6389
Szczegóły |
Tytuł |
6389 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6389 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6389 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6389 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Antoni S�onimski
Gwa�t na Melpomenie
Wydanie polskie: 1982
Wst�p
Tekst przygotowany do druku przez autora w roku 1974.
Przygotowuj�c do druku felietony teatralne, pomieszczane w �Wiadomo�ciach Literackich� w latach 1924-1939, musia�em oczywi�cie dokona� wyboru i licznych skr�t�w. Pomin��em wi�c recenzje zbyt b�ahe, notatki ze wznowie�, zdawkowe oceny wykonania oraz niekt�re recenzje z niekt�rych innych powod�w. Kierowa�y mn� wzgl�dy nieczytelno�ci wielu aluzji, nieaktualno�� zagadnie�, a nawet ograniczenia geograficzne. W niekt�rych felietonach dokona�em drobnych zmian stylistycznych, nie zmieniaj�c jednak w niczym s�d�w i opinii tam wyra�onych.
Jest to obraz do�� jednostronny, gdy� autor nie pretendowa� nigdy do obiektywizmu, a zbytni� ostro�� niekt�rych krytyk oraz emfaz� pochwa�, zw�aszcza w pocz�tkowym okresie, t�umaczy m�odo�� autora i pasja bronienia praw poezji i literatury w teatrze. St�d walka z merkantylizmem dyrektor�w i dostawc�w repertuaru, ostre ataki na subwencjonowane teatry oraz obrona Schillera i Teatru Jaracza jako pozycji ambitnych i s�u��cych literaturze. Niekt�re �arty, aluzje i kalambufy trudne s� dzi� do odcyfrowania. Kiedy pisz�c o Dantonie wymieniam nazwiska: Korfanton i Robespieracki, �atwo domy�li� si�, �e mia�em na my�li Korfantego i ministra Pierackiego, cho� i to niewiele m�wi czytelnikowi dzisiejszemu. Felietony te nie wysz�y spod pi�ra zawodowego krytyka, autor nie by� nigdy koncepcjonist�, ale empirykiem. Pami�tam, jak czyni� mi z tego zarzuty Witkacy. Napisa� kiedy� o mnie i o Lechoniu: �Panowie ci, jako dobrzy poeci, czuj� dobrze, czym jest sztuka, ale tego nie wiedz��. Od krytyka, powiada Witkacy: �mo�na wymaga�, aby artystyczne (nie �yciowe) wra�enia formu�owa� wed�ug jakiego� jednoznacznego systemu poj�� (str. 206, Witkiewicz bez kompromisu). Na str. 333 wr�cz stwierdza: �S�onimski... bezwzgl�dnie nie powinien, nie ma prawa (nie maj�c swego systemu) by� teatralnym krytykiem, nawet pomimo tego, �e w walce z lichot�, z miernot� ma czasem s�uszno��. W ksi��ce W. Tatarkiewlcza Dzieje sze�ciu poj�� w rozdziale �Rezygnacja z definicji� znajdujemy nieco odmienn� opini� Wittgensteina popart� wypowiedzi� M. Weitza (The Role of Theory in Aesthetics, 1957) �podstawowe twierdzenie, �e sztuka mo�e by� uj�ta w realn� czy jak�kolwiek prawdziw� definicj�, jest twierdzeniem fa�szywym�. Przytaczam te uczone cytaty, bo nie straci�y na aktualno�ci nie tylko w dyskusji z Witkiewiczem, ale z ca�� pseudonaukow� pretensjonaln� krytyk� wsp�czesn�.
Polecaj�c czytelnikowi dzisiejszemu fragmenty bezprawnie pisanych recenzji nie trac� nadziei, �e potrafi� go zabawi�, a mo�e i zaj�� problematyk� obyczajow� czas�w niedawnych, a jednak bardzo odleg�ych.
A.S.
1924
Teatr Rozmaito�ci: �PTAK�, komedia w 3 aktach Jerzego Szaniawskiego; re�yseria Juliusza Osterwy; dekoracje Wincentego Drabika; muzyka Lucjana Marczewskiego.
P. Szaniawski nie jest or�em. Ptaszek jego natchnienia kr��y do�� nisko nad ziemi�, nie mu�nie nigdy nieostro�nym skrzyd�em czo�a �pi�cej muzy, a �piew jego mo�na nazwa� zwyczajnym �wiergotem.
Nie jestem, jak wiadomo, ornitologiem i nie znam si� na gatunkach ptactwa, mam jednak wra�enie, �e jest to po prostu kura, i do tego �lepa, kt�rej trafia si� od czasu do czasu ziarno dobrego dowcipu. Autor sztuki jest pisarzem scenicznym, posiada poczucie humoru i zmys� obserwacji, gubi go jednak brak poezji przy upartym stwarzaniu okoliczno�ci towarzysz�cych temu zjawisku.
Gdy towarzystwo ludzi, nawet bardzo weso�ych, postanawia programowo szale�, nuda panuje niepodzielnie. Szaniawski zwykle d�ugo przygotowuje nas i obiecuje solennie, �e za chwil� b�dzie na scenie poezja, po czym wprowadza wyszarza�e liczmany, �achy poetyckie w rodzaju modnych przed laty pierrot�w lub �ptak�w z�ocistych�, kt�re wywo�uj� g�si� sk�r� na ciele widza.
Je�eli ju� mamy m�wi� dalej o ptakach, wspomnijmy powiedzenie Gide�a, �e ka�dy z nas ma or�a, kt�ry mu gryzie w�trob�. Ot� Szaniawskiego nie n�ka �aden gro�ny i drapie�ny ptak, chce on tylko, �eby by�o �weso�o i �adnie�, i czym silniej tego pragnie, tym smutniej i brzydziej robi si� na scenie.
Tam gdzie autor zapomina o swojej poezji i rysuje dobrze podpatrzone realistyczne figury komediowe, zbli�a si� nie�wiadomie do tajemniczego �r�d�a sztuki i puka nie�mia�� r�k� pisarza magistrackiego do drzwi literatury. Z przewa�n� cz�ci� repertuaru dzieje si� podobnie jak z marchewk�, o kt�rej wspomina Kamil Witkowski. Marchew, wed�ug jego zdania, sieje si�, piele, kopie, wywozi do miasta, gdzie restauratorzy targuj� si�, nabywaj�, oddaj� kucharzom, kt�rzy z kolei skrobi�, kraj�, sma�� marchew i podaj� wreszcie go�ciom. Go�� chwilk� popatrzy na marchewk�, odstawi i marchew wyrzuca si� do zlewu. Tak samo dzieje si� ze sztukami, kt�re nic nie maj� wsp�lnego z literatur�. Kopie si� te sztuki, targuje si� o nie, oddaje re�yserom, kt�rzy kraj� i sma��, wreszcie pokazuj� na chwil� publiczno�ci i wyrzucaj� na �mietnik. Olbrzymi procent sztuk, grywanych na ca�ym �wiecie, nie wzbogaca w niczym dorobku ludzko�ci, nie przenika nigdy do �ycia ani nie wchodzi do historii literatury. Sztuka Szaniawskiego nie zas�uguje pomimo wszystko na smutny los marchwi. Pisarz ten, aczkolwiek jest to w�tpliwym komplementem, stoi bez por�wnania wy�ej od Krzywoszewskiego, Grzyma�y lab Hertza, a wyrzeczenie si� ckliwej �poetyczno�ci� mog�oby go wr�cz ocali�.
Wykonanie Ptaka by�o na og� bardzo dobre i da�o nawet dwie zupe�nie nieprzeci�tne kreacje aktorskie. Jaracz w roli marzyciela z prowincji stworzy� posta� �yw�, �mieszn� i wzruszaj�c�. Nie�mia�o�� i wdzi�k tej postaci emanowa�y poezj� �wietniej ni� z�ote pi�ra owego uprzykrzonego ptaszyska, o kt�rym si� tyle m�wi w tej sztuce, Frenkiel jest to ostatni bodaj Mohikanin pot�nej generacji wielkich grubych ludzi, kt�rzy potrafili nas w m�odo�ci doprowadza� do �ez zar�wno drog� �miechu, jak i wzruszenia. Burmistrz w Ptaku nale�y do kreacji, kt�rymi zawstydza� b�dziemy przysz�e pokolenia. B�dzie si� kiedy� na pewno m�wi�o: �My, kt�rzy pami�tamy Frenkla w roli Burmistrza, nie damy si� wzi�� na wasze nowe g�upie sztuczki�. Osterwa, kt�ry kreowa� g��wn� rol� studenta, podobny jest do samego autora Ptaka. Pe�en wdzi�ku i humoru, osi�ga efekty poetyckie raczej na p�aszczy�nie realistycznej komedii i dlatego w swojej koncepcji bajkowego kr�lewicza mia� tony r�wnie fa�szywe, jak i autor Ptaka.
