6724
Szczegóły |
Tytuł |
6724 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6724 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6724 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6724 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Sebastian Chosi�ski
Kto� mnie zawo�a�: Sebastian!
1.
- Sebastian! Sebastiaaan!!!
- Gdzie znowu podzia� si� ten ch�opak, psiakrew! - zakl�a pod nosem
osiemnastoletnia dziewczyna, rozgarniaj�c coraz g�stsze w tej cz�ci lasu
krzewy.
Ostre kolce kaleczy�y jej d�onie i twarz, nic sobie jednak z tego nie robi�a.
Przecie� i tak by�a brzydka i �aden ch�opak w osadzie nie zwraca� na ni� uwagi.
Nie musia�a dba�, jak inne panny w jej wieku, o g�adk� cer� i obowi�zkowe
rumie�ce na policzkach. Ona wci�� by�a zadrapana; na jej obliczu ci�gle go�ci�a
powaga i brak zrozumienia dla tych, kt�rzy - miast martwi� si� przysz�o�ci� -
woleli u�ywa� �ycia i �artowa� ze wszystkiego, co dla ich przodk�w by�o �wi�te.
Jej brat by� inny, ale i on przysparza� jej wielu zmartwie�. Opiekowa�a si� nim
od trzech lat. Wtedy zmarli rodzice. Nie tylko zreszt� ich rodzice. Zmar�o
w�wczas, z powodu do dzi� nie wyja�nionej epidemii, wielu doros�ych. Ci za�,
kt�rym dane by�o prze�y�, z dnia na dzie� przestali interesowa� si� sprawami
osady, popadaj�c w niewyt�umaczalny stan psychicznej apatii. Chyba po prostu
op�akiwali swoich bliskich...
- Sebastian! - krzykn�a jeszcze raz, ale ju� bez wi�kszego przekonania, �e jej
nawo�ywanie odniesie jaki� skutek.
Gdzie on mo�e by�, do cholery? Nigdy go nie ma, kiedy jest potrzebny! Co on w
og�le ci�gle robi w tym lesie? - zastanawia�a si�, wracaj�c do osady. Nie mog�a
przecie� sp�dzi� ca�ego dnia poza domem w poszukiwaniu niesfornego braciszka. W
domu by�o tyle do zrobienia.
Pok�j rodzic�w pozosta� nietkni�ty od chwili ich �mierci. Sonia ogranicza�a si�
jedynie do starcia kurzu raz w tygodniu, poza tym nie rusza�a niczego. Ani
ojcowskiej fajki, spoczywaj�cej spokojnie na p�eczce pod �aw�, gdzie zwyk� j�
k�a�� tu� po wyczyszczeniu, ani matczynych grzebyk�w do rozczesywania w�os�w,
pozostawionych przez ni� na toaletce. Ten pok�j czeka� na nich. Sonia wierzy�a
bowiem, �e kt�rego� dnia oni wr�c�.
- A kiedy dzie� ten ju� nadejdzie, tata nie b�dzie przecie� w niesko�czono��
szuka� fajki, a mama nie b�dzie ugania� si� po ca�ym mieszkaniu w poszukiwaniu
swojego ulubionego grzebyka - t�umaczy�a bratu, kiedy ten spogl�da� na ni� jak
na osob� niespe�na rozumu, gdy po raz kolejny ze szmatk� w d�oni zag��bia�a si�
w odm�ty wspomnie�.
Nie maj�c nic innego do roboty, zabra�a si� do gotowania obiadu. Wiedzia�a
doskonale, �e brat wr�ci do domu, kiedy tylko zg�odnieje. Przerabiali to niemal
codziennie. Umorusany, spocony, pokaleczony jak i ona, przez kolce
nieprzyjaznych krzew�w, broni�cych wst�pu w ost�py lasu, pojawi si� znienacka i
od progu krzyknie: "Tak g�odny jestem, �e konia z kopytami bym zjad�!" A ona
w�wczas, bez s�owa, p�jdzie do kuchni, aby nala� mu talerz dopiero co ugotowanej
zupy albo poda� usma�on� ryb�, z�owion� zreszt� przez niego w przep�ywaj�cym
nieopodal osady strumyku.
Obieca�a matce (a mo�e raczej jej duchowi, kt�ry - jak wierzy�a - kr��y� nad
osad�), kiedy jej ju� zabrak�o, �e wyprowadzi go na ludzi. W tej chwili pozosta�
jej ju� przecie� tylko on, tym bardziej �e �aden ch�opak w osadzie Soni� si� nie
interesowa�. Kog� wi�c mia�a obdarzy� mi�o�ci�?
Wielk� drewnian� �y�k� zamiesza�a zup� w garnku, aby si� nie przypali�a.
Spojrza�a za zegarek, dochodzi�a dziewi�tnasta. Zazwyczaj o tej porze Sebastian
wraca� ju� do domu. Co mog�o go zatrzyma� w lesie tak d�ugo?
A mo�e przytrafi�o mu si� co� z�ego? - To by�a obsesja Sonii. Za ka�dym razem,
gdy jej m�odszy brat ucieka� do lasu, przera�a�a j� my�l, �e co� z�ego mu si�
przytrafi. Wtedy zosta�aby na tym �wiecie ju� ca�kiem sama, jak przys�owiowy
palec. Kto by si� ni� zainteresowa�? Kto przyszed�by spyta�: "Soniu, jak ci si�
wiedzie? Czy nie potrzeba ci kogo do pomocy? Mo�e jakiego� m�czyzny?..."
Ale m�czy�ni, m�odzi i silni, cho� w osadzie takich nie brakowa�o, omijali
szerokim �ukiem jej dom. Mia�a bowiem opini� dziwaczki, �yj�cej w �wiecie
duch�w, z kt�rymi - to prawda! - cz�sto, gdy zostawa�a sama, toczy�a d�ugie i
za�arte dysputy. Kto zreszt� wie, z kim tak naprawd� rozmawia�a: z sam� sob�,
czy te� rzeczywi�cie odwiedza�y j� istoty z innego �wiata. Dociec nikt nie
pr�bowa�, ale to starczy�o, aby skutecznie odstraszy� wszystkich potencjalnych
kawaler�w.
Pocz�tkowo samotno�� mocno doskwiera�a dziewczynie, potem si� do niej
przyzwyczai�a, a po roku �y�a z ni� ju� za pan brat. Nawet noc�, gdy jej
r�wie�niczki zabawia�y si� z ch�opakami, jej niczego nie brakowa�o. Zreszt�, jak
mia�aby si� zabawia�, skoro za gipsow� �cian�, nie zatrzymuj�c� �adnych
d�wi�k�w, spa� jej ukochany braciszek.
Co by on sobie o mnie pomy�la�?! - upomina�a sama siebie, kiedy w rzadkich
chwilach natura dopomina�a si� o swoje prawa.
Dzisiaj gotowa�a dla niego zup� grzybow�. Z wycieczek do lasu Sebastian
przynosi� zazwyczaj ca�e kosze grzyb�w; starcza�o ich nie tylko na codzienne
posi�ki, wiele z nich Sonia suszy�a na zim�, a te, kt�re jeszcze zostawa�y - i
wcale niema�o ich by�o - sprzedawa�a innym mieszka�com osady. Dzi�ki temu
reperowali bardzo skromny od czasu �mierci rodzic�w domowy bud�et.
Chocia� taki z niego po�ytek - my�la�a o bracie, kt�ry w�a�nie wr�ci� sk�d� i
cichutko, chc�c zapewne zaskoczy� siostr�, uchyli� drzwi wej�ciowe do izby. Ale
ona dostrzeg�a jego posta� w p�mroku, poznaj�c go po charakterystycznej
we�nianej czapeczce, kt�r� nosi� przez okr�g�y rok. Czapka ta nale�a�a kiedy� do
ojca, kt�ry przywi�z� j� pono� z wyprawy do pewnego zamorskiego kraju. T�umaczy�
potem dzieciom, �e zosta�a zrobiona z wielb��dziej we�ny, ale sk�d Sonia mia�a
wiedzie�, jak wygl�daj� wielb��dy...
- Zobacz, co dzisiaj znalaz�em! - powiedzia� Sebastian, rzucaj�c na d�ugi d�bowy
st� zw�j kolczastego drutu.
- Co to? - zainteresowa�a si� Sonia.
- Wnyki - odpar� brat. - Kto� poluje w naszym lesie.
- To nie jest n a s z las - poprawi�a go. - Tym bardziej t w � j. Inni te� maj�
prawo wst�pu do niego.
- Ale to nikt z naszych - stwierdzi� Sebastian.
- Sk�d wiesz? - Sonia przysiad�a na brzegu �awy.
Czy�by w okolicy pojawi� si� kto� obcy? - pomy�la�a.
- Poza mn� nikt z osady nie zapuszcza si� tak g��boko w knieje - wyja�ni�,
pr�buj�c rozprostowa� poskr�cany drut.
