11258
Szczegóły |
Tytuł |
11258 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11258 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11258 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11258 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Autor: John Morressy
Tytul: Tato, drogi tato, wracaj do domu
(Father, Dear Father, Come Home With Me Now)
Z "NF" 1/93
Stała skulona na progu, przemoczona do nitki i drżąca w
porannym chłodzie. Woda ściekała z kosmyków jej rudych
włosów, chude ramiona okrywały strzępy starej chusty, nogi
miała zabłocone do kolan. Siną dłonią otarła z końca nosa
kroplę wody i uniosła duże, błękitne oczy. Jej widok mógł
roztopić najtwardsze serce. Ale nie serce Conhoona.
Czarownik spojrzał na nią gniewnym wzrokiem. Odrywał się
od porannej owsianki, co nie wprawiło go w dobry humor.
- O co chodzi, dziecko? - spytał opryskliwie. - Czy
chcesz jakiś urok? Mów głośno, żebym cię słyszał przez ten
szum deszczu.
- Chodzi o mojego tatę, proszę łaskawego pana -
powiedziała cichutko.
- Ach tak? A któż jest tym twoim tatą?
- Finbar O'Farrissey, za pozwoleniem łaskawego pana -
odpowiedziało dziecko dygając mokro i niezgrabnie.
- Jesteś więc dziewczynką O'Farrisseyów? - zapytał
Conhoon przekrzywiając łysą głowę, żeby się jej lepiej
przyjrzeć i w zamyśleniu przeczesując palcami niechlujną
brodę. - Wejdź i siadaj przy ogniu.
Skwapliwie skorzystała z zaproszenia, przecisnęła się
obok niego, siadła na grubo ciosanym chwiejnym zydlu i
wyciągnęła spierzchnięte dłonie i zabłocone nogi w stronę
ciepła. Odgłos jej zziębniętego, wstrząsanego dreszczem
oddechu i widok pary unoszącej się z przemoczonej odzieży
zmiękczył nieco Conhoona.
- Daj nam swoją chustę, dziecko, to ją wysuszymy -
powiedział podnosząc płaszcz leżący w kącie na podłodze. -
Zawiń się w to. - Kiedy postrzępiona chusta leżała przed
kominkiem, a dziecko owinięte w gruby płaszcz przestało się
trząść, Conhoon powiedział: - Teraz będzie ci ciepło.
Powiedz, jak się nazywasz.
- Kate, za pozwoleniem łaskawego pana.
- A ile masz lat?
- Dwanaście. Ale niedługo skończę trzynaście.
Conhoon spojrzał na nią ponuro i potrząsnął głową na myśl
o szybkości przemijania lat. Finbar O'Farrissey był
najmłodszym synem Rory'ego O'Farrisseya najmłodszego syna
Fergusa O'Farrisseya, którego czarownik wspominał ze
wzruszeniem i wdzięcznością, jaką nie darzył nikogo innego
na tym świecie. Tęgi chłop był z tego Fergusa, krzepki i
bystry, wierny wobec przyjaciół i potrafiący uszanować
czarownika. Conhoon z przyjemnością wspomniał, jak to pomógł
Fergusowi zdobyć rękę Eileen z Druim Den, najpiękniejszej
kobiety w całym Meath i przywieźć ją bezpiecznie do
przytulnego domostwa w lasach Fidh Cuille, gdzie pieśni
niezliczonych ptaków uprzyjemniały dni i osładzały noce.
Minęło niecałe sto lat, i oto Fergus odszedł, a Eileen była
wspomnieniem, Rory zaś starym dziadem siedzącym przy
ogniu, przeżuwającym pustkę w ustach i żyjącym tylko
wyblakłymi i gasnącymi obrazami z przeszłości. Trudno jest
przyjaźnić się z ludźmi, myślał Conhoon. Siedemdziesiąt albo
osiemdziesiąt lat i już po nich. Bardzo nietrwali.
Głośne i mokre pociągnięcie nosem ze strony gościa
wyrwało czarownika z rozmyślań.
- Powiedz nam, Kate - odezwał się - jak tam O'Farrissey?
- Odszedł, łaskawy panie. Dlatego właśnie tu jestem -
odpowiedziała dziewczynka.
- To smutna wiadomość. Młody człowiek, życie miał przed
sobą. Ile was zostało?
- Tylko ja - odpowiedziało dziecko z prostotą.
Conhoon miękł coraz bardziej.
- To musi być straszne, kiedy dziecko w twoim wieku
zostaje samo na świecie. Jak zdołałaś pochować tego biedaka?
- Nie było co chować. Tato nie umarł, tylko odszedł do
Elfów.
Conhoon drgnął, a jego krzaczaste brwi podjechały do
góry.
- Poważnie?
- Poważnie - Kate uroczyście kiwnęła głową i kontynuowała
spokojnym, beznamiętnym głosem. - Tamtej nocy był wielki
wiatr, a w nim kręciły się Elfy gotowe siać zamęt. Jak
dobrze wiadomo, obecność człowieka przy takich okazjach
zapewnia Elfom powodzenie w tym, co zamierzają, kiedy więc
zobaczyły tatę, który wyszedł uspokoić świnie, porwały go ze
sobą jak źdźbło słomy. Ale pan sprowadzi tatę z powrotem -
zakończyła z przekonaniem.
- Skąd ta pewność?
- Czyż nie obiecał pan uroczyście staremu Fergusowi, że
kiedykolwiek jakiś O'Farrissey znajdzie się w tarapatach na
tym świecie albo na innym, poruszy pan niebo i ziemię, żeby
go ratować?
Conhoon zmarszczył czoło i wydał z siebie basowy pomruk
wyrażający niezadowolenie. Jego nastrój wrócił do
normalnego, to jest kamiennego stanu. Zdaniem Conhoona praca
czarownika nie polegała na wyciąganiu ludzi z opałów. Zrobi
się coś takiego raz czy dwa i spodziewają się pomocy
nieustannie. To jest psucie ludzi.
- Wyraziłem Fergusowi O'Farrisseyowi swoją wdzięczność
słowami miłymi sercu, ale niech mnie diabli, jeżeli
wspominałem coś o wtrącaniu się w sprawy Dobrych Ludzi -
powiedział.
- Obietnica jest obietnicą, łaskawy panie, a wielki
czarownik, taki jak pan, zapewne chciałby być znany jako
człowiek, który dotrzymuje słowa.
- Ja dotrzymuję słowa - warknął Conhoon.
- A co ja mówiłam wszystkim napotkanym po drodze? Mój
tato został porwany przez Elfy, ale dobry Conhoon sprowadzi
go z powrotem. Dawno temu obiecał pomagać O'Farrisseyom, a
kto jak kto, ale Conhoon dotrzymuje słowa, mówiłam im.
Możecie to opowiadać wszystkim, mówiłam, skoro Conhoon
obiecał, to sprowadzi tatę z powrotem. - Otuliła się
szczelnie płaszczem i uśmiechnęła się z rozbrajającą
niewinnością i słodyczą.
