655

Szczegóły
Tytuł 655
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

655 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 655 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

655 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

.L:32 .S:2 .H: $$$ .H: .X:10 +wr01-03+ POWIE�� Barry B. Longyear M�J W�ASNY WR�G (1) (Enemy Mine) Prze�o�y�a Danuta G�rska Tr�jpalczaste d�onie Drakona drgn�y. W ��tych oczach stwora odczyta�em pragnienie, �eby zacisn�� te trzy palce na broni albo na moim gardle. Ja te� zgi��em palce i wiedzia�em, �e on odczyta� to samo w moich oczach. - <I>Irkmaan<D>! - wyplu� stw�r. - Ty drako�ski glucie. - Wyci�gn��em r�ce przed siebie i wykona�em zapraszaj�cy gest. - No chod�, Draku, chod�, to dostaniesz. - <I>Irkmaan vaa, koruum su<D>! - Chcesz gada� czy walczy�? No, chod�! Na plecach czu�em bryzgi morskiej wody - szalej�ca kipiel spienionych ba�wan�w grozi�a, �e mnie poch�onie tak, jak wcze�niej poch�on�a m�j my�liwiec. Zatopi�em w�asny statek. Drak katapultowa� si�, kiedy jego my�liwiec zosta� trafiony w g�rnej warstwie atmosfery, ale przedtem zd��y� uszkodzi� m�j generator. Z trudem dop�yn��em do szarej, kamienistej pla�y i wylaz�em na bezpieczny l�d. Za plecami Draka widzia�em jego kapsu�� ratunkow�, stercz�c� spomi�dzy ska� na nagim pag�rku. Wysoko nad nami jego i moi ludzie wci�� si� zabijali, walcz�c o prawo w�asno�ci do tej pustej, odleg�ej, niego�cinnej planety. Drak sta� bez ruchu, a ja wyrecytowa�em zdanie, kt�rego nauczono nas na szkoleniu - zdanie obliczone na to, �eby doprowadzi� ka�dego Draka do bia�ej gor�czki. - <I>Kiz da yuomeen, Shizumaat<D>! Znaczenie: Shizumaat, najbardziej powa�any drako�ski filozof, zjada odchody <I>kiz<D>. Co� jakby muzu�manin opycha� si� wieprzowin�. Wstrz��ni�ty Drak otworzy� usta, potem zacisn�� szcz�ki i pod wp�ywem furii dos�ownie zmieni� kolor z ��tego na czerwonawo-br�zowy. - <I>Irkmaan, yaa<D> g�upia Myszka Miki jest! �lubowa�em walczy� i zgin�� za wiele spraw, ale bynajmniej nie za tego szacownego gryzonia. Rykn��em �miechem i �mia�em si� tak d�ugo, a� wyczerpany i os�abiony weso�o�ci� upad�em na kolana. Z wysi�kiem unios�em powieki, �eby nie traci� z oczu mojego wroga. Drak bieg� w g��b l�du, oddalaj�c si� od brzegu i ode mnie. Zd��y�em wykona� p� obrotu w stron� morza i na mgnienie dostrzeg�em miliony ton wody, zanim zwali�y si� na mnie i pozbawi�y mnie przytomno�ci. * - <I>Kiz da yuomeen, Irkmaan, ne<D>? Oczy piek�y mnie od soli, powieki mia�em oblepione piaskiem, ale jaka� cz�� mojej �wiadomo�ci stwierdzi�a: "Hej, ty �yjesz". Chcia�em zetrze� piasek z oczu, ale odkry�em, �e nie mog� poruszy� r�kami. Przez r�kawy kombinezonu przeci�gni�to prosty metalowy pr�t, do kt�rego przywi�zano moje nadgarstki. Kiedy �zy wyp�uka�y mi piasek z oczu, zobaczy�em Draka, kt�ry siedzia� na g�adkim czarnym g�azie i spogl�da� na mnie. Widocznie wyci�gn�� mnie z k�pieli. - Dzi�ki, �abolu. A te wi�zania? - <I>Ess<D>? Pr�bowa�em pomacha� r�kami, ale wykona�em tylko nieudoln� imitacj� atmosferycznego my�liwca kiwaj�cego skrzyd�ami. Siedzia�em na piasku, oparty plecami o ska��. - Rozwi�� mnie, ty drako�ski glucie! Drak u�miechn�� si� ods�aniaj�c g�rne i dolne z�by, podobne do ludzkich - tyle �e zamiast oddzielnych z�b�w tworzy�y jedn� ca�o��. - <I>Eh, ne, Irkmaan.<D> Wsta�, podszed� do mnie i sprawdzi� moje wi�zy. - Rozwi�� mnie! U�miech znikn��. - <D>Ne!<I> - Stw�r wskaza� na mnie ��tym palcem. - <I>Kos son va<D>? - Nie m�wi� po drako�sku, �abolu. Znasz esper albo angielski? Drak bardzo po ludzku wzruszy� ramionami, po czym dotkn�� w�asnej klatki piersiowej. - <I>Kos va son Jeriba Shigan.<D> - Znowu pokaza� na mnie. - <I>Kos son va?<I> - Davidge. Nazywam si� Willis E. Davidge. - <I>Ess?<D> Spr�bowa�em wym�wi� obce sylaby. - <I>Kos va son<D> Willis Davidge. - <I>Eh.<D> - Jeriba Shigan kiwn�� g�ow�, potem poruszy� palcami. - <I>Dasu<D>, Davidge. - I nawzajem, Jerry. - <I>Dasu, dasu!<D> - Jeriba okaza� lekkie zniecierpliwienie. Wzruszy�em ramionami najlepiej, jak potrafi�em. Drak pochyli� si�, chwyci� obiema r�kami za prz�d mojego kombinezonu i postawi� mnie na nogi. - <I>Dasu, dasu, kizlode!<D> - No dobrze! Wi�c "dasu" znaczy "wstawaj". Co to znaczy "kizlode"? Jerry roze�mia� si�. - <I>Gavey "kiz"?<D> - Tak, <I>gavey<D>. Jerry wskaza� na swoj� g�ow�. - <I>Lode.<D> Pokaza� moj� g�ow�. - <I>Kizlode, gavey?<D> Zrozumia�em, a potem zamachn��em si� usztywnionymi ramionami i trafi�em Jerry'ego metalowym pr�tem w bok g�owy. Drak zatoczy� si� na ska�y. Ze zdumion� min� podni�s� r�k� do g�owy i cofn�� d�o� umazan� tym bezbarwnym �luzem, kt�ry Drakowie maj� zamiast krwi. Spojrza� na mnie ze �mierci� w oczach. - <I>Gefh! Nu gefh<D>, Davidge! - Chod�, to dostaniesz, Jerry, ty <I>kizlode<D> sukinsynu! Jerry skoczy� na mnie, a ja pr�bowa�em znowu waln�� go dr�giem, ale on z�apa� mnie obiema r�kami za prawy przegub i wykorzystuj�c impet mojego wymachu, pchn�� mnie tak mocno, �e uderzy�em plecami o nast�pny g�az. Zanim odzyska�em oddech, Drak podni�s� mniejszy g�az i zbli�y� si�, wyra�nie zamierzaj�c rozwali� mi �eb. Zapar�em si� plecami o g�az, unios�em stop� i kopn��em Draka w brzuch, przewracaj�c go na piasek. Teraz ja z kolei got�w by�em rozwali� mu �eb, ale on pokaza� co� za moimi plecami. Obejrza�em si� i zobaczy�em nast�pn� spienion� fal� przyp�ywu, p�dz�c� w nasz� stron�. - <I>Kiz!<D> Jerry podni�s� si� i pobieg� w g��b l�du, a ja depta�em mu po pi�tach. �cigani przez rycz�cy przyp�yw, kluczyli�my w�r�d czarnych g�az�w tkwi�cych w wodzie lub w piasku, a� dotarli�my do kapsu�y ratunkowej Draka. Jerry zatrzyma� si�, podpar� ramieniem jajowaty pojemnik i zacz�� go wtacza� pod g�r�. Zrozumia�em jego zamiar. Kapsu�a zawiera�a jedyny dost�pny nam sprz�t i �ywno��, konieczne do przetrwania. - Jerry! - wrzasn��em, przekrzykuj�c huk nadci�gaj�cej fali. - Wyjmij ten cholerny kij, to ci pomog�! Drak spojrza� na mnie spode �ba. - Kij, wyjmij ten kij, <I>kizlode<D>! - Ruchem g�owy wskaza�em moje wyci�gni�te rami�. Jerry podpar� kapsu�� kamieniem, �eby si� nie stoczy�a, potem szybko rozwi�za� mi r�ce i wyci�gn�� pr�t. Razem popchn�li�my kapsu�� i szybko przetoczyli�my j� na wy�sze miejsce. Fala uderzy�a o brzeg, wezbrana woda natychmiast si�gn�a nam do piersi. Kapsu�a podskakiwa�a jak korek, a my przytrzymywali�my j� ze wszystkich si�, dop�ki woda nie opad�a, osadzaj�c jajowaty kszta� pomi�dzy trzema wielkimi g�azami. Sta�em i dysza�em. Jerry osun�� si� na piasek, opar� si� plecami o jeden z g�az�w i patrzy�, jak woda odp�ywa z powrotem do morza. - <I>Magasienna!