6357
Szczegóły |
Tytuł |
6357 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6357 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6357 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6357 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
SEBASTIAN MIERNICKI
PAN SAMOCHODZIK I...
GOCKI KSI���
OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA
2003
WST�P
Ksi��� umiera�. Mia� zaledwie czterdzie�ci lat, ale nadchodzi� kres jego dni. Na zewn�trz d�ugiej drewnianej chaty postawionej na lekkim wzniesieniu zbiera� si� t�um jego ludzi. Niewielu pozosta�o starych wojownik�w, z kt�rymi przekroczy� stepy, wielkie rzeki, pasmo g�r, dzikie puszcze. Wreszcie dotarli w rodzinne strony praojc�w ksi�cia. Przodkowie jego matki przybyli z bardzo daleka.
Mag siedzia� w milczeniu. Wiedzia�, �e nie mo�e pom�c, a czary? Ich religia zabrania�a czar�w, chocia� mag doskonale pami�ta� pewne skuteczne zakl�cia. Ksi��� zastanawia� si�, czy postawa maga wynika z g��bokiej wiary, czy z oczekiwania na �mier� wodza. Jego odej�cie mog�o zwiastowa� powr�t do religii starych, dobrych bog�w.
Ksi��� zm�czony przymkn�� oczy.
To dzia�o si� kilka zim wcze�niej. Po zamarzni�tych bagnach i jeziorach wojowie ksi�cia ruszyli do grod�w miejscowych. Poganie nie znali si�y wiary krzy�a. Ksi��� wiedzia�, �e jego okuci w �elazo, niekiedy uzbrojeni w doskona�e, pochodz�ce z dalekich kraj�w miecze, wojownicy na koniach mogli bez trudu pokona� ka�d� grup� tubylc�w. Niewielkie, kilkunastoosobowe oddzia�y zdobywa�y ca�e grody, wyp�dza�y ludno�� i zajmowa�y otoczone palisadami warownie. Miejscowi na wiosn� pr�bowali odzyska� domostwa. Bezskutecznie. Pozosta�o im podporz�dkowa� si� woli naje�d�c�w, do kt�rych do��czy�y ich rodziny.
Wkr�tce poganie docenili si�� ludu nowego boga. Przybysze mieli lepsze narz�dzia, znali �wiat, potrafili polowa�, uprawia� ziemi�, robi� wszystko, co by�o im potrzebne i do tego handlowa� z kupcami z dalekich kraj�w.
Ksi��� przebudzi� si�. Kaszln��, a gdy chust� zas�ania� usta, wkr�tce na materiale pojawi�a si� krwawa, ciemna plama.
- �le ze mn�? - zapyta� maga.
- �le - odpar� mag.
- Wybudowali�cie �wi�tyni�?
- Tak.
- Krypt� te�?
- Tak.
- Wiesz, co macie zrobi�?
Mag skin�� g�ow�.
- Po twej �mierci, ksi���, z�o�ymy cia�o do krypty. Maj� tam by� pochowani wszyscy znaczni. W chwili zagro�enia mamy ukry� tam nasze zbiory papirus�w i wszystko na wieki zamkn��.
- Tak - ksi��� u�miechn�� si�. - Galindowie nachodz� nasze ziemie?
- Boj� si� ciebie, panie.
- Co b�dzie po mojej �mierci?
- Pok�j - spokojnie odpowiedzia� mag. - Po wojnie zawsze nast�puje pok�j. Pewnie i tak wszyscy zginiemy, i my, i oni.
- Masz racj�. Pami�tasz, jakie s�owa macie umie�ci� przy wej�ciu do krypty?
- Venite et bibite omnes, qui non habetis argentum emite sine precio - mag zacytowa� �aci�sk� sentencj� rodem ze starych dokument�w.
Obaj z ksi�ciem odczytali j� z papirusu, kt�ry przywie�li ze sob�.
Nad ranem nad osad� rozleg� si� p�acz kobiet. Poni�s� si� jak wycie sfory wilk�w po okolicznych lasach, oznajmiaj�c Galindom, ze zmar� dzielny ksi���. Po pogrzebie, stypie i kilku potyczkach zawarto wieczny pok�j. Galindowie szanowali potomk�w tajemniczych przybyszy, kt�rzy kl�kali przed znakiem krzy�a. Kolejni magowie dziwnego plemienia pokazywali tajemnicz� budowl� i zapraszali do jej wn�trza, m�wi�c s�owa �O wszyscy spragnieni, przyjd�cie do wody, przyjd�cie, cho� nie macie pieni�dzy�. Galindowie dziwili si�, �e te ma�e metalowe kr��ki mog� by� a� tyle warte, by m�wi� o nich w �wi�tych miejscach. Wtedy czarownicy nieodmiennie t�umaczyli, �e b�g, kt�rego czcz� ofiarowuje wszystkim mi�o�� i �ycie bezinteresownie.
Min�o kilkaset lat, gdy z osady ksi�cia zosta�o kilka chat zajmowanych przez kolejne pokolenia mag�w i rzemie�lnik�w. Wreszcie pewnej zimy nadesz�a wie��, �e przybyli �li wojownicy cali zakuci w stal. Byli jak dawniej wojownicy ksi�cia - okrutni dobrze uzbrojeni i wymawiaj�cy imi� �Jezus�. Nad jeziorem stoczono bitw� i wszyscy Galindowie zgin�li lub uciekli.
Kap�an prze�egna� si�, a potem wykona� ostatni� wol� ksi�cia, kt�r� kap�ani przekazywali sobie w wielkiej tajemnicy. Zgin�� kl�cz�c przed p�on�cym budynkiem, przeszyty w��czni�.
ROZDZIA� PIERWSZY
PORTRET PI�KNEJ GOTKI � TELEFON OD PIOTRA � GDZIE B�DZIEMY SZUKA� �LAD�W GOT�W? � WYJAZD NA MAZURY � �PAPU�KI� NA PERONIE W SORKWITACH � MONTUJEMY OKR�T KOLONIALNY � WYPRAWA W CZӣNACH
Przygoda jak zwykle zawita�a niespodzianie. Przyby�a jak elegancka dama, z gracj�, a wspomnienie jej obecno�ci na d�ugo pozostawa�o w pami�ci. Kiedy�, na wyk�adzie, znawca kobiecych stroj�w opowiada� nam o znaczeniu barwy damskiej garderoby.
- Kobieta ubrana na czerwono chce by� wyzywaj�ca - wyk�adowca p�ynnym ruchem usiad� na biurku, poprawi� apaszk� i na kolanie u�o�y� wypiel�gnowane d�onie. - Kolorem zwraca na siebie uwag�. Wszyscy zauwa�aj� nie j�, ale na przyk�ad d�ug� czerwon� sukni�. Czerwony to bardziej prezentacja nastroju. Czarny - ukrywa kobiet�, ukrywa si� ona za tym kolorem, staje si� jak ta barwa - uniwersalna. Bia�y to mistrzostwo �wiata! - egzaltacja m�wcy osi�gn�a szczyt i po sali niespodzianie rozni�s� si� zapach perfum. Jakich? Oczywi�cie, Chanel numer 5. - M�czy�ni nic widz� bia�ego, a wtedy zauwa�aj� twarz kobiety.
Przypomnia�o mi si� to zdarzenie, gdy otwiera�em bia�� kopert� formatu A4. Ze �rodka wysun�a si� fotografia obrazu - portretu pi�knej dziewczyny. Zerkn��em na drug� stron� ilustracji.
Jak odgadniesz, o co chodzi, to zarezerwuj sobie czas na pocz�tku czerwca. Ruszymy w podr� kajakiem.
Z powa�aniem P.
Rzecz jasna najciekawsze by�o to, kto jest nadawc�? Nie potrafi�em sobie przypomnie� �adnej osoby, kt�ra mog�aby si� podpisywa� po prostu �P.�. Patrzy�em wi�c na urocze, �agodne rysy dziewczyny o pe�nych, zmys�owych wargach, niebieskich oczach, rudawoblond w�osach, z �agodn� fal� brwi. Dziewcz�ca d�o� by�a oparta o wysokie czo�o, a portretowana patrzy�a gdzie� w dal, maj�c lekko przechylon�, jakby zm�czon� g�ow�. By�a ubrana w bia��, prost� sukienk�, bardziej prymitywny str�j roboczy ni� ubranie na bal. Jedno, co rzuca�o si� w oczy, to wyszukana, oryginalnie zdobiona bi�uteria. Moj� uwag� skupia�a jednak twarz. Zastanawia�em si�, sk�d znam t� osob�, czy to ona jest nadawc�? Owym tajemniczym �P.�? Chcia�a ze mn� pop�yn�� kajakiem?