Conhoon patrzył na nią ponuro. Dwanaście lat, a sprytna
jak stara wiedźma, myślał kwaśno. Trudna sprawa, kiedy
człowiekowi rzucają do stóp obietnicę złożoną przed
osiemdziesięcioma, a może dziewięćdziesięcioma laty. Jeszcze
trudniej, kiedy robi to dzieciak grzejący się przy twoim
ogniu. Najtrudniej, kiedy się wie, że jeżeli, jak przystało
na człowieka rozsądnego, spróbujesz się jakoś wykręcić,
będziesz przez najbliższe trzysta lat znany jako Conhoon
Łgarz, Conhoon, który łamie obietnice i oszukuje dzieci,
jednym słowem krętacz.
A najgorsze było to, że sam był sobie winien. Gdyby się
zadowolił odpłaceniem przysługą za przysługę, żaden dzieciak
nie siedziałby teraz przy jego ogniu, na jego własnym zydlu,
w jego własnym płaszczu i nie rzucałby mu w twarz jego
własnych słów, wypowiedzianych w przypływie dobroci tyle lat
temu, kiedy jeszcze brakowało mu doświadczenia. Dzięki
swojej sile i sprytowi Fergus O'Farrissey, wówczas jeszcze
młokos, chociaż wielce obiecujący, niczym młody Cuchulainn,
wybawił Conhoona od kompromitacji, a pewnie i od niezłego
pobicia przez pewnego zdradzieckiego olbrzyma. Conhoon z
kolei pomógł Fergusowi odnaleźć Eileen, zaopatrzył go w
amulet zapewniający jej miłość, pomógł uciec przed trójką
jej braci i pokonać dwudziestu dziewięciu królów, którzy
zabiegali o jej względy oraz przeniósł zakochanych szybko i
bezpiecznie do domostwa w głębi rozśpiewanego ptasimi
głosami lasu Fidh Cuille, gdzie czar chronił ich przez
dziewięć lat przed ludzkim wzrokiem. Był to niewątpliwie
dowód wdzięczności przekraczający najśmielsze oczekiwania.
Każdy człowiek honoru uznałby, że dług wdzięczności został
spłacony, hojnie spłacony a nawet przepłacony przez taką
nadprzyrodzoną pomoc i nie przyjąłby nic więcej. A jednak
kiedy Conhoon składał taką nieprzemyślaną, szaleńczą
obietnicę idącej w pokolenia pomocy O'Farrisseyom, Fergus
nawet nie ruszył palcem, żeby go powstrzymać, zanim słowa
zostały wypowiedziane. Tacy już są ludzie, myślał Conhoon.
Nie ma w nich za grosz wdzięczności, nawet wśród tych
najwdzięczniejszych.
- Czy dzisiaj wyruszymy na poszukiwanie mojego taty,
łaskawy panie? - spytała Kate z nadzieją.
- Nie. Interesy z Dobrymi Ludźmi to sprawa delikatna i
potrzebne są długie przygotowania. Powiem ci, kiedy będę
gotów - odparł Conhoon surowo. - A teraz nie chcę cię więcej
słyszeć. Skończę owsiankę i poradzę się moich ksiąg, a ty
masz mi nie przeszkadzać.
- Za pozwoleniem łaskawego pana, jeżeli nie dostanę
trochę owsianki, to mogę niechcący narobić strasznego
kłopotu jęcząc i mdlejąc z głodu - powiedziała Kate
wpatrzona w szybko stygnącą przed czarownikiem miskę
owsianki.
- Skończ to zatem, dziecko. I weź sobie kubek mleka. -
Conhoon patrzył jak dziewczynka rzuciła się na jedzenie. -
Pewnie będziesz też chciała miejsca do spania - powiedział z
oskarżeniem w głosie.
- Nie będę sprawiać łaskawemu panu kłopotu. Na końcu
ścieżki jest bardzo dobry krzak. Schronię się tam przed
deszczem, aż będzie pan gotów pomóc mojemu tacie -
powiedziała ze spuszczonym wzrokiem.
- Nic podobnego! - zawołał oburzony Conhoon. - Czy ja
jestem bez serca, żeby pozwolić dziewczynce O'Farrisseyów
spać na deszczu i błocie, kiedy jest wolny wygodny kawałek
podłogi przed kominkiem?
- Zapracuję na swoje utrzymanie i nie przyjmę jałmużny -
powiedziała Kate z dumą, obdarzając czarownika spojrzeniem,
jakim królowa mogłaby zmierzyć za wiele sobie pozwalającego
świniopasa. - Kiedy pan pogrąży się w swoich księgach, ja
pozamiatam, a po umyciu podłogi i wyczyszczeniu garnków
przyrządzę wspaniałą kolację. Gdzie jest miotła?
Conhoon przez chwilę rozważał pytanie, aż wreszcie
wyrzucił ręce w górę.
- Musisz ją sobie sama znaleźć. Ja się takimi rzeczami
nie zajmuję.
- To widać. Bardziej przydałaby się tu łopata - mruknęła
Kate pod nosem. Dojadła owsiankę, odstawiła miskę, potem
wstała i zwróciła się do czarownika. - A teraz niech się pan
zabiera do swoich książek, żebym mogła przystosować ten dom
na użytek przyzwoitych ludzi. Dalej, dalej - powiedziała
przeganiając czarownika niecierpliwym gestem.
Conhoon przełknął gniewne słowa cisnące mu się na wargi i
w milczeniu wycofał się do swojego gabinetu. Dwanaście lat,
a pyskała niczym babka puka. Jeżeli tacy są teraz
O'Farrisseyowie, myślał, to szkoda, że Inni Ludzie nie
porwali ich w dzień po tym, jak stary Fergus załatwił
olbrzyma, co zaoszczędziłoby ciężko pracującemu czarownikowi
masę kłopotów. Zresztą po co czekać cały dzień. Szkoda, że
nie złapali Fergusa w minutę po tym, jak powalił olbrzyma na
ziemię.
Conhoon spędził cały dzień na wertowaniu ksiąg kojąc
pustkę w żołądku kawałkami chleba i sera, które w różnych
stadiach wyschnięcia znajdowały się zwykle w jego pracowni.
Wieczorem jego głód rozszalał się na dobre, a humor miał
jeszcze bardziej kwaśny niż zwykle. Dziewczynka
zapowiedziała z dziecięcą lekkomyślnością wspaniałą kolację
i Conhoon dla dobra swojego żołądka miał nadzieję, że to
będzie prawda. Umierał z głodu. Jeżeli jednak posiłek okaże
się rzeczywiście dobry, będzie zmuszony potwierdzić jej
sukces mową dziękczynną, zaprosić ją do stołu i traktować ją
przyzwoicie, co odbierze mu apetyt i zepsuje całą
przyjemność. Nie miał ochoty odgrywać roli kogoś czarującego
i sam nie znosił takich ludzi, zwłaszcza wśród czarowników.
Czarownikowi nie przystało szczerzyć się jak norka, kłaniać
jak lokaj i obsypywać uprzejmościami każdego, kto znajdzie
się w zasięgu głosu. Zadaniem czarownika jest rzucanie
czarów i uroków, a to nie ma nic wspólnego z uśmieszkami i
komplementami.
Z tych ponurych rozmyślań wyrwał go jakiś nieznajomy
zapach. Wciągnął powietrze i usta wypełniły mu się śliną.
Rozdzierany między tłumioną złością a rosnącym apetytem
ruszył do kuchni i w drzwiach wydał okrzyk zdumienia.
Pomieszczenie było czyste. Ani jednego pyłku. Jego
szeroko otwartym oczom ujawniły się powierzchnie nie oglądane
od dziesięcioleci. Były nie tylko widoczne, ale lśniły.