<D> - Ty� powiedzia�, bracie. Pad�em na piasek obok Draka. Milcz�co zgodzili�my si� na chwilowy rozejm i obaj szybko zasn�li�my. Otwar�em oczy na niebo kipi�ce czerni� i szaro�ci�. Nieznacznie przechyli�em g�ow� na lewe rami� i zerkn��em na Draka. Ci�gle spa�. W pierwszej chwili pomy�la�em, �e to idealna okazja, �eby go za�atwi�. Potem pomy�la�em, jak g�upio wygl�da nasz samotny kawa�ek z�omu na tle rozszala�ego morza. Dlaczego ekipa ratunkowa nie przylecia�a? Czy drako�ska flota star�a nas na miazg�? Dlaczego Drakowie nie przylecieli po Jerry'ego? Czy wszyscy wyt�ukli si� nawzajem? Nawet nie wiedzia�em, gdzie jestem. Na wyspie. Tyle zd��y�em zobaczy� z g�ry, ale jaka wyspa, w jakiej okolicy? Fyrine IV: planeta nie mia�a nawet nazwy, ale by�a dostatecznie wa�na, �eby za ni� umiera�. Z trudem podnios�em si� na nogi. Jerry otworzy� oczy, szybko odepchn�� si� ramionami od ziemi i przykucn�� w obronnej pozycji. Machn��em r�k� i potrz�sn��em g�ow�. - Spokojnie, Jerry. Tylko si� rozejrz�. Odwr�ci�em si� do stwora plecami i pocz�apa�em pomi�dzy g�azy. Przez kilka minut wspina�em si� pod g�r�, a� dotar�em na p�aski wierzcho�ek. Tak, to by�a wyspa, w dodatku niezbyt du�a. Na oko wznosi�a si� najwy�ej jakie� osiemdziesi�t metr�w nad poziom morza, mia�a oko�o dw�ch kilometr�w d�ugo�ci i nieca�y kilometr szeroko�ci. Wiatr szarpi�cy materia�em kombinezonu przynajmniej go podsuszy�, kiedy jednak zobaczy�em g�adkie, ob�e g�azy na szczycie wzniesienia, zrozumia�em, �e Jerry i ja powinni�my si� przygotowa� na wi�ksze fale ni� ta skromna k�piel, kt�r� prze�yli�my. Z ty�u za mn� stukn�� kamie�. Odwr�ci�em si� i zobaczy�em, �e Jerry wspina si� na zbocze. Kiedy dotar� do szczytu, rozejrza� si� woko�o. Przykucn��em obok g�azu i przesun��em r�k� po wyg�adzonej powierzchni, a potem wskaza�em na morze. Jerry kiwn�� g�ow�. - <I>Ae, gavey.<D> - Pokaza� na kapsu�� w dole, a potem na miejsce, gdzie stali�my. - <I>Echey masu, nasesay.<D> Zmarszczy�em brwi, potem wskaza�em na kapsu��. - <I>Nasesay?<D> Kapsu�a? - <I>Ae<D>, kapsu�a <I>nasesay. Echey masu.<D> - Jerry znowu pokaza� na grunt pod nogami. Pokr�ci�em g�ow�. - Jerry, je�li ty <I>gavey<D>, co wyg�adzi�o te ska�y - wskaza�em na jeden z g�az�w - to powiniene� <I>gavey<D>, �e nasuwanie twojej <I>nasesay<D> tutaj na g�r� ni cholery nam nie pomo�e. - Wykona�em r�k� posuwisty ruch zmiatania. - Fale. - Wskaza�em na morze w dole, a potem na miejsce, gdzie stali�my. - Fale na g�rze. Fale, <I>echey.<D> - <I>Ae, gavey.<D> - Jerry rozejrza� si� po p�askim wierzcho�ku i potar� bok twarzy. Potem przysiad� obok kilku mniejszych kamieni i zacz�� ustawia� jeden na drugim. - <I>Viga<D>, Davidge. Przykucn��em obok niego i patrzy�em, jak jego zr�czne palce uk�adaj� kamienny kr�g, kt�ry szybko ur�s�, tworz�c miniaturow� aren�. Jerry stukn�� palcem w �rodek kr�gu. - <I>Echey, nasesay.<D> * Dni na Fyrine IV wydawa�y si� trzykrotnie d�u�sze ni� na ka�dej innej nadaj�cej si� do zamieszkania planecie, jak� odwiedzi�em. U�ywam okre�lenia "nadaj�ca si� do zamieszkania" ze sporymi zastrze�eniami. Prawie ca�y pierwszy dzie� zabra�o nam �mudne wtaczanie <I>nasesay<D> Jerry'ego na wierzcho�ek wzg�rza. Noc by�a za ciemna do pracy i lodowato zimna. Wyj�li�my fotel z kapsu�y, dzi�ki czemu obaj zmie�cili�my si� w �rodku. Ciep�o cia� troch� nas rozgrza�o. Pomi�dzy okresami snu zabijali�my czas, skubi�c batoniki z �elaznej racji �ywno�ciowej Jerry'ego (smakowa�y troch� jak ryba zmieszana z serem cheddar) i pr�buj�c si� dogada� w kwestii j�zyka. - Oko. - <I>Thuyo<D>. - Palec. - <I>Zurath<D>. - G�owa. Drak roze�mia� si�. - <I>Lode<D>. - Ho, ho, bardzo �mieszne. - <I>Ho, ho<D>. * O �wicie drugiego dnia wtoczyli�my kapsu�� na szczyt wzniesienia i zaklinowali�my j� pomi�dzy dwoma wielkimi g�azami; liczyli�my, �e przewieszka na jednym z nich os�oni kapsu�� przed uderzeniami wielkich fal. Wok� g�az�w i kapsu�y u�o�yli�my fundament z wielkich kamieni, a szczeliny wype�nili�my mniejszymi kamieniami. Zanim mur ur�s� do kolan, przekonali�my si�, �e konstrukcja z tych g�adkich, okr�g�ych kamieni nie utrzyma si� bez zaprawy murarskiej. Po kilku eksperymentach nauczyli�my si� rozbija� kamienie tak, �eby uzyska� p�askie powierzchnie, odpowiednie na budulec. Trzeba podnie�� jeden kamie� i waln�� nim w drugi z g�ry. Zmieniali�my si� po kolei, jeden wali�, a drugi budowa�. Ska�a by�a krucha prawie jak obsydian, wi�c musieli�my po kolei wyci�ga� sobie nawzajem od�amki z r�nych cz�ci cia�a. Zbudowanie muru zabra�o nam dziewi�� nie ko�cz�cych si� dni i nocy, podczas kt�rych woda kilkakrotnie podchodzi�a blisko, a raz zala�a nas do kostek. Przez sze�� z tych dziewi�ciu dni pada�o. Wyposa�enie kapsu�y zawiera�o plastykowy koc, kt�ry pos�u�y� nam za dach. Zapada� si� na �rodku, wi�c zrobili�my w tym miejscu dziur�, dzi�ki czemu prawie nie mokli�my i mieli�my sta�y dop�yw �wie�ej wody. Gdyby nadesz�a wi�ksza fala, mogli�my po�egna� si� z naszym dachem; ale obaj pok�adali�my zaufanie w murze, kt�ry mia� prawie dwa metry grubo�ci u podstawy i co najmniej metr u szczytu. Kiedy sko�czyli�my, usiedli�my i podziwiali�my nasze dzie�o przez jak�� godzin�, zanim dotar�o do nas, �e w�a�nie stracili�my jedyne zaj�cie. - Co teraz, Jerry? - <I>Ess?<D> - Co teraz b�dziemy robi�? - Teraz czeka�, my. - Drak wzruszy� ramionami. - Co innego, <I>ne?<D> Kiwn��em g�ow�. - <I>Gavey.