6736
Szczegóły |
Tytuł |
6736 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6736 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6736 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6736 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Micha� "Pu�kownik" Szczepaniak
Tak jest i naprz�d
Czytelnicy Magazynu Esensja zd��yli ju� pozna� - i, mamy nadziej�, tak�e polubi�
bohater�w opowiada� "Sabota�" i "Crime story". Niniejszym przedstawiamy opowie��
poprzedzaj�c� tamte wydarzenia.
I.
- Widzisz te ptaki?
- Jakie ptaki? - wyrwa�em si� niech�tnie z zamy�lenia. Kaolla wskaza�a trzymanym
w r�ce wielkim kluczem francuskim na pobliskie drzewo. Siedzia�o na nim kilka
wr�bli. Jeden z nich trzyma� w dziobie kawa� chleba wielko�ci w�asnej g�owy.
- Widz�. No i co?
- Sp�jrz na tego z okruchem w dziobie. Jest za du�y, by ptak m�g� go po�kn��,
ale on i tak go nie wypu�ci.
- Co w tym dziwnego? - wzruszy�em ramionami. - Zdoby� najwi�kszy kawa�ek, bo
jest najwi�kszy i najsprytniejszy. Takie s� prawa natury.
- Naprawd� jest taki sprytny? - spyta�a Kaolla - Skoro nie mo�e po�kn�� tego
kawa�ka, a nie chce wypu�ci� go z dziobu, to czy w ko�cu nie umrze z g�odu?
II.
Kiedy� by� to dumny oddzia� stu najlepszych twardzieli przoduj�cej kompanii z
Bawarskiej Lekkiej Brygady. Jeszcze niedawno dziewczyny mdla�y, gdy dumnie
maszerowali ulicami swego miasta z pie�ni� na ustach - wysocy, postawni blondyni
w pi�knych, zielonych mundurach. Teraz zosta�o ich trzydziestu, dowodzonych
przez zgorzknia�ego kapitana, cierpi�cego na bezsenno��. Jego puste oczy nie
kry�y w sobie nic i dlatego troch� si� tego cz�owieka ba�em. Na niczym mu ju�
nie zale�a�o, zdawa� mi si� by� absolutnie nieprzewidywalnym. Jego kompania
straci�a dwie trzecie swego sk�adu, szturmuj�c nikomu nie potrzebn�, opuszczon�
od lat kopalni� wanadu. Partyzanci otoczyli j� teraz i odci�li od reszty
zaj�tego terytorium, zaopatrzenie dowo�ono wi�c drog� lotnicz�, po znajomo�ci, z
bazy Korpusu. A tak si� sk�ada�o, ze z ca�ego naszego szwadronu tylko ja zna�em
niemiecki.
- Co to do cholery jest, ten wanad? - Florentino snu� refleksje nad puszk� piwa.
- Kto o tym czym� s�ysza�, po co to komu?
- Wanad to rzadki metal, wykorzystywany w wysoko zaawansowanych technicznie
procesach utwardzania lekkich metali - pospieszy�a z wyja�nieniem Naa.
Florentino spojrza� na ni� ci�ko.
- Pyta�em si� ciebie o co�?
- Nie... - zmiesza�a si� Naa.
- No to po co si� odzywasz. A w og�le co tu robisz? Czy to miejsce dla sta�ysty?
Nie masz nic do roboty? To id� sprawdzi�, czy �adunek dobrze przymocowany! -
Florentino machn�� puszk� w stron� drzwi.
- Ale ju� sprawdza�am... - t�umaczy�a si� Naa, patrz�c z ukosa na Borbona.
Zag��biony w�a�nie w pokerze, Borbon by� takim samym sta�yst� jak ona, ale nikt
go z baru nie wyrzuca�.
- To id� sprawd� jeszcze raz. I nigdy nie kwestionuj moich rozkaz�w - Florentino
siorbn�� z puszki.
Naa spojrza�a sm�tnie pod nogi i powlek�a si� w stron� wyj�cia.
- Mo�e jeste� dla niej zbyt surowy? - spyta�em, gdy znik�a za drzwiami.
Florentino skrzywi� si� i spojrza� na mnie spode �ba.
- A ty nie popuszczasz za bardzo temu lalusiowi? - machn�� w stron� Borbona. -
Czy to nie sala tylko dla oficer�w? Co on tu w og�le robi?
- I tak pewnie nic z niego nie b�dzie - machn��em r�k�. - Niech si� nacieszy,
nim go nie wyrzuc�.
III.
Zasad� jest, �e po pe�nym kursie pilota�u, ka�dy �wie�o upieczony pilot musi
odby� kilka tygodni s�u�by pod okiem weterana, kt�ry ma mu przekaza� cz�� swej
wiedzy i do�wiadczenia. Drugim, nieoficjalnym zadaniem by�o te� sprawdzenie
psychiki nowych - czy maj� w sobie "to co�", co zmienia zwyk�ego absolwenta
kursu w pilota �mig�owca na polu walki. Nie by�o takiej rubryki w formularzach
ocen, ale przychylno�� "opiekuna" mog�a ugruntowa� dobr� opini� nowego w
�rodowisku - a negatywna zupe�nie j� przekre�li�.
Nie wiem, sk�d u sta�ystki Florentino wzi�� si� pseudonim "Naa". �artowano w
barze kasyna, �e kto� si� kiedy� spyta�, czy b�dzie z tej dziewczyny dobry
pilot, a ca�a sala zawo�a�a oburzonym ch�rem: "Naa!". Tak naprawd� by� to skr�t
od jej macedo�skiego imienia, ale ka�dy na wy�cigi i przy ka�dej okazji
opowiada� jej na nowo o tym �arcie.
Jej przeciwie�stwem by� Borbon, kt�ry z kolei lata� w sta�u ze mn�. By� typem
nad�tego bufona, narwanego wariata i chwalipi�ty. Nie zra�a�o mnie to, nadmierny
narcyzm to choroba zawodowa pilot�w. My�la�em, �e mo�e z czasem mu to minie.
Borbon oczywi�cie zna� tylko francuski. Naa za� nale�a�a do typu dziewczyn
wykszta�conych, ale dyskretnych. Odzywa�a si� tylko, gdy j� pytano, a pewnemu
pijakowi z�ama�a r�k�, w dw�ch miejscach zreszt�, dopiero wtedy, gdy ju�
naprawd� zacz�� si� do niej dobiera�. Nie wiadomo jednak czemu, ale Florentino
jej chyba nie lubi�. Mo�e chodzi�o o te dziwaczne uprzedzenia W�och�w z
po�udnia, kt�rzy kobiety widz� dalej tylko w kuchni, mo�e o to, �e maj�c metr
osiemdziesi�t, Naa by�a od niego nieco wy�sza. Nie wiem i tyle, nigdy nie
gada�em z nim na takie tematy.
- Po co si� odzywa, skoro wie, �e go to wkurza? - spyta�em, raczej sam siebie,
ni� kogo� konkretnego, siedz�c pewnego dnia oparty o p�oz� helikoptera.
- Mo�e w�a�nie o to chodzi? - dobieg� mnie spod kad�uba maszyny g�os Kaolli.
Zastanowi�em si� chwil�, szukaj�c w tym ukrytego sensu.
- Nie rozumiem - podda�em si� w ko�cu. - Gdybym kaza� Borbonowi czy�ci� kible
szczoteczk� do z�b�w, ten by si� tylko ucieszy�, �e si� mo�e podliza�. A Naa nic
nie robi, tylko kopie do�ki pod sam� sob�. W ko�cu to Florentino b�dzie jej
wypisywa� opini�, nie ona jemu.
Doszed� mnie st�umiony �miech, a spod kad�uba maszyny wynurzy�a si� otwarta
r�ka.
- Masz skrzywienie zawodowe i tyle - us�ysza�em zaskoczony. - Dla ciebie ludzie
dziel� si� na pilot�w i niepilot�w. Nie ka�dy tak my�li. Dawaj.
- No dobra, pani Freud, o�wie� ciemnego robociarza o ujemnym ilorazie
inteligencji - zirytowa�em si�, wciskaj�c jej w d�o� �rubokr�t.
- Je�li szukasz �atwych odpowiedzi, to id� pogadaj ze swym majorem - zn�w
us�ysza�em st�umiony g�os. - Tylko zadawaj mu takie pytania, by m�g� odpowiada�
"tak" i "nie". A co ona ma zrobi�, je�li ten pingwin Florentino po prostu ca�y
czas siedzi w swej przer�bli i w dodatku popija mro�on� herbat�?
- Mro�on� herbat�? - zdziwi�em si� - Przecie� tu nawet nie ma lod�wki.
- Wiesz, chyba naprawd� masz ujemny iloraz inteligencji. Chryste, na czym wy w
og�le latacie?! Filtr do paliwa wygl�da jak wyciek z ropy z tankowca!
