6703

Szczegóły
Tytuł 6703
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6703 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6703 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6703 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Obrona Sokratesa Jakie�cie wy, obywatele, odebrali wra�enie od moich oskar�ycieli, tego nie wiem; bo i ja sam przy nich omal �em si� nie zapomnia�, tak przekonuj�co m�wili. Chocia� znowu prawdziwego, powiem po prostu, nic nie powiedzieli. A najwi�cej mnie u nich jedno zadziwi�o z tych wielu k�amstw; jak to m�wili, �e wy�cie si� powinni strzec, abym ja was nie oszuka�, bo doskonale umiem m�wi�. To, �e si� nie wstydzili (to� ja zaraz czynem obal� ich twierdzenia, kiedy si� poka�e, �e ja ani troch� m�wi� nie umiem), to mi si� wyda�o u nich najwi�ksz� bezczelno�ci�. Chyba �e oni mo�e t�gim m�wc� nazywaj� tego, co prawd� m�wi. Bo je�eli tak m�wi�; to ja bym si� zgodzi�, �e tylko nie wed�ug nich, jestem m�wc�. Wi�c oni, jak ja m�wi�, bodaj �e i s�owa prawdy nie powiedzieli; wy dopiero ode mnie us�yszycie ca�� prawd�. Tylko serio, na Zeusa, obywatele: nie takie mowy przystrojone, jak te ich: zwrotami i wyrazami, ani ozdobione, ale us�yszycie proste s�owa, wyrazy takie, jakie si� nawin�. Bo ja wierz�, �e to sprawiedliwe, co m�wi�, i niech si� nikt z was czego� innego nie spodziewa. (...) Wi�c naprz�d moje prawo broni� si�, obywatele, przeciw pierwszej fa�szywej skardze na mnie i przeciw pierwszym oskar�ycielom; potem przeciwko drugiej i drugim. Bo na mnie wielu skar�y�o przed wami od dawna, i ju� od lat ca�ych, a prawdy nic nie m�wili; tych ja si� boj� wi�cej ni� tych ko�o Anytosa, chocia� i to ludzie straszni. Ale tamci straszniejsi. Obywatele, oni niejednego z was ju� jako ch�opaka brali do siebie, wmawiali w was i skar�yli na mnie, �e jest taki jeden Sokrates, cz�owiek m�dry, i na gwiazdach si� rozumie, i co pod ziemi�, to on wszystko wybada�, i ze s�abszego zdania robi mocniejsze. Obywatele, to oni, to ci, co o mnie takie pog�oski porozsiewali, to s� moi straszni oskar�yciele. Bo kto s�yszy, ten my�li, �e tacy badacze to nawet w bog�w nie wierz�. A potem jest takich oskar�ycieli wielu i ju� d�ugi czas skar��, a pr�cz tego jeszcze w takim wieku do was m�wi�, w kt�ryme�cie uwierzy� mogli naj�atwiej, dzie�mi b�d�c, a niejeden z was wreszcie m�odym ch�opcem; po prostu taka zaoczna skarga, bez �adnej obrony. A ze wszystkiego najg�upsze to, �e nawet nazwisk ich nie mo�na zna� ani ich wymieni�. Chyba �e przypadkiem kt�ry jest komediopisarzem. (...) A jednak, niech tak rzeczy id�, jak b�g zechce; prawa potrzeba s�ucha� i broni� si�. Wi�c we�my jeszcze raz od pocz�tku, c� to za skarga, z kt�rej na mnie potwarz wyros�a, a Meletos jej uwierzy� i wni�s� na mnie to oskar�enie tutaj? Tak jest. C� tedy mawiali potwarcy? Jakby wi�c prawdziwe oskar�enie trzeba ich zaprzysi�one s�owa odczyta�: Sokrates pope�nia zbrodni� i dopuszcza si� wyst�pku badaj�c rzeczy ukryte pod ziemi� i w niebie i ze s�abszego zdania robi�c mocniejsze i drugich tego samego nauczaj�c. To