<D> Wsta�em i podszed�em do korytarza, kt�ry zbudowali�my. Poniewa� nie mieli�my drewna, �eby zrobi� drzwi w murze, wygi�li�my jedn� �cian� na zewn�trz i poprowadzili�my wzd�u� drugiej na odcinku trzech metr�w, z wej�ciem od strony przeciwnej do najcz�stszego kierunku wiatru. Nieustanny wiatr ci�gle atakowa�, ale deszcz przesta� pada�. Cha�upa nie wygl�da�a nadzwyczajnie, ale sam jej widok tutaj, na �rodku bezludnej wyspy, poprawi� mi nastr�j. Jak zauwa�y� Shizumaat: "Inteligentne �ycie stawia czynny op�r wszech�wiatowi." Tyle przynajmniej zrozumia�em z kulawej angielszczyzny Jerry'ego. Wzruszy�em ramionami, podnios�em ostry od�amek kamienia i wy��obi�em nast�pn� kresk� na du�ym pionowym g�azie, kt�ry s�u�y� mi za kalendarz. Razem dziesi�� kresek, a pod si�dm� ma�y krzy�yk dla zaznaczenia szczeg�lnie wysokiej fali, kt�ra zala�a wierzcho�ek wyspy. Odrzuci�em od�amek kamienia. - Cholera, nie znosz� tego miejsca. - <I>Ess?<D> - G�owa Jerry'ego wysun�a si� zza za�omu muru. - Do kogo m�wi, Davidge? Popatrzy�em ze z�o�ci� na Draka, potem machn��em na niego r�k�. - Do nikogo. - <I>Ess va<D> "nikogo"? - Nikt. Nic. - <I>Ne gavey<D>, Davidge. Stukn��em palcem we w�asn� pier�. - Do siebie! M�wi� do siebie! <I>Gavey<D> co� takiego, �abolu? Jerry potrz�sn�� g�ow�. - Davidge, teraz ja �pi. M�w nie du�o do nikogo, <I>ne<D>? G�owa ponownie znikn�a w wej�ciu. - Poca�uj mnie gdzie�, ty maminsynku! Odwr�ci�em si� i ruszy�em zboczem w d�. Tylko �e dok�adnie bior�c, �abolu, ty nie masz matki - ani ojca. "Gdyby� mia� wyb�r, z kim chcia�by� zamieszka� na bezludnej wyspie?" Ciekawe, czy kto� kiedy� wybra� wilgotny, lodowaty zak�tek piek�a, dzielony z hermafrodyt�. Przez po�ow� drogi w d� maszerowa�em �cie�k�, kt�r� oznaczy�em kamieniami, a� dotar�em do skalnego basenu, kt�ry nazwa�em "Ranczo �limak". Basen otacza�y liczne wyg�adzone przez wod� kamienie, a pod tymi kamieniami �y�y tak t�uste pomara�czowe �limaki, jakich jeszcze �aden z nas nie widzia�. Dokona�em tego odkrycia podczas przerwy w budowie domu i pokaza�em to Jerry'emu. Jerry wzruszy� ramionami. - I co? - Jak to co? S�uchaj, Jerry, te racje �ywno�ciowe nie wystarcz� na d�ugo. Co b�dziemy je��, kiedy si� sko�cz�? - Je��? - Jerry spojrza� na ruchliw� mas� robactwa i skrzywi� si� paskudnie. - <I>Ne<D>, Davidge. Przed tym ratunek. Szuka� nas znajd�, potem ratunek. - A je�li nas nie znajd�? Co wtedy? Jerry znowu si� skrzywi� i zawr�ci� do zbudowanego w po�owie domu. - Wod� my pije, a� dop�ki ratunek. Burkn�� co� o odchodach <I>kiz<D> i moich kubkach smakowych, po czym znikn��. Od tamtej pory podwy�szy�em murek wok� basenu w nadziei, �e dodatkowa ochrona przed nieprzyjaznym �rodowiskiem powi�kszy moj� trz�dk�. Zajrza�em pod kilka kamieni, ale nie zauwa�y�em wyra�nego przyrostu pog�owia. I znowu nie mog�em si� zmusi�, �eby prze�kn�� kt�ry� okaz. Od�o�y�em kamie� na miejsce, wsta�em i popatrzy�em na morze. Chocia� wieczna pow�oka chmur nadal nie dopuszcza�a gor�cych promieni Fyrine do powierzchni planety, deszcz usta� i nawet mg�a si� rozwia�a. W kierunku, sk�d pierwszego dnia dop�yn��em do pla�y, morze ci�gn�o si� a� po horyzont. Pomi�dzy bia�ymi grzywami fal woda by�a szara niczym serce komornika. R�wnoleg�e linie ba�wan�w tworzy�y si� w odleg�o�ci oko�o pi�ciu kilometr�w od wyspy. �rodek fali rozbija� si� o wysp�, na kt�rej sta�em, a reszta p�yn�a dalej. Po prawej, na linii fal wypatrzy�em drug� ma�� wysepk�, odleg�� o jakie� dziesi�� kilometr�w. Powiod�em wzrokiem dalej w prawo wzd�u� szereg�w grzywaczy i tam, gdzie bia�oszare morze styka�o si� z ja�niejsz� szaro�ci� nieba, zobaczy�em czarn� kresk� na horyzoncie. Z wysi�kiem pr�bowa�em przypomnie� sobie szkoleniowe mapy masyw�w l�dowych Fyrine IV, ale wszystko mi si� pomiesza�o. Jerry te� niczego nie pami�ta� - przynajmniej niczego nie chcia� mi powiedzie�. Po co mieliby�my pami�ta�? Bitwa rozgrywa�a si� w kosmosie, jedna strona pr�bowa�a wykopa� drug� z orbitalnych pozycji bojowych w systemie Fyrine. �aden z przeciwnik�w nie chcia� l�dowa� na Fyrine, a ju� na pewno nie zamierza� tutaj walczy�. Tak czy owak na horyzoncie majaczy� sta�y l�d, znacznie wi�kszy ni� kupa piachu i kamieni, kt�r� zajmowali�my. Jak si� tam dosta� - oto pytanie. Bez ognia, drewna, li�ci i sk�r zwierz�cych Jerry i ja byli�my n�dzarzami, biedniejszymi od przeci�tnego jaskiniowego cz�owieka. Jedyna rzecz na wyspie, kt�ra mog�a p�ywa�, to by�a <I>nasesay<D>. Kapsu�a. Czemu nie? Jedyny prawdziwy k�opot polega� na tym, jak przekona� Jerry'ego do mojego pomys�u. Tego wieczoru, kiedy szaro�� nieba powoli przechodzi�a w czer�, siedzieli�my z Jerrym przed chat�, �uj�c �wiartki baton�w �ywno�ciowych. ��te oczy Draka bada�y ciemn� kresk� na horyzoncie. Potem stw�r potrz�sn�� g�ow�. - <I>Ne<D>, Davidge. Niebezpieczne jest. Wsadzi�em reszt� batonu do ust i m�wi�em troch� niewyra�nie. - Bardziej niebezpieczne ni� zosta� tutaj? - Szybko ratunek, <I>ne<D>? Popatrzy�em w te ��te oczy. - Jerry, sam w to nie wierzysz. - Pochyli�em si� do przodu i wyci�gn��em r�ce. - S�uchaj, b�dziemy mieli wi�ksze szanse na sta�ym l�dzie. Os�ona przed wielkimi falami, mo�e jedzenie... - Nie mo�e, <I>ne<D>? - Jerry wskaza� na wod�. - Jak <I>nasesay<D> steruje, Davidge? W tym, jak steruje? <I>Ess eh<D> fale, ba�wany, poza l�d zabior�, <I>gavey? Bresha<D>. - Jerry klasn�� w d�onie. - <I>Ess eh bresha<D> na ska�a, <I>ne<D>? Wtedy my �mier�. Podrapa�em si� w g�ow�. - Fale id� st�d w tamtym kierunku, tak samo wiatr. Je�li l�d jest do�� du�y, nie musimy sterowa�, <I>gavey<D>? Jerry prychn��. - <I>Ne<D> do�� du�y, to co? - Nie m�wi�em, �e to pewne na sto procent. - <I>Ess<D>? - Na sto procent, ca�kiem pewne, <I>gavey<D>? Jerry kiwn�� g�ow�. - I nie roztrzaskamy si� na ska�ach - ci�gn��em - bo tam pewnie jest taka sama pla�a, jak tutaj. - Na sto procent ca�kiem pewne, <I>ne<D>? Wzruszy�em ramionami. - Nie, to nie jest ca�kiem pewne, ale chcesz tutaj zosta�? Nie wiemy, jak wysoko si�gaj� te fale. A je�li przyjdzie wielka fala i zmyje nas z wyspy? Co wtedy? Jerry spojrza� na mnie zw�onymi oczami. - Co tam, Davidge? <I>Irkmaan<D> baza, <I>ne<D>? Parskn��em �miechem. - M�wi�em ci, nie mamy �adnej bazy na Fyrine IV. - Wi�c czemu chcesz tam? - Ju� ci m�wi�em, Jerry. My�l�, �e tam mamy