6716
Szczegóły |
Tytuł |
6716 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6716 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6716 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6716 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Zdzis�aw Domolewski
Domek �wieczki
Pami�ci Krzysztofa Szurmieja
- bohatera wielu sn�w
S�o�ce jest p�omieniem, obdarzonym rozumem, powsta-
�ym z opar�w morza. Gwiazdy s� zag�szczonym ogniem.
�ywi� si� z opar�w ziemi.
Heraklit z Efezu
Buzia jest jak g�bka i zawsze, chocia� nie wiem jak bym
j� marszczy�a, zawsze si� wyprostuje i zrobi si� taka, ja-
ka jestem naprawd�. Mog� zrobi� tak� min�, �e nikt na
�wiecie by mnie nie pozna�. Jak potw�r! Jakie� straszy-
d�o w nocy na cmentarzu. Sama siebie bym si� przestra-
szy�a, ale zaraz wiem, �e to jestem tylko ja. Buch! I bu-
zia jest ta sama. U�miecham si� �adnie i nie jestem
�adnym potworem, tylko Agnieszk�.
Agnieszka
WST�P
Ted
Ted McOvy uchyli� powieki i pr�bowa� okre�li�
swoje po�o�enie. Odtwarzaj�c wczorajszy dzie�, trafia� na wy�ar-
te przez whisky wyrwy. Mia� wra�enie, �e tkwi na dnie ma�ego lej-
ka, wok� kt�rego czaj� si� g��bokie otch�anie. Lejek �w wsysa�
i dusi�. Ted stara� si� wyszarpn�� cia�o z d�awi�cego u�cisku.
Drgn��, szerzej otworzy� oczy, rozpaczliwie pr�buj�c skoncentro-
wa� na czym� wzrok. Wok� wszystko porusza�o si�, podrygiwa�o,
zaciera�o w kreskach jasno�ci; przez szczeliny w dachu wpada�o
ostre �wiat�o. Podni�s� si� z czego�, co tej nocy s�u�y�o mu za po-
s�anie, i pocz�apa� ku szklanemu naczyniu, do kt�rego w deszczo-
we dni kapa�a z dachu woda. Zbli�y� wargi i pi�. Woda mia�a md�y,
co� przypominaj�cy smak, jak gdyby Ted wysysa� z niej haustami
obrazy: jakie� dziecko przemkn�o, zbli�aj�c gwa�townie wielk�
niczym ska�a g�ow� z zielonymi oczyma; g�adka, czerwona r�ka-
wica wyj�a co� z ogromnej ska�y. McOvy popatrzy� wok�, gdzie
wszystko nadal chwia�o si� i przelewa�o, jak gdyby zachodzi�o
w pami�ci innej, wi�kszej od Teda istoty.
W zasi�gu r�ki, na drewnianej listwie znalaz� pojemniczek
z pastylkami weee. Wytrz�sn�� kilka do ust, uni�s� g�ow�, by prze�-
kn��, i zatrzyma� wzrok na drewnianej belce wisz�cej nad g�ow�.
Po raz kolejny, bez sensu, stwierdzi�, �e w szopie jest du�o drew-
nianych kawa�k�w. Rozwa�a� to, lecz my�l bez�adnie przew�dro-
wa�a ku kolejnym, niesk�adnym obrazom; zobaczy� ostrze tn�ce
skamienia�� wod� - nie mog�a by� lodem, nad ni� wisia�o tropi-
kalne s�o�ce - widzia� wyra�nie t� seledynow� rys�... Otrz�sn��
si�, parskn��, pastylki pokona�y zw�enie krtani. Dotar� do wr�t,
uchyli� je i spojrza� na niewielki fragment �wiata sprzedany mu
z szop� trzy lata temu przez cz�owieka, kt�ry po za�atwieniu trans-
akcji, wszed� na gliniast� g�rk�, chwytaj�c si� drzew, i gdy Ted,
chc�c zapyta� o granic� terenu, wspi�� si� za nim, ju� nikogo nie
zobaczy�. Jak na d�oni widzia� r�wnin� dochodz�c� a� do strz�pia-
stych zarys�w Miasta, a jednak poprzedni w�a�ciciel samotnej
szopy i gliniastego wzg�rza rozp�yn�� si� w powietrzu.
Trze�wiej�cy umys� kiepsko wsp�pracowa� ze wzrokiem.
Wszystko, co Ted widzia�, rozpada�o si� na nier�wne elementy. Le-
piej by�o o tym nie my�le�. Pastylki weee ju� zacz�y dzia�a�. Pr�-
buj�c wr�ci� na pos�anie (by�a to sterta plastikowych kulek do �o-
�ysk - sk�d si� wzi�y?), McOvy szed� dzielnie - krok za krokiem,
jeszcze troch�... nie da� rady; zachwia� si�, opar� o �cian� i tak
sta�, patrz�c przed siebie.
Zakurzone �wiat�o pada�o na le��c� na ziemi Kate Abee, lat
czterdzie�ci pi��. Mia�a w�skie biodra, sp�aszczone przez wal�c�
si� p�yt�. Modnie powi�kszone, znieruchomia�e usta Kate pr�bo-
wa�y prze�kn�� nie do ko�ca wypowiedziane s�owo. Beton zdar�
z jej czaszki w�osy z kawa�kiem czo�a. Oczy, nos i usta pozosta�y
na swoim miejscu, a r�ce - urwane strz�py materii - bezw�adnie
zwisa�y. Biedna Kate Abee! Patrzy� na ni� Otis Laffayete - sie-
demnastolatek, z g�ow� wbit� w ramiona, z nogami wygi�tymi dzi-
waczniej ni� ktokolwiek m�g�by sobie wyobrazi�. Jego du�y penis
stercza� jak napompowany. By� mo�e cia�o Kate i jej p�askie bio-
dra zach�ca�y ch�opca do seksu.
Gdyby dosz�o do walki o Kate, skulony w sobie Otis nie mia�by
najmniejszych szans; pr�t stercz�cy niczym r�g z karku Stephena
Reyna si�ga� na p�tora metra wok� jego cia�a i gdyby tylko Ste-
phen m�g� si� poruszy�, uni�s�by nim w�t�e cia�o Otisa. By� jesz-
cze rozdarty na dwie cz�ci Paul Bering, trzymaj�cy sw� g�ow�
wduszon� mi�dzy obie po�owy cia�a jak pestka jab�ka, by� Matis
Morerer, bez g�owy i z torsem wtopionym w metalowy odlew, by�a
Barbara Colby - jej splecione z r�koma stopy i odarta ze sk�ry
szyja g�si... i malutki Cornelli, z karkiem skr�conym o sto osiem-
dziesi�t stopni, wpatrzony w wielkie cia�o kobiety, kt�ra kl�cza�a
obok...
Ted odbi� si� od �ciany, ruszy� w stron� pos�ania. Potkn�� si�
o strz�piast� r�k� Kate Abee i run�� obok. �mia� si�; wiedzia�, �e
szybko si� st�d nie wydostanie. To, �e nie p�jdzie do agencji, wy-
dawa�o si� coraz bardziej realne. �miech sprawi�, �e usta zassa�y
kilka walaj�cych si� na posadzce kulek. Opieraj�c si� o g�ow� Ka-
te, McOvy wpe�z� na materac, zamkn�� oczy i wypluwa� z ust kul-
ki. Zacz�� pada� deszcz, ci�kie krople kapa�y do szklanego na-
czynia. Wszystko zamienia�o si� w kulki, krople i jakie� strz�pki...
Ted patrzy� w jaskrawe szczeliny, zdaj�c sobie spraw�, �e nie mo-
�e popada� w desperacj�; to nie by� w�a�ciwy moment, by porzu-
ci� prac�, by po prostu, najzwyczajniej w �wiecie spieprzy�. Jesz-
cze nie teraz.
Jan
Wracaj�c do pustego domu, Jan mija� pop�kane
budynki, z instalacji kt�rych wyp�ywa�a br�zowa ma�. Pary� tam-
tej jesieni by� ponury i ch�odny, przypomina� iluzj� stworzon� ze
starych obraz�w poustawianych tu i tam w zast�pstwie innych,
kt�re zniszczy�a wojna. Miasto zatraci�o kontury i niczym wirtual-
na bajka znika�o; wiatr zwiewaj�cy z ulic elektryczne iskry zbija�
kurz w purchle szybuj�ce ku nielicznym �wiat�om bladych i pu-
stych okien, przed kt�rymi p�ka�y. O tej porze na ulicach nie by-
�o ju� nawet starc�w. W dzie� widywa�o si� tylko ich; poruszali si�
leniwie, wnikali w ka�dy zau�ek, zamieraj�c, nas�uchuj�c, umyka-
j�c na widok ka�dego pojazdu czy cienia lotnego patrolu przesu-
waj�cego si� po ulicach i �cianach. Dzieci nie by�o wida�, a jed-
nak nad ranem tu i tam znajdowano ma�e trupy. Tajemnica
�mierci ��czy�a je ze �wiatem starc�w. Nie mo�na by�o tego zrozu-
mie�. Nocne patrole przeczesywa�y puste ulice; Pary� spa�, czujni-
ki rejestrowa�y tylko ruch szczur�w, a jednak jad�c rano do cen-
trum, Jan mija� milcz�ce grupki wpatruj�ce si� w zszarza�e cia�a
kolejnych ma�ych ofiar. Nikt o tym nie m�wi�, a ci, kt�rzy mieli
dzieci, starali si� je ukry�.
