6360
Szczegóły |
Tytuł |
6360 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6360 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6360 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6360 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ARKADIUSZ NIEMIRSKI
PAN SAMOCHODZIK I...
ARSEN LUPIN
TOM I
OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA
WST�P
Rozgrzane od lipcowego s�o�ca kamienie zachrz�ci�y pod ko�ami samochodu. Ciemnogranatowy rover zatrzyma� si� w cieniu dorodnego kasztana, jakich wiele na Polach Mokotowskich. St�d by� dobry widok na powoli zaludniane do ostatniego miejsca puby i mo�na by�o skry� si� przed s�o�cem. By�o wczesne popo�udnie i pielgrzymki spragnionych turyst�w gna�y tutaj, aby zazna� rozkoszy cienia, potraw z grilla i smaku piwa. Gwar i t�ok nie przeszkadza� im w rozmowie. �mieli si� i sprawiali wra�enie odpr�onych.
Ca�kiem inaczej wygl�da�a twarz kierowcy rovera. Wyrzuci� niedopa�ek przed siebie wprawnym pstrykni�ciem i poprawi� na nosie przeciws�oneczne okulary. Poszed� wolno alejk� rozgl�daj�c si� dooko�a. Doszed�szy do pierwszego lokalu upewni� si�, czy w�r�d siedz�cych pod parasolem go�ci nie ma jakiego� podejrzanego typa z niewielkim pakunkiem. Ale nikogo takiego nie by�o w�r�d gawiedzi. Wycofa� si� z kubkiem zimnej coli w kierunku samochodu. I wtedy dojrza� wje�d�aj�cego bia�ego pontiaca w alejk� po drugiej stronie zakrzewionego trawnika. Po chwili samoch�d zatrzyma� si� pod jakim� drzewem. Tak, to byli oni! Przyjechali po �towar�. Kierowca rovera szybko wsiad� do swojego samochodu, zdj�� okulary ods�aniaj�c swoje zimne, b��kitne oczy, w kt�rych rado�� zosta�a zamro�ona na wieczno��.
Po chwili z pontiaca wysiad� �redniego wzrostu, dobrze zbudowany m�ody m�czyzna z ogolon� g�ow�. Naci�gn�� na po�yskuj�c� w promieniach s�onecznych g�ow� czapk� baseballow� i ruszy� w kierunku pubu. Jego towarzysz w podobnej czapce pozosta� w pontiacu, ale niestety, z tej odleg�o�ci nie mo�na by�o dojrze� twarzy. Prawdopodobnie transakcja mia�a si� odby� w miejscu publicznym, przy kt�rym� ze stolik�w pod parasolami. Zaraz powinien zjawi� si� sprzedaj�cy, a potem �ysy jegomo�� wsi�dzie z bibli� do pontiaca. To by�a szansa!
Kierowca rovera wyszed� z samochodu i ruszy� w kierunku Alei �wirki i Wigury. Szed� pewnie nie ogl�daj�c si� za siebie i widzia� przed sob� tylko szpital na Banacha. Potem skr�ci� w lewo i doszed�szy do wjazdu drugiej alejki, zawr�ci�. W tym momencie w m�czy�nie nast�pi�a przemiana. Zataczaj�c si� szed� w kierunku bia�ego samochodu. Udawa� pijanego, a kiedy mija� pontiaca wpad� na karoseri�. I zaraz odsun�a si� szyba samochodu z wrog� i prymitywn� twarz� ukrywan� pod baseballow� czapk�. Siedz�cy wewn�trz samochodu m�czyzna zacz�� z�orzeczy�. Wtedy m�czyzna o b��kitnych oczach otworzy� b�yskawicznie drzwiczki i jednym wprawnym ruchem uderzy� zaskoczonego pasa�era w twarz. To by� perfekcyjnie wyprowadzony cios i tamten straci� przytomno��. Ju� mia� zamiar wyci�gn�� go z samochodu, gdy niespodziewanie w jego kierunku zacz�� zbli�a� si� starszy m�czyzna. Staruszek przeszed� jednak obok, nie zwracaj�c na nic uwagi. Blondyn odetchn�� z ulg�. Z�apa� osi�ka za ko�nierz kurtki i przeci�gn�� po trawniku pod samo drzewo. Zdj�� z niego kurtk� i czapk�, kt�re natychmiast za�o�y� na siebie, a zostawi� tam swoj� lnian� marynark�. Nieprzytomnego ukry� dobrze w pobliskich krzakach i wr�ci� do pontiaca. Nale�a�o teraz schowa� si� na tylnym siedzeniu i zaczeka� na kierowc�. Gdy tamten wr�ci, pozbawi� go przytomno�ci i zabra� �towar�. To by�o dziecinnie proste
A potem wszystko potoczy�o si� szybko. Wr�ci� kierowca pontiaca z pakunkiem pod pach�. Szed� szybko. Zadowolony. Wsiad� do samochodu, poda� mu �towar�, my�l�c, �e to jego kumpel i zapali� silnik. I wtedy blondyn uderzy� go w ty� g�owy. Bez s�owa zabra� ksi�g� i opu�ci� samoch�d. Poszed� w krzaki. Tam �ci�gn�� z siebie sk�rzan� kurtk� i czapk�, a zabra� swoj� lnian� marynark�.
Po trawniku przeszed� na drug� stron�, gdzie parkowa� jego rover. Wsiad� do niego z poczuciem dobrze wykonanej roboty. Przechytrzy� z�odziei cennej biblii i nieuczciwych antykwariuszy.
Si�gn�� po kubeczek i mia� zamiar upi� ciep�� ju� col�, gdy poczu� gaz. Z przera�eniem zauwa�y� we wstecznym lusterku wy�aniaj�c� si� zza jego plec�w sylwetk� osobnika z mask� przeciwgazow� na twarzy. Pr�bowa� si� odwr�ci�, ale zakr�ci�o mu si� w g�owie i zebra�o na wymioty.
Zanim straci� przytomno��, pomy�la� jeszcze o biblii, kt�r� trzyma� na kolanach.* [W zwi�zku z coraz wi�ksz� liczb� kradzie�y starych druk�w, dokonywanych w polskich bibliotekach, niekt�re szczeg�y dotycz�ce organizacji ochrony obiekt�w bibliotecznych opisywanych w ksi��ce, funkcjonowania w nich urz�dze� alarmowych i przede wszystkim rozk�adu pomieszcze� i opis�w wn�trz, zosta�y tu celowo zmienione.]
ROZDZIA� PIERWSZY
CHOROBA SZEFA � KOMUNIKAT IFAR, KRADZIE�E I ARSEN LUPIN � PAN TOMASZ JASNOWIDZEM � GO�� Z NIEMIEC �BATURA � JAKA JEST GERDA KRUGER? � JESTE�MY �LEDZENI � PODST�PNY SZEF � REORGANIZACJA KONIECZNA � LISTA � KIM JEST ARSEN LUPIN? � WIZYTA W KASYNIE � PORANNA AWANTURA � PAN TOMASZ Z�ODZIEJEM!
Pewnej listopadowej niedzieli zadzwoni� do mnie szef z pro�b�, abym przywi�z� mu lekarstwa.
Za nieca�� godzin� by�em ju� w jego kawalerce na Krakowskim Przedmie�ciu. Pan Tomasz nie wygl�da� najlepiej. By� blady, apatyczny i nieustannie kaszla�. Z kr�tkiej inspekcji w kuchni wywnioskowa�em, �e niewiele jad�. Pi� jedynie wod� z cytryn�, gdy� na stoliku obok ��ka sta� pusty dzbanek, a na zakurzonym dywanie wala�y si� sk�rki. Nigdzie �ladu lekarstw. By�a niedziela, a wi�c szef musia� si� rozchorowa� w pi�tek wieczorem.
- Natychmiast wzywam lekarza - si�gn��em po telefon.
- Nic mi nie b�dzie - zapewni� zachrypni�tym g�osem.
Nie s�ucha�em go, zam�wi�em wizyt� lekarsk� i zaparzy�em herbat�.
Za oknem hula� wiatr, a drobne kropelki jesiennego deszczu wystukiwa�y o szyb� nostalgiczn� sonat�. Jesie� tego roku nie mia�a nic wsp�lnego z ��tymi li��mi wy�cielaj�cymi opustosza�e parkowe alejki, ze smutkiem rozebranych drzew dygocz�cych na wietrze, dogasaj�cym leniwie s�o�cem i zastyg�� w zadumie ziemi� przeoranych p�l. Tego roku jesie� przybra�a swoje szare wdzianko i postanowi�a wyp�aka� si� za wszystkie czasy.
