6718
Szczegóły |
Tytuł |
6718 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6718 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6718 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6718 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JAMES BARCLAY
CIE� W PO�UDNIE
(NOONSHADE)
Prze�o�y�: Pawe� Pyrka
Wydanie oryginalne: 2000
Wydanie polskie: 2003
Dla moich rodzic�w,
Keitha i Thei Barclay.
Jak zawsze obok mnie
i jak zawsze wspania�ych.
Dzi�kuj� wszystkim, kt�rzy nieustannie obdarzali mnie swoim wsparciem, pomoc� i si��. S� jednak tacy, kt�rych chcia�bym wymieni� tu z imienia: Tara Falk, za zach�t� do dalszej pracy; Peter Robinson, John Cross, Dave Mutton i Dick Whichelow, na kt�rych zawsze mog� liczy�; Paul Fawcett i Lisa Edney, za tolerancj� i cierpliwo�� znacznie przekraczaj�ce ich obowi�zki; William Holley, kt�ry sta� si� moim pierwszym fanem; i Simon Spanton, kt�rego redaktorska wyrozumia�o�� ulepsza wszystko, co pisz�. Bez was by�oby to o wiele mniej zabawne.
Dzi�kuj� wam.
BOHATEROWIE
KRUCY
Hirad Coldheart BARBARZY�CA
Bezimienny WOJOWNIK
Thraun WOJOWNIK I ZMIENNOKSZTA�TNY
Will Begman Z�ODZIEJ
Ilkar JULATSA�SKI MAG
Denser MAG Z�ODZIEJA �WITU
Erienne MAG FORMU�
XETESK � KOLEGIUM MAGII
Styliann W�ADCA XETESKU
Dystran MISTRZ BADACZ
Ile, Cil, Rya, Aeb PROTEKTORZY
JULATSA � KOLEGIUM MAGII
Kerela STARSZY MAG
Barras NEGOCJATOR
Kard GENERA� GWARDII KOLEGIUM
BARONOWIE, LORDOWIE I �O�NIERZE
Ry Darrick GENERA� PO��CZONYCH ARMII
Blackthorne BARON Z PO�UDNIA
Gresse BARON Z PO�UDNIOWEGO WSCHODU
Tessaya W�DZ ZJEDNOCZONYCH PLEMION
Senedai DOW�DCA ARMII PӣNOCNEJ
Riasu DOW�DCA REZERWY KAMIENNYCH WR�T
Kessarin ZWIADOWCA
WA�NIEJSI CZ�ONKOWIE MIOT�W
Sha-Kaan WIELKI KAAN
Elu-Kaan M�ODY KAAN
Tanis-Veret STARSZY MIOTU VERET I ALTEMELDE MIOTU KAAN
Yasal-Naik PRZYW�DCA MIOTU NAIK
PROLOG
Wibracja w jego g�owie nasili�a si�. W ciemno�ciach Choulu, g��boko pod d�unglami Terasu, odpoczywaj�cy cz�onkowie Miotu poruszyli si� niespokojnie, cho� wi�kszo�� z nich nie rozumia�a tego, co odczuwali.
Niczym natarczywy owad, kt�rego nie m�g� dostrzec, brz�czenie szarpa�o jego nerwy i nape�nia�o dusz� niepokojem. Otworzy� olbrzymie, niebieskie oko. �renica poszerzy�a si�, wpuszczaj�c nik�e �wiat�o nap�ywaj�ce z wej�cia umieszczonego wysoko w g�rze. S�aby blask o�wietla� wilgotne, skalne �ciany, zwieszaj�ce si� wok� liany i mech pokrywaj�cy niemal ka�d� powierzchni�. Zobaczy� rozwijaj�ce si� skrzyd�a, wyci�gni�te szyje i leniwy ruch opazurzonych �ap. Miot budzi� si� z g��bokiego snu. Poczu� przyspieszenie puls�w, us�ysza� szum powietrza wci�ganego do pot�nych p�uc i trzask szeroko otwieraj�cych si� szcz�k.
Pot�ny dreszcz przebieg� mu po ciele i serce Sha-Kaana zadr�a�o. Wibracja, teraz niczym sygna� alarmu, zabrzmia�a mu pod czaszk�. Wsta�, rozk�adaj�c wielkie skrzyd�a do lotu, i wyda� z siebie pot�ny ryk przebudzenia. Wzlecia� w stron� �wiat�a i na czele Miotu ruszy� ku olbrzymiej plamie na niebie, gdzie w�a�nie rozpoczyna�a si� nowa bitwa.
ROZDZIA� 1
To b�dzie chwalebny dzie�. Lord Senedai, w�dz plemion Heystron, sta� na g�ruj�cej nad otoczeniem platformie i spogl�da� na k��by dymu unosz�cego si� nad Julats�, podczas gdy jego ludzie podpalali budynek po budynku. Jego nozdrza wype�nia� ostry, lecz jak�e przyjemny zapach spalenizny, a przez zas�on� dymu dostrzega� j�zyki czarnego i bia�ego ognia. Jego szamani, czerpi�c z nieograniczonej mocy Wied�Mistrz�w, rozrywali na strz�py to, co pozosta�o jeszcze z samego serca miasta. I nie by�o sposobu, aby Julatsa�czycy mogli ich powstrzyma�.
Bia�e j�zory wystrzeliwane z palc�w setki szaman�w gryz�y i po�era�y tak kamie�, jak i drewno, burz�c budynki, mury i barykady. Tam za�, gdzie uciekali przera�eni ludzie, si�ga� czarny ogie�, odrywaj�c cia�o od ko�ci i wytapiaj�c oczy z czaszek. Doko�a m�czy�ni i kobiety padali z przera�liwym wrzaskiem, umieraj�c w straszliwych m�czarniach.
Senedai nie odczuwa� nawet cienia wsp�czucia. Zeskoczy� z platformy i przywo�a� do siebie oficer�w. Tym, co jeszcze powstrzymywa�o jego triumfalny poch�d na Kolegium Julatsy, byli magowie, os�aniaj�cy ci�gle wiele pasm terenu na granicy miasta, i �o�nierze, chroni�cy tych pierwszych przed atakami wesme�skich wojownik�w. Nadszed� ju� czas, by po�o�y� kres temu irytuj�cemu oporowi.
Wykrzykuj�c rozkazy, ruszy� w stron� pierwszej linii, spogl�daj�c jednocze�nie na sztandary i proporce, kt�re poruszy�y si� i pochyli�y � plemiona odpowiedzia�y na zew wodza. Nagle z przodu wyros�a �ciana p�omieni i eksplozja zakl�cia wstrz�sn�a pod�o�em. Ogie� otoczy� i poch�on�� stoj�cych murem szaman�w. Umarli, nie zdo�awszy wyda� �adnego d�wi�ku.
� Napiera�! Napiera�! � krzykn�� Senedai, ale jego g�os uton�� w og�uszaj�cej wrzawie walki. Ledwie sto metr�w wcze�niej odg�osy bitwy przypomina�y niski, g��boki i jednolity pomruk. Teraz Senedai s�ysza� pojedyncze uderzenia mieczy, okrzyki przera�enia, paniki i b�lu. S�ysza� rozkazy wykrzykiwane zachrypni�tymi g�osami, rozpaczliwe, ale zdecydowane, i g�uche, t�pe uderzenia metalu o sk�ry, s�ysza� huk wal�cych si� kamieni i trzask p�kaj�cego drewna.
Otoczony chroni�cym go p�ksi�ycem gwardzist�w Senedai � tak jak szamani, pr�cz tych najbardziej szalonych � trzyma� si� poza zasi�giem wrogich �uk�w. Linia obrony Julatsa�czyk�w stopnia�a ju� niemal do punktu za�amania i w�dz Wesmen�w wiedzia�, �e kiedy w ko�cu p�knie, jego wojownicy przedr� si� prosto do mur�w samego kolegium.
Zagra�y rogi i Wesmeni natarli na nowo. Za lini� wroga szala� czarny ogie�, rozdzieraj�c cia�a mag�w pr�buj�cych rzuci� zakl�cia ochronne. Senedai smakowa� cierpienie Julatsa�czyk�w, patrz�c, jak wesme�skie topory wznosz� si� i opadaj�, posy�aj�c ku zasnutemu dymem niebu fontanny krwi.
� Ci magowie z prawej maj� by� starci na proch! � krzykn�� do jednego z oficer�w. � Natychmiast prze�lij sygna�.
Ziemia zn�w zadr�a�a od julatsa�skiej magii, powia�o lodowatym powietrzem i z nieba sp�yn�� deszcz ognia, topi�c nacieraj�cych. Ka�dy krok wesme�skiej armii by� okupiony rzek� krwi.
