666
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 666 |
Rozszerzenie: |
666 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 666 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 666 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
666 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Autor: Stanis�aw Przybyszewski
Tytul: Requiem aeternam
�����������������������������������������������������������������������������
REQUIEM AETERNAM...
trzecia ksi�ga Pentateuchu
Na pocz�tku by�a chu�. Nic pr�cz niej, a wszystko w niej.
To niesko�czono�� Anaksymandra , co wszystko z siebie wy�oni�a, �wi�ty ogie� Heraklita, kt�ry poch�ania nikn�ce �wiaty i nowe byty z nich wyprowadza, Duch Bo�y, co si� unosi� nad wodami, gdy jeszcze nic nie by�o pr�cz Mnie.
Chu� to prasi�y �ycia, r�kojmia wiecznego rozwoju, wiecznego odchodzenia i wiecznego powrotu, jedyna istota bytu.
To si�a, co sprowadza mieszanie si� i rozdzielanie, tw�rczyni, pokarm i niszczycielka.
To si�a, z kt�r� Ja-B�g, gdym �wiat ze siebie wyrzuci�, atomy na siebie ciska�em, to zaciek�o��, z jak� si� z sob� sprz�ga�y, w pierwiastki si� wi�za�y i w �wiaty ca�e ��czy�y.
To si�a, co w eterze si� rozpali�a pragnieniem, by morze swych fal rozkie�zna�, jedn� fal� z drug� po��czy� w w�ciek�ym u�cisku, wprawi� je w rozkoszne drgania, rozszale� je w podrywach krzycz�cej lubie�y, kurcze pragnienia ukaja� w czo�gaj�cych si� dreszczach upojenia, a� si� �wiat�o z nich porodzi�o.
To powrotna si�a, z jak� si� strumie� elektryczny sam ze sob� spaja, drobinom pary od siebie odbija� si� ka�e - i tako� jest chu� �yciem, �wiat�em, ruchem.
I bez granic rozszala�a si� jej pot�ga. Stworzy�a sobie tysi�czne ramiona, kt�rymi wszystko zagrabia�a i w siebie wch�ania�a, stworzy�a tysi�czne naczynia, lejki, otwory, potworne usta i narz�dy, by ca�y �wiat wssa� w siebie, stworzy�a sobie plazm�, by niesko�czon� powierzchni� rozkosz w si� wdycha�, wszystkie si�y �yciowe skupi�a, w jeden w�ze� je w sobie sp�ta�a, sw� wol� ujarzmi�a, by jej tylko by�y poddane i wieczny g��d jej ��dz koi�y.
I ciska�a si� w konwulsjach bezgranicznych porod�w i wiecznych rozwoj�w, wczo�ga�a si� w bezliczne formy, rozbija�a je jak skorupy i w nowe ��czy� j�a, przetwarza�a si� w wiecznie nowych i odmiennych kszta�tach, a zaspokoi� si� nie mog�a.
Szala�a za szcz�ciem, gdy sobie trochita stworzy�a, r�a�a za rozkosz�, gdy rozdar�a pierwsze �yj�tko i z siebie samej odr�bn� p�e� stworzy�a, by w wiecznej m�ce, gniewie a b�lu znowu si� ��czy� i w wiecznych zmianach coraz to nowe kszta�ty, nowe istoty, coraz wy�sze, coraz doskonalsze wytworzy�, co by jak�� now� i doskonalsz� orgi� lubie� jej nasyci� mog�y.
A� wreszcie stworzy�a m�zg.
To by�o arcydzie�o jej ��dnego pragnienia. Gniot�a go, kr�ci�a, tworzy�a zwoje, rozdzieli�a i znowu po��czy�a bez; licznymi pasmami, pojedyncze cz�ci przeistoczy�a na zmys�y. rozerwa�a ci�g�o��, rozdar�a ca�o�� na cz�stki, jeden zmys� rozcz�onkowa�a na zmys�y pojedyncze, rozci�a ich zwi�zki i wi�by pomi�dzy sob�, by m�c jedno wra�enie odczuwa� we wszystkich przemianach, jeden �wiat wch�ania� w siebie pi�ciorak�, tysi�ckrotn� rozkosz, a pier� matczyna, kt�ra kiedy� jedne si�� karmi�a, tysi�ce si� teraz syci� musi.
Tak si� dusza porodzi�a.
A si�a wiecznych przemian i rozrod�w ukocha�a dusz�. Sili�a j� karmnym mlekiem swej piersi, by�a dla niej t�tnic�, przez kt�r� krew wszechbytu siln� fal� si� przelewa�a, tysi�cem sp�jni przywi�za�a j� do wszech�ona matczynego, by�a dla duszy ogniskiem soczewnym, przez kt�re patrza�a, zakl�tym ko�em, w kt�rym kr��y�a i w powrotnych ko�owaniach sw� najwy�sz� rozkosz i najwy�szy b�l odczuwa�a, by�a obj�to�ci�, w jakiej si� �wiat ca�y jako d�wi�ki, barwa, ruch w duszy przeobra�a�.
O biedna, g�upia chu�, o biedna, niewdzi�czna dusza.
Chu�, co �wia�to z siebie wy�oni�a, wszystkiemu �yciu pocz�tek da�a, dusz� stworzy�a, mia�a skona� w mia�d��cym u�cisku zdradliwego dziecka.
Co mia�o by� �rodkiem, sta�o si� celem dla siebie, w�adc� i panem.
Spoisty granit mego bytu pocz�� si� rysowa� i kruszy�.
Zmys�y, kt�re mia�y pos�u�y� ku doskonalszemu doborowi p�ciowemu, by nowy i doskonalszy rodzaj wytworzy�, pocz�y by� samoistne, j�y si� z sob� ��czy� i p�ta� nierozerwalnie. To, co by�o g�r�, sta�o si� do�em, d�wi�k - barw�, �rodowisko - obj�to�ci�, powonienie - wra�eniem mi�ni, porz�dek - anarchi�, i rozpocz�a si� w�ciek�a walka pomi�dzy matk� a dzieckiem.
Pomn�, pomn� t� rozpaczn� walk� biednej matki z swym dzieckiem.
Chcia�a je opanowa�, ujarzmi�; wpi�a swe szpony matczyne w jego cia�o, szarpa�a je, n�ci�a rozkosz�, syci�a lubie�� i ��dz�, rozpo�ciera�a obrazy najwyuzda�szej rozpusty, rzuci�a je w nami�tne, krzycz�ce u�ciski rodz�cej bestii, ten jeden wielki narz�d p�ciowy - zalewa�a mu oczy nawrotami krwi, og�usza�a go hukiem jej spienionych fal, g�os jego obni�a�a do dysz�cych, bezd�wi�cznych rz�e�, to znowu w�ciek�ych krzyk�w i zgrzyt�w, kurczy�a jego mi�nie, a poprzez cia�o puszcza�a gor�ce drgania gdyby stado czo�gaj�cych si� �mij - ale wszystko, wszystko na pr�no.
Ale krwaw� ofiar� okupi�a dusza moja swe zwyci�stwo.
Chorza�a, wi�d�a, sch�a.
Sama si� oderwa�a od matczynego �ona, sama przeci�a t�tnice, sama zatamowa�a �r�d�o swej mocy.
�yje wprawdzie - �yje jeszcze tre�ci� si�y, kt�r� po�ar�a, przetwarza jeszcze w sobie �rodki, kt�re do doboru i rozrodu s�u��, mo�e jeszcze upaja� si� obrazami, kt�re ��dze dra�ni�, mo�e w sobie wywo�a� ekstaz� �miesznego ok�amywania si� chuci, co mniema, �e mo�e kobiet� stopi� w sobie, ale wszystko, co sama tworzy, jest zbytkiem, tak jak sztuka jest zbytkiem i nadmiarem pragnie� rozrodczych i jest bezp�odn�, czym sztuka nie jest, bo bije w niej olbrzymi puls drgaj�cej chuci, nasienny golf �wiat�a i ��dzy ci�g�ych powrot�w.
Ale cho� zgin�� musz�, kocham t� straszn� pot�n� si��, co jedyn� kosmiczn� pot�g� zmog�a, j� w siebie wch�on�a, kocham moj� dusz�, moj� wielk� umieraj�c� dusz�, co mi chu� po�ar�a, by bez niej umrze�.
A wi�c musz� umrze�, bo �r�d�o �wiat�a wysch�o, bom ostatnie ogniwo w niesko�czonym rozwoju formacji, w jakich si� chu� w coraz to nowych zamianach przetwarza, bom jest pian�, orkanem burzy w miazg� rozbit� na grzebieniu ostatniej fali p�ciowego rozwoju, fali, co si� ju� o brzeg rozbi�a i ��ty piasek jego bia�ym haftem obszywa.
