648
Szczegóły |
Tytuł |
648 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
648 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 648 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
648 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
+opuscic1-5+
POWIE��
Maciej �erdzi�ski
Opu�ci� Los Raques (1)
Z dziennika Bernarda Alienrynika. Lu�na notatka.
Tak. To ju� pi��set dwudziesty drugi dzie� nowego �ycia.
Tyle min�o, odk�d zacz��em grza� alienryn�. Czy �a�uj�?
Pytanie trudne, odpowiedzie� mog� na dwa sposoby: �a�uj�, bo
dostrzegam teraz, �e czterdzie�ci jeden lat mojego �ycia
by�o niczym b�y�ni�cie �wiat�a na odw�oku muchy-g�wniary. I
nie �a�uj�, bo ju� od kilkuset dni nie jestem much�-g�wniar�.
Owszem, nadal latam nad tym smrodem w dole, ale ani mi w
g�owie podchodzi� do l�dowania. Nie. Nie �pa�em wcze�niej
hery, nie jecha�em na amfie, nie pr�bowa�em grzybk�w-
samosypk�w. Mia�em niez�� robot� w prasie i czarnosk�r�
lask�, w sam raz dla czterdziestoletniego facia w grubych
brylach na t�ustym nosie. Na pierwszy lot za�apa�em si�
przypadkiem. Wpad� kumpel z wojska. Przyni�s� dawne
opowie�ci i jednorazow� strzykawk�. W jego s�owach nie kry�o
si� wiele, ale za to w jednym centymetrze zielonkawego
p�ynu... O tak. Tam by�o wi�cej ni� mog�em oczekiwa�.
Zaraz. Musz� teraz potrze� rogi kartki, na kt�rej pisz�.
Dwadzie�cia siedem razy kciukiem lewej d�oni i osiem razy
palcem wskazuj�cym prawej. To mnie uspokaja. Sprawia, �e
mog� pisa� dalej, a moja kontrola jest jeszcze silniejsza
ni� zwykle. Ten rytua� si�ga czas�w bez alienryny i jest
jedynym, kt�ry mi pozosta� z dawnych lat. Ju�. Gdzie jestem
teraz? Siedz� w swoim mieszkaniu, na dwudziestym trzecim
pi�trze, przy zabitym dechami oknie. Nie jest mi potrzebne.
I tak widz� dalej. Mam przygotowan� strzykawk�, staza zwisa
z oparcia krzes�a. Mam ja�owy gazik i pude�ko ostrzonych
laserem igie�. Grzej� w pachwin�, bo �y�y na nogach i r�kach
s� niczym zabetonowane, �eliwne rury. Niewa�ne, to tylko
pod�e drogi do raju. To prawda, �e nie musz� ju� grza� tak
cz�sto jak dawniej. Bywa, �e oni tu s� i bez alienryny.
Kiedy nie jem nawet tych sczernia�ych, suchych bu�ek czy
ma�ych, ��tych jab�ek z pomarszczon� sk�r�, oni pojawiaj�
si� jak deszcz i jak on studz� wyg�odnia�e my�li. Mam tu
te� wiadro na wymiociny i garnek przerobiony na nocnik.
Siedz� na starej gazecie, ale nie interesuje mnie co w niej
pisz�. Jest cicho, przyjemnie, bezpiecznie. Staza lekko
ko�ysze si� na oparciu, woda kapie z kuchennego kranu. Zanim
przygrzej�, musz� jeszcze osiemdziesi�t razy pstrykn��
palcami lewej d�oni, pomi�dzy kolejnymi plu�ni�ciami kropel
z kranu. Jak si� pomyl�, trzeba od pocz�tku. Zaczynam.
,......................... To nie by�o �atwe. Ale nabra�em
wprawy. Jestem w najw�a�ciwszej formie, �eby go�ci� w sobie
anio�y. Chod�cie. Przybywajcie.
*
Harry Fritken postuka� palcem w sw�j gruby, b�yszcz�cy
lipidami nos i powoli spojrza� w stron� drzwi. Pukanie
powt�rzy�o si�.
- Cholera - westchn��, wstaj�c z ��ka. - Nag�a cholera.
Podci�gn�� granatowe slipki i mru��c powieki szuka�
okular�w. Jak zawsze. By�y na drewnianym krze�le, obok
nocnej lampki. Za�o�y� je i mamrocz�c przekle�stwa podszed�
do drzwi.
- Kto tam? - zapyta�, pokas�uj�c.
- To ja. Marylin.
- Ach tak. - Krzywi�c si� otworzy� zamek i nie czekaj�c
a� wejdzie, zawr�ci� w stron� ��ka. - O cholera...
Ponownie usiad� w rozkopanej po�cieli. Wetkn�� w usta
papierosa, potar� zawilgocon� zapa�k� o blat krzes�a i
pykn�� chmur� sinego dymu. Wola� nie patrze� na kobiet�,
kt�ra niepewnie poszukiwa�a dla siebie miejsca. Gor�czkowo
zaci�ga� si� i wypuszcza� z p�uc nikotynowy dym, udaj�c, �e
jej nie widzi. Ale musia� s�ysze� zachrypni�ty, cichy g�os:
- Nie ma Spunny? - Skrzyp drugiego krzes�a, szelest
przek�adanej gazety. - Wysz�a gdzie�?
Zmru�y� powieki i dmuchn�� dymem pod szk�a okular�w.
Schowa� si� za tym dymem jak stru�, bo i o czym tu gada�?
- Harry... S�yszysz mnie? Gdzie jest Spunny?
- Czego chcesz, Marylin? Czego ty jeszcze chcesz?
- Powiedz, gdzie ona jest i p�jd� sobie. - Zobaczy�, �e
zak�ada nog� na nog� i szelest lycrowych po�czoch strzeli�
bole�nie w jego uszy.
Nadal nie patrzy� w jej twarz.
- Marylin... - wyszepta�. - Wczoraj zabrali Spunny na
detox. Musz� j� odtru� z syfu, kt�ry pakujecie sobie w �y�y.
Sama lepiej wiesz, o co idzie. Bo to ty, Marylin, jeste�
znawczyni�. Ja tylko pomagam wam prze�y�.
Nie chcia� tego m�wi�, gorycz sama odnajdywa�a uj�cie.
Nie by�o sposobu na Spunny. Przecie� stara� si� j�
powstrzyma�. Tyle razy prosi�, b�aga�... Pokazywa� Spunny te
wszystkie malutkie i pi�kne rzeczy, kt�re dawa�y mu
szcz�cie czy cho�by rado��. Ale Spunny grza�a w kana�. Nie
interesowa�a si� rzeczywisto�ci�, wi�c narasta�a mi�dzy nimi
pustka, kt�ra w ko�cu dopad�a i Fritkena. Kiedy Spunny
ko�ysa�a si� w k�cie pokoju, on szwenda� si� po ciemnawych
spelunkach miasta. Pi� mocne herbaty i ponuro rozmy�la�. Nie
mia� z kim gada�. W barach z trudem odnajdywa� te kilka
popularnych zwrot�w, dok�adnie komunikuj�cych barmanom, co
chcia�by pi�. Interesuj�cym pomys�em okaza�a si� zamiana
herbaty na w�dk�. Nawi�zywa� znajomo�ci, nauczy� si� �mia�.
Kiedy wraca� do domu, �artowa� z ko�ysz�cej si� Spunny i sam
odpowiada� na w�asne pytania. Ale musia� odstawi� w�d�, bo
jego cia�o kiepsko j� znosi�o. B�le g�owy zmusza�y do �arcia
przeciwb�lowych proch�w, kt�rym z kolei nie umia�a sprosta�
w�troba. Nadal jednak twardo chadza� do bar�w. Zamawia�
kaw�, czasami cappucino z w�osk� czekolad�. Najrzadziej
kielonek taniej brandy.
- Jako� dawa�em rad� - wymamrota� spierzchni�tymi
wargami. - Mo�e przekona�bym j�, �eby odstawi�a... Ale ty
zrobi�a� swoje, Marylin.
D�ugie nogi wsta�y i zbli�y�y si� do jego oczu. Widzia�
mieni�cy si� kolorami t�czy materia� po�czoch. �zy
wdziera�y si� w such� sk�r� policzk�w i ��obi�y w niej
koryta. Marylin g�aska�a �ysiej�ce w�osy Fritkena, a on
wdycha� zapach jej cia�a. Sprawi�o mu to b�l.