co� b�dzie w tym rodzaju. Bo�cie przecie� i sami co� takiego widzieli w komedii Arystofanesa, jak si� tam taki Sokrates hu�ta, a m�wi, �e chodzi po powietrzu i mn�stwo innych g�upstw wygaduje, na kt�rych ja si� nic a nic, ani w og�lno�ci, ani w szczeg�lno�ci nie rozumiem. I nie m�wi� tego, �ebym chcia� uw�acza� tego rodzaju wiedzy, je�eli kto� jest m�dry w takich rzeczach (�eby mnie tylko znowu o to Meletos do s�du nie pozwa�), ale mnie te kwestie, obywatele, nic a nic nie obchodz�. Na �wiadk�w bior� wielu z was samych i my�l�, �e jeden drugiemu to wyt�umaczy i powie: ka�dy z tych, kt�rzy kiedykolwiek s�yszeli, jak rozmawiam! A takich wielu mi�dzy wami. Wi�c powiedzcie jeden drugiemu, czy kiedykolwiek s�ysza� kt�ry z was, �ebym ja w og�lno�ci lub w szczeg�ach rozmawia� o takich rzeczach? Widzicie wi�c, �e tyle samo warte i wszystko inne, co o mnie t�um opowiada. Wi�c ani na tym nic nie ma, ani je�liby�cie s�yszeli od kogo�, �e ja bior� ludzi na wychowanie i robi� na tym pieni�dze, to tak�e nieprawda. (...) Wi�c mo�e mi kto� z was wpadnie w s�owo i zapyta: "Sokratesie, a twoja robota jaka w�a�ciwie? Sk�d�e si� wzi�y te potwarze na ciebie? Ju� te� z pewno�ci�, gdyby� si� nie by�, niby to, bawi� w �adne nadzwyczajno�ci, a �y� jak ka�dy inny, nie byliby ci� ludzie tak os�awili ani obgadali, skoro twoje zaj�cia niczym nie odbija�y od wszystkich innych ludzi. Wi�c powiedz nam, co jest, �eby�my i my w twojej sprawie nie strzelili jakiego� g�upstwa". Kto tak m�wi, ten m�wi sprawiedliwie, jak uwa�am, i ja wam spr�buj� wykaza�, co tam jest takiego, co mi wyrobi�o takie imi� i tak� potwarz. A s�uchajcie. Mo�e si� b�dzie komu z was zdawa�o, �e �artuj�; tymczasem b�d�cie przekonani; ca�� wam prawd� powiem: Bo ja, obywatele, przez nic innego tylko przez pewnego rodzaju m�dro�� takie imi� zyska�em. A c� tam za m�dro�� taka? Taka mo�e jest i ca�a ludzka m�dro��! Doprawdy, �e t� i ja, zdaje si�, jestem m�dry. A ci, o kt�rych przed chwil� m�wi�em, ci musz� pewnie by� jak�� wi�ksz� m�dro�ci�, ponad ludzk� miar� m�drzy, albo - nie wiem sam, co powiedzie�. Ja przynajmniej zgo�a si� na tej wy�szej nie znam, a kto to na mnie m�wi, ten k�amie i tylko na to wychodzi, �eby oszczerstwo na mnie rzuci�. A tylko, obywatele, nie krzyczcie na mnie, nawet gdyby si� wam zdawa�o, �e wielkich s��w u�ywam. Bo nie b�d� swoich s��w przytacza� w tym, co powiem, ale si� powo�am na kogo� innego, kto to powiedzia�. Przytocz� wam �wiadka mojej m�dro�ci, je�eli jaka jest i jaka: boga w Delfach. Znacie pewnie Chajrefonta. To m�j znajomy bliski od dzieci�cych lat i mn�stwo z was, z ludu, dobrze go zna�o. On wtedy razem poszed� na to wygnanie i wr�ci� razem z wami. I dobrze wiecie, jaki by� Chajrefont; jaki gor�czka, do czego si� tylko wzi��. I tak raz nawet, jak do Delf�w przyszed�, odwa�y� si� o to pyta� wyroczni i, jak powiadam - nie r�bcie ha�asu, obywatele! - zapyta� tedy wprost, czyby istnia� kto� m�drzejszy ode mnie. No i Pytia odpowiedzia�a, �e nikt nie jest m�drzejszy. I to wam ten tutaj brat jego po�wiadczy, bo tamten