Nikt tak nie potrafi� zmieni� tematu jak Kaolla. Doskonale wiedzia�a, �e s� dla
mnie wa�niejsze sprawy ni� rozterki Nai - na przyk�ad zatkany filtr od paliwa. W
panice wczo�ga�em si� pod kad�ub maszyny, by obejrze� uszkodzony element.
- Cholera. Na kiedy da si� wymieni�? - zmartwi�em si�.
IV.
Ironi� losu by�o to, �e, licz�c dw�jk� sta�yst�w, mieli�my teraz dwa zestawy
pilot�w, ale dalej tylko jeden helikopter. Dlatego wo��c zaopatrzenie do
kopalni, zmieniali�my si� za sterami. Ja i Borbon pilotowali�my tam, a
Florentino i Naa z powrotem.
- Przejmij - poleci�em Borbonowi.
- Przejmuj�! - ucieszy� si� Francuz. Pu�ci�em stery i �ci�gn��em stopy z peda��w
steruj�cych. Maszyna od razu zacz�a lata� stylem Borbona: szybko i nieco
nerwowo, ale ca�kiem sprawnie. Borbon lubi� te� lata� wysoko.
- Co tam s�ycha� z ty�u? - spyta�em przez interkom. W czasie, gdy jedna para
siedzia�a za sterami, druga pilnowa�a z ty�u �adunku i obs�ugiwa�a w razie czego
dwa karabiny maszynowe, podwieszone po obu stronach w odsuwanych drzwiach
�adowni - nasze jedyne, symboliczne uzbrojenie.
- Jako� leci - us�ysza�em g�os Florentino. - Siedz� w�a�nie na skrzynce pe�nej
granat�w, niech wi�c ten wariat uwa�a, jak leci. To mu tak r�ce dr�� czy
wpadli�my w jakie� turbulencje?
Borbon nas doskonale s�ysza�, ale nie da� si� speszy� krytyk�. Jednak zn�w szed�
pod chmury.
- Zejd� ni�ej, to nie odrzutowiec - poleci�em mu. Borbon pos�usznie opu�ci�
d�wigni� skoku i pchn�� dr��ek steru do przodu. Silnik straci� sporo obrot�w.
- Za du�o mocy puszczasz. Kaza�em zej�� ni�ej, nie l�dowa� - powiedzia�em.
- Jasne - rzuci� Borbon i podni�s� d�wign� skoku. Maszyna zn�w poderwa�a si� w
g�r�.
- Czy ty masz problem z koordynacj� ruch�w? - spyta�em spokojnie - Zejd� ni�ej,
ale nie tra� szybko�ci.
- Mamy za du�y �adunek - usprawiedliwia� si� Burbon. - Maszyna nie jest
sterowna.
- Za du�y �adunek? - roze�mia�em si�. - Florentino, s�yszysz? Mamy za du�y
�adunek! Synu, Huey bierze dwa razy tyle i jeszcze rwie jak m�ode �rebi�. Je�li
nie potrafisz zej�� ni�ej bez utraty pr�dko�ci, to zrezygnuj z tej cholernej
roboty! Podobno barman w kasynie szuka pomocnika!
V.
Ptak jednak intrygowa� mnie dalej.
- Pami�tasz tego wr�bla? - spyta�em Kaolli, gdy bada�a uwa�nie co�, co
instrukcja nazywa "Przek�adni� po�rednicz�c� �mig�a ogonowego (45o)", a co dla
mnie wygl�da�o jak kolanko pod zlewem. - Tego z okruchem?
- Pami�tam - kiwn�a g�ow�, �wiec�c ma�� latark� w g��b os�ony ogona maszyny.
- Faktycznie umar�by z g�odu, nie?
- Pewnie tak. Podaj ten smar.
Wzi��em pude�ko i m�wi�em dalej.
- No to pomy�l, co inne wr�ble mog�yby dla niego zrobi�, je�li chcia�yby mu
pom�c?
Kaolla spojrza�a na mnie zdziwiona.
- Wr�ble nie maj� instynktu stadnego. Nie pomagaj� sobie.
- Ale za��my, �e pomagaj� - upiera�em si�.
Kaolla opar�a si� o ogon helikoptera i spojrza�a mi w oczy, rzucaj�c jakby
wyzwanie.
- No to mi powiedz, jak mog�yby mu pom�c inne wr�ble.
- Mog�yby sprawi�, by nie cierpia�. Skoro i tak umrze, niech to b�dzie �mier�
szybka i bezbolesna.
Oczy Kaolli sta�y si� odrobin� wi�ksze z zaskoczenia.
- Mia�yby mu pom�c, zadziobuj�c go?!
- Skoro i tak ma umrze�, to...
Kaolla wyj�a mi pude�ko smaru z r�ki i odwr�ci�a si�.
- Id� sobie. Nie chce mi si� ju� dzi� z tob� rozmawia�.
By�em naprawd� zaskoczony. Przecie� ja tylko temu wr�blowi chcia�em pom�c.
VI.
Ilustracja: Robert 'Blutengel' �ada
Kopalnia zajmowa�a jaki� kilometr kwadratowy zabudowanego terenu na dnie
malutkiej kotliny, ale kapitan mia� teraz pod broni� tylko dwudziestu kilku
ludzi plus paru rannych, wi�c umocniono jedynie rejon przy samych zej�ciach do
podziemnych sztolni, kt�re pe�ni�y teraz rol� schron�w i magazyn�w, a tak�e
szpitala polowego. Za ka�dym razem, gdy zrzucali�my zaopatrzenie dla tych
niedobitk�w kompanii, brali�my kilku rannych, by podrzuci� ich do szpitala
Korpusu. Lekarz Bawarczyk�w dawno zgin��. Zreszt�, jak prowadzi� operacj�
zszywania rozerwanych kul� jelit w brudnych podziemiach kopalni?
Kapitan patrzy� swym pustym wzrokiem na skrzynki z amunicj�, kt�re jego ludzie
wyci�gali z �adowni naszego Hueya.
- Kiedy dotr� posi�ki? - spyta� mnie. Rozmowa z nim zawsze by�a dla mnie
niezr�czna, czu�em si�, jakbym m�wi� do kogo�, kto ju� nie �yje.
- Dobrze wiesz, �e nie dotr� - powiedzia�em. - To stracona pozycja o zerowym
znaczeniu strategicznym. Nikomu na niej nie zale�y, mo�e opr�cz ciebie. Cholera
jasna - zdenerwowa�em si� - czemu po prostu nie dasz rozkazu ewakuacji?
Przerzuciliby�my was do naszej bazy w dw�ch turach. Pi��, osiem godzin, i
grzaliby�cie wszyscy swe niemieckie dupy w barze przy piwie. Kiedy ostatnio
pi�e� piwo?
Kapitan patrzy� woko�o swym pustym wzrokiem. Wskaza� r�k� jeden z budynk�w.
- Tam zgin�� Dietrich. Pocisk urwa� mu r�k� w barku, wykrwawi� si� na �mier�, bo
rana by�a za du�a, by j� opatrzy�.
Obr�ci� si� woko�o.
-Tam mieli gniazdo cekaem�w i siedem pojemnik�w z amunicj�. Wyobra�asz sobie? -
spyta� si� przestrzeni wok� siebie - Siedem tysi�cy sztuk amunicji na stu
ludzi. Po siedemdziesi�t na ka�dego z nas. Drugie tyle mieli w gnie�dzie po
drugiej stronie.
- Nie pomo�esz ju� martwym - powiedzia�em - Ratuj �ywych, p�ki jeszcze jacy� s�.
Kapitan pokr�ci� g�ow�.
- Jestem im to winny. Co im powiem, gdy do nich do��cz�? �e zgin�li na pr�no?
�e po kilku dniach i tak uciekli�my z tej dziury?
Kapitan wyci�gn�� z kieszeni pogniecion� paczk� papieros�w. R�ce mia� dalej
pewne i silne, wcale mu nie dr�a�y. Zaci�gn�� si�.
- Wiesz, �e Dietrich pisa� wiersze? - spyta�. - Nigdy tego nie rozumia�em. Ale
podobno by�y niez�e...
Po chwili o�ywi� si� na chwil�.
- A, w�a�nie, mia�em si� spyta�. Kiedy wreszcie dowieziecie jakie� posi�ki?
VII.
Gdy Naa szykowa�a maszyn� do lotu, w�ski plac mi�dzy budynkami otoczy�a grupka
m�czyzn o sczernia�ych, zniszczonych twarzach. Patrzyli na nas, zazdro�cili
nam, �e my wracamy do bezpiecznej bazy, a oni zostaj�, by zgin��. Zazdro�cili
rannym, upchanym w kabinie �adunkowej, tego, �e oni za kilka godzin trafi� do
czystego szpitala, gdzie nie ma paso�yt�w ani g�odu, gdzie snajper nie odstrzeli
ci g�owy, gdy tylko �ci�gniesz he�m, by otrze� pot z czo�a. Ale ich zazdro��
by�a te� zrezygnowana. Oni te� byli ju� jakby martwi. Nie by�o w nich rozpaczy.