- Czego ty chcesz? - zapyta� czuj�c, �e zaraz wybuchnie
histerycznym �miechem. - Pieprzy� si� ze mn�? A mo�e
przynios�a� dzia�eczk� dla mojej �ony? Co? Przecie� od
siedmiu lat wpierdalasz w siebie alienryn� i B�g jeden wie,
jak to mo�liwe, �e nadal masz takie pi�kne nogi i cia�o,
kt�re kupi ka�dy facet. Dlaczego jeszcze �yjesz? Powiedz
co�. M�w!
Krzyk odbi� si� od sufitu i spad� na rozstawione na
stole holoemitery, wok� kt�rych wi�y si� cienie zakurzonych
�wiat�owod�w. S�abe echo zagin�o w ich labiryncie, uton�o
po�r�d masywnych wie� komputer�w. Nieopodal by�o wej�cie do
�azienki, bli�ej sta�a zminiaturyzowana kuchenka. Ca�y
pieprzony �wiat Fritkena mie�ci� si� w tym niewielkim
pomieszczeniu. Praca, toaleta, �arcie i sen. Kolejno��
dowolna.
Lycra migota�a wspomnieniami m�odo�ci.
- Przykro mi, Harry, �e ona tam trafi�a. Ale nie by�o
innego sposobu. Marylin od razu straci�a kontrol� i zasz�a
znacznie dalej ni� kiedykolwiek by�am ja. Bra�a ci�kie
dawki, nikt nie m�g� jej powstrzyma�. Nie powiniene�
obwinia� siebie ani mnie. Teraz wiem, co trzeba zrobi�.
Gdyby� chcia� j� odzyska�, odszukaj mnie. Znam...
Gwa�townym ruchem wbi� twarz mi�dzy jej uda. Uszy
otuli�a cisza. Chwil� nie my�la� o niczym, a ona g�aska�a go
po w�osach. Chcia�, �eby trwa�o to wiecznie, cho� czu�, �e
nie powinien.
- Czy jej w og�le mo�na jeszcze pom�c? - zapyta�,
odrywaj�c si� od Marylin. Wydoby� resztk� papierosa
spomi�dzy zdr�twia�ych palc�w lewej r�ki i wdusi� peta w
stado innych spoczywaj�cych w plastykowej popielniczce.
Marylin odesz�a na swoje krzes�o.
- Mo�e - odpar�a zdawkowo.
Podobnie odpowiedzia� lekarz, zabieraj�c Spunny do
szpitala. Piel�gniarz doda�, �e nikt nie zna w�a�ciwej
odtrutki na alienryn�. Potrafili jedynie wyciszy� objawy
abstynencyjne za pomoc� czystej chemicznie heroiny, a
potem, je�li pacjent dawa� rad�, mogli pr�bowa� leczy�
uzale�nienie od opiat�w. Brzmia�o to beznadziejnie.
Fritken podszed� do kranu i nala� sobie szklank� wody.
- Czego jeszcze chcesz? Pieni�dzy?
- Mam szmal. Mog� ci nawet troch� zostawi�. �eby� zacz��
znowu pracowa� i zebra� si� do kupy.
- Mam prac� - przerwa� - cho� mo�e nie tak intratn� jak
twoja. Ammenthy jest u dziadk�w, wywioz�em j� kiedy jeszcze
mogli�my opuszcza� miasto. Dawno jej nie widzia�em. Ale
dawali�my jako� rad�. Teraz Spunny le�y w szpitalu, a ja
kr��� mi�dzy gara�em i domem i nie wiem co dla niej zrobi�.
Poci�gn�� �yk i spojrza� w twarz Marylin. Nic si� nie
zmieni�a. Jasne w�osy z jednej strony zaczesane za ucho, z
drugiej opadaj�ce na �agodnie ocieniony policzek. Uwa�ne,
ciemne oczy i napi�te skrzyde�ka szczup�ego nosa. Wyra�nie
zarysowane wargi lekko wygi�te w d� niby w wyrazie
pogardy, ale tak naprawd� przyjazne i napawaj�ce nadziej�.
Pami�ta� listopadowy deszcz skrz�cy si� w jej w�osach, kiedy
w tr�jk� �azili na festyny do miasta i pili tanie piwo. By�y
podobne. Spunny starsza od siostry, ale to Marylin mia�a w
oczach spok�j i pewno��. Zawsze sprawia�a wra�enie
mocniejszej.
- Nie pomy�la�bym nawet, �e i teraz metabolizujesz ten
syf. Nie wida�, �eby� by�a przy�pana, Marylin.
Wytrzyma�a jego spojrzenie.
- Jestem na bezpiecznej dawce. Tyle mi wystarcza, a nie
mam zamiaru szkodzi� innym - wzruszy�a ramionami. - Wiesz,
o czym m�wi�.
Za�mia� si� ponuro. Nie spos�b tak powiedzie� o Spunny.
Kiedy ewakuowa� ma�� Ammy, zabroni� dziadkom kontakt�w ze
swoj� �on�. Sia�a halucynacjami na kilkadziesi�t metr�w jak
dalekosi�ny, totalnie rozregulowany projektor. Ka�dy slajd
m�g� porazi� ci zmys�y.
- Jest dobrze - westchn��, si�gaj�c po papierosa. - Nie
musz� ju� ucieka� do bar�w, nie potrzebuj� je�� proch�w,
�eby si� przed ni� obroni�. Mog� nawet pracowa�. Bez, �e
tak powiem, zb�dnych zak��ce�. Jest dobrze, Marylin...
Trzeba tylko zape�ni� t� pustk�.
Dmuchn�� dymem, staraj�c si�, �eby w jej oczach wypad�o
to weso�o, ale jak na z�o�� odwr�ci�a si� w stron� zabitego
okna. Widzia� teraz szyj� Marylin i delikatne w�oski rosn�ce
na karku. Patrzy� w czerwie� jej d�ugiego swetra i czu� krew
szczelnie wype�niaj�c� rury naczy�. Miarowe, silne uderzenia
serca. Ja�niejsze, bardziej wyraziste my�li. Jej obecno��
to sprawia, czy fakt, �e nie za�y� obronnego neuroleptyku?
By� tylko na dw�ch tabletkach lithium carbonicum, jak za
dawnych, dobrych czas�w.
- Popatrz - wskaza� dykt� w oknie. - Bardzo pi�kny
widok. Filmowy. Wszystko sobie mo�na wyobrazi�. Widzia�em
tam Jezusa, p�acz�cego na krzy�u, innym razem samoch�d, pod
kt�ry wpada moja c�rka. By�o te� pole granatowych malin i
fontanny krwi. Wyla�a si� do tego pokoju, a ja wspina�em
si� na krzes�o i �apa�em r�kami �yrandol. Krew si�ga�a mi
do ust, smakowa�a niczym sok z winogron. Spunny w dole
kiwa�a si� na krze�le. Jako� tak by�o, �e widzia�em j�
poprzez krew...
- Przesta�. Widzia�e� tylko strz�py. Odpady, kt�rych nie
znosi alienryna. Czy pyta�e� kiedy�... Zostawmy to. Martwi�
si� o siostr� i boj� si�, �e to samo spotka i mnie.
Odliczy� do dwudziestu, rzuci� papierosa do zlewu i
podszed� do Marylin. Potem obj�� j�, a ona unios�a w g�r�
usta.
P� godziny p�niej pali� trzeciego papierosa i g�adzi�
po�ciel, staraj�c si� zatrzyma� w niej kszta�t kobiecego
cia�a.
Po po�udniu spad� pierwszy �nieg.
*
- Nie pami�tam kiedy bawi�em si� tak dobrze - za�mia�
si� Cricboy. - Nie mog�o by� lepiej.
- A jak�e - przytakn�� Skinny i wskaza� wchodz�ce anty-
abo. - Zaraz si� zacznie.
Siedzieli pod �cian� kryszta�u i niklu w jednej z
najwi�kszych galerii miasta. Halogenowe �wiat�a pe�za�y po
posadzce, projekcje tr�jwymiarowych holoobraz�w osadzonych na
gigantycznych, patykowatych nogach pochyla�y si� nad go��mi
kawiarni. W�r�d wielbicieli sztuki byli te� pospolici
bywalcy bar�w, kilku naje�onych elektronik� opryszk�w i dwie
cierpliwe prostytutki.
- Ja ci� pieprz�, Ravaughan. - Cricboy zmru�y� sko�ne
oczy i strzeli� palcami. - Zaraz si� b�dzie dzia�o.
- Taaak. B�dzie rozr�ba - przytakn�� Skinny, a jego
wytatuowany nos poruszy� si� niecierpliwie.
