638

Szczegóły
Tytuł 638
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

638 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 638 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

638 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

+linie1-3+ POWIE�� Nancy Kress LINIE B��DU (Fault Lines) Prze�o�y� Marcin Wawrzy�czak Je�li prawda mia�aby ich zabi�, niech umieraj� - Immanuel Kant Pierwszego dnia szko�y wybuch�a b�jka w klasie panny Kelly. By�em w sali obok, numer 136, i wyk�ada�em zasady wsp�pracy VII h, z kt�r� mia�em matematyk�. Typowe nudziarstwo na pierwszy dzie�: regularnie odrabiajcie prace domowe, zajmujcie przydzielone miejsca zaraz po wej�ciu do klasy, nie przyno�cie do szko�y broni ani agresywnego nastroju albo po�a�ujecie, �e w og�le si� urodzili�cie. Dzieciaki zignoruj� pierwsze przykazanie, dostosuj� si� do pozosta�ych - w ka�dym razie zrobi� to dla mnie. Ale najwyra�niej nie dla Jenny Kelly. - Panie Shaunessy! Panie Shaunessy! Prosz� przyj��, w sali obok rzucaj� krzes�ami! Nowa nauczycielka p�acze! - �adna, drobniutka dziewczynka, kt�r� pami�ta�em z poprzedniego roku: Lateesha Jefferson. Na jej okr�g�ej twarzy malowa�o si� podniecenie i satysfakcja. B�jka! I to od razu pierwszego dnia! Obrzuci�em moich uczni�w spokojnym, uwa�nym spojrzeniem, przygl�daj�c si� kolejno ka�dej twarzy. Nie spieszy�em si�. Wi�kszo�� dzieciak�w spu�ci�a wzrok. W sali obok co� ci�kiego uderzy�o o �cian�. �ciszy�em g�os, �eby wszyscy musieli nadstawi� uszu. - Nikt si� nie rusza, dop�ki nie wr�c�. Zrozumiano? Niekt�rzy pokiwali g�owami. Inni patrzyli na mnie, niepewni, lecz spokojni. Kilku ch�opc�w wykrzywi�o usta w ironicznym grymasie, lecz kiedy spojrza�em na nich bez u�miechu, zreflektowali si�. Zza �ciany dobiega�y wrzaski. - W porz�dku, Lateesha, powiedz pannie Kelly, �e ju� id�. - Wystrzeli�a jak z procy, u�miechni�ta, lewoskrzyd�owy w purpurowych legginsach i srebrnych bucikach. Poku�tyka�em do drzwi i odwr�ci�em si�, by spojrze� na nich po raz ostatni. Moi uczniowie siedzieli spokojnie, przygl�daj�c mi si� uwa�nie. Zauwa�y�em, �e Pedro Velasquez i Steven Cheung ukradkiem zerkaj� na moj� marynark� szukaj�c wybrzuszenia �wiadcz�cego o obecno�ci s�u�bowego rewolweru, kt�rego oczywi�cie tam nie by�o. Towarzyszy�a mi opinia tak fantastyczna jak bud�et Nowego Jorku. Na korytarzu Lateesha wrzasn�a g�osem, kt�ry m�g�by og�uszy� gwiazd� rocka: - Pan Shaunessy idzie! Lepiej przesta�cie, �obuzice! W sali 134 dwie �smoklasistki mocowa�y si� na �rodku pod�ogi. Co ciekawe, �adna z nich nie wydawa�a si� by� uzbrojona, nawet w p�k kluczy. Jednej z dziewcz�t ciek�a krew z nosa. Druga mia�a podart� bluzk�. Obie wydziera�y si� wniebog�osy, wyj�c na podobie�stwo policyjnych syren. Dzieciaki gania�y po sali. Kto� cisn�� krzes�em w tablic� albo w kogo� stoj�cego przy tablicy; zar�wno krzes�o, jak i tablica p�k�y. Jenny Kelly krzycza�a i wymachiwa�a r�kami. Lateesha myli�a si�; panna Kelly nie p�aka�a. Nie na wiele jednak zdawa�y si� jej rozpaczliwe zabiegi. Kilkoro dzieciak�w stoj�cych najbli�ej spostrzeg�o mnie i ucich�o, ciekawych, co b�dzie dalej. Wtedy ujrza�em Jeffa Connorsa, opartego niedbale o �cian� pod oknem, z r�kami skrzy�owanymi na piersiach, i wyraz jego twarzy, gdy przygl�da� si� walcz�cym dziewcz�tom, powiedzia� mi wszystko. Nabra�em powietrza w p�uca, ile tylko mog�em, po czym rykn��em na ca�y g�os, z ca�kowicie nieruchom� twarz�: - Nie rusza� si�! Koniec! I wszyscy pos�uchali. Dzieciaki, kt�re mnie nie zna�y, instynktownie obejrza�y si�, szukaj�c wzrokiem rewolweru i os�ony. Te, kt�re mnie zna�y, wyszczerzy�y z�by w u�miechu, st�umi�y go, i pokiwa�y lekko g�ow�. Dwie dziewczynki przesta�y si� ok�ada� i zwr�ci�y si� w kierunku �r�d�a ha�asu - m�j ryk sprawi�, �e zatrz�s�y si� �wietl�wki pod sufitem - co pozwoli�o mi podej�� do nich, chwyci� t�, kt�ra znajdowa�a si� na g�rze, i postawi� j� na nogi. Wzi�a zamach chc�c mnie uderzy�, rozmy�li�a si�, i sta�a przede mn�, sapi�c. Dziewczynka na pod�odze wyda�a bojowy okrzyk, poderwa�a si� i zamierzy�a si� na swoj� kole�ank�. Potem jednak zamar�a. Nie zna�a mnie, ale sytuacja kaza�a jej nabra� czujno�ci: nikt ju� nie krzycza�, jej przeciwniczka sta�a spokojna w moim u�cisku, wszyscy znieruchomieli. Rozejrza�a si� woko�o, zaskoczona. Jeff wci�� opiera� si� o �cian�. Spodziewali si�, �e co� powiem. Nie powiedzia�em nic, tylko sta�em tam, zupe�nie nieruchomy. Mija�y kolejne sekundy. Pi�tna�cie, trzydzie�ci, czterdzie�ci pi��. Dla doros�ych jest to d�ugi czas. Dla dzieciak�w, to ca�a wieczno��. Adrenalina odp�ywa. Dziewczynka w tylnym rz�dzie usiad�a w swojej �awce. Inna zrobi�a to samo. Wkr�tce wszyscy siedzieli, spokojni, nie tyle przestraszeni, co zaciekawieni. To by�o co� innego, a inno�� jest fajna. Zosta�y tylko dwie uczestniczki b�jki, Jeff Connors opieraj�cy si� o �cian� pod oknem i drobny Chi�czyk, kt�remu zapewne zabrano krzes�o, by cisn�� nim o tablic�. Dostrzeg�em p�kni�cie biegn�ce dok�adnie przez napis wykaligrafowany zielonym flamastrem: Panna Kelly Angielski VIII e Po minucie drobny Chi�czyk bez krzes�a usiad� na swojej �awce. Wci�� milcza�em. Min�a kolejna minuta. Dzieciaki robi�y si� niespokojne. - Dziewcz�ta maj� i�� do piel�gniarki, panie Shaunessy - przysz�a mi na pomoc Lateesha. - Ka�da dobrowolnie. Nadal trzyma�em dziewczynk� z podart� bluz�. Jej rywalka, z krwi� ciekn�c� z nosa, zacz�a nagle p�aka�. Zatka�a sobie usta d�oni� i wybieg�a z klasy. Przyjrza�em si� kolejno wszystkim twarzom. Wreszcie pu�ci�em dziewczynk�, kt�r� trzyma�em, i powiedzia�em do Lateeshy: - Id� z ni� do piel�gniarki. Lateesha poderwa�a si� gorliwie, dziewczynka z misj�, jedyna, do kt�rej si� odezwa�em. - Chod�, z�otko - powiedzia�a i poprowadzi�a kole�ank�, przemawiaj�c do niej cicho koj�cym g�osem. Teraz wszyscy chcieli znale�� si� w centrum zainteresowania. - One walcz� o Jeffa, panie Shaunessy - powiedzia�a Rosaria szybko. - Wcale nie - zaprotestowa� wysoki, umi�niony ch�opak w drugim rz�dzie. Skrzywi� si�. - Walcz�, poniewa� Jonelle obrazi�a Lis�. - Wcale