W windzie czu�o si� jeszcze charakterystyczny, nieokre�lony
fetor. Mo�e to on sprawia�, �e wspomnienie wojny obci��a�o ka�-
d� my�l? Ale by�y ju� pierwsze oznaki zmian: wk�adaj�c do drzwi
identyfikator, Jan s�ysza� za �cianami szepty. Ka�dego dnia by�o
ich wi�cej, zlatywa�y si�, o�ywiaj�c �ciany i puste, ciemne koryta-
rze kamienic.
Wszed� do mieszkania. Zbieranina mebli tworzy�a nastr�j tym-
czasowo�ci. Zdj�� koszul� i chodzi� tu i tam, wykonuj�c ruchy za-
kodowane wiele lat temu; teraz nie mia�y sensu, ale stara� si�
o tym nie my�le�. Wyj�� z pude�ka kulk�, wrzuci� w lejek odtwa-
rzacza, zaja�nia�a i jak co dzie� zobaczy� w monitorze dzieci. Feli-
cja co� m�wi�a, Bartek w tle odbija� o �cian� pi�k�. Z p�askiej
�ciany nie mo�na by�o nic wywnioskowa� o miejscu, w kt�rym Jan
ukry� dzieci. A jednak by�a ta ga��zka. Niepokoj�cy drobiazg, za-
niedbanie, odci�ni�ty w przestrzeni �lad. Nawet taka nieostro�-
no�� podpowiada�a co trzeba tym, kt�rzy szukali ma�ych ofiar. Li-
�cie grabu ze srebrzystymi �y�kami uk�ada�y si� w kszta�ty ��dek
widzianych z wysoka, znieruchomia�ych obok w�skiego molo.
Chodzi� nie tyle s�uchaj�c, ile sprawdzaj�c, jakby uk�ad s��w
m�g� si� zmieni�, powiedzie� co� innego ni� dot�d. Felicja m�wi�a:
- Mam nadziej�, �e zostawiasz nas ostatni raz. Nie lubimy, gdy
wyje�d�asz. Tutaj nic si� nie dzieje. Czy to jest normalne, �e lu-
dzie nie mog� wychodzi�? Ja sobie wyobra�am, �e ka�dy cz�owiek
b�dzie m�g� w�drowa�, dok�d zechce. Powie sobie: chc� zobaczy�,
co jest za tym wzg�rzem, kt�re widz� codziennie z okna, i po pro-
stu p�jdzie zobaczy�.
CZʌ� PIERWSZA
ROZDZIA� 1
Biuro
Systematyczne za�ywanie pastylek weee musia�o
uodporni� organizm na ich dzia�anie. Ted McOvy po�kn�� kolejn�
i wpatrywa� si� w szklan� �cian� gabinetu. Ja�nia�y w niej punk-
ty, ciemnia�y linie zaj�te, majaczy�y ��tawe, oznaczaj�ce pro-
gram, nad kt�rym w�a�nie pracowa�. G�owa nie funkcjonowa�a na-
le�ycie. Do komputera wp�yn�y dane trzeciego w tym dniu
klienta:
"Monik� Burt, lat 39, p�e� �e�ska". Na monitorze ukaza�a si�
zdezorientowana, podniecona sceneri� agencji kobieta; w�a�nie
zako�czy�a sw�j test w dziale scenariuszowym, Steven S3 prze�-
kn�� jej dane, wrzuci� w g�szcz kilku milion�w podobnych danych
i dobiera� sceny, kt�rych uk�ad mia� w kr�tkiej przysz�o�ci odmie-
ni� �ycie pani Burt. Tymczasem ona, w b��kitnej poczekalni, nie-
pewnie spogl�daj�c na lustrzane, pulsuj�ce rytmem barw �ciany,
powoli si� rozbiera�a.
Ted mia� troch� czasu dla siebie. Szuka� kontaktu z Celin, pe-
netrowa� miejsca, w kt�rych czasem j� widzia�; monitor, pokazu-
j�c mgliste postaci, wci�� nie znajdowa� Celin. To oznacza�o jed-
no: by�a w drogim programie, za kt�ry na pewno zap�aci� Marcel
de Vilde. Tam ju� nie si�ga�y macki podgl�du.
Wiedzia�, �e w jej ostatnich programach jest du�o przestrzeni.
Celin chcia�a w�drowa�, by� ka�dego dnia w innym miejscu, ale
czy naprawd� chcia�a zerwa� z Tedem? Czy chodzi�o o to, by nie
m�g� jej znale��? Mo�e prowokowa�a, czeka�a na niego? To by�o ta-
kie proste: wype�ni� dane, wp�aci� zaliczk� i w te�cie sobie za�y-
czy�: "chcia�bym cz�ciej, wci��, ka�dego dnia spotyka� Celin
Monroe". Steven S3 - leniwe monstrum, kt�re coraz cz�ciej wk�a-
da�o klient�w agencji do identycznych program�w - bez chwili za-
stanowienia umie�ci�by go po�r�d swoich schemat�w i jeszcze
dzi�, w jakim� ekscytuj�cym miejscu Ted trafi�by na Celin.
Podniecona Monik� Burt czeka�a naga, z nadziej�, �e w jej �y-
ciu wszystko si� zmieni. Steven S3 ju� j� prze�kn�� i zapomnia�.
W�o�y�a wszystkie pieni�dze w to, co elektroniczny scenarzysta
proponowa� bez zastanowienia: Monik� wchodzi�a w jeden z ty-
si�cznych, ta�szych program�w opartych na scenariuszu skonstru-
owanym cztery czy pi�� lat temu, gdy agencja Sartenira zaczyna-
�a dopiero dzia�alno��.
Miniatura pani Burt opu�ci�a wn�trze monitora - jecha�a do
Teda. McOvy akurat przegl�da� jej test:
"Nie lubi� swojego cia�a. M�� uwa�a� mnie za idiotk�. Lubi�
kobiety starsze, przyja�ni� si� z takimi, kt�re mog�y by� jego mat-
kami". To zrodzi�o kompleks Monik�, kt�ra poza tym lubi�a swoje
du�e piersi i po�ladki. Teraz, gdy zosta�a wdow�, a jej dzieci i m��
po wypadku odeszli na Parshey, chcia�aby du�o ta�czy�, spotka�
m�czyzn� takiego jak jej m��, tylko m�odszego i nie tak nudne-
go; pragn�aby spr�bowa�, jak to jest by� dziwk�, chcia�aby ba�
si� czego� bardzo, chcia�a te� cz�ciej spotyka� si� z dzie�mi na
Parshey, poza tym mog�aby by� w innych programach; niech jej
zaproponuj� co�, co b�dzie ciekawe i nie przekroczy sumy trzystu
tysi�cy. Test brzmia� typowo - klienci Sartenira, pe�ni nadziei,
plan�w, przyst�puj�c do testu ograniczali �yczenia do kilku ba-
nalnych, szybko zdaj�c si� na propozycje agencji. Monika wy�a-
ma�a si� nieco ze schematu. Niecz�sto Ted trafia� na kogo�, kto
chcia�by by� starszy. Nie pojawi�y si� jeszcze w owym czasie ten-
dencje, kt�re kilkana�cie lat p�niej doprowadzi�y do upadku
Sartenira.
B��kitnawy cylinder windy wwi�z� fotel, na kt�rym p�le�a�a
naga Monik� Burt. Przygas�o �wiat�o, dyskretna mgie�ka okry�a
miejsce, w kt�rym siedzia� McOvy.
Klientka nie kryj�c zafascynowania spogl�da�a na szklan�
�cian�, wewn�trz kt�rej b�yskawicznie pojawia�y si� i znika�y li-
nie po��cze�. Archaiczne sprz�ty z pierwszych lat dzia�alno�ci
agencji, dzisiaj ju� bezu�yteczne, mia�y w sobie magi�, wizualne
pi�kno i dlatego Sartenir je zostawi�. Robi�y wi�ksze wra�enie na
klientach ni� nijakie w formie ko�c�wki macek Stevena S3.
- Masz trzydzie�ci dziewi�� lat - zacz�� rutynowo McOvy.
- Tak - odpowiedzia�a, szukaj�c go w mgie�ce. Przez kr�tk�
chwil� wstydzi�a si� swej nago�ci, zakrywa�a niezwykle wielkie,
g�adkie i ci�kie piersi. Nad lew� stop�, w okolicy kostki mia�a ta-
tua� o niewyra�nym rysunku. McOvy uruchomi� mechanizm fote-
la i kobieta usiad�a. Nogi mia�a szczup�e, patykowate, biodra nie-
du�e, brzuch nieco zbyt wydatny, twarz przeci�tn�, oczy bez
wyrazu. Palce jej st�p wci�� wyczynia�y ekwilibrystyczne figury,
jak gdyby kostki w nich by�y z mi�kkiego tworzywa.
