6701
Szczegóły |
Tytuł |
6701 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6701 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6701 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6701 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Swiat Ksi��ki, Warszawa 2003
Copyright 1987 by Paulo Coelho
Copyright for the Polish translation by Bertelsmann Media Sp. z o.o., Warszawa 2003
Pielgrzym
Paulo Coelho
Ksi��ka jest udost�pniona przez prywatn� bibliotek�:
http://www.spojrzenie.com
Zach�camy do zakupu orygina�u.
Oni rzekli: �Panie, tu s� dwa miecze". Odpowiedzia� im: �Wystarczy".
Ewangelia wg ?w. �ukasza, 22, 38.
Kiedy przed dziesi�ciu laty przekracza�em pr�g ma�ego domu w Saint-Jean-Pied-de-Port, by�em przekonany, �e trac� czas. W tym okresie w poszukiwaniach duchowych kierowa�em si� my�l�, �e istniej� sekrety, tajemne �cie�ki, ludzie zdolni rozumie� i kontrolowa� zjawiska niedost�pne dla wi�kszo�ci �miertelnik�w. Tote� pod��anie �drog� zwyk�ego cz�owieka" uwa�a�em za niegodne uwagi.
Wielu przedstawicieli mojego pokolenia -a w�r�d nich ja - uleg�o fascynacji sektami, tajemnymi stowarzyszeniami i uwierzy�o, i� zrozumienie tego, co trudne i z�o�one, prowadzi ku zg��bieniu tajemnicy �ycia. W 1974 roku przysz�o mi drogo za to zap�aci�. Mimo to, gdy uwolni�em si� od strachu, trwa�e miejsce w moim �yciu zaj�a fascynacja tym co tajemne. Dlatego kiedy m�j Mistrz wspomina� o w�dr�wce do Santiago de Compostela, uzna�em t� pielgrzymk� za m�cz�c� i bezsensown�. Rozwa�a�em nawet mo�liwo�� porzucenia RAM, ma�ego, niewiele znacz�cego bractwa, opieraj�cego si� na ustnym przekazie j�zyka symbolicznego.
Gdy wreszcie okoliczno�ci sk�oni�y mnie do wype�nienia pro�by Mistrza, postanowi�em zrobi� to na w�asny spos�b. W pierwszych dniach pielgrzymki stara�em si� uczyni� z Petrusa czarownika, don Juana, posta�, kt�r� pisarz Carlo Casta�eda pos�u�y� si� jako ��cznikiem z tym co niezwyk�e. By�em przekonany, �e przy odrobinie wyobra�ni zdo�am czerpa� zadowolenie z do�wiadczenia, jakim by�a droga do Santiago, i zast�pi� prawdy ujawnione tajemniczo�ci�, proste z�o�onym, zrozumia�e niepoj�tym.
Ale Petrus potrafi� si� oprze� ka�dej mojej pr�bie przemienienia go w bohatera. To bardzo utrudnia�o nam kontakt i ostatecznie rozstali�my si�, czuj�c, �e nasza za�y�o�� przywiod�a nas donik�d.
D�ugo po tym rozstaniu poj��em, co przypomina�y mi tamte prze�ycia. Dzi� to wiem: niezwyk�e napotka� mo�na na �cie�kach zwyk�ych ludzi. Dzi�ki zrozumieniu tej prawdy, najcenniejszemu, jakie posiadam, got�w jestem podj�� najwi�ksze cho�by ryzyko, d���c do osi�gni�cia tego, w co wierz�. Z niego czerpa�em odwag�, pisz�c sw� pierwsz� ksi��k�, Pielgrzyma. Ono dawa�o mi si�� do walki, nawet gdy m�wiono, �e �aden Brazylijczyk nie zdo�a �y� z literatury. Pomog�o zachowa� godno�� i wytrwa�o�� w Dobrej Walce, kt�r� musz� co dnia toczy� z samym sob�, je�li chc� nadal pod��a� �drog� zwyk�ego cz�owieka".
Nigdy ju� nie spotka�em mojego przewodnika. Usi�owa�em nawi�za� z nim kontakt po opublikowaniu tej ksi��ki w Brazylii, lecz nie otrzyma�em odpowiedzi. Kiedy pojawi� si� angielski przek�ad Pielgrzyma, cieszy�em si�, �e nareszcie b�dzie m�g� pozna� moj� wersj� naszych wsp�lnych prze�y�. I zn�w pr�bowa�em si� z nim skontaktowa�, ale zmieni� numer telefonu.
W dziesi�� lat p�niej Pielgrzym zosta� wydany w kraju, od kt�rego zacz��em tamt� podr�. To na francuskiej ziemi po raz pierwszy ujrza�em Petrusa. Mam nadziej�, �e pewnego dnia si� spotkamy, a wtedy powiem: �Dzi�kuj� i dedykuj� ci t� ksi��k�!".
Paulo Coelho
Prolog
- I stoj�c przed �wi�tym Obliczem RAM, dotknij d�o�mi S�owa �ycia, zyskuj�c do�� si�y, by �wiadczy� za nim tu i cho�by na kraju �wiata!
Mistrz wzni�s� m�j nowy miecz, nie wysun�wszy go z pochwy. P�omienie wystrzeliwa�y z trzaskiem. Przychylna wr�ba oznacza�a, �e wolno nam kontynuowa� rytua�. Pochyli�em si� wi�c i go�ymi r�kami zacz��em kopa� ziemi�.
Dzia�o si� to noc� 2 stycznia 1986 roku. Znajdowali�my si� na szczycie pasma Serra do Mar, w pobli�u masywu zwanego Czarnymi Wierchami, Opr�cz mnie i Mistrza by�a tam moja �ona, jeden z uczni�w, miejscowy przewodnik oraz reprezentant wielkiego bractwa, kt�re obejmowa�o znane pod nazw� �Tradycja" ezoteryczne zakony ca�ego �wiata. Towarzysz�ca mi pi�tka, tak�e przewodnik, kt�rego wcze�niej uprzedzono o celu naszej wyprawy, uczestniczy�a w wy�wi�ceniu mnie na Mistrza Zakonu RAM, starego bractwa chrze�cija�skiego za�o�onego w 1492 roku.
Wygrzeba�em w ziemi niezbyt g��boki, lecz szeroki d�. Z wielkim namaszczeniem uderza�em w gleb�, wypowiadaj�c rytualne s�owa. Wtedy podesz�a do mnie �ona. Wr�czy�a mi miecz, kt�rym pos�ugiwa�em si� przez z g�r� dziesi�� lat i kt�ry przez ca�y ten czas by� mi pomocny. Z�o�y�em w dole miecz, potem przysypa�em go ziemi� i wyr�wna�em powierzchni�. Gdy wykonywa�em te ruchy, wraca�y wspomnienia trudnych chwil, kt�re prze�y�em, rzeczy, kt�rych si� nauczy�em, i zjawisk, kt�re mog�em wywo�a� tylko dlatego, �e by� przy mnie ten stary miecz, m�j wierny druh. Teraz mia�a go trawi� ziemia, stal jego ostrza i drewno r�koje�ci mia�y znowu �ywi� miejsce, z kt�rego zaczerpn�y tak wielk� moc.
Mistrz zbli�y� si� do mnie i po�o�y� nowy miecz w miejscu, gdzie pogrzeba�em stary. Wtedy wszyscy otwarli ramiona, a Mistrz sprawi�, �e wok� mnie roztoczy�a si� niezwyk�a po�wiata, kt�ra nie dawa�a �wiat�a, ale by�a widoczna i k�ad�a si� na sylwetkach zebranych barw� odmienn� od ��tego blasku ognia.
Dobywszy z pochwy w�asnego miecza, dotyka� nim moich ramion i g�owy, m�wi�c:
- Moc� i mi�o�ci� RAM mianuj� ci� Mistrzem i kawalerem Zakonu, dzi� i po kres twych dni. R jak Rygor, A jak Afirmacja Mi�o�ci, M jak Mi�osierdzie; R jak Regnum, A jak Agnus, M jak Mundi. Przyjmuj�c ten miecz, pami�taj, by nigdy nie spoczywa� zbyt d�ugo w pochwie, gdy� prze�ar�aby go rdza. Kiedy jednak go dob�dziesz, niechaj nigdy nie wraca na miejsce, nie uczyniwszy dobra, nie otwar�szy nowej drogi.
Ostrzem swego miecza lekko zrani� m� g�ow�. Nie musia�em ju� milcze�. Nic nie zobowi�zywa�o mnie teraz do ukrywania, czego potrafi� dokona�, ani do tajenia cud�w, jakie nauczy�em si� czyni� na drodze Tradycji. Odt�d by�em jednym z braci.