Ravaughan my�la� w�a�nie o nowym preparacie przeciw
karaluchom zakupionym kilka godzin wcze�niej. Wzruszy� tylko
ramionami.
- Dajcie spok�j, panowie. To tylko jeszcze jedna
pieprzona demonstracja.
Ale by�o na co patrze�. Do galerii Biwaya wsun�o si�
kilkana�cie kobiet. Barman w turkusowym p�aszczu stan�� przy
pod�wietlonych butelkach i nerwowo wci�gn�� �ys� g�ow� w
szerokie ramiona. Demonstrantki wkroczy�y mi�dzy stoliki,
rozrzucaj�c male�kie hologramy. Dwie ostatnie zatrzyma�y
si�. Ni�sza, z wydatnym brzuchem, rudymi w�osami,
postawionymi niczym u je�ozwierza, powiedzia�a:
- Skrobali�cie wasze kobiety, ch�opaki?
- Hm, bo ja wiem - sprowokowa� j� Cricboy. - R�nie
bywa�o, ma�a.
- On tylko tak gada - niespokojnie wtr�ci� Skinny, a
jego ko�� gnykowa poruszy�a si�. - Erotoman gaw�dziarz,
rozumiecie? Poza tym jest peda�em. Co on tam m�g� skroba�?
Odezwa�a si� wy�sza anty-abo, zakuta w czarny str�j
przypominaj�cy �redniowieczn� zbroj�. Pokrywa�y j� malunki
p�od�w i elektrycznych no�y koagulacyjnych.
- Zabijacie ich? - sykn�a gard�owym szeptem. -
Zabijacie nie narodzone dzieciaki?
- Sk�d, psze pani. - Grdyka Skinny`ego dygota�a
rozpaczliwie. - Tylko tak pierdoli, przecie� m�wi�. To
pedzio.
Ni�sza nacisn�a guzik przy prawym sutku. Jej brzemi�
zal�ni�o kolorami. Ravaughan patrzy� w wypuk�y monitor tak
du�y, jak brzuch kobiety. Zza poziomych pask�w biegaj�cych
po krysztale wy�oni� si� wyra�ny obraz. Zwini�ty w k��bek
p��d w trzydziestym tygodniu �ycia, jak wskazywa�y cyfry w
prawym rogu brzucha. Klikn�� drugi przycisk uderzony
lakierowanym paznokciem ci�arnej. Hukn�� gwa�towny stukot
male�kiego serca, przetworzony przez bramki pog�os�w i
mroczn� deformacj� flangera. Pot�ne brzmienie emitowane
przez niewidoczne g�o�niki nie pasowa�o do malutkiej
istotki, mrugaj�cej powiekami i poruszaj�cej ospale drobnymi
palcami d�oni. By�o jak tam-tamy sygnalizuj�ce pierwotny
przekaz najprostszych z my�li. Z samego serca niezg��bionej
d�ungli. Wy�sza anty-abo poda�a Cricboyowi n�, trzymaj�c go
za plastykowy trzonek.
- Masz, dupku. Zad�gaj tego malca. Posiekaj go na
kawa�eczki. A my b�dziemy to ogl�da� i cieszy� si�, �e nie
trzeba zmienia� pieluch ani gotowa� mleka. Bierz majcher i
do roboty, dupku!
Cienki w�s Cricboya opad� poni�ej dolnej wargi.
Odruchowo pochwyci� n� i bezradnie spojrza� na d�ugie
ostrze.
- No, �mia�o... - wyszepta�a wysoka, pochylaj�c si� nad
sto�em. - Wbij go w monitor.
Cricboy wyprostowa� si� gwa�townie:
- O`kay. Jestem gejem, siostro. - U�miechn�� si�
szeroko. - Nie lubi� skrobanek i daj Bo�e sto lat temu
male�stwu. Ze swej strony got�w jestem sponsorowa� od�ywk�
dla ci�arnych. Mog� te�...
Brzemienna nie reagowa�a. Kolejny dotyk palca, stukot
zastawek serca zag�uszy� Cricboya i opanowa� sal�. Anty-abo
zacz�y ta�czy�. Smugi hologram�w �miga�y w powietrzu
ruszanym skrzyd�ami wentylator�w. Mieni�y si� kolorami
antyaborcyjnych przekaz�w. Wyd�ty brzuch ci�arnej ponuro
odbija� refleksy �wiate�. P��d mrugn��. Jego serce brzmia�o
teraz ostrzej ni� przesterowana gitara.
Ale by�o co� jeszcze na pograniczu �wiat�a i cienia,
nieopodal najwy�szego z dzie� wystawionych w galerii. Nowa
jako�� inna od tego szale�stwa. Niczym �lad wilczej �apy na
placu zabaw. Ravaughan z�apa� to k�tem oka i nim podj��
�wiadom� decyzj� jego nogi zacz�y dzia�a�. Roztr�ci�
pochylone nad Cricboyem anty-abo i wmiesza� si� w t�um
demonstrantek. Min�� trzech zas�pionych oprych�w, barmana
ocieraj�cego spocone czo�o i �miej�c� si� dziwk�. Panienka
strzykn�a zielonkaw� �lin�, dopala�a w�a�nie jointa. Potem
by� st� pe�en opancerzonych fotochromami bywalc�w galerii
Biwaya i poorana bliznami twarz ochroniarza. Zatrzyma� si� w
cieniu stalowych n�g gigantycznej sztalugi.
- Jest - wymrucza�.
Przestrze� zap�tla�a si� tu w smugach kondensacji i
nabiera�a nowego formatu. Zamiast �ciany kawiarni widzia�
ociekaj�ce rt�ci� ro�liny, a w�r�d nich g�adki, wij�cy si�
chodnik. Dalej l�ni�y fragmenty rubinowego nieba i pochylone
nad �cie�k�, smuk�e konstrukcje o nieodgadnionym
przeznaczeniu.
Gdzie jest pocz�tek, sk�d to wylaz�o... �r�d�o. Musi
by� po lewej. Tam jest najwi�cej kondensacji. Tam zaciera
si� fantos. My�li Ravaughana by�y szybkie i precyzyjne.
Ga�ki oczu porusza�y si� jak optyka karabinu snajpera. Nos
wci�gn�� wo� ozonu. Tak. Po lewej jest �r�d�o.
- Id� - warkn�� kr�tko. - Nie ma czasu.
Na �cie�ce pojawia�y si� kszta�ty. Ale wola� nie patrze�,
co nadchodzi ku galerii. To tylko utrudnia�o robot�.
Wskoczy� w przestrze� fantosa, przeci�� j�, czuj�c, �e
serce zwalnia i �omocze ci�kimi uderzeniami, podobnie jak
to ma�e serduszko, kt�re przed chwil� ogl�da�. Po omacku
wyci�gn�� r�k�. Przesz�a przez dziwaczne ro�liny i uderzy�a
w twardy kszta�t. Drzwi. Przypomnia� sobie. Tu powinien by�
kibel. Namaca� klamk� i szarpn�� gwa�townie. By� w
�rodku. Na siatk�wkach dogasa� obraz zbli�aj�cych si� cieni,
ale przed sob� mia� w�a�ciwe �r�d�o fantosa. Tak jak
przypuszcza�, by�a to demonstrantka. Siedzia�a przy
umywalce, obok plastykowa strzykawka; d�ugie, rozrzucone
nogi kobiety dygota�y w rozkoszy prze�pania alienryny.
P�przymkni�te oczy nie by�y jej potrzebne. Wystarcza� m�zg,
kt�ry wyrzygiwa� w rzeczywisto�� fantosa gro�n� sfor� cieni
wyg�odnia�ych �ycia.
- M�oda jeste�. I jeszcze �adna - wydysza� Ravaughan,
si�gaj�c pod ciemnozielon� bluz�. - Ale zosta�a z ciebie
tylko chora i obca temu �wiatu �epetyna. I zaraza, kt�r�
siejesz. To jest prawda o tobie, kobieto.
Rozpaczliwa my�l oddzieli�a si� od jej nieprzytomnego
cia�a, chc�c go powstrzyma�. Ale by� silniejszy. Wbi� gnata
w rozchylone usta dziewczyny, skierowa� luf� w g�r� i
poci�gn�� za spust. Rozrzucone nogi kopn�y pod�og�. Tylko
jeden raz. G�owa opad�a.
Szybko uchyli� drzwi toalety. Zd��y� zobaczy� jak fantos
kurczy si� z sykiem; smr�d ozonu przybra� na sile. Czy
kt�ry� z cieni zd��y�? Mia� nadziej�, �e nie. Pochyli� si�
nad cia�em anty-abo i sprawdzi� zawarto�� kieszeni jej
d�insowej kurtki. Pude�ko papieros�w, paczka gumy do �ucia,
mn�stwo holokarteczek z adresami i has�ami demonstrantek.
