6736

Szczegóły
Tytuł 6736
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6736 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6736 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6736 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Micha� "Pu�kownik" Szczepaniak Tak jest i naprz�d Czytelnicy Magazynu Esensja zd��yli ju� pozna� - i, mamy nadziej�, tak�e polubi� bohater�w opowiada� "Sabota�" i "Crime story". Niniejszym przedstawiamy opowie�� poprzedzaj�c� tamte wydarzenia. I. - Widzisz te ptaki? - Jakie ptaki? - wyrwa�em si� niech�tnie z zamy�lenia. Kaolla wskaza�a trzymanym w r�ce wielkim kluczem francuskim na pobliskie drzewo. Siedzia�o na nim kilka wr�bli. Jeden z nich trzyma� w dziobie kawa� chleba wielko�ci w�asnej g�owy. - Widz�. No i co? - Sp�jrz na tego z okruchem w dziobie. Jest za du�y, by ptak m�g� go po�kn��, ale on i tak go nie wypu�ci. - Co w tym dziwnego? - wzruszy�em ramionami. - Zdoby� najwi�kszy kawa�ek, bo jest najwi�kszy i najsprytniejszy. Takie s� prawa natury. - Naprawd� jest taki sprytny? - spyta�a Kaolla - Skoro nie mo�e po�kn�� tego kawa�ka, a nie chce wypu�ci� go z dziobu, to czy w ko�cu nie umrze z g�odu? II. Kiedy� by� to dumny oddzia� stu najlepszych twardzieli przoduj�cej kompanii z Bawarskiej Lekkiej Brygady. Jeszcze niedawno dziewczyny mdla�y, gdy dumnie maszerowali ulicami swego miasta z pie�ni� na ustach - wysocy, postawni blondyni w pi�knych, zielonych mundurach. Teraz zosta�o ich trzydziestu, dowodzonych przez zgorzknia�ego kapitana, cierpi�cego na bezsenno��. Jego puste oczy nie kry�y w sobie nic i dlatego troch� si� tego cz�owieka ba�em. Na niczym mu ju� nie zale�a�o, zdawa� mi si� by� absolutnie nieprzewidywalnym. Jego kompania straci�a dwie trzecie swego sk�adu, szturmuj�c nikomu nie potrzebn�, opuszczon� od lat kopalni� wanadu. Partyzanci otoczyli j� teraz i odci�li od reszty zaj�tego terytorium, zaopatrzenie dowo�ono wi�c drog� lotnicz�, po znajomo�ci, z bazy Korpusu. A tak si� sk�ada�o, ze z ca�ego naszego szwadronu tylko ja zna�em niemiecki. - Co to do cholery jest, ten wanad? - Florentino snu� refleksje nad puszk� piwa. - Kto o tym czym� s�ysza�, po co to komu? - Wanad to rzadki metal, wykorzystywany w wysoko zaawansowanych technicznie procesach utwardzania lekkich metali - pospieszy�a z wyja�nieniem Naa. Florentino spojrza� na ni� ci�ko. - Pyta�em si� ciebie o co�? - Nie... - zmiesza�a si� Naa. - No to po co si� odzywasz. A w og�le co tu robisz? Czy to miejsce dla sta�ysty? Nie masz nic do roboty? To id� sprawdzi�, czy �adunek dobrze przymocowany! - Florentino machn�� puszk� w stron� drzwi. - Ale ju� sprawdza�am... - t�umaczy�a si� Naa, patrz�c z ukosa na Borbona. Zag��biony w�a�nie w pokerze, Borbon by� takim samym sta�yst� jak ona, ale nikt go z baru nie wyrzuca�. - To id� sprawd� jeszcze raz. I nigdy nie kwestionuj moich rozkaz�w - Florentino siorbn�� z puszki. Naa spojrza�a sm�tnie pod nogi i powlek�a si� w stron� wyj�cia. - Mo�e jeste� dla niej zbyt surowy? - spyta�em, gdy znik�a za drzwiami. Florentino skrzywi� si� i spojrza� na mnie spode �ba. - A ty nie popuszczasz za bardzo temu lalusiowi? - machn�� w stron� Borbona. - Czy to nie sala tylko dla oficer�w? Co on tu w og�le robi? - I tak pewnie nic z niego nie b�dzie - machn��em r�k�. - Niech si� nacieszy, nim go nie wyrzuc�. III. Zasad� jest, �e po pe�nym kursie pilota�u, ka�dy �wie�o upieczony pilot musi odby� kilka tygodni s�u�by pod okiem weterana, kt�ry ma mu przekaza� cz�� swej wiedzy i do�wiadczenia. Drugim, nieoficjalnym zadaniem by�o te� sprawdzenie psychiki nowych - czy maj� w sobie "to co�", co zmienia zwyk�ego absolwenta kursu w pilota �mig�owca na polu walki. Nie by�o takiej rubryki w formularzach ocen, ale przychylno�� "opiekuna" mog�a ugruntowa� dobr� opini� nowego w �rodowisku - a negatywna zupe�nie j� przekre�li�. Nie wiem, sk�d u sta�ystki Florentino wzi�� si� pseudonim "Naa". �artowano w barze kasyna, �e kto� si� kiedy� spyta�, czy b�dzie z tej dziewczyny dobry pilot, a ca�a sala zawo�a�a oburzonym ch�rem: "Naa!". Tak naprawd� by� to skr�t od jej macedo�skiego imienia, ale ka�dy na wy�cigi i przy ka�dej okazji opowiada� jej na nowo o tym �arcie. Jej przeciwie�stwem by� Borbon, kt�ry z kolei lata� w sta�u ze mn�. By� typem nad�tego bufona, narwanego wariata i chwalipi�ty. Nie zra�a�o mnie to, nadmierny narcyzm to choroba zawodowa pilot�w. My�la�em, �e mo�e z czasem mu to minie. Borbon oczywi�cie zna� tylko francuski. Naa za� nale�a�a do typu dziewczyn wykszta�conych, ale dyskretnych. Odzywa�a si� tylko, gdy j� pytano, a pewnemu pijakowi z�ama�a r�k�, w dw�ch miejscach zreszt�, dopiero wtedy, gdy ju� naprawd� zacz�� si� do niej dobiera�. Nie wiadomo jednak czemu, ale Florentino jej chyba nie lubi�. Mo�e chodzi�o o te dziwaczne uprzedzenia W�och�w z po�udnia, kt�rzy kobiety widz� dalej tylko w kuchni, mo�e o to, �e maj�c metr osiemdziesi�t, Naa by�a od niego nieco wy�sza. Nie wiem i tyle, nigdy nie gada�em z nim na takie tematy. - Po co si� odzywa, skoro wie, �e go to wkurza? - spyta�em, raczej sam siebie, ni� kogo� konkretnego, siedz�c pewnego dnia oparty o p�oz� helikoptera. - Mo�e w�a�nie o to chodzi? - dobieg� mnie spod kad�uba maszyny g�os Kaolli. Zastanowi�em si� chwil�, szukaj�c w tym ukrytego sensu. - Nie rozumiem - podda�em si� w ko�cu. - Gdybym kaza� Borbonowi czy�ci� kible szczoteczk� do z�b�w, ten by si� tylko ucieszy�, �e si� mo�e podliza�. A Naa nic nie robi, tylko kopie do�ki pod sam� sob�. W ko�cu to Florentino b�dzie jej wypisywa� opini�, nie ona jemu. Doszed� mnie st�umiony �miech, a spod kad�uba maszyny wynurzy�a si� otwarta r�ka. - Masz skrzywienie zawodowe i tyle - us�ysza�em zaskoczony. - Dla ciebie ludzie dziel� si� na pilot�w i niepilot�w. Nie ka�dy tak my�li. Dawaj. - No dobra, pani Freud, o�wie� ciemnego robociarza o ujemnym ilorazie inteligencji - zirytowa�em si�, wciskaj�c jej w d�o� �rubokr�t. - Je�li szukasz �atwych odpowiedzi, to id� pogadaj ze swym majorem - zn�w us�ysza�em st�umiony g�os. - Tylko zadawaj mu takie pytania, by m�g� odpowiada� "tak" i "nie". A co ona ma zrobi�, je�li ten pingwin Florentino