By� pocz�tek marca, a �w rejs kajakiem mia� rozpocz�� si� w czerwcu, wi�c mia�em jeszcze trzy miesi�ce do namys�u i na zbadanie sprawy. Od�o�y�em zdj�cie na bok i zaj��em si� prac�.
Przyznam si�, �e nie by�o to �atwe. Pracuj� w Departamencie Ochrony Zabytk�w Ministerstwa Kultury i Sztuki, zajmuj�cym si� �ciganiem z�odziei i przemytnik�w dzie� sztuki oraz poszukiwaniami zaginionych w czasie ostatniej wojny (i nie tylko) skarb�w, kolekcji. Nazywam si� Pawe� Daniec, a moim szefem jest Tomasz N. N., zwany tak�e Panem Samochodzikiem z racji wehiku�u, kt�rym kiedy� je�dzi�. W�z ten by� tak brzydki, �e prowokowa� z�o�liwe komentarze przeciwnik�w mojego szefa. Potem czeka�o ich tylko rozczarowanie, bo wehiku� potrafi� p�dzi� z pr�dko�ci� ponad dwustu kilometr�w na godzin� i p�ywa� po wodzie. Pan Tomasz, zatrudni� mnie, absolwenta wydzia�u historii sztuki, by�ego �o�nierza wojsk powietrzno-desantowych, przeczuwaj�c �e ten melan�, jaki stanowi�em ��cz�c w sobie cechy wykszta�conego i wysportowanego m�odzie�ca przyda si� w pracy naszego departamentu i nie myli� si�. Musia�em jeszcze wiele si� nauczy�, ale maj�c takiego mistrza jak Pan Samochodzik, robi�em post�py.
Po tygodniu od otrzymania listu okaza�o si�, ze moja edukacja nie post�powa�a w tempie, jakiego bym chcia�. Tajemnicza dziewczyna zaw�adn�a moj� wyobra�ni�. Najpierw zeskanowa�em jej zdj�cie i umie�ci�em jako tapet� na monitorze komputera. Potem oprawi�em fotografi� i powiesi�em nad biurkiem w domu.
- Czego chcesz od tej Gotki? - zapyta� mnie pan Tomasz, popijaj�c z fili�anki herbat� przy moim biurku.
- Jakiej Gotki? - zdziwi�em si�.
- Nie jestem �lepy - szef u�miechn�� si�. - Masz j� w pracy w komputerze, a teraz tu, w domu. Zakocha�e� si�?
- Przyzna pan, �e jest pi�kna - broni�em si�.
- Jest �adna - szef skin�� g�ow�. - Osobi�cie preferuj� typ kobiety bardziej delikatnej. Wida�, �e ta jest silna, nawyk�a do trud�w w�dr�wki i obozowania w najdzikszych okolicach.
- Czemu pan uwa�a, �e jest Gotk�? Ma typowe s�owia�skie rysy...
- Przyjrzyj si� bi�uterii - szef wskaza� mi palcem fotografi�. - Przejrzyj albumy, poszukaj i b�dziesz wszystko wiedzia�.
Mimo moich nam�w, nie chcia� nic wi�cej powiedzie�. Taki w�a�nie by�! Wieczny nauczyciel - musia�em sam doj�� do wszystkiego, nauczy� si�! Zaj�li�my si� bie��c� prac�. Z tego powodu nie mia�em czasu zaj�� si� Gotami.
Na pocz�tku maja zadzwoni� telefon na moim biurku.
- Cze��! - odezwa� si� m�ski g�os jakby z oddali.
- Cze�� - grzecznie odpowiedzia�em. - Kto m�wi?
- Nie poznajesz?
- Nie.
- M�wi �P�. Ju� si� dowiedzia�e�?
Milcza�em speszony.
- Przepraszam, sk�d my w�a�ciwie si� znamy? - zapyta�em po chwili.
- To ja, Piotr!
No jasne, to by� Piotr, doktor archeologii, z kt�rym prze�y�em kilka przyg�d w Dylewie i w Spychowie.
- Ale� mnie zaskoczy� t� Gotk� - powiedzia�em.
- Jeste� got�w na wypraw�?
- Ju� teraz? - zdziwi�em si�.
- Co ty, za miesi�c spotkamy si� na Centralnym w Warszawie. Wy�l� ci zaproszenie poczt� elektroniczn�. B�d� got�w.
- Ta wyprawa to praca czy przygoda?
- Zobaczysz.
Natychmiast roz��czy� si�, pozostawiaj�c mnie w niepewno�ci.
Pod koniec maja otrzyma�em list od Piotra, w kt�rym poda� tylko godzin� odjazdu poci�gu do Olsztyna. Sprawdzi�em w internetowym rozk�adzie jazdy, czy nie pomyli� si�. Potem poprosi�em szefa o urlop.
- Prawdziwe wakacje? - zapyta� z niedowierzaniem. D�ugopis zawis� nad podaniem niczym katowski miecz nad karkiem ofiary. - Pawle, czy�by� co� przede mn� ukrywa�?
- Nie, z Piotrem p�yniemy kajakiem w rejs.
- A dok�d?
- Nie wiem. Na razie wiem tylko tyle, �e jedziemy do Olsztyna.
Pan Samochodzik od�o�y� d�ugopis, odchyli� si� w fotelu i zamy�li� si�.
- Olsztyn - mrukn��. - To z pewno�ci� tylko przystanek w drodze na Warmi� i Mazury. Mo�e czeka ci� sp�yw �yn�? - zastanawia� si�. - Jest jeszcze pi�kny i trudny szlak rzeki Wel. R�wnie ciekawy jest sp�yw Drw�c� do Wis�y lub po Jezioraku. Ciekawe, jak teraz wygl�da to jezioro? Jed�, odpocznij, bo latem jak zwykle b�d� mia� dla ciebie zadanie - pan Tomasz z�o�y� podpis. - Kt�ry z was b�dzie kapitanem? - spyta� gdy wychodzi�em.
- Pewnie b�dziemy wsp�lnie...
- Na okr�cie mo�e by� tylko jeden kapitan, inaczej jest to spacer�wka po Zalewie Zegrzy�skim, a nie �ajba z prawdziwego zdarzenia - pouczy� mnie pan Tomasz.
Podzi�kowa�em mu za rad� i za �yczenia mi�ego wypoczynku. Zostawi�em pismo pannie Monice, sekretarce szefa i wr�ci�em do siebie. Najbli�sze trzy dni po�wi�ci�em na doko�czenie zaleg�ych spraw. W pi�tek wyszed�em z pracy z ogromnym uczuciem ulgi - zaczyna� si� urlop.
Wiecz�r sp�dzi�em na pakowaniu baga�y. Potem szuka�em w swojej biblioteczce ksi��ek na temat Got�w, ale okaza�o si�, �e niczego nie mam. Poszed�em wi�c �tropem kajaka� i si�gn��em po przewodniki kajakowe po Warmii i Mazurach. Tam szuka�em jaki� �lad�w Got�w, bo podejrzewa�em, �e Piotr tak zaplanowa� wypraw�, aby po��czy� wycieczk� z badaniami.
Zaparzy�em sobie mocn� herbat�, usiad�em w fotelu i co jaki� czas zerkaj�c na portret Gotki, czyta�em.
Pierwszy w�r�d opis�w by� sp�yw Drw�c� do Torunia. Rozpoczyna si� on w Starych Jab�onkach. W tamtych okolicach urz�dowa� cz�owiek zafascynowany wikingami. Wybudowa� ��d�, zebra� przyjaci�, kt�rzy przebrali si� za wojowniczych Skandynaw�w i organizowali sp�yw Wis��, co roku je�dzili na festiwal wiking�w na wyspie Wolin. To m�g� by� dobry �lad, bo przecie� i wikingowie, i Goci pochodzili ze Skandynawii. Dalej szlak prowadzi� do Ostr�dy, kt�ra by�a kiedy� wa�nym o�rodkiem handlowym na bursztynowym szlaku, a Goci handlowali bursztynem. Z Ostr�dy Kana�em Ostr�dzko-Elbl�skim mogli�my wybra� si� do Elbl�ga nad jezioro Dru�no, nad kt�rego brzegiem znajdowa�a si� s�ynna osada handlowa. Na trasie do Torunia mogli�my zatrzyma� si� w Nowym Mie�cie Lubawskim, gdzie warto zwiedzi� gotycki ko�ci� pod wezwaniem �wi�tego Tomasza Aposto�a. W Kurz�tniku by� staropruski �wi�ty Gaj. Maj�c ju� na liczniku sto kilometr�w dotarliby�my do Brodnicy, dawniej silnej warowni krzy�ackiej. S� tutaj: gotycki ko�ci�, o�mioboczna wie�a zamkowa wysoko�ci 50 metr�w, renesansowy pa�ac Anny Waz�wny z 1564 roku, pozosta�o�ci mur�w obronnych z dwoma wie�ami oraz gotyckiego ratusza z XIV wieku. Na 45. kilometrze przed uj�ciem Drw�cy do Wis�y jest Golub-Dobrzy�, a potem ju� tylko stary Toru� z jego wspania�ymi zabytkami.