Reasumuj�c, mo�na powiedzie�, i� Ptak, wyhodowany w sztucznej wyl�garni, zosta� swobodnie puszczony przez autora i przez pana Osterw�.
6 stycznia 1924 r.
Teatr Polski: �UCZTA SZYDERC�W�, poemat dramatyczny w 4 aktach Sema Benellego; przek�ad z orygina�u Franciszka Mirandoii; re�yseria Ryszarda Ordy�skiego; dekoracje Karola Frycza.
Gdyby ca�� akcj� sztuki w�oskiego pisarza przenie�� w epok� wsp�czesn�, ubra� bohater�w we fraki, a damy w modne suknie od Zmigrydera � Uczt� szyderc�w sprowadziliby�my do rz�du zwyk�ych bomb teatralnych. Charaktery ludzkie i to, co si� dzieje, opromienione jest w naszej wyobra�ni odblaskiem s�o�ca Medyceusz�w. Postacie tej sztuki poruszaj� si� w atmosferze wielkich czyn�w, gwa�t�w i �wietno�ci odrodzenia. Poza p�acht�, wyobra�aj�c� komnat� go�cinn�, domy�lamy si�, czujemy nerwami ca�� Florencj�, t�umy przewalaj�ce si� przez Piazza del Duomo, s�yszymy dzwony rzymskiej bazyliki i oddychamy ostrym powiewem Wenecji. Autor zamkn�� swych bohater�w w z�otym pucharze czas�w renesansu, pozostali jednak suchym schematem, martwymi manekinami, nie zwil�y�y si� ich usta, nami�tno�ci nie wla�y si� do pustych piersi. Pos�uszni autorowi, czyni� swe straszliwe dzie�a i szydz� ze zbrodni, lecz jak�e dalecy s� od prawdziwej g�uchej nami�tno�ci, kt�ra kierowa�a ongi� czynami rodu Accoramboni i ksi�cia Palii!
Sem Benelli jest rodzajem w�oskiego Rydla. Nie si�ga do przesz�o�ci, gnany poszukiwaniem pi�kna czas�w odrodzenia � a raczej blade swe i sztuczne koncepcje ubiera w stare brokaty i przys�ania sczernia�ym werniksem. Chwilami autor ginie pod kolorowym stosem akcesoryi i wtedy zaczyna przemawia� sama epoka: s� to jedyne triumfy pisarza.
Ten, rodzaj tw�rczo�ci mo�e by� obroniony tylko jedn� broni�: si�� � patosem Alfreda de Vigny lub Wiktora Hugo. Kto wie, by� mo�e, w oryginale w�oskim autor wychodzi zwyci�sko i to, co widzimy, jest zaledwie t�em, kanw�, koncepcj� poetycznych tyrad toska�skiego wiersza. Je�eli tak jest w istocie. Teatr Polski, wystawiaj�c Uczt� szyderc�w w s�abym przek�adzie Mirandoli, przewr�ci� bogat� w�osk� tkanin� i zamiast �ywych kszta�t�w i kolor�w pokaza� nam szare p��tno i sam ubogi wz�r �cieg�w pysznej materii. Wykonanie sztuki by�o mniej ni� �rednie. G��wni aktorzy nie opanowali tekstu pami�ciowo, tak �e jedynie prawdziw� nami�tno�ci� tchn�� zduszony szept suflera. Jerzy Leszczy�ski wspania�ym wygl�dem okupywa� brak koncepcji, a doskona�y zwykle Brydzi�ski troch� by� w swoim szyderstwie jak ten J�zio kawalarz, co uderzy� z figl�w babk� m�otkiem � �i straszny by� �miech, bo umar�a�. Na pochwa�� zas�uguj� �wietne kostiumy Frycza, uroda Pancewiczowej i dobre epizody Bronisz�wny i Umi�skiej. I to nie na pewno.
20 stycznia 1924 r.
Teatr Ma�y: �PO�AWIACZ CIENI�, komedia w 4 aktach Jeana Sarmenta; przek�ad Boles�awa Gorczy�skiego; re�yseria Karola Borowskiego; dekoracje Stanis�awa �liwi�skiego.
Teatr Ma�y, s�usznie dot�d nazywany �ma�y, ale �wintuch�, wyr�s� w tym roku do godno�ci jedynego teatru w Warszawie, o tzw. repertuarze literackim. Dyrektor Szyfman ci�gnie zyski z ulicznego teatru Komedia, gdzie biedna pani �wikli�ska pr�no si� stara ca�ym swoim wdzi�kiem i finezj� aktorsk� ocali� poziom mizernej tandety Picarda. Sta� wi�c teraz dyrekcj� na luksus artyzmu, na prawdziwy repertuar, na zbytek wystawiania sztuk nie kasowych, ale jednak obliczonych na powodzenie.
Na deskach Teatru Ma�ego widzieli�my niedawno �wietnie gran� fascynuj�c� sztuk� Pirandella, mieli�my wi�c realn�, �yw� i czaruj�c� pr�b� tego, czym mo�e by� i powinien by� teatr wsp�czesny. Wystawienie Okr�tu do Kanady by�o ju� b��dem, a dalszym krokiem w fa�szywym kierunku jest Po�awiacz cieni.
Jean Sarment, aktor teatr�w paryskich, jest pomimo pozor�w poetyczno�ci myd�kiem i sztuka jego, je�li ma troszk� �esprit� francuskiego � to w konstrukcji wzgl�dnie zr�cznej, przygniecionej jednak t�pot� i p�ytko�ci� dialogu, tak cz�sto denerwuj�c� nas u paryskich dostawc�w teatralnych. Przez cztery akty lata po scenie wariat � ale s�aby poeta (co wida� z pr�bki recytowanej par� razy) i �owi rybki, szcz�liwy jak dziecko � wbrew jednak zasadzie, �e �ryby i dzieci g�osu nie maj��, pytluje bez ko�ca. W akcie trzecim bohater odzyskuje zmys�y, ale publiczno�� traci cierpliwo��. Jean po odzyskaniu swego niewielkiego rozumu jest bardzo nieszcz�liwy, a sztuka zajmuje jedynie przez to, �e mo�emy patrze� spokojnie na chodz�cego luzem wariata, kt�ry nie zagra�a naszemu bezpiecze�stwu.
Wykonanie Po�awiacza ocieni odznacza�o si� poprawno�ci�. Smosarska by�a naturalna i �adna, a p. W�gierko odegra� sw� niewdzi�czn� rol� z inteligencj� i taktem.
Dekoracji nie pami�tam.
27 stycznia 1924 r.
Teatr Komedia: �ANANAS�, komedia w 3 aktach Louisa Verneuila; przek�ad W�odzimierza Perzy�skiego; re�yseria Jana Janusza; dekoracje Stanis�awa �liwi�skiego.
Teatr Komedia jest tzw. rozsadnikiem zepsucia. Widzowie rozsiadaj� si� w krzes�ach i psuj� si�. Cynizm p. Verneuila niszczy do reszty zw�tla�e poczucie honoru, moralno�ci i uczciwo�ci widz�w. Pulweryzator z mark� parysk� rozpyla przyprawiony md�ym zapaszkiem kwas siarczany, �r�cy i wypalaj�cy ostatki sumienia.