Sonia przez chwil� cedzi�a w ustach s�owa, wreszcie odwa�y�a si� powiedzie� to,
co jej brat jedynie zasugerowa�:
- S�dzisz, �e to kto� z t a m t e j strony?
Sebastian nie odpowiedzia�, przytakn�� jedynie ruchem g�owy.
Drut przesta� ju� go interesowa�; zwabiony zapachem ci�gn�cym od strony kuchni,
podszed� do piecyka.
- Grzyby - powiedzia� ni to do siebie, ni to do siostry. Sonia nie potrafi�a
rozszyfrowa� intonacji jego g�osu: by� zadowolony czy te� nie?
Nala�a mu zupy do emaliowanej miski, kt�r� postawi�a na stole, obok pu�apki na
zwierz�ta.
- Boisz si�, �e kt�rego� dnia dotr� do nas? - spyta� Sebastian, widz�c
zatroskan� twarz Sonii.
- Nie, nie tego... - odpowiedzia�a dziewczyna. - Boj� si� tylko, �e to b�d� �li
ludzie.
- W naszej osadzie te� jest wielu z�ych ludzi... - stwierdzi� na to Sebastian,
ale nie skonkretyzowa�, kogo ma na my�li. Sonia nie pyta�a, chocia� wierzy�a mu
na s�owo. Jej brat by� zawsze �wietnie poinformowany i jego s��w nigdy nie
nale�a�o lekcewa�y�.
Szybko opr�ni� misk� i poprosi� o dolewk�.
- Rano p�jd� w to miejsce jeszcze raz - powiedzia�, wyrywaj�c siostr� z
zamy�lenia. - Zasadz� si�... mo�e przyjd�... zobacz�, kto to...
- Uwa�aj na siebie, braciszku - odpar�a na to Sonia, g�adz�c Sebastiana po
zmierzwionej czuprynie. Zawsze �mieszy�y j� jego w�osy, niepokorne, niegrzeczne,
nieus�uchane, dok�adnie takie same, jak ich w�a�ciciel.
Lecz ostrzega� go akurat przed niczym nie musia�a. Sebastian czu� si� w le�nej
samotni znacznie pewniej ni� mi�dzy lud�mi. Nie obawia� si� zwierz�t, ciemno�ci
ani duch�w zamieszkuj�cych le�ne ost�py; wi�ksz� trwog� budzili w nim jego
ziomkowie - okrutni, nieprzewidywalni, bezmy�lni. W duchu modli� si�, by siostra
pewnego dnia nie postanowi�a wyj�� za m�� za kt�rego� z nich. Nie wiedzia�, �e
Sonia z kolei modli�a si� o co� zupe�nie przeciwnego.
2.
Wyszed� z domu o �wicie, gdy siostra jeszcze spa�a. Nie chcia�, aby go zacz�a
przekonywa�, t�umaczy�, �e to mo�e by� niebezpieczne, bo przecie� nie wiadomo,
na jakich ludzi trafi. Sam wiedzia� doskonale, �e bezpieczne to na pewno nie
b�dzie. K�usownicy wszak nigdy nie nale�� do przyjemniaczk�w.
Zaczai� si� w pobli�u miejsca, w kt�rym dzie� wcze�niej odkry� wnyki. Wszed�,
jak najwy�ej potrafi�, na drzewo i obserwowa�, walcz�c z wszechogarniaj�cym go
co jaki� czas zm�czeniem i potrzeb� snu. Sp�dzi� na drzewie kilka godzin, nim
wreszcie dosz�y go z oddali czyje� g�osy.
By�o ich dw�ch.
O b c y c h!
Ich zaro�ni�te, ogorza�e od wiatru i zapewne zimowych mroz�w twarze nie
wzbudza�y zaufania. Byli bardzo pewni siebie, m�wili g�o�no, jakby pewni byli,
�e w pobli�u nikogo nie spotkaj�.
Ale was czeka niespodzianka! - ucieszy� si� Sebastian, mocniej przywieraj�c do
konaru pot�nego buku. Niewiele st�d wprawdzie widzia�, ale przynajmniej mia�
pewno��, �e i jego nikt nie dostrze�e. Zreszt�, nie musia� nic widzie�, wa�ne,
�e s�ysza�, o czym m�wi�. A rozmowa zrobi�a si� po chwili bardzo g�o�na.
- Cholera! Gdzie s� wnyki? - spyta� jeden z m�czyzn.
- Nie wiem - odpar�, zgodnie z prawd�, drugi. - Przecie� wczoraj tu by�y. Sam je
zak�ada�em.
- Z a k � a d a l i � m y - poprawi� go towarzysz. - Ale teraz ich nie ma. Gdzie
wi�c s�?
- Mo�e pomylili�my drog�?
- Nic nie pomylili�my! Szli�my dok�adnie po �ladach, kt�re wczoraj zostawi�em!
Zdenerwowani, kr�cili si� po okolicy, wci�� jeszcze wierz�c, �e tylko
nieznacznie zboczyli z drogi. Po p� godzinie dali sobie spok�j i przysiedli na
powalonych przez wiatr ga��ziach.
D�ugo patrzyli na siebie w milczeniu, a� w ko�cu jeden z nich, ni�szy i, s�dz�c
po g�osie, chyba tak�e m�odszy, zwr�ci� si� do swego towarzysza:
- My�lisz o tym samym, co ja?
- My�l�, my�l�! - odpar� z narastaj�c� z�o�ci� starszy. - Ale to niedorzeczne.
Od tylu miesi�cy kr�cimy si� po lesie i jeszcze nie spotkali�my �ywej duszy.
Dlaczego w�a�nie teraz?...
M�odszy tylko wzruszy� ramionami.
- To by znaczy�o, �e jednak nie jeste�my sami.
- �e jest kto� jeszcze. Kto?
- Inni ludzie.
- L u d z i e? - Stary poderwa� si� na r�wne nogi. - Mo�e nawet d z i e c i?! -
Niewiele brakowa�o, aby z otwartej d�oni na odlew uderzy� m�odszego. W ostatniej
chwili pohamowa� si� jednak. Co tamten mo�e na to, �e g�upi...
Sebastian, doskonale s�ysz�cy ka�de s�owo, zesztywnia� z wra�enia.
Co on powiedzia�? - zastanawia� si�, czy dobrze zrozumia� s�owa starego.
"M o � e n a w e t d z i e c i?"
A mo�e tylko mu si� wydawa�o?... Nie, on to powiedzia� naprawd�!
- Gdzie oni niby mieliby by�? - Z zadumy wyrwa� ch�opca g�os m�odszego z
k�usownik�w.
- Za lasem!
- Ten las jest wielki. Nie ma ko�ca. Tak m�wi stary Petroniusz!
- A sk�d on to mo�e wiedzie�? Widzia� kiedy co wi�cej ani�eli czubek w�asnego
nosa?...
- Po prawdzie, to kto go tam wie - przyzna� m�odszy.
- Trzeba by tam kiedy p�j��... i sprawdzi� - powiedzia� stary, d�oni� wskazuj�c
kierunek, z kt�rego przyszed� Sebastian, a gdzie mie�ci�a si� ich osada.
Ch�opiec zadr�a�, ciarki przesz�y mu po plecach i niewiele brakowa�o, aby pu�ci�
si� ga��zi i spad� na ziemi�, niemal prosto pod nogi k�usownik�w. Ale mieliby
wtedy zdobycz!
Nie potrafi� ju� skupi� my�li na rozmowie m�czyzn. Pragn�� tylko jednego: by
poszli ju� sobie, by m�g� zej�� z drzewa i pogna� jak najszybciej do swoich i
opowiedzie� im wszystko, co zobaczy� i us�ysza�. O tym, �e po drugiej stronie
lasu te� �yj� ludzie, kt�rzy - kto wie - mo�e pewnego dnia odnajd� ich osad�.
I co wtedy zrobi�?! - my�la�, biegn�c co si�. Co kilka, kilkana�cie metr�w
potyka� si�, przewraca�, rozdeptywa� z trudem budowane przez zwierz�ta
schronienia, potem podnosi� si� i bieg� dalej, byle tylko jak najszybciej
znale�� si� w domu, byle ostrzec wsp�mieszka�c�w przed gro��cym im
niebezpiecze�stwem.
Ale czy w osadzie znajdzie si� kto�, kto zechce go wys�ucha�, kto mu uwierzy?...
Sonii nie by�o w domu.
Gdzie si� mog�a podzia�? Do kogo p�j��? I dlaczego w�a�nie teraz, kiedy
potrzebuje jej rady?
Pobieg� do domu Rosalindy. By�a r�wie�niczk� Sonii. W czasach, gdy �yli jeszcze
rodzice, dziewczynki wychowywa�y si� razem. Drzwi otworzy� mu Jakub, starszy od
Sebastiana zaledwie o trzy lata, ale zachowuj�cy si� w stosunku do niego
niezwykle wynio�le, co najmniej jakby wiekiem przewy�sza� go o dwa pokolenia.
