655
Szczegóły |
Tytuł |
655 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
655 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 655 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
655 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
.L:32
.S:2
.H: $$$
.H:
.X:10
+wr01-03+
POWIE��
Barry B. Longyear
M�J W�ASNY WR�G (1)
(Enemy Mine)
Prze�o�y�a Danuta G�rska
Tr�jpalczaste d�onie Drakona drgn�y. W ��tych oczach stwora
odczyta�em pragnienie, �eby zacisn�� te trzy palce na broni albo
na moim gardle. Ja te� zgi��em palce i wiedzia�em, �e on
odczyta� to samo w moich oczach.
- <I>Irkmaan<D>! - wyplu� stw�r.
- Ty drako�ski glucie. - Wyci�gn��em r�ce przed siebie i
wykona�em zapraszaj�cy gest. - No chod�, Draku, chod�, to
dostaniesz.
- <I>Irkmaan vaa, koruum su<D>!
- Chcesz gada� czy walczy�? No, chod�!
Na plecach czu�em bryzgi morskiej wody - szalej�ca kipiel
spienionych ba�wan�w grozi�a, �e mnie poch�onie tak, jak
wcze�niej poch�on�a m�j my�liwiec. Zatopi�em w�asny statek.
Drak katapultowa� si�, kiedy jego my�liwiec zosta� trafiony w
g�rnej warstwie atmosfery, ale przedtem zd��y� uszkodzi� m�j
generator. Z trudem dop�yn��em do szarej, kamienistej pla�y i
wylaz�em na bezpieczny l�d. Za plecami Draka widzia�em jego
kapsu�� ratunkow�, stercz�c� spomi�dzy ska� na nagim pag�rku.
Wysoko nad nami jego i moi ludzie wci�� si� zabijali, walcz�c o
prawo w�asno�ci do tej pustej, odleg�ej, niego�cinnej planety.
Drak sta� bez ruchu, a ja wyrecytowa�em zdanie, kt�rego nauczono
nas na szkoleniu - zdanie obliczone na to, �eby doprowadzi�
ka�dego Draka do bia�ej gor�czki.
- <I>Kiz da yuomeen, Shizumaat<D>!
Znaczenie: Shizumaat, najbardziej powa�any drako�ski
filozof, zjada odchody <I>kiz<D>. Co� jakby muzu�manin opycha�
si� wieprzowin�.
Wstrz��ni�ty Drak otworzy� usta, potem zacisn�� szcz�ki i pod
wp�ywem furii dos�ownie zmieni� kolor z ��tego na
czerwonawo-br�zowy.
- <I>Irkmaan, yaa<D> g�upia Myszka Miki jest!
�lubowa�em walczy� i zgin�� za wiele spraw, ale bynajmniej
nie za tego szacownego gryzonia. Rykn��em �miechem i �mia�em
si� tak d�ugo, a� wyczerpany i os�abiony weso�o�ci� upad�em na
kolana. Z wysi�kiem unios�em powieki, �eby nie traci� z oczu
mojego wroga. Drak bieg� w g��b l�du, oddalaj�c si� od brzegu i
ode mnie. Zd��y�em wykona� p� obrotu w stron� morza i na
mgnienie dostrzeg�em miliony ton wody, zanim zwali�y si� na mnie
i pozbawi�y mnie przytomno�ci.
*
- <I>Kiz da yuomeen, Irkmaan, ne<D>?
Oczy piek�y mnie od soli, powieki mia�em oblepione piaskiem,
ale jaka� cz�� mojej �wiadomo�ci stwierdzi�a: "Hej, ty �yjesz".
Chcia�em zetrze� piasek z oczu, ale odkry�em, �e nie mog�
poruszy� r�kami. Przez r�kawy kombinezonu przeci�gni�to prosty
metalowy pr�t, do kt�rego przywi�zano moje nadgarstki. Kiedy
�zy wyp�uka�y mi piasek z oczu, zobaczy�em Draka, kt�ry siedzia�
na g�adkim czarnym g�azie i spogl�da� na mnie. Widocznie
wyci�gn�� mnie z k�pieli.
- Dzi�ki, �abolu. A te wi�zania?
- <I>Ess<D>?
Pr�bowa�em pomacha� r�kami, ale wykona�em tylko nieudoln�
imitacj� atmosferycznego my�liwca kiwaj�cego skrzyd�ami.
Siedzia�em na piasku, oparty plecami o ska��.
- Rozwi�� mnie, ty drako�ski glucie!
Drak u�miechn�� si� ods�aniaj�c g�rne i dolne z�by, podobne
do ludzkich - tyle �e zamiast oddzielnych z�b�w tworzy�y jedn�
ca�o��.
- <I>Eh, ne, Irkmaan.<D>
Wsta�, podszed� do mnie i sprawdzi� moje wi�zy.
- Rozwi�� mnie!
U�miech znikn��.
- <D>Ne!<I> - Stw�r wskaza� na mnie ��tym palcem. - <I>Kos
son va<D>?
- Nie m�wi� po drako�sku, �abolu. Znasz esper albo angielski?
Drak bardzo po ludzku wzruszy� ramionami, po czym dotkn��
w�asnej klatki piersiowej.
- <I>Kos va son Jeriba Shigan.<D> - Znowu pokaza� na mnie.
- <I>Kos son va?<I>
- Davidge. Nazywam si� Willis E. Davidge.
- <I>Ess?<D>
Spr�bowa�em wym�wi� obce sylaby.
- <I>Kos va son<D> Willis Davidge.
- <I>Eh.<D> - Jeriba Shigan kiwn�� g�ow�, potem poruszy�
palcami. - <I>Dasu<D>, Davidge.
- I nawzajem, Jerry.
- <I>Dasu, dasu!<D> - Jeriba okaza� lekkie zniecierpliwienie.
Wzruszy�em ramionami najlepiej, jak potrafi�em. Drak pochyli�
si�, chwyci� obiema r�kami za prz�d mojego kombinezonu i
postawi� mnie na nogi.
- <I>Dasu, dasu, kizlode!<D>
- No dobrze! Wi�c "dasu" znaczy "wstawaj". Co to znaczy
"kizlode"?
Jerry roze�mia� si�.
- <I>Gavey "kiz"?<D>
- Tak, <I>gavey<D>.
Jerry wskaza� na swoj� g�ow�.
- <I>Lode.<D>
Pokaza� moj� g�ow�.
- <I>Kizlode, gavey?<D>
Zrozumia�em, a potem zamachn��em si� usztywnionymi ramionami
i trafi�em Jerry'ego metalowym pr�tem w bok g�owy. Drak zatoczy�
si� na ska�y. Ze zdumion� min� podni�s� r�k� do g�owy i cofn��
d�o� umazan� tym bezbarwnym �luzem, kt�ry Drakowie maj� zamiast
krwi. Spojrza� na mnie ze �mierci� w oczach.
- <I>Gefh! Nu gefh<D>, Davidge!
- Chod�, to dostaniesz, Jerry, ty <I>kizlode<D> sukinsynu!
Jerry skoczy� na mnie, a ja pr�bowa�em znowu waln�� go
dr�giem, ale on z�apa� mnie obiema r�kami za prawy przegub i
wykorzystuj�c impet mojego wymachu, pchn�� mnie tak mocno, �e
uderzy�em plecami o nast�pny g�az. Zanim odzyska�em oddech,
Drak podni�s� mniejszy g�az i zbli�y� si�, wyra�nie zamierzaj�c
rozwali� mi �eb. Zapar�em si� plecami o g�az, unios�em stop� i
kopn��em Draka w brzuch, przewracaj�c go na piasek. Teraz ja
z kolei got�w by�em rozwali� mu �eb, ale on pokaza� co�
za moimi plecami. Obejrza�em si� i zobaczy�em nast�pn� spienion�
fal� przyp�ywu, p�dz�c� w nasz� stron�.
- <I>Kiz!<D>
Jerry podni�s� si� i pobieg� w g��b l�du, a ja depta�em mu po
pi�tach. �cigani przez rycz�cy przyp�yw, kluczyli�my w�r�d
czarnych g�az�w tkwi�cych w wodzie lub w piasku, a� dotarli�my
do kapsu�y ratunkowej Draka. Jerry zatrzyma� si�, podpar�
ramieniem jajowaty pojemnik i zacz�� go wtacza� pod g�r�.
Zrozumia�em jego zamiar. Kapsu�a zawiera�a jedyny dost�pny nam
sprz�t i �ywno��, konieczne do przetrwania.
- Jerry! - wrzasn��em, przekrzykuj�c huk nadci�gaj�cej fali.
- Wyjmij ten cholerny kij, to ci pomog�!
Drak spojrza� na mnie spode �ba.
- Kij, wyjmij ten kij, <I>kizlode<D>! - Ruchem g�owy
wskaza�em moje wyci�gni�te rami�.
