648

Szczegóły
Tytuł 648
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

648 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 648 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

648 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

+opuscic1-5+ POWIE�� Maciej �erdzi�ski Opu�ci� Los Raques (1) Z dziennika Bernarda Alienrynika. Lu�na notatka. Tak. To ju� pi��set dwudziesty drugi dzie� nowego �ycia. Tyle min�o, odk�d zacz��em grza� alienryn�. Czy �a�uj�? Pytanie trudne, odpowiedzie� mog� na dwa sposoby: �a�uj�, bo dostrzegam teraz, �e czterdzie�ci jeden lat mojego �ycia by�o niczym b�y�ni�cie �wiat�a na odw�oku muchy-g�wniary. I nie �a�uj�, bo ju� od kilkuset dni nie jestem much�-g�wniar�. Owszem, nadal latam nad tym smrodem w dole, ale ani mi w g�owie podchodzi� do l�dowania. Nie. Nie �pa�em wcze�niej hery, nie jecha�em na amfie, nie pr�bowa�em grzybk�w- samosypk�w. Mia�em niez�� robot� w prasie i czarnosk�r� lask�, w sam raz dla czterdziestoletniego facia w grubych brylach na t�ustym nosie. Na pierwszy lot za�apa�em si� przypadkiem. Wpad� kumpel z wojska. Przyni�s� dawne opowie�ci i jednorazow� strzykawk�. W jego s�owach nie kry�o si� wiele, ale za to w jednym centymetrze zielonkawego p�ynu... O tak. Tam by�o wi�cej ni� mog�em oczekiwa�. Zaraz. Musz� teraz potrze� rogi kartki, na kt�rej pisz�. Dwadzie�cia siedem razy kciukiem lewej d�oni i osiem razy palcem wskazuj�cym prawej. To mnie uspokaja. Sprawia, �e mog� pisa� dalej, a moja kontrola jest jeszcze silniejsza ni� zwykle. Ten rytua� si�ga czas�w bez alienryny i jest jedynym, kt�ry mi pozosta� z dawnych lat. Ju�. Gdzie jestem teraz? Siedz� w swoim mieszkaniu, na dwudziestym trzecim pi�trze, przy zabitym dechami oknie. Nie jest mi potrzebne. I tak widz� dalej. Mam przygotowan� strzykawk�, staza zwisa z oparcia krzes�a. Mam ja�owy gazik i pude�ko ostrzonych laserem igie�. Grzej� w pachwin�, bo �y�y na nogach i r�kach s� niczym zabetonowane, �eliwne rury. Niewa�ne, to tylko pod�e drogi do raju. To prawda, �e nie musz� ju� grza� tak cz�sto jak dawniej. Bywa, �e oni tu s� i bez alienryny. Kiedy nie jem nawet tych sczernia�ych, suchych bu�ek czy ma�ych, ��tych jab�ek z pomarszczon� sk�r�, oni pojawiaj� si� jak deszcz i jak on studz� wyg�odnia�e my�li. Mam tu te� wiadro na wymiociny i garnek przerobiony na nocnik. Siedz� na starej gazecie, ale nie interesuje mnie co w niej pisz�. Jest cicho, przyjemnie, bezpiecznie. Staza lekko ko�ysze si� na oparciu, woda kapie z kuchennego kranu. Zanim przygrzej�, musz� jeszcze osiemdziesi�t razy pstrykn�� palcami lewej d�oni, pomi�dzy kolejnymi plu�ni�ciami kropel z kranu. Jak si� pomyl�, trzeba od pocz�tku. Zaczynam. ,......................... To nie by�o �atwe. Ale nabra�em wprawy. Jestem w najw�a�ciwszej formie, �eby go�ci� w sobie anio�y. Chod�cie. Przybywajcie. * Harry Fritken postuka� palcem w sw�j gruby, b�yszcz�cy lipidami nos i powoli spojrza� w stron� drzwi. Pukanie powt�rzy�o si�. - Cholera - westchn��, wstaj�c z ��ka. - Nag�a cholera. Podci�gn�� granatowe slipki i mru��c powieki szuka� okular�w. Jak zawsze. By�y na drewnianym krze�le, obok nocnej lampki. Za�o�y� je i mamrocz�c przekle�stwa podszed� do drzwi. - Kto tam? - zapyta�, pokas�uj�c. - To ja. Marylin. - Ach tak. - Krzywi�c si� otworzy� zamek i nie czekaj�c a� wejdzie, zawr�ci� w stron� ��ka. - O cholera... Ponownie usiad� w rozkopanej po�cieli. Wetkn�� w usta papierosa, potar� zawilgocon� zapa�k� o blat krzes�a i pykn�� chmur� sinego dymu. Wola� nie patrze� na kobiet�, kt�ra niepewnie poszukiwa�a dla siebie miejsca. Gor�czkowo zaci�ga� si� i wypuszcza� z p�uc nikotynowy dym, udaj�c, �e jej nie widzi. Ale musia� s�ysze� zachrypni�ty, cichy g�os: - Nie ma Spunny? - Skrzyp drugiego krzes�a, szelest przek�adanej gazety. - Wysz�a gdzie�? Zmru�y� powieki i dmuchn�� dymem pod szk�a okular�w. Schowa� si� za tym dymem jak stru�, bo i o czym tu gada�? - Harry... S�yszysz mnie? Gdzie jest Spunny? - Czego chcesz, Marylin? Czego ty jeszcze chcesz? - Powiedz, gdzie ona jest i p�jd� sobie. - Zobaczy�, �e zak�ada nog� na nog� i szelest lycrowych po�czoch strzeli� bole�nie w jego uszy. Nadal nie patrzy� w jej twarz. - Marylin... - wyszepta�. - Wczoraj zabrali Spunny na detox. Musz� j� odtru� z syfu, kt�ry pakujecie sobie w �y�y. Sama lepiej wiesz, o co idzie. Bo to ty, Marylin, jeste� znawczyni�. Ja tylko pomagam wam prze�y�. Nie chcia� tego m�wi�, gorycz sama odnajdywa�a uj�cie. Nie by�o sposobu na Spunny. Przecie� stara� si� j� powstrzyma�. Tyle razy prosi�, b�aga�... Pokazywa� Spunny te wszystkie malutkie i pi�kne rzeczy, kt�re dawa�y mu szcz�cie czy cho�by rado��. Ale Spunny grza�a w kana�. Nie interesowa�a si� rzeczywisto�ci�, wi�c narasta�a mi�dzy nimi pustka, kt�ra w ko�cu dopad�a i Fritkena. Kiedy Spunny ko�ysa�a si� w k�cie pokoju, on szwenda� si� po ciemnawych spelunkach miasta. Pi� mocne herbaty i ponuro rozmy�la�. Nie mia� z kim gada�. W barach z trudem odnajdywa� te kilka popularnych zwrot�w, dok�adnie komunikuj�cych barmanom, co chcia�by pi�. Interesuj�cym pomys�em okaza�a si� zamiana herbaty na w�dk�. Nawi�zywa� znajomo�ci, nauczy� si� �mia�. Kiedy wraca� do domu, �artowa� z ko�ysz�cej si� Spunny i sam odpowiada� na w�asne pytania. Ale musia� odstawi� w�d�, bo jego cia�o kiepsko j� znosi�o. B�le g�owy zmusza�y do �arcia przeciwb�lowych proch�w, kt�rym z kolei nie umia�a sprosta� w�troba. Nadal jednak twardo chadza� do bar�w. Zamawia� kaw�, czasami cappucino z w�osk� czekolad�. Najrzadziej kielonek taniej brandy. - Jako� dawa�em rad� - wymamrota� spierzchni�tymi wargami. - Mo�e przekona�bym j�, �eby odstawi�a... Ale ty zrobi�a� swoje, Marylin. D�ugie nogi wsta�y i zbli�y�y si� do jego oczu. Widzia� mieni�cy si� kolorami t�czy materia� po�czoch. �zy wdziera�y si� w such� sk�r� policzk�w i ��obi�y w niej koryta. Marylin g�aska�a �ysiej�ce w�osy Fritkena, a on wdycha� zapach