Grupa szaman�w oderwa�a si� od g��wnych si� i po�r�d gradu padaj�cych strza� ruszy�a na prawo. Jeden z nich pad� z drzewcem zatopionym g��boko w udzie, zwijaj�c si� z b�lu. Reszta sz�a dalej. Senedai poczu� dreszcz, kiedy zobaczy�, jak ich usta i d�onie poruszaj� si�. Szamani przywo�ywali ogie� wprost z czarnych dusz Wied�Mistrz�w, aby potem wyzwoli� jego straszliw� moc i skierowa� j� na bezradne ofiary.
Nagle bardziej poczu�, ni� zauwa�y� jak�� zmian�. Ogie� wyp�ywaj�cy z rozcapierzonych palc�w szaman�w przygas�, rozb�ys� na chwil�, a potem zamigota� i znik�. Szeregi Wesmen�w zafalowa�y. Z ka�dego miejsca pola dochodzi�y okrzyki zaskoczenia, szamani za� z niedowierzaniem spogl�dali na swoje d�onie i na twarze towarzyszy, na kt�rych malowa�o si� zaskoczenie, l�k i w ko�cu rozpacz.
Po�r�d obro�c�w rozlega�y si� coraz g�o�niejsze okrzyki rado�ci. Salwy zakl�� momentalnie nabra�y intensywno�ci, a �o�nierze natarli, wykorzystuj�c zamieszanie ogarniaj�ce szeregi wesme�skich wojownik�w. Natarli i odepchn�li oblegaj�cych.
� Panie? � zapyta� niepewnie jeden z kapitan�w. Senedai odwr�ci� si� i zobaczy� w oczach oficera obaw� niegodn� wesme�skiego wojownika. Poczu�, jak wzbiera w nim gniew i przesun�� wzrok z powrotem na pole bitwy. Jego ludzie gin�li od morderczej magii i cios�w mieczy Julatsa�czyk�w, kt�rzy, cho� wyczerpani, uderzali, jakby wst�pi�y w nich nowe si�y. Odepchn�� kapitana i ruszy� przed siebie, nie zwa�aj�c na ryzyko.
� Na moce duch�w, czy� nie jeste�my wojownikami? � rykn�� w kierunku wrzawy walcz�cych. � Niech zagraj� do szturmu! Atak frontalny. Do diab�a z magi�, wyr�niemy ich stal� naszych mieczy. Do ataku, sukinsyny! Na nich!
Wpad� miedzy wojownik�w, zatapiaj�c sw�j top�r w barku jednego z Julatsa�czyk�w. M�czyzna pad�. Senedai stan�� na nim, wyrwa� bro� z cia�a i uderzy� zamachem w twarz kolejnego wroga. Walcz�cy doko�a Wesmeni ruszyli za przyk�adem wodza i z wojenn� pie�ni� na ustach ruszyli do kontrataku.
Rogi zagra�y nowe rozkazy, a rozchwiane proporce unios�y si� wysoko i szeregi wojownik�w zn�w ruszy�y naprz�d. Plemiona, nie zwracaj�c uwagi na nios�ce b�l i �mier� zakl�cia i widz�c, jak zaciek�o�� rzezi os�abia ducha julatsa�skich obro�c�w, run�y z powrotem w szale�czy wir bitwy.
Senedai przesun�� wzrok po d�ugiej linii natarcia i u�miechn�� si�. Wiedzia�, jak wielu wojownik�w zginie bez wsparcia magii Wied�Mistrz�w, ale dzisiejszy dzie� i tak b�dzie nale�a� do Wesmen�w. Notuj�c w pami�ci po�o�enie grup mag�w ofensywnych, bez trudu odbi� wymierzone w jego bok niezdarne pchni�cie i rzuci� si� z powrotem do walki.
* * *
Krucy stali w milczeniu na centralnym placu Parvy. Bitwa by�a wygrana. Z�odziej �witu zosta� rzucony, Wied�Mistrzowie ulegli zniszczeniu, a ich siedziba na powr�t sta�a si� miastem umar�ych. Ponad nimi, wysoko na niebie, widnia�a pozosta�o�� po Z�odzieju �witu: obca, z�owieszcza plama o zmieniaj�cym si� odcieniu br�zu, zawieszona niczym drapie�na bestia nad ziemi� Balai. Szczelina mi�dzywymiarowa prowadz�ca w nico��.
Po drugiej stronie placu resztki �o�nierzy kawalerii czterech kolegi�w pod wodz� Darricka znosili cia�a poleg�ych na prowizoryczne stosy pogrzebowe. Po jednej stronie sk�adali w�asnych towarzyszy, po drugiej Wesmen�w, stra�nik�w �wi�tyni i akolit�w Wied�Mistrz�w. Tych pierwszych przenosili z czci� i nale�nym poszanowaniem, tych drugich ci�gn�li po ziemi i rzucali prosto na stosy. Styliann i jego Protektorzy przeszukiwali zrujnowan� piramid� w nadziei znalezienia czego�, co wyja�ni�oby pow�d kr�tkiego, acz burzliwego powrotu Wied�Mistrz�w do �wiata �ywych.
Cisza panuj�ca na placu by�a niemal fizycznie wyczuwalna. Ludzie Darricka pracowali przy zw�okach w ca�kowitym milczeniu, a niebo pod szczelin� mi�dzywymiarow� by�o pozbawione ptak�w. Nawet wiatr gwi�d��cy na otwartej przestrzeni, wpadaj�c mi�dzy zabudowania Parvy, stawa� si� szeptem.
Dla Kruk�w b�l straty po raz kolejny przy�miewa� blask i rado�� zwyci�stwa.
Denser wspiera� si� ci�ko na ramieniu Hirada, a Erienne podtrzymywa�a go w pasie. Ilkar sta� obok barbarzy�cy. Po drugiej stronie grobu Will, Thraun i Bezimienny spogl�dali na przykryte ca�unem cia�o Jandyra. �uk elfa u�o�ono wzd�u� cia�a, a jego miecz spoczywa� na piersiach.
Cisz� panuj�c� wok� Kruk�w przepe�nia� smutek. W chwili tak wielkiego triumfu Jandyr straci� �ycie. Po wszystkim, co przeszed�, los okaza� si� nie�yczliwy.
Dla Ilkara strata by�a szczeg�lnie bolesna. Nie by�o zbyt wielu elf�w na Balai, wi�kszo�� wola�a �ycie pod gor�cym s�o�cem Krain Po�udniowych. Obecnie niewielu przybywa�o na Kontynent P�nocny, zaledwie nieustannie malej�ca garstka tych, kt�rzy szli za g�osem magii. �mier� kogo� takiego jak Jandyr by�a ciosem dla nich wszystkich. Ale to Will i Thraun odczuwali �al najdotkliwiej. Ich d�uga przyja�� z elfem poleg�a w s�u�bie Kruk�w i Balai. To co zacz�o si� jako zwyk�a akcja ratunkowa, dobieg�o ko�ca na stopniach grobowca Wied�Mistrz�w po szale�czym po�cigu za jedynym zakl�ciem, kt�re mog�o uchroni� Balai� od staro�ytnego z�a. Jednak Jandyr zgin��, nie znaj�c rezultatu rzucenia Z�odzieja �witu. �ycie bywa�o okrutne. Niewczesna �mier� szczeg�lnie. Bezimienny zaintonowa� s�owa po�egnania Kruka: � Na p�nocy, na wschodzie, na po�udniu i na zachodzie. Cho� odszed�e�, na zawsze pozostaniesz Krukiem. Balaia nigdy nie zapomni ofiary, jak� z�o�y�e�, a bogowie u�miecha� si� b�d� do twojej duszy. Pomy�lnych wiatr�w Kruku na twojej drodze, teraz i zawsze.
Will pochyli� g�ow�.
� Dzi�kuj�, jeste�my wdzi�czni za wasz szacunek i cze��. Teraz Thraun i ja chcieliby�my zosta� z nim sami.
� Naturalnie � odpar� Ilkar i odszed�.
� Ja jeszcze chwil� pozostan� � odezwa�a si� Erienne, puszczaj�c Densera. � Przyby� przecie�, by ratowa� moj� rodzin�.
Will zaprosi� j� gestem i Erienne ukl�k�a przy grobie obok Thrauna, ��cz�c si� z nimi w �alu i rozmy�laniach.
Bezimienny, Hirad i Denser zr�wnali si� z Ilkarem i ca�a czw�rka zasiad�a przy tunelu prowadz�cym do piramidy. Szczelina wisia�a wprost nad nimi, ogromna i z�owr�bna. Po drugiej stronie placu ludzie Darricka dalej uk�adali cia�a na stosy. Ka�u�e zaschni�tej krwi pokrywa�y kamienny bruk, a tu i �wdzie wiatr targa� i podrywa� kawa�ki poszarpanych ubra�. Styliann i Protektorzy pozostawali wewn�trz grobowca, bez w�tpienia �mudnie badaj�c ka�dy napis, rysunek i mozaik�.