Nie jestem moralizatorem, ale w spo�ecze�stwie wyj�tkowo zdeprawowanym i schamia�ym nale�y broni� prymitywnych cn�t. I tak rozszala�a si� niska i ch�� bagatelizowania wszystkiego, co jest godne. Wytworzy�a si� sytuacja tego rodzaju, �e nie ma ju� u nas miejsca na gamin�w i cynik�w literackich, najjaskrawsze, paradoksalne koncepcje nie zadziwi� pierwszego z brzegu sklepikarza, gdy� instynkt spo�eczny i moralny zosta� przez tych pan�w skopany i sponiewierany od dawna. Nie ma ju� nawet snob�w: wytworzy�a si� mania �szczerego� negowania sztuki. S�ysza�em pewnego pana, kt�ry bardzo krzykliwie wyra�a� si� o sztuce Pirandella, �e jest to, mimo zdania i poet�w, �wi�stwo i �e on (ten pan) czyta ksi��ki i chodzi do teatru tylko dla zabawy, a nie dla sztuki. Komedia Verneuila jest brudn� wod� na m�yn takiego rozumowania. Str�czenie, sankcjonowanie cudzo��stwa, wysuwanie na pierwszy plan spraw pieni�nych � opromienione jest przyjemn� pogod� i beztrosk�. Jest to sztuka bardzo wsp�czesna i bardzo francuska w z�ym s�owa znaczeniu; Anglikowi pisz�cemu komedi� nie przy sz�y by nawet do g�owy podobne sytuacje i rozwi�zania, a Bernard Shaw, ciesz�cy si� opini� cynika, jest wobec tego Francuza Savonarol�. Gdyby w cynizmie Verneuila by�a odrobina poezji i gdyby ten cynizm by� podparty rozumem, sztuka sta�aby si� zabawn� grotesk� � a tak jest niesmaczna i szkodliwa, tym bardziej �e jest pod wzgl�dem teatralnym doskonale zrobiona. Szkoda mi by�o �wietnej kreacji Maszy�skiego, mi�ej i pomys�owej p. Leszczy�skiej i talentu Orwida, mniej mi by�o natomiast szkoda p. Macherskich i p. Zarzyckiej.
10 lutego1924 r.
Teatr Polski: �LEKKOMY�LNA SIOSTRA�, komedia w 4 aktach W�odzimierza Perzy�skiego; re�yseria Aleksandra Zelwerowicza; dekoracje Stanis�awa �liwi�skiego.
W�odzimierz Perzy�ski jest niew�tpliwie najlepszym wsp�czesnym komediopisarzem w Polsce. Autor m�ody jeszcze, ma przed sob� wiele mo�liwo�ci, niemniej komedie jego nale�� ju� do historii teatru polskiego. Aszantka, Szcz�cie Frania, Lekkomy�lna siostra s� w dziejach naszej sceny tym, czym by�a Pary�anka Becque�a w historii komedii francuskiej. Trzeba by z g�ry powiedzie�, �e ma Perzy�ski humor, umiej�tno�� konstrukcji, talent tworzenia ludzi �ywych, g��bok� znajomo�� psychologii itd., aby potem swobodnie m�wi� o wszystkich brakach i pomy�kach Lekkomy�lnej siostry.
Temat tej sztuki, jak zreszt� wszystkich komedii Perzy�skiego, zatr�ca o szanta� i afery pieni�ne. Jest to monotonne nieco, ale przyzna� trzeba, �e wszystkie prawie powie�ci Sienkiewicza mia�y r�wnie� t� sam� zasadnicz� fabu��. Kto� kogo� porywa�, a potem przez dwa tomy trwa� po�cig uwie�czony ma��e�stwem. Perzy�ski jest jeszcze cia�niejszy, operuje bowiem ci�gle w tym samym �rodowisku. Wszystko to dzieje si� w Warszawie w beztroskich czasach ma�ych ludzi i ma�ych interes�w.
Je�li Perzy�ski jest najlepszym komediopisarzem wsp�czesnym, dowodzi to niskiego poziomu naszej literatury komediowej. Nigdy bowiem w sztukach jego nie zadr�y g�os szczerym wzruszeniem poetyckim, nigdy nie jest bojownikiem nowych warto�ci.
Jestem fanatycznym wielbicielem Shawa i w teatrze nie wystarcza mi wiernie i pomys�owo odmalowane �rodowisko ludzi sk�din�d nieinteresuj�cych. Shaw przyzwyczai� nas do ostrych, pal�cych i �ywych zagadnie�, zatru� nas rozkosznym czadem intelektualizmu i wsp�czesn� na wskro� poetyczno�ci� swych postaci. W zainteresowaniach moich nie ma ju� miejsca na k�opoty i triumfy Bidulskich. Pirandello zab�ysn�� po wojnie, Shaw przetrwa� wojn� zwyci�sko. Komedia Perzy�skiego nale�y emocjonalnie do minionej epoki i jest dzisiaj bezsilna i niewymowna.
Z punktu widzenia autora dostrzegam w niej nawet braki i niedoci�gni�cia psychologiczne. Posta� Marii jest niejasna. Wiemy o niej tyle, �e uciek�a od m�a, �y�a lekkomy�lnie w Wiedniu, wreszcie zosta�a przyjaci�k� wielkiego magnata, kt�ry jej zapisa� ca�� sw� bajeczn� fortun�. W kulminacyjnym momencie sztuki Maria odrzuca ten zapis. Jest to czyn poniek�d heroiczny, na kt�ry zdoby� si� potrafi albo kobieta wyj�tkowo silna, albo te� kobieta zwyk�a w bardzo niezwyk�ej sytuacji. To, co nam autor m�wi o Marii, w niczym nie t�umaczy tego czynu. Nie chce ona wr�ci� do m�a, nie kocha te� nikogo mi�o�ci� popychaj�c� do po�wi�ce�.
Na korzy�� stworzenia dobrej sytuacji komediowej autor niew�tpliwie uszkodzi� prawd� psychologiczn�.
Wykonanie Lekkomy�lnej siostry by�o na og� poprawne. �wikli�ska mia�a par� �wietnych moment�w, podobnie Zelwerowicz i Lenczewski.
17 lutego 1924 r.
Teatr Polski: �OD PORANKA DO PӣNOCY�, sztuka w 7 obrazach Georga Kaisera; przek�ad Wilama Horzycy; re�yseria Aleksandra Zelwerowicza; dekoracje projektowa� Tadeusz Gronowski; dekoracje wykona� Stanis�aw �liwi�ski; ilustracja muzyczna Lucjana Marczewskiego; cz�� muzyczna pod kierunkiem Karola Szustra.
Jest to historia jednego dnia.
Kr�tkie, lapidarne sceny, podobne do siedmiu b�ysk�w oka.
Siedem razy kurtyna podnosi si� jak powieka i patrzy na nas. Za�amuje widnokr�gi �wiata, penetruje, przegl�da wszystkie powszednie ciemno�ci, wspina si� w g�r� do lamp �ukowych betonowych pa�ac�w, przymru�a si� gorzko, rozszerza z przera�enia i wreszcie opada na zawsze.
Nie by�o �adnej sztuki � nie by�o to wcale ekscentryczne ani sensacyjne przedstawienie, ani modna wariacja, ani specjalnie pikantna nowalijka. Nie by�o widowiska! Je�li ho�ota wype�niaj�ca teatr zbarania�a, to tylko dlatego, �e ze sceny przem�wi�a poezja, i to nie ta martwa dawna �poetyczno��, kt�r� ju� potraficie omin�� lub prze�kn�� � ale poezja nowa, operuj�ca szarym, codziennym materia�em �ycia, zdyszana poezja wielkich miast, rozpryskuj�ca si� tysi�cem migoc�cych diament�w p�aczu nad marno�ci� �wiata.
Od chwili, w kt�rej nic nas nie ��czy ju� z �yciem, a� do momentu r�ki wzniesionej do skroni � jest jeden krok, przepa��, w kt�rej g��bi� porwa� nas zawrotnym tempem poeta niemiecki.
Sztuka budowana jest jak wiersz. Ka�da scena jest strof�, kt�ra nas prowadzi do spe�nienia, do wykrzyknika zamykaj�cego zdanie. Jak w wierszu, tak i tu ko�yszemy si� na szczytach strof, pointy scen przychodz� jak niepobite rymy, a koloryt i dynamika akcji przyprawia o utrat� tchu. �mieszni s� ci, kt�rzy w Kaiserze szuka� zechc� my�li, tendencji, ideologii � nie dlatego, aby jej tam nie by�o, jest jej akurat tyle, wiele potrzeba dla stworzenia wsp�czesnego dramatu, ale jest ona tylko elementem.
Publiczno�� warszawska nie odczuwa ca�ej smakowito�ci, ca�ej trafno�ci wizji i koncepcji Kaisera, publiczno��, kt�r� ra�� spokojne na og� i mi�e dekoracje Gronowskiego, publiczno��, kt�ra nie bardzo wie nawet, co to jest Armia Zbawienia, patrzy z wrog� nieufno�ci� na �ponur� niemieck� sztuk� i kpi z mi�� beztrosk� zupe�nych kretyn�w, pozbawionych oczu, uszu, smaku i wszelkich w�tpliwo�ci.