- Mam na imi� Ted. Jeste� w dziale scenograficznym.
- Co to znaczy?
- Opracujemy dla twojego programu stron� wizyjn�. Postara-
my si�, �eby miejsca, w kt�rych si� znajdziesz, odpowiada�y tym,
w kt�rych chcia�aby� si� znale��, a ludzie, kt�rych spotkasz, spe�-
niali twoje oczekiwania.
- Domy�lam si�, �e chodzi o to, co b�d� widzia�a?
- I jak ciebie b�d� widzie� inni, kt�rych spotkasz.
- Ale dla mnie wa�niejsza ni� obrazy jest muzyka. Chcia�abym
du�o ta�czy�.
- P�niej przejdziesz do dzia�u muzycznego. My zajmujemy si�
tylko tym, co widzisz.
- Ciebie nie widz� - ostro�nie zauwa�y�a kobieta.
Ted delikatnie rozwia� mgie�k�.
- Jaki jeste� m�odziutki - zdziwi�a si� Monik� Burt. - G�os
masz przyjemny, a wygl�dasz �adniej, ni� sobie wyobra�a�am. Czy
nie jeste� za m�ody? Wybacz, ale nie s�dz�, by kto� w twoim wie-
ku dobrze wiedzia�, czego chcia�aby kobieta taka jak ja.
- Nie b�dziesz rozczarowana, zapewniam ci�.
- Dobrze, ufam agencji. Wiem, co potraficie, jestem podnie-
cona.
- Zadam ci kilka pyta�. Musimy by� wobec siebie szczerzy, nie
ma powodu do skr�powania, przecie� wiesz, gdzie jeste�.
- Pytaj, oczywi�cie.
- Z testu wynika, �e jeste� niezadowolona ze swojego wygl�du.
- Mo�e nie a� tak. M�j m�� jest ju� na Parshey. - G�os Monik�
na moment zawis� w ciszy. - Robert, m�wi�am na niego Bob, nie
lubi� tego...
- Pos�uchaj, Monike, musimy by� szczerzy, �ebym m�g� dok�ad-
nie okre�li�, o co ci chodzi Postaraj si� ca�kowicie otworzy�.
- W porz�dku, Bob wola� kobiety starsze. Zreszt� wy, m�odzi,
te� lubicie chyba czasem spr�bowa� ze starszymi, prawda? Chc�
mie� starsze cia�o, wiesz, jakie� takie... Oczywi�cie bez przesady,
powinno by� przez swoj� staro�� atrakcyjne. Nie potrafi� tego
okre�li�.
- Chyba wiem, o co ci chodzi, Monik�.
- Nie wydaje ci si� to g�upie?
- Dlaczego? Tu nie ma �adnych ogranicze�. Z twojej formy mo-
�emy zrobi� co� doskona�ego.
- Biust chcia�abym pozostawi� bez zmian. - Monik� unios�a si�
i zacz�a g�aska� wielkie piersi, dotykaj�c sutk�w, stan�a na fote-
lu, zacz�a wolno ta�czy� i nuci�a co� cicho. - Po�ladk�w te� nie
chc� zmienia�. Lubi� je.
- Proponowa�bym powi�kszy� je nieco, a piersi zbli�y� do sie-
bie. Powi�ksz� ci wargi.
Przesta�a ta�czy�.
- S� za ma�e?
- Masz �wietne cia�o, ale w programie spotkasz ludzi, kt�rzy
te� maj� swoje oczekiwania. �eby pragn�li spotka� ciebie w pro-
gramach, za kt�re p�ac�, musimy dostosowa� twoje cia�o do ich
oczekiwa�. Oczywi�cie, ich wygl�d skorygujemy zgodnie z twoimi
oczekiwaniami. Jakie cia�a lubisz?
- Nie wiem... Silne? Niekoniecznie, nie musz� by� jakie�...
- Jestem tu po to, �eby ciebie wys�ucha�, a je�eli zechcesz cze-
go�, o co nikt nie prosi�, tym lepiej dla ciebie. Lubi� oryginalno��.
Tu nie ma miejsca na wstyd.
- Nie wstydz� si� niczego, Ted.
Monik� znowu zacz�a ta�czy�. Ted w��czy� przestrzenny moni-
tor. Wn�trze zaja�nia�o i pojawi�a si� miniatura ta�cz�cej Moni-
k�. Zobaczywszy siebie sam� zmniejszon�, klientka, naiwnie zdzi-
wiona, rozbawiona i niepewna, jak gdyby pr�buj�c wychwyci�
czas i przestrze� dziel�ce je obie, wykona�a kilka gwa�townych
ruch�w; ta�czy�a lekko, niemal unosz�c si� obieg�a miniatur�
i znieruchomia�a zdyszana. Miniaturka zamar�a r�wnie�, a po
chwili o�y�a i powt�rzy�a taniec Monik�. Klientka patrzy�a z nie-
dowierzaniem; Ted powi�kszy� jej wizerunek trzykrotnie. Onie-
mia�a Monik� przygl�da�a si� swojemu cia�u zakodowanemu
w pami�ci Stevena S3.
- Zarejestrowa�em twoj� form� - powiedzia� McOvy. - Zamie-
rzasz uprawia� seks, prawda?
- Tak. - Monik� patrzy�a na zmniejszaj�c� si� a� do punktu
s�abego �wiat�a form�. - Poda�am to w te�cie. Zawsze by�am cie-
kawa, jak to jest by� dziwk�.
- Je�eli chcesz to robi�, musz� zarejestrowa� niekt�re pozycje.
- Zaraz, chcecie ze mnie zrobi� kuk��?
- Monik�, taka jest procedura. Powielamy form� ka�dego
klienta. Mo�e si� zdarzy�, �e tw�j program b�dzie tego wymaga�.
Mo�e by� i tak, �e kt�ry� z uczestnik�w programu... przecie� wyja-
�niono ci ju�, �e program tworzony jest dla najmniej dwustu
klient�w. Spotkasz postaci, kt�re jak i ty p�ac� za program, wi�c
te� maj� pewne prawa. Je�li kt�ry� z nich zechce prze�y� z tob�
co�, na co sama by� mu nie pozwoli�a, przyda si� twoja forma. -
Ted powtarza� rutynowe kwestie. - Prowokujesz, wyzwalasz
w zmys�ach nadzieje i by� mo�e, kt�ry� z naszych klient�w zechce
zrobi� z tob� co�, na co nie mia�aby� ochoty. W takim wypadku
musimy podstawi� twoj� kopi�.
Monik� Burt podnieci�a si� t� wiadomo�ci�.
- S�ysza�am o rze�biarzach. Czy to prawda, �e robi� takie rze-
czy tylko z kuk�ami? My�lisz, �e mog� chcie� zrobi� ze mn� co�,
czego bym nie chcia�a? Sk�d wiesz, Ted, �e s� rzeczy, na kt�re
bym nie pozwoli�a?
- Zdarzaj� si� pragnienia, na kt�re nikt by nie pozwoli�, wierz mi.
- My�l�, �e mnie nie znasz, Ted, nie wiesz, dlaczego chc� by�
tutaj...
- To dobrze, �e dok�adnie wiesz, o co ci chodzi, ale taka jest
procedura. Musz� wykona� twoj� kopi�.
- W porz�dku, doskonale wszystko wyja�ni�e�. Jak rozumiem,
moje pragnienia w stosunku do innych maj� takie same prawa?
- Dok�adnie tak.
- Nie wiem, Ted, wydaje mi si�, �e to wszystko jest pi�knym
snem.
- Z pewno�ci�, ale b�dziesz tego wszystkiego mog�a dotkn��.
Skoro ju� to sobie wyja�nili�my, musimy wykona� kilka pozycji.
- Oczywi�cie chodzi o seks? - ze �miechem powiedzia�a Mo-
nik�. Sprawnie przyj�a poz� kotki oczekuj�cej kocura, potem od-
wr�ci�a si� na plecy, przerzuci�a nogi za g�ow� - by�a bardzo ela-
styczna - rozchyliwszy usta sapa�a, j�cza�a, wi�a si� spazmatycz-
nie, a monitor rejestrowa� jej miniaturowe powielenie, laserowe
impulsy oplata�y jego wn�trze swoimi nitkami. Procedura si� wy-
pe�nia�a. Monik� zrobi�a dziwaczny szpagat w powietrzu, opar�a
ci�ar cia�a o szyj�, rz�zi�a. McOvy w��czy� podgl�d miasta: wci��
szuka� Celin.
Miasto �y�o swoim rytmem, rozrasta�o si� we wszelkich kierun-
kach, pi�knia�o, nabiera�o barw i z dnia na dzie� stawa�o si� inne.