Wyci�gn��em r�k�, �eby chwyci� nowy miecz, wykuty z doskona�ej stali, miecz o czarno-czerwonej r�koje�ci z drewna, kt�rego nie strawi ziemia, drzemi�cy w czarnej pochwie. Lecz w chwili, gdy moje r�ce dotkn�y pochwy i gdy zamierza�em zabra� miecz, Mistrz post�pi� krok do przodu i nadepn�� mi na palce z takim impetem, �e krzykn��em z b�lu i upu�ci�em miecz.
Patrzy�em na niego, nie rozumiej�c. Dziwne �wiat�o znikn�o, a blask p�omieni sprawi�, �e jego twarz wygl�da�a jak twarz zjawy.
Obrzuci� mnie lodowatym spojrzeniem, przywo�a� moj� �on� i wr�czy� jej nowy miecz. Potem zwr�ci� si� do mnie i wypowiedzia� te s�owa:
- Cofnij r�k�, kt�ra ci� zdradzi�a! Albowiem droga Tradycji nie jest drog� kilku wybranych, lecz drog� wszystkich ludzi! A moc, kt�r�, jak ci si� wydaje, posiad�e�, nic nie znaczy, poniewa� nie dzielisz si� ni� z innymi lud�mi! Powiniene� by� odm�wi� przyj�cia miecza. W�wczas bym ci go wr�czy�, wiedz�c, �e twoje serce jest czyste.
Jak si� jednak obawia�em, w tej samej chwili po�lizgn��e� si� i upad�e�. Za�lepiony ��dz�, b�dziesz musia� raz jeszcze ruszy� drog� w poszukiwaniu miecza. Okaza�e� pych�, przyjdzie ci zatem szuka� w�r�d prostych ludzi. Zafascynowany cudami, b�dziesz musia� d�ugo walczy�, by odnale�� to, co chciano ci tak hojnie podarowa�.
Poczu�em si�, jakby nagle run�� �wiat. Kl�cza�em, niezdolny przem�wi�, z pustk� w sercu. Teraz, kiedy zwr�ci�em ziemi m�j stary miecz, nie mog�em go ju� odzyska�. A poniewa� nie otrzyma�em nowego, zn�w znalaz�em si� w po�o�eniu debiutanta, bezsilny i bezbronny. W dniu najwy�szych niebia�skich �wi�ce� m�j gwa�towny Mistrz, mia�d��c mi palce, zes�a� mnie do �wiata Nienawi�ci i Ziemi.
Przewodnik wygasi� ogie�, �ona podesz�a do mnie i pomog�a mi si� podnie��. To ona trzyma�a m�j nowy miecz; ja, zgodnie z regu�� Tradycji, nie mog�em go nawet dotkn�� bez pozwolenia Mistrza. Schodzili�my w ciszy le�n� �cie�k�, pod��aj�c za latarni� przewodnika, i wreszcie dotarli�my do ziemnego duktu, gdzie zaparkowali�my samochody.
Nikt mnie nie �egna�. �ona schowa�a miecz do baga�nika i uruchomi�a silnik. Przez d�u�szy czas milczeli�my. �ona jecha�a powoli, omijaj�c wyboje i dziury na drodze.
- Nie martw si� - powiedzia�a, chc�c doda� mi otuchy. - Jestem pewna, �e go odnajdziesz.
Zapyta�em, co powiedzia� jej Mistrz.
- Trzy rzeczy. Po pierwsze, �e powinien zabra� ciep�e ubranie, bo na g�rze by�o znacznie zimniej, ni� przypuszcza�. Po drugie, �e ca�a ta sytuacja wcale go nie zaskoczy�a i �e zdarza�o si� to ju� wielu innym, kt�rzy osi�gn�li to, co ty. Po trzecie, �e miecz b�dzie na ciebie czeka� w pewnym punkcie drogi, kt�r� przyjdzie ci przemierzy�. Nie znamy dnia ani godziny. Wskaza� mi tylko miejsce, w kt�rym mam go ukry�, aby� go odnalaz�.
- Co to za droga? - zapyta�em nerwowo.
- Ach, tego dok�adnie mi nie wyja�ni�. Powiedzia� tylko, �e powiniene� odnale�� na mapie Hiszpanii stary �redniowieczny szlak, znany pod dziwn� nazw� Camino de Santiago.
Przyjazd
Celnik d�ugo przypatrywa� si� mieczowi, kt�ry wioz�a moja �ona, i w ko�cu zapyta�, co zamierzamy z nim zrobi�. Odpar�em, �e jeden z naszych przyjaci� przeprowadzi ekspertyz� przed wystawieniem miecza na aukcji. K�amstwo okaza�o si� przekonywaj�ce - celnik wyda� nam za�wiadczenie, z kt�rego wynika�o, �e wwie�li�my miecz przez granic� celn� na lotnisku Barajas, i poinformowa�, �e gdyby�my mieli problemy przy ponownym przekraczaniu granicy, wystarczy okaza� celnikom ten dokument.
Podeszli�my do biura wynajmu, �eby potwierdzi� rezerwacj� dw�ch aut. Ju� z dokumentami wpadli�my do lotniskowej restauracji, �eby co� przek�si�. Potem ka�de z nas mia�o ju� pod��y� w�asn� drog�.
Mia�em za sob� bezsenn� noc w samolocie -nie zmru�y�em oka po trosze ze strachu przed lataniem, po trosze z obawy przed tym, co mia�o si� wydarzy�, mimo to by�em bardzo podniecony i nie czu�em znu�enia.
- Nie martw si� - powt�rzy�a �ona po raz enty. - Musisz jecha� do Francji i odszuka� w Saint-Jean-Pied-de-Port pani� Savin. Skontaktuje ci� z kim�, kto poprowadzi ci� Camino de Santiago.
- A ty? - zapyta�em tak�e po raz enty, doskonale znaj�c odpowied�.
- Ja udam si� tam, dok�d musz�, i przeka�� to, co mi powierzono. Potem zatrzymam si� na kilka dni w Madrycie i wr�c� do Brazylii. R�wnie dobrze jak ty potrafi� poprowadzi� nasze sprawy.
- Nie w�tpi� - uci��em, nie chc�c porusza� tej kwestii.
Interesy, kt�re prowadzi�em w Brazylii, zaprz�ta�y mnie niemal bez reszty. W ci�gu dw�ch tygodni po zaj�ciu na Czarnych Wierchach zebra�em najwa�niejsze informacje o szlaku wiod�cym do Santiago de Compostela, jednak dopiero po siedmiu miesi�cach postanowi�em rzuci� wszystko i odby� t� podr�.
W ko�cu pewnego ranka moja �ona oznajmi�a, �e godzina i dzie� s� bliskie i �e je�li nie podejmiemy decyzji, na zawsze ju� mog� zapomnie� o magii i Zakonie RAM. Pr�bowa�em j� przekona�, �e Mistrz powierzy� mi niewykonalne zadanie, poniewa� nie mog� tak po prostu zrzuci� z siebie odpowiedzialno�ci za codzienn� prac�. Roze�mia�a si� i orzek�a, �e to kiepska wym�wka, bo przecie� przez ostatnie siedem miesi�cy niewiele zrobi�em, ca�ymi dniami i nocami zastanawiaj�c si�, czy powinienem odby� t� podr�, czy te� nie. I jakby nigdy nic, poda�a mi dwa bilety z wpisan� dat� lotu.
- Dlaczego podj�a� t� decyzj� teraz, kiedy ju� tu jeste�my? - zapyta�em j� w kawiarence. -Nie wiem, czy s�usznie jest pozostawia� komu� innemu decyzj� o przyst�pieniu do poszukiwa� mojego miecza.
�ona odpar�a, �e je�li mamy zn�w opowiada� g�upstwa, lepiej od razu si� rozsta�.
- Nie dopu�ci�by� do tego, by najdrobniejsz� decyzj� dotycz�c� twojego �ycia podj�� kto� inny. Chod�my, robi si� p�no.
Zabra�a sw�j baga� i posz�a w kierunku agencji. Nie ruszy�em si� z miejsca. Siedzia�em, przypatruj�c si�, jak z namaszczeniem niesie m�j miecz, kt�ry w ka�dej chwili m�g� si� jej wy�lizgn�� spod r�ki.
W po�owie drogi przystan�a; wr�ci�a do stolika, przy kt�rym siedzia�em, g�o�no cmokn�a mnie w usta i d�ugo przygl�da�a mi si� w milczeniu. Nagle zrozumia�em, �e to Hiszpania, �e ju� nie mog� si� cofn��. Mia�em przera�aj�c� pewno��, �e ryzyko pora�ki jest ogromne, ale uczyni�em przecie� pierwszy krok. Poca�owa�em j� wi�c bardzo czule, w�o�ywszy w poca�unek wiele przepe�niaj�cej mnie w tej chwili mi�o�ci, i tul�c j� w ramionach, b�aga�em wszystko, w co wierzy�em, prosi�em z g��bi serca o si��, kt�ra pozwoli mi powr�ci� z mieczem.