Jerry podpar� kapsu�� kamieniem, �eby si� nie stoczy�a, potem
szybko rozwi�za� mi r�ce i wyci�gn�� pr�t. Razem popchn�li�my
kapsu�� i szybko przetoczyli�my j� na wy�sze miejsce. Fala
uderzy�a o brzeg, wezbrana woda natychmiast si�gn�a nam do
piersi. Kapsu�a podskakiwa�a jak korek, a my przytrzymywali�my
j� ze wszystkich si�, dop�ki woda nie opad�a, osadzaj�c jajowaty
kszta� pomi�dzy trzema wielkimi g�azami.
Sta�em i dysza�em. Jerry osun�� si� na piasek, opar� si�
plecami o jeden z g�az�w i patrzy�, jak woda odp�ywa z powrotem
do morza.
- <I>Magasienna!<D>
- Ty� powiedzia�, bracie.
Pad�em na piasek obok Draka. Milcz�co zgodzili�my si� na
chwilowy rozejm i obaj szybko zasn�li�my.
Otwar�em oczy na niebo kipi�ce czerni� i szaro�ci�.
Nieznacznie przechyli�em g�ow� na lewe rami� i zerkn��em na
Draka. Ci�gle spa�. W pierwszej chwili pomy�la�em, �e to idealna
okazja, �eby go za�atwi�. Potem pomy�la�em, jak g�upio wygl�da
nasz samotny kawa�ek z�omu na tle rozszala�ego morza. Dlaczego
ekipa ratunkowa nie przylecia�a? Czy drako�ska flota star�a nas
na miazg�? Dlaczego Drakowie nie przylecieli po Jerry'ego? Czy
wszyscy wyt�ukli si� nawzajem? Nawet nie wiedzia�em, gdzie
jestem. Na wyspie. Tyle zd��y�em zobaczy� z g�ry, ale jaka
wyspa, w jakiej okolicy? Fyrine IV: planeta nie mia�a nawet
nazwy, ale by�a dostatecznie wa�na, �eby za ni� umiera�.
Z trudem podnios�em si� na nogi. Jerry otworzy� oczy, szybko
odepchn�� si� ramionami od ziemi i przykucn�� w obronnej
pozycji. Machn��em r�k� i potrz�sn��em g�ow�.
- Spokojnie, Jerry. Tylko si� rozejrz�.
Odwr�ci�em si� do stwora plecami i pocz�apa�em pomi�dzy
g�azy. Przez kilka minut wspina�em si� pod g�r�, a� dotar�em na
p�aski wierzcho�ek.
Tak, to by�a wyspa, w dodatku niezbyt du�a. Na oko wznosi�a
si� najwy�ej jakie� osiemdziesi�t metr�w nad poziom morza, mia�a
oko�o dw�ch kilometr�w d�ugo�ci i nieca�y kilometr szeroko�ci.
Wiatr szarpi�cy materia�em kombinezonu przynajmniej go
podsuszy�, kiedy jednak zobaczy�em g�adkie, ob�e g�azy na
szczycie wzniesienia, zrozumia�em, �e Jerry i ja powinni�my si�
przygotowa� na wi�ksze fale ni� ta skromna k�piel, kt�r�
prze�yli�my.
Z ty�u za mn� stukn�� kamie�. Odwr�ci�em si� i zobaczy�em, �e
Jerry wspina si� na zbocze. Kiedy dotar� do szczytu, rozejrza�
si� woko�o. Przykucn��em obok g�azu i przesun��em r�k� po
wyg�adzonej powierzchni, a potem wskaza�em na morze. Jerry
kiwn�� g�ow�.
- <I>Ae, gavey.<D> - Pokaza� na kapsu�� w dole, a potem na
miejsce, gdzie stali�my. - <I>Echey masu, nasesay.<D>
Zmarszczy�em brwi, potem wskaza�em na kapsu��.
- <I>Nasesay?<D> Kapsu�a?
- <I>Ae<D>, kapsu�a <I>nasesay. Echey masu.<D> - Jerry znowu
pokaza� na grunt pod nogami.
Pokr�ci�em g�ow�.
- Jerry, je�li ty <I>gavey<D>, co wyg�adzi�o te ska�y -
wskaza�em na jeden z g�az�w - to powiniene� <I>gavey<D>, �e
nasuwanie twojej <I>nasesay<D> tutaj na g�r� ni cholery nam nie
pomo�e. - Wykona�em r�k� posuwisty ruch zmiatania. - Fale. -
Wskaza�em na morze w dole, a potem na miejsce, gdzie stali�my. -
Fale na g�rze. Fale, <I>echey.<D>
- <I>Ae, gavey.<D> - Jerry rozejrza� si� po p�askim
wierzcho�ku i potar� bok twarzy. Potem przysiad� obok kilku
mniejszych kamieni i zacz�� ustawia� jeden na drugim. -
<I>Viga<D>, Davidge.
Przykucn��em obok niego i patrzy�em, jak jego zr�czne palce
uk�adaj� kamienny kr�g, kt�ry szybko ur�s�, tworz�c miniaturow�
aren�. Jerry stukn�� palcem w �rodek kr�gu.
- <I>Echey, nasesay.<D>
*
Dni na Fyrine IV wydawa�y si� trzykrotnie d�u�sze ni� na
ka�dej innej nadaj�cej si� do zamieszkania planecie, jak�
odwiedzi�em. U�ywam okre�lenia "nadaj�ca si� do zamieszkania" ze
sporymi zastrze�eniami. Prawie ca�y pierwszy dzie� zabra�o nam
�mudne wtaczanie <I>nasesay<D> Jerry'ego na wierzcho�ek wzg�rza.
Noc by�a za ciemna do pracy i lodowato zimna. Wyj�li�my fotel z
kapsu�y, dzi�ki czemu obaj zmie�cili�my si� w �rodku. Ciep�o
cia� troch� nas rozgrza�o. Pomi�dzy okresami snu zabijali�my
czas, skubi�c batoniki z �elaznej racji �ywno�ciowej Jerry'ego
(smakowa�y troch� jak ryba zmieszana z serem cheddar) i pr�buj�c
si� dogada� w kwestii j�zyka.
- Oko.
- <I>Thuyo<D>.
- Palec.
- <I>Zurath<D>.
- G�owa.
Drak roze�mia� si�.
- <I>Lode<D>.
- Ho, ho, bardzo �mieszne.
- <I>Ho, ho<D>.
*
O �wicie drugiego dnia wtoczyli�my kapsu�� na szczyt
wzniesienia i zaklinowali�my j� pomi�dzy dwoma wielkimi g�azami;
liczyli�my, �e przewieszka na jednym z nich os�oni kapsu�� przed
uderzeniami wielkich fal. Wok� g�az�w i kapsu�y u�o�yli�my
fundament z wielkich kamieni, a szczeliny wype�nili�my
mniejszymi kamieniami. Zanim mur ur�s� do kolan, przekonali�my
si�, �e konstrukcja z tych g�adkich, okr�g�ych kamieni nie
utrzyma si� bez zaprawy murarskiej. Po kilku eksperymentach
nauczyli�my si� rozbija� kamienie tak, �eby uzyska� p�askie
powierzchnie, odpowiednie na budulec. Trzeba podnie�� jeden
kamie� i waln�� nim w drugi z g�ry. Zmieniali�my si� po kolei,
jeden wali�, a drugi budowa�. Ska�a by�a krucha prawie jak
obsydian, wi�c musieli�my po kolei wyci�ga� sobie nawzajem
od�amki z r�nych cz�ci cia�a. Zbudowanie muru zabra�o nam
dziewi�� nie ko�cz�cych si� dni i nocy, podczas kt�rych woda
kilkakrotnie podchodzi�a blisko, a raz zala�a nas do kostek.
Przez sze�� z tych dziewi�ciu dni pada�o. Wyposa�enie kapsu�y
zawiera�o plastykowy koc, kt�ry pos�u�y� nam za dach. Zapada�
si� na �rodku, wi�c zrobili�my w tym miejscu dziur�, dzi�ki
czemu prawie nie mokli�my i mieli�my sta�y dop�yw �wie�ej wody.
Gdyby nadesz�a wi�ksza fala, mogli�my po�egna� si� z naszym
dachem; ale obaj pok�adali�my zaufanie w murze, kt�ry mia�
prawie dwa metry grubo�ci u podstawy i co najmniej metr u
szczytu.
Kiedy sko�czyli�my, usiedli�my i podziwiali�my nasze dzie�o
przez jak�� godzin�, zanim dotar�o do nas, �e w�a�nie
stracili�my jedyne zaj�cie.
- Co teraz, Jerry?
- <I>Ess?<D>
- Co teraz b�dziemy robi�?
- Teraz czeka�, my. - Drak wzruszy� ramionami. - Co innego,
<I>ne?<D>
Kiwn��em g�ow�.
- <I>Gavey.<D>
Wsta�em i podszed�em do korytarza, kt�ry zbudowali�my.
Poniewa� nie mieli�my drewna, �eby zrobi� drzwi w murze,
wygi�li�my jedn� �cian� na zewn�trz i poprowadzili�my wzd�u�
drugiej na odcinku trzech metr�w, z wej�ciem od strony
przeciwnej do najcz�stszego kierunku wiatru. Nieustanny
wiatr ci�gle atakowa�, ale deszcz przesta� pada�. Cha�upa
nie wygl�da�a nadzwyczajnie, ale sam jej widok tutaj, na
�rodku bezludnej wyspy, poprawi� mi nastr�j. Jak zauwa�y�
Shizumaat: "Inteligentne �ycie stawia czynny op�r
wszech�wiatowi." Tyle przynajmniej zrozumia�em z kulawej
angielszczyzny Jerry'ego.