�Idealna aura na czytanie ksi��ek albo refleksyjne rozmy�lanie przy rozpalonym kominku� - pomy�la�em. �Pod warunkiem, �e jest si� zdrowym�.
- Si�gnij po t� teczk� - j�kn�� szef wskazuj�c r�k� na p�k� zawieszon� nad jego g�ow�. - Zanim zjawi si� ten konowa�, zapoznaj si� z tre�ci� dokumentu.
Upi�em nieco gor�cej herbaty i zacz��em czyta�.
By� to komunikat Mi�dzynarodowej Fundacji ds. Poszukiwania Dzie� Sztuki (IFAR).
Z roku na rok podwaja si� liczba utraconych d�br kultury, za� ilo�� odzyskiwanych eksponat�w w proporcjonalnym kwadracie maleje. (...) Po�redniczenie w obrocie pochodz�cymi z rabunku cennymi rzeczami, obok narkotyk�w i handlu broni�, mo�na traktowa� jako jedno z najbardziej lukratywnych przedsi�wzi�� podejmowanych przez mi�dzynarodowe gangi.
Po kr�tkim wst�pie zacz�y si� konkrety. Wynika�o z nich, �e ko�cz�cy si� rok obfitowa� w kradzie�e dzie� sztuki. Przynajmniej dziesi�� s�ynnych obraz�w zgin�o ze �wiatowych galerii. Mi�dzy innymi �upem z�odziei pad�y a� trzy dzie�a Rembrandta, po jednym Matisse�a, van Gogha oraz Picassa. Ubolewano nad zwi�kszaj�c� si� liczb� kradzie�y. Dotyczy�o to r�wnie� starodruk�w i r�kopis�w dzie� s�ynnych ludzi, manuskrypt�w oraz pierwodruk�w. Nie trzeba by�o zbyt daleko si�ga� pami�ci�, aby przypomnie� sobie ostatnie kradzie�e dzie� Kopernika i Galileusza w naszym kraju.
- Tylko w tym roku z�odzieje zebrali ca�kiem poka�ne �niwo - rzek� pan Tomasz. - Najcz�ciej gin� obrazy i zabytki sakralne, ale trwog� napawa mnie fakt, �e coraz wi�cej starodruk�w oraz r�kopis�w znika z polskich bibliotek i muze�w.
- Czy mam rozumie�, �e wezwa� mnie pan nic tylko ze wzgl�du na chorob�? - zdziwi�em si�.
- Otw�rz pierwsz� z dw�ch kopert znajduj�cych si� w teczce - nakaza�. - T� niebiesk�.
Wewn�trz teczki znalaz�em list napisany odr�cznie:
Szanowny Panie Dyrektorze Departamentu Ochrony Zabytk�w przy Ministerstwie Kultury i Sztuki,
nazywam si� Antoni W. i jestem dyrektorem Biblioteki G��wnej Uniwersytetu Warszawskiego. Przeprowadzona na pocz�tku tego roku inwentaryzacja w naszej �skarbnicy� wykaza�a, �e z magazyn�w, w kt�rych przechowujemy cenne ksi�gi oraz starodruki, zgin�a biblia w j�zyku niemieckim z 1540 roku. Pragn� nadmieni�, �e ksi��ki obce stanowi� prawie trzy czwarte zawarto�ci naszego zbioru. Z pewno�ci� czyta� Pan o tej kradzie�y w prasie albo dowiedzia� si� z ministerialnych komunikat�w. Zreszt� mopsie myli�, wzi�wszy pod uwag� fakt, �e co chwila gin� w naszym kraju cenne ksi��ki i wzmianka o kolejnej kradzie�y nikogo dzi� ju� nie jest w stanie poruszy�. Dopiero kradzie� dzie�a Kopernika mo�e wstrz�sn�� opini� publiczn� i �pobudzi� policj� do dzia�ania. Wracaj�c do kradzie�y w naszej bibliotece, pragn� poinformowa� Pana, �e z�odziej zostawi� na miejscu swoj� wizyt�wk� opatrzon� pseudonimem �Arsen Lupin�. Wizyt�wka by�a wyci�ta z jednej z kartek skradzionej ksi�gi, a nazwisko w�amywacza wykonano zwyk�� piecz�tk�. Och, c� za zuchwa�o��! Przeprowadzone w tej sprawie przez sto�eczn� policj� �ledztwo nie doprowadzi�o do uj�cia sprawcy. Utkn�o, jak to si� m�wi, w martwym punkcie. Szesnastowieczna biblia nadal pozostaje w r�kach nieznanego osobnika nazywaj�cego siebie bezczelnie Arsenem Lupinem, a my jeste�my bezradni.
W tej sytuacji postanowi�em zwr�ci� si� do Pana o pomoc, chocia� - prawd� powiedziawszy - nie widz� wi�kszych szans na odzyskanie biblii, kt�ra mo�e nie stanowi tak cennej warto�ci na czarnym rynku jak dzie�o Kopernika, niemniej jednak jest dla naszej kultury i nauki rzecz� bezcenn�. Jak wspomnia�em, sytuacja jest beznadziejna. Ale c� pocz��? Nie mo�na siedzie� bezczynnie i czeka� na kolejn� wiadomo�� o kradzie�y bibliotecznych skarb�w. To co nie uda�o si� zniszczy� Szwedom w czasie potopu, zaborcom i wreszcie hitlerowcom w czasie ostatniej wojny - teraz mia�oby przepa�� za spraw� zwyk�ych z�odziei? Kilka tygodni temu s�ysza�em o Panu, �e rozwi�za� Pan wcze�niej wiele tajemniczych spraw, beznadziejnych i z pozoru nierozwi�zywalnych. Podobno nie raz ubieg� Pan w poszukiwaniach policj�. Czy zechcia�by Pan zatem podj�� si� zbadania tej sprawy?
Z powa�aniem
Dyrektor Antoni W.
Zerkn��em na dat� stempla pocztowego. List zosta� wys�any w czerwcu.
A potem badawczo popatrzy�em na szefa.
- I czemu mi si� tak przygl�dasz? - �achn�� si�. - Tak, nic nie zrobi�em w tej sprawie. To prawda. Ale to beznadziejna sprawa. Swego czasu by�o o niej g�o�no w prasie. Ostatecznie policja nie zdo�a�a uj�� z�odzieja. C� mog�em zrobi�? Ciebie te� nie chcia�em w to anga�owa�, bo mia�e� wa�ne zadania w terenie.
W�a�ciwie szef mia� racj�. Zapomnia� tylko doda�, �e dwa miesi�ce wcze�niej, w kwietniu, nieznany osobnik pojawi� si� w domu aukcyjnym �Antikwa� w Sopocie ze starodrukiem skradzionym z Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego. Pr�bowa� go wyceni�, by� mo�e nawet i sprzeda�, ale w ostatniej chwili zrezygnowa� sp�oszony podejrzliwo�ci� antykwariusza. W maju podj�� kolejn� pr�b� sprzeda�y biblii; tym razem szcz�cia pr�bowa� w Warszawie. I podobnie jak w Sopocie uciek�, kiedy tylko antykwariusz si�gn�� po s�uchawk� telefonu, aby zawiadomi� policj�.
- Czemu zatem powr�ci� pan do tej sprawy dzisiaj? - zapyta�em.
- Tydzie� temu dosta�em telefon i list od dyrektora Biblioteki Gda�skiej Polskiej Akademii Nauk - odpar�. - Wyci�gnij teraz bia�� kopert�.
Dr��c� z podniecenia r�k� wyci�gn��em z niej ��ty papierowy prostok�t wyci�ty z g�rnego rogu jakiego� starodruku. Na jego odwrocie widnia�a piecz�tka z nazwiskiem:
ARSEN LUPIN
A poni�ej pseudonimu komputerowy dopisek informowa�:
Adres kontaktowy: dyrektor Departamentu Ochrony Zabytk�w
przy Ministerstwie Kultury i Sztuki w Warszawie.
Z wra�enia odebra�o mi mow�.
Przez d�u�sz� chwil� nie potrafi�em wydoby� z siebie g�osu, za� spojrzenie pana Tomasza upewni�o mnie, �e mog� spodziewa� si� sensacyjnych wie�ci.
