6326
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 6326 |
Rozszerzenie: |
6326 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 6326 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 6326 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
6326 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
ARTUR RUBINSTEIN
HARVEY SACHS
Prze�o�y�a Dominika Chyli�ska
Wydawnictwo Dolno�l�skie
Wroc�aw 1999
Wst�p
Artur Rubinstein mia� siedem lat w roku 1894, kiedy po raz pierwszy wyst�-
pi� publicznie. Zanim osiemdziesi�t dwa lata p�niej zako�czy�a si� jego karie-
ra, wyst�powa� z niezwyk�ym powodzeniem w wi�kszo�ci kraj�w �wiata. By�
kosmopolit� i globtroterem, kt�ry w�ada� o�mioma j�zykami i zamieszkiwa�
w r�nych okresach w Polsce, Niemczech, Francji, Anglii, Stanach Zjednoczo-
nych, Hiszpanii i Szwajcarii. Cz�onkowie klasy panuj�cej zabiegali o jego towa-
rzystwo, obsypywali go honorami i ulegali czarowi jego konwersacji. W cza-
sach m�odo�ci cieszy�o go nieposkromione �ycie erotyczne, o�eni� si� maj�c
czterdzie�ci pi�� lat i zosta� ojcem czworga dzieci. Gdy zmar�, bogaty i szano-
wany, w po�owie dziesi�tej dekady �ycia, pozostawi� najwy�szej jako�ci nagra-
nia wi�kszo�ci swego repertuaru i dwutomow� autobiografi�, kt�ra sta�a si�
mi�dzynarodowym bestsellerem. Jego �ycie wydaje si� wyj�tkowo szcz�liwe
i uprzywilejowane - i pod wieloma wzgl�dami takie w�a�nie by�o.
Nawet bez g��bszego badania historii Rubinsteina mo�na odkry� niezwy-
kle silne sprzeczno�ci. Zawodowe �yciorysy wi�kszo�ci s�awnych wykonaw-
c�w podporz�dkowane s� pewnemu schematowi: odkrycie i rozw�j talentu,
nast�pnie d��enie do uznania i osi�gni�cie go; p�niej wykonawcy kontynuuj�
sumiennie prac�, by utrzyma� pozycj�, b�d� te� robi� u�ytek z si�y osobowo�ci
i pot�gi reklamy w tym�e samym celu. Rubinstein natomiast przez d�ugie lata
uwa�any by� zaledwie za jednego z wielu dobrych pianist�w, szczeg�lnie
w p�nocnej Europie i w Ameryce P�nocnej; dopiero po pi��dziesi�tce wkro-
czy� do pianistycznego panteonu. �ycie prywatne Rubinsteina by�o r�wnie�
bardziej wyboiste ni� ujawnia to jego autobiografia. Moje m�ode lata i Moje d�u-
gie �ycie - takie tytu�y nosz� kolejne tomy - s� tak d�ugie (w sumie 1100 stron
w oryginalnym wydaniu Alfreda A. Knopfa), a w niekt�rych partiach tak
szczere, i� wielu czytelnik�w zak�ada, �e ich autor "powiedzia� wszystko".
Tymczasem tak nie jest. Jest dok�adny w cytowaniu wykwintnych menu i skon-
sumowanych przyg�d mi�osnych, stara si� jednak wm�wi� czytelnikom,
wbrew rzeczywisto�ci, �e przypadkowe erotyczne przygody m�odo�ci sko�-
czy�y si� z chwil�, gdy si� o�eni�. R�wnie� jego stosunki z dzie�mi by�y czasem
bardziej skomplikowane, ni� ukazuj� to wspomnienia. Nade wszystko za� Ru-
binstein-autor stanowczo zbyt cz�sto gratulowa� sobie swojej bezwarunkowej
mi�o�ci �ycia. Ksi��ki s� w wielu miejscach czaruj�ce, ale powierzchowne.
Uwagi o muzyce i muzykach bywaj� ambarasuj�co p�ytkie lub nieistotne,
a wi�kszo�� spotka� ze s�awnymi, pot�nymi lub tylko bogatymi lud�mi spo-
za �wiata muzyki relacjonowana jest w anegdotycznej formie. Na pocz�tku
drugiego tomu narracja nudzi, czytelnik zaczyna zastanawia� si�, jakie w�a�ci-
wie by�o wn�trze Artura Rubinsteina. Pod koniec zastanawiamy si�, czy w og�-
le mia� wn�trze. Tymczasem on je mia�. Kwintesencj� jego muzykowania by�y
rado�� �ycia i hojno�� w obdarowywaniu innych sw� sztuk�, a przecie� cechy
te nie rozwin�y si� w pr�ni: stanowi�y manifestacj� jego charakteru, bogate-
go i bardziej z�o�onego, ni� ujawniaj� to pami�tniki. Jednym z moich podsta-
wowych cel�w sta�o si� por�wnanie oficjalnego autoportretu Artura Rubinstei-
na z portretem nieoficjalnym, wy�aniaj�cym si� z dokument�w, wspomnie� lu-
dzi mu bliskich i obcych. Pierwszy mened�er Rubinsteina we Francji, Gabriel
Astruc, pisz�c o autobiograficznych wynurzeniach artysty pos�u�y� si� us�ysza-
nym od ojca powiedzeniem "zapo�yczonym z Talmudu: Istniej� trzy rodzaje
pami�tnik�w: pami�tnik-lejek, pami�tnik-g�bka i pami�tnik-sito. Pierwszy po-
ch�ania wszystko, ale te� wszystko z niego wylatuje, drugi wszystko poch�ania
i zatrzymuje, trzeci natomiast zatrzymuje tylko to, co dobre, a odsiewa to, co
z�e". Pami�tniki Rubinsteina s� jak sito, z t� r�nic�, �e nie zawsze odsiewaj�
to, co "z�e", ale to, co ich autor �wiadomie lub nie�wiadomie chce zatai�. To zu-
pe�nie normalne. Pragnienie wykorzystania swego wizerunku w samoobronie
jest zapewne najcz�stszym motywem sk�aniaj�cym s�awnych ludzi do pisania
autobiografii, nie licz�c motywacji finansowej. M�odszy syn Rubinsteina, John,
zauwa�y�, �e ojciec "potrafi� �artowa� ze swych wad ca�kiem swobodnie - ale
selektywnie". Innymi s�owy ch�tnie, a nawet z przyjemno�ci� przyznawa� si�
do u�omno�ci charakteru, ale tylko wtedy, gdy sam decydowa�, o kt�re wady
chodzi. Poszed�bym o krok dalej ni� John Rubinstein: uwa�am, �e jego ojciec
by� r�wnie nie w porz�dku wobec siebie, gdy rozprawia� o swoich wadach, jak
i o zaletach. Drobnym, ale wymownym przyk�adem jest uwaga na temat zwie-
dzania muze�w. Szczeg�lnie lubi� National Gallery i British Museum w Londy-
nie, poniewa� "bez trudu podziwia� mo�na mieszcz�ce si� tam arcydzie�a, na
przyk�ad s�awne marmury Elgina, wywiezione z Partenonu czy - w Galerii-
9 Wenus Velazqueza [...] Natomiast odwiedziny w Luwrze zawsze mnie nu�y�y
[...] chc�c w trakcie jednej wizyty zobaczy� Wenus z Milo i Mon� Lis�, trzeba
by�o pokona� kilka kilometr�w'. Przypuszczam, �e wielu czytelnik�w zastana-
wia si�, podobnie jak ja, czy Rubinstein kiedykolwiek pofatygowa� si�, by obej-
rze� kt�rekolwiek z setek czy tysi�cy dzie� - w wi�kszo�ci niezwykle interesu-
j�cych - znajduj�cych si� na trasie dziel�cej Wenus z Milo od Mony Lisy
w Luwrze. Czy� one tak�e nie s� warte poznania, czy kultura jest wy��cznie
Promenad� Arcydzie�? W rzeczywisto�ci jednak Rubinstein ch�tnie dokonywa�
w�asnych odkry� w dziedzinie sztuki i w ci�gu dziesi�tk�w lat wyra�a� sw�j
podziw i materialnie wspiera� wielu nieznanych malarzy i rze�biarzy po pro-
stu dlatego, �e podoba�y mu si� ich prace. Tak wi�c w pami�tnikach przypisu-
je sobie bezpodstawnie bezmy�lny kulturalny snobizm, wskutek czego budzi
nasze w�tpliwo�ci co do jego cz�sto wspominanej szerokiej i g��bokiej og�lnej
kultury.
