6268
Szczegóły |
Tytuł |
6268 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6268 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6268 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6268 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Maciej �erdzi�ski
Za�� swoje �y�wy, bracie
Je�li kiedykolwiek spodziewa�em si� spotka� Andy`ego, to
na pewno nie w tym miejscu. Zapami�ta�em go z czas�w szko�y
podstawowej i, wierzcie mi, by� to biedak i obszarpaniec,
jakich ma�o. W dodatku jedna z jego n�g by�a kr�tsza i Andy
chodzi� w taki �mieszny dla nas spos�b. Dla nas, czyli dla
bandy ma�ych, bezlitosnych drani - dzieci prawnik�w i
lekarzy, programist�w i wokalist�w muzyki pop, potomk�w
drobnych ciu�aczy i facet�w steruj�cych nowojorsk� gie�d�.
Ka�dy z nas tylko czeka� na okazj� do szyderczego
�miechu. Takie okazje cz�sto stwarza� w�a�nie Andy. Andy
"The Leg" Browner. Syn pijaka i kobiety z brudnymi pazurami.
Kobieta ta zostawi�a ich, jeszcze kiedy Andy by� dzieckiem.
Wiedzia� o matce, �e mia�a brudne, poszarpane paznokcie.
Tylko tyle powiedzia� mu ojciec.
- Tak - mrukn��em przeciskaj�c si� w jego stron�. - To
rzeczywi�cie on.
Problem z Andym polega� na tym, �e jako ch�opiec lubi�
zwierza� si� ze wszystkiego. Jak gdyby zupe�nie zatraci�
instynkt samozachowawczy. M�wi�, a my ryczeli�my �ami�cymi
si� g�osami, i nie by�o wtedy nic �mieszniejszego nad
g�upoty, kt�re prawi�.
- Cze�� - dobrn��em wreszcie przed jego ogromn� posta� i
stukn��em palcem w kieliszek, kt�ry trzyma� grub� d�oni�.
Paznokcie mia� czyste i r�wno przyci�te; wida� nie wda� si�
w matk�. - Kop� lat, Andy. Wyros�e�, nie ma co.
Andy przechyli� g�ow�. Przygl�da� mi si� czas jaki�, a�
wreszcie co� b�ysn�o w jego szarych oczach.
- Obawiam si�, �e nie bardzo wiem, gdzie pana umie�ci�. W
swojej g�owie, ma si� rozumie�. - Jego g�os by� cichy i
ci�ki.
Si�gn��em za siebie i z�apa�em przechodz�cego kelnera.
Zatrzyma� si� natychmiast i wyci�gn�� w moj� stron� tac�
pe�n� smuk�ych kieliszk�w. Wybra�em taki bardziej kolorowy,
nie mia�o to dla mnie wi�kszego znaczenia. Ka�de �wi�stwo,
kt�re nam tu podawali, przepe�nia�o mnie dreszczem wstr�tu.
By�em zwolennikiem trunk�w surowych i czystych.
- Kopa lat, Andy - powt�rzy�em. - Nic dziwnego, �e mnie
nie pami�tasz. Mia�em wtedy rudawe w�osy i ka�dy cholerny
zegarek, jaki pojawia� si� na mie�cie. I mia�em Georgie
Kaddiloth. Ju� w si�dmej klasie.
Nalana twarz przyblad�a lekko. Andy potar� gruby nos i
�wisn�� przez wargi. �wista� tak przez chwil�, a potem
powiedzia�:
- Rocky. Benedict Verhowlen. Teraz ci� poznaj�.
Wyci�gn�� d�o�, ale ja mrugn��em tylko i wyla�em sw�j
kieliszek na dywan. Andy znowu za�wista� i patrzy�, jak
wyci�gam zza pazuchy srebrn� butelczyn�, p�ask� jak g�owy
naszych polityk�w.
- Nie pijam tego kolorowego g�wna - wyja�ni�em,
nape�niaj�c kieliszek w�dk�. - Nikt nie patrzy?
- Nikt - odpowiedzia� i schowa� sw�j kieliszek za plecy.
Pewnie si� wstydzi�, �e pije to, co w�a�nie wyla�em.
Powinienem wcze�niej o tym pomy�le�.