- Czego chcesz? - spyta�, widz�c podenerwowanego ch�opca.
- Chcia�bym porozmawia� z Rosalind�.
- O czym?
- Szukam siostry - wyja�ni�, sil�c si� na wzgl�dn� grzeczno��.
- Tu jej nie ma - odpar� Jakub i ju� chcia� zatrzasn�� mu drzwi przed nosem,
kiedy za jego plecami pojawi�a si� �nie�nobia�a twarz Rosalindy, rozja�niana
dodatkowo przez k�pki d�ugich blond w�os�w.
- To ty, Sebastianie? - zdziwi�a si�.
- My�la�em, �e mo�e Sonia jest u ciebie. Nie ma jej w domu. Ale skoro nie, to
p�jd� szuka� jej gdzie indziej... - powiedzia� jednym tchem.
Dopiero gdy na moment, dla zaczerpni�cia oddechu, przerwa�, Rosalinda wesz�a mu
w zdanie:
- Jeste� bardzo zdenerwowany. Sta�o si� co�?
Przez chwil� zastanawia� si�, czy odpowiedzie�, ale w ko�cu doszed� do wniosku,
�e i tak wszystkim opowie, dlaczego wi�c nie zacz�� od Rosalindy i Jakuba.
- Wpu�� go do �rodka! - zakomenderowa�a dziewczyna; Jakub, wykonuj�c jej
polecenie, rozwar� drzwi tak szeroko, by Sebastian m�g� wej�� do przytulnego
pomieszczenia.
To by� zupe�nie inny dom ni� jego i Sonii. Czu� by�o w nim ciep�o domowego
ogniska. Poza tym m�odzi kochali si�. Nic dziwnego zreszt�: Rosalinda by�a jedn�
z najpi�kniejszych dziewczyn w osadzie, a Jakub jednym z najprzystojniejszych
ch�opc�w.
- Co ci� tak wytr�ci�o z r�wnowagi? - spyta�a z trosk� dawna przyjaci�ka
siostry.
- By�em dzi� w lesie... - zacz�� t�umaczy� Sebastian.
- Codziennie tam biegasz - wtr�ci�, rechocz�c, nie wiadomo zreszt� dlaczego,
Jakub.
- Ale nie ka�dego dnia znajduj� takie rzeczy.
- A co znalaz�e�? - zainteresowa�a si� Rosalinda.
- Nie "c o", a raczej "k o g o"!
Parka spojrza�a na siebie, nie bardzo wiedz�c, jak traktowa� s�owa m�odziana.
Stroi sobie z nich �arty, czy te� rzeczywi�cie spotka� w lesie... kogo�?
- To byli ludzie, Sebastianie? - spyta�a z niedowierzaniem Rosalinda.
- Dwaj doro�li m�czy�ni - odpar�.
- D o r o � l i? - powt�rzy� Jakub, jakby chcia� si� upewni�, �e przed chwil�
s�uch nie wprowadzi� go w b��d.
- Jeden m�g� mie� oko�o trzydziestu lat, ten drugi, starszy, by� chyba ju� po
czterdziestce.
- Co tam robili?
- Polowali na zwierz�ta.
- Widzieli ci�?
Sebastian energicznie zaprzeczy� ruchem g�owy.
Rosalinda bez s�owa si�gn�a po roz�o�ony na oparciu fotela ciep�y pled i
zarzuci�a go sobie na ramiona. W przedpokoju zdj�a domowe kapcie i wzu�a na
bose stopy sanda�y. Potem zwr�ci�a si� do Sebastiana:
- Chod�, razem poszukamy twojej siostry!
3.
D�ugo w noc trwa�a narada, podczas kt�rej starano si� znale�� odpowied� na jedno
jedyne, nurtuj�ce teraz wszystkich mieszka�c�w, pytanie:
C o r o b i �?
Zdania by�y podzielone. Jedni chcieli, aby zorganizowa� wypraw�, kt�ra przedrze
si� przez las i odszuka osad�, w kt�rej mieszkaj� tamci dwaj, napotkani przez
Sebastiana, m�czy�ni. Drudzy z kolei uwa�ali, �e nie nale�y robi� nic, to
znaczy �y� tak, jak �yli do tej pory, nikomu w niczym nie wadz�c. Oni postawili
r�wnie� na forum zgromadzenia wniosek zabraniaj�cy ch�opcu dalszych eskapad do
lasu.
- Je�li nieznajomi go spotkaj� i z�api� - nieszcz�cie murowane - argumentowa�
jeden z najstarszych mieszka�c�w osady, prawie trzydziestoletni, Mateusz.
- Ale je�li zabronicie mu chodzi� do lasu, sk�d we�miecie grzyby na swoje sto�y?
- zaatakowa�a Mateusza Sonia.
- Bez grzyb�w mo�emy si� obej��! - odparowa� tamten.
Jeszcze inni twierdzili, �e na razie nie nale�y podejmowa� �adnych dzia�a�.
- Czeka�! - zawyrokowa� Jakub, przyjaciel Rosalindy.
- Czeka�?! - zakrzykn�� Sebastian, do tej pory zachowuj�cy zaskakuj�c� dla niego
samego pow�ci�gliwo��.
- Czeka�, a� nas znajd�.
- I co wtedy?
- To zale�y - odpar� Jakub. - Je�li b�d� mieli uczciwe zamiary, mo�emy po��czy�
nasze osady.
- A je�eli nie? - wtr�ci� Mateusz.
- Wtedy b�dziemy si� broni�.
- Ale jak? Nie mamy siekier ani topork�w.
- To je z r o b i m y! - powiedzia� z naciskiem na ostatnie s�owo Jakub, czym
zaimponowa� Sebastianowi, cho� ten z natury brzydzi� si� przemoc�. Jakub jednak
przynajmniej, jego zdaniem, nie chcia� bezczynnie czeka� na rozw�j wydarze�.
K�usownicy nie wzbudzili w Sebastianie zaufania. A� strach by�o pomy�le�, co
mog�oby si� sta�, gdyby wpad� w ich r�ce. A gdyby w r�ce takiej bandy wpadli
wszyscy mieszka�cy osady? Tak, Jakub mia� tym razem racj�. Nale�a�o czeka�, nie
wychyla� si�, ale gdy ju� przyjdzie do konfrontacji - odpowiedzie� im si��.
Zgodnie z przewidywaniami, narada nie przynios�a jednomy�lno�ci. Sebastian
wraca� z Soni� do domu markotny, kiedy nagle dogonili ich Jakub i, id�ca kilka
krok�w za nim, Rosalinda.
- Poczekajcie! - poprosi� Jakub.
Sonia przystan�a, Sebastian poszed� dalej.
- Sebastianie, przecie� Jakub ci� prosi! - zawo�a�a za nim siostra.
Ch�opak zatrzyma� si� i, odwr�ciwszy na pi�cie, spode �ba spojrza� na starszego
o kilka lat koleg�.
- To g�upcy, prawda? - stwierdzi� Jakub, maj�c zapewne na my�li Mateusza i jego
poplecznik�w. - Dobrze im w tej zapyzia�ej wiosce i pewnie zadowoleni by byli,
gdyby do ko�ca �ycia nie musieli wy�ciubi� z niej czubka swego nosa - perorowa�.
Sk�d w nim nagle tyle z�o�ci? - zastanawia�a si� Sonia; tak�e Rosalinda z trudem
poznawa�a swojego ch�opaka. Ten za� poklepa� Sebastiana po ramieniu i
powiedzia�:
- Zuch z ciebie!
- Zuch... - powt�rzy� bezwiednie Sebastian. Po chwili jednak oprzytomnia�, na
powr�t sta� si� uwa�ny i ostro�ny. - Chcesz czego� ode mnie?
- �eby� powiedzia�...
- Wszystko ju� powiedzia�em - wtr�ci� Sebastian.
- Daj spok�j!
- Nie mam nic do dodania - powt�rzy� brat Sonii.
- Ale mnie nie o to chodzi.
- A o co? - podejrzliwo�� nie opuszcza�a Sebastian. Nie lubi� Jakuba - i tyle!
Jakub wiele lat pracowa� na t� niech�� i jeden wiecz�r tego nie odmieni.
- Nie m�w mi tylko, �e nie jeste� ciekaw, co jest po drugiej stronie lasu... -
powiedzia� ni to od niechcenia Jakub. Wiedzia� jednak doskonale, jak ogromne
wra�enie wywrze to stwierdzenie na Sebastianie.
- Czy�by� chcia�?... - nie doko�czy�; nie mia� �mia�o�ci.
- Znasz drog�!
- Znam tylko cz�� drogi.
- Na pocz�tek wystarczy.
Doszli do domu Sonii i Sebastiana i zatrzymali si� przed progiem.