nie, posz�o o... Ka�dy mia� swoj� wersj�. Przekrzykiwali si� niczym intelektuali�ci wyg�aszaj�cy swoje teorie, spieraj�c si�, a� ujrzeli, �e nic nie m�wi�, nie pr�buj� doj�� prawdy, nie uczestnicz� w dyskusji. Ponownie zamilkli, jeden po drugim, zaciekawieni. Wreszcie odezwa� si� Jeff. Zwr�ci� na mnie swe ca�kowicie otwarte, szczere, niewinne spojrzenie i powiedzia�: - Chodzi o te samob�jstwa, panie Shaunessy. Reszta klasy wygl�da�a na odrobin� zaskoczon�, ale by�a gotowa go poprze�. Znali Jeffa. Jednak panna Kelly, wykluczona na pi�� minut ze swojej w�asnej klasy, przerwa�a mu. By�a rozgniewana. - Jakie samob�jstwa? O czym ty m�wisz, hmm...? Jeff nie pofatygowa� si�, by poda� swoje nazwisko. Powinna by�a je zna�. Zwr�ci� si� bezpo�rednio do mnie. - Ci starzy ludzie. Ci, kt�rzy zabili si� w szpitalu dzi� rano. I w zesz�ym tygodniu. Ci, o kt�rych pisali w gazecie. Nie zareagowa�em. Czeka�em. - Wie pan, panie Shaunessy - ci�gn�� Jeff, tym samym szczerym tonem zwierzenia. - Ci starzy ludzie, strzelaj�cy do siebie, wieszaj�cy si�, wyskakuj�cy przez okna. W ich wieku. Maj�c na karku sze��dziesi�tk�, siedemdziesi�tk�, osiemdziesi�tk�. - Z �alem potrz�sn�� g�ow�. Pozosta�e dzieciaki kiwa�y teraz g�owami potakuj�co, chocia� za�o�y�bym si� o swoj� emerytur�, �e �adne z nich nie czyta�o o niczym w �adnej gazecie. - To po prostu nie jest dla nas dobry przyk�ad - rzek� Jeff ze smutkiem. - Je�li nawet ludzie, kt�rzy dostaj� trzy gor�ce posi�ki dziennie i maj� innych ludzi, kt�rzy im us�uguj�, i nie musz� ju� pracowa� ani walczy� z w�adz� - je�li nawet oni si� poddaj�, to jak mamy my�le�, �e jest w tym �yciu cokolwiek dla nas? Opar� si� z powrotem o �cian� i wyszczerzy� z�by w u�miech: tryumfuj�cy, smutny, b�agaj�cy, dziedzic �wiata, kt�rego nie stworzy�. Jego koledzy popatrzyli po sobie, spojrzeli na mnie i przestali si� u�miecha�. - Tragedia, oto, co to jest - rzek� Jeff, potrz�saj�c g�ow�. - Tragedia. Wszyscy ci staruszkowie, uznaj�cy, �e ca�e �ycie nie jest tyle warte, by trzeba by�o trzyma� si� regu�. Jak my mamy nauczy� si� w�a�ciwego zachowania? * - Musi pani opanowa� Jeffa Connorsa - powiedzia�em do Jenny Kelly w trakcie d�ugiej przerwy w pokoju nauczycielskim. By�a to oaza w pe�nej ods�oni�tych rur i odpadaj�cego tynku piwnicy Gimnazjum im. Benjamina Franklina. Nauczyciele siedzieli �ci�ni�ci na sk�adanych metalowych krzes�ach przy plastykowych stolikach, popijaj�c kaw� i jedz�c prowiant przyniesiony w papierowych torbach. Panna Kelly usiad�a obok mnie i praktycznie za��da�a, �ebym udzieli� jej rady. - Nie jest to takie trudne, jak mog�oby si� wydawa� - ci�gn��em. - Jeff to urodzony przyw�dca i inni id� za nim. Ale nie jest niemo�liwy do opanowania. - �atwo panu to m�wi� - odpar�a, zaskakuj�c mnie. - Patrz� na pana i widz� by�ego policjanta, kt�ry wa�y, ile? Sto pi�tna�cie kilo? Kt�ry zabi� trzech przest�pc�w, zanim zosta� postrzelony, i ma dobre uk�ady w s�dzie dla nieletnich. Patrz� na mnie i widz� mierz�ce metr sze��dziesi�t i wa��ce pi��dziesi�t pi�� kilo chuchro, kt�re ka�dy mo�e popycha�. Nie wy��czaj�c Jeffa. - A wi�c prosz� mu na to nie pozwoli� - rzek�em, zastanawiaj�c si�, kto w tak kr�tkim czasie opowiedzia� jej wszystkie historie o mnie. Uczy�a u nas dopiero od czterech dni. Ugryz�a k�s kanapki z serem. Chocia� sp�dzi�a pierwsz� po�ow� przerwy w toalecie, nie widzia�em �adnych �lad�w po �zach. Mo�e przykry�a je makija�em. Margie zwyk�a by�a to robi�. Z bliska Jenny Kelly wygl�da�a na wi�cej, ni� jej z pocz�tku da�em: dwadzie�cia osiem, mo�e trzydzie�ci lat. Atrakcyjny wygl�d niewiele pomo�e jej w radzeniu sobie z gromad� trzynastoletnich urwis�w. Odgarn�a kr�tkie blond w�osy z twarzy i spojrza�a prosto na mnie. - Naprawd� nosi pan pistolet? - Oczywi�cie �e nie. Przepisy kuratoryjne zabraniaj� wnoszenia broni na teren szko�y. Wie pani o tym. - Dzieciaki my�l�, �e jest inaczej. Wzruszy�em ramionami. - A pan nie wyprowadza ich z b��du. Ponownie wzruszy�em ramionami. - W porz�dku, ja te� tego nie zrobi� - powiedzia�a. - Ale nie mam zamiaru przegra� tej sprawy, Gene. Po prostu nie mam zamiaru. Ty odnosisz tutaj du�e sukcesy, wszyscy to m�wi�. A wi�c powiedz mi, co mam zrobi�, �eby na tyle opanowa� moj� klas�, bym mog�a ich czegokolwiek nauczy�. Przyjrza�em si� jej i zrewidowa�em moj� wcze�niejsz� opini�, kt�ra zak�ada�a, �e nie wytrwa d�u�ej ni� do ko�ca wrze�nia. Brak �lad�w po �zach, starsza ni� my�la�em, zdolna je�� pomimo stresu. Determinacji s�ownej nie bra�em pod uwag�; nas�ucha�em si� tego sporo od ��todziob�w, kiedy by�em jeszcze policjantem, i wiedzia�em, �e trzy miesi�ce po opuszczeniu przez nich Akademii nie by�o ju� po niej �adnego �ladu. Dzia�o si� to nawet szybciej w miejskim okr�gu szkolnym. - Musi pani zrobi� dwie rzeczy - powiedzia�em. - Po pierwsze, zrozumie�, �e te dzieciaki nie mog� obej�� si� bez ��czno�ci z innymi istotami ludzkimi. Nawet przez pi�� minut, nawet przez jedn� minut�. S� tego spragnieni. A dla wi�kszo�ci z nich "��czno��" oznacza k��tni�, walk�, b�jk�, nawet rzucanie obelgami. Do tego s� przyzwyczajeni i do tego w naturalny spos�b si� uciekaj�, poniewa� wol� to ni� cho�by przez minut� przebywa� samemu w spo�ecznej pr�ni. By zwalczy� t� postaw�, by zmusi� ich do od��czenia si� od siebie na tyle, by mogli pani� wys�ucha�, musi pani zapewni� im r�wnie silne po��czenie ze sob�. Nie musi to by� kontakt oparty na strachu czy na jakiej� durnej fantazji o wyst�powaniu przeciwko prawu. Znajdzie pani sw�j w�asny spos�b. Ale je�li nie stanie si� pani wystarczaj�co siln� osobowo�ci� - bardzo siln�, bardzo wyra�n�, tego czy innego rodzaju - zignoruj� pani� i wr�c� do kontaktowania si� ze sob�. - Po��czenie - powiedzia�a zamy�lona. - A co z ��czeniem si� z materia�em programowym? Wie pan, w literaturze angielskiej jest sporo ciekawych rzeczy. - Uwierz� pani na s�owo. Ale �adne ksi��ki nie s� interesuj�ce dla tych dzieciak�w. W ka�dym razie nie od razu. Mog� po��czy� si� z materia�em tylko za po�rednictwem �ywej osoby. S� bardzo wyg�odzeni. Ugryz�a nast�pny k�s kanapki. - A to