McOvy z trudem poznawa� miejsca, po kt�rych jeszcze miesi�c te-
mu chodzi� z Celin. Nie by�o ju� hotelu, w kt�rym bawili si� w ob-
cych, nie by�o podziemnej kawiarni, w kt�rej pierwszy raz zoba-
czy� j� z Marcelem - wszystko ulega�o ci�g�ej transformacji,
przybywaj�cy zewsz�d klienci podbijali ceny, nowe gmachy bu-
rzono, by na ich miejscu postawi� jeszcze nowsze; ulice schodzi�y
w podziemia. Agencja Sartenira i liczne drobne agencje, kt�re po-
wstawa�y na miesi�c, dwa, by upa��, pozostawiaj�c swych tanich
klient�w na bruku, oferowa�y coraz wi�cej atrakcji, Steven S3 le-
niwie przetwarza� dane, gmatwa� fabu��, oferowa� graj�cym wzru-
szenie, l�k i szcz�cie.
Mgie�ka t�umu zastyg�a; oko kamery wy�owi�o wyra�niejszy
punkt i p�dzi�o ku niemu: to by�a Celin. Wysiad�a z limuzyny Mar-
cela de Vilde i wchodzi�a z nim na szerokie schody Teatru Metalo-
wego. Ted zobaczy� w�osy Celin, jej nagie ramiona, bose stopy, jej
dynamiczny, pewny siebie krok.
Oko kamery przenios�o si� do wn�trza teatru.
- Ted - wyj�cza�a Monik� Burt. - Jeszcze nie wystarczy?
Wr�ci� do pracy. Zdyszana klientka kl�cza�a. Ted powi�kszy�
�wiate�ko powielenia i miniatura Monik� znowu znalaz�a si� obok
niej. Odtwarza�a zakodowane erotyczne pozycje; w czasie gdy on
�ledzi� Celin, Monik� naprawd� dokona�a rzeczy niezwyk�ych.
- Oho - rzek� z uznaniem - b�dziemy musieli powieli� twoj�
form� kilka razy. Wzbudzisz sensacj�.
- Nie przesadzasz? Nie jestem taka, jak ci si� wydaje, Ted. -
Wsta�a. By�a zm�czona, pad�a na fotel i uspokaja�a oddech. -
Wci�� mam w�tpliwo�ci. Mo�e nie powinnam si� postarza�. Co
o tym s�dzisz?
- Ma�o jest starych kobiet. To mo�e by� ekscytuj�ce. Tw�j sce-
nariusz b�dzie niezwyk�y, zaufaj nam.
- W porz�dku, Ted.
- W te�cie poda�a�, �e chcesz mieszka� w niewielkim mieszka-
niu, kt�rego �ciany zbiega�yby si�...
- Taki pok�j widzia�am kiedy� w Atlancie. By� w�ski, rozsze-
rza� si� w co� okr�g�ego, nie potrafi� tego opisa�. Okno wychodzi-
�o na ciasne podw�rko z trawnikiem, na kt�rym ros�y strzy�one
graby.
- Chyba potrafi� to sobie wyobrazi� - powiedzia� Ted. - Teraz
pojedziesz do dzia�u d�wi�ku. Jeste� �wietn� tancerk�, posiedzisz
tam troch� d�u�ej.
- Ch�tnie.
- Trzymaj si�, Monik�.
- Jeste� kochany, Ted.
Fotel wsun�� si� w walec windy i powi�z� klientk� do dzia�u
d�wi�k�w.
McOvy przygl�da� si� zarejestrowanym pozycjom Monik�.
Zbli�y� do siebie i powi�kszy� jej powielenie, przerzuci� list� ko-
rekt, wybra� postarzenie o dziesi�� lat. Wirtualne cia�o Monik�
troch� zwiotcza�o. Doda� jeszcze dziesi��, ale wci�� by�o pozbawio-
ne wyra�nych oznak staro�ci. Dopiero gdy przyj�� wariant sze��-
dziesi�ciu pi�ciu lat, ujrza� odpowiedni rodzaj deformacji; twarz
Monik� pokry�y zmarszczki, oczy si� zapad�y, chude nogi nieco
ugi�y, wyko�lawiaj�c stopy. Ted by� ju� zadowolony, ale Monik�
chcia�a zachowa� g�adko�� biustu i po�ladk�w, zmniejszy� rozstaw
piersi. Korygowa�: powi�kszy� po�ladki, nieco wyg�adzi� zmarszcz-
ki twarzy, wyd�u�y� j�zyk, ko�cz�c go ekscytuj�cym szpicem, wy-
d�u�y� palce d�oni i st�p. To doda�o formie dynamizmu. Powi�kszy�
oczy, rozja�ni� je, wype�ni� seledynowym pigmentem, staraj�c si�,
by jedno by�o wyra�nie ciemniejsze od drugiego - prosta, cz�sto
stosowana sztuczka robi�ca du�e wra�enie; klient reagowa� jedno-
znacznie: agencja solidnie si� przy�o�y�a do jego programu.
Zarejestrowawszy kszta�t Monik� Burt, McOvy przes�a� do
dzia�u korekty plastycznej. �ykn�� kolejn� pastylk� weee, gdy na-
p�yn�y dane nast�pnego klienta.
"Elbert Montperoot, lat 44" - na monitorze ukaza� si� nagi
m�czyzna. Ted nie musia� przygl�da� si� chodz�cej wewn�trz pro-
stopad�o�cianu ludzkiej figurce - zna� dobrze zainteresowania, �y-
ciorysy, dochody tych, kt�rzy trafiali w jego r�ce. Coraz rzadziej
by� to kto� z dochodem wi�kszym ni� sze��set tysi�cy. Poni�ej gra-
nicy ustalonej na bie��cy rok korzystano g��wnie z program�w ty-
powych, a to oznacza�o dla Teda gr� pozor�w. Musia� rozmawia�
z klientem, kt�ry niewiele znaczy�.
Elbert Montperoot pojawi� si� w drzwiach windy. Fotel umie-
�ci� w centrum opalizuj�cego kr�gu, naprzeciw Teda, kt�ry ocze-
kiwa� w oparze mgie�ki. Klient rozgl�da� si�; g��bia �ciany przy-
wodzi�a na my�l rozleg��, gin�c� w mgle panoram�. McOvy
rozpocz�� schematyczn� gr� pozor�w.
- Odpowiada ci twoja zewn�trzna forma?
- Postarza�em si�... Nie chcia�bym... By�em kiedy�...
- Kiedy� by�e� zadowolony, teraz to i owo posz�o w nieodpowied-
nim kierunku - powiedzia� Ted. - Masz czterdzie�ci cztery lata.
- No w�a�nie. Ale uwa�am, �e wygl�dam nie�le. Nie chcia�bym
zmienia� twarzy, sylwetki... Na pewno nie chcia�bym by� zupe�nie
inny.
- Powiem szczerze, jeste� w dobrej formie, Elbert, mo�esz bu-
dzi� zainteresowanie.
Montperoot postara� si� wygl�da� korzystnie. Jak ka�dy, kto
wchodzi� do studia Teda, oczekiwa� akceptacji. Mia� d�ugie, sta-
rannie upi�te w�osy, wargi nie�le utrzymane, wypuk�e zgodnie
z tendencj� sprzed dw�ch lat, paznokcie r�wnie� zgodnie z ow�
tendencj� wyd�u�one, rozszerzone i bez lakieru. Zaniedbane oczy
zdradza�y nerwowo��.
Ted w��czy� kod i opalizuj�cy kr�g, w kt�rym tkwi� Montpero-
ot, wype�ni� si� nitkami barw, okrywaj�c klienta mgie�k�. Po kil-
ku sekundach laserowe nitki odtworzy�y w przestrzennym moni-
torze siatk�, kt�ra odda�a zarys kszta�tu Elberta.
- Mo�esz mi wyja�ni�, co robisz? - zapyta� klient. Siateczka
wewn�trz szklanej przestrzeni ust�powa�a miejsca jego miniatu-
rowemu odbiciu.
- Jak ci si� wydaje, ile mam lat? - Ted zada� kolejne rutynowe
pytanie. Pomniejszone powielenie Elberta porusza�o si� wewn�trz
szk�a, wpatrywa�o w ekran, jak gdyby poza przestrzeni� monitora
pojawi�a si� kolejna, jeszcze bardziej pomniejszona miniatura.
- Dwadzie�cia - powiedzia� nerwowo g�os spod k��bowiska
mgie�ki, kt�ra wolno znika�a, ods�aniaj�c siedz�cego w fotelu
Montperoota. - Osiemna�cie?
- Czterdzie�ci siedem - automatycznie odpowiedzia� Ted. - Je-
stem starszy od ciebie.
Klient milcz�c patrzy� na swoj� miniatur�, kt�ra odpowiada�a
na jego ka�dy ruch. To by� dobry moment: Ted przeni�s� j� z moni-
tora i usytuowa� mi�dzy klientem a sob�. Miniatura znierucho-
mia�a. Tak jak znieruchomia� jej wzorzec.
- Robicie tutaj dziwne rzeczy - powiedzia� Montperoot.