wi�ksze szanse. - Ummm. - Drak skrzy�owa� ramiona. - <I>Viga<D>, Davidge, <I>nasesay<D> zostaje. Ja wiem. - Co wiesz? Jerry u�miechn�� si� znacz�co, wsta� i wszed� do chaty. Po chwili wr�ci� i rzuci� mi pod nogi dwumetrowy metalowy pr�t. Do tego samego pr�ta przywi�za� mi r�ce pierwszego dnia. - Davidge, ja wiem. Wzruszy�em ramionami i pytaj�co unios�em brwi. - O czym ty m�wisz? Czy to nie wypad�o z twojej kapsu�y? - <I>Ne, Irkmaan<D>. Pochyli�em si� i podnios�em pr�t. Powierzchnia nie by�a skorodowana, a na jednym ko�cu znajdowa�y si� arabskie cyfry - numer seryjny. Przez chwil� wezbra�a we mnie nadzieja, ale szybko opad�a, kiedy u�wiadomi�em sobie, �e by� to cywilny numer. Rzuci�em pr�t na piasek. - Nie wiadomo, jak d�ugo to tutaj le�a�o, Jerry. To cywilny numer seryjny, a �adna cywilna wyprawa nie odwiedza�a tej cz�ci galaktyki od wojny. Mo�e zosta� po jakiej� starej misji osiedle�czej albo wyprawie badawczej... Drak tr�ci� pr�t czubkiem buta. - Nowe, <I>gavey<D>? Podnios�em na niego wzrok. - Ty <I>gavey<D> nierdzewn� stal? Jerry prychn�� i odwr�ci� si� w stron� chaty. - Ja zostaje, <I>nasesay<D> zostaje; ty idzie, gdzie chce, Davidge! * D�uga, czarna noc trzyma�a nas w mocnym u�cisku, a wiatr si� wzmaga�, �wista� przez dziury w murze, hucza� i zawodzi�. Plastykowy dach �opota� tak gwa�townie, jakby pr�bowa� zerwa� si� z uwi�zi i odfrun�� w ciemno��. Jerry siedzia� na ubitym piasku pod�ogi, oparty plecami o <I>nasesay<D>, wyra�nie daj�c do zrozumienia, �e Drak i kapsu�a pozostaj� nierozdzielni, chocia� wzbieraj�cy przyp�yw zdawa� si� os�abia� jego przekonanie. - Morze teraz z�e jest, Davidge, <I>ne<D>? - Po ciemku nie wida�, ale przy tym wietrze... - wzruszy�em ramionami bardziej na w�asny rachunek ni� ze wzgl�du na Draka, poniewa� we wn�trzu chaty nie by�o wida� niczego poza odrobin� �wiat�a przefiltrowanego przez dach. W ka�dej chwili mog�o nas zmy� z tego kawa�ka ska�y. - Jerry, nie mia�e� racji z tym pr�tem. Sam wiesz najlepiej. - <I>Surda<D> - odpar� Drak �a�osnym tonem, niemal ze skruch�. - <I>Ess<D>? - <I>Ess eh "surda"<D>? - <I>Ae<D>. Jerry milcza� przez chwil�. - Davidge, <I>gavey<D> "nie pewne nie jest"? Posortowa�em w my�lach zaprzeczenia. - Chodzi ci o "mo�e", "chyba", "prawdopodobnie"? - Ae, mo�echybaprawdopodobnie. Drako�ska flota <I>Irkmaan<D> statki ma. Przez wojn� kupuje; po wojnie zdobywa. Pr�t mo�echybaprawdopodobnie drako�ska jest. - Wi�c je�li na sta�ym l�dzie jest tajna baza, <I>surda<D> to jest drako�ska baza? - Mo�echybaprawdopodobnie, Davidge. - Jerry, czy to znaczy, �e chcesz spr�bowa�? Pop�yn�� <I>nasesay<D>? - <I>Ne<D>. - Ne? Dlaczego, Jerry? Je�li gdzie� tam jest drako�ska baza... - <I>Ne! Ne<D> m�wi! - Drak jak gdyby zakrztusi� si� s�owami. - Lepiej m�w, Jerry, dobrze ci radz�. Skoro musz� zdechn�� na tej wyspie, mam prawo wiedzie� dlaczego. Drak milcza� przez d�ugi czas. - Davidge. - <I>Ess<D>? - <I>Nasesay<D> ty bierze. P� jedzenie ty zostaje. Ja zostaje. Potrz�sn��em g�ow�, �eby lepiej zrozumie�. - Chcesz, �ebym sam zabra� kapsu��? - Ty tak chcesz, <I>ne<D>? - <I>Ae<D>, ale dlaczego? Chyba sam rozumiesz, �e nie b�dzie �adnego ratunku. - Mo�echybaprawdopodobnie. - <I>Surda<D>, nic z tego. Wiesz, �e nie b�dzie �adnego ratunku. Co jest? Boisz si� wody? I tak mamy wi�ksze szanse... - Davidge, si� zamknij. <I>Nasesay<D> ty ma. Ty <I>ne<D> potrzebuje ja, <I>gavey<D>? Kiwn��em g�ow� w ciemno�ciach. Kapsu�a nale�a�a do mnie; po co mia�em ci�gn�� ze sob� naburmuszonego Draka - zw�aszcza je�li nasz rozejm m�g� si� sko�czy� w ka�dej chwili? Odpowied� wprawi�a mnie w zak�opotanie - bardzo ludzkie uczucie. Tylko obecno�� Draka chroni�a mnie przed ca�kowit� samotno�ci�. No i pozosta�a jeszcze drobna kwestia prze�ycia. - Powinni�my pop�yn�� razem, Jerry. - Czemu? Poczu�em, �e si� czerwieni�. Skoro ludzie odczuwaj� sta�� potrzeb� towarzystwa, dlaczego stale musz� si� tego wstydzi�? - Po prostu powinni�my. B�dziemy mieli wi�ksze szanse. - Sam wi�ksze szanse masz, Davidge. Tw�j wr�g ja jestem. Ponownie kiwn��em g�ow� i skrzywi�em si� pod os�on� ciemno�ci. - Jerry, ty <I>gavey<D> "samotno��"? - <I>Ne gavey<D>. - Samotny, sam jeden, bez nikogo. - <I>Gavey ty samotny<D>. Bierz <I>nasesay<D>; ja zostaje. - Chodzi o to... rozumiesz, <I>viga<D>, ja nie chc�. - Chcesz razem p�ynie? - Cichy, nieprzyjemny chichot dobieg� z drugiej strony chaty. - Ty Drakon lubi? Ty mnie �mier�, <I>Irkmaan<D>. - Jerry znowu zachichota�. - <I>Irkmaan poorzhab<D> na g�owa, <I>poorzhab<D>. - Mniejsza z tym! Odsun��em si� od �ciany, wyg�adzi�em piasek i zwin��em si� w k��bek na pod�odze, plecami do Draka. Wiatr jakby troch� przycich�. Zamkn��em oczy i pr�bowa�em zasn��. Po chwili trzeszczenie plastykowego dachu zacz�o zlewa� si� z nieustannym gwizdem wiatru i poczu�em, �e odp�ywam w sen, kiedy nagle szeroko otwar�em oczy, zaalarmowany odg�osem krok�w na piasku. Napi��em mi�nie, got�w do skoku. - Davidge? - odezwa� si� Jerry bardzo cichym g�osem. - Co? Us�ysza�em, �e Drak siada na piasku obok mnie. - Ty samotny, Davidge. Trudno o tym ty m�wi, <I>ne<D>? - I co z tego? Drak mrukn�� co�, ale zag�uszy� go �wist wiatru. - Co? Odwr�ci�em si� i zobaczy�em, �e Jerry wygl�da przez dziur� w �cianie. - Dlaczego ja zostaje. Teraz tobie ja powie, <I>ne<D>? - Okay, czemu nie? - Wzruszy�em ramionami. Jerry jakby walczy� ze sob�, kilkakrotnie otwiera� i zamyka� usta. Nagle wytrzeszczy� oczy. - <I>Magasienna<D>! Usiad�em. - <I>Ess<D>? - Fala! - Jerry wskaza� na dziur� w murze. Odepchn��em go i wyjrza�em przez dziur�. W stron� naszej wyspy p�dzi�a niewiarygodnie olbrzymia g�ra spienionych ba�wan�w. W ciemno�ci niewiele by�o wida�, ale pierwsza fala wydawa�a si� wy�sza od tej, kt�ra przed paroma dniami zala�a wierzcho�ek wzg�rza. Nast�pne by�y jeszcze wi�ksze. Jerry po�o�y� mi r�k� na ramieniu. Spojrza�em w oczy Draka. Jednocze�nie rzucili�my si� do kapsu�y. S�yszeli�my pierwsz� fal� uderzaj�c� o zbocze, kiedy po ciemku pr�bowali�my namaca� klamk� umieszczon� w zag��bieniu. W�a�nie j� znalaz�em, kiedy fala uderzy�a w chat� i zerwa�a dach. W