po prostu ca�y czas siedzi w swej przer�bli i w dodatku popija mro�on� herbat�? - Mro�on� herbat�? - zdziwi�em si� - Przecie� tu nawet nie ma lod�wki. - Wiesz, chyba naprawd� masz ujemny iloraz inteligencji. Chryste, na czym wy w og�le latacie?! Filtr do paliwa wygl�da jak wyciek z ropy z tankowca! Nikt tak nie potrafi� zmieni� tematu jak Kaolla. Doskonale wiedzia�a, �e s� dla mnie wa�niejsze sprawy ni� rozterki Nai - na przyk�ad zatkany filtr od paliwa. W panice wczo�ga�em si� pod kad�ub maszyny, by obejrze� uszkodzony element. - Cholera. Na kiedy da si� wymieni�? - zmartwi�em si�. IV. Ironi� losu by�o to, �e, licz�c dw�jk� sta�yst�w, mieli�my teraz dwa zestawy pilot�w, ale dalej tylko jeden helikopter. Dlatego wo��c zaopatrzenie do kopalni, zmieniali�my si� za sterami. Ja i Borbon pilotowali�my tam, a Florentino i Naa z powrotem. - Przejmij - poleci�em Borbonowi. - Przejmuj�! - ucieszy� si� Francuz. Pu�ci�em stery i �ci�gn��em stopy z peda��w steruj�cych. Maszyna od razu zacz�a lata� stylem Borbona: szybko i nieco nerwowo, ale ca�kiem sprawnie. Borbon lubi� te� lata� wysoko. - Co tam s�ycha� z ty�u? - spyta�em przez interkom. W czasie, gdy jedna para siedzia�a za sterami, druga pilnowa�a z ty�u �adunku i obs�ugiwa�a w razie czego dwa karabiny maszynowe, podwieszone po obu stronach w odsuwanych drzwiach �adowni - nasze jedyne, symboliczne uzbrojenie. - Jako� leci - us�ysza�em g�os Florentino. - Siedz� w�a�nie na skrzynce pe�nej granat�w, niech wi�c ten wariat uwa�a, jak leci. To mu tak r�ce dr�� czy wpadli�my w jakie� turbulencje? Borbon nas doskonale s�ysza�, ale nie da� si� speszy� krytyk�. Jednak zn�w szed� pod chmury. - Zejd� ni�ej, to nie odrzutowiec - poleci�em mu. Borbon pos�usznie opu�ci� d�wigni� skoku i pchn�� dr��ek steru do przodu. Silnik straci� sporo obrot�w. - Za du�o mocy puszczasz. Kaza�em zej�� ni�ej, nie l�dowa� - powiedzia�em. - Jasne - rzuci� Borbon i podni�s� d�wign� skoku. Maszyna zn�w poderwa�a si� w g�r�. - Czy ty masz problem z koordynacj� ruch�w? - spyta�em spokojnie - Zejd� ni�ej, ale nie tra� szybko�ci. - Mamy za du�y �adunek - usprawiedliwia� si� Burbon. - Maszyna nie jest sterowna. - Za du�y �adunek? - roze�mia�em si�. - Florentino, s�yszysz? Mamy za du�y �adunek! Synu, Huey bierze dwa razy tyle i jeszcze rwie jak m�ode �rebi�. Je�li nie potrafisz zej�� ni�ej bez utraty pr�dko�ci, to zrezygnuj z tej cholernej roboty! Podobno barman w kasynie szuka pomocnika! V. Ptak jednak intrygowa� mnie dalej. - Pami�tasz tego wr�bla? - spyta�em Kaolli, gdy bada�a uwa�nie co�, co instrukcja nazywa "Przek�adni� po�rednicz�c� �mig�a ogonowego (45o)", a co dla mnie wygl�da�o jak kolanko pod zlewem. - Tego z okruchem? - Pami�tam - kiwn�a g�ow�, �wiec�c ma�� latark� w g��b os�ony ogona maszyny. - Faktycznie umar�by z g�odu, nie? - Pewnie tak. Podaj ten smar. Wzi��em pude�ko i m�wi�em dalej. - No to pomy�l, co inne wr�ble mog�yby dla niego zrobi�, je�li chcia�yby mu pom�c? Kaolla spojrza�a na mnie zdziwiona. - Wr�ble nie maj� instynktu stadnego. Nie pomagaj� sobie. - Ale za��my, �e pomagaj� - upiera�em si�. Kaolla opar�a si� o ogon helikoptera i spojrza�a mi w oczy, rzucaj�c jakby wyzwanie. - No to mi powiedz, jak mog�yby mu pom�c inne wr�ble. - Mog�yby sprawi�, by nie cierpia�. Skoro i tak umrze, niech to b�dzie �mier� szybka i bezbolesna. Oczy Kaolli sta�y si� odrobin� wi�ksze z zaskoczenia. - Mia�yby mu pom�c, zadziobuj�c go?! - Skoro i tak ma umrze�, to... Kaolla wyj�a mi pude�ko smaru z r�ki i odwr�ci�a si�. - Id� sobie. Nie chce mi si� ju� dzi� z tob� rozmawia�. By�em naprawd� zaskoczony. Przecie� ja tylko temu wr�blowi chcia�em pom�c. VI. Ilustracja: Robert 'Blutengel' �ada Kopalnia zajmowa�a jaki� kilometr kwadratowy zabudowanego terenu na dnie malutkiej kotliny, ale kapitan mia� teraz pod broni� tylko dwudziestu kilku ludzi plus paru rannych, wi�c umocniono jedynie rejon przy samych zej�ciach do podziemnych sztolni, kt�re pe�ni�y teraz rol� schron�w i magazyn�w, a tak�e szpitala polowego. Za ka�dym razem, gdy zrzucali�my zaopatrzenie dla tych niedobitk�w kompanii, brali�my kilku rannych, by podrzuci� ich do szpitala Korpusu. Lekarz Bawarczyk�w dawno zgin��. Zreszt�, jak prowadzi� operacj� zszywania rozerwanych kul� jelit w brudnych podziemiach kopalni? Kapitan patrzy� swym pustym wzrokiem na skrzynki z amunicj�, kt�re jego ludzie wyci�gali z �adowni naszego Hueya. - Kiedy dotr� posi�ki? - spyta� mnie. Rozmowa z nim zawsze by�a dla mnie niezr�czna, czu�em si�, jakbym m�wi� do kogo�, kto ju� nie �yje. - Dobrze wiesz, �e nie dotr� - powiedzia�em. - To stracona pozycja o zerowym znaczeniu strategicznym. Nikomu na niej nie zale�y, mo�e opr�cz ciebie. Cholera jasna - zdenerwowa�em si� - czemu po prostu nie dasz rozkazu ewakuacji? Przerzuciliby�my was do naszej bazy w dw�ch turach. Pi��, osiem godzin, i grzaliby�cie wszyscy swe niemieckie dupy w barze przy piwie. Kiedy ostatnio pi�e� piwo? Kapitan patrzy� woko�o swym pustym wzrokiem. Wskaza� r�k� jeden z budynk�w. - Tam zgin�� Dietrich. Pocisk urwa� mu r�k� w barku, wykrwawi� si� na �mier�, bo rana by�a za du�a, by j� opatrzy�. Obr�ci� si� woko�o. -Tam mieli gniazdo cekaem�w i siedem pojemnik�w z amunicj�. Wyobra�asz sobie? - spyta� si� przestrzeni wok� siebie - Siedem tysi�cy sztuk amunicji na stu ludzi. Po siedemdziesi�t na ka�dego z nas. Drugie tyle mieli w gnie�dzie po drugiej stronie. - Nie pomo�esz ju� martwym - powiedzia�em - Ratuj �ywych, p�ki jeszcze jacy� s�. Kapitan pokr�ci� g�ow�. - Jestem im to winny. Co im powiem, gdy do nich do��cz�? �e zgin�li na pr�no? �e po kilku dniach i tak uciekli�my z tej dziury? Kapitan wyci�gn�� z kieszeni pogniecion� paczk� papieros�w. R�ce mia� dalej pewne i silne, wcale mu nie dr�a�y. Zaci�gn�� si�. - Wiesz, �e Dietrich pisa� wiersze? - spyta�. - Nigdy tego nie rozumia�em. Ale podobno by�y niez�e... Po chwili o�ywi� si� na chwil�. - A, w�a�nie, mia�em si� spyta�. Kiedy wreszcie dowieziecie jakie� posi�ki? VII. Gdy Naa szykowa�a maszyn� do lotu, w�ski plac mi�dzy budynkami otoczy�a grupka m�czyzn o sczernia�ych, zniszczonych twarzach. Patrzyli na nas, zazdro�cili