Prasa jest od tego, a�eby rozwydrzonej, powojennej �obuzerii narzuci� powa�ny stosunek do sztuki. Ale jest w tym pewna ironia, �e nie ma w�r�d recenzent�w ani jednego bodaj cz�owieka rozumiej�cego poezj�. S� to przewa�nie, m�wi�c ju� spokojnie, ludzie albo tylko uczciwi, albo tylko sprytni. Nie znalaz� si� nikt, kto by powiedzia�, �e sta�a si� rzecz do�� niezwyk�a, �e przem�wi� poeta, �e w�r�d gwaru bezmy�lnego, kt�ry co dzie� przepe�nia Warszaw�, ze sceny teatru rozlega si� g�os poezji.
Teatr Polski stan�� w tym roku na poziomie europejskim � p. Szyfman realizuje wreszcie obietnice, kt�re uczyni�, tak dawno. Dwa przedstawienia tego sezonu � Pirandello i Kaiser � rehabilituj� w moich oczach wiele b��d�w poprzednich.
Re�yser Zelwerowicz wykaza� raz jeszcze, �e jest nie tylko najlepszym u nas re�yserem, ale rozumnym cz�owiekiem. Dekoracje Gronowskiego by�y �wietn� ilustracj� sztuki. Niezbyt fortunny by� mo�e akt pierwszy: zbytnia �zabawno�� banku nie dawa�a kontrastu z wej�ciem pachn�cej morzem i szeleszcz�cej jedwabiem W�oszki, natomiast wrotnisko przez skupion� i oszcz�dn� konstrukcj� i przejmuj�c� koncentracj� �wiat�a mia�o urok i patos. Wykonanie aktorskie odznacza�o si� na og� wielk� staranno�ci�. Karol Adwentowicz stworzy� kreacj� jednolit� i siln�. P�acz jego by� p�aczem m�skim, a ironia nie brzmia�a fa�szywie. Sulima by�a gor�ca i szlachetna. Dobre epizody dali p. Bronisz�wna, Zelwerowicz, Samborski, Balcerkiewicz�wna. Winiarska i Modrzewska.
Specjaln� uwag� zwr�ci� nale�y na pi�kny przek�ad Horzycy.
2 marca 1924 r.
Teatr Reduta: �DOM OTWARTY�, komedia w 3 aktach Micha�a Ba�uckiego.
Zupe�nie niepotrzebnie. Dlaczego w�a�ciwie �Ma�y domek� Reduty sta� si� �Domem otwartym�, w kt�rym bywa ca�y rz�d, generalicja, prezydent, z dalsz� i bli�sz� rodzin� oraz t�umy os�b stoj�ce proporcjonalnie obok zbyt ma�ej ilo�ci krzese�? Je�li jest to szko�a � niech poprzestanie na sporadycznych popisach, a je�li teatr � niech graj� prawdziwi aktorzy prawdziwe sztuki. C� nas w�a�ciwie obchodzi, �e p. Iksi�ski po dwu latach pr�b mo�e prawie poprawnie zagra� jakiego� Fujarkiewicza? Nie obra�aj�c adept�w Reduty wspomnie� nale�y o fokach, kt�re po paru miesi�cach tresury �ongluj� �wietnie no�ami i talerzami. Mo�e si� kto� uprze�, �e zrobi z chleba portret naturalnej wielko�ci, ale jest to jego prywatna ambicja, a publiczno�� prawo ��da� bardziej szlachetnych materia��w. Gdyby sztuk� zagra� Frenkiel i Kami�ski lub Chmieli�ski, teatr mia�by powodzenie, sztuka mia�aby sens, a adepci Reduty mogliby si� czego� nauczy�. P. Osterwa powinien ze swoim skromnym i ma�o utalentowanym na og� zespo�em zamkn�� si� w granicach szko�y lub (co by�oby znacznie lepsze) zrobi� z Reduty teatr i pracowa� wesp� z lud�mi zdolnymi, nie marnuj�c swojej godnej podziwu pracowito�ci i talent re�yserskiego.
2 marca 1924 r.
Teatr Ma�y: �WSPANIA�Y ROGACZ�, komedia w 3 aktach Fernanda Crommelyncka; przek�ad Jaros�awa Iwaszkiewicza; re�yseria Karola Borowskiego; dekoracje Karola Frycza; ilustracja muzyczna Lucjana Marczewskiego.
O warto�ci dzie�a sztuki stanowi nieuchwytny powiew czego� wielkie i radosnego, co jest ponad nami. Harmonia, cho�by z�o�ona z najbardziej pos�pnych ton�w przez sam� doskona�o�� mo�e nas natchn�� pozytywn�, zwyci�sk� pot�g�. Dlatego w�a�nie sztuka Kaisera, o kt�rej m�wiono, �e jest ponura, niemiecka i smutna, przejmowa�a mnie dreszczem rado�ci � Sztuka Crommelyncka przyt�acza do ziemi, m�czy, n�ka i gniewa. Mog� istnie� trzy koncepcje pojmowania Rogacza. Albo jest to tragedia, straszny, ponury dramat zazdro�ci doprowadzonej do ob��du, realizm i wiwisekcja samoudr�czenia � albo komedia, okropna groteska wyszydzaj�ca zazdro�� � albo Do��czenie tragedii z grotesk�, rzeczy tak straszne, �e staj� si� �mieszne, i tak �mieszne, �e staj� si� straszne. W �adnym wypadku autor nie osi�gn�� swego zadania.
Je�eli jest to realizm, to ma�y, ciasny i nieprawdopodobny zarazem. Nie prowadzi on nas nigdzie. Dowodzi raz jeszcze naszej samotno�ci wiecznej, przed kt�r� nie obroni� nas najbli�sze sercu serca � ale dowody te s� niewystarczaj�co doskona�e, aby si� sta�y pi�kne. Je�eli to farsa, to zbyt wstr�tna i zbyt m�cz�ca, aby�my mieli si�� do roze�miania si� nad pustot� ludzkich u�omno�ci. Je�eli za� autor zamierza� po��czy� grotesk� z dramatem, to po��czenia s� tylko formalne. Sztuka chwilami �mieszy bardzo nieczu�ych ludzi i chwilami zasmuca bardziej wra�liwych. Autor z talentem i zaciek�o�ci� kolekcjonuje wszelkie odcienie zazdro�ci. Zna je prawie wszystkie. Ale to, co Molier osi�ga lekko w paru scenach, Crommelynck buduje przez ca�� sztuk�. Sk�piec �mieszy i wzbudza lito�� � Rogacz za� tylko nu�y i denerwuje. Je�eli chcecie wspania�ego i bardziej subtelnego uj�cia zazdro�ci, znajdziecie je u Chestertona w jednej z Przyg�d ojca Browna. Zazdro�� Otella jest zazdro�ci� cz�owieka, drapie�no��, nami�tno�� i mi�o�� sk�adaj� si� na t� tragedi�, kt�rej za t�o s�u�y Wenecja, Cypr i morze. Zazdro�� Brunona � to chory, patologiczny l�k przed zdrad�, wyszukane m�ki s�abego i nieprawdopodobnie skomplikowanego (jak na �rodowisko prostak�w) cz�owieka.
Re�yser i z�a obsada obni�y�y jeszcze wra�enie sztuki. Do tej roli nie trzeba innej gry, ale innej rasy, innego gatunku aktora. Wykonawca Brunona powinien by� cz�owiekiem pi�knym, weso�ym i zdrowym (Leszczy�ski). Kto wie, mo�e wtedy ob��d jego mia�by przez kontrast par� chwil weso�ych. Mam wra�enie, �e re�yser i aktorzy zbli�yli si� do Rogacza jak do czego� szczeg�lnie wielkiego i trudnego, i bali si� skompromitowa� ka�dym �mielszym czynem., Panna Malicka wygl�da�a bardzo elegancko. Udawanie jednak szczebiotu dzieci�cego jest czym� nie do darowania, nie jestem m�ciwy, ale jest to co�, co by mnie mog�o popchn�� do krwawej rodowej wendety. Pan Maliszewski nie ma, zdaje si�, prawa do noszenia oznak kapitana marynarki. By� mo�e nie jest zwyk�ym majtkiem, ale i nie jest kapitanem.
Na pochwa�� zas�uguj� dekoracje Frycza i pi�kny poetycki przek�ad Iwaszkiewicza.
16 marca 1924 r.
Teatr Rozmaito�ci: ��YWY BUDDHA�, sztuka w 3 aktach Antoniego Ferdynanda Ossendowskiego; re�yseria Ludwika Solskiego; dekoracje Wincente go Drabika; ilustracja muzyczna M. Szulca.
�ywy Buddha, czyli ��ywa Bujda� jest najgorszym utworem scenicznym ostatnich paruset lat. Podobno par� tysi�cy lat temu co� podobnego napisano i spowodowa�o to tzw. w�dr�wk� lud�w, czyli gremialn� ucieczk� poinformowanych.
