6721
Szczegóły |
Tytuł |
6721 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6721 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6721 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6721 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Wojciech Bedy�ski
Bagno P�on�ce
Autor pisze o sobie:
Wojciech Bedy�ski, lat 18: absolwent I SLO "Bednarska" (matura 2003), obecnie
student I roku etnologii i antropologii kultury na Wydziale Historii UW, gdzie
trafi� w ko�cu po zdaniu egzamin�w na: etnologi�, histori�, kultur� antyczn� i
archeologi�. Z urodzenia romantyk, z zami�owania historyk, etnolog, podr�nik,
"g�ral" i pisarz. Irlandczyk z wyboru. Pisze "od zawsze", ale do tej pory dla
siebie.
��mier� i Otch�a� str�cono
w bagno p�on�ce,
A bagno p�on�ce � to �mier� wt�ra!
I str�cony jest w bagno p�on�ce
Ka�dy, kt�ry nie znalaz� siebie
Zapisanego w Zwoju �ycia�
(Apokalipsa �w. Jana, 20, 14-15)
�Nie mo�na uciec od samego siebie przenosz�c si� z miejsca na miejsce...�
Od Autora:
Pomys� napisania niniejszego opowiadania zrodzi� si� w czasie rozmowy, jak�
przeprowadzi�em z moim przyjacielem Jackiem Kopciem podczas d�ugiej drogi
powrotnej poci�giem z Pary�a do Warszawy. Jechali�my wtedy 26 godzin w
standardowych warunkach drugiej klasy i z braku lepszego zaj�cia wymy�lali�my
parodie r�nych ksi��ek i film�w. Mi�dzy innymi sparodiowali�my �Morderstwo w
Orient Expressie�. Powsta� z tego do�� specyficzny i zabawny horror, kt�ry
zapewne otrzyma�by w recenzji jedn� gwiazdk� z pro�b� recenzenta o dodanie
specjalnych kategorii oceniania dla tego typu bzdur. Niemniej jednak ta nasza
zabawa sta�a si� inspiracj� do napisania opowiadania. Z pocz�tku zdecydowa�em
nie zmienia� tytu�u, jaki nadali�my wtedy naszej radosnej tw�rczo�ci (�Poci�g
Mi�sa�), ale po tym jak praca zmieni�a diametralnie sw�j pierwotny charakter,
postanowi�em jednak dokona� zmiany. Odpowiedniego cytatu dostarczy�a mi
Apokalipsa �w. Jana.
Ma�e pomieszczenie sprawia�o wra�enie przytulnego, ciep�ego saloniku w stylu
rokoko. Pokoik urz�dzony by� skromnie, ale gustownie. Po�rodku, na kwadratowym,
czerwonym dywanie, sta� okr�g�y stoliczek z taboretem. Pod �cian�, obok
olbrzymich rozmiar�w komody, z kt�rej wy�azi�y rzucone w bez�adzie, zapisane
r�cznym pismem strony, przej�cie tarasowa� g��boki fotel z rze�bionymi w
ro�linne motywy nogami. Na stoliku, w niebieskim wazonie tkwi� pojedynczy kwiat,
czerwona r�a. Obok wazonu, na stosie kartek, le�a� n� do ci�cia papieru. Wzrok
przykuwa�y masywne, drewniane drzwi. Zastanawiaj�cy by� natomiast brak okien. W
k�cie sta� te� stary, ozdobny zegar, s�u��cy jednak najwyra�niej tylko do
dekoracji, gdy� brakowa�o mu wskaz�wek. W pomieszczeniu, o�wietlonym jedynie
blaskiem p�on�cych na komodzie pi�ciu �wiec, panowa� p�mrok.
Na taborecie siedzia� wyprostowany, wyra�nie spi�ty m�czyzna, kt�rego wiek
trudno by�o odgadn��. Nie wygl�da� ju� jednak m�odo. Wpatrzony w kwiat, uchwytem
no�a do ci�cia papieru nerwowo rysowa� na stole k�eczka. Naprzeciwko niego,
rozparty wygodnie w fotelu spoczywa� starszy, szpakowaty pan, za�o�ywszy
swobodnie nog� na nog�. D�uga, czarna peleryna sp�ywa�a mu do kolan. Zdj�ty
uprzednio cylinder le�a� na dywanie. Okulary, kt�re ton�y w bujnym zaro�cie,
kry�y bardzo ciekawe zjawisko. M�czyzna mia� bowiem, jak si� zdawa�o, jedno oko
zdecydowanie ciemniejsze od drugiego. Ponadto szarozielone oko, w odr�nieniu od
niebieskiego, nie mia�o �renicy. Na twarzy jegomo�cia malowa�o si� skrajne
znu�enie. Najwyra�niej nie podziela� zdenerwowania swego towarzysza. Po d�u�szej
chwili milczenia grobow� cisz� przerwa� pan z fotela:
- Wi�c co Pana tu sprowadza, panie...?
- Ogeretl, nazywam si� Ogeretl. � nerwowo wyja�ni� pan zza stolika.
- No w�a�nie. � powiedzia� pan z fotela, obrzucaj�c m�odszego przeszywaj�cym
spojrzeniem swoich oczu. � Wi�c dlaczego pan tu jest? Szczerze m�wi�c nie
spodziewali�my si� pana. Jak pan tu trafi� i sk�d pan przybywa?
- Przyjecha�em poci�giem.
- Ach tak... A sk�d pan wyruszy�?
- Z Solitasville.
- Hmmm... daleko. Przejecha� pan niema�y kawa� drogi tym poci�giem. Mo�e mi pan
dok�adnie opowiedzie� o przebiegu tej podr�y?
- Tak. Postaram si�, cho� niekt�re szczeg�y ju� wylecia�y mi z pami�ci. Inne
za�, jak przypadkowe liczby, nazwy i imiona pami�tam doskonale.
Na dworcu zjawi�em si� kilka minut przed po�udniem. Zegar na peronie wskazywa�,
z tego co pami�tam, dok�adnie 11:50. Id�c grz�z�o si� w resztkach topniej�cego
�niegu. Zima mia�a si� ku ko�cowi. Z pobliskiego zagajnika dolatywa� weso�y
�wiergot ptak�w. Poci�g do Gaudiumville mia� planowo odjecha� o 12:00, ale
sp�ni� si� o ca�y kwadrans z powodu awarii lokomotywy. Trzeba j� by�o wymieni�.
W tym czasie wzd�u� tor�w ustawiali si� wci�� nowi podr�ni. By�y tam kobiety z
dzie�mi, samotni m�czy�ni, para staruszk�w, dostrzeg�em nawet kilku ksi�y.
Wida� wybierali si� na jaki� zjazd seminaryjny. Gdy w ko�cu podstawili poci�g,
ludzie rzucili si� do wej�� w�a��c sobie nawzajem na g�ow�. Chcieli za wszelk�
cen� by� pierwsi. Ja nie lubi� si� rozpycha� i jestem raczej cierpliwy, wi�c
poczeka�em, a� wszyscy wejd�. Dopiero po przekroczeniu drzwi zrozumia�em sw�j
b��d. Ca�y wagon by� zat�oczony. Wszystkie miejsca siedz�ce by�y ju� dawno
pozajmowane, nawet na korytarzu ci�ko by�o nog� postawi�. �Trudno� � pomy�la�em
sobie � �jak ruszymy trzeba si� b�dzie przej�� i poszuka� dla siebie miejsca�. W
tym w�a�nie momencie rozleg� si� gwizd i poci�g powoli ruszy� . By� to
bezpo�redni ekspres Solitasville � Gaudiumville, wi�c nie by�o szansy na to, �e
ludzie wysi�d� gdzie� po drodze. Wzi��em m�j skromny baga�, na kt�ry - opr�cz
prowiantu na drog� - sk�ada�y si� tylko cztery ksi��ki � �Kometa nad Dolin�
Mumink�w�, �Giaur�, �Bracia Karamazow�, oraz �Pianista�, i ruszy�em. Klucz�c
w�r�d pal�cych przy otwartych oknach os�b, szed�em przez korytarz i zagl�da�em
do ka�dego przedzia�u. Gdy dobrn��em do ko�ca wagonu, w oknie zobaczy�em
oddalaj�ce si� ostatnie zabudowania Solitasville. Nigdy nie lubi�em mojego
miasteczka. Przeciwnie � za wszelk� cen� stara�em si� z niego wyrwa� i
wykorzystywa�em ka�d� nadarzaj�c� si� okazj�, by to uczyni�. Ale tym razem co�
mnie zabola�o na widok nikn�cych w oddali ma�ych domk�w z czerwonymi dach�wkami
- takich spokojnych i bezpiecznych.
Nigdy nie zdecydowa�bym si� na bezpowrotny wyjazd, na przeprowadzk� na sta�e.