- Dajemy szcz�cie. Popatrz... - Ted wprowadzi� jeden z pre-
zentacyjnych wariant�w i miniaturowy cz�owieczek zacz�� si�
zmienia�. To na klientach robi�o najwi�ksze wra�enie - deforma-
cja zmierzaj�ca ku staro�ci. Montperoot reagowa� coraz wi�kszym
l�kiem na szybko zmieniaj�ce si� rysy swej twarzy. Ted przegl�-
da� jego dane. Nie znalaz� w nich wiele: Montperoot by� prawni-
kiem specjalizuj�cym si� w dziedzinie, kt�ra nie przynosi�a spe-
cjalnych dochod�w - sprawy spadkowe. Ju� dawno postanowi�
zmieni� w swoim �yciu wszystko. Chcia�by w�drowa� po g�rach,
odkrywa� dziewicze zak�tki, chcia�by odnale�� zatopiony skarb,
prze�y� bombardowanie, sp�dzi� intymne chwile z tajemniczym
Sabette, poza tym lubi� przyj�cia, na kt�rych mo�na pozna� tych,
kt�rzy wkr�tce umr�. W swoich wymaganiach Montperoot nie wy-
szed� ponad przeci�tno��, ale bombardowanie przekracza�o jego
finansowe mo�liwo�ci. Gdy Ted o tym powiedzia�, klient wpatry-
wa� si� w skarla��, postarza�� posta�, kt�ra nieruchomo le�a�a
u jego st�p. Prosty, tandetny efekt zawsze robi� wra�enie. Minia-
tura umar�a. Montperoot p�aka�.
- Przy twoich dochodach o bombardowaniu nie ma mowy - po-
wt�rzy� Ted. - Jest dla ciebie za drogie. Przyj�cia, na kt�rych po-
znasz ludzi, kt�rzy wkr�tce umr� - na to ciebie sta�, ale bombar-
dowanie...
- Co ty m�wisz, Ted? - odezwa� si� nagle zmienionym g�osem
Montperoot. Co� w tym g�osie zmrozi�o Teda. Oderwa� wzrok od
danych. Klient patrzy� z ledwie zauwa�aln� ironi�. - Widzia�em
cenniki. Wszystko wydaje mi si� za tanie, niedowarto�ciowane...
- Niemniej ciebie na bombardowanie nie sta�, Elbert. Chcesz
zap�aci� do czterystu trzydziestu tysi�cy, a to zdecydowanie za
ma�o.
- Pieni�dze nie graj� roli. Dorzuc� dwa, trzy miliony. - Mont-
peroot �mia� si�, patrz�c na zesztywnia�� miniaturk� swego po-
wielenia. Ten dziwny nastr�j klienta porazi� Teda. Jeszcze nikt nie
�mia� si� w takiej chwili. - �wiat jest za tani - m�wi� Montperoot.
- Nikt nie potrafi poda� w�a�ciwej warto�ci rzeczy, na kt�rych rze-
komo si� zna. Cho�by ty, Ted, czy zdajesz sobie spraw�, co robisz?
Kim jeste�? Wiesz, ile to naprawd� powinno kosztowa�?
- Nic - odpowiedzia� Ted, a klient zacz�� si� tak spazmatycz-
nie �mia�, �e wygl�da�o to wr�cz gro�nie.
- Naprawd�, rozbawi�e� mnie. Przychodz� do was, p�ac�
ogromne pieni�dze za co�, co twoim zdaniem nie ma warto�ci?
- To jest za darmo - stwierdzi� Ted.
- Nie rozumiem. Nie chcesz chyba powiedzie�, �e p�ac� za nic,
�e wasza agencja naci�ga mnie na fors�? Przyszed�em do was dla-
tego, �e mam ju� do�� porannych rozterek. Wstajesz i trafiasz na
pustk�, dziur�, kt�ra ciebie wch�ania. Nic nie wiesz, wszystko mo-
�e si� zdarzy�, a nic si� nie zdarza. Tak by�o, ale... ta rozmowa to
taki bonus, co? Ju� mnie wci�gacie, prawda? Podoba mi si� to,
cholernie podoba.
- Sta� w centrum - powiedzia� Ted. Montperoot znalaz� si�
w opalizuj�cym kr�gu, nitki laserowe oplot�y go niczym barwna
piana. -Teraz kucnij... teraz zr�b obr�t i sta� na palcach... dobrze,
teraz po�� si�, wsta�, podskocz, zr�b kilka krok�w w ty�, w bok,
do przodu. A teraz najtrudniejsze. Postaraj si�, �eby ci stan��...
- Co!?
- Je�eli chcesz seksu, zr�b to.
- Nie potrafi� tak, bez powodu. - Montperoot podniecony pro-
pozycj� dotyka� swego �redniej wielko�ci penisa, kt�ry nie reago-
wa�. - Przypuszczam, �e mo�esz to zrobi� za mnie, Ted, masz prze-
cie� odpowiednie urz�dzenia.
- To nie zawsze wychodzi. Rozumiesz, przy korekcie mo�emy
mie� k�opoty.
- Chcesz mi skorygowa� penisa?
- Wi�kszy rozmiar wydaje mi si� w twoim wypadku korzyst-
niejszy; nie b�dziesz w programie sam. Inni te� maj� swoje ocze-
kiwania, a raczej wol� wi�ksze. U�atwisz nam prac� i na pewno
b�dziesz zadowolony.
- W porz�dku, ale ta rozmowa wcale mnie nie podnieci�a. -
Elbert sm�tnie spogl�da� na swoje krocze.
- Postaram si� ci pom�c.
Ted cofn�� program i martwa miniatura Montperoota poruszy-
�a si�, wsta�a. Ted pracowa�: z mgie�ki wyros�a naga miniatura
starszej, zadbanej kobiety. Elbert drgn�� na widok ta�cz�cej ma-
le�kiej Monik� Burt obok jego w�asnej miniatury. Kucaj�c, pod-
skakuj�c, podrzucaj�c piersi malutka kobieta kokietowa�a malut-
kiego Elberta.
- Kim ona jest? - zapyta�.
Ted w��czy� kod i Elbert nie zauwa�y� chwili, gdy na miejscu
zakodowanej wcze�niej, postarzonej formy pojawi� si� obok Mo-
nik� jego kszta�t aktualny, skrupulatnie na�laduj�cy ruchy orygi-
na�u; jak i Elbert drepta� podchodz�c do miniaturowej kobietki.
Pojawi�y si� oznaki podniecenia.
- Kim ona jest?
- To jedna z naszych klientek.
- Interesuj�ca.
Ma�a posta� Montperoota, powielaj�c ruchy orygina�u, skrada-
�a si� do ta�cz�cej kobiety, co bardzo podnieca�o Montperoota.
Ted tego nie lubi� - klient wykonywa� ruchy kopulacyjne, a jego
ma�y sobowt�r czyni� to samo w pobli�u miniaturowej Monik�.
Ted skierowa� wzrok na siatk� program�w, zaznaczy� kilka punk-
t�w, przeni�s� do nich dane klienta. Montperoot l�dowa� w pro-
gramie, w kt�rym na razie uczestniczy�o dwie�cie jedena�cie
os�b. Nastr�j, akcja tego niezbyt drogiego programu na pewno
odpowiada�yby cz�owiekowi, kt�ry w tej chwili niemal krzykn��;
Ted doskonale wiedzia�, co si� dzieje - malutka Monik� w monito-
rze zatrzyma�a si� i odwr�ci�a, ukazuj�c ekscytuj�ce po�ladki,
a miniaturowy cz�owieczek pr�bowa� wzi�� j� od ty�u. Laserowe
iskierki kodowa�y posta� kopuluj�cego z mira�em Montperoota.
- Zastanawiam si�, Elbert, czy nie pu�ci� ciebie do programu,
w kt�rym jest Monik� Burt - powiedzia� po d�u�szej pauzie
McOvy. Montperoot sta� w centrum kr�gu, tak jak w monitorze
sta�a jego miniaturowa forma. Male�ka Monik�, jak gdyby nic nie
zasz�o, ci�gle ta�czy�a. - Co o tym s�dzisz? Mo�esz j� mie� na-
prawd�. Powiem ci tylko, �e ona lubi facet�w z wi�kszym ni� tw�j.
- Mo�esz co� zrobi�, Ted?
- Je�eli chcesz... Lubi te� sporo m�odszych od ciebie.
- W porz�dku, dostosuj wszystko. Jeste�cie niesamowici. Dla-
czego wasze us�ugi s� takie tanie, og�lnie dost�pne? Czy w ra-
mach tych koszt�w wykonacie te� moje kuk�y? Chyba musicie to
zrobi�, rozumiem, �e b�d� w programach innych klient�w, kiedy
kto� b�dzie chcia� mnie unicestwi�, wtedy... podsuniecie mu moj�
kuk��. Akceptuj� to, wiem, �e sam b�d� mia� do dyspozycji ka�d�
osob�, kt�r� spotkam.