- Prze�pij si� z tym, ma�y! - powiedzia� Jakub i, klepn�wszy m�odziana poufale w
rami�, odszed�; znikn�� w ciemno�ciach razem ze swoj� dziewczyn�.
Gdy tylko zamkn�y si� za nimi drzwi, Sonia naskoczy�a na brata.
- Wiem, czego on od ciebie chcia�! - krzycza�a mu niemal do ucha. - Ale nie my�l
sobie, �e ci� puszcz�! Nigdzie nie p�jdziesz!
Ch�opiec zme�� w ustach przekle�stwo. Nie chcia� by� wulgarny w stosunku do
siostry. Nie zas�ugiwa�a na to. Cho� cz�sto jej mi�o�� uwiera�a go,
przeszkadza�a i dra�ni�a, ceni� sobie jej przywi�zanie i oddanie. By� pewien, �e
i tak zrobi to, co uzna za s�uszne, ale nie chcia� przy tym krzywdzi� siostry
bardziej, ni� b�dzie to konieczne.
- Soniu, ty p�aczesz - stwierdzi� z zaskoczeniem, widz�c dwa strumyki �ez
sp�ywaj�ce po policzkach dziewczyny.
- Nie, to nie �zy - odpar�a, przecieraj�c d�oni� twarz.
Przeszli do kuchni. W piecu nie dogas� jeszcze ogie� i z tamtego kierunku
rozchodzi�o si� na ca�e pomieszczenie rozleniwiaj�ce ciep�o.
- Powiedz, �e nigdzie nie p�jdziesz... nie p�jdziesz z nim... z Jakubem... -
m�wi�a b�agalnym szeptem. Niewiele brakowa�o, aby pad�a przed nim na kolana. -
Nie zostawisz mnie samej, prawda?
Co mia� jej odpowiedzie�?
�e jeszcze dzisiaj got�w by�by spakowa� do plecaka wszystkie najpotrzebniejsze
rzeczy i ruszy� do lasu, maj�c nadziej� na odnalezienie wioski zamieszkanej
przez innych ludzi? Ot� to: czy ludzie byliby dla� motorem nap�dowym? Na pewno
dla Jakuba, ale czy dla niego tak�e?
Postawi�a przed nim na stole talerz sma�onych ziemniak�w.
- To bardzo niebezpieczne, Sebastianie? - Chcia�a, aby zabrzmia�o to jak
ostrze�enie, a wysz�o jej pytanie.
Ch�opak pokr�ci� g�ow� w taki spos�b, �e nie wiedzia�a, czy odpowiedzia� "tak",
czy te� "nie".
Zdawa�a sobie spraw�, �e na si�� w domu go nie zatrzyma. �e je�li zechce p�j��,
to p�jdzie. �e nawet lepiej b�dzie, gdy zrobi to za jej przyzwoleniem,
po�egnawszy si� z ni�, ani�eli zerwie si� w �rodku nocy lub tu� przed �witem i
ucieknie z w�asnego domu jak z�odziej.
B�dzie mi go brakowa�o - my�la�a, patrz�c jak brat pa�aszuje buchaj�ce jeszcze
par� gor�ce ziemniaki. - W zasadzie ju� pogodzi�am si� z jego odej�ciem.
Odwr�ci�a si� plecami do Sebastiana, przytulaj�c niemal twarz do pieca. Zamkn�a
oczy i odp�yn�a do krainy dzieci�stwa.
R o d z i c e! Umierali na jej ramionach, a ona nie by�a w stanie im pom�c.
Czuwa�a dzie� i noc; po dw�ch tygodniach ze zm�czenia zasn�a i w�a�nie wtedy
odeszli, oboje. D�ugo si� potem gryz�a ze swoim sumieniem, �e przegapi�a ten
moment, �e nie zd��y�a si� po�egna�. W�wczas te� obieca�a sobie, �e ju� nikogo
nigdy nie straci w ten spos�b - po cichu, bez s�owa po�egnania.
Brz�k talerza wrzuconego przez Sebastiana do zlewu wyrwa� j� z zamy�lenia.
Spojrza�a na brata, m�odszego o kilka lat, z trosk�, ale i pewn� dum�. Matkowa�a
mu nie tylko dlatego, �e uwa�a�a to za sw�j obowi�zek; ten ch�opak po prostu da�
si� lubi�. Czasami sprawia� ca�e mn�stwo k�opot�w, ale chwil, kiedy roz�wietla�
jej beznadziejnie szar� codzienno�� rado�ci� i �miechem, te� by�o niema�o.
- Prosz� tylko, by� mi powiedzia�.
- O czym, Soniu?
- Co postanowicie... Kiedy to ma si� sta�...
- Dobrze - obieca�, cho� by� pewien, �e, nawet nie z�o�ywszy tej obietnicy, o
wszystkim, co zaplanuj� razem z Jakubem, siostra dowiedzia�aby si� pierwsza.
I wtedy us�ysza� z jej ust s�owa, kt�re g��boko wry�y mu si� w pami��:
- Mo�e gdzie� tam, daleko, spotkasz naszych rodzic�w...
- Przecie� o-oni - zaj�kn�� si� - u-umarli.
- Nie - odpar�a Sonia. - Oni tylko odeszli do innego �wiata. Ten �wiat czeka te�
na nas. Mo�e w�a�nie do niego chcesz wyruszy�?...
I nie czekaj�c na dalsze pytania brata, wysz�a do pokoju. Po chwili us�ysza�
docieraj�cy stamt�d odg�os dziewcz�cego p�aczu.
Przecie� ona ma dopiero osiemna�cie lat - wyt�umaczy� sobie niem�skie zachowanie
siostry.
4.
Powiedzia� Sonii o wszystkim w wiecz�r poprzedzaj�cy wymarsz. Dziewczyna nie
pr�bowa�a ju� namawia� go, by zosta�. W ci�gu kilku dni, kt�re min�y od
pami�tnej narady, przyzwyczai�a si� do my�li, �e i jego - podobnie jak przed
laty rodzic�w - b�dzie musia�a straci�.
Nad ranem, gdy j� obudzi�, by powiedzie�, �e wychodzi, wsta�a z ��ka i
odprowadzi�a go do drzwi, kre�l�c za nim - kiedy ju� znikn�� z zasi�gu jej
wzroku - znak krzy�a. Tak zawsze robi�a matka, gdy ojciec opuszcza� dom na
d�u�ej...
Szli we tr�jk�. Opr�cz Sebastiana i Jakuba, do grupy postanowi� do��czy� jeszcze
Marek. By� m�odszym od niego o rok kuzynem ch�opaka Rosalindy. Gdy tylko
dowiedzia� si� od Jakuba, co wsp�lnie planuj�, nie odst�powa� go na krok, nim
ten nie przyobieca� mu, �e zabior� go ze sob�.
Wyruszyli jeszcze przed �witem, gdy s�o�ce szykowa�o si� dopiero do pobudki i
swego codziennego, u�wi�conego tysi�cletnim rytua�em, marszu po niebosk�onie.
- Rosalinda zrobi�a mi zapasy na tydzie� - pochwali� si� Jakub, potrz�saj�c
wypchanym po brzegi tobo�kiem. - Mam nadziej�, �e w tym czasie dotrzemy do
drugiego ko�ca lasu.
- Mo�e i dotrzemy, ale co nas tam czeka... - zauwa�y� filozoficznie Sebastian.
Marek natomiast milcza�, przygl�daj�c si� obu swoim towarzyszom z du�ym
zainteresowaniem. Z jednej strony podziwia� ich, z drugiej - uwa�a� za szale�c�w
i niekiedy sam sobie dziwi� si� ogromnie, dlaczego dobrowolnie wpakowa� si� w
ca�� t� afer�. Teraz jednak nie by�o ju� dla� odwrotu, oczywi�cie je�eli chcia�
zachowa� honor.
- Nie gadajmy tyle. Chod�my wreszcie! - mrukn�� tylko pod nosem, chc�c ju�
pozostawi� za swoimi plecami chat�, w kt�rej si� urodzi�, wychowa� i kt�ra do
tej pory zast�powa�a mu ca�y �wiat.
Budz�ca si� do �ycia natura dostarcza�a im wielu niepowtarzalnych wra�e�. Gdyby
tylko mieli czas i ochot�, by napawa� si� tym pi�knem, kt�re mieli na
wyci�gni�cie r�ki. Le�ne zwierz�ta przemyka�y tu� obok nich, nigdy jednak nie
zbli�aj�c si� na odleg�o��, kt�ra mog�aby dla nich samych by� niebezpieczna, z
ciekawo�ci� obserwuj�c trzech - jak zapewne s�dzi�y, zab��kanych - w�drowc�w.
Po czterech godzinach intensywnego marszu Sebastian zatrzyma� si�. Rzuci� plecak
na ziemi� i siad� na zwalonym konarze sosny.
- To tutaj - powiedzia�.