Zawsze jaka� niewidzialna si�a ci�gn�a mnie z powrotem w te ciche uliczki,
kt�rymi mo�na spacerowa� przez ca�y wiecz�r s�uchaj�c muzyki p�yn�cej z
pobliskiej kawiarenki; do tych �aweczek w parku, gdzie sp�dzi�em wiele godzin
nad wci�gaj�cymi ksi��kami; do mostu nad rzeczk� Tseeneb, sk�d obserwowa�em
p�yn�ce pod pr�d pstr�gi. Teraz po raz pierwszy opanowa�o mnie wra�enie, �e
trac� te pi�kne chwile bezpowrotnie, �e ju� nigdy nie uda mi si� ich odtworzy�.
Po chwili nostalgicznych rozmy�la� przypomnia�em sobie, �e do Gaudiumville jad�
po to, by by�o mi lepiej; by wreszcie odnale�� sens w moim bezsensownym �yciu,
jak dot�d polegaj�cym wy��cznie na czytaniu bez zrozumienia, na s�uchaniu muzyki
bez jej czucia, na obserwowaniu pstr�g�w bez znajomo�ci ich smaku. Chcia�em w
ko�cu zazna� nieco rado�ci, wyj�� poza m�j w�asny, zamkni�ty i ograniczony
�wiat, zobaczy� jak toczy si� �ycie poza moim miasteczkiem. Nie by�em nigdy w
Gaudiumville, ale s�ysza�em o nim wiele dobrego. Jest to du�o wi�ksze
miasteczko, ma jednak zdecydowanie mniej mieszka�c�w od naszego. Domy s� tam
�adniejsze, ulice szersze i czystsze. W centrum jest ma�y placyk, na kt�rym
ro�nie olbrzymi d�b, kt�rego ga��zie si�gaj� ponad dachy otaczaj�cych go dom�w,
przybieraj�c kszta�t p�aszcza okrywaj�cego ca�e miasteczko. Przeczyta�em o tym
wszystkim w przewodniku, nie znam jednak �adnego cz�owieka, kt�ry by tam by�.
W ko�cu oderwa�em wzrok od okna, za kt�rym miga�y ju� tylko obrazy podmiejskich
p�l. Spojrza�em ostatni raz na otaczaj�ce Solitasville g�ry Sivelapluc i
otworzy�em drzwi do nast�pnego wagonu. Z pocz�tku uderzy�o mnie �wiat�o, kt�rego
by�o tu zdecydowanie wi�cej. Potem dostrzeg�em numer wagonu � 1. Pomy�la�em, �e
to zabawne. Je�li ten wagon ma numer pierwszy, to poprzedni musia� by� wagonem
�0�, bo pami�ta�em, �e na peronie ustawi�em si� na pocz�tku poci�gu. Nie mia�em
jednak ochoty zawraca� i przeciska� si� jeszcze raz przez t�umy na korytarzu,
�eby to sprawdzi�. W nowym wagonie by�o du�o lu�niej. Nie musia�em ju� wdycha�
opar�w z dziesi�tk�w papieros�w palonych przez ludzi w w�skim przej�ciu. By�o
spokojnie, czysto i przyjemnie. Pierwszy przedzia� by� jednak pe�en. M�czyzna i
kobieta, otoczeni gromadk� ma�ych dzieci, obrzucili mnie nieprzychylnym
spojrzeniem m�wi�cym dobitnie, �e nie jestem mile widzianym przybyszem.
Przemkn��em wi�c obok udaj�c, �e nie interesuje mnie to, co si� dzieje w �rodku.
W drugim przedziale siedzia�y trzy starsze panie, najwyra�niej babcie pi�tki
dzieci, kt�re z wielkim wrzaskiem gania�y dooko�a ma�ego pomieszczenia, w�a��c
niemal�e babciom na g�owy. Jedno z nich krzykn�o: �Oddawaj, to m�j samoch�d!�,
drugie: �Babciu, ona mi zabra�a lalk�!�. Starsze panie ze stoickim spokojem
patrzy�y w okno, za kt�rym mi�dzy ostatnimi p�atami �niegu wida� by�o ju� traw�
i krokusy. Poszed�em dalej. Nie mia�em ochoty pyta� o miejsce, by potem przez
ca�� podr� nia�czy� rozwydrzone bachory, z kt�rymi babcie najwyra�niej nie
dawa�y sobie rady. W trzecim przedziale siedzia� ma�y ch�opiec i kiwa� g�ow� w
takt stukotu jad�cego poci�gu. Gdy us�ysza� kroki, odwr�ci� twarz w moj� stron�.
P�aka�. Przez chwil� patrzyli�my sobie w oczy, po czym ch�opak wr�ci� do
poprzedniej czynno�ci, widocznie nie chc�c d�u�ej zauwa�a� mojej obecno�ci.
Przez chwil� sta�em w drzwiach, potem odwr�ci�em si�, i z ci�kim sercem
zajrza�em do czwartego przedzia�u. By�o tam wolne miejsce. Jedn� stron�
okupowa�y dwie kobiety, z kt�rych ka�da mia�a po swojej prawej stronie koszyczek
z niemowlakiem. Z drugiej strony siedzia�a pani z dw�jk� dzieci, oraz samotna
kobieta ko�o czterdziestki. W�a�nie obok niej jedno miejsce by�o wolne. Spyta�em
grzecznie czy mog� usi���. Moje pytanie jakby wyrwa�o j� z zadumy. Przytakn�a z
u�miechem. Zaj��em wi�c miejsce i wyj��em ksi��ki. Gdy moja s�siadka zobaczy�a,
�e mam �Komet� nad Dolin� Mumink�w� spyta�a, czy mo�e poczyta� j� dzieciom.
Przysta�em na to z ochot�. Rzadko mia�em okazj� s�ucha�, jak kto� czyta ksi��ki
na g�os. Zawsze sam czyta�em je w po�piechu, w trakcie lektury my�l�c ju� o
nast�pnych. Kobieta wzi�a ode mnie ksi��k� i przyjemnym, koj�cym g�osem zacz�a
czyta�. W po�owie pierwszego rozdzia�u zacz�a ogarnia� mnie senno��. Wraz z
d�wi�kami jad�cego poci�gu, g�os tworzy� melodi� dzia�aj�c� skuteczniej od
najlepszej ko�ysanki. Przechyli�em g�ow� na bok, k�ad�c j� na oparciu i
s�ucha�em.
Gdy ju� mia�em odp�yn�� na Zach�d do krainy Morfeusza, rozbudzi� mnie skrzekliwy
jazgot dobiegaj�cy od drzwi przedzia�u. Sta�a w nich starsza kobieta, trzymaj�ca
na r�kach ma�� dziewczynk�. �To moje miejsce! Niech pan si� st�d wynosi! Pan nie
ma prawa tu by�!� Po kr�tkiej chwili, kt�ra musi up�yn�� na przej�cie ze snu do
rzeczywisto�ci, zrozumia�em, �e kobieta - pochylaj�c si� zreszt� niedwuznacznie
- kieruje te s�owa do mnie. �Posz�am tylko na chwil� do WARS-u, bo moje
male�stwo ma alergi� i potrzebuje co trzy godziny napi� si� mi�ty! Pokaza� panu
rezerwacj�?!�. Nie mia�em ochoty ogl�da� papierk�w, kt�re niewiasta ju�
podsuwa�a mi pod oczy. Zabra�em swoje rzeczy i po chwili by�em z powrotem na
korytarzu. Nie uszed�em jednak dw�ch krok�w, jak poczu�em czyj�� r�k� na
ramieniu. By�a to pani, kt�ra czyta�a moj� ksi��k�. �Ja tak�e nie mam
rezerwacji� � powiedzia�a i ju� chwil� potem szli�my razem przez korytarz i
zagl�dali�my do przedzia��w. Nie znale�li�my jednak wolnego miejsca. Wsz�dzie
powtarza�o si� to samo. W przedzia�ach siedzia�y albo samotne kobiety, albo
pary, zawsze jednak z du�� ilo�ci� dzieci. Dopiero pod koniec korytarza zda�em
sobie spraw�, �e na ka�dych drzwiach widnia� malutki napis �REZERWACJA dla
rodzin z dzie�mi�. Nie by�o wi�c szans na znalezienie miejsca, skoro ca�y wagon
by� obj�ty rezerwacj�. Moja towarzyszka przez ca�y czas nie odezwa�a si� ani
razu. Czu�em si� z ni� jednak bezpieczniejszy, nabra�em pewno�ci, �e w ko�cu uda
nam si� znale�� miejsce. Ca�� swoj� osob� roztacza�a pewn� aur�, kt�r� czu�em
ju� w przedziale, gdy czyta�a dzieciom �Komet� nad Dolin� Mumink�w�. By�a to
ciep�a aura pewno�ci, opieki, bezpiecze�stwa, zrozumienia. Kobieta by�a du�o
starsza ode mnie. Mo�e to sprawia�o, �e czu�em si� przy niej ma�y, zupe�nie
jakbym by� dzieckiem. Bi�a od jej osoby jaka� m�dro�� i ta cz�� wiedzy, kt�ra
przede mn� by�a jeszcze zas�oni�ta. Czu�em, �e ona mo�e wiedzie� wi�cej o
Gaudiumville, ale nie mia�em odwagi o to spyta�. Potem mia�em tego �a�owa�.