Popularny autor powie�ci podr�niczych, nasz polski Karol May, nie ma talentu pisarskiego, nie pisze dobrym stylem, wed�ug opinii uczonych nie jest si�� naukow�, nie posiada zmys�u sceny, poczucia dramatu, nie ma nic do powiedzenia, nie ma gustu, nie ma poczucia komizmu w�asnej sztuki � ale naprawd� by� przez par� lat w Azji. To jest niew�tpliwym powodem do napisania sztuki. Jeste�my krajem biedak�w. Je�li ju� kto� od nas wyjedzie za granic�, musi to opisa� w �Kurierze Warszawskim� lub w �Tygodniku� i ca�e miasto m�wi przez miesi�c o tym, �e by� miesi�c w Wiedniu. W Anglii podobno, gdzie co drugi cz�owiek jecha� par� razy w �yciu kolej� i okr�tem egzotyczne powie�ci i sztuki pisz� tacy, kt�rzy maj� co� do powiedzenia, nikogo to nie zajmuje, czy autor tam by� �naprawd�, i sam fakt, �e to �z natury wzi�te�, nie wystarcza.
W pierwszym akcie zabijaj� trzy osoby, trzy inne bior� na tortury, jedn� chc� otru�. Najwi�ksze �mongo�y� sceny polskiej, przebrane za Mongo��w, pozwalaj� si� torturowa� p. Solskiemu, kt�ry pod s�abym pozorem krwawego baronostwa m�czy znienawidzony przez niego zesp� Rozmaito�ci. Myszkiewicz z przej�cia podobno plu� krwi�. Kotarbi�ski w roli Buddhy czu� si� skr�powany. Jako wyobra�enie najwy�szej doskona�o�ci ziemskiej za bardzo sepleni.
Najlepszym aktem w tej trzyaktowej �Bujdzie� by� z pewno�ci� akt p. Mili Kami�skiej. Rozkosz ogl�dania tej godnej zazdro�ci nago�ci op�acona jest jednak zbyt �krwawo�. Dekoracje Drabika bardzo brzydkie i bez stylu. W og�le m� si� wra�enie, �e jeszcze jeden taki Buddha, a teatr Rozmaito�ci zmieni si� w zwyczajne bud�.
20 kwietnia 1924 r.
Teatr Ma�y: ��WIERSZCZ ZA KOMINEM�, sztuka w 4 aktach z Charlesa Dickensa; re�yseria Aleksandra W�gierki; ilustracja muzyczna Ludomira Micha�a Rogowskiego; dekoracje i stroje Karola Frycza.
Istnieje w Anglii wydawnictwo informacyjne, w kt�rym podane s� przez wszystkie wybitne osobisto�ci dane tycz�ce si� ich �ycia, prac i upodoba�.
Bernard Shaw w rubryce �zaw�d� kaza� napisa� sobie: �okradanie Dickensa�, Nie jest to dalekie od prawdy. Wielki pisarz angielski czerpie z tej krynicy humoru i liryzmu, zatruwa jadem strumienie tkliwo�ci Dickensa i pryska nimi twarz wsp�czesnej Anglii. Wp�yw Dickensa rozpostar� si� daleko poza wyspy Wielkiej Brytanii, i najlepsza powie�� polska, Lalka Prusa, pe�na jest szlachetnego przej�cia si� metodami pisarskimi wielkiego powie�ciopisarza angielskiego.
�wierszcz za kominem jest jednym z �najczystszych� utwor�w Dickensa.
G��boka dobro� ludzka, p�yn�ca z prawdziwej m�dro�ci, posun�a si� tu najdalej. �piew kipi�cego na ogniu czajnika i g�os �wierszcza s� cich� melodi�, zag�uszaj�c� s�odko i delikatnie wszystkie nieroztropno�ci i usterki ludzi. To nie hucz�cy g�os �ywio�u, nie natura przyg�usza i przyt�umia p�acz i �miech ludzki � ale w�a�nie te dwa ma�e rzewne g�osiki uciszaj� p�acz biednej Dot i strapienia Johna. Nie trzeba nam wielkich si� i czar�w przyrody, aby pokona� strapienia �ycia � trzeba tylko ws�ucha� si� w g�os rozlegaj�cy si� w�r�d ciszy wieczornej, w dobry rytm naszego serca, aby rytm ten wielk� i niezwalczon� fal� obj�� ca�� ziemi� z wszystkimi z�ymi i dobrymi lud�mi. Dickens jest po trosze jak bohater tej sztuki � stary Kaleb, kt�ry swej �lepej, biednej c�rce przedstawia �wiat pi�knym, a najgorszych �otr�w maluje z�otymi kolorami. A wi�c je�li umie tak pi�knie i przekonywaj�co m�wi�, zamknijmy oczy i ws�uchajmy si� w g�os jego serca. M�wi on przy tym rzeczy tak weso�e i �mieszne, �e nie tylko ociemnia�y, ale nawet g�uchoniemy p�kn��by ze �miechu. Istotnie jest Dickens, jak stary Kaleb, fabrykantem zabawek, pi�knych �ywych lalek i strasznych potwor�w, kt�re po bli�szym przyjrzeniu okazuj� si� bardzo poczciwe i wcale niestraszne. Nawr�cenie i rehabilitacja Takeltona jest najrado�niejszym wydarzeniem w dziejach �wiata. Z�y potw�r, pod�y intrygant, zosta� ukarany i wyszydzony. Wszystko na scenie p�onie od rado�ci � sztuka ko�czy si� dobrze, ale za drzwiami, na wichrze, stoi z�y i �mieszny cz�owiek. Czy mo�na go tak zostawi�? O, nie � powiada Dickens i wprowadza go na scen� poprawionego i nawr�conego. Przypomina mi to inny moment, w kt�rym pan Pickwick spotkawszy swego wroga i przyczyn� swych strapie� i ha�by � nikczemnego pana Jingle�a � w wi�zieniu, pociesza go i daje mu banknot, kt�ry, jak powiada autor, �wylaz� przypadkowo� i znalaz� si� w r�ku intryganta. Dobro�, z kt�r� Dickens rady sobie da� nie mo�e i kt�r� maskuje nieraz, wy�azi jednak zawsze w ostatnim rozdziale ksi��ki i triumfuje.
Przywykli�my wyobra�a� sobie Dickensa jako starego, �agodnego pana, siedz�cego w fotelu przy �wiec� o�wietlonym stole, u�miechaj�cego si� �agodnie i pisz�cego r�wniutkimi, czystymi literkami o tym, �e wszystko jest dobre, co B�g stworzy� na ziemi. Czy� nie za md�o wyobra�amy sobie tego pisarza? Czy� raczej nie nale�a�oby od�wie�y� wspomnienia o tym Dickensie kt�ry, nim przy boku kochanej Agnieszki w cieple kominka u�miecha� si� �agodnie � przedtem przez wiele lat biega� po wielkim Londynie z�y i ironiczny zapalczywy i nieprzeb�agany? O tym Dickensie, kt�ry zwalcza� prawodawstwo angielskie, pisa� pamflety na parlament i zreformowa� sw� prac� pisarsk� wi�ziennictwo w Anglii? Wspomnijmy o tym Oickensie, kt�ry urzeczywistni� w �yciu i wierzy� �wi�cie w prawo ka�dego cz�owieka do szcz�cia. Oto par� dni temu kr�l angielski na otwarciu wystawy wszechbrytyjskiej w Wemblej wyg�osi� zdanie o potrzebie i konieczno�ci pokojowej pracy lud�w i jednostek Frazes ten fa�szywie brzmia� w ustach wielkiego monarchy � dzi�, w czarnych czasach poha�bienia praw ludzkich � ale w ustach kr�la pisarzy angielskie, w ustach Karola Dickensa, brzmia� i brzmi do dzi� dnia jak szlachetny i pot�ny apel do wszystkich prawych serc �wiata.