Wzruszy�em ramionami, podnios�em ostry od�amek kamienia i
wy��obi�em nast�pn� kresk� na du�ym pionowym g�azie, kt�ry
s�u�y� mi za kalendarz. Razem dziesi�� kresek, a pod si�dm� ma�y
krzy�yk dla zaznaczenia szczeg�lnie wysokiej fali, kt�ra zala�a
wierzcho�ek wyspy.
Odrzuci�em od�amek kamienia.
- Cholera, nie znosz� tego miejsca.
- <I>Ess?<D> - G�owa Jerry'ego wysun�a si� zza za�omu muru.
- Do kogo m�wi, Davidge?
Popatrzy�em ze z�o�ci� na Draka, potem machn��em na niego
r�k�.
- Do nikogo.
- <I>Ess va<D> "nikogo"?
- Nikt. Nic.
- <I>Ne gavey<D>, Davidge.
Stukn��em palcem we w�asn� pier�.
- Do siebie! M�wi� do siebie! <I>Gavey<D> co� takiego,
�abolu?
Jerry potrz�sn�� g�ow�.
- Davidge, teraz ja �pi. M�w nie du�o do nikogo, <I>ne<D>?
G�owa ponownie znikn�a w wej�ciu.
- Poca�uj mnie gdzie�, ty maminsynku!
Odwr�ci�em si� i ruszy�em zboczem w d�. Tylko �e dok�adnie
bior�c, �abolu, ty nie masz matki - ani ojca. "Gdyby� mia�
wyb�r, z kim chcia�by� zamieszka� na bezludnej wyspie?" Ciekawe,
czy kto� kiedy� wybra� wilgotny, lodowaty zak�tek piek�a,
dzielony z hermafrodyt�.
Przez po�ow� drogi w d� maszerowa�em �cie�k�, kt�r�
oznaczy�em kamieniami, a� dotar�em do skalnego basenu, kt�ry
nazwa�em "Ranczo �limak". Basen otacza�y liczne wyg�adzone przez
wod� kamienie, a pod tymi kamieniami �y�y tak t�uste
pomara�czowe �limaki, jakich jeszcze �aden z nas nie widzia�.
Dokona�em tego odkrycia podczas przerwy w budowie domu i
pokaza�em to Jerry'emu.
Jerry wzruszy� ramionami.
- I co?
- Jak to co? S�uchaj, Jerry, te racje �ywno�ciowe nie
wystarcz� na d�ugo. Co b�dziemy je��, kiedy si� sko�cz�?
- Je��? - Jerry spojrza� na ruchliw� mas� robactwa i skrzywi�
si� paskudnie. - <I>Ne<D>, Davidge. Przed tym ratunek. Szuka�
nas znajd�, potem ratunek.
- A je�li nas nie znajd�? Co wtedy?
Jerry znowu si� skrzywi� i zawr�ci� do zbudowanego w po�owie
domu. - Wod� my pije, a� dop�ki ratunek.
Burkn�� co� o odchodach <I>kiz<D> i moich kubkach smakowych,
po czym znikn��.
Od tamtej pory podwy�szy�em murek wok� basenu w nadziei, �e
dodatkowa ochrona przed nieprzyjaznym �rodowiskiem powi�kszy
moj� trz�dk�. Zajrza�em pod kilka kamieni, ale nie zauwa�y�em
wyra�nego przyrostu pog�owia. I znowu nie mog�em si� zmusi�,
�eby prze�kn�� kt�ry� okaz. Od�o�y�em kamie� na miejsce, wsta�em
i popatrzy�em na morze. Chocia� wieczna pow�oka chmur nadal nie
dopuszcza�a gor�cych promieni Fyrine do powierzchni planety,
deszcz usta� i nawet mg�a si� rozwia�a.
W kierunku, sk�d pierwszego dnia dop�yn��em do pla�y, morze
ci�gn�o si� a� po horyzont. Pomi�dzy bia�ymi grzywami fal woda
by�a szara niczym serce komornika. R�wnoleg�e linie ba�wan�w
tworzy�y si� w odleg�o�ci oko�o pi�ciu kilometr�w od wyspy.
�rodek fali rozbija� si� o wysp�, na kt�rej sta�em, a reszta
p�yn�a dalej. Po prawej, na linii fal wypatrzy�em drug� ma��
wysepk�, odleg�� o jakie� dziesi�� kilometr�w. Powiod�em
wzrokiem dalej w prawo wzd�u� szereg�w grzywaczy i tam, gdzie
bia�oszare morze styka�o si� z ja�niejsz� szaro�ci� nieba,
zobaczy�em czarn� kresk� na horyzoncie.
Z wysi�kiem pr�bowa�em przypomnie� sobie szkoleniowe mapy
masyw�w l�dowych Fyrine IV, ale wszystko mi si� pomiesza�o.
Jerry te� niczego nie pami�ta� - przynajmniej niczego nie chcia�
mi powiedzie�. Po co mieliby�my pami�ta�? Bitwa rozgrywa�a si� w
kosmosie, jedna strona pr�bowa�a wykopa� drug� z orbitalnych
pozycji bojowych w systemie Fyrine. �aden z przeciwnik�w nie
chcia� l�dowa� na Fyrine, a ju� na pewno nie zamierza� tutaj
walczy�. Tak czy owak na horyzoncie majaczy� sta�y l�d, znacznie
wi�kszy ni� kupa piachu i kamieni, kt�r� zajmowali�my.
Jak si� tam dosta� - oto pytanie. Bez ognia, drewna, li�ci i
sk�r zwierz�cych Jerry i ja byli�my n�dzarzami, biedniejszymi od
przeci�tnego jaskiniowego cz�owieka. Jedyna rzecz na wyspie,
kt�ra mog�a p�ywa�, to by�a <I>nasesay<D>. Kapsu�a. Czemu nie?
Jedyny prawdziwy k�opot polega� na tym, jak przekona� Jerry'ego
do mojego pomys�u.
Tego wieczoru, kiedy szaro�� nieba powoli przechodzi�a w
czer�, siedzieli�my z Jerrym przed chat�, �uj�c �wiartki
baton�w �ywno�ciowych. ��te oczy Draka bada�y ciemn� kresk� na
horyzoncie. Potem stw�r potrz�sn�� g�ow�.
- <I>Ne<D>, Davidge. Niebezpieczne jest.
Wsadzi�em reszt� batonu do ust i m�wi�em troch� niewyra�nie.
- Bardziej niebezpieczne ni� zosta� tutaj?
- Szybko ratunek, <I>ne<D>?
Popatrzy�em w te ��te oczy.
- Jerry, sam w to nie wierzysz. - Pochyli�em si� do przodu i
wyci�gn��em r�ce. - S�uchaj, b�dziemy mieli wi�ksze szanse na
sta�ym l�dzie. Os�ona przed wielkimi falami, mo�e jedzenie...
- Nie mo�e, <I>ne<D>? - Jerry wskaza� na wod�. - Jak
<I>nasesay<D> steruje, Davidge? W tym, jak steruje? <I>Ess eh<D>
fale, ba�wany, poza l�d zabior�, <I>gavey? Bresha<D>. - Jerry
klasn�� w d�onie. - <I>Ess eh bresha<D> na ska�a, <I>ne<D>?
Wtedy my �mier�.
Podrapa�em si� w g�ow�.
- Fale id� st�d w tamtym kierunku, tak samo wiatr. Je�li l�d
jest do�� du�y, nie musimy sterowa�, <I>gavey<D>?
Jerry prychn��.
- <I>Ne<D> do�� du�y, to co?
- Nie m�wi�em, �e to pewne na sto procent.
- <I>Ess<D>?
- Na sto procent, ca�kiem pewne, <I>gavey<D>?
Jerry kiwn�� g�ow�.
- I nie roztrzaskamy si� na ska�ach - ci�gn��em - bo tam
pewnie jest taka sama pla�a, jak tutaj.
- Na sto procent ca�kiem pewne, <I>ne<D>?
Wzruszy�em ramionami.
- Nie, to nie jest ca�kiem pewne, ale chcesz tutaj zosta�?
Nie wiemy, jak wysoko si�gaj� te fale. A je�li przyjdzie wielka
fala i zmyje nas z wyspy? Co wtedy?
Jerry spojrza� na mnie zw�onymi oczami.
- Co tam, Davidge? <I>Irkmaan<D> baza, <I>ne<D>?
Parskn��em �miechem.
- M�wi�em ci, nie mamy �adnej bazy na Fyrine IV.
- Wi�c czemu chcesz tam?
- Ju� ci m�wi�em, Jerry. My�l�, �e tam mamy wi�ksze szanse.
- Ummm. - Drak skrzy�owa� ramiona. - <I>Viga<D>, Davidge,
<I>nasesay<D> zostaje. Ja wiem.