- Pi�knie - mrukn��em do siebie. - Sporo �lad�w staro�ytno�ci i �redniowiecza, ale ani s�owa o Gotach.
Nast�pny by� szlak rzeki Wel. Autor ograniczy� si� do kr�tkiej notki podaj�cej w przybli�eniu d�ugo�� szlaku, adresy dw�ch p�l namiotowych na trasie. �Bardzo trudna trasa prowadzi przez malowniczy obszar Welskiego Parku Krajobrazowego� - pisa� autor. Podejrzewa�em, �e nigdy tamt�dy nie p�yn�� i z tego wynika� nazbyt og�lny opis.
Rzeka Ko�no mia�a przypomina� Kambod�� - dzik�, nieprzebyt�, zaro�ni�t� trzcinowiskami. Sp�yw rzek� Ko�no rozpoczyna si� w pensjonacie we wsi �ajsy, czasami na mapach zaznaczonej jako Wygoda. Pierwszy etap podr�y prowadzi przez jezioro Ko�no. Za mostem na drodze Olsztyn-Szczytno wp�ywamy w kr�ty nurt rzeki Ko�no. Kolejne kilometry to szybszy pr�d i ostre zakr�ty. Trzeba dobrze zgra� si�, �eby na zakr�tach nie poszerza� koryta rzeki. Chwil� oddechu mamy na rozlewisku przed Pajtu�skim M�ynem, gdzie robimy przenosk�. Po dw�ch kilometrach jeste�my przy kolejnym m�ynie, gdzie ponownie przenosimy nasz okr�t. Za mostem do Skajbot rozpoczyna si� odcinek specjalny �Kambod�a�, g�sto poro�ni�ty trzcinami. Przed Barczewem i w Barczewie czekaj� nas kolejne przenoski, bo na trasie spotykamy nisko zawieszone mostki i k�adki dla pieszych. Barczewo powinno kojarzy� si� wszystkim Polakom jako miejsce urodzenia Feliksa Nowowiejskiego, tw�rcy melodii �Roty� do s��w Marii Konopnickiej. Pierwotnie Barczewo by�o lokowane w miejscu dzisiejszego Barczewka nad jeziorem Wad�g. W 1354 roku po naje�dzie Litwin�w miasto uleg�o zniszczeniu i po dziesi�ciu latach przeniesiono je na obecne miejsce. Przed Barczewkiem przep�ywamy ko�o kilku wzg�rz, na kt�rych by�y staropruskie osady. Potem jest ju� tylko prze�om rzeki Wad�g i po��czenie z �yn�.
Rozprostowa�em ko�ci, jakbym przed chwil� wysiad� z kajaka. �Jedyny archeologiczny trop na trasie to te staropruskie grody� - pomy�la�em.
Popatrzy�em na pe�ne wargi Gotki i dalej czyta�em. Nast�pna zosta�a wymieniona �yna. G�rny odcinek rzeki przep�yn�� m�j szef, gdy szukali�my skarbu genera�a Samsonowa, a dolny, w okolicach Prawdinska, pokona�em, gdy szuka�em notatnika angielskiego oficera z okresu wojen napoleo�skich. Od Olsztyna przep�ywa si� przez stare warmi�skie miasta biskupie, jak Dobre Miasto i Lidzbark Warmi�ski. Ko�o pierwszego znajduje si� Kalwaria Warmi�ska w G�otowie; jest pi�kna, cho� przyt�umiona blaskiem i s�aw� Gietrzwa�du oraz �wi�tej Lipki. Miejscowo�� ta ma ciekaw� histori� i urocz�, po�o�on� w g��bokim jarze drog� krzy�ow�. Inicjatorem jej budowy by� Johannes Merten z G�otowa. Odby� on pielgrzymk� do Jerozolimy, sk�d przywi�z� po jednym kamieniu z ka�dej stacji Drogi Krzy�owej. Kalwaria powsta�a w latach 1878 - 1894. Jar ze strumykiem pog��biono r�cznie, wiernie odzwierciedlaj�c drog� Jezusa Chrystusa na Golgot�. Za to Lidzbark Warmi�ski znany chocia�by z pobytu tam s�awnego biskupa Ignacego Krasickiego. Kolejne interesuj�ce miasta po drodze to - le��ce ju� na Mazurach - Bartoszyce i S�popol. Nigdzie w opisach nie trafi�em jednak nawet na �lad Got�w.
O rzece Krutyni nawet nie czyta�em, bo prowadzi�a ona obrze�ami szlaku Wielkich Jezior Mazurskich i pr�dzej spodziewa�bym si� tam �lad�w pruskiego plemienia Galind�w ni� Got�w. Zreszt� to by�y wczasy na wodzie, a nie sp�yw z prawdziwego zdarzenia. Z czystej ciekawo�ci zerkn��em jeszcze na szlak rzeki Sapiny. Pr�dzej wzd�u� trasy mo�na by�o odnale�� �lady drugiej wojny �wiatowej ni� jakie� archeologicznej zagadki. Trzy najwa�niejsze punkty to: Hruklanki (zniszczone niemieckie bunkry), Pozezdrze (wojenna kwatera Himmlera), W�gorzewo (zabytki architektury i w pobliskich Mamerkach kwatera niemieckiego dow�dztwa wojsk l�dowych z okresu drugie wojny �wiatowej).
Przetar�em zm�czone oczy i zerkn��em na zegarek. Zbli�a�a si� p�noc, a o trzeciej musia�em by� na dworcu, by z przesiadk� w Dzia�dowie dojecha� na rano do Olsztyna.
- To b�dzie Drw�ca - stwierdzi�em przed snem. - A mo�e jednak Wel?
Potem zasn��em. Dzwonek budzika okrutnie wdar� si� w sam �rodek snu, rw�c kolorowe obrazy na strz�py. Na kr�tko wskoczy�em pod prysznic, by prawdopodobnie ostatni raz na najbli�szy czas rozkoszowa� si� takim luksusem. Musia�em przy tym zachowa� cisz�, �eby zbytnio nie przeszkadza� s�siadom. Niestety, w wie�owcach noc� ka�dy odg�os niesie si� ze zdwojon� si��. Potem wypi�em kaw�, sprawdzi�em, czy w lod�wce nie zostawi�em szybko psuj�cych si� produkt�w, zabra�em m�j worek podr�ny i worek ze �mieciami i zbieg�em na dw�r. Wyrzuci�em �mieci i pobieg�em do wezwanej wcze�niej taks�wki.
Piotr ju� na mnie czeka� i z dala macha� biletem daj�c znak, �e o wszystko zadba�. M�j towarzysz by� doktorem archeologii, wysokim, szczup�ym, bardzo kr�tko ostrzy�onym blondynem. Nosi� okulary w cienkich drucianych oprawkach. Podobnie jak ja za�o�y� stare wojskowe drelichy, wygodne buty turystyczne, koszulk� z kr�tkim r�kawem i bluz�. Mia� plecak z wbudowanym stela�em i w�zek na k�kach z du�ym workiem.
- Cze��! - przywitali�my si�. - To nasz okr�t kolonialny? - domy�li�em si� wskazuj�c na worek.
- Sk�adany kajak mojego stryja - odpowiedzia� Piotr. - Stryj p�ywa� nim w latach m�odo�ci, a teraz zrobi� przegl�d i orzek�, �e wszystko jest w porz�dku.
Obaj nie brali�my �piwor�w uwa�aj�c, �e czerwcowe noce b�d� ciep�e, za to ka�dy z nas mia� sw�j namiocik i karimat�.