drugie? - Powiedzia�em ju�. Musi pani opanowa� Jeffa Connorsa. Niezw�ocznie. - Kim on jest? I o co chodzi�o w tych bzdurach o staruszkach pope�niaj�cych samob�jstwa? - Nie ogl�da�a pani tego w telewizji? - Oczywi�cie �e ogl�da�am. Policja prowadzi �ledztwo, prawda? Ale co to ma wsp�lnego z moj� klas�? - Nic. To dzia�anie odwracaj�ce uwag�. Dywersja. - Odwracaj�ce uwag� od czego? - Mo�liwo�ci jest wiele. Jeff wykorzysta wszystko, co obije mu si� o uszy, by wprowadzi� chaos i zamieszanie, a s�uch ma czujny. Jest bystry, pozbawiony motywacji, ma wrodzone sk�onno�ci przyw�dcze i - nie do wiary - nie jest cz�onkiem gangu. Widzia�a go pani - nie ma pejd�era ani z�otej bi�uterii. Jego kartoteka policyjna jest czysta. Przynajmniej na razie. - Pracowa� pan z nim odrobin� w zesz�ym roku - powiedzia�a Jenny. - Nie, nie pracowa�em z nim. Kontrolowa�em go w klasie, to wszystko. Musia�a wypytywa� o mnie. - Je�li wi�c w gruncie rzeczy nie nawi�za� pan z nim po��czenia, jak ja mam to zrobi�? - Tego nie mog� pani powiedzie� - odpar�em i przez kilka minut jedli�my w milczeniu. Atmosfera by�a pozbawiona napi�cia. Jenny w zamy�leniu zastanawia�a si� nad tym, co jej powiedzia�em. By�em nagle ciekaw, czy sprawdzi�aby si� jako policjantka. Uszy mia�a ma�e, zauwa�y�em, i r�owe, z male�kimi z�otymi kolczykami w kszta�cie muszelek. Zorientowa�a si�, �e na ni� patrz�, u�miechn�a si� i spojrza�a na moj� lew� d�o�. A wi�c ten, kto jej o mnie opowiada�, nie powiedzia� jej wszystkiego. Doko�czy�em kanapk�, skin��em g�ow� i ruszy�em z powrotem do klasy, zanim VII h zbiegnie z grzmotem po schodach, nie czekaj�c na ostatni� lekcj�, w trakcie kt�rej pan Shaunessy b�dzie wymaga�, by zwracali uwag� na jakie� matematyczne dziwactwa zamiast pozwoli� im odda� si� naturalnemu, intensywnemu zaabsorbowaniu sob�. * Kolejnych dwoje starszych ludzi pope�ni�o samob�jstwo w domu opieki "Anio�y �aski" przy Amsterdam Avenue. Dowiedzia�em si� o tym z telewizyjnych wiadomo�ci, poprawiaj�c klas�wk�, kt�r� zarz�dzi�em, by sprawdzi�, co uczniom VII h zosta�o w g�owach z zesz�ego roku. Wyniki nie by�y zachwycaj�ce. Spoczywa�em wygodnie, sztywn� nog� opar�szy na podn�ku obok tacy z resztkami po pieczonym kurczaku. ,..zidentyfikowani jako Giacomo della Francesca, lat 78, i Lydia Smith, lat 80. Oboje mieszkali na tym samym pi�trze, wed�ug informacji pracownik�w domu opieki, i oboje byli w stosunkowo dobrym nastroju. Pani Smith, wdowa, rzuci�a si� z dachu o�miopi�trowego budynku. Pan della Francesca, kt�rego znaleziono martwego w jego pokoju, najwyra�niej pchn�� si� no�em. Samob�jstwa te przypominaj� bardzo podobne zgony, jakie mia�y miejsce dzi� rano w domu dla rencist�w "Beth Israel" przy West End Avenue. Jednak kapitan Michael Doyle z policji nowojorskiej ostrzeg� przed wysnuwaniem zbyt daleko id�cych wniosk�w na temat... Zmieni�em pozycj�. Ten kapitan Doyle musi si� nie�le denerwowa�; by�a to trzecia para samob�jstw w domach opieki w przeci�gu dziesi�ciu dni. Ludzie starsi zazwyczaj nie pope�niaj� samob�jstw opartych na na�ladownictwie. Wkr�tce kt�ry� z brukowc�w uzna, �e w rzeczywisto�ci jaki� szaleniec biega po Manhattanie wyka�czaj�c staruszk�w. Lub �e istnieje spisek lekarzy finansowany przez bliskowschodnich terroryst�w czy te� przybysz�w z kosmosu. Cokolwiek wymy�l� brukowce, policja zbierze za to baty. Nagle u�wiadomi�em sobie, nie wiem, w jaki spos�b, �e Margie czuje si� gorzej. Mia�em takie przeb�yski, nie wiadomo sk�d, i nienawidzi�em tego. Wcze�niej mi si� to nie przydarza�o. Wcze�niej zdobywa�em wiedz� tak jak wszyscy inni ludzie, za pomoc� wzroku, s�uchu czy logicznych rozwa�a�. Mia�o to sens. A teraz, od roku, mam te przeb�yski zupe�nie innej wiedzy, my�li po prostu pojawiaj� mi si� w g�owie i najcz�ciej owe przeczucia si� sprawdzaj�. Sprawdzaj� si� i prawie zawsze dotycz� z�ych rzeczy. Tego wieczora nie planowa�em wizyty w szpitalu. Wy��czy�em jednak telewizor, poku�tyka�em do kosza na �mieci, by wyrzuci� tac� z resztkami jedzenia, i si�gn��em po lask�, kt�rej u�ywam, gdy moja noga jest przem�czona. Zadzwoni� telefon. Zaczeka�em, a� w��czy si� automatyczna sekretarka, na wypadek gdyby by�a to Libby, dzwoni�ca z Cornell, by opowiedzie� mi o swoim pierwszym tygodniu wyk�ad�w. - Gene, m�wi Vince Romano. - Pauza. - Bucky. - Pauza. - Wiem, �e min�o du�o czasu. Usiad�em powoli na podn�ku. - S�uchaj, z przykro�ci� dowiedzia�em si� o Margie. Mia�em... by�e�... nie da�o si�... U�miechn��em si� mimowolnie. Ludzie si� nie zmieniaj�. Bucky Romano zawsze mia� k�opoty ze znalezieniem odpowiedniego czasownika. Przesta� si� pl�ta�. - ... �eby ci powiedzie�, jak jest mi przykro. Ale to nie dlatego dzwoni�. - D�uga pauza. - Musz� z tob� porozmawia�. To wa�ne. Bardzo wa�ne. - Pauza. - Nie chodzi znowu o ojca Healeya ani o te dawne... o co� zupe�nie innego. - Pauza. - To bardzo wa�ne, Gene. Nie mog�... nie ma... nie b�dziesz... - Pauza. Potem jego g�os zmieni� si�, sta� si� mocniejszy. - Nie mog� tego zrobi� sam, Gene. Bucky nigdy nie m�g� nic zrobi� sam. Ani wtedy gdy mieli�my sze�� lat, ani wtedy gdy jedena�cie, ani wtedy gdy siedemna�cie, ani wtedy gdy mia� dwadzie�cia trzy lata i to ju� nie ja, ale ojciec Healey podejmowa� za niego decyzje. Ani wtedy gdy mia� dwadzie�cia siedem lat i to ja ponownie decydowa�em za niego, bardziej wkurzony tym faktem ni� czymkolwiek w moim �yciu do wypadku Margie. Bucky podyktowa� sw�j numer telefonu, ale nie od�o�y� s�uchawki. S�ysza�em, jak oddycha. Nagle ujrza�em go siedz�cego gdzie� tam, ze s�uchawk� przyci�ni�t� do ust tak mocno, jakby chcia� j� po�kn��. Maj�cego nadziej� wbrew wszelkiemu prawdopodobie�stwu, �e podnios� jednak s�uchawk�. Szukaj�cego w g��binach swej mizernej, sp�oszonej duszy odpowiednich s��w. - Gene... chodzi o... nie powinienem tego m�wi�, ale w ko�cu jeste�... by�e�... chodzi o zgony tych starszych ludzi. - Pauza. - Pracuj� teraz w Kelvin Pharmaceutical. - I trzask odk�adanej s�uchawki. Kto, u diab�a, zrozumia�by, o co tu chodzi? Poku�tyka�em do windy i z�apa�em taks�wk� do szpitala pod wezwaniem �wi�tej Klary. * Margie