Wykonanie �wierszcza sta�o na przeci�tnym poziomie Teatru Ma�ego: par� dobrych kreacyj przy braku powa�nego wysi�ku i inwencji re�yserskiej. Na czo�o wysun�a si� p. Umi�ska. Bardzo dobrze gra� p. Gawlikowski i p. Samborski, aczkolwiek zbyt ma�o by�o poczucia humoru i zbyt wiele wp�yw�w teatru rosyjskiego w ich starannie opracowanych rolach. Gawlikowski powinien by� bardziej groteskowy, powinien mie� troszk� komizmu, posta� bowiem do g��bi tragiczna nie jest w zgodzie z intencj� autora. Tal samo da si� powiedzie� o doskona�ej p. Umi�skiej. W tej roli widzia�em kiedy� p. Mys�akowsk�. Obie te �wietne aktorki da�y w swych kreacjach tragizm nie do pokonania; Dickens na pewno zmieni�by swoj� sztuk�, gdyby zobaczy� i smutn� twarzyczk� p. Umi�skiej. Panna Malicka by�a do�� mi�a, aby j� pokocha� starszy poczciwy wo�nica, a p. Justian by� do�� niemi�y, aby si� nie podoba� nie tylko bohaterom sztuki, ale i widzom.
4 maja 1924 r.
Teatr Komedia: �TAJEMNICZY PAN�, komedia w 3 aktach Zygmunta Nowakowskiego; re�yseria Jana Janusza; dekoracje Stanis�awa �liwi�skiego.
Debiut pana Nowakowskiego wypad� dodatnio. Najmilsz� stron� tej do�� b�ahej komedii jest brak pretensjonalno�ci. Nowakowski nie wmawia nam, �e jest wielkim pisarzem czy wielkim rewolucjonist� � jest on po prostu kulturalnym i zdolnym dostawc� teatralnym, nie gorszym od przeci�tnych autor�w paryskich. Gdyby Tajemniczego pana napisa� kt�ry� z naszych zwi�zkowych autor�w dramatycznych, nazwano by go zaraz polskim Shawem, polskim Mo�n�rem albo polskim Beylinem. U Grubi�skiego Tajemniczy pan okaza�by si� w ko�cu ojcem swojej matki i kochankiem syna � u Hertza by�by Ko�ciuszk�, Pi�sudskim, a ju� co najmniej Wieniaw� � u Winawera oczywi�cie docentem fizyki � u Kiedrzy�skiego by�by to sam stary Stinnes � a u Krzywoszewskiego by�aby to �tajemnicza pani� i Majdrowicz�wna gra�aby g��wn� rol�. Sztuka p. Nowakowskiego pisana jest �ywo i inteligentnie; zarzuci� jej mo�na brak �wie�o�ci w pomys�ach i zbyt znane dowcipy wplatane do akcji.
Pan Adwentowicz dzi�ki swej romantycznej burzliwo�ci i nieuchwytno�ci nada� roli wiele czaru. By� to prawdziwy �soldat inconnu� w dziedzinie Erotyzmu. Na wspomnienie zas�uguje wytworno�� p. Sulimy, jej pi�kny wygl�d i szczero�� akcent�w. Pan Macherski zosta� okradziony w pierwszym akcie, ale natura wcze�niej jeszcze ograbi�a go z talentu. Maszy�ski jak zwykle by� �wietny.
4 maja 1924 r.
Teatr Rozmaito�ci: �ORLʔ, dramat w 6 aktach Edmonda Rostanda; przek�ad Mariana Tatarkiewicza; opracowanie sceniczne Juliusza Osterwy; ilustracja muzyczna �Wagram� Micha�a Gli�skiego.
Orl� si� zestarza�o, ale nie znaczy to, aby si� sta�o or�em. Wprost przeciwnie � jest to raczej odwr�cona historia Andersena o brzydkim kacz�tku. Orl� po wojnie okaza�o si� nudn�, acz rozwrzeszczan� papug�.
Oto kulminacyjny moment drugiego aktu: ksi��� Reichstadtu rozmawia z marsza�kiem Francji, kt�ry opu�ci� Napoleona. �Opu�ci�em � powiada marsza�ek � sprzykrzy�y mi si� bowiem ci�g�e wojny i niewygody, walki i oddalenie od kraju�. W tej chwili milcz�cy lokaj � sier�ant Flambeau � post�puje na prz�d sceny i wyg�asza sw�j s�awny monolog: �A my pro�ci �o�nierze � szli�my za nim� itd. R�wnie dobrze m�g� wczoraj na premierze wyj�� w tym momencie zza kulis zwyk�y robotnik, odsun�� przebranych w z�ote szlify aktor�w i powiedzie�: �A my! My � pro�ci, pospolici ludzie, nie znani nikomu, m�czyli�my si� do�� przez osiem lat wojny � gin�li�my w okopach wbrew woli � pracowali g�odni w fabrykach amunicji � patrzyli na n�dz� w�asnych dzieci i nie kochaj�c �adnego cesarza, zabijali�my i gin�li na wszystkich frontach Europy, jak dzi� we wszystkich krajach �wiata cierpimy n�dz�. My dzi� powiemy wam jak�w marsza�ek Francji: dosy� ju� brzmi�cych fanfar wojennych � do diab�a nam zwyci�skie pochody � marsze, ataki i zdobywane sztandary! Panie Metternich, pilnuj pan dobrze tego ksi���tka, bo got�w uciec i rozdmucha� now� awantur� wojenn�, po kt�rej znowu b�dzie ci�ej �y� na �wiecie�.
Stara sztuka � z�a, pusta i melodramatyczna b�azenada, oparta na tanie, efektach i fa�szu. Pami�tam, �e kiedy�, gdy by�em dzieckiem � Orl� mnie zachwyca�o. Upaja�em si� samymi nazwami Jeny, Austerlitz, Wagram i Arcole. Pragn��em by� tylko �o�nierzem. Ale przypominam sobie r�wnie�, �e gdy by�em jeszcze m�odszy, pragn��em by� tylko doro�karzem. Teraz ju� nie chc� by� ani doro�karzem, ani �o�nierzem i nawet niech�tnie s�ucham monolog�w tego rodzaju ludzi. Za du�o mieli ostatnio do m�wienia, aby�my ich jeszcze dzisiaj wys�uchiwali.
�ycie urz�dza czasem wielkie rewie, przegl�dy utartych komuna��w i z dawna przyj�tych prawd. Przez par� lat byli�my �wiadkami tej wielkiej parady, w czasie kt�rej �ycie zdziera�o szlify, ordery, �ama�o sztandary, z�ote i pa�asze, oskubywa�o kity szyszak�w i obna�a�o � pod tymi wszystkimi akcesoriami bohaterstwa � cia�o zwyk�ego, �miertelnego cz�owieka. Za du�o mamy k�amstwa dzi� jeszcze, aby�my mogli patrze� na papierowe i sztuczne figury bohater�w Rostanda.
Gdyby�my dzisiaj widzieli obok siebie na parterze teatru jednego z tych beznogich czy�cicieli but�w, kt�rego� z tych inwalid�w ulicznych, kt�rzy zdzia�ali tyle� przynajmniej co Flambeau � nie mogliby�my bez wstydu s�ucha� jego szumnej tyrady. Przypomina mi si� czaruj�ce zdanie Heinego, kt�ry, m�wi�c o Don Kichocie, powiada smutnie: �O wiele szcz�liwszy ode mnie by�e�, rycerzu: widzia�e� w ka�dym parobku ksi�cia udzielnego, w ka�dej dziewce od kr�w � dam� dworu � a ja dzi� w ka�dym ksi���ciu widz� parobka, a w ka�dej damie dworu � dziewk� folwarczn��. Dawne akcesoria romantyzmu zosta�y zmia�d�one z�batymi ko�ami historii � czekamy na nowe emblematy romantycznej poezji, kt�rej odrodzenie przyj�� musi po m�kach wojny i po szarej nudzie wyczerpania.
Przedstawienie Orl�cia przys�oni�te by�o oparem znudzenia i gas�o co chwila mimo wspania�ych rakiet swady aktorskiej. Osterwa �przyblad� nieco, ale wyszlachetnia��, wida� jednak, �e �le si� czuje w sk�rze ksi�cia bez tronu: ambitny ten aktor �le si� ju� dzisiaj czuje poni�ej kr�la albo prezydenta pa�stwa. Frenkiel �wietnym swym kunsztem broni� dzielniej Rostanda ni� Flambeau � cesarza, a p. Zahorska jako szczera demokratka stworzy�a z�o�liw� karykatur� eks-cesarzowej.
Muzyka Gli�skiego, bardzo pi�kna, i bardzo �rednie dekoracje uzupe�nia�y widowisko.
18 maja 1924 r.
Teatr letni: �PODATEK MAJ�TKOWY�, krotochwila w 3 aktach Adama Siedleckiego; re�yseria Emila Chaberskiego; dekoracje Aleksandra Koz�owskiego.