- Co?
- Tutaj spotka�em tych dw�ch.
Marek rozejrza� si� uwa�nie doko�a, jakby obawia� si�, �e wspomniani przez
towarzysza m�czy�ni mogli czai� si� jeszcze gdzie� w pobli�u.
- Tam zastawili wnyki - Sebastian dok�adnie wskaza� miejsce, sk�d zabra�
kolczasty drut.
Jakub obszed� dok�adnie to miejsce, ale nie znalaz� ju� nic, co mog�oby
�wiadczy� o obecno�ci w tym miejscu innych ludzi.
- Jak my�lisz - zwr�ci� si� do Sebastiana - z kt�rej strony mogli przyj��?
Zapytany, podni�s� g�ow� ku g�rze, maj�c nadziej�, �e przez g�stwin� li�ci
dostrze�e wspinaj�ce si� po niebosk�onie s�o�ce; Marek i Jakub pod��yli za nim
wzrokiem, ale ca�a tr�jka nic nie by�a w stanie zobaczy� - s�o�ce nie wzesz�o
jeszcze tak wysoko.
- Idziemy z p�nocy, powinni�my wi�c kierowa� si� na po�udnie - odpar�
Sebastian. - Chyba �e kt�ry� z was ma inny pomys�...
Nie mieli. Obaj, cho� starsi, pogodzili si� z my�l�, �e to Sebastian b�dzie
dowodzi� wypraw�. W ko�cu to on "odnalaz�" ludzi, "nale�eli" do niego - on mia�
wi�c prawo podejmowa� najwa�niejsze decyzje.
Zjedli �niadanie i ruszyli dalej, zgodnie z sugesti� Sebastiana - na po�udnie.
W tej cz�ci lasu nie czu� si� ju� tak pewnie. By� tutaj pierwszy raz i chocia�
w krajobrazie nie dostrzeg� �adnych nowych element�w, to jednak ca�y czas
onie�miela�a go �wiadomo��, �e nigdy wcze�niej nie postawi� tutaj swojej stopy.
I tak jednak by� w du�o lepszej sytuacji ni� dwaj pozostali; tamci w ci�gu
ostatnich kilku lat nie zaszli dalej ni� kilometr od op�otk�w osady. Chc�c nie
chc�c, mimo �e nie wyra�ali tego g�o�no, liczyli na niego; mieli nadziej�, �e to
w�a�nie on doprowadzi ich do celu.
Ot� to - zastanawia� si� Sebastian. - Gdybym tylko wiedzia�, co nas u kresu tej
podr�y czeka... I czy przypadkiem nie przep�dz� ich z deszczu pod rynn�...
O zmroku, kiedy z uwagi na panuj�ce w lesie ciemno�ci nie mogli ju� dalej i��,
postanowili rozbi� ob�z. Szumnie si� to nazywa�o; tak naprawd� jednak rozpalili
jedynie niewielkie ognisko i roz�o�yli na mchu we�niane koce.
- Dobrze, �e noce si� ciep�e - stwierdzi� Jakub.
- Tylko nad ranem mo�e nam by� zimno - ostrzeg� Sebastian. - Ale jak po�o�ymy
si� blisko siebie...
Roz�arzonym popio�em zasypali ziemniaki i po kilku minutach zjedli je, obrane ze
skorupek i posypane sol�. Milczeli i ka�dy z nich zastanawia� si� dok�adnie nad
tym samym: Co lub te� kogo odnajd�? Jakich ludzi? Dobrych czy z�ych,
nastawionych przyja�nie czy wrogo?
- Jaki du�y mo�e by� ten las? - zapyta� nagle, przerywaj�c niezno�n� ju� cisz�,
Marek.
- Pewnie duuu�y - odpar� Jakub.
- Ale i on ma sw�j koniec. Tamci - my�lami zn�w wr�ci� do dw�ch obcych m�czyzn
- obr�cili w obie strony w ci�gu dnia. Ca�kiem wi�c mo�liwe - m�wi�c to spojrza�
gdzie� w dal, przed siebie - �e osada, z kt�rej pochodz�, jest bardzo blisko,
znacznie bli�ej ni� nam si� to wydaje.
Ta my�l jednak wcale nie uspokoi�a Marka. Podsypa� drew do ognia i ponownie
popad� w odr�twiaj�ce milczenie. Sebastian da�by g�ow�, �e ch�opak wola�by teraz
le�e� na ��ku w swoim pokoju, �e w ci�gu ca�ego dnia marszu zd��y� stukrotnie
przekl�� sam siebie za �w niedorzeczny pomys� towarzyszenia dw�m wariatom w tak
niebezpiecznej podr�y w nieznane. Przez moment Sebastian zastanawia� si� nawet,
co powiedzie�, by go uspokoi�, ale ostatecznie zrezygnowa� z tego - s�owa nic tu
nie pomog�; poza tym i tak nie mo�e mu nic zagwarantowa�. Nawet tego, �e ca�y i
zdrowy wr�ci kiedy� do domu.
Najad�szy si�, zgasili ognisko i u�o�yli blisko siebie do snu. Sen d�ugo jednak
nie nadchodzi�; kr�cili si� tylko, przewracali z boku na bok, za ka�dym razem
budz�c tych, kt�rym zdawa�o si� ju�, �e powoli odp�ywaj� w nios�c� ulg� i
dodaj�c� otuchy krain� snu. Tak przem�czyli si� a� do �witu. Wstali za�
niewyspani i podenerwowani, co rusz mocno ziewaj�c. Nie mieli nawet ochoty na
zjedzenie �niadania.
Ko�o po�udnia las zacz�� si� przerzedza�. Zrazu �aden z nich nie zwr�ci� na to
uwagi; dopiero gdy okaza�o si�, �e mog� i�� we tr�jk� obok siebie, nie za� - jak
wcze�niej - jedynie g�siego, Jakub stwierdzi�:
- Powinni�my by� chyba czujniejsi!
Rozdzielili si�: na przedzie szed� teraz Sebastian, pi�� metr�w za nim Marek,
poch�d natomiast zamyka� Jakub. W razie niebezpiecze�stwa mieli uciec, schowa�
si�, a potem - w miar� mo�liwo�ci - pom�c tym, kt�rzy popadliby w tarapaty. Plan
nie by� genialny, ale dawa� szans� przynajmniej jednemu z tr�jki na ocalenie,
gdyby nagle na drodze ich �ycia znalaz� si� zator.
Przez konary drzew prze�witywa�o ju�, znajduj�ce si� w zenicie, s�o�ce; tym
samym w lesie zrobi�o si� znacznie ja�niej.
Niech mnie grom z jasnego nieba powali, je�eli dzi� jeszcze nie dotrzemy do
jakiej� osady - powtarza� sobie w my�li Sebastian. Nie chc�c jednak wprowadza�
swoich towarzyszy w jeszcze wi�ksze zdenerwowanie, zachowywa� te przemy�lenia
tylko dla siebie.
Jeszcze jednym, cho� tylko po�rednim, dowodem na to, �e zbli�aj� si� do kraw�dzi
lasu, by�a dla ch�opca nieobecno�� zwierz�t. Towarzyszy�y im przez prawie ca��
podr�, ani na chwil� nie odst�powa�y w nocy, zwabione ciep�em ogniska; teraz
za� nie m�g� dostrzec nawet jednej wiewi�rki, sarny czy je�a.
Jeste�my blisko, bardzo blisko!
Czu� to i to przeczucie napawa�o go tyle rado�ci�, co i niepokojem. Czu� si� jak
marynarz, kt�ry lada chwila dotrze do nieznanego sobie l�du; jak kosmonauta,
kt�ry za moment w nieprzeniknionej czarnej pr�ni dostrze�e �wiat�o odleg�ej,
nieobecnej jeszcze na mapach wszech�wiata, planety.
A co ja odnajd�? - my�la�, rzucaj�c przed siebie podniesion� z ziemi usch�� ju�
ga��zk� sosny. - Jaki �wiat odkryj�?...
Po kolejnej godzinie marszu w oddali zaja�nia�a polana. Nie, nie polana, to pole
z�ocistej pszenicy!
Sebastian, jak zamurowany, stan�� w miejscu i gwizdem przywo�a� towarzyszy.
- Sp�jrzcie! - wskaza� im kierunek - Widzicie to samo, co ja?
- Las si� sko�czy�? - spyta� z niedowierzaniem Marek.
- A co my�la�e�, g�upku! - Z rado�ci Jakub lekko uderzy� kuzyna w rami�. -
Doszli�my, rozumiesz?
- Co mam nie rozumie�? - obruszy� si� Marek. - Widzisz go?! - zwr�ci� si� z
trosk� do Sebastiana. - Zwariowa�, czy jak?
Sebastian nie mia� jednak zamiaru zajmowa� si� w takiej chwili stanem
psychicznym Jakuba; gestem nakaza� im obu milczenie i ruszy� przed siebie. Marek
i Jakub, nagle bardzo ostro�ni i cisi, dopiero po chwili zastanowienia ruszyli
za nim.