nam, �e my wracamy do bezpiecznej bazy, a oni zostaj�, by zgin��. Zazdro�cili rannym, upchanym w kabinie �adunkowej, tego, �e oni za kilka godzin trafi� do czystego szpitala, gdzie nie ma paso�yt�w ani g�odu, gdzie snajper nie odstrzeli ci g�owy, gdy tylko �ci�gniesz he�m, by otrze� pot z czo�a. Ale ich zazdro�� by�a te� zrezygnowana. Oni te� byli ju� jakby martwi. Nie by�o w nich rozpaczy. Rozpacz widzia�em tylko w oczach jedynego oficera poza kapitanem, jaki prze�y�. Porucznik Walters chcia� �y�. Nie m�g� pogodzi� si�, �e tutaj sko�czy si� jego trzydziestoletnie �ycie. Ale bardziej ni� �mierci ba� si� chyba swej ch�ci �ycia. Nigdy nie zasugerowa� odwrotu. Nie chcia� umrze�, ale nie zna� �ycia poza t� grup� obdartych strace�c�w. - Co nowego tam na dole? - spyta� mnie Florentino, gdy Naa rozgrzewa�a silnik. - Zm�drzeli ju�, czy dalej chc� tu sko�czy�? - Po staremu... - powiedzia�em zniech�cony do mikrofonu interkomu, opieraj�c si� o �cian� �adowni. Ko�o mnie le�a� wykrwawiony do nieprzytomno�ci �o�nierz z urwan� nad kolanem nog�. Mia� mo�e dwadzie�cia dwa lata. Przypomnia�em sobie zazdro�� w oczach pozostawionych w kopali Bawarczyk�w. Szcz�cie to sprawa bardzo wzgl�dna. - Wiesz, co mnie intryguje? Czemu on m�wi o swym synu, jakby by� to jeden ze zwyk�ych �o�nierzy. - Powa�nie? - zdziwi� si� uprzejmie Florentino, odgaduj�c, o kim m�wi�. - Ani razu nie nazwa� go synem, ci�gle m�wi mu po imieniu, jak o innych swych ludziach. - Mo�e czuje, �e by�oby to niesprawiedliwe, faworyzowa� go wobec innych? W ko�cu wszyscy gin�li tak samo - us�ysza�em g�os Nai. - A ciebie kto si� pyta� o zdanie?! Czemu jeszcze nie jeste�my w powietrzu? - Florentino natychmiast si� jej przyczepi�. - Mamy obci��enie, musz� poczeka�, a� obroty si� zwi�... - Bzdury gadasz, zupe�nie jak Borbon! - przerwa� jej Florentino. - Wystartuj z rozbiegu! Helikoptery startuj� pionowo tylko wtedy, gdy nie s� zbyt obci��one. W razie du�ego �adunku musz� jednak mie� troch� pasa startowego by nabra� pr�dko�ci poziomej, jak zwyk�e samoloty. Problem by� w tym, �e przed nami znajdowa�a si� �ciana. Naa musia�a teraz patrze� na ni� w panice. - Star-tuj-z-roz-bie-gu! - sylabizowa� Florentino. Widzia�em oczami wyobra�ni, jak Naa patrzy si� na niego w panice i niepewno�ci. Po chwili maszyna nabra�a �ycia - rozpozna�em fachow� d�o� W�ocha, kt�ry przej�� stery. Huey podskoczy� w g�r� i obr�ci� si� o kilkana�cie stopni. Ponownie podskoczy�. I ju� sta� przodem ku luce mi�dzy budynkami kopalni. Obroty by�y teraz naprawd� wysokie. Maszyna poderwa�a si� ci�ko i sun�c kilka centymetr�w nad ziemi� zacz�a posuwa� si� do przodu. Rozbieg to niebezpieczny manewr, bo je�li helikopter otar�by si� teraz p�ozami o ziemi�, nier�wno roz�o�one tarcie pod�o�a mog�oby go przewr�ci� w bok lub do przodu. Ale Florentino nie takie rzeczy ju� robi�. Po stu metrach rozbiegu helikopter przeskoczy� zwinnie ogrodzenie, a po dalszych dwustu mia� ju� tyle mocy, �e poszybowa� w chmury. - Przejmujesz - us�ysza�em g�os Florentino. Nie wyra�a� pot�pienia, nie wyra�a� niczego. Po prostu oboj�tno��. - Prze... Przejmuj� - us�ysza�em przera�ony g�os Nai. - Ale idiotka... - za�mia� si� Borbon. Oczywi�cie, wszyscy to us�yszeli. Wyci�gn��em jego wtyczk� z gniazda i waln��em go otwart� d�oni� w ty� he�mu. He�m ma doskona�� akustyk�, ka�de stukni�cie nabiera w nim si�y eksplozji. - Zamknij si� - powiedzia�em do niego, cho� i tak nie m�g� mnie teraz s�ysze�. Gdy wyszed� ju� z lekkiego og�uszenia, zn�w wepchn��em wtyczk� w gniazdko. Florentino si� nie odezwa�. VIII. - Mo�e Naa mia�a racj�? - spyta�a Kaolla, gdy po kilku dniach jej o tym opowiada�em, podaj�c po kolei �rubokr�ty, gdy wymienia�a wyczerpany akumulator. Ca�y czas pilnowa�em si�, by nie wspomina� o wr�blach. - Mo�e - kiwn��em g�ow�. - No to po co bra� ze sob� syna na wojn�? To nawet nie by�a jego wojna... Co tu w og�le robi� Bawarczycy? Bawaria jest dwadzie�cia tysi�cy kilometr�w st�d! - Tw�j kraj jest jeszcze dalej. Co ty tu robisz? Machn��em r�k�. - Ja to co innego, siedz� w tym od pocz�tku. Nie mam ju� swego kraju, nic mnie z nim nie wi��e. Ale Dietrich... - Romantyka munduru, walka o zachodni� cywilizacj�, obrona przed barbarzy�stwem po�udnia. Wiesz jak �atwo porwa� poet� pustymi has�ami. Intelektuali�ci zawsze byli zagro�onym gatunkiem. - Co minut� rodzi si� frajer. Poezja nie leczy z g�upoty. - "Tak jest i naprz�d" - powiedzia�a Kaolla, dokr�caj�c kable instalacji do �ciany. - Hm? - zdziwi�em si�. - "Naprz�d, Lekka Brygado! Czy �o�nierz si� boi? Nie, i cho� wie, �e b��d zrobi� kto�, nie wolno mu nic m�wi�, o nic pyta�. Rozkaz wykona� musi. Cho�by przysz�o lec." - wyrecytowa�a Kaolla po cichu, po czym wyrwa�a mi klucz nasadkowy z r�ki. - To, �e dokr�cam tu wam kable, nie oznacza, �e jestem zwyk�ym robociarzem. Za to ty mia�e� mi poda� dziewi�tk�. To jest jedenastka. Siedzia�em bez ruchu, patrz�c si� na ni� zdziwiony. Kaolla otar�a nos o r�kaw i spojrza�a na mnie. - No to jak, dostan� dziewi�tk�, czy mam sama po ni� p�j��? IX. W gruncie rzeczy o Kaolli nic nie wiedzia�em. Po prostu pewnego dnia wkurzy�em si�, poszed�em do majora i wy�o�y�em mu dobitnie, �e piloci nie s� od serwisowania swych maszyn i �e naprawd� fajnie by�oby, gdybym w ko�cu dosta� jakiego� mechanika, bo inaczej nied�ugo sam b�dzie sobie przywozi� nowe spinacze do papier�w. Major wyrzuci� mnie za drzwi, ale nast�pnego dnia, gdy drug� ju� dob� m�czyli�my si� z Florentino nad enigmatycznymi schematami wymiany czego�, co instrukcja nazywa�a "poziomym wa�em transmisyjnym prze�o�enia pomocniczej jednostki nap�dowej", do hangaru wesz�a niska, chuda dziewczyna o z�otych w�osach i jasnych, g��bokich oczach, potykaj�c si� niemal o obwis�y kombinezon mechanika Korpusu, pozbawiony jednak dystynkcji - musia�a by� wi�c cywilem na kontrakcie. Kaolla przedstawi�a si� tylko tym swoim dziwnym imieniem, wyrwa�a nam z r�ki schematy i pos�a�a do diab�a. W�a�nie mieli�my biec do majora ze skarg�, �e nam jak�� g�upi� bab� przys�a�, ale nie zd��yli�my nawet zebra� konkretnych my�li, bo w kwadrans prze�o�enie dzia�a�o jak nale�y. Florentino usiad� z wra�enia, a ja