Czasy si� zmieniaj�. Dawniej sztuki nie podoba�y si� publiczno�ci i autor�w obrzucam zgni�ymi jajami. Dzisiaj pisarze wymy�laj� na publiczno�� i autorzy sztuk obrzucaj� widowni� zgni�ymi dowcipami. Pisze si� du�o o niskim poziomie widz�w, ale zbyt ma�o o cynizmie autor�w. Pan Siedlecki uwa�a, �e publiczno�� jest chamska, kuca wi�c na scenie, przedrze�nia na nosie, pokazuje poprawny literacki j�zyk i niepoprawn� trywialno��.
Poniewa� Podatek maj�tkowy �ci�ga si� z obywateli, wi�c p. Grzyma�a tak�e �ci�gn�� par� dowcip�w kawiarnianych i jak bohater sztuki wystawi� ca�e swe umeblowanie na licytacj�. A wi�c widzieli�my sto�owe nogi dowcipu, kuchenne �cierki wykwintu, nocniki liryzmu i obrazy dobrego smaku.
Najbardziej pomys�owym momentem sztuki jest historia z og�oszeniem. Kto� wychodzi do drugiego pokoju i telefonuje do redakcji, aby wydrukowano anons, wraca i zastaje w pokoju go�cia, kt�ry ju� przyszed� na skutek przeczytanego og�oszenia! Co za b�yskawiczny efekt! Tego nawet �Czerwony� nie zrobi dla swego najstarszego wiekiem prenumeratora.
Teatry miejskie powinny zafundowa� karetk� pogotowia imienia Grzyma�y albo po prostu w�z Grzyma�y, kt�ry by odwozi� po premierze omdla�ych z wyczerpania widz�w.
Poprzedni� sztuk� p. Grzyma�y by� Popas Kr�la Jegomo�ci, od tego czasu pan Grzyma�a spad� jeszcze nieco ni�ej. I ostatnia jego sztuka jest ju� stanowczo ni�ej pasa.
Wykonawcy sztuki zas�uguj� na pochwa��. Junosza zmieni� bardzo gestykulacj� i wymow�; szkoda, �e jeszcze nie zmieni� tekstu, m�g� bowiem Stworzy� wcale zabawn� kreacj�. P. Ower��o, p. Brydzi�ska i p. Gell�wna byli na miejscu, czego nie mo�na, powiedzie� o wo�nych teatralnych, kt�rzy nami�tnie i zdaje si� niebezinteresownie oklaskiwali autora.
18 maja 1924 r.
Teatr Polski: �CZERWONY M�YN�, sztuka fantastyczna w 3 cz�ciach (18 obrazach) Ferenca Moln�ra; przek�ad Zdzis�awa Kleszczy�skiego; uk�ad sceniczny i re�yseria Karola Borowskiego; dekoracje Stanis�awa �liwi�skiego; ilustracja muzyczna Ludomira Micha�a Rogowskiego; efekty �wietlne Wiktora Materko.
Czerwony m�yn, czyli �corruptor magnus� nie s�u�y bynajmniej, jak twierdzi Moln�r, do psucia ludzi, ale po prostu do psucia powietrza, czasu i pieni�dzy. Przywyk�o si� m�wi� o Moln�rze, �e mimo p�ytko�ci i g�upoty, to wcale zr�czny majster teatralny. Ot� okaza�o si� na premierze M�yna, i� jest to zwyk�y oszust literacki, do tego �miertelnie nudny. Zdarzaj� si� aferzy�ci literaccy, kt�rzy wkradaj� si� do dziedziny artyzmu przy pomocy wytrych�w. Jewreinow potrafi �wietnie symulowa� sztuk�. Z pomys�owo�ci� stwarza okoliczno�ci towarzysz�ce wzruszeniom artystycznym, nie b�d�c jednak w stanie da� samego artyzmu. O ile jednak Jewreinow rozumie i zna zar�wno teatr, jak i literatur�, i przez to sztuki jego maj� tzw. poziom kulturalny � o tyle Moln�r, znaj�c teatr tylko ze strony rzemios�a, pope�nia ci�kie, �miertelne grzechy przeciw logice i sztuce. Por�wna� mo�na znajomo�� sceny ze znajomo�ci� form towarzyskich. Cz�owiek wype�niaj�cy przepisy dobrego wychowania, je�li nie ma nic do powiedzenia i je�li jest g�upi i nudny, b�dzie, mimo savoir vivre�u, nie do wytrzymania. Wprowad�my natomiast do salonu cz�owieka, kt�ry nie zna form towarzyskich, ale umie m�wi� i ma co� istotnego do powiedzenia � a b�dziemy go s�uchali z ciekawo�ci�. Moln�r robi wra�enie w�a�nie takiego bywalca scenicznego, kt�ry operuj�c szablonami i powierzchowno�ci�, stara si� czarowa� i zachwyca�. Jednak po paru frazesach, po paru sytuacjach ma si� ochot� wyrzuci� tego bywalca i charmeura za drzwi.
Tematem M�yna s� dzieje upadku biednego, g�upiego, ale uczciwego le�nika. Aby zdeprawowa� tego prostaczka, Moln�r wprowadza w samego ksi�cia ciemno�ci Belzebuba, t�um diab��w, sztucznych ludzi i wreszcie potworny, wielki m�yn, machin� zajmuj�c� ca�� scen�, ale nikogo poza ni�. Pewna m�oda dama powiedzia�a s�usznie, i� nie trzeba wcale takiej wielkiej maszyny do zdeprawowania jednego m�czyzny. Moln�r nie doszed� i konieczno�ci wprowadzenia M�yna na scen� drog� istotnej artystycznej potrzeby � raczej odwrotnie, wykombinowa� sobie, �e dobrze by by�o wystawi� sztuk� z jak�� wielk� machin� na scenie, a potem na dodatek dolepi� trywialno-kryminaln� historyjk� o demonicznej kobiecie i g�upkowatym biedaku z prowincji. Mimo pseudosensacyjnej fabu�y nuda wieje ze sceny i mimo idei przebaczenia, kt�ra jest kwintesencj� sztuki, trudno jest przebaczy� teatrowi wystawienie tej potwornej bujdy z przyrz�dami. Jedynym powodem do zagrania M�yna mog�aby by� ch�� zarobku, a jedyn� okoliczno�ci� �agodz�c� � �wietna malarska wystawa. Temat nadaje si� bowiem istotnie do najciekawszych eksperyment�w inscenizacyjnych i malarskich. Tote� ze zdziwieniem przeczytali�my na afiszu nazwisko Stanis�awa �liwi�skiego jako dekoratora. Absolutny brak fantazji i pomys�owo�ci � naturalizm nie na miejscu � zgo�a bezsensowna re�yseria i wykonanie pod psem � sprowadzi�y to widowisko do poziomu nieudanego numeru z podrz�dnego music-hallu.
W sztuce Moln�ra przy ka�dym �wi�stwie, kt�re si� dzieje na scenie, odzywa si� g�os dzwonu. Gdyby to istnia�o naprawd� � przez ca�y czas przedstawienia wali�yby wszystkie dzwony ca�ego pa�stwa polskiego, nie wy��czaj�c dzwon�w rewindykowanych z Rosji.
Przyby�ko-Potocka nie schodzi ze sceny, p�acze, �mieje si�, ca�uje, ka�e si� przebiera� czterna�cie razy, puszczaj� na ni� reflektory, kolorowe �wiate�ka, ubieraj� we wszystko, co si� tylko da w�o�y� na cia�o, od welonu �lubnego do �a�oby, i nic to ani jej, ani sztuce nie pomaga. Id�c bardzo niedaleko t� drog�, p. Szyfman w pogoni za maj�tkiem powinien kaza� przet�umaczy� Czerwony m�yn na francuski i zrobi� �Moulin Rouge�. My�l�, �e wielka scena z trzystoma nagimi kobietami i z p. Kuncewiczem mia�aby ogromny sukces.
Pozostali wykonawcy M�yna byli wzgl�dnie na miejscu, z wyj�tkiem kr�la diab��w, kt�ry siedzia� na proscenium i robi� uwagi aktorom, oraz dyrektora Szyfmana, kt�ry siedzia� w lo�y i robi� uwagi publiczno�ci.
8 czerwca 1924 r.
Teatr Ma�y: �KNOCK, CZYLI TRIUMF MEDYCYNY�, komedia w 3 aktach Julesa Romainsa; przek�ad Edwarda Woronieckiego; re�yseria Ryszarda Ordy�skiego; dekoracje wed�ug wzor�w Tadeusza Gronowskiego.