Pami�tniki Rubinsteina rodz� jeszcze inny, bardzo konkretny problem: musz�
by� traktowane jako punkt wyj�cia do ustale� faktograficznych, tymczasem s� nie-
wiarygodne. Rubinstein cz�sto przechwala si� swoj� nadzwyczajn� pami�ci�, kt�ra,
jak twierdzi, pozwoli�a mu w podesz�ym wieku zrekonstruowa� dzie� po dniu ca�e
�ycie, bez pos�ugiwania si� dziennikiem, kt�rego nigdy nie prowadzi�. Ale ta jego
rekonstrukcja jest w najwy�szym stopniu u�omna. Od pocz�tku dotkni�ta jest plag�
wielkiego Pomieszania Dat i Wielkiego Pomieszania Nazwisk-poza kilkoma przy-
padkami pomy�ki te s� nie zamierzone. Na problem dat sk�adaj� si� trzy czynniki.
Pierwszy ma zwi�zek z rosyjskim kalendarzem julia�skim, w czasach dzieci�stwa
Rubinsteina stosowanym oficjalnie w tej cz�ci Polski, gdzie si� urodzi�. By� on
o dwana�cie dni p�niejszy w stosunku do kalendarza u�ywanego w Europie
i Ameryce, tzw. gregoria�skiego. W tej ksi��ce wszystkie daty podaj� zgodnie z ka-
lendarzem zachodnim. Drugi czynnik zwi�zany jest z faktem, �e rok urodzenia Ru-
binsteina wspominany jest r�nie przez r�ne �r�d�a: jedne przyjmuj� 1886, inne
1887, a jeszcze inne 1889 (t� dat� Rubinstein pos�ugiwa� si� przez ponad p� wieku)
lub nawet 1890. Poprawna data to rok 1887. Pojawia si� na wszystkich wczesnych
oficjalnych dokumentach, we wszystkich wsp�czesnych rejestrach ludno�ci i we
wszystkich �wczesnych materia�ach reklamowych i doniesieniach prasowych na te-
matpianisty. Jest to tak�e data, kt�r� w ko�cu przyjmuje Rubinstein w swych pa-
mi�tnikach. Jednak�e pisz�c je, nie m�g� pami�ta�, czy dany koncert odby� si�, gdy
mia� dwadzie�cia trzy lata - jak opowiada� przez dziesi�tki lat - czy dwadzie�cia
pi��, lub czy spotka� jak�� kobiet�, kiedy liczy� trzydzie�ci dziewi�� czy te� czter-
dzie�ci jeden lat. Jednak�e najgorszym �r�d�em nieporozumie� jest lekcewa��cy
stosunek Rubinsteina do dat. Ca�e partie pami�tnik�w bywaj� opatrzone myln� da-
t� - pomy�ka dotyczy cz�sto jednego roku, nieraz dekady lub jeszcze d�u�szego
okresu, a w wyniku burzliwych wydarze� maj�cych miejsce w ostatnim stuleciu
w Polsce i w Niemczech, gdzie Rubinstein sp�dzi� dzieci�stwo i okres dojrzewania,
zachowa�a si� niewielka dokumentacja z tego okresu. Pr�buj�c uporz�dkowa� chro-
nologi�, cz�sto musia�em polega� na niepe�nych informacjach i domniemaniach, po-
zostaje mi wi�c tylko �ywi� nadziej�, �e w wi�kszo�ci wypadk�w nie pope�niam po-
my�ek.
Problem nazwisk zaczyna si� ju� przy dziadku Rubinsteina ze strony mat-
ki, kt�ry w indeksie do Moich m�odych lat nazywa si� Solomon Heyman. Jednak-
�e "Solomon' to angielska wersja imienia dziadka, kt�re naprawd� brzmia�o
"Yechiel". Je�li chodzi za� o nazwisko, pos�u�y�em si� w tej ksi��ce wersj�
utrwalon� na nagrobku matki Rubinsteina: Heiman. Pisownia imion rodzic�w
Rubinsteina, Felicja i Izaak, pochodzi tak�e z p�yty ich nagrobka. Wi�kszo�� po-
zosta�ych nazwisk podaj� w formie, w jakiej je znalaz�em. Powodem konfuzji
w imionach cz�onk�w rodziny Rubinsteina jest fakt, �e dzieciom nadawano
zwykle najpierw imi� hebrajskie, kt�re u �yd�w w centralnej i wschodniej Eu-
ropie bywa�o nast�pnie dopasowywane do bardziej swojsko brzmi�cych form
w jidysz, a nawet do odpowiednik�w - je�li istnia�y - w dominuj�cym lokal-
nym j�zyku lub dialekcie. Tak wi�c Yitzchak zmienia� si� w Itzika w jidysz
i Izaaka po polsku. Pos�u�y�em si� oczywi�cie tradycyjn� niemieck� pisowni�
nazwiska Rubinstein, a nie polsk� Rubinsztajn, czy te� nie tak rzadk� wersj�
Rubenstein, kt�rej pianista nie znosi�. Je�li chodzi o pisowni� imienia mego bo-
hatera, przychyli�em si� do jego w�asnego upodobania: "Tak� w�a�nie, polsk�
pisowni� mego imienia przyj�� p�niej, w celach reklamowych, m�j impresario
Sol Hurok. Ja sam natomiast podpisywa�em si� Arthur w krajach, gdzie przy-
j�ta jest taka pisownia, Arturo w Hiszpanii i we W�oszech, Artur za� w krajach
s�owia�skich". Pozosta� wi�c Artur, z wyj�tkiem cytat�w z artyku��w, ksi��ek
i dokument�w, w kt�rych wyst�puje inna pisownia.
W�a�ciwie przyj�� mo�na, �e pomys� tej ksi��ki narodzi� si� w styczniu
1959 roku, gdy po raz pierwszy us�ysza�em Rubinsteina. Jednak�e dopiero
z ko�cem 1986 roku powa�nie rozwa�y�em t� my�l, podczas wizyty u Petera
Rosena, nowojorskiego producenta telewizyjnego, dla kt�rego napisa�em sce-
nariusz do filmu dokumentalnego o Arturo Toscaninim. Rosen uko�czy� w�a-
�nie film dokumentalny o Rubinsteinie, przygotowany z okazji nadchodz�cej
setnej rocznicy urodzin pianisty; mia� jeszcze kilka pude� pe�nych materia��w
i zaproponowa�, �e udost�pni mi je, gdybym kiedy� chcia� napisa� jego biogra-
fi�. Da� mi te� adresy Anieli Rubinstein i najstarszej c�rki Ewy. Ko�czy�em w�a-
�nie ksi��k� o muzyce pod faszystowskim re�imem we W�oszech i my�l o na-
tychmiastowym rozpocz�ciu nast�pnej nie bardzo mi si� u�miecha�a. Zatelefo-
nowa�em i napisa�em do Ewy Rubinstein, ale ca�y pomys� od�o�y�em do pa�-
dziernika 1988 r., kiedy to odwiedzi�em Aniel� (Nel�) Rubinstein w Pary�u
w domu, do kt�rego wprowadzi�a si� z m�em prawie dok�adnie pi��dziesi�t
lat wcze�niej. Pani Rubinstein, licz�ca w�wczas osiemdziesi�t lat, by�a zar�w-
no uprzejma, jak i szczera. Przyzna�a, �e ostatnie lata by�y dla niej i m�a bar-
dzo trudne - o czym ju� wiedzia�em - a tak�e, �e wprawdzie nie ma nic prze-
ciwko powstaniu takiej ksi��ki, wola�aby jednak, abym zaczeka�, a� i ona odej-
dzie. "To nie potrwa d�ugo" - o�wiadczy�a ze �miechem. Odpowiedzia�em
r�wnie szczerze, �e aczkolwiek nie zamierzam pisa� biografii oficjalnej, autory-
zowanej przez rodzin�, nie chcia�bym rezygnowa� z jej wsp�pracy i pozwole-
nia na przejrzenie rodzinnych papier�w. W przeciwie�stwie do Toscaniniego,
kt�rego �yciorys uko�czy�em dziesi�� lat wcze�niej, Rubinstein pozosta� dla
mnie postaci� stale �yw� - kim�, kogo widzia�em i s�ysza�em wiele razy, a na-
wet pozna�em. Jednak Toscaninim interesowa�em si� przez wiele lat, zanim po-
proszono mnie o napisanie o nim biografii, tak, �e kiedy rozpocz��em prac�
- wiedzia�em ju� w og�lnym zarysie jaki b�dzie jej zakres. Tymczasem w wy-
padku Rubinsteina, przeciwnie, by�em jedynie �wiadom, �e jego pami�tniki,
kt�re czyta�em wcze�niej, b�d� musia�y zosta� ponownie uwa�nie przeanalizo-
wane i zweryfikowane; reszta by�a wielkim znakiem zapytania. Pani Rubin-
stein odda�a do mej dyspozycji zar�wno sw� pami��, jak i dokumenty. Zg�osi-
�em propozycj� ksi��ki, a nast�pnego lata podpisa�em kontrakt.