- A jedzenie? - zapyta�em Piotra. W worku mia�em kilka konserw, mena�k� i by�em przygotowany na biwak.
- Jedziemy do cywilizacji - parskn�� Piotr.
- To Wel odpada - powiedzia�em.
- Jaki Wel? - zdziwi� si� archeolog.
- Niewa�ne. Dok�d jedziemy?
- Przekonasz si�.
W drodze do Dzia�dowa, a potem do Olsztyna spa�em. Piotr za to czyta� jakie� szwedzkie pismo. Na dworcu w Olsztynie przesiedli�my si� do kolejnego poci�gu. Na tabliczce przy wej�ciu zauwa�y�em tylko, �e ten sk�ad mia� jecha� do E�ku.
- Nie zaniedba�e� swej kondycji przez zim� i wiosn�? - dopytywa� si� Piotr, gdy ju� zaj�li�my miejsca w przedziale.
- Dlaczego pytasz?
- Bo pewnie dziennie b�dziemy robi� po dwadzie�cia albo i wi�cej kilometr�w. To trudne dla mieszczucha, urz�dnika z ministerstwa - pod�miewywa� si� Piotr.
- Ciekawe, co ty robi�e� przez ten czas?
- By�em w Szwecji na stypendium naukowym.
Mimo �e pyta�em Piotra o cel podr�y, o Got�w, nieodmiennie s�ysza�em odpowied�: �Zobaczysz�. By�o to wielce tajemnicze, ale musia�em podda� si� woli Piotra. W Czerwonce w sk�adzie zamieniono lokomotyw� z elektrycznej na zwyk�� spalinow�. By�o upalne przedpo�udnie, byli�my sami w przedziale, wi�c Piotr otworzy� okno. Dolatywa� przez nie do nas cichy turkot spalin�wki, kt�ra powoli, jakby z mozo�em ci�gn�a poci�g przez zielony korytarz zagajnik�w i las�w, mi�dzy ma�ymi stawkami. Ta zielona d�ungla zaczyna�a si� za Biskupcem. �Pyr, pyr� terkota� silnik, a ptaki dodawa�y swe trele. To by� cudowny pocz�tek urlopu.
Piotr cz�sto wygl�da� przez okno. W ko�cu sta� w nim ca�y czas, nadstawiaj�c okr�g��, blad� twarz do s�o�ca.
- Zbieramy si�! - nagle rozkaza�.
Z�apa�em sw�j worek, w�zek z kajakiem i wyszed�em na korytarz. Zbierali si� tu ludzie z plecakami najcz�ciej w �rednim wieku. G��wnie by�y to ma��e�stwa, a s�dz�c z ich ekwipunku, byli to weterani turystycznych szlak�w.
Zrobi�o si� g�o�niej, gdy poci�g przetoczy� si� po metalowym mo�cie przeci�gni�tym mi�dzy brzegami jakiej� szerokiej rzeki, a potem zacz�� zwalnia�. W dole, oko�o trzystu metr�w od nasypu kolejowego, by�a szosa, po kt�rej co chwila mkn�y samochody, a za ni� by�y domy.
Wysiedli�my na resztki peronu, obok smutnych pozosta�o�ci stacji kolejowej.
- Sorkwity - przeczyta�em napis z przerdzewia�ej tabliczki na nieistniej�cym peronie.
- Panowie pierwszy raz?- us�yszeli�my za sob� damski g�os.
Sta�y tam dwie damy w wieku oko�o czterdziestu lat. By�y podobnego wzrostu i podobnej tuszy, z odrobin� rubensowskimi kszta�tami. Jedno co je r�ni�o, to g�owy. Pierwsza by�a blondynk� o bystrych oczach, zmierzwionej fryzurze, zamkni�tych w jednej poziomej kresce ustach. Druga za to mia�a na g�owie baleja� r�nych barw, chyba po kilku niezbyt udanych farbowaniach, �agodne spojrzenie i szeroki u�miech. Do tego nosi�a okulary w rogowych oprawkach. To ona nas zapyta�a.
- Pewnie, �e tak - odpowiedzia�a za nas jej kole�anka. - To wida�. Panowie z Warszawy? - uda�a �yczliwo��.
- Tak - przyzna� si� Piotr.
- No w�a�nie - blondynka lekcewa��co machn�a r�k�.
Odwr�ci�a si�, poprawi�a niedu�y plecak i ruszy�a dziarskim krokiem w stron� zabudowa�.
- O tej porze, przed sezonem, na Krutyni jest najlepiej wyja�ni�a jej towarzyszka. - Jak potem ruszaj� �poci�gi� sp�yw�w kajakowych, to z ptactwa mo�na ju� zobaczy� tylko �ab�dzie i kaczki
Kobieta pobieg�a za kole�ank�.
- Papu�ki nieroz��czki - stwierdzi� Piotr.
- Ta roztrzepana to kakadu, a ta druga to kolorowa ara doda�em.
- Za�o�� si�, �e obie to wci�� panny na wydaniu - mrukn�� zdenerwowany Piotr.
- Nie przejmuj si� z�o�liwymi babami - poklepa�em koleg� po ramieniu. - Szybko je zostawimy w tyle.
- Co ty - Piotr pokr�ci� g�ow�. - To walcz�ce feministki. Nie dadz� za wygran�. B�d� si� �ciga�y, a� padn�. Jak dop�yn� do ko�ca, to zaczekaj� nawet miesi�c, �eby powiedzie� nam, �e by�y szybsze i jak nudzi�y si�, oczekuj�c na takich pata�ach�w jak my...
- Niewa�ne - mrukn��em. - R�bmy swoje.
- To fatum - sarka� Piotr.
Zeszli�my do szosy, przeszli�my na drug� stron�, za sklepem spo�ywczym skr�cili�my w drog�, nad kt�r� widnia�a strza�ka z napisem: �Stanica wodna PTTK w Sorkwitach�. Szli�my po betonowych p�ytach, na zmian� ci�gn�c w�zek ze z�o�onym kajakiem. Po kwadransie byli�my na miejscu. O�rodek by� otoczony z trzech stron �cian� lasu. Na ogromnej ��ce pyszni�y si� pojedyncze klony i lipy. By�y to chyba resztki parku, zw�aszcza �e id�c widzieli�my po drodze zarys neogotyckiego pa�acu. By� on otoczony domkami i drucian� siatk�. Piotr wykupi� miejsce na polu namiotowym, blisko pomostu nad jeziorem. Najpierw wyk�pali�my si� w ch�odnej wodzie, potem rozstawili�my namioty. W po�udnie poczuli�my g��d i ruszyli�my do baru w stanicy na obiad. Zam�wili�my po porcji sma�onych ryb.
Gdy by�em zaj�ty jedzeniem soczystego fileta z sandacza podanego przez urocz� kelnerk�, kt�r� chyba tylko obci�te do wysoko�ci uszu w�osy odr�nia�y od �mojej� Gotki, Piotr studiowa� jak�� p�acht� z wyrysowanymi kreseczkami, strza�kami.
- Co to? - zapyta�em oblizuj�c palce z t�uszczu.
- Schemat - pad�a sucha odpowied�.
- Robisz fakultet z elektroniki?
- Tu narysowano, jak zmontowa� kajak - t�umaczy� Piotr. - Mamy do po��czenia oko�o 120 cz�ci.
Zajrza�em na kart� papieru. Autor wyrysowa� instrukcj� w spos�b typowy dla in�ynier�w uwa�aj�cych technik� za wsp�czesn� odmian� magii.
- Robi�e� to kiedy�? - zapyta�em.
- Co? - Piotr poprawi� okulary i spojrza� na mnie ciekawie.
- Sk�ada�e� ten kajak?
- Nie.
- To popo�udnie mamy z g�owy - rzek�em zrezygnowany.
Sko�czyli�my obiad i usiedli�my przed namiotami. Grzej�ce nas s�o�ce rozleniwia�o. Nie chcia�o nam si� ruszy� nawet palcem. Pomi�dzy nami le�a� w�zek z kajakiem.
- Chcesz obejrze�? - zaproponowa� Piotr trzymaj�c instrukcj� w wyci�gni�tej w moj� stron� d�oni.
- Czemu nie?
Roz�o�y�em przed sob� schemat i zacz��em go studiowa�. Szuka�em miejsca, w kt�rym nale�a�o wykona� pierwszy krok. Nie znalaz�em.
- Otw�rzmy t� puszk� Pandory - powiedzia�em.