ju� umar�. Zwa�cie tedy, dlaczego to m�wi�. Chc� wam pokaza�, sk�d si� wzi�a potwarz. Bo ja, kiedym to us�ysza�, zacz��em sobie w duchu my�le� tak: Co te� to b�g m�wi? C� ma znaczy� ta zagadka? Bo ja, doprawdy, ani si� do wielkiej, ani do ma�ej m�dro�ci nie poczuwam. Wi�c c� on w�a�ciwie m�wi, kiedy powiada, �e ja najm�drzejszy? Przecie� chyba nie k�amie. To mu si� nie godzi. I d�ugi czas nie wiedzia�em, co to mia�o znaczy�, a potem powoli, powoli zacz��em tego dochodzi� tak mniej wi�cej: Poszed�em do kogo� z tych, kt�rzy uchodz� za m�drych, aby je�li gdzie, to tam przekona� wyroczni�, �e si� myli, i wykaza� jej, �e ten oto tu jest m�drzejszy ode mnie, a ty� powiedzia�a, �e ja. Wi�c, kiedy si� tak w nim rozgl�dam - nazwiska wymienia� nie mam potrzeby: to by� kto� spo�r�d polityk�w, kt�ry na mnie takie jakie� z bliska zrobi� wra�enie, obywatele - ot�, kiedym tak z nim rozmawia�, zacz�o mi si� zdawa�, �e ten obywatel wydaje si� m�drym wielu innym ludziom, a najwi�cej sobie samemu, a jest? Nie! A potem pr�bowa�em mu wykaza�, �e si� tylko uwa�a za m�drego, a nie jest nim naprawd�. No i st�d mnie znienawidzi� i on, i wielu z tych, co przy tym byli. Wr�ciwszy do domu zacz��em miarkowa�, �e od tego cz�owieka jednak jestem m�drzejszy. Bo z nas dw�ch �aden, zdaje si�, nie wie o tym, co pi�kne i dobre; ale jemu si� zdaje, �e co� wie, cho� nic nie wie, a ja, jak nic nie wiem, tak mi si� nawet i nie zdaje. Wi�c mo�e o t� w�a�nie odrobin� jestem od niego m�drzejszy, �e jak czego nie wiem, to i nie my�l�, �e wiem. Stamt�d poszed�em do innego, kt�ry si� wydawa� m�drzejszy ni� tamten, i znowu takie samo odnios�em wra�enie. Tu znowu mnie ten kto� znienawidzi� i wielu innych ludzi. Wi�c potem, tom ju� po kolei dalej chodzi�, cho� wiedzia�em, i bardzo mnie to martwi�o i niepokoi�o, �e mnie zaczynaj� nienawidzi�; a jednak mi si� koniecznym wydawa�o to, co b�g powiedzia�, stawia� nade wszystko. Trzeba by�o i�� dalej, doj��, co ma znaczy� wyrocznia, i�� do wszystkich, kt�rzy wygl�dali na to, �e co� wiedz�. I dalipies, obywatele - bo przed wami potrzeba prawd� m�wi� - ja, doprawdy, odnios�em takie jakie� wra�enie: ci, kt�rzy mieli najlepsz� opini�, wydali mi si� bodaj �e najwi�kszymi n�dzarzami, kiedym tak za wol� bosk� robi� poszukiwania, a inni, lichsi z pozoru, byli znacznie przyzwoitsi, naprawd�, co do porz�dku w g�owie. Musz� wam jednak moj� w�dr�wk� opisa�; jakiem ja trudy podejmowa�, aby w ko�cu przyzna� s�uszno�� wyroczni. Ot� po rozmowach z politykami poszed�em do poet�w, tych, co to tragedie pisz� i dytyramby, i do innych, �eby si� tam na miejscu niezbicie przekona�, �em g�upszy od nich. Bra�em tedy do r�ki ich poematy, zdawa�o si�. najbardziej opracowane i bywa�o, rozpytywa�em ich o to, co chc� w�a�ciwie powiedzie�, aby si� przy tej sposobno�ci te� i czego� od nich nauczy�. Wstydz� si� wam prawd� powiedzie�, obywatele, a jednak powiedzie� potrzeba. Wi�c kr�tko m�wi�c: nieledwie wszyscy inni, z boku stoj�cy, umieli lepiej ni� sami poeci m�wi� o ich w�asnej robocie. Wi�c i o poetach si� przekona�em nied�ugo, �e