Mia� r�wno obci�te w�osy - ani kr�tko, ani d�ugo i
grzywk� podobn� do tej, jak� zwyk�y nosi� teatralne
kukie�ki. Spod tych w�os�w wy�azi�o mu blade czo�o, a ni�ej
zadomowi�y si� ma�e okr�g�e oczy. Te oczy patrzy�y na mnie i
tylko w nich widzia�em �ycie. Przypomina�y dwa kolorowe
guziki, kt�re kto� zostawi� na kartce papieru i obrysowa�
niesforn� g�ow�. Kiedy Andy m�wi�, nie mog�em dopatrze� si�
z�b�w; wiecie, s� tacy go�cie - cho�by nie wiem co gadali -
nie otworz� ust na tyle, �eby tam zajrze�. A ja, kiedy tylko
z kim� rozmawiam, patrz� w�a�nie na z�by. Nie, �ebym lubi�.
Jestem stomatologiem. P�ac� mi za to.
- Znasz Nojaha? - zapyta�em. W ko�cu tylko wi�ksze rekiny
mog�y sobie pozwoli� na zakup jego grafik. Czy�by Andy by�
teraz jednym z nas?
Przest�pi� z nogi na nog�. Kieliszek wci�� trzyma� za
plecami.
- Nie... Widzisz, Ben. Ja niewiele wiem o malarstwie. Dla
mnie to kupa kresek i tyle. A te s� zreszt� takie szare,
smutne. Nie wiem, co mo�na by o nich powiedzie�.
- Nic - za�mia�em si� i klepn��em go w rami�. Wci�� by� w
formie. - To si� kupuje. Wskazujesz palcem, si�gasz po czek
i ju�. A twoja stara w domu b�dzie cmoka� ustami tak d�ugo,
�e w ko�cu jej kole�anka zmusi i swojego m�a do kupna
podobnej grafiki. Potem p�jd� sobie do kawiarenki nad
oceanem, a ty b�dziesz mia� akurat tyle czasu, �eby
przymaca� sekretark�. Teraz ju� �apiesz po co kupuje si�
grafiki Nojaha?
- Widzisz - powiedzia� troch� �mielej - ja tam nie mam
ani �ony, ani sekretarki. Robi� przy oknach. Poci�gam ramy
lakierem. Raz w jedn� stron�, potem prostopadle i za� w t�
sam� stron�. W t�, co poprzednio, �apiesz, co?
Wzi�o go. Wyci�gn�� przed siebie ramiona i macha� nimi
wykonuj�c oniryczne ruchy. Wtedy zauwa�y�em, �e r�kawy jego
marynarki s� przykr�tkie, a koszula, cho� bia�a, bia�� nie
by�a. By�a biedna.
- Zaraz - cofn��em si� o krok.
Tak jest. Ca�y Andy by� biedny. Ludzie przechodzili obok
nas i przygl�dali si� grafikom, a ja kr�ci�em g�ow� i
przygl�da�em si� jego podrapanym, zakurzonym butom i spodniom
zam�czanym �elazkiem.
- Andy... - chcia�em go zapyta�, co w�a�ciwie robi w tym
�mierdz�cym dolarami miejscu, ale kto� wszed� mi�dzy nas.
- Ben. Wiedzia�em, �e ci� tu z�api�.
To by� sam Wielki Pisarz. Ulubieniec samotnych kobiet i
p�g��wk�w potrafi�cych smakowa� jego barwne, po wielokro�
z�o�one zdania. M�wi� za to ma�o. Tyle dobrego, pomy�la�em.
- Ben. Ruszaj za mn�. Na pi�tro. Brakuje nam s�dziego.
Babki m�wi�, �e ty si� nadasz.
- Kochany m�j... - stara�em si� go odsun��. - Jakim znowu
s�dzi�. Spotka�em si� w�a�nie ze starym druhem, wiesz...
Wielki Pisarz obj�� mnie jowialnie i zacz�� szepta�. Sz�o
o istotne rozmiary czy co� takiego. By�em ju� podchmielony i
nie s�ucha�em. Stara�em si� dojrze� Andy`ego. Kto�
wyprowadza� go z sali. Zdaje si�, �e by� to doktor Libnitz.
- Halo! - zawo�a�em za nimi. - Halo...
T�umek przes�oni� wyj�cie.
- No i co? - zapyta� Wielki. - Dobre? Wchodzisz w to?
Andy z Libnitzem? A to niby dlaczego? Nic nie rozumia�em.
- Co mam nie wchodzi�. B�d� s�dzi�.