Rozpacz widzia�em tylko w oczach jedynego oficera poza kapitanem, jaki prze�y�.
Porucznik Walters chcia� �y�. Nie m�g� pogodzi� si�, �e tutaj sko�czy si� jego
trzydziestoletnie �ycie. Ale bardziej ni� �mierci ba� si� chyba swej ch�ci
�ycia. Nigdy nie zasugerowa� odwrotu. Nie chcia� umrze�, ale nie zna� �ycia poza
t� grup� obdartych strace�c�w.
- Co nowego tam na dole? - spyta� mnie Florentino, gdy Naa rozgrzewa�a silnik. -
Zm�drzeli ju�, czy dalej chc� tu sko�czy�?
- Po staremu... - powiedzia�em zniech�cony do mikrofonu interkomu, opieraj�c si�
o �cian� �adowni. Ko�o mnie le�a� wykrwawiony do nieprzytomno�ci �o�nierz z
urwan� nad kolanem nog�. Mia� mo�e dwadzie�cia dwa lata. Przypomnia�em sobie
zazdro�� w oczach pozostawionych w kopali Bawarczyk�w. Szcz�cie to sprawa
bardzo wzgl�dna.
- Wiesz, co mnie intryguje? Czemu on m�wi o swym synu, jakby by� to jeden ze
zwyk�ych �o�nierzy.
- Powa�nie? - zdziwi� si� uprzejmie Florentino, odgaduj�c, o kim m�wi�.
- Ani razu nie nazwa� go synem, ci�gle m�wi mu po imieniu, jak o innych swych
ludziach.
- Mo�e czuje, �e by�oby to niesprawiedliwe, faworyzowa� go wobec innych? W ko�cu
wszyscy gin�li tak samo - us�ysza�em g�os Nai.
- A ciebie kto si� pyta� o zdanie?! Czemu jeszcze nie jeste�my w powietrzu? -
Florentino natychmiast si� jej przyczepi�.
- Mamy obci��enie, musz� poczeka�, a� obroty si� zwi�...
- Bzdury gadasz, zupe�nie jak Borbon! - przerwa� jej Florentino. - Wystartuj z
rozbiegu!
Helikoptery startuj� pionowo tylko wtedy, gdy nie s� zbyt obci��one. W razie
du�ego �adunku musz� jednak mie� troch� pasa startowego by nabra� pr�dko�ci
poziomej, jak zwyk�e samoloty.
Problem by� w tym, �e przed nami znajdowa�a si� �ciana. Naa musia�a teraz
patrze� na ni� w panice.
- Star-tuj-z-roz-bie-gu! - sylabizowa� Florentino. Widzia�em oczami wyobra�ni,
jak Naa patrzy si� na niego w panice i niepewno�ci. Po chwili maszyna nabra�a
�ycia - rozpozna�em fachow� d�o� W�ocha, kt�ry przej�� stery. Huey podskoczy� w
g�r� i obr�ci� si� o kilkana�cie stopni. Ponownie podskoczy�. I ju� sta� przodem
ku luce mi�dzy budynkami kopalni. Obroty by�y teraz naprawd� wysokie. Maszyna
poderwa�a si� ci�ko i sun�c kilka centymetr�w nad ziemi� zacz�a posuwa� si� do
przodu. Rozbieg to niebezpieczny manewr, bo je�li helikopter otar�by si� teraz
p�ozami o ziemi�, nier�wno roz�o�one tarcie pod�o�a mog�oby go przewr�ci� w bok
lub do przodu.
Ale Florentino nie takie rzeczy ju� robi�. Po stu metrach rozbiegu helikopter
przeskoczy� zwinnie ogrodzenie, a po dalszych dwustu mia� ju� tyle mocy, �e
poszybowa� w chmury.
- Przejmujesz - us�ysza�em g�os Florentino. Nie wyra�a� pot�pienia, nie wyra�a�
niczego. Po prostu oboj�tno��.
- Prze... Przejmuj� - us�ysza�em przera�ony g�os Nai.
- Ale idiotka... - za�mia� si� Borbon. Oczywi�cie, wszyscy to us�yszeli.
Wyci�gn��em jego wtyczk� z gniazda i waln��em go otwart� d�oni� w ty� he�mu.
He�m ma doskona�� akustyk�, ka�de stukni�cie nabiera w nim si�y eksplozji.
- Zamknij si� - powiedzia�em do niego, cho� i tak nie m�g� mnie teraz s�ysze�.
Gdy wyszed� ju� z lekkiego og�uszenia, zn�w wepchn��em wtyczk� w gniazdko.
Florentino si� nie odezwa�.
VIII.
- Mo�e Naa mia�a racj�? - spyta�a Kaolla, gdy po kilku dniach jej o tym
opowiada�em, podaj�c po kolei �rubokr�ty, gdy wymienia�a wyczerpany akumulator.
Ca�y czas pilnowa�em si�, by nie wspomina� o wr�blach.
- Mo�e - kiwn��em g�ow�. - No to po co bra� ze sob� syna na wojn�? To nawet nie
by�a jego wojna... Co tu w og�le robi� Bawarczycy? Bawaria jest dwadzie�cia
tysi�cy kilometr�w st�d!
- Tw�j kraj jest jeszcze dalej. Co ty tu robisz?
Machn��em r�k�.
- Ja to co innego, siedz� w tym od pocz�tku. Nie mam ju� swego kraju, nic mnie z
nim nie wi��e. Ale Dietrich...
- Romantyka munduru, walka o zachodni� cywilizacj�, obrona przed barbarzy�stwem
po�udnia. Wiesz jak �atwo porwa� poet� pustymi has�ami. Intelektuali�ci zawsze
byli zagro�onym gatunkiem.
- Co minut� rodzi si� frajer. Poezja nie leczy z g�upoty.
- "Tak jest i naprz�d" - powiedzia�a Kaolla, dokr�caj�c kable instalacji do
�ciany.
- Hm? - zdziwi�em si�.
- "Naprz�d, Lekka Brygado! Czy �o�nierz si� boi? Nie, i cho� wie, �e b��d zrobi�
kto�, nie wolno mu nic m�wi�, o nic pyta�. Rozkaz wykona� musi. Cho�by przysz�o
lec." - wyrecytowa�a Kaolla po cichu, po czym wyrwa�a mi klucz nasadkowy z r�ki.
- To, �e dokr�cam tu wam kable, nie oznacza, �e jestem zwyk�ym robociarzem. Za
to ty mia�e� mi poda� dziewi�tk�. To jest jedenastka.
Siedzia�em bez ruchu, patrz�c si� na ni� zdziwiony. Kaolla otar�a nos o r�kaw i
spojrza�a na mnie.
- No to jak, dostan� dziewi�tk�, czy mam sama po ni� p�j��?
IX.
W gruncie rzeczy o Kaolli nic nie wiedzia�em. Po prostu pewnego dnia wkurzy�em
si�, poszed�em do majora i wy�o�y�em mu dobitnie, �e piloci nie s� od
serwisowania swych maszyn i �e naprawd� fajnie by�oby, gdybym w ko�cu dosta�
jakiego� mechanika, bo inaczej nied�ugo sam b�dzie sobie przywozi� nowe spinacze
do papier�w. Major wyrzuci� mnie za drzwi, ale nast�pnego dnia, gdy drug� ju�
dob� m�czyli�my si� z Florentino nad enigmatycznymi schematami wymiany czego�,
co instrukcja nazywa�a "poziomym wa�em transmisyjnym prze�o�enia pomocniczej
jednostki nap�dowej", do hangaru wesz�a niska, chuda dziewczyna o z�otych
w�osach i jasnych, g��bokich oczach, potykaj�c si� niemal o obwis�y kombinezon
mechanika Korpusu, pozbawiony jednak dystynkcji - musia�a by� wi�c cywilem na
kontrakcie. Kaolla przedstawi�a si� tylko tym swoim dziwnym imieniem, wyrwa�a
nam z r�ki schematy i pos�a�a do diab�a. W�a�nie mieli�my biec do majora ze
skarg�, �e nam jak�� g�upi� bab� przys�a�, ale nie zd��yli�my nawet zebra�
konkretnych my�li, bo w kwadrans prze�o�enie dzia�a�o jak nale�y. Florentino
usiad� z wra�enia, a ja zaniem�wi�em. Niemal si�� zabrali�my j� do kasyna
oficerskiego, wmusili�my w ni� stek i piwo i skopali�my trzech pierwszych go�ci,
kt�rzy si� do niej przystawiali, tak dla przyk�adu, by inni wiedzieli, �e �apy
przy sobie. Ka�dy pilot w ko�cu wie, �e o dobrego mechanika trzeba dba� jak o
sw�j fundusz emerytalny.