zaniem�wi�em. Niemal si�� zabrali�my j� do kasyna oficerskiego, wmusili�my w ni� stek i piwo i skopali�my trzech pierwszych go�ci, kt�rzy si� do niej przystawiali, tak dla przyk�adu, by inni wiedzieli, �e �apy przy sobie. Ka�dy pilot w ko�cu wie, �e o dobrego mechanika trzeba dba� jak o sw�j fundusz emerytalny. Nie by�o to w sumie nic osobistego. To jak woskowanie swego samochodu - dbasz o niego, bo ci si� przydaje. Florentino szybko zapomnia� nawet jej dziwnego imienia, m�wi� o niej po prostu "mechanik". Mnie za� nowy przybytek nawet troch� irytowa�, bo lubi�em sobie posiedzie� w hangarze i pogapi� si� w niebo, tak bez potykania si� o innych, bez nieustannego ha�asu i szarpaniny. A teraz hangar sta� si� kr�lestwem Kaolli, kt�ra szybko urz�dzi�a go na sw�j spos�b, zupe�nie inny od mojego. Wydzieli�a sobie nawet �ciankami z tektury ma�e pomieszczenie, gdzie spa�a i trzyma�a kilka swoich osobistych rzeczy. Hangarem uda�o si� nam jednak w ko�cu jako� podzieli�, najpierw na zasadzie zbrojnej neutralno�ci, potem za� pokojowej koegzystencji. Gdy Kaolla grzeba�a w silniku - rozkr�ca�a panel sterowania - siedzia�em obok, podawa�em narz�dzia i gada�em ni to do siebie, ni to do niej. W og�le zaskoczy�o mnie to, �e w�a�ciwie ca�y czas co� by�o przy moim helikopterze do zrobienia. Wcze�niej wystarczy�o, �e z Florentino raz na dwa dni zajrzeli�my pod blach� i dolali�my troch� benzolu do baku. A teraz tak �rednio w sumie przez godzin�-dwie dziennie siedzia�em i podawa�em �rubokr�ty. I m�wi�em o kapitanie, o Nai, o Florentino, o pu�kowniku... Ale to by�a jakby rozmowa z samym sob�. Po tym jednak, jak Kaolla wyrecytowa�a mi dziewi�tnastowieczny poemat, skierowa�em si� prosto do baraku naszego dow�dztwa, obieca�em postawi� starszemu sier�antowi sztabowemu dwa piwa, je�li nic nie b�dzie widzia� i usiad�em sobie przed szafk� z teczkami personalnymi personelu naszej bazy. I nie wiedzia�em, co robi� dalej. Nie zna�em nazwiska Kaolli, a i to imi� mog�o by� zwyk�ym pseudonimem. Co teraz? Przejrze� wszystkie teczki? Baza nie by�a du�a, ale i tak by�o u nas ponad cztery tysi�ce ludzi. Wr�ci�em do sier�anta, obieca�em kolejne dwa piwa, po czym chwyci�em za telefon i zadzwoni�em do kwater m�odszej kadry. Odebra� Borbon, kaza�em mu wi�c poszuka� Nai i to tak w podskokach. Po kilku minutach us�ysza�em jej g�os. - Wiesz, gdzie serwisuj� nasz wiatrak? - spyta�em. - Wiem. - A wiesz, kto go serwisuje? - podchwytliwe pytanie. Chwila milczenia. - Nie, raczej nie. Cholera. No to plan awaryjny. - No to jak to? Nie zale�y ci na �yciu? - spyta�em z oburzeniem. - O mechanika trzeba dba�. Jak o fundusz emerytalny. Twoje zadanie na teraz to dowiedzie� si� czego� o facecie, kt�ry trzyma nasze cenne �ycia w swych w�ochatych �apach. Na przyk�ad jego nazwiska. - Ale, o ile sobie przypominam, mechanikiem jest jaka� dziewczyna... - us�ysza�em wahanie w g�osie. - Powa�nie? - zdziwi�em si� - No to masz dobry punkt zaczepienia. Oczekuj� raportu za godzink�, dwie. Dzwo� pod ten numer. - poda�em namiary na telefon w sztabie. - Mam wzi�� ze sob� Borbona? - Nie, lepiej nie - powiedzia�em niedbale. On jest na to za g�upi, doda�em w my�li. Od�o�y�em s�uchawk� i spojrza�em zamy�lony na sier�anta. By� nim stary wyga, przyzwyczajony do r�nych dziwactw oficer�w. - "Tak jest i naprz�d" - powiedzia�em do siebie. - To�stoj. Wojna i pok�j - wyszczerzy� si� sier�ant i si�gn�� do szuflady. - To jak, s�ysza�em, �e masz godzink�, dwie czasu. Mo�e zagramy? - niedba�ym, ale fachowym ruchem przetasowa� tali� wytartych kart. X. Dziewi��dziesi�t minut i dziesi�� przegranych piw p�niej oddzwoni�a Naa. Zapisa�em nieznane mi dot�d nazwisko i imi�, po czym, ku niezadowoleniu sier�anta, przerwa�em gr� i si�gn��em po odpowiedni� teczk�. Nawet nie by�a zbyt gruba. Otworzy�em j�, zamkn��em, zn�w otworzy�em, zn�w zamkn��em. Patrzy�em chwil� na ��t� ok�adk�. Wrzuci�em teczk� z powrotem do szafy i wyszed�em ze sztabu. - Nie zapomnij, mam u ciebie czterna�cie piw! - przypomnia� mi krzykiem sier�ant. XI. Nad wej�ciem do hangaru wisia� kiedy� zegar. Teraz zosta�a tylko roztrzaskana tarcza i powykr�cane wskaz�wki. Przed bram� siedzia�a na ziemi Kaolla i wpatrywa�a si� w tarcz�. Wewn�trz hangaru majaczy� w p�mroku cie� Hueya. Stan��em i spojrza�em na zegar. Resztki szk�a pokryte by�y b�otem i kurzem. Nie odzywa�em si�. - Patrz - Kaolla wskaza�a po chwili zegar. - Czas stan�� w miejscu. - Up�ywa r�wnie szybko, jak zawsze - zaprzeczy�em. Kaolla oderwa�a wzrok od tarczy i spojrza�a na mnie. - Tempora mutantor, nos et mutamur il illis. Chcia�by� m�c zatrzyma� czas? - spyta�a. Zastanowi�em si� chwil�. - Nie. Tak - poprawi�em si� - Czasem tak. Gdy lec�, a z do�u strzelaj� do mnie. Chcia�bym wtedy m�c min�� wisz�ce w powietrzu kule i daleko odlecie�. A potem czas zn�w by zacz�� biec, ale kule robi�yby tylko dziury w chmurach. Kaolla milcza�a, zn�w patrz�c na wisz�ce pozosta�o�ci zegara. - Chcia�bym zatrzyma� czas, gdy Dietrichowi pocisk odrywa� r�k�. Ran� mo�na zaszy�, widzia�em gorzej rannych, kt�rzy prze�yli. Ale wtedy zn�w bym w��czy� czas. By Dietrich m�g� pisa� swe wiersze drug� r�k�. Usiad�em na ziemi ko�o Kaolli. - Czas to nasz przyjaciel. Czas pozwala nam uciec od przesz�o�ci. Sp�jrz wok� - zatoczy�em r�k� ko�o - Ziemia zryta g�sienicami czo�g�w, drzewa poszarpane podmuchem �migie� helikopter�w. Ch�opaki z nud�w powystrzelali wszystkie wiewi�rki w okolicy. Ale to minie. Up�ynie troch� czasu i zn�w wyro�nie tu trawa, drzewa wypuszcz� li�cie... - A wiewi�rek b�dzie tyle, co wcze�niej? - Kaolla wreszcie si� u�miechn�a. - Jasne. A nawet wi�cej. Ostatnie promienie s�o�ca chowa�y si� za korony drzew. W p�mroku b�yszcza�y jasno o�wietlone okna barak�w. Oazy bezpiecze�stwa i rozrywki w tym ponurym i utopionym we w�asnej krwi kraju. Pomy�la�em o kapitanie i jego ludziach. Kiedy zgin�? Jutro? Za miesi�c? Mo�e ju� nie �yj�? - Na co zbierasz swoje pieni�dze? - spyta�em nagle. - Jakie pieni�dze? - Dostajesz pensj�, jak ka�dy mechanik w bazie. Ale jej nie wydajesz. Pierwszy i ostatni raz by�a� w kasynie oficerskim, gdy zabrali�my ci� tam pierwszego dnia razem z Florentino. Mieszkasz