Wielki Pisarz u�miechn�� si� oble�nie. Jego lisia twarz
zmusi�a mnie do zamkni�cia powiek. Przy Andym wygl�da� jak
ma�y szalbierz.
I takim te� by�.
Sk�d to wiem? Bo i ja takim jestem.
Cokolwiek powiedzie�, wypi�em tamtego wieczora za du�o.
Ju� dawno zauwa�y�em, �e �atwiej mi przychodzi znosi�
pomys�y takich jak Wielki Pisarz po setce dobrej gorza�y. Po
dw�ch setkach powoli w��cza�em si� w zabaw�, a cho� wstyd
si� przyzna�, po trzeciej setce sam wymy�la�em regu�y, a
nawet now� gr�. St�d te�, nast�pnego dnia, nie mog� patrze�
ani na siebie, ani na moj� �on�. Siebie nie znosz�. Jej si�
wstydz�.
- I co? - zapyta�a, kiedy wr�ci�em z �azienki. - Znowu
�e�cie popili. Stare ch�opy i m�ode babki. Oj, bije wam,
bije.
�ona moja po�wi�ca mi niewiele uwagi. Bywa, �e w og�le
nic nie m�wi, bywa, �e m�wi du�o, ale nie do mnie. Do
s�uchawki. Ona lubi telefony. Powiem wam, �e dziwna z niej
kobieta. Wie, �e j� zdradzam i nic. Nawet nie musz� udawa�
ani si� �asi�. A �asi� si� nie znosz�. Tak jak ona nie znosi
zwierz�cego mi�sa. Je inne �wi�stwa i to w�a�nie przez to
musia�em wynaj�� kuchark�. Po roku m�czarni zacz��em je��,
jak trzeba, i zauwa�y�em te�, �e kucharka potrafi wi�cej ni�
tylko dobrze gotowa�. Tamtego te� dnia wst�pi�em na mroczn�
drog� zdrady. B�dzie z dziesi�� lat, jak po niej id�.
- Ale ro�liny te� trzeba zabija� - powiedzia�em tkni�ty
nag�� my�l�. - Mo�e i wi�cej je nawet boli. Sk�d wiesz?
- Nie wiem - odpowiedzia�a sennym g�osem. - I nie pr�buj
nawet zaczyna� tej dyskusji. Kupi�e� mi jak�� grafik�?
- Nie - odpowiedzia�em rozz�oszczony. �ona jednym
pytaniem dotar�a do tego, od czego chcia�em si� wywin��.
By�a mistrzem celnych pyta�. Mo�e dlatego m�wi�a do mnie tak
ma�o.
- Szkoda.
I tyle. Unios�a jeszcze brwi i przez chwil� my�la�em, �e
wzlec� jak ma�a jask�ka i umkn� z jej wysmarowanej
�wi�stwami twarzy. Ale zosta�y.
�upa�o mnie w g�owie. Nie mog�em si� skoncentrowa�.
Chcia�em zebra� si� w sobie i wyskoczy� z ��ka jak torpeda,
ale nie mia�em nawet na tyle ikry, �eby rozchyli� �aluzje.
Mo�e spad� ju� pierwszy �nieg? Ca�� sobot� si� zanosi�o.
�ona chodzi�a po salonie. Podlewa�a kwiaty, by�em pewien,
�e robi to tylko dlatego, �eby pokaza� s�u��cej, �e i ona
daje sobie z tym rad�. Jej bose stopy szybko porusza�y si�
po dywanie, a ja siedzia�em na skraju ��ka, tar�em �upi�ce
skronie i bezmy�lnie przygl�da�em si�, jak jej spi�te w�osy
podskakuj� na wszystkie strony. Czasem, kiedy wchodzi�a na
krzes�o, widzia�em jej pulchne �ydki wychylaj�ce si� spod
nocnej koszuli niczym dwie najedzone ryby. Podobne �ydki
mia� nasz syn, Johnny. W og�le musz� wam powiedzie�, �e ca�y
nasz syn by� jak najedzona ryba. Gruby, niezdarny, a�
wstyd.
- Ciekawe, jak tam John? - zapyta�em.
- Jak to John. Pewno gra w swoje gry i m�czy babci� o
nowe - wzruszy�a ramionami. - Ma wakacje.
- Nie to mia�em na my�li. Interesuje mnie, czy zrobi� si�
jeszcze bardziej gruby. Twoja mama ju� wie, jak si� robi
takie rzeczy.