czu�a si� gorzej, chocia� pozna�em to tylko po tym, �e by�a pod��czona do jednej rurki wi�cej ni� poprzedniego wieczora. Le�a�a w ��ku w tej samej pozycji, w jakiej le�a�a od osiemnastu miesi�cy i siedmiu dni: zwini�ta w k��bek, z chudziutkimi jak szczapy r�kami zgi�tymi w �okciach. Wa�y�a czterdzie�ci pi�� kilogram�w. Przew�d do podawania pokarmu i rurka cewnika znika�y w jej ciele, a teraz pojawi�a si� te� kropl�wka na stojaku. Jej pi�kne ciemne w�osy, starte nieco z ty�u czaszki od ci�g�ego kontaktu z poduszk�, by�y zmatowia�e. Ich po�ysk, tak jak �ycie mojej �ony, zapad� si� gdzie� g��boko, nie do odzyskania. - Cze��, Margie. Wr�ci�em. Usadowi�em si� na krze�le, wyci�gaj�c nog� prosto przed siebie. - Libby jeszcze nie dzwoni�a. Pierwszy tydzie� wyk�ad�w, trzeba ustawi� sobie plan zaj��, odnale�� starych przyjaci� - wiesz, jak to jest. - Margie zawsze wiedzia�a. Mia�em przed oczami obraz jej i Libby robi�cych zakupy na tydzie� przed rozpocz�ciem roku akademickiego, �miej�cych si� przy stoisku z torebkami, k��c�cych si� o cen� czego�, co teraz kupi�bym im obu bez wzgl�du na to, ile kosztowa�oby. Wszystko. - Jest ca�kiem ch�odno jak na wrzesie�, kochanie. Ale li�cie jeszcze nie zacz�y ��kn��. By�em w parku nie dalej ni� wczoraj, wszystko jeszcze zielone. Przygotowywa�em si� do dzisiejszego dnia. Kt�ry nie by� wcale z�y. S�dz�, �e to b�dzie dobry rok szkolny. Wspania�ego roku! Margie zawsze m�wi�a mi to pierwszego dnia szko�y, jakby ca�y rok mia� zawrze� si� w tych pierwszych sze�ciu godzinach i dwudziestu minutach. Przez trzy lata mi to m�wi�a, przez te trzy lata, od kiedy przeszed�szy na policyjn� emerytur� rozpocz��em karier� ku�tykaj�cego nauczyciela gimnazjum. Pami�tam j� stoj�c� w drzwiach, ubieraj�c� si� przed wyj�ciem do pracy (pracowa�a jako sekretarka w Time-Warner), w jedwabnej bluzce naci�gni�tej na te wspania�e piersi, ze stanikiem prze�wituj�cym pod spodem. Wspania�ego dnia! Wspania�ych pi�ciu minut! - Ostatnia lekcja z VII h przypomina zoo. Ale czy ostatnia lekcja kiedykolwiek wygl�da inaczej? Dzieciaki s� ju� wtedy nakr�cone jak samochody wy�cigowe. Jednak obie klasy radz� sobie nie�le, a w VII a jest dziewczyna, kt�rej post�py s� wprost zdumiewaj�ce. Widz� w niej przysz�� laureatk� olimpiady matematycznej. Prosz� do niej m�wi�, nakaza� mi lekarz. Tak naprawd� nie wiemy, co pacjenci w stanie �pi�czki s�ysz�, a czego nie. To by�o p�tora roku temu. Teraz ju� nikt nie dawa� mi takich rad. Ale nie mog�em przesta�. - Mamy w szkole nowego koz�a ofiarnego, m�od� kobiet�, uczy �sme klasy angielskiego. Dzisiaj dwie z jej uczennic pobi�y si�. Ale nie wiem, mo�e jest twardsza, ni� na to wygl�da. I zgadnij, kto zadzwoni�. Bucky Romano. Po ca�ym tym czasie. Trzyna�cie lat. Chce, �ebym si� z nim skontaktowa�. Jeszcze nie wiem. Jej z�by wystawa�y na zewn�trz. �rodki przeciwdzia�aj�ce zakleszczeniu si� otworu w jamie brzusznej powodowa�y nadmierny rozrost dzi�se�. W efekcie jej z�by wykrzywia�y si�. - Kupi�em wreszcie zas�ony do kuchni. Libby ci�gle nagabywa�a mnie, �ebym to zrobi�. Ale pewnie b�d� musia�y poczeka� na powieszenie do jej powrotu na �wi�to Dzi�kczynienia. ��te. Podoba�yby ci si�. Margie nigdy nie widzia�a tej kuchni. Przed oczami staje mi obraz jadalni domu, kt�ry sprzeda�em, Margie na krze�le zawieszaj�cej firanki, przecieraj�cej szmatk� okno. - Gene? - Cze��, Susan. Piel�gniarka wygl�da�a na bardzo zm�czon�. - Co to za nowa rurka w Margie? - Antybiotyki. Mia�a pewne trudno�ci z oddychaniem i rentgen wykaza� lekkie zapalenie p�uc. Przejdzie szybko dzi�ki lekom. Gene, jest do ciebie telefon. Co� �cisn�o mnie w �o��dku. Libby. Od kiedy Lincoln rocznik 93 nie zatrzyma� si� na czerwonym �wietle, podczas gdy Margie przechodzi�a przez ulic� z torb� zakup�w, ka�dy nieoczekiwany telefon wywo�uje u mnie tak� reakcj�. Poku�tyka�em do pokoju piel�gniarek. - Gene? Tu Vince. Romano. Bucky. - Bucky. - Przepraszam, �e niepokoj� ci� o tak... By�o mi tak przykro, kiedy dowiedzia�em si� o Margie, zostawi�em wiadomo�� na twojej sekretarce, ale mo�e nie zd��y�e� by� w domu i jej... Pos�uchaj, musz� si� z tob� zobaczy�, Gene. To wa�ne. - Jest p�no, Bucky. Mam jutro lekcje. Ucz� teraz, w... - Prosz�. Zrozumiesz dlaczego, kiedy si� ze mn� spotkasz. Musz� si� z tob� zobaczy�. Zamkn��em oczy. - Pos�uchaj, jestem zm�czony. Mo�e innym razem. - Prosz�, Gene. Tylko na par� minut. Mog� by� u ciebie w przeci�gu pi�tnastu minut! Bucky by� zawsze dobry w proszeniu. Przypomnia�em sobie to teraz. Nagle pomy�la�em, �e nie chc�, by zobaczy�, gdzie mieszkam, jak mieszkam, bez Margie. W gruncie rzeczy chcia�em mu odm�wi�. Ale nie mog�em. Nigdy, przez ca�e nasze �ycie, nie mog�em mu odm�wi�, i teraz by�o podobnie, dlaczego? Nie wiem. - W porz�dku, Bucky. Par� minut. Spotkamy si� w hallu szpitala. - Za kwadrans. Bo�e, dzi�ki, Gene. Wielkie dzi�ki, naprawd� to doceniam, musz�... - W porz�dku. - Do zobaczenia nied�ugo. By� dobry w proszeniu i by� dobry w manipulowaniu lud�mi. Nawet ojciec Healey tego do�wiadczy�. Pojawianie si� w �yciu Bucky'ego i znikanie z niego. * Hall szpitala pod wezwaniem �wi�tej Klary nigdy si� nie zmienia�. Ta sama po�cierana zielona pod�oga, zniszczone kanapy z tapicerk� pozaklejan� szerok� ta�m�, facet w okienku informacyjnym, kt�ry m�g�by by� wykidaj�� w Madison Square Garden. Mo�e zreszt� kiedy� nim by�. Zm�czeni ludzie wrzeszczeli i szeptali po hiszpa�sku, grecku, korea�sku, chi�sku. Rze�by Madonny, �wi�tej Klary i ukrzy�owanego Chrystusa patrzy�y na to ze spokojem r�wnie rzadkim tutaj jak pieni�dze. Bucky i ja dorastali�my drzwi w drzwi w okolicy podobnej do tej, w kt�rej si� teraz znajdowa�em, par� przecznic od Naszej Pani od Wiecznego Strapienia. Tak w�a�nie okre�lali�my miejsce naszego zamieszkania: "dwa skrzy�owania od p�acz�cej Panienki". Razem przyj�li�my Pierwsz� Komuni�, razem przyst�pili�my do Bierzmowania, a Bucky by� moim �wiadkiem, kiedy bra�em �lub z Margie. Potem jednak wst�pi� do seminarium duchownego i wszelki brak szacunku wzgl�dem Naszej Pani znikn��, razem ze wszystkimi innymi �ladami