Genera� Ry Darrick podszed� i do��czy� do nich w chwili, gdy Bezimienny ko�czy� rozdawa� kubki z kaw� zagotowan� w kocio�ku Willa.
� Z �alem o tym m�wi� � zacz�� Darrick, przerywaj�c og�lne milczenie � ale cho� odnie�li�my wielkie zwyci�stwo, to jest nas teraz najwy�ej trzy setki, a na drodze do domu znajduje si� jakie� pi��dziesi�t tysi�cy Wesmen�w.
� �mieszne, prawda? � Ilkar wzruszy� ramionami. � Pomy�le�, czego dokonali�my, a i tak wszystko sprowadza si� do tego, �e dali�my Balai szans�. Nadal nic nie jest pewne.
� Koniec p�awienia si� w chwale � mrukn�� Hirad.
� Nie umniejszajcie tego, co uda�o nam si� dokona� � powiedzia� Denser, k�ad�c si� z r�kami pod g�ow�. � Pewne jest, �e Wied�Mistrzowie nie zdob�d� w�adzy na Balai�. Wi�cej nawet, zniszczyli�my ich na dobre i dali�my wszystkim nadziej� na zwyci�stwo. Jest si� w czym p�awi�, Hirad.
� Spr�buj� � na twarzy barbarzy�cy pojawi� si� lekki u�miech.
� Pami�taj te� � ci�gn�� Denser � �e Wesmeni nie maj� ju� magii.
� A my nie mamy armii � wtr�ci� gorzko Ilkar.
� Zastanawiam si�, czy w og�le b�dziemy mieli do czego wraca�? � w��czy� si� Bezimienny.
� My�l�, �e Po��czenie mog�oby wyja�ni� nieco sytuacj� � pokiwa� g�ow� Denser.
� Dzi�ki za wk�ad w rozmow� � mrukn�� Ilkar. � A mo�e si� z tym prze�pisz?
� To tylko propozycja � odpar� ostro Xeteskianin.
� Chyba jeste�my troch� za daleko od Kamiennych Wr�t, nie s�dzisz? � Elf poklepa� go po ramieniu.
� Selyn si� uda�o � zabrzmia� g�os z tunelu. Krucy poruszyli si� i spojrzeli za siebie. Styliann, w�adca G�ry Xetesku, wy�oni� si� z cienia korytarza. Protektorzy pozostali gdzie� w �rodku. Twarz maga by�a blada i zdradza�a zm�czenie. Straci� gdzie� opask� na w�osy, kt�re teraz swobodnie opada�y mu na ramiona.
� Mog�? � wskaza� na kocio�ek z kaw�. Bezimienny wzruszy� ramionami i skin�� g�ow�. Styliann nape�ni� kubek i usiad� obok Kruk�w.
� Rozmy�la�em � odezwa� si�.
� Ach, tak? � mrukn�� Denser. � Twoje zdolno�ci nie przestaj� mnie zaskakiwa�.
W oczach Stylianna pojawi� si� niebezpieczny b�ysk.
� Mo�e i katalizatory Z�odzieja �witu zosta�y zniszczone, Denser, ale ja nadal pozostaj� twoim prze�o�onym. Lepiej dla ciebie, �eby� o tym pami�ta� � przerwa� na chwil�, a potem ci�gn�� dalej. � Selyn by�a specjalistk� od Po��cze�. Przekaza�a mi informacje, na kr�tko przed jej wej�ciem do miasta, o pot�nych jednostkach Wesmen�w opuszczaj�cych Parv� i udaj�cych si� w kierunku Kamiennych Wr�t. Nie mogli jeszcze dotrze� do prze��czy, wi�c spotkamy ich z pewno�ci� gdzie� po drodze. � W�adca Xetesku zacisn�� szcz�ki, jakby broni�c si� przed nadchodz�cymi s�owami. � My�l�, �e w tej chwili powinni�my wsp�pracowa�.
Atmosfera przy kawie wyra�nie si� och�odzi�a. W ko�cu odezwa� si� Bezimienny:
� Twoja interwencja w czasie bitwy, cho� przydatna, raczej nie by�a spowodowana ch�ci� pomocy. Wcze�niej za� chcia�e� zabi� nas wszystkich. Pr�bowa�e� zwr�ci� przeciw mnie Protektor�w. A teraz proponujesz wsp�prac�. � Wojownik spojrza� z ponur� min� w g��b tunelu.
� Dotarli�my tutaj bez twojej pomocy. Tak te� wr�cimy � o�wiadczy� Hirad.
Styliann przyjrza� si� im spokojnie z ledwie widocznym cieniem u�miechu na ustach.
� Jeste�cie dobrzy. Wiem o tym doskonale. Jednak nie dostrzegacie w pe�ni powagi swojej sytuacji. Bez naszej pomocy Krucy nie dotr� na wsch�d. Pami�tajcie, �e Kamienne Wrota zosta�y dla was otwarte. Teraz z pewno�ci� s� ju� zablokowane. Ja mam odpowiedni zasi�g Po��czenia, a tak�e kontakty, kt�re umo�liwi� nam przej�cie. Wy nie macie nic, a Darrick i tak odpowiada przede mn� i kolegiami.
� Wygl�da, �e nie jeste�my ci do niczego potrzebni � zdziwi� si� Hirad.
Styliann u�miechn�� si�.
� Krucy zawsze si� do czego� przydadz�.
Bezimienny powoli pokiwa� g�ow�.
� A ty ju�, jak s�dz�, masz jaki� pomys�? � zapyta�.
� Tak, je�eli chodzi o tras� powrotu. Taktyk� pozostawiam genera�owi. � Styliann spojrza� na milcz�cego Darricka. Genera� siedzia� nieruchomo niemal przez ca�� rozmow�, drgn�� tylko, kiedy Xeteskianin przypomnia� jego miejsce w �a�cuchu dowodzenia.
� Wi�c mo�e opowiedz nam o swoim planie, panie � zaproponowa� Darrick.
Hirad poczu� pod czaszk� fale nap�ywaj�cego b�lu. Musia� si� napi�. Najlepiej alkoholu, �eby cho� na chwil� odegna� cierpienie. Poderwa� si� na r�wne nogi i ruszy� w stron� ognia.
� Wszystko w porz�dku, Hirad? � zapyta� Ilkar.
� Niezbyt. G�owa mi p�ka. � Na plecach poczu� zimny dreszcz, jakby kto� strz�sn�� mu za ko�nierz �nieg z ga��zi. Dreszcz pojawi� si� i znik�. W powietrzu zasz�a zmiana, jakby ruch, kt�ry jednak nie mia� nic wsp�lnego z wiej�c� od jakiego� czasu ciep�� bryz�.
Hirad zatrzyma� si�, spogl�daj�c na niebo, niebieskie i czyste poza wibruj�cym zarysem szczeliny. Nagle br�zowawa powierzchnia zjawiska zafalowa�a gwa�townie, zapad�a si�, potem wyd�a jak b�bel i na u�amek sekundy p�k�a! Cisz� spokojnego dotychczas popo�udnia rozdar� niski, pot�ny ryk. Ryk straszliwy, triumfalny, rzec by mo�na apokaliptyczny.
Hirad wrzasn�� i na �lepo rzuci� si� do ucieczki, zmierzaj�c na wsch�d, w stron� lasu odleg�ego o kilka kilometr�w. Wszystkie l�ki, jakie od czasu spotkania z Sha-Kaanem kry� g��boko w duszy, w jednej chwili sta�y si� rzeczywisto�ci�.
Tak szybko, po okupionym krwi� i b�lem zwyci�stwie, zn�w stan�li w obliczu nieuniknionej zag�ady i ostatecznego zniszczenia. Na niebie Balai pojawi� si� smok.
* * *
To by�a droga, jak� lubi� najbardziej � droga miecza. Wesmeni byli wojownikami, a nie magami. I cho� moc Wied�Mistrz�w prowadzi�a ich szlakiem zwyci�stw du�o szybciej i pewniej, ni� m�g� sobie wymarzy�, lord Tessaya by� przekonany, �e odnios� zwyci�stwo nawet bez wsparcia bia�ego i czarnego ognia.
Teraz ta moc, po�yczona, ukradziona, darowana czy jakkolwiek inaczej by j� nazwa�, opu�ci�a ich. Szamani nie dzier�yli ju� w�adzy i lojalno�� Wesmen�w zn�w nale�a�a do wodz�w plemiennych. By�o to jednocze�nie ekscytuj�ce i przera�aj�ce. Gdyby jedno�� plemion si� rozpad�a, armie czterech kolegi�w zmiot�yby ich daleko za Czarne Szczyty. Gdyby jednak uda�o si� j� utrzyma� � Tessaya wierzy�, �e zdobyliby Korin�, a wraz z ni� kontrolowaliby samo serce, dusz� i ca�e bogactwo wschodniej Balai.