- Wyobra� sobie - zacz�� m�wi� zachrypni�tym g�osem szef - �e Arsen Lupin rzuci� nam wyzwanie: ukrad� pi�tnastowieczny podr�cznik gramatyki j�zyka �aci�skiego �Ars minor� Aeliusa Donatusa z 1498 roku. To unikatowy egzemplarz, chocia� niekompletny, dos�ownie czterostronicowy, niemniej jednak bezcenny.
Przez chwil� milczeli�my.
- Ogl�da�em film o tym w�amywaczu d�entelmenie - odezwa�em si� po chwili - okradaj�cym bogatych ludzi, lubi�cego przebiera� si� za kogo� innego i zmieniaj�cego sw�j g�os nie do poznania. Nie przypuszcza�em, �e kiedykolwiek przyjdzie nam stawi� mu czo�o.
- To tylko pseudonim z�odzieja - odezwa� si� szef. - I sk�d ta pewno��, �e zajmiemy si� kradzie�ami w bibliotekach?
- Ma to pan wypisane na twarzy, szefie - u�miechn��em si�.
Nie doko�czyli�my rozmowy, bo przyszed� w�a�nie lekarz. Przez kwadrans bada� chorego i z niezadowoleniem kiwa� g�ow�. W tym czasie szef zerka� na dziwny i du�y zegarek za�o�ony ekstrawagancko na przegubie. Kilka razy przy nim majstrowa� i przyk�ada� go do ucha.
- Czeka pan na kogo�, szefie? - zapyta�em widz�c, �e pan Tomasz cz�sto zerka na czasomierz.
- Nie, ale nieustannie co� si� w nim psuje - wyja�ni� szybko i znowu co� nacisn��. - To stary zegarek.
- Trzeba kupi� Rolexa - pochwali� si� lekarz odsuwaj�c r�kaw fartucha i pokaza� pi�kny, nowoczesny zegarek.
- Nie sta� mnie na takie co� - mrukn�� pan Tomasz.
- To prezent urodzinowy od �ony.
- A pistolet, kt�ry pan trzyma w lewej kieszeni marynarki, dosta� pan pewnie od dzieci z okazji imienin? - zadrwi� szef.
Lekarz poblad� i popatrzy� na pana Tomasza z ogromnym zdziwieniem.
- Sk�d pan wie, �e nosz� bro�? - zapyta� szeptem.
- Fartuch by� w tym miejscu bardziej wypuk�y - wyja�ni� szef.
- Ach tak - lekarz u�miechn�� si� zdawkowo. - Ale sk�d takie przypuszczenie? Przecie� mog�em trzyma� tam kom�rk�.
- Po prostu �strzeli�em�.
Lekarz wzruszy� ramionami.
- Nosz� pistolet gazowy - przyzna� si� wreszcie. - A ju� my�la�em, �e jest pan jasnowidzem.
- Raczej starym, schorowanym cz�owiekiem.
- Nie jest tak �le - mrukn�� lekarz obserwuj�c uwa�nie szefa. - Zwyk�e przezi�bienie. Zapisa�em aspiryn� i co� na gard�o. Ale musi pan powa�nie pomy�le� o rzuceniu palenia. Koniecznie. A teraz prosz� wys�a� �on� do apteki, a pan niech le�y w ��ku. Za dwa dni powinien pan by� zdr�w jak ryba.
- Ja nie mam �ony - rzek� pan Tomasz wr�czaj�c stosowny banknot.
Ale lekarz ju� go nie s�ucha�. Zainkasowa� pieni�dze i wylecia� z mieszkania jak poparzony.
Po jego wyj�ciu szef patrzy� w okno nieobecnym wzrokiem.
- A w�a�ciwie czemu si� nie o�eni�em? - zapyta� cicho sam siebie.
Przemilcza�em t� kwesti� i dopi�em herbat�.
- Nie b�dzie pana w poniedzia�ek w pracy - zacz��em m�wi�. - Czy ma pan jakie� zadanie dla mnie?
Pan Tomasz przekr�ci� si� na bok, podci�gn�� ko�dr� a� po sam� brod� i popatrzy� na mnie.
- Musisz odebra� kogo� z lotniska - rzek� konspiracyjnym tonem. - To specjalny go��. Przylatuje z Niemiec na zaproszenie naszego ministerstwa, specjalista od kradzie�y dzie� sztuki. Co� jakby odpowiednik naszego departamentu.
- Jak nazywa si� ten kto�?
- Kruger - westchn�� ci�ko. - Strona niemiecka jest zaniepokojona kradzie�ami w naszym kraju starych dokument�w, szczeg�lnie tych w j�zyku niemieckim. Kradzie� starodruku z Biblioteki G��wnej Uniwersytetu Warszawskiego przepe�ni�a czar� goryczy. Niemcy uwa�aj�, �e nasz departament nie robi nic w sprawie w�a�ciwego zabezpieczenia inkunabu��w w bibliotekach i muzeach. A podobno w przysz�ym roku na wiosn� odb�dzie si� w Warszawie polsko-niemiecka wystawa pod nazw� �Tysi�clecie ksi��ki�, na kt�rej zostan� przywiezione z Niemiec bezcenne starodruki oraz dokumenty. Poza tym nasi zachodni s�siedzi maj� chrapk� na lwi� cz�� zbior�w Biblioteki Pruskiej przechowywanej w Bibliotece Jagiello�skiej, tak zwanej �berlinki�. Jak wiesz, zbiory te zosta�y z�o�one jako depozyt skarbu pa�stwa i udost�pnione badaczom stosunkowo niedawno. Do dzi� �berlinka� wzbudza wiele emocji, a Niemcy szukaj� byle pretekstu, aby nam j� zabra�. W�a�ciwie ten Lupin jest doskona�ym pretekstem dla ich dalekosi�nych plan�w. Pod pozorem udzielenia nam konsultacji pragn� uzyska� wi�cej informacji o naszych zbiorach i czarnym rynku, ale przede wszystkim b�d� starali si� wykaza�, �e Polacy nie potrafi� zadba� o zbiory. Aha, masz za�o�y� bia�y szalik!
- Bia�y szalik? - roze�mia�em si�. - Czuj� si� jak na filmie z Jamesem Bondem.
- To nie m�j wymys� - skrzywi� si� z niesmakiem. - Masz by� mi�y dla naszego go�cia. Poka� mu nasze biuro, pozwalam na t� okazj� pocz�stowa� go koniakiem, a w razie konieczno�ci zapro� na obiad albo oprowad� po Star�wce.
�A to si� szef urz�dzi�� - pomy�la�em. Zachorowa� akurat w momencie, kiedy nale�a�o przyj�� z honorami jakiego� wa�niaka z zagranicy. Jak cz�sto bywa�o w podobnych sytuacjach, ca�a odpowiedzialno�� spada�a na mnie. Nie by�o tajemnic�, �e pan Tomasz nie cierpia� oficjalnych spotka� i wszelkiej pompy.
- Zostaw mnie teraz samego, Pawle - zaj�cza�. - Wprawdzie nie mam �ony, ale na szcz�cie kupi�e� mi aspiryn�. Dobre i to. Id� spa�. �ycz� powodzenia. Odezw� si� pojutrze.
Wyszed�em na ulic�. M�y�o. S�owem by�o paskudnie. Wsiad�em do samochodu i pojecha�em do domu puszczaj�c w niepami�� wizyt� u szefa, a w szczeg�lno�ci domys�y lekarza o domniemanych zdolno�ciach Pana Samochodzika do jasnowidzenia. W domu wzi��em gor�c� k�piel i do p�nego wieczora �surfowa�em� po Internecie.
Nast�pnego dnia pojecha�em na lotnisko.
Ludzi by�o mn�stwo i z trudem przecisn��em si� do barierki odgradzaj�cej wychodz�cych pasa�er�w od oczekuj�cych. Przed pi�tnastoma minutami wyl�dowa� samolot z Hamburga, wi�c nasz go�� powinien zjawi� si� lada chwila. Specjalnie na t� okazj� za�o�y�em zwisaj�cy nonszalancko z szyi bia�y szal. Przypatrywa�em si� uwa�nie wychodz�cym pasa�erom. Jednak po kwadransie oczekiwania go�� z Niemiec si� nie zjawi�. Zacz��em si� ju� martwi�, czy aby nie zrezygnowa� z wizyty, gdy nagle czyja� r�ka chwyci�a mnie mocno za �okie�.