Nie by�o to w sumie nic osobistego. To jak woskowanie swego samochodu - dbasz o
niego, bo ci si� przydaje. Florentino szybko zapomnia� nawet jej dziwnego
imienia, m�wi� o niej po prostu "mechanik". Mnie za� nowy przybytek nawet troch�
irytowa�, bo lubi�em sobie posiedzie� w hangarze i pogapi� si� w niebo, tak bez
potykania si� o innych, bez nieustannego ha�asu i szarpaniny. A teraz hangar
sta� si� kr�lestwem Kaolli, kt�ra szybko urz�dzi�a go na sw�j spos�b, zupe�nie
inny od mojego. Wydzieli�a sobie nawet �ciankami z tektury ma�e pomieszczenie,
gdzie spa�a i trzyma�a kilka swoich osobistych rzeczy.
Hangarem uda�o si� nam jednak w ko�cu jako� podzieli�, najpierw na zasadzie
zbrojnej neutralno�ci, potem za� pokojowej koegzystencji. Gdy Kaolla grzeba�a w
silniku - rozkr�ca�a panel sterowania - siedzia�em obok, podawa�em narz�dzia i
gada�em ni to do siebie, ni to do niej.
W og�le zaskoczy�o mnie to, �e w�a�ciwie ca�y czas co� by�o przy moim
helikopterze do zrobienia. Wcze�niej wystarczy�o, �e z Florentino raz na dwa dni
zajrzeli�my pod blach� i dolali�my troch� benzolu do baku. A teraz tak �rednio w
sumie przez godzin�-dwie dziennie siedzia�em i podawa�em �rubokr�ty. I m�wi�em o
kapitanie, o Nai, o Florentino, o pu�kowniku... Ale to by�a jakby rozmowa z
samym sob�.
Po tym jednak, jak Kaolla wyrecytowa�a mi dziewi�tnastowieczny poemat,
skierowa�em si� prosto do baraku naszego dow�dztwa, obieca�em postawi� starszemu
sier�antowi sztabowemu dwa piwa, je�li nic nie b�dzie widzia� i usiad�em sobie
przed szafk� z teczkami personalnymi personelu naszej bazy.
I nie wiedzia�em, co robi� dalej. Nie zna�em nazwiska Kaolli, a i to imi� mog�o
by� zwyk�ym pseudonimem. Co teraz? Przejrze� wszystkie teczki? Baza nie by�a
du�a, ale i tak by�o u nas ponad cztery tysi�ce ludzi.
Wr�ci�em do sier�anta, obieca�em kolejne dwa piwa, po czym chwyci�em za telefon
i zadzwoni�em do kwater m�odszej kadry. Odebra� Borbon, kaza�em mu wi�c poszuka�
Nai i to tak w podskokach. Po kilku minutach us�ysza�em jej g�os.
- Wiesz, gdzie serwisuj� nasz wiatrak? - spyta�em.
- Wiem.
- A wiesz, kto go serwisuje? - podchwytliwe pytanie.
Chwila milczenia.
- Nie, raczej nie.
Cholera. No to plan awaryjny.
- No to jak to? Nie zale�y ci na �yciu? - spyta�em z oburzeniem. - O mechanika
trzeba dba�. Jak o fundusz emerytalny. Twoje zadanie na teraz to dowiedzie� si�
czego� o facecie, kt�ry trzyma nasze cenne �ycia w swych w�ochatych �apach. Na
przyk�ad jego nazwiska.
- Ale, o ile sobie przypominam, mechanikiem jest jaka� dziewczyna... -
us�ysza�em wahanie w g�osie.
- Powa�nie? - zdziwi�em si� - No to masz dobry punkt zaczepienia. Oczekuj�
raportu za godzink�, dwie. Dzwo� pod ten numer. - poda�em namiary na telefon w
sztabie.
- Mam wzi�� ze sob� Borbona?
- Nie, lepiej nie - powiedzia�em niedbale. On jest na to za g�upi, doda�em w
my�li.
Od�o�y�em s�uchawk� i spojrza�em zamy�lony na sier�anta. By� nim stary wyga,
przyzwyczajony do r�nych dziwactw oficer�w.
- "Tak jest i naprz�d" - powiedzia�em do siebie.
- To�stoj. Wojna i pok�j - wyszczerzy� si� sier�ant i si�gn�� do szuflady. - To
jak, s�ysza�em, �e masz godzink�, dwie czasu. Mo�e zagramy? - niedba�ym, ale
fachowym ruchem przetasowa� tali� wytartych kart.
X.
Dziewi��dziesi�t minut i dziesi�� przegranych piw p�niej oddzwoni�a Naa.
Zapisa�em nieznane mi dot�d nazwisko i imi�, po czym, ku niezadowoleniu
sier�anta, przerwa�em gr� i si�gn��em po odpowiedni� teczk�. Nawet nie by�a zbyt
gruba. Otworzy�em j�, zamkn��em, zn�w otworzy�em, zn�w zamkn��em. Patrzy�em
chwil� na ��t� ok�adk�. Wrzuci�em teczk� z powrotem do szafy i wyszed�em ze
sztabu.
- Nie zapomnij, mam u ciebie czterna�cie piw! - przypomnia� mi krzykiem
sier�ant.
XI.
Nad wej�ciem do hangaru wisia� kiedy� zegar. Teraz zosta�a tylko roztrzaskana
tarcza i powykr�cane wskaz�wki. Przed bram� siedzia�a na ziemi Kaolla i
wpatrywa�a si� w tarcz�. Wewn�trz hangaru majaczy� w p�mroku cie� Hueya.
Stan��em i spojrza�em na zegar. Resztki szk�a pokryte by�y b�otem i kurzem. Nie
odzywa�em si�.
- Patrz - Kaolla wskaza�a po chwili zegar. - Czas stan�� w miejscu.
- Up�ywa r�wnie szybko, jak zawsze - zaprzeczy�em. Kaolla oderwa�a wzrok od
tarczy i spojrza�a na mnie.
- Tempora mutantor, nos et mutamur il illis. Chcia�by� m�c zatrzyma� czas? -
spyta�a. Zastanowi�em si� chwil�.
- Nie. Tak - poprawi�em si� - Czasem tak. Gdy lec�, a z do�u strzelaj� do mnie.
Chcia�bym wtedy m�c min�� wisz�ce w powietrzu kule i daleko odlecie�. A potem
czas zn�w by zacz�� biec, ale kule robi�yby tylko dziury w chmurach.
Kaolla milcza�a, zn�w patrz�c na wisz�ce pozosta�o�ci zegara.
- Chcia�bym zatrzyma� czas, gdy Dietrichowi pocisk odrywa� r�k�. Ran� mo�na
zaszy�, widzia�em gorzej rannych, kt�rzy prze�yli. Ale wtedy zn�w bym w��czy�
czas. By Dietrich m�g� pisa� swe wiersze drug� r�k�.
Usiad�em na ziemi ko�o Kaolli.
- Czas to nasz przyjaciel. Czas pozwala nam uciec od przesz�o�ci. Sp�jrz wok� -
zatoczy�em r�k� ko�o - Ziemia zryta g�sienicami czo�g�w, drzewa poszarpane
podmuchem �migie� helikopter�w. Ch�opaki z nud�w powystrzelali wszystkie
wiewi�rki w okolicy. Ale to minie. Up�ynie troch� czasu i zn�w wyro�nie tu
trawa, drzewa wypuszcz� li�cie...
- A wiewi�rek b�dzie tyle, co wcze�niej? - Kaolla wreszcie si� u�miechn�a.
- Jasne. A nawet wi�cej.
Ostatnie promienie s�o�ca chowa�y si� za korony drzew. W p�mroku b�yszcza�y
jasno o�wietlone okna barak�w. Oazy bezpiecze�stwa i rozrywki w tym ponurym i
utopionym we w�asnej krwi kraju. Pomy�la�em o kapitanie i jego ludziach. Kiedy
zgin�? Jutro? Za miesi�c? Mo�e ju� nie �yj�?
- Na co zbierasz swoje pieni�dze? - spyta�em nagle.
- Jakie pieni�dze?
- Dostajesz pensj�, jak ka�dy mechanik w bazie. Ale jej nie wydajesz. Pierwszy i
ostatni raz by�a� w kasynie oficerskim, gdy zabrali�my ci� tam pierwszego dnia
razem z Florentino. Mieszkasz za tekturow� �ciank� w hangarze, cho� za grosze
mo�esz wzi�� pok�j w kwaterach kadry. Nawet nie wiem, co jesz, bo nigdy nie
widzia�em ci� w czasie posi�ku. Ale a� si� boj� pomy�le�... No wi�c? Chcesz
kupi� po�ow� tego straconego kraju?