- Tak, wykonamy kilka twoich powiele�.
- Czy... Czy m�g�bym chocia� jedn� zobaczy�?
- Rozumiem twoje zainteresowanie, ale s� pewne zasady. Nie
mo�esz zobaczy�. W swoim programie te� na �adn� nie trafisz. Wy-
kluczone. Mog�oby to za�ama� struktur� psychologiczn� scenariu-
sza. Osobi�cie uwa�am, �e ten zakaz nie ma sensu i wkr�tce zosta-
nie uniewa�niony. Jednak na razie obowi�zuje.
- Zgoda. Powiedz mi tylko: s� identyczne?
- Nieco powi�kszone w stosunku do orygina�u. O pewien okre-
�lony procent.
- O tym wiem. S� wi�ksze. Naturalna wielko�� sprawia, �e wy-
daj� si� mniejsze, s�ysza�em o tej zagadce iluzji: forma powielona
wydaje si� mniejsza. Ale poza tym s� identyczne?
- Identyczne.
- Nie potrafi� tego wyrazi�, nie mog� uwierzy�, to jest jak
spe�nienie sn�w - egzaltowa� si� Montperoot.
- Jeste�my do twojej dyspozycji. Masz jakie� wymagania co
do domu, mieszkania? - McOvy przegl�da� test klienta. - W po-
rz�dku, poda�e� to w te�cie, dzi�kuj�. Teraz pojedziesz do dzia�u
muzycznego.
Fotel z Montperootem opu�ci� kr�g, dotar� do windy, kt�ra
wch�on�a go jasn� g�b�.
Zaczyna� si� weekend. Ted McOvy zako�czy� prac�. Przed lu-
strem zdj�� peruk�, odklei� prostownik nosa, wyj�� b��kitne �uski
z oczu. W agencji przestrzegano tego �miesznego, w gruncie rze-
czy prymitywnego kamufla�u i gdyby teraz w kt�rej� z wind El-
bert Montperoot trafi� na m�czyzn� oko�o dwudziestki, z w�osa-
mi w kolorze z�ota, ciemnymi oczyma i nieco zadartym nosem, nie
pomy�la�by nawet, �e ten cz�owiek zaprojektuje scenografi�
dw�ch najbli�szych miesi�cy jego �ycia.
ROZDZIA� 2
Teatr Metalowy
Chocia� Teatr Metalowy wydawa� si� anachroni-
zmem, po�era�a go rdza, wyk�adziny na �cianach si� �uszczy�y, do-
t�d nikt nie wpad� na pomys�, by go zburzy� i postawi� w tym
miejscu co� bardziej funkcjonalnego. Sta� si� czym� w rodzaju la-
biryntu, do kt�rego wej�cie zawsze nios�o za sob� dreszcz emocji.
Pi�� po jedenastej McOvy wysiad� z samochodu i wszed� mi�-
dzy perforowane �ciany teatru. Winda wnios�a go na pi�te zgi�cie
jedenastego korytarza. Tylko tam by�y okna, a wychodzi�y na p�-
nocn� cz�� zesztywnia�ego nad wodami zatoki Miasta. Spogl�da-
j�c na wody oceanu, Ted szed� �ukowymi korytarzami zacieraj�cy-
mi podzia� pi�ter; wznosi�y si�, opada�y, mija�y niczym sk��bione
druty, wewn�trz kt�rych przemieszczali si� ludzie.
Pojawienie si� Teda w teatrze od dawna przesta�o by� tema-
tem rozm�w. Teraz spokojnie patrzy� na zatok�, a ludzie po pro-
stu go mijali. Nieznajomy cz�owiek dotkn�� ramienia Teda, spoj-
rza� mu w oczy i zagadn��:
- Chcia�bym powiedzie� ci o tym przypadku lustra. Kuszenie
prze�yli�my wtedy dos�ownie... - Przerwa�, najwyra�niej to i owo
nie pasowa�o; koncentruj�c si� na sygnale wysy�anym przez pro-
gram, odczyta� go, spojrza� wzrokiem dziecka wyrwanego ze snu. -
Pomyli�em korytarze. Za dwie minuty musz� by� w Seto! - Wsu-
n�� si� w walec windy, znikn��.
McOvy min�� hol, kt�rego przezroczysta posadzka niczym ana-
tomiczny przekr�j ods�ania�a ni�sze partie teatru. St�d rozchodzi�y
si� pokr�cone jak �widry sale. Daleko w dole widzia� male�kich lu-
dzi i mia� wra�enie, �e wszystko to dzieje si� przypadkowo. Niekie-
dy s�aba nadzieja pojawia�a si� w my�lach, przeszywa�a je gwa�tow-
nie, zamienia�a si� w jak�� emocj�, kt�ra znika�a w jednej chwili -
ci ludzie naprawd� byli sterowani przez programy. Nic poza tym.
McOvy czu� si� tu wyobcowany. I wtedy zobaczy� Celin. Przechodzi-
�a obok, obejmuj�c Marcela de Vilde. Jej mocne plecy opina�a
cienka bluzka zako�czona w�skim paskiem, spod kt�rego do bo-
sych st�p sp�ywa�y fa�dy granatowej tkaniny. Ted od dawna nie by�
tak blisko Celin. Znikn�a za kolejnymi drzwiami, a on dalej sta�
zapatrzony. Kto� go potr�ci�, kto� o co� pyta�. McOvy zawr�ci�,
wszed� na pi�tro balkon�w, sk�d wida� by�o wielk� scen�, z kt�rej
dobiega�y monotonne d�wi�ki. Wycofa� si�, skr�caj�c do japo�skie-
go baru. W tej samej chwili w barze pojawi� si� Pete - jeden z kil-
kuset scenarzyst�w agencji. McOvy mia� powody, by go nie lubi�.
- Samotny i wzgardzony? - zapyta� Pete. - Ona by�a tutaj
przed chwil�. Mo�e jest z tym serafinem? Pi�kny i zdolny cz�o-
wiek, ale o ile uroda jeszcze cokolwiek znaczy, czym�e jest talent?
W gruncie rzeczy, Ted, w gruncie rzeczy... nawet nie wiemy, sk�d
si� ten de Vilde wzi�� i po co. P�aci za jej program?
Pete nie wymaga� od Teda odpowiedzi, uk�ada� wszystko we-
d�ug schemat�w, do kt�rych zobowi�zywa�a go praca w agencji.
Stan nietrze�wo�ci nie przeszkadza� mu w denerwuj�cym zabar-
wianiu s��w ironi�. McOvy domy�la� si�, �e Sartenir otacza si� ta-
kimi lud�mi tylko po to, by mie� ich na oku. Scenarzy�ci po poja-
wieniu si� sztucznej inteligencji zamkni�tej w Stevenie S3 czuli,
�e balansuj� na granicy u�yteczno�ci, dlatego rozpaczliwie wzmo-
gli wysi�ki, szukaj�c koncepcji, podpowiedzi w ka�dym, nawet ba-
nalnym zdarzeniu. Nie zniech�ca�a ich �wiadomo��, �e w Mie�cie
wszystko jest coraz staranniej zaprogramowane; t�ukli si� po�r�d
schematycznych zdarze� powielanych setki razy. Mo�e Sartenir
obawia� si�, �e w umy�le kt�rego� z nich zakie�kuje nieprzewidy-
walny pomys� zrodzony po�r�d program�w. W gruncie rzeczy dzia-
�alno�� agencji r�wnie� uruchomi� przypadek, czy mo�e raczej -
zbieg okoliczno�ci. Ostatecznie nawet najdoskonalsze programy
Stevena S3 nie gwarantowa�y wyeliminowania przypadku, kt�ry
m�g�by pchn�� wszystko w niewiadomym kierunku. Trudno by�o
sobie to wyobrazi�. Umys�y pokroju Pete'a, wysilone do granic,
wi�d�y po�r�d prymitywnych schemat�w, jakie otrzymywa�o si�
p�ac�c najni�sz� cen� za programy w u�amku sekundy uk�adane
przez Stevena S3, a jednak Sartenir wci�� ich trzyma� przy sobie,
podsuwaj�c banalne zlecenia.
Ted nie s�ucha�. Patrzy� na p�aski monitor ze sta�ym podgl�-
dem prezentacji mody. Opalizuj�ce fioletowo wn�trze wype�nia�
podniecony t�um, a po bia�ym pomo�cie nieustannie chodzili zna-
ni modele. Pojawi�a si� te� Celin. Usiad�a obok Marcela, kt�ry po-
�o�y� g�ow� na jej kolanach.
- Co to jest, Ted, �e gn�bi nas kszta�t jakiego� cia�a? - m�wi�
Pete. - Czasem w nocy wydaje mi si�, �e wiem, z�apa�em, zrozu-
mia�em, ale nad ranem... Zastanawiasz si� nad tym? Kto�, kto to
wyja�ni, nie�le tutaj namiesza.
Sko�nooki, plastikowy barman wsypywa� okruchy lodu do sha-
kera, patrz�c w d� na scen�, gdzie rozleg� si� w�a�nie d�ugi, wyso-
ki pisk. Mo�e grali oper�.