- Widzia�e�, jaki pi�kny miecz? - rozbrzmia� przy s�siednim stoliku kobiecy g�os, gdy tylko �ona odesz�a.
- Nie martw si� - odpar� g�os m�ski. - Kupi� ci dok�adnie taki sam. Tu, w Hiszpanii, w butikach dla turyst�w s� takich setki.
Po godzinie siedzenia za kierownic� zacz��em odczuwa� zm�czenie, kt�re narasta�o po nieprzespanej nocy. A sierpniowy upa� by� tak dotkliwy, �e nawet na w miar� pustej drodze samoch�d przejawia� oznaki przegrzania. Postanowi�em zatrzyma� si� na troch� w miasteczku oznaczonym na mapach samochodowych jako zabytkowe. Wspinaj�c si� strom� drog�, kt�ra do niego wiod�a, po raz kolejny przypomnia�em sobie wszystko, czego dowiedzia�em si� na temat Camino de Santiago.
Muzu�ma�ska tradycja nakazuje, �eby ka�dy wierny przynajmniej raz w �yciu odby� pielgrzymk� do Mekki. R�wnie� chrze�cija�stwo pierwszego tysi�clecia mia�o trzy �wi�te szlaki, zapewniaj�ce wiele b�ogos�awie�stw i odpust�w ka�demu, kto przemierzy jeden z nich. Pierwszy wi�d� do Grobu �wi�tego Piotra w Rzymie. Symbolem tej drogi by� krzy�. Tych, kt�rzy w�drowali szlakiem rzymskim, zwano romeros. Drugi prowadzi� do Grobu Chrystusowego w Ziemi �wi�tej, do Jerozolimy, tych za�, kt�rzy go obrali, zwano palmeros, symbolem tej pielgrzymki by�y bowiem palmy, kt�re wita�y Chrystusa wje�d�aj�cego do miasta. I wreszcie trzecia droga -szlak tych, kt�rzy pragn�li przykl�kn�� przy relikwiach aposto�a Jakuba, pogrzebanych w miejscu, gdzie pewien pasterz ujrza� migoc�c� nad polem gwiazd�. Legenda g�osi, �e �wi�ty Jakub i Maryja Dziewica szli tamt�dy po �mierci Chrystusa, g�osz�c S�owo Bo�e i nak�aniaj�c ludy do nawr�cenia. Miejscu temu nadano nazw� �Compostela" - Gwiezdne Pole - i wkr�tce wyros�o tu miasto, do kt�rego �ci�ga� zacz�li w�drowcy z ca�ego �wiata chrze�cija�skiego. Tych, kt�rzy wybrali trzeci� ze �wi�tych dr�g, zwano peregrinos iacobitas, a ich symbolem sta�a si� muszla.
W z�otym wieku, kt�ry przypada� na XIV stulecie, ponad milion os�b przybywaj�cych z ca�ej Europy pod��a�o ka�dego roku Drog� Mleczn� (kt�r� nazywano tak, poniewa� noc� ta w�a�nie galaktyka wskazywa�a kierunek w�drowcom). Jeszcze w dzisiejszych czasach �arliwi katolicy, duchowni i badacze przemierzaj� pieszo siedmiusetkilometrowy szlak wiod�cy z francuskiego Saint-Jean-Pied-de-Port do katedry w Santiago de Compostela w Hiszpanii1.
Dzi�ki francuskiemu kap�anowi, Aymeriemu Picaudowi, kt�ry odby� pielgrzymk� do Composteli w 1123 roku, droga pokonywana przez wsp�czesnych pielgrzym�w jest t� sam�, kt�r� pod��ali w �redniowieczu Karol Wielki, Franciszek z Asy�u, Izabela Kastylijska, a w bli�szych nam czasach Jan XXIII. Picaud opisa� swoje prze�ycia w pi�ciu ksi�gach, kt�re �wiat pozna� jako dzie�o Kaliksta II, owego papie�a darz�cego �wi�tego Jakuba szczeg�lnym uwielbieniem, a kt�re to dzie�o nazwano p�niej Codex Calixttinus. W ksi�dze V Kodeksu, Liber Sancti Jacobi, Picaud wymienia charakterystyczne cechy ukszta�towania terenu, �r�d�a, gospody i klasztory, w kt�rych mo�na si� schroni�, a tak�e miasta le��ce przy szlaku. Opieraj�c si� na przekazie Picauda, Stowarzyszenie Przyjaci� �wi�tego Jakuba (Santiago to po francusku Saint Jacques, Saint James po angielsku, Santo Giacomo po w�osku, a Sanctus lacobo po �acinie) postanowi�o zadba� o to, by wszystkie te znaki dotrwa�y do naszych czas�w, nadal stanowi�c wskaz�wk� dla p�tnik�w.
Mniej wi�cej w XII wieku nar�d hiszpa�ski pocz�� wykorzystywa� kult �wi�tego Jakuba w walce z Maurami, kt�rzy zaw�adn�li p�wyspem. Przy szlaku powstawa�y zakony rycerskie, a szcz�tki aposto�a przeistoczy�y si� w pot�ny bastion duchowy w zmaganiach z muzu�manami, kt�rzy utrzymywali, �e po ich stronie stoi Mahomet. Kiedy jednak rekonkwista dobiega�a kresu, zakony rycerskie tak bardzo obros�y w si��, �e sta�y si� zagro�eniem dla pa�stwa. Tote� Arcykatoliccy Kr�lowie musieli podj�� dzia�ania, kt�re mia�y zapobiec zwr�ceniu si� tych zakon�w przeciw szlachcie. W�wczas to Camino de Santiago popad�a w zapomnienie i gdyby nie dzie�a nielicznych artyst�w, jak Droga Mleczna Bu�uela czy Caminante Joana Manuela Serrata, dzi� nikt ju� by nie pami�ta�, �e w�drowa�y ni� tysi�ce ludzi podobnych tym, kt�rzy p�niej ruszyli, by osiedli� si� w Nowym �wiecie.
Miasteczko, gdzie zatrzyma�em samoch�d, wygl�da�o na wyludnione. Po d�ugich poszukiwaniach trafi�em do barku mieszcz�cego si� w starej budowli w stylu �redniowiecznym. W�a�ciciel, kt�ry nie oderwa� oczu od ekranu telewizora, poch�oni�ty jakim� serialem, mrukn�� tylko, �e to pora sjesty, a ja musz� by� szale�cem, skoro podr�uj� w taki upa�.
Zam�wi�em co� zimnego do picia, potem opanowa�a mnie ch��, by poogl�da� telewizj�, ale nie by�em w stanie si� skupi�. Wci�� powraca�a my�l, �e w ci�gu dw�ch dni przyjdzie mi prze�y� - teraz, w XX wieku - cho� cz�stk� wielkiej przygody ludzko�ci i dozna� tego, co wiod�o Ulissesa spod Troi, co towarzyszy�o Don Kichotowi z Manczy, prowadzi�o Dantego i Orfeusza do Piekie�, a Krzysztofa Kolumba do Ameryki. To by�a przygoda wyprawy w Nieznane.
Do samochodu wr�ci�em ju� nieco spokojniejszy. Cho�bym nawet nie odnalaz� mojego miecza, to pielgrzymka Szlakiem �wi�tego Jakuba pomo�e mi w ko�cu odkry� samego siebie.
Saint-Jean-Pied-de-Port
Zamaskowane twarze postaci defiluj�cych przy d�wi�ku fanfar, wszyscy ubrani w czer�, ziele� i biel - barwy francuskiej Gaskonii - wype�nia�y g��wn� ulic� Saint-Jean-Pied-de-Port. By�a niedziela, a ja sp�dzi�em dwa dni za kierownic� samochodu i nie mog�em straci� ju� ani minuty, nawet na udzia� w tym festynie. Utorowa�em sobie drog� przez t�um, wys�ucha�em paru francuskich obelg, ale w ko�cu min��em fortyfikacje, kt�re otaczaj� najstarsz� cz�� miasta, gdzie mia�em si� spotka� z pani� Savin. Nawet w tym zak�tku Pirenej�w w dzie� by�o gor�co, tote� z samochodu wysiad�em zlany potem.