to, co oni robi�, to nie z m�dro�ci p�ynie, tylko z jakiej� przyrodzonej zdolno�ci, z tego, �e w nich b�g wst�puje, jak. w wieszczk�w i wr�bit�w; ci tak�e m�wi� wiele pi�knych rzeczy, tylko nic z tego nie wiedz�, co m�wi�. Zdaje mi si�, �e co� takiego dzieje si� i z poetami. A r�wnocze�nie zauwa�y�em, �e oni przez t� poezj� uwa�aj� si� za najm�drzejszych ludzi i pod innymi wzgl�dami, a wcale takimi nie s�. Wi�c i od nich odszed�em, uwa�aj�c, �e tym samym ich przewy�szam, czym i polityk�w. W ko�cu zwr�ci�em si� do rzemie�lnik�w. Bo sam zdawa�em sobie doskonale spraw� z tego, �e nic nie wiem, a u tych wiedzia�em, �e znajd� wiedz� o r�nych pi�knych rzeczach. I nie pomyli�em si�. Ci wiedzieli rzeczy, kt�rych ja nie wiedzia�em, i tym byli m�drzejsi ode mnie. Ale znowu, obywatele, wyda�o mi si�, �e dobrzy rzemie�lnicy pope�niaj� ten sam grzech, co i poeci. Dlatego �e swoj� sztuk� dobrze wykonywa�, my�la� ka�dy, �e jest bardzo m�dry we wszystkim innym, nawet w najwi�kszych rzeczach, i ta ich wada rzuca�a cie� na ich m�dro��. Tak �em si� zacz�� sam siebie pyta� zamiast wyroczni, co bym wola�: czy zosta� tak jak jestem i obej�� si� bez ich m�dro�ci, ale i bez tej ich g�upoty, czy mie� jedno i drugie, jak oni. Odpowiedzia�em i sobie, i wyroczni, �e mi si� lepiej op�aci zosta� tak, jak jestem. Z tych tedy dochodze� i bada�, obywatele, liczne si� porobi�y nieprzyja�nie, i to straszne, i bardzo ci�kie, tak �e st�d i potwarze posz�y, i to imi� st�d, �e to m�wi�: m�dry jest. Bo zawsze ci, co z boku stoj�, my�l�, �e ja sam jestem m�dry w tym, w czym mi si� kogo trafi po�o�y� w dyskusji. A to naprawd� podobno b�g jest m�dry i w tej wyroczni to chyba m�wi, �e ludzka m�dro�� ma�o co jest warta albo nic. I zdaje si�, �e mu nie o Sokratesa chodzi, a tylko u�y� mego imienia, daj�c mnie na przyk�ad, jak by m�wi�, �e ten z was, ludzie, jest najm�drzejszy, kt�ry, jak Sokrates, pozna�, �e nic nie jest naprawd� wart, tam gdzie chodzi o m�dro��. Ja jeszcze i dzi� chodz� i szukam tego, i myszkuj�, jak b�g nakazuje, i mi�dzy mieszczanami naszymi, i mi�dzy obcymi, je�eli mi si� kt�ry m�dry wydaje, a jak mi si� kt�ry m�dry wydaje, to zaraz bogu pomagam i dowodz� takiemu, �e nie jest m�dry. I to mi tyle czasu zabiera, �e ani nie mia�em kiedy w �yciu obywatelskim zrobi� czego�, o czym by warto by�o m�wi�, ani ko�o w�asnych interes�w chodzi�; ostatni� bied� klepi� przez t� s�u�b� bo��. A opr�cz tego chodz� za mn� m�odzi ludzie, kt�rzy najwi�cej maj� wolnego czasu, synowie co najbogatszych obywateli; nikt im chodzi� nie ka�e, ale oni lubi� s�ucha�, jak si� to ludzi bada, a nieraz mnie na�laduj� na w�asn� r�k� i, pr�buj� takich bada� na innych. Pewnie - znajduj� mn�stwo takich, kt�rym si� zdaje, �e co� wiedz�, a wiedz� ma�o albo wcale nic. Wi�c st�d ci, kt�rych oni na spytki bior�, gniewaj� si� na mnie, a nie na nich: m�wi�, �e to ostatni �ajdak ten jaki� Sokrates i psuje m�odzie�. A jak ich kto� pyta, co on robi takiego i czego on naucza, nie umiej� nic powiedzie�, nie wiedz�; �eby za� pokry� zak�opotanie, m�wi� to, co