- My�l nad tym, koncentruj si�, Ted, mo�e uratujesz si� przed
tym wszystkim... - gest r�ki Pete'a wyra�a� wi�cej ni� ironi�. -
Przecie� wiesz, w jakiej tandecie robisz. McOvy w dziale sceno-
graficznym! Nie wyczuwasz skali upadku? Stamt�d jest tylko jed-
na droga. Fiu! Wyl�dujesz na dobre u Sebastiana. Ted McOvy,
cz�owiek, kt�ry wskaza� ludzko�ci drzwi do raju, dzie� po dniu po-
wtarza tylko: "Jeste� zadowolony ze swojego cia�a? Zrobimy co�
z tym. Nie martw si�, poradzimy sobie...". Ja zawsze by�em tande-
ciarzem. Owszem, do�wiadczenie, rutyna, tak zwane lata pracy
pozwoli�y mi wyrobi� pozycj�, ale ty? Co ci zosta�o? Ten tw�j
bunt! Ted McOvy jest poza programami. To jak �redniowieczny
pas cnoty, nic wi�cej Ted. Kogo to obchodzi? Czujesz si� szczeg�l-
nie wyr�niony faktem, �e nie jeste� w �adnym programie? Wy-
starcza ci skala tego buntu? Co z tego masz? Ma�y okruszek satys-
fakcji, gdy wychodzisz st�d albo siedzisz w sraczu nad w�asnym
g�wnem? Pos�uchaj. - Pete przysun�� �okie� Teda do siebie, �ci-
szy� g�os, m�wi� niewyra�nie: - Wykup program. Zr�b to. Swoj�
postaw� prowokujesz Sartenira. Wiem to i owo. Dobrze ci radz�,
Ted, pomy�l o tym. Co� si� dzieje. Mo�e to plotki, ale wcze�niej
ich nie by�o. Co� �mierdzi - be�kota�. Scenarzy�ci, �yj�c w ci�g�ym
stresie, stawali si� nadmiernie szczerzy i to m�g� by� kolejny po-
w�d, dla kt�rego Sartenir trzyma� ich przy sobie.
Na monitorze Celin wodzi�a d�oni� po wargach Marcela. Ted
odepchn�� szklank�. Pete podni�s� palec w kierunku p�ytki pro-
gramatora. Coraz rzadziej spotyka�o si� �w przestarza�y rekwizyt,
na kt�rym polecenia programu ukazywa�y si� w formie kr�tkich
tekst�w. Wszystko wskazywa�o na to, �e Pete mia�by spore k�opo-
ty przechodz�c na nowszy system po��cze�; codzienne drinki
uniemo�liwia�yby koncentracj�. Nar�czne programatory napraw-
d� spotyka�o si� ju� bardzo rzadko. Wychodzi�y z mody, a nowi
klienci agencji nie ukrywali zdziwienia, dowiaduj�c si�, �e wci��
jeszcze ten czy �w w Mie�cie z nich korzysta.
- Popatrz. Mam tutaj bar? Mam. Jestem w barze? Jestem. -
Pete ods�ania� przegub z ja�niej�c� wskaz�wk�: "11.20 Teatr Me-
talowy. Bar wschodni". - Jestem tu, trzymam si� programu, a ty? -
Scenarzysta zgi�� si�, niemal po�o�y� twarz na blacie, ogl�daj�c r�-
k� Teda, po czym skrzywi� si�, pomacha� d�oni�, jak gdyby op�dza�
si� przed smrodkiem. - Niedobrze! Nie jeste� w programie? Oba-
wiam si�... ciii... c� mnie to obchodzi? - Przysun�� wilgotne usta
do ucha Teda i szepta� ostrze�enie: - M�wi� ci, pos�uchaj starego
kumpla. Wejd� w jaki� pieprzony program. No prosz�. - Spojrza�
na programator i mru��c jedno oko czyta�. - Za siedem minut mu-
sz� by� na g�rnym tarasie - oznajmi�. - Znowu ten pieprzony g�r-
ny taras. Sartenir wsadza nas w najta�sze programy, ale czy musi-
my po trzy razy pa��ta� si� po scenariuszach, nad kt�rymi sami
siedzieli�my? Wiem, co tam b�dzie, Ted, a jednak grzecznie p�jd�.
Dobrze wiem, dlaczego jestem taki uleg�y, ale ty uwa�aj, uwa�aj
na siebie... Przyjd� do mnie, wype�nij test zaznaczaj�c, �e nad two-
im scenariuszem ja mam pracowa�. Uporz�dkujemy ci �ycie. Mo-
�e nie masz o mnie najlepszego zdania, ale udowodni� ci, �e si�
mylisz. W�adujesz w program trzysta, trzysta pi��dziesi�t, dam ci
scenariusz taki, �e wyrwiesz si� z tego �ajna. Sebastian Curry!
Kim on jest, Ted? Tandeciarz! Jak mog�o doj�� do tego, �e McOvy
pracuje dla takiego gnojka? Nie powiesz mi chyba, �e zamierzasz
trzyma� si� jego trupiarni! Wyrwiemy ci� stamt�d. Ju� zaczynam
to widzie�, wiem, czego ci trzeba. Mo�e pogrzebiemy w przesz�o-
�ci? Jest tam co�? Lubi� klasyczne numery: odnajdywanie cieni,
kt�re �nimy. - Pete zaczyna� pl�ta� s�owa, osuwa� si� z fotelika, po-
klepywa� Teda i stara� si� zajrze� mu w oczy. - Naprawd� wierzysz,
�e w te wasze plastikowe �cierwa co� w�azi? Przepraszam, zanu-
dzam, ale mam w�a�nie temat na jutro: mi�o�� nieszcz�sna. Nie
wiem. My�la�em, �e to powinno by� co� takiego jak ty i Celin.
Przychodzi facet, kt�rego dot�d prowadzi�em bez problemu, sza-
blon, a� ci tu nagle wyskakuje z czym� takim: mi�o�� nieszcz�sna,
tylko bez wielkiej tragedii. Mam k�opot z tym go�ciem i dlatego
tutaj siedz�. To miejsce mnie inspiruje. - Pete otrze�wia� nagle
j spojrza� wok�. - Musz� ju� by� na g�rnym tarasie.
Odchodzi�, ale cofn�� si� jeszcze, obj�� Teda i chuchaj�c mu
^ ucho szepta�:
- Gdyby�my mieli fors�,Ted! Pomy�l tylko, jak by�my zaszaleli!
Masz jaki� pomys�? Posiedzieliby�my nad scenariuszami dla sie-
bie, w�adowali po dwa, trzy miliony i... co, Ted, masz jaki� pomys�?
- ��d� podwodna, rok 1943.
- Co� ty, Ted! Nikt mnie tak nie potrafi zaskoczy�. Cz�owieku,
ty w programie historycznym?! - Pete zacz�� si� �mia� i klepn��
Teda w plecy. - Siedzimy na dnie, dwie�cie metr�w pod wod�, wo-
k� nas stalowa skorupa, ku kt�rej opadaj� bomby, woda dr�y...
Baleary. Topimy, napadamy na jachty, troch� seksu. Ted, twoje po-
mys�y cholernie mnie inspiruj�. ��d� podwodna! Cha, cha, cha!
- Zauwa�y�e�, �e od d�u�szego czasu jeste�my tu tylko my? -
zapyta� Ted.
Pete zamilk� i rozejrza� si� po pustym barze, wskaza� plastiko-
wego barmana, tr�ci� go palcem i znowu si� roze�mia�.
- Skierowano tu ciebie? - spokojnie zapyta� Ted.
- Tak, przecie� wiesz, �e siedz� w programie. Japo�ski bar. Po-
za tym pajacem - wskaza� sko�nookiego barmana - nie ma tu nic
japo�skiego. Zaraz! - Pete zaczyna� rozumie�. - Chodzi ci o to, �e
ty i ja?
- Poza nami nikogo tu nie ma. Skierowano ci� do pustego ba-
ru?
- Tak, mia�em to na tym, tym... - Pete uderza� palcem w pro-
gramator. - Widocznie by�a luka. Ted, oni wiedz�, �e lubi� si� na-
pi�, �e musz�... Podejrzewasz, �e...
- Wyci�gam wnioski. Skierowali ci� do baru, w kt�rym jestem
tylko ja.
- Zaraz, przyjacielu, przecie� ty nie jeste� w �adnym progra-
mie. Sk�d mogliby wiedzie�, �e tu b�dziesz? Rozumiem twoj� nie-
pewno��, ale Ted, uwierz, nie mam zamiaru wci�ga� ciebie w sw�j
program. Co ci przychodzi do g�owy?
- G�rny taras - przypomnia� Ted.
Pete wpatrywa� si� w sw�j programator jak w przedmiot z in-
nej planety. By� wyra�nie podenerwowany.
- Ted, wiesz, �e Sartenir wpieprza swoich ludzi w najta�sze
g�wno. Pewnie by�a jaka� dziura, mo�e chcieli mnie odci�gn��?