Kto wie, jaki widok bardziej zdumia� Sebastiana, kt�ry pierwszy dotar� do kra�ca
lasu: ogromne pole pszenicy czy te� leniwie wij�cy si� ponad nim w oddali dym z
komina?
Ostro�nie, poruszaj�c si� wolno, niemal na paluszkach, podeszli a� pod
drewnian�, kryt� strzech�, chat�, z kt�rej s�czy� si� dym - widomy znak tego, �e
kto� jest w �rodku.
- Ja wejd� pierwszy - powiedzia� Sebastian; pozostali nie �mieli mu si�
sprzeciwi�, nie mieli zreszt� na to nawet ochoty.
Stan�� przed drzwiami wej�ciowymi i delikatnie zapuka�, a kiedy z wewn�trz nikt
nie odpowiedzia�, ponowi� pukanie, tym razem mocniej, intensywniej, g�o�niej. I
zn�w nikt nie zareagowa�; nie pozosta�o mu wi�c nic innego, jak wej�� do �rodka
bez zaproszenia. Pchn�� lekko drzwi, kt�re rozwar�y si� bezszelestnie, ukazuj�c
czarn� dziur� sieni. Odwr�ci� si� jeszcze, by spojrze� na towarzyszy - kto wie,
mo�e ostatni raz? - i wszed� do �rodka.
Drzwi automatycznie zamkn�y si� za nim i przez d�u�sz� chwil�, nim wzrok
przyzwyczai� si� do ciemno�ci, nie widzia� wok� siebie nic. Post�pi� krok
naprz�d - w kierunku, z kt�rego przez szpar� w kolejnych niedomkni�tych drzwiach
prze�wieca�o nienaturalne, niebieskawe �wiate�ko.
Co te� mo�e si� za nimi kry�? - pomy�la� i podni�s� d�o�, aby zapuka�. W tej
samej chwili jaki� impuls przeszy� na wylot jego cia�o; zgi�� si� w paroksyzmie
b�lu i, straciwszy przytomno��, pad� na wy�o�on� drewnem pod�og�.
5.
To by�y wspomnienia dzieci�stwa.
Nie by� pewien, czy prawdziwe, bo nigdy wcze�niej do nich nie wraca�. Sk�d wi�c
nagle wzi�y si� dzisiaj? Nie pami�ta� przecie�, by kiedykolwiek chodzi� z ojcem
do lasu. Ojciec nigdy nie mia� czasu, ci�gle gdzie� wyje�d�a�, sk�d� wraca�,
sp�dza� w domu jedn� noc, w czasie kt�rej matka pra�a jego brudne rzeczy, rano
pakowa� si� do tej samej torby i znika� na kolejne dwa tygodnie. W jego
unormowanym �yciu nie by�o czasu na przyjemno�ci czy luksusy, bo przecie� czas
po�wi�cony dzieciom by�by luksusem.
A jednak teraz w�a�nie przypomnia� sobie wiosenny spacer z ojcem do lasu. Do
tego samego lasu, kt�ry teraz pozwala im przetrwa� najtrudniejszy okres, karmi�c
grzybami, jagodami i innymi le�nymi owocami.
Co wtedy robili? Szczeg�y umkn�y z zawodnej przecie� ludzkiej pami�ci. A mo�e
nigdy ich tam nie by�o?...
M a t k a.
Matka by�a zupe�nie inna. Zawsze blisko i by� mo�e z tego w�a�nie powodu
niedoceniana. By�a na co dzie�, a kiedy pojawia� si� ojciec, w domu - oboj�tnie
jaki by� to dzie� - panowa�a nieodmiennie �wi�teczna atmosfera. A jednak to
matce, nie ojcu, tyle maj� do zawdzi�czenia. Przede wszystkim dom i - je�li go
pami��, mimo wszystko, nie zawodzi - tak�e szcz�liwe dzieci�stwo.
By� jej utrapieniem i jej wielk� mi�o�ci�. Potrafi�a go bezgranicznie kocha�,
wybaczaj�c wszystkie, najbardziej nawet z�o�liwe, psikusy, do pope�nienia
kt�rych, zw�aszcza wobec starszej siostry, by� zdolny. Gdy by� ma�ym ch�opcem,
tak ma�ym, �e nie potrafi� jeszcze czyta�, opowiada�a mu bajki. Nie jakie�
wyimaginowane, egzotyczne ba�nie, kt�rych akcja rozgrywa�a si� "za siedmioma
g�rami, za siedmioma lasami", ale tu� za progiem ich domu, cz�sto w lesie, w
kt�rym z ogromn� intensywno�ci� szuka� potem �lad�w obecno�ci, wyczarowywanych
przez matk�, skrzat�w, elf�w czy trolli. Przez lata ca�e nie ustawa� w
wysi�kach, chocia� nigdy �adnego z nich nie spotka�.
�le szukasz - m�wi�a mu wtedy matka, a siostra, starsza i m�drzejsza,
pod�miechiwa�a si� z niego na boku, nie maj�c jednak sumienia wyprowadza� go z
b��du i pozbawia� nadziei na spotkanie w przysz�o�ci z istotami na trwa�e ju�
zamieszkuj�cymi jego �wiadomo��.
Kiedy nadszed� ten moment, gdy zda� sobie spraw�, �e tak naprawd� �adnych
krasnolud�w, z�owrogich trolli ani pi�knych elf�w nie ma?... Mo�e w dniu �mierci
rodzic�w?...
To akurat pami�ta� doskonale: obudzi� si� rano i, w poszukiwaniu siostry, kt�ra
przez ca�y czas czuwa�a przy chorych, poszed� do sypialni rodzic�w. Sonia
siedzia�a na fotelu, zap�akana, wycieraj�c w chusteczk� zaczerwieniony nos.
Nie musia� o nic pyta�, wiedzia�, wystarczy�o jedno spojrzenie na siostr�.
- Kiedy to si� sta�o? - spyta�.
Nie odpowiedzia�a mu - ani wtedy, ani p�niej. Chcia�a ukry� przed nim sw�j
najwi�kszy grzech: �e zasn�a, �e nie by�o jej przy rodzicach, kiedy ci wydawali
ostatnie tchnienie, by� mo�e chc�c jej jeszcze przed odej�ciem powiedzie� co�
wa�nego.
By� bardzo m�ody, ale rozumia�, co si� sta�o. Nie byli zreszt� jedynymi dzie�mi,
kt�rych dotkn�o to nieszcz�cie. W tych samych dniach umarli rodzice
najbli�szej kole�anki Sonii, Rosalindy; nieco p�niej odeszli najbli�si Jakuba,
Joanny, Mateusza, Katarzyny, Marka, Ewy i wielu innych. Nigdy wcze�niej nie
zastanawia� si� nad tym, ilu mieszka�c�w liczy osada; dopiero wtedy - gdy nagle,
w ci�gu zaledwie tygodnia, opustosza�y chaty, place, ulice.
Pozbierali cia�a starszych, za�adowali na wozy i wywie�li do lasu. Do skrzat�w,
trolli i elf�w. N i e! Ich ju� wtedy nie by�o na �wiecie. I by� to ju� inny las
- grobowiec!
Dr�czony wspomnieniami, znajdowa� si� niemal na pograniczu snu i jawy; wierci�
si�, zmienia� wci�� bok, na kt�rym le�a�, ale nic nie przynosi�o ukojenia.
Chcia� przesta� my�le�, przesta� wspomina�, odegna� od siebie jak najdalej
obrazy przesz�o�ci, lecz nie potrafi�; czu�, jakby jego �wiadomo�� w tej chwili
nie by�a ju� zale�na tylko od niego, jakby sterowa� ni� kto� inny, kto� z
zewn�trz.
Wolno odzyskiwa� przytomno��. Pierwszym obrazem, jaki zakodowa� w swym umy�le po
otwarciu oczu, by�y ludzkie twarze. Dwie, pochylone nad nim, troch� zatroskane,
ale mimo to wyprane z uczu�, oboj�tne; jak twarze chirurg�w podczas operacji,
zastanawiaj�cych si� - nad rozkrojonym ju� pacjentem - co mu wyci��: wyrostek
robaczkowy, �ledzion� czy serce?
- Zastanawiam si�, czy nie przesadzili�my z tymi wspomnieniami - powiedzia�a
jedna z pochylaj�cych si� nad Sebastianem os�b, niew�tpliwie kobieta.
Odpowiedzia� mu g�os, kt�ry nale�a� do m�czyzny:
- Jest m�ody, ale wytrzyma�y.
- To jednak mog�a by� zbyt du�a dawka...
- Daj spok�j, dojdzie do siebie!
- Oby!