- Herr Pawe� Daniec? - us�ysza�em za plecami niski kobiecy g�os.
Odwr�ci�em si� natychmiast i ujrza�em kr�tko �ci�t� blondynk� w du�ych leczniczych okularach. Ubrana by�a w d�ugi, elegancki p�aszcz si�gaj�cy niemal do kostek, za� w r�ku trzyma�a sk�rzan� torb� i ma�� walizeczk� na laptopa. By�a ca�kiem �adn� kobiet� w wieku trzydziestu kilku lat.
- Gerda Kruger z Hamburga - wyci�gn�a do mnie r�k� i potrz�sn�a ni� energicznie. - Agent Departamentu ds. Kradzie�y Dzie� Sztuki.
- Mi�o mi - b�kn��em.
Spodziewa�em si� grubszego jegomo�cia w tweedowym palcie i filcowym kapeluszu, a przede mn� sta�a atrakcyjna, m�wi�ca nie�le po polsku cudzoziemka. Panna Kruger sprawia�a wra�enie silnej niewiasty. By�a zadban�, apodyktyczn� i nie znosz�c� sprzeciwu dam�. Na r�ku nie mia�a �adnej ozdoby, �adnego pier�cionka, nie m�wi�c o obr�czce. S�owem ca�kowite przeciwie�stwo kobiecego idea�u pana Tomasza.
Kiedy chcia�em przej�� jej baga�, kategorycznie si� sprzeciwi�a.
- A gdzie jest pa�ski prze�o�ony?
- Herr Tomasz jest chory - wyja�ni�em. - Ja go zast�puj�.
- A to pech! - rzek�a. - Ale poradzimy sobie bez niego. No, to zabieramy si� do roboty!
A ja pomy�la�em przez chwil�, czy aby szef naprawd� zachorowa�?
Wychodzili�my z pann� Kruger na zewn�trz, gdy w�r�d ludzi zauwa�y�em jad�cego schodami ruchomymi w g�r� Jerzego Batur�.
Od razu nasz�y mnie podejrzenia, �e jego obecno�� na lotnisku nie jest wy��cznie dzie�em przypadku. A mo�e po prostu, tak jak i ja, wyszed� po kogo�? Ma�o prawdopodobne, aby mnie �ledzi�. O przylocie go�cia z Niemiec wiedzia�a tylko nasza tr�jka: pan Tomasz, ja oraz sekretarka Monika. Sk�d niby Batura mia�by wiedzie� o agencie do spraw kradzie�y dzie� sztuki przylatuj�cym do Warszawy z Hamburga w celu udzielenia naszemu departamentowi konsultacji w zakresie ochrony zabytk�w?
Gdy tylko znale�li�my si� na zewn�trz, przeprosi�em pann� Kruger i wjecha�em schodami na g�rny pok�ad terminalu. Niestety, Batury ju� nie by�o. Obszed�em ca�� hal� odlot�w i nic. Zajrza�em nawet do toalety. Batura wsi�k� jak kamfora.
Wr�ci�em do panny Kruger.
- Czy co� si� sta�o? - zapyta�a mru��c chytrze oczka.
- Nie, nic takiego - odpowiedzia�em na odczepnego. - Wydawa�o mi si�, �e w t�umie zauwa�y�em znajomego. Ale to chyba nie by� on.
Nagle wyr�s� przed nami wysoki, m�ody m�czyzna o gro�nym obliczu, w czapce baseballowej na g�owie, kt�rego w pierwszej chwili wzi��em za z�odzieja, ale prawda by�a inna.
- Mo�e podwie��? - zapyta� nieco obcesowo.
- Mamy w�asny transport - wyja�ni�em.
Otworzyli�my parasolki i poszli�my szybko na parking.
Niemka by�a niezmiernie zaskoczona faktem, �e nasz departament dysponuje nowym modelem jeepa.
- Nie wiedzia�am, �e jeste�cie tacy bogaci - rzek�a z udan� oboj�tno�ci�, ogl�daj�c jednocze�nie samoch�d.
- To dar od naszych rodak�w mieszkaj�cych w Stanach Zjednoczonych. Ale ma pani racj�. Jeste�my biedni, zarabiamy dziesi�� razy mniej od was, ale za to mamy sukcesy w �ciganiu z�odziei dzie� sztuki.
- Czy�by? - jej usta wykrzywi� grymas pow�tpiewania. - Do tego bardziej przydaje si� wiedza ni� szybkie samochody.
Nie skomentowa�em ostatniej uwagi. Najwyra�niej Niemka bra�a nas za ubogich krewnych, kt�rym podarowano, niczym gwiazdk� z nieba, drogi samoch�d.
Jad�c ulic� �wirki i Wigury zapyta�em go�cia:
- Czy zawie�� pani� do hotelu?
- Jest dziewi�ta pi�tna�cie. Jedziemy do ministerstwa. Do pracy.
- A mo�e zarezerwowa� na wiecz�r bilety do opery albo na balet?
- Przykro mi - b�kn�a. - P�jd� raczej wcze�niej spa�.
Dziwna by�a ta panna Kruger.
Nagle zaniem�wi�em. Kobieta natychmiast wyczu�a zmian� mojego nastroju i popatrzy�a na mnie z zainteresowaniem.
- Czy znowu co� si� sta�o?
- Kto� za nami jedzie - odpar�em. - Prosz� si� nie odwraca�!
- Te� co� - �achn�a si�. - Za kogo mnie pan uwa�a? W ko�cu jestem kim� w rodzaju detektywa.
Nie zwa�a�em na jej s�owa. Moja uwaga by�a teraz skoncentrowana na jad�cym za nami czerwonym audi. Za kierownic� samochodu siedzia�a kobieta w okularach. Niestety, w strugach deszczu nie spos�b by�o zobaczy� dok�adnie jej twarzy. Zdaje si�, �e mia�a kasztanowe w�osy.
Doda�em gazu, aby sprawdzi�, jak zareaguje na ten manewr. Tak jak si� spodziewa�em, kobieta r�wnie� przy�pieszy�a.
- Kto prowadzi samoch�d? - spyta�a panna Gerda.
- Kobieta - odpowiedzia�em i raptownie skr�ci�em w prawo, w Alej� Lotnik�w, a� jeepem niebezpiecznie zarzuci�o.
Zapiszcza�y opony audi i po chwili samoch�d znowu jecha� za nami rozbryzguj�c na boki ka�u�e wody.
Na szcz�cie nie by�o kork�w, wi�c szybko dojechali�my na Krakowskie Przedmie�cie. Audi jecha�o ca�y czas za nami, ale kiedy wje�d�a�em w bram� ministerstwa samoch�d pojecha� dalej w kierunku Miodowej.
- Kto to m�g� by�? - zapyta�a panna Kruger.
- Nie wiem.
Dziwne rzeczy zacz�y si� dzia�, odk�d przylecia�a do Polski panna Kruger. Nie potrafi�em wyja�ni� obecno�ci Batury na lotnisku ani faktu �ledzenia nas przez nieznajom� w audi. Wiedzia�em, �e kiedy pojawia si� Batura - k�opoty wisz� w powietrzu. Zdecydowa�em si� poinformowa� Niemk� o moich refleksjach.
- Musieli dowiedzie� si� o moim przylocie i wpadli w pop�och - stwierdzi�a z dum�. - Pewnie s�yszeli o najnowszych metodach �cigania z�odziei dzie� sztuki i sukcesach, jakie odnios�am na tym polu w Niemczech.
Gerda Kruger albo lubi�a si� chwali�, albo uwa�a�a nas za naiwniak�w.
Weszli�my do sekretariatu naszego departamentu.
Przedstawi�em Niemce Monik� oraz pokaza�em skromne pomieszczenia. Zaprosi�em do gabinetu szefa i zaproponowa�em kieliszek koniaku. Odm�wi�a z niesmakiem, z torby wyj�a laptopa z eleganckiego sk�rzanego futera�u i pod��czy�a go do kontaktu.
Po chwili wesz�a Monika, nieco speszona obecno�ci� niezwyk�ej kobiety, i poprosi�a mnie na chwil�.
- Dzwoni szef - powiedzia�a wr�czaj�c s�uchawk�.
Odebra�em telefon.
- Jak zdrowie? - zapyta�em szeptem pana Tomasza.