Si�gn�� pod klapy kurtki i namaca� ob�y kszta�t. Tubka
alienryny z przymocowan� skoczem strzykawk�. I stare
zdj�cie z zielonookim facetem. Niezdarny podpis: Mojej
kochanej Judy.
Podszed� do umywalki i chlusn�� w twarz zimn� wod�.
W kryszta�owym lustrze zobaczy� swoje odbicie. Jasne,
wzmocnione kontaktami oczy, d�ugie, czarne w�osy i
pogniecione czasem policzki. Wargi porusza�y si� nerwowo raz
w prawo, raz w lewo. Wysokie czo�o przeci�a jedna g��boka
zmarszczka. Zjawia�a si� zawsze, kiedy musia� zabija�.
Pu�ci� oko do lustra i powiedzia� p�g�osem:
- To nie ja ci� zabi�em, Judy. Oni byli pierwsi.
Wyszed� z toalety, przemkn�� w�r�d ha�asuj�cych
demonstrantek i zatrzyma� si� przy spoconym barmanie.
- Zr�b pan co� - krzykn��, wskazuj�c palcem za siebie. -
Trudno to wytrzyma�.
Barman uchyli� si� przed nadlatuj�c� holokartk� i
bezradnie potrz�sn�� kom�rkowcem.
- Zak��ci�y nas, kurwa noga. Ale wys�a�em po gliny
ochroniarza. Zaraz b�d�...
Ravaughan skin�� tylko g�ow�. Zapowiada�o si� pracowite
popo�udnie.
*
Miniaturki roz�o�ystych d�b�w u�o�ono w szeroki,
kilkunastometrowy szpaler. Nie by�y wy�sze od buta Fritkena
i kiedy st�pa� po korytarzu pracowni czu� si� niczym
Guliwer. Po lewej rozstawiono sprz�t modeluj�cy obrazy, po
prawej w p�mroku dostrzega� pochylone nad monitorami
sylwetki technik�w. Tam, dok�d zmierza�, wida� by�o bia�e,
proste w formie drzwi. Nie podejrzewa�, �eby by�y prawdziwe,
ale w�a�nie by�y. Wszed� do gabinetu szefa korporacji
EasyImagines D.D. Tricular. Tu mia� zacz��. Symboliczny
powr�t do �wiata �ywych.
- Niech pan si�dzie, Harry - us�ysza� mi�y
g�os. - Pan Tricular zaraz pana przyjmie.
Wola� si� rozejrze�. Uderza�a prostota. �adnych
wyrafinowanych holo, �adnych zakr�conych mebli czy
niezwyk�ych rze�b Imagines. Tylko cztery ��te piankowe
fotele. Spiralnie wie�czony sufit z cwanie ustawionym
o�wietleniem, tak by go�� widzia� tyle, ile chce
gospodarz. Kilka poster�w na g�adkich, metalizuj�cych
�cianach i wielka dzika papro� pokryta kropelkami t�ustej
wody. Robi�a wra�enie. Zmusza�a do fiksacji oczu na
mieni�cych si� grafitem li�ciach. Nie wiadomo sk�d wy�oni�y
si� trzy postacie.
- Witam pana.
Kt�rej odpowiedzie�? Skin�� tylko g�ow� i usiad� w
fotelu, a tamci zaj�li trzy pozosta�e.
- Ma pan dobre referencje. Przejd�my do rzeczy. - To by�
g�os najni�szego, ze zdeformowan�, male�k� twarz� i
wyrastaj�cymi z czo�a wypustkami na kszta�t rog�w muflona. -
Zna pan zasady kontraktu?
- Pobie�nie. - Wola� nie t�umaczy�, �e mu to oboj�tne.
Chcia� zacz�� na nowo prac� i tyle.
- Przypomn� te najwa�niejsze - powiedzia�a gruba
kobieta zajmuj�ca �rodkowy fotel i postuka�a palcem w
segregator spoczywaj�cy na kolanach. - Pracownik�w
EasyImagines D.D. Tricular obowi�zuj�: zasada wsp�pracy,
tajemnicy projektowej i pe�na dyspozycyjno��. Nie obowi�zuj�
regu�y ustalone przez Ko�ci�. Pan wykonuje zlecenie,
prawnie odpowiadamy my.
By�a nie tylko gruba, mia�a te� niezno�ny tik, nie
pasuj�cy do jej pulchnej, pogodnej na poz�r twarzy.
- Doskonale pani� rozumiem. Tak by�o i w innych firmach.
Facet z rogat� czaszk� wycelowa� we Fritkena palec z
modelowanym w zygzak paznokciem:
- Wiadomo mi, �e jest pan cz�owiekiem uznaj�cym zasady
religii katolickiej. Naprawd� poj�� pan punkt o �amaniu praw
Ko�cio�a? Mo�e by� dla pana szczeg�lnie trudny.
Fritken wzruszy� ramionami i za�mia� si� ponuro:
- Tak. S�dz�, �e rozumiem, co znaczy �ama� ustalane
prawo. To bardzo �atwe.
Ma�y podrapa� si� w oba rogi.
- Chcia�em si� tylko upewni�. Nie lubi� nieporozumie� w
czasie pracy.
Fritken zdusi� przekle�stwo. Co za dupki. Mo�e chocia�
trzeci powie co� mi�ego. Ten w d�ugiej bluzie i
przystrzy�onych na prostok�ty w�osach, zamaskowany skalpelem
chirurga plastycznego, bez wyra�nych cech szczeg�lnych.
Jednak trzeci milcza�, w��czy�a si� za to gruba kobieta:
- Zarobki b�d� wysokie. Zaczyna pan od jutra, w pracowni
22. Projekt nazywa si� Dummie III. Ma by� gotowy za miesi�c.
Prac� nadzoruj� ja, ale pan b�dzie odpowiedzialny za pomys�.
Nie mam zamiaru we� wnika�. Znamy i cenimy pana
kompetencje.
- Jasne. - Kolejny raz skin�� g�ow�, zatrzymuj�c pod
powiekami obraz jej brwi szarpanej rozszala�ym tikiem. -
Absolutnie zrozumia�e.
- U�ywki s� do pana dyspozycji - rzek� rogaty kurdupel.
- Zakazana tylko alienryna, reszta wedle uznania. Nie
pokrywamy koszt�w detoksykacji czy ewentualnych powik�a�. Od
tego nie b�dzie pan ubezpieczony...
C� to za pojebaniec, pomy�la� z rozbawieniem i
powiedzia� na g�os:
- Nie potrzebuj� proch�w. Mam swoje sposoby i wiem co
robi�.
- Czy jest pan got�w podpisa� wst�pny, trzymiesi�czny
kontrakt? - spyta�a gruba, wyjmuj�c ze skoroszytu okr�g��
kartk�.
Zignorowa� podsuni�te pi�ro ze z�ot� stal�wk� i si�gn��
po reklamowy d�ugopis.
- Tak.
Podpisa�, co nale�a�o i przy�o�y� kciuk w miejsce
czytnika. Kartka zmieni�a kolor na zielony, oznacza�o to
poprawne sfinalizowanie umowy. Ale si�� musia� si�
powstrzymywa� przed wyj�ciem z pomieszczenia, nie by�
jeszcze got�w do kontakt�w z takimi jak oni.
- Witamy w firmie - u�cisn�� mu d�o� rogaty facecik. -
Z nadziej� oczekujemy efekt�w pana pracy, panie Fritken.
- Postaram si� nie zawie�� pana Triculara.
Wtedy odezwa� si� ten z g�adk�, seryjn� twarz�:
- Nie zawiedzie mnie pan, Harry. Gdyby by�y problemy,
jestem do dyspozycji. - U�miechn�� si� i wyszed� z
pomieszczenia. A za nim tamtych dwoje.
Ha, pomy�la� Fritken. Tego bym akurat nie przewidzia�.
Sam D.D. Tricular ze swoj� pospolit� g�b�! Czeg� oni chc�,
�e miliarder wita mnie osobi�cie na pok�adzie? Czy
rzeczywi�cie jestem taki dobry? Czy tylko chce, �ebym
my�la�, �e tak jest?