Na kolejnym wagonie widnia� numer �6�. �Wi�c jednak nie s� ustawione po kolei �
pomy�la�em i przest�pi�em pr�g. W wagonie by�o ciemno, powiedzia�bym nawet -
mroczno. Nie by� to wy��cznie mrok zewn�trzny. Wszed�szy do wagonu poczu�em
pustk� i beznadziej� egzystencji. To samo uczucie, cho� w znacznie mniejszym
stopniu, n�ka�o mnie przez ca�e dotychczasowe �ycie w Solitasville. Jest to
moment zawieszenia w czasie, kiedy �wiat traci jakikolwiek sens i znaczenie.
Moment, w kt�rym nie tyle pragn�liby�my umrze�, co raczej nigdy si� nie
narodzi�. Wtedy w�a�nie po raz pierwszy pojawi�o mi si� w g�owie zw�tpienie.
My�la�em: �Po co ja tam jad�? Czy nie lepiej mi by�o w moim spokojnym
miasteczku? Jaki ma sens szukanie miejsca w tym poci�gu, jaki ma sens ta podr�
w nieznane, jaki sens ma �ycie, skoro i tak cel pozostaje jeden � �mier�... Tak,
�mier�. Niewa�ne, co by�my w �yciu robili, za czym gonili, co starali si�
osi�gn��, jak bardzo si� od siebie r�nili i jak bardzo starali si� r�ni�. I
tak meta naszej ziemskiej w�dr�wki, finisz tego ci�g�ego miotania si� i pogoni
za wci�� umykaj�cym �wiat�em b�dzie jeden � dwumetrowy d�, kilka desek i troch�
kwiat�w.� Z tych rozmy�la� wyrwa� mnie ciep�y g�os starszej pani, kt�ra mi
towarzyszy�a. �Zapomnia�am si� przedstawi�. Nazywam si� Omohecce. A ty?�. Ten
g�os odp�dzi� ode mnie czarne my�li, cho� ich cie� pozosta� we mnie a� do ko�ca
mojej podr�y. �Ogerelt� � odpar�em z zadum� � �Przepraszam, to ja powinienem
by� przedstawi� si� pierwszy�. �Nie szkodzi� � powiedzia�a � �Teraz
najwa�niejsze to znale�� miejsce. Idziemy?�. Przytakn��em skinieniem g�owy.
W ciemnym korytarzu unosi� si� nieprzyjemny zapach piwa, po��czony z dymem
papierosowym. Nie wida� by�o jednak nikogo. Poci�g stukota� tu jakby g�o�niej,
ale czas pomi�dzy jednym odg�osem a drugim by� zdecydowanie d�u�szy. W pierwszym
przedziale le�a�y cztery osoby, po dwie na ka�dej �awce. Spa�y, podkuliwszy
nogi. Przez uchylone drzwi dolatywa� ze �rodka zapach rozlanych na pod�odze
trunk�w. Nie chcieli�my budzi� zapijaczonego towarzystwa, siedzenie w �rodku nie
wydawa�o si� zreszt� przyjemn� perspektyw�. Przeszli�my obok, patrz�c z lekk�
pogard� na wykrzywione i zaplute twarze m�odych ch�opc�w i dziewczyn, kt�rzy w
alkoholowym �nie byli w stanie przespa� ca�� podr�. Czy jednak takie
rozwi�zanie nie by�oby s�uszne, a przede wszystkim skuteczne? Mo�e wtedy nie
musieliby�my troszczy� si� o znalezienie miejsca, bo wystarczy�oby po�o�y� si�
na pod�odze i w s�odkim zapomnieniu dojecha� do ostatniej stacji... Jakby na
potwierdzenie tych my�li potkn��em si� o jakiego� �pi�cego pasa�era, le��cego na
�rodku ciemnego korytarza. Na przej�cie mu po plecach zareagowa� jedynie lekkim
westchni�ciem i przekr�ceniem si� na drugi bok. Na twarzy Omohecce dostrzeg�em
l�k i odraz�, ale jednocze�nie co� na kszta�t wsp�czucia.
W tym momencie w drugim przedziale us�yszeli�my krzyk, oraz podniesiony m�ski
g�os i przekle�stwa wymawiane spokojnym g�osem przez kobiet�. Byli�my ju� na
tyle blisko, �eby dostrzec, co dzia�o si� w �rodku. Na �awce siedzia� gruby,
w�saty facet, w wieku oko�o czterdziestu lat. Na kolanach trzyma� m�od�
dziewczyn�. Raz za razem wymierza� jej siarczyste ciosy grubym, sk�rzanym pasem.
Obok siedzia�a kobieta, najwyra�niej jego �ona, kt�ra dopingowa�a m�a, u�ywaj�c
przy tym bardzo wyszukanego j�zyka. �To za niepos�usze�stwo!� � wrzeszcza�
ojciec. �...tatu� ma k... racj�, ty ma�a smarkulo! Spr�buj jeszcze raz wr�ci� do
domu po 22.00, to potem przez miesi�c b�dziesz siedzia�a zamkni�ta w pokoju!
Doros�o�ci si� zachcia�o, co? Na imprezy chodzi�?! Ju� ja Ci wybij� z g�owy te
imprezy! Dawaj Waldek, mocniej, �eby przez najbli�szy tydzie� nie mog�a wsta� z
miejsca!� Stali�my jak wryci. Z szeroko otwartymi oczami ogl�dali�my scenk�, nie
mog�c uwierzy� w to, co widzimy. W ko�cu Omohecce wzi�a mnie za r�k� i
b�agalnie patr�c, poci�gn�a dalej.
W trzecim przedziale by�o mn�stwo os�b. Ludzie siedzieli sobie na kolanach,
niekt�rzy wisieli uczepieni p�ek na baga�. Z sufitu zwisa� przymocowany na
ta�m� klej�c� krzy�yk. Po�rodku, tu� pod krzy�ykiem, sta� ksi�dz ubrany w czarn�
sutann� i przemawia�. Zatrzymali�my si� w drzwiach, ale nie uda�o nam si�
zmie�ci� w �rodku. Zacz�li�my s�ucha�. �Dzisiejszy �wiat stoi na kraw�dzi
zag�ady. Laicyzacja post�puje. Cz�owiek odwr�ci� si� od Boga, w pogoni za
dobrami materialnymi i zyskiem. Ludzie, walcz�c o doczesne korzy�ci i w�adz�
zapominaj�, �e wszystko to zawdzi�czaj� Stw�rcy.� Ksi�dz m�wi� p�omiennie i czu�
by�o od niego niezachwian� pewno�� siebie. Wida� by�o na pierwszy rzut oka, �e
ten cz�owiek mia� charyzm�. �Ale czas rozrachunku jest bliski! Si�dma piecz��
nied�ugo zostanie z�amana i wtedy �wiat pozna smak bo�ego gniewu, a wszyscy
czciciele Szatana zostan� pot�pieni na wieki. Pierwsza Bestia ju� przysz�a, jest
po�r�d nas. �lepi s� ci, kt�rzy nie potrafi� jej dostrzec w dzisiejszym �wiecie.
Udaj�c przyjaciela, obiecuj�c lepsze, zdrowsze i przyjemniejsze �ycie, kusi nas
i zwodzi, by�my spadli wraz z ni� w przepa�� bez dna. Ba, nadesz�a ju� nawet
Druga Bestia! S� to media, kt�re - wt�aczaj�c nam do g��w slogany i utarte
sentencje - odar�y nas ze wszelkich przejaw�w suwerennego my�lenia. To w�a�nie
jest metoda walki Fa�szywego Proroka! B�d�cie jednak silni i opierajcie si�
jadowitemu j�zykowi Bestii, kt�ry prowadzi was do zag�ady! Czy�cie wszystko,
�eby w Dniu Gniewu znale�� si� w gronie owych 144. tysi�cy bez skazy, id�cych za
Barankiem! B�d�cie kropl� �wi�to�ci w morzu nienawi�ci, kagankiem w mrokach
zniszczenia!...�
Ludzie zamarli w jednej pozycji, wpatrzeni w czarn� sutann�. Wydawa�o si�, �e
ca�y przedzia� jest wystaw� figur woskowych, z kt�rych �adna nie oddycha, �adna
nie mruga powiekami. Wszyscy byli poruszeni do najwy�szego stopnia. Ja te�. Po
chwili jednak m�czyzna, kt�ry znajdowa� si� najbli�ej drzwi i by� ca�y czas
wypychany na zewn�trz, nie wytrzyma� nacisku i przewr�ci� si�. Gdy wsta�, nie
by�o ju� na jego twarzy tego uniesienia, kt�re malowa�o si� jeszcze chwil�
wcze�niej. Popatrzy� na nas i zorientowawszy si�, �e jeste�my nowi, powiedzia�
uprzejmie, ale dobitnie: �Przepraszam, ale pa�stwo chyba nie s� ze Wsp�lnoty.