- Co ty zrobiłaś, dziecko? - spytał zdławionym głosem.
- Zrobiłam to, co należało. Proszę siadać i jeść kolację,
póki gorąca - odpowiedziała Kate nie patrząc w jego stronę.
Rozglądając się ostrożnie, jak człowiek, który się
obudził w nieznajomym otoczeniu, Conhoon usadowił się za
stołem. Zapomniana powierzchnia blatu uwolniona od pamiątek
poprzednich posiłków lśniła nagością. Kate postawiła przed
czarownikiem miskę gęstej zupy. Drażniącą powolną smużką
unosiła się nad nią wonna para. Czarownik przymknął oczy i
łakomie wciągał powietrze, w którym pojawił się nowy zapach.
Spojrzał na stół i ujrzał krągły bochen chleba, obok niego
zaś miseczkę złocistego masła pokrytego kryształowymi
kropelkami zimnej wody.
- Chleb? Upiekłaś chleb? - zapytał słabym głosem.
- A czyż nie musiałam? Co warta jest zupa bez popchnięcia
jej kawałkiem chleba?
Conhoon kiwnął głową. Spróbował zupy na koniec łyżki i
omal nie rozpłakał się z rozkoszy. Gotując sam dla siebie
nie miał w ustach czegoś tak smakowitego od pół wieku. Chleb
stanowił godne uzupełnienie dania głównego. Nie ma jeszcze
trzynastu lat, a już jest najlepszą kucharką w Irlandii.
Conhoon jadł pośpiesznie i hałaśliwie, a skończywszy podał
pustą miskę po dolewkę. Kiedy zjadł i podsunął miskę po
trzecią porcję, Kate przeszyła go morderczym spojrzeniem i
zabrała mu miskę wraz z łyżką. Conhoon naburmuszony wrócił
do pracowni.
Spędził większość nocy oraz cztery następne dni ślęcząc
nad księgami i szukając najlepszego sposobu na Elfy-
porywaczy. Budziły one największy lęk ze wszystkich Elfów,
gdyż były liczne i potężne, i zwykle złośliwe. Kiedy zrywała
się wielka wichura, był to nieomylny znak, że Elfy-porywacze
ruszyły się i nieszczęście zawisło nad głową jakiegoś nic
nie podejrzewającego i najczęściej Bogu ducha winnego
śmiertelnika. Rozbawione mogą się zadowolić kradzieżą
zbiorów lub bydła, czy zburzeniem komina, ale bywało, że
porywały dziecko, kradły oszczędności całego życia starych
ludzi lub uprowadzały krzyczącą co sił pannę młodą w dniu
ślubu przy okazji przyprawiając ją o siwiznę. Z jakiegoś
powodu - może były przesądne, ale nikt tego nie wiedział na
pewno - zawsze porywały człowieka i zabierały go na tę
wyprawę w mniemaniu, że zapewnia to powodzenie całemu
przedsięwzięciu. Czasami przetrzymywały tego człowieka przez
dwa albo trzy stulecia, kiedy indziej wypuszczały go następnego
ranka. Z Elfami-porywaczami nigdy nic nie wiadomo.
Wszystko to Conhoon wiedział. Nie wiedział natomiast,
dokąd Elfy się udają i jak je odnaleźć, a nie chciał tracić
czasu ani siły magicznej na bezpłodne wędrówki po lasach i
polach. Z każdym dniem daremnych studiów wpadał w coraz
czarniejszy nastrój. Dla odmiany jego chata z dnia na dzień
stawała się coraz jaśniejsza, czystsza i weselsza. To tylko
skłaniało go do pośpiechu. Jeżeli czym prędzej nie pozbędzie
się tej szorującej, zmywającej, wywijającej miotłą,
trzaskającej garnkami młodej istoty, dom przestanie się
nadawać do zamieszkania. Jak na razie, jego pracownia
pozostała ostatnią ostoją normalności i Conhoon był
przekonany, że gdyby nie broniący wstępu czar, Kate
O'Farrissey rzuciłaby się do pracy z miotłą i ścierką, gdy
tylko by odwrócił głowę.
Z drugiej strony dzieciak potrafił gotować. Co do tego
nie było dwóch zdań. Jej zdolności kucharskie prawie
równoważyły szaleńcze zamiłowanie do czystości. Prawie.
Wdychanie aromatów, jakie wypełniały dom, kiedy szykowała
kolację, było rozkoszą dla powonienia, spożywanie zaś jej
posiłków dobrodziejstwem dla żołądka, ale życie wśród takiej
czystości stanowiło obrazę dla jego duszy czarownika.
Brakowało mu znajomego widoku brudnej miski, zarośniętego
garnka i stosu nierozpoznawalnego śmiecia w kącie. Bez tego
nie czuł się u siebie w domu.
Piątego wieczoru od przybycia Kate Conhoon zasiadł do
kolacji zamyślony bardziej niż zwykle. Odświeżył swoją
wiedzę na temat Elfów-porywaczy, ale nadal nie miał pojęcia
o ich obecnym miejscu pobytu ani o ostatecznym celu ich
wędrówki. Nic już więcej nie można było wyczytać z ksiąg,
następny etap stanowił czar, a nie miał pewności, który z
wielu możliwych sposobów będzie najkorzystniejszy przy
najmniejszym wysiłku z jego strony.
- Kiedy ruszamy, żeby odnaleźć tatę? - spytała Kate po
milczącym posiłku.
- Kiedy będę gotów - odparł Conhoon.
- Nie widać, żeby się pan śpieszył - mruknęła Kate pod
nosem, wystarczająco jednak głośno, żeby czarownik usłyszał.
- Niewiele przyjdzie z uganiania się za Dobrymi Ludźmi,
jeżeli nie wiem, gdzie ich szukać, dziewczyno. Elfy-
porywacze chadzają swoimi drogami i robią, co chcą i
człowiek nie ma pojęcia, gdzie się pokażą w następnej
minucie. Gdybym wiedział, gdzie są, pognałbym za nimi jak
chart.
Kate spojrzała na niego z niewinnym zdziwieniem.
- Czy tylko to pana wstrzymuje? W takim razie może się
pan zbierać. Słyszałam, jak przywódca Elfów mówił, że pójdą
grzbietem nad Duradh Faithlenn, potem wzdłuż Leitir Cro i po
całodobowych tańcach na równinie Meanmbragh pójdą napsocić w
oborze O'Rahilly'ego.
- Dlaczego mi tego nie powiedziałaś, dziecko? - zapytał
Conhoon.
- Akurat pana interesowało, co ja mam do powiedzenia.
Ledwo postawiłam nogę na progu, a pan już siedział w swoich
księgach.
Conhoon zgrzytnął zębami i przeszył ją wzrokiem.
- Znam miejsce O'Rahilly'ego - powiedział po chwili. -
Rano wyruszamy.
Kate zerwała się z miejsca.
- Podgrzeję wodę na kąpiel przed...
- Kąpiel!? - zawołał Conhoon z przerażeniem.
- Tak, użyłam tego słowa. A po kąpieli uczeszę panu
brodę.
Conhoon zerwał się na równe nogi.
- Nie waż się tknąć ani jednego włosa z mojej brody -
powiedział zasłaniając ją dłońmi.