Nic nie odpowiedzia�a. Zawsze, kiedy milcza�a, czu�em, �e
dzia�am jej na nerwy. Ja lubi�em omawia� wszystkie sprawy,
kt�re mnie niepokoi�y, ona wi�kszo�ci z nich w og�le nie
zauwa�a�a. Kiedy, na przyk�ad, �ar�em si� z facetem, kt�ry
wymusi� pierwsze�stwo na skrzy�owaniu 44-ej z Kingstone
Road, patrzy�a w drug� stron� i nie wspiera�a mnie. Albo
zakupy. Lubi�em robi� te cholerne zakupy, przyznaj�. Ale nie
mog�em wprost �cierpie�, jak jaka� gnida wje�d�a�a mi
w�zkiem w dup�. Dzia�o si� to najcz�ciej przy kasie.
- W�a�nie - powiedzia�em. - Dlaczego ty nigdy mnie nie
popierasz. Byle gnida wje�d�a mi w dup�, a ty nic. Czasem
my�l� sobie, �e ciebie w og�le nie ma. Nie popierasz mnie.
Nie mog� na ciebie liczy�.
I tym razem nie odpowiedzia�a. Zosta�em z tym wszystkim
sam. Pewnie: najcz�ciej wybucha�em za po�no. W domu czy na
spacerze. Albo w teatrze. Albo w galerii.
Wsta�em z ��ka, bo nagle przypomnia� mi si� Andy. Co on
tam robi�? Z doktorem Libnitzem. Biedak z bogaczem...
Dowlok�em si� do okna i rozsun��em �aluzje. Nos przylgn��
do szyby. Przyjemny ch��d rozla� si� po ca�ej twarzy.
A tam by�o cholernie bia�o. Spad� �nieg.
- Chod� tu, chod� szybko - zawo�a�em.
Ale �ona nie ruszy�a si� nawet. S�ysza�em, jak t�ucze si�
w kuchni, wi�c i ona musia�a ju� zobaczy� ten pieprzony
�nieg. I nic. Nic j� to nie wzi�o.
Stukot w skroniach narasta�.
- Trzeba st�d wia� - mrukn��em do siebie. - Albo ca��
niedziel� b�d� j� wo�a�.
Poszed�em do �azienki.
Drugie spotkanie wypad�o w styczniowy czwartek. Czwartek
jak czwartek; cz�owiek czyha ju� na weekend, ale te� dobrze
wie, �e zosta� jeszcze pi�tek i r�nie mo�e by�. Nie znosz�
tego uczucia i dlatego, celem skr�cenia sobie czasu i
zaoszcz�dzenia na zdrowiu, poszed�em zwiedza� Annalath
Slash. My�la�em prosto. Jest stycze�; �wi�ta i Nowy Rok
wyszarpa�y ludziom resztki grosza z kieszeni, to i pewnie w
Annalath Place nie b�dzie wi�kszego t�umu. Mimo �e up�yn�o
ju� z dziesi�� lat od otwarcia tego miejsca, cena biletu
wci�� przekracza�a niejedn� roczn� pensyjk�.
Szed�em przez opustosza�e miasto, a �nieg skrzypia� pod
moimi butami. Czu�em si� dobrze, bo mecenas Fralsky zgodzi�
si� wreszcie na wymian� swoich pniak�w i z przyjemno�ci�
wyrwa�em mu p� g�by. Rzecz jasna, pod narkoz�. Mia�em z nim
wcze�niej k�opot, bo wymaga� ode mnie cud�w, a ja cud�w
czyni� nie potrafi�. Z�by mia� po prostu kiepskie. I tyle.
- Gdzie to zmierzamy, doktorku? - przez skrzyp przebi�
si� jaki� przyjemny g�os. - Romantyczny spacer?
Stan��em. W �wietle latarni, tu� pod chi�skim sklepem
zobaczy�em Windy. Windy Collins albo mo�e Windy Blowins,
je�li wiecie, co mam na my�li. Wygl�da�a cudnie, co
podkre�lali jeszcze przemykaj�cy obok niej ludzie. Jednych
�nieg mrozi i wyszczurza, innych o�wietla jak w bajce. Windy
na pewno nale�a�a do tych drugich. Drobne p�atki skrzy�y si�
w jej kr�tkich w�osach, twarz pokra�nia�a od mrozu, a
strumyczek pary, kt�ry wydobywa� si� z pe�nych ust, dodawa�
wszystkiemu mgie�ki tajemniczego powabu.