Musz� umrze�, bo dusza moja za wielka, za przemo�na, by mog�a porodzi� nowy, szcz�ciem rozi�niony, jasn� przysz�o�ci� drgaj�cy dzie�.
Ale kocham, kocham zamar�� chu�, kt�rej resztki dusza ma strawi�, kocham ostatnie krople krwi mego istotnego bytu jako m�� i rodziciel, tego bytu, w kt�rym si� istotno�� ca�a przejawia w ca�ej swej pot�dze, swym majestacie i okrucie�stwie; kocham t� odwieczn� si��, co moje wra�enia s�uchowe zabarwia niepoj�tymi barwy, z wra�e� powonienia rozsnuwa rozkoszne obrazy, a z uczu� dotyku wytwarza niewypowiedziane rozkosze wizji.
I kocham moj� chorob� i moje szale�stwo, co si� w coraz to nowy a dzikszy system przybiera, coraz wyszuka�szym szyderstwem sieka i kpi, i drwi z siebie i z �wiata ca�ego.
*
Jestem zupe�nie spokojny - i bardzo, bardzo zm�czony.
Tylko w g��bi, gdzie� w dalekiej g��bi co� mnie boli. Co� szuka r�wnowagi, albo te� wije si� w skurczu ostatniej agonii.
Co� znikn�o w mej duszy. �w mistyczny punkt, ku kt�remu wszystkie si�y zmierzaj�. Zdaje si�, �e potworzy�o si� tysi�ce ognisk si� i to, co by�o jednolitym, rozpad�o si� na tysi�ce skorupek.
My�li moje jakby ode mnie nie zale�a�y. Przychodz� i id� same ze siebie bez zwi�zku, niczym nie kie�znane.
Niekt�re wydaj� mi si� w kszta�t czerwonawych �un wzd�u� fioletowych glorii , co okalaj� g�owy �wi�tych, tak jak si� widzi interferencje gazowych latarni poprzez �ciekaj�cy na brudnych szybach deszcz - a wszystko nik�e, s�odkie i mi�kkie.
Niekt�re widz� w kszta�t niesko�czenie wyd�u�onego promienia �wia.t�a, co pad� na pomarszczon� to� rzeki. Gdzie� w dole odbija si� z�otym po�yskiem, po�amany i rozstrz�piony w miliardy �wietlanych plamek, co si� na drobnych falach ko�ysz�, zlewaj�, ca�uj� w nieziemskiej czysto�ci i �arliwym nabo�e�stwie.
Niekt�re wyrastaj� do olbrzymich, potwornych rozmiar�w.
M�zg m�j, przyzwyczajony dotychczas do europejskich wymiar�w, obejmuje teraz przepot�ne masy �wi�ty� z Lahore , parzy egipskiego sfinksa z chi�skim smokiem, pisze potwornymi g�azami, z jakich piramidy budowano, a my�li w pe�nym, wa�kim i kr�lewskim sanskrycie, w kt�rym ka�de s�owo jest �yj�cym organizmem, co si� za pomoc� jakiej� mistycznej pangenesis sta� istotnym, pe�nym krwi i �aru: s�owo dla nas niepoj�te, synteza z logos i Karna, s�owo Jana, co si� cia�em sta�o.
A wtedy z dzik� rozpust� rzucam si� na o�lep w przepastne czelu�cie przestrzeni i czasu.
Jestem kr�lem asyryjskim z niebosi�gn� tiar� na g�owie, strojny w bisior, brokat i purpur� .
Na mej piersi s�o�ce z diament�w, uginam si� pod ci�arem kosztownych bry� drogich kamieni i na wozie brzytwami naje�onym, pod kt�rym krwawym pokosem padaj� miliony niewolnik�w gdyby snopy zejrza�ego �yta, jad� ponad �mieszn� n�dz� �wiata z straszn� pogarda, nienawi�ci� i gro�nym majestatem.
Och, kocham olbrzymi a milcz�cy majestat babilo�skich mocarzy , co s�owa nie znosi�, bo s�owo by�o drogie i kosztowne, i straszne, a ka�de z nich trzeba by�o okupi� bolesnym porodem.
Och, kocham naiwn�, ale tytaniczn� samowiedz� swej pot�gi, one poczucie si�y, co bogom si� odgra�a, morze ch�osta� ka�e , a w nieznane kraje wiezie z sob� okowy, by ludy ca�e w jasyr zawlec.
Och, kocham hard� pogard� dumy, z posiewu smoczych z�b�w porodzon� zaciek�o�� biblijnego cz�owieka, co w oczy okrutnemu Jahveh z rozszala�� w�ciek�o�ci� bryzga pierwsze przekle�stwo: Szatanie - Jehovah, co g�azy z ziemi wyrywa, by je ku niebu rzuci� i roztrzaska� spi�ow� skro� strasznego mordercy, kt�ry w�asne, przez siebie stworzone plemi� siecze za grzechy przez siebie wszczepione.
Czuj�, jak mi �renice oczy zalewaj�, jak cia�o moje wyd�u�a si�, ro�nie, pot�nieje, piersi podw�jn� moc� si� rozpieraj�, a na oblicze moje sp�ywa �wi�ta powaga i cisza boskiego Mitry .
A ot� nadchodzi przepot�na chwila, w kt�rej odczuwam wra�enia, jak gdybym by� rozpostarty nad ca�� ziemi�, w kt�rej �wi�c� w sobie niepoj�te �wi�to odrodzenia wszystkich narod�w i ich kultury, chwila, gdzie jestem na kszta�t onego b�stwa starego Ksenophanesa, w kt�rym wszystkie zmys�y si� przenikaj�, a wszech�wiat si� do duszy zlewa nie przez zmys�y rozcz�onkowany, ale w ca�ej swej nierozerwalnej jedno�ci.
A gdy przestrzenie ucieka� si� zdaj�, a wszystko si� w jakie� odm�tne przepa�ci zwala jak w lej, gdy si� ci�ki kamie� w wod� rzuci - gdy nie wiem, czy istniej� i strac� panowanie nad zmys�ami - gdy tysi�ce lat powrotn� fal� przez m�zg m�j si� przelej�, a ja na chwil� odczuwam si� w ca�ej przemo�nej nago�ci mego bytu i z powrotem odzyskuj� moj� si�� rozrodcz�, tak �e staj� si� atomem, co sam siebie zap�odni� pragnie, kiedy krew wszech�wiata pieni�c� si� strug� leje si� w �y�y moje - wtedy odczuwam niesko�czone, bezgraniczne szcz�cie, szerokie i g��bokie jak atmosfera, co nad �wiatem zaleg�a.
Rozumiem dobrze, �e koniec nadchodzi. Wiem, �e to ju� ostateczny rozk�ad uczu� i my�li. Ale c� mnie to wszystko obchodzi!
Pragn�, by koniec nadszed�.
A chocia� si� uczucie od woli oderwa�o, chocia� wszystkie stany duszy mojej tylko do po�owy dojrzewaj�, sk��biony chaos my�li, podarta sie� uczu�, bez si�y przetworzy� si� w akt woli - i c� z tego?
Za to rozkoszuj� si� nies�ychanym cudem olbrzymiego �wiatopogl�du.
Ja, jako ja, istniej� tylko w uczuciu, znam siebie w uczuciu, a czy ono stanie si� wol�, to ju� mnie nic nie obchodzi.
Nie znam nic pr�cz moich wra�e�, a przede wszystkim nie znam �adnej przyczynowo�ci, li tylko niesko�czon� ci�g�o�� wra�e� - a czy pasmo tej ci�g�o�ci logicznie si� rozwija, czy nie, to r�wnie� mnie nic nie obchodzi.
Jestem ponad wszystkim. Chwilami zdaje mi si�, �e mam rodzaj jakiego� nadm�zgu, patrz� na czynno��, na t� biedn� mozoln� prac� mego m�zgu - patrz� przez mikroskop, a gdy zachodzi potrzeba przez teleskop, a w bezgranicznej pot�dze tego nadm�zgu, zdaje si�, wolno mi mniema�, �e wszystko jest snem i ci�k� zmor�, �e ca�a ta tak nazwana rzeczywisto�� jest te� tylko pewnym rodzajem snu, a moje Ja dla mnie tak samo obcym i niezrozumia�ym, jak dla Was.
I dla Was, dla Was, kt�rzy mo�e wcale nie istniejecie, a mo�e tylko jeste�cie sennym majakiem mej duszy bezp�ciowej - dla Was, biedne dzieci samicy Ewy -Ja - Pan mia�bym �y�?!