Twarze znikn�y; Sebastian pr�bowa� przewr�ci� si� jeszcze na lewy bok i zasn��,
ale delikatne, aczkolwiek mocno daj�ce si� we znaki i zdecydowanie denerwuj�ce,
impulsy elektromagnetyczne skutecznie wyci�ga�y go z ramion snu.
Ponownie otworzy� oczy. Obraz sta� si� znacznie ostrzejszy. Widzia� to miejsce
po raz pierwszy, podobnie jak i ludzi, kt�rzy przed chwil� przygl�dali mu si�
tak uwa�nie - tego akurat by� w stu procentach pewien.
Musz� wsta� - postanowi� i poruszy� r�koma. Nie m�g� ich jednak oderwa� od
pod�o�a. By� przywi�zany. Gdy tylko zda� sobie z tego spraw�, zacz�� szarpa�
wi�zy r�koma i nogami, ale by�y zbyt mocne. Jego zachowanie przyci�gn�o jednak
czyj�� uwag�, bowiem k�tem oka dostrzeg� otwieraj�ce si� bia�e drzwi i wchodz�c�
do �rodka osob�. Us�ysza� delikatne kroki, odbijaj�ce si� zwielokrotnionym echem
od �cian pomieszczenia, w kt�rym le�a� zwi�zany jak wieprz.
- Spokojnie, spokojnie - us�ysza� nad sob�. Kobieta! Ta sama co poprzednio. -
Poczekaj jeszcze chwilk�.
Popad� w odr�twienie, lecz nie na d�ugo. Poczu� bowiem, jak co� ostrego wbija
si� w jego rami�. Otworzy� oczy i zd��y� jeszcze dojrze� d�ug� ig�� wysuwaj�c�
si� z jego cia�a. Poderwa� si�, ale pas, kt�rym by� przypi�ty do ��ka,
wytrzyma� napi�cie m�odych mi�ni.
- Zaraz wstaniesz - dopowiedzia�a kobieta i wysz�a.
Ile to mog�o trwa�? Godzin�, dwie - czasu nie liczy�. Kiedy tylko nabra� si�, po
prostu usiad� na ��ku, a potem wsta�. Nic go ju� nie kr�powa�o. Rozejrza� si�
po pokoju, sterylnym, wypranym z wszelkich barw poza biel�. Uwag� jego przyku�y
na moment urz�dzenia stoj�ce obok ��ka; nie potrafi� jednak dociec, do czego s�
przeznaczone, wi�c d�u�ej ju� sobie g�owy nimi nie zawraca�.
Stan�� przy drzwiach. Sz�stym zmys�em odczu�, �e tu� za nimi kto� stoi.
Czeka na mnie? - pomy�la�.
Drzwi jednak nie mia�y klamki. Zastanawia� si� ju�, czy mo�e je pchn��, pr�bowa�
wywa�y�, gdy nagle, jak na zawo�anie, otwar�y si� szeroko, nikn�c gdzie� w
�cianie.
Naprzeciw siebie - w bia�ym, jak i pomieszczenie, w kt�rym si� do tej pory
znajdowa�, korytarzu - zobaczy� pi�kn� jak anio� dziewczyn�. D�ugie blond w�osy
opada�y jej na ramiona; gdy u�miechn�a si� do niego, ujrza� dwa rz�dy skrz�cych
si� biel� z�b�w. Nie by�a starsza od niego; a mo�e tylko sprawia�a takie
wra�enie, albowiem przez ca�y czas na jej twarzy go�ci� filuterny u�mieszek.
- Mam na imi� Izolda - powiedzia�a mi�kkim g�osem, pochylaj�c lekko g�ow� na
znak przywitania.
- A ja... ja Se-Sebastian - wyst�ka�, zaskoczony nie tyle jej pojawieniem si� w
tym miejscu, ile jej pi�knem. W osadzie mieszka�o wiele m�odych dziewcz�t, ale
�adna z nich nie dor�wnywa�a urod� tej nieznajomej.
- Chcia�am ci� pozna�. - Zn�w us�ysza� jej g�os, przynosz�cy mu na my�l d�wi�k
fletu, na kt�rym niekiedy, w przyp�ywie dobrego humoru, wieczorami grywa�a
matka.
To sen - przysz�o mu nagle na my�l. - To jaki� rodzaj gry. Ona nie istnieje ani
to miejsce, w kt�rym si� spotkali�my. To wszystko jest tylko zwidem, projekcj�
marze� - powtarza� w k�ko. - Musz�! Musz� si� obudzi�, znale�� Jakuba i Marka.
Musimy i�� dalej, znale�� tamtych ludzi, k�usownik�w, dotrze� do osady, w kt�rej
mieszkaj�. Musz�, musz�!
I nagle wszystko to przesta�o mie� dla Sebastiana jakiekolwiek znaczenie, gdy
Izolda wyci�gn�a do� swoj� delikatn�, jedwabist� d�o� i spyta�a:
- P�jdziesz ze mn�?
- P�jd� - odpar�, chocia� mia� wra�enie, �e tym jednym s�owem skaza� si� na
wieczne pot�pienie, przekraczaj�c bramy piek�a, skuszony przez w�a.
Szli d�ugo bia�ymi korytarzami. Szybko straci� rachub�, w kt�r� stron� pod��aj�.
Gdyby nie fakt, �e coraz bardziej bol� go nogi i doskwiera mu g��d, pewien
by�by, �e wci�� �ni. Tak nierealna wydawa�a mu si� ca�a ta sytuacja i dziewczyna
id�ca u jego boku, prowadz�ca go nie wiadomo dok�d i po co.
W jednej chwili zatrzyma� si�, wyrywaj�c swoj� d�o� uwi�zion� w jej d�oni, i
zapyta�:
- Czy jest tu las?
- Las? - powt�rzy�a.
- Granica cienia.
- Pytasz o miejsce, do kt�rego zabroniono nam chodzi� - wyt�umaczy�a.
Spogl�da� na ni� z niedowierzaniem.
- Z a b r o n i o n o wam chodzi� do lasu?
Wzruszy�a ramionami, jakby w og�le nie rozumiej�c jego zdziwienia.
- Kto wam zabroni�?
- Rodzice - odpar�a.
- Wi�c wy macie... rodzic�w? - spyta�, czuj�c, jak uginaj� si� pod nim w
kolanach nogi.
S�owa! Zabrak�o mu s��w. Wr�ci�y za to obrazy. Ojciec, matka, Sonia, nawet Jakub
i Marek. Straci� ich wszystkich, straci� �wiat, w kt�rym �y�; a co zyska� w
zamian?
L a s - im nie wolno nawet chodzi� do lasu!
Pog�aska�a go po policzku. Odwr�ci� si� od niej z niewyt�umaczalnym
obrzydzeniem. Uto�samia�a co�, czego nie tylko nie rozumia�, ale instynktownie
nienawidzi�, co�, co by�o mu obce, wrogie, niechciane. Ile� by da� teraz, by
wr�ci� do swojej osady, by raz na zawsze wyrzuci� z pami�ci mrzonki o podr�y na
drugi koniec lasu! Przepe�nia�a go z�o�� - do siebie samego, do Izoldy, do
jej... rodzic�w!
- Co ci si� sta�o? - spyta�a dziewczyna, dostrzegaj�c w Sebastianie niepokoj�c�
j� zmian�. - Nie chcesz si� ze mn� bawi�?...
Nie odpowiedzia�. Bo co m�g� odpowiedzie� dziewczynie, kt�ra nie rozumia�a nic?
6.
S�o�ce zasz�o za horyzont lasu. Sebastian siedzia� milcz�c, wpatrzony w z�owrog�
�cian� wysokich, odstr�czaj�cych drzew. Wiatr mierzwi� mu w�osy, zrzucaj�c co
rusz na ziemi� czapk� z wielb��dziej we�ny, przed laty - a wydawa�o mu si�
teraz, �e nawet przed wiekami ca�ymi - przywiezion� przez ojca z tyle� odleg�ej,
co mitycznej dla� Afryki.
Izolda biega�a za jego plecami, zrywaj�c polne kwiaty. Gdy uzbiera
satysfakcjonuj�c� j� ilo��, wr�czy mu ca�y bukiet. Tak by�o za ka�dym razem. A
on za ka�dym razem wrzuca� je do kosza, gdy tylko znale�li si� w O�rodku. Tak
nazwa� to miejsce, do kt�rego trafi�, a przeznaczenia kt�rego poj�� nie by� w
stanie.
Chcia�em trafi� do innego �wiata - i masz! Trafi�em. Ale czy ten �wiat jest
lepszy od tamtego, prymitywnego, w kt�rym �y�em?... - zastanawia� si� nocami, w
samotno�ci, nie wiedz�c nawet, �e i jego my�li s� bez przerwy monitorowane.