- Id� do Annalath Slash - powiedzia�em ca�uj�c jej
ch�odny policzek. Pachnia�a lepiej ni� wszystkie dolary,
kt�re �ciubi�em w bankach.
- O? Ty? - zdziwi�a si�. - Ty idziesz do Annalath Slash?
- A tak - by�em dumny, �e mam opini� cz�owieka, kt�ry
niech�tnie odwiedza miejsca sp�du. - Licz� na ma�e
zainteresowanie. Nie lubi� t�oku. Mo�e p�jdziemy razem?
Windy u�miechn�a si� do przestraszonego ��tka, kt�ry
tak si� na ni� gapi�, �e a� trzasn�� swoj� g�upi� g�b� w
przydro�ny s�up.
- Czemu nie. Chod�my - poda�a mi rami�.
- To w�a�nie w tobie lubi�. Spotykamy si� pod ma�ym,
chi�skim sklepikiem, gdzie robi�a� drobne zakupy, i wiem, �e
je�li zaproponuj� ci wyjazd do Indii, jest szansa, �e
powiesz tak.
Szli�my teraz razem i ra�niej mi by�o s�ucha� skrzypu
naszych but�w. Widzicie, ca�y problem ze mn� polega na tym,
�e ja nie lubi� by� sam. Nie lubi� i nigdy nie lubi�em.
Ale oto doszli�my do Annalath Slash. Gdziekolwiek
�yjecie, pewnie ju� wiecie, co to takiego, ale i tak
przypomn� wam co nieco. B�dzie ju� kawa�ek czasu, jak Obcy
wyl�dowa� w samym �rodku Nowego Jorku. Pami�tam, �e pi�em
w�a�nie kaw� w ma�ym Donut-Shopie, a tu jak co� nie
pieprznie, ledwie kilka ulic dalej. Na chwil� zrobi�o si�
zupe�nie ciemno, potem znowu jasno, a potem znowu ciemno.
- Ty - powiedzia� do mnie facet siedz�cy obok. - Jak
mogli wy��czy� pr�d, je�li mamy samo po�udnie? Nie ma prawa
by� ciemno.
Mo�e i g�upio to zabrzmia�o, ale pytanie by�o bardzo
trafne.
- Nie wiem - odpowiedzia�em przestraszony. Od razu
pomy�la�em te� o tym aktorze, z kt�rym by�em um�wiony po
lunchu. Mia�em mu wymieni� prawego siekacza. - Jak tu
wymienia� siekacze? - zaniepokoi�em si� na dobre. - Ciemno
jak w dupie.
Kto� zacz�� szlocha�, kto� inny wrzasn��. Brz�kn�a
szyba. I kiedy my�la�em ju�, �e zaraz zawali si� ca�e
miasto, znowu co� hukn�o i naraz zrobi�o si� zupe�nie
normalnie. Normalnie, czyli jasno.
Potem okaza�o si�, �e wyl�dowa� Obcy. Nic nie zniszczy�,
osiad� g�adko i czysto na samym �rodku Placu Trzech Anio��w.
Ma�o tego, pewnie wiecie te�, �e ten Obcy od razu wyszed� ze
swojego statku, postawi� na ziemi waliz� i przewr�ci� si�
jak d�ugi.
Od razu zbieg�a si� ca�a kupa ludzi. Wielu s�ysza�o, jak
Obcy westchn�� i powiedzia� co� jakby: "Annalath Slash".
Cokolwiek by to znaczy�o, problem polega� na tym, �e nie
powiedzia� nic wi�cej. Poca�owa� chodnik, u�miechn�� si� i
umar�.
- Pami�tasz t� waliz�? - zapyta�em Windy'ego. - To by�
numer. Wysiad� ze swojego statku, da� nam sw�j baga� i cyk.
Przekr�ci� si�.
Nie liczcie na rewelacje. Ja te� nie wiem, kim by� Obcy.
Co innego doktor Libnitz. Jeden z moich pacjent�w - go�ciu
mocny jak wszyscy diabli - szepn�� mi, �e w sztabie
pracuj�cym nad materia�em zostawionym przez Obcego na bruku
znalaz� si� w�a�nie doktor Igor Libnitz. Ten sam Libnitz,
kt�rego widzia�em przesz�o miesi�c temu z Andym.