Piotr podszed� do worka, ale sta� za mn�. Niczym chirurg wykonuj�cy pierwsze ci�cie na brzuchu pacjenta otworzy�em suwak, poczu�em charakterystyczny zapach staro�ci, ujrza�em z�o�on� p�acht� brezentu, mn�stwo listewek z tworzywa sztucznego, woreczki ze �rubkami, motki sznurk�w oraz dwa rozkr�cone wios�a i pi�ro steru.
- Stryj m�wi�, �e troch� to przerobi� - cicho powiedzia� Piotr.
Milcza�em i segregowa�em cz�ci.
- Zaczniemy od st�pki - powiedzia�, gdy sko�czy�em prac�.
- Zobaczmy, co na ten temat jest na rysunku - si�gn��em po schemat. P� godziny min�o, nim doszli�my do tego, kt�re listewki tworz� kr�gos�up naszego okr�tu.
- Wr�gi - domy�li� si� Piotr, grzebi�c w stosie patyk�w i co chwila zerkaj�c na rysunek.
Tym razem w tym samym czasie osi�gn�li�my lepsze efekty, bo teraz mieli�my przed sob� futurystyczn� konstrukcj� przypominaj�c� szkielet zwierz�cia na pustyni ze stercz�cymi ku niebu �ebrami.
- Pok�ad - dyrygowa�em.
Musieli�my u�y� pozosta�ych listew, wiec posz�o bardzo szybko.
- Jak za�o�ymy poszycie? - zastanawia� si� Piotr.
Dopiero teraz si�gn�li�my po p�acht� brezentu, na�o�yli�my j� i zacz�li�my zastanawia� si�, gdzie jest rufa, a gdzie dzi�b. Dziwi�y nas tajemnicze otwory w pok�adzie.
- A to do czego? - dziwi� si� Piotr, wskazuj�c na kilka pozosta�ych listew.
- Dobrym mechanikom zawsze po roz�o�eniu i z�o�eniu sprz�tu zostaje troch� cz�ci - �mia�a si� za naszymi plecami Kakadu.
Oczywi�cie towarzyszy�a jej Ara.
- Kiedy panowie ruszaj� na szlak? - zapyta�a ta druga uprzejmie.
- Jutro... - zacz�� Piotr.
- ...o ile doko�cz� t� udan� konstrukcj� - za�miewa�a si� Kakadu.
- Kto wie, mo�e ju� dzi� wyp�yniemy - odpar�em chc�c pozby� si� towarzystwa tych pa�.
- To powodzenia - u�miechn�a si� Ara.
Obie chichocz�c posz�y na spacer w kierunku Sorkwit.
Po godzinie odkryli�my, jak za�o�y� poszycie. Na rufie umocowali�my w�zek, zamontowali�my ster, napompowali�my ma�e poduszki do siedzenia. Podobne poduszki s�u�y�y jako komory wyporno�ciowe na dziobie, rufie i burtach. Jako oparcia u�yli�my kamizelek ratunkowych. Na koniec skr�cili�my wios�a i zanie�li�my nasz okr�t nad wod�.
- Jak go nazwiemy? - zapyta� Piotr.
Patrzyli�my na d�ugi na trzy i p� metra zielony kad�ub.
- Mo�e wyp�yniemy w pr�bny rejs, a chrzest urz�dzimy jutro? - zaproponowa� Piotr.
Zgodzi�em si�. Jako ci�szy siedzia�em z ty�u. Wypchn��em nas na wody Jeziora Lampackiego. Pierwsze nasze niezgrane uderzenia wios�ami o powierzchni� zaowocowa�y zmoczeniem mnie od st�p do g�owy. Potem przestali�my robi� �wiatraka� i zgranie prowadzili�my kajak. Nasz stateczek okaza� si� nadzwyczaj szybki, lekki w prowadzeniu i zwrotny. Doskonale przebija� si� przez grzbiety fal. Stoj�c bokiem do fal nie ko�ysa� si� w zastraszaj�cym ta�cu, bo by� szeroki i mia� stosunkowo du�e zanurzenie. Dodatkowo kszta�t jego dna przypomina� odwr�cony daszek, nie by� p�aski jak w zwyk�ych kajakach. By� stworzony na wody jezior i wi�kszych rzek.
Zawr�cili�my do brzegu, wnie�li�my kajak pomi�dzy nasze namioty i po�o�yli�my do g�ry dnem, �eby wysech�.
- Patrz! - Piotr ruchem g�owy wskaza� jezioro.
Po tafli wody sun�y drewniane cz�na wype�nione lud�mi wygl�daj�cymi jak wiki�scy lub pruscy wojowie.
ROZDZIA� DRUGI
POZNAJEMY WODZA GALIND�W � ZABYTKI SORKWIT � WYBIERAMY NAZW� KAJAKA � NOCNE PODCHODY DO MAUZOLEUM � PORANNA UCIECZKA � SK�D POCHODZ� GOCI I JAKIE �LADY POZOSTAWILI W POLSCE? � CHRZCINY �MARPEZJI� � BURZA NA JEZIORZE BIA�YM
Wyprawa sk�ada�a si� z czterech d�ugich na pi�� metr�w �odzi, misternie wykonanych z w�skich klepek. W ka�dej jednostce siedzia�y po 3-4 osoby. Zdziwi�o mnie, �e z bliska nie przypomina�y wcale dzikus�w, tylko grup� yuppies przebranych w sk�ry i lniane koszule. Panie, kt�re mia�y d�ugie w�osy, zdoby�y si� jeszcze na po�yczenie, zapewne od swoich mam, hippisowskich chust, kt�rymi poprzewi�zywa�y niesforne loki. Panowie jak jeden mieli niezmiennie obowi�zuj�c� fryzur� wsp�czesnych menad�er�w, czyli �je�yka�. W towarzystwie wyr�nia� si� jeden cz�owiek, postawny, w wieku oko�o pi��dziesi�ciu lat, z d�ug� siw� brod�, inteligentnym spojrzeniem, u�miechem na ustach. Ubrany w sk�ry, z s�katym kijem w d�oni, dyrygowa� ca�ym towarzystwem.
- Tu macie rozbi� ob�z - wskaza� miejsce obok naszych namiot�w. - Panowie nie maj� nic przeciwko? - zwr�ci� si� do nas
Patrzyli�my zdziwieni na niego i jego ludzi jak na duchy.
- Izegpsus III - przedstawi� si� brodacz. - Jestem galindzkim wodzem.
Ze zrozumieniem kiwn�li�my g�owami, robi�c jednocze�nie krok w ty�.
- Jeste�cie na urlopie? - zapyta� przybysz.
- Tak - odpowiedzieli�my ch�rkiem, jak uczniowie w szkole.
- Super, to wyluzujcie! Jak chcecie, to was adoptuj� i nadam wam galindzkie imiona.
- Na razie dzi�kujemy - grzecznie odpar� Piotr. - W�a�nie szli�my na zwiedzanie okolicy.
To powiedziawszy poci�gn�� mnie za sob�. Ko�o recepcji sta�a kierowniczka o�rodka, kt�ra rozmawia�a z feministkami-papu�kami.
- Kto wie, co oni b�d� robi�? - m�wi�a kierowniczka wyra�nie przera�ona gromad� wsp�czesnych Galind�w. - W zesz�ym roku kto� rozbi� mauzoleum po drugiej stronie. Nie wiem, czy to byli poszukiwacze skarb�w, czy satani�ci...
Nie zatrzymywali�my si� na pogaw�dk�, by nie narazi� si� na irytuj�ce docinki Kakadu. Poszli�my do parku przed neogotyckim pa�acem w Sorkwitach, kt�ry zamieniono na hotel. Obchodzili�my budowl� z czerwonej ceg�y, zdobion� mn�stwem wie�yczek. Piotr w tym czasie opowiada� mi o przesz�o�ci Sorkwit. Wie� zosta�a za�o�ona 16 maja 1379 roku przez wielkiego mistrza zakonu krzy�ackiego Winrycha von Kniprodego w miejsce dawnej stra�nicy krzy�ackiej. Maj�tek przechodzi� z r�k do r�k. W drugiej po�owie XVIII wieku Jan Zygmunt Bronikowski wybudowa� w Sorkwitach barokowy pa�ac. W 1804 roku w�a�cicielami Sorkwit sta� si� r�d hrabi�w Mirbach-Sorquitten, kt�rzy w miejsce barokowej rezydencji postawili pa�ac w stylu modnego w po�owie XIX wieku neogotyku. Czerwona ceg�a, wie�yczki z flankami, strzeliste zwie�czenia okien, mia�y stanowi� powr�t do stylu gotyckich zamk�w. W nocy z 26 na 27 sierpnia 1914 roku �o�nierze carskiej armii spalili pa�ac z umeblowaniem i zgromadzonymi w �rodku zbiorami. Odbudowano go w latach dwudziestych.