Zapuka�em do drzwi. Po chwili zapuka�em raz jeszcze, lecz na pr�no. I po raz trzeci. Jedyn� odpowiedzi� by�a g�ucha cisza. Zaniepokojony, przysiad�em na murku. �ona powiedzia�a mi, �e mam si� tu pojawi� w�a�nie dzi�, telefonowa�em, ale nikt nie odpowiada�. By� mo�e pani Savin wysz�a popatrze� na defilad�, pomy�la�em; nie mog�em jednak wykluczy�, �e przyjecha�em za p�no i postanowi�a si� ze mn� nie spotyka�. W�dr�wka do Santiago ko�czy�a si� wi�c, zanim jeszcze si� na dobre zacz�a.
Nagle drzwi si� otwar�y, a na ulic� wybieg�o dziecko. Poderwa�em si� b�yskawicznie i �aman� francuszczyzn� zapyta�em o pani� Savin. Dziewczynka ze �miechem wskaza�a teren za ogrodzeniem. Dopiero wtedy zrozumia�em, co si� sta�o: drzwi prowadzi�y na rozleg�y dziedziniec, otoczony starymi, pami�taj�cymi �redniowiecze domami o jednakowych balkonach. Drzwi sta�y przede mn� otworem, � j� nie �mia�em nawet dotkn�� klamki.
Wbieg�em na dziedziniec, kieruj�c si� w stron� domu wskazanego przez dziewczynk�. Wewn�trz podstarza�a gruba kobieta wrzeszcza�a po baskijsku na w�t�ego ch�opca o smutnych piwnych oczach. Czeka�em, a� wreszcie krzyki ucich�y i stara odprawi�a ch�opca do kuchni, ciskaj�c w �lad za nim obelgi. Dopiero wtedy spojrza�a na mnie i nawet nie pytaj�c, czego chc�, poprowadzi�a - na przemian uprzejma i burkliwa - na drugie pi�tro niewielkiego domu. Tu otwarte by�y drzwi tylko jednego pomieszczenia -gabinetu zarzuconego ksi��kami, rozmaitymi drobiazgami, pos��kami �wi�tego Jakuba i pami�tkami z Camino. Wyj�a z biblioteki ksi��k� i usiad�a przy jedynym w tym pokoju stole, pozwalaj�c, bym sta�.
- Pewnie jest pan kolejnym pielgrzymem do Composteli - oznajmi�a bez zb�dnych wst�p�w. -Musz� wpisa� pa�skie nazwisko do rejestru os�b, kt�re ruszaj� w t� drog�.
Poda�em jej nazwisko, ona za� zapyta�a, czy przynios�em muszle. Tak nazywano du�e konchy sk�adane na grobie aposto�a - symbol pielgrzymki umo�liwiaj�cy p�tnikom rozpoznanie si� na szlaku2. Przed wyjazdem do Hiszpanii wybra�em si� do brazylijskiego sanktuarium Aparecida do Norte. Kupi�em tam wizerunek Matki Boskiej z Aparecida, wykonany na trzech muszlach. Wydoby�em go z torby i poda�em pani Savin.
- �adny, ale niezbyt praktyczny - oceni�a, zwracaj�c mi muszle. - Mo�e si� pot�uc w drodze.
- Nie pot�ucze si�. Z�o�� go na grobie aposto�a.
Pani Savin najwyra�niej nie zamierza�a po�wi�ca� mi wiele czasu. Wyj�a karnecik, kt�ry mia� mi u�atwi� zatrzymywanie si� w klasztorach przy szlaku, i opatrzy�a go piecz�ciami Saint--Jean-Pied-de-Port, aby wiadomo by�o, sk�d wyruszy�em, po czym oznajmi�a, �e mog� i�� z b�ogos�awie�stwem bo�ym.
- A co z moim przewodnikiem? - zapyta�em.
- Z jakim przewodnikiem? - odpowiedzia�a pytaniem, nieco zaskoczona, lecz w jej oczach pojawi� si� blask.
Zrozumia�em, �e pomin��em rzecz wielkiej wagi. Chc�c jak najszybciej si� tu dosta� i spotka� z moj� rozm�wczyni�, nie wypowiedzia�em pradawnego S�owa, znaku rozpoznawczego tych, kt�rzy nale�� lub nale�eli do zakonu Tradycji. Czym pr�dzej naprawi�em ten b��d i wyrzek�em S�owo. Pani Savin gwa�townym ruchem wyrwa�a z moich r�k karnet, kt�ry wr�czy�a mi przed kilkoma minutami.
- Nie b�dzie panu potrzebny -- powiedzia�a, zdejmuj�c stert� gazet z kartonowego pud�a. - Pa�ska droga i odpoczynek zale�e� b�d� od decyzji przewodnika.
Wydoby�a z pud�a kapelusz i p�aszcz. Wygl�da�y jak stare ubrania, ale by�y w doskona�ym stanie. Poprosi�a, �ebym stan�� po�rodku izby, i zacz�a modli� si� w ciszy. Potem zarzuci�a mi p�aszcz na ramiona i wcisn�a kapelusz na g�ow�. Zauwa�y�em, �e kapelusz, a tak�e epolety p�aszcza ozdobione s� muszlami. Nie przerywaj�c mod��w, starsza pani chwyci�a p�tniczy kij stoj�cy w rogu pokoju i wcisn�a mi go do prawej r�ki. Do tej d�ugiej laski przywi�zany by� buk�ak na wod�. Sta�em przed pani� Savin ubrany w bermudy z teksasu i bawe�nian� koszulk� z napisem: I love NY, oraz w �redniowieczny str�j pielgrzym�w pod��aj�cych do Composteli.
Stara kobieta zbli�y�a si� do mnie. Jak w transie z�o�y�a d�onie na mojej g�owie i rzek�a:
- Niechaj prowadzi ci� aposto� Jakub i niechaj wska�e ci jedyne, co musisz odkry�. Nie id� krokiem zbyt spiesznym ani zbyt powolnym, lecz zawsze szanuj�c prawa i potrzeby Drogi, i s�uchaj tego, kt�ry b�dzie twym przewodnikiem, cho�by rozkaza� ci zabi�, blu�ni� lub pope�ni� bezsensowny czyn. Musisz z�o�y� przysi�g� bezwzgl�dnego pos�usze�stwa swojemu przewodnikowi.
Przysi�g�em.
- Duch dawnych pielgrzym�w Tradycji towarzyszy� ci b�dzie w tej podr�y. Kapelusz ochroni ci� przed s�o�cem i z�ymi my�lami; p�aszcz ochroni przed deszczem i z�ymi s�owami; laska da ci ochron� przed wrogami i z�ymi uczynkami. Niechaj b�ogos�awie�stwo Boga, �wi�tego Jakuba i Maryi Panny b�dzie z tob� przez wszystkie noce i dni. Amen.
Po chwili zachowywa�a si� ju� zwyczajnie -pospiesznie zebra�a ubrania i manifestuj�c przy tym z�y humor, schowa�a je do pud�a, odstawi�a kij i buk�ak w k�t pokoju, poda�a mi has�o i poprosi�a, �ebym natychmiast wyszed�, poniewa� m�j przewodnik czeka ju� kilometr czy dwa za Saint-Jean-Pied-de-Port.
- Nie znosi fanfar -- poinformowa�a mnie. -Ale pewnie nawet z odleg�o�ci dw�ch kilometr�w dobrze je s�ycha�: Pireneje to �wietne pud�o rezonansowe.
I nie m�wi�c nic wi�cej, zesz�a na d�, do kuchni, �eby dalej dr�czy� ch�opca o smutnych oczach. Zanim opu�ci�em jej dom, zapyta�em, co mam zrobi� z samochodem, a ona poradzi�a, �ebym zostawi� kluczyki, poniewa� kto� przyjedzie go st�d zabra�. Wyj��em z baga�nika ma�y niebieski plecak, do kt�rego przymocowa�em �piw�r. Do najlepiej chronionej kieszeni wsun��em wizerunek Matki Boskiej z Aparecida, za�o�y�em plecak i wr�ci�em do domku, �eby zostawi� pani Savin kluczyki do wozu.
- Z miasta wyjdzie pan t� ulic�; prowadzi a� do ostatniej bramy mur�w. Kiedy dotrze pan do Santiago de Compostela, prosz� odm�wi� za mnie Ave Maria. Wielokrotnie przemierza�am t� drog�. Teraz musz� zadowoli� si� zapa�em, kt�ry widz� w oczach pielgrzym�w. Sama wci�� jeszcze go odczuwam, ale wiek nie pozwala mi w pe�ni cieszy� si� �yciem. Niech pan o tym powie �wi�temu Jakubowi. Prosz� mu tak�e powiedzie�, �e nadejdzie czas, gdy dotr� na spotkanie z nim inn� drog�, prostsz� i mniej m�cz�c�.