Teraz jednak musia� obawia� si� mocy kolegi�w, przed kt�r� nie mia� �adnej obrony. Sen o p�on�cych wie�ycach Xetesku musia� zaczeka�, przynajmniej na razie. Jego ogorza�a, osmagana wiatrem twarz wykrzywi�a si� w z�owieszczym u�miechu. By�y jeszcze inne sposoby radzenia sobie z magami.
Tessaya nawet przez chwil� nie my�la� o pora�ce. Szczeg�lnie, kiedy opija� ostatnie zwyci�stwo. Zwyci�stwo nad magami.
Kiedy rozesz�a si� wiadomo��, �e szamani utracili po��czenie z Wied�Mistrzami, tysi�com Wesmen�w przekraczaj�cym Kamienne Wrota zagrozi�a panika. Jednak Tessaya, nie zdaj�c sobie nawet sprawy, �e czyni tak samo jak Senedai w odleg�ej Julatsie, uspokoi� szeregi i osobi�cie poprowadzi� oddzia�y przez Wrota na wschodni� cz�� g�r.
Armia kolegium wiedzia�a, �e nadchodz�, ale by�a w zatrwa�aj�cej mniejszo�ci. Fala za fal� Wesmeni wdarli si� w ich linie. Ich wycie zag�uszy�o wykrzykiwane rozkazy, wrzaski przera�enia i j�ki umieraj�cych. Z Tessay� na czele byli nie do zatrzymania, op�tani ��dz� krwi i zwyci�stwa. Ich topory i miecze r�ba�y cia�o i roztrzaskiwa�y ko��. Obro�cy byli uparci, ale gdy cia�a ich towarzyszy pokry�y pole przed prze��cz�, a wsparcie mag�w zosta�o zniszczone, bitwa przemieni�a si� raczej w zorganizowan� rze�. Tessaya czu� nawet lekkie rozczarowanie.
Siedz�c w karczmie w Kamiennych Wrotach, teraz oczyszczonej z cia�, w�dz Wesmen�w wspomina� bitw�, podstawowe b��dy obro�c�w i ich chaotyczne, rozpaczliwe rozkazy. Jak�e zaskoczyli go ci, co uciekali, i ci unosz�cy ramiona w ge�cie poddania. Zupe�nie inaczej ni� po zachodniej stronie Wr�t. Tam widzia� regularn� i zorganizowan� armi�, gotow� bi� si� do ostatniego cz�owieka. Przeciwnika, kt�ry utrzymywa� si� d�u�ej, ni� powinien. Wroga zdolnego zdoby� jego szacunek.
Najbardziej jednak zawiod�a go dramatyczna pora�ka genera�a trzymaj�cego, jak mu doniesiono, piecz� nad obron� Kamiennych Wr�t. Fa�szywa reputacja. Wstyd. A m�g� by� kolejnym godnym przeciwnikiem. Tymczasem okaza� si� takim samym tch�rzem jak ca�a reszta. Imi� Darricka przestanie wkr�tce budzi� u Wesmen�w przera�enie.
Drzwi karczmy otworzy�y si� i do �rodka wszed� jeden z jego starszych szaman�w. Bez mocy Wied�Mistrz�w nie by� ju� kim�, na kogo Tessaya musia�by uwa�a�, ale w�dz plemion Paleon nadal darzy� go szacunkiem.
Tessaya nape�ni� drugi kubek i szaman zasiad� naprzeciw niego przy zacienionym stole z ty�u karczmy.
� Wygl�dasz na zm�czonego, Arnoanie.
� To by� d�ugi dzie�, panie.
� Ale ju� dobiega ko�ca, jak s�ysz�.
Rzeczywi�cie, odg�osy �wi�tuj�cych Wesmen�w nasila�y si�.
� Co z twoimi ranami, panie? � zapyta� Arnoan.
� B�d� �y� � Tessaya u�miechn�� si�, rozbawiony niemal ojcowsk� trosk� szamana. Oparzenie na prawym przedramieniu by�o bolesne i pokryte p�cherzami, ale zosta�o oczyszczone i zabanda�owane. Gdyby nie odskoczy� tak szybko od miejsca, gdzie uderzy�a Kula-P�omieni, pewnie by�by teraz martwy.
Skaleczenia na twarzy, torsie i nogach stanowi�y tylko trofea z zaciek�ej walki. Chocia� w jego wieku i przy jego pozycji wygl�d nie mia� ju� takiego znaczenia. Odkry� nawet, �e m�cz� go zabiegi kobiet. Jego linia i tak przetrwa � mia� syn�w, kt�rzy nie umieli jeszcze chodzi� i takich, kt�rzy byli ju� wojownikami. A teraz ich ojciec poprowadzi� plemiona do zwyci�stwa przy Kamiennych Wrotach. Co dalej? To w�a�nie pytanie z pewno�ci� nurtowa�o Arnoana.
� Co przyniesie nam �wit? � zapyta� szaman.
� Odpoczynek i umacnianie si�. Nie pozwol� raz jeszcze odebra� sobie prze��czy � odpowiedzia� Tessaya, a jego twarz nabra�a ponurego wyrazu. � Lord Taomi i si�y po�udniowe powinny do��czy� do nas najdalej za jeden dzie�. Wtedy zaplanujemy podb�j Koriny.
� Naprawd� wierzysz, �e mo�emy tego dokona�, panie?
Tessaya pokiwa� g�ow�.
� Nie maj� ju� wojska. Tylko obron� miast i rezerwy. My mamy dziesi�� tysi�cy ludzi tutaj, pi�tna�cie o dwa dni drogi od prze��czy, kolejne dwadzie�cia pi�� tysi�cy, kt�re przekroczy�o zatok� Triverne, �eby zaatakowa� kolegia i jeszcze si�y z po�udnia. Kto nas zatrzyma?
� Panie, nikt nie zaprzecza, �e przewaga militarna le�y po naszej stronie. Ale moc magiczna kolegi�w jest znaczna. B��dem by�oby nie docenia� tego � Arnoan pochyli� si� do przodu, sk�adaj�c ko�ciste palce przed sob�.
Tessaya poruszy� poparzonym ramieniem.
� Czy wygl�dam na kogo�, kto pope�nia takie b��dy? � Oczy zw�zi�y mu si� w szparki. � Arnoanie, jestem najstarszym z lord�w, przewodz� najwi�kszej radzie plemion. A wszystko to dlatego, �e nigdy nie mia�em zwyczaju niedocenia� wroga. Tak, magowie s� pot�ni, a kolegia wyst�pi� przeciw nam z wielk� moc�. Ale mag szybko si� m�czy, a bez ochrony szybko umiera. Utrata naszej magii to powa�ny cios, ale my urodzili�my si� do miecza, a nie do zakl��. Wesmeni b�d� rz�dzi� Balai�, a ja b�d� rz�dzi� Wesmenami.
* * *
Posi�ki z po�udnia nie mia�y dotrze� do Tessayi. Wesmeni poszli w rozsypk� i wycofywali si� do Blackthorne, podczas gdy baron, do niedawna jeszcze w�adca tego miasta, spogl�da� z wysokich ska� na obraz swego zwyci�stwa. Wraz z nim by� baron Gresse, poturbowany, ale szcz�liwy, oraz oko�o pi�ciuset �o�nierzy i mag�w. Wszyscy marzyli o powrocie do domu.
Jednak euforia po zwyci�stwie na S�pich Ska�ach nie mog�a trwa� d�ugo. Ich sytuacja pozostawa�a nadal niebezpieczna. Zaledwie kilkunastu mag�w przetrwa�o niszcz�cy atak bia�ego ognia, rannych by�o wi�cej ni� sprawnych, a pora�k� Wesmen�w w ogromnym stopniu wywo�a�o zamieszanie po utracie kontaktu z moc� Wied�Mistrz�w. Blackthorne i Gresse rozdmuchali tylko panuj�c� panik�. Gdyby Wesmeni zdecydowali si� nagle zawr�ci� i odnale�� swych wrog�w, kolejne zwyci�stwo by�oby o wiele trudniejsze.
Mimo wszystko Blackthorne uznawa� taki krok za ma�o prawdopodobny. W zamieszaniu na S�pich Ska�ach nie da�o si� okre�li� liczebno�ci �adnej ze stron i baron wiedzia�, �e wesme�ski dow�dca b�dzie wola� wycofa� si� do miasta, a potem, li��c rany i planuj�c kolejny atak, oczekiwa� na posi�ki z drugiej strony zatoki Gyernath.
Baron podszed� do brzegu zakrytej skalnej p�ki, kt�r� wybra� na punkt dowodzenia. Wewn�trz nie by�o zbyt du�o miejsca, p�ka pomie�ci�a ma�e ognisko i kilku z jego zaufanych ludzi. Gresse le�a� oparty o �cian�. Blackthorne zdawa� sobie spraw�, �e przy ka�dym ruchu w g�owie przyjaciela wybucha�o kolejne ognisko b�lu. Ka�da zmiana pozycji powodowa�a fal� nudno�ci.