- By�am tu ju� tyle razy, a wci�� niewiele rozumiem -
powiedzia�a nagle Windy. - To �wiat�o. Patrz, gdzie jest
pocz�tek korytarza?
Kupowa�em bilety. Nawet si� nie skrzywi�em, kiedy facet
siedz�cy za szybk� w idiotycznym stroju maj�cym zapewne
odda� atmosfer� tego miejsca, powiedzia� cen� w sitko
mikrofonu.
Wybuli�em g�adko i znowu wzi��em Windy pod r�k�. Wierzcie
mi, powinienem by� si� skrzywi�. Ca�y dzisiejszy dzie�
borowania, wyrywania i oczyszczania poszed� w diab�y. A
bior� tysi�c za godzin�.
- Prowad�. Och, prowad� - Windy zapiszcza�a jak ma�a
dziewczynka. - Ciekawe, gdzie dojd� z tob�.
Nie powiem, �ebym nie lubi� ma�ych dziewczynek, ale panna
Collins nie bardzo mi do takich pasowa�a. Mo�e dlatego, �e
zna�em j� z jakby, hm, powa�niejszej nieco strony.
Je�li nigdy nie byli�cie w statku zwanym Annalath Slash,
ci�ko b�dzie mi to wszystko wyja�ni�. Wchodzi si� niby
normalnie. Jest w�az, przez kt�ry wyszed� Obcy astronauta.
Tu si� wchodzi. Potem idzie ju� gorzej.
- T�dy - powiedzia�em. - Wybieram kolor niebieski.
- Ja te� go ju� kiedy� wybra�am - powiedzia�a Windy. -
Dosz�am do tej diablo drogiej knajpy przy Remark Avenue. Tam
pozna�am Garry`ego. Pami�tasz jeszcze Garry`ego?
Jak�e mog�em go nie pami�ta�. Gra� w t� �mieszn� gr� z
Europy. Pi�k� no�n� czy co�.
- Chod�my - powt�rzy�em.
Widzicie, wej�cie w kt�ry� z kolor�w nie oznacza wcale,
�e obra�o si� sprawdzon� drog�. Nawet je�li ju� raz szed�e�,
powiedzmy zielonym, za drugim razem dojdziesz zupe�nie gdzie
indziej. Kryje si� w tym ma�y kruczek. Drogi statku prowadz�
ci� tam, gdzie masz za�atwi� spraw�, o kt�rej nie wiesz
nawet, jak bardzo jest dla ciebie wa�na. Ja sam wyskoczy�em
raz w swoim w�asnym domu. Zd��y�em tylko wyszarpa� ze �ciany
kabel od suszarki. Po�ar mia� si� z pyszna. Windy pozna�a
tego pi�karza z Europy i prze�y�a z nim niejedn� pi�kn�
chwil�. Znam go�cia, kt�ry wyszed� z ��tej drogi wprost na
swoj� c�rk�. Tu� obok nich przemkn�� rozp�dzony trak. Inny
facet pojawi� si� na gie�dzie i postawi� wszystko na
"Platski & Rambler". Dzisiaj liczy miliony na Hawajach. I
tak dalej.
- Jak my�lisz, ile b�dziemy tak szli? I kiedy si�
rozdzielimy? - zapyta�a znowu Windy.
- Pewnie d�ugo. Ja przynajmniej nie wiem, czego chc� -
powiedzia�em si�gaj�c za klap� marynarki. - Mam grubego jak
ryba syna, �on�, kt�ra mnie nie s�ucha, i kup� dobrze
ulokowanej forsy. I wierz mi, Windy, nie wiem, co dalej.
Pi��dziesi�t lat ju� tak my�l�. Co dalej? Co robi� jutro?
- A ja wiem - zerkn�a na mnie i pokr�ci�a z dezaprobat�
g�ow�. - Musisz tu popija�?
- Wiesz, czego chcesz? - uda�em, �e nie s�ysz�.
- Wiem. Chc� znowu pozna� takiego go�cia jak Garry.
Troch� mi si� �yso zrobi�o. W ko�cu szli�my tu razem, a
ona o jakim� Garrym.
- My�l�, �e to nie tak. Je�li wiesz, czego chcesz, to
Annalath Slash zupe�nie to zignoruje. Poprowadzi ci� w
zaskoczenie. To, czego naprawd� oczekujesz, nie przemknie ci
nawet przez g�ow�.
- Mo�e - odpowiedzia�a mru��c lubie�nie oczy. - Mo�e i
masz racj�.