Opu�ci�em miasteczko, wychodz�c Bram� Hiszpa�sk� poza mury obronne. Dawniej t�dy wiod�a ulubiona droga rzymskich naje�d�c�w, t�dy maszerowa�y armie Karola Wielkiego i Napoleona. Szed�em w milczeniu, s�ysz�c brzmi�ce w dali fanfary, a� nagle, gdy szed�em przez opuszczon� wiosk� nieopodal Saint-Jean, ogarn�o mnie bezgraniczne wzruszenie i �zy stan�y mi w oczach. Tu, po�r�d tych ruin, po raz pierwszy u�wiadomi�em sobie, �e moje stopy w�druj� niezwyk�� Camino de Compostela.
Otaczaj�ce dolin� Pireneje, strojne muzyk� i porannym s�o�cem, pi�trzy�y si� przede mn� niczym zjawisko pierwotne zapomniane przez ras� ludzk� - zjawisko, kt�rego w �aden spos�b nie potrafi�em zidentyfikowa�. Mimo wszystko doznanie by�o tak niezwyk�e i silne, �e postanowi�em przyspieszy� kroku i jak najszybciej doj�� do miejsca, gdzie zgodnie z zapowiedzi� pani Savin mia� czeka� przewodnik. Wci�� id�c, zdj��em koszulk� i schowa�em j� do plecaka. Paski zaczyna�y dotkliwie wpija� si� w obna�one ramiona, tym bardziej wi�c doceni�em wygodne stare trampki, idealnie dopasowane do moich st�p. Mniej wi�cej po czterdziestu minutach marszu, na �uku drogi, kt�ra okr��a�a gigantyczn� ska��, zauwa�y�em porzucon� star� studni�. Obok, na ziemi, siedzia� m�czyzna oko�o pi��dziesi�tki, czarnow�osy, o urodzie Cygana, i szuka� czego� w plecaku.
- Witam - zagadn��em po hiszpa�sku, onie�mielony jak zawsze, gdy po raz pierwszy spotykam si� z nieznajomym. - Pewnie na mnie czekasz. Mam na imi� Paulo.
M�czyzna przesta� grzeba� w plecaku i zmierzy� mnie spojrzeniem od st�p do g��w. W jego oczach dostrzeg�em ch��d. Nie wydawa� si� zaskoczony moim nadej�ciem. Ja tak�e odnios�em niejasne wra�enie, �e sk�d� si� znamy.
- Tak, czeka�em na ciebie, ale nie s�dzi�em, �e tak szybko si� spotkamy. Czego chcesz?
Nieco zbity z tropu, odpar�em, �e to mnie poprowadzi� ma Drog� Mleczn�, gdy rusz� w poszukiwaniu miecza.
- Nie warto si� trudzi� - powiedzia� m�czyzna. - Je�li chcesz, odnajd� go za ciebie. Tylko natychmiast podejmij decyzj�.
Ta rozmowa wprawia�a mnie w coraz wi�ksze zdziwienie. Poniewa� jednak przysi�g�em by� bezwzgl�dnie pos�usznym, zamierza�em udzieli� odpowiedzi. Gdyby wyr�czy� mnie w poszukiwaniu miecza, zyska�bym mn�stwo czasu i m�g�bym znacznie szybciej wr�ci� do Brazylii, do najbli�szych i do interes�w, o kt�rych nawet na chwil� nie potrafi�em zapomnie�. Mo�e mia�em do czynienia ze zwyk�ym oszustem, ale przecie� udzielenie odpowiedzi nie by�o niczym z�ym.
Postanowi�em przyj�� jego propozycj�. I nagle, tu� za plecami, us�ysza�em g�os, kt�ry po hiszpa�sku, z silnym obcym akcentem, oznajmi�:
- Nie trzeba wspina� si� na szczyt g�ry tylko po to, �eby si� dowiedzie�, czy jest wysoka.
To by�o nasze has�o. Odwr�ci�em si� i ujrza�em m�czyzn� oko�o czterdziestki, ubranego w bermudy koloru khaki i przepocon� bia�� koszul�. Nowo przyby�y uporczywie przypatrywa� si� Cyganowi. Mia� szpakowate w�osy i spalon� s�o�cem sk�r�. Dzia�aj�c w po�piechu, zapomnia�em o elementarnych zasadach bezpiecze�stwa i na o�lep rzuci�em si� w ramiona pierwszemu napotkanemu cz�owiekowi.
- Statek jest bezpieczniejszy, gdy kotwiczy w porcie, nie po to jednak buduje si� statki - odpowiedzia�em has�em na has�o.
Mimo to m�czyzna nie odrywa� oczu od Cygana, wci�� mu si� przygl�daj�c. Ta wymiana spojrze�, w kt�rych nie by�o ani obawy, ani zaczepki, trwa�a kilka minut. A� do chwili, gdy Cygan z lekcewa��cym u�miechem ruszy� w kierunku Saint-Jean-Pied-de-Port.
- Na imi� mam Petrus3 - odezwa� si� wreszcie przybysz, gdy Cygan znikn�� za ska��, kt�r� niedawno okr��a�em. Nast�pnym razem b�d� ostro�niejszy.
Jego g�os zabrzmia� mi�o; tej nutki zabrak�o mi u Cygana, a nawet u pani Savin. Podni�s� plecak, na kt�rego klapie widnia�a muszla. Wydoby� z niego butelk� wina, wypi� �yk, a potem mi j� poda�. Napi�em si� i zapyta�em, kim jest ten Cygan.
- To droga wiod�ca do granicy. Przechodzi t�dy wielu przemytnik�w i ukrywaj�cych si� terroryst�w z Kraju Bask�w - wyja�ni� Petrus. - Policja prawie nigdy si� tu nie zapuszcza.
- Nie odpowiedzia�e� na moje pytanie. - Popatrzyli�my na siebie jak starzy znajomi. - I ja mam wra�enie, �e ju� go spotka�em, dlatego zachowywa�em si� tak �mia�o.
Petrus roze�mia� si� i stwierdzi�, �e czas rusza� w drog�. Zabra�em rzeczy. Szli�my w milczeniu, lecz u�miech Petrusa pozwoli� mi odgadn��, �e my�li to samo co ja: spotkali�my demona.
Przez pewien czas w�drowali�my bez s�owa. Pani Savin mia�a ca�kowit� racj� - nawet z odleg�o�ci trzech kilometr�w s�ycha� by�o d�wi�k fanfar, kt�re nie milk�y ani na chwil�. Mia�em ochot� zasypa� Petrusa pytaniami o jego �ycie, prac�, dowiedzie� si�, co go tu przywiod�o. Wiedzia�em jednak, �e czeka nas jeszcze siedemset kilometr�w wsp�lnej w�dr�wki i nadejdzie w�a�ciwa chwila, bym na ka�de z tych pyta� uzyska� odpowied�. Mimo to nie mog�em uwolni� si� od my�li o Cyganie, tote� w ko�cu przerwa�em milczenie.
- Petrusie, s�dz�, �e ten Cygan by� demonem.
- Tak, to by� demon.
Kiedy potwierdzi� moje domys�y, ogarn�o mnie przera�enie, zarazem jednak dozna�em ulgi.
- Ale to nie ten demon, kt�rego zna�e� z Tradycji.
W Tradycji demon jest duchem, kt�rego nie cechuje ani dobro, ani z�o. Uwa�a si� go za stra�nika wi�kszo�ci tajemnic dost�pnych dla ludzi i przypisuje mu si� moc i w�adz� nad �wiatem rzeczy materialnych. Jako upad�y anio� uto�samia si� z rodzajem ludzkim i zawsze got�w jest zawrze� pakt lub odp�aci� przys�ug� za przys�ug�.
Zapyta�em wi�c, w czym tkwi r�nica mi�dzy Cyganem a demonami z Tradycji.
- Spotkamy jeszcze inne na tej drodze - odpar� ze �miechem Petrus. - Sam to zrozumiesz. Ale spr�buj przypomnie� sobie rozmow� z Cyganem, a zdo�asz si� ju� troch� w tym zorientowa�.
Przywo�a�em w pami�ci dwa zdania, kt�re z nim zamieni�em. Powiedzia�, �e mnie oczekiwa�, i zaproponowa�, �e odnajdzie m�j miecz.
W�wczas Petrus wyja�ni�, �e te dwa zdania doskonale pasuj� do z�odzieja przy�apanego na gor�cym uczynku - stara si� zyska� na czasie i zdoby� wzgl�dy, szykuj�c si� do ucieczki. W owych s�owach m�g� si� kry� g��bszy sens, by� mo�e te� by�y dok�adnym odzwierciedleniem jego my�li.
- Kt�ra z tych dw�ch hipotez jest trafna?