si� na ka�dego mi�o�nika wiedzy zaraz m�wi: �e tajemnice nieba ods�ania i ziemi a bog�w nie szanuje, a z gorszego zdania robi lepsze. Bo prawdy �aden by chyba nie powiedzia�: �e si� ich niewiedz� ods�ania i udawanie m�dro�ci. A �e im wida� na powa�aniu zale�y, a zaciekli s� i du�o ich jest, a systematycznie i przekonuj�co na mnie wygaduj�, wi�c macie pe�ne uszy ich potwarzy, rzucanych na mnie od dawna a zajadle. (...) Wi�c got�w mo�e kto� powiedzie�: dobrze, a czy ty si� nie wstydzisz, Sokratesie, �e� si� tak� robot� bawi�, za kt�r�� dzisiaj got�w umrze�? A ja bym takiemu sprawiedliwe s�owo odpowiedzia�, �e ty nie�adnie m�wisz, cz�owiecze, je�eli, twoim zdaniem, z g�ry widoki �ycia lub �mierci oblicza� powinien cz�owiek, z kt�rego jest cho�by jaki taki po�ytek, a nie na to tylko patrze�, kiedy dzia�a, czy post�puje s�usznie, czy nies�usznie i czy robi tak jak cz�owiek dzielny, czy jak lichy. (...) Tote� nawet, je�li mnie teraz pu�cicie i nie dacie wiary Anytosowi, kt�ry m�wi�, �e albom si� tu w og�le nie powinien by� znale��, albo skorom si� ju� tu znalaz�, niepodobna mnie na �mier� nie skaza�, bo je�li, powiada, ujd� kary, to ju� wasi synowie, post�puj�c wedle nauk Sokratesa, zepsuj� si� do reszty i �e szcz�tem - wi�c, gdyby�cie mi na to powiedzieli: Sokratesie, my teraz nie pos�uchamy Anytosa, tylko ci� uwolnimy, pod tym jednak�e warunkiem, aby� si� nigdy wi�cej takimi poszukiwaniami nie bawi� ani nie filozofowa� dalej, a je�liby ci� znowu na tej robocie schwytano, to zginiesz - je�liby�cie mnie, jak m�wi�, pod tymi warunkami pu�ci� mieli, to bym wam powiedzia�, �e ja was, obywatele, kocham ca�ym sercem, ale pos�ucham boga raczej ani�eli was i p�ki mi tchu starczy, p�ki si�, bezwarunkowo nie przestan� filozofowa� i was pobudza�, i pokazywa� drog� ka�demu, kogo tylko spotkam, m�wi�c, jak to zwykle, �e ty, m�u zacny, obywatelem b�d�c Aten, miasta tak wielkiego i tak s�awnego z m�dro�ci i si�y, nie wstydzisz si� dba� i troszczy� o pieni�dze, aby� ich mia� jak najwi�cej, a o s�aw�, o cze��, o rozum i prawd�, i o dusz�, �eby by�a jak najlepsza, ty nie dbasz i nie troszczysz si� o to? I je�eliby mi kto z was zaprzecza� i m�wi�, �e dba, ja go nie puszcz� i nie dam mu odej��, ale go b�d� pyta� i bada�, i przekonywa�, i je�li dojd� do przekonania, �e on nie ma dzielno�ci naprawd�, a tylko tak m�wi, to b�d� go poniewiera�, �e o najwy�sze warto�ci najmniej dba, a rzeczy lichsze wy�ej stawia. I tak b�d� robi� m�odym i starym, i kogo tylko spotkam, i swoim, i obcym, a tym bardziej swoim, bo�cie mi bli�si krwi�. Tak rozkazuje b�g, dobrze sobie to pami�tajcie, a mnie si� zdaje, �e wy w og�le nie macie w pa�stwie nic cenniejszego ni� ta moja s�u�ba bo�a. Bo przecie� ja nic innego nie robi�, tylko chodz� i namawiam m�odych spo�r�d was i starych, �eby si� ani o cia�o, ani o pieni�dze nie troszczy� jeden z drugim przede wszystkim, ani tak bardzo, jak o dusz�, aby by�a jak najlepsza: i m�wi� im, �e nie z pieni�dzy dzielno�� ro�nie, ale z dzielno�ci pieni�dze i wszelkie inne dobra ludzkie i prywatne, i