jej cia�a. Sprawi�o mu to b�l. - Czego ty chcesz? - zapyta� czuj�c, �e zaraz wybuchnie histerycznym �miechem. - Pieprzy� si� ze mn�? A mo�e przynios�a� dzia�eczk� dla mojej �ony? Co? Przecie� od siedmiu lat wpierdalasz w siebie alienryn� i B�g jeden wie, jak to mo�liwe, �e nadal masz takie pi�kne nogi i cia�o, kt�re kupi ka�dy facet. Dlaczego jeszcze �yjesz? Powiedz co�. M�w! Krzyk odbi� si� od sufitu i spad� na rozstawione na stole holoemitery, wok� kt�rych wi�y si� cienie zakurzonych �wiat�owod�w. S�abe echo zagin�o w ich labiryncie, uton�o po�r�d masywnych wie� komputer�w. Nieopodal by�o wej�cie do �azienki, bli�ej sta�a zminiaturyzowana kuchenka. Ca�y pieprzony �wiat Fritkena mie�ci� si� w tym niewielkim pomieszczeniu. Praca, toaleta, �arcie i sen. Kolejno�� dowolna. Lycra migota�a wspomnieniami m�odo�ci. - Przykro mi, Harry, �e ona tam trafi�a. Ale nie by�o innego sposobu. Marylin od razu straci�a kontrol� i zasz�a znacznie dalej ni� kiedykolwiek by�am ja. Bra�a ci�kie dawki, nikt nie m�g� jej powstrzyma�. Nie powiniene� obwinia� siebie ani mnie. Teraz wiem, co trzeba zrobi�. Gdyby� chcia� j� odzyska�, odszukaj mnie. Znam... Gwa�townym ruchem wbi� twarz mi�dzy jej uda. Uszy otuli�a cisza. Chwil� nie my�la� o niczym, a ona g�aska�a go po w�osach. Chcia�, �eby trwa�o to wiecznie, cho� czu�, �e nie powinien. - Czy jej w og�le mo�na jeszcze pom�c? - zapyta�, odrywaj�c si� od Marylin. Wydoby� resztk� papierosa spomi�dzy zdr�twia�ych palc�w lewej r�ki i wdusi� peta w stado innych spoczywaj�cych w plastykowej popielniczce. Marylin odesz�a na swoje krzes�o. - Mo�e - odpar�a zdawkowo. Podobnie odpowiedzia� lekarz, zabieraj�c Spunny do szpitala. Piel�gniarz doda�, �e nikt nie zna w�a�ciwej odtrutki na alienryn�. Potrafili jedynie wyciszy� objawy abstynencyjne za pomoc� czystej chemicznie heroiny, a potem, je�li pacjent dawa� rad�, mogli pr�bowa� leczy� uzale�nienie od opiat�w. Brzmia�o to beznadziejnie. Fritken podszed� do kranu i nala� sobie szklank� wody. - Czego jeszcze chcesz? Pieni�dzy? - Mam szmal. Mog� ci nawet troch� zostawi�. �eby� zacz�� znowu pracowa� i zebra� si� do kupy. - Mam prac� - przerwa� - cho� mo�e nie tak intratn� jak twoja. Ammenthy jest u dziadk�w, wywioz�em j� kiedy jeszcze mogli�my opuszcza� miasto. Dawno jej nie widzia�em. Ale dawali�my jako� rad�. Teraz Spunny le�y w szpitalu, a ja kr��� mi�dzy gara�em i domem i nie wiem co dla niej zrobi�. Poci�gn�� �yk i spojrza� w twarz Marylin. Nic si� nie zmieni�a. Jasne w�osy z jednej strony zaczesane za ucho, z drugiej opadaj�ce na �agodnie ocieniony policzek. Uwa�ne, ciemne oczy i napi�te skrzyde�ka szczup�ego nosa. Wyra�nie zarysowane wargi lekko wygi�te w d� niby w wyrazie pogardy, ale tak naprawd� przyjazne i napawaj�ce nadziej�. Pami�ta� listopadowy deszcz skrz�cy si� w jej w�osach, kiedy w tr�jk� �azili na festyny do miasta i pili tanie piwo. By�y podobne. Spunny starsza od siostry, ale to Marylin mia�a w oczach spok�j i pewno��. Zawsze sprawia�a wra�enie mocniejszej. - Nie pomy�la�bym nawet, �e i teraz metabolizujesz ten syf. Nie wida�, �eby� by�a przy�pana, Marylin. Wytrzyma�a jego spojrzenie. - Jestem na bezpiecznej dawce. Tyle mi wystarcza, a nie mam zamiaru szkodzi� innym - wzruszy�a ramionami. - Wiesz, o czym m�wi�. Za�mia� si� ponuro. Nie spos�b tak powiedzie� o Spunny. Kiedy ewakuowa� ma�� Ammy, zabroni� dziadkom kontakt�w ze swoj� �on�. Sia�a halucynacjami na kilkadziesi�t metr�w jak dalekosi�ny, totalnie rozregulowany projektor. Ka�dy slajd m�g� porazi� ci zmys�y. - Jest dobrze - westchn��, si�gaj�c po papierosa. - Nie musz� ju� ucieka� do bar�w, nie potrzebuj� je�� proch�w, �eby si� przed ni� obroni�. Mog� nawet pracowa�. Bez, �e tak powiem, zb�dnych zak��ce�. Jest dobrze, Marylin... Trzeba tylko zape�ni� t� pustk�. Dmuchn�� dymem, staraj�c si�, �eby w jej oczach wypad�o to weso�o, ale jak na z�o�� odwr�ci�a si� w stron� zabitego okna. Widzia� teraz szyj� Marylin i delikatne w�oski rosn�ce na karku. Patrzy� w czerwie� jej d�ugiego swetra i czu� krew szczelnie wype�niaj�c� rury naczy�. Miarowe, silne uderzenia serca. Ja�niejsze, bardziej wyraziste my�li. Jej obecno�� to sprawia, czy fakt, �e nie za�y� obronnego neuroleptyku? By� tylko na dw�ch tabletkach lithium carbonicum, jak za dawnych, dobrych czas�w. - Popatrz - wskaza� dykt� w oknie. - Bardzo pi�kny widok. Filmowy. Wszystko sobie mo�na wyobrazi�. Widzia�em tam Jezusa, p�acz�cego na krzy�u, innym razem samoch�d, pod kt�ry wpada moja c�rka. By�o te� pole granatowych malin i fontanny krwi. Wyla�a si� do tego pokoju, a ja wspina�em si� na krzes�o i �apa�em r�kami �yrandol. Krew si�ga�a mi do ust, smakowa�a niczym sok z winogron. Spunny w dole kiwa�a si� na krze�le. Jako� tak by�o, �e widzia�em j� poprzez krew... - Przesta�. Widzia�e� tylko strz�py. Odpady, kt�rych nie znosi alienryna. Czy pyta�e� kiedy�... Zostawmy to. Martwi� si� o siostr� i boj� si�, �e to samo spotka i mnie. Odliczy� do dwudziestu, rzuci� papierosa do zlewu i podszed� do Marylin. Potem obj�� j�, a ona unios�a w g�r� usta. P� godziny p�niej pali� trzeciego papierosa i g�adzi� po�ciel, staraj�c si� zatrzyma� w niej kszta�t kobiecego cia�a. Po po�udniu spad� pierwszy �nieg. * - Nie pami�tam kiedy bawi�em si� tak dobrze - za�mia� si� Cricboy. - Nie mog�o by� lepiej. - A jak�e - przytakn�� Skinny i wskaza� wchodz�ce anty- abo. - Zaraz si� zacznie. Siedzieli pod �cian� kryszta�u i niklu w jednej z najwi�kszych galerii miasta. Halogenowe �wiat�a pe�za�y po posadzce, projekcje tr�jwymiarowych holoobraz�w osadzonych na gigantycznych, patykowatych nogach pochyla�y si� nad go��mi kawiarni. W�r�d wielbicieli sztuki byli te� pospolici bywalcy bar�w, kilku naje�onych elektronik� opryszk�w i dwie cierpliwe prostytutki. - Ja ci� pieprz�, Ravaughan. - Cricboy zmru�y� sko�ne oczy i strzeli� palcami. - Zaraz si� b�dzie dzia�o. - Taaak. B�dzie rozr�ba - przytakn�� Skinny, a jego wytatuowany nos poruszy� si� niecierpliwie. Ravaughan my�la� w�a�nie o nowym preparacie przeciw karaluchom zakupionym kilka godzin wcze�niej. Wzruszy� tylko ramionami. - Dajcie spok�j, panowie. To tylko jeszcze jedna pieprzona demonstracja. Ale by�o na co patrze�. Do galerii Biwaya wsun�o si� kilkana�cie kobiet. Barman w turkusowym p�aszczu stan�� przy pod�wietlonych butelkach i nerwowo wci�gn�� �ys� g�ow� w szerokie ramiona. Demonstrantki wkroczy�y mi�dzy stoliki, rozrzucaj�c male�kie hologramy. Dwie ostatnie zatrzyma�y si�. Ni�sza, z wydatnym brzuchem, rudymi w�osami, postawionymi niczym u je�ozwierza, powiedzia�a: - Skrobali�cie wasze kobiety, ch�opaki? - Hm, bo ja wiem - sprowokowa� j� Cricboy. - R�nie bywa�o, ma�a. - On tylko tak gada - niespokojnie wtr�ci� Skinny, a jego ko�� gnykowa poruszy�a si�. - Erotoman gaw�dziarz, rozumiecie? Poza tym jest peda�em. Co on tam m�g� skroba�? Odezwa�a si� wy�sza anty-abo, zakuta w czarny str�j przypominaj�cy �redniowieczn� zbroj�. Pokrywa�y j� malunki p�od�w i elektrycznych no�y koagulacyjnych. - Zabijacie ich? - sykn�a gard�owym szeptem. - Zabijacie nie narodzone dzieciaki? - Sk�d, psze pani. - Grdyka Skinny`ego dygota�a rozpaczliwie. - Tylko tak pierdoli, przecie� m�wi�. To pedzio. Ni�sza nacisn�a guzik przy prawym sutku. Jej brzemi� zal�ni�o kolorami. Ravaughan patrzy� w wypuk�y monitor tak du�y, jak brzuch kobiety. Zza poziomych pask�w biegaj�cych po krysztale wy�oni� si� wyra�ny obraz. Zwini�ty w k��bek p��d w trzydziestym tygodniu �ycia, jak wskazywa�y cyfry w prawym rogu brzucha. Klikn�� drugi przycisk uderzony lakierowanym paznokciem ci�arnej. Hukn�� gwa�towny stukot male�kiego serca, przetworzony przez bramki pog�os�w i mroczn� deformacj� flangera. Pot�ne brzmienie emitowane przez niewidoczne g�o�niki nie pasowa�o do malutkiej istotki, mrugaj�cej powiekami i poruszaj�cej ospale drobnymi palcami d�oni. By�o jak tam-tamy sygnalizuj�ce pierwotny przekaz najprostszych z my�li. Z samego serca niezg��bionej d�ungli. Wy�sza anty-abo poda�a Cricboyowi n�, trzymaj�c go za plastykowy trzonek. - Masz, dupku. Zad�gaj tego malca. Posiekaj go na kawa�eczki. A my b�dziemy to ogl�da� i cieszy� si�, �e nie trzeba zmienia� pieluch ani gotowa� mleka. Bierz majcher i do roboty, dupku! Cienki w�s Cricboya opad� poni�ej dolnej wargi. Odruchowo pochwyci� n� i bezradnie spojrza� na d�ugie ostrze. - No, �mia�o... - wyszepta�a wysoka, pochylaj�c si� nad sto�em. - Wbij go w monitor. Cricboy wyprostowa� si� gwa�townie: - O`kay. Jestem gejem, siostro. - U�miechn�� si� szeroko. - Nie lubi� skrobanek i daj Bo�e sto lat temu male�stwu. Ze swej strony got�w jestem sponsorowa� od�ywk� dla ci�arnych. Mog� te�... Brzemienna nie reagowa�a. Kolejny dotyk palca, stukot zastawek serca zag�uszy� Cricboya i opanowa� sal�. Anty-abo zacz�y ta�czy�. Smugi hologram�w �miga�y w powietrzu ruszanym skrzyd�ami wentylator�w. Mieni�y si� kolorami antyaborcyjnych przekaz�w. Wyd�ty brzuch ci�arnej ponuro odbija� refleksy �wiate�. P��d mrugn��. Jego serce brzmia�o teraz ostrzej ni� przesterowana gitara. Ale by�o co� jeszcze na pograniczu �wiat�a i cienia, nieopodal najwy�szego z dzie� wystawionych w galerii. Nowa jako�� inna od tego szale�stwa. Niczym �lad wilczej �apy na placu zabaw. Ravaughan z�apa� to k�tem oka i nim podj�� �wiadom� decyzj� jego nogi zacz�y dzia�a�. Roztr�ci� pochylone nad Cricboyem anty-abo i wmiesza� si� w t�um demonstrantek. Min�� trzech zas�pionych oprych�w, barmana ocieraj�cego spocone czo�o i �miej�c� si� dziwk�. Panienka strzykn�a zielonkaw� �lin�, dopala�a w�a�nie jointa. Potem by� st� pe�en opancerzonych fotochromami bywalc�w galerii Biwaya i poorana bliznami twarz ochroniarza. Zatrzyma� si� w cieniu stalowych n�g gigantycznej sztalugi. - Jest - wymrucza�. Przestrze� zap�tla�a si� tu w smugach kondensacji i nabiera�a nowego formatu. Zamiast �ciany kawiarni widzia� ociekaj�ce rt�ci� ro�liny, a w�r�d nich g�adki, wij�cy si� chodnik. Dalej l�ni�y fragmenty rubinowego nieba i pochylone nad �cie�k�, smuk�e konstrukcje o nieodgadnionym przeznaczeniu. Gdzie jest pocz�tek, sk�d to wylaz�o... �r�d�o. Musi by� po lewej. Tam jest najwi�cej kondensacji. Tam zaciera si� fantos. My�li Ravaughana by�y szybkie i precyzyjne. Ga�ki oczu porusza�y si� jak optyka karabinu snajpera. Nos wci�gn�� wo� ozonu. Tak. Po lewej jest �r�d�o. - Id� - warkn�� kr�tko. - Nie ma czasu. Na �cie�ce pojawia�y si� kszta�ty. Ale wola� nie patrze�, co nadchodzi ku galerii. To tylko utrudnia�o robot�. Wskoczy� w przestrze� fantosa, przeci�� j�, czuj�c, �e serce zwalnia i �omocze ci�kimi uderzeniami, podobnie jak to ma�e serduszko, kt�re przed chwil� ogl�da�. Po omacku wyci�gn�� r�k�. Przesz�a przez dziwaczne ro�liny i uderzy�a w twardy kszta�t. Drzwi. Przypomnia� sobie. Tu powinien by� kibel. Namaca� klamk� i szarpn�� gwa�townie. By� w �rodku. Na siatk�wkach dogasa� obraz zbli�aj�cych si� cieni, ale przed sob� mia� w�a�ciwe �r�d�o fantosa. Tak jak przypuszcza�, by�a to demonstrantka. Siedzia�a przy umywalce, obok plastykowa strzykawka; d�ugie, rozrzucone nogi kobiety dygota�y w rozkoszy prze�pania alienryny. P�przymkni�te oczy nie by�y jej potrzebne. Wystarcza� m�zg, kt�ry wyrzygiwa� w rzeczywisto�� fantosa gro�n� sfor� cieni wyg�odnia�ych �ycia. - M�oda jeste�. I jeszcze �adna - wydysza� Ravaughan, si�gaj�c pod ciemnozielon� bluz�. - Ale zosta�a z ciebie tylko chora i obca temu �wiatu �epetyna. I zaraza, kt�r� siejesz. To jest prawda o tobie, kobieto. Rozpaczliwa my�l oddzieli�a si� od jej nieprzytomnego cia�a, chc�c go powstrzyma�. Ale by� silniejszy. Wbi� gnata w rozchylone usta dziewczyny, skierowa� luf� w g�r� i poci�gn�� za spust. Rozrzucone nogi kopn�y pod�og�. Tylko jeden raz. G�owa opad�a. Szybko uchyli� drzwi toalety. Zd��y� zobaczy� jak fantos kurczy si� z sykiem; smr�d ozonu przybra� na sile. Czy kt�ry� z cieni zd��y�? Mia� nadziej�, �e