He, he - mo�e dlatego, �e musz� spe�ni� pewne obowi�zki wzgl�dem cz�owiecze�stwa, do kt�rego przecie� zalicza� si� musz�?
Rassurez-vous: Kocham Was, kocham Was wszystkich. I Was, kt�rzy nie macie wi�cej znaczenia i wi�kszej warto�ci od zwyk�ego argonauty, co w chwili p�ciowego rozp�du odrzuca swe narz�dy p�ciowe od matczynego cia�a, kt�re samodzielnie szukaj� samiczki, kt�r� by mog�y zap�odni�.
I Was, podbudzonych ustawicznym podra�nieniem p�ciowym, Was artyst�w, co tylko Wasze idea�y rozkoszy i ��dz odtwarzacie.
I Was, wiecznie chciwych, zapracowanych, ��dnych bogactw i d�br, by tylko byt zapewni� Waszym rozmno�onym spermatocytom - a nazywacie to mi�o�ci� do osobistej nie�miertelno�ci.
I Was, bezmiernie rozrzutnych - bo w Waszej g�upocie tkwi olbrzymi rozp�d i nadmiar si� p�ciowej natury, co miliony spermatocyt�w potrzebuje, by zap�odni� jedno g�upie jajko samiczki.
O, kocham Was wszystkich i �al mi Was, i pogardzam Wami, �e �y� musicie, �e jeste�cie tylko nawozem, co u�y�nia now� przysz�o��, �e jeste�cie �rodkiem i organem wiecznej chuci, a ok�amujecie si� obowi�zkiem i mi�o�ci� dla ludzko�ci.
Ja jestem sam dla siebie.
Jestem pocz�tkiem, bo nosz� w sobie rozw�j jestestwa od samego pocz�tku i jestem ko�cem, ostatnim ogniwem rozwoju.
Sam jeden z moimi uczuciami.
Wy macie jeszcze jaki� �wiat zewn�trzny, ja nie mam �adnego. Mam tylko siebie.
G�owa mi p�ka: zdaje mi si�, �e jestem jak�� potworn� Syntez� Chrystusa i Szatana , sam siebie stawiam na wysokiej g�rze i prowadz� si� w pokuszenie i sam siebie pragn��bym omami�.
To znowu kojarzy si� we mnie rozkosz upojonej ekstazy z zimn� obrachowan� analiz�, czasami wierz� �lepo, m�czenniczo, jak pierwotny chrze�cijanin, a r�wnocze�nie wyszydzam wszelk� �wi�to��, jestem zar�wno mistycznym anachoret� i w�ciek�ym zsatanizowanym kap�anem, co naj�wi�tsze s�owa i najohydniejsze blu�nierstwa r�wnocze�nie z pian� na ustach be�kocze.
A teraz mam wra�enie, jak gdyby si� na niebie rozla�a przera�aj�ca pow�d� czarnoczerwonej krwi, a w uszach straszliwy, nerwy przerzynaj�cy zgrzyt, jak gdyby kto� rzn�� �a�k� p�yty szk�a -
O qualis artifes pereo!
*
Jeste� jak s�aby, cichy, srebrny promie� �wiat�a, kt�ry wyb�ysn�� z jakiego� okienka dalekiej chaty i rozla� si� w ciep�ej nocy jesiennej na ��ki, ponad mokre, mi�kkie �g�o mgie�, co sennym, rozkoszy sytym zm�czeniem bezmierne obszary traw zaleg�o.
A nad srebrz�c� si� przestrzeni� mgie� ko�ysze si� �wiat�o gdyby wahaj�ca si�, rozwiewna fala; jak d�wi�ki mosi�nych dzwon�w, gdy si� z dala rozlegn� na Ave Maria, p�ynie czyste, z�ote, gasn�ce, i d�ugo jeszcze przebrzmiewa i leje si� w dusz� zm�czonym, chorym spokojem.
Jeste�, jak niebieska godzina �witu, kiedy wsch�d r�owie� poczyna i �wiat�o z siebie wydycha. Ca�y �wiat si� syci niepoj�t� tajemnic� zmartwychpowstania, tonie w niebieskiej b�ogo�ci nieba, rozlewa si� w topieli zimnej, roztopionej stali damasce�skiej, a naraz rozkwituje �un� szerokiego, pal�cego si� morza fiolet�w i purpury, a w to morze tajnego barw przepychu wrzynaj� si� ostre s�upy promieni wschodz�cego s�o�ca.
A wszystko g��bokie, niebieskie i �wi�te.
Wok� Twoich oczu odblask w kszta�t protuberancyj przy za�mieniu s�o�ca, a w otch�a� mej duszy wch�ania�y si� gdyby dwie gwiazdy w rozpaczn� czer� wichrowatych nocy jesiennych.
Wok� Twych ust delikatne, mi�kkie linie, wtedy gdy si� do p�u�miechu roztwieraj� - zdaje si�, �e widz� rodzime jezioro, i pomn� szklist�, cich�, powierzchni� i przeb�yskuj�ce w oddali koliste linie, gdym wios�em o ni� uderza�.
D�wi�k Twego g�osu sp�ywa� w m� dusz�, jak gdyby go wiosenne wiatry przewia�y przez zielone morze, i s�ysz�, s�ysz� go, jak morze cichego �wiat�a, przetworzone w atmosfer� d�wi�k�w, co mnie owiewa niesko�czenie lekkim, mi�kkim dr�eniem.
Gdym Ci� po raz pierwszy widzia�, zda�o mi si�, �em ujrza� m� dusz� w jej ca�ej nieznanej, tajemniczej nago�ci.
By�a� dla mnie objawieniem mej najczystszej zjawy: w Tobie rozwi�za�a si� zagadka najtajniejszych sn�w i widziade� mej t�sknoty za pi�knem - za sztuk�.
Z jednego �ona wykwitli�my gdyby dwa czarodziejskie kwiaty, co noc jedn� tylko kwitn�� mia�y, i z tego samego �r�d�a trysn�� strumie�, co si� przez ciebie i przeze mnie t� sam� fal� przela�.
I by�a� pierwotnie moim jedynym idea�em p�ciowym, by�a� mn�, a ja tob�, mieli�my dokona� �wi�te misterium, by stworzy� nowy, szlachetniejszy, doskonalszy rodzaj ludzi, ale kiedy dusza ma zdusi�a chu� we mnie, kiedy si� tak rozwielmo�ni�a, �e rozp�d rozrodczy usech� i zwi�d�, jak �odyga kwiatu w wilgnej cieni, mog�em Ci� tylko pi� oczyma, g�aska� d�wi�k Twego g�osu, a wzd�u� nerw�w moich czu� sp�ywanie rozwiewnych linii twego cia�a, ich niesko�czon� mi�kko�� i rozkosz.
A t�skni�em za Tob�, t�skni�em.
Zawsze i wiecznie t�skni�em za Tob�, za t� chwil�, w kt�rej byli�my jedno, nierozerwalnie jedno, t�skni�em za t� chwil�, kiedym Ci� ze siebie wy�oni�, kiedy kszta�ty mego ducha uk�ada�y si� w linie Twego cia�a, drgania mych nerw�w la�y w Ci� �ycie, kiedy sta�a� si� istota mego ducha, jego tre�ci� w cia�o przeistoczon�.
Kocham Ci�, jak zachodz�ce s�o�ce kocha �any pszeniczne w parnych zmierzchach lata ostatnimi, krwawymi promieniami; niech�tnie odchodz� od Ciebie, jak s�o�ce, co si� z ziemi� �egna z b�lem i z �alem, �e nie b�dzie mog�o widzie� �wi�tych tajemnic nocy.
Tajemnic� nocy i otch�annych przepa�ci - w Tobie, w Tobie chcia�em j� ujrze�. Szuka�em jej rozpalonymi, m�k� dysz�cymi palcami; gdyby ostrza lancet wcina�em je w g��b Twej duszy, ale znika�a, usuwa�a si�, wabi�a mnie, a gdym si�ga� g��biej, zaprzepada�a si�.
Duch m�j, z kt�rego powsta�a�, kt�rego kszta�tem i ruchem �yjesz, wi� si� w bolesnej rozpaczy, by Ci� od nowa wssa�, w siebie roztopi� w swych �arach jak kawa�ek metalu - Ciebie zagubion�, oderwan� po�ow�.
Obc� mi jeste�, bo tylko to mog�oby Ci� rozpozna�, co we mnie jest martwe: a ja Ci� tylko kocha�em moj� dusz� - moj� chor� sceptyczn� dusz�, co zapomnia�a samic� w Tobie, a widzi tylko poddan� s�u�ebn� i niewolnic�.