- Co wiesz?
Jerry u�miechn�� si� znacz�co, wsta� i wszed� do chaty. Po
chwili wr�ci� i rzuci� mi pod nogi dwumetrowy metalowy pr�t. Do
tego samego pr�ta przywi�za� mi r�ce pierwszego dnia.
- Davidge, ja wiem.
Wzruszy�em ramionami i pytaj�co unios�em brwi.
- O czym ty m�wisz? Czy to nie wypad�o z twojej kapsu�y?
- <I>Ne, Irkmaan<D>.
Pochyli�em si� i podnios�em pr�t. Powierzchnia nie by�a
skorodowana, a na jednym ko�cu znajdowa�y si� arabskie cyfry -
numer seryjny. Przez chwil� wezbra�a we mnie nadzieja, ale
szybko opad�a, kiedy u�wiadomi�em sobie, �e by� to cywilny
numer. Rzuci�em pr�t na piasek.
- Nie wiadomo, jak d�ugo to tutaj le�a�o, Jerry. To cywilny
numer seryjny, a �adna cywilna wyprawa nie odwiedza�a tej cz�ci
galaktyki od wojny. Mo�e zosta� po jakiej� starej misji
osiedle�czej albo wyprawie badawczej...
Drak tr�ci� pr�t czubkiem buta.
- Nowe, <I>gavey<D>?
Podnios�em na niego wzrok.
- Ty <I>gavey<D> nierdzewn� stal?
Jerry prychn�� i odwr�ci� si� w stron� chaty.
- Ja zostaje, <I>nasesay<D> zostaje; ty idzie, gdzie chce,
Davidge!
*
D�uga, czarna noc trzyma�a nas w mocnym u�cisku, a wiatr si�
wzmaga�, �wista� przez dziury w murze, hucza� i zawodzi�.
Plastykowy dach �opota� tak gwa�townie, jakby pr�bowa� zerwa�
si� z uwi�zi i odfrun�� w ciemno��. Jerry siedzia� na ubitym
piasku pod�ogi, oparty plecami o <I>nasesay<D>, wyra�nie daj�c
do zrozumienia, �e Drak i kapsu�a pozostaj� nierozdzielni,
chocia� wzbieraj�cy przyp�yw zdawa� si� os�abia� jego
przekonanie.
- Morze teraz z�e jest, Davidge, <I>ne<D>?
- Po ciemku nie wida�, ale przy tym wietrze... - wzruszy�em
ramionami bardziej na w�asny rachunek ni� ze wzgl�du na Draka,
poniewa� we wn�trzu chaty nie by�o wida� niczego poza odrobin�
�wiat�a przefiltrowanego przez dach. W ka�dej chwili mog�o nas
zmy� z tego kawa�ka ska�y.
- Jerry, nie mia�e� racji z tym pr�tem. Sam wiesz najlepiej.
- <I>Surda<D> - odpar� Drak �a�osnym tonem, niemal ze skruch�.
- <I>Ess<D>?
- <I>Ess eh "surda"<D>?
- <I>Ae<D>.
Jerry milcza� przez chwil�.
- Davidge, <I>gavey<D> "nie pewne nie jest"?
Posortowa�em w my�lach zaprzeczenia.
- Chodzi ci o "mo�e", "chyba", "prawdopodobnie"?
- Ae, mo�echybaprawdopodobnie. Drako�ska flota <I>Irkmaan<D>
statki ma. Przez wojn� kupuje; po wojnie zdobywa. Pr�t
mo�echybaprawdopodobnie drako�ska jest.
- Wi�c je�li na sta�ym l�dzie jest tajna baza, <I>surda<D> to
jest drako�ska baza?
- Mo�echybaprawdopodobnie, Davidge.
- Jerry, czy to znaczy, �e chcesz spr�bowa�? Pop�yn��
<I>nasesay<D>?
- <I>Ne<D>.
- Ne? Dlaczego, Jerry? Je�li gdzie� tam jest drako�ska
baza...
- <I>Ne! Ne<D> m�wi! - Drak jak gdyby zakrztusi� si� s�owami.
- Lepiej m�w, Jerry, dobrze ci radz�. Skoro musz� zdechn�� na
tej wyspie, mam prawo wiedzie� dlaczego.
Drak milcza� przez d�ugi czas.
- Davidge.
- <I>Ess<D>?
- <I>Nasesay<D> ty bierze. P� jedzenie ty zostaje. Ja
zostaje.
Potrz�sn��em g�ow�, �eby lepiej zrozumie�.
- Chcesz, �ebym sam zabra� kapsu��?
- Ty tak chcesz, <I>ne<D>?
- <I>Ae<D>, ale dlaczego? Chyba sam rozumiesz, �e nie b�dzie
�adnego ratunku.
- Mo�echybaprawdopodobnie.
- <I>Surda<D>, nic z tego. Wiesz, �e nie b�dzie �adnego
ratunku. Co jest? Boisz si� wody? I tak mamy wi�ksze szanse...
- Davidge, si� zamknij. <I>Nasesay<D> ty ma. Ty <I>ne<D>
potrzebuje ja, <I>gavey<D>?
Kiwn��em g�ow� w ciemno�ciach. Kapsu�a nale�a�a do mnie; po
co mia�em ci�gn�� ze sob� naburmuszonego Draka - zw�aszcza je�li
nasz rozejm m�g� si� sko�czy� w ka�dej chwili? Odpowied�
wprawi�a mnie w zak�opotanie - bardzo ludzkie uczucie. Tylko
obecno�� Draka chroni�a mnie przed ca�kowit� samotno�ci�. No i
pozosta�a jeszcze drobna kwestia prze�ycia.
- Powinni�my pop�yn�� razem, Jerry.
- Czemu?
Poczu�em, �e si� czerwieni�. Skoro ludzie odczuwaj� sta��
potrzeb� towarzystwa, dlaczego stale musz� si� tego wstydzi�?
- Po prostu powinni�my. B�dziemy mieli wi�ksze szanse.
- Sam wi�ksze szanse masz, Davidge. Tw�j wr�g ja jestem.
Ponownie kiwn��em g�ow� i skrzywi�em si� pod os�on�
ciemno�ci.
- Jerry, ty <I>gavey<D> "samotno��"?
- <I>Ne gavey<D>.
- Samotny, sam jeden, bez nikogo.
- <I>Gavey ty samotny<D>. Bierz <I>nasesay<D>; ja zostaje.
- Chodzi o to... rozumiesz, <I>viga<D>, ja nie chc�.
- Chcesz razem p�ynie? - Cichy, nieprzyjemny chichot dobieg�
z drugiej strony chaty. - Ty Drakon lubi? Ty mnie �mier�,
<I>Irkmaan<D>. - Jerry znowu zachichota�. - <I>Irkmaan
poorzhab<D> na g�owa, <I>poorzhab<D>.
- Mniejsza z tym!
Odsun��em si� od �ciany, wyg�adzi�em piasek i zwin��em si� w
k��bek na pod�odze, plecami do Draka. Wiatr jakby troch�
przycich�. Zamkn��em oczy i pr�bowa�em zasn��. Po chwili
trzeszczenie plastykowego dachu zacz�o zlewa� si� z nieustannym
gwizdem wiatru i poczu�em, �e odp�ywam w sen, kiedy nagle
szeroko otwar�em oczy, zaalarmowany odg�osem krok�w na piasku.
Napi��em mi�nie, got�w do skoku.
- Davidge? - odezwa� si� Jerry bardzo cichym g�osem.
- Co?
Us�ysza�em, �e Drak siada na piasku obok mnie.
- Ty samotny, Davidge. Trudno o tym ty m�wi, <I>ne<D>?
- I co z tego?
Drak mrukn�� co�, ale zag�uszy� go �wist wiatru.
- Co?
Odwr�ci�em si� i zobaczy�em, �e Jerry wygl�da przez dziur� w
�cianie.
- Dlaczego ja zostaje. Teraz tobie ja powie, <I>ne<D>?
- Okay, czemu nie? - Wzruszy�em ramionami.
Jerry jakby walczy� ze sob�, kilkakrotnie otwiera� i zamyka�
usta. Nagle wytrzeszczy� oczy.
- <I>Magasienna<D>!
Usiad�em.
- <I>Ess<D>?
- Fala! - Jerry wskaza� na dziur� w murze.
Odepchn��em go i wyjrza�em przez dziur�. W stron� naszej
wyspy p�dzi�a niewiarygodnie olbrzymia g�ra spienionych
ba�wan�w. W ciemno�ci niewiele by�o wida�, ale pierwsza fala
wydawa�a si� wy�sza od tej, kt�ra przed paroma dniami zala�a
wierzcho�ek wzg�rza. Nast�pne by�y jeszcze wi�ksze. Jerry
po�o�y� mi r�k� na ramieniu. Spojrza�em w oczy Draka.
Jednocze�nie rzucili�my si� do kapsu�y. S�yszeli�my pierwsz�
fal� uderzaj�c� o zbocze, kiedy po ciemku pr�bowali�my namaca�
klamk� umieszczon� w zag��bieniu. W�a�nie j� znalaz�em, kiedy
fala uderzy�a w chat� i zerwa�a dach. W p� sekundy
znale�li�my si� pod wod�, obracani przez wewn�trze pr�dy niczym
skarpetki w pralce automatycznej.