Nie chcia�bym pa�stwa wyrzuca�, ale jak sami pa�stwo widz� miejsca jest ma�o i
konieczne jest zamkni�cie drzwi, by mo�na si� by�o o nie oprze�. Zrozumieli�my
t� delikatn� sugesti� i usun�li�my si� o krok dalej. M�czyzna uk�oni� si� i
zatrzasn�� nam drzwi przed nosem. Chc�c nie chc�c, musieli�my kontynuowa� nasz�
w�dr�wk� w poszukiwaniu miejsc.
W saloniku zrobi�o si� ciemniej. To jedna z pi�ciu �wiec na komodzie powoli
dogasa�a. By�a to bia�a, ma�a �wieczka. W zamian za to silniejszym �wiat�em
zab�ys�a niebieska, ustawiona tu� za ni�. Pan na fotelu zupe�nie nie zwr�ci� na
to uwagi. Siedzia� dalej w tej samej pozycji i w skupieniu s�ucha� opowie�ci.
Ogeretl przesta� rysowa� k�eczka no�em, zacz�� natomiast - dla zabawy - wyrywa�
kolce stoj�cej przed nim r�y. Przy pi�tym kolcu przesta�, gdy� uk�u� si� w
palec.
- Boli? � zapyta� pan z fotela
- Nie.
- Nie nale�y wyrywa� kolc�w. Wtedy r�a szybciej wi�dnie. � pouczy� Ogeretla
m�czyzna w pelerynie. Jego szarozielone oko zaiskrzy�o si�. � Co by�o w
czwartym przedziale?
W czwartym przedziale by�o jedno wolne miejsce. Siedzia�o tam siedem staruszek i
czyta�o gazety. Zatrzymali�my si� przed wej�ciem. Staruszki nie odwr�ci�y nawet
wzroku. Spojrzeli�my na siebie. �Miejsce jest jedno� � powiedzia�em do Omohecce.
�Tak, tylko jedno.� � odpar�a � �Pozw�l mi zosta�. �le si� czuj� w tym wagonie,
a to miejsce wydaje mi si� w miar� bezpieczne. Nie mam ju� si�y i�� dalej. Ty
jeste� m�ody, poradzisz sobie. Mam jednak dla Ciebie kilka rad. Przede wszystkim
nigdy nie przesta� szuka� dla siebie miejsca. Nie zatrzymuj si� na korytarzu,
ani nie staraj si� przesiedzie� ca�ej podr�y w toalecie. Pami�taj, gdzie
jedziesz. Uwa�aj, �eby� na pewno tam dojecha�. Nie wolno Ci wysi��� przed
ostatni� stacj�. Dzi�kuj� za to, �e pomog�e� mi tutaj trafi�. Bez ciebie by�oby
mi du�o ci�ej. Mam nadziej�, �e ja pomog� Ci przynajmniej tymi radami. Oby�my
spotkali si� w Gaudiumville. B�d� ci� wypatrywa� na peronie. �egnaj!�
Poczeka�em, a� Omohecce zajmie miejsce, po czym u�ciska�em j� serdecznie i
podzi�kowa�em za rady. Z ogromnym smutkiem odwr�ci�em si� w ko�cu do wyj�cia i
przeszed�em do pi�tego przedzia�u. Czu�em si� znowu bardzo samotny, otoczony
przez wrogi �wiat. Ogarnia�a mnie chandra, a ja nie mia�em na kogo j� przela�;
nie mia�em z kim si� ni� podzieli�. Dopiero teraz zrozumia�em, czego najbardziej
brakowa�o mi w Solitasville.
W pi�tym przedziale zasta�em grup� m�odych ludzi. Wszystkie miejsca by�y
wprawdzie zaj�te, ale oni widz�c, �e nie mam gdzie usi���, rozsun�li si� i
zapraszaj�cym gestem wskazali siedzenie. Dzi�kuj�c pi�� razy, zaj��em w ko�cu
upragnione miejsce. Wyj��em �Giaura� i zacz��em czyta�. W przedziale toczy�a si�
gor�ca dyskusja. M�odzi z wielkim o�ywieniem rozmawiali na temat obecnej
sytuacji politycznej.
�Tak nie mo�e d�u�ej by�! Trzeba co� z tym zrobi�! Dlaczego ludzie nie mog� �y�
w pokoju i mi�o�ci? Tylko dlatego, �e monopolistyczne konsorcja specjalnie
wywo�uj� konflikty spo�eczne i wojny! Wielkim firmom produkuj�cym amunicj� i
bro� op�aca si� wywo�a� konflikt, bo wtedy maj� najwi�ksze zyski! Skorumpowani
przedstawiciele w�adz pa�stwowych s� na ich us�ugach, bo bez nich i ich
pieni�dzy straciliby posady!� S�ucha�em tego wywodu z coraz wi�kszym
zainteresowaniem, odrywaj�c si� zupe�nie od lektury. Mo�e ch�opak ma racj�...
Mo�e to nie gatunek ludzki jest z�y, lecz pojedyncze jednostki, kt�re akurat
teraz sprawuj� w�adz�? Co by si� sta�o, gdyby usun�� te jednostki, znie�� prawa
rynku, sprowadzi� spo�ecze�stwo do bardziej pierwotnego, naturalnego stanu? Mo�e
wtedy ludzie byliby �yczliwsi sobie nawzajem, mo�e jeden dla drugiego przesta�by
by� wilkiem? Jak tego jednak dokona�? Przyjrza�em si� s�siadom. Pierwszy raz w
�yciu spotka�em takie osoby. Ci ludzie naprawd� maj� po co �y�. Postawili sobie
cel i - cho� z pozoru wydaje si� on niewykonalny - jest pi�kny i wart zachodu.
Mo�e tak trzeba? Mo�e je�li nie ma si� celu w �yciu, to trzeba go sobie
wymy�li�, by mie� chocia� z�udzenie, �e �ycie ma sens? Mo�e warto walczy� za
ide� samej walki? Z rozmy�la� wyrwa� mnie g�os drugiego ch�opca, kt�ry przej��
najwyra�niej pa�eczk� w dyskusji. �Pami�tacie ostatni� demonstracj�? Haha! To
dopiero by�a jazda! Pi�ciuset policjant�w, ale dziesi�� razy tyle naszych. Jak w
ruch posz�y kamienie, pryskali na wszystkie strony! Nawet posi�ki nie na wiele
si� zda�y. W Gaudiumville te� zrobimy rozr�b�. Mo�e zrozumiej� w ko�cu, �e b�d�
musieli si� podda�. A wtedy...�
�A wtedy my przejmiemy w�adz� i zaprowadzimy terror jeszcze gorszy od tego,
kt�ry obalamy!� � doko�czy�em w my�lach. � �To jednak nie jest droga. Oni po
prostu nie maj� co ze sob� zrobi�. Ta idea jest im potrzebna wy��cznie dla
zduszenia w sobie beznadziei, oraz jako gwarant dobrej zabawy.�
S�uchaj�c ich, coraz bardziej oddala�em si� emocjonalnie. W ko�cu nie by�em w
stanie chwyta� tych powtarzanych w k�ko zda�, kt�re w moich uszach by�y stekiem
bzdur. Wsta�em z miejsca, spakowa�em ksi��k� i - nie przerywaj�c coraz bardziej
zaogniaj�cej si� rozmowy - wyszed�em po cichu z przedzia�u. Odetchn��em z ulg�,
otworzy�em okno i zaczerpn��em �wie�ego, wiejskiego powietrza. Od razu
zapachnia�o lasem. Na zewn�trz wiosna by�a w pe�ni, cho� pogoda raczej kiepska.
Pada�o i nad ��k� unosi�a si� cienka, szara mgie�ka. Mijany krajobraz mia� nieco
mistyczny charakter. Jego widok urzeka� mnie i przypomina� scenki z r�nych
ksi��ek o duchach, zjawach i przygodach awanturnik�w. �Dlaczego takie przygody
zdarzaj� si� tylko w bajkach? Jak�e pi�knie by�oby sp�dzi� dwadzie�cia lat �ycia
na �ciganiu rycerza, kt�ry przedtem obrazi� dam� Twojego serca, by potem -
zaznawszy wielu przyg�d i wychodz�c zwyci�sko z wielu niebezpiecze�stw - zmaza�
ha�b� i odebra� nagrod� w postaci jednego, symbolicznego poca�unku...� Gapi�em
si� najpierw na mijan� ��czk�, potem na ciemny b�r, kt�ry zacz�� si� jednak
stawa� zbyt monotonny.