Wyszed� przez bia�e drzwi, prosto w szpaler miniaturowych
d�b�w i mrugaj�cych �wiate� wzorcowni. Masz wreszcie prac�,
Harry. I nie kombinuj, o co konkretnie biega. Ju� oni to
lepiej wymy�lili. Akurat tak, �eby� ty nigdy nie doszed�,
czego naprawd� chc�. Przewidzieli ka�de posuni�cie i s� do
przodu o pi��set ruch�w. Czas poka�e co dalej.
Stra�nik wy�wietli� drog� ku wyj�ciu i zasalutowa�.
- Do widzenia panu.
- Do jutra.
Zjecha� szybkobie�n� wind�, przeszed� przez pusty hol i
stan�� na skraju Freesquere, przy kt�rym usadowi�y si�
wie�owce korporacji. Pr�szy� drobny �nieg. Niebo mia�o
barw� �liwki i nie wida� by�o �adnych chmur. Kszta�ty
neon�w rozmywa�y si� w mgie�kach pary, wydychanej przez
systemy klimatyzacji budynk�w. Przechodnie przemykali po
ulicach, przecinaj�c poj�kuj�ce tory tramwaj�w. Wi�kszo��
spieszy�a si�, by zd��y� przed zmrokiem do mieszka�, zje��
sp�niony obiad i pos�ucha� o nowych aspektach projekcji
fantos�w. Dobrze wiedzie�, jak wygl�da sytuacja. Czy
zlikwidowano kolejne �r�d�o? Ile detoksykowanych po
alienrynie bezpiecznie przesz�o na heroin�? I, co
najwa�niejsze - czy fantosy pojawi�y si� w nowych miejscach?
Czy miasto odebra�o im nieco przestrzeni, czy te� one zaj�y
kolejne tereny. Kt� bowiem lubi prze�azi� przez obce
strefy. B�g jeden wie gdzie, kiedy i czy w og�le wyjdziesz.
- Harry! - wyrwa� go z zamy�lenia niski g�os. - Dobrze
ci� widzie�, ch�opie.
Nie poznawa� pomarszczonej, szczerej twarzy i wysokiej
postaci, kt�ra z�apa�a go za r�kaw p�aszcza.
- Co w tym dobrego? - rzuci� ironicznie.
Facet nie da� za wygran�:
- Ju� nie pami�tasz? - spyta� g�osem nagle jakby
znajomym. Le�eli�my na tej samej sali w szpitalu przy
Korthaka Avenue. - Pi�� lat temu. Jestem...
Na Boga. To przecie� stary Speedo. Speedo po�ykacz
papieros�w. Z zaburzeniami osobowo�ci, zespo�em
paranoidalnym, uzale�nieniem od benzodwuazepin i afektem
bardziej zmiennym ni� twarz faceta prezentuj�cego klientowi
nowy towar.
- To ju� sze�� lat - za�mia� si� Fritken i ze
zdumieniem us�ysza� w swoim g�osie szczerze weso�� nut�. -
Nie by�em hospitalizowany od tamtego czasu. Jako� daj� sobie
rad�, jestem na podtrzymuj�cych dawkach litu, rozumiesz...
Speedo, ch�opie. Jak si� masz.
�cisn�� mu ledwie koniuszki palc�w, bo reszt� ukrywa�y
d�ugie r�kawy swetra. Wygl�da�o na to, �e starego zaszyli
raczej ni� �e sam si� w to ubra�. I ten male�ki, jasno��ty
beret na g�owie w�skiej niczym �eb konia.
- Powiedzia�bym ci jak si� mam, ale je�li zaczn� - a
b�dzie to ciekawe, to nie dos�uchasz do ko�ca, kt�ry jest
bardziej interesuj�cy.
Patrz�c w pomarszczone oblicze s�awnego bywalca
oddzia��w psychiatrycznych, Fritken za�mia� si� raz jeszcze:
- Sk�d. Mam troch� czasu, a �e dawno z nikim nie
gada�em, przyjemnie b�dzie...
- Niew�tpi�eb�dzietoprzyjemne - przerwa� Speedo z
szybko�ci� karabinu maszynowego. -
Alemusimyspierdala�bonastramwajprzejedzie. - Wypchn��
Fritkena z tor�w i rozp�dzony tramwaj przejecha� we mgle tu�
obok sypi�c iskrami spod pantografu.
- Dlatego obawia�em si�, �e nie dotrwasz do ko�ca
opowie�ci. - Kr�tki u�miech przemkn�� po twarzy Speedo,
zabieraj�c z niej na chwil� kilkana�cie lat. - Chod�my do
baru po drugiej stronie ulicy, Harry. Posiedzimy i zobaczymy
czy jest o czym gada�. W czasach sali obserwacyjnej mia�e�
du�o do powiedzenia.
Krew uderzy�a w arterie m�zgu Fritkena. Poczu�, jak my�li
nabieraj� lotu. Paskudne niebo koloru �liwki sta�o si�
ja�niejsze, a szare p�aty �niegu zaskrzy�y niczym lameta na
bo�onarodzeniowym drzewku. Po miesi�cach sp�dzonych u boku
za�panej Spunny, poczu� powiew rado�ci. Nie mia� ju� nadziei
na tak� chwil�.
Przy barze przed dwiema paruj�cymi fili�ankami czarnej
expresso, Speedo pstrykn�� koniuszkami palc�w.
- Powiem kr�tko, Harry. Nie pytaj, ile razy by�em w
szpitalu od tamtego czasu. Wystarczy, �e od sze�ciu miesi�cy
udaje mi si� tam nie wraca�. Popatrz - na wyci�gni�tej
d�oni mia� kilkana�cie tabletek.
Nie wygl�da�y przyja�nie. Dwa rodzaje by�y Fritkenowi
znane. Od razu rozpozna� stabilizuj�cy afekt lit i owalny,
ostro zielony Riderdostr. Pot�ga przeciwpsychotyczna.
- Ty wiesz, �e ja je wszystkie jem? Codziennie, zgodnie
z tym jak sta�o na wypisie. S� bardzo dobre, te nowe prochy
to ju� nie klasyka psychofarmakologii. �resz, chodzisz,
my�lisz, kopulujesz... Mo�e czasem siekn� ci� po �o��dku,
ale to nic. Nie mo�esz ju� m�wi�, �e trzeba je odstawi�, bo
znowu ci wykr�ci�o �ap� albo g�b�. Jestem w formie i zaczynam
j� lubi�. Nie powiem, �e jest genialnie. Ale... ta nowa
forma �ycia niesie pewne pozytywy. Jak oni to nazywali?
Zdrowie czy jako� podobnie, kurde.
Fritken wiedzia� o co chodzi. Odzyskan� norm� czasem
trudniej znie�� ni� chorob�. Realia potrafi� k�sa� bole�niej
ni� ig�y. A �wiat bardziej odbiera ci pewno�� ni� sala
obserwacyjna szpitala psychiatrycznego.
- Masz racj�, Speedo. Kt� jest nami zainteresowany?
Dzisiaj wszystko si� zmieni�o. Kiedy run�� ten wrak i ludzie
zacz�li grza� alienryn�, nasze objawy sta�y si� czym�
zwyczajnym.
Speedo siorbn�� du�y �yk herbaty i wychyli� �ylast�
szyj� z workowatego swetra.
- Racja. Nasze psychozy sta�y si� normalne. Nie mog� w
to uwierzy�, kurde. Nawet �wir t�giego kalibru, a wiem, �e
si� do tej kategorii zaliczam, jest dzisiaj drobn�,
niespecjalnie dziwaczn� anomali�. Dlatego, kurde, jem te
pieprzone leki. Na z�o�� wszystkim. Szpitale maj� teraz co
innego do roboty. Psychiatrzy stracili do nas zapa�.
Fritken wzruszy� ramionami. Trudno uwierzy�, �e m�wi to
stary Speedo. Nie mogli da� mu rady. Chocia�
demonstracyjnie �yka� papierosy i m�wi�, �e wch�ania media
przez sk�r� po�ladk�w, by� rzeczywi�cie ci�ko chory.
Biega� po mie�cie owini�ty w stare gazety, na g�owie
montowa� �ar�wki, w sk�r� przedramion wtyka� go��bie pi�ra i
piszcza� niczym pot�pieniec, kiedy wsadzali go do karetki.
Ale Fritken wiedzia�, �e i to by�a tylko przykrywka.
Prawdziwe dramaty Speedo prze�ywa� po cichu. Jego psychoza
mia�a wredny charakter. Omamy i urojenia zapowiada�y
koniec �wiata, zabija�y Speedo setki razy dziennie
na r�ne sposoby. Musia� to z siebie wyrzuca�. Musia�
demonstrowa� emocje, w m�zgu nie by�o miejsca na zabaw�.