Woda opad�a. Przetar�em oczy i zobaczy�em, �e nawietrzna
�ciana chaty zapad�a si� do �rodka.
- Jerry!
Za rozwalon� �cian� dostrzeg�em Draka, kr���cego w k�ko
chwiejnym krokiem. Nast�pna fala wzbiera�a za jego plecami.
- <I>Irkmaan<D>?
- <I>Kizlode<D>, co ty tam robisz, do cholery? W�a� tutaj!
Odwr�ci�em si� do kapsu�y, wci�� tkwi�cej mocno pomi�dzy
dwoma g�azami. Znalaz�em klamk� i otworzy�em drzwi. Jerry
przelaz� przez rozwalon� �cian� i opar� si� o mnie.
- Davidge... zawsze id� dalej fale! Zawsze!
- W�a� do �rodka!
Przepchn��em Draka przez drzwi i wskoczy�em za nim, nie
czekaj�c, a� zrobi mi miejsce. Wyl�dowa�em na g�owie Jerry'ego i
zatrzasn��em drzwi w ostatniej chwili, zanim uderzy�a druga
fala. Czu�em, jak kapsu�a unosi si� i ociera z chrz�stem o
przewieszk� na jednym z g�az�w.
- Davidge, my p�ynie?
- Nie. Ska�y nas trzymaj�. Wszystko b�dzie dobrze, jak
przejd� te fale.
- Ty si� posu�.
- Och.
Zlaz�em z klatki piersiowej Jerry'ego i wcisn��em si� w k�t
kapsu�y. Po chwili kapsu�a osiad�a nieruchomo. Czekali�my na
kolejn� fal�.
- Jerry?
- <I>Ess<D>?
- Co mi mia�e� powiedzie�?
- Dlaczego ja zostaje?
- W�a�nie.
- O tym ja trudno m�wi, <I>gavey<D>?
- Wiem, wiem.
Nadesz�a kolejna fala i znowu poczu�em, jak kapsu�a unosi si�
i obija o ska��.
- Davidge, <I>gavey "vi nessa"<D>?
- <I>Ne gavey<D>.
- <I>Vi nessa<D>... ma�y ja, <I>gavey<D>?
Kapsu�a hukn�a o g�az i znieruchomia�a.
- Jaki znowu ma�y ty?
- Ma�y ja... ma�y Drak. Ze mnie, <I>gavey<D>?
- Chcesz mi powiedzie�, �e jeste� w ci��y?
- Mo�echybaprawdopodobnie.
Potrz�sn��em g�ow�.
- Zaraz, chwileczk�, Jerry. Chcia�bym unikn�� nieporozumie�.
W ci��y... czy zostaniesz rodzicem?
- <I>Ae<D>, rodzicem, dwa-zero-zero w rodzie, bardzo wa�ne
jest, <I>ne<D>?
- Wspaniale. Co to ma wsp�lnego z tym, �e nie chcesz p�yn��
na drug� wysp�?
- Przedtem, ja <I>vi nessa, gavey? Tean<D> �mier�.
- Twoje dziecko, ono umar�o?
- <I>Ae<D>! - Szloch uniwersalnej matki wydar� si� z ust
Draka. - Ja w upadek krzywda. <I>Tean<D> �mier�. <I>Nasesay<D> w
morze nas rzuca. <I>Tean<D> krzywda, <I>gavey<D>?
- <I>Ae, gavey<D>.
Wi�c Jerry ba� si�, �e straci nast�pne dziecko. Podr� w
kapsule na pewno nie�le nami potrz��nie, ale siedzenie na tej
wysepce r�wnie� nie poprawi naszych szans. Kapsu�a ju� od dobrej
chwili spoczywa�a nieruchomo, wi�c postanowi�em zaryzykowa�
zerkni�cie na zewn�trz. Ma�e okienko w dachu wydawa�o si�
oblepione piaskiem. Uchyli�em drzwi, wyjrza�em i zobaczy�em, �e
reszta muru leg�a w gruzach. Spojrza�em w stron� morza, ale
niczego nie zauwa�y�em.
- Wygl�da bezpiecznie, Jerry... - podnios�em wzrok ku
czerniej�cemu niebu. Nad moj� g�ow� spi�trzy�a si� bia�a piana
gigantycznej fali.
- <I>Maga<D> szlag <D>sienna<D>!
Zatrzasn��em drzwi.
- <I>Ess<D>, Davidge?
- Trzymaj si�, Jerry!
Huk wody spadaj�cej na kapsu�� rozrywa� b�benki w uszach.
Uderzyli�my o ska�� raz, dwa razy, potem kapsu�a zawirowa�a i
wystrzeli�a w g�r�. Pr�bowa�em si� czego� przytrzyma�, ale
chybi�em, kiedy kapsu�a gwa�townie zjecha�a w d�. Upad�em na
Jerry'ego, potem polecia�em w drug� stron� i waln��em g�ow� o
�cian�. Zanim straci�em przytomno��, us�ysza�em krzyk Jerry'ego:
- <I>Tean! Vi tean<D>!
*
Porucznik nacisn�� guzik zdalnego sterowania i jaka�
posta� - wysoka, ��ta, humanoidalna - pojawi�a si� na ekranie.
- Dracki glut! - wrzasn�a publiczno�� z�o�ona z rekrut�w.
Porucznik odwr�ci� si� twarz� do rekrut�w.
- Prawid�owo. To jest Drak. Zauwa�cie, �e rasa Drak�w jest
jednolita pod wzgl�dem koloru: wszyscy s� ��ci.
Rekruci zachichotali uprzejmie. Oficer lekko si� napuszy�.
Potem �wietln� wskaz�wk� zacz�� pokazywa� kolejne cechy postaci.
- Tr�jpalczaste d�onie oczywi�cie s� wyra�n� oznak�, podobnie
jak prawie beznosa twarz, kt�ra upodabnia Draka do �aby.
Przeci�tnie wzrok maj� troch� lepszy od ludzi, s�uch mniej
wi�cej jednakowy, a zapach... - porucznik zrobi� pauz�. - Zapach
jest okropny!
Rozpromieni� si� s�ysz�c ryk rekrut�w. Kiedy publiczno��
ucich�a, wskaza� �wietlnym pr�tem fa�d� na brzuchu ��tej
postaci.
- Tutaj Drak trzyma swoje klejnoty rodzinne... wszystkie.
Publiczno�� znowu zarechota�a.
- Zgadza si�, Drakowie to hermafrodyci, ka�dy osobnik posiada
zar�wno m�skie, jak i �e�skie organy rozrodcze. - Porucznik
odwr�ci� si� do rekrut�w. - Nigdy nie m�wcie Drakowi, �eby sobie
wsadzi�, bo on mo�e to zrobi�!
�miech ucich� i porucznik wyci�gn�� r�k� w stron� ekranu.
- Jak zobaczycie takiego stwora, co macie zrobi�?
- ZABI�!
*
,..oczy�ci�em ekran, a komputer namierzy� nast�pnego
drackiego my�liwca, wygl�daj�cego jak podw�jne X na displeju.
Drak skr�ci� ostro w lewo, potem znowu w prawo. Czu�em, jak
autopilot prowadzi m�j statek �ladem my�liwca, sortuje i
ignoruje fa�szywe obrazy, pr�buj�c z�apa� Draka w elektroniczny
celownik.
- No chod�, �abolu... troch� bardziej w lewo...
Podw�jny krzy� nasun�� si� na pier�cienie dalmierza i
poczu�em, jak od��czy� si� pocisk przymocowany do brzucha mojego
my�liwca.
- Mam ci�!
Przez wizjery zobaczy�em b�ysk, kiedy pocisk detonowa�. Na
ekranie drako�ski my�liwiec spada�, wiruj�c bezw�adnie, w stron�
przes�oni�tej chmurami powierzchni Fyrine IV. Zanurkowa�em za
nim, �eby potwierdzi� trafienie... temperatura pow�oki wzros�a,
kiedy m�j statek otar� si� o g�rn� warstw� atmosfery.
- No dalej, wybuchaj, do cholery!
Przestawi�em systemy statku na lot w atmosferze, poniewa�
sta�o si� oczywiste, �e b�d� musia� dopa�� Draka na ziemi. Tu�
ponad chmurami drako�ski my�liwiec przesta� wirowa� i zawr�ci�.
Uderzy�em w wy��cznik automatycznego sterowania i �ci�gn��em
dr��ek do siebie. Statek zatoczy� si�, pr�buj�c nabra�
wysoko�ci. Wszyscy wiedz�, �e drako�skie statki lepiej manewruj�
w atmosferze... zbli�a si� do mnie po kursie kolizyjnym...
dlaczego ten glut nie strzela?... tu� przed samym zderzeniem
Drak si� katapultuje... generator nie dzia�a; musz� l�dowa� bez
nap�du. �ledz� kapsu�� spadaj�c� poprzez brudnoszare chmury;
zamierzam odnale�� tego drackiego gluta i doko�czy� robot�...