- Upiorę ją, wysuszę i uczeszę. Teraz wygląda jak coś, co
można znaleźć w ciemnym kącie jaskini pustelnika.
Conhoon wydał pogardliwy odgłos i zrobił gest, jakby coś
odsuwał.
- Czarownik nie dba o pozory.
- To widać. Ale my, O'Farrisseyowie, mamy swoją dumę i
nie chcę, żeby mnie widziano na drodze z kimś, kto wygląda,
jakby mu z twarzy zwisało szczurze gniazdo - powiedziała
Kate zadziornie.
- No to idź sobie! Odejdź, dziecko. Chętnie zobaczę twoje
oddalające się plecy. Jestem wykończony tym twoim myciem i
szorowaniem!
- Już odchodzę, mimo ciemności nocy. A kiedy ludzie będą
mnie pytać, gdzie jest czarownik Conhoon, który obiecał
pomagać O'Farrisseyom w potrzebie, powiem im, kto złamał
przysięgę i siedzi w domu z rękami w brudnej zmierzwionej
brodzie. - Podeszła do drzwi, odwróciła się i z wyższością
dodała: - Myślę zresztą, że niewiele tracę. Jestem tutaj od
pięciu dni i nie widziałam ani jednego czaru.
- Czy ty masz dobrze w głowie, dziecko? Czy myślisz, że
czarownik siedzi po całych dniach w kuchni i pokazuje
sztuczki? - Przez chwilę mierzyli się gniewnymi spojrzeniami,
potem Conhoon mówił dalej. - Siadaj! Znajdę twojego ojca,
ale nie pozwolę robić nic ze swoją brodą.
- Jak pan sobie życzy. Zagrzeję wody, żeby była gotowa,
gdyby się pan rozmyślił - powiedziała Kate biorąc cebrzyk i
kierując się do studni.
Jednak później tego wieczoru, nie mając nic lepszego do
roboty, jak wytłumaczył sobie, a warknął do Kate, Conhoon
się wykąpał. Siedząc przed ogniem we wspaniałej miękkiej
szacie, którą Kate uprała jednego z poprzednich dni, zaczął
myśleć z mniejszą wrogością o jej propozycji umycia brody.
Wyłącznie dla wygody, którą zaczynał doceniać jako przyjemny
i pożądany element życia, nie zaszkodzi, jeżeli się ją
dobrze namoczy i pozwoli dziecku rozczesać. Elfy będą
zaskoczone widząc go w tak schludnej postaci i bardzo
dobrze. Kiedy się ma do czynienia z tą kompanią, trzeba
wykorzystywać każdą przewagę.
Porządkowanie brody Conhoona okazało się czynnością
niespodziewanie długotrwałą i pracochłonną. Czarownik
wydawał głośne okrzyki i skarżył się, kiedy Kate
rozczesywała kołtuny, ale po skończonej pracy rezultat był
satysfakcjonujący. Conhoon pogłaskał brodę jak człowiek
pieszczący swojego ulubionego kota i niechętnie przyznał, że
pomysł nie był taki zły.
- I czy nie wygląda pan teraz dziesięć razy bardziej na
czarownika niż z tą kopą siana przyczepioną do szczęki? -
wykrzyknęła Kate. - Wygląda pan absolutnie szlachetnie.
Dobrzy Ludzie będą pana jedli łyżkami.
- Naprawdę? - spytał Conhoon i w łagodnej zadumie
przygładził brodę, by w końcu oświadczyć: - Jasne, że tak.
Wyruszyli na farmę O'Rahilly'ego wczesnym rankiem. Drogi
były suche, pogoda dobra i Conhoon oświadczył, że dzięki
jego znakomitym wierzchowcom mogą dotrzeć do miejsca
przeznaczenia przed zachodem słońca.
Kate klasnęła w dłonie i wydała okrzyk radości. Po raz
pierwszy, odkąd zawitała w progach czarownika, wyraziła coś
innego niż niecierpliwość, dezaprobatę i podejrzliwość, co
Conhoon odebrał pozytywnie.
- Będę miała tatę jeszcze przed wieczerzą! - zawołała.
- Nie wyciągaj pochopnych wniosków, dziecko. Kiedy się ma
do czynienia z Ludźmi z Zewnątrz, trzeba się liczyć z
brutalnością i wszystkimi możliwymi fortelami - ostrzegł
Conhoon.
- Tak, ale pan sobie z nimi poradzi - stwierdziła Kate z
łatwą pewnością.
Conhoon skinął głową i wydał wieloznaczne stęknięcie,
lecz nic nie powiedział. Z zadowoleniem, oczywiście,
przyjmował całkowicie uzasadnione wyobrażenie Kate
O'Farrissey na temat swojej potęgi, jednak zbyt dobrze znał
obyczaje Elfów, żeby żywić złudzenia co do łatwego nad nimi
zwycięstwa. Wszyscy czarownicy Irlandii, gdyby kiedykolwiek
udało się ich połączyć, mieliby kłopot z nakłonieniem
jednego małego Elfa do zboczenia o krok z wybranej przez
niego drogi. Jedynym pewnym sposobem uzyskania władzy nad
Elfami było policzenie ich, ale one miały świadomość
niebezpieczeństwa i dobrze się przed nim broniły. Nie tylko
dzięki swojej wrodzonej ruchliwości i zwinności, lecz także
dzięki przemyślnemu utrzymywaniu się w ciągłym ruchu,
wirowaniu, gonitwie, podskokom i nieustannym zmianom
miejsca, przez co obserwator nie wiedział, czy widzi ich
dwadzieścia czy dwieście. Niezwykle chytre stworzenia.
Conhoon wiedział, że chcąc wygrać musi je przechytrzyć.
Pogrążył się w rozmyślaniach i nie odezwał się ani słowem aż
do postoju. Kiedy w zamyśleniu usiadł na płaskim głazie,
Kate podała mu pajdę chleba z masłem. Przyjął ją w milczeniu
i zaczął powoli przeżuwać.
- Po czym poznam Elfa-porywacza, kiedy go zobaczę? -
wyrwała się Kate, nie mogąc dłużej utrzymać ciekawości na
wodzy.
- Nie zobaczysz go. Dobrzy Ludzie nie pokazują się
zwyczajnemu człowiekowi - odpowiedział Conhoon z
roztargnieniem.
- Zobaczę. Urodziłam się w środku nocy i mam dar widzenia
duchów i Elfów.
Conhoon przekrzywił głowę i spojrzał na nią z nowym
zainteresowaniem.
- To dlaczego mnie pytasz, dziewczyno, skoro sama możesz
je widzieć?
- Widziałam tylko dwóch w tłumie na jarmarku i nie mogłam
im się dobrze przyjrzeć. Poza tym były to zwykłe Elfy, nie
porywacze - wyjaśniła Kate.
Conhoon pogładził w zadumie brodę.
- Niektóre Elfy-porywacze są piękne - zaczął. - Piękne
jak anioły. Włosy mają złote, oczy niebieskie, skórę jak
mleko, drobne dłonie i stopy, proste nogi, krągłe kolana i
głosy łagodne jak głos harfy potrącanej delikatnym powiewem
wiatru. Nie ma nic piękniejszego niż piękny Elf-porywacz,
szkoda tylko, że obyczaje nie odpowiadają ich urodzie. Nawet
te, które nie są tak piękne jak najpiękniejsze, są miłe dla
oka i trzeba się dobrze przyjrzeć, żeby dostrzec ich
ułomności.
