigdy nie b�dzie potrzebowa�. Dra�ni�oby ha�asem. A teraz poczu�, �e chce znowu s�ucha� muzyki. Od wczorajszej nocy znowu chce. Ustawi� radio w kuchni na kredensie.
Muzyka...
Zaczyna�o �wita�. Ze stolika nocnego przyni�s� sw�j zeszyt z napisem �Internet�, usiad� z herbat� przy stole i zacz�� czyta�.
Tego dnia by� w muzeum przed wszystkimi. Wbieg� schodami do swojego biura, rzuci� kurtk� na krzes�o i natychmiast w��czy� komputer. Rozczarowany wpatrywa� si� w ekran. Karolina nie odpowiedzia�a. Znalaz� le��c� przy klawiaturze wizyt�wk�. Wybra� numer telefonu do Warszawy.
� Dzie� dobry, Karolinko � powiedzia�, gdy tylko kto� po drugiej stronie odebra� telefon. � Czy dosta�a�...
M�ski g�os przerwa� mu w po�owie zdania:
� Karolina wraca dzisiaj z Zurychu. B�dzie w biurze dopiero po po�udniu. Czy �yczy sobie pan, aby co� jej przekaza�?
� Przekaza�? Nie, nie trzeba... to nie jest wa�ne. Przepraszam. Do widzenia.
Od�o�y� szybko s�uchawk�, zawstydzony swoj� niecierpliwo�ci�. W tym momencie us�ysza� pukanie do drzwi.
� Prosz� wej��! � krzykn�� zniecierpliwiony.
Kustoszka muzeum, pani Mira, stan�a w drzwiach. Wida� by�o po wyrazie jej twarzy, �e jest zdenerwowana.
� Panie dyrektorze, przepraszam, �e przeszkadzam, ale chcia�am tylko zapyta�, czy wszystko w porz�dku...
Zdziwiony, spojrza� na ni� uwa�nie.
� Oczywi�cie, �e w porz�dku. Dlaczego pani pyta?
� Nigdy nie przychodzi pan tak wcze�nie do muzeum, poza tym... � Zaczerwieni�a si�. � Alarm w sali ikon nie by� w��czony. Nie wiem, co si� sta�o. Wczoraj przed wyj�ciem jak zawsze w��czy�am, a dzisiaj by� wy��czony.
Poczu� si� jak ma�y ch�opiec przy�apany na k�amstwie. Odwr�ci� g�ow� do ekranu komputera i powiedzia�:
� Widocznie zapomnia�em w��czy�. Wczoraj w nocy by�em w tej sali. Musia�em przez roztargnienie... no wie pani... musia�em zapomnie�.
U�miechn�a si�.
� Tak? To pan? A tak si� martwi�am. Sprawdzi�am ca�� sal�. Nic nie zgin�o. Ale chcia�am si� upewni�. Ja tak�e czasami ogl�dam nasze ikony w nocy, gdy tylko �wiat�o z holu o�wietla t� sal�. � Podesz�a bli�ej. � Prawda, �e s� wtedy zupe�nie inne?
Poczu� zapach jej perfum. Nagle zauwa�y�, �e pani Mira nie jest jak zwykle w swoim szarym kostiumie. Mia�a na sobie oliwkowy roboczy fartuch ko�cz�cy si� wysoko nad jej kolanami. W�osy spi�a w kok. Wygl�da�a zupe�nie inaczej. Mia�a d�ug� szczup�� szyj�. Zawsze lubi�, gdy Marta upina�a w�osy do g�ry.
� Tak. Ma pani racj�... s�... s� zupe�nie inne � odpowiedzia� cicho. A potem, patrz�c na jej fartuch, zapyta�: � Czy robi pani dzisiaj miesi�czn� inwentaryzacj�?
� Nie. Zapomnia� pan? � Roze�mia�a si�. � Przecie� wysy�amy dzisiaj ikony do Gda�ska. Pakujemy je z panem Romanem w skrzynie. Samoch�d b�dzie oko�o po�udnia. � I k�ad�c wydrukowany dokument na