Ale kocha�em Twoje k�amstwo, bo� i dusza ma k�amliwa.
Ale podczas gdy Twoje k�amstwo mog�o, co najwy�ej, par� g�upich m�czyzn uwie�� i mami�, stworzy�o k�amstwo moje nauk�, odkry�o nowe �wiaty, wy�oni�o z siebie poezj� i zmusi�o ludzko�� wej�� na nowe �cie�ki, otworzy�o jej nowe tory i drogi.
Kocham Twoj� zbrodniczo��, bo sam jestem zbrodniarzem.
Ale podczas [gdy] Ty w Twej zbrodniczej chuci mog�a� si� sta� nierz�dnic� lub dzieciob�jczyni�, ja, zbrodniarz, napisa�em nowe tablice, wyry�em nowe przymierze z nowym bogiem, zniszczy�em stare �wi�tynie, by nowe pobudowa�, skre�la�em z karty ziemi narody ca�e, ziemi jelita powyrywa�em: Ja - tak Ja, nigdy niesyty, odwieczny zbrodniarz, tw�rca dziej�w, duch rozwoju niszczenia i tworzenia.
Kocham, gdy czuj�, �e rwiesz si� ku mnie, �e chcesz spe�ni� s�owo przeznaczenia; Tw� chuci� rozwi�za�a� zagadk� mego bytu, wyt�omaczy�a� moj� istot� mnie samemu.
I to Twoja przewaga.
To� to to, czego uczyni� nie zdo�a�em.
I tako� kocham Twoje k�amstwo i Twoj� zbrodniczo��, bo jedno jako� i drugie s� tylko pomocnicz� funkcj� Twej p�ci, ni� uchwyci�a� we mnie dusz� wszech�wiata, szarpa�a�, budzi�a� j�, by ujarzmi� j� dla nowej przysz�o�ci, co z Twego �ona wykwitn�� mia�a.
Przed oczyma moimi rozpo�ciera si� zjawa straszliwej m�ki, kt�r� z Tob� prze�y�em.
Pami�tasz, kiedy� si� w pijanym szale Twej rozszala�ej chuci wplata�a we mnie g��boko, och, tak bole�nie g��boko?
Gdzie� z do�u dolatywa�y nas d�wi�ki jakiej� pijanej muzyki - poprzez zielon�, g�st� umbr� d�d�ylo s�abe dogorywaj�ce �wiat�o - i wtedy czu�em, jak drgania Twego cia�a udziela�y si� memu, jak si� wwija�y w�owym czo�giem w krew moj�, jak serce w coraz to mniejszych odst�pach bluzga�o pr�dy krwi w t�tnice, a w m�zgu zadr�a�y dawno, dawno ju� nie tr�cane struny.
By�a chwila, �em uczu� szcz�cie.
Ws�uchiwa�em si� w bolesne nat�enie, z jakim si� zbiera�y, ��czy�y i skupia�y p�ciowe pierwiastki w mej duszy, z rozkosz� czu�em, jak si� poprzez cia�o moje przewin�y zimne dreszcze - czu�em, jak krta� si� �ciska�a i z trudem wykrztusza�a s�owa mi�osne, samowiedza ma traci�a si�� i coraz s�abiej odr�nia�a jaw� od snu - ale naraz u�o�y�o si� Twe cia�o w pospolit�, bezwstydn� lini� i w jednej chwili za�ama�o si� wszystko we mnie: znowu m�zg pochwyci� szata�skimi szpony tworz�c� si� chu� i zdusi� j�.
A ty� le�a�a, �ebra�a� Tw� ��dz� - milcz�ca, z zawartymi powiekami.
A jam si� �mia� - �mia�em si� cynicznie, dziko, z ca�ym strasznym, dzikim b�lem - �mia�em si�, �e my�la�em, i� mi wszystkie �y�y w m�zgu pop�kaj�.
Biedne dziecko. Twe �ono matczyne Ci� oszuka�o - innego m�a trzeba ci by�o odnale��, instynkty Twe p�ciowe ku innemu zwr�ci�.
Ale uspok�j si�: Ujrza�a� tajemnicze Sais mego �ycia.
*
�ycie moje zawdzi�czam mieszanemu ma��e�stwu pomi�dzy ch�opem protestantem a pani� katoliczk�, kt�ra nale�a�a do zubo�a�ej, arystokratycznej familii.
Gdy wspomn� wstecz, widz� ustawicznie smag��, delikatn� kobiet� z niesko�czenie s�odkimi rysami, co�, co by Carlo Dolci z rozkosz� malowa�. Pomn�, pomn� te rysy, w kt�rych ca�e stulecia najprzedniejszego doboru p�ciowego i najwyszuka�szego wydelikatnienia wyry�y niezatarte pi�tno.
Wiem, �e ojca nie kocha�a. Wiem, �e posz�a za niego, by nie potrzebowa� s�u�y� u swych r�wnych. Nawyk�a w niesko�czonej m�ce oddawa� si� jego chuci, a w g��bokim p�ciowym wstr�cie, w strasznym oburzeniu krwawi�cej si� duszy, zemst� dysz�cego, zgwa�conego cia�a zosta�em sp�odzony.
Od samego pocz�tku wstyd - wstr�t - obrzydzenie.
Jak daleko wspomnienia moje si�gaj�, odczuwa�em si� zawsze jako co�, co wyzby�o si� wszelkiego zwi�zku, stoi w przeciwie�stwie do siebie samego, co�, co jest zlepione z najr�norodniejszych pierwiastk�w i zawsze czu�em w sobie jak�� piekieln� si��, co wol� moj� obezw�adnia�a, a wci�� i ustawicznie zmys�y me dra�ni�a.
Zawsze by�o co� we mnie, co si� �adn� miar� z reszt� stan�w duszy skojarzy� nie chcia�o. R�norodne uczucia nie ��czy�y si� z sob�, ale le�a�y obok siebie w chaotycznej niezgodzie - male�kie z�o�liwe diabliki sta�y naprzeciwko siebie, by ustawicznie sobie najkrwawszym szyderstwem w oczy bryzga�.
Matka by�o to olbrzymie geologiczne agens, co wszystkie powstaj�ce pierwotwory mej duszy przesuwa�a, na kant je k�ad�a, kruszy�a, nowe i potworne po��czenia tworzy�a, a w �wie�e bruzdy mej duszy sia�a truj�ce ziarno szaleju.
I to jadowite nasienie sta�o si� ogniskiem zarazy, z kt�rego wykwit�y chorymi a bogatymi p�kami kwiecia bagniste ro�liny mojej duszy - bo to, co we mnie zasia�a, to by�o jej w�asne niezaspokojone pragnienie, jej wieczna p�ciowa t�sknota, to ten straszny prze�om w niej samej pomi�dzy dusz� a jej spragnionym �onem - i to, ot� to, �e dusza jej musia�a wyplu� jej chu�, bo przecie� oddawa�a si� m�owi, kt�rego nie kocha�a.
I tak czu�a si� pogwa�con�, dusz� widzia�a w b�ocie stratowan� i w dzikiej rozpaczy targa�a si� i szarpa�a za czym� tkliwym, czystym, wniebowzi�tym i bezp�ciowym.
I ta bezp�ciowo�� w niej samej, a raczej pogwa�cone pragnienie jej silnego, ��dnego cia�a wytworzy�o jak�� bezp�ciow� atmosfer� poza ni�, co�, naoko�o czego wszystkie jej uczucia kr��y�y jak wok� kosmicznego j�dra.
A chocia� z wolna nami�tno�� i �ar jej t�sknoty os�ab�y, a wielki �al, kt�ry t� t�sknot� o�ywia�, zblad� i os�ab�, zawsze pozosta�o w jej duszy co�, czego pochodzenia nie umia�aby okre�li�, a co straci�o zupe�ny zwi�zek z jej przesz�ym �yciem.
I t� nieokre�lon� t�sknot� przesyci�a moj� dusz� - wla�a j� w ka�de w��kno nerwowe, wbi�a j� jak graniczne s�upki w obj�to�� zdolno�ci mej odczuwania, i ona - ona to zrobi�a mnie tak wstydliwym, tak chorobliwie przeiczulonym i tak bezgranicznie cynicznym.
Ona przepoi�a mnie wstr�tem i obrzydzeniem ku wszystkiemu, co jako p�e� si� objawia, i ona rozlu�ni�a, a wreszcie starga�a zwi�zek mi�dzy m� dusz� a chuci� nioj�, i ona - och, straszna ona, pog��bi�a z zawi�zku roz�am, jaki ju� dziedziczny charakter moj� dusz� z r�wnowagi wytr�ci�.