- Jakie to ułomności?
- Łatwo je wymienić. U Elfa płci męskiej jedno ramię jest
wyższe na grubość wąsa szarego kota i jedno oko jest o tyle
samo niżej umieszczone, jedna ręka jest dłuższa o odległość
między pazurami na nodze pchły i jedna noga jest o tyle samo
krótsza. I nigdy nie jest to ta sama ręka, noga, oko czy
ramię, tylko codziennie inna.
Kate przez chwilę przetrawiała tę informację.
- A jak jest u Elfów płci żeńskiej? - spytała.
- To też łatwe. U kobiet jedno ramię jest niższe o
grubość wąsa szarego kota, jedno oko jest o tyle samo wyżej
umieszczone, jedna ręka jest krótsza o odległość między
pazurami na nodze pchły, a jedna noga o tyle samo dłuższa.
I u nich też nigdy nie jest to ta sama ręka, noga, oko czy
ramię, tylko każdego dnia inna.
- Jestem zbita z tropu tą informacją - przyznała Kate po
dłuższym milczeniu.
- Zbijanie ludzi z tropu leży w naturze Elfów-porywaczy -
powiedział Conhoon wstając i przeciągając się. - One bardzo
nie lubię, kiedy się je rozpoznaje. Dlatego najlepiej nie
przyznawaj się, że masz zdolność widzenia ich.
- A co mogą mi zrobić? - spytała Kate zadziornie.
- Mogą ci wydłubać oczy.
Usłyszawszy to Kate umilkła. Ani ona ani Conhoon nie
odzywali się aż do chwili, kiedy Kate nagle psyknęła
ostrzegawczo, wyrywając czarownika z zadumy.
- Tam są - powiedziała.
Conhoon poderwał głowę, rozejrzał się i nie dostrzegł nic
poza rozległą zieloną polaną okoloną drzewami. Uniósł
medalion cechu czarowników, który nosił na szyi i spojrzał
przez małą Szczelinę Prawdziwej Wizji znajdującą się
pośrodku. Rzeczywiście, na polanie były Elfy-porywacze,
tańczące, skaczące, wzlatujące, wirujące, stale w ruchu,
znikające za, między i pod sobą jak bańki powietrza pod
wodospadem. Były ich dziesiątki, może setki, albo pół kopy,
a może tysiąc. Nikt nie potrafiłby tego określić, gdy tak
migały przed oczami, nawet kiedy pozornie prawie stały w
miejscu.
Conhoon wypuścił z palców medalion i przetarł oko. Elfy
znikły. Wypowiedział słowa widzącego czaru i znów ukazały
się jego oczom w całej swej oszałamiającej obfitości.
- Zostań tutaj i nie daj po sobie poznać, że je widzisz -
powiedział do Kate. - Ja pójdę z nimi porozmawiać.
- Widziałam mojego tatę! - zawołała Kate w podnieceniu. -
Był między nimi i tańczył z jakąś panią.
- Ta banda potrafi zatańczyć człowieka do ogłupienia i
zostawić go na stoku wzgórza osłabionego jak wydojona krowa.
Jak wyglądał twój tata?
- Wyglądał na szczęśliwego - odpowiedziała Kate z wyraźną
troską w głosie.
- Biedak został urzeczony.
- Niewątpliwie. Tata nie miał takiego uśmiechu na twarzy,
odkąd nauczył się chodzić.
- O'Farrisseyowie nigdy nie byli znani z pogodnego
usposobienia, co dobrze pamiętam. Zaczekaj tutaj, a ja
porozmawiać z Elfami. Twój tata jeszcze dziś będzie znów
sobą.
Conhoon zsiadł z konia i powierzywszy go opiece Kate,
ruszył w stronę roztańczonego tłumu. Elfy zauważyły
przybycie mężczyzny i dziecka, nic nie uchodziło ich uwadze,
i wiele oczu było zwróconych w jego stronę, kiedy zbliżył
się z ręką uniesioną w przyjaznym geście powitania. Ale
nawet zaciekawione Elfy wirowały i przemykały, równie
niepoliczalne jak płatki śniegu w zamieci. Czarownik na
próżno szukał wzrokiem Finbara O'Farrisseya.
Na spotkanie wyszedł mu jeden z mężczyzn. Był w wieku
pośrednim, gdzieś między młodością a starością. Włosy miał
kruczoczarne, gęste i lśniące, skórę gładką, ruchy żwawe i
zręczne, ale jego czarne oczy były jak zwierciadła, w
których kiedyś już odbiło się wszystko, co jest na tym
świecie i na paru innych. Nic ich nie mogło zdziwić. Ubrany
był prosto, ale elegancko w miękkie tabaczkowe spodnie do
kolan, aksamitny płaszcz z błyszczącymi guzikami i pantofle
ze sprzączkami. Jego koronkowa koszula lśniła bielą niby
światło księżyca.
- Dzień dobry, wędrowcze - odezwał się z miłym uśmiechem.
- Dzień dobry tobie i całej kompanii - odpowiedział
Conhoon z równie miłym uśmiechem. Zatrzymał się i położył
dłoń na brodzie.
- Jaka piękna siwa broda - powiedział Elf.
- Dziękuję. Ty też jesteś przystojnym mężczyzną i twoi
przyjaciele też są piękni.
Elf uśmiechnął się jeszcze milej. Zbliżył się o krok i
przyjrzał się Conhoonowi z zainteresowaniem.
- Powiedz mi, proszę, jak to się dzieje, że mnie widzisz?
- spytał.
- Widzę cię, gdyż jestem czarownikiem. I jeżeli ktoś
spróbuje wydłubać mi oczy, wielkie nieszczęście spadnie na
cały klan Elfów - odparł Conhoon.
- Ach, tak - powiedział Elf z powagą i cofnął się o krok.
- To dobrze, że nas uprzedziłeś. Tyle rzeczy się dzieje,
wiesz, odrobina maści Elfów w jednym oku, szczypta popiołu z
ogniska Elfów w drugim, a oni podglądają, wtrącają się w nie
swoje sprawy i widzą rzeczy, których nie powinni oglądać.
Chodzi mi tylko o nasz spokój. Nie wątpię, że ktoś taki jak
pan rozumie te sprawy.
- Rozumiem - odpowiedział Conhoon. Nie spuszczał swojego
rozmówcy z oka, częściowo z ostrożności, a częściowo
dlatego, że nieustanny ruch pozostałych Elfów przyprawiał go
o zawrót głowy.
- Miło to słyszeć. Czy zechcesz zjeść z nami wieczerzę,
mój dobry czarowniku?
- Nie przyjechałem tutaj na kolację, tylko po Finbara
O'Farrisseya, którego porwaliście z jego domu dziesięć nocy
temu, kiedy wyszedł dojrzeć swoje świnie.
- A, tego. Znam go - powiedział Elf. - Przystojny
mężczyzna ten O'Farrissey.
- Niezależnie od tego, jaki jest, jego córka chce go mieć
z powrotem. To brzydko porywać człowieka i zostawiać jego
biedną córkę samą na świecie, tym bardziej że dziecko nie
ma jeszcze trzynastu lat - powiedział Conhoon marszcząc
brwi.
- Może i tak, ale ja mam plany w stosunku do tego
O'Farrisseya. Ma się żenić z moją najmłodszą córką.