nie. Pochyli� si� nad cia�em anty-abo i sprawdzi� zawarto�� kieszeni jej d�insowej kurtki. Pude�ko papieros�w, paczka gumy do �ucia, mn�stwo holokarteczek z adresami i has�ami demonstrantek. Si�gn�� pod klapy kurtki i namaca� ob�y kszta�t. Tubka alienryny z przymocowan� skoczem strzykawk�. I stare zdj�cie z zielonookim facetem. Niezdarny podpis: Mojej kochanej Judy. Podszed� do umywalki i chlusn�� w twarz zimn� wod�. W kryszta�owym lustrze zobaczy� swoje odbicie. Jasne, wzmocnione kontaktami oczy, d�ugie, czarne w�osy i pogniecione czasem policzki. Wargi porusza�y si� nerwowo raz w prawo, raz w lewo. Wysokie czo�o przeci�a jedna g��boka zmarszczka. Zjawia�a si� zawsze, kiedy musia� zabija�. Pu�ci� oko do lustra i powiedzia� p�g�osem: - To nie ja ci� zabi�em, Judy. Oni byli pierwsi. Wyszed� z toalety, przemkn�� w�r�d ha�asuj�cych demonstrantek i zatrzyma� si� przy spoconym barmanie. - Zr�b pan co� - krzykn��, wskazuj�c palcem za siebie. - Trudno to wytrzyma�. Barman uchyli� si� przed nadlatuj�c� holokartk� i bezradnie potrz�sn�� kom�rkowcem. - Zak��ci�y nas, kurwa noga. Ale wys�a�em po gliny ochroniarza. Zaraz b�d�... Ravaughan skin�� tylko g�ow�. Zapowiada�o si� pracowite popo�udnie. * Miniaturki roz�o�ystych d�b�w u�o�ono w szeroki, kilkunastometrowy szpaler. Nie by�y wy�sze od buta Fritkena i kiedy st�pa� po korytarzu pracowni czu� si� niczym Guliwer. Po lewej rozstawiono sprz�t modeluj�cy obrazy, po prawej w p�mroku dostrzega� pochylone nad monitorami sylwetki technik�w. Tam, dok�d zmierza�, wida� by�o bia�e, proste w formie drzwi. Nie podejrzewa�, �eby by�y prawdziwe, ale w�a�nie by�y. Wszed� do gabinetu szefa korporacji EasyImagines D.D. Tricular. Tu mia� zacz��. Symboliczny powr�t do �wiata �ywych. - Niech pan si�dzie, Harry - us�ysza� mi�y g�os. - Pan Tricular zaraz pana przyjmie. Wola� si� rozejrze�. Uderza�a prostota. �adnych wyrafinowanych holo, �adnych zakr�conych mebli czy niezwyk�ych rze�b Imagines. Tylko cztery ��te piankowe fotele. Spiralnie wie�czony sufit z cwanie ustawionym o�wietleniem, tak by go�� widzia� tyle, ile chce gospodarz. Kilka poster�w na g�adkich, metalizuj�cych �cianach i wielka dzika papro� pokryta kropelkami t�ustej wody. Robi�a wra�enie. Zmusza�a do fiksacji oczu na mieni�cych si� grafitem li�ciach. Nie wiadomo sk�d wy�oni�y si� trzy postacie. - Witam pana. Kt�rej odpowiedzie�? Skin�� tylko g�ow� i usiad� w fotelu, a tamci zaj�li trzy pozosta�e. - Ma pan dobre referencje. Przejd�my do rzeczy. - To by� g�os najni�szego, ze zdeformowan�, male�k� twarz� i wyrastaj�cymi z czo�a wypustkami na kszta�t rog�w muflona. - Zna pan zasady kontraktu? - Pobie�nie. - Wola� nie t�umaczy�, �e mu to oboj�tne. Chcia� zacz�� na nowo prac� i tyle. - Przypomn� te najwa�niejsze - powiedzia�a gruba kobieta zajmuj�ca �rodkowy fotel i postuka�a palcem w segregator spoczywaj�cy na kolanach. - Pracownik�w EasyImagines D.D. Tricular obowi�zuj�: zasada wsp�pracy, tajemnicy projektowej i pe�na dyspozycyjno��. Nie obowi�zuj� regu�y ustalone przez Ko�ci�. Pan wykonuje zlecenie, prawnie odpowiadamy my. By�a nie tylko gruba, mia�a te� niezno�ny tik, nie pasuj�cy do jej pulchnej, pogodnej na poz�r twarzy. - Doskonale pani� rozumiem. Tak by�o i w innych firmach. Facet z rogat� czaszk� wycelowa� we Fritkena palec z modelowanym w zygzak paznokciem: - Wiadomo mi, �e jest pan cz�owiekiem uznaj�cym zasady religii katolickiej. Naprawd� poj�� pan punkt o �amaniu praw Ko�cio�a? Mo�e by� dla pana szczeg�lnie trudny. Fritken wzruszy� ramionami i za�mia� si� ponuro: - Tak. S�dz�, �e rozumiem, co znaczy �ama� ustalane prawo. To bardzo �atwe. Ma�y podrapa� si� w oba rogi. - Chcia�em si� tylko upewni�. Nie lubi� nieporozumie� w czasie pracy. Fritken zdusi� przekle�stwo. Co za dupki. Mo�e chocia� trzeci powie co� mi�ego. Ten w d�ugiej bluzie i przystrzy�onych na prostok�ty w�osach, zamaskowany skalpelem chirurga plastycznego, bez wyra�nych cech szczeg�lnych. Jednak trzeci milcza�, w��czy�a si� za to gruba kobieta: - Zarobki b�d� wysokie. Zaczyna pan od jutra, w pracowni 22. Projekt nazywa si� Dummie III. Ma by� gotowy za miesi�c. Prac� nadzoruj� ja, ale pan b�dzie odpowiedzialny za pomys�. Nie mam zamiaru we� wnika�. Znamy i cenimy pana kompetencje. - Jasne. - Kolejny raz skin�� g�ow�, zatrzymuj�c pod powiekami obraz jej brwi szarpanej rozszala�ym tikiem. - Absolutnie zrozumia�e. - U�ywki s� do pana dyspozycji - rzek� rogaty kurdupel. - Zakazana tylko alienryna, reszta wedle uznania. Nie pokrywamy koszt�w detoksykacji czy ewentualnych powik�a�. Od tego nie b�dzie pan ubezpieczony... C� to za pojebaniec, pomy�la� z rozbawieniem i powiedzia� na g�os: - Nie potrzebuj� proch�w. Mam swoje sposoby i wiem co robi�. - Czy jest pan got�w podpisa� wst�pny, trzymiesi�czny kontrakt? - spyta�a gruba, wyjmuj�c ze skoroszytu okr�g�� kartk�. Zignorowa� podsuni�te pi�ro ze z�ot� stal�wk� i si�gn�� po reklamowy d�ugopis. - Tak. Podpisa�, co nale�a�o i przy�o�y� kciuk w miejsce czytnika. Kartka zmieni�a kolor na zielony, oznacza�o to poprawne sfinalizowanie umowy. Ale si�� musia� si� powstrzymywa� przed wyj�ciem z pomieszczenia, nie by� jeszcze got�w do kontakt�w z takimi jak oni. - Witamy w firmie - u�cisn�� mu d�o� rogaty facecik. - Z nadziej� oczekujemy efekt�w pana pracy, panie Fritken. - Postaram si� nie zawie�� pana Triculara. Wtedy odezwa� si� ten z g�adk�, seryjn� twarz�: - Nie zawiedzie mnie pan, Harry. Gdyby by�y problemy, jestem do dyspozycji. - U�miechn�� si� i wyszed� z pomieszczenia. A za nim tamtych dwoje. Ha, pomy�la� Fritken. Tego bym akurat nie przewidzia�. Sam D.D. Tricular ze swoj� pospolit� g�b�! Czeg� oni chc�, �e miliarder wita mnie osobi�cie na pok�adzie? Czy rzeczywi�cie jestem taki dobry? Czy tylko chce, �ebym my�la�, �e tak jest? Wyszed� przez bia�e drzwi, prosto w szpaler miniaturowych d�b�w i mrugaj�cych �wiate� wzorcowni. Masz wreszcie