Przed nimi, z po�udnia na p�noc, rozci�ga�y si� S�pie Ska�y. Po zwyci�stwie poprowadzi� �o�nierzy i mag�w na po�udnie, pod wiatr, uciekaj�c przed wszechobecnym smrodem �mierci. Polegli �o�nierze sp�on�li na stosach, ale cia�a Wesmen�w pozostawiono na pastw� padlino�erc�w. P�ka znajdowa�a si� na szczycie �agodnego wzniesienia, ponad ostr� kraw�dzi� i stromymi stokami. Tu, na niewielkim p�askowy�u, pod zasnutym chmurami niebem, wypoczywali jego ludzie. Mimo zagro�enia ze strony Wesmen�w w kilkunastu miejscach p�on�y ogniska, jednak stra�e na obrze�ach otrzyma�y wyra�ne polecenie podwy�szonej gotowo�ci. W kluczowych punktach nadludzki wzrok elfich zwiadowc�w przebija� zas�on� nocy w poszukiwaniu oznak nadchodz�cego ataku i zapewniaj�c �pi�cym odrobin� spokoju.
Obozowisko nie by�o zbyt g�o�ne. Odg�osy �wi�towania szybko ust�pi�y miejsca �ywym rozmowom, potem cichym wymianom zda�, a wreszcie zm�czeniu, kiedy zapad�a noc. Blackthorne pozwoli� sobie na u�miech. Z prawej strony us�ysza� chrz�kni�cie.
� Panie? � Odwr�ci� si� i zobaczy� twarz Luke�a, nerwowego m�odzie�ca, kt�remu kaza� policzy� tych, kt�rzy prze�yli.
� M�w, ch�opcze � baron z wysi�kiem z�agodzi� ostry ton dow�dcy i po�o�y� r�k� na ramieniu ch�opaka. � Sk�d pochodzisz, Luke?
� Z farmy, oko�o pi�� kilometr�w na p�noc od Blackthorne, panie. � Wzrok m�wi�cego by� utkwiony w ziemi. � Teraz ja b�d� jej dogl�da�. Je�eli jeszcze co� z niej zosta�o.
Blackthorne widzia�, jak ch�opak, szesnastolatek zaledwie, z trudem powstrzymuje �zy, ukrywaj�c twarz za d�ugimi, ciemnymi w�osami. Zacisn�� d�o� na jego ramieniu, a potem opu�ci� r�k�.
� Wszyscy tutaj stracili�my tych, kt�rych kochamy, Luke � powiedzia� � ale odzyskamy wszystko, co si� tylko da, a ci co stan�li ze mn� i ocalili Wsch�d przed Wesmenami, b�d� pami�tani jako bohaterowie. Tak �ywi, jak i martwi.
Przerwa�, uni�s� podbr�dek Luke�a i spojrza� w b�yszcz�ce od �ez oczy.
� Czy dobrze ci si� �y�o na farmie? � zapyta�. � Powiedz prawd�.
� Ci�ko, panie. � W oczach Luka malowa� si� podziw i uwielbienie. � I nie zawsze szcz�liwie, je�li mam by� szczery. Ziemia nie co roku jest �askawa, a bogowie nie zawsze b�ogos�awi� nas m�odymi jagni�tami i ciel�tami.
Blackthorne pokiwa� g�ow�.
� Wi�c zawiod�em ciebie i innych tobie podobnych. A jednak by�e� got�w odda� dla mnie �ycie. Kiedy na powr�t zdob�dziemy Blackthorne, porozmawiamy o tym dok�adniej. Teraz jednak masz chyba dla mnie jakie� informacje?
� Tak jest, panie. � Luke zawaha� si�, ale baron skin�� g�ow�, by m�wi�. � W sumie mamy pi�ciuset trzydziestu dw�ch ludzi, panie. Spo�r�d nich osiemnastu to magowie, w tym pi�ciu zbyt ci�ko rannych, by rzuca� zakl�cia. Pozostaje pi�ciuset czternastu zbrojnych, z kt�rych ponad czterystu odnios�o w bitwie jak�� ran�. Z tych ostatnich � stu pi�ciu nie jest w stanie walczy�. Nie liczy�em tych, co nie doczekaj� �witu... � Luke urwa�.
Blackthorne uni�s� brwi.
� A sk�d pewno��, �e ci ludzie umr�?
� Widywa�em ju� takie rzeczy cz�sto, na farmie, panie � odpowiedzia� Luke z rosn�c� pewno�ci� siebie. � Nie r�nimy si� a� tak bardzo, to znaczy ludzie i zwierz�ta, panie, a ja s�ysz� to w ich oddechu, widz� w ich oczach, w pozycji, w jakiej le��. W g��bi serca wiemy, kiedy nadchodzi nasz czas, tak samo zwierz�ta. I to wida�, panie.
� Musz� ci uwierzy� na s�owo � odpar� Blackthorne, z fascynacj� zdaj�c sobie spraw�, �e podczas swego d�ugiego �ycia widzia� pewnie mniej �mierci ni� ten wyrostek przed nim. I cho� z pewno�ci� w ci�gu ostatnich dni widywali j� a� nadto, on sam nigdy si� jej nie przygl�da�. Za to dla Luke�a �mier� zwierz�t na farmie stanowi�a powa�ny k�opot, decydowa�a o przysz�o�ci rodziny. � Kiedy indziej porozmawiamy o tym d�u�ej, Luke. Teraz proponuj�, aby� znalaz� sobie miejsce spoczynku. Przed nami ci�kie dni i tacy jak ty b�d� nam potrzebni w najlepszej formie.
� Dobrej nocy, panie.
� Dobranoc, Luke. � Blackthorne obserwowa�, jak ch�opak odchodzi: z g�ow� podniesion� nieco wy�ej i zdecydowanie pewniejszym krokiem. Baron lekko pokr�ci� g�ow�, a na jego twarz powr�ci� u�miech. Nieznane by�y wyroki losu. Innym razem Luke, syn farmera, m�g�by urodzi� si� jako lord. Blackthorne by� pewien, �e ch�opak poradzi�by sobie tak samo dobrze na zamku, jak w gospodarstwie.
Baron rozmy�la� teraz nad informacjami przekazanymi mu przez Luke�a. Mniej ni� czterystu pi��dziesi�ciu zdolnych do walki, zatrwa�aj�co niewielu mag�w, a po�r�d nich wszystkich przewa�aj�ca wi�kszo�� by�a ranna. Wesmeni prawdopodobnie nadal przewy�szali ich dwukrotnie. A baron nie mia� poj�cia, ilu jeszcze pozosta�o w mie�cie, ilu by�o na pla�y, ilu w drodze do Gyernath, wreszcie ilu w og�le znajdowa�o si� na wschodzie. Zagryz� wargi, uspokajaj�c bij�ce nagle gwa�towniej serce. Ci�kie dni. A on musia� by� silniejszy ni� kiedykolwiek wcze�niej.
Rzeczywisto�� pokazywa�a, �e je�eli nie dojdzie do jakiej� organizacji chaotycznych dzia�a� obro�c�w wzd�u� ca�ych Czarnych Szczyt�w, wkr�tce, mimo utraty swojej magii, Wesmeni mogli dotrze� do Koriny. Wtedy w�adz� musia�yby przej�� kolegia. I cho� takie rozwi�zanie nie by�o mu mi�e, baron wiedzia�, �e alternatywa jest niepor�wnanie gorsza.
Tyle �e kolegia by�y daleko i problemy Blackthorne�a nie mia�y dla nich tak wielkiego znaczenia. Nie oczekiwa� zbyt wielkiej pomocy z p�nocy, ale m�g� przynajmniej liczy� na Po��czenie z Xeteskiem. Komunikacja by�a przewag�, kt�r� ludzie ze Wschodu musieli wykorzysta� maksymalnie, je�eli chcieli odnie�� zwyci�stwo.
Baron Blackthorne ziewn��. Nadchodzi� czas, by zajrze� do Gresse�a i po�o�y� si� spa�. Jutro nale�a�o podj�� decyzje. Musia� spojrze� na wszystko z szerszej perspektywy. Kamienne Wrota, Gyernath, rozproszone wioski na l�dzie i na wybrze�u. Musia� wiedzie�, sk�d mo�e nadej�� pomoc, aby odepchn�� Wesmen�w za zatok� Gyernath. I musia� znale�� spos�b, by odzyska� swoje miasto, sw�j zamek. Swoje ��ko. T�umi�c nag�y gniew, baron odwr�ci� si� ty�em do nocy i znikn�� pod okapem skalnej p�ki.
* * *
Wesmeni nie przestawali nadchodzi�. Tysi�ce wojownik�w, st�paj�c po trupach towarzyszy, wlewa�o si� w granice Julatsy, napieraj�c na s�abn�c� Gwardi� Kolegium. Ze swej Wie�y Barras spogl�da� na chaos bitwy rozgrywaj�cej si� w dole. Widzia�, jak zakl�cia wyrywaj� i k�ad� pokotem szeregi nacieraj�cych, i widzia�, jak nast�pni wrogowie niewzruszenie pr� dalej.