Od dziecka uczuwa�em si� jako ch�op z swoj� prawo�ci�, naiwn� chytro�ci�, pragnieniem cichej, bezbarwnej zadumy, w jakiej tkwi� stulecia protestantyzmu i krwawej, potem oblanej pracy.
Ale obok ch�opa, co stulecia ca�e razem z wo�em w tym samym jarzmie ci�gn�� p�ug po kamienistej giebie, co si� przed panem swym gi�� w dwoje, kt�rego r�ce bol�czkami nabieg�y i stopy si� rozros�y, �yje we mnie dumny arystokrata, kt�rego ojcowie przyw�drowali z step�w �wi�tego Iranu w europejskie niziny i ujarzmili g�upich tubylc�w - przebieg�y arystokrata z bezgranicznym bezwstydem i cynicznym k�amstwem panuj�cych - artystokrata z wydelikatnieniem cieplarni, kt�re tylko stulecia najdoskonalszego doboru, panowania, przepychu i lenistwa wyhodowa� mog�.
I tak musia�y wreszcie te wszystkie sprzeczne pierwiastki rzuci� si� na siebie - musia�a si� wojna rozpocz�� - musia�o si� we mnie uczucie od woli oderwa�, a wola, pozbawiona motorycznej si�y, obezw�adnie� musia�a.
Nigdy nie by�o we mnie ani mi�o�ci, ani skupienia.
Jestem wyrazem od�rodkowiska, wyrazem zniszczenia i rozwi�zania.
Jestem szata�sk� Walpurgis-noc� w rozwoju, straszne
Mene-Tekel, w kt�rym kona m�j czas w ostatnich spazmatycznych podrygach.
W ka�de w��kno nerwu w�ar� si� zarazek tego roz�amu mej duszy, w podw�jny strumie� rozdzieli� ka�de moje wra�enie: bo ka�dy stan mej duszy b�lem i rozkosz� zarazem.
W�eraj� si� w siebie, chcia�yby si� przem�c, zgry�� si� wzajemnie, ale uczucie b�lu zwyci�a.
Zaledwie odczuwam delikatne podra�nienie rozkoszy, a ju� t�tni i wali m�otem b�l, a� nagle rozgrywa si� ca�a orgia, w kt�rej rozkosz ob��dem si� staje w jadowitych k�saniach b�lu, orgia dzikiego r�enia w�ciek�ego ogiera i cichego, szydz�cego u�miechu potwornej hermy g�owy Lucyfera, zlepionej z zwyci�sk� twarz� Archanio�a Micha�a .
I ten piekielny roz�am, te wszystkie przewrotne instynkty wezm� sobie teraz ku pomocy.
Wyp�dz� leniw� besti� mej chuci z jej nory, do bia�a rozpalonym �elazem mego pragnienia przypal� jej krzy�e, wbij� jej ciernie mego b�lu w stopy, �e ryczy� i ta�czy� si� nauczy - ta�czy� - na mi�y B�g - ta�czy� si� nauczy!
Obrazami, kt�re moja zimna, wydoskonalona rozpusta porodzi�a, b�d� j� dra�ni�, smaga�, siepa�, a� znowu poczuj�, �em jest m�� z ziemi porodzony - ja - biedny m�czennik Twego przepychu, ty biedny, m�ody m�zgu.
*
M�j m�zg pos�a�em na zielone pastwisko, na bezp�odne torfiska mej ziemi rodzinnej, a teraz jestem skupieniem, skojarzeniem si� wszystkich si� ze sob�, ich r�wnowag� i syntez�.
Spoczywasz w mych ramionach - a jest noc.
Ca�ujemy si�, �e tchu nam braknie, �e stapiamy si� ze sob� i stajemy si� jedn� istot�.
Wpijam me roz�arzone usta w Twoje piersi, a� serce me si� rozpiera od szcz�cia, tak mocno upragnionego, tak silnie ut�sknionego. Przytulam Twe smag�e cia�o krwio�erczej samicy tak silnie do mego, �e czuj� bicie Twego serca na mej piersi i mog� liczy� jego uderzenia, �e strumie� krwi, co si� w Twym ciele rozszala�, moje w�asne cia�o w pieni�cy sza� smaga, a Twe drgania rozkoszy gor�cymi w�ami mnie przebiegaj�.
Wgrzebuj� si� w Ciebie, czuj�, jak si� Twe wiotkie cz�onki pieni� w upojeniu krzycz�cej lubie�y i podrywaj� si� w bolesnym erotyzmie rozkoszy.
Silniej - g��biej - mocniej - och! m�g�bym tylko pochwyci� Tw� dusz� - wssa� si� w ka�d� szczelin�, my�li Twej pochwyci�, Ciebie - Ciebie, nag� istot� odzian� n�dznym �achmanem cia�a - chwyci� Ci� teraz w rozszala�ej farsie mego pragnienia, w dysz�cym Hallelujah mej lubie�y!
A teraz sta�em si� uciele�nieniem s�owa, teraz jestem przepot�n� chuci�, co wszelkiemu rozwojowi pocz�tek da�a i go w niesko�czono�� prowadzi, jestem w�z�em przesz�o�ci i tego, co przyjdzie, jestem pomostem do nieznanego Jutra, r�kojmi� nowej ewolucji i wiecznego powrotu.
Teraz ju� nie uczuwam �adnej m�ki. Ssie Twoj� dusz� - wsysam j� w siebie i w tej sp�jno�ci dusz i cia�, w tym stopieniu si� mego bytu z Twoim, w tym wzajemnym przenikaniu si� naszych uczu�, my�li i pragnie�, w tej nadludzkiej, bezwzgl�dnej, niebosi�g�ej wolno�ci p�ciowej, co pragnie nowej przysz�o�ci i nie�miertelno�ci, pochwyci�em dr��cymi, dysz�cymi palcami to, czegom dotychczas schwyci� nie m�g�.
Ha, ha, ha, ha...
Znik�o, rozbieg�o, rozprys�o si�!
Jak �ywe srebro rozpyli�o si� przy moim dotkni�ciu - a Ty tu przy mnie - tu le�ysz w Twej boskiej nago�ci, w bezwstydzie Twego �amego pragnienia, a oczy moje patrz� na Ci� jak na co� obcego, dalekiego, tysi�ce mil ode mnie odleg�ego - i patrz� z strachem w przepa�� Twoich oczu - przepa��, kt�ra mo�e nawet nie jest powierzchni�.
Ale nie, nie - niech piek�o niebo poch�onie - ale nie - nie!
Z drgaj�c�, m�zg ch�on�c� nami�tno�ci�, z ca�ym piekielnym �arem gor�czki, co dusz� m� w sza� smaga, z dzik� si�� mych rozkosz� zm�nia�ych si� rzucam si� na Ciebie, nie chc� nic czu� pr�cz bladej gor�czki Twych cz�onk�w, nic s�ysze�, jeno w�ciek�� pogo� mej krwi, i nie chc� mie� innego wra�enia, pr�cz tego rozpalonego, szpilkuj�cego b�lu naszego delirium mi�o�ci. - Przestan� cierpie� w zwyci�skich dytyrambach chuci, wyj�cym pienieniu si� straszliwej symfonii cia�a.
I powiedz - ach, powiedz mi, jak mnie kochasz! Powiedz w pragn�cych drganiach Twego cia�a, wpal w usta moje, we�ryj w cz�onki me, wpij we mnie to gor�ce, rozpustne, upojone:
Kocham Ci�!
Powiedz, powiedz mi - jak mocno - jak g��boko - jak strasznie mnie kochasz?
Jak - jak kochasz mnie?
Ha, ha, ha, ha -
Nie potrzebuj� Twej mi�o�ci. Czego pragniesz? czego chcesz ode mnie? Niczego Ci da� nie mog� - co wi��e nas razem? - nie wiem nawet, co mam z Tob� pocz��!
Wsta�; ubierz si�; ha, ha - jak ja m�j wielki m�zg podziwiam, co jest jeszcze w stanie uscenizowa� tak� biedn� mi�ostk� dorastaj�cych m�odzie�c�w...
Ofelio, id� do klasztoru!
*
Na dnie mej duszy spoczywa straszna, przera�aj�ca tajemnica, okropne wspomnienie ob��kanej, piekielnej mszy rozpaczy i sza�u, mszy, w kt�rej ma chu� w �miertelnych kurczach skona�a, kiedy po raz ostatni by�a [Img tekst ]i ca�y m�j byt z zawias wywa�y�a.