humoru, pokory lub cz�owiecze�stwa. Tak w ka�dym razie my�la�em wtedy. Mo�e si� nie myli�em. Chocia� w szkole zawsze zbiera� same pi�tki, Bucky jako przysz�y ksi�dz by� taki sam jak Bucky-baseballista, Bucky-trzeci klarnet czy Bucky-ministrant: spi�ty, pe�en po�wi�cenia i zawsze w b��dzie. �apa� wysok� pi�k� i puszcza� j�. Zna� ca�e "Claire de Lune" na pami�� i sp�nia� si� o p� taktu. Z wystaj�cymi z�bami, czo�em zmarszczonym ze skupienia, nachyla� si� nad balustrad� o�tarza tak zachwycony tym, co tam widzia�, �e zapomina�, co ma robi�. Szturchali�my si� z ch�opakami i u�miechali�my porozumiewawczo, a po wyj�ciu wygwizdywali�my Bucky'ego na placu przed ko�cio�em. Jednak jego decyzja o opuszczeniu stanu duchownego nie by�a �mieszna. Nie by�a to nawet prawdziwa decyzja. Waha� si� przez d�ugie miesi�ce, chudn�c i coraz bardziej si� j�kaj�c, a� wreszcie po�kn�� gar�� pigu�ek popijaj�c je �wiartk� w�dki. Znale�li�my go z ojcem Healeyem, zawie�li�my na p�ukanie �o��dka i ojciec Healey pr�bowa� nam�wi� go, �eby wr�ci� do seminarium i pozwoli� obj�� si� zbawiennej �asce Boskiej. Bucky zadzwoni� do mnie z ��ka szpitalnego, j�kaj�c si� panicznie, i poprosi�, �ebym przyjecha� i zabra� go do domu. Ba� si� �miertelnie. Nie szpitala - ojca Healeya. I spe�ni�em jego pro�b�, prosto po s�u�bie, bezpieczny dzi�ki swej odznace, rewolwerowi, mi�o�ci Margie, prze�licznej c�reczce i pogardzie dla s�abeusza, kt�ry potrzebowa� niepraktykuj�cego katolickiego gliniarza do stawienia czo�a staremu kap�anowi zu�ytej religii. Bo�e, ale� by�em hipokryt�. - Gene? - powiedzia� Bucky. - Gene Shaunessy? Podnios�em wzrok. - Cze��, Bucky. - Bo�e, wygl�dasz... nie mog�... w og�le si� nie zmieni�e�! I zacz�� p�aka�. * Zaci�gn��em go do greckiej tawerny za rogiem na Dziewi�tej. Pora obiadowa ju� min�a i siedzieli�my przy stoliku w p�mroku, obok brudnego okna wychodz�cego na podw�rko, Bucky plecami do drzwi. Nie �eby zale�a�o mu na tym, by nikt nie zobaczy� go p�acz�cego. Mnie na tym zale�a�o. Zam�wi�em dwa piwa. - W porz�dku, o co chodzi? Wydmucha� nos i z wdzi�czno�ci� skin�� g�ow�. - Ten sam stary Gene. Ty zawsze po prostu... nigdy �adnego... - Bucky. O co, do diab�a, chodzi? - Wkurza ci� ta rozmowa - powiedzia� nieoczekiwanie. Przygl�da�em si� drzwiom ponad jego ramieniem. W ci�gu ostatnich osiemnastu miesi�cy widzia�em do�� �ez i dramatycznych wydarze�, by wystarczy�o mi to do ko�ca �ycia, chocia� nie mia�em zamiaru m�wi� o tym Bucky'emu. Je�li zaraz nie przestanie. - Pracuj� teraz dla Kelvin Pharmaceuticals - powiedzia� Bucky, nagle spokojniejszy. - Po opuszczeniu seminarium, po tym jak ojciec Healey... pami�tasz... - M�w dalej - powiedzia�em, bardziej szorstko, ni� zamierza�em. Ojciec Healey i ja wrzeszczeli�my na siebie przed wej�ciem do szpitala pod wezwaniem �wi�tego Wincentego, podczas gdy Bucky'emu p�ukano �o��dek. Powiedzia�em wtedy rzeczy, kt�rych nie chcia�em pami�ta�. - Wr�ci�em na studia. Sko�czy�em chemi�. Potem nauki przyrodnicze. Ty i ja, mniej wi�cej w czasie gdy... chcia�em do ciebie zadzwoni�, kiedy ci� postrzelono, ale... mog�em bardziej usilnie pr�bowa� znale�� ci� wcze�niej, wiem... w ka�dym razie... Zatrudni�em si� w Kelvin, w dziale bada�. Spodoba�a mi si� ta praca. Pozna�em Tommy'ego. Mieszkamy razem. Nigdy mi nie powiedzia�. Z drugiej strony, wcale nie musia�. Zreszt� nigdy wiele nie m�wili�my, nie w tamtych czasach, i z pewno�ci� nie u Naszej Pani od Wiecznego Strapienia. - Lubi�em prac� w Kelvin. Lubi�. Lubi�em. - Wzi�� g��boki oddech. - Bra�em udzia� w pracach nad Camineurem. Bierzesz to, prawda, Gene? Prawie podskoczy�em. - Sk�d o tym wiesz? Wyszczerzy� z�by. - Nie dzi�ki szperaniu w aktach. Uspok�j si�, to nie jest... nie wida� tego na zewn�trz. Domy�li�em si� na podstawie portretu psychologicznego. Mia� na my�li m�j portret psychologiczny. Camineur to co�, co nazywa si� regulatorem neuroprzeka�nikowym. W odr�nieniu od Prozacu i innych lek�w antydepresyjnych, b�d�cych jego przodkami, Camineur wp�ywa nie tylko na poziom serotoniny, lecz tak�e na noradrenalin�, dopamin� i p� tuzina innych substancji obecnych w m�zgu. Przepisano mi go po wypadku Margie. Nie powoduj�cy uzale�nienia, bez efekt�w ubocznych, nie prowadz�cy do ot�pienia umys�u. Bez niego nie mog�em spa�, nie mog�em je��, nie mog�em si� skupi�. Nie mog�em pozby� si� morderczych my�li za ka�dym razem, gdy wchodzi�em do szpitala pod wezwaniem �wi�tej Klary. Kiedy� znalaz�em si� w sklepie z broni� na Avenue D, wa��c w d�oni dziewi�ciomilimetrowca, kt�ry by� tak lekki, �e prawie unosi� si� w powietrzu. Kiedy zda�em sobie spraw�, jakie my�li kr��� mi po g�owie, poszed�em na wizyt� do lekarza Margie. - Camineur opracowano w celu zablokowania gwa�townych reakcji u ludzi normalnie kontroluj�cych swe agresywne instynkty, u kt�rych ta kontrola za�ama�a si� w wyniku silnego wstrz�su �yciowego. Cz�sto przepisuje si� go glinom. R�wnie� wojskowym i lekarzom. Ludziom o strukturze paranoicznej utrzymywanej w ryzach przez silne przekonania moralne. Nikt ci nie powiedzia�, �e leki wp�ywaj�ce na nastr�j z generacji Camineura maj� bardzo �ci�le okre�lone zastosowanie? Nawet je�li, to najwyra�niej nie s�ucha�em. Nie s�ucha�em zbyt wielu rzeczy w ci�gu ostatnich miesi�cy. Ale s�ucha�em teraz Bucky'ego. Jego niepewno�� znikn�a, gdy m�wi� o swojej pracy. - To dobry lek, Gene. Nie musisz si� czu�... nie ma nic zawstydzaj�cego w tym, �e go bierzesz. Po prostu przywraca on poziom substancji chemicznych w m�zgu do stanu sprzed wstrz�su. Skrzywi�em si�, i gestem poprosi�em o kolejne dwa piwa. - W porz�dku. Nie chcia�em... Od tego czasu opracowano jeszcze kilka generacji lek�w neurologicznych. O tym w�a�nie chcia�em z tob� porozmawia�. S�czy�em piwo i patrzy�em, jak Bucky popija swoje. - Trzy lata temu... nast�pi� prze�om w badaniach neurofarmakologicznych, odkryli�my naprawd� zaskakuj�ce rzeczy, nie b�d� wchodzi� w... Zapocz�tkowali�my zupe�nie nowy kierunek bada�. By�em cz�onkiem tego zespo�u. Jestem. Cz�onkiem zespo�u. Od czasu Camineura uda�o nam si� �ci�le okre�li� skutki