za tekturow� �ciank� w hangarze, cho� za grosze mo�esz wzi�� pok�j w kwaterach kadry. Nawet nie wiem, co jesz, bo nigdy nie widzia�em ci� w czasie posi�ku. Ale a� si� boj� pomy�le�... No wi�c? Chcesz kupi� po�ow� tego straconego kraju? Kaolla oderwa�a oczy od zegara i spojrza�a w niebo. Pojawia�y si� w�a�nie pierwsze gwiazdy. - Krzy� Po�udnia - wskaza�a. Spojrza�em w g�r�, ale �wiec�ce punkciki nic mi nie m�wi�y. Od nawigacji mia�em �yrokompas, a od �wiat�a reflektor. - Tu gwiazdy s� zupe�nie inne... - m�wi�a powoli Kaolla - Inaczej �wiec�. Inaczej ni� gdzie, zaciekawi�o mnie. Cholera, m�g�bym przynajmniej sprawdzi� kraj pochodzenia, zanim schowa�em t� g�upi� teczk�. Kaolla po chwili milczenia doda�a. - Krzy� Po�udnia wygl�da, jakby celowa� we mnie. Boj� si� go. Szybko ponownie przejrza�em ca�e niebo szukaj�c czegokolwiek, co przypomina� by mog�o jak�� bro�. Niczego nie znalaz�em, ale dalej si� nie odzywa�em. Po chwili milczenia Kaolla oderwa�a wzrok od nieba i spojrza�a na mnie. - Chc� wr�ci� do domu. Tam, gdzie z nieba nic we mnie nie mierzy. Mo�e starczy mi pieni�dzy na powr�t do domu. W�a�nie to jest moim celem. Chc� wr�ci� na p�noc. - M�wi�, �e wojna si� ko�czy - powiedzia�em z wahaniem. - Cywile zn�w b�d� mogli podr�owa�. - M�wi� tak od lat - machn�a r�k�. Po czym zn�w si� do mnie odwr�ci�a. - A nawet jak si� sko�czy, to co, ucieszy ci� to? Co si� stanie z wami? Co b�dziecie robili wy, kt�rzy nie znacie �ycia poza wojn�? Ile mia�e� lat, gdy si� zacz�a? Dwadzie�cia? Sk�d wiesz, �e nie staniesz si� taki, jak tamten kapitan? - Mia�em siedemna�cie... - poprawi�em j� machinalnie. - Faktycznie, mn�stwo czasu... Zastanowi�em si� chwil�. - Ale taki, jak kapitan, nigdy nie b�d�. - Dlaczego? - zdziwi�a si� Kaolla. - Kapitan straci� na wojnie wszystko, co by�o mu bliskie. Swego syna, prawie ca�y sw�j oddzia�. Oderwano mu wi�c jakby ogromn� cz�� samego siebie. Jest �miertelnie okaleczony. Ja si� r�ni� od niego tym, �e mnie tak okaleczy� nie mo�na. - Nie mo�na? - Nie. Bo nie mam niczego, co jest mi bliskie. Ani mi na nikim nie zale�y, ani nikomu na mnie. Nie mam wi�c co traci�. Nie ma mnie jak okaleczy� - roze�mia�em si� - Jestem jakby nie�miertelny. Kaolla tez si� roze�mia�a. - Faktycznie masz chyba ten ujemny iloraz inteligencji. W �yciu nie s�ysza�am czego� tak g�upiego. Poczu�em si�, jakby uderzony obuchem. Ca�� reszt� wieczoru szuka�em luki w mym rozumowaniu, ale nie mog�em jej znale��. Zupe�nie, jak z tymi g�upimi wr�blami. No bo jak, cholera jasna, biedak mia�by si� tak bez ko�ca m�czy�? XII. Majorowi czasem zachciewa�o si� zorganizowa� nocny lot do kopalni, a lecieli oczywi�cie jego nadworni Murzyni plus ich nieszcz�ni sta�y�ci. Gdy Kaolla dokonywa�a ostatniego b�yskawicznego przegl�du maszyny, nie by�o ju� po niej wida� ani odrobiny tej zadumy, w jakiej przy�apa�em j� kilka godzin wcze�niej. Gdy wyci�gni�to naszego Hueya z hangaru, fachowo i czujnie zajrza�a wsz�dzie, gdzie trzeba, po czym zakr�ci�a r�k� nad g�ow�. Teraz by�a kolej Florentino na lot tam, a moja na powr�t. Maszyna wisia�a ju� w powietrzu, a ja dalej szarpa�em si� z drzwiami �adowni, staraj�c si� je domkn��, gdy Kaolla niespodziewanie mi pomacha�a. Zastanawia�em si�, czy odmacha�, ale natychmiast w��czy� si� Florentino. - Co� si� sta�o? - spyta� z niepokojem - Nasz mechanik chyba macha�. W �adowni gra? Nic nie wypad�o? Tylko mi nie m�wcie, �e to cholerne tylnie �mig�o zn�w nawala! - Jasne, przecie� tu jestem i wszystkiego pilnuj�! - zawo�a� weso�o Borbon. - Mo�e to machanie to tak na szcz�cie? - podsun�a Naa. - Na szcz�cie? - zdziwi� si� Florentino - Na jakie szcz�cie? A tak w og�le to co to jest, jaki� klub dyskusyjny? Pyta�em si� Moriarty'ego! Nie odzywa� si�! - Cholera, Borbon, rusz dup� i pom� zamkn�� te cholerne drzwi! - wreszcie si� zdenerwowa�em na wszystkich w oko�o. - Jeszcze naprawd� jaka� skrzynia wyleci! - Ale to tylnie �mig�o mo�e faktycznie trzeba by by�o kiedy� wymieni�... - my�la� na g�os Florentino. XIII. Dosy� cz�sto latali�my noc�, bo tak by�o niby bezpieczniej. Jednak wtedy partyzanci mieli albo jakie� �wi�to, albo przysz�a dostawa amunicji, bo walili w ka�d� zbyt ruchliw� chmurk� z naprawd� grubej rury. Pechowo, ostrza� z�apa� nas w krzy�owy ogie� tu� nad kopalni�, gdy l�duj�cy Florentino nie mia� ju� mocy w silnikach, by natychmiast poderwa� maszyn�. M�g� albo powoli poderwa� j� w g�r�, albo zrzuci� j� nagle na ziemi�. Wybra� to pierwsze, wiedz�c, �e mamy na pok�adzie niemal ton� materia��w wybuchowych, nader wra�liwych na wstrz�sy. Smugowe pociski przeciwlotnicze wygl�daj� fascynuj�co. W mroku nocy, gdzie� na dole, pojawia si� b�ysk. Po chwili powoli zaczyna sun�� przez ciemno�� smuga �wiat�a, za ni� nast�pna, i jeszcze nast�pna. Wydaje si�, �e lec� naprawd� powoli, jak oci�a�e �wiec�ce owady. �e s� zupe�nie nieszkodliwe. Wra�enie to jest jak najbardziej mylne. Huey nie jest opancerzony, z wyj�tkiem oparcia fotela pilot�w. Od przodu ma w�a�ciwie tylko troch� blachy i sporo pleksiglasu, kt�ry nie zatrzyma pocisku karabinu przeciwlotniczego. A w �adowni to ju� w og�le by�o si� jak na widelcu. Florentino natychmiast wy��czy� pod�wietlenie wska�nik�w na pulpicie i lecia� teraz wy��cznie na wyczucie. Ja odepchn��em Borbona od podwieszonego karabinu maszynowego. Je�li nas nie b�d� widzieli, b�d� strzela� na o�lep, czyli niecelnie. Ha�as silnika jest na tyle silny, �e rozchodzi si� r�wnomiernie i nie da si� na jego podstawie namierzy� konkretnego kierunku. Pociski sz�y nisko pod nami. Widocznie strzelcy za�o�yli, �e b�dziemy jednak pr�bowali l�dowa�. Florentino podnosi� maszyn�, uciekaj�c przed coraz wy�ej lec�cymi smugami pocisk�w. Nagle wycie silnika straci�o na swej wysoko�ci - to Florentino, gdy zobaczy�, �e ma ju� miejsce do wyhamowania spadku maszyny, opu�ci� gwa�townie d�wign� skoku i zdusi� dop�yw paliwa do silnika. Run�li�my w d�, b�yskawicznie mijaj�c smugi pocisk�w, kt�re teraz b�yszcza�y nad nami. Silnik zn�w zawy�. Spadek sta� si� wolniejszy i kontrolowany. Maszyna uderzy�a o ziemi�, dok�adnie w sam �rodek l�dowiska kopalni. W czasie, gdy Bawarczycy nie �a�owali partyzantom