- Jak sobie radzisz? - zapyta� Fritken, patrz�c w
szerokie plecy barmana, kt�ry powoli wyciera� szklanki. -
Wiesz, z fantosami czy wrakiem...
Speedo gwa�townie wci�gn�� g�ow� w ramiona. Ze swetra
wystawa� tylko nos i �mieszny beret.
- A c� to niby takiego? - wymrucza� przesuwaj�c
tabletki po blacie. - Kilka razy zdarzy�o mi si� wpa�� w
obcy obszar. I co? Nic tam specjalnie obcego nie by�o, drogi
Harry. Czu�em si� jak karaluch w ub�oconej kapu�cie. Na
miejscu.
Barman �ypn�� kaprawym okiem na pigu�ki i odkaszln��
znacz�co.
- Nie ba�e� si�? - zapyta� Fritken. - Nie jest za weso�o
wdepn�� w fantosa. To horror, przyjacielu.
- Ba�em si�. Ale nie fantosa, Harry. Ba�em si� tego. -
D�o� Speedo postuka�a w czapeczk� na czubku g�owy. - Bo�e,
pomy�la�em za pierwszym razem, nie pozw�l, �eby ze mnie
wylaz�o to, co winno by� tylko moje. Zajeba�bym ludzi w tym
cholernym mie�cie. Nie, �ebym ich znowu lubi�, ale te� po co
mia�bym ich zajebywa�? Rozumiesz, Harry? Te wszystkie
fantosy s� jak g�wno trzmiela przy �ajnie nosoro�ca. Powiem
wi�cej. Fantosy o tym wiedz�. I unikaj� mnie jak nietoperz
�wiat�a. W�sz� we mnie smr�d wi�kszy ni� ten, kt�ry nam
przynios�y.
Nie by�o �atwo nad��a� za tym �miesznym cz�owieczkiem
siorbi�cym paruj�c� herbat�. Trudno wyczu�, kiedy Speedo m�wi
do rzeczy, a kiedy gada po swojemu.
- Dobra. Ciesz� si�, �e chocia� ty nie narzekasz -
wymrucza� Fritken spolegliwie. - Mo�e wreszcie przysz�y
dobre czasy dla...
- Sk�d, sp�jrz tylko - przerwa� Speedo. - Babka za
nami, ta z wielkimi piersiami, kurde. Wida� j� w lustrze
pomi�dzy flaszkami gorza�y. I jeszcze jedna, co siedzi na
ko�cu baru: mo�e nie ma takich wielkich, ale te� wydaje si�
by� w gotowo�ci bojowej. One nadal s� poza moim zasi�giem,
bracie. Jem leki, ale jako� na mnie lec�. A wi�c jest tak
jak zawsze m�wi�em. Ludzie wol� mnie chorym ni� zdrowym.
Tylko �e cho� m�zg mam przebogaty, to cia�o wielce
nieadekwatne.
Fritken nie wiedzia� co odpowiedzie�. Szuka� w�a�ciwych
s��w, g�o�niki akurat hukn�y industrialn� muzyk� i bar
wype�ni�a nowa du�a grupa go�ci. Powia�o �miechem i imprez�,
co wydawa�o si� bardziej absurdalne ni� dywagacje Speedo.
Zjawi�y si� kolorowe hola, wytatuowani kolesie, barman
szczerz�cy niebieskie z�by i ruchome napisy na butelkach
w�dy. Czar ka�dego dnia. Wyrafinowane formy picia kielicha
czy palenia jointa.
A tam, za szyb� po lewej, przez rzedn�ce popo�udniowe
mg�y i pocz�tki listopadowego zmierzchu, wida� by�o masywne
kontury El Raque 1. Od czasu kiedy spad� na �rodek rynku
milcza� niczym grobowiec. Wbity w asfalt by� turystyczn�
atrakcj� i miejscem schadzek. Niezg��biony obcy obiekt, pod
kt�ry sikali naprani w�d� faceci i kt�ry uwieczniali
setkami zdj�� Japo�czycy. Wpisany w krajobraz miasta, cho�
�aden architekt nigdy nie rozrysowa� jego kszta�t�w na
monitorze komputera. Spad� z nieba i zosta� jak chcia�y
niebiosa.
Jutro zaczn� prac�, my�la� Fritken. Je�li zrobi� swoje
jak oczekuje D.D. Tricular, mam szans� wyjecha� z tego
przekl�tego miasta. Ale masywny korpus El Raque 1 by� wy�szy
nawet od budynku w kt�rym mia� zjawi� si� nazajutrz o �smej
rano. Fritken pr�bowa� o tym nie my�le�. Bo przecie� przez
wszystkie swe lata zrozumia�, �e b�dzie co ma by�. I nic mu
do tego.
�ypn�� ponuro na pokrzywion� twarz Speeda pochylonego
nad barem. Zmarszczki pochwyci�y jego smutek w swoj�
nieodgadnion� sie� i nie pu�ci�y dalej. Speedo u�miechn��
si�, by� silniejszy. Speedo rz�dzi�.
*
Z dziennika Bernarda Alienrynika. Lu�na notatka.
To tylko kwestia otwarcia. Nie mam na my�li drzwi czy
okna. Otwarcia mojej g�owy nie da si� przyr�wna� z
przedmiotem, to nie tak, �e klikam mysz� i rozwijam sie�
cybernetycznych infostrad. To co� zupe�nie innego.
Widz� ich �wiaty. S� bardzo r�ne. Trudno je zliczy�,
ale w ka�dym pe�no jest Obcych anio��w. Oni cierpi�. �yj�
uwi�zieni od tysi�cleci pod wielkimi kopu�ami, pochwyceni
przez niemoc, niczym owady w bursztynie. Patrz�c na te
pi�kne istoty zamkni�te w ograniczonej przestrzeni,
pojmujesz okrucie�stwo �wiata. Nie spos�b przej�� oboj�tnie.
Ka�dy z Obcych jest pi�kny. Ka�dy anio� mo�e by� szans� dla
ciebie i twojego �wiata. Czuj�, �e to pot�ga z�a osadzi�a
ich w celach. Odebrano Obcym wszystko. Nie mog� �y�, bo nie
maj� ju� pana. A powiedziano, �e bez pana s�udzy stygn� lub
b��dz� we w�asnych my�lach.
Kiedy alienryna dociera do moich neuron�w, odczuwam
wielk� moc. Dotykam najbli�szej kopu�y i zrywam pow�oki jak
foli� cukierka. Oni budz� si�. Wychodz�. Nie da si� opisa�
tego widoku. Id� szeregi przywr�conych �wiatu istot, z
ka�dym krokiem coraz pi�kniejszych i pe�nych dawnej si�y
pana. Mog� ich prowadzi�. Id� za mn�, a mo�e tylko za
dzia�k� alienryny, kt�r� wdusi�em w �y�� biodrow�. Kiedy s�
we mnie, mog� ich s�ysze� i postrzega�, jakimi s� naprawd�.
W pierwszej chwili odczuwam ich b�l po stracie pana. To
straszna chwila. Nie wiem do czego j� przyr�wna�. Ale ta
chwila mija. Oni nie chc�, �ebym to odczuwa�. Nie s�
okrutni. Nie dziel� si� cierpieniem. Tak. Potem s�yszysz
ich opowie�ci i �piewy. Szukaj� �ycia. Pragn� cieszy�
innych swoj� moc�. I w�a�nie ja mog� sprawi� cuda. Daj� im
kawa�ek naszego �wiata. Dziel� si�, by zaspokoi� ich g��d
�ycia. Tak jest dobrze. Potrafi� wykorzysta� przestrze�,
nie przeszkadzaj�c tym, kt�rzy ju� tu s�. Dla nich jeden
metr to wi�cej ni� dla nas ca�e miasto. Wiem, �e b�d�
wdzi�czni. Dadz� nam wi�cej ni� kiedykolwiek mieli�my.
Nie wiem, ilu zdo�a�o ju� przej��. Kiedy sun� przez
sploty mojego unerwienia, czuj� spok�j. Nie wiem ilu zdo�a
przetrwa� w nowym �wiecie. Alienryny wystarcza tylko do
pokonania tej drogi. Co dzieje si� dalej? Musi ich by� tu
ju� wielu. Czasami zjawiaj� si� na kilka chwil i przekazuj�
mi znaki wdzi�czno�ci, ale wci�� s� zbyt s�abi, �ebym ich
us�ysza�. Nie martwi� si�. Wiem co robi�. Je�li prawd�
jest, �e alienryna uzale�nia, c� to znaczy wobec losu upad�ych
anio��w, uwi�zionych w okowach �miertelnych pu�apek? C� to
wszystko znaczy wobec daru, kt�ry posiad�em? Ta my�l nie
pozwala zrezygnowa�, wr�cz zmusza mnie do przygrzania
kolejnego centa. Obrazy zamkni�tych w niewoli istot nie
opuszczaj� mnie od pierwszego dnia... Oto sens �ycia muchy,
kt�ra kiedy� karmi�a si� g�wnem.