Od pocz�tku zdawa�em sobie spraw�, �e najwi�ksz� trudno�� techniczn�
stanowi� b�dzie sk�pa ilo�� materia�u �r�d�owego z pierwszych pi��dziesi�ciu
trzech lat �ycia Rubinsteina. Gdy Rubinsteinowie porzucili Pary� w chwili wy-
buchu II wojny �wiatowej, pozostawili tam wi�kszo�� swego mienia, w tym
tak�e prywatne dokumenty. Podczas wojny ich dom zaj�li Niemcy; przedmio-
ty o du�ej warto�ci - obrazy i meble - skonfiskowano i wys�ano do Niemiec,
natomiast korespondencja i inne dokumenty uleg�y zniszczeniu lub za gin�y
i nigdy nie zosta�y odnalezione. Od chwili przybycia Rubinstein�w do Stan�w
Zjednoczonych sterta materia��w i dokument�w zn�w zacz�a si� pi�trzy�,
urastaj�c do gigantycznych rozmiar�w. W ko�cu przewieziono je do domu
w Pary�u, gdzie zaj�y poka�n� ilo�� miejsca na p�kach. Pani Rubinstein
uprzejmie pozwoli�a mi zbada� te materia�y i sporz�dzi� fotokopie wszystkie-
go, co by�o mi potrzebne do bada�. Po jednej z wizyt w Pary�u wr�ci�em do
domu z oko�o dwoma tysi�cami stron fotokopii i niekt�re partie mojej ksi��ki
- szczeg�lnie poka�ne szkice 6. i 7. rozdzia�u - oparte s� na analizie tych �r�-
de�. (Wiele oryginalnych dokument�w zosta�o w swoim czasie podarowanych
Bibliotece Kongresowej w Waszyngtonie i Muzeum Historycznemu w �odzi.)
Aby zdoby� dokumenty z pierwszej cz�ci �ycia Rubinsteina, jak r�wnie�
z p�niejszych okres�w, zmuszony by�em dokona� wielu podstawowych ba-
da� i poszukiwa� w Polsce, Niemczech, Francji, Anglii, Szwajcarii, Hiszpanii,
W�oszech i Stanach Zjednoczonych. Z wyj�tkiem Katarzyny Naliwajek, przyja-
ci�ki z Warszawy, kt�ra pomog�a mi odnale�� i przet�umaczy� znaczn� ilo��
materia�u polskiego, nie posiada�em �adnych sta�ych asystent�w i z tego
wzgl�du bior� pe�n� odpowiedzialno�� za ewentualne b��dy i uchybienia za-
warte w tej ksi��ce.
Chcia�bym wyrazi� sw� wdzi�czno�� nie tylko Neli Rubinstein i Katarzy-
nie Naliwajek, ale r�wnie� wielu innym ludziom. Ewa, Alina i John Rubinste-
in - troje z czw�rki dzieci Artura i Neli - szczodrze s�u�yli mi swym czasem
i informacjami, podobnie jak Annabella Whitestone, towarzyszka Rubinsteina
w ostatnich latach jego �ycia. Przedstawili zasadniczo r�ni�ce si� opinie
w wielu kontrowersyjnych sprawach z �ycia pianisty, pr�bowa�em wi�c spra-
wiedliwie wywa�y� wszystkie te pogl�dy. W 1992 r., rok po zako�czeniu lwiej
cz�ci moich konsultacji z pann� Whitestone, zosta�a ona lady Weidenfeld -�o-
n� George'a Weidenfelda, kt�ry od lat siedemdziesi�tych pozostaje moim
g��wnym brytyjskim wydawc�, ale pomimo tego wydarzenia ani ze strony lor-
da czy lady Weidenfeld, ani os�b z nimi zwi�zanych nie podejmowano �ad-
nych pr�b nak�onienia mnie, bym zmieni� opinie w jakiejkolwiek kontrowersyj-
nej kwestii omawianej w ksi��ce. A na ile pozwala mi znajomo�� mojej w�asnej
osoby, stwierdzi�em, �e pomimo ma��e�stwa panny Whitestone nie podda�em
si� autocenzurze - tej najbardziej niezno�nej presji. Zar�wno Rubinsteinowie,
jak i lady Weidenfeld zaakceptowali fakt, �e lektura pewnych partii ksi��ki mo-
�e okaza� si� bolesna dla ka�dego z nich i wszystkim im dzi�kuj� za wyrozu-
mia�o��. Dodatkowo wdzi�czny jestem Ewie Rubinstein, znanemu fotografiko-
wi, za udost�pnienie mi kilku zdj�� ojca i pomoc w selekcji obszernego mate-
ria�u fotograficznego z kolekcji jej matki.
Szczeg�lne podzi�kowania za pomoc wykraczaj�c� nie tylko poza poczu-
cie obowi�zku, ale i przyja��, kieruj� do dr. Johnathana Logana z Epg Labs
w Manhasset, New York; Johna Freemana z "Opera News" w New York City,
Susanne Fontaine z Hochschule der Kunste w Berlinie; Marii Isabel de Falla,
pani prezes Fundaci�n Archivo Manuel de Falla w Grenadzie; Ricardo de Que-
sady z Direcci�n Artistica Daniel w Madrycie i do wielu rozm�wc�w, kt�rych
nazwiska pojawiaj� si� na poni�szej li�cie i w ksi��ce. Dr Alex E. Friedlauder
z Brooklynu, Nowy Jork, kt�ry dokona� bardzo istotnych bada� genealogicz-
nych dotycz�cych polskich �yd�w, dostarczy� mi cennych informacji o przod-
kach i rodze�stwie Rubinsteina. Graham Sheffield, dyrektor do spraw projek-
t�w muzycznych South Bank Centre w Londynie, planowa� napisa� w�asn�
ksi��k� o Rubinsteinie, a mimo to okaza� si� niezwykle wspania�omy�lny, nie
tylko m�wi�c "Pan pierwszy!", lecz tak�e przesy�aj�c mi nagrania i transkryp-
ty serii audycji radia BBC pt. Rubinstein on Record. Michael Gray z G�osu Ame-
ryki przygotowa� i nades�a� ta�my z niekt�rymi nieosi�galnymi ju� w handlu
nagraniami Rubinsteina. Wydawnictwu Alfred A. Knopf Inc. z Nowego Jorku,
szczeg�lnie Judith Jones, starszemu wydawcy i pani wiceprezes wydawnictwa,
dzi�kuj� za zgod� na cytowanie kr�tkich fragment�w z Moich m�odych lat i Mo-
jego d�ugiego �ycia. Szczeg�lne podzi�kowania nale�� si� Jamesowi G. Mosero-
wi, redaktorowi Grove/Atlantic w Nowym Jorku; wydawcom i redaktorom
Aaronowi Asherowi i Alanowi Williamsowi wsp�pracuj�cymi z Weidenfeld
and Nicolson w Nowym Jorku, zanim sta�o si� Grove Weidenfeld,
i z wydawnictwa Grove Weidenfeld, zanim sta�o si� ono Grove/Atlantic; Iono-
wi Trewinowi, wydawcy, i Elsbeth Lindner, mojej redaktorce w Weidenfeld
and Nicolson w Londynie; oraz Nedowi Leavittowi, mojemu nies�ychanie cier-
pliwemu agentowi w Nowym Jorku.
T�umaczenia z wszystkich j�zyk�w (francuskiego, niemieckiego, hiszpa�-
skiego, w�oskiego i portugalskiego) opr�cz polskiego i rosyjskiego wykona�em ja
sam, cho� przy przek�adzie trudniejszych wyra�e� hiszpa�skich korzysta�em
z pomocy Laury Guasconi Boyer, a przy niemieckich - z pomocy Irene Dische,
Eve Halstenbach, Angeli Paynter, Louise Phoenix-Giedraitis i Uli Richter. Eva
Hoffman uprzejmie prze�o�y�a wiersz Jaros�awa Iwaszkiewicza, a nast�pnie
przekona�a mnie, �e nie jest wart zamieszczenia, udzieli�a mi te� pozwolenia na
wykorzystanie cytatu z jej niezwyk�ych pami�tnik�w Lost in Translation.
Po�r�d innych os�b prywatnych i instytucji, kt�re udzieli�y mi pomocy
znajduj� si�:
Austria, Wiede�: Otto Biba, dyrektor archiwum Gesellschaft der Musik-
freunde, Randolf Fochler z L. B�sendorfer Klavierfabrik.