odpowiedzi ogniowej, by nak�oni� ich do dania ju� sobie spokoju na t� noc, ja wybieg�em z �adowni i rzuci�em si� do kabiny pilot�w z gratulacjami dla geniuszu pilota�owego W�ocha. B�yskawicznie przeskoczy� strumie� ognia poprzez kontrolowany spadek - cholera, na to naprawd� trzeba by�o wpa��. Otworzy�em drzwi kabiny od prawej, od strony fotela pierwszego pilota. Florentino zwisa� do przodu, z opuszczon� g�ow�. Gdyby nie przytrzymywa�y go pasy, wylecia�by z kabiny po otwarciu drzwi. Musia� dosta�, gdy przeskakiwa� strumie� ognia przy l�dowaniu. Wskoczy�em do ciasnej kabiny i zacz��em ostro�nie odpina� W�ocha od fotela. - Id� po Borbona! - poleci�em oniemia�ej Naice, wpatruj�cej si� szeroko otwartymi oczyma w zalan� krwi� twarz Florentino. - Ruszaj si�, do cholery! - krzykn��em jej prosto w twarz, by j� wyrwa� z letargu. Z pomoc� m�odego Francuza i kilku Bawarczyk�w wynie�li�my Florentino z maszyny i po�o�yli�my na dostarczonych nam noszach. Porucznik Walters wskaza� nam drog� do prowizorycznego szpitala, ukrytego przed ostrza�em w sztolni kopalni. XIV. - Bardzo z nim �le? - pyta� si� z niepokojem major. Nie �eby jako� specjalnie lubi� Florentino, ale by� on dok�adnie po�ow� jego kadry pilot�w helikopter�w, wi�c wypada�o wyrazi� zaniepokojenie, bo w razie czego kto b�dzie dowozi� spinacze do biura? Pytanie to zdawa�o si� r�wnie� nurtowa� Naik�, kt�ra przedar�a si� niczym lodo�amacz przez kordon wart do biura pustookiego kapitana, gdzie znajdowa�o si� jedyne dzia�aj�ce tu radio, przez kt�re rozmawia�em teraz z baz�. - Dosta� dwa razy w pier� i raz w g�ow�. - O, kurwa - odpowiedzia� opanowany g�os majora. - Ale mia� przecie� he�m i kamizelk�, nie? - Mia�, jasne, i dlatego nie m�wi� jeszcze o nim w czasie przesz�ym - zdoby�em si� na nieco ironii. - Ale strzelali do nas z wielkokalibrowych przeciwlotniczych karabin�w maszynowych, nie z wiatr�wek. Pleksiglas os�ony kabiny i kamizelka os�abi�y si�� pocisk�w na tyle, �e nie wyrwa�y mu plec�w, ale i tak niekt�re od�amki przesz�y przez pier� na wylot. - A co z g�ow�? - Florentino to farciarz, dosta� z boku i od do�u, i tylko raz - raportowa�em wynik swych ogl�dzin pseudolekarskich - Kula naruszy�a ko�� czaszki, ale nie wesz�a w g��b. - Czyli jak, nie ma o czym m�wi�? Wszystko z nim w porz�dku? - zdziwi� si� major. Westchn��em w duchu - pora na pesymistyczn� cz��. - Musi jak najszybciej trafi� na st�. Straci� mn�stwo krwi, a postrza� w pier� m�g� naruszy� organy wewn�trzne. W dodatku nie wiem, czy nie trzeba by fachowo usztywni� karku. Ta kula w g�ow� przesz�a chyba gdzie� bardzo blisko nasady kr�gos�upa. - No to jak robimy? - spyta� si� major. W Korpusie starsi oficerowie nie kr�powali si� pyta� o rad�, je�li nie mieli pe�nego rozeznania w sytuacji. - My�l�, �e wr�c� sam do bazy, zabior� lekarza, przylec� tu z nim, wpakujemy Florentino na pok�ad, jak trzeba, i za cztery godzinki facet by�by ju� pod skalpelem. Mo�e by�? - Jasne. Tylko si� nie rozbij, teraz jeste� jedynym moim pilotem na jedynym helikopterze. A lekarzy te� nie mam w nadmiarze. - Jasne, majorze. W ko�cu trzeba dba� o helikopter. Chyba i tak nie wychwyci� ironii. XV. Gdy ja zajmowa�em si� Florentino, Bawarczycy zd��yli wy�adowa� ju� zaopatrzenie z Hueya. - Teraz, gdy jeste�my bez �adunku, powr�t powinien nam zaj�� ma�o czasu - m�wi�a z nadziej� Naa. Us�ysza� to Borbon, kt�ry w�a�nie wr�ci� z p�yty l�dowiska. - W og�le nam nie zajmie - zaprzeczy�. - Maszyna nigdzie nie poleci a� do rana. - Jak to nie? - zaniepokoi�em si�. - Normalnie nie. W czasie ostrza�u posz�o nie tylko radio, ale tak�e ca�a cholerna nawigacja. �yrokompas w drzazgach - Borbon rzuci� si� na fotel i rozejrza� za odrobin� wody. By� ca�y pokryty olejem, ziemi� i smarem, widocznie zagl�da� pod blach� maszyny. - Oderwiemy si� od ziemi, ale za choler� ani nie znajdziemy bazy, ani tu nie wr�cimy, bo nie znajdziemy po ciemku drogi. - B�dziemy si� orientowa� wed�ug topografii. O�wietlimy teren! - powiedzia�a zaniepokojona Naa. - Wystarczy�oby zapali� w powietrzu papierosa, a partyzanci nas natychmiast zestrzel�. �wiat�o wida� na kilometry. Zapad�o grobowe milczenie. Florentino m�g� nie wytrzyma� do �witu. Porucznik Walters przys�uchiwa� si� naszej rozmowie z pewnej odleg�o�ci. Nie przeszkadza�o mi to, nie wpad�bym na to, �e facet zna francuski. Teraz jednak Niemiec podszed� do mnie i powiedzia� po niemiecku: - Brakuje wam cz�ci zamiennych? - Pan zna francuski? - zdziwi�em si�. M�wiono mi, �e Bawarczycy zawsze ��dali kogo� bieg�ego w niemieckim, wydawa�o mi si� wi�c, �e nie znaj� j�zyk�w. - Jestem z Lotaryngii, m�j ojciec by� p�-Francuzem - wyja�ni� Walters. - Tak, mamy rozbite radio i �yroskop. Bez nich nie jeste�my w stanie nawigowa� w ciemno�ci. Nie znajdziemy drogi ani do bazy, ani powrotnej tutaj - wyja�ni�em. - No to mo�e we�miecie sobie od nas troch� cz�ci zamiennych? - Macie jaki� magazyn? - poderwa�em si� z miejsca. Borbon podni�s� z zainteresowaniem wzrok, a Naa by�a ju� w drodze do drzwi. - Nie, magazynu nie mamy, ale tu w jakiej� budzie jest jeszcze jeden helikopter, podobny do tego, jakim latacie. Kiedy� musia� nale�e� do w�adz kopalni. Kapitan m�wi�, �e nie jest ju� w stanie si� podnie��, ale mo�e znajdziecie te kawa�ki, kt�rych potrzebujecie. - Prowad�, wodzu! - popchn��em Waltersa w stron� drzwi. XVI. W pustej, drewnianej szopie sta� nowiutki UH-1D pomalowany w weso�e, krzykliwe kolory kompanii g�rniczej. - Taki sam jak nasz! - ucieszy�a si� Naa, wspinaj�c si� do kabiny z zestawem narz�dzi. - Wcale nie taki sam. To wersja cywilna. W dodatku produkcja kanadyjska, na licencji - kr�ci� nosem Borbon. - Chrzani� to - odpar�em. - Wersja cywilna r�ni si� tylko brakiem uzbrojenia i nieco s�abszym silnikiem. - W�a�nie. A to nie silnik b�dziemy wymontowywa� - Naa natychmiast zabra�a si� za odkr�canie os�ony pulpitu. Nic chcia�em jej przeszkadza�, wi�c nie w�azi�em do ciasnej kabiny za ni�. Obszed�em za to powoli maszyn�, zajrza�em do �adowni, postuka�em w akumulator i rozhu�ta�em �opat� wirnika. Rzuci�em te� z Borbonem okiem pod blach� os�ony silnika. Maszyna by�a w doskona�ym stanie. - Wi�c wasz kapitan