Czas nie gra roli. Wszystko dzieje si� poza nim. Jestem
ja, s� drogi, kt�re otwieram za pomoc� alienryny i Obcy,
kt�rzy wracaj� do swojego pana. W takich chwilach nie musz�
potwierdza� swojej si�y przez rytualne czynno�ci. Wiem, �e
jestem silny. Bo�e, jak wielk� moc mi da�e�!
*
Papierowy ptak przelecia� pomi�dzy ga��ziami pochylonej
wierzby i musn�� kilka spadaj�cych li�ci. Potem porwa� go
podmuch i samolocik z gazety run�� w b�yszcz�c� olejami
ka�u��.
Zapowiada� si� kolejny pochmurny dzie�. Nawet nie to, �e
zimny, ale wilgo� przenika�a do szpiku ko�ci. Ravaughan
siedzia� na �awce Freesquere i przegl�da� porann� pras�.
Pierwsze strony zape�nia�y krzykliwe tytu�y: GOTILA ODCI�TA
OD MIASTA, CO SI� STA�O Z AKADEMI� MEDYCZN�?, OSTATNIA
TAKA JESIE� W SZPITALU KLINICZNYM GOTILI, GDZIE BYLI
DETOKSI, KIEDY PRZYSZLI OBCY?...
Pisali o gwa�townym ataku fantos�w. Kilkana�cie ulic
po�udniowej dzielnicy wy��czono z �ycia. Teren jak zawsze
otoczy�o wojsko. Tym razem fantosy po�ar�y centralny szpital
kliniczny. By�o wielu zaginionych, wielu chorych nie zd��ono
ewakuowa�. Jeden z dziennik�w sugerowa�, �e wszystko z
powodu izolowanych w klinice ludzi uzale�nionych od
alienryny. Odtrucie wymkn�o si� spod kontroli medycznej,
pono� by� to kolejny, nieudany eksperyment. Rz�d, jak to
rz�d, robi�, co w jego mocy.
- G�wno - wymrucza� Ravaughan i postawi� ko�nierz
p�aszcza.
Jego teren to by�o centrum Los Raques. Mia� wyznaczone
ulice. I zna� swoje mo�liwo�ci. Takich jak on nazywano
Detoxami. Dzia�ali metodami pot�pianymi przez prawo, ale to
samo prawo wyda�o cich� zgod� na ka�d� skuteczn� form�
obrony przed fantosami. To znaczy na eliminacj� �r�de�. Nie
izolowanie. Nie przestawianie na heroin�. Nale�a�o niszczy�
zainfekowane alienryn� m�zgi.
Kud�aty pies odla� si� nieopodal i umkn�� w krzaki,
zostawiaj�c na skraju skweru paruj�cy �lad. Ravaughan urwa�
kolejn� kartk� z dziennika i mozolnie usk�ada� z niej
samolocik. Kiedy rzuca� nim w g�r�, zatrzyma� wzrok na
neonach korporacji D.D. Triculara. B�dzie ju� pi�� lat,
przypomnia� sobie. A mo�e ca�a wieczno��.
Najpierw upad� El Raque 1 i nikt nie zrozumia�, co si�
w�a�ciwie sta�o. Wszystko rozegra�o si� zbyt szybko.
Namierzono co prawda obiekt jeszcze poza atmosfer�, ale
�aden z taktyk�w nie przewidzia�, �e grzmotnie w ziemi� jak
�lepy. Nikt nie odgad�, �e lecia� tu, �eby uratowa� si� przed
awari�; nie chodzi�o mu o nic innego jak tylko o w�asne
dupsko... Do dzisiaj niekt�rzy nie mogli w to uwierzy�,
m�wili o prowokacji. Bo to nie statek El Raque 1 przyni�s�
najgorsze. To pilot, kt�ry zd��y� si� katapultowa� tu� przed
uderzeniem w rynek. Traf chcia�, �e przyczajony my�liwiec
paktu EURO od razu go zestrzeli� za pomoc� rakiety
powietrze-powietrze. Strz�py obcego cielska - jak p�niej
wyliczano mia�o oko�o dwudziestu ton - spad�y niczym
kosmiczny deszcz na przyziemne, podziurawione kopalniami jak
ser g�rnicze miasto, gdzie popadnie. Najwi�ksze kawa�ki liczy�y
po kilka kilogram�w, najcz�ciej by�y to kulki wielko�ci
w�oskiego orzecha. I wtedy zacz�a si� zabawa.
W parku koczowa�a sekta �pun�w. Sporo im si� dosta�o w
kosmicznym spadku. Oko�o czterdziestu kilogram�w. Siedzieli
na trawie i s�uchali sampli Hendrixa. Kawa� Obcego spad�
nieopodal z zalotnym mla�ni�ciem. D�ugo si� nie
zastanawiali. Kt�ry� wpad� na pomys�, �e to b�dzie ten
najlepszy, z�oty strza�, kurewsko odlotowy i w og�le. Z
centrum wszech�wiata, Odlot na megadystans. Po naradzie
rozpu�cili kawa�ki pilota w soli fizjologicznej, odmierzyli
po jednym cencie i przygrzali jak si� nale�y. I co? I mieli
racj�. Z tym, �e oni nigdzie nie odlecieli. To sukinsyn
Obcy stara� si� powr�ci�. Da� im och�apy swojego jestestwa,
a to, w czym m�g� �y�, aktywowa� za pomoc� ich m�zg�w.
Projekcje nazwano fantosami. To w�a�nie one poszatkowa�y Los
Raques (tak nazwano miasto od chwili katastrofy) na dwa
odmienne �wiaty. Im wi�cej alienryny mieli ludzie w �y�ach,
tym wi�cej obcego ego projektowali na zewn�trz. Nikt nie
wiedzia� ile jeszcze alienryny zostanie odnalezione w
zupe�nie przypadkowych miejscach. Musia�o by� tego ca�e
mn�stwo. A wi�kszo�� klient�w uzale�nionych od drug�w bez
wahania ruszy�a w �lady �pun�w z parku. Towar
bezkonkurencyjny, po jednym przygrzaniu nie by�o innej
oferty. Alienryna ponad wszystko. Ka�dy narkoman o tym
wiedzia�. Ci�gn�li do miasta jak do Mekki, mimo �e
narkotykowe bajzle przechwyci�y mn�stwo towaru. Do
wojskowych laboratori�w, gdzie pr�bowano j� bada�, trafi�o
ledwie dziesi�� procent ca�o�ci.
Ravaughan cisn�� kolejny samolocik, mierz�c w gigantyczne
logo na wie�owcu Triculare.
- Mamy k�opot - sapn�� pod nosem.
Ka�dy kombinowa� po swojemu. Jajog�owi znale�li wreszcie
zaj�cie, cho� po prawdzie g�wno zrobili. Armia przygotowywa�a
si� do odparcia ataku kolejnych Obcych. Jakby nie pojmowa�a,
�e to fantosy s� ich �rodkiem, sposobem, by dosta� si� na
Ziemi�. Jeszcze inni trzaskali szmal. Podr�bki alienryny.
Wycieczki do El Raque 1, �ebracze sekty czcz�ce Obcego.
Gad�ety imituj�ce Obcego. Ha�as w mediach. Filmy, ksi��ki,
holografy z Obcym w g��wnej roli.
No i D.D. Tricular. Wpad� na pomys� genialny i prosty.
Je�li gro�� ci fantosy - nasza zabawka pomo�e ci z tego
wybrn��. I wypu�ci� na rynek antyfantosy. Dzia�a�y
bezb��dnie. Wystarczy�o uruchomi� zabawk� w obcej strefie i
holoprojekcja zapewnia�a ci przetrwanie. W zale�no�ci od
ceny mog�e� kupi� wszystko. Nawet kilkudziesi�ciometrowy
holos z ukrzy�owanym Chrystusem. Najbardziej skuteczny dla
wierz�cych katolik�w. Emisja plastyczna i oczywi�cie p�ynnie
animowana. Dawa�a szans� na powr�t z przestrzeni fantosa.