Branlin, Rio de Janeiro: Luli Oswald
Francja, Hawr: Jean-Paul Herbert z Archives Historiques, Compagnie
Generale Maritime; Nicea: Odette Golschmann; Orange: Colette Brivet z Cho-
regies d'Orange; Pary�: Gerald Antoine, biograf Paula Claudela, Elisabeth
Hayes z Theatre des Champs-Elysees, Yann Martel, Tomasz H. Or�owski
i Magda Achnass, asystenci Neli Rubinstein, Isabelle i Eric Strasam, Alison We-
aring; Saint-Jorioz: Francois-Rene Duchable.
Niemcy, Berlin: Daniel Barenboim i jego asystentka pani Topcu z Deut-
sche Staatoper, pani Preuss z Landesarchiv, Dietmar Schenk z Hochschular-
chiv w Hochschule der Kunste, Cornelia Praetorius; Hamburg: Gerda i Pe-
ter Aistleitnerowie z Staatarchiv, Klaus Angermann z Philharmonie, pani lub
pan Mehring z Staatoper, Senat der Freien und Hansestadt Hamburg; Lipsk:
Claudius B�hm z Gewandhausarchiv; Monachium: dr Klaus Stadler z R. Pi-
per Verlag.
Wielka Bannnin, Hayes, Middlesex: Ruth Edge i Suzanne Lewis z EMI Mu-
sic Archives; Edynburg: David Gilmour; Londyn: Robert Baldock z Yale Uni-
versity Press, Nicholas Mosley, trzeci baron Ravensdale; Libby Rice z Develop-
ment Department, London Symphony Orchestra; Jill Shutt z administracji Wig-
more Hall.
Izrael, Tel Aviv: Nachema Sachar z Nahum Golgmann - Museum Diaspory
�ydowskiej, Jan J. Bystrzycki z mi�dzynarodowego Konkursu Pianistycznego
im. Artura Rubinsteina, Peter E. Gradenwitz.
Weocli, Mediolan: Milena Borromeo z ORIA; Rzym: Annalisa Bini i Lau-
ra Ciancio z Academia di Santa Cecilia, Fil Pietrangeli i Paolo Rossi z BMG
Airola.
Polska, Krak�w: Teresa Chyli�ska i Ma�gorzata Perkowska-Waszek z Uni-
wersytetu Jagiello�skiego; ��d�: Ryszard Czubaczy�ski, Bo�enna Pietrasz-
czyk, Miros�aw Borusiewicz, Iwona �ukowska i Aleksandra Kocik z Muzeum
Historii Miasta �odzi; Warszawa: Romano Catalini, Gennaro Camfora i Paolo
Gesumunno z Instituto Italiano di Cultura, Henryka Kowalczyk i Ma�gorzata
Komorowska z Akademii Muzycznej im. F. Chopina, Ma�gorzata Jasi�ska, El�-
bieta Jasi�ska - Libera, J�zef Ka�ski, Maria Kempi�ska, Marcin Macijewski.
Portugalia, Sintra: markiza Olga de Cadaval.
Ros jn, Moskwa: �wiatos�aw Richter.
Hiszpania, Madryt: Anna Gamazo, Isabela Rua z Fundaci�n Isaac Albeniz.
Szionjcaria, Clarens: Nikita Magaloff (nie �yje); Genewa: Pedro Kranz
z agencji Caecilia; Herrliberg (Zurych): Andor Foldes; Lozanna: Danielle Min-
cio z Bibliotheque Cantonale et Universitaire.
USA, Austin: Dell Anne Hollingdworth z Harry Ranson Humanities Re-
search Center przy University of Texas; Baltimore: Earl Carlyss i Ann Schein
z Peabody Conservatory; Boston: Bridget P.Carr, archiwistka, Boston Sympho-
ny Orchestra; Chicago: Patricia Smolen, Frank Villella, archiwista, Chicago
Symphony Orchestra; Cleveland: Eunice Podis, Concord, Massachusetts: Be-
atrice Erdely; Hancock, New Hampshire: Cecil B. Lyon; Kansas City, Missouri:
Peter Munstedt, bibliotekarz konserwatorium i Marilyn Burlinganne, archi-
wistka z University of Missouri; Los Angeles: Mathis Chazanow, Orrin Ho-
ward, dyrektor publikacji i archiw�w Los Angeles Philharmonic, Jacquline de
Rothschild Piatigorski; New, Haven, Connecticut: Vivian Perlis, Yale Universi-
ty; New York City: Emanuel Ax, Michael Charry, Laura Dubman Fratti (nie �y-
je), Barbara Haws, archiwistka i historyk z New York Philharmonic, Judith Jo-
nes z wydawnictwa Alfred A. Knopf, Jarmika Novotna (nie �yje), John Pfeiffer
z BMG Classics - RCA Red Seal (Pfeiffer, kt�ry produkowa� wiele plyt Rubin-
steina, zezwoli� mi na przejrzenie akt wytw�rni dotycz�cych Rubinsteina),
Aleksander Schneider (nie �yje), Arnold Steinhardt z Kwartetu Guarneri, May
Stone z New York Historical Society, Nancy Lee Swift z BNG Classics, Robert
Tuggle, dyrektor archiwum Metropolitan Opera Association, David Walter, Ju-
illiard School, Dorothy Warren, biografka Ruth Draper, Max Wilcox, producent
Rubinsteina w RCA przez ostatnich siedemna�cie lat kariery pianisty; San
Francisco: Debra Podjed, archiwistka, San Francisco Symphony; San Pedro, Ca-
lifornia: Wendy Knopf Cooper; Washington: Kathie O. Nicastro z Civil Refe-
rence Branch, National Archives, Charles S. Sampson z the Office of the Histo-
rian, Bureau of Public Affairs, United States Departament of State; Weston, Con-
necticut: Janina Fia�kowska; West Redding, Connecticut: Igor Kipnis.
Chcia�bym r�wnie� podzi�kowa� wielu przyjacio�om, kt�rzy przyj�li mnie
pod sw�j dach (w wielu wypadkach kilkakrotnie) podczas moich w�dr�wek
w poszukiwaniu materia��w. Bez ich go�cinno�ci pow stanie tej ksi��ki napo-
tka�oby zasadnicze przeszkody ekonomiczne. Dzi�kuj� wi�c: Romano i Tedo-
wi Catalani z Warszawy, Danielle, Henri i Julie Canonge oraz Holly Brubach
z Pary�a Danowi Whitmanowi z Madrytu, Ruth Block i Johnathanowi Logano-
wi z Nowego jorku, Irene, Nicolasowi, Emily i Leonowi Dische-Beckerr z Ber-
lina, sir Anthony'emu (nie �yje) i lady Patricii Lousada z Londynu, oraz Dano-
wi whitmanowi i Anuncion Sanz z Waszyngtonu. wielu z tych ludzi pomog�o
mi te� w moich badaniach na mn�stwo innych sposob�w. Szczeg�lnie
wdzi�czny jestem mojej �onie Barbarze i naszemu synowi Julianowi, kt�rzy
cierpliwie znosili mnie przez ca�y okres pracy nad ksi��k�.
Intencj� niniejszej biografii nigdy nie by�o zast�pienie autobiografii Rubin-
steina. Jest to ca�kowicie osobna, niezale�na pozycja. Na podstawie moich w�a-
snych pogl�d�w na wiele kwestii czytelnicy mog� wysnu� w�asne wnioski, ale
z g�ry uprzedzam, �e przeciwny jestem zar�wno biografiom ba�wochwalczym
jak i obrazoburczym, opartym na hipotezach i wykorzystuj�cym materia� sta-
rannie wyselekcjonowany dla przeprowadzenia po��danych dowod�w. Mar-
tin Gilbert, biograf Churchilla, s�usznie zauwa�y�, �e wielu wsp�czesnych bio-
graf�w pr�buje zademonstrowa� swoje umiej�tno�ci "tak wyko�lawiaj�c
obiekt, a� stanie si� groteskow� karykatur� prawdziwej postaci". Z ca�ych si�
pr�bowa�em unikn�� tej niszcz�cej formy ekshibicjonizmu. Czuwa�em nad nar-
racj�, co jest obowi�zkiem ka�dego autora, ale wiele wypowiedzi pozostawi-
�em w pierwszej osobie, aby zr�nicowa� tonacj� i punkt widzenia; dodatkow�
korzy�ci� tej techniki jest umieszczenie w tek�cie niekt�rych wa�niejszych frag-
ment�w korespondencji Rubinsteina - a poniewa� nie przejawia� on zami�owa-
nia do pisania, nigdy zapewne nie uka�e si� osobny zbi�r jego list�w. Ksi��ka
moja w rzeczy samej zawiera troch� moralizowania, ale nie ma ono nic wsp�l-
nego z moimi w�asnymi normami zachowania. (�yczliwi Czytelnicy zechc�
przyj�� moje zapewnienie, �e takowe posiadam.) �w ton moralizatorski poja-
wia si� tylko wtedy, gdy Rubinstein mija si� z prawd�, gdy maskuje lub pr�bu-
je z grubsza racjonalizowa� odst�pstwa od deklarowanych przez siebie norm
moralnych. By� konglomeratem egoizmu i wielkoduszno�ci, podobnie jak
wi�kszo�� ludzi, ale te� jego geniusz muzyczny i mi�dzynarodowy sukces
stwarza�y szczeg�ln� sposobno�� do przesadnego rozwini�cia obu tych cech.