A teraz zdradz� straszn� tajemnic�, w�ciek�y tryumf epileptycznej chuci, raz jeszcze prze�yj� wszystko w takiej pot�dze, jakby si� to by�o dzi� sta�o, raz jeszcze b�d� si� syci� ob��kan� rozkosz� chwili, w kt�rej by�em wampirem i raz jeszcze si� stan� przepot�n� chuci�, co z m�zgu mego zrobi�a sobie �mieszn� zabawk�.
Nie wiem, sen to by� czy jawa, nie wiem, czy to by� tylko majak jakiego� urojenia, mo�e odbicie obraz�w oddziedziczonych i w g��bi mej duszy ukrytych. Linie dnia sp�ywaj� z lini� nocy, nad jasnym po�udniem zawis�a krwawa tarcz miesi�ca, a w wodzie przepastnej studni widz� na jasnym dniu odbicie miliona gwiazd w p�nocnej ciemni.
Pomn�: siedzia�em bez ruchu, st�pia�y, z pi�ci� w ustach, by nie krzycze�, z oczyma dziko wy�upionymi, z strasznie wykrzywion� twarz�: dzikie zwierz� w rozp�taniu dzikich instynkt�w.
Co� musia�em w sobie zniszczy�, z�bami wk�sa� si� w najtajniejsz� g��b mej duszy, g��boko, powoli, coraz g��biej; co� odgry��, a powoli, powoli, by b�l by� straszniejszy, dzikszy, okrutniej szy, odgry�� d�ugimi, ostrymi z�bami.
Szarpn��em. B�l, jakby mi kto� �ywe serce z piersi wyrwa�.
Teraz by�em prawie wes�. Poda�em si� z rozkosz� dziwnym majaczeniom.
Wszystkie moje uczucia i my�li rozko�ysa�y si� w burzliwy takt jakiej� straszliwie g��bokiej, upiornej muzyki z twarz� staromeksyka�skiego b�stwa.
Ka�dy ton by� jak kawa�ek stopionego metalu, co w straszliwym �arze spada� w spektrum mej duszy i tam lini� rysowa�.
Nie s�ysza�em muzyki, czu�em j� tylko dok�adnie, jako olbrzymie, niesko�czone spektrum, z krzycz�cymi pstrymi liniami.
Ich barwa przypomina�a mi kolor, jakim by� obmalowany lew asyryjski w jakim� muzeum.
Dziwi�o mnie tylko, �e widzia�em tak dok�adnie ultrafioletowe promienie, ale nie jako barw�, tylko w kszta�t fali odbitej o ska�y, zdawa�a si� ustawicznie wraca� poprzez szeregi nap�ywaj�cych ba�wan�w.
Widzia�em muzyk� w pal�cych si� po�arn� �un�, �gaj�cych, wielkich p�omieniach barw. Z pocz�tku czu�em co� jak ogromne ognisko gangreny, tak to wszystko chwilami bola�o.
To znowu gas�a po�oga, a wtedy uczuwa�em, �e lec� w jak�� otch�a�, zaprzepaszczam si�, a wtedy chwyta�em rozpacznie naoko�o siebie, by si� znowu wdrapa� w g�r�.
Tylko tego nie rozumia�em, jak by to co� w mej duszy doszcz�tnie wyrwa�, jak by to z�bami uchwyci� - tkwi�o g��boko, czu�em coraz dotkliwiej, a wyrwa� to musia�em - to co�, o czym zachowa�em niejasne wspomnienie, a przypomnie� sobie nie mog�em, co by to mog�o by�.
By�o zupe�nie ciemno; straszna, ciemna, jak czarna kotara g�sta noc, a na szybach �ka� i zawodzi� w sobie skupiony deszcz.
Spektrum w mej duszy roz�arza�o si� coraz silniej.
Ka�da kreska d�wi�kowa sta�a si� osobnym b�lem.
Delikatny, d�ugi rz�d z d�ugimi prze�roczystymi palcami i ostrymi szponami.
I ka�da kreska �ga�a jak d�ugie, a� do bia�a rozpalone ig�y w m�j m�zg, w regularnych odst�pach, a ka�da wydobywa�a nowy odd�wi�k b�lu.
Czasami zdawa�o si�, �e ig�y sta�y si� piszcza�kami organowymi, na kt�rych w nies�ychanych stodwudziestkach wygrywa�o co� straszliw� symfoni� m�k, orgiastyczn� kadencj� brutalnych delirii b�lu.
Wrzasn��em jak zwierz�, potem zacz��em krzycze� - silniej jeszcze. Musia�em krzycze�, zdwoi�em nat�enie, jakie mnie krzyk ten piekielny kosztowa�: cieszy�em si� z tego; teraz ju� umy�lnie krzycza�em.
Przytomno�� na chwil� mnie nie opu�ci�a.
By�o, jak gdybym przy�o�y� d�ugie, delikatne obc��ki do zgangrenowanego miejsca, kt�rego z�bami uchwyci� nie mog�em; a teraz ci�gn��em powoli, powoli - o, to by�a straszliwa rozkosz.
Tak, tak: trzeba by�o jeszcze raz po raz gwa�townie podrywa�, to wi�cej jeszcze bola�o.
Naraz pocz��em si� trz��� na ca�ym ciele, fala ultrafioletu pocz�a biec coraz gwa�towniej w dzikich ba�wanach wstecz, co� rwa�o mnie w ty�, szarpa�o, przemoc� rzuca�o, jak gdyby mi siln� pi�ci� straszne razy w piersi wydzielano.
Wiedzia�em, co to ma znaczy�, ale nie mia�em odwagi o tym my�le� - nie powinienem tego wiedzie� i naturalnie nie wiedzia�em - nie, nie, nie!
Podskoczy�em: by�em przecie� tak weso�y, ta�czy�em i gwizda�em jeden d�ugi, przeci�g�y ton.
Ca�� m� dusz� skierowa�em na niego; ws�uchiwa�em si� w niego, pie�ci�em, g�aska�em, stworzy�em sobie z niego krajobraz, tak mi�kki jak szeroki p�aszcz utkany z rozkosznych ultrafioletowych promieni; otuli�em si� w niego, ca�y si� w nim skry�em; by�o co prawda troch� smutno, ale to smutek dziecka, kiedy si� ju� wyp�acze: tysi�c ocz�t figlarnych anio�k�w pocz�y si� u�miecha� - chwila, s�odka chwila dziecka, gdy si� uspokaja.
By�o tylko troch� - troszeczk� zimno.
Rykn��em w ob��dzie.
Schwyci�a mnie szalona t�sknota za lodowatymi, trupimi r�koma; w�ciek�a t�sknota i chu� przera�aj�ca, potworna. Szumia�a, okr��a�a mnie apokaliptycznymi skrzyd�y, a musia�em j� przecie� zabi�, ubezw�adni� albo zahipnotyzowa�, u�pi�, pot la� mi si� z czo�a, zimny, wilgotny pot; mia�em to uczucie, jakiego cz�sto doznawa�em, gdym zimowymi ranka<mi chodzi� do sali anatomicznej.
Wszystko by�o w porz�dku w mej g�owie.
W agonii mego przestrachu popad�em w jaki� rodzaj fizjologicznego jasnowidzenia, widzia�em krew moj�, jak w szalonym p�dzie bieg�a przez �y�y, widzia�em ca�� gwa�town� prac� w ka�dej kom�rce i z przera�eniem czu�em, jak ros�o szalenie, bezgranicznie w wymiarach nie z tego �wiata.
Rozdzieli�em si�; jak kapitan ton�cego statku sta�em na szczycie stacji kontroluj�cej mej �wiadomo�ci i patrza�em na rozszala�� walk�.
Teraz musia�em si� sam do walki wmiesza� i instynktownie pocz��em m�wi�, be�kota�, bez zwi�zku, aby si� tylko og�uszy�.
A z sk��bionych, ochryp�ych d�wi�k�w mej mowy wys�ysza�em szydz�ce, dzikie okrzyki:
Hu, hu! Jestem ladacznic� Nan�, siedz� na MuffacieM, jad� i krzycz�:
Hu, hu! Wio koniku, wio!
I coraz silniej i dok�adniej czu�em trupie r�ce: jak d�ugie kleszcze wysuwa�y si� z jakiej� nory ku mnie, obj�y mnie �elaznymi obc�gami i pocz�y mn� targa�, szarpa�, rwa� - cia�o moje to si� poddawa�o, to znowu gwa�townie opiera�o, wyrywa�em si�, ale nic nie pomaga�o. Pad�em wznak, to mnie znowu co� na nogi stawia�o, i tak krok za krokiem, w strasznych podrzutach, podskokach, w kurczowych wysi�kach, a w ko�cu w bezsilnym oporze zatoczy�em si� do bocznego pokoju.