Roland
Roland od lat �wiczy� si� w fechtunku na najlepszych polskich stadionach. Wiele
razy by� w s�siednich kr�lestwach, ale tam, wobec przyt�aczaj�cej przewagi
wrog�w, nie m�g� w pe�ni wykaza� swojej odwagi. W ka�dym razie u siebie, w
Ostrowcu, nale�a� niezaprzeczalnie do kwiatu rycerstwa. Mia� si�� nied�wiedzia,
zwinno�� rysia, braki m�dro�ci nadrabia� cnot� i po�wi�ceniem. Tak, Roland by� w
pe�ni zaanga�owany i oddany sprawie. Przestrzega� �ci�le rycerskiego kodeksu,
�y� w zgodzie z ide�. Zawsze dba� o honor swojego zespo�u. Nie darowa� nikomu,
kto chc�cy, lub niechc�cy nadszarpn�� jego czci. Gdy trzeba by�o stan�� w jej
obronie, czyni� to m�nie i bez cienia wahania, ze �piewem na ustach id�c na
du�o liczniejsz� gromad� wrog�w. Swoich nie bi�, chyba �e po pijaku. Zawsze
hucznie radowa� si� z sukces�w swojego klubu, nigdy nie traci� nadziei w
gorszych chwilach. Nie porzuci� te� wiary, �e kiedy� w ko�cu b�dzie m�g� ogl�da�
wyst�py swojej dru�yny w III lidze.
Tak, Roland by� wspania�ym rycerzem. Przez d�ugie lata swego rycerskiego �ywota
wielokrotnie by� ranny, nigdy jednak si� nie podda�. Zawsze zwyci�sko wychodzi�
z najgorszych opresji. W ko�cu jednak przysz�a najci�sza pr�ba. Po ostatnim
zwyci�stwie nad s�siednim kr�lestwem z IV ligi, zwyci�eni wezwali na pomoc
pot�nych sojusznik�w. Tak rozpocz�a si� wojna z niewiernymi, najci�sza, i -
jak si� mia�o okaza� - dla Rolanda ostatnia. Wszyscy Saraceni ubrani byli w
niebieskie mundury. Na g�owach nosili ciemne he�my z daszkiem, na nogach mieli
czarne, sk�rzane buty. Zamiast zwyczajowego okrzyku bojowego niewierni
nawo�ywali si� gwizdkami. Ich straszn� i zab�jczo skuteczn� broni� by�y d�ugie,
owalne miecze wykonane z twardej gumy. W ostateczno�ci nie wahali si� te� u�y�
pot�nych machin miotaj�cych z piekieln� si�� hektolitry wody.
Armia Saracen�w wtargn�a zdradziecko i niespodziewanie przez czwart� bram�
stadionu. Tam op�r by� najmniejszy. Brakowa�o te� broni. Kamieni i desek
starczy�o raptem na dwie salwy. Prze�amawszy pierwsz� lini� obrony niewierni z
ogromnym impetem wdarli si� na trybuny, czyni�c pop�och i zam�t w�r�d obro�c�w.
T�uk�c bezlito�nie pa�kami parli przed siebie. Roland, kt�ry gdy tylko
zorientowa� si� w sytuacji, rzuci� si� z okrzykiem �jeb.. skurwi....!� w sam
�rodek piek�a, szybko zda� sobie spraw�, �e sytuacja jest ju� beznadziejna. W
ca�ej tej zawierusze spad� mu z g�owy pi�kny he�m z napisem �Chicago Bulls�.
Wycofa� si� zatem o kilka krok�w, stan�� na krze�le i pocz�� skrzykiwa�
walcz�cych jeszcze rycerzy. �Waldek, Zdzichu, Ryba, do mnie!� � wrzeszcza�
ochryp�ym g�osem, przekrzykuj�c wrzaw� bitewn� i gwizdki Saracen�w � �Ustawi�
si�, k... w kole i rozwali� mi te krzes�a!�. Gdy �awki zosta�y rozwalone, kaza�
rycerzom wzi�� najwi�ksze kawa�ki desek. Postanowi� broni� si� do ko�ca. Rycerz
umiera, ale nie poddaje si�.
Garstka dzielnych obro�c�w, otoczona przez morze niewiernych, walczy�a rami� w
rami� jeszcze z dziesi�� minut. Ciosy desek by�y precyzyjne i silne. Niewiele
jednak mog�y zrobi� wyposa�onym w doskona�e tarcze wrogom. W ko�cu rycerze
zacz�li s�abn��. Jeden za drugim padali pod ciosami gumowych pa�ek. Przyparci do
ziemi wi�zani byli metalowymi sznurami i odsy�ani do obozu Saracen�w. Pad�
Waldek, pad� Zdzichu, pad� i Ryba. W ko�cu Roland zosta� sam. Nadludzkimi si�ami
zdo�a� jeszcze nabra� rozp�du i machaj�c przed sob� wyrwanym oparciem rzuci� si�
na ci�b� wrog�w. Wielu z nich rani�. Swoj� odwag� jakby nieco onie�mieli�
Saracen�w. Ci jednak, �wiadomi swojej ogromnej przewagi zebrali si� w sobie i
dodaj�c sobie otuchy gwizdaniem, rzucili si� z furi� na samotnego rycerza.
Roland odpiera� dzielnie ciosy, lecz nagle poczu� lekkie stukni�cie w g�ow� i
przed oczami pojawi�a si� ciemno��.
�O kurwa!� � otwieraj�c lew� powiek� Roland. ujrza� kraty. Ty� g�owy zdawa� si�
wa�y� sto kilo i pulsowa� cyklicznym, silnym b�lem. Rozejrza� si� dooko�a.
Znajdowa� si� w ma�ym, ciemnym pomieszczeniu. Poza ��kiem, na kt�rym le�a�,
sta�o tu pojedyncze, drewniane krzes�o i stolik. Jedyne ma�e okienko by�o
zakratowane. Roland po chwili namys�u zda� sobie spraw�, �e znalaz� si� w obozie
Saracen�w. Spotka�o go najgorsze co mo�e przytrafi� si� rycerzowi � dosta� si�
do niewoli. Szybko przeszed� si� po pokoju usi�uj�c znale�� jakie� wyj�cie.
Drzwi by�y zamkni�te na klucz. Wydawa�y si� by� solidne. Pr�by wywa�enia ich
mog�yby ponadto zaalarmowa� niewiernych. Zosta�o okno. Roland podszed� do krat,
z�apa� je obiema silnymi r�kami i spr�bowa� wygi��. Na pr�no. Potem wpad� na
pomys� przysuni�cia stolika i z tej wysoko�ci pr�bowa� kopn��. Daremnie - kraty
ani drgn�y.
Nagle za drzwiami us�ysza� szybkie miarowe kroki, a potem odg�os klucza
wk�adanego do zamka. �Trudno� � pomy�la� � �skoro nie uda mi si� st�d wydosta�,
musz� chocia� umrze� po rycersku!�. W okamgnieniu zeskoczy� ze stolika, chwyci�
taboret i w momencie, kiedy Saraceni przekr�cili klucz w zamku, czeka� ju�
zwarty i gotowy, z krzes�em uniesionym do ciosu. W ko�cu drzwi powoli si�
uchyli�y. Za nimi sta�o dw�ch Saracen�w. Jeden z nich trzyma� tac�, na kt�rej
by� postawiony talerz z obiadem i butelka wody. Drugi mia� w r�kach z�o�one w
kostk� ubranie w paski. Gdy drzwi otworzy�y si� do ko�ca, Roland z g�uchym
okrzykiem run�� na wrog�w. Pierwszego z nich powali� pot�nym uderzeniem
taboretu. Drugi, widz�c los swojego towarzysza poderwa� si� do ucieczki. Nie
przebieg� jednak dw�ch krok�w, jak Roland dopad� go drugim ciosem swej
prowizorycznej broni. Taca z jedzeniem polecia�a na d�, talerz z hukiem rozbi�
si� o pod�og�, z butelki zacz�a ciec woda. Odg�os t�uk�cej si� porcelany
doszed� do uszu innych Saracen�w, znajduj�cych si� na ko�cu korytarza. Teraz - w
sile oko�o dziesi�ciu - biegli z obna�onymi mieczami w kierunku Rolanda. Rycerz
uni�s� do g�ry taboret i zas�oniwszy si� nim jak tarcz�, r�wnie� zacz�� biec.