Harvey Sachs, Loro Ciuffenna, stycze� 1995
Talent
N. Follmann 24 grudnia 1890
Lodz
Herrn Prof.Joseph Joachim
Berlin
Wielce Szanowny Panie Profesorze!
Powr�ciwszy w�a�nie z d�ugiej podr�y w interesach, spiesz� spe�ni� niezwykle mi�y
obowi�zek i podzi�kowa� Panu pokornie, Wielce Szanowny Panie Profesorze, za szczer�, lecz
bez w�tpienia najlepsz� rad�, jakiej by� Pan �askaw udzieli� w sprawie utalentowanego
ch�opca, Artura Rubinsteina.
Tymczasem jednak�e m�ody cz�owiek sprawia nam k�opoty, poniewa� w ci�gu ostatnich
sze�ciu miesi�cy uczyni� znaczne post�py,jakich Pan, Wielce Szanowny Panie Profesorze, nie
spodziewa� si� po nim przed uko�czeniem przez niego sze�ciu lat.
Ten obiecuj�cy muzyk nie tylko zna nazwy poszczeg�lnych d�wi�k�w i kluczy, ale
potrafi ju� rozpoznawa� d�wi�ki w akordzie, nawet je�li maj� krzy�yki lub bemole.
Musz� te� wspomnie�, �e graj�c malec u�ywa obu r�k i gra z w�asnym, lecz
harmonicznym akompaniamentem.
Ukoronowaniem jednak�e jest fakt, �e bystry ten m�odzieniec twierdzi, i� musi pod��a�
za g�osem "swoich uczu�' i gra� swoj� w�asn� "symfoni�', po czym rozpoczyna pasa�em, po
kt�rym nast�puje bardzo sympatyczny temat, a wszystko ko�czy weso�ym fina�em; zawsze
gra to w ten sam spos�b, nie zmieniaj�c ani jednej nuty, wszyscy doko�a znaj� wi�c ten temat
ca�kiem dobrze.
Na koniec prosz� pozwoli�, �e raz jeszcze nadmieni�, Wielce Szanowny Panie Profesorze,
i� nie przesadzam ani na jot� i relacjonuj� wszystko zgodnie z prawd�, tak aby znaj�c moj�
opini� m�g� Pan podj�� wa�n� decyzj�.
Pozostaj� z wyrazami najg��bszego szacunku
Nathan Follmann
Mimo i� ��d� znajduje si� w samym centrum Polski, Nathan Follmann,
wuj Artura Rubinsteina, napisa� ten list po niemiecku, pi�knym starym
gotykiem. Drukowany nag��wek jego papieru listowego zawiera nazw� miasta
��d� bez �adnego z trzech znak�w diakrytycznych stosowanych w j�zyku
polskim dla wskazania poprawnej wymowy. Papeteria wuja Nathana by�a
kratkowana, aby u�atwi� przesy�anie klientom faktur - ��d� by�a bowiem
miastem przemys�owym, zdominowanym przez niemieckie i �ydowskie
fabryki, a wuj Nathan - �ydowskim fabrykantem, kt�rego pierwszym j�zykiem
by� niemiecki.
Julian Tuwim, jeden z najwybitniejszych poet�w polskich XX wieku, tak�e
urodzony w �odzi �yd (sze�� lat m�odszy od Rubinsteina), opisa� swoje
rodzinne miasto z ponur� ironi�: "[...] ��d� Bagdadem jest bajecznym/ Albo
La Mancz� manczestersk�...' Bronis�aw Horowicz, kompozytor, pisarz
i re�yser scen operowych urodzony w �odzi w 1910 roku, zastanawia� si�
bardziej prozaicznie i pos�pnie "czy jest na �wiecie drugie miasto tak smutne
jak ��d� mojego dzieci�stwa. Mo�e angielski Manchester, z kt�rym cz�sto j�
por�wnuj�.
Czy to z powodu czerwieni cegie� fabrycznych, dominuj�cego koloru we wspomnieniach
z m�odo�ci? [...) Miasto usytuowane by�o wzd�u� g��wnej ulicy d�ugo�ci kilku kilometr�w,
z kt�r� ulice boczne przecina�y si� pod k�tem prostym; te z kolei przeci�te by�y uliczkami
biegn�cymi r�wnolegle do g��wnej arterii. Ci�gle jeszcze schemat ten kojarzy mi si�
z wi�zieniem.
Kiedy wje�d�a�o si� do miasta poci�giem, odczuwa�o si� dziwne przygn�bienie na widok
istnego lasu fabrycznych komin�w wyrzucaj�cych w niebo szary i czarny dym. W�giel
nap�dza� maszyny parowe od 1839 roku. cz�sto nocami horyzont zabarwia� si� na czerwono,
a nag��wki w porannych gazetach wo�a�y: "Kur zapia�", co oznacza�o, �e sp�on�a jaka�
fabryka tekstylna. Nie wszystkie po�ary by�y przypadkowe. Dla w�a�ciciela na skraju
bankructwa po�ar fabryki stanowi� stosunkowo prosty spos�b zgarni�cia ubezpieczenia...
Bawe�na, po�ary, bankructwa, weksle, gie�da, bud�et, zyski, straty - to by�o abecad�o
��dzkich dzieci, nawet je�li p�niej zainteresowa�y si� medycyn�, architektur�, biologi� czy
muzyk�... Wi�kszo�� mieszka�c�w �odzi zaanga�owana by�a w interesy i nie potrafi�a
rozmawia� z tob�, nie dotykaj�c r�wnocze�nie twojej marynarki lub p�aszcza, by oceni� jako��
we�ny czy bawe�ny. [...)
Nikt nie wie, kiedy powsta�a pierwsza osada w miejscu dzisiejszej �odzi,
na p�nocno-zachodnim skraju zlewiska Wis�y i Odry. Pierwsze prawo
lokacyjne pochodzi z roku 1423. Kiedy trzysta siedemdziesi�t pi�� lat p�niej
otrzyma�a prawa miejskie, nadal by�a w�a�ciwie zaledwie osad� rolnicz�
w zaborze pruskim. Gdy w 1815 roku na kongresie wiede�skim utworzono
Kr�lestwo Polskie, znalaz�a si� w nim r�wnie� ��d�. W roku 1820 rz�d
kr�lestwa rozpocz�� proces transformacji �odzi, licz�cej wtedy tylko o�miuset
mieszka�c�w, w o�rodek przemys�u w��kienniczego. Niemieckim tkaczom
przyznano korzystne warunki osiedlenia, rozpocz�� si� nap�yw kapita�u,
a ch�opi z otaczaj�cego miasto wojew�dztwa przyje�d�ali do pracy. Sakso�ski
przemys�owiec Geyer uruchomi� pierwsz� wi�ksz� fabryk� w 1828 roku,
a wkr�tce ludno�� �odzi osi�gn�a liczb� czterech tysi�cy. Wzrost liczby
ludno�ci dokona� si� w szale�czym tempie po roku 1850, kiedy wolny handel
mi�dzy Kr�lestwem Polskim i Rosj� otworzy� dla ��dzkiej we�ny i bawe�ny
ogromny euroazjatycki rynek. Inny magnat niemiecki, Scheibler, skonstruowa�
maszyn� w��kiennicz� posiadaj�c� osiemna�cie tysi�cy wrzecion, kolejni
przedsi�biorcy za� - Heinzl, Kunitzer, Grohman - szli za jego przyk�adem.
W 1877 roku, dziesi�� lat przed urodzeniem Rubinsteina, ��d� mia�a ju�
pi��dziesi�t tysi�cy mieszka�c�w - ponad sze��dziesi�t razy wi�cej ni�
sze��dziesi�t lat wcze�niej; do 1914 roku liczba ta przekroczy�a p� miliona.
Po�r�d miast polskich by�a drugim co do liczby mieszka�c�w po Warszawie
- i tak ju� pozosta�o.