m�wi�, �e nie poleci? - spyta�em si� Waltersa. Ten pokiwa� g�ow�. - A czemu nie? Chyba wszystko gra. - Nie wiem. Moje szkolenie obejmowa�o walk� i dowodzenie piechot�, nie pilota� - Walters wzruszy� ramionami. - Ale skoro kapitan tak m�wi�, to musi mie� racj�. Wszed�em do kabiny, gdzie Naa zawzi�cie wykr�ca�a mechanizm �yroskopu z panelu. - Zaczekaj - poleci�em jej. Przejecha�em palcami po sterach i prze��cznikach. Wszystko by�o na swoim miejscu. Chwyci�em dr��ek sterowy i poruszy�em nim. - Heeej! Kto si� tam bawi sterami! - wydar� si� Borbon, kt�rego zostawi�em na dachu i kt�rego ruch wirnika spycha� z kad�uba. Ignoruj�c go, wcisn��em przycisk na dr��ku i otworzy�em przepustnic�. Pulpit momentalnie pokry� si� �wiate�kami niczym choinka. Zawarcza� rozrusznik silnika, prze��czonego na ja�owy bieg. Zaskoczona Naa wypu�ci�a z r�ki �rubokr�t. - To �wi�stwo dzia�a! - zawo�a�em zdziwiony. Spojrza�em na wska�niki. Akumulator i olej by�y w porz�dku, przyda�oby si� tylko troch� paliwa. - Kto tam, kurwa, w��cza silnik, gdy siedz� na kad�ubie! - wo�a� Borbon, zeskakuj�c w panice na ziemi� - Chcecie mi odci�� g�ow�?! Wy��czy�em silnik i instalacj�. - Przykr�� to z powrotem - poleci�em Naice. - Szkoda czasu na zabaw� w mechanik�w, polecimy t� maszyn�, nie nasz�. Borbon! - krzykn��em przez okno. - No? - w�a�nie podnosi� si� z ziemi i otrzepywa�. - Skombinuj mi dwie�cie litr�w benzolu. Jak nie maj�, to przepompuj z naszej maszyny. Masz na to kwadrans. - Kwadrans na sko�owanie dwustu litr�w?! - Borbon zrobi� wielkie oczy. - Improwizuj, ukradnij, zastrzel wartownik�w przy magazynie. Mam to w dupie. Za kwadrans chc� mie� dwie�cie litr�w. Gdy Borbon wybiega� z szopy, ja odwr�ci�em si� do porucznika. Ten wpatrywa� si� wielkimi oczyma w helikopter. - On naprawd� dzia�a? - spyta� si� z niedowierzaniem. Mia�em wra�enie, �e informacja ta g��boko go zszokowa�a. - Sam widzia�e�. Chlusn�� paliwem i b�dzie skaka� jak jelonek. Walters spojrza� sobie pod nogi. Milcza� przez kilka minut. - Kapitan m�wi� nam, �e ewakuacja z kopalni nie jest mo�liwa, bo musieliby�my odlecie� wszyscy na raz, a wasz helikopter jest na to za ma�y. Gdyby odlecia�a tylko po�owa, partyzanci zorientowaliby si� i zaatakowali pozosta�ych. Po�owa by prze�y�a, a po�owa zgin�a. A nikt z nas nie chcia� zostawia� koleg�w. Nie przerywa�em mu, zaskoczony. Pustooki kapitan wiedzia� o helikopterze i o tym, �e mo�na wywie�� wszystkich na raz, ale nie powiedzia� o tym swoim ludziom, licz�c na ich ignorancj�. - Nic nie mog� poradzi� - powiedzia�em do Waltersa. - Nawet je�li dam cynk do mojego majora, ten nie wyda wam rozkazu odwrotu. Lekka Bawarska nie podlega pod Korpus. Porucznik podni�s� wzrok, kt�ry teraz p�on�� gniewem i determinacj�, jak zawsze wtedy, gdy patrzy� na odlatuj�cy do bezpiecznej bazy helikopter pe�en rannych. - Gdy b�dziesz wraca� z lekarzem dla W�ocha, przywie� te� jakiego� mechanika i cz�ci zamienne. Naprawicie wasz� maszyn� i jeszcze tej nocy wszyscy st�d odlecimy. - Nieg�upi pomys� - kiwn��em g�ow� - Ale s� dwa problemy. M�j drugi pilot le�y w�a�nie w sztolni z rozbit� czaszk�. - Masz jeszcze pilot�w - Watlers wskaza� Naik� i drzwi, kt�rymi wybieg� Borbon. - To sta�y�ci - zaoponowa�em. - Nie pieprz, widzia�em, �e pozwalacie im pilotowa� maszyn� - g�os Waltersa sta� si� ch�odny i ostry. - No dobra. A co z kapitanem? Nie odlecicie bez jego rozkazu, a mu si� tu chyba spodoba. - Porozmawiam z... kapitanem. Na pewno si� zgodzi - g�os Waltersa nabra� ognia i si�y. Z wielkim rumorem obijaj�cych si� o siebie blaszanych dwudziestolitrowych kanistr�w wpad� do szopy Borbon, poganiaj�c francuskimi przekle�stwami kilku Bawarczyk�w, objuczonych benzolem jak wielb��dy. XVII. W bazie l�dowali�my ko�o p�nocy, ale i tak personel l�dowiska da� cynk do sztabu, �e wr�cili�my obc� maszyn�. Major dojecha� wi�c do nas jeepem, jeszcze zanim zd��y�em �ci�gn�� r�kawice i na dobre wy��czy� silnik. Od razu zacz�� biega� wok� maszyny i cieszy� si�, jak dziecko. Na tym pustkowiu ka�dy helikopter by� na wag� z�ota, a dow�dztwo uparcie przysy�a�o mu tylko wi�cej czo�g�w, z kt�rymi zupe�nie nie mieli�my co w tym terenie robi�. - Moriarty, zawsze wiedzia�em, �e masz w sobie ten dar kombinatora. Powiedz, komu podprowadzi�e� t� maszyn�, a wszystko zostanie mi�dzy nami - major mrugn�� okiem. - Chowa� j� przed swymi lud�mi kapitan z Bawarskiej. - Powa�nie? - zdziwi� si� major - A to dziwak... Przecie� w dwie maszyny mogliby�my ich wszystkich stamt�d... - No w�a�nie. Dlatego chc� teraz, by�my wr�cili tam z mechanikiem, poskr�cali naszego Hueya i zabrali ich stamt�d, p�ki jeszcze mo�na. Major machn�� r�k�. - Dobra. Jak mi dadz� za to t� drug� maszyn�, to sam ich wynios� nawet na r�kach. Ilu tu mamy w bazie mechanik�w helikopterowych? Bierz wszystkich, je�li musisz. Zastanowi�em si�. Mieli�my w sumie tylko jednego. XVIII. Z lekarzem nie by�o k�opot�w, ale Kaolla ba�a si� lata�. Dotar�o to do mnie dopiero wtedy, gdy prawie si�� musia�em j� wpycha� do kabiny �adunkowej. Kaolla, �ciskaj�c w spoconych d�oniach torb� z zapasowym �yroskopem, nie protestowa�a i nic nie m�wi�a, ale z wielkimi oczyma zapiera�a si� mimowolnie nogami, prawie jak osio�. Podnios�em j� w ko�cu i po prostu wnios�em do �rodka. - Borbon! Jeste� drugim pilotem! - zawarcza�em. - Yesss... - uradowany Francuz od razu pobieg� si� przypi�� pasami. Rozczarowana Naa spojrza�a na mnie krzywo. W ko�cu teraz by�a jej kolej. - A ty w�a� do �adunkowej. No i tego, pilnuj tam mechanika - machn��em r�k� w stron� maszyny. - Nie zapominaj, �e o mechanika dba si� jak o w�asn� emerytur�. Potrzymaj j� za r�k� czy co�, niech tam nie umrze ze strachu. Zreszt�, sama wiesz. Schowa�em si� do kabiny pilota, pokrzycza�em jeszcze na Borbona i wystrzelili�my w stron� kopalni. XIX. Bawarczycy czekali ju� na nas, ustawieni wok� p�yty l�dowiska. Czekali niepewnie, jakby przestraszeni. Jak dzieci, kt�re zbi�y szyb� i czeka�y z niepokojem na powr�t rodzic�w. Pogoni�em lekarza do ukrytego w sztolni Florentino, wyci�gn��em Kaoll� i popchn��em w stron� naszego uszkodzonego Hueya, po czym rozejrza�em si� wok�. Bawarczyk�w naliczy�em