Tym razem jednak nie da� rady niewiernym. Szybko pozbawili go broni, przyparli
do �ciany i zacz�li ok�ada� pa�kami. Roland miota� si�, gryz�, obrzuca�
Saracen�w najgorszymi przekle�stwami. Po kilku chwilach poczu� silne uk�ucie w
prawe rami�. To jeden z niewiernych wbi� mu po sam� r�koje�� cienki sztylet z
trucizn�. �Teraz umr� � pomy�la� rycerz. Ale nie poddawa� si�. Zebra� si� w
sobie, wyrwa� trzymaj�cym go Saracenom i silnym, celnym ciosem powali� ubranego
w bia�y fartuch niewiernego, kt�ry rani� go zatrutym sztyletem. Wtem zrobi� si�
dziwnie senny, zacz�a go opanowywa� niemoc. Trucizna dzia�a�a. Czuj�c
zbli�aj�cy si� koniec, a znaj�c obyczaj rycerski, zwr�ci� si� twarz� w stron�,
gdzie - jak mu si� wydawa�o - znajdowa� si� jego stadion. Nast�pnie podgarn��
pod siebie z�aman� nog� od drewnianego krzes�a, kt�ra by�o jego ostatni� broni�.
Cichym g�osem zacz�� �piewa� hymn swojej dru�yny. Nie sko�czy� jednak. Zasn��...
Fama semper vivat!
Po d�u�szej chwili zamkn��em okno i podszed�em do przedzia�u numer �6�. W �rodku
by�o ciemno. Drzwi by�y zasuni�te, a nad nimi czarn� kred� kto� narysowa�
pentagram. Okna by�y przykryte zas�onami. Kiedy odsuwa�em drzwi, poczu�em lekki
dreszcz na karku. W �rodku siedzia�o sze�� os�b. Wszyscy poubierani na czarno, w
d�ugie, sk�rzane p�aszcze. Pomi�dzy nimi, na pod�odze pali�o si� sze�� �wiec,
tak�e wpisanych w kszta�t pentagramu. Na m�j widok wysoka dziewczyna o d�ugich,
kr�conych, kruczoczarnych w�osach wskaza�a palcem miejsce i w�adczym g�osem
powiedzia�a: �Witaj, czekali�my na ciebie�. Usiad�em niepewnie przy drzwiach.
Moim s�siadem by� szczup�y blondyn z d�ugim kucykiem zwi�zanym czarn� gumk�.
Odwr�ci� si� opieraj�c r�k� na moim kolanie i powolnym ruchem zamkn�� drzwi.
Kiedy ciemno�� zn�w wtargn�a do przedzia�u, otaczaj�ce mnie postacie wyda�y si�
znacznie wi�ksze i pot�niejsze. Ich cienie miga�y w blasku p�omieni �wiec
poruszanych miarowymi oddechami, uk�adaj�c si� w jaki� dziwny taniec
bezkszta�tnych istot, nieziemskich odbi� ich cielesnych odpowiednik�w. Lustra po
obu stronach pomieszczenia odbija�y �wiat�o w niesko�czono��, rozci�gaj�c
przestrze� i wszystkie trzy wymiary. A mo�e by�o ich wtedy wi�cej?... Od
skupionych wok� �wiec os�b bi�a jaka� moc i energia. Wydawa�o si�, �e s� w tej
chwili zdolni do zrobienia czego�, co wykracza poza ludzki rozum, czego�, czego
nie mo�na zobaczy�, a mo�na tylko poczu�. Nagle, po kilkunastu minutach grobowej
ciszy, dziewczyna o kruczoczarnych w�osach zaintonowa�a niskim g�osem pie�� w
dziwnym, nieznanym mi zupe�nie j�zyku.
�Fainne is baile a �bhalmh�r baineacht beidh aif�ala ort,
Fainne is baile a bhfagra�onn na sc�ileanna.�
Na co wszyscy pozostali ch�ralnie odpowiedzieli:
�d� bharr sin bheirim go bhfaigheadh duoine b�s
daoine a thuigeann...�
Pie�� wzbija�a si� ponad dym �wiec, przybiera�a na sile. G�osy, pocz�tkowo s�abe
i niepewne, teraz z moc� powtarza�y refren, kt�ry nast�powa� po kr�tkiej ciszy,
gdy ko�czy�a si� zwrotka �piewana przez dziewczyn�. Ma�e pomieszczenie dawa�o
niesamowit� akustyk�. Siedzia�em wpatrzony w p�omie� najbli�szej �wiecy,
wtapiaj�c si� w prost� melodi�. Nie obchodzi�a mnie tre�� niezrozumia�ych s��w,
zafascynowany by�em tylko pot�g� pie�ni. W pewnym momencie, po kolejnym
refrenie, dziewczyna otworzy�a zielone, kocie oczy i zwr�ci�a si� do mnie:
- Czy czujesz Moc? Pozw�l, by opanowa�a ci�, by nape�ni�a twoj� dusz�. Pozwoli
ci patrze� ja�niej. Nie daj �wiatu panowa� nad sob�, kiedy to ty mo�esz panowa�
nad �wiatem. R�b rzeczy, na kt�re ona pozwala, wyzw�l si� z wi�z�w
przeci�tno�ci, otw�rz si� na jej magi�, naucz si� ni� w�ada�! A dhath deacair!
Tak, czu�em w sobie moc. Mia�em �wiadomo�� wielkich i wci�� rosn�cych
mo�liwo�ci. �Jestem pot�ny, ponadprzeci�tny!� � my�la�em i pod�wiadomie
zacz��em powtarza� refren, kt�ry inni �piewali podczas przemowy czarnej
dziewczyny. Spod �awek zacz�� unosi� si� dym o dziwnym, ale przyjemnym zapachu i
��cz�c si� z oparami ze �wiec nape�nia� przedzia� duszn� atmosfer�. Do pie�ni,
do��czy�a muzyka, dobiegaj�ca jakby z zewn�trz pomieszczenia. By�y to rytmiczne
uderzenia w b�ben i d�wi�ki r�nych instrument�w, kt�rych nie by�em w stanie
rozpozna�. Zebrani wok� �wiec zacz�li rytmicznie rusza� g�owami i coraz
g�o�niej �piewa� refren, kt�ry nie by� ju� przeplatany zwrotkami. Dziewczyna
powoli wznosi�a obie r�ce do g�ry. Czu�em, �e za chwil� wydarzy si� co�
niezwyk�ego, co� co odmieni moje dotychczasowe �ycie, da mi pot�g� i moc, kt�r�
ju� teraz czu�em blisko. Uniesione r�ce dziewczyny si�gn�y wysoko�ci luster i
natychmiast w przedziale pojawi�y si� tysi�ce wyci�gni�tych do g�ry d�oni
udekorowanych trzema pier�cieniami.
�d� bharr sin bheirim go bhfaigheadh duoine b�s
daoine a thuigeann...�
W tym momencie co� za�omota�o na zewn�trz - kto� zastuka� w zamkni�te drzwi
przedzia�u. Przez ciemne zas�ony do �rodka wla� si� strumie� �wiat�a. Po chwili
drzwi si� rozsun�y i do pomieszczenia wesz�o dw�ch nieprzeci�tnej tuszy
m�czyzn w mundurach konduktorskich, o�lepiaj�c nas �wiat�em latarki. �Co wy tu
robicie?! Nie wolno pali� ognia w przedzia�ach! Nie czytali�cie przepis�w?
Otw�rzcie okno! Chcecie si� podusi�? Banda smarkaczy! Wynocha st�d! I zgasi� mi
to �wi�stwo, pewnie jakie� zi�ka!?...�
Chwil� potem wszyscy znale�li�my si� na korytarzu, nie mog�c przyzwyczai� si� do
normalnego �wiat�a. Wlewa�o si� ono przez otwarte okna wraz z powiewem �wie�ego
powietrza, kt�re w kontra�cie z atmosfer� z przedzia�u, wydawa�o si� odurzaj�ce.
Reszta towarzystwa jakby posmutnia�a. �Co robimy?� � spyta�a niemal p�aczliwym
tonem czarna dziewczyna. Teraz wydawa�a si� znacznie ni�sza, trupio chuda i
blada. Nie doczeka�a si� odpowiedzi. Ca�a gromadka usiad�a podkuliwszy nogi i
obserwowa�a, jak konduktorzy wyrzucaj� do �mieci niedopalone �wiece i
kadzide�ka. �I �eby mi to by�o ostatni raz� � powiedzia� na odchodnym jeden z
nich.
Nie mia�em ochoty d�u�ej przebywa� w tym towarzystwie. W pewnym sensie zawiod�em
si� na nich. Mieli mie� moc zmieniania �wiata, a nie poradzili sobie, z dwoma
t�ustymi pracownikami kolei, kt�rzy o�mielili si� przerwa� ich pie��. Ba �
pozostali wobec nich zupe�nie bierni. Mia�em te� �al do samego siebie. Wida� nie
by�em jednak stworzony do wielkich czyn�w, nie by�em nieprzeci�tny, wy�szy i
pot�niejszy od szarego t�umu. Przeciwnie � okaza�em si� od niego du�o s�abszy.