Najwi�kszy sukces po�r�d ��dzkich przedsi�biorc�w ostatniego
�wier�wiecza XIX wieku osi�gn�� Izrael K. Pozna�ski, kt�rego pozycja
�wiadczy�a o sile przebicia ��dzkich �yd�w. Nawet pod pruskimi rz�dami
zamieszkiwa�o ��d� kilku �yd�w - siedmiu w 1793 i dwudziestu o�miu
w roku 1809, kiedy to zbudowano drewnian� synagog�-jednak�e prawdziwy
rozkwit spo�eczno�� �ydowska prze�y�a po 1820 roku, co by�o zwi�zane
z rozwojem przemys�u tekstylnego. Nie powiod�y si� pr�by ograniczenia
wolno�ci �yd�w ze strony miejscowych rzemie�lnik�w niemieckich: ��dzcy
�ydzi, w przeciwie�stwie do swych pobratymc�w z oddalonego zaledwie
o dziesi�� kilometr�w Zgierza, mieli prawo posiadania w�asno�ci, otwierania
karczm bez specjalnego pozwolenia i prowadzenia wyszynku. Jednak�e ju�
1 lipca 1827 roku rada miejska �odzi stworzy�a co� na kszta�t getta, wydaj�c
zarz�dzenie, �e �ydzi mog� nabywa� w�asno��, wznosi� budynki
i zamieszkiwa� tylko w dok�adnie wydzielonych granicach w centrum miasta.
Aby m�c mieszka� w mie�cie, �ydzi musieli zna� j�zyk polski, francuski lub
niemiecki - warunek ten mia� przypuszczalnie na celu ograniczenie nap�ywu
�yd�w ze wschodu, z kt�rych wi�kszo�� m�wi�a w jidysz i po rosyjsku b�d�
ukrai�sku. ��dzkim �ydom nie wolno by�o nosi� tradycyjnych cha�at�w,
�ydowskie dzieci powy�ej si�dmego roku �ycia musia�y chodzi� do szko�y
publicznej, a nie do szk� przy synagogach. Jednak mimo spe�niania tych
wymaga� byli prze�ladowani przez w�adze, kt�re ulega�y silnym naciskom
spo�eczno�ci niemieckiej, pragn�cej pozby� si� �yd�w. Niemcy przegrali
batali�, gdy w roku 1848 car zezwoli� �ydom na zamieszkiwanie we
wszystkich polskich miastach pod jurysdykcj� rosyjsk�; nie by� to zreszt� akt
mi�osierdzia w stosunku do �yd�w, lecz raczej bodziec dla nich, aby opu�cili
Rosj� i przenie�li si� do Kr�lestwa Polskiego. Czterna�cie lat p�niej zmiany
w zarz�dzeniach o podziale dzielnicowym �odzi pozwoli�y �ydom na
osiedlanie si� we wszystkich dzielnicach miasta, oni jednak nadal trzymali si�
razem, w wi�kszo�ci w strefie zajmowanej dotychczas w centrum lub na
nowym przedmie�ciu przemys�owym zwanym Ba�uty. Wielu z nich by�o
rzemie�lnikami, robotnikami fabrycznymi i kramarzami; inni to hurtownicy,
detali�ci, agenci i po�rednicy zajmuj�cy si� dostaw� surowc�w dla przemys�u
w��kienniczego. Kilku, po�r�d kt�rych najznaczniejszym by� Pozna�ski,
zosta�o samodzielnymi przedsi�biorcami; do 1914 roku oko�o sto
siedemdziesi�t pi�� z ponad pi�ciuset du�ych i ma�ych fabryk w �odzi nale�a�o
do �yd�w.
Dziadek Rubinsteina ze strony matki, Ichel Heiman, ksi�gowy, by� jednym
z ambitnych m�odych �yd�w, kt�rzy przybyli do �odzi po carskim dekrecie
z roku 1848. Urodzi� si� oko�o sze��dziesi�ciu kilometr�w na p�nocny zach�d
od �odzi, we wsi D�bie, oko�o roku 1824; jego ojciec Salomon, urodzony oko�o
roku 1795, by� synem Eliasza (oko�o 1766-1828) i Czarne. W 1851 roku Ichel
o�eni� si� z Dwojr� Dobronick�, urodzon� w roku 1830, c�rk� Szlomo-Dawida
i Ryfki Dobronickich. (Panie�skie nazwisko Ryfki brzmia�o Zajdler lub Seidler;
jej rodzicami byli Pinchus i Feiga). Ichel najpewniej otworzy� w�asny interes lub
zosta� wsp�lnikiem, skoro jego wnuk opowiada�, �e "Powiod�o mu si�,
dochowa� si� te� o�miu c�rek i dw�ch syn�w; najstarsz� by�a moja matka".
Dokumenty potwierdzaj� o�wiadczenie Rubinsteina, �e jego matka, Blima
Feiga (Felicja), by�a najstarsza spo�r�d przynajmniej o�miorga rodze�stwa.
Urodzi�a si� w �odzi w roku 1852, dnia 28 sierpnia wedle inskrypcji na jej
grobowcu, a 28 listopada wedle rejestru miejskiego.
Mniej wiadomo o rodzinie Artura ze strony ojca, Izaaka, kt�ry przyszed�
na �wiat w Pu�tusku 4 grudnia 1848 roku; jego rodzicami byli Szlama (by�
mo�e syn Borucha) i Yenta (Yalta), kt�ra z domu by�a tak�e Rubinstein jej
ojciec mia� na imi� Szyia). Izaak nie posiada� �adnego rodze�stwa lub te�
nigdy nie by� z nimi w kontakcie. Podczas powstania styczniowego 1863 roku
jego rodzice zgin�li od rosyjskich kul, ch�opak za� w ci�gu nast�pnych
siedmiu lat przeni�s� si� do �odzi - zwabiony zapewne s�aw� jej prosperity.
Zgodnie z relacj� Artura Rubinsteina, Izaak wkr�tce "za�o�y� niewielki
warsztat wyrabiaj�cy samodzia�owe sukno i po�lubi� moj� matk�'. �lub odby�
si� w lutym lub marcu 1870 roku, gdy Felicja mia�a lat siedemna�cie, a Izaak
dwadzie�cia jeden, i w ci�gu nast�pnych dziesi�ciu lat dochowali si�
sze�ciorga dzieci. Jadwiga (Jadzia, Yenta, Naomi; p�niej pani Maurycowa
Landau), urodzona w 1871 roku, nazwana zosta�a po matce Izaaka; Stanis�aw
(Sta�, Szlama), kt�ry otrzyma� imi� po ojcu Izaaka, urodzi� si� 5 wrze�nia
1872 roku; Helena (Hele; p�niej pani Adolfowa Landau) i Franciszka (Frania;
p�niej pani Leonowa Likiernik) pojawi�y si� mi�dzy 1873 i 1877 rokiem;
Tadeusz (Dawid) urodzi� si� 29 czerwca 1878 roku; a Ignacy (Izrae�, Izydor)
31 czerwca 1880 roku. W pi�tek, 28 stycznia 1887 roku, po przesz�o
sze�cioletniej przerwie si�dme dziecko " ja, sp�niony i raczej nieproszony
go��, zapuka�em do furtki �ycia". Jak si� p�niej dowiedzia�, jego matka
zamierza�a usun�� t� ci���, co wyperswadowa�a jej dopiero siostra Salomea
(Salka). Felicja mia�a trzydzie�ci cztery lata, Izaak trzydzie�ci osiem, kiedy
urodzi� si� Artur, tak wi�c cz�sto powtarzane przez Rubinsteina twierdzenie,
�e jego ojciec "by� ju� dobrze po czterdziestce', a oboje rodzice byli "do��
starzy", gdy przyszed� na �wiat, mia�o by� mo�e na celu wsparcie tak drogiej
mu teorii: "Mo�e [ich wiek) mia� jaki� wp�yw na moje muzyczne uzdolnienia
- powiedzia� hiszpa�skiemu dziennikarzowi w roku 1919. - Czyta�em
w pewnej angielskiej ksi��ce, �e dzieci starszych rodzic�w maj� wi�ksze
zdolno�ci intelektualne". Felicja mia�a ci�ki por�d. Gdy dziecko ju� si�
wreszcie pojawi�o, rodzice postanowili nazwa� go Leon; zdecydowali si� na
imi� Artur tylko dlatego, �e sze�cioletni Ignacy zna� zdolnego ma�ego
skrzypka o tym imieniu, a - zgodnie z rodzinn� opowie�ci� - pragn�� on,
by jego male�ki braciszek wyr�s� na wielkiego muzyka.
"��d� nie by�a poetycznym miastem - wspomina� Bronis�aw Horowicz,
kt�ry sp�dzi� tam lata gimnazjalne. - ��d� by�a miastem pracuj�cym, miastem
walki robotnik�w, miastem rozruch�w i podziemnego socjalizmu w czasach
caratu'. Ale dla Artura Rubinsteina, kt�ry opu�ci� swoje rodzinne miasto
w wieku dziesi�ciu lat, wspomnienia z niej zawsze zachowa�y odrobin� poezji.