*
Mija�y d�ugie sekundy lub lata, kiedy bada�em otaczaj�c�
mnie ciemno��. Czu�em dotyk, ale dotykane cz�ci mojego cia�a
wydawa�y si� bardzo, bardzo odleg�e. Najpierw dreszcze, potem
gor�czka, potem znowu dreszcze. Mi�kka d�o� ch�odzi�a moj�
rozpalon� g�ow�. Rozchyli�em powieki i przez szparki oczu
zobaczy�em Jerry'ego, kt�ry pochyla� si� nade mn� i ok�ada� mi
czo�o czym� ch�odnym. Zdo�a�em wyszepta�:
- Jerry.
Drak spojrza� mi w oczy i u�miechn�� si�.
- Dobrze jest, Davidge. Dobrze jest.
Odblask na twarzy Jerry'ego zamigota�, poczu�em wo� dymu.
- Ogie�.
Jerry odsun�� si� i wskaza� na �rodek pod�ogi z ubitego
piasku. Powoli przekr�ci�em g�ow� i odkry�em, �e le�� na
pos�aniu z mi�kkich, spr�ystych ga��zi. Naprzeciwko mojego
��ka zobaczy�em drugie ��ko, a pomi�dzy nimi weso�o buzowa�o
ognisko.
- Ogie� teraz mamy, Davidge. I drewno. - Jerry pokaza� dach
zbudowany z drewnianych pali i strzech� z szerokich li�ci.
Rozejrza�em si� dooko�a, potem z�o�y�em obola�� g�ow� na
pos�aniu i przymkn��em oczy.
- Gdzie jeste�my?
- Du�a wyspa, Davidge. Fala z wysepki nas zmy�a. Wiatr i fale
nas tutaj przynios�y. Racj� mia�e�.
- Ja... ja nie rozumiem; <I>ne gavey<D>. Potrzeba kilka dni,
�eby dop�yn�� z wysepki na du�� wysp�.
Jerry kiwn�� g�ow� i wrzuci� co�, co wygl�da�o na g�bk�, do
dziwnej skorupy wype�nionej wod�.
- Dziewi�� dni. Ty ja przywi�za� do <I>nasesay<D>, potem
tutaj na pla�y my l�duje.
- Dziewi�� dni? By�em nieprzytomny przez dziewi�� dni?
Jerry pokr�ci� g�ow�.
- Siedemna�cie. Tutaj l�dujemy osiem dni... - Drak machn�� za
siebie r�k�.
- Temu... osiem dni temu.
- <I>Ae<D>.
Siedemna�cie dni na Fyrine IV to wi�cej ni� miesi�c na Ziemi.
Ponownie otworzy�em oczy i spojrza�em na Draka. Jerry prawie
podskakiwa� z podniecenia.
- Jak tw�j <I>tean<D>, twoje dziecko?
Jerry poklepa� si� po nabrzmia�ym brzuchu.
- Dobrze jest, Davidge. Ty bardziej <I>nasesay<D> ranny.
Powstrzyma�em si� od kiwni�cia g�ow�.
- Ciesz� si� ze wzgl�du na ciebie.
Zamkn��em oczy i odwr�ci�em twarz do �ciany, zbudowanej z
tyczek przeplecionych li��mi.
- Jerry?
- <I>Ess<D>?
- Uratowa�e� mi �ycie.
- <I>Ae<D>.
- Dlaczego?
Jerry d�ugo siedzia� w milczeniu.
- Davidge. Na wysepce ty m�wi. Samotno�� teraz <I>gavey<D>.
- Drak potrz�sn�� mnie za rami�. - Masz, teraz jesz.
Odwr�ci�em si� i zajrza�em do skorupy, wype�nionej paruj�cym
p�ynem.
- Co to jest, ros� z kurczaka?
- <I>Ess<D>?
- <I>Ess va<D>? - Wskaza�em na skorup� i dopiero wtedy u�wiadomi�em
sobie, jaki jestem s�aby.
Jerry zmarszczy� brwi.
- Jak �limak, tylko d�ugie.
- W�gorz?
- <I>Ae<D>, ale w�gorz z l�d, <I>gavey<D>?
- To znaczy w��?
- Mo�echybaprawdopodobnie.
Kiwn��em g�ow� i przysun��em wargi do brzegu skorupy.
Nabra�em roso�u do ust, prze�kn��em i poczu�em, jak uzdrawiaj�ce
ciep�o rozchodzi si� po moim ciele.
- Dobre.
- Ty chce <I>custa<D>?
- <I>Ess<D>?
- <I>Custa<D>. - Jerry si�gn�� za siebie i podni�s� z ziemi
kanciast� bry�k� p�przezroczystej ska�y. Popatrzy�em na
bry�k�, poskroba�em j� paznokciem, potem dotkn��em ko�cem
j�zyka.
- Halit! S�l kamienna!
Jerry u�miechn�� si�.
- <I>Custa<D> ty chce?
Parskn��em �miechem.
- Co za luksusy. Jasne, koniecznie chc� <I>custa<D>.
Jerry wzi�� bry�k� halitu, niedu�ym kamieniem od�upa�
kawa�ek, potem zmia�d�y� od�amki pomi�dzy dwoma kamieniami.
Poda� mi na d�oni male�k� g�rk� bia�ych granulek. Wzi��em dwie
szczypty, wrzuci�em do swojej w�owej zupy i zamiesza�em palcem.
Potem poci�gn��em d�ugi �yk przepysznego roso�u. Obliza�em
wargi.
- Fantastyczne.
- Dobre, <I>ne<D>?
- Wi�cej ni� dobre: fantastyczne.
�ykn��em jeszcze raz, demonstracyjnie oblizuj�c si� i
przewracaj�c oczami.
- Fantastyczne, Davidge, <I>ne<D>?
- <I>Ae<D> - przytakn��em. - Chyba ju� wystarczy. Spa� mi
si� chce.
- <I>Ae<D>, Davidge, <I>gavey<D>.
Jerry zabra� misk� i postawi� przy ogniu. Wsta�, podszed� do
drzwi i odwr�ci� si�. Przez chwil� wpatrywa� si� we mnie ��tymi
�lepiami, potem kiwn�� g�ow�, odwr�ci� si� i wyszed�. Zamkn��em
oczy i pozwoli�em, �eby u�pi�o mnie ciep�o ogniska.
.T:wr02
.L:32
.S:2
.H: $$$
.H:
.X:10
*
Po dw�ch dniach zacz��em ju� wstawa� i spacerowa� po chacie,
a po nast�pnych dw�ch dniach Jerry pom�g� mi wyj�� na zewn�trz.
Chata sta�a na szczycie d�ugiego, �agodnego wzniesienia, w�r�d
kar�owatych drzew; �adne nie przekracza�o pi�ciu, sze�ciu metr�w
wysoko�ci. U st�p wzniesienia, ponad osiem kilometr�w od chaty
falowa�o wzburzone morze. Drak zani�s� mnie na g�r�. Nasza
wierna <I>nasesay<D> wype�ni�a si� wod� i zabra�o j� morze,
kiedy Jerry wyci�gn�� mnie na suchy l�d. Razem z ni� zaton�y
resztki racji �ywno�ciowych. Drakowie s� bardzo wybredni pod
wzgl�dem jedzenia, ale g��d zmusi� wreszcie Jerry'ego do
wypr�bowania kilku gatunk�w miejscowej flory i fauny - g��d oraz
ludzki wrak, kt�ry marnia� w oczach z braku po�ywienia. Drak
zdecydowa� si� na m�czysty, �agodny w smaku korze�, zielone
jagody, kt�re po wysuszeniu dawa�y zno�n� herbat�, oraz mi�so
w�y. Zwiedzaj�c okolic�, odkry� cz�ciowo zerodowany pok�ad
soli. W nast�pnych dniach, kiedy nabra�em troch� si�, doda�em do
naszej diety kilka rodzaj�w morskich ma��y oraz owoc
przypominaj�cy skrzy�owanie �liwki z gruszk�.
Dni stawa�y si� coraz ch�odniejsze, wi�c Drak i ja
musieli�my wreszcie przyj�� do wiadomo�ci, �e na Fyrine IV
istnieje zima. Wobec tego powinni�my r�wnie� za�o�y�, �e zima
b�dzie dostatecznie surowa, �eby uniemo�liwi� zdobywanie
�ywno�ci - i opa�u. Wysuszone nad ogniem jagody i korzenie
dawa�y si� d�ugo przechowywa�, pr�bowali�my tak�e soli� i w�dzi�
w�owe mi�so. Jerry i ja zszywali�my w�owe sk�rki na zimowe
ubranie, u�ywaj�c �yka z jagodowych krzak�w zamiast nici. Model,
kt�ry zaprojektowali�my, sk�ada� si� z dw�ch warstw sk�rek,
wype�nionych w �rodku puchem ze str�czk�w jag�d i nast�pnie
przepikowanych.