prac�, Harry. I nie kombinuj, o co konkretnie biega. Ju� oni to lepiej wymy�lili. Akurat tak, �eby� ty nigdy nie doszed�, czego naprawd� chc�. Przewidzieli ka�de posuni�cie i s� do przodu o pi��set ruch�w. Czas poka�e co dalej. Stra�nik wy�wietli� drog� ku wyj�ciu i zasalutowa�. - Do widzenia panu. - Do jutra. Zjecha� szybkobie�n� wind�, przeszed� przez pusty hol i stan�� na skraju Freesquere, przy kt�rym usadowi�y si� wie�owce korporacji. Pr�szy� drobny �nieg. Niebo mia�o barw� �liwki i nie wida� by�o �adnych chmur. Kszta�ty neon�w rozmywa�y si� w mgie�kach pary, wydychanej przez systemy klimatyzacji budynk�w. Przechodnie przemykali po ulicach, przecinaj�c poj�kuj�ce tory tramwaj�w. Wi�kszo�� spieszy�a si�, by zd��y� przed zmrokiem do mieszka�, zje�� sp�niony obiad i pos�ucha� o nowych aspektach projekcji fantos�w. Dobrze wiedzie�, jak wygl�da sytuacja. Czy zlikwidowano kolejne �r�d�o? Ile detoksykowanych po alienrynie bezpiecznie przesz�o na heroin�? I, co najwa�niejsze - czy fantosy pojawi�y si� w nowych miejscach? Czy miasto odebra�o im nieco przestrzeni, czy te� one zaj�y kolejne tereny. Kt� bowiem lubi prze�azi� przez obce strefy. B�g jeden wie gdzie, kiedy i czy w og�le wyjdziesz. - Harry! - wyrwa� go z zamy�lenia niski g�os. - Dobrze ci� widzie�, ch�opie. Nie poznawa� pomarszczonej, szczerej twarzy i wysokiej postaci, kt�ra z�apa�a go za r�kaw p�aszcza. - Co w tym dobrego? - rzuci� ironicznie. Facet nie da� za wygran�: - Ju� nie pami�tasz? - spyta� g�osem nagle jakby znajomym. Le�eli�my na tej samej sali w szpitalu przy Korthaka Avenue. - Pi�� lat temu. Jestem... Na Boga. To przecie� stary Speedo. Speedo po�ykacz papieros�w. Z zaburzeniami osobowo�ci, zespo�em paranoidalnym, uzale�nieniem od benzodwuazepin i afektem bardziej zmiennym ni� twarz faceta prezentuj�cego klientowi nowy towar. - To ju� sze�� lat - za�mia� si� Fritken i ze zdumieniem us�ysza� w swoim g�osie szczerze weso�� nut�. - Nie by�em hospitalizowany od tamtego czasu. Jako� daj� sobie rad�, jestem na podtrzymuj�cych dawkach litu, rozumiesz... Speedo, ch�opie. Jak si� masz. �cisn�� mu ledwie koniuszki palc�w, bo reszt� ukrywa�y d�ugie r�kawy swetra. Wygl�da�o na to, �e starego zaszyli raczej ni� �e sam si� w to ubra�. I ten male�ki, jasno��ty beret na g�owie w�skiej niczym �eb konia. - Powiedzia�bym ci jak si� mam, ale je�li zaczn� - a b�dzie to ciekawe, to nie dos�uchasz do ko�ca, kt�ry jest bardziej interesuj�cy. Patrz�c w pomarszczone oblicze s�awnego bywalca oddzia��w psychiatrycznych, Fritken za�mia� si� raz jeszcze: - Sk�d. Mam troch� czasu, a �e dawno z nikim nie gada�em, przyjemnie b�dzie... - Niew�tpi�eb�dzietoprzyjemne - przerwa� Speedo z szybko�ci� karabinu maszynowego. - Alemusimyspierdala�bonastramwajprzejedzie. - Wypchn�� Fritkena z tor�w i rozp�dzony tramwaj przejecha� we mgle tu� obok sypi�c iskrami spod pantografu. - Dlatego obawia�em si�, �e nie dotrwasz do ko�ca opowie�ci. - Kr�tki u�miech przemkn�� po twarzy Speedo, zabieraj�c z niej na chwil� kilkana�cie lat. - Chod�my do baru po drugiej stronie ulicy, Harry. Posiedzimy i zobaczymy czy jest o czym gada�. W czasach sali obserwacyjnej mia�e� du�o do powiedzenia. Krew uderzy�a w arterie m�zgu Fritkena. Poczu�, jak my�li nabieraj� lotu. Paskudne niebo koloru �liwki sta�o si� ja�niejsze, a szare p�aty �niegu zaskrzy�y niczym lameta na bo�onarodzeniowym drzewku. Po miesi�cach sp�dzonych u boku za�panej Spunny, poczu� powiew rado�ci. Nie mia� ju� nadziei na tak� chwil�. Przy barze przed dwiema paruj�cymi fili�ankami czarnej expresso, Speedo pstrykn�� koniuszkami palc�w. - Powiem kr�tko, Harry. Nie pytaj, ile razy by�em w szpitalu od tamtego czasu. Wystarczy, �e od sze�ciu miesi�cy udaje mi si� tam nie wraca�. Popatrz - na wyci�gni�tej d�oni mia� kilkana�cie tabletek. Nie wygl�da�y przyja�nie. Dwa rodzaje by�y Fritkenowi znane. Od razu rozpozna� stabilizuj�cy afekt lit i owalny, ostro zielony Riderdostr. Pot�ga przeciwpsychotyczna. - Ty wiesz, �e ja je wszystkie jem? Codziennie, zgodnie z tym jak sta�o na wypisie. S� bardzo dobre, te nowe prochy to ju� nie klasyka psychofarmakologii. �resz, chodzisz, my�lisz, kopulujesz... Mo�e czasem siekn� ci� po �o��dku, ale to nic. Nie mo�esz ju� m�wi�, �e trzeba je odstawi�, bo znowu ci wykr�ci�o �ap� albo g�b�. Jestem w formie i zaczynam j� lubi�. Nie powiem, �e jest genialnie. Ale... ta nowa forma �ycia niesie pewne pozytywy. Jak oni to nazywali? Zdrowie czy jako� podobnie, kurde. Fritken wiedzia� o co chodzi. Odzyskan� norm� czasem trudniej znie�� ni� chorob�. Realia potrafi� k�sa� bole�niej ni� ig�y. A �wiat bardziej odbiera ci pewno�� ni� sala obserwacyjna szpitala psychiatrycznego. - Masz racj�, Speedo. Kt� jest nami zainteresowany? Dzisiaj wszystko si� zmieni�o. Kiedy run�� ten wrak i ludzie zacz�li grza� alienryn�, nasze objawy sta�y si� czym� zwyczajnym. Speedo siorbn�� du�y �yk herbaty i wychyli� �ylast� szyj� z workowatego swetra. - Racja. Nasze psychozy sta�y si� normalne. Nie mog� w to uwierzy�, kurde. Nawet �wir t�giego kalibru, a wiem, �e si� do tej kategorii zaliczam, jest dzisiaj drobn�, niespecjalnie dziwaczn� anomali�. Dlatego, kurde, jem te pieprzone leki. Na z�o�� wszystkim. Szpitale maj� teraz co innego do roboty. Psychiatrzy stracili do nas zapa�. Fritken wzruszy� ramionami. Trudno uwierzy�, �e m�wi to stary Speedo. Nie mogli da� mu rady. Chocia� demonstracyjnie �yka� papierosy i m�wi�, �e wch�ania media przez sk�r� po�ladk�w, by� rzeczywi�cie ci�ko chory. Biega� po mie�cie owini�ty w stare gazety, na g�owie montowa� �ar�wki, w sk�r� przedramion wtyka� go��bie pi�ra i piszcza� niczym pot�pieniec, kiedy wsadzali go do karetki. Ale Fritken wiedzia�, �e i to by�a tylko przykrywka. Prawdziwe dramaty Speedo prze�ywa� po cichu. Jego psychoza mia�a wredny charakter. Omamy i urojenia zapowiada�y koniec �wiata, zabija�y Speedo setki razy dziennie na r�ne