dwudziestu dw�ch. Plus kapitan i Walters. Jak na dwie maszyny naprawd� sporo. Objuczeni broni� i plecakami, stali niepewni, co ze sob� zrobi�. Czeka�em spokojnie, ale nikt nie wydawa� im rozkaz�w. - Dobra - zniecierpliwi�em si� wreszcie. - Wyrzuci� ca�a bro� i baga�. Wsiadacie tylko w spodniach, butach i koszulach. Przez ich szereg przeszed� pomruk oporu. No bo jak to tak, wycofa� si� bez broni? Posta�em spokojnie, a� szmery wygas�y. - Jest was i tak za du�o. Je�li chcecie zabra� bro�, to wybierzcie dziesi�ciu, kt�rzy tu zostan�. Mo�e uda im si� powstrzyma� partyzant�w do czasu, gdy wr�cimy tu nast�pnej nocy. Ca�a bro� i plecaki natychmiast polecia�y na stert�. Jak�e silny jest instynkt samozachowawczy, pomy�la�em. Bawarczycy nie stali si� jednak tak od razu band� zdemoralizowanych cywili. Bro� i ca�e zaopatrzenie, kt�re tak uparcie im od tygodni zwozili�my, u�o�ono w zgrabny stosik i ob�o�ono, tak od serca, materia�ami wybuchowymi. Jaki� ich spec skonstruowa� zmy�lny mechanizm czasowy, gwarantuj�cy, �e nic z solidnych produkt�w niemieckiej zbrojeni�wki nie dostanie si� w brudne �apy partyzant�w. Kwadransik po kopni�ciu zapalnika wszystko �adnie wybuchnie stumetrowym s�upem ognia. By�o tam w ko�cu �adnych kilka ton tego wszystkiego. Chwyci�em jednego z Bawarczyk�w za rami�. - Gdzie kapitan? - spyta�em. Ten roz�o�y� r�ce. - A porucznik? - pyta�em dalej. Bawarczyk bez s�owa wskaza� kierunek, po czym strz�sn�� moj� r�k� i odszed�. Walters siedzia� skulony pod drzewem. Nie podni�s� wzroku, gdy do niego podszed�em. - Kapitan si� wreszcie zgodzi�? - spyta�em z w�tpliwo�ci� w g�osie. - Kapitan nie �yje - us�ysza�em odpowied�. No to �adnie, pomy�la�em zmro�ony. Zastrzelili swego dow�dc�. Przecie� zwin� ich za to wszystkich, gdy tylko dotkn� p�oz� p�yty w bazie, po czym rozwal� gdzie� pod �cian�. - Wypadek - m�wi� porucznik, nie patrz�c na mnie - Czy�ci� bro� i zapomnia� j� roz�adowa�. - Jasne, stary. Gdzie jego cia�o? - W sztolni. - W szpitalu? - nie zrozumia�em. - Nie, wpad�o w jaki� szyb. - To jak? Zastrzeli� si� przy czyszczeniu broni, po czym poszed� i skoczy� w szyb? - Nie... - porucznik coraz bardziej si� pl�ta�. - On lubi� siedzie� przy szybach. Jad� przy nich, spa�, tak�e czy�ci� bro�. Milcza�em chwil�, ale wzruszy�em ramionami. W ko�cu nie jestem �andarmem. - Mam przynajmniej nadziej� - powiedzia�em odchodz�c - �e by�o to przypadkiem ten sam szyb, w kt�rym pochowano Dietricha. - Tak - odpowiedzia� porucznik. - To by� ten sam szyb. Przypadkiem. Odszed�em na kilka krok�w, po czym si� odwr�ci�em. - Odlatujemy za dziesi�� minut. Lepiej, �eby� tam by�, nie b�dziemy na nikogo czeka�. Porucznik wsta� i powl�k� si� za mn�. W ko�cu nie po to kapitan przypadkiem wpad� do szybu, by teraz on zosta� tu sam na sam z partyzantami. I niewa�ne, jak mocne by�yby wyrzuty sumienia. XX. Nosze z owini�tym banda�ami Florentino przymocowane by�y do pod�ogi cywilnego Hueya. Ja siedzia�em w naprawionej przez Kaoll� naszej starej maszynie i kombinowa�em, jak upcha� dwudziestu trzech ludzi plus trzech pilot�w plus jeden ranny plus lekarz, no i plus mechanik, o kt�rego w ko�cu musia�em dba� jak o w�asn� emerytur�, w dwa wcale nie tak pojemne HU-1D. - Z czego jeden na licencji kanadyjskiej - dodawa� Borbon, przewracaj�c z rezygnacj� oczyma. - Zrobimy tak - podj��em w ko�cu decyzj�. - Naa leci w maszynie cywilnej, z Florentino na noszach, z lekarzem i dziesi�cioma Bawarczykami. Ja lec� w naszym zwyk�ym wiatraku z... mechanikiem, z Borbonem jako drugim pilotem i z trzynastoma Bawarczykami. - B�dziesz przeci��ony o czterdzie�ci procent. Nie oderwiesz si� od ziemi - ostrzeg�a mnie Kaolla. - A je�li zerwiesz zabezpieczenia? - spyta�em. Prawie ca�y sprz�t wojskowy ma tak zwane zabezpieczenia, kt�re nie pozwalaj� wykorzystywa� pe�nej mocy silnik�w. Ma to na celu przed�u�enie ich �ywotno�ci. Kaolla pomy�la�a chwil� i chwyci�a narz�dzia. - Dobra, oderwiesz si� od ziemi. Ale i tak nie podniesiesz si� z niecki. Spojrza�em wok�. Kopalnie le�a�a na dnie niewielkiej, ale stromej kotliny. Otacza�y nas �agodnie podnosz�ce si� �ciany o wysoko�ci mniej wi�cej czterdziestu metr�w. - Co� wymy�l� - wykr�ci�em si�. - A ty lepiej bierz si� za odkr�canie tych zabezpiecze�. XXI. Wyskoczy�em z kabiny i podszed�em do drugiej maszyny. Naa przypina�a si� w�a�nie pasami do fotela. Sprawdzi�em, czy Bawarczycy na pewno nie wnie�li na pok�ad jakiej� broni, po czym podszed�em do Nai. - To tw�j pierwszy samodzielny lot operacyjny - powiedzia�em. - Nie masz nawet drugiego pilota. Dasz rad�? Naa pokiwa�a g�ow�. Wida� by�o jednak, �e jest zdenerwowana. - Gdybym my�la�, �e Borbon lepiej poleci, on by tu siedzia�. Ale ty jeste� od niego lepsza. Nie jeste� te� a� tak bardzo przeci��ona - m�wi�em dalej. - Je�li dobrze we�miesz rozbieg, podniesiesz si� z tej niecki. Pami�tasz rozbieg? - Pami�tam - Naa u�miechn�a si� na wspomnienie tamtego wydarzenia. - Doskonale. I ostatnia rzecz. B�dziemy lecie� oddzielnie. W oczach Nai natychmiast pojawi� si� niepok�j. - Mnie nie wystarczy prostego rozbiegu, by si� podnie�� nad �ciany kotliny. B�d� musia� kombinowa�. To �ci�gnie na mnie uwag� partyzant�w, ale da ci te� czas na wycofanie si�. - Na pewno dasz rad�? - spyta�a Naa. - Oczywi�cie - zapewni�em i poklepa�em j� po ramieniu. - Zawie� go do szpitalu w bazie tak szybko, jak tylko b�dziesz mog�a. XXII. - Borbon, jeste� drugim pilotem, ale tak naprawd� to siedzisz tu tylko dlatego, �e z ty�u nie ma ju� miejsca. - Jasne - wyszczerzy� si� Francuz. On po prostu niczego nie bra� do siebie. - Niczego nie dotykaj. Ja wszystkim kieruj�. Ty nawet nie patrzysz na stery, chyba �e odstrzel� mi g�ow�, jasne? Borbon pokiwa� energicznie g�ow�, ale i tak widzia�em, jak go �wierzbi� r�ce, by chwyci� za ster. Mo�e jednak b�d� z niego ludzie, pomy�la�em. Facet ma jaja. Spojrza�em si� w ty�, do kabiny �adunkowej. Kaolla siedzia�a k�cie z zamkni�tymi oczyma, �ciskaj�c w r�kach torb� z narz�dziami tak, jak dziecko �ciska pluszowego misia. W kabin� wci�ni�tych by�o te� trzynastu barczystych Niemc�w. Na szcz�cie ostatnimi tygodniami za du�o nie jedli, wi�c wa�yli maksymalnie p