- Obie s� s�uszne. Ten nieszcz�sny z�odziej, broni�c si�, w lot chwyci�, jakich s��w oczekujesz. My�la�, �e jest bystry, tymczasem sta� si� narz�dziem w r�ku si�y wy�szej. Gdyby umkn��, kiedy tylko przyszed�em, nie mieliby�my powodu prowadzi� tej rozmowy. Ale stan�� ze mn� twarz� w twarz, a ja wyczyta�em z jego oczu imi� demona, kt�rego spotkasz na swej drodze.
Wed�ug Petrusa to spotkanie by�o dobr� wr�b�, skoro demon ujawni� si� tak wcze�nie.
- Mimo wszystko teraz nie zaprz�taj sobie nim g�owy. M�wi�em ci ju�, �e nie z nim jednym b�dziesz mia� do czynienia. Mo�liwe, �e ten jest najpot�niejszy, ale na pewno nie jedyny.
Kontynuowali�my w�dr�wk�. Pustynn� dot�d ro�linno�� zast�pi�y rozrzucone z rzadka krzewy. Mo�e rzeczywi�cie powinienem pos�ucha� rady Petrusa i pozwoli�, �eby sprawy rozwija�y si� w�asnym tokiem. Od czasu do czasu m�j kompan opowiada� o wydarzeniach historycznych, kt�rych �wiadkami by�y mijane przez nas miejsca. Zobaczy�em dom, gdzie pewna kr�lowa sp�dzi�a ostatni� noc �ycia, i wykut� w skale kapliczk�, pustelni� �wi�tego m�a, o kt�rym nieliczni rdzenni mieszka�cy tego regionu opowiadali, �e potrafi� czyni� cuda.
- Nie s�dzisz, �e cuda s� bardzo wa�ne? - zapyta�.
Odpar�em, �e owszem, dodaj�c jednak, �e nigdy nie zetkn��em si� z prawdziwym, wielkim cudem. Terminuj�c w Tradycji, przyj��em skrajnie intelektualn� postaw�. Wierzy�em, �e odzyskawszy miecz - ale dopiero w�wczas - ja tak�e b�d� zdolny dokonywa� wielkich czyn�w, jakie by�y dzie�em mojego Mistrza.
- Nie s� to jednak Cuda, poniewa� nie odmieniaj� praw natury. To, co czyni m�j Mistrz, polega na wykorzystywaniu tych si� do...
Nie mog�em doko�czy� zdania, nie umiej�c wyja�ni� faktu, �e Mistrz potrafi materializowa� duchy, przemieszcza� rzeczy, kt�rych wcale nie dotyka, albo, co nieraz widzia�em na w�asne oczy, ods�ania� b��kit nieba w �rodku zasnutego g�stymi chmurami popo�udnia.
- A mo�e robi to, by ci� przekona�, �e posiad� wiedz� i moc? - zasugerowa� Petrus.
- Mo�liwe - przytakn��em mu z przekonaniem.
Przysiedli�my na kamieniu, bo Petrus wspomnia�, �e nie znosi pali� podczas marszu. Uwa�a�, �e p�uca wdychaj� wtedy znacznie wi�cej nikotyny, a dym przyprawia� go o md�o�ci.
- Dlatego Mistrz odm�wi� ci prawa do miecza. Bo nie potrafi�e� dostrzec powodu, kt�ry ka�e mu dokonywa� cud�w. Bo zapomnia�e�, �e droga wiedzy stoi otworem przed wszystkimi lud�mi, przed ka�dym zwyk�ym cz�owiekiem. Podczas tej podr�y naucz� ci� kilku �wicze� i pewnych rytua��w zwanych Praktykami RAM. Ka�dy w jakiej� chwili �ycia ma okazj� dost�pi� przynajmniej jednego z nich. Ten, kto w poszukiwaniach wyka�e cierpliwo�� i przenikliwo��, zdo�a odkry� je wszystkie bez wyj�tku, wyci�gaj�c wnioski z lekcji, jakich udziela mu �ycie. Praktyki RAM s� tak proste, �e ludziom twojego pokroju, przyzwyczajonym do komplikowania �ycia, cz�sto wydaj� si� pozbawione warto�ci. Ale to one, podobnie jak trzy inne grupy praktyk, czy-si�, �e �pi�, a ta cz�stka nalega�a. Najpierw to ona poruszy�a moimi palcami, potem palce o�ywi�y ramiona. A jednak to ani palce, ani ramiona, lecz w�a�nie ta ma�a cz�steczka walczy�a, pr�buj�c pokona� si�� ziemi i ruszy� �w g�r�". Poczu�em, �e moje cia�o poddaje si� ruchom ramion i idzie ich �ladem. Ka�da sekunda by�a jak wieczno��, ale nasienie musia�o si� narodzi�, chcia�o si� dowiedzie�, czym jest owo �w g�rze". Z ogromnym trudem wznios�a si� najpierw moja g�owa, potem tu��w. Wszystko by�o zbyt spowolnione i musia�em zmaga� si� z si��, kt�ra �ci�ga�a mnie w g��b ziemi, gdzie dot�d spokojnie spa�em snem wiecznym. Lecz w ko�cu mi si� uda�o - z�ama�em t� si�� i powsta�em. Przebi�em si� przez skorup� ziemi i ju� otacza�o mnie to �na g�rze".
By�em na wsi. Czu�em ciep�o promieni s�onecznych, s�ysza�em bzyczenie owad�w, szmer rzeki, kt�ra gdzie� daleko toczy�a wody. Wstawa�em bardzo wolno, wci�� z zamkni�tymi oczami, i przez ca�y czas mia�em wra�enie, �e lada chwila strac� r�wnowag� i wr�c� do ziemi. A jednak stale ros�em. Moje r�ce wznosi�y si�, cia�o by�o bardziej pr�ne. By�em tu, odradza�em si�, marz�c, �eby to ogromne s�o�ce, kt�re �wieci i zach�ca, bym nadal wzrasta�, bym wyci�ga� si� i w ko�cu dosi�gn�! go wszystkimi ga��ziami, rozgrzewa�o me wn�trze, muska�o mi�ym ciep�em z zewn�trz. Wyci�ga�em ramiona najwy�ej, jak mog�em, czu�em b�l ogarniaj�cy wszystkie napi� te mi�nie, wydawa�o mi si�, �e wyros�em do tysi�ca metr�w, �e m�g�bym obj�� g�ry. Cia�o pr�y�o si� i pr�y�o, a� b�l mi�ni sta� si� tak silny, �e nie mog�em go ju� znie��. Wtedy krzykn��em.
Otworzy�em oczy i ujrza�em przed sob� Petrusa, kt�ry u�miecha� si�, pal�c papierosa. �wiat�o dnia jeszcze nie zagas�o, ale stwierdzi�em ze zdumieniem, �e s�o�ce nie grzeje tak mocno, jak mi si� wydawa�o. Zapyta�em mojego przewodnika, czy chce, �ebym opisa�, czego dozna�em. Odpowiedzia�, �e nie.
- To bardzo osobiste prze�ycia, powiniene� zachowa� je dla siebie. Jak�e mia�bym je ocenia�? Nale�� do ciebie.
Doda�, �e sp�dzimy tu noc. Rozpalili�my niewielkie ognisko, dopili�my reszt� wina, a ja przygotowa�em kilka kanapek z pasztetem z g�sich w�tr�bek, kt�ry kupi�em przed przyjazdem do Saint-Jean. Petrus poszed� nad p�yn�cy nieopodal strumie� i wr�ci� z rybami. Upiek� je nad ogniskiem. Potem obaj u�o�yli�my si� w �piworach.
Po�r�d wszystkich wra�e�, jakich dozna�em w �yciu, ta pierwsza noc pielgrzymki do Composteli pozostanie niezapomniana. Cho� dzia�o si� to latem, by�o zimno, a w ustach czu�em jeszcze smak wina, kt�rym pocz�stowa� mnie Petrus. Patrzy�em w niebo i obserwowa�em Drog� Mleczn�, wskazuj�c� d�ugi szlak, kt�ry mieli�my te mi�nie, wydawa�o mi si�, �e wyros�em do tysi�ca metr�w, �e m�g�bym obj�� g�ry. Cia�o pr�y�o si� i pr�y�o, a� b�l mi�ni sta� si� tak silny, �e nie mog�em go ju� znie��. Wtedy krzykn��em.
Otworzy�em oczy i ujrza�em przed sob� Petrusa, kt�ry u�miecha� si�, pal�c papierosa. �wiat�o dnia jeszcze nie zagas�o, ale stwierdzi�em ze zdumieniem, �e s�o�ce nie grzeje tak mocno, jak mi si� wydawa�o. Zapyta�em mojego przewodnika, czy chce, �ebym opisa�, czego dozna�em. Odpowiedzia�, �e nie.