Kaolla oderwa�a oczy od zegara i spojrza�a w niebo. Pojawia�y si� w�a�nie
pierwsze gwiazdy.
- Krzy� Po�udnia - wskaza�a. Spojrza�em w g�r�, ale �wiec�ce punkciki nic mi nie
m�wi�y. Od nawigacji mia�em �yrokompas, a od �wiat�a reflektor.
- Tu gwiazdy s� zupe�nie inne... - m�wi�a powoli Kaolla - Inaczej �wiec�.
Inaczej ni� gdzie, zaciekawi�o mnie. Cholera, m�g�bym przynajmniej sprawdzi�
kraj pochodzenia, zanim schowa�em t� g�upi� teczk�.
Kaolla po chwili milczenia doda�a.
- Krzy� Po�udnia wygl�da, jakby celowa� we mnie. Boj� si� go.
Szybko ponownie przejrza�em ca�e niebo szukaj�c czegokolwiek, co przypomina� by
mog�o jak�� bro�. Niczego nie znalaz�em, ale dalej si� nie odzywa�em. Po chwili
milczenia Kaolla oderwa�a wzrok od nieba i spojrza�a na mnie.
- Chc� wr�ci� do domu. Tam, gdzie z nieba nic we mnie nie mierzy. Mo�e starczy
mi pieni�dzy na powr�t do domu. W�a�nie to jest moim celem. Chc� wr�ci� na
p�noc.
- M�wi�, �e wojna si� ko�czy - powiedzia�em z wahaniem. - Cywile zn�w b�d� mogli
podr�owa�.
- M�wi� tak od lat - machn�a r�k�. Po czym zn�w si� do mnie odwr�ci�a. - A
nawet jak si� sko�czy, to co, ucieszy ci� to? Co si� stanie z wami? Co b�dziecie
robili wy, kt�rzy nie znacie �ycia poza wojn�? Ile mia�e� lat, gdy si� zacz�a?
Dwadzie�cia? Sk�d wiesz, �e nie staniesz si� taki, jak tamten kapitan?
- Mia�em siedemna�cie... - poprawi�em j� machinalnie. - Faktycznie, mn�stwo
czasu...
Zastanowi�em si� chwil�.
- Ale taki, jak kapitan, nigdy nie b�d�.
- Dlaczego? - zdziwi�a si� Kaolla.
- Kapitan straci� na wojnie wszystko, co by�o mu bliskie. Swego syna, prawie
ca�y sw�j oddzia�. Oderwano mu wi�c jakby ogromn� cz�� samego siebie. Jest
�miertelnie okaleczony. Ja si� r�ni� od niego tym, �e mnie tak okaleczy� nie
mo�na.
- Nie mo�na?
- Nie. Bo nie mam niczego, co jest mi bliskie. Ani mi na nikim nie zale�y, ani
nikomu na mnie. Nie mam wi�c co traci�. Nie ma mnie jak okaleczy� - roze�mia�em
si� - Jestem jakby nie�miertelny.
Kaolla tez si� roze�mia�a.
- Faktycznie masz chyba ten ujemny iloraz inteligencji. W �yciu nie s�ysza�am
czego� tak g�upiego.
Poczu�em si�, jakby uderzony obuchem. Ca�� reszt� wieczoru szuka�em luki w mym
rozumowaniu, ale nie mog�em jej znale��. Zupe�nie, jak z tymi g�upimi wr�blami.
No bo jak, cholera jasna, biedak mia�by si� tak bez ko�ca m�czy�?
XII.
Majorowi czasem zachciewa�o si� zorganizowa� nocny lot do kopalni, a lecieli
oczywi�cie jego nadworni Murzyni plus ich nieszcz�ni sta�y�ci.
Gdy Kaolla dokonywa�a ostatniego b�yskawicznego przegl�du maszyny, nie by�o ju�
po niej wida� ani odrobiny tej zadumy, w jakiej przy�apa�em j� kilka godzin
wcze�niej. Gdy wyci�gni�to naszego Hueya z hangaru, fachowo i czujnie zajrza�a
wsz�dzie, gdzie trzeba, po czym zakr�ci�a r�k� nad g�ow�. Teraz by�a kolej
Florentino na lot tam, a moja na powr�t. Maszyna wisia�a ju� w powietrzu, a ja
dalej szarpa�em si� z drzwiami �adowni, staraj�c si� je domkn��, gdy Kaolla
niespodziewanie mi pomacha�a. Zastanawia�em si�, czy odmacha�, ale natychmiast
w��czy� si� Florentino.
- Co� si� sta�o? - spyta� z niepokojem - Nasz mechanik chyba macha�. W �adowni
gra? Nic nie wypad�o? Tylko mi nie m�wcie, �e to cholerne tylnie �mig�o zn�w
nawala!
- Jasne, przecie� tu jestem i wszystkiego pilnuj�! - zawo�a� weso�o Borbon.
- Mo�e to machanie to tak na szcz�cie? - podsun�a Naa.
- Na szcz�cie? - zdziwi� si� Florentino - Na jakie szcz�cie? A tak w og�le to
co to jest, jaki� klub dyskusyjny? Pyta�em si� Moriarty'ego! Nie odzywa� si�!
- Cholera, Borbon, rusz dup� i pom� zamkn�� te cholerne drzwi! - wreszcie si�
zdenerwowa�em na wszystkich w oko�o. - Jeszcze naprawd� jaka� skrzynia wyleci!
- Ale to tylnie �mig�o mo�e faktycznie trzeba by by�o kiedy� wymieni�... -
my�la� na g�os Florentino.
XIII.
Dosy� cz�sto latali�my noc�, bo tak by�o niby bezpieczniej. Jednak wtedy
partyzanci mieli albo jakie� �wi�to, albo przysz�a dostawa amunicji, bo walili w
ka�d� zbyt ruchliw� chmurk� z naprawd� grubej rury. Pechowo, ostrza� z�apa� nas
w krzy�owy ogie� tu� nad kopalni�, gdy l�duj�cy Florentino nie mia� ju� mocy w
silnikach, by natychmiast poderwa� maszyn�. M�g� albo powoli poderwa� j� w g�r�,
albo zrzuci� j� nagle na ziemi�. Wybra� to pierwsze, wiedz�c, �e mamy na
pok�adzie niemal ton� materia��w wybuchowych, nader wra�liwych na wstrz�sy.
Smugowe pociski przeciwlotnicze wygl�daj� fascynuj�co. W mroku nocy, gdzie� na
dole, pojawia si� b�ysk. Po chwili powoli zaczyna sun�� przez ciemno�� smuga
�wiat�a, za ni� nast�pna, i jeszcze nast�pna. Wydaje si�, �e lec� naprawd�
powoli, jak oci�a�e �wiec�ce owady. �e s� zupe�nie nieszkodliwe.
Wra�enie to jest jak najbardziej mylne. Huey nie jest opancerzony, z wyj�tkiem
oparcia fotela pilot�w. Od przodu ma w�a�ciwie tylko troch� blachy i sporo
pleksiglasu, kt�ry nie zatrzyma pocisku karabinu przeciwlotniczego. A w �adowni
to ju� w og�le by�o si� jak na widelcu.
Florentino natychmiast wy��czy� pod�wietlenie wska�nik�w na pulpicie i lecia�
teraz wy��cznie na wyczucie. Ja odepchn��em Borbona od podwieszonego karabinu
maszynowego. Je�li nas nie b�d� widzieli, b�d� strzela� na o�lep, czyli
niecelnie. Ha�as silnika jest na tyle silny, �e rozchodzi si� r�wnomiernie i nie
da si� na jego podstawie namierzy� konkretnego kierunku.
Pociski sz�y nisko pod nami. Widocznie strzelcy za�o�yli, �e b�dziemy jednak
pr�bowali l�dowa�. Florentino podnosi� maszyn�, uciekaj�c przed coraz wy�ej
lec�cymi smugami pocisk�w. Nagle wycie silnika straci�o na swej wysoko�ci - to
Florentino, gdy zobaczy�, �e ma ju� miejsce do wyhamowania spadku maszyny,
opu�ci� gwa�townie d�wign� skoku i zdusi� dop�yw paliwa do silnika. Run�li�my w
d�, b�yskawicznie mijaj�c smugi pocisk�w, kt�re teraz b�yszcza�y nad nami.