sposoby. Musia� to z siebie wyrzuca�. Musia� demonstrowa� emocje, w m�zgu nie by�o miejsca na zabaw�. - Jak sobie radzisz? - zapyta� Fritken, patrz�c w szerokie plecy barmana, kt�ry powoli wyciera� szklanki. - Wiesz, z fantosami czy wrakiem... Speedo gwa�townie wci�gn�� g�ow� w ramiona. Ze swetra wystawa� tylko nos i �mieszny beret. - A c� to niby takiego? - wymrucza� przesuwaj�c tabletki po blacie. - Kilka razy zdarzy�o mi si� wpa�� w obcy obszar. I co? Nic tam specjalnie obcego nie by�o, drogi Harry. Czu�em si� jak karaluch w ub�oconej kapu�cie. Na miejscu. Barman �ypn�� kaprawym okiem na pigu�ki i odkaszln�� znacz�co. - Nie ba�e� si�? - zapyta� Fritken. - Nie jest za weso�o wdepn�� w fantosa. To horror, przyjacielu. - Ba�em si�. Ale nie fantosa, Harry. Ba�em si� tego. - D�o� Speedo postuka�a w czapeczk� na czubku g�owy. - Bo�e, pomy�la�em za pierwszym razem, nie pozw�l, �eby ze mnie wylaz�o to, co winno by� tylko moje. Zajeba�bym ludzi w tym cholernym mie�cie. Nie, �ebym ich znowu lubi�, ale te� po co mia�bym ich zajebywa�? Rozumiesz, Harry? Te wszystkie fantosy s� jak g�wno trzmiela przy �ajnie nosoro�ca. Powiem wi�cej. Fantosy o tym wiedz�. I unikaj� mnie jak nietoperz �wiat�a. W�sz� we mnie smr�d wi�kszy ni� ten, kt�ry nam przynios�y. Nie by�o �atwo nad��a� za tym �miesznym cz�owieczkiem siorbi�cym paruj�c� herbat�. Trudno wyczu�, kiedy Speedo m�wi do rzeczy, a kiedy gada po swojemu. - Dobra. Ciesz� si�, �e chocia� ty nie narzekasz - wymrucza� Fritken spolegliwie. - Mo�e wreszcie przysz�y dobre czasy dla... - Sk�d, sp�jrz tylko - przerwa� Speedo. - Babka za nami, ta z wielkimi piersiami, kurde. Wida� j� w lustrze pomi�dzy flaszkami gorza�y. I jeszcze jedna, co siedzi na ko�cu baru: mo�e nie ma takich wielkich, ale te� wydaje si� by� w gotowo�ci bojowej. One nadal s� poza moim zasi�giem, bracie. Jem leki, ale jako� na mnie lec�. A wi�c jest tak jak zawsze m�wi�em. Ludzie wol� mnie chorym ni� zdrowym. Tylko �e cho� m�zg mam przebogaty, to cia�o wielce nieadekwatne. Fritken nie wiedzia� co odpowiedzie�. Szuka� w�a�ciwych s��w, g�o�niki akurat hukn�y industrialn� muzyk� i bar wype�ni�a nowa du�a grupa go�ci. Powia�o �miechem i imprez�, co wydawa�o si� bardziej absurdalne ni� dywagacje Speedo. Zjawi�y si� kolorowe hola, wytatuowani kolesie, barman szczerz�cy niebieskie z�by i ruchome napisy na butelkach w�dy. Czar ka�dego dnia. Wyrafinowane formy picia kielicha czy palenia jointa. A tam, za szyb� po lewej, przez rzedn�ce popo�udniowe mg�y i pocz�tki listopadowego zmierzchu, wida� by�o masywne kontury El Raque 1. Od czasu kiedy spad� na �rodek rynku milcza� niczym grobowiec. Wbity w asfalt by� turystyczn� atrakcj� i miejscem schadzek. Niezg��biony obcy obiekt, pod kt�ry sikali naprani w�d� faceci i kt�ry uwieczniali setkami zdj�� Japo�czycy. Wpisany w krajobraz miasta, cho� �aden architekt nigdy nie rozrysowa� jego kszta�t�w na monitorze komputera. Spad� z nieba i zosta� jak chcia�y niebiosa. Jutro zaczn� prac�, my�la� Fritken. Je�li zrobi� swoje jak oczekuje D.D. Tricular, mam szans� wyjecha� z tego przekl�tego miasta. Ale masywny korpus El Raque 1 by� wy�szy nawet od budynku w kt�rym mia� zjawi� si� nazajutrz o �smej rano. Fritken pr�bowa� o tym nie my�le�. Bo przecie� przez wszystkie swe lata zrozumia�, �e b�dzie co ma by�. I nic mu do tego. �ypn�� ponuro na pokrzywion� twarz Speeda pochylonego nad barem. Zmarszczki pochwyci�y jego smutek w swoj� nieodgadnion� sie� i nie pu�ci�y dalej. Speedo u�miechn�� si�, by� silniejszy. Speedo rz�dzi�. * Z dziennika Bernarda Alienrynika. Lu�na notatka. To tylko kwestia otwarcia. Nie mam na my�li drzwi czy okna. Otwarcia mojej g�owy nie da si� przyr�wna� z przedmiotem, to nie tak, �e klikam mysz� i rozwijam sie� cybernetycznych infostrad. To co� zupe�nie innego. Widz� ich �wiaty. S� bardzo r�ne. Trudno je zliczy�, ale w ka�dym pe�no jest Obcych anio��w. Oni cierpi�. �yj� uwi�zieni od tysi�cleci pod wielkimi kopu�ami, pochwyceni przez niemoc, niczym owady w bursztynie. Patrz�c na te pi�kne istoty zamkni�te w ograniczonej przestrzeni, pojmujesz okrucie�stwo �wiata. Nie spos�b przej�� oboj�tnie. Ka�dy z Obcych jest pi�kny. Ka�dy anio� mo�e by� szans� dla ciebie i twojego �wiata. Czuj�, �e to pot�ga z�a osadzi�a ich w celach. Odebrano Obcym wszystko. Nie mog� �y�, bo nie maj� ju� pana. A powiedziano, �e bez pana s�udzy stygn� lub b��dz� we w�asnych my�lach. Kiedy alienryna dociera do moich neuron�w, odczuwam wielk� moc. Dotykam najbli�szej kopu�y i zrywam pow�oki jak foli� cukierka. Oni budz� si�. Wychodz�. Nie da si� opisa� tego widoku. Id� szeregi przywr�conych �wiatu istot, z ka�dym krokiem coraz pi�kniejszych i pe�nych dawnej si�y pana. Mog� ich prowadzi�. Id� za mn�, a mo�e tylko za dzia�k� alienryny, kt�r� wdusi�em w �y�� biodrow�. Kiedy s� we mnie, mog� ich s�ysze� i postrzega�, jakimi s� naprawd�. W pierwszej chwili odczuwam ich b�l po stracie pana. To straszna chwila. Nie wiem do czego j� przyr�wna�. Ale ta chwila mija. Oni nie chc�, �ebym to odczuwa�. Nie s� okrutni. Nie dziel� si� cierpieniem. Tak. Potem s�yszysz ich opowie�ci i �piewy. Szukaj� �ycia. Pragn� cieszy� innych swoj� moc�. I w�a�nie ja mog� sprawi� cuda. Daj� im kawa�ek naszego �wiata. Dziel� si�, by zaspokoi� ich g��d �ycia. Tak jest dobrze. Potrafi� wykorzysta� przestrze�, nie przeszkadzaj�c tym, kt�rzy ju� tu s�. Dla nich jeden metr to wi�cej ni� dla nas ca�e miasto. Wiem, �e b�d� wdzi�czni. Dadz� nam wi�cej ni� kiedykolwiek mieli�my. Nie wiem, ilu zdo�a�o ju� przej��. Kiedy sun� przez sploty mojego unerwienia, czuj� spok�j. Nie wiem ilu zdo�a przetrwa� w nowym �wiecie. Alienryny wystarcza tylko do pokonania tej drogi. Co dzieje si� dalej? Musi ich by� tu ju� wielu. Czasami zjawiaj� si� na kilka chwil i przekazuj� mi znaki wdzi�czno�ci, ale wci�� s� zbyt s�abi, �ebym ich us�ysza�. Nie martwi� si�. Wiem co robi�. Je�li prawd� jest, �e