Potem spacerkiem przeszli�my za wiadukt kolejowy, gdzie przycupn�� niedu�y ko�ci�ek z masywn� czworoboczn� wie��. Wybudowano go w latach 1593-1607, a pod koniec XVII wieku przebudowano. W �rodku zobaczyli�my o�tarz z 1715 roku, ambon� z 1694 roku, konfesjona� z XVIII wieku. Tu� za wej�ciem na teren przyko�cielny, po prawej stronie, zobaczymy wysoki obelisk wystawiony ku czci zmar�ego w 1822 roku Johannesa Goerckego, lekarza sztabu generalnego armii pruskiej i organizatora wojskowej s�u�by medycznej. Postulowa� on jednakowe traktowanie rannych �o�nierzy w�asnej armii, jak i przeciwnej. Dopiero po krwawej jatce w bitwie pod Solferino, w 1864 roku powsta�a organizacja Mi�dzynarodowego Czerwonego Krzy�a.
Przeszli�my przez k�adk� na przesmyku mi�dzy jeziorami Lampackim i Giel�dzkim i weszli�my pod g�rk� do lasu. Stamt�d widzieli�my rozmieszczone w dole wspania�e zabudowania dawnego folwarku. Wkr�tce weszli�my na le�n� �cie�k� dydaktyczn�. S� tam modrzewie - pomniki przyrody oraz resztki grobowca rodzinnego rodziny Mirbach�w. Nie wygl�da�o to imponuj�co. Zdewastowane ogrodzenie, rozbite �ciany, dziura w stropie krypty.
- Zniszczone, bo kto� si� spodziewa� znale�� tam skarby - Piotr z niedowierzaniem kr�ci� g�ow�.
- Przez lata powojenne na Warmii i Mazurach starano si� zniszczy� �lady niemiecko�ci, nie zwracaj�c uwagi na to, czy to �lady kultury, przesz�o�ci tej ziemi, czy pozosta�o�ci po systemie nazistowskim - powiedzia�em. - Ludzie z r�nych cz�ci Polski przyjechali tu jak na zdobyczne terytoria. Okre�lenie Ziemie Odzyskane, no�ne politycznie, okre�la�o raczej stosunek do wszelkiego maj�tku ruchomego. Przed osadnikami pierwsi byli tu rabusie: i ci z Armii Czerwonej, i ci z przygranicznych teren�w dawnych Prus Wschodnich, kt�rzy znali bogactwo s�siada i starali si� na w�asn� r�k� o reparacje wojenne.
Z drugiej strony jeziora, gdzie by�a stanica, dobieg� nas odg�os b�bna.
- To w�dz Galind�w rozpoczyna pewnie magiczne obrz�dy - uzna� Piotr. - Miejmy na nich oko, �eby nie zrobili krzywdy zw�okom w mauzoleum.
- Pewnie, ale mo�e w drodze na kolacj� opowiesz mi, po co mnie tu �ci�gn��e�?
- Potrzebowa�em majtka na okr�t.
- A w�a�nie, kto u nas b�dzie kapitanem?
Piotr zamy�li� si�.
- Ja b�d� armatorem, a ty kapitanem - odpowiedzia� po chwili. - Obaj b�dziemy mieli do�� w�adzy, proporcjonalnie do swych zdolno�ci.
- Rozumiem, to dok�d i po co jutro p�yniemy?
- Dowiesz si� jutro.
Przyspieszyli�my, bo zbli�a� si� czas kolacji. Zam�wili�my po porcji jajecznicy i potem usiedli�my przed namiotami, rozkoszuj�c si� blaskiem zachodz�cego s�o�ca odbijaj�cego si� na pomara�czowo w lustrze wody. Obok Galindowie rozpalali ognisko, nad kt�rym jeden woj obraca� ro�en z dzikiem. Jak si� zorientowali�my, prawie gotow� do jedzenia dziczyzn� przywioz�a firma cateringowa, a chodzi�o jedynie o osmalenie mi�sa, by nabra�o �ogniskowego� aromatu.
Na granicy kr�gu �wiat�a kr��y�y dwie �papu�ki� ciekawe tego, co si� dzieje. Chowaj�c r�ce pod po�y polar�w szepta�y do siebie. W ko�cu nie wytrzyma�y i �eby by� bli�ej Galind�w, przysz�y do nas. Rozmawia�y z nami, ale wci�� patrzy�y na naszych s�siad�w.
- Ciekawa konstrukcja kajaka - zagadn�a Kakadu.
- Tak - przyzna� Piotr.
Przyjaciel poda� paniom herbat� nalan� z termosu.
- Nabiedzili�my si� z tym okr�tem - kontynuowa�. - zastanawiamy si� nad chrzcinami i odpowiedni� nazw�. Szukamy tez matki chrzestnej.
- Zg�aszam si� na ochotnika - Ara podnios�a r�k�.
- �Marpezja� - zaproponowa�em nazw�. - To legendarna gocka amazonka, a ta historia rozpocz�a si� od portretu pewnej Gotki.
- Przynajmniej by�a �adna? - Kakadu wci�� by�a z�o�liwa.
- Ta z portretu tak, a o urodzie Marpezji nic nie wiem - odpowiedzia�em.
- Pawle, zaimponowa�e� mi swoj� wiedz� - rzuci� Piotr. - Jutro po �niadaniu robimy chrzest i wyp�ywamy.
Przy ognisku Galind�w rozpocz�a si� uczta, a Piotr i ja siedzieli�my zapatrzeni w wod�, kt�ra mia�a nas nie�� ku kolejnym przygodom. Potem po�o�yli�my si� spa�. S�siedzi bawili si� w najlepsze i gdy przewraca�em si� z boku na bok, us�ysza�em, jak jaki� m�czyzna m�wi� do kogo�.
- Po p�nocy pop�yniemy do tych grob�w... - zdanie urwa�o si�, bo rozmawiaj�cy odeszli.
Zaraz te� Piotr odsun�� suwak w moim namiocie.
- S�ysza�e�? - pyta� podekscytowany. - �wiry, b�d� grzeba� w grobie.
- S�ysza�em - odpowiedzia�em - tylko co powinni�my robi�? Zignorowa� spraw� czy pr�bowa� z�apa� ich na gor�cym uczynku?
- To drugie, to drugie - zach�ca� mnie Piotr.
Przygotowali�my plan. Z film�w sensacyjnych wiedzieli�my, �e konspiratorzy wychodz�c r�nym czasie, zmierzaj�c w r�nych kierunkach. Najpierw ja uda�em, �e id� do toalety, potem Piotr wyszed� do barku. O um�wionej porze spotkali�my si� przy bramie. Przed nami by�a prawie godzina marszu do mauzoleum. Mieli�my szans� dotrze� na czas, by obejrze� ekscesy Galind�w.
Szli�my szybko, stawiaj�c ciche kroki. Doszli�my do szosy, potem przez k�adk� na g�rk�, przez las na �cie�k� dydaktyczn�. Zdyszani, spoceni byli�my dla komar�w jak czerwona p�achta dla byka na corridzie. Co chwila czuli�my bolesne uk�ucia. Co gorsza, do ma�ych krwiopijc�w do��czy�y gzy. Zabijali�my bezlitosne owady i pewnie obaj my�leli�my o bezsensie naszego wypadu. Gdy Piotr ju� chcia� co� na ten temat powiedzie�, dojrzeli�my na wodzie fosforyzuj�ce blaski na grzywach fal rozbitych wios�ami.
Le�eli�my w leszczynach na szczycie stoku na p�wyspie, gdzie sta�o mauzoleum. Galindowie przybili do brzegu. By�o ich czworo, dwie panie i dw�ch m�czyzn. Kobiety cicho chichota�y, a panowie czujnie rozgl�dali si� na wszystkie strony. Potem ca�e towarzystwo zacz�o wspina� si� pod g�rk� w naszym kierunku. Piotr chcia� ucieka�, ale docisn��em go r�k� do ziemi. Le�eli�my w g�stwinie i nawet po ciemku nikt by nie wszed� na nas. Przeczucie mnie nie myli�o i dwie pary Galind�w, trzymaj�c si� za r�ce, omin�y nasze stanowisko. Jeden z turyst�w mia� latark� i po�wieci� ni� na resztki grobowca.