- Fatalnie - odpowiedzia� i jak na zawo�anie kichn��. - A jak tam sprawuje si� nasz go��?
- Wspaniale! - zadrwi�em obserwuj�c jednocze�nie pann� Kruger przez szpar� w drzwiach. - Siedzi w�a�nie na pa�skim fotelu. Ale nie chcia�bym, aby ta blondynka zaj�a to miejsce zbyt d�ugo.
- To a� tak �le? - wystraszy� si�.
- Co� mi si� widzi, �e zachorowa� pan na pann� Kruger.
- Spokojnie, Pawle - westchn�� szef. - Spokojnie. Po pierwsze, przyjazd tej pani nie zale�a� ode mnie. To rutynowe dzia�ania w ramach mi�dzynarodowych um�w o zwalczaniu przest�pczo�ci na rynku dzie� sztuki. Jak wiesz, Polska nale�y do czo��wki kraj�w europejskich, je�li chodzi o kradzie�e...
- Ale pyta�em o nasz� dam�, szefie.
- No c�... rozmawia�em z ni� przez telefon dwa razy i... nie przypadli�my sobie do gustu.
To by� ca�y pan Tomasz! Mia� s�abo�� do blondynek, kt�re lubi�y gotowa� i zdawa�y si� s�odsze ni� mi�d. Nie znosi� za to kobiet apodyktycznych, wszelkich bizneswoman i tak zwanych niewiast wyzwolonych.
- Czy�by by� pan uprzedzony do kobiet, kt�re wiedz�, czego chc� od �ycia? - za�artowa�em.
- Obawiam si�, �e w�a�nie kobiety pokroju panny Kruger tego nie wiedz� - rzek� powa�nie. - Ten brak nadrabiaj� pozorn� odwag� i bezwzgl�dnym traktowaniem m�czyzn.
- Wie pan co? Najlepiej niech pan jej sam o tym powie. Nied�ugo i tak pan musi przyj�� do pracy. No chyba, �e odwiedzimy pana w jego kawalerce...
- Absolutnie si� nie zgadzam! - wrzasn�� pan Tomasz. - Zakazuj� nawet o tym my�le�.
- �artowa�em, szefie - wszed�em mu w s�owo. - Ale teraz prosz� s�ucha� uwa�nie. Tym razem nie �artuj�. Na lotnisku widzia�em Batur�, a w drodze do ministerstwa �ledzi�a nas nieznajoma w audi.
Przez chwil� na linii zapanowa�a cisza.
- No tak - szef znowu westchn��. - To zmienia posta� rzeczy. Wpadn� do biura jutro.
Ju� mia�em go pozdrowi� i od�o�y� s�uchawk�, gdy szef zada� mi jeszcze jedno pytanie:
- Czy ona jest naprawd� taka straszna?
Rozbawiony wr�ci�em do gabinetu szefa. Panna Kruger nawet na mnie nie spojrza�a, tak bardzo by�a zaj�ta przegl�daniem zawarto�ci komputera.
- Pozdrowienia od pana Tomasza.
- Ach tak - mrukn�a jakby wcale nie us�ysza�a, co powiedzia�em. Ale myli�em si�. - Pa�ski szef to cz�owiek raczej ju� niem�ody, prawda?
- Do czego pani zmierza? - zdenerwowa�em si� i spojrza�em na ni� uwa�nie. Zza grubych szkie� gniewnie zerka�y na mnie �adne b��kitne oczy.
- Przyda�aby si� wam ma�a reorganizacja - o�wiadczy�a s�u�bowym tonem.
- W�a�nie lada dzie� maj� pod��czy� nas do sieci internetowej.
- Rozumiem. Ale powinni�cie powi�kszy� kadr�, ale przede wszystkim musicie j� odm�odzi�. To r�wnie� dotyczy pionu kierowniczego.
- Pan Tomasz jest dobry w tym, co robi - wyrazi�em swoje zdanie. - Jest najlepszy. Czy wie pani, ilu z�odziei posz�o za kratki dzi�ki Panu Samochodzikowi?
- Przepraszam, dzi�ki komu? - zdziwi�a si�, marszcz�c brzydko czo�o.
- To pseudonim pana Tomasza.
- Pan Samochodzik? - z wra�enia a� zdj�a okulary, aby przyjrze� mi si� lepiej. - Co� mi si� wydaje, �e jest ju� za stary na robot� w terenie. S�ysza�am, �e ludzie dziecinniej� na staro��. Ale dlaczego nazywa si� tak �miesznie?
- Mia� kiedy� bardzo dziwny, stary pojazd...
- Na jego podobie�stwo?
- ...kt�ry by� szybszy od niejednego sportowego samochodu i potrafi� p�ywa� po wodzie.
- Ale jednak zamieni� go na nowszy, �m�odszy� model - zauwa�y�a z wielk� satysfakcj�. - Woli jeepa ni� starego rz�cha.
- Przede wszystkim Pan Samochodzik u�ywa do pracy g�owy.
- Rozumiem, rozumiem - powtarza�a panna Kruger, ale wida� by�o, �e moje zapewnienia o niezwyk�o�ci szefa nie przekona�y jej. - Wielka to jednak zaleta wiedzie�, w kt�rym momencie odej��.
Wzi��em g��boki oddech i powoli wypuszcza�em powietrze przez nos. Tylko to mnie mog�o uspokoi�.
- Pan Tomasz przyjdzie tutaj jutro, wi�c b�dzie mog�a mu pani przedstawi� swoj� wizj� reorganizacji naszego departamentu - rzek�em.
- To �wietnie! - ucieszy�a si� i podesz�a bli�ej mnie podsuwaj�c pod nos ekran laptopa. - Niech pan przeczyta list� cennych r�kopis�w, autograf�w albo dokument�w znajduj�cych si� w muzeach b�d� bibliotekach polskich. Jeszcze si� znajduj�cych. By� mo�e wsadzili�cie za kratki wielu z�odziei i przemytnik�w, ale z danych statystycznych wynika, �e kradzie�y z roku na rok jest coraz wi�cej.
Wzi��em od niej laptopa i spojrza�em na wykaz przygotowany przez Niemk�.
Znajdowa�y si� tam mi�dzy innymi:
1. Regest najstarszego polskiego dokumentu �Dagome iudex� z 990-992 roku napisany w kancelarii papieskiej (przechowywany w Bibliotece Narodowej w Warszawie).
2. Autograf �De revolutionibus...� Miko�aja Kopernika (przechowywany w Bibliotece Uniwersytetu Jagiello�skiego w Krakowie).
3. Akt unii lubelskiej z 1569 roku (znajduje si� w Archiwum G��wnym Akt Dawnych w Warszawie).
4. XIV-wieczna kopia kroniki Galla Anonima (przechowywana w Bibliotece Narodowej w Warszawie).
5. XV-wieczna kopia kroniki Galla Anonima (przechowywana w Bibliotece Czartoryskich w Krakowie).
6. Autografy �Pana Tadeusza� i �Konrada Wallenroda� (przechowywane w zbiorach Biblioteki Zak�adu Narodowego imienia Ossoli�skich we Wroc�awiu).
7. R�kopis �Konrada Wallenroda� (w zbiorach Muzeum Literatury w Warszawie)
8. Bulla papie�a Innocentego II z 1136 roku (przechowywana w Archiwum Archidiecezjalnym w Gnie�nie).
9. Traktat toru�ski z 19 pa�dziernika 1466 roku (przechowywany w AGAD).
Lista by�a d�uga, ale przecie� jeszcze niepe�na.
- Chcia�abym, aby uzupe�ni� pan t� list� - odezwa�a si� Niemka, jakby czytaj�c w moich my�lach.
- Sugeruje pani, �e Arsen Lupin zamierza ukra�� kt�r�� z tych pozycji? - zapyta�em podst�pnie pragn�c dowiedzie� si�, czy wie co� na temat w�amywacza.
- Nie jestem nim, wi�c nie wiem - odpar�a. - Ale niekt�re z tych pozycji zostan� pokazane w przysz�ym roku na wystawie �Tysi�clecie Ksi��ki� w Bibliotece Narodowej w Warszawie wraz z niemieckimi zbiorami. To w sam raz co� dla Lupina.
- Ach, wi�c s�ysza�a pani o Arsenie Lupinie! - krzykn��em triumfalnie i zmru�y�em chytrze oczy.