- To bardzo osobiste prze�ycia, powiniene� zachowa� je dla siebie. Jak�e mia�bym je ocenia�? Nale�� do ciebie.
Doda�, �e sp�dzimy tu noc. Rozpalili�my niewielkie ognisko, dopili�my reszt� wina, a ja przygotowa�em kilka kanapek z pasztetem z g�sich w�tr�bek, kt�ry kupi�em przed przyjazdem do Saint-Jean. Petrus poszed� nad p�yn�cy nieopodal strumie� i wr�ci� z rybami. Upiek� je nad ogniskiem. Potem obaj u�o�yli�my si� w �piworach.
Po�r�d wszystkich wra�e�, jakich dozna�em w �yciu, ta pierwsza noc pielgrzymki do Composteli pozostanie niezapomniana. Cho� dzia�o si� to latem, by�o zimno, a w ustach czu�em jeszcze smak wina, kt�rym pocz�stowa� mnie Petrus. Patrzy�em w niebo i obserwowa�em Drog� Mleczn�, wskazuj�c� d�ugi szlak, kt�ry mieli�my przemierzy�. W innych okoliczno�ciach ta odleg�o��, �w, zdawa�oby si�, bezmiar, budzi�aby straszliwy l�k, a ja ba�bym si�, �e nie sprostam trudom w�dr�wki. Ale dzi� by�em ziarnem i urodzi�em si� na nowo. Odkry�em, �e cho� w ziemi jest wygodnie i g��boko tam �pi�, �ycie na g�rze okazuje si� znacznie pi�kniejsze. Mog�em narodzi� si� jeszcze tyle razy, ile chcia�em, a� me ramiona stan� si� do�� d�ugie, by obj�� ziemi�, z kt�rej wyszed�em.
�WICZENIE ZASIEWU
Ukl�knij na ziemi. Potem usi�d� na pi�tach i pochyl si� tak, aby g�owa dotyka�a kolan. Wyci�gnij ramiona do tylu. Przybra�e� pozycj� p�odow�. Teraz odpr� si� i uwolnij od wszelkich napi��. Oddychaj spokojnie i g��boko. Stopniowo narasta w tobie wra�enie, �e jeste� male�kim ziarenkiem, kt�re otacza dobro tej ziemi. Wszystko wok� jest ciep�e i cudowne. �pisz spokojnym snem.
Nagle drga jeden z palc�w. Ziarno nie chce ju� by� nasieniem, pragnie narodzin. Zaczynasz z wolna porusza� ramionami, potem twoje cia�o prostuje si� i oto zn�w siedzisz na pi�tach. Teraz si� podnosisz i wolno, bardzo wolno, z wyprostowanymi plecami, kl�kasz na kolanach. Przez ca�y ten czas wyobra�asz sobie, �e jeste� nasieniem, kt�re przemienia si� i p�cznieje, i wolniutko rozbija grudki ziemi.
Przyszed� czas rozkruszy� ziemi�. Podnosisz si� powoli, stawiaj�c najpierw jedn�, potem tak�e drug� stop�. Przez chwil� trudno ci utrzyma� r�wnowag�, wi�c walczysz niczym ziarno, kt�re zdobywa przestrze� dla ro�liny. A� wreszcie stajesz wyprostowany. Wyobra� sobie otaczaj�ce ci� pola, s�o�ce, wod�, wiatr i ptaki: jeste� nasieniem, kt�re wy-kie�kowa�o i wypuszcza pierwszy p�d. �agodnym gestem wyci�gasz r�ce ku niebu. Potem wypr�asz si� coraz bardziej, jakby� chcia� chwyci� ogromne s�o�ce, kt�re �wieci nad tob�, daje ci si�� i wabi. Twoje cia�o zyskuje wi�ksz� sztywno��, mi�nie pr꿹 si�, a ty czujesz, jak ro�niesz, ro�-niesz, by sta� si� ogromnym. Napi�cie narasta, wreszcie staje si� dotkliwe, przyprawia o niezno�ny b�l. Nie mo�esz go ju� wytrzyma�, krzyk wyrywa si� z twoich ust i otwierasz oczy.
Powtarzaj to �wiczenie przez siedem kolejnych dni, zawsze o tej samej godzinie.
Stw�rca i stworzenie
Przez sze�� dni przemierzali�my Pireneje, to wspinaj�c si�, to schodz�c. Petrus czuwa�, abym codziennie, kiedy s�o�ce pada�o ju� tylko na najwy�sze szczyty, powtarza� �wiczenie zasiewu. Trzeciego dnia ujrzeli�my cementowy s�up informacyjny i dowiedzieli�my si�, �e od tej chwili st�pamy po hiszpa�skiej ziemi. Petrus po trosze wyjawia� mi informacje o swoim �yciu prywatnym. Okaza�o si�, �e jest W�ochem, projektantem urz�dze� przemys�owych4. Zapyta�em, czy nie ucieka my�l� do wszystkich spraw, kt�re musia� od�o�y� na p�niej, by przeprowadzi� pielgrzyma wyruszaj�cego w poszukiwaniu miecza.
- Chcia�bym, �eby� co� zrozumia� - odpar�. - Ja nie prowadz� ci� do miecza. Tylko ty jeden mo�esz go odnale��. Jestem tu, by przeprowadzi� ci� Camino de Santiago i nauczy� Praktyk RAM. To, w jaki spos�b je wykorzystasz, poszukuj�c miecza, zale�y od ciebie.
- Nie odpowiedzia�e� na moje pytanie.
- Podr�uj�c, w bardzo praktyczny spos�b do�wiadczasz aktu odrodzenia. Stajesz przed zupe�nie nowymi sytuacjami, dzie� przemija wolniej, przewa�nie nie rozumiesz j�zyka, kt�rym m�wi� miejscowi. Zupe�nie jak dziecko, kt�re wysz�o z �ona matki. W takich warunkach zaczynasz przywi�zywa� znacznie wi�ksz� wag� do tego, co ci� otacza, poniewa� od tego zale�y twoje przetrwanie. Stajesz si� bardziej otwarty na kontakty z lud�mi, bo wiesz, �e mogliby ci pom�c w trudnych sytuacjach. A ka�dy przejaw �askawo�ci bog�w przyjmujesz z wielk� rado�ci�, jakby chodzi�o o wydarzenie, kt�re trzeba zapami�ta� na ca�e �ycie. R�wnocze�nie, poniewa� wszystko wok� ciebie jest nowe, dostrzegasz w rzeczach wy��cznie pi�kno i bardziej cieszysz si� �yciem. Dlatego pielgrzymki religijne zawsze by�y jednym z najbardziej obiektywnych sposob�w osi�gni�cia iluminacji. Aby odpokutowa� za grzechy, trzeba i�� coraz to dalej, dostosowuj�c si� do zmienno�ci sytuacji. W zamian otrzymuje si� niezliczone dobrodziejstwa, kt�rych �ycie nie sk�pi tym, co o nie prosz�. Wydaje ci si�, �e m�g�bym zamartwia� si� z powodu paru projekt�w, kt�rych nie wykonam, bo jestem tu z tob�?
Oczy Petrusa zwr�ci�y si� w innym kierunku, a ja natychmiast pod��y�em wzrokiem za jego spojrzeniem. Stado k�z sz�o zboczem g�ry. Jedna z nich, najodwa�niejsza, sta�a na niewielkim, bardzo stromym wyst�pie skalnym. Zastanawia�em si�, jakim cudem zdo�a�a wdrapa� si� tak wysoko i jak si� stamt�d wydostanie. Jednak w�a�nie w�wczas, gdy nad tym duma�em, koza skoczy�a i znajduj�c oparcie na niewidocznej dla mnie cz�ci stoku, do��czy�a do stada. Wszystko w tym miejscu przepojone by�o pe�nym �ycia, dynamicznym spokojem �wiata, kt�ry mo�e jeszcze wypi�knie� i wiele stworzy� i kt�ry wie, �e aby tak si� sta�o, trzeba i��, wci�� i�� przed siebie. Chocia� czasem straszliwe trz�sienie ziemi albo niszczycielska burza rodz� we mnie przekona nie, �e natura jest okrutna, zrozumia�em, �e takie w�a�nie s� zmienne koleje drogi zwanej losem. Natura r�wnie� w�drowa�a w poszukiwaniu iluminacji.
- Jestem bardzo zadowolony, �e si� tu znalaz�em - powiedzia� Petrus. - Bo praca, kt�rej nie wykonani, nic ju� nie znaczy, a prace, kt�re zrealizuj� potem, b�d� znacznie lepsze.
Po przeczytaniu dzie�a Carlosa Casta�edy gor�co pragn��em spotka� starego india�skiego czarownika, don Juana. Obserwuj�c spogl�daj�cego na g�ry Petrusa, poczu�em, �e u mego boku stoi kto� podobny do niego jak brat.