By� �rodek popo�udnia i jedyn� chwil� wytchnienia stanowi� moment, gdy Wesmen�w opu�ci�a ich magia. W tamtej chwili serce Barrasa podskoczy�o z rado�ci, wiedzia� bowiem, �e Krukom uda�o si� zniszczy� Wied�Mistrz�w. P�aka� wtedy ze szcz�cia, tak jak teraz m�g�by p�aka� z rozpaczy.
Albowiem nag�a s�abo�� Wesmen�w wydawa�a si� jedynie bardziej podnieca� ich w�ciek�o�� i determinacj�. Zn�w uderzyli, z jeszcze wi�ksz� furi�, a ich miecze i topory porusza�a niez�omna wola walki. I szli naprz�d.
Na pocz�tku wydawa�o si�, �e b�dzie to rze�: Gwardia Kolegium trzyma�a front, podczas gdy kolejne fale zakl�� dziesi�tkowa�y linie Wesmen�w. Tysi�ce wojownik�w zgin�o od pot�gi julatsa�skich salw, bezbronnych wobec Kul-P�omieni, Lodowatego-Podmuchu, Kamiennego-M�ota, Gradu-Zniszczenia, Ognistego-Deszczu i Mordercy-Ko�ci.
Jednak kondycja magiczna rzucaj�cych bez odpoczynku ma swoje granice i Wesmeni o tym wiedzieli. A Julatsa�czycy wykorzystali ju� wi�kszo�� swych si� do ochrony ludzi i budynk�w przed atakami szaman�w. O tym Wesmeni tak�e wiedzieli.
Teraz wi�c, kiedy salwa zakl�� zmieni�a si� w pojedyncze uderzenia taktyczne, Wesmeni parli naprz�d, z �elazn� konsekwencj� wdzieraj�c si� w szeregi gwardzist�w i rezerwist�w, bez l�ku przed kolejnymi magicznymi atakami.
Stoj�cy po lewej stronie Barrasa genera� julatsa�skiej armii przygryz� warg� i zakl��.
� Ilu ich tam jeszcze jest? � skierowa� pytanie w pustk�, g�osem pe�nym l�ku i w�ciek�o�ci.
� Zbyt wielu � odrzek� Barras.
� Wiem o tym doskonale � odpali� genera�. � A je�eli to mia�a by� zniewaga wobec...
� Uspok�j si�, m�j drogi Kardzie. To �adna zniewaga tylko stwierdzenie faktu. Ile jeszcze wytrzymamy?
� Trzy godziny, mo�e mniej � odpar� Kard chrapliwym g�osem. Bez mur�w � nie mog� obieca� nic wi�cej. Jaki wynik Po��czenia?
� Dordover wys�a�o wczoraj trzy tysi�ce ludzi na nasz� pro�b�. Powinni tu by� przed zmrokiem.
� Wi�c r�wnie dobrze mo�esz im kaza� zawr�ci�. � G�os genera�a Karda by� pe�en goryczy, a jego twarz wyda�a si� nagle o wiele starsza. � Do tego czasu Julatsa upadnie.
� Nie zdob�d� kolegium � twardo powiedzia� Barras.
Kard uni�s� brwi.
� A kto ich zatrzyma?
Barras otworzy� usta, by odpowiedzie�, ale powstrzyma� si�. Kard, jako �o�nierz, nie by� w stanie tego zrozumie�.
Upadek kolegium by� niewyobra�alny. My�l o tym wydawa�a si� odra�aj�ca do tego stopnia, �e stary elf poczu� w gardle smak goryczy. Wiedzia�, �e ci�gle istnia� spos�b powstrzymania Wesmen�w przed zwyci�stwem.
Jednak kiedy spojrza� z powrotem na walcz�cych przy granicy miasta i patrzy�, jak jego ludzie gin� od ostrzy naje�d�c�w, Barras modli� si�, by nie musia�o do tego doj��. Albowiem tego, o czym my�la�, nie �yczy�by nikomu. Nawet Wesmenom szturmuj�cym bramy jego ukochanego kolegium.
ROZDZIA� 2
Scena rozgrywaj�ca si� na centralnym placu Parvy przedstawia�a ca�kowit�, pe�n� przera�enia dezorientacj�. Na pierwszy odg�os rycz�cego smoka g�owy wszystkich, zwierz�t i ludzi, unios�y si� w stron� szczeliny mi�dzywymiarowej.
Cz�� koni stan�a d�ba, zrzucaj�c je�d�c�w. Niekt�re szarpa�y wodze przywi�zane do s�up�w. Wszystkie wyda�y z siebie pe�en przera�enia kwik zrodzony z najbardziej podstawowego instynktu � przera�enia ofiary w obliczu straszliwego drapie�nika.
Jednak po�r�d elf�w i ludzi �lepy strach ust�pi� miejsca zrezygnowanej fascynacji, kiedy smok, najpierw b�d�cy jedynie niewyra�nym kszta�tem na niebie, powoli obni�a� lot. Jego krzyki i porykiwania wydawa�y si� wyra�a� zdecydowane zadowolenie z przybycia na niebo Balai. Zwija� si�, obraca� i zatacza� ko�a, bij�c powietrze nier�wnymi uderzeniami skrzyde�, jakby ta�cz�c na powitanie nowego �wiata.
W miar� jak zbli�a� si� ku ziemi, jego sylwetka stawa�a si� wyra�niejsza, a rozmiary przera�aj�co realne. Ilkar spogl�da� na niego z uwag� naukowca, ignoruj�c dr�enie swego cia�a, przyspieszone bicie serca i instynktowne pragnienie ucieczki, ukrycia si�, walki, czegokolwiek.
Smok nie by� tak ogromny, jak Sha-Kaan, kt�rego spotkali w portalu wymiarowym twierdzy Taranspike. Mia� te� inny kolor i kszta�t �ba, cho� sama sylwetka by�a niemal identyczna. D�uga, smuk�a szyja zgina�a si� i prostowa�a, �eb porusza� si� wolno, jakby szuka� czego� w dole, a ogon wolno zamiata� przestrze� za cielskiem. Podczas gdy Sha-Kaan mia� dobrze ponad czterdzie�ci metr�w d�ugo�ci, ten smok mierzy� nie wi�cej ni� dwadzie�cia pi��. Ponadto sk�ra i �uska wi�kszego smoka po�yskiwa�a z�otem w �wietle pochodni, ten za� by� rudawobr�zowy, a jego p�aska, tr�jk�tna g�owa nie przypomina�a wysokiego masywnego pyska Sha-Kaana.
G��boka cisza, jaka zapad�a na g��wnym placu Parvy, wyparowa�a w chwili, gdy pierwsi ze stoj�cych z otwartymi ustami obserwator�w powoli, jakby z wysi�kiem, zdali sobie spraw�, �e smok opada� ku ziemi. Szybko.
W u�amku sekundy plac ogarn�� kompletny chaos. Kawalerzy�ci Darricka, zazwyczaj karni i zorganizowani, rozpierzchli si� po ulicach. Je�d�cy zderzali si� ze sob�, spadali na ziemi�, a r��ce konie kluczy�y wok� placu w poszukiwaniu drogi ucieczki przed nadchodz�c� groz�.
Darrick zachryp�ym g�osem wykrzykiwa� rozkazy, staraj�c si� zaprowadzi� porz�dek i spok�j, ale daremnie. Tu� za nim Krucy i Styliann zerwali si� na r�wne nogi, zapominaj�c w jednej chwili o zm�czeniu.
� Do �rodka! Do �rodka! � krzykn�� Ilkar i rzuci� si� w stron� wej�cia do piramidy. Nagle zatrzyma� si� tak gwa�townie, �e biegn�cy z ty�u Bezimienny wpad� na niego i nieomal przewr�ci� go na ziemi�. Elf odwr�ci� si�. � Gdzie jest Hirad?
Bezimienny obejrza� si� i wykrzykn�� imi� barbarzy�cy, kt�ry odbieg� ju� na dobre kilkaset metr�w i nie zwalnia�, jego s�owa zgin�y w gwarze i zamieszaniu na placu.
� Przyprowadz� go � powiedzia� Bezimienny.
� Nie � wyszepta� Ilkar, zerkaj�c na zbli�aj�cego si� smoka. Bezimienny chwyci� go za rami�.
� Przyprowadz� go! � powt�rzy�. � Rozumiesz? � Ilkar skin�� g�ow�.
Bezimienny ruszy� za Hiradem skr�caj�cym w�a�nie za r�g budynku i znikaj�cym z ich pola widzenia.