- Naturalnie - odrzek�a nie speszona, wyjmuj�c jak�� kopert�. - Ukrad� nie tylko starodruk z Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego, ale tak�e �redniowieczny podr�cznik gramatyki Donatusa z Biblioteki Gda�skiej PAN. Zreszt� dosta�am od niego li�cik.
Niemka wr�czy�a mi identyczn� wizyt�wk�, jak� przes�a�a panu Tomaszowi dyrekcja Biblioteki Gda�skiej Polskiej Akademii Nauk. Pod pseudonimem w�amywacza widnia� ten sam dopisek: �Adres kontaktowy: dyrektor Departamentu Ochrony Zabytk�w przy Ministerstwie Kultury i Sztuki w Warszawie�. I tak samo jak tamta by�a wyci�ta z oryginalnego dzie�a. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e by� to jaki� znak od Arsena Lupina albo najzwyczajniej w �wiecie z�odziej �w che�pi� si� swoj� zuchwa�o�ci�.
- Skontaktowa�am si� zatem z bibliotek� w Gda�sku, a potem z pa�skim prze�o�onym - wyja�ni�a. - Tym sposobem dowiedzia�am si�, �e on r�wnie� otrzyma� podobn� wizyt�wk�. Zbada�am j�. To rzeczywi�cie pi�tnastowieczny papier. Natychmiast poprosi�am wi�c moich zwierzchnik�w o pozwolenie na s�u�bowy wyjazd do Polski. Tym bardziej, �e ostatnio do dom�w aukcyjnych w naszym kraju trafi�y skradzione z polskich bibliotek r�kopisy stanowi�ce dla kultury niemieckiej ogromn� warto��.
- Powinni�cie by� szcz�liwi, �e wp�ywaj� one do waszego kraju - zauwa�y�em cierpko.
- Arsena Lupina nale�y bezwzgl�dnie uj�� - rzek�a bez urazy. - Co si� stanie, je�li zacznie okrada� niemieckie biblioteki?
To o to jej chodzi�o. Arsen Lupin m�g� stanowi� zagro�enie dla niemieckiej kultury. Zatem Niemka nie przyjecha�a nam pom�c, a dzia�a�a jedynie w interesie swojego kraju. No c�, Niemcy zawsze potrafili dba� o narodowy interes. By� mo�e nale�a�o bra� z nich przyk�ad.
Opowiedzia�em jej o li�cie dyrektora Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego pana Antoniego W. do szefa.
- Tak, pa�ski szef wspomina� o tym - mrukn�a. - To niepowetowana strata dla naszej kultury. Przepraszam - poprawi�a si� - dla wsp�lnej kultury naszych narod�w. Kto wie, co Lupin zamierza ukra�� tym razem?
Wzruszy�em ramionami.
- Nie mo�emy niczego powiedzie� o jego zamiarach. Mo�e poprzestanie tylko na tych w�amaniach?
- Nie poprzestanie! - rzek�a z naciskiem. - Ten Arsen Lupin jest tak zwanym z�odziejem seryjnym. Zostawia wizyt�wki, bo chce podkre�li� swoj� warto��. To nie jest zwyk�y z�odziejaszek. Kto wie, mo�e to nawet artysta? I ten pseudonim! To nie pasuje do zwyk�ego z�odziejaszka. Taki nazwa�by si� �Z�ota R�czka� albo �Srebrny Wytrych�. Ale nasz w�amywacz ma gust i potrafi przenika� mury! Dlatego z najwi�ksz� rado�ci� podejmuj� rzucon� przez niego r�kawic�.
- Nadal nie widz� podstaw do stwierdzenia, �e z�odziej ma metod� - mrukn��em. - By� mo�e to zwyk�y dowcipni�? Chocia� nie brak mu tupetu i umiej�tno�ci. Nie s�ysza�em jeszcze, aby kto� w�amywa� si� do skarbc�w albo bibliotecznych magazyn�w. I nie wiem, czy nie powinna si� tym zaj�� wy��cznie policja.
Panna Kruger �ypn�a na mnie zimnym b��kitem swoich oczu i si�gn�a po papiery z torby. U�miechn�a si� pod nosem i zacz�a je przegl�da�.
- Czyta�am wasze dossier - odezwa�a si� wreszcie. - Pan Tomasz sko�czy� histori� sztuki �adnych par� lat temu, pan za� zanim wybra� podobny kierunek studi�w, s�u�y� w �czerwonych beretach�.
- I co z tego? - obruszy�em si�.
- To za ma�o - spojrza�a mi w oczy. - W przeciwie�stwie do was uko�czy�am studia interdyscyplinarne: historia, psychologia, kryminalistyka, filozofia, zarz�dzanie, prawo oraz ekonomia. Napisa�am dziesi�tki prac z psychologii dotycz�cych seryjnych w�amywaczy i m�wi� panu, �e Arsen Lupin pasuje do wizerunku �mojego� w�amywacza.
Unios�em g�ow� do g�ry i spojrza�em na sufit. Zrozumia�em, dlaczego pan Tomasz wola� wylegiwa� si� w ��ku ni� przebywa� z pann� Kruger.
Raptem do gabinetu wesz�a Monika.
Od razu wyczu�em, �e co� si� sta�o. By�a podniecona i mia�a rozbiegany wzrok.
- Panie Pawle! - zawo�a�a od progu. - Telefon.
Przeprosi�em pann� Kruger i uda�em si� do sekretariatu.
Znowu dzwoni� szef.
- Przypatrz si� dobrze naszemu go�ciowi i powiedz mi, jakiego koloru ma w�osy? - �ciszy� g�os jakby w obawie, �e kto� mo�e go us�ysze�. - Czy jest blondynk�?
- I to rasow� - za�artowa�em. - Spodoba�aby si� panu.
- Znasz plany naszego go�cia na dzisiejszy wiecz�r? - pan Tomasz nie zareagowa� na moj� uwag�. - No wiesz, czy wybiera si� do filharmonii albo na spacer po Star�wce?
- Stanowczo o�wiadczy�a, �e po pracy zamierza i�� spa�.
- No tak - wymamrota� jakby obawia� si� najgorszego. - Dziwne... Nie spuszczaj jej z oka, Pawle. Zr�b to dyskretnie i skutecznie.
Zaniepokoi� mnie ton szefa. Zna�em go na tyle dobrze, aby rozr�ni� zwyk�e dziwactwo od zagro�enia.
W tym czasie panna Kruger wpatrzona w ekran komputera stuka�a palcami w klawiatur�. Delikatnie przymkn��em drzwi.
- Prosz� o wyja�nienia - rzek�em. - Co si� sta�o?
- Po prostu zr�b to, o co ci� prosz�: nie spuszczaj jej z oka.
Szef zako�czy� rozmow�, a ja zaniepokojony jego telefonem uchyli�em drzwi, aby lepiej przyjrze� si� kobiecie.
Niemka wyczu�a co� i szybko przenios�a wzrok z ekranu laptopa na mnie. Przy�apa�a mnie na podpatrywaniu przez szpar� w drzwiach. U�miechn��em si� do niej kwa�no, na co odpowiedzia�a w podobny spos�b.
To by�o okropne popo�udnie. Musia�em wykona� mn�stwo telefon�w do wy�szych urz�dnik�w w ministerstwie oraz do policji o pozwolenie na prowadzenie �ledztwa w sprawie kradzie�y starodruk�w. Poza tym przez trzy godziny moje uszy nara�one by�y na uwagi Niemki dotycz�ce z�ej organizacji pracy naszego departamentu. Na koniec dnia uzgodnili�my, �e nazajutrz rano odwiedzimy Bibliotek� Uniwersytetu Warszawskiego, a potem pojedziemy do Gda�ska.
Z wielk� ulg� odebra�em propozycj� obiadu. Niemka zachowa�a si� �adnie i obiad w restauracji na Star�wce zjedli�my na jej rachunek. Potem zawioz�em j� do �Holiday Inn�.
Kiedy znik�a w oszklonych, wej�ciowych drzwiach hotelowych odjecha�em po�piesznie i okr��ywszy hotel od strony ulicy �wi�tokrzyskiej zaparkowa�em obok Pa�acu Kultury i Nauki na ulicy Emilii Plater. Mia�em st�d niez�y widok na wchodz�cych i wychodz�cych z hotelu ludzi; co pewien czas przyk�ada�em do oczu lornetk�, aby lepiej si� przyjrze� ka�dej kobiecie przypominaj�cej Gerd� Kruger. W strugach padaj�cego nieustannie deszczu m�g�bym �atwo j� przeoczy�.