p� sekundy znale�li�my si� pod wod�, obracani przez wewn�trze pr�dy niczym skarpetki w pralce automatycznej. Woda opad�a. Przetar�em oczy i zobaczy�em, �e nawietrzna �ciana chaty zapad�a si� do �rodka. - Jerry! Za rozwalon� �cian� dostrzeg�em Draka, kr���cego w k�ko chwiejnym krokiem. Nast�pna fala wzbiera�a za jego plecami. - <I>Irkmaan<D>? - <I>Kizlode<D>, co ty tam robisz, do cholery? W�a� tutaj! Odwr�ci�em si� do kapsu�y, wci�� tkwi�cej mocno pomi�dzy dwoma g�azami. Znalaz�em klamk� i otworzy�em drzwi. Jerry przelaz� przez rozwalon� �cian� i opar� si� o mnie. - Davidge... zawsze id� dalej fale! Zawsze! - W�a� do �rodka! Przepchn��em Draka przez drzwi i wskoczy�em za nim, nie czekaj�c, a� zrobi mi miejsce. Wyl�dowa�em na g�owie Jerry'ego i zatrzasn��em drzwi w ostatniej chwili, zanim uderzy�a druga fala. Czu�em, jak kapsu�a unosi si� i ociera z chrz�stem o przewieszk� na jednym z g�az�w. - Davidge, my p�ynie? - Nie. Ska�y nas trzymaj�. Wszystko b�dzie dobrze, jak przejd� te fale. - Ty si� posu�. - Och. Zlaz�em z klatki piersiowej Jerry'ego i wcisn��em si� w k�t kapsu�y. Po chwili kapsu�a osiad�a nieruchomo. Czekali�my na kolejn� fal�. - Jerry? - <I>Ess<D>? - Co mi mia�e� powiedzie�? - Dlaczego ja zostaje? - W�a�nie. - O tym ja trudno m�wi, <I>gavey<D>? - Wiem, wiem. Nadesz�a kolejna fala i znowu poczu�em, jak kapsu�a unosi si� i obija o ska��. - Davidge, <I>gavey "vi nessa"<D>? - <I>Ne gavey<D>. - <I>Vi nessa<D>... ma�y ja, <I>gavey<D>? Kapsu�a hukn�a o g�az i znieruchomia�a. - Jaki znowu ma�y ty? - Ma�y ja... ma�y Drak. Ze mnie, <I>gavey<D>? - Chcesz mi powiedzie�, �e jeste� w ci��y? - Mo�echybaprawdopodobnie. Potrz�sn��em g�ow�. - Zaraz, chwileczk�, Jerry. Chcia�bym unikn�� nieporozumie�. W ci��y... czy zostaniesz rodzicem? - <I>Ae<D>, rodzicem, dwa-zero-zero w rodzie, bardzo wa�ne jest, <I>ne<D>? - Wspaniale. Co to ma wsp�lnego z tym, �e nie chcesz p�yn�� na drug� wysp�? - Przedtem, ja <I>vi nessa, gavey? Tean<D> �mier�. - Twoje dziecko, ono umar�o? - <I>Ae<D>! - Szloch uniwersalnej matki wydar� si� z ust Draka. - Ja w upadek krzywda. <I>Tean<D> �mier�. <I>Nasesay<D> w morze nas rzuca. <I>Tean<D> krzywda, <I>gavey<D>? - <I>Ae, gavey<D>. Wi�c Jerry ba� si�, �e straci nast�pne dziecko. Podr� w kapsule na pewno nie�le nami potrz��nie, ale siedzenie na tej wysepce r�wnie� nie poprawi naszych szans. Kapsu�a ju� od dobrej chwili spoczywa�a nieruchomo, wi�c postanowi�em zaryzykowa� zerkni�cie na zewn�trz. Ma�e okienko w dachu wydawa�o si� oblepione piaskiem. Uchyli�em drzwi, wyjrza�em i zobaczy�em, �e reszta muru leg�a w gruzach. Spojrza�em w stron� morza, ale niczego nie zauwa�y�em. - Wygl�da bezpiecznie, Jerry... - podnios�em wzrok ku czerniej�cemu niebu. Nad moj� g�ow� spi�trzy�a si� bia�a piana gigantycznej fali. - <I>Maga<D> szlag <D>sienna<D>! Zatrzasn��em drzwi. - <I>Ess<D>, Davidge? - Trzymaj si�, Jerry! Huk wody spadaj�cej na kapsu�� rozrywa� b�benki w uszach. Uderzyli�my o ska�� raz, dwa razy, potem kapsu�a zawirowa�a i wystrzeli�a w g�r�. Pr�bowa�em si� czego� przytrzyma�, ale chybi�em, kiedy kapsu�a gwa�townie zjecha�a w d�. Upad�em na Jerry'ego, potem polecia�em w drug� stron� i waln��em g�ow� o �cian�. Zanim straci�em przytomno��, us�ysza�em krzyk Jerry'ego: - <I>Tean! Vi tean<D>! * Porucznik nacisn�� guzik zdalnego sterowania i jaka� posta� - wysoka, ��ta, humanoidalna - pojawi�a si� na ekranie. - Dracki glut! - wrzasn�a publiczno�� z�o�ona z rekrut�w. Porucznik odwr�ci� si� twarz� do rekrut�w. - Prawid�owo. To jest Drak. Zauwa�cie, �e rasa Drak�w jest jednolita pod wzgl�dem koloru: wszyscy s� ��ci. Rekruci zachichotali uprzejmie. Oficer lekko si� napuszy�. Potem �wietln� wskaz�wk� zacz�� pokazywa� kolejne cechy postaci. - Tr�jpalczaste d�onie oczywi�cie s� wyra�n� oznak�, podobnie jak prawie beznosa twarz, kt�ra upodabnia Draka do �aby. Przeci�tnie wzrok maj� troch� lepszy od ludzi, s�uch mniej wi�cej jednakowy, a zapach... - porucznik zrobi� pauz�. - Zapach jest okropny! Rozpromieni� si� s�ysz�c ryk rekrut�w. Kiedy publiczno�� ucich�a, wskaza� �wietlnym pr�tem fa�d� na brzuchu ��tej postaci. - Tutaj Drak trzyma swoje klejnoty rodzinne... wszystkie. Publiczno�� znowu zarechota�a. - Zgadza si�, Drakowie to hermafrodyci, ka�dy osobnik posiada zar�wno m�skie, jak i �e�skie organy rozrodcze. - Porucznik odwr�ci� si� do rekrut�w. - Nigdy nie m�wcie Drakowi, �eby sobie wsadzi�, bo on mo�e to zrobi�! �miech ucich� i porucznik wyci�gn�� r�k� w stron� ekranu. - Jak zobaczycie takiego stwora, co macie zrobi�? - ZABI�! * ,..oczy�ci�em ekran, a komputer namierzy� nast�pnego drackiego my�liwca, wygl�daj�cego jak podw�jne X na displeju. Drak skr�ci� ostro w lewo, potem znowu w prawo. Czu�em, jak autopilot prowadzi m�j statek �ladem my�liwca, sortuje i ignoruje fa�szywe obrazy, pr�buj�c z�apa� Draka w elektroniczny celownik. - No chod�, �abolu... troch� bardziej w lewo... Podw�jny krzy� nasun�� si� na pier�cienie dalmierza i poczu�em, jak od��czy� si� pocisk przymocowany do brzucha mojego my�liwca. - Mam ci�! Przez wizjery zobaczy�em b�ysk, kiedy pocisk detonowa�. Na ekranie drako�ski my�liwiec spada�, wiruj�c bezw�adnie, w stron� przes�oni�tej chmurami powierzchni Fyrine IV. Zanurkowa�em za nim, �eby potwierdzi� trafienie... temperatura pow�oki wzros�a, kiedy m�j statek otar� si� o g�rn� warstw� atmosfery. - No dalej, wybuchaj, do cholery! Przestawi�em systemy statku na lot w atmosferze, poniewa� sta�o si� oczywiste, �e b�d� musia� dopa�� Draka na ziemi. Tu� ponad chmurami drako�ski my�liwiec przesta� wirowa� i zawr�ci�. Uderzy�em w wy��cznik automatycznego sterowania i �ci�gn��em dr��ek do siebie. Statek zatoczy� si�, pr�buj�c nabra� wysoko�ci. Wszyscy wiedz�, �e drako�skie statki lepiej manewruj� w atmosferze... zbli�a si� do mnie po kursie kolizyjnym... dlaczego ten glut nie strzela?... tu� przed samym zderzeniem Drak si� katapultuje... generator nie dzia�a; musz� l�dowa� bez nap�du. �ledz� kapsu�� spadaj�c� poprzez brudnoszare chmury; zamierzam odnale�� tego drackiego gluta i doko�czy� robot�... * Mija�y