Oni przynajmniej maj� swoje miejsce na tym �wiecie, kt�ry nimi rz�dzi, a ja nie
mog�c zmieni� �wiata nie potrafi� si� nawet w nim odnale��. Z uczuciem pustki
poszed�em dalej. �Mo�e jednak nie jest za p�no. Mo�e uda mi si� jeszcze
odszuka� moje miejsce w tym poci�gu.�
Doszed�em do ostatniego przedzia�u w wagonie. Odwr�ci�em si� i jeszcze raz
popatrzy�em na grupk� m�odych ludzi ubranych na czarno, kt�rzy po�o�yli si� na
�rodku korytarza i tak postanowili chyba dotrwa� do ostatniej stacji. Pokr�ci�em
g�ow� z �alem i wsp�czuciem. Nast�pnie rozsun��em drzwi do ostatniego
przedzia�u. Od razu og�uszy�a mnie g�o�na muzyka typu �up-�up, kt�ra dobiega�a z
ustawionych w czterech rogach klitki g�o�nik�w. W przystrojonym we wst��ki,
serpentyny i baloniki przedziale odbywa�a si� prawdziwa dyskoteka. Osiem lub
dziewi�� os�b ta�czy�o skacz�c po siedzeniach. Na rozbawionych twarzach odbija�a
si� rado�� i zapomnienie. Pod �mietnikiem na pod�odze sta�a odkorkowana butelka
szampana. Obok niej le�a�y inne, puste ju� butelki. Na m�j widok jedna z
wymachuj�cych ramionami dziewczyn pochyli�a si�, wzi�a mnie za r�k� i wci�gn�a
na �awk�. Chwil� potem rusza�em si� wraz z innymi w takt �upi�cej ca�y czas ten
sam rytm muzyki. Po kilku �ykach szampana, jakie zaserwowa� mi sprawuj�cy piecz�
nad butelk� m�czyzna o posturze barmana, wszystkie z�e my�li uciek�y przez
uchylone drzwi przedzia�u.
Nie wiem jak d�ugo skakali�my wpadaj�c na siebie nawzajem. Nie wiem te�, jakim
cudem �awki wytrzyma�y takie szale�stwo. Opr�niwszy ca�� butelk�, pozrywawszy
wszystkie wst��ki i baloniki, nieco ju� pijani padli�my w ko�cu ze zm�czenia.
�Szcz�liwego Nowego Roku!� � wrzasn�� barman. Nie przypomina�em sobie, �eby
akurat by� Sylwester, ale nie chc�c psu� nastroju krzycza�em wraz z innymi: �Do
siego!� Znalaz�szy si� na dole, stwierdzi�em, �e po mojej prawej stronie mam t�
sam� dziewczyn�, kt�ra wci�gn�a mnie z korytarza do �rodka. By�a to m�oda,
d�ugow�osa brunetka o g��bokich, piwnych oczach. Teraz oczy te �mia�y si� pe�ni�
blasku, ale w ich g��bi kry� si� jaki� st�amszony, ukryty smutek. Mia�a
dwadzie�cia, mo�e dwadzie�cia dwa lata. Ubrana by�a w d�ug�, do kostek si�gaj�c�
niebiesk� sukienk� w ��te kwiatki. Na g�owie mia�a zawi�zan� czerwon� kokard�,
kt�ra spina�a jej w�osy w po�owie d�ugo�ci. Od razu przypad�a mi do gustu. Ona
te� by�a mn� wyra�nie zainteresowana. Przez kilka minut patrzyli�my sobie w
oczy. Ludzie dooko�a �miali si�, �piewali, opowiadali sobie dowcipy, jaka� parka
w k�cie zajmowa�a si� sob� i zapomina�a o bo�ym �wiecie. A my, tak�e o nim
zapominaj�c, gapili�my si� na siebie jakby pr�buj�c sobie przypomnie� sk�d si�
znamy. A znali�my si� na pewno. Rzadko miewa�em takie w�a�nie uczucie. Istnia�a
oczywi�cie mo�liwo�� spotkania danej osoby w dotychczasowym �yciu, ale nigdy nie
mia�em pewno�ci, �e znam j� od zawsze. Teraz w�a�nie tak by�o.
- Jedziesz z Solitasville? � przerwa�em milczenie.
- Co?! � wrzasn�a przekrzykuj�c �piewaj�cych ludzi.
- Pyta�em, czy jedziesz z Solitasville! � powt�rzy�em, tym razem bior�c pod
uwag� czynniki zewn�trzne.
- Tak.
- To pewnie, tak jak ja, zd��asz do Gaudiumville w poszukiwaniu lepszego �ycia?
- Mam nadziej� je tam zasta�.
- Jak si� nazywasz?
- Saviviretla, a ty?
- Ogeretl. P�jdziesz dalej ze mn�?
- Musz�. W tym przedziale nie ma dla mnie miejsca. Jestem tu dziewi�ta a by�am
ostatnia.Gdy przyjdzie konduktor i tak b�d� musia�a wyj��.
- W drog� zatem!
Po�egnali�my towarzystwo le��ce w �rodku. Nie zwr�cono na nas jednak
najmniejszej uwagi. Ka�dy by� czym� zaj�ty. Parka w k�cie sob� nawzajem, trzej
m�czy�ni po prawej stronie �piewaniem piosenek rodem ze stadion�w pi�karskich,
dwie kobiety na lewej �awce wsp�lnym czytaniem jakiej� gazetki o modzie.
Chichota�y przewracaj�c ka�d� stron�. Barman, le��c na pod�odze, z wielkim
zaanga�owaniem pr�bowa� wyssa� z butelki jeszcze kilka kropel szampana.
Gdy wydostali�my si� na korytarz, Saviviretla poca�owa�a mnie w policzek i uj�a
m� d�o� . Poczu�em co� na kszta�t wi�zki pr�du elektrycznego, kt�ry z pr�dko�ci�
�wiat�a przeszed� wszystkie kom�rki mojego cia�a, ko�cz�c drog� na sercu. Przez
chwil� stali�my naprzeciwko siebie, patrz�c sobie w oczy. Ju� teraz wiedzia�em,
�e te jej ciemne oczy pozostan� w mej pami�ci ju� do ko�ca podr�y. Ta chwila
sp�dzona razem na korytarzu przeci�ga�a si� w niesko�czono��. Mia�em wra�enie,
�e wype�nia po�ow� mojego �ycia. By� to jedyny moment na mojej drodze, kiedy nie
t�skni�em do stacji ko�cowej. Przeciwnie � nawet nie chcia�em si� tam znale��.
Czu�em, �e tam nie mo�e by� lepiej. Lepiej w og�le by� nie mo�e. Przeci�ganie
tego momentu popsu�oby ca�� jego magi�, mnie nie sta� by�o jednak na postawienie
decyduj�cego kroku. W ko�cu Saviviretla poci�gn�a mnie za sob� w kierunku
przej�cia mi�dzy wagonami.
Druga z pi�ciu �wiec - niebieska - wybuch�a nagle ja�niejszym �wiat�em, by zaraz
potem utopi� p�omie� w ka�u�y rozlanego wosku. Na staro�wieckiej komodzie z
papierami pali�y si� ju� tylko trzy. Kolejna z nich, czerwona, zapali�a si�
�ywiej, pr�buj�c pewnie nadrobi� straty po swej zgas�ej poprzedniczce. Stary
zegar bez wskaz�wek wyda� z siebie g�uchy odg�os i kilka zgrzyt�w. Wahad�o
nieznacznie drgn�o. Pojedynczy p�atek r�y oderwa� si� od kwiatu i wiruj�c jak
ma�e �migie�ko opad� na czerwony dywan.
Kolejny wagon mia� numer si�dmy. �Wida� wy��czyli kilka z taboru� � pomy�la�em i
delikatnie poci�gn��em Saviviretl� za sob�. Przez ca�y czas trzymali�my si� za
r�ce. W tym momencie wydawa�o mi si�, �e nic nas nie roz��czy, �e nie puszczaj�c
jej r�ki przejd� cho�by i p� poci�gu, by w ko�cu znale�� jednak dwa wolne
miejsca w odpowiednim przedziale. Tam, w spokoju, ciesz�c si� sob� i czytaj�c
wsp�lnie dobr� ksi��k� dojedziemy do Gaudiumville, a mo�e i tam nasza znajomo��
nie sko�czy si� na peronie... Tak, wtedy wierzy�em w to �wi�cie.
W korytarzu by�o jasno. Z otwartego okna wia�o ciep�ym, wiosennym powietrzem.