Silnik zn�w zawy�. Spadek sta� si� wolniejszy i kontrolowany. Maszyna uderzy�a o
ziemi�, dok�adnie w sam �rodek l�dowiska kopalni. W czasie, gdy Bawarczycy nie
�a�owali partyzantom odpowiedzi ogniowej, by nak�oni� ich do dania ju� sobie
spokoju na t� noc, ja wybieg�em z �adowni i rzuci�em si� do kabiny pilot�w z
gratulacjami dla geniuszu pilota�owego W�ocha. B�yskawicznie przeskoczy�
strumie� ognia poprzez kontrolowany spadek - cholera, na to naprawd� trzeba by�o
wpa��.
Otworzy�em drzwi kabiny od prawej, od strony fotela pierwszego pilota.
Florentino zwisa� do przodu, z opuszczon� g�ow�. Gdyby nie przytrzymywa�y go
pasy, wylecia�by z kabiny po otwarciu drzwi. Musia� dosta�, gdy przeskakiwa�
strumie� ognia przy l�dowaniu.
Wskoczy�em do ciasnej kabiny i zacz��em ostro�nie odpina� W�ocha od fotela.
- Id� po Borbona! - poleci�em oniemia�ej Naice, wpatruj�cej si� szeroko
otwartymi oczyma w zalan� krwi� twarz Florentino. - Ruszaj si�, do cholery! -
krzykn��em jej prosto w twarz, by j� wyrwa� z letargu.
Z pomoc� m�odego Francuza i kilku Bawarczyk�w wynie�li�my Florentino z maszyny i
po�o�yli�my na dostarczonych nam noszach. Porucznik Walters wskaza� nam drog� do
prowizorycznego szpitala, ukrytego przed ostrza�em w sztolni kopalni.
XIV.
- Bardzo z nim �le? - pyta� si� z niepokojem major. Nie �eby jako� specjalnie
lubi� Florentino, ale by� on dok�adnie po�ow� jego kadry pilot�w helikopter�w,
wi�c wypada�o wyrazi� zaniepokojenie, bo w razie czego kto b�dzie dowozi�
spinacze do biura?
Pytanie to zdawa�o si� r�wnie� nurtowa� Naik�, kt�ra przedar�a si� niczym
lodo�amacz przez kordon wart do biura pustookiego kapitana, gdzie znajdowa�o si�
jedyne dzia�aj�ce tu radio, przez kt�re rozmawia�em teraz z baz�.
- Dosta� dwa razy w pier� i raz w g�ow�.
- O, kurwa - odpowiedzia� opanowany g�os majora. - Ale mia� przecie� he�m i
kamizelk�, nie?
- Mia�, jasne, i dlatego nie m�wi� jeszcze o nim w czasie przesz�ym - zdoby�em
si� na nieco ironii. - Ale strzelali do nas z wielkokalibrowych
przeciwlotniczych karabin�w maszynowych, nie z wiatr�wek. Pleksiglas os�ony
kabiny i kamizelka os�abi�y si�� pocisk�w na tyle, �e nie wyrwa�y mu plec�w, ale
i tak niekt�re od�amki przesz�y przez pier� na wylot.
- A co z g�ow�?
- Florentino to farciarz, dosta� z boku i od do�u, i tylko raz - raportowa�em
wynik swych ogl�dzin pseudolekarskich - Kula naruszy�a ko�� czaszki, ale nie
wesz�a w g��b.
- Czyli jak, nie ma o czym m�wi�? Wszystko z nim w porz�dku? - zdziwi� si�
major. Westchn��em w duchu - pora na pesymistyczn� cz��.
- Musi jak najszybciej trafi� na st�. Straci� mn�stwo krwi, a postrza� w pier�
m�g� naruszy� organy wewn�trzne. W dodatku nie wiem, czy nie trzeba by fachowo
usztywni� karku. Ta kula w g�ow� przesz�a chyba gdzie� bardzo blisko nasady
kr�gos�upa.
- No to jak robimy? - spyta� si� major. W Korpusie starsi oficerowie nie
kr�powali si� pyta� o rad�, je�li nie mieli pe�nego rozeznania w sytuacji.
- My�l�, �e wr�c� sam do bazy, zabior� lekarza, przylec� tu z nim, wpakujemy
Florentino na pok�ad, jak trzeba, i za cztery godzinki facet by�by ju� pod
skalpelem. Mo�e by�?
- Jasne. Tylko si� nie rozbij, teraz jeste� jedynym moim pilotem na jedynym
helikopterze. A lekarzy te� nie mam w nadmiarze.
- Jasne, majorze. W ko�cu trzeba dba� o helikopter.
Chyba i tak nie wychwyci� ironii.
XV.
Gdy ja zajmowa�em si� Florentino, Bawarczycy zd��yli wy�adowa� ju� zaopatrzenie
z Hueya.
- Teraz, gdy jeste�my bez �adunku, powr�t powinien nam zaj�� ma�o czasu - m�wi�a
z nadziej� Naa. Us�ysza� to Borbon, kt�ry w�a�nie wr�ci� z p�yty l�dowiska.
- W og�le nam nie zajmie - zaprzeczy�. - Maszyna nigdzie nie poleci a� do rana.
- Jak to nie? - zaniepokoi�em si�.
- Normalnie nie. W czasie ostrza�u posz�o nie tylko radio, ale tak�e ca�a
cholerna nawigacja. �yrokompas w drzazgach - Borbon rzuci� si� na fotel i
rozejrza� za odrobin� wody. By� ca�y pokryty olejem, ziemi� i smarem, widocznie
zagl�da� pod blach� maszyny. - Oderwiemy si� od ziemi, ale za choler� ani nie
znajdziemy bazy, ani tu nie wr�cimy, bo nie znajdziemy po ciemku drogi.
- B�dziemy si� orientowa� wed�ug topografii. O�wietlimy teren! - powiedzia�a
zaniepokojona Naa.
- Wystarczy�oby zapali� w powietrzu papierosa, a partyzanci nas natychmiast
zestrzel�. �wiat�o wida� na kilometry.
Zapad�o grobowe milczenie. Florentino m�g� nie wytrzyma� do �witu.
Porucznik Walters przys�uchiwa� si� naszej rozmowie z pewnej odleg�o�ci. Nie
przeszkadza�o mi to, nie wpad�bym na to, �e facet zna francuski. Teraz jednak
Niemiec podszed� do mnie i powiedzia� po niemiecku:
- Brakuje wam cz�ci zamiennych?
- Pan zna francuski? - zdziwi�em si�. M�wiono mi, �e Bawarczycy zawsze ��dali
kogo� bieg�ego w niemieckim, wydawa�o mi si� wi�c, �e nie znaj� j�zyk�w.
- Jestem z Lotaryngii, m�j ojciec by� p�-Francuzem - wyja�ni� Walters.
- Tak, mamy rozbite radio i �yroskop. Bez nich nie jeste�my w stanie nawigowa� w
ciemno�ci. Nie znajdziemy drogi ani do bazy, ani powrotnej tutaj - wyja�ni�em.
- No to mo�e we�miecie sobie od nas troch� cz�ci zamiennych?
- Macie jaki� magazyn? - poderwa�em si� z miejsca. Borbon podni�s� z
zainteresowaniem wzrok, a Naa by�a ju� w drodze do drzwi.
- Nie, magazynu nie mamy, ale tu w jakiej� budzie jest jeszcze jeden helikopter,
podobny do tego, jakim latacie. Kiedy� musia� nale�e� do w�adz kopalni. Kapitan
m�wi�, �e nie jest ju� w stanie si� podnie��, ale mo�e znajdziecie te kawa�ki,
kt�rych potrzebujecie.
- Prowad�, wodzu! - popchn��em Waltersa w stron� drzwi.
XVI.
W pustej, drewnianej szopie sta� nowiutki UH-1D pomalowany w weso�e, krzykliwe
kolory kompanii g�rniczej.
- Taki sam jak nasz! - ucieszy�a si� Naa, wspinaj�c si� do kabiny z zestawem
narz�dzi.
- Wcale nie taki sam. To wersja cywilna. W dodatku produkcja kanadyjska, na
licencji - kr�ci� nosem Borbon.
- Chrzani� to - odpar�em. - Wersja cywilna r�ni si� tylko brakiem uzbrojenia i
nieco s�abszym silnikiem.
- W�a�nie. A to nie silnik b�dziemy wymontowywa� - Naa natychmiast zabra�a si�
za odkr�canie os�ony pulpitu. Nic chcia�em jej przeszkadza�, wi�c nie w�azi�em
do ciasnej kabiny za ni�. Obszed�em za to powoli maszyn�, zajrza�em do �adowni,
postuka�em w akumulator i rozhu�ta�em �opat� wirnika. Rzuci�em te� z Borbonem
okiem pod blach� os�ony silnika. Maszyna by�a w doskona�ym stanie.
- Wi�c wasz kapitan m�wi�, �e nie poleci? - spyta�em si� Waltersa. Ten pokiwa�
g�ow�. - A czemu nie? Chyba wszystko gra.