d�ugie sekundy lub lata, kiedy bada�em otaczaj�c� mnie ciemno��. Czu�em dotyk, ale dotykane cz�ci mojego cia�a wydawa�y si� bardzo, bardzo odleg�e. Najpierw dreszcze, potem gor�czka, potem znowu dreszcze. Mi�kka d�o� ch�odzi�a moj� rozpalon� g�ow�. Rozchyli�em powieki i przez szparki oczu zobaczy�em Jerry'ego, kt�ry pochyla� si� nade mn� i ok�ada� mi czo�o czym� ch�odnym. Zdo�a�em wyszepta�: - Jerry. Drak spojrza� mi w oczy i u�miechn�� si�. - Dobrze jest, Davidge. Dobrze jest. Odblask na twarzy Jerry'ego zamigota�, poczu�em wo� dymu. - Ogie�. Jerry odsun�� si� i wskaza� na �rodek pod�ogi z ubitego piasku. Powoli przekr�ci�em g�ow� i odkry�em, �e le�� na pos�aniu z mi�kkich, spr�ystych ga��zi. Naprzeciwko mojego ��ka zobaczy�em drugie ��ko, a pomi�dzy nimi weso�o buzowa�o ognisko. - Ogie� teraz mamy, Davidge. I drewno. - Jerry pokaza� dach zbudowany z drewnianych pali i strzech� z szerokich li�ci. Rozejrza�em si� dooko�a, potem z�o�y�em obola�� g�ow� na pos�aniu i przymkn��em oczy. - Gdzie jeste�my? - Du�a wyspa, Davidge. Fala z wysepki nas zmy�a. Wiatr i fale nas tutaj przynios�y. Racj� mia�e�. - Ja... ja nie rozumiem; <I>ne gavey<D>. Potrzeba kilka dni, �eby dop�yn�� z wysepki na du�� wysp�. Jerry kiwn�� g�ow� i wrzuci� co�, co wygl�da�o na g�bk�, do dziwnej skorupy wype�nionej wod�. - Dziewi�� dni. Ty ja przywi�za� do <I>nasesay<D>, potem tutaj na pla�y my l�duje. - Dziewi�� dni? By�em nieprzytomny przez dziewi�� dni? Jerry pokr�ci� g�ow�. - Siedemna�cie. Tutaj l�dujemy osiem dni... - Drak machn�� za siebie r�k�. - Temu... osiem dni temu. - <I>Ae<D>. Siedemna�cie dni na Fyrine IV to wi�cej ni� miesi�c na Ziemi. Ponownie otworzy�em oczy i spojrza�em na Draka. Jerry prawie podskakiwa� z podniecenia. - Jak tw�j <I>tean<D>, twoje dziecko? Jerry poklepa� si� po nabrzmia�ym brzuchu. - Dobrze jest, Davidge. Ty bardziej <I>nasesay<D> ranny. Powstrzyma�em si� od kiwni�cia g�ow�. - Ciesz� si� ze wzgl�du na ciebie. Zamkn��em oczy i odwr�ci�em twarz do �ciany, zbudowanej z tyczek przeplecionych li��mi. - Jerry? - <I>Ess<D>? - Uratowa�e� mi �ycie. - <I>Ae<D>. - Dlaczego? Jerry d�ugo siedzia� w milczeniu. - Davidge. Na wysepce ty m�wi. Samotno�� teraz <I>gavey<D>. - Drak potrz�sn�� mnie za rami�. - Masz, teraz jesz. Odwr�ci�em si� i zajrza�em do skorupy, wype�nionej paruj�cym p�ynem. - Co to jest, ros� z kurczaka? - <I>Ess<D>? - <I>Ess va<D>? - Wskaza�em na skorup� i dopiero wtedy u�wiadomi�em sobie, jaki jestem s�aby. Jerry zmarszczy� brwi. - Jak �limak, tylko d�ugie. - W�gorz? - <I>Ae<D>, ale w�gorz z l�d, <I>gavey<D>? - To znaczy w��? - Mo�echybaprawdopodobnie. Kiwn��em g�ow� i przysun��em wargi do brzegu skorupy. Nabra�em roso�u do ust, prze�kn��em i poczu�em, jak uzdrawiaj�ce ciep�o rozchodzi si� po moim ciele. - Dobre. - Ty chce <I>custa<D>? - <I>Ess<D>? - <I>Custa<D>. - Jerry si�gn�� za siebie i podni�s� z ziemi kanciast� bry�k� p�przezroczystej ska�y. Popatrzy�em na bry�k�, poskroba�em j� paznokciem, potem dotkn��em ko�cem j�zyka. - Halit! S�l kamienna! Jerry u�miechn�� si�. - <I>Custa<D> ty chce? Parskn��em �miechem. - Co za luksusy. Jasne, koniecznie chc� <I>custa<D>. Jerry wzi�� bry�k� halitu, niedu�ym kamieniem od�upa� kawa�ek, potem zmia�d�y� od�amki pomi�dzy dwoma kamieniami. Poda� mi na d�oni male�k� g�rk� bia�ych granulek. Wzi��em dwie szczypty, wrzuci�em do swojej w�owej zupy i zamiesza�em palcem. Potem poci�gn��em d�ugi �yk przepysznego roso�u. Obliza�em wargi. - Fantastyczne. - Dobre, <I>ne<D>? - Wi�cej ni� dobre: fantastyczne. �ykn��em jeszcze raz, demonstracyjnie oblizuj�c si� i przewracaj�c oczami. - Fantastyczne, Davidge, <I>ne<D>? - <I>Ae<D> - przytakn��em. - Chyba ju� wystarczy. Spa� mi si� chce. - <I>Ae<D>, Davidge, <I>gavey<D>. Jerry zabra� misk� i postawi� przy ogniu. Wsta�, podszed� do drzwi i odwr�ci� si�. Przez chwil� wpatrywa� si� we mnie ��tymi �lepiami, potem kiwn�� g�ow�, odwr�ci� si� i wyszed�. Zamkn��em oczy i pozwoli�em, �eby u�pi�o mnie ciep�o ogniska. .T:wr02 .L:32 .S:2 .H: $$$ .H: .X:10 * Po dw�ch dniach zacz��em ju� wstawa� i spacerowa� po chacie, a po nast�pnych dw�ch dniach Jerry pom�g� mi wyj�� na zewn�trz. Chata sta�a na szczycie d�ugiego, �agodnego wzniesienia, w�r�d kar�owatych drzew; �adne nie przekracza�o pi�ciu, sze�ciu metr�w wysoko�ci. U st�p wzniesienia, ponad osiem kilometr�w od chaty falowa�o wzburzone morze. Drak zani�s� mnie na g�r�. Nasza wierna <I>nasesay<D> wype�ni�a si� wod� i zabra�o j� morze, kiedy Jerry wyci�gn�� mnie na suchy l�d. Razem z ni� zaton�y resztki racji �ywno�ciowych. Drakowie s� bardzo wybredni pod wzgl�dem jedzenia, ale g��d zmusi� wreszcie Jerry'ego do wypr�bowania kilku gatunk�w miejscowej flory i fauny - g��d oraz ludzki wrak, kt�ry marnia� w oczach z braku po�ywienia. Drak zdecydowa� si� na m�czysty, �agodny w smaku korze�, zielone jagody, kt�re po wysuszeniu dawa�y zno�n� herbat�, oraz mi�so w�y. Zwiedzaj�c okolic�, odkry� cz�ciowo zerodowany pok�ad soli. W nast�pnych dniach, kiedy nabra�em troch� si�, doda�em do naszej diety kilka rodzaj�w morskich ma��y oraz owoc przypominaj�cy skrzy�owanie �liwki z gruszk�. Dni stawa�y si� coraz ch�odniejsze, wi�c Drak i ja musieli�my wreszcie przyj�� do wiadomo�ci, �e na Fyrine IV istnieje zima. Wobec tego powinni�my r�wnie� za�o�y�, �e zima b�dzie dostatecznie surowa, �eby uniemo�liwi� zdobywanie �ywno�ci - i opa�u. Wysuszone nad ogniem jagody i korzenie dawa�y si� d�ugo przechowywa�, pr�bowali�my tak�e soli� i w�dzi� w�owe mi�so. Jerry i ja zszywali�my w�owe sk�rki na zimowe ubranie, u�ywaj�c �yka z jagodowych krzak�w zamiast nici. Model, kt�ry zaprojektowali�my, sk�ada� si� z dw�ch warstw sk�rek, wype�nionych w �rodku puchem ze str�czk�w jag�d i nast�pnie przepikowanych. Obaj zgodzili�my si�, �e chata nie wystarczy na zim�. Trzy dni trwa�o, zanim znale�li�my pierwsz� jaskini�, a kolejne trzy zabra�o znalezienie takiej, kt�ra nam odpowiada�a. Z wej�cia wida� by�o wiecznie wzburzone morze, ale wylot znajdowa� si� po�rodku niewielkiego urwiska, wysoko ponad poziomem morza. Wok� wej�cia do jaskini