publiczne. (...) B�d�cie przekonani, �e je�li ska�ecie na �mier� mnie, takiego cz�owieka, jak m�wi�, nie zaszkodzicie wi�cej mnie ni� sobie samym. (...) Bo je�li mnie ska�ecie, to nie�atwo znajdziecie drugiego takiego, kt�ry by tak, �miech powiedzie�, jak b�k z r�ki boga puszczony, siada� miastu na kark; ono niby ko� wielki i rasowy, ale taki du�y, �e gnu�nieje i potrzebuje jakiego� ��d�a, �eby go budzi�o. I zdaje mi si�, �e czym� takim dla miasta ja w�a�nie jestem, od boga mu przydany; ja, kt�ry was ci�gle budz� i nak�aniam, i zawsze besztam ka�dego z osobna po ca�ych dniach, to tu, to �wdzie przysiadaj�c. Takiego drugiego nie�atwo dostaniecie, obywatele; tote�, je�eli mnie pos�uchacie, to nie zechcecie si� mnie pozbywa�. Ale mo�e by�, �e wy si� gniewacie jak ten, kt�remu kto� drzemk� przerywa; radzi by�cie mnie pacn�� i, jak Anytos radzi, zabi� mnie niewiele my�l�c. Potem by�cie reszt� �ycia mogli spa� spokojnie, chyba �e si� b�g o was zatroszczy i kogo� innego wam znowu ze�le. �e ja jestem w�a�nie taki i �e mnie b�g da� miastu, to mo�e i st�d zmiarkujecie; przecie� to nie jest zwyczajna ludzka rzecz, �e ja o swoje sprawy zgo�a nie dbam i spokojnie patrz� na m�j dom w zaniedbaniu, i to ju� od tylu lat, a ci�gle jestem waszym dobrem zaj�ty. Prywatnie do ka�dego przychodz� ni by ojciec albo starszy brat, i ka�dego namawiam, �eby dba� o dzielno��. Gdybym jeszcze za to co� dostawa�, bra� jakie honoraria za te roztrz�sania dusz, to mia�bym jaki� pow�d. Ale� dzisiaj wy widzicie sami, �e oskar�yciele, kt�rzy mnie tak bezwstydnie o wszystko inne oskar�yli, do takiej si� przecie� nie potrafili posun�� bezczelno�ci, �eby �wiadka postawi� na to, jakobym ja od kogo kiedykolwiek albo wzi�� wynagrodzenie, albo go za��da�. Bo ja, zdaje si�, wystarczaj�cego stawiam �wiadka na to, �e prawd� m�wi�: ub�stwo. Ale mo�e si� to wyda nierozs�dkiem, �e ja tylko tak prywatnie ludziom doradzam i chodz� tu i tam, a tyle mam do roboty, a publicznie wyst�pi� nie mam odwagi: p�j�� na m�wnic� w t�um mi�dzy was i rad udziela� pa�stwu. To pochodzi st�d, �e jake�cie to nieraz ode mnie s�yszeli, mam jakie� b�stwo, jakiego� ducha, o czym i Meletos na �art w swoim oskar�eniu pisze. To u mnie tak ju� od ch�opi�cych lat: g�os jaki� si� odzywa, a ilekro� si� zjawia, zawsze mi co� odradza, cokolwiek bym przedsi�bra�, a nie doradza mi nigdy. Ot� ono mi nie pozwala zajmowa� si� polityk�. A zdaje mi si�, �e to zakaz bardzo pi�kny. Bo wierzcie mi, obywatele, gdybym si� by� kiedy� zaj�� polityk�, dawno bym by� zgin�� i na nic si� nie przyda� ani wam, ani sobie. Nie gniewajcie si�; ja m�wi� prawd�. Nie ma takiego cz�owieka, kt�remu by wasz lub jakikolwiek inny t�um przepu�ci�, je�eli mu kto� szlachetnie czo�o stawia i nie pozwala na krzywdy i bezprawia w pa�stwie; cz�owiek, kt�ry naprawd� walczy w obronie s�uszno�ci, a chce si� cho� czas jaki� osta�, musi koniecznie wie�� �ywot prywatny, a nie publiczny. (...) �r�d�o: Platon, Obrona Sokratesa, t�um. W. Witwicki, w: Platon, Uczta, Eutyfron, Obrona Sokratesa, Kriton, Fedon, Warszawa 1982