- Nie wiem. Moje szkolenie obejmowa�o walk� i dowodzenie piechot�, nie pilota� -
Walters wzruszy� ramionami. - Ale skoro kapitan tak m�wi�, to musi mie� racj�.
Wszed�em do kabiny, gdzie Naa zawzi�cie wykr�ca�a mechanizm �yroskopu z panelu.
- Zaczekaj - poleci�em jej. Przejecha�em palcami po sterach i prze��cznikach.
Wszystko by�o na swoim miejscu. Chwyci�em dr��ek sterowy i poruszy�em nim.
- Heeej! Kto si� tam bawi sterami! - wydar� si� Borbon, kt�rego zostawi�em na
dachu i kt�rego ruch wirnika spycha� z kad�uba. Ignoruj�c go, wcisn��em przycisk
na dr��ku i otworzy�em przepustnic�. Pulpit momentalnie pokry� si� �wiate�kami
niczym choinka. Zawarcza� rozrusznik silnika, prze��czonego na ja�owy bieg.
Zaskoczona Naa wypu�ci�a z r�ki �rubokr�t.
- To �wi�stwo dzia�a! - zawo�a�em zdziwiony. Spojrza�em na wska�niki. Akumulator
i olej by�y w porz�dku, przyda�oby si� tylko troch� paliwa.
- Kto tam, kurwa, w��cza silnik, gdy siedz� na kad�ubie! - wo�a� Borbon,
zeskakuj�c w panice na ziemi� - Chcecie mi odci�� g�ow�?!
Wy��czy�em silnik i instalacj�.
- Przykr�� to z powrotem - poleci�em Naice. - Szkoda czasu na zabaw� w
mechanik�w, polecimy t� maszyn�, nie nasz�. Borbon! - krzykn��em przez okno.
- No? - w�a�nie podnosi� si� z ziemi i otrzepywa�.
- Skombinuj mi dwie�cie litr�w benzolu. Jak nie maj�, to przepompuj z naszej
maszyny. Masz na to kwadrans.
- Kwadrans na sko�owanie dwustu litr�w?! - Borbon zrobi� wielkie oczy.
- Improwizuj, ukradnij, zastrzel wartownik�w przy magazynie. Mam to w dupie. Za
kwadrans chc� mie� dwie�cie litr�w.
Gdy Borbon wybiega� z szopy, ja odwr�ci�em si� do porucznika. Ten wpatrywa� si�
wielkimi oczyma w helikopter.
- On naprawd� dzia�a? - spyta� si� z niedowierzaniem. Mia�em wra�enie, �e
informacja ta g��boko go zszokowa�a.
- Sam widzia�e�. Chlusn�� paliwem i b�dzie skaka� jak jelonek.
Walters spojrza� sobie pod nogi. Milcza� przez kilka minut.
- Kapitan m�wi� nam, �e ewakuacja z kopalni nie jest mo�liwa, bo musieliby�my
odlecie� wszyscy na raz, a wasz helikopter jest na to za ma�y. Gdyby odlecia�a
tylko po�owa, partyzanci zorientowaliby si� i zaatakowali pozosta�ych. Po�owa by
prze�y�a, a po�owa zgin�a. A nikt z nas nie chcia� zostawia� koleg�w.
Nie przerywa�em mu, zaskoczony. Pustooki kapitan wiedzia� o helikopterze i o
tym, �e mo�na wywie�� wszystkich na raz, ale nie powiedzia� o tym swoim ludziom,
licz�c na ich ignorancj�.
- Nic nie mog� poradzi� - powiedzia�em do Waltersa. - Nawet je�li dam cynk do
mojego majora, ten nie wyda wam rozkazu odwrotu. Lekka Bawarska nie podlega pod
Korpus.
Porucznik podni�s� wzrok, kt�ry teraz p�on�� gniewem i determinacj�, jak zawsze
wtedy, gdy patrzy� na odlatuj�cy do bezpiecznej bazy helikopter pe�en rannych.
- Gdy b�dziesz wraca� z lekarzem dla W�ocha, przywie� te� jakiego� mechanika i
cz�ci zamienne. Naprawicie wasz� maszyn� i jeszcze tej nocy wszyscy st�d
odlecimy.
- Nieg�upi pomys� - kiwn��em g�ow� - Ale s� dwa problemy. M�j drugi pilot le�y
w�a�nie w sztolni z rozbit� czaszk�.
- Masz jeszcze pilot�w - Watlers wskaza� Naik� i drzwi, kt�rymi wybieg� Borbon.
- To sta�y�ci - zaoponowa�em.
- Nie pieprz, widzia�em, �e pozwalacie im pilotowa� maszyn� - g�os Waltersa sta�
si� ch�odny i ostry.
- No dobra. A co z kapitanem? Nie odlecicie bez jego rozkazu, a mu si� tu chyba
spodoba.
- Porozmawiam z... kapitanem. Na pewno si� zgodzi - g�os Waltersa nabra� ognia i
si�y.
Z wielkim rumorem obijaj�cych si� o siebie blaszanych dwudziestolitrowych
kanistr�w wpad� do szopy Borbon, poganiaj�c francuskimi przekle�stwami kilku
Bawarczyk�w, objuczonych benzolem jak wielb��dy.
XVII.
W bazie l�dowali�my ko�o p�nocy, ale i tak personel l�dowiska da� cynk do
sztabu, �e wr�cili�my obc� maszyn�. Major dojecha� wi�c do nas jeepem, jeszcze
zanim zd��y�em �ci�gn�� r�kawice i na dobre wy��czy� silnik. Od razu zacz��
biega� wok� maszyny i cieszy� si�, jak dziecko. Na tym pustkowiu ka�dy
helikopter by� na wag� z�ota, a dow�dztwo uparcie przysy�a�o mu tylko wi�cej
czo�g�w, z kt�rymi zupe�nie nie mieli�my co w tym terenie robi�.
- Moriarty, zawsze wiedzia�em, �e masz w sobie ten dar kombinatora. Powiedz,
komu podprowadzi�e� t� maszyn�, a wszystko zostanie mi�dzy nami - major mrugn��
okiem.
- Chowa� j� przed swymi lud�mi kapitan z Bawarskiej.
- Powa�nie? - zdziwi� si� major - A to dziwak... Przecie� w dwie maszyny
mogliby�my ich wszystkich stamt�d...
- No w�a�nie. Dlatego chc� teraz, by�my wr�cili tam z mechanikiem, poskr�cali
naszego Hueya i zabrali ich stamt�d, p�ki jeszcze mo�na.
Major machn�� r�k�.
- Dobra. Jak mi dadz� za to t� drug� maszyn�, to sam ich wynios� nawet na
r�kach. Ilu tu mamy w bazie mechanik�w helikopterowych? Bierz wszystkich, je�li
musisz.
Zastanowi�em si�. Mieli�my w sumie tylko jednego.
XVIII.
Z lekarzem nie by�o k�opot�w, ale Kaolla ba�a si� lata�. Dotar�o to do mnie
dopiero wtedy, gdy prawie si�� musia�em j� wpycha� do kabiny �adunkowej. Kaolla,
�ciskaj�c w spoconych d�oniach torb� z zapasowym �yroskopem, nie protestowa�a i
nic nie m�wi�a, ale z wielkimi oczyma zapiera�a si� mimowolnie nogami, prawie
jak osio�. Podnios�em j� w ko�cu i po prostu wnios�em do �rodka.
- Borbon! Jeste� drugim pilotem! - zawarcza�em.
- Yesss... - uradowany Francuz od razu pobieg� si� przypi�� pasami. Rozczarowana
Naa spojrza�a na mnie krzywo. W ko�cu teraz by�a jej kolej.
- A ty w�a� do �adunkowej. No i tego, pilnuj tam mechanika - machn��em r�k� w
stron� maszyny. - Nie zapominaj, �e o mechanika dba si� jak o w�asn� emerytur�.
Potrzymaj j� za r�k� czy co�, niech tam nie umrze ze strachu. Zreszt�, sama
wiesz.
Schowa�em si� do kabiny pilota, pokrzycza�em jeszcze na Borbona i wystrzelili�my
w stron� kopalni.
XIX.
Bawarczycy czekali ju� na nas, ustawieni wok� p�yty l�dowiska. Czekali
niepewnie, jakby przestraszeni. Jak dzieci, kt�re zbi�y szyb� i czeka�y z
niepokojem na powr�t rodzic�w.
Pogoni�em lekarza do ukrytego w sztolni Florentino, wyci�gn��em Kaoll� i
popchn��em w stron� naszego uszkodzonego Hueya, po czym rozejrza�em si� wok�.