znale�li�my spor� ilo�� suchego drewna i le��cych luzem kamieni. Drewno zebrali�my na opa�; kamienie wykorzystali�my do zamurowania wej�cia, zostawiwszy miejsce tylko na drzwi. Zrobili�my je z drewnianych pali powi�zanych jagodowym �ykiem, a zawiasy sporz�dzili�my z w�owej sk�ry. Pierwszej nocy po zamontowaniu drzwi morski wiatr je rozerwa�. Postanowili�my wr�ci� do oryginalnego modelu drzwi, kt�ry zastosowali�my na wysepce. W g��bi jaskini urz�dzili�my kwatery mieszkalne, w przestronnym pomieszczeniu z piaskow� pod�og�. Jeszcze g��biej znajdowa�y si� naturalne baseny z wod�, doskona�� do picia, ale za zimn� do k�pieli. Pomieszczenie z basenem wykorzystali�my na spi�arni�. Wy�o�yli�my wi�zkami drewna �ciany komory mieszkalnej i zrobili�my nowe pos�ania ze sk�rek w�y i puchu nasion. Po�rodku komory zbudowali�my porz�dne palenisko z du�ym, p�askim kamieniem s�u��cym jako ruszt. Pierwszej nocy sp�dzonej w nowym domu odkry�em, �e po raz pierwszy, odk�d utkn��em na tej przekl�tej planecie, nie s�ysz� wycia wiatru. Podczas d�ugich nocy siadywali�my przy ognisku, szyj�c ze sk�ry w�y r�ne rzeczy - r�kawiczki, kapelusze, plecaki - i rozmawiali�my. Dla urozmaicenia monotonii m�wili�my na zmian� jednego dnia po angielsku, drugiego po drako�sku. Zanim nadesz�a zima z pierwszym lodowym sztormem, ka�dy z nas swobodnie m�wi� j�zykiem drugiego. Rozmawiali�my o oczekiwanym dziecku Jerry'ego. - Jak mu dasz na imi�, Jerry? - On ju� ma imi�. Widzisz, r�d Jeriba ma pi�� imion. Ja nazywam si� Shigan; przede mn� by� m�j rodzic, Gothig; przed Gothigiem by� Haesni; przed Haesni by� Ty, a przed Ty'em by� Zammis. Dziecko nazywa si� Jeriba Zammis. - Dlaczego tylko pi�� imion? Ludzkie dziecko mo�e dosta� ka�de imi�, jakie wybior� dla niego rodzice. Zreszt� kiedy doro�nie, mo�e przybra� takie imi�, jakie mu si� podoba. Drak spojrza� na mnie z �alem i wsp�czuciem. - Davidge, jaki ty musisz by� zagubiony. Wy, ludzie... jacy musicie by� zagubieni. - Zagubieni? Jerry przytakn��. - Sk�d pochodzisz, Davidge? - Pytasz o moich rodzic�w? - Tak. Wzruszy�em ramionami. - Pami�tam moich rodzic�w. - A ich rodzic�w? - Pami�tam ojca mojej matki. Kiedy by�em ma�y, je�dzili�my do niego w odwiedziny. - Davidge, co wiesz o tym przodku? Potar�em brod�. - Troch� mi si� miesza... chyba zajmowa� si� rolnictwem... nie wiem. - A jego rodzice? Potrz�sn��em g�ow�. - Pami�tam tylko, �e gdzie� w rodowodzie mam Anglik�w i Niemc�w. <I>Gavey<D> Niemcy i Anglicy? Jerry kiwn�� g�ow�. - Davidge, ja mog� wyrecytowa� histori� mojego rodu wstecz a� do zasiedlenia naszej planety przez Jerib� Ty'a, jednego z pierwszych osadnik�w, sto dziewi��dziesi�t dziewi�� pokole� temu. W naszych rodowych archiwach na Drako s� rejestry, kt�re si�gaj� przez kosmos do Sindie, ojczyzny naszej rasy, i siedemdziesi�t pokole� wstecz do Jeriby Ty'a, za�o�yciela rodu Jeriba. - Jak si� zak�ada r�d? - Tylko pierworodny przed�u�a r�d. Potomstwo z drugich, trzecich i czwartych narodzin musi zak�ada� w�asne rody. Pokiwa�em g�ow� z wra�enia. - Dlaczego tylko pi�� imion? Po prostu �eby �atwiej by�o zapami�ta�? Jerry potrz�sn�� g�ow�. - Nie. Imiona to co�, do czego dodajemy wyr�nienia; s� takie same, jednakowe dla wszystkich, �eby nie przy�miewa�y czyn�w, kt�re wyr�niaj� ich w�a�cicieli. Imi�, kt�re nosz�, Shigan, s�u�y�o wielkim �o�nierzom, uczonym, studentom filozofii i kilku kap�anom. Imi� mojego dziecka nosili naukowcy, nauczyciele i badacze. - Pami�tasz wszystkie czyny swoich przodk�w? Jerry przytakn��. - Tak, wszystko, co zrobili i gdzie to zrobili. Ka�dy musi wyrecytowa� sw�j rodow�d przed rodowymi archiwami, �eby uznano go za doros�ego, tak jak ja dwadzie�cia dwa lata temu. Zammis zrobi to samo, tylko �e b�dzie musia� rozpocz�� recytacj� - Jerry u�miechn�� si� - od mojego imienia, Jeriba Shigan. - Potrafisz wyrecytowa� prawie dwie�cie biografii z pami�ci? - Tak. Wr�ci�em do ��ka i wyci�gn��em si� na pos�aniu. Kiedy wpatrywa�em si� w dym wsysany przez szpar� w sklepieniu jaskini, zacz��em rozumie�, co Jerry m�wi� o poczuciu zagubienia. Drak nosz�cy za pasem kilkadziesi�t pokole� z pewno�ci� wiedzia�, kim jest i po co �yje. - Jerry? - Tak, Davidge? - Wyrecytujesz je dla mnie? Odwr�ci�em g�ow� i zd��y�em zobaczy�, jak wyraz ca�kowitego zaskoczenia na twarzy Draka przeradza si� w rado��. Dopiero po wielu latach mia�em si� dowiedzie�, �e wyrz�dzi�em Jerry'emu wielki zaszczyt prosz�c o histori� jego rodu. W�r�d Drak�w jest to dow�d wyj�tkowego szacunku, nie tylko dla jednostki, ale dla ca�ego rodu. Jerry od�o�y� na piasek kapelusz, kt�ry zszywa�, wsta� i rozpocz��: - Oto stoj� tutaj przed wami, Shigan z rodu Jeriba, zrodzony z Gothiga, nauczyciela muzyki. Muzyk wysokiej klasy, mia� w�r�d swoich student�w Datzizha z rodu Nem, Perravane z rodu Tuscor oraz wielu pomniejszych muzyk�w. Wyuczywszy si� muzyki w Shimuram, Gothig stan�� przed archiwami w roku 11051 i m�wi� o swoim rodzicu Haesni, budowniczym statk�w... S�uchaj�c �piewnej, formalnej recytacji po drako�sku, poznaj�c biografie od ty�u - najpierw �mier�, potem dojrza�o�� - dozna�em wra�enia, jakby czas si� zagina�, jakbym m�g� dotkn�� przesz�o�ci. Bitwy, rozkwit i upadek imperi�w, odkrycia i wynalazki, wielkie czyny - wycieczka przez dwana�cie tysi�cy lat historii, ale historii postrzeganej jako �ywy, wyra�ny konkret. W por�wnaniu z tym: ja, Willis z rodu Davidge, stoj� przed wami, zrodzony z Sybil, gospodyni domowej, i Nathana, drugorz�dnego in�yniera, jedno z nich zrodzone z dziadka, kt�ry prawdopodobnie mia� co� wsp�lnego z rolnictwem, zrodzony z nikogo w szczeg�lno�ci. ,..cholera, nawet nie to! M�j starszy brat przed�u�a� r�d, nie ja. S�ucha�em i dojrzewa�a we mnie decyzja, �eby nauczy� si� rodowodu Jeriba. * Rozmawiali�my o wojnie: - To by�a ca�kiem sprytna sztuczka, wci�gn�� mnie w atmosfer�, a potem staranowa�. Jerry wzruszy� ramionami. - W drako�skiej flocie s� najlepsi piloci, wiadomo. Unios�em brwi. - Wi�c dlaczego odstrzeli�em ci ty�ek? Jerry wzruszy� ramionami, zmarszczy� brwi i dalej zszywa� skrawki w�owej sk�ry. - Dlaczego Ziemianie najechali