Conhoon zasępił się.
- Marny los człowieka, który wżeni się w klan Elfów -
powiedział.
- Nic podobnego. Czyż kilka wieków temu moja najstarsza
córka nie poślubiła Oenghusa Mac Oca i czyż nie żyją
szczęśliwie do dzisiaj?
Brwi Conhoona podjechały do góry.
- Twoja córka i Oenghus Mac Oc?
- Jestem Ethal Anbhuail, król Elfów, i Caer, żona
Oenghusa, jest moją córką. Teraz zaś wyswatałem swoją
najmłodszą i nie życzę sobie, żeby ktoś to zepsuł, nawet
jeżeli jest to czarownik. - W głosie króla Elfów zabrzmiała
jakaś nowa, groźna nuta.
- Nawet jeżeli jesteś królem, nie wolno ci podstępem
wciągać biednego śmiertelnika w związek ze swoją córką.
- Nie ma tu żadnego podstępu. Moja słodka Edain jest
najpiękniejszą istotą, jaka chodzi po ziemi od trzech
tysięcy lat. Wystarczy, że mężczyzna raz na nią spojrzy, a
już mdleje z pożądania, nie może jeść ani spać. Gdybym nie
był ostrożny, ciągnąłby się za nami wszędzie ogon
niewyspanych, zagłodzonych mężczyzn. Czy teraz rozumiesz,
dlaczego nie chcę, żeby ludzie nas oglądali?
- Rozumiem i uważam, że to bardzo roztropne. Ale skoro
twoja córka jest tak piękna, jak mówisz, to dlaczego
wybierasz jej na męża zwykłego, biednego rolnika, w dodatku
wdowca, na którego czeka w domu dwunastoletnia córka?
Król Elfów podniósł ręce w geście frustracji.
- Czy myślisz, że nie wolałbym króla, bohatera albo
półboga jak Oenghus? To ona sama wybrała, czarowniku, nie
ja.
- I nie można jej tego wyperswadować?
- Nie. Ale jeżeli to będzie dla dziecka jakimś
pocieszeniem, możesz powiedzieć córce O'Farrisseya, że
ojciec będzie wracał do niej co drugi rok.
- Jakiś dziwny rodzaj małżeństwa - zauważył Conhoon
podejrzliwie.
- Nie ma w tym nic dziwnego. Moje córki co drugi rok
zmieniają się w łabędzie. Mają to po swojej matce. Ich
mężowie nie mają wiele do roboty, podczas gdy ich żony
przebierają łapami w jeziorze. O'Farrissey będzie więc mógł
co drugi rok poświęcić się dziecku. Uważam, że to aż nadto
dla każdego przyzwoitego dziecka.
Conhoon gładząc brodę rozważał te informacje.
- Przekażę dziewczynce wszystko, co usłyszałem - powiedział
wreszcie. - Czekaj tutaj, póki nie wrócę.
Przeszedł przez polanę do miejsca, gdzie pod drzewami
czekała Kate. Zerwała się i podbiegła do niego wołając: -
Mój tato! Gdzie jest mój tato?
Conhoon wprowadził ją z powrotem w cień. Usiedli i wtedy
przedstawił jej sytuację. Kate słuchała z największą uwagą,
a kiedy skończył, potrząsnęła głową z powagą męża stanu
rozważającego stylistykę aktu abdykacyjnego.
- Od dawna miałam nadzieję, że znajdzie dobrą, silną
kobietę i ożeni się. Praca mnie zabija. Ale Elfy są
bezużyteczne na świńskiej farmie, a już najgorsze są
księżniczki Elfów. Będę miała dwa razy tyle roboty -
stwierdziła ponuro.
- Będziesz miała co drugi rok swobodniejszy - wskazał
Conhoon.
- Mało prawdopodobne. W latach, kiedy nie będę po niej
sprzątać, każe mi karmić łabędzie.
Conhoon kiwnął głową. Miał pewną wiedzę na temat
księżniczek Elfów i musiał przyznać rację Kate.
- Spróbuję porozmawiać z tą kobietą. I z twoim ojcem, ale
musisz wiedzieć, że mogę tylko prosić. Na Elfy nie ma
czarów. Jedyny sposób, żeby zdobyć nad nimi władzę, to
policzyć je.
- Niech więc pan wraca do nich i rozmawia najdłużej, jak
się da, i niech pan nie zwraca na mnie uwagi, póki nie
machnę nad głową szalem - powiedziała Kate.
- Zrobię tak. I pamiętaj, nie pozwól im się zorientować,
że je widzisz.
Kiedy Conhoon wrócił do Elfów, stwierdził, że po obu
stronach króla stoją kobieta i rudowłosy mężczyzna. W
mężczyźnie rozpoznał natychmiast Finbara O'Farrisseya.
Kobietą, sądząc z piękna twarzy i doskonałości kształtów,
mogła być tylko Edain, córka Ethala Anbhuaila. O'Farrissey
powitał go serdecznie.
- Conhoonie, mój dzielny Conhoonie, cóż za miła
niespodzianka - zawołał z radością. - Edain, moja droga,
poznaj Conhoona o Trzech Darach, starego przyjaciela
O'Farrisseyów, czarownika wielkiej siły i mądrości.
- Myślę, że jest twardym człowiekiem i czarownikiem,
który przybył, żeby nas rozdzielić, mój najdroższy Finbarze
- odezwała się Edain głosem pięknym jak śpiew aniołów i
smutnym jak jesień.
Finbar objął ramieniem jej wiotką kibić i przyciągnął ją
do siebie.
- Conhoon nigdy nie popełniłby takiego okrucieństwa wobec
O'Farrisseya. Czyż nie poprzysiągł pomagać nam, ilekroć
będziemy w potrzebie, na tym świecie lub poza nim?
- On mnie nie lubi. Czuję to - powiedziała.
- Szlachetnie urodzona Edain jest piękniejsza od
wszystkich kobiet, mężczyzna zaś, który spędzi życie mając
ją u swego boku, jest zaiste wybrańcem losu - powiedział
Conhoon z niskim ukłonem w stronę królewny. - Ale co będzie
z jego córką? Czy godzi się namawiać ojca, żeby odszedł z
tobą, pani, porzucając to biedne, bezbronne dziecko na
pastwę losu?
- Kate jest może biedna, ale nie jest bardziej bezbronna
niż przeciętny niedźwiedź - stwierdził Finbar posępnie.
- Wstydziłbyś się tak mówić, przecież to twoja córka. To
jeszcze małe dziecko pozbawione matki przez większość życia
- zaprotestował Conhoon.
- I ma się lepiej niż przy matce, która wykorzystywała
czarną sztukę przeciwko znajomym, sąsiadom, a nawet własnemu
mężowi i uczyła jej tego dziecka. Kate potrafi o siebie
zadbać. Zresztą ma już prawie trzynaście lat.
Edain wzięła Finbara pod rękę.
- Chodźmy stąd, Finbarze. On spróbuje swoimi sztuczkami
zmienić bieg twoich myśli i nastawić cię przeciwko mnie.
Conhoon wiedział, że jeżeli pozwoli teraz Elfom odejść,
może być zmuszony do spędzenia reszty życia na bezowocnych
poszukiwaniach. Musiał ich zatrzymać, póki czegoś nie
wymyśli.