Po po�udniu si�dmego dnia, wyszed�szy z sosnowego lasu, dotarli�my na szczyt wzg�rza. Tu Karol Wielki modli� si� po raz pierwszy na hiszpa�skiej ziemi. Na starym pomniku widnia�a �aci�ska inskrypcja nak�aniaj�ca w�drowca, by dla upami�tnienia tamtych wydarze� odm�wi� Salve Regina. Obaj wype�nili�my to, do czego wzywa�a inskrypcja. Potem Petrus poprosi�, abym po raz ostatni podda� si� �wiczeniu Zasiewu.
Wia� silny wiatr i by�o zimno. Zaoponowa�em, twierdz�c, �e jest jeszcze bardzo wcze�nie - wydawa�o mi si�, �e ledwie dochodzi trzecia po po�udniu - ale poleci� mi zamilkn�� i natychmiast uczyni�, co ka�e.
Przykl�kn��em na ziemi i zacz��em wykonywa� �wiczenie. Wszystko przebiega�o normalnie a� do chwili, kiedy unios�em r�ce i usi�owa�em wyobrazi� sobie s�o�ce. Gdy ju� mi si� to uda�o, a przede mn� rozb�ys�o ogromne s�o�ce, poczu�em, �e ogarnia mnie wielka ekstaza. Me cz�owiecze wspomnienia powoli wygasa�y; ja ju� nie wykonywa�em �wiczenia, lecz sta�em si� drzewem. Czu�em przepe�niaj�ce mnie szcz�cie i ogromn� satysfakcj�. S�o�ce �wieci�o i wirowa�o wok� w�asnej osi, co nigdy dot�d si� nie zdarzy�o. Sta�em w miejscu z wyci�gni�tymi ga��ziami, wiatr targa� mymi li��mi, a ja pragn��em na zawsze tak pozosta�. A� nagle co� mnie dotkn�o i na u�amek sekundy wszystko spowi�o si� mrokiem.
Natychmiast otworzy�em oczy. Petrus uderzy� mnie w twarz i chwyci� za ramiona.
- Nie zapominaj, co jest twoim celem! - krzykn�� pe�en gniewu. - Nie zapominaj, �e musisz si� jeszcze wiele nauczy�, zanim znajdziesz miecz!
Usiad�em na ziemi, dr��c w podmuchach lodowatego wiatru.
- Czy zawsze tak si� dzieje? - zapyta�em.
- Prawie zawsze. Zw�aszcza z lud�mi takimi jak ty, zafascynowanymi i �atwo zapominaj�cymi o celu poszukiwa�.
Petrus wyci�gn�� z plecaka sweter i szybko si� ubra�. Ja w�o�y�em drugi t-shirt na m�j I love NY - nawet nie przysz�o mi na my�l, �e w �rodku lata, przez gazety okrzykni�tego najbardziej upalnym w ostatnim dziesi�cioleciu, mo�e zrobi� si� tak zimno. Dwie warstwy bawe�ny nieco skuteczniej chroni�y przed wiatrem, jednak poprosi�em Petrusa, �eby przyspieszy� kroku, musia�em si� bowiem rozgrza�.
�cie�ka bieg�a teraz bardzo �agodnym zboczem. Pomy�la�em, �e ch��d, kt�ry odczuwam, jest skutkiem kiepskiego jedzenia, bo �ywili�my si� wy��cznie rybami i owocami drzew5. Ale Petrus wyja�ni�, �e marzniemy, poniewa� dotarli�my do najwy�ej po�o�onego miejsca na naszym g�rskim szlaku.
Przeszli�my mo�e p� kilometra, gdy nagle, za za�omem drogi, krajobraz uleg� zmianie. Rozleg�a, lekko pofa�dowana dolina ci�gn�a si� a� po horyzont. Na lewo, w kotlinie, w odleg�o�ci najwy�ej dwustu metr�w, czeka�a wioska, a w niej domki z dymi�cymi kominami. Chcia�em przyspieszy� kroku, lecz Petrus mnie powstrzyma�.
- My�l�, �e to najw�a�ciwsza chwila, �eby nauczy� ci� drugiej Praktyki RAM - powiedzia�, siadaj�c na ziemi i daj�c znak, �ebym uczyni� to samo.
Usiad�em wbrew sobie. Widok wioski i wydobywaj�cego si� z komin�w dymu zburzy� m�j wewn�trzny spok�j. Nagle u�wiadomi�em sobie, �e od tygodnia przebywali�my na pustkowiu, nie widzieli�my �ywego ducha, spali�my pod go�ym niebem i ca�ymi dniami w�drowali�my. Zabrak�o mi papieros�w i musia�em pali� paskudne skr�ty z tytoniu Petrusa. Spa� w �piworze i je�� ryby nawet bez soli - uwielbia�em to, ale jako dwudziestolatek, teraz, na Camino de Santiago, by�o to dla mnie wielkim po�wi�ceniem. Niecierpliwie czeka�em, a� Petrus sko�czy zwija� papierosa i go wypali. Milcza�em, marz�c o cieple kieliszka wina w barze, kt�ry widzia�em o pi�� minut drogi od nas. Opatulony w sweter Petrus siedzia� sobie spokojnie i w roztargnieniu spogl�da� na rozleg�� nizin�.
- Jak ci si� podoba�a przeprawa przez Pireneje? - zapyta� po kr�tkiej chwili.
- Wspania�a - odpar�em, nie chc�c przed�u�a� rozmowy.
- Ca�e szcz�cie, bo po�wi�cili�my sze�� dni na przej�cie odcinka, kt�ry zazwyczaj pokonuje si� w ci�gu dnia.
Nie uwierzy�em. Wyci�gn�� map� i pokaza� mi ca�y szlak, kt�ry liczy� zaledwie siedemna�cie kilometr�w. Nawet wolno si� wspinaj�c i pokonuj�c strome zej�cia, t� drog� nale�a�o przej�� w sze�� godzin.
- Z tak wielkim uporem d��ysz do odnalezienia miecza, �e zapomnia�e� o najwa�niejszym: trzeba do niego dotrze�. Zapatrzony w stron� Composteli, kt�rej st�d na pewno nie ujrzysz, nie zauwa�y�e�, �e w niekt�re miejsca wracali�my cztero- albo pi�ciokrotnie, raz po raz, chocia� r�nymi drogami.
Teraz, kiedy Petrus to powiedzia�, zda�em sobie spraw�, �e g�r� Itchasheguy, najwy�sz� w tym rejonie, widywa�em to po mojej lewej, to zn�w po prawej stronie. I chocia� przypadkiem to dostrzeg�em, nie wyci�gn��em jedynego s�usznego wniosku: przez tydzie� kr��yli�my po niewielkim skrawku g�r.
- Po prostu wybiera�em r�ne drogi, wykorzystywa�em wiod�ce przez las �cie�ki przemytnik�w. Jednak powiniene� by� si� zorientowa�. Nie zauwa�y�e� tego, poniewa� w�dr�wka sama w sobie nic dla ciebie nie znaczy. Liczy si� tylko wola dotarcia do celu.
- A gdybym si� zorientowa�?
- I tak w�drowaliby�my przez siedem dni, bo Praktyki RAM tego wymagaj�. Ale w�wczas w inny spos�b cieszy�by� si� pi�knem Pirenej�w.
Tak bardzo mnie zaskoczy�, �e zapomnia�em o zimnie i o wiosce.
- W podr�y do obranego celu - podj�� Petrus - szczeg�lnie wa�ne jest baczne obserwowanie drogi. Bo w�a�nie droga najlepiej nam podpowiada, jak osi�gn�� ten cel, ka�dego dnia podr�y wzbogaca nas i uczy. Gdyby por�wna� to z seksem, powiedzia�bym, �e gra wst�pna, faza pieszczot, decyduje o sile orgazmu. Wszyscy o tym wiemy. Tak to jest, kiedy ma si� cel w �yciu. Mo�e okaza� si� wspania�y lub z�y, wszystko zale�y od tego, jak� obierzemy drog�, i tego, jak j� przemierzamy. Dlatego druga Praktyka RAM jest tak wa�na: polega na odkrywaniu w tym, na co patrzymy ka�dego dnia, tajemnic, kt�re oboj�tnie mijamy, poch�oni�ci rutynowym dzia�aniem.
I Petrus nauczy� mnie �WICZENIA SZYBKO�CI.
- W mie�cie, gdzie zaprz�taj� nas codzienne zaj�cia., na to �wiczenie nale�y po�wi�ci� dwadzie�cia minut. Poniewa� jednak w�drujemy niezwyk�ym szlakiem Sa