Mog�e� i�� wytyczonym szlakiem i w ten oto spos�b opu�ci�
zagro�one miejsce. Nikt nie pyta� jak to si� dzia�o. Liczy�
si� efekt. Sam fantos oczywi�cie trzyma� si� dobrze, ale
Tricular nie mia� nic przeciw fantosom. Stawia� na ocalenie
zab��kanej jednostki. I zrobi� kas�. Przy�mi� sp�ki
w�glowe i holdingi zbrojeniowe. Jako jedyny dawa� nadziej�.
Jego zabawki rze�bi�y tunele �wiat�a w morzu ciemno�ci, co
jak si� zdaje, wystarcza�o mieszka�com aglomeracji Los
Raques. Nie pragn�li niczego wi�cej.
- Cze��. - Dw�jka gliniarzy w cywilu podesz�a do
Ravaughana od strony Maya`s III i cicho usiad�a po jego
bokach. - Nie najlepsza pogoda na czekanie, co? Ale nie da�o
si� wcze�niej.
Skin�� g�ow� tak, �eby w�osy zas�oni�y mu twarz. Po co
maj� widzie�, jak zaciska �wacze. Nie lubi� tych facet�w.
- Ty, Ravaughan, jeste� dobry - powiedzia� go�� z lewej.
Mia� paskudny piskliwy g�os i tr�dzik na ca�ej twarzy. -
Bez pud�a kontrolujesz centrum, masz czuja.
- Taak. Mam czuja.
- Jeste� najlepszym Detoxem, jakim tu dysponujemy. -
Suchy jak gru�lik facet z prawej zakaszla� ponuro. - Dlatego
p�acimy ci, ile chcesz. W jednym tylko zesz�ym tygodniu
siedem trafie�. Rewelacja.
Diabli ich nadali. Ravaughan mia� z�e przeczucia. Rzadko
kiedy umawiali si� rano, w nag�ym trybie. Jeszcze rzadziej w
�rodku miasta, a nie w budynku Policji. O co tu do cholery
biega?
- S�uchaj uwa�nie, Ravaughan - zawiesi� g�os glina z
prawej, chrz�kn�� i zab�bni� palcami po �awce. - Masz nowe
zlecenie, ch�opie.
Ravaughan oderwa� niespiesznie kolejn� stron� gazety i w
milczeniu sk�ada� nowy samolot. Z tymi facetami nie by�o
�art�w. Kiedy uznawali, �e jeste� niewydolny, odstawiali ci�
w k�t. A �eby specjalnie nie nag�a�nia� sprawy, na wszelki
wypadek dawali ci kulk� mi�dzy oczy, �eby� nie pr�bowa�
wykorzystywa� tego, co wiesz.
.T:opuscic2
- Pilnie pan�w s�ucham - pierwszy przerwa� cisz�, bo
zdaje si�, na to czekali.
- To dobrze - ucieszy� si� glina z lewej. Wygl�da� jak
szczur albinos chory na osp�. - Zanim powiemy, co masz
robi�, oto nowe prochy dla ciebie. Masz, we� wszystko.
W ciemnej, poci�tej bliznami �apie pojawi�y si� trzy
pomara�czowe pude�ka. Ravaughan wy�uska� je i czyta� na
g�os:
- "Pinderol, tabletki powlekane, dwudziestomiligramowe.
Efekt antypsychotyczny natychmiastowy, nap�d
psychomotoryczny usprawniony. Dawkowanie... osobniczo
zmienne, przeci�tnie... 1 tabletka dziennie". Hmmm... Co to
ma by�, panowie?
Pryszczaty za�mia� si� ponuro:
- Jak to, kurwa, co? Pinderol. Czekali�my na to wiele
miesi�cy. Zrobili go Japo�ce, na nasze zam�wienie. Maj� tu
przedstawicielstwo farmakologiczne. Maj� te� pr�bki Obcego.
Oni si� tam specjalnie nie pierdol� w etyk�. Szybko posz�o,
bo dali�my im kilku gostk�w na alienrynie. �aden nie wr�ci�,
ma si� rozumie�. Ale przys�ali gotowy lek i ty, Ravaughan,
masz teraz tarcz� jak si� patrzy. Nigdy nie by�e� lepiej
opancerzony.
Nie wierzy� w japo�skich farmakolog�w. Raczej to ci z
bezpieki z�amali zakaz eksperymentowania na m�zgach �ywych.
W sumie, c� go to obchodzi. Je�li jest jak m�wi�, �atwiej
b�dzie namierza� przygrzanych alienryn�.
- Dobra - mrukn�� wsuwaj�c do kieszeni neuroleptyk. -
Sprawdz� to.
- Ja my�l�... ch�opie - wycedzi� glina-suchotnik,
stara� si� m�wi� wolno i gro�nie. Pieprzony Godfather. - A
b�dzie... dobra... okazja. - Kaszln��. - Widz�, Ravaughan, �e
pilnie czytasz gazety.
Poczu� jak krew uderza mu do g�owy. Ju� wiedzia�, ale
nie chcia�, �eby te psy poczu�y jego l�k.
- S� dobrym i tanim budulcem do samolocik�w - stwierdzi�
lekko - mog� wykorzysta� pras� pod�ug w�asnych projekt�w.
Pryszczaty glina zapiszcza� rado�nie.
- Dobre. Ale powyrzuca�e� ju� strony tytu�owe, bracie.
A pisali tam w�a�nie, �e powa�nie przygrzany klient grasuje
po Gotili. Nasze podejrzenia pad�y na detoksykowanych. Zdaje
si�, �e otrzymali przerzut alienryny i siej� Obcym jak
sikawka stra�acka. Wsz�dzie go pe�no - poklepa� Ravaughana
po plecach. - Rozumiesz?
Ravaughan s�ucha�, wyci�gn�wszy przed siebie nogi. Nie
pasowa� mu do sytuacji facet z szop� postawionych w�os�w,
kt�ry zatrzyma� si� przy szerokim buku.
- Co mam nie rozumie�, panowie. Kiedy?
- A widzisz. - Suchotnik wskaza� palcem zegarek. - Nie
jest �le. Masz jeszcze czas. Musimy wykona� par� bada�. W
takim nasileniu... nie mieli�my tu Obcego jeszcze nigdy. To
okazja dla jajog�owych, bracie - nieoczekiwanie zrobi� si�
serdeczny. Jakby wysy�a� mnie na �mier�, pomy�la� Ravaughan
i zerkn�� na suchotnika.
Kiedy wr�ci� wzrokiem do faceta przy buku, ten si�gn��
gwa�townie do kieszeni. Co� b�ysn�o w jego r�ku. Ravaughan
zobaczy� rosn�c� chmur� holospraju. Artysta p�dzlowa� drzewo
nie wiedz�c, �e kilkana�cie metr�w dalej siedz� gliniarze i
Detox. Dobre.
- To b�dzie w pi�tek. Dzisiaj mamy poniedzia�ek, wi�c
mo�esz i�� na dziwki czy co tam lubisz, Ravaughan. Tyle od
nas. Damy sygna� przez kom�rk�. Trzymaj si�.
Suchy rzuci� mu na kolana kopert� ze szmalem, obaj
u�miechn�li si� nieszczerze i powoli odeszli. Holosprajmen
ko�czy� swe dzie�o. Buk zamieni� si� w p�kat� posta�
burmistrza Los Raques, z kt�rego ust wydobywa� si�
�wietlisty napis: G�OSUJCIE NA MNIE. JESTEM SPRAWIEDLIWY.
ZABIJAM I LUDZI I OBCYCH.
Ravaughan patrzy�, jak podchodz� do holosprajmena.
Kilkakrotnie poklepali go po plecach niby podziwiaj�c efekt
jego pracy. Chwil� p�niej artysta le�a� w trawie z
rozkrwawion� twarz� i puszk� spraju wduszon� w usta.
Gliniarze skryli si� we mgle poranka.
Wsta�, czuj�c igie�ki b�lu w zdr�twia�ych nogach.
Mia� jeszcze troch� czasu. A zas�u�y� na kr�tki urlop.
Tego akurat by� pewien.
*
Fritken zdj�� z oczu panoramiczne szk�a.
- Tyle na dzisiaj - powiedzia� kr�tko. - Ile
pracowa�em?
- Osiemna�cie godzin. R�wna osiemnacha, Harry -
powiedzia� czarnosk�ry technik i u�miechn�� si� ponuro
wywijaj�c mi�siste wargi. - A ja z tob�, ma si� rozumie� -
stukn�� palcem w sw�j kask. - Psia�ma�.