- Finbarze, mój chłopcze, czyżbyś zapomniał o moich
sławnych czynach w obronie starego Fergusa? Czy mógłbyś
odejść nie wysłuchawszy raz jeszcze jak pokonałem trzech
braci-czarowników pięknej Eileenz Druin n Den i
przechytrzyłem dwudziestu dziewięciu królów, którzy ubiegali
się o jej rękę?
Finbar się zawahał i spojrzał na Edain.
- To piękna historia - powiedział.
- Myślę, że jest w tym jakiś fortel - upierała się Edain.
- Fortel czy nie, jeżeli jest to piękna historia, to chcę
ją usłyszeć - przemówił król Elfów. - Opowiedz nam swoją
historię, Conhoonie.
Conhoon nie był mistrzem w sztuce opowieści, ale
wiedział, że musi urzec swoich słuchaczy od pierwszego
słowa, postanowił więc zacząć od ucieczki trzech strasznych
braci. Dwudziestoma dziewięcioma królami zajmie się później.
Po kolei, jeżeli zajdzie taka potrzeba.
- Eileen była najpiękniejszą kobietą w całej Irlandii,
poza Dobrymi Ludźmi, ale jej trzej bracia posiadali
nadzwyczajne talenty, a dwaj z nich mieli niezwykle
dziwaczny wygląd - zaczął. - Najstarszy nazywał się Szybki
Colm. Wyglądał całkiem zwyczajnie i patrząc na niego trudno
było się domyśleć, że miał tak wielki dar. Colm potrafił
biegać tak szybko, że mógł przebyć rzekę w czasie powodzi
nie zamoczywszy podeszew butów, niosąc przy tym po jednym
bracie pod każdą pachą. Dzięki tej szybkości Colm jako
pierwszy z braci dogonił nas w czasie ucieczki.
- Nic dziwnego - zauważył król Elfów.
- Ale go pokonałem.
- Nie chcę tego słuchać - powiedziała Edain wydymając
wargi. - Chcę odejść stąd daleko z moim kochanym Finbarem.
- Bądź cicho, córko, żebym mógł wysłuchać tej opowieści -
rzucił król Elfów gniewnie, po czym zwrócił się do Conhoona:
- Opowiedz nam, czarowniku, jak pokonałeś Szybkiego Colma.
- Rzuciłem na niego czar, od którego podeszwy jego butów
stały się śliskie jak naoliwione węgorze. Ledwo skończyłem
wypowiadać słowa, zwolnił, a potem stanął w miejscu, choć
przez cały czas przebierał nogami z taką szybkością, że ich
nie było widać. Woda pod nim zagotowała się i otoczyła go
kłębami pary, a on nie posuwał się ani o cal. W końcu zaczął
tonąć i cała jego drużyna musiała go ratować.
- Piękna robota, piękna robota - powiedział Finbar.
- Tak, ale wtedy dopadł nas drugi brat, którego sam widok
budził grozę. Nazywał się Zręczny Sean i miał cztery ręce,
każda zakończona dwiema dłońmi, u każdej dłoni po dziesięć palców,
a w każdym palcu miał siłę dziesięciu ludzi. Pod względem
siły i zręczności nikt nie mógł się z nim mierzyć. Mówiono,
że Zręczny Sean potrafiłby stanąć przeciwko tysiącowi ludzi
z mieczami w czterech dłoniach, jednocześnie żonglując
dwudziestoma piórami w dwóch dłoniach, a pozostałą parą
wtórując sobie do śpiewu na lutni i harfie.
- Straszny przeciwnik - zauważył król Elfów.
- Ale go pokonałem.
- Nigdy nie zgadniesz, co zrobił - szepnął
entuzjastycznie Finbar do Edain.
- Figę mnie to obchodzi - odpowiedziała.
- Będziecie cicho, wy dwoje? - ofuknął ich Ethal Anbhuail.
Kiedy cisza została przywrócona, Conhoon mówił dalej.
- Rzucił się od razu na Fergusa. Jego ręce wirowały,
miecze błyszczały w słońcu, przedstawiał zaiste przerażający
widok. Fergus zasłonił swoim ciałem Eileen i uniósł miecz,
gotów do walki i śmierci w obronie swojej miłości...
- Ten kawałek mi się podoba - szepnęła Edain.
- ...ale zanim spadł pierwszy cios, zdążyłem wypowiedzieć
słowa czaru i Zręczny Sean był sztywny jak wiązka drewna
zmożona reumatyzmem. Fergus schował miecz do pochwy i palnął
go pięścią, co wystarczyło. Jednak trzeci brat, Eoghan
Bystrooki, zobaczył, dokąd zmierzamy i znalazł się tam przed
nami. Przerażający człowiek był z tego Eoghana, miał
dwanaście oczu, a w każdym oku dwanaście źrenic, a każda tak
bystra, że w pochmurny poniedziałkowy poranek widział
wszystko do czwartku. Nie było ucieczki przed Bystrookim
Eoghanem i nie było możliwości walki z nim, skoro widział,
gdzie wyląduje każdy cios, zanim człowiek wziął zamach.
Piękna Eileen krzyknęła z przerażenia i Fegus pobladł widząc
na naszej drodze Eoghana z oszczepem w każdej ręce. Ale go
pokonałem.
Był to najwłaściwszy moment na dramatyczną pauzę. -
Conhoon założył ręce na piersi, skinął z namysłem głową i
chłodnym okiem powiódł po swoich słuchaczach. Zauważył też
Kate podskakującą i zbierającą kwiaty wśród tłumu Elfów.
Poruszała się między nimi niczym nie zdradzając, że wie o
ich obecności na polanie. W pewnej chwili podniosła wzrok,
dostrzegła jego spojrzenie i przerwawszy swoje igraszki
zdjęła chustkę i pomachała nią nad głową.
- Mój dzielny Conhoonie. Mój niezłomny Conhoonie,
opowiedz nam, jak pokonałeś Bystrookiego Eoghana - ponaglał
król Elfów.
- Opowiem we właściwym czasie, najpierw jednak muszę iść
pocieszyć biedne porzucone dziecko - rzekł czarownik patrząc
surowo na Finbara.
- Uściśnij ją od taty, Conhoonie. Powiedz jej, że przyjdę
do niej za rok o tej samej porze - powiedział radośnie
Finbar.
Conhoon zmierzył go gniewnym spojrzeniem. Edain
uśmiechnęła się zwycięsko i pomachała mu na pożegnanie.
Czarownik odwrócił się na pięcie i oddalił się mrucząc coś
pod nosem. Kate wróciła do swojej zabawy oddalając się w
cień drzew, z dala od Elfów.
- Sto sześćdziesiąt dwa - oświadczyła na powitanie.
- O czym ty mówisz, dziecko?
- O Elfach. Policzyłam je i jest ich sto sześćdziesiąt
dwa. Teraz może je pan zmusić, żeby mi oddały tatę.
- Czy to znaczy, że umiesz liczyć Elfy? - spytał Conhoon
zduszonym głosem mrugając ze zdumienia.
- Mamusia nauczyła mnie tego przed śmiercią. Powiedziała,
żebym nikomu o tym nie mówiła, zwłaszcza tacie.
- Całe szczęście, że jej usłuchałaś.
- Niech pan teraz idzie do nich i przyprowadzi tatę -
ponagliła go.