- Eee... - rozleg� si� wsp�lny j�k zawodu.
- Rzeczywi�cie jacy� satani�ci rozgrabili gr�b - odezwa� si� Galind.
- Co ty, to poszukiwacze skarb�w - doda� jego towarzysz. - Stary, znajomy opowiada� mi, �e pewien go�� mia� cynk, gdzie w sztolni w G�rach Sowich jest skrytka ze skarbami Spraw� nada� mu cz�owiek, kt�ry dowiedzia� si� o tym przypadkiem. Mieli podzieli� si� �upem. Ten pierwszy pojecha� w g�ry, wr�ci� i powiedzia�, �e we wskazanym miejscu nic nie by�o. Po p� roku zbudowa� sobie cha�up� pod Warszaw�. M�wi� ci, jak Niemcy w 1945 roku wiali, to wszystko zakopywali, bo my�leli, �e jeszcze wr�c� na swoje...
- Arek, chod�my si� k�pa� - zaproponowa�a jedna z dziewcz�t.
- Na golasa! - odpowiedzia� jej m�ski g�os.
Towarzystwo z piskiem zbieg�o na brzeg, zrzucaj�c sk�rzane stroje i stroje k�pielowe pod spodem.
- Idziemy - poci�gn��em Piotra za r�kaw.
- Poczekaj, fajne dziewczyny - zaprotestowa� kolega.
- Idziemy - stanowczo powt�rzy�em, ogl�daj�c si� za siebie.
Piotr wyczu�, �e o co� mi chodzi i zerknij w kierunku, gdzie i ja patrzy�em.
- No prosz�, panowie podgl�dacze - na�miewa�a si� Ara.
- Panowie w czasach szkolnych nie mieli �mia�o�ci zerka� do szatni dziewczynek i teraz nadrabiaj� zaleg�o�ci - szydzi�a Kakadu.
- Panie znalaz�y si� tu przypadkiem? - zapyta�em.
- Tak, lubimy nocne spacery - u�miechn�a si� Ara.
- Oczywi�cie - pokiwa�em g�ow� daj�c znak, �e pow�tpiewam w prawdziwo�� tych s��w.
Wstali�my i ruszyli�my do lasu.
- Przez folwark b�dzie bli�ej - poradzi�a nam Ara, wskazuj�c �cie�k� w d�.
Podzi�kowali�my za rad�, przeszli�my przez gospodarstwo rolne, mostek za pa�acem-hotelem, wyszli�my z jego posesji i doszli�my do stanicy PTTK. Ta droga by�a dwa razy kr�tsza. Kilka razy dyskretnie obejrza�em si� za siebie i widzia�em nasze �papu�ki� trzymaj�ce si� pod r�ce, id�ce spacerkiem i szepcz�ce co� do siebie.
- Stare panny i jeszcze pewnie mi�o�nice kot�w - powiedzia� o nich Piotr. - Mam s�siadk� tak� jak one. Mamy przechlapane, nie dadz� nam spokoju na szlaku.
Przy hotelowym �mietniku Piotr znalaz� kawa�ek bia�ego kartonu z opakowa�, spod kot�owni wzi�� grudk� w�gla. W �wietle parkowych latarni na kartonie wyrysowa� trupi� czaszk� i dwa skrzy�owane piszczele. Odwrotn� stron� zamaza� na czarno.
- Co to jest? - zdziwi�em si�.
- Czarna plama - z powag� odpar� Piotr.
- Co?!
- Nie czyta�e� �Wyspy skarb�w� Stevensona?
- Tak, ale dawno.
- Czarna plama ma swoj� wymow� - ponuro rzek� Piotr.
Doszli�my do biwaku.
- Czatuj - rozkaza� mi przyjaciel.
Pos�usznie stan��em w cieniu roz�o�ystych ga��zi wysokiego �wierku i rozgl�da�em si� na boki.
- Kt�rej �papu�ki� bardziej nie lubisz? - Piotr wr�ci� i zapyta�.
- Obie sami oboj�tne - odpowiedzia�em.
- Wybior� Ar�, ta si� bardziej przestraszy - o�wiadczy� Piotr i przepad� w mroku.
Sta�em i gapi�em si� w kierunku bramy, sk�d mia�y nadej�� �papu�ki�. K�tem oka widzia�em, jak Piotr zakrad� si� do namiotu Ary, otworzy� zamek i na moment wszed� do �rodka. Potem jego cie� przemkn�� w okolice mojego namiotu. Do��czy�em do niego, wyj��em termos z resztk� herbaty i siedzieli�my popijaj�c. S�yszeli�my, jak �papu�ki� wr�ci�y. Powiedzia�y sobie �dobranoc�, potem suwaki namiot�w zagra�y w duecie i nagle cisz� nocn� przerwa� rozpaczliwy krzyk. Sam si� tego przestraszy�em, a co dopiero inni, kt�rzy nie spodziewali si� takiego odg�osu. Natychmiast wok� namiotu �papu�ek� zebra� si� t�um turyst�w. Z Piotrem czaili�my si� na zewn�trz ciasnego kr�gu ludzi.
- Tam! - j�cza�a Ara.
Kt�ry� z pan�w zebra� si� na odwag� i wyszed� z �upem dumnie pokazuj�c go zebranym.
- To czarna plama! - zawo�a� m�ski g�os. Rozpozna�em, �e nale�a� do Arka, kt�rego spotkali�my przy grobowcu.
Odwa�niak rzuci� karton z obrzydzeniem i wytar� r�ce o nogawki spodenek.
- Co znaczy ta czarna plama? - dopytywa�a si� Ara.
- Piraci dawali j� tym, kt�rych chcieli si� pozby� - t�umaczy� ukryty w cieniu Arek. -Albo pirat sam odchodzi� albo poddawa� si� s�dowi kapturowemu.
- Okropne - j�kn�a kt�ra� z Galindek.
- Niech ten, kto podrzuci� t� plam�, a my wiemy kto - przemawia�a Kakadu - wie, �e my si� niczego nie boimy, a ta r�ka, kt�r� wyrysowa� czaszk�, niech mu uschnie.
- Rzuci�a na ciebie kl�tw� - szepn��em do przyjaciela.
Piotr zl�k� si� i poci�gn�� mnie do naszego obozowiska. Zm�czeni weszli�my do namiot�w. Zapi��em sw�j, wybi�em oddzia� zwiadowczy komarzego stada i po�o�y�em si� spa�.
Obudzi� mnie Piotr ci�gn�c mnie za stop�.
- Wstawaj! - szepta�.
Przeciera�em zaspane oczy i ze zdziwieniem zauwa�y�em, �e by�o mglisto i zimno. Zerkn��em na zegarek.
- Jest pi�ta rano! - powiedzia�em z wyrzutem.
- Wyp�ywamy! - rozkazywa� Piotr.
- Chyba tylko kapitan mo�e podejmowa� takie decyzje - zauwa�y�em.
- Jestem armatorem, a ty jako kapitan rz�dzisz na wodzie - odpar� Piotr.
- Tak bez �niadania? - broni�em si�.
- Dogada�em si� z kucharkami i da�y mi prowiant - zapewnia� Piotr.
Nie do ko�ca rozumiej�c motywacj� kolegi wsta�em. Piotr ju� zwin�� sw�j namiot, sam zani�s� kajak nad wod� i pakowa� tam swoje rzeczy. Przybieg� i pom�g� mi z moimi gratami.
- Mo�e bym si� umy�... - nie�mia�o zaproponowa�em.
- P�niej, w jeziorze - Piotr lekcewa��co machn�� r�k�.
W kilkana�cie minut byli�my gotowi do drogi.
- A chrzciny? - zapyta�em.
Piotr nabra� w d�o� wody i ostro�nie wyla� j� na pok�ad dziobowy.
- �Marpezjo�! - przem�wi�. - P�y� po wodach mazurskich bezpiecznie wioz�c nas ku przygodzie. W drog�! - zwr�ci� si� do mnie.
Zepchn��em �Marpezj� na wod�, wsiad�em na swoje miejsce i zacz��em wios�owa�. Tak wcze�nie rano powierzchnia jezioru przypomina stalow� p�yt�. Ka�de pchni�cie wios�em sprawia wra�enie, jakby�my wbijali pi�ro w krem, ale kajak sun��, jakby �lizga� si� po lodzie. Ca�ym cia�em czu�em ka�dy metr, kt�ry pokonywali�my, jakbym to sam tak szybko p�yn��. Gdy min�o pierwsze oszo�omienie nag�ym rozpocz�ciem rejsu, postanowi�em zada� Piotrowi wa�ne pytanie.