t� cz�� galaktyki, Davidge? Mieli�my tysi�c lat pokoju, zanim przybyli�cie. - Ha! A dlaczego Drakowie prowadz� inwazj�? My te� �yli�my w pokoju. Co wy tu robicie? - Zasiedlamy te planety. To drako�ska tradycja. Jeste�my odkrywcami i kolonistami. - A my�lisz, �abolu, �e my to banda piecuch�w? Ludzko�� opanowa�a podr�e kosmiczne nieca�e dwie�cie lat temu, ale zasiedlili�my prawie dwa razy wi�cej planet od Drak�w... Jerry podni�s� palec. - W�a�nie! Wy, ludzie, rozprzestrzeniacie si� jak zaraza. Wystarczy! Nie chcemy was tutaj! - No, ale jeste�my tutaj i zostaniemy. I co zrobicie? - Widzisz, co robimy, Irkmaan, my walczymy! - Fiuu! To mia�a by� walka, ta nasza drobna potyczka? Cholera, Jerry, wykopali�my was z orbity jak zardzewia�e puszki... - Ha, Davidge! I dlatego siedzisz tutaj, zajadaj�c w�dzonego w�a! Wyj��em to dra�stwo z ust i wyci�gn��em do Draka. - Tobie te� �mierdzi w�em z g�by, Draku! Jerry prychn�� i odwr�ci� si� od ognia. Poczu�em si� g�upio, po pierwsze dlatego, �e we dw�ch naiwnie pr�bowali�my rozwik�a� konflikt, kt�ry trapi� setk� �wiat�w od ponad stu lat. Po drugie, chcia�em, �eby Jerry sprawdzi� moj� recytacj�. Zapami�ta�em ju� ponad sto pokole�. Drak siedzia� bokiem do ognia, pada�o na niego tylko tyle �wiat�a, ile potrzebowa� do szycia. - Jerry, nad czym pracujesz? - Nie mamy o czym rozmawia�, Davidge. - Daj spok�j, co to jest? Jerry obejrza� si� na mnie, potem znowu spojrza� na w�asne kolana i podni�s� male�ki kombinezon z w�owej sk�ry. - Dla Zammisa - u�miechn�� si�, a ja potrz�sn��em g�ow� i wybuchn��em �miechem. * Rozmawiali�my o filozofii. - Studiowa�e� Shizumaata, Jerry; dlaczego nie opowiesz mi o jego naukach? Jerry spochmurnia�. - Nie, Davidge. - Czy nauki Shizummata s� tajne, czy jak? Jerry potrz�sn�� g�ow�. - Nie, ale my za bardzo szanujemy Shizumaata, �eby m�wi�. Poskroba�em si� po brodzie. - To znaczy za bardzo, �eby o tym m�wi� w og�le, czy �eby m�wi� z cz�owiekiem? - Nie z cz�owiekiem, Davidge, tylko z tob�. - Dlaczego? Jerry podni�s� g�ow�, jego ��te oczy zw�zi�y si� w szparki. - Pami�tasz, co powiedzia�e�... na wysepce. Podrapa�em si� po g�owie i z trudem przypomnia�em sobie oszczerstwo dotycz�ce diety Shizumaata. Roz�o�y�em r�ce. - Ale� Jerry, by�em wtedy z�y, w�ciek�y. Nie mo�esz mnie wini� za to, co powiedzia�em w gniewie. - Mog�. - Czy to co� zmieni, je�li przeprosz�? - Nic a nic. Ugryz�em si� w j�zyk, �eby nie powiedzie� czego� paskudnego. Potem w my�lach cofn��em si� do tamtej chwili, kiedy Jerry i ja stali�my naprzeciwko siebie, gotowi skoczy� sobie do garde�. Przypomnia�em sobie pewien szczeg� i zagryz�em wargi, �eby powstrzyma� u�miech. - Czy opowiesz mi o naukach Shizumaata, je�li wybacz� ci... to, co powiedzia�e� o Myszce Miki? Pochyli�em g�ow� pozornie z szacunkiem, ale naprawd� po to, �eby zdusi� chichot. Jerry podni�s� wzrok, na jego twarzy malowa�o si� bolesne poczucie winy. - Przykro mi z tego powodu, Davidge. Je�li mi wybaczysz, opowiem ci o Shizumaacie. - Wi�c wybaczam ci, Jerry. - Jeszcze jedno. - Co? - Musisz mi opowiedzie� o naukach Myszki Miki. - Ja... ee, postaram si�. * Rozmawiali�my o Zammisie. - Jerry, jaki wed�ug ciebie powinien by� ma�y Zammis? Jerry wzruszy� ramionami. - Zammis musi zas�u�y� na swoje imi�. Chc�, �eby zrobi� to z honorem. Je�eli Zammis tego dokona, nie ��dam niczego wi�cej. - Zammy sam sobie wybierze zaw�d? - Tak. - Ale nie chcia�by� czego� specjalnego? - Owszem, chcia�bym - przytakn�� Jerry. - Czego? - �eby pewnego dnia Zammis znalaz� spos�b ucieczki z tej n�dznej planety. Kiwn��em g�ow�. - Amen. - Amen. * Zima wlok�a si� tak d�ugo, �e Jerry i ja zacz�li�my ju� si� zastanawia�, czy nie trafili�my na pocz�tek epoki lodowej. Na zewn�trz wszystko skuwa�a gruba warstwa lodu, a niska temperatura i nieustaj�cy wiatr sprawia�y, �e ka�de wyj�cie z jaskini grozi�o �mierci�, albo przez upadek, albo przez zamarzni�cie. Jednak�e za obop�ln� zgod� obaj wychodzili�my na zewn�trz, �eby si� za�atwi�. G��boko w jaskini znajdowa�o si� kilka izolowanych kom�r; obawiali�my si� jednak zanieczy�ci� nasz zapas wody, nie wspominaj�c o powietrzu. Na zewn�trz najwi�kszym ryzykiem by�o spuszczenie gaci na lodowatym wietrze, kt�ry zamra�a� par� oddechu, zanim przedosta�a si� przez cienkie maski, sporz�dzone z resztek kosmicznych kombinezon�w. Nauczyli�my si� nie guzdra�. Pewnego ranka Jerry by� na zewn�trz, za�atwiaj�c naturaln� potrzeb�, a ja przy ogniu rozgniata�em suszone korzenie z wod� na nale�niki. Od wylotu jaskini dobieg�o mnie wo�anie Jerry'ego: - Davidge! - Co? - Davidge, chod� szybko! Statek! Na pewno! Postawi�em misk� z muszli na piasku, na�o�y�em kapelusz i r�kawiczki i pobieg�em korytarzem. Kiedy dotar�em do drzwi, rozwi�za�em mask� zawieszon� na szyi i naci�gn��em j� na nos i usta, �eby ochroni� p�uca. Jerry, z twarz� podobnie obwi�zan�, zagl�da� przez drzwi, ponaglaj�c mnie niecierpliwym machaniem. - O co chodzi? Jerry odsun�� si� od drzwi, �eby mnie przepu�ci�. - Chod�, popatrz! S�o�ce. B��kitne niebo i s�o�ce. W oddali nad morzem zbiera�y si� nowe chmury, ale nad naszymi g�owami niebo by�o czyste. �aden z nas nie m�g� patrze� prosto w s�o�ce, ale unie�li�my twarze ku niebu i poczuli�my promienie Fyrine na sk�rze. Oblodzone ska�y i drzewa l�ni�y i migota�y w blasku s�o�ca. - Pi�knie. - Tak. - Jerry chwyci� mnie za r�kaw ur�kawicznion� d�oni�. - Davidge, wiesz, co to znaczy? - Co? - Sygna�y �wietlne w nocy. W pogodn� noc wielki ogie� b�dzie wida� z orbity, <I>ne<D>? Popatrzy�em na Jerry'ego, potem znowu spojrza�em w niebo. - Nie wiem. Je�li rozpalimy wystarczaj�co wielki ogie� i je�li noc b�dzie bezchmurna, i je�li kto� akurat wtedy spojrzy w d�... - Zwiesi�em g�ow�. - Zak�adaj�c, �e kto� tam jest na orbicie. - Poczu�em b�l nasilaj�cy si� w palcach. - Lepiej wracajmy do �rodka. - Davidge, to jest nasza szansa! - A czego u�yjemy zamiast drewna, Jerry? - Wyci�gn��em r�k� w stron� drzew wok� jaskini. - Wszystko, co si� pali, ma na sobie co najmniej pi�tna�cie centymetr�w lodu. - W jaskini... - Nasze drewno na opa�? - Potrz�sn��em g�ow�. - Jak d�ug