- Porozmawiam z nimi. Ale musisz wiedzieć jedno: mogę
zmusić Elfy, żeby wypuściły twojego ojca, ale nie mogę
zmusić jego, żeby odszedł, jeżeli tego nie chce.
Kate zamyśliła się.
- To byłoby podobne do niego: zostać u Elfów i wałkonić
się po całych dniach, jak w domu. Tato jest mistrzem, jeżeli
chodzi o nicnierobienie.
- Nie ma ludzi bez wad - zauważył Conhhon.
- Mała pociecha dla kogoś, kto musi robić za siebie i za
niego - rzuciła ostrym tonem Kate.
- Idę już - powiedział Conhoon cofając się.
Gromada Elfów nadal wirowała na polanie z szybkością,
która kazała Conhoonowi raz jeszcze odczuć podziw dla Kate,
która je policzyła. Dziecko miało niewątpliwie talent,
szkoda, że musi spędzić życie na ogłupiającej harówce i
zmarnować swoje przyrodzone uzdolnienia.
Trójka złożona z Edain, Finbara i króla czekała na niego:
Edain ze źle skrywaną wrogości, Finbar z nonszalancką
dobrodusznością i król Elfów z wyraźną niecierpliwością.
- Czy opowiesz nam w końcu, co zrobiłeś z Bystrookim
Eoghanem? - wyrzucił z siebie.
- Może tak, a może nie. Najpierw porozmawiamy o
wypuszczeni O'Farrisseya, żeby mógł wrócić do córki -
powiedział Conhoon.
- Mówiłem ci, czarowniku, że mam co do niego plany i że
zostanie z nami. Nie dostaniesz go.
- Dostanę i nie przeszkodzicie mi w tym, choć jest was
sto sześćdziesiąt dwoje.
- Co to było? Co ty powiedziałeś? - zawołał przestraszony
król Elfów.
- Mówię, że zostaliście policzeni. A teraz zabieram
Finbara O'Farrisseya do domu i do córki, a wy możecie się
udać gdzie chcecie.
Zaczekaj chwilę, mój miły Conhoonie - powiedział Finbar
występując do przodu i wykonując raptownie uspokajające
gesty. - Czyżbyś chciał złamać serce księżniczki Elfów?
- On chce - powiedziała Edain z goryczą.
- Ależ na pewno nie zrobisz tego. Czy chcesz pozbawić
O'Farrisseya jego szczęścia? Obiecałeś dziadkowi, że
będziesz pomagał O'Farrisseyom, a czyż można nazwać pomocą
wyrwanie mężczyzny z objęć najpiękniejszej istoty w całej
Irlandii i rzucenie go na powrót w świat deszczu, świń,
zimna i ciężkiej pracy, gdzie jedyną nagrodą jest obolały
grzbiet i pusty żołądek? Musiałbyś być chyba moim wrogiem,
żeby wyrządzić mi podobne okrucieństwo - powiedział Finbar z
wyrazem żałości na ogorzałym obliczu i z błagalną nutą w
głosie.
- A co z twoim dzieckiem? - zapytał Conhoon.
- O, widzisz, w tej sprawie możesz pomóc O'Farrisseyom.
Możesz wziąć ją do siebie, żeby ci prowadziła dom. Ona
doskonale gotuje, sprząta, pierze i w ogóle robi wszystko, o
co nie powinien się troszczyć wielki czarownik taki jak ty.
Ta mała potrafi pracować za dwóch.
- Życie ją do tego zmusiło - zauważył Conhoon.
- Zrób to, Conhoonie, i będziesz wolny od wszystkich
zobowiązań wobec rodziny O'Farrisseyów. Daję ci moje słowo,
a król Elfów jest mi świadkiem.
Ethal Anbhuail postąpił o krok i stanął przy boku
Finbara.
- Musisz zrobić to, o co cię prosi Finbar, czarowniku. To
jedyny sposób, żebyś dotrzymał słowa staremu Fergusowi -
powiedział.
Conhoon wzniósł oczy ku bezchmurnemu niebu i powoli, w
zamyśleniu gładził brodę.
- A ty, jaką mi proponujesz zachętę, żebym wszystkim
poszedł na rękę? - spytał wreszcie.
- Dobry uczynek jest nagrodą sam w sobie - powiedział
Ethal pobożnie spuszczając wzrok.
- Piękne słowo w ustach króla Elfów. Miałem na myśli inne
zachęty.
- Dorzucę garnek złota Elfów - powiedział król wykonując
szeroki gest.
- Łatwa rzecz, kiedy się wie, że przed zachodem słońca
złoto zmieni się w suche liście. Nie, chcę O'Farrisseya.
- Nie pozwól mu zabrać mojego najdroższego Finbara! -
krzyknęła Edain.
- Ratuj mnie swoją władzą! - zwrócił się Finbar do króla
Elfów.
Ethal Anbhuail uniósł dłoń prosząc o uwagę.
- Posłuchaj mnie, czarowniku. Nie jestem całkiem pewien,
czy masz moc, żeby odebrać nam tego człowieka, jeżeli on
chce tu zostać. Jednak, żeby uniknąć swarów i awantur,
składam ci niezwykle szczodrą ofertę. Zostaw nam
O'Farrisseya, a ja dam ci sprzączki od moich pantofli.
- A na co mi sprzączki?
- To nie są zwykłe sprzączki. Kiedy przyczepisz je do
swoich butów, przeniosą cię błyskawicznie ponad lądem i
morzem w miejsce, w którym chcesz być.
- A czy sprowadzą mnie z powrotem?
- Nie, musiałbyś mieć guziki od mojego płaszcza, które
też chciałem ci zaoferować.
- A ja dam ci ten przepiękny pierścień - powiedziała
Edain zdejmując z palca złoty pierścień i podając go
czarownikowi.
- I możesz wziąć wszystkie moje świnie - dodał Finbar.
Conhoon rozważał propozycję przez chwilę, a potem
wyciągnął ręce.
- Zgoda - powiedział.
Elfy znikły w mgnieniu oka pozostawiając Conhoona ze
złotym pierścieniem, parą srebrnych sprzączek i oprawnymi w
złoto dziewięcioma brylantowymi guzikami na dłoni. Stał
mrugając, zaskoczony gwałtownością tego, co się zdarzyło,
potem odwrócił się do Kate.
- Co pan chce zrobić z tymi błyskotkami? - spytała. - I
gdzie jest mój tato?
- Odszedł z Elfami, dziecko. Tak postanowił i nic na to
nie mogę poradzić. Ale nabrałem ich i dali mi te prezenty.
- Ładne mi prezenty. Niech pan tylko spojrzy -
powiedziała Kate podnosząc z ziemi patyk grubości palca.
Wziąwszy pierścień z dłoni Conhoona wsunęła go na patyk.
Prawie natychmiast wokół pierścienia uniósł się dym i patyk
stanął w płomieniach. Conhoon krzyknął ze zdumienia i
przestrachu. - Sprzączki i guziki są tyle samo warte.
Sprzączki przeniosą pana tam, gdzie pan zechce, ale nie
sprowadzą pana z powrotem.
- Ale guziki to zrobią - wskazał Conhoon.
- Tak, ale zrobią to w tym samym czasie i człowiek, który
z nich skorzysta zostanie rozerwany na pół. Oszukali pana z
tymi prezentami.
- A skąd ty to wszystko wiesz?
Wzruszyła ramionami.
- Widzę różne r