Sztuka Julesa Romainsa jest sucha i m�zgowa. Jedyne momenty szczerego polotu, w kt�rych objawia si� lwi pazur pisarza � to absurd rosn�cy jak lawina i przyt�aczaj�cy satyryczny charakter sztuki. Gdyby nie to doprowadzenie do nonsensu, Knock by�by na Molierowskim szablonie zrobion� niez�� satyr� na lekarzy, dzi�ki za� przesadzie aktu trzeciego, gdzie rozgalopowany lekarz-szarlatan zamienia kwitn�ce niegdy� miasto na wielki szpital � sztuka nabiera patosu.
Niew�tpliwy �otr, jakim jest doktor Knock, staje si� przez chwil� Don Kichotem medycyny, marzycielem-fantast� � r�ce jego rozci�gaj� si� nad �wiatem, a w ka�dym r�ku jest tysi�c no�y chirurgicznych i tysi�c lewatyw. Ziemia w jego marzeniach, jak r�wnole�nikami i po�udnikami, owini�ta jest banda�ami � w kratery wulkan�w wsadza termometry, jak w usta pacjenta �ni o tym, aby s�o�ce i gwiazdy zatrzyma� i po�o�y� do ��ka pod obserwacj� lekarsk�.
To wszystko, co jest poza tym � a wi�c �wietne sytuacje fachowe, komizm postaci epizodycznych i doskona�e powiedzenia � nie wykracza za ramy zwyk�ej roboty scenicznej na dobrym poziomie. W og�lnych zarysach Knock przypomina sztuki Winawera. I tu nie ma r�wnie� zagadnie� mi�o�ci: sztuka obywa si� bez kobiety. Winawer r�wnie� wprowadza na scen� uczonych i problematy wiedzy, u Romainsa nie ma jednak uganiania si� za wicem; zwyci�a czysto�ci� kompozycji i rasowym galijskim rozmachem w prowadzeniu akcji.
Niew�tpliwie p. Szyfmana sk�oni� do wystawienia tej sztuki nie poziom literacki, a maszyna wyst�puj�ca w pierwszym akcie. Szcz�liwie si� z�o�y�o, �e w tym wypadku, poza kiepsk� maszyn�, sztuka by�a dobra. Na przysz�o�� gro�� nam jednak niebezpiecze�stwa. Po pasach transmisyjnych w M�ynie po samochodzie w Knocku, mo�emy zobaczy� Meistersinger�w z maszyn� do szycia Singera i Burz� Szekspira z piorunochronami.
Wykonanie Knocka dzi�ki sumiennej i ciekawej re�yserii Ryszarda Ordy�skiego sta�o na europejskim poziomie. W rolach epizodycznych Orwid i Samborski wysun�li si� na czo�o. Mariusz Maszy�ski, aktor utalentowany i inteligentny, nie da� jednak ca�okszta�tu postaci. Knock ulepiony by� z doskona�ych, ale oddzielnych moment�w.
�wietny dekorator, jakim jest Tadeusz Gronowski, nie mia�, niestety, pola do rozwini�cia pomys�owo�ci. Tre�� sztuki i scena Teatru Ma�ego kr�powa�y go zbyt silnie. Pomys� ruchomego horyzontu, dobry w koncepcji, nie da� po��danego efektu na skutek b��d�w w wykonaniu technicznym.
22 czerwca 1924 r.
Teatr Komedia: �MA��E�STWO FREDENY�, komedia w 3 aktach Andr� Picarda i V.A. J�ger-Schmidta; re�yseria Aleksandra Zelwerowicza.
Ckliwe �wi�stewko. Pajac-arlekin, ukochany diwy z kabaretu. Grul, fabrykant konserw. Czterech kretyn�w � kochank�w Fredeny. Trzy dziewczynki z ulicy i matka, gospodyni podejrzanego lokalu. Atmosfera pe�na pudru kiepskiej marki i wody kwiatowej Wildta. W por�wnaniu z tym kiepski zapachem perfumy sztuk Caillaveta pachn� jak ogrody Semiramidy, Trebizondy, Kleopatry albo sklep Gronowskiego.
Tre�� sztuki polega na tym, �e pinda Fredena wychodzi za m�� za bogatego bydlaka, ale waha si�, bo jej si� wydaje, �e kocha biednego durnia. Jeden z jej przyjaci�, kretyn, stara si� temu przeszkodzi�, ale mu si� to nie udaje, ku rado�ci matki idiotki.
Biedna p. �wikli�ska, pierwszy w Polsce komikpol, musia�a znowu kunsztem swoim i niepor�wnanym wdzi�kiem ratowa� t� szmat� teatraln� przed haniebn� klap�. Grzeczny p. Zelwerowicz robi�, co m�g�, aby sztuka mia�a pozory sensu.
29 czerwca 1924 r.
Bogus�awskiego: �PODRӯ PO WARSZAWIE�, operetka komiczna w 7 obrazach Feliksa Schobera; uk�ad sceniczny Leona Schillera; re�yseria zespo�owa; malowid�a sceniczne pod�ug pomys�u Wincentego Drabika i Andrzeja Pronaszki.
Nowy teatr, kt�ry przyby� Warszawie, ma wyj�tkowo wdzi�czne i szlachetne zadanie przemawiania do warstw robotniczych. Teatr Schillera b�dzie mia� najlepsz� i najwra�liwsz� publiczno�� � b�dzie to najszcz�liwsza scena, na kt�rej wszystkie cuda, k�amstwa i uroki teatru b�d� �ywe i �wie�e. Je�li zgodzimy si�, i� rol� teatru jest popularyzowanie poezji. Teatr imienia Bogus�awskiego nie�� b�dzie poezj� tam, gdzie jest ona najbardziej po��dana.
Podr� po Warszawie jak na pierwsz� premier� teatru ludowego niezupe�nie odpowiada wymaganiom i celom teatru. Stary wodewil warszawski rozrzewnia czaruj�c� nieudolno�ci� i naiwno�ci� dialog�w � jest to potrawa dla zupe�nie prymitywnej publiczno�ci lub te� dla ludzi specjalnie wybrednych.
My�l�, �e gdy za lat czterdzie�ci wznowi� jak�� revuetk� z �Qui pro Quo� � Diab�a w Warszawie albo Pipman szaleje � publiczno�� ze wzruszeniem s�ucha� b�dzie starych a dziecinnych niedo��no�ci i my�le� b�dzie z rozczuleniem o tych czasach, kiedy do teatru je�d�ono samochodem benzynowym lub konn� doro�k�, a na scenie wyst�powali prawdziwi, �ywi ludzie. Nie b�dzie jednak Pipman nigdy reprezentowa� naszej epoki, nawet w dziedzinie kabaretu � da tylko co najwy�ej zapaszek tych oddalonych czas�w � jak dzi� Podr� po Warszawie bawi nas Prusowsk� �agodno�ci� humoru i staromiejskim kolorytem. Je�eli wi�c Schiller chcia� pokaza� nam obraz epoki minionej, omyli� si� i pokaza� nam zaledwie ma�� karykatur� w stylu Kostrzewskiego.
Nie s�dz� jednak, aby si� omyli� � raczej uczyni� ten wyb�r �wiadomie, nic nie znacz�ca sk�din�d bowiem tre�� sztuki daje niezaprzeczon� okazj� do pokazania ca�ej sprawno�ci i pomys�owo�ci teatralnej. Przedstawienie z punktu widzenia widowiska wykonane by�o idealnie. Najwi�ksz� zas�ug� Schillera jest to, i� umia� odtworzy� nieskazitelnie przesz�o�� niezbyt oddalon�, pokaza� nam bodaj po raz pierwszy w teatrze czas miniony w perspektywie pozwalaj�cej na obj�cie okiem ca�o�ci. Wiele pomogli mu w tym dekoratorzy, p. Drabik i p. Pronaszko, kt�rzy z wyj�tkow� staranno�ci� opracowali ka�dy szczeg� widowiska. Sto�y bia�o nakryte w owitych zieleni� altankach, lampiony, suknie z tiurniurami � przypomina�y star� Warszaw� Kostrzewskiego, ale i pachnia�y powietrznym malarstwem Maneta.
Schiller wybra� sobie doskona�y teatralnie i muzycznie temat dla pokazana ca�ej swej wiedzy i pomys�owo�ci, ignoruj�c niejako publiczno��, dla kt�rej sztuka by�a przeznaczona. Uwa�a� tedy nale�y to za rodzaj parady; teatralnej, za rewi� mo�liwo�ci, za demonstracj� walor�w artystycznych oraz za osobist� przys�ug�, kt�r� uczyni