- Czemu wyp�yn�li�my w takim po�piechu, tak wcze�nie rano?
- Przez te baby - wysapa� Piotr. - M�wi� ci, b�d� wlok�y si� za nami, docina�y, �azi�y tam gdzie my...
- Chcia�e� si� ich pozby�? - za�mia�em si�. - Zgubi� �lady?
- Tak - przyzna� Piotr.
Przyjaciel obejrza� si� i zblad�. Kakadu i Ara sta�y na pomo�cie przed hangarem. Trwa�y nieruchomo i patrzy�y za nami.
- Jak nad dogoni�, to przyznam si�, �e to by� tw�j pomys� - zapowiedzia�em.
Wkr�tce zapomnieli�my o naszych problemach rozkoszuj�c si� spokojem czerwcowego poranka. Nie by� to okres bezczynno�ci przyrody. Ptaki wraca�y do gniazd z pierwszymi porcjami jad�a dla piskl�t. Ryby baraszkowa�y wywo�uj�c kr�gi na wodzie, gdy pr�bowa�y schwyta� muszki nisko lec�ce nad wod�.
Gdy wios�a r�wnym rytmem wbija�y si� w wod�, czuli�my moc naszej �Marpezji�, kt�ra jak m�ody �rebak wykazywa�a ochot� do biegu. Gotowi byli�my w tych warunkach op�yn�� nawet ca�y �wiat.
Po lewej burcie znale�li�my przesmyk na jezioro Lampasz, d�ugie na cztery kilometry, szerokie na nie wi�cej ni� czterysta metr�w. Typowa mazurska rynna z wysokimi zalesionymi brzegami, lekko zakr�cona jak p�to kie�basy. Wreszcie oko�o �smej Piotr zarz�dzi� post�j.
Znale�li�my zadrzewiony p�wysep z ma�� pla��, bez krzak�w. Na brzegu rozpalili�my maszynk� spirytusow� i zagotowali�my wod� w mena�ce. Gdy rozleg�o si� bulgotanie, wsypali�my herbat� i czekali�my, a� zaparzy si� nap�j. W tym czasie robili�my sobie kanapki z mi�sem z konserwy i ��tym serem. Pomidory posypywali�my tartym majerankiem i bazyli�. Potem wp�le�eli�my pod drzewami z kubkami herbaty w r�kach. Rozkoszowali�my si� cisz�, kt�ra panowa�a wok�. Zbli�a�o si� po�udnie bardzo upalnego dnia i przyroda przygotowywa�a si� do przeczekania tej ci�kiej do wytrzymania pory.
- P�yniemy czy czekamy? - pyta� Piotr.
- P�yniemy - powiedzia�em. - Szkoda czasu - widzia�em b�ble na d�oniach Piotra i zlitowa�em si� nad nim. - B�d� wios�owa�, a ty b�dziesz opowiada� o Gotach - zaproponowa�em.
Piotr z ochot� przysta� na te s�owu. Naukowe bardziej pasowa�y do jego natury ni� ci�ka praca wios�ami. Spakowali�my obozowisko i leniwie p�yn�c w s�o�cu s�ucha�em opowie�ci Piotra.
- Z tej wyspy Skandii, jak gdyby z ku�ni lud�w lub raczej z kolebki szczep�w, wyruszyli Gotowie ze swoim kr�lem imieniem Berig - Piotr recytowa� z pami�ci, wygodnie rozsiadaj�c si� i wyk�adaj�c nogi na pok�ad dziobowy. - Pami�� o zdarzeniu zachowuje si� dot�d. Ziemi, kt�rej schodz�c z okr�t�w dotkn�li stopami, zaraz nadali miano. Miejsce to bowiem jeszcze dzisiaj nazywa si� Gothiskandia. To fragmenty �Gethici� Jordanesa - wyja�ni� Piotr. - Dzie�o to aspiruje do oficjalnej historii Got�w. C� z tego, skoro jest to zaledwie odpis, streszczenie dwunastu rulon�w papirusu zapisanych przez Kasjodora, zwi�zanego z dworem Cesarza Teodoryka.
- W kt�rym roku powsta�o dzie�o Jordanesa? - zapyta�em.
- W 551 roku - odpar� Piotr. - Sam Jordanes sugerowa� �e ma gockie pochodzenie. Ojczyzna Got�w mia�a znajdowa� si� naprzeciw rzeki Viskly.
- Wis�y? - domy�la�em si�.
- Pewnie tak. Naukowcy jak zwykle lubi� si� upiera�, wi�c mamy kilka lokalizacji wyspy Got�w. Pierwsza, jakby nasuwaj�ca si� sama, to Gotlandia. Ale czym by�by �wiat naukowc�w bez zaciek�ych zwolennik�w umiejscawiaj�cych ojczyzn� Got�w w szwedzkiej prowincji Gotaland lub te� w Vesterg�tland. Polski badacz pradziej�w wysnu� teori� o pochodzeniu Got�w z prowincji Ostergotland. Niemiecki uczony uzna� za prawdopodobn� wersj� ��cz�c� teorie wszystkich poprzednik�w. Je�eli przypomnisz sobie dzieje wojen markoma�skich, to zauwa�ysz, �e ju� kilkana�cie lat po pocz�tku naszej ery na markoma�skiego kr�la Marboda uderzy�a karna ekspedycja nas�ana przez Rzymian. Owi pacyfikatorzy mieli pochodzi� ze Skandynawii. My�l�, �e ju� wtedy Goci musieli mieszka� na terenie Pomorza Zachodniego.
W oddali zobaczyli�my, �e jezioro ko�czy si� wyp�ywem rzeczki. By�a to kr�ciutka Sobiepanka, p�ytka, o kamienistym i �wirowatym dnie. Piotr na takie okazje mia� gumowe klapki, a ja tenis�wki. Musieli�my wysi��� i holowa� kajak. Nie by�o to trudne, bo poruszali�my si� z pr�dem. Przeszli�my pod mostkiem i brodzili�my w wodzie do po�owy �ydek, id�c pod soczy�cie zielonym baldachimem. By�o tu cudownie ch�odno w por�wnaniu z nas�onecznion� patelni� odkrytych jezior.
Wsiedli�my do �Marpezji� i przebili�my si� przez �cian� trzcin. Skierowa�em kajak do ma�ego pomostu po lewej burcie. Zacumowali�my, rozebrali�my si� i skoczyli�my do wody.
- Taka upalna pogoda sko�czy si� burz� - zapowiada� Piotr, gdy wynurzy� g�ow�.
Skin��em g�ow� na znak, �e si� zgadzam i zanurkowa�em. Szybko dotar�em do wodorost�w i podwodnych ro�lin, kt�re wyci�ga�y do mnie �odygi jak o�miornica macki. Nie chcia�em wpl�ta� si� w ro�linno�� i wyp�yn��em. Usiedli�my na deskach susz�c plecy i mocz�c stopy w wodzie.
- Wiadomo, gdzie Goci wyl�dowali, gdy wyruszyli ze swej ojczyzny i dlaczego ruszyli w podr�? - zapyta�em Piotra.
- Na to drugie pytanie mo�na stosunkowo �atwo odpowiedzie� - u�miechn�� si� Piotr. - G��d, potrzeba znalezienia nowych siedzib w przyja�niejszym klimacie. Taka prawdopodobnie by�a przyczyna ruchu ludno�ci gockiej. Samo miejsce l�dowania podobnie jak ojczyzna Got�w ma wiele lokalizacji. Znany polski badacz �redniowiecza umiejscowi� desant Got�w u uj�cia Odry, sk�d, prowadz�c walki, mieli maszerowa� wzd�u� dolnego biegu Warty w stron� Pomorza �rodkowego i Wschodniego. Przemawia za tym fakt, �e do �redniowiecza w�a�nie do Odry prowadzi�y stare szlaki �eglarskie ze Skandynawii. Wed�ug innych teorii, Goci dotarli do uj�cia �aby i potem wzd�u� Dunaju przemie�cili si� nad Morze Czarne. Zupe�nie inna hipoteza dotyczy szlaku wschodniego do jeziora Ilme�, z biegiem Dniepru na Krym.
- A jakie �lady pokazuj� badania archeologiczne?
- Po pierwsze, zwr�� uwa