Nie mia�em poj�cia, �e tu b�dziesz. Wiesz, o czym my�l�? - spoj-
rza� na ekran, na kt�rym feeria barw toczy�a si� bez zwi�zku z ich
rozmow�. - Pojawi�a si� jedna taka markiza, kt�r� prowadzi� Ma-
t�, ale nie dawa� rady. Zmusza� j� do ci�g�ego samookre�lania,
a ona szuka�a specyficznego seksu. Sartenir wrzuci� j� do Stevena
S3, ale nie pasowa�o jej co�, brak nastroju, takie tam... Pomy�la-
�em o tobie. Przysz�o mi do g�owy, �e m�g�by� j� rze�bi�. Mog� cie-
bie wci�gn�� w taki program, Ted. Niez�e cia�o, forma ekspresyj-
na i wielofunkcyjna... Mam pewne luki w programie Sapona... To
dla ciebie okazja... Wiem, �e nie masz poj�cia o Saponie. M�g�-
bym to ciekawie skomponowa� i potem, gdyby ci nie pasowa�a,
pu�ci�bym j� do Sapona, a ty by�by� oczyszczony, uwolni�by� si�
od Celin.
- G�rny taras - ch�odno powt�rzy� Ted i scenarzysta wreszcie
odszed�, zostawiaj�c niedopity drink. Ted obserwowa� swoje od-
bicie mi�dzy butelkami.
Do baru dochodzi�y dyskretnie narastaj�ce d�wi�ki muzyki,
kto� na flecie gra� zapomniany szlagier. Jaka� ma�a istota, mo�e
dziecko, a mo�e kuk�a, zatrzyma�a si� w k�cie z d�ugim fletem
przy wargach. Dopiero teraz Ted dostrzeg� kobiet�, kt�ra wesz�a
niemal r�wnocze�nie z grajkiem. W barze by� jeszcze ten sko�no-
oki plastikowy barman, marny produkt, kt�ry tylko w Teatrze Me-
talowym - miejscu archaicznym i zbieraj�cym wszystkie odpadki
- nadawa� si� do czego�.
Kobieta usiad�a obok Teda. Zam�wiwszy nap�j z kory manikjo,
ws�uchiwa�a si� w tony fletu, uderzaj�c przy tym palcami o b��-
kitny pucharek. Ta scena nie mia�a �adnego sensu, ale tani ludzie
oddawali si� z zaanga�owaniem ka�dej instrukcji programu, w na-
dziei, �e co� otworzy przed nimi furtk� do program�w dro�szych,
o kt�rych kr��y�y plotki podgrzewane przez marketing agencji.
Resztki pieni�dzy wk�adali w program, by utrzyma� si� na wierz-
chu; Steven S3 b�yskawicznie umieszcza� ich w nudnej, rozgrywa-
nej na niewielkim obszarze grze, w kt�rej by�o troch� marnego
seksu, nostalgicznych wn�trz i sztampowych aktor�w.
- Mog�abym s�ucha� tego w niesko�czono��. Nie wiesz nawet,
jak wiele przypomina mi ten utw�r - powiedzia�a kobieta.
Ted ujrza� j� w odbiciu mi�dzy butelkami. Patrzy�a stamt�d na
niego para niezwykle jasnych, seledynowych oczu o nier�wnym
nasileniu barwy. To by�a Monik� Burt! Dzia� korekty spisa� si� bez
zarzutu.
- Czy to prawda, �e niekt�re odnogi teatru docieraj� do oce-
anu, a innymi mo�na obej�� Parshey? - spyta�a.
- Nie wiem.
- To te� tw�j pierwszy program? Mo�e mieli�my si� spotka�?
powiedz, czy trzeba o to pyta�? Nikogo poza nami nie ma, a skie-
rowano mnie w�a�nie tutaj, wi�c chyba zaplanowano nasze spo-
tkanie.
Patrzy�a na Teda z nadziej�, podrygiwa�a, z trudem powstrzy-
muj�c si� przed ta�cem.
- S�ysza�am, �e st�d mo�na dotrze� wsz�dzie. Na Parshey te�?
Tam czekaj� na mnie m�� i dzieci. Jestem tak bardzo podniecona,
a do tego jeszcze ta muzyka... Chcia�am mie� w programie du�o
muzyki.
Spojrza�a przed siebie, skupiona odbiera�a sygna� wys�any
z programu; u�miechn�a si�. Program przesuwa� jej figurk�
w miejsce, gdzie spe�ni� si� mia�o jakie� drobne, zam�wione ma-
rzenie. Wsta�a i wysz�a, ci�gn�c za sob� ma�ego flecist�.
Celin
Do baru wszed� nienaturalnie wysoki cz�owiek
nieokre�lonej p�ci. Taszczy� przed sob� co�, co mia�o form� wiel-
kiego prostopad�o�cianu. Zaraz pojawi�y si� trzy inne postaci.
Czeka�y, a� otworzy pud�o. Nad t� scen� Ted pracowa� dwa lata te-
mu. Intryguj�ca przyby�ych zawarto�� prostopad�o�cianu by�a mu
dobrze znana - miniaturowe postaci zanurzone w zielonkawym
dymie. W takich chwilach pragn�� uciec przed w�asn� pami�ci�.
Wybieg� na korytarz i prawie wpad� na Marcela de Vilde. Ko-
chanek Celin by� uczesany w modn�, p�asko zbit� czuprynk�. Nie
musia� dba� o makija�. Mia� najwy�ej szesna�cie lat i zrobi� za-
dziwiaj�c� karier�. Przewy�sza� Teda talentem, inteligencj� i s�a-
w�. Facet sp�dzaj�cy co kt�ry� dzie� w trupiarni Sebastiana - jak
j� nazywa� Pete - sta� naprzeciw cz�owieka jeszcze nie do ko�ca
uformowanego fizycznie, do kt�rego odesz�a Celin.
- Ona czeka na ciebie. Jest taka smutna - powiedzia� Marcel,
wskazuj�c w g��b korytarza, gdzie oczekiwa�a Celin.
Niesiony s�abo�ci� Ted znalaz� si� we wn�trzu wype�nionym
brz�cz�c� muzyk�; kto� gra� na archaicznym instrumencie i cicho
nuci�. Zobaczy� Celin siedz�c� w g��bokiej niszy wy�o�onej br�zo-
wym futrem. Chyba p�aka�a. Podszed� nie�mia�o, kl�kn�� i pr�bo-
wa� wzi�� Celin za r�k�. Je�eli Marcel j� skrzywdzi�, oznacza�o to,
�e mia� j� w swej mocy, a wi�c osi�gn�� stopie�, do kt�rego Ted
nawet nie pr�bowa� si� zbli�y�.
Widzia� zmarszczki w k�cikach oczu Celin, lekkie bruzdy na
szyi, oznaki tego, �e wkr�tce si� w niej wypali nieujarzmiona na-
mi�tno��. To by�a jaka� nik�a szansa Teda.
- Nie wiem dlaczego, kochany, ale ta muzyka mnie wyka�cza -
powiedzia�a. - Musia�am ciebie zobaczy�. Wiem, �e zawsze jeste�
blisko. ��czy nas magnetyczna si�a. Dlatego wci�� jestem smutna.
- Nie my�l o tym - powiedzia� Ted, ca�uj�c jej d�o�.
- Czasami mam wra�enie, �e m�j seks z Marcelem tylko wy-
zwala mocniejsze pole mi�dzy nami.
- Nie my�l o tym - powtarza� oszo�omiony blisko�ci� jej cia�a,
gorzkim zapachem perfum.
- Gdyby tak mo�na by�o zmy� z siebie pragnienia. Do czysta -
m�wi�a Celin. - By� bez my�li, bez nami�tno�ci. To kuszenie, Ted.
Jakie� �r�d�o. Czujesz? Kuszenie wod�, czy s�ysza�e� ju� o tym? -
Celin patrzy�a na Teda uwa�nie. - Widziano basen, w kt�rym wo-
da kusi�a tak, jak gdyby wysysa�a z cz�owieka wszystko. Czy mo�-
na nazwa� kuszeniem to, czego chc� od ciebie, Ted? W�a�nie dla-
tego p�acz�.
W oczach Celin Ted dostrzeg� ciep�o i czu�o��. Pochyli�a si�, po-
zwalaj�c, by ca�owa� jej usta. Dotkn�wszy jego piersi, delikatnie
pie�ci�a sk�r�. Poca�unek trwa� niesko�czenie, j�zyk Celin coraz
g��biej wsuwa� si� w usta Teda.
Cz�owiek na archaicznym instrumencie pracowicie tworzy�
proste d�wi�ki, pod�piewuj�c w jakim� nieznanym j�zyku. Ted
i Celin odnajdywali siebie po tygodniach roz��ki. By�a to jedna
z tych rzadkich chwil, gdy Ted ulega� z�udzeniu, �e co� si� zmieni.
Fizyczno�� zast�powa�y duchowe wizje przesy