Z wej�cia do tunelu Ilkar widzia�, jak przyjaciel przypada instynktownie do ziemi. Smok przelecia� obok, nie wi�cej ni� siedem metr�w ponad najwy�szymi budynkami. Ilkar zobaczy� ogromne cielsko wielko�ci kilkudziesi�ciu koni, �eb wykrzywiony, �lepia spogl�daj�ce na uciekaj�cych w dole ludzi, elf�w, zwierz�ta. Us�ysza� ryk. Pot�ny odg�os sprawi�, �e elf poczu� b�l i instynktownie skuli� wra�liwe uszy.
Smok uni�s� si�, zwin�� z nies�ychan� gracj�, zawr�ci� i zanurkowa�, rozwieraj�c szeroko wype�nion� bia�ymi k�ami ciemn� otch�a� paszczy. Ilkar zadr�a� na ten widok, a potem zblad�, gdy zobaczy�, jak ogromny cie� smoka pokrywa sylwetk� biegn�cego Bezimiennego.
Wszystko dzia�o si� zbyt szybko. Bezimienny podni�s� g�ow� w chwili, gdy cie� bestii pogr��y� plac wok� niego w p�mroku, skr�ci� i ruszy� prostopadle do lotu smoka. Wysoko ponad Ilkarem szczelina ponownie zamigota�a i rozdar�a si�. Zjawisko, tak jak przedtem, spowodowa�o niezwyk�y spok�j w powietrzu i mag wyczu� to. Smok wystrzeli� gwa�townie w g�r�, nie atakuj�c i wydaj�c ryk przywodz�cy na my�l rozczarowanie. Odpowiedzia� mu drugi, pot�niejszy i pe�en furii.
Hirad, p�dz�cy pustymi ulicami na obrze�u Parvy, us�ysza� drugi ryk. Wci�gn�� powietrze i poczu� ci�ar naciskaj�cy na czaszk� od wewn�trz. Zatrzyma� si� gwa�townie i podni�s� d�onie, zakrywaj�c uszy. W jego g�owie rozleg�o si� pot�ne, dudni�ce echem �St�j!�, i barbarzy�ca pad� na ziemi�.
* * *
Wznosz�c si� ku znakowi na niebie, Sha-Kaan czu�, jak wzbiera w nim gniew. Dla niego min�a zaledwie chwila, odk�d ostrzeg� cz�owieka zwanego Hiradem Coldheartem przed niebezpiecze�stwem p�yn�cym z wiedzy, jak� posiada�, i z amuletu, kt�ry tak d�ugo spoczywa� opleciony wok� jego pazur�w. A oto jak mu odp�acono.
Najpierw skradli mu amulet, potem z pewno�ci� wykorzystali jego tekst, a� wreszcie w swej ignorancji otworzyli niestrze�ony korytarz do jego wymiaru azylu. Do azylu ca�ego Miotu Kaan.
Za nim kolejni cz�onkowie Miotu opuszczali Choul, niezadowoleni z nag�ego i gwa�townego przebudzenia. Trzydziestu Kaan do��czy�o do tych ju� otaczaj�cych bram�.
A ze wszystkich stron � przywo�any obecno�ci� wr�t, kt�rych otwarcie by�o wyczuwalne dla ka�dego smoka w okolicy � nadlatywa� wr�g. Gdyby nie uda�o si� ostrzec i odegna� wrogich Miot�w, rozgorza�aby bitwa, jakiej ten �wiat nie widzia� od przybycia jedynego wielkiego cz�owieka � Septerna. Maga, kt�ry ocali� Miot Kaan, oferuj�c im azyl, poszukiwany tak gor�czkowo, w czasie, gdy ich spadaj�cej populacji grozi�o ca�kowite wygini�cie.
Sha-Kaan przyspieszy�, s�ysz�c w g�owie sygna� ostrze�enia. Zza pasma chmur ponad szczelin� wy�oni� si� jeden ze smok�w Miotu Naik i rzuci� si� w stron� faluj�cej masy. Szybko�� i zaskoczenie pomog�y mu omin�� prowizoryczne stra�e i jego zwyci�ski ryk urwa� si� gwa�townie, gdy przekroczy� bram� i znikn��.
Stra�nicy szykowali si�, by ruszy� za nim, ale powstrzyma�a ich my�l wys�ana przez Sha-Kaana.
� Ja si� tym zajm� � powiedzia�. � Powstrzymajcie innych. Nie wolno wam podda� wr�t.
Nast�pnie okr��y� szczelin�, oceniaj�c jej rozmiar i g��boko��, z�o�y� skrzyd�a i zanurkowa� w g��b korytarza.
Podr� przypomina�a przedzieranie si� przez cuchn�c�, g�st� mg��. Rw�ce pr�dy; chwilowe o�lepienie, strz�pki wiadomo�ci i mglista �wiadomo�� tego, co czeka�o po drugiej stronie. Sha-Kaan wystrzeli� na niebo Balai i w tej samej chwili poczu� wyra�nie obecno�� dw�ch znanych istot. Kszta�t wrogiego smoka wype�ni� jego �wiadomo�� i Sha-Kaan wyrycza� wyzwanie do walki, wiedz�c, �e Naik nie mo�e odm�wi�. Druga obecno�� by�a mniejsza, du�o mniejsza, ale nie mniej wa�na. Hirad Coldheart. Ju� wkr�tce b�d� musieli porozmawia�. Nurkuj�c jak strza�a w stron� Naika, Sha-Kaan wys�a� rozkaz: �St�j!�
* * *
Ilkar dr�a� ze strachu przemieszanego z bezradno�ci�. W ka�dej chwili oczekiwa� nast�pnych straszliwych niespodzianek, nast�pnych smok�w, nast�pnego koszmaru. Wiedzia�, �e za nim Styliann i reszta Kruk�w spogl�daj� w niebo. Po raz pierwszy w swej d�ugiej i pe�nej zwyci�stw karierze jedyne, co mogli zrobi�, to patrze�.
Walka by�a szybka i brutalna. Smoki zbli�a�y si� do siebie z zatrwa�aj�c� szybko�ci�. Mniejszy nadlatywa� z do�u, ten wi�kszy za�, du�o wi�kszy, z�otosk�ry, nurkowa� w d�.
� Sha-Kaan � wyszepta� Ilkar, rozpoznaj�c charakterystyczn� g�ow� wi�kszego potwora.
Sha-Kaan p�dzi� po upstrzonym chmurami niebie Balai z rykiem grozy i w�ciek�o�ci. Na chwil� przed zderzeniem z rudobr�zowym przeciwnikiem, lekko zawin�� skrzyd�a. Manewr ten przesun�� go poni�ej wroga, tak �e mijaj�c go, Sha-Kaan zion��, pokrywaj�c p�omieniami podbrzusze mniejszego smoka.
Powietrze rozdar� krzyk b�lu i raniona bestia, wiruj�c, unios�a si� w g�r�, wykr�caj�c szyj�, �bem szukaj�c swego prze�ladowcy. Jednak szuka�a w z�ym kierunku. Sha-Kaan zamkn�� paszcz�, gasz�c p�omienie i ostro zawr�ci�, jednocze�nie wznosz�c si�, tak by zaj�� pozycj� za przeciwnikiem. I podczas gdy rudobr�zowy smok, zdezorientowany i pe�en b�lu, rozpaczliwie szuka� swego wroga, Sha-Kaan b�yskawicznie przeby� dziel�c� ich odleg�o��, machn�� skrzyd�ami, by ustawi� si� r�wno ponad ofiar�, wygi�� szyj� i uderzy� z niesamowit� si�� w podstaw� czaszki przeciwnika. Licz�ce wi�cej ni� dwadzie�cia metr�w rudobr�zowe cielsko targane konwulsjami run�o w d�. Skrzyd�a dziko bi�y powietrze, pazury dar�y pustk�, a ryk unosz�cy si� z gard�a zdychaj�cego potwora przemieni� si� w charkot.
Ilkar wstrzyma� oddech. Sha-Kaan nadal p�dzi� za swoj� ofiar�, nie opuszczaj�c jej, dop�ki nie dotarli do wysoko�ci budynk�w. Wtedy, pot�nym wyrzutem cia�a, z rykiem triumfu, wzbi� si� z powrotem w g�r�, podczas gdy martwy smok uderzy� o g��wny plac Parvy z tak� si��, �e ziemia pod stopami elfa zadr�a�a. W powietrze unios�a si� olbrzymia chmura kurzu, a stosy cia� poleg�ych rozsypa�y si� jakby w groteskowej pr�bie ucieczki.
Parv� ogarn�o ponure uczucie niepokoju i zw�tpienia. Wywracaj�ce wn�trzno�ci uczucie, �e sta�o si� co� bardzo z�ego. W ciszy, jaka zapad�a po walce, s�ycha� by�o jedynie odg�os miarowych uderze� skrzyde� Sha-Kaana, kt�ry okr��a� martwego wroga. Z tej odleg�o�ci zwyci�zca wydawa� si� zaiste gigantyczny. Niemal dwukrotnie wi�kszy od spoczywaj�cego na ziemi potwora z�oty smok pokrywa� niebo, zas�aniaj�c nawet widok szczeliny mi�dzywymiarowej. Trzy razy okr��y� plac, zanim z niskim pomrukiem obni�y� lot, przelecia� dos�ownie kilka metr�w nad martwym cielskiem, zakr�ci� i ruszy� dok�adnie w stron�, w kt�r� odbieg� Hirad.