W ponurym �wietle jarz�cych si� gromnic le�a� w trumnie trup kobiecy.
Gromnice dogorywa�y; �wiat�o by�o niespokojne, pryszcza�o i dr�a�o, i rzuca�o dziwne cienie na twarz kobiety.
Przykucn��em, a w rdzeniach w�os�w poczu�em k�ucie jak od szpilek na ca�ej g�owie.
By�o co� w jej twarzy, co mnie przyci�ga�o i do ziemi przykuwa�o. Na twarzy, gr� �wiat�a pocentkowanej jak sk�ra tygrysia, ujrza�em nagle straszn� wizj�: szeroko rozdziawiona paszcz�ka grzechotnika, z dziwnie lataj�cym, d�ugim j�zykiem. S�ysza�em dok�adnie jadowity syk - a mo�e ja sam sycza�em.
Przypad�em do ziemi jak zwierz� na �mier� zranione; chcia�em si� sam w siebie przepa��, chcia�em si� pod ziemi� skry� - ale oczu oderwa� nie mog�em: musia�em patrze�.
Po��czenie pomi�dzy trupem a mn� by�o tak silne, �e czu�em, jak mi pot�ne galwaniczne strumienie wy�era�y oczy, z krtani mej rwa�y si� zwierz�ce ryki, w strasznej m�ce, w potwornych porodach.
Usta moje u�o�y�y si� w dziwny spos�b, pocz��em parska�, wiedzia�em, �e na�laduj� trupa.
To gazy po�miertne, krzykn�o co� we mnie.
Nie, nie! ona m�wi - m�wi - m�wi - Bo�e ukrzy�owany - rzeczywi�cie m�wi.
I m�wi�a.
I w tej samej chwili pad�em omdla�y na ziemi�.
S�ysza�em jej g�os, p�yn�cy ku mnie z nieziemskich oddali.
Siedzia�em z ni� w jakiej� kawiarni, gdzie� w k�cie, w przyt�umionym �wietle.
- Bo�e, Bo�e, jak ja Ci� kocham. Wszystko, wszystko kocham u Ciebie, Twoje pow��czyste, zm�czone spojrzenia, Twoje wytworne ruchy, Twoje nogi arystokratyczne i Twoje r�ce, takie inteligentne, d�ugie i w�skie r�ce.
O, Twoje usta kocham i Twoje czo�o - wszystko, wszystko.
A kiedy grasz, to masz czasami takie w�ciek�e uderzenia. Rzucasz r�k� na klawisze z tak� moc� i zaciek�o�ci�, jakby w nich tkwi�o to wszystko, co w Tobie zamiera.
Tylko w�osy zawsze w nieporz�dku - musisz je szczotkowa�.
Spojrza�a na mnie z figlarnym u�miechem, ale ja by�em zm�czony, syty i wstr�t przegryza� mi dusz�.
- Co ci jest - spyta�a nagle.
- Nic!
Patrza�a na mnie wyl�knionymi oczyma i przytuli�a si� do mnie.
- Kochasz mnie - pyta�a i przesuwa�a lekko sw� pi�kn� r�k� po mej g�owie.
- Mo�e by�; nie wiem. Odsun��em z wolna moje krzese�ko. Patrza�a na mnie z tym samym przera�eniem i przestrachem, z jakim patrza� na mnie m�j stary pies, gdym go i musia� zabi�.
Opar�em g�ow� na r�kach, patrza�em w szklank�, by nie potrzebowa� spotyka� si� z jej oczami.
Widzisz, je�eli kto� jest tak zdegenerowany i chory, jak ja, to nie wie nigdy, co si� z nim dzieje. Stany duszy zmie j ni� j � si� z przera�aj�c� szybko�ci�, popadaj� z jednej kra�cowo�ci w drug�. Co teraz mi�o�ci�, za chwil� przemienia si� w obrzydzenie i nienawi��.
Chcia�em na ni� spojrze�, ale nie mia�em odwagi.
-Ty!
- Co?
D�wi�k jej g�osu by� w tej chwili zgrzyt p�kni�tego dzwonu.
- Jeste� przecie� rozs�dna, nie jeste� dzieckiem, mog� Ci przecie� wszystko powiedzie�.
Milcza�a.
Pami�tasz Sonat� Kreutzera To�stoja? To, co m�wi o tym wstr�cie i p�ciowej nienawi�ci - rozumiesz mnie?
Czu�em, jak dr�a�a na ca�ym ciele, wypr�y�a si�, a potem nagle opad�a.
I teraz sta�em si� brutalnym parobkiem.
Pastwi�em si� nad ni� z dzik�, krzycz�c� rozkosz� kata.
- M�cz� si�, od samego pocz�tku si� m�czy�em. Pami�tasz, jak pierwsz� noc pozosta�a� u mnie i strasznie zm�czona natychmiast usn�a�? Wiesz, com wtedy robi� Bo�e najdro�szy - cia�o Twoje by�o mi tak oboj�tne, tak oboj�tne - wsta�em i zacz��em robi� z Tob� eksperymenty snu. Wzi��em dzbanek wody i pocz��em j� la� do miednicy. Ciekaw by�em, co b�dziesz �ni�. La�em coraz silniej, a� si� przel�kniona obudzi�a�. Pyta�em Ci si� czule, co� �ni�a, i cieszy�em si�, �e m�zg Tw�j z tak� dok�adno�ci� odpowiada na podra�nienia zewn�trzne.
Pami�tasz? �ni�a�, �e w Twoim mie�cie rodzinnym wybuch� ogie� i Ze wszech stron zlatuj� si� ludzie z fasami i kube�kami, by ogie� gasi�.
Jej spojrzenie czu�em teraz ciele�nie na ca�ej sk�rze - straszne, na �mier� gotowe spojrzenie.
Teraz nadesz�a chwila ostatniego ciosu.
- Trudno, nie mog�a� mi da� szcz�cia, a teraz, teraz... S�uchaj, wiem, �e jestem brutalny, ale nie mog� d�u�ej �y� z Tob�, sta�a� mi si� ci�arem...
W tej samej chwili znikn�a za kotar� przy wyj�ciu.
Opad�em ze si� i patrza�em bezmy�lnie w szklank�...
A wi�c posz�a, posz�a...
Pocz�o widnie� w mej g�owie.
Zdj�� mnie straszny l�k, przera�liwy strach; zerwa�em si�, by biec i szuka� j�...
I w tej samej chwili oprzytomnia�em, znowu ujrza�em trumn�, wizja prys�a.
Na trumnie le�a� trup kobiecy.
Chwil� szuka�em przyczynowego zwi�zku mi�dzy trumn� a scen� w kawiarni; na pr�no.
Tylko rosn�cy, pieni�cy si� l�k po��czony z straszliw� t�sknot�, pragn�c�, dzik� t�sknot� za t�, co, ot, tu martwa le�a�a.
A martwa twarz m�wi�a ob��kan� mow� gromnicznego, niespokojnego �wiat�a i patrza�a na mnie lubie�nymi, przymru�onymi oczyma.
I coraz gwa�towniej rwa�o si� we mnie po��danie hieny, a w strasznej pot�dze wyzwalaj�cej si� bestii zm�g� si� m�j m�zg.
Wiedzia�em teraz, �e musz� si� jej dotkn��, czeka�em tylko sankcji m�zgu.
I m�zg ulitowa� si� nade mn�.
Przypomnia�em sobie nagle, �e pod�ug starego podania odbija i utrwala si� na martwej �renicy ostatnia walka przed�miertna.
Ot� to to, to, to, co widzie� musia�em, straszn� zagadk� �ycia na dnie martwego oka, piekieln� noc po�lubn�, w kt�rej �ycie z �mierci� si� parzy.
Mia�em tylko t� jedn� my�l, co wybieg�a poza m�j m�zg, ostrym ko�cem wwierci�a si� w martwe oko i tam na jego dnie po��czy�a si� z drugim biegunem; po��czenie by�o dokonane. W oczach moich pryska�y iskry; trzeszcz�ce, zielone iskry elektrycznego �wiat�a.
Druty po��czenia spopiela�y si� na ko�cach, skraca�y si� coraz wi�cej, musia�em si� przysuwa�.
Coraz bli�ej; jak pantera czo�ga�em si� ku trumnie - teraz ju� sta�em tu�, tu� przy niej.
Dr��cymi, dysz�cymi palcami stara�em si� podnie�� powieki; dr�a�em i lata�em na ca�ym ciele; straszliwy, wykrzywiony u�miech ohydnej lubie�y przeczo�ga� si� po jej twarzy.