dzia�ania neurofarmaceutyk�w. Nie wiem, jaka jest twoja wiedza na ten temat, ale wielkim odkryciem neurologii ostatnich pi�ciu lat jest stwierdzenie, �e powtarzaj�ce si� intensywne prze�ycia emocjonalne powoduj� nie tylko zmiany �cie�ek synaptycznych w m�zgu. W rzeczywisto�ci powoduj� one zmian� ca�ej struktury m�zgowej od poziomu kom�rkowego. Z ka�dym intensywnym prze�yciem nowe struktury zaczynaj� si� tworzy�, a je�li prze�ycie si� powtarza, zostaj� wzmocnione. Fizyczne zmiany mog� sprawi� na przyk�ad, �e b�dziesz bardziej sk�onny do podejmowania ryzyka albo spokojniejszy w obliczu stresu. Lub te� powstaj�ce fizyczne struktury mog� utrudni� lub nawet uniemo�liwi� ci normalne funkcjonowanie, cho�by� stara� si� ze wszystkich si�. Innymi s�owy, twoje w�asne �ycie doprowadza ci� do szale�stwa. U�miechn�� si�. Milcza�em. - Nauczyli�my si� wp�ywa� tylko na �cie�ki stworzone przez depresj�, l�k lub przez narcystyczn� w�ciek�o��... twoich wspomnie� nie ruszamy. Zostaj� na miejscu. Widzisz je, w swoim umy�le, niczym wielkoformatowe plakaty. Ale teraz mijasz je przeje�d�aj�c obok, zamiast gramoli� si� prosto przez nie. W sensie emocjonalnym. Bucky spojrza� na mnie. - A wi�c jakie pigu�ki ty bierzesz, �eby przejecha� obok swoich wspomnie�? - zapyta�em, niezbyt delikatnie. Za�mia� si�. - �adnych. - Nie zareagowa�em, ale on od razu doda�: - Co nie znaczy, �e ludzie, kt�rzy je bior�, s�... przyjmowanie neurofarmaceutyk�w nie jest oznak� s�abo�ci, Gene. Podobnie jak ich nieprzyjmowanie nie jest oznak� si�y. Ja tylko... to nie jest... Ja po prostu czeka�em, to wszystko. Czeka�em. - Na co? Na swojego ksi�cia? - Wci�� by�em wkurzony. - Tak - odpowiedzia� po prostu. Powoli dopi�em piwo. Bucky wr�ci� jednak do swoich zwierze�. - Ten lek, nad kt�rym teraz pracujemy... nie ograniczyli�my si� do znalezienia sposobu na zamykanie negatywnych �cie�ek w m�zgu. We� na przyk�ad serotonin�. Jeden z naukowc�w powiedzia� kiedy�... istnieje teoria, �e serotonina, szczeg�lnie ona, jest jak policja. Je�li masz jej w m�zgu wystarczaj�c� ilo��, to wystarczy, by zamieszki, rabunki i morderstwa w twojej g�owie nie wymkn�y si� spod kontroli. Jednak ograniczanie przest�pczo�ci nie prowadzi, samo w sobie, do zapewnienia szcz�cia lub powodzenia. Lub rado�ci. Do tego potrzeba nowej klasy neurofarmaceutyk�w, tworz�cych od pocz�tku pozytywne �cie�ki. Lub przynajmniej wzmacniaj�cych te, kt�re ju� s� na miejscu. - Kokaina - powiedzia�em. - Amfa. Gin i tonik. - Nie, nie. Nie podmuch si�y. Nie chwilowe uniesienie. W og�le nie chwilowe i nie izoluj�ce. Chodzi o �cie�ki neurologiczne wywo�uj�ce w ludziach uczucie... pozwalaj�ce ci... - Nachyli� si� ku mnie, opieraj�c �okcie o st�. - Czy nie by�o takich chwil, Gene, kiedy czu�e� si� tak blisko Margie, jakby� znajdowa� si� w jej sk�rze? Jakby� dos�ownie by� ni�? Spojrza� na okno. Krople deszczu sp�ywa�y po brudnej szybie, brudz�c j� jeszcze bardziej. Na podw�rku jaki� bezdomny przegl�da� pojemniki na �miecie. - Co to ma wsp�lnego z samob�jstwami tych staruszk�w? Je�li chcesz czego� dowie��, zr�b to. - To nie by�y samob�jstwa. To by�y morderstwa. - Morderstwa? Jaki� szaleniec wyka�czaj�cy pensjonariuszy dom�w opieki? Na jakiej podstawie tak s�dzisz? - Nie szaleniec. I nie s�dz�. Wiem. - Sk�d? - Ca�a �semka za�ywa�a J-24. To nasza wewn�trzna nazwa dla neuroleptyku �agodz�cego izolacj� sytuacyjn�. By�y to badania kliniczne. Przyjrza�em si� Bucky'emu, kt�rego oczy p�on�y ogniem: nami�tne, prosz�ce, pe�ne determinacji, niem�dre. I by�o tam co� jeszcze, co�, czego nie by�o w dawnych czasach. - Bucky, to nie trzyma si� kupy. Policja nowojorska nie jest idea�em, to wiadomo, ale potrafi odr�ni� samob�jstwo od morderstwa. A poza tym wska�nik samob�jstw ro�nie w spos�b naturalny wraz z wiekiem, ludzie w podesz�ym wieku popadaj� w depresj�... - Zamilk�em. Musia� ju� o tym wiedzie�. - O to w�a�nie chodzi! - wykrzykn�� i starsze greckie ma��e�stwo siedz�ce w po�owie sali odwr�ci�o si�, by spojrze� na niego. - Staruszkowie bior�cy udzia� w te�cie klinicznym nie byli przygn�bieni. Dok�adnie ich sprawdzono. �adnych psychicznych, chemicznych lub socjologicznych symptom�w depresji. To byli... kiedy widzisz starszych ludzi w reklamach biur podr�y, aktywnych, ciesz�cych si� pe�ni� �ycia i zdrowia, graj�cych w tenisa i ta�cz�cych w blasku �wiec... grupa psycholog�w bardzo starannie wyszukiwa�a kandydat�w do bada�. �aden z nich nie cierpia� na depresj�! - A wi�c mo�e to wasza pigu�ka ich w ni� wp�dzi�a. Na tyle, �eby pope�nili samob�jstwo. - Nie! Nie! J-24 nie mo�e... nie by�o �adnych... nie wp�dzi�o ich w depresj�. By�em tego �wiadkiem. - Zawaha� si�. - A poza tym.. - Poza czym? Wyjrza� przez okno na podw�rko. Kelner pcha� w�zek z brudnymi naczyniami obok naszego stolika. Kiedy Bucky przem�wi� ponownie, jego g�os brzmia� dziwnie. - Po�wi�ci�em pi�� lat wyt�onej pracy temu lekowi, Gene, i badaniom, kt�re doprowadzi�y do jego powstania. Dni, popo�udnia, weekendy - osiemdziesi�t godzin tygodniowo w laboratorium. Ka�d� minut� mojego �ycia a� do spotkania Tommy'ego i by� mo�e, zbyt wiele czasu ju� po tym. Wiem wszystko, co wiedz� szefowie Kelvin, wszystko, co mo�na wiedzie� na temat przewidywanego wp�ywu leku na istniej�ce przeka�niki nerwowe. J-24 by� moim �yciem. Tak jak niegdy� Ko�ci�. Bucky nie potrafi� niczego robi� po�owicznie. Zastanawia�em si�, jak� rol� pe�ni� w swoim "zespole". - Zaprojektowali�my J-24, by zwalcza� poczucie samotno�ci, jakie nawet normalnym, zdrowym ludziom zaczyna towarzyszy� z wiekiem. Starzejesz si�. Twoi przyjaciele odchodz� na zawsze. Twoja partnerka umiera. Wszystkie po��czenia, jakie mia�e� przez dziesi�ciolecia, przerywaj� si�, a u zdrowych ludzi po��czenia te stworzy�y bardzo grube, konkretne, silne struktury nerwowe. Gdy zaprzyja�nisz si� z kim� w domu opieki albo osiedlu dla emeryt�w - nie ma ju� po prostu czasu na odtworzenie si�y tych �cie�ek neuralnych. Nawet kiedy pe�ni �ycia, rado�ni, gotowi do ryzyka staruszkowie pr�buj�. Milcza�em. - J-24 wp�ywa� na procesy chemiczne w m�zgu, kt�re s� odpowiedzialne