Bawarczyk�w naliczy�em dwudziestu dw�ch. Plus kapitan i Walters. Jak na dwie
maszyny naprawd� sporo. Objuczeni broni� i plecakami, stali niepewni, co ze sob�
zrobi�. Czeka�em spokojnie, ale nikt nie wydawa� im rozkaz�w.
- Dobra - zniecierpliwi�em si� wreszcie. - Wyrzuci� ca�a bro� i baga�. Wsiadacie
tylko w spodniach, butach i koszulach.
Przez ich szereg przeszed� pomruk oporu. No bo jak to tak, wycofa� si� bez
broni? Posta�em spokojnie, a� szmery wygas�y.
- Jest was i tak za du�o. Je�li chcecie zabra� bro�, to wybierzcie dziesi�ciu,
kt�rzy tu zostan�. Mo�e uda im si� powstrzyma� partyzant�w do czasu, gdy wr�cimy
tu nast�pnej nocy.
Ca�a bro� i plecaki natychmiast polecia�y na stert�. Jak�e silny jest instynkt
samozachowawczy, pomy�la�em.
Bawarczycy nie stali si� jednak tak od razu band� zdemoralizowanych cywili. Bro�
i ca�e zaopatrzenie, kt�re tak uparcie im od tygodni zwozili�my, u�o�ono w
zgrabny stosik i ob�o�ono, tak od serca, materia�ami wybuchowymi. Jaki� ich spec
skonstruowa� zmy�lny mechanizm czasowy, gwarantuj�cy, �e nic z solidnych
produkt�w niemieckiej zbrojeni�wki nie dostanie si� w brudne �apy partyzant�w.
Kwadransik po kopni�ciu zapalnika wszystko �adnie wybuchnie stumetrowym s�upem
ognia. By�o tam w ko�cu �adnych kilka ton tego wszystkiego.
Chwyci�em jednego z Bawarczyk�w za rami�.
- Gdzie kapitan? - spyta�em. Ten roz�o�y� r�ce.
- A porucznik? - pyta�em dalej. Bawarczyk bez s�owa wskaza� kierunek, po czym
strz�sn�� moj� r�k� i odszed�.
Walters siedzia� skulony pod drzewem. Nie podni�s� wzroku, gdy do niego
podszed�em.
- Kapitan si� wreszcie zgodzi�? - spyta�em z w�tpliwo�ci� w g�osie.
- Kapitan nie �yje - us�ysza�em odpowied�. No to �adnie, pomy�la�em zmro�ony.
Zastrzelili swego dow�dc�. Przecie� zwin� ich za to wszystkich, gdy tylko dotkn�
p�oz� p�yty w bazie, po czym rozwal� gdzie� pod �cian�.
- Wypadek - m�wi� porucznik, nie patrz�c na mnie - Czy�ci� bro� i zapomnia� j�
roz�adowa�.
- Jasne, stary. Gdzie jego cia�o?
- W sztolni.
- W szpitalu? - nie zrozumia�em.
- Nie, wpad�o w jaki� szyb.
- To jak? Zastrzeli� si� przy czyszczeniu broni, po czym poszed� i skoczy� w
szyb?
- Nie... - porucznik coraz bardziej si� pl�ta�. - On lubi� siedzie� przy
szybach. Jad� przy nich, spa�, tak�e czy�ci� bro�.
Milcza�em chwil�, ale wzruszy�em ramionami. W ko�cu nie jestem �andarmem.
- Mam przynajmniej nadziej� - powiedzia�em odchodz�c - �e by�o to przypadkiem
ten sam szyb, w kt�rym pochowano Dietricha.
- Tak - odpowiedzia� porucznik. - To by� ten sam szyb. Przypadkiem.
Odszed�em na kilka krok�w, po czym si� odwr�ci�em.
- Odlatujemy za dziesi�� minut. Lepiej, �eby� tam by�, nie b�dziemy na nikogo
czeka�.
Porucznik wsta� i powl�k� si� za mn�. W ko�cu nie po to kapitan przypadkiem
wpad� do szybu, by teraz on zosta� tu sam na sam z partyzantami. I niewa�ne, jak
mocne by�yby wyrzuty sumienia.
XX.
Nosze z owini�tym banda�ami Florentino przymocowane by�y do pod�ogi cywilnego
Hueya. Ja siedzia�em w naprawionej przez Kaoll� naszej starej maszynie i
kombinowa�em, jak upcha� dwudziestu trzech ludzi plus trzech pilot�w plus jeden
ranny plus lekarz, no i plus mechanik, o kt�rego w ko�cu musia�em dba� jak o
w�asn� emerytur�, w dwa wcale nie tak pojemne HU-1D.
- Z czego jeden na licencji kanadyjskiej - dodawa� Borbon, przewracaj�c z
rezygnacj� oczyma.
- Zrobimy tak - podj��em w ko�cu decyzj�. - Naa leci w maszynie cywilnej, z
Florentino na noszach, z lekarzem i dziesi�cioma Bawarczykami. Ja lec� w naszym
zwyk�ym wiatraku z... mechanikiem, z Borbonem jako drugim pilotem i z
trzynastoma Bawarczykami.
- B�dziesz przeci��ony o czterdzie�ci procent. Nie oderwiesz si� od ziemi -
ostrzeg�a mnie Kaolla.
- A je�li zerwiesz zabezpieczenia? - spyta�em.
Prawie ca�y sprz�t wojskowy ma tak zwane zabezpieczenia, kt�re nie pozwalaj�
wykorzystywa� pe�nej mocy silnik�w. Ma to na celu przed�u�enie ich �ywotno�ci.
Kaolla pomy�la�a chwil� i chwyci�a narz�dzia.
- Dobra, oderwiesz si� od ziemi. Ale i tak nie podniesiesz si� z niecki.
Spojrza�em wok�. Kopalnie le�a�a na dnie niewielkiej, ale stromej kotliny.
Otacza�y nas �agodnie podnosz�ce si� �ciany o wysoko�ci mniej wi�cej
czterdziestu metr�w.
- Co� wymy�l� - wykr�ci�em si�. - A ty lepiej bierz si� za odkr�canie tych
zabezpiecze�.
XXI.
Wyskoczy�em z kabiny i podszed�em do drugiej maszyny. Naa przypina�a si� w�a�nie
pasami do fotela. Sprawdzi�em, czy Bawarczycy na pewno nie wnie�li na pok�ad
jakiej� broni, po czym podszed�em do Nai.
- To tw�j pierwszy samodzielny lot operacyjny - powiedzia�em. - Nie masz nawet
drugiego pilota. Dasz rad�?
Naa pokiwa�a g�ow�. Wida� by�o jednak, �e jest zdenerwowana.
- Gdybym my�la�, �e Borbon lepiej poleci, on by tu siedzia�. Ale ty jeste� od
niego lepsza. Nie jeste� te� a� tak bardzo przeci��ona - m�wi�em dalej. - Je�li
dobrze we�miesz rozbieg, podniesiesz si� z tej niecki. Pami�tasz rozbieg?
- Pami�tam - Naa u�miechn�a si� na wspomnienie tamtego wydarzenia.
- Doskonale. I ostatnia rzecz. B�dziemy lecie� oddzielnie.
W oczach Nai natychmiast pojawi� si� niepok�j.
- Mnie nie wystarczy prostego rozbiegu, by si� podnie�� nad �ciany kotliny. B�d�
musia� kombinowa�. To �ci�gnie na mnie uwag� partyzant�w, ale da ci te� czas na
wycofanie si�.
- Na pewno dasz rad�? - spyta�a Naa.
- Oczywi�cie - zapewni�em i poklepa�em j� po ramieniu. - Zawie� go do szpitalu w
bazie tak szybko, jak tylko b�dziesz mog�a.
XXII.
- Borbon, jeste� drugim pilotem, ale tak naprawd� to siedzisz tu tylko dlatego,
�e z ty�u nie ma ju� miejsca.
- Jasne - wyszczerzy� si� Francuz. On po prostu niczego nie bra� do siebie.
- Niczego nie dotykaj. Ja wszystkim kieruj�. Ty nawet nie patrzysz na stery,
chyba �e odstrzel� mi g�ow�, jasne?
Borbon pokiwa� energicznie g�ow�, ale i tak widzia�em, jak go �wierzbi� r�ce, by
chwyci� za ster. Mo�e jednak b�d� z niego ludzie, pomy�la�em. Facet ma jaja.
Spojrza�em si� w ty�, do kabiny �adunkowej. Kaolla siedzia�a k�cie z zamkni�tymi
oczyma, �ciskaj�c w r�kach torb� z narz�dziami tak, jak dziecko �ciska
pluszowego misia. W kabin� wci�ni�tych by�o te� trzynastu barczystych Niemc�w.
Na szcz�cie ostatnimi tygodniami za du�o nie jedli, wi�c wa�yli maksymalnie p