alienryna uzale�nia, c� to znaczy wobec losu upad�ych anio��w, uwi�zionych w okowach �miertelnych pu�apek? C� to wszystko znaczy wobec daru, kt�ry posiad�em? Ta my�l nie pozwala zrezygnowa�, wr�cz zmusza mnie do przygrzania kolejnego centa. Obrazy zamkni�tych w niewoli istot nie opuszczaj� mnie od pierwszego dnia... Oto sens �ycia muchy, kt�ra kiedy� karmi�a si� g�wnem. Czas nie gra roli. Wszystko dzieje si� poza nim. Jestem ja, s� drogi, kt�re otwieram za pomoc� alienryny i Obcy, kt�rzy wracaj� do swojego pana. W takich chwilach nie musz� potwierdza� swojej si�y przez rytualne czynno�ci. Wiem, �e jestem silny. Bo�e, jak wielk� moc mi da�e�! * Papierowy ptak przelecia� pomi�dzy ga��ziami pochylonej wierzby i musn�� kilka spadaj�cych li�ci. Potem porwa� go podmuch i samolocik z gazety run�� w b�yszcz�c� olejami ka�u��. Zapowiada� si� kolejny pochmurny dzie�. Nawet nie to, �e zimny, ale wilgo� przenika�a do szpiku ko�ci. Ravaughan siedzia� na �awce Freesquere i przegl�da� porann� pras�. Pierwsze strony zape�nia�y krzykliwe tytu�y: GOTILA ODCI�TA OD MIASTA, CO SI� STA�O Z AKADEMI� MEDYCZN�?, OSTATNIA TAKA JESIE� W SZPITALU KLINICZNYM GOTILI, GDZIE BYLI DETOKSI, KIEDY PRZYSZLI OBCY?... Pisali o gwa�townym ataku fantos�w. Kilkana�cie ulic po�udniowej dzielnicy wy��czono z �ycia. Teren jak zawsze otoczy�o wojsko. Tym razem fantosy po�ar�y centralny szpital kliniczny. By�o wielu zaginionych, wielu chorych nie zd��ono ewakuowa�. Jeden z dziennik�w sugerowa�, �e wszystko z powodu izolowanych w klinice ludzi uzale�nionych od alienryny. Odtrucie wymkn�o si� spod kontroli medycznej, pono� by� to kolejny, nieudany eksperyment. Rz�d, jak to rz�d, robi�, co w jego mocy. - G�wno - wymrucza� Ravaughan i postawi� ko�nierz p�aszcza. Jego teren to by�o centrum Los Raques. Mia� wyznaczone ulice. I zna� swoje mo�liwo�ci. Takich jak on nazywano Detoxami. Dzia�ali metodami pot�pianymi przez prawo, ale to samo prawo wyda�o cich� zgod� na ka�d� skuteczn� form� obrony przed fantosami. To znaczy na eliminacj� �r�de�. Nie izolowanie. Nie przestawianie na heroin�. Nale�a�o niszczy� zainfekowane alienryn� m�zgi. Kud�aty pies odla� si� nieopodal i umkn�� w krzaki, zostawiaj�c na skraju skweru paruj�cy �lad. Ravaughan urwa� kolejn� kartk� z dziennika i mozolnie usk�ada� z niej samolocik. Kiedy rzuca� nim w g�r�, zatrzyma� wzrok na neonach korporacji D.D. Triculara. B�dzie ju� pi�� lat, przypomnia� sobie. A mo�e ca�a wieczno��. Najpierw upad� El Raque 1 i nikt nie zrozumia�, co si� w�a�ciwie sta�o. Wszystko rozegra�o si� zbyt szybko. Namierzono co prawda obiekt jeszcze poza atmosfer�, ale �aden z taktyk�w nie przewidzia�, �e grzmotnie w ziemi� jak �lepy. Nikt nie odgad�, �e lecia� tu, �eby uratowa� si� przed awari�; nie chodzi�o mu o nic innego jak tylko o w�asne dupsko... Do dzisiaj niekt�rzy nie mogli w to uwierzy�, m�wili o prowokacji. Bo to nie statek El Raque 1 przyni�s� najgorsze. To pilot, kt�ry zd��y� si� katapultowa� tu� przed uderzeniem w rynek. Traf chcia�, �e przyczajony my�liwiec paktu EURO od razu go zestrzeli� za pomoc� rakiety powietrze-powietrze. Strz�py obcego cielska - jak p�niej wyliczano mia�o oko�o dwudziestu ton - spad�y niczym kosmiczny deszcz na przyziemne, podziurawione kopalniami jak ser g�rnicze miasto, gdzie popadnie. Najwi�ksze kawa�ki liczy�y po kilka kilogram�w, najcz�ciej by�y to kulki wielko�ci w�oskiego orzecha. I wtedy zacz�a si� zabawa. W parku koczowa�a sekta �pun�w. Sporo im si� dosta�o w kosmicznym spadku. Oko�o czterdziestu kilogram�w. Siedzieli na trawie i s�uchali sampli Hendrixa. Kawa� Obcego spad� nieopodal z zalotnym mla�ni�ciem. D�ugo si� nie zastanawiali. Kt�ry� wpad� na pomys�, �e to b�dzie ten najlepszy, z�oty strza�, kurewsko odlotowy i w og�le. Z centrum wszech�wiata, Odlot na megadystans. Po naradzie rozpu�cili kawa�ki pilota w soli fizjologicznej, odmierzyli po jednym cencie i przygrzali jak si� nale�y. I co? I mieli racj�. Z tym, �e oni nigdzie nie odlecieli. To sukinsyn Obcy stara� si� powr�ci�. Da� im och�apy swojego jestestwa, a to, w czym m�g� �y�, aktywowa� za pomoc� ich m�zg�w. Projekcje nazwano fantosami. To w�a�nie one poszatkowa�y Los Raques (tak nazwano miasto od chwili katastrofy) na dwa odmienne �wiaty. Im wi�cej alienryny mieli ludzie w �y�ach, tym wi�cej obcego ego projektowali na zewn�trz. Nikt nie wiedzia� ile jeszcze alienryny zostanie odnalezione w zupe�nie przypadkowych miejscach. Musia�o by� tego ca�e mn�stwo. A wi�kszo�� klient�w uzale�nionych od drug�w bez wahania ruszy�a w �lady �pun�w z parku. Towar bezkonkurencyjny, po jednym przygrzaniu nie by�o innej oferty. Alienryna ponad wszystko. Ka�dy narkoman o tym wiedzia�. Ci�gn�li do miasta jak do Mekki, mimo �e narkotykowe bajzle przechwyci�y mn�stwo towaru. Do wojskowych laboratori�w, gdzie pr�bowano j� bada�, trafi�o ledwie dziesi�� procent ca�o�ci. Ravaughan cisn�� kolejny samolocik, mierz�c w gigantyczne logo na wie�owcu Triculare. - Mamy k�opot - sapn�� pod nosem. Ka�dy kombinowa� po swojemu. Jajog�owi znale�li wreszcie zaj�cie, cho� po prawdzie g�wno zrobili. Armia przygotowywa�a si� do odparcia ataku kolejnych Obcych. Jakby nie pojmowa�a, �e to fantosy s� ich �rodkiem, sposobem, by dosta� si� na Ziemi�. Jeszcze inni trzaskali szmal. Podr�bki alienryny. Wycieczki do El Raque 1, �ebracze sekty czcz�ce Obcego. Gad�ety imituj�ce Obcego. Ha�as w mediach. Filmy, ksi��ki, holografy z Obcym w g��wnej roli. No i D.D. Tricular. Wpad� na pomys� genialny i prosty. Je�li gro�� ci fantosy - nasza zabawka pomo�e ci z tego wybrn��. I wypu�ci� na rynek antyfantosy. Dzia�a�y bezb��dnie. Wystarczy�o uruchomi� zabawk� w obcej strefie i holoprojekcja zapewnia�a ci przetrwanie. W zale�no�ci od ceny mog�e� kupi� wszystko. Nawet kilkudziesi�ciometrowy holos z ukrzy�owanym Chrystusem. Najbardziej skuteczny dla wierz�cych katolik�w. Emisja plastyczna i oczywi�cie p�ynnie