za tworzenie po��cze�. Za�ywa�e� go w obecno�ci innej osoby, a on otwiera� was dwoje na siebie nawzajem, umo�liwia� autentyczne - autentyczne, na trwa�ym poziomie chemicznym - wzajemne wdrukowanie. - Stworzyli�cie afrodyzjak dla pierdzieli? - Nie - odpowiedzia� zirytowany. - Seks nie ma z tym nic wsp�lnego. Takie impulsy powstaj� w uk�adzie limbicznym. Tutaj chodzi�o o... uczuciowe zjednoczenie. Najbardziej intensywnego, d�ugotrwa�ego rodzaju. Nie m�w mi, �e jedyne, co czu�e� wobec Margie, to poci�g seksualny! Po minucie rzek�em: - Przepraszam. Doko�cz swoj� opowie��. - Jest doko�czona. Podali�my lek czterem parom ochotnik�w, ludziom cierpi�cym na nieuleczalne choroby, ale pe�nym �ycia, gotowym podj�� ryzyko dla wzmocnienia jako�ci swoich odczu� w czasie, jaki im pozosta�. Obserwowa�em ich, kiedy za�yli J-24. Po��czyli si� jak ma�e kaczuszki, odwzorowuj�ce si� na pierwszym ruchomym obiekcie, jaki widz�. Nie, nie w ten spos�b. Bardziej jak... jak... - Spojrza� ponad moim ramieniem, na �cian�, i jego oczy wype�ni�y si� �zami. Rozejrza�em si� woko�o, by upewni� si�, �e nikt nas nie widzi. - Giacomo della Francesca i Lydia Smith wsp�lnie przyj�li J-24 nieca�y miesi�c temu. Przeszli ca�kowit� transformacj�, do�wiadczywszy nieprawdopodobnej rado�ci obcowania ze sob�. Znania si� nawzajem. Nie tylko swoich wspomnie�, lecz swoich... dusz. Rozmawiali, trzymali si� za r�ce i wida� by�o, �e s� wobec siebie ca�kowicie otwarci, pozbawieni wszystkich tych psychicznych barier, jakich u�ywamy, by oddzieli� si� od innych. Znali siebie. Nieomal byli sob�. Wyraz jego twarzy wprawia� mnie w zak�opotanie. - Ale oni wcale nie znali si� w ten spos�b, Bucky. To by�o tylko z�udzenie. - Nie. Wcale nie. Pos�uchaj, co si� dzieje, kiedy ��czysz si� z kim�, dzielisz z nim jakie� intensywne prze�ycie? Nie mia�em ochoty kontynuowa� tej rozmowy. Ale Bucky wcale nie potrzebowa� mojej odpowiedzi; m�wi� dalej, niepowstrzymany. - Kiedy ��czysz si� z kim�, wykazujesz wi�ksz� sk�onno�� do ryzyka, porzucasz dotychczasowe blokady. Wykazujesz wi�ksz� empati�, wi�ksze zainteresowanie, wi�ksz� wra�liwo�� na s�owa drugiej osoby, do�wiadczasz wi�kszej przyjemno�ci obcowania z ni�. I wszystkie te reakcje maj� natur� neurochemiczn�, to w efekcie prowadzi do stworzenia, wzmocnienia lub os�abienia konkretnych fizycznych struktur w m�zgu. J-24 po prostu odwraca ten proces. W miejsce do�wiadczenia wywo�uj�cego reakcj� neurochemiczn�, J-24 uruchamia zmiany fizyczne tworz�ce do�wiadczenie. I to jeszcze nie wszystko. Lek zwi�ksza poziom zmian strukturalnych tak, �e ka�de dotkni�cie, ka�de s�owo, ka�da reakcja emocjonalna wzmacnia �cie�ki nerwowe sto lub dwie�cie razy silniej ni� normalne do�wiadczenie �yciowe. Nie by�em pewny, do jakiego stopnia w to wszystko wierz�. - M�wisz wi�c, �e podali�cie ten �rodek czterem parom staruszk�w... czy on dzia�a tylko wobec par? Dziwny wyraz pojawi� si� na moment na jego twarzy: tajemniczy, nieomal bolesny. Przypomnia�em sobie o Tommym. - Na razie pr�bowali�my tylko z parami. Czy potrafisz... czy kiedykolwiek pomy�la�e�, jak by to by�o m�c naprawd� po��czy� si� z nim w jedno, pozna� go, by� nim - zastan�w si�, Gene! M�g�bym... - Nie chc� tego s�ucha� - przerwa�em mu brutalnie. Ta reakcja nie spodoba�aby si� Libby. Mojej liberalnie nastawionej, tolerancyjnej c�rce. Ale ja by�em eksglin�. Cicha homofobia stanowi�a cz�� mojego baga�u do�wiadcze�, nawet je�li nie by�em z tego specjalnie dumny. Nie mia�em ochoty wys�uchiwa� fantazji Bucky'ego na temat Tommy'ego. Bucky nie wydawa� si� by� ura�ony. - W porz�dku. Ale wyobra� sobie tylko - koniec tej okrutnej samotno�ci, w jakiej prze�ywamy nasze n�dzne �ycie... - Spojrza� na krople sp�ywaj�ce po szybie. - I uwa�asz, �e kto� zamordowa� z tego powodu tych staruszk�w? Kto? Dlaczego? - Nie wiem. - Bucky. Zastan�w si�. To nie ma sensu. Firma wytwarzaj�ca leki opracowuje sk�ad... jak to nazwa�e�? Neurofarmaceutyku. Rozpoczynaj� badania kliniczne, pod nadzorem agencji do spraw �ywno�ci i lek�w... - Nie - rzek� Bucky. Popatrzy�em na niego. - To trwa�oby ca�e lata. Mo�e nawet dziesi�ciolecia. To zbyt radykalny �rodek. Wi�c Kelvin... - Wiedzieli�cie, �e nie ma na to zgody. - Tak. Ale pomy�la�em... nigdy nie s�dzi�em... - Spojrza� na mnie i nagle mia�em kolejny z tych nielogicznych przeb�ysk�w, i zda�em sobie spraw�, �e sprawa wygl�da gorzej, ni� wynika�oby to ze s��w Bucky'ego. Bucky by� przekonany, �e uczestniczy�, cho�by w nie wiadomo jak ma�ym zakresie, w stworzeniu leku, kt�ry doprowadzi� do zamordowania o�miu starych ludzi. Niewa�ne, czy tak by�o naprawd� - Bucky w to wierzy�. Wierzy�, �e jego firma chroni sw�j bezosobowy ty�ek, upieraj�c si� przy nazywaniu zgon�w samob�jstwami wywo�anymi depresj�, podczas gdy one nie mog�y by� samob�jstwami. A jednak Bucky siedzia� przede mn� nie obgryzaj�c sobie paznokci do krwi, nie wyrywaj�c sobie w�os�w z g�owy, nie nienawidz�c siebie. Bucky, dla kt�rego poczucie winy by�o sol� �ycia. Widzia�em, jak pr�bowa� si� zabi� po opuszczeniu Ko�cio�a. Widzia�em, jak prze�ywa katusze, nie odpowiadaj�c na wiadomo�ci zostawiane przez ojca Healeya. Do diab�a, widzia�em, jak trz�sie si� i p�acze, poniewa� jako dziesi�ciolatkowie skradli�my trzy jab�ka ze straganu przy Columbus Avenue. A jednak siedzia� przede mn�, poruszony, lecz zdolny wys�awia� si� logicznie. Jak na Bucky'ego, nawet spokojny. Wierz�c, �e przyczyni� si� do morderstwa. - Bucky, jakie neurofarmaceutyki przyjmujesz? - Powiedzia�em ci. �adnych. - W og�le �adnych? - Tak. - Jego br�zowe oczy patrzy�y na mnie z ca�kowit� szczero�ci�. - Gene, chc�, �eby� dowiedzia� si�, w jaki spos�b umarli ludzie bior�cy udzia� w tych testach. Masz dost�p do akt policyjnych... - Ju� nie. - Ale masz znajomo�ci. Sprawy s� wyciszane przez ca�y czas, sam mi to m�wi�e�, maj�c odpowiedni� ilo�� pieni�dzy mo�na kupi� sobie �ledztwo, chyba �e kto� wysoko postawiony we w�adzach miasta uwzi�� si� na ciebie. Szefowie Kelvin Pharmaceuticals nie maj� tego rodzaju wrog�w. Nie s� mafiosami. Oni tylko... - Pope�niaj� morderstwa, �eby