Wiedzia� dobrze, �e ��d� lat 90. XIX wieku by�a "najbardziej niezdrowym
i niehigienicznym miastem, jakie tylko mo�na sobie wyobrazi�, �e powietrze
"zatruwa�y wyziewy z fabryk chemicznych", �e niebo przes�ania� "unosz�cy
si� z komin�w g�sty, czarny dym i �e ci�gni�te przez konie �elazne zbiorniki
na ekskrementy - nie istnia�a bowiem kanalizacja - "wype�nia�y ulice
niezno�nym fetorem', lecz jako dziecko wyobra�a� sobie, �e naje�one
kominami fabryki to "zamki ze wspania�ymi wie�ami, carscy st�jkowi to
potwory, a przechodnie na ulicach - to poprzebierani ksi���ta i ksi�niczki'.
Pami�ta� "pos�pne, p�aczliwe zawodzenie setek fabrycznych syren', �piew
Cygan�w, brzd�kanie gitary i taniec, i "monotonne nawo�ywania �ydowskich
handlarzy starzyzn�, rosyjskich sprzedawc�w lod�w, a tak�e polskich
wie�niaczek, �piewnie zachwalaj�cych przyniesione jajka, warzywa i owoce.
Uwielbia�em te d�wi�ki'. W jego wspomnieniach ��d� by�a dzieci�stwem,
z chwil� bowiem, gdy talent wyrwa� go stamt�d, jego dzieci�stwo dobieg�o
ko�ca.
W przeciwie�stwie do Warszawy, ��d� nie zosta�a zniszczona w czasie
II wojny �wiatowej. Rubinstein, b�d�c ju� bardzo starym cz�owiekiem, orzek�,
�e jest o wiele �adniejsza, ni� za czas�w jego dzieci�stwa. "Zupe�nie jak stajnia
Augiasza - wypucowany ka�dy k�cik", powiedzia� reporterowi
telewizyjnemu, przechadzaj�c si� ulicami miasta. Rubinsteinowie zajmowali
"obszerne, s�oneczne mieszkanie w �adnym domu przy g��wnej ulicy
Piotrkowskiej' - d�ugiej arterii wspomnianej przez Horowicza. Dom jest
solidny, trzypi�trowy od frontu, z czteropi�trow� oficyn�, z du�ymi oknami
frontowymi wychodz�cymi na po�udnie. Na parterze tej i innych kamienic
przy Piotrkowskiej mieszcz� si� sklepy, podobnie jak sto lat temu; na staro��
Rubinstein szczeg�lnie wspomina� bank i paszteciarni� Roszkowskiego.
G��wne wej�cie do kamienicy, w kt�rej mieszka� Rubinstein, by�o
wystarczaj�co szerokie i wysokie, by mog�y przeje�d�a� nim powozy, a fasada
ci�gle jeszcze nosi �lady solidnych bur�uazyjnych warto�ci tamtych czas�w.
Rubinstein wspomina� ten dom z sympati� i pokaza� go korespondentowi
"New York Times'a" w roku 1975. "Prosz� spojrze� - wskaza� na d�ugi rz�d
okien na drugim pi�trze, snuj�c wspomnienia na podw�rku - to by�y nasze
okna. Tam kuchnia. Codziennie rano toczy�y si� w niej walki pomi�dzy moim
starszym rodze�stwem, biegn�cym do szko�y, o kanapki, kt�re
przygotowywa�a mama. A potem ka�dego ranka nagle zapada�a cisza
i zostawa�em sam przy moim pianinie".
By�o to pianino, kupione przez rodzic�w, gdy mia� dwa i p� roku, nie
dla niego jednak, lecz dla Jadzi i Heli, kt�re mia�y nauczy� si� troch� gra�,
jak przysta�o dobrze u�o�onym panienkom. Tymczasem nabytek ten szybko
i stanowczo zdecydowa� o losie trudnego braciszka dziewczynek, kt�ry
p�no nauczy� si� m�wi�, a ze �wiatem komunikowa� si� �piewaj�c w swoim
dzieci�cym j�zyku. Artek by� rozpuszczony i niezdyscyplinowany; lubi�
straszy� ludzi i do�� wcze�nie nauczy� si� wygrywa� wzajemnie ,rodzic�w
przeciwko dziadkom i rodze�stwo przeciw sobie. Pami�ta�, albo mu o tym
opowiadano, �e od kiedy pojawi�o si� pianino, wrzeszcza� i p�aka�, gdy
ktokolwiek pr�bowa� wyrzuci� go z bawialni, gdzie sta� instrument.
Przys�uchiwa� si� lekcjom Jadzi z "korpulentn� pani� Kija�sk�' i stopniowo
nauczy� si� rozpoznawa� klawisze, rozr�nia� nazwy d�wi�k�w bez
patrzenia na klawiatur� i gra� - najpierw tylko jedn� r�k�, potem obiema
- ze s�uchu.
"Kiedy mia�em trzy lata, sta�em si� muzykiem - powiedzia� w wywiadzie
jako stary ju� cz�owiek. - Mog�em gra� z siostr� na cztery r�ce. Ona gra�a bardzo
�le, ale ja wykonywa�em te utwory ca�kiem dobrze... Wielu ludzi w wieku 20 lat
nie mo�e zdecydowa� si�, czy chc� by� jubilerami, lekarzami czy in�ynierami.
Ja w wieku lat trzech wiedzia�em, �e b�d� muzykiem". Wuj Nathan Follmann-
jeden ze szwagr�w Felicji i "bardzo kulturalny cz�owiek", jak powiedzia�
Rubinstein, w wywiadzie opublikowanym prawie trzy czwarte wieku p�niej-
"czu� �e nie mam czasu do stracenia i �e wcale nie jest zbyt wcze�nie na
rozpocz�cie kariery". Follmann napisa� list, nie zachowany do dzi�, kt�ry
poprzedza� ten cytowany na pocz�tku rozdzia�u, do J�zefa Joachima, jednego
z najbardziej cenionych skrzypk�w tamtych czas�w. Tak jak Rubinstein,
Joachim by� si�dmym dzieckiem wschodnioeuropejskich (w�gierskich) �yd�w
- cudownym dzieckiem. W wieku czternastu lat gra� pod batut� Mendelssohna,
p�niej wsp�dzia�a� z Lisztem, Schumannem, a szczeg�lnie z Brahmsem. Kiedy
Follmann pisa� do niego w 1890 roku, Joachim mia� pi��dziesi�t dziewi�� lat
i sta� u szczytu kariery mi�dzynarodowej jako solista, pierwszy skrzypek
w dzia�aj�cym wiele lat Kwartecie Smyczkowym Joachima i dyrygent. Ponadto
by� dyrektorem Berlins Hochschule fur Ausubende Kunst, kt�r� za�o�y� w roku
1868. Joachim odpowiedzia� jasno, �e jeszcze za wcze�nie, aby oceni� talent
ch�opca, i poradzi�, by pilnie go obserwowa�, dop�ki nie sko�czy pi�ciu czy
sze�ciu lat. Jego ostro�na, lecz przyjazna odpowied� zach�ci�a Follmanna do
wys�ania drugiego listu - cytowanego na wst�pie - miesi�c po czwartych
urodzinach Artura. Zapewne wywo�a� podobn� odpowied�, lecz ju� z pewnym
ust�pstwem: je�li kto� przywiezie ch�opca do Berlina, Joachim got�w jest go
przes�ucha�. Wywo�a�o to gor�ce dyskusje w domu Rubinstein�w, po kt�rych
zdecydowano, �e Felicja i Jadwiga zabior� Artura do Berlina, gdzie przy okazji
skompletuj� wypraw� �lubn� dla Jadwigi, maj�cej wkr�tce wyj�� za m��.
Zatrzymaj� si� w domu siostry Felicji, Salki, kt�ra po�lubi�a berli�czyka i by�a
teraz pani� Salome� Meyer.
Z pierwszej podr�y poza ��d� przysz�y obie�y�wiat wspomina tylko
pobrz�kuj�cych szablami, z pistoletami u boku w�satych rosyjskich celnik�w
w wysokich butach, w Berlinie za� "brak znajomych komin�w i fabrycznych
syren'. W kr�tkim eseju napisanym po hiszpa�sku dziesi�� lat przed
uko�czeniem pierwszego tomu pami�tnik�w Rubinstein wspomina�: "Joachim
[...] kt�ry musia� by� g��boko nieufny wobec rodzic�w mniej lub bardziej
genialnych dzieci, usadzi� mam� i siostr� w przedpokoju i zabra� mnie do
gabinetu. Bez dalszych wst�p�w za�piewa� swoim gard�owym basem jeden
z temat�w Niedoko�czonej symfonii Schuberta i kaza� mi powt�rzy� to na
fortepianie. To by�o �atwe. Zadowolony, spyta�, czy by�bym w stanie zagra� to
jeszcze raz, ale tym razem z akompaniamentem. Zrobi�em to bez wahania,
zachowuj�c szubertowskie modulacje, co wydawa�o mi si� oczywiste. Bardzo
zadowolony zawo�a� moj� matk� i siostr� i poradzi� bezzw�ocznie pos�a� mnie
na nauk� gry na skrzypcach, ofiaruj�c przy tym wszelk� konieczn� pomoc
i rad�. Gdy wr�cili�my do domu, ojciec kupi� ma�e skrzypeczki - kt�re
po�ama�em w kawa�ki po dw�ch tygodniach. Przeznaczeniem moim by�
fortepian, potrzebowa�em polifonii; melodia bez wsparcia harmonicznego nic
dla mnie nie znaczy�a".