To by�o nudne zaj�cie i po trzech godzinach bezskutecznej obserwacji chcia�em nawet odjecha�, ignoruj�c tym samym zalecenia szefa.
By�o kilkana�cie minut po dziewi�tnastej, gdy zauwa�y�em pann� Gerd� przemykaj�c� po�piesznie przez ulic� pod os�on� du�ego, czarnego parasola. Ubrana by�a w elegancki p�aszcz, spod kt�rego wystawa�a d�uga, wieczorowa suknia. Sz�a w szpilkach, stawiaj�c szybkie, drobne kroczki. Min�a jeepa dos�ownie o kilka metr�w, a nast�pnie przesz�a obok Sali Kongresowej. W duchu zgani�em si� za nieostro�no�� i nieuwag�. Po prostu przegapi�em moment wyj�cia kobiety z hotelu. Co by si� sta�o, gdyby posz�a w innym kierunku, na przyk�ad w stron� Dworca Centralnego? Na moje usprawiedliwienie pozostawa� fakt, �e by�o ju� ciemno, a w�ciekle zacinaj�cy deszcz dodatkowo utrudnia� obserwacj�.
Wyskoczy�em z Rosynanta i poszed�em za ni�.
Nie musia�em d�ugo jej �ledzi�, gdy� panna Kruger uda�a si� do kasyna mieszcz�cego si� w Pa�acu Kultury i Nauki od strony ulicy Marsza�kowskiej. Troch� to by�o dziwne, gdy� najbardziej okaza�e kasyno znajdowa�o si� w hotelu �Marriott� w Alejach Jerozolimskich. Tam zazwyczaj p�dzili cudzoziemcy pragn�cy za wszelk� cen� pomniejszy� stan swojego konta. By� mo�e panna Kruger lubi�a miejsca bardziej zaciszne?
Wszed�em do monstrualnego holu Pa�acu Kultury i Nauki i mijaj�c windy, skr�ci�em w prawo. Zzi�bni�ty wpad�em do poczekalni kasyna i ostro�nie postawi�em nog� na wypolerowanej pod�odze holu. Mokry �lad, jaki na niej zostawi�em, dziwnie kontrastowa� z elegancj� tego miejsca. Niemka w tym czasie odda�a w szatni p�aszcz i w pi�knej, czarnej sukni uda�a si� na sal� gier.
Przez szpar� w z�otej kotarze widzia�em ustawiony w centralnym miejscu kasyna st� do ruletki okupowany przez zamo�nych hazardzist�w. Ludzie byli ubrani elegancko, panowa� spok�j wzmocniony subtelnie �wiat�em �yrandoli i zapachem dobrych perfum. Mia�em wielkie obawy, czy zostan� wpuszczony do �rodka w d�insach.
Tak jak si� obawia�em, podszed� do mnie zaraz cz�owiek w liberii i lustruj�c mnie od st�p do g�owy zapyta� o cel wizyty.
Zacz��em t�umaczy�, �e czekam na przyjaciela.
- Doprawdy? - nie dawa� wiary moim wyja�nieniom. - Tutaj jest kasyno, a nie klub studencki.
K�tem oka dostrzeg�em, �e panna Kruger rozmawia z przystojnym m�czyzn� z w�sikiem w wieku oko�o czterdziestu lat. Mia� blad� cer� i b�yszcz�ce w�osy. Nosi� idealnie skrojony, granatowy garnitur i modny krawat. Zdawa�o mi si�, �e ju� go gdzie� widzia�em, ale nie mog�em przypomnie� sobie, w jakich to by�o okoliczno�ciach.
- Zna pan tego go�cia? - zapyta�em cz�owieka w liberii, wskazuj�c g�ow� na eleganckiego m�czyzn� rozmawiaj�cego z Niemk�.
- A pan w�a�ciwie kim jest? - przybra� gro�ny wyraz twarzy. - Prywatny detektyw si� znalaz�! Jazda mi st�d!
Nie do��, �e skandal wisia� w powietrzu, to jeszcze panna Kruger i nieznajomy postanowili opu�ci� sal�.
Cz�owiek w liberii zacz�� mnie popycha� ku drzwiom wyj�ciowym, wykrzykuj�c pod moim adresem niezbyt pochlebne epitety.
Wtedy zderzyli�my si� z wychodz�cym z toalety starszym panem z br�dk�.
- Prosz� mi rozmieni� dwie�cie z�otych - rzek� �agodnym tonem do cz�owieka w liberii.
- Ja? - zdumia� si� tamten.
- Mog� by� cztery pi��dziesi�tki? - zaproponowa�em i si�gn��em do kieszeni, chowaj�c si� jednocze�nie za starszym panem przed wzrokiem Niemki.
- Czemu nie - odpar� staruszek nerwowo zaginaj�c r�g banknotu.
Cz�owiek w liberii poczerwienia� ze z�o�ci, ale nie odzywa� si�. W tym czasie panna Kruger i elegancki m�czyzna min�li nas, ale na szcz�cie kobieta poch�oni�ta rozmow� nie zauwa�y�a mnie.
Wr�czy�em staruszkowi banknoty i z ulg� przyj��em widok ubieraj�cej si� w szatni pary.
- Czy gra pan w ruletk�? - spyta� nieoczekiwanie staruszek wbijaj�c w moj� pier� koniec swojej eleganckiej laski. - A mo�e woli pan pokera?
- Nie gram na pieni�dze - paln��em bez zastanowienia.
- Ten pan musi opu�ci� kasyno - zawarcza� cz�owiek w liberii. - I to zaraz!
K�tem oka widzia�em wychodz�cych z kasyna Niemk� oraz m�czyzn� z w�sikiem.
- Pan zdaje si� nie lubi hazardu? - dopytywa� si� starszy pan, przygl�daj�c mi si� uwa�nie. By� sympatycznym osobnikiem, kt�ry wida� na staro�� postanowi� przepu�ci� ca�y sw�j maj�tek. Wzi�� jeden z banknot�w, kt�re mu da�em i obejrza� uwa�nie pod �wiat�o dla sprawdzenia jego autentyczno�ci. A potem zacz�� nerwowo zagina� jeden z jego rog�w.
- Zale�y, co pan rozumie przez hazard - odpar�em patrz�c mu prosto w oczy.
Staruszek wzruszy� ramionami i nic nie powiedzia�. Znik� za kotar�, ja za� wybieg�em na rozleg�y hol, a z niego na zewn�trz.
Niestety, nigdzie nie mog�em dostrzec panny Kruger. Nie mog�a w tak kr�tkim czasie doj�� do �Holiday Inn� znajduj�cego si� dwie�cie pi��dziesi�t metr�w od strony ulicy Emilii Plater. Wniosek by� jeden - musia�a odjecha� z nieznajomym m�czyzn� samochodem.
Zrezygnowany pojecha�em na Ursyn�w. Nie zadzwoni�em do pana Tomasza w obawie przed zbudzeniem go.
Nast�pnego dnia wsta�em o wp� do si�dmej. Zjad�em jajecznic�, wpatruj�c si� podczas posi�ku w szary i za�zawiony �wiat za oknem. O �smej by�em ju� w departamencie. To co zobaczy�em wstrz�sn�o mn� dog��bnie. Przed drzwiami sta�a zdenerwowana panna Kruger, kt�ra pr�bowa�a otworzy� kopniakami i parasolk� obite sk�r� drzwi. Brakowa�o tylko, aby zacz�a ok�ada� drzwi pi�ciami i krzycze� w stylu Freda Flinestone�a �ja ba da ba du!�.
- Zamkni�te - zawo�a�em na dzie� dobry.
- Od pi�ciu minut rozpocz�� si� nowy dzie� pracy - warkn�a
I pukn�a palcem w zegarek.
- Pewnie Monika utkn�a w korku - zacz��em t�umaczy�, maj�c na wzgl�dzie niemieck� punktualno�� i solidno��.
- Pan te� si� sp�ni� - wypomnia�a mi. - Co za historia! I gdzie jest pa�ski szef? Zaniem�g� w windzie, a mo�e zabra�o go pogotowie?