A nagle pocz��em skrz�tnie pracowa�. Podnios�em wreszcie powiek�, ale palce moje zsun�y si� po twarzy, b��ka�y si� po niej, zdj�� mnie paroksyzm gor�czki, pracowa�em obcymi r�koma, mia�em uczucie, �e g�owa mi si� oderwa�a i wylecia�a za okno, �mia�em si� i krzycza�em, a wyrazy moje odbija�y si� od �ciany i zasypywa�y mnie gradem kamieni - ca�owa�em jej twarz, k�sa�em j�, wssa�em si� w jej cia�o i nagle wgryz�em si� w�ciek�ymi z�bami, z krwaw� pian� na ustach, w jej pier�.
Szarpa�em, gryz�em trupie cia�o, straszliwy �miech, w kt�rym si� ka�dy nerw w konwulsjach b�lu szarpa� i kurczy�, rozpiera� mi piersi - a naraz potoczy�em si� i pad�em wznak.
Sta�o si� co� straszliwego
Umar�a kobieta powsta�a w trumnie w upiornym majestacie i z szerokim ruchem r�k uderzy�a mnie z gwa�town�, przera�aj�c� si�� obydwiema pi�ciami w piersi.
Odlecia�em daleko - bez przytomno�ci.
*
Zewn�trz sta�o si� wn�trzem, jawa .- snem, rozkosz - obrzyd�ym jadem, a b�l wstr�tn� pijawk�, co si� do serca przypi�a i krew z niego wysysa.
A Ty? Gdzie jeste�? �yjesz jeszcze? Umar�a�?Nie wiem. W m�zgu moim pe�no przerw i tam, a pomi�dzy pojedynczymi, �wiadomymi stanami braknie po��czenia przyczynowego.
A zreszt� - to wszystko drobnostka, rzecz nic nie znacz�ca.
Teraz jedno mnie tylko obchodzi. C� teraz?
Ale rzeczywi�cie, z ca�� straszn� groz� powagi i pewno�ci �mierci, pytam si�: c� teraz?
A je�eli B�g rzeczywi�cie istnieje? Je�eli dusza rzeczywi�cie nie�miertelna, a w jednym ko�ciele katolickim mo�na naprawd� osi�gn�� zbawienie?
Ale brak mi wiary, wiary, wiary.
Wiara w Charcota i w boskie dopuszczenie przy op�taniu.
Wiara w Kant-Laplace i Darwina, a r�wnocze�nie w stworzenie �wiata w siedmiu dniach.
Wiara w b�stwo Chrystusa i w blu�nierstwa Sftraussa lub Renana .
Wiara w Niepokalane Pocz�cie Marii Panny i w najpierwotniejsze fakta embriologii.
Nie! to nie da si� po��czy�!
Nie ma ratunku!
Wstr�t i obrzydzenie...
Gdyby dwa ogniska gangreny w�era�y si� coraz bli�ej ku sobie - moja bezsi�a, niewiara i to straszne obrzydzenie ku wszystkiemu i wszystkim, a teraz z��czy�y si� w swym ropi�cym si� dziele zniszczenia.
Gdyby podziemne �r�d�a, powsta�e z ustawicznej ulewy, przesi�kaj� bezustannie najg��bsze pok�ady mej duszy, rozsadzaj� i krusz� je.
Jak brutalne �wiat�o skwarnego lata zatruwaj� mi pokarm ziemi, w kt�rej tkwi�, z kt�rej si�� moj� czerpi�, wysuszaj� i rozsadzaj� chlorofil we wszystkim, co z tej ziemi bujnym kwieciem wytrys�o.
I tak zmieni�o z�oto sw� warto�� na mied�, rozprys�y wszystkie nadzieje, my�li i uczucia straci�y swoje napi�cie, sta�y si� prostymi odruchami; pe�en szcz�cia i rozkoszy �wiat rzeczy sta� si� niepewnym, bezistotnym symbolem, szar� mg��, nachuchan� na szklist� szyb� - a Ty, ach, Ty sta�a� si� piekieln� c�rk�, szata�sk� Lilith z g�ow� Sfinksa, bujn� grzyw� w�os�w, co ci g��boko w czo�o wrastaj�, i z delikatnymi, szlachetnymi rysami mej matki.
I chwyci�a� mnie w Twe ramiona, sp�ta�a� mnie ci�kimi zwojami Twoich w�os�w, jedn� r�k� zerwa�a� gwiazd�, �e spad�a i z sykiem zaton�a w Cichym Oceanie, drug� zdajesz si� chwyta� kra�ce ziemskiego globu, by mnie ponie�� w kosmiczn� niesko�czono��, gdzie przestrze� staje si� g�upim urojeniem, a czas sam siebie w ogon gryzie, bo si� rozpostrze� nie mo�e.
I obj��em �elaznymi kleszczami Twoj� szyj�, wssa�em si� rozpalonymi ustami w Twoj� pier� dziewicz� i pij� z Twoich �y� mleko matczyne z krwi� zmi�szane.
O, ponie� mnie, ponie�, gdzie roztrzaskane �wiaty b��dz� samotnie i same o siebie si� roztrzaskuj�.
O, ponie� mnie, ponie�, gdzie g�ste snopy gwiezdnych promieni w d� sp�ywaj�, gdyby struny o siebie tr�caj� i z niesko�czenie cich�, dr��c� gdyby pierze edredonoweT, mi�kk� harmoni� �wiat ca�y zape�niaj� -
Ponie� na jaki� punkt, gdzie si�y przyci�gaj�ce wszystkich s�o�c si� znosz�, a ja strac� i ci�ar, i wag�, i wszystkie stosunki od czasu, przestrzeni i �rodka -
Och, ponie�, ponie� z skrzyd�y krzycz�cymi radosne fanfary, skrzyd�y, co w dzikiej t�sknocie rw� si� ku gwiazdom, ponie� tam, gdzie ca�a ma wielko�� skurczy si� w male�ki, g�upi atom -
Gdzie� w bezatmosferyczne �wiaty, gdzie kszta�ty moje stopniej� jak m�ody �nieg na po�udniowym s�o�cu, gdzie si� z wszech�wiatem zlej� i jak lej�ca si� lawa meteora w kosmiczny ocean sp�yn�:
Rwij, szarp, nie� na przek�r g�upiemu prawu ci�aru i materii -
Ponie� na rozko�ysane morze rytm�w eteru -
Na jak�� gwiazd� o miliardy lat od ziemi odleg��, gdzie m�g�bym spocz��, a tysi�ce stuleci nie d�u��] �y� jak jeden moment, a oddalenie od ziemi nie dalej jak ostrze dogmatu o protoplazmie, ostrze, na kt�rym gdyby ite ro�nie ziemi� nasadz� i w s�o�ce rzuc�, by si� tam z swego ka�u oczy�ci� mog�a i zbawi� w z�otym nic s�onecznym.
Ale nawet tego nie zdo�a - nawet w �arach s�o�ca pozostanie plam� b�ota.
Tylko nie�, szarp, rzu� poprzez wszystkie kra�ce, bym sam siebie niszczy� nie potrzebowa�.
Jak blask �wiat�a po�amany przez tysi�c szkie�, odrzucony od tysi�ca zwierciade�, chc� powr�ci� do pierwotnej idei, z kt�rej powsta�em.
Jak promie� s�o�ca, co pad� na b�otn� ulic� i syty, i pijany jej brudnym ciep�em, chc� powr�ci� do pras�o�ca, co mnie tu wys�a�o, by sobie i ludziom przynie�� szcz�cie i rado��, i wielki Pok�j...
Tylko nie z powrotem do ziemi jako marny �er dla robactwa, do wstr�tnej, ohydnej kopulacji anorganicznych i organicznych pierwiastk�w, do nowego, piekielnego �ycia poprzez szereg g�upiego rozwoju.
Jakie� to straszne!
A jednak - sta� si� musi. Bo� tak mi sta�o napisane.
*
Teraz rozpoczyna si� agonia - koniec nadchodzi.
Jak�e� to by�o?
Le�a�em w ��ku; a w tyle g�owy czu�em jak gwo�d�mi przybit�, niesko�czenie szerok� �wiadomo��, �e teraz musz� koniec zrobi�.
By�o, jakby w g�owie mej ko�owa� jaki� popl�tany w�ze�, wirowa� coraz silniej, zatacza� coraz w�cieklejszy kr�gi w strasznym pragnieniu, by si� rozplata� i rozwin�� w d�ugie, delikatne nitki my�li.
A potem naraz jak dzika fala przyp�ywu w drganiach konwulsji, a poprzez ni� w�ykowata linia chorego niepokoju, co si� ku g�rze wi�a, coraz g�stsza, czarniejsza, coraz szybsza i niespokojniejsza, a� nar