Obaj zgodzili�my si�, �e chata nie wystarczy na zim�. Trzy
dni trwa�o, zanim znale�li�my pierwsz� jaskini�, a kolejne trzy
zabra�o znalezienie takiej, kt�ra nam odpowiada�a. Z wej�cia
wida� by�o wiecznie wzburzone morze, ale wylot znajdowa� si�
po�rodku niewielkiego urwiska, wysoko ponad poziomem morza.
Wok� wej�cia do jaskini znale�li�my spor� ilo�� suchego drewna
i le��cych luzem kamieni. Drewno zebrali�my na opa�; kamienie
wykorzystali�my do zamurowania wej�cia, zostawiwszy miejsce
tylko na drzwi. Zrobili�my je z drewnianych pali powi�zanych
jagodowym �ykiem, a zawiasy sporz�dzili�my z w�owej sk�ry.
Pierwszej nocy po zamontowaniu drzwi morski wiatr je rozerwa�.
Postanowili�my wr�ci� do oryginalnego modelu drzwi,
kt�ry zastosowali�my na wysepce.
W g��bi jaskini urz�dzili�my kwatery mieszkalne, w
przestronnym pomieszczeniu z piaskow� pod�og�. Jeszcze g��biej
znajdowa�y si� naturalne baseny z wod�, doskona�� do picia, ale
za zimn� do k�pieli. Pomieszczenie z basenem wykorzystali�my na
spi�arni�. Wy�o�yli�my wi�zkami drewna �ciany komory mieszkalnej
i zrobili�my nowe pos�ania ze sk�rek w�y i puchu nasion.
Po�rodku komory zbudowali�my porz�dne palenisko z du�ym, p�askim
kamieniem s�u��cym jako ruszt. Pierwszej nocy sp�dzonej w nowym
domu odkry�em, �e po raz pierwszy, odk�d utkn��em na tej
przekl�tej planecie, nie s�ysz� wycia wiatru.
Podczas d�ugich nocy siadywali�my przy ognisku, szyj�c ze
sk�ry w�y r�ne rzeczy - r�kawiczki, kapelusze, plecaki - i
rozmawiali�my. Dla urozmaicenia monotonii m�wili�my na
zmian� jednego dnia po angielsku, drugiego po drako�sku.
Zanim nadesz�a zima z pierwszym lodowym sztormem, ka�dy z
nas swobodnie m�wi� j�zykiem drugiego.
Rozmawiali�my o oczekiwanym dziecku Jerry'ego.
- Jak mu dasz na imi�, Jerry?
- On ju� ma imi�. Widzisz, r�d Jeriba ma pi�� imion. Ja
nazywam si� Shigan; przede mn� by� m�j rodzic, Gothig; przed
Gothigiem by� Haesni; przed Haesni by� Ty, a przed Ty'em by�
Zammis. Dziecko nazywa si� Jeriba Zammis.
- Dlaczego tylko pi�� imion? Ludzkie dziecko mo�e dosta�
ka�de imi�, jakie wybior� dla niego rodzice. Zreszt� kiedy
doro�nie, mo�e przybra� takie imi�, jakie mu si� podoba.
Drak spojrza� na mnie z �alem i wsp�czuciem.
- Davidge, jaki ty musisz by� zagubiony. Wy, ludzie... jacy
musicie by� zagubieni.
- Zagubieni?
Jerry przytakn��.
- Sk�d pochodzisz, Davidge?
- Pytasz o moich rodzic�w?
- Tak.
Wzruszy�em ramionami.
- Pami�tam moich rodzic�w.
- A ich rodzic�w?
- Pami�tam ojca mojej matki. Kiedy by�em ma�y, je�dzili�my do
niego w odwiedziny.
- Davidge, co wiesz o tym przodku?
Potar�em brod�.
- Troch� mi si� miesza... chyba zajmowa� si� rolnictwem...
nie wiem.
- A jego rodzice?
Potrz�sn��em g�ow�.
- Pami�tam tylko, �e gdzie� w rodowodzie mam Anglik�w i
Niemc�w. <I>Gavey<D> Niemcy i Anglicy?
Jerry kiwn�� g�ow�.
- Davidge, ja mog� wyrecytowa� histori� mojego rodu wstecz a�
do zasiedlenia naszej planety przez Jerib� Ty'a, jednego z
pierwszych osadnik�w, sto dziewi��dziesi�t dziewi�� pokole�
temu. W naszych rodowych archiwach na Drako s� rejestry, kt�re
si�gaj� przez kosmos do Sindie, ojczyzny naszej rasy, i
siedemdziesi�t pokole� wstecz do Jeriby Ty'a, za�o�yciela
rodu Jeriba.
- Jak si� zak�ada r�d?
- Tylko pierworodny przed�u�a r�d. Potomstwo z drugich,
trzecich i czwartych narodzin musi zak�ada� w�asne rody.
Pokiwa�em g�ow� z wra�enia.
- Dlaczego tylko pi�� imion? Po prostu �eby �atwiej by�o
zapami�ta�?
Jerry potrz�sn�� g�ow�.
- Nie. Imiona to co�, do czego dodajemy wyr�nienia; s� takie
same, jednakowe dla wszystkich, �eby nie przy�miewa�y czyn�w,
kt�re wyr�niaj� ich w�a�cicieli. Imi�, kt�re nosz�, Shigan,
s�u�y�o wielkim �o�nierzom, uczonym, studentom filozofii i kilku
kap�anom. Imi� mojego dziecka nosili naukowcy, nauczyciele i
badacze.
- Pami�tasz wszystkie czyny swoich przodk�w?
Jerry przytakn��.
- Tak, wszystko, co zrobili i gdzie to zrobili. Ka�dy musi
wyrecytowa� sw�j rodow�d przed rodowymi archiwami, �eby uznano
go za doros�ego, tak jak ja dwadzie�cia dwa lata temu. Zammis
zrobi to samo, tylko �e b�dzie musia� rozpocz�� recytacj� -
Jerry u�miechn�� si� - od mojego imienia, Jeriba Shigan.
- Potrafisz wyrecytowa� prawie dwie�cie biografii z pami�ci?
- Tak.
Wr�ci�em do ��ka i wyci�gn��em si� na pos�aniu. Kiedy
wpatrywa�em si� w dym wsysany przez szpar� w sklepieniu
jaskini, zacz��em rozumie�, co Jerry m�wi� o poczuciu
zagubienia. Drak nosz�cy za pasem kilkadziesi�t pokole� z
pewno�ci� wiedzia�, kim jest i po co �yje.
- Jerry?
- Tak, Davidge?
- Wyrecytujesz je dla mnie?
Odwr�ci�em g�ow� i zd��y�em zobaczy�, jak wyraz ca�kowitego
zaskoczenia na twarzy Draka przeradza si� w rado��. Dopiero po
wielu latach mia�em si� dowiedzie�, �e wyrz�dzi�em Jerry'emu
wielki zaszczyt prosz�c o histori� jego rodu. W�r�d Drak�w jest
to dow�d wyj�tkowego szacunku, nie tylko dla jednostki, ale dla
ca�ego rodu.
Jerry od�o�y� na piasek kapelusz, kt�ry zszywa�, wsta� i
rozpocz��:
- Oto stoj� tutaj przed wami, Shigan z rodu Jeriba, zrodzony z
Gothiga, nauczyciela muzyki. Muzyk wysokiej klasy, mia� w�r�d
swoich student�w Datzizha z rodu Nem, Perravane z rodu Tuscor
oraz wielu pomniejszych muzyk�w. Wyuczywszy si� muzyki w
Shimuram, Gothig stan�� przed archiwami w roku 11051 i m�wi� o
swoim rodzicu Haesni, budowniczym statk�w...
S�uchaj�c �piewnej, formalnej recytacji po drako�sku,
poznaj�c biografie od ty�u - najpierw �mier�, potem dojrza�o�� -
dozna�em wra�enia, jakby czas si� zagina�, jakbym m�g� dotkn��
przesz�o�ci. Bitwy, rozkwit i upadek imperi�w, odkrycia i
wynalazki, wielkie czyny - wycieczka przez dwana�cie tysi�cy lat
historii, ale historii postrzeganej jako �ywy, wyra�ny konkret.
W por�wnaniu z tym: ja, Willis z rodu Davidge, stoj�
przed wami, zrodzony z Sybil, gospodyni domowej, i Nathana,
drugorz�dnego in�yniera, jedno z nich zrodzone z dziadka,
kt�ry prawdopodobnie mia� co� wsp�lnego z rolnictwem,
zrodzony z nikogo w szczeg�lno�ci.
,..cholera, nawet nie to! M�j starszy brat przed�u�a� r�d,
nie ja. S�ucha�em i dojrzewa�a we mnie decyzja, �eby nauczy� si�
rodowodu Jeriba.
*
Rozmawiali�my o wojnie:
- To by�a ca�kiem sprytna sztuczka, wci�gn�� mnie w
atmosfer�, a potem staranowa�.
Jerry wzruszy� ramionami.
- W drako�skiej flocie s� najlepsi piloci, wiadomo.
Unios�em brwi.
- Wi�c dlaczego odstrzeli�em ci ty�ek?