Otworzy�em drzwi swoim kluczem, gdy w g��bi korytarza dostrzeg�em biegn�c� ile si� Monik�. Domy�li�a si� powodu zamieszania, wi�c pr�bowa�a nadrobi� to intensywnym stukotem obcas�w o posadzk�. Zacz�a przeprasza�, ale panna Kruger wpad�a do �rodka z�a na ca�y �wiat. Nie przywyk�a wida� do sp�nie� i braku dyscypliny. Sk�d mog�a wiedzie�, jak pracuje nasz departament? Gdyby tylko si� dowiedzia�a, �e mieszkaj�cy niemal po s�siedzku pan Tomasz sp�nia si� notorycznie...
Zaparzy�em kawy i ze zniecierpliwieniem oczekiwali�my przybycia szefa. Oczywi�cie ani s�owem nie zdradzi�em si�, �e wiem o wieczornej wizycie Niemki w kasynie i spotkaniu z tajemniczym m�czyzn� z w�sikiem. Szef si� nie myli� co do panny Kruger, ale zupe�nie nie mog�em poj��, o co w tym wszystkim chodzi�o.
Up�ywa�y minuty, a pan Tomasz si� nie zjawia�. Zastanawia�em si� nad jego nieobecno�ci�, gdy w tym czasie Niemka b�bni�a niezno�nie palcami o blat biurka. Dochodzi�a dziewi�ta i w tej w�a�nie chwili powinni�my pojecha� do Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego, a potem wyruszy� w podr� do Gda�ska. Zdenerwowany wykona�em kolejny telefon, ale szefa nie by�o w domu.
Ledwo od�o�y�em s�uchawk�, gdy rozleg� si� terkot telefonu. Nie czeka�em na Monik� i sam odebra�em.
Dzwoni�a policja.
- Czy niejaki Tomasz N.N. jest zatrudniony w Departamencie Ochrony Zabytk�w Ministerstwa Kultury i Sztuki na stanowisku dyrektora? - us�ysza�em m�ski g�os.
- Owszem - przytakn��em zdenerwowany. Nawet panna Kruger przesta�a b�bni� palcami i popatrzy�a na mnie z uwag�. - Ale co si� sta�o?
- Je�li osobnik ten naprawd� zajmuje si� ochron� zabytk�w, to jak pan wyja�ni fakt, �e dzisiaj z samego rana pr�bowa� ukra�� z Biblioteki Narodowej egzemplarz starodruku �De sacramentis� z 1486 roku?
ROZDZIA� DRUGI
KIM JEST NIEMKA? � PECHOWY WTOREK � KUZYN ANATOL I SPADEK � CO TO JEST �BIOPSIK�? � W BIBLIOTECE NARODOWEJ � ZOSTAJ� Z�ODZIEJEM � PIERWSZE STARCIE Z PANN� KRUGER � W KOMENDZIE POLICJI � NIEOCZEKIWANY WYWIAD � KOMPUTERYZACJA � WIZYTA W BIBLIOTECE UNIWERSYTETU WARSZAWSKIEGO � JAK ARSEN LUPIN WYNI�S� BIBLI�? � KILKA S��W O SYSTEMACH ALARMOWYCH � DZIEWUCH
Ton g�osu Paw�a zdradza� niepok�j. Na wiadomo�� o pojawieniu si� na lotnisku Batury i tajemniczej kobiety w audi poczu�em, �e znowu stan��em twarz� twarz z prawdziw� przygod�.
Spokoju nie dawa�a mi tak�e osoba naszego go�cia z Niemiec, panny Kruger.
Owszem, rozmawia�em z ni� telefonicznie dwa razy, a jej przyjazd do Warszawy by� oficjalnie potwierdzony przez niemieckie ministerstwo, ale dla �wi�tego spokoju postanowi�em sprawdzi� to�samo�� agentki.
Nie namy�laj�c si� zadzwoni�em do Hamburga i po��czy�em si� z tamtejszym Departamentem ds. Kradzie�y Dzie� Sztuki. Dowiedzia�em si�, �e panna Kruger odlecia�a dzisiaj do Warszawy, a przynajmniej w pi�tek odebra�a bilety lotnicze w swoim ministerstwie.
- Nie spotkali�cie si� na lotnisku? - us�ysza�em zdziwiony g�os urz�dniczki. - Mo�e min�li�cie si�?
- Mo�liwe - rzuci�em do s�uchawki. - Ale przecie� bym j� rozpozna�. To blondynka, prawda?
- Gerda Kruger? - znowu zdziwi�a si�. - Wr�cz przeciwnie! Brunetka.
Ze zdziwienia zastyg�em na chwil� z przystawion� do ucha s�uchawk�. Pawe� twierdzi�, �e nasza Gerda Kruger, kt�ra przylecia�a dzisiaj rano by�a blondynk�.
Dowiedzia�em si�, �e niemiecki departament nic nie wie o tym, aby panna Kruger zna�a j�zyk polski. O ile mi wiadomo, takie rzeczy wpisuje si� przecie� do odpowiednich formularzy.
Podzi�kowa�em za informacje i roz��czy�em si�.
Czy�by�my mieli w departamencie szpiega? Wydawa�o si� to bez sensu. Je�li ta kobieta, siedz�ca teraz za moim biurkiem by�a fa�szyw� urz�dniczk� niemieckiego Departamentu ds. Kradzie�y Dzie� Sztuki, to przecie� w ka�dej chwili musia�a si� liczy� z pojawieniem autentycznej panny Kruger. I dlaczego nie za�o�y�a peruki, aby lepiej odegra� rol� prawdziwej agentki? Ale czy� by�o to konieczne? Kt� bowiem fatygowa�by si� dzwoni� do Hamburga w celu sprawdzenia to�samo�ci kobiety.
�Prawdziwa panna Kruger zosta�a pewnie uprowadzona� - pomy�la�em i natychmiast zadzwoni�em do Paw�a, aby wyda� mu stosowne polecenia dotycz�ce osoby fa�szywej Niemki.
Po telefonie uspokoi�em si� nieco i za�y�em lekarstwa. Zasn��em ukojony stukotem kropel deszczu o szyby.
Wsta�em skoro �wit.
To by� pechowy dzie�. Podobnie zreszt� jak ca�y poprzedni tydzie�.
Pragn� wyja�ni�, �e nieprawd� by�o, i� upozorowa�em chorob�, by jak najdalej uciec od departamentu i znoszenia kaprys�w panny Kruger - specjalnego agenta zajmuj�cego si� sprawami kradzie�y dzie� sztuki w Niemczech. Owszem, towarzystwo tej damy napawa�o mnie l�kiem, szczeg�lnie po telefonicznych rozmowach w pi�tek, kiedy to kobieta za wszelk� cen� pragn�a udowodni� swoj� wy�szo��, ale nie zmienia�o to faktu, �e faktycznie by�em chory.
Na dodatek jaki� konowa� zabroni� mi palenia papieros�w!
Wracaj�c do wtorkowego poranka...
Wsta�em lew� nog�. Potem przewr�ci�em lampk� z nocnej szafki, a w �azience sparzy�em sobie wrz�tkiem r�k�. Nie koniec na tym. Po zapaleniu papierosa dosta�em takiego ataku kaszlu, �e oczy niemal wysz�y mi z orbit. I jak na z�o�� zabrak�o kawy! Tego by�o ju� za wiele. W�ciek�y na ca�y �wiat za�o�y�em p�aszcz, wzi��em parasol i wyszed�em na ulic�. Zaraz po wyj�ciu z bramy kamieniczki ochlapa� mnie przeje�d�aj�cy samoch�d. Ju� mia�em zamiar wr�ci� do domu i nie wychodzi� z niego przez tydzie�, kiedy przemo�na ch�� uj�cia Arsena Lupina zwyci�y�a.
Uzmys�owi�em sobie, �e lada dzie� mo�e przecie� ukra�� kolejny starodruk albo manuskrypt. Powa�nie zaniepokoi�y mnie doniesienia o wzrastaj�cej z miesi�ca na miesi�c liczbie kradzie�y starodruk�w z naszych bibliotek. To by�o wprost niewiarygodne, �e znika�y one jak za dotkni�ciem czarodziejskiej r�d�ki, by potem pojawi� si� w domach aukcyjnych w Niemczech albo Anglii. To by� alarm dla naszej kultury i prawdziwe wyzwanie dla naszego departamentu. Jeszcze nigdy nie stali�my w obliczu prawdziwego zagro�enia inter