S�o�ce, kt�re wysz�o zza chmur, �wieci�o pe�ni� blasku. Do nosa wdziera� si�
odurzaj�cy zapach bz�w, rosy i �wie�ej trawy. Poci�g mija� �wie�o zaorane pola i
kwitn�ce na tysi�ce kolor�w sady owocowe. Przeje�d�ali�my przez prawdziw�
Arkadi�. Ludzie pracuj�c na polu �piewali weso�o z u�miechem na twarzach. Urywki
tych piosenek zd��a�y dotrze� do naszych uszu, zanim ich wykonawcy zostali setki
metr�w za nami. Wagon mkn�� z niesamowit� pr�dko�ci�. Poci�g jecha� wtedy
najszybciej, przez p�ask� jak st� r�wnin�. Tory by�y proste, bez zakr�t�w.
Pomy�la�em, �e jad�c w takim tempie na pewno nied�ugo znajdziemy si� na miejscu.
Nagle z okna sp�yn�� na nas strumie� �wiat�a. To szyny, kt�re skr�ci�y
nieznacznie w prawo obr�ci�y wagon ku tarczy s�onecznej. Teraz s�o�ce �wieci�o
prostopadle tworz�c promienist� aureol�, kt�ra oplot�a nas na kszta�t sukni.
Wiatr przywia� p�atki dzikiej r�y, kt�re wlecia�y przez uchylone okno i wolno
opad�y nam pod nogi. W oddali us�yszeli�my d�wi�k dzwon�w dobiegaj�cy z jakiego�
wiejskiego ko�ci�ka. Saviviretla u�miechn�a si�. Stoj�c w promieniach s�o�ca
na us�anej p�atkami pod�odze wygl�da�a jeszcze pi�kniej. ��te kwiatki na jej
sukience zdawa�y si� kwitn��. �Chod�� � powiedzia�a bior�c moj� r�k�. Poci�gn�a
mnie za sob� jasnym korytarzem, w kt�rym wszystkie okna by�y otwarte i ze
wszystkich bi� jednakowy blask. Tak doszli�my do pierwszych drzwi w trzecim
wagonie. By�y rozsuni�te. W �rodku siedzia�o o�miu konduktor�w. Byli dos�ownie
zasypani papierami. Czterech z nich mia�o na kolanach grube pliki kartek, kt�re
stemplowali i podawali kolegom. Ci wk�adali kartki do kopert i naklejali
znaczki. Pomy�la�em, �e mo�e warto by ich spyta�, czy w tym wagonie uda nam si�
znale�� miejsca.
- Przepraszam � zacz��em uprzejmie � nie orientuj� si� panowie przypadkiem, czy
w wagonie zosta�y jeszcze jakie� wolne miejsca?
Na moje pytanie jeden z nich - wysoki, chudy jegomo�� w podesz�ym wieku -
u�miechn�� si� przyja�nie i zabawnie podrzucaj�c do g�ry swoje sumiaste w�sy
powiedzia�:
- Obawiam si�, �e nie tylko w tym wagonie, ale nawet w ca�ym poci�gu mo�e ju�
nie by� miejsc. Na tym kursie zawsze jest piekielny t�ok. Widz� jednak, �e
pa�stwo przeszli niema�y kawa�ek drogi bez rezultatu. C�... Mog� pa�stwu
zaoferowa� pewien uk�ad. Jak pa�stwo widz� mamy tu mn�stwo papierkowej roboty.
Musimy to sko�czy� przed ko�cem podr�y, ale jednocze�nie mamy obowi�zek
skontrolowania bilet�w i rezerwacji. Obawiam si�, �e nie wyrobimy si� ze
zrobieniem obu tych rzeczy. Je�li zatem zgodz� si� pa�stwo zast�pi� dw�ch z nas,
to my p�jdziemy na kontrol� i w ten spos�b zwolni� si� miejsca. Zgadzaj� si�
pa�stwo?
- Chyba nie mamy wyj�cia � powiedzia�em z u�miechem patrz�c na Saviviretl�,
kt�ra nie protestowa�a � Zgadzamy si�.
- To wspaniale! � ucieszy� si� w�saty konduktor � Kolega poka�e zaraz pa�stwu co
nale�y robi�. My natomiast ju� si� wynosimy. Chod�, Rarotserarobal!
Dwaj m�czy�ni wstali z siedze�, zabrali kasowniki i uk�oniwszy si� wyszli z
przedzia�u. Zaraz po zaj�ciu miejsc dostali�my po grubym pliku kartek. Jeden z
konduktor�w wyt�umaczy� nam, na czym polega zaj�cie. Nie by�a to trudna robota.
Ja stemplowa�em koperty, Saviviretla wk�ada�a do nich kartki i nakleja�a
znaczki. Sz�o nam to z pocz�tku nawet g�adko, pod�piewywali�my sobie, czasem gdy
jaki� znaczek przyklei� si� do g�ry nogami, lub stempel wyl�dowa� na d�oni,
wybuchali�my g�o�nym �miechem. Tak up�yn�o du�o czasu. W ko�cu jednak ci�g�e,
machinalne uderzanie piecz�tk� o koperty zacz�o mnie nudzi�. Rutyna tego
zaj�cia stawa�a si� coraz trudniejsza do zniesienia. Przesta�em �piewa� i �mia�
si�. W milczeniu i z zaci�ni�tymi z�bami uderza�em coraz bardziej nerwowo w nie
zmniejszaj�cy si� stos kopert. Modli�em si� w duszy, �eby konduktorzy wr�cili i
�eby�my musieli wyj�� z przedzia�u na korytarz. Najgorsze nie by�o samo
stemplowanie. Najbardziej przera�a�a mnie perspektywa sp�dzenia ca�ej podr�y na
tym jednym zaj�ciu. Ile ciekawych rzeczy mo�na by by�o zrobi� gdyby nie to
uziemienie przez papiery i piecz�tki... Zreszt� � my�la�em sobie � po co ja mam
to robi�? Jak� korzy�� czerpi� z tego dla siebie? Dlaczego siedz� tutaj zamiast
chodzi� po korytarzach z Saviviretl�, ogl�da� krajobrazy przesuwaj�ce si� za
oknami, oddycha� �wie�ym powietrzem?
Atmosfera robi�a si� coraz ci�sza. Reszta os�b w przedziale r�wnie� przesta�a
�piewa� tylko z zaci�ciem koncentrowa�a si� na swoich zaj�ciach. Saviviretla
tak�e nakleja�a swoje znaczki z coraz wi�kszym zapami�taniem. Z jej twarzy
znikn�� u�miech, pojawi�o si� zimne skupienie. Praca sz�a jej nie�le, du�o
lepiej ni� mnie. Dlatego cz�sto zdarza�o si� �e brakowa�o jej kopert do
znaczk�w, mimo i� ja mia�em du�o prostsz� czynno��. Jej przyk�ad odwodzi� mnie
skutecznie od my�li, jaka zacz�a kr��y� mi po g�owie: �A gdyby tak rzuci� to
wszystko w choler� i wyj�� z przedzia�u?... Na pewno s� jeszcze w poci�gu inne
wolne miejsca!�
W miar� up�ywu czasu czu�em si� coraz gorzej. Nie mog�em patrze� na koperty
przede mn�, ca�e r�ce mia�em umazane tuszem. Nachodzi�a mnie ochota �eby pogry��
ten papier, zmiesza� z atramentem, wszystko razem pomi�� i wyrzuci� przez okno.
Saviviretla zdawa�a si� zauwa�a� m�j stan, gdy� co pewien czas, kiedy akurat nie
nad��a�em ze stemplowaniem kopert g�adzi�a mnie po g�owie i u�miecha�a si�
patrz�c mi w oczy. W ko�cu spyta�a mnie szeptem: �Widz�, �e masz ju� do��. Mo�e
zrezygnujemy?�. Wtedy jednak ambicja wzi�a u mnie g�r� nad faktycznym stanem
psychicznym. Zacisn��em mocniej z�by i g��biej zanurzy�em piecz�tk� w tuszu. Po
jakim� czasie jednak nie wytrzyma�em. Pochyli�em si� ku Saviviretli i b�agalnym
g�osem powiedzia�em: �Nie mog� ju� d�u�ej. Musz� wyj��.� Na pocz�tku stara�a si�
mnie przekona� do pozostania, ale gdy da�em jej do zrozumienia, �e nie zmieni�
decyzji, sama od�o�y�a swoje papiery, podzi�kowa�a konduktorom, kt�rzy byli
nieco zdziwieni ca�� sytuacj� i wysz�a z przedzia�u. Ja r�wnie� uk�oni�em si� i
pospieszy�em za ni�.
Na zewn�trz odetchn��em z ulg�. Bezsens pracy wyko�czy� mi nerwy. Gdybym tylko
widzia� jaki� cel w przybijaniu tych piecz�tek! Gdybym wykonuj�c to zaj�cie
czu�, �e odnosz� jak�� korzy��. Wszystko jedno jak� � pog��biam swoj� osobowo��,
pomagam jakiej� konkretnej osobie, tworz� co