- B�dziemy mie� z nim jeszcze problemy - stwierdzi� pewnej nocy m�czyzna,
odpowiedzialny za "prowadzenie" Sebastiana. Mia� na imi� Homer i pracowa� w
O�rodku jako technik do spraw kszta�towania osobowo�ci. Kobieta, Penelopa, by�a
jego najbli�sz� wsp�pracownic�.
- Dajmy mu szans� - odpar�a na zarzuty Homera.
- Szans�?
- Pozby� mo�emy si� go w ka�dym momencie.
- Oby tylko nie by�o za p�no - stwierdzi�.
- Boisz si� o Izold�?
- Ona wie, czym to grozi. Robi to dla idei...
- Ka�d� ide� mo�na zdradzi�.
- Nie s�dzisz chyba, �e chcia�aby uciec i zamieszka� razem z nim w tej ich... -
nast�pne s�owo wym�wi� ze szczeg�ln� odraz� - osadzie.
- Ty zupe�nie nie znasz kobiet - stwierdzi�a filozoficznie Penelopa.
- To mo�e zrezygnujmy z tego do�wiadczenia? - zaproponowa� Homer.
- Wtedy musieliby�my go wyeliminowa� - wtr�ci�a kobieta.
- Podobnie jak tamtych dw�ch, kt�rzy przyszli z nim - dopowiedzia� m�czyzna. -
Robili�my to ju� nie raz i jako� do tej pory sumienie ci� z tego powodu nie
gryz�o...
- Przesta� - poprosi�a, machn�wszy od niechcenia r�k�. - Ten ch�opak po prostu
mi si� spodoba�.
Homer przyjrza� si� uwa�niej twarzy wsp�pracownicy.
- M�g�by by� twoim synem - zauwa�y�.
- To nie ma znaczenia... - odpar�a, ale ton jej g�osu przeczy� wypowiadanym
s�owom.
Penelopa odesz�a od monitora i stan�a przy oknie; wy��czy�a automatyczne
zaciemnienie szyb i wyjrza�a na dziedziniec.
Dzieci - pomy�la�a. W tym �wiecie prawie nie by�o dzieci. By�y za to t a m - w
osadach, hodowane jak ro�liny. - Czy�bym zacz�a odczuwa� instynkt macierzy�ski?
- Do tej pory czyta�a o nim jedynie w podr�cznikach psychologii i
fizjopatologii. Sk�d wi�c mia�a wiedzie�, czy to jest w�a�nie t o?
- Pozw�lmy mu odej�� - powiedzia�a nagle g�o�no, ku w�asnemu zaskoczeniu.
- Odej��? - Homer nie dowierza� w�asnym uszom. - Zdajesz sobie spraw�, �e to
oznacza�oby bunt, pocz�tek rewolucji?
- Mo�e naszemu �wiatu potrzebna jest rewolucja?... - zawyrokowa�a.
M�czyzna podszed� do Penelopy najbli�ej, jak m�g�, nie nara�aj�c si� na
niezadowolenie kobiety. Wyci�gn�� do niej d�o�, ale ona nie odwzajemni�a tego
przyjacielskiego gestu.
- Wiem, �e powiniene� o moich s�owach i my�lach zameldowa� prze�o�onym -
powiedzia�a szeptem. - Zrobisz to?
Homer spu�ci� g�ow� i nic nie odpowiedzia�. Wr�ci� do komputera i ponownie wbi�
wzrok w monitor.
- Gdzie teraz s�? - spyta�a, zza jego plec�w, Penelopa.
- Jak zwykle, kr�c� si� na obrze�ach lasu.
- To jego obsesja.
- Stamt�d przyszed� i co� go tam ci�gnie. Zew natury - doda� z pewnym
rozbawieniem w g�osie Homer. - Oboj�tnie co wt�oczymy mu do g�owy, pozostanie
tylko prymitywnym cz�owiekiem z lasu.
- I pewnego dnia spr�buje uciec... - stwierdzi�a kobieta.
- I zginie. Nasi�kn�wszy nasz� kultur�, nie b�dzie w stanie poradzi� sobie w
starym �rodowisku. Ten las, kt�ry tak kocha, zabije go!
Penelopa pos�a�a Homerowi nienawistne spojrzenie, lecz ten, siedz�cy do kobiety
plecami, nie m�g� tego dostrzec. Chyba �e by� telepat�, ale o tym nie wiedzia�a.
Kiedy odwr�ci� si� do niej, przybra�a na twarz jeden ze standardowych u�miech�w.
- Wracaj� - zauwa�y�. - B�d� tu za kilka minut.
- Chcia�abym z nim porozmawia�.
- Dzisiaj moja kolej.
- To mo�e si� zamienimy?
Homer wa�y� w my�li wszystkie "za" i "przeciw". Tak naprawd� to �adnych
argument�w po stronie "przeciw" nie by�o. Jakie� to bowiem ma znaczenie, kto i w
jakiej kolejno�ci b�dzie poddawa� ch�opaka indoktrynacji? A je�li jej tak bardzo
na tym zale�y, co tam, wpu�ci j� poza kolejno�ci�. Mo�e si� kiedy� Penelopa, w
zupe�nie ju� inny spos�b, zrewan�uje...
Czeka�a na niego w pokoju, kt�ry mu przydzielono po wypuszczeniu z laboratorium.
Nie okaza� zdziwienia, przyzwyczai� si� ju� do cz�stych i najcz�ciej
niezapowiedzianych wizyt swoich opiekun�w.
- O czym dzisiaj b�dziemy rozmawia�? - spyta� kobiet�, wci�ni�t� w wygodny, o
op�ywowych kszta�tach, fotel.
- O tobie, Sebastianie.
- Powiedzia�em wam, pani i temu drugiemu - mia� na my�li Homera - ju� wszystko.
- Jego g�os zdradza� wrogo��; by� mo�e �wiadom�, a mo�e tylko instynktown�.
- Chcia�abym, aby� powiedzia� mi o swoich pragnieniach!
Wbi� w ni� sw�j wzrok, w jednej chwili staj�c si� znacznie bardziej
podejrzliwym. To by� ca�kowicie nowy element w ca�ej uk�adance, a wi�c co�
musia�o si� za nim kry�.
- A spe�ni je pani? - odpowiedzia� pytaniem.
Posmutnia�a, co dostrzeg� natychmiast; wcze�niej nigdy jej si� podobne reakcje
nie zdarza�y. By� dobrym obserwatorem, nic nie mog�o umkn�� jego uwadze. Zna�
ju� wszystkie zakamarki O�rodka, cho� przed Izold� wci�� odgrywa� rol�
zagubionego prowincjusza, kt�ry nagle znalaz� si� w samym centrum najwi�kszej
metropolii �wiata.
- Planujesz ucieczk�, czy tak?! - zapyta�a wprost, a on poczu� si�, jakby kto�
waln�� go obuchem prosto w g�ow�; pod�oga zacz�a mu si� usuwa� spod n�g.
Momentalnie wpad� w panik�.
Wi�c wiedz�, o wszystkim wiedz�! - powtarza� sobie w my�li. - Wszystko stracone.
Penelopa, nie przejawiaj�c ju� �adnych uczu�, przyj�a s�u�bow� poz�; prze�o�y�a
nog� przez nog�, zn�w by�a nieczu�� na nic pani� profesor. Taka mu si� nie
podoba�a, odpycha�a go, budzi�a odraz�. Cho� przecie� tak naprawd� lubi� j�, co�
go do niej ci�gn�o. Mo�e to, �e przypomina�a mu matk�? By�a mniej wi�cej w jej
wieku.
- Uciekn�, gdy tylko poczuj� si� tutaj jak w wi�zieniu - odpar� jak najbardziej
dyplomatycznie Sebastian.
Na twarzy Penelopy na moment zago�ci� podziw, ale natychmiast jego iskierka
zgas�a. Ten ch�opak mia� w sobie niesamowit� si�� wewn�trzn�! By� inny - z d r o
w y!
Widz�c, �e ich rozmowa stacza na niebezpieczne tory, zmieni�a temat.
- Lubisz Izold�?
- Jest nijaka - odpar� automatycznie, co wyt�umaczy�a sobie jako "nie lubi�"
albo - w najlepszym razie - "jest mi oboj�tna".
- Co ci w niej przeszkadza?
- Powiedzia�em ju�: jest nijaka!
- Zbyt dziecinna? - dr��y�a w�tek Izoldy kobieta.
- Nawet nie to - odpowiedzia�. - Nie ma w niej �adnych spontanicznych uczu�.
Jest wystudiowana, jak maszyna.
- A uroda?
- Jest pi�kna, owszem - potwierdzi�. - Pi�kna, ale brak jej czego�. Mo�e
szcz�cia?...
- Podoba ci si�? Chcia�by� z ni� zosta�? - Wiedzia�a, �e to pytanie jest chwytem
poni�ej pasa, ale musia�a je zada�, bo tego wymaga�a procedura, a by�a pewna, �e
ca�a ich rozmowa jest nagrywana i natychmiast po jej zako�czeniu z