Relacja ta r�ni si� od p�niejszych wspomnie� Rubinsteina. Jak wynika
z pami�tnik�w, zanim Joachim kaza� Arturowi zagra� temat Niedoko�czonej
symfonii - kt�ry w pami�tnikach Rubinstein identyfikuje jako s�awny drugi
temat z pierwszej cz�ci - "kaza� mi wymieni� nazwy d�wi�k�w wielu
z�o�onych akord�w, kt�re uderza� na fortepianie, a potem w inny jeszcze
spos�b wykaza� si� s�uchem absolutnym. Na koniec "profesor Joachim uni�s�
mnie z pod�ogi, uca�owa� i pocz�stowa� du�ym kawa�kiem czekolady".
Jednak�e najistotniejsza rozbie�no�� polega na tym, �e w Moich m�odych latach
epizod ze skrzypcami mia� miejsce przed podr� do Berlina, a Joachim,
zamiast sugerowa�, aby Artur uczy� si� gry na skrzypcach, powiedzia� jakoby
bardziej og�lnikowo: "Ten ch�opiec mo�e zosta� bardzo wybitnym
muzykiem... Na pewno ma talent. Niech s�ucha dobrego �piewu, ale nie trzeba
go si�� zmusza� do muzyki. Kiedy nadejdzie czas na rozpocz�cie powa�nych
studi�w, prosz� przywie�� go do mnie, z przyjemno�ci� b�d� czuwa� nad jego
edukacj� artystyczn�'. Wcze�niejsza, hiszpa�ska wersja, wydaje si�
logiczniejsza, zwa�ywszy szczeg�lne zainteresowanie Joachima skrzypcami.
Poza tym bezpo�redni cytat by�by prawdopodobnie rekonstruowany na
podstawie relacji matki Artura i Jadwigi, zas�yszanej przez Artura, gdy by� ju�
znacznie starszy.
Z pewno�ci� jednak wszelkie racje przemawia�y za tym, aby Artur
Rubinstein zrobi� u�ytek ze swego talentu. Chocia� zaledwie czteroletni
- dowiedzia� si� ju�, �e jest kim� szczeg�lnym, �e umie robi� co�, co tylko
niewielu innych potrafi - co�, co wprawia�o ludzi w zachwyt i nawet
przynosi�o nagrody. Rodzaj tych nagr�d zmienia� si� z biegiem lat: zabawiani
przez dziecko rodzice, ciotki, wujowie i starsze siostry i bracia ca�owali je
i oklaskiwali, Joachim przytuli� malca i pocz�stowa� czekolad�. P�niej kobiety
obdarowywa�y go innymi s�odko�ciami. ("Ci�gle my�l� o czekoladkach, ale
w innym sensie, wie pa�' - wyzna� niegdy� w wywiadzie; jego
zainteresowania "zwr�ci�y si� w innym kierunku - powiedzia� - ale pozosta�a
ta sama wizja czekoladek". Jeszcze p�niej nagrod� sta� si� wst�p do zakl�tych
kr�g�w wy�szych sfer, podziw koleg�w muzyk�w, �wiatowa s�awa
i bogactwo. Ale u�miechy, s�odycze, seks, pochlebstwa i wszystko, co si� z nimi
wi��e, nie by�y przeznaczone dla samego Artura Rubinsteina, ale dla Artura
Rubinsteina i jego szczeg�lnego talentu. Talent stworzy� Rubinsteina, ale
wymaga� te� ofiary. Nie m�g� mie� innych bog�w poza nim, a ca�e �ycie
muzyka mia�o si� obraca� wok� tego boskiego daru.
Osi�gni�ciem jest wykorzystanie w�asnego talentu, ale nie samo posiadanie
go - i to mo�e t�umaczy�, dlaczego Rubinstein, nawet w podesz�ym wieku,
mia� ambiwalentne uczucia w stosunku do swego talentu. by� oczywi�cie
dumny, �e wykorzysta� go, aby zbudowa� wspania�� karier� - karier�, kt�ra
pozwoli�a mu prowadzi�, jak sam przyzna� luksusowe �ycie - wiedzia� jednak,
�e same uzdolnienia by�y uwarunkowan� genetycznie predyspozycj� nie
maj�c� nic wsp�lnego z prac� czy si�� woli. Problem ten dr�czy� go. M�odemu
studentowi szko�y �redniej z Mechanicville w stanie Nowy Jork,
pocz�tkuj�cemu piani�cie, kt�ry w 1962 roku napisa� do niego z zabawn�, lecz
absolutnie niewinn� pro�b� o rad�, jak ma zorganizowa� sobie koncerty,
siedemdziesi�ciopi�cioletni mistrz odpowiedzia� ostro: "Je�li czuje si� Pan
geniuszem, mog� Panu jedynie poradzi�, by przyjecha� Pan do Carnegie Hall
i da� recital. Je�li Pan nim nie jest, prosz� nie zadawa� takich pyta�. Sze�� lat
p�niej, gdy cz�onek komitetu nauczycielskiego szko�y w Northport w stanie
Nowy Jork pr�bowa� wyjedna� pomoc artysty przy ustanowieniu stypendium
"dla tych student�w, kt�rzy wykazuj� wybitny talent pianistyczny",
Rubinstein odpisa�, �e "m�ody cz�owiek musi mie� nie tylko zdolno�ci, lecz
tak�e nadzwyczajny talent, by zas�ugiwa� na pomoc. Nie s�dzi Pan, �e u�y�
Pan tego s�owa zbyt niefrasobliwie? Wybitny talent pianistyczny nie zdarza
si� cz�sto. Tylko niewielu naprawd� go posiada". A doszed�szy
dziewi��dziesi�tki, powiedzia� w wywiadzie: "Cz�sto dostaj� listy z pro�bami
o rad�. Jaki� m�odzieniec nagle staje si� wielbicielem muzyki i pisze - studiuj�
medycyn�, czy te�, rodzice chc�, �ebym studiowa� prawo, ale ja kocham
muzyk�, co trzeba zrobi�, aby zosta� wielkim pianist�? Chc� mu odpowiedzie�,
�eby spr�bowa� na nowo si� urodzi� z talentem [...] Musi si� mie� talent,
a potem trzeba go tylko doskonali�.
Jednak�e Rubinstein przez ca�e �ycie martwi� si�, �e ludzie kochaj� go tylko
dla jego talentu - za to, czym by�, a nie za to, kim by�. "SK�D�E wzi�a si� ta
obsesja, �e ludzie nie kochaj� ci� dla ciebie samego???? - zawo�a�a jego stara
przyjaci�ka Mildred Knopf w 1978 roku po ponurym telefonie od
dziewi��dziesi�cioletniego Rubinsteina. - Ty, z twoim rozumem i lojalno�ci�,
wdzi�kiem i urod� i, ach, mog�abym tak wylicza� w niesko�czono��, ty jednak
pewnie i tak mi nie uwierzysz [...] pozwalasz, �eby te bzdury ci� dr�czy�y, bo
to oczywi�cie s� bzdury. [...] Spr�buj za wiele o tym nie my�le�, prosz�,
naprawd� spr�buj oderwa� si� od przesz�o�ci i �y� ze �wiadomo�ci�, jak wielu
ludzi cieszy si�, mog�c by� z tob� tylko dla CIEBIE". Mia�a jednak racj�: nigdy
ca�kiem nie wierzy� w podobne zapewnienia. John powiedzia� o ojcu: "Nigdy
nie mia� do�� mi�o�ci'.
Joachim musia� poradzi� Felicji, by Artur nie rozpoczyna� formalnego
kszta�cenia muzycznego natychmiast, w�a�ciwe bowiem lekcje zacz�y si�
znacznie p�niej, zapewne za rad� innego muzyka - du�skiego dyrygenta
- kt�ry odwiedzi� ��d� z ma�� w�drown� orkiestr�. W pami�tnikach Rubin-
stein nazywa owego dyrygenta Juliusem Kwastem, ale by� to zapewne Jan
Kwast, �redniej klasy dyrygent i kompozytor d