� Nie... � wyszepta� Ilkar i wyszed� z tunelu na plac.
� Co mo�esz zrobi�? � g�os Stylianna cho� cichy, nadal zachowa� sw� sil�, w�adczo�� i cynizm.
Ilkar odwr�ci� si�.
� A ty nadal nic nie rozumiesz? Tacy jak ty chyba nigdy nie zrozumiej�. Nie wiem, co zrobi�, ale co� na pewno. Nie pozwol�, by sam stawi� temu czo�o. Jest Krukiem.
Mag ruszy� biegiem w stron�, gdzie wcze�niej pop�dzi� Bezimienny. Po chwili Thraun i Will ruszyli za nim. Denser osun�� si� na ziemi� wyczerpany, z wzrokiem utkwionym w nieruchomym cielsku smoka, kt�rego Sha-Kaan pokona� niemal bez wysi�ku. Erienne przykucn�a obok, obejmuj�c i podtrzymuj�c mu g�ow�.
� Bogowie w niebiosach � wyszepta� Xeteskianin � co ja zrobi�em?
* * *
Hirad le�a�, zakrywaj�c d�o�mi uszy, s�ysz�c w g�owie odg�osy walki na niebie. Kiedy ucich�y, powoli uni�s� si� i kl�cz�c, odwa�y� si� spojrze� z powrotem w stron� Parvy. Dostrzeg� nadbiegaj�cego i wykrzykuj�cego co� Bezimiennego, ale niemal ca�a jego uwaga skupiona by�a na olbrzymiej sylwetce Sha-Kaana kr���cego nad martwym miastem. Dopiero gwa�towny zwrot smoka wydoby� go z letargu, a kiedy zobaczy�, jak Sha-Kaan wynurza si� ponad pobliskimi budynkami, poczu� przera�enie straszniejsze ni� kiedykolwiek przedtem. Jego koszmar mia� w�a�nie sta� si� rzeczywisto�ci�. Nie m�g� jednak czeka� bezczynnie. Poderwa� si� i zacz�� ucieka�.
Biegn�c, wyczu�, �e smok zbli�a si�, jeszcze zanim zakry� go cie� potwora. Po raz kolejny musia� si� podda�. �mier� by�a nieunikniona. Przesta� biec i spojrza� w g�r�. Smok zawr�ci�, wykr�caj�c szyj� tak, by nawet na sekund� nie straci� swego celu z pola widzenia.
Przez chwil� wisia� w powietrzu, leniwie uderzaj�c skrzyd�ami, a potem z gracj� wyl�dowa�, wysuwaj�c cia�o do przodu, aby wesprze� si� na wszystkich czterech �apach. Skrzyd�a u�o�y�y si� na grzbiecie. Smok wygi�� szyj� do ty�u, a potem b�yskawicznie, wystrzeli� pyskiem przed siebie, pot�nym uderzeniem przewracaj�c Hirada na ziemi�. Oszo�omiony Hirad wyczu� gniew i spojrza� prosto w oczy Sha-Kaana. Ku swemu zaskoczeniu nie zobaczy� w nich odbicia �mierci.
G�owa wielkiego smoka by�a nieruchoma, �uska skrzy�a si� w s�o�cu, oblewaj�c okolic� niesamowit� chmur� blasku. Hirad nie pr�bowa� nawet powsta�, chcia� co� powiedzie�, ale wtedy Sha-Kaan wyd�� nozdrza i wystrzeli� mu w twarz dwa strumienie gor�cego, kwa�nego powietrza.
Smok przygl�da� mu si� przez jaki� czas, poruszaj�c tylko niekiedy �apami, kt�re bez wysi�ku ry�y g��bokie bruzdy w suchej i twardej ziemi.
� Powiedzia�bym, �e to mi�e spotkanie, ale to nieprawda.
� Ja... � zacz�� Hirad.
� Zamilcz! � G�os Sha-Kaana rozleg� si� echem po Rozdartych Pustkowiach i z hukiem odbi� si� pod czaszk� Hirada. � Niewa�ne jest, to co my�lisz. To, co robisz, tak. � Smok zamkn�� oczy i wolno, jakby z zastanowieniem, wci�gn�� powietrze. � �e te� co� tak niewielkiego mog�o wyrz�dzi� tyle szkody. Narazi�e� na niebezpiecze�stwo ca�y m�j Miot.
� Nie rozumiem...
Oczy smoka otworzy�y si� i spojrzenie Sha-Kaana przeszy�o Hirada jak w��cznia.
� Oczywi�cie, �e nie. Ale co� mi ukrad�e�.
� Ja nie...
� Milcz! � zagrzmia� Sha-Kaan. � Milcz i s�uchaj. Nie odzywaj si�, dop�ki ci nie rozka��.
Hirad obliza� wargi. S�ysza�, �e Bezimienny zwalnia, ale jego kroki na pop�kanej ziemi nadal si� zbli�a�y. Pomacha� r�k� za siebie, by powstrzyma� przyjaciela.
Sha-Kaan znowu przem�wi�. Hirad widzia� przed sob� niebieskie oczy pe�ne gniewu, szerokie nozdrza wypuszczaj�ce gor�ce powietrze, kt�re rozwiewa�o mu w�osy. Barbarzy�ca czu� si� straszliwie ma�y, cho� nawet to nie by�o dobrym okre�leniem. Nic nieznacz�cy. A jednak to pot�ne stworzenie chcia�o z nim rozmawia�, zamiast jednym zioni�ciem stopi� jego sk�r�, ko�ci i mi�nie.
Z pewno�ci� jednak nie pomyli� si� co do nastroju Sha-Kaana. Nie by� ju� tym, kt�ry wydawa� si� rozbawiony jego obecno�ci� podczas spotkania w portalu wymiarowym Dragonit�w w twierdzy Taranspike. Spotkania, kt�re doprowadzi�o ostatecznie do podr�y do Parvy i rzucenia Z�odzieja �witu. Teraz Sha-Kaan by� rozgniewany. Rozgniewany i zaniepokojony. Nie o Hirada, o siebie. Barbarzy�ca wiedzia�, �e nie us�yszy nic dobrego o sobie.
Mia� racj�.
� Ostrzega�em ci� � m�wi� Sha-Kaan. � Powiedzia�em, �e co�, czego strzeg�, mo�e doprowadzi� do zniszczenia was i mojego Miotu. Ty jednak nie pos�ucha�e�. A teraz efekt twoich dzia�a� splami� niebo w moim i w twoim wymiarze. W tym w�a�nie tkwi problem, Hiradzie Coldheart. To typowe dla was, jak s�dz�, �e ratujecie siebie za wszelk� cen�, skazuj�c � niebiosa tylko wiedz� jak wielu z mojego Miotu na �mier�, na dodatek w waszej obronie. Lecz wasze zbawienie mo�e si� okaza� kr�tkotrwa�e. Kiedy bowiem m�j Miot zostanie zniszczony, wy b�dziecie bezbronni. Wystarczy jeden smok, kt�ry przyb�dzie tu z ��dz� zniszczenia. A s� tysi�ce, kt�re tylko czekaj� na okazj�, by rozedrze� ten �wiat na strz�py. Tysi�ce.
Hirad patrzy� w niesamowit� otch�a� oczu Sha-Kaana, a jego umys� by� zupe�nie pusty.
� Nie masz najmniejszego poj�cia, co uczyni�e�, czy� nie? � Sha-Kaan mrugn�� bardzo powoli, przerywaj�c skupienie Hirada. � Odpowiedz.
� To prawda. Nie mam � odpar� wojownik. � Wiem tylko, �e musieli�my odnale�� i rzuci� Z�odzieja �witu bo inaczej Wied�Mistrzowie i Wesmeni zmietliby nas z powierzchni Balai. Nie mo�na nas wini� za pr�b� ratowania �ycia.
� A dalej wasze umys�y ju� nie si�gaj�. Dalsze konsekwencje waszych czyn�w nie maj� znaczenia, dop�ki mo�ecie cieszy� si� chwa�� chwilowego zwyci�stwa, czy tak?
� Byli�my zmuszeni u�y� wszelkiej broni, jak� dysponowali�my � odpar� Hirad, nieco lakonicznie.
� Ta bro� nie by�a do waszej dyspozycji � powiedzia� Sha-Kaan. � U�yli�cie jej nieodpowiednio. I ukradli�cie j� mnie.
� Amulet by� do tego przeznaczony � broni� si� Hirad. � A czy od