zatrze� �lady po nielegalnej pr�bie leku? Nie kupuj� tego, Bucky. - A zatem dowiedz si�, co naprawd� si� wydarzy�o! - A jak ty uwa�asz? - odparowa�em. - Nie wiem! Ale wiem, �e ten lek to dobra rzecz. Czy nie rozumiesz, umo�liwia on idealne, ca�kowicie otwarte po��czenie z osob�, kt�r� kochasz najbardziej na �wiecie... Dowiedz si�, co si� sta�o, Gene. To nie by�o samob�jstwo. J-24 nie wywo�uje depresji. Wiem to. A gdyby ludziom odm�wiono tego leku... by�by to grzech. Powiedzia� to tak po prostu, tak naturalnie, �e znowu dozna�em wstrz�su. To nie by� Bucky, jakiego zna�em. Cho� mo�e jednak. Nadal porusza�y go kwestie mi�o�ci i grzechu. Wsta�em i po�o�y�em pieni�dze na stole. - Nie chc� si� w to miesza�, Bucky. Naprawd� nie chc�. Ale... jeszcze co�. - Tak? - Camineur. Czy on... czy mo�e prowadzi� do... - Bo�e, zaczyna�em m�wi� jak on. - Miewam przeb�yski intuicji na temat rzeczy, o kt�rych nie my�la�em. Czasem o rzeczach, o kt�rych nie mam poj�cia. Pokiwa� g�ow�. - By�y ju� wcze�niej w twojej g�owie. Po prostu nie wiedzia�e�, �e o nich wiesz. Camineur wzmacnia odpowiedzialne za intuicj� �cie�ki prawej p�kuli m�zgowej. Jako rezultat zwolnienia u�cisku gwa�townych my�li. Stajesz si� bardziej zdystansowany wobec kompulsywnych idei dotycz�ch przemocy, jednocze�nie ch�tniej czyni�c po��czenia mi�dzy poszczeg�lnymi nie zwi�zanymi z przemoc� odczuciami. Bardziej polegasz na intuicji, Gene, od czasu gdy sta�e� si� mniej spi�ty. I nie jestem ju� do ko�ca sob�, podpowiedzia�a mi moja niechciana intuicja. Spojrza�em na Bucky'ego, siedz�cego przede mn� z chudymi palcami splecionymi na blacie sto�u, z niezwyk�ym dla niego spokojem pomieszanym z typowym wahaniem i wiar�, �e pracuje dla korporacji, kt�ra zamordowa�a osiem os�b. Kim, u diab�a, by�? - Nie chc� si� w to miesza� - powt�rzy�em. - Ale to zrobisz - powiedzia� Bucky i w jego s�owach brzmia�a ca�kowita, niezachwiana pewno��. * - Um�wi�am si� na spotkanie z Jeffem Connorsem, ale nie przyszed� - powiedzia�a Jenny Kelly. By�o pi�tkowe popo�udnie. Panna Kelly mia�a g��bokie czarne obw�dki wok� oczu. Oczy szopa, zwykli�my je nazywa�. Stanowi�y oznak� tych nauczycieli, kt�rzy byli nowi, pe�ni po�wi�cenia albo szaleni. Kt�rzy siedzieli do pierwszej w nocy planuj�c lekcje i poprawiaj�c wypracowania i pojawiali si� w szkole o wp� do si�dmej, �eby spotka� si� z uczniami, poprowadzi� zaj�cia dodatkowe lub poprawi� kolejne kartk�wki. - Um�w si� ponownie - poradzi�em. - Czasem po trzecim lub czwartym razie poczucie winy zmusza ich do przyj�cia. Skin�a g�ow�. - W porz�dku. Tymczasem Jeff zd��y� podburzy� ca�� klas�, rozpowiadaj�c o czym�, co ma si� nazywa� Sieci� Informacji S�siedzkiej i polega� na donoszeniu, �e brat twojego przyjaciela handluje narkotykami lub czym� podobnym. W jaki� spos�b powi�zane to jest z dalszym otrzymywaniem zasi�ku. Wszystkie dzieciaki si� w�ciek�y... W ci�gu trzech dni pos�a�am siedemna�cie os�b do dyrektora. - Mo�esz troszeczk� z tym poluzowa�, Jenny. Takie post�powanie powoduje, �e wszyscy - tak dzieciaki, jak i dyrekcja - nabieraj� przekonania, �e nie jeste� w stanie zapanowa� nad swoj� w�asn� klas�. - Nie jestem - przyzna�a, tak szybko i szczerze, �e musia�em si� u�miechn��. - Ale naucz� si�. - C�, �ycz� szcz�cia. - Pos�uchaj, Gene, rozmawiam z ka�dym, kto mo�e mi pom�c. Nie przeszed�by� si� gdzie� na fili�ank� kawy? - Niestety. - W porz�dku. - Nie wygl�da�a na ura�on�, co przyj��em z ulg�. Tego dnia kolor jej kolczyk�w pasowa� do koloru swetra. Jasnoniebieskie. - Mo�e innym razem. - Mo�e. - By�o to lepsze ni� otwarte "nie". Id�c przez parking do samochodu, spotka�em Jeffa Connorsa. Poda� mi pi�tk�. - Panna Kelly ci� szuka, Jeff. - Naprawd�? Ach, tak. C�, dzisiaj nie mog�. Jestem zaj�ty. - Tak s�ysza�em. Nie ma nic takiego jak System Informacji S�siedzkiej, prawda? Przyjrza� mi si� uwa�nie. - Pewnie, �e jest, panie S. - Naprawd�? C�, b�d� dzisiaj na komendzie w Midtown South. Sprawdz� to. - To, jakby, nowa sprawa. Mog� jeszcze o niej nic nie wiedzie�. - Ach. C�, i tak zapytam. Do zobaczenia, Jeff. - Do nast�pnego. Przygl�da� si� mojemu samochodowi przez d�ugo�� ca�ego kwarta�u, a� skr�ci�em za r�g. G��wna sala w Midtown South pe�na by�a gliniarzy wype�niaj�cych formularze: karty daktyloskopijne, stenogramy aresztowania, raporty o skargach, pokwitowania, pro�by o badania laboratoryjne, kwestionariusze osobowe. Gliniarze, w wi�kszo�ci w cywilnych ubraniach, gryzmolili, mruczeli pod nosem i ostrzyli o��wki. W areszcie siedzieli podejrzani, przeklinaj�c, mamrocz�c, �pi�c i �piewaj�c. Wszystko przypomina�o pomieszczenie do cichej nauki w szkolnej kawiarence na czwartej lekcji. - Porucznik Fermato? - zapyta�em. Gryzmol�cy co� gliniarz w bluzie ze �miesznym nadrukiem wskaza� mi drog� do biura nie podnosz�c nawet wzroku. - O m�j Bo�e. Gene Shaunessy. Powsta�y z martwych. - Cze��, Johnny. - Wejd�. Bo�e, wygl�dasz jak polityk. Uczenie musi by� �atwym kawa�kiem chleba. - Lepiej nabra� par� funt�w wagi ni� wygl�da� jak g�oduj�cy szczur. Stali�my tak, �ciskaj�c sobie d�onie, patrz�c na siebie, nie m�wi�c rzeczy, kt�rych i tak nie potrzebowali�my m�wi�, nawet gdyby�my mieli odpowiednie s�owa, kt�rych nie mieli�my. Pracowali�my z Johnnym rami� w rami� przez siedem lat. Razem �ledzili�my podejrzanych, brali�my udzia� w po�cigach samochodowych, mieli�my problemy z zaginionymi aktami, gwa�towne k��tnie rodzinne, wydzia� kontroli wewn�trznej zastawia� na nas pu�apki, prze�yli�my w�amania i wyczerpuj�c� nud� ulicy. Rozw�d Johnny'ego. Moje przej�cie na rent�. Johnny przeni�s� si� do wydzia�u narkotyk�w na rok przed tym, jak otrzyma�em postrza� w kolano. Gdyby�my nadal pracowali razem, mog�oby si� to nie wydarzy�. Zaledwie przed paroma miesi�cami awansowa� na porucznika. Nie widzia�em go od p�tora roku. Nagle u�wiadomi�em sobie - by� mo�e to Camineur u�wiadomi� to sobie za mnie - dlaczego przyszed�em do Midtown South chc�c pom�c Bucky'emu. Straci�em ju� zbyt wiele fragment�w mojego �ycia. Nie tego, kt�re wiod�em teraz - �ycia, kt�re mia�em kiedy�. Tego prawdziwego. - Ge