Jerry wzruszy� ramionami, zmarszczy� brwi i dalej zszywa�
skrawki w�owej sk�ry.
- Dlaczego Ziemianie najechali t� cz�� galaktyki, Davidge?
Mieli�my tysi�c lat pokoju, zanim przybyli�cie.
- Ha! A dlaczego Drakowie prowadz� inwazj�? My te� �yli�my w
pokoju. Co wy tu robicie?
- Zasiedlamy te planety. To drako�ska tradycja. Jeste�my
odkrywcami i kolonistami.
- A my�lisz, �abolu, �e my to banda piecuch�w? Ludzko��
opanowa�a podr�e kosmiczne nieca�e dwie�cie lat temu, ale
zasiedlili�my prawie dwa razy wi�cej planet od Drak�w...
Jerry podni�s� palec.
- W�a�nie! Wy, ludzie, rozprzestrzeniacie si� jak zaraza.
Wystarczy! Nie chcemy was tutaj!
- No, ale jeste�my tutaj i zostaniemy. I co zrobicie?
- Widzisz, co robimy, Irkmaan, my walczymy!
- Fiuu! To mia�a by� walka, ta nasza drobna potyczka?
Cholera, Jerry, wykopali�my was z orbity jak zardzewia�e
puszki...
- Ha, Davidge! I dlatego siedzisz tutaj, zajadaj�c w�dzonego
w�a!
Wyj��em to dra�stwo z ust i wyci�gn��em do Draka.
- Tobie te� �mierdzi w�em z g�by, Draku!
Jerry prychn�� i odwr�ci� si� od ognia. Poczu�em si� g�upio,
po pierwsze dlatego, �e we dw�ch naiwnie pr�bowali�my rozwik�a�
konflikt, kt�ry trapi� setk� �wiat�w od ponad stu lat. Po drugie,
chcia�em, �eby Jerry sprawdzi� moj� recytacj�. Zapami�ta�em ju�
ponad sto pokole�. Drak siedzia� bokiem do ognia, pada�o na
niego tylko tyle �wiat�a, ile potrzebowa� do szycia.
- Jerry, nad czym pracujesz?
- Nie mamy o czym rozmawia�, Davidge.
- Daj spok�j, co to jest?
Jerry obejrza� si� na mnie, potem znowu spojrza� na w�asne
kolana i podni�s� male�ki kombinezon z w�owej sk�ry.
- Dla Zammisa - u�miechn�� si�, a ja potrz�sn��em g�ow� i
wybuchn��em �miechem.
*
Rozmawiali�my o filozofii.
- Studiowa�e� Shizumaata, Jerry; dlaczego nie opowiesz mi o
jego naukach?
Jerry spochmurnia�.
- Nie, Davidge.
- Czy nauki Shizummata s� tajne, czy jak?
Jerry potrz�sn�� g�ow�.
- Nie, ale my za bardzo szanujemy Shizumaata, �eby m�wi�.
Poskroba�em si� po brodzie.
- To znaczy za bardzo, �eby o tym m�wi� w og�le, czy �eby
m�wi� z cz�owiekiem?
- Nie z cz�owiekiem, Davidge, tylko z tob�.
- Dlaczego?
Jerry podni�s� g�ow�, jego ��te oczy zw�zi�y si� w szparki.
- Pami�tasz, co powiedzia�e�... na wysepce.
Podrapa�em si� po g�owie i z trudem przypomnia�em sobie
oszczerstwo dotycz�ce diety Shizumaata. Roz�o�y�em r�ce.
- Ale� Jerry, by�em wtedy z�y, w�ciek�y. Nie mo�esz mnie
wini� za to, co powiedzia�em w gniewie.
- Mog�.
- Czy to co� zmieni, je�li przeprosz�?
- Nic a nic.
Ugryz�em si� w j�zyk, �eby nie powiedzie� czego� paskudnego.
Potem w my�lach cofn��em si� do tamtej chwili, kiedy Jerry i ja
stali�my naprzeciwko siebie, gotowi skoczy� sobie do garde�.
Przypomnia�em sobie pewien szczeg� i zagryz�em wargi, �eby
powstrzyma� u�miech.
- Czy opowiesz mi o naukach Shizumaata, je�li wybacz� ci...
to, co powiedzia�e� o Myszce Miki?
Pochyli�em g�ow� pozornie z szacunkiem, ale naprawd� po to,
�eby zdusi� chichot.
Jerry podni�s� wzrok, na jego twarzy malowa�o si� bolesne
poczucie winy.
- Przykro mi z tego powodu, Davidge. Je�li mi wybaczysz,
opowiem ci o Shizumaacie.
- Wi�c wybaczam ci, Jerry.
- Jeszcze jedno.
- Co?
- Musisz mi opowiedzie� o naukach Myszki Miki.
- Ja... ee, postaram si�.
*
Rozmawiali�my o Zammisie.
- Jerry, jaki wed�ug ciebie powinien by� ma�y Zammis?
Jerry wzruszy� ramionami.
- Zammis musi zas�u�y� na swoje imi�. Chc�, �eby zrobi� to z
honorem. Je�eli Zammis tego dokona, nie ��dam niczego wi�cej.
- Zammy sam sobie wybierze zaw�d?
- Tak.
- Ale nie chcia�by� czego� specjalnego?
- Owszem, chcia�bym - przytakn�� Jerry.
- Czego?
- �eby pewnego dnia Zammis znalaz� spos�b ucieczki z tej
n�dznej planety.
Kiwn��em g�ow�.
- Amen.
- Amen.
*
Zima wlok�a si� tak d�ugo, �e Jerry i ja zacz�li�my ju� si�
zastanawia�, czy nie trafili�my na pocz�tek epoki lodowej. Na
zewn�trz wszystko skuwa�a gruba warstwa lodu, a niska
temperatura i nieustaj�cy wiatr sprawia�y, �e ka�de wyj�cie z
jaskini grozi�o �mierci�, albo przez upadek, albo przez
zamarzni�cie. Jednak�e za obop�ln� zgod� obaj wychodzili�my na
zewn�trz, �eby si� za�atwi�. G��boko w jaskini znajdowa�o si�
kilka izolowanych kom�r; obawiali�my si� jednak zanieczy�ci� nasz
zapas wody, nie wspominaj�c o powietrzu. Na zewn�trz najwi�kszym
ryzykiem by�o spuszczenie gaci na lodowatym wietrze, kt�ry
zamra�a� par� oddechu, zanim przedosta�a si� przez cienkie
maski, sporz�dzone z resztek kosmicznych kombinezon�w.
Nauczyli�my si� nie guzdra�.
Pewnego ranka Jerry by� na zewn�trz, za�atwiaj�c naturaln�
potrzeb�, a ja przy ogniu rozgniata�em suszone korzenie z wod�
na nale�niki. Od wylotu jaskini dobieg�o mnie wo�anie Jerry'ego:
- Davidge!
- Co?
- Davidge, chod� szybko!
Statek! Na pewno! Postawi�em misk� z muszli na piasku,
na�o�y�em kapelusz i r�kawiczki i pobieg�em korytarzem. Kiedy
dotar�em do drzwi, rozwi�za�em mask� zawieszon� na szyi i
naci�gn��em j� na nos i usta, �eby ochroni� p�uca. Jerry, z
twarz� podobnie obwi�zan�, zagl�da� przez drzwi, ponaglaj�c mnie
niecierpliwym machaniem.
- O co chodzi?
Jerry odsun�� si� od drzwi, �eby mnie przepu�ci�.
- Chod�, popatrz!
S�o�ce. B��kitne niebo i s�o�ce. W oddali nad morzem zbiera�y
si� nowe chmury, ale nad naszymi g�owami niebo by�o czyste.
�aden z nas nie m�g� patrze� prosto w s�o�ce, ale unie�li�my
twarze ku niebu i poczuli�my promienie Fyrine na sk�rze.
Oblodzone ska�y i drzewa l�ni�y i migota�y w blasku s�o�ca.
- Pi�knie.
- Tak. - Jerry chwyci� mnie za r�kaw ur�kawicznion� d�oni�.
- Davidge, wiesz, co to znaczy?
- Co?
- Sygna�y �wietlne w nocy. W pogodn� noc wielki ogie� b�dzie
wida� z orbity, <I>ne<D>?
Popatrzy�em na Jerry'ego, potem znowu spojrza�em w niebo.
- Nie wiem. Je�li rozpalimy wystarczaj�co wielki ogie� i
je�li noc b�dzie bezchmurna, i je�li kto� akurat wtedy spojrzy w
d�... - Zwiesi�em g�ow�. - Zak�adaj�c, �e kto� tam jest na
orbicie. - Poczu�em b�l nasilaj�cy si� w palcach. - Lepiej
wracajmy do �rodka.
- Davidge, to jest nasza szansa!
- A czego u�yjemy zamiast drewna, Jerry? - Wyci�gn��em r�k� w
stron� drzew wok� jaskini. - Wszystko, co si� pali, ma na sobie
co najmniej pi�tna�cie centymetr�w lodu.
- W jaskini...
- Nasze drewno na opa�? - Potrz�sn��em g�ow�. - Jak d�ug