animowana. Dawa�a szans� na powr�t z przestrzeni fantosa. Mog�e� i�� wytyczonym szlakiem i w ten oto spos�b opu�ci� zagro�one miejsce. Nikt nie pyta� jak to si� dzia�o. Liczy� si� efekt. Sam fantos oczywi�cie trzyma� si� dobrze, ale Tricular nie mia� nic przeciw fantosom. Stawia� na ocalenie zab��kanej jednostki. I zrobi� kas�. Przy�mi� sp�ki w�glowe i holdingi zbrojeniowe. Jako jedyny dawa� nadziej�. Jego zabawki rze�bi�y tunele �wiat�a w morzu ciemno�ci, co jak si� zdaje, wystarcza�o mieszka�com aglomeracji Los Raques. Nie pragn�li niczego wi�cej. - Cze��. - Dw�jka gliniarzy w cywilu podesz�a do Ravaughana od strony Maya`s III i cicho usiad�a po jego bokach. - Nie najlepsza pogoda na czekanie, co? Ale nie da�o si� wcze�niej. Skin�� g�ow� tak, �eby w�osy zas�oni�y mu twarz. Po co maj� widzie�, jak zaciska �wacze. Nie lubi� tych facet�w. - Ty, Ravaughan, jeste� dobry - powiedzia� go�� z lewej. Mia� paskudny piskliwy g�os i tr�dzik na ca�ej twarzy. - Bez pud�a kontrolujesz centrum, masz czuja. - Taak. Mam czuja. - Jeste� najlepszym Detoxem, jakim tu dysponujemy. - Suchy jak gru�lik facet z prawej zakaszla� ponuro. - Dlatego p�acimy ci, ile chcesz. W jednym tylko zesz�ym tygodniu siedem trafie�. Rewelacja. Diabli ich nadali. Ravaughan mia� z�e przeczucia. Rzadko kiedy umawiali si� rano, w nag�ym trybie. Jeszcze rzadziej w �rodku miasta, a nie w budynku Policji. O co tu do cholery biega? - S�uchaj uwa�nie, Ravaughan - zawiesi� g�os glina z prawej, chrz�kn�� i zab�bni� palcami po �awce. - Masz nowe zlecenie, ch�opie. Ravaughan oderwa� niespiesznie kolejn� stron� gazety i w milczeniu sk�ada� nowy samolot. Z tymi facetami nie by�o �art�w. Kiedy uznawali, �e jeste� niewydolny, odstawiali ci� w k�t. A �eby specjalnie nie nag�a�nia� sprawy, na wszelki wypadek dawali ci kulk� mi�dzy oczy, �eby� nie pr�bowa� wykorzystywa� tego, co wiesz. .T:opuscic2 - Pilnie pan�w s�ucham - pierwszy przerwa� cisz�, bo zdaje si�, na to czekali. - To dobrze - ucieszy� si� glina z lewej. Wygl�da� jak szczur albinos chory na osp�. - Zanim powiemy, co masz robi�, oto nowe prochy dla ciebie. Masz, we� wszystko. W ciemnej, poci�tej bliznami �apie pojawi�y si� trzy pomara�czowe pude�ka. Ravaughan wy�uska� je i czyta� na g�os: - "Pinderol, tabletki powlekane, dwudziestomiligramowe. Efekt antypsychotyczny natychmiastowy, nap�d psychomotoryczny usprawniony. Dawkowanie... osobniczo zmienne, przeci�tnie... 1 tabletka dziennie". Hmmm... Co to ma by�, panowie? Pryszczaty za�mia� si� ponuro: - Jak to, kurwa, co? Pinderol. Czekali�my na to wiele miesi�cy. Zrobili go Japo�ce, na nasze zam�wienie. Maj� tu przedstawicielstwo farmakologiczne. Maj� te� pr�bki Obcego. Oni si� tam specjalnie nie pierdol� w etyk�. Szybko posz�o, bo dali�my im kilku gostk�w na alienrynie. �aden nie wr�ci�, ma si� rozumie�. Ale przys�ali gotowy lek i ty, Ravaughan, masz teraz tarcz� jak si� patrzy. Nigdy nie by�e� lepiej opancerzony. Nie wierzy� w japo�skich farmakolog�w. Raczej to ci z bezpieki z�amali zakaz eksperymentowania na m�zgach �ywych. W sumie, c� go to obchodzi. Je�li jest jak m�wi�, �atwiej b�dzie namierza� przygrzanych alienryn�. - Dobra - mrukn�� wsuwaj�c do kieszeni neuroleptyk. - Sprawdz� to. - Ja my�l�... ch�opie - wycedzi� glina-suchotnik, stara� si� m�wi� wolno i gro�nie. Pieprzony Godfather. - A b�dzie... dobra... okazja. - Kaszln��. - Widz�, Ravaughan, �e pilnie czytasz gazety. Poczu� jak krew uderza mu do g�owy. Ju� wiedzia�, ale nie chcia�, �eby te psy poczu�y jego l�k. - S� dobrym i tanim budulcem do samolocik�w - stwierdzi� lekko - mog� wykorzysta� pras� pod�ug w�asnych projekt�w. Pryszczaty glina zapiszcza� rado�nie. - Dobre. Ale powyrzuca�e� ju� strony tytu�owe, bracie. A pisali tam w�a�nie, �e powa�nie przygrzany klient grasuje po Gotili. Nasze podejrzenia pad�y na detoksykowanych. Zdaje si�, �e otrzymali przerzut alienryny i siej� Obcym jak sikawka stra�acka. Wsz�dzie go pe�no - poklepa� Ravaughana po plecach. - Rozumiesz? Ravaughan s�ucha�, wyci�gn�wszy przed siebie nogi. Nie pasowa� mu do sytuacji facet z szop� postawionych w�os�w, kt�ry zatrzyma� si� przy szerokim buku. - Co mam nie rozumie�, panowie. Kiedy? - A widzisz. - Suchotnik wskaza� palcem zegarek. - Nie jest �le. Masz jeszcze czas. Musimy wykona� par� bada�. W takim nasileniu... nie mieli�my tu Obcego jeszcze nigdy. To okazja dla jajog�owych, bracie - nieoczekiwanie zrobi� si� serdeczny. Jakby wysy�a� mnie na �mier�, pomy�la� Ravaughan i zerkn�� na suchotnika. Kiedy wr�ci� wzrokiem do faceta przy buku, ten si�gn�� gwa�townie do kieszeni. Co� b�ysn�o w jego r�ku. Ravaughan zobaczy� rosn�c� chmur� holospraju. Artysta p�dzlowa� drzewo nie wiedz�c, �e kilkana�cie metr�w dalej siedz� gliniarze i Detox. Dobre. - To b�dzie w pi�tek. Dzisiaj mamy poniedzia�ek, wi�c mo�esz i�� na dziwki czy co tam lubisz, Ravaughan. Tyle od nas. Damy sygna� przez kom�rk�. Trzymaj si�. Suchy rzuci� mu na kolana kopert� ze szmalem, obaj u�miechn�li si� nieszczerze i powoli odeszli. Holosprajmen ko�czy� swe dzie�o. Buk zamieni� si� w p�kat� posta� burmistrza Los Raques, z kt�rego ust wydobywa� si� �wietlisty napis: G�OSUJCIE NA MNIE. JESTEM SPRAWIEDLIWY. ZABIJAM I LUDZI I OBCYCH. Ravaughan patrzy�, jak podchodz� do holosprajmena. Kilkakrotnie poklepali go po plecach niby podziwiaj�c efekt jego pracy. Chwil� p�niej artysta le�a� w trawie z rozkrwawion� twarz� i puszk� spraju wduszon� w usta. Gliniarze skryli si� we mgle poranka. Wsta�, czuj�c igie�ki b�lu w zdr�twia�ych nogach. Mia� jeszcze troch� czasu. A zas�u�y� na kr�tki urlop. Tego akurat by� pewien. * Fritken zdj�� z oczu panoramiczne szk�a. - Tyle na dzisiaj - powiedzia� kr�tko. - Ile pracowa�em? - Osiemna�cie godzin. R�wna osiemnacha, Harry - powiedzia� czarnosk�ry technik i u�miechn�� si� ponuro wywijaj�c mi�siste wargi. - A ja z tob�, ma si� rozumie� - stukn�� palcem w sw�j kask. - Psia�ma�.