Chcia�em co� doda�, ale nagle Windy stan�a w miejscu.
- Chc� wyj�� - powiedzia�a. - Tu.
To si� po prostu czu�o. Nagle w g�owie pojawia�a si� taka
my�l.
- O.K. Zadzwoni� do ciebie, mo�e jutro - dotkn��em jej
w�os�w i nawin��em sobie na palec jeden kosmyk.
- Dobrze. Dzi�kuj� za drog�.
Windy mrugn�a do mnie i wesz�a w niebiesk� �cian�.
Przez chwil� widzia�em tylko jej zgrabny ty�eczek opi�ty
zamszow� sp�dniczk�. Potem znikn�� i on.
Poci�gn��em nast�pny �yk i ruszy�em dalej. Ju� dawno
zauwa�y�em, �e musz� wyj�tkowo d�ugo penetrowa� wn�trze
statku. Ci�ko mi by�o st�d wyj��. Snu�em si� po niebieskim
kolorze i rozmy�la�em nad rozmaitymi sprawami. Nikt mnie tu
nie goni�, nikt nie wje�d�a� mi w dup� w�zkiem. Je�li
trafia�a si� chwila jak dzisiaj, kiedy nie musia�em sta� w
kolejce po bilet, musz� powiedzie�, �e lubi�em Annalath
Slash. Uwalnia� mnie od tej przekl�tej my�li: co dalej?
Statek bra� odpowiedzialno�� na siebie. Uwalnia� mnie od
koszmaru.
Szed�em i pogwizdywa�em fa�szywie. G�upio by�o my�le�, �e
z zewn�trz statek ma jakie� pi�tna�cie metr�w �rednicy, a
mo�esz z niego wyj�� nawet w stanie Oregon czy jeszcze
dalej. Podobno rekord ustanowi� jaki� Japoniec. Ledwie
wszed� do Annalath Slash, wybra� kolor ��ty - potem m�wi�,
�e to tak, pod kolor - i nie zrobi� wi�cej jak kilka krok�w,
kiedy poczu�, �e to ju�. Wyszed� gdzie� we wschodniej
Europie. I, oczywista, nie mia� �adnych problem�w. Zosta�
tam na sta�e - miejscowy rz�d poszukiwa� w�a�nie kogo�, kto
poprowadzi�by gospodark� kraju w kierunku drugiej Japonii.
Wybrali go na premiera.
Ale, wierzcie mi, cz�sto si� to nie zdarza�o. Z regu�y
trafiasz w dobrze znane ci miejsce, tylko �e nagle
odnajdujesz je innymi oczami i rozumiesz, co trzeba zrobi�.
Na przyk�ad przechodzi�e� codziennie przez jedn� ulic�,
zawsze o tej samej porze. Rano, spiesz�c si� do pracy. A� tu
nagle wyskakujesz tam pod wiecz�r. I co? A to, �e zaczynasz
si� rozgl�da�. Widzisz kobiet�, kt�ra codziennie patrzy, jak
parkujesz sw�j d�ugi samoch�d i marzy, �eby ci� pozna�.
Widzisz bank daj�cy kredyty, o jakich marzysz ty sam.
Widzisz bar, do kt�rego jako� nigdy nie mia�e� czasu
wst�pi�, a teraz czujesz, �e w�a�nie tam poznasz ciekawych
ludzi. Widzisz reklam� biura podr�y, a na niej, ju�
mniejszym drukiem, ofert� wyjazdu do, powiedzmy, Wenezueli.
I ty sam, domator, pocieszny �onko�, facet w szelkach
podci�gaj�cych wyprasowane w kant galoty za dwadzie�cia
setek, nagle u�wiadamiasz sobie, �e to jest w�a�nie to. �e
wszystko, na co czekasz, to wyjazd do Wenezueli.
Przyznam, �e na co� takiego liczy�em. Mo�e niekoniecznie
z Wenezuel�, ale bystrzejsi z was wiedz�, co mam na my�li.
Sta�o si� troch� inaczej. Godzin� p�niej, kiedy
opr�ni�em ju� poka�n� cz�� butelki i postanowi�em, �e
przez najbli�szy tydzie� nie kupi� nic niebieskiego,
poczu�em ch�� opuszczenia statku. Nie dzieje si� wtedy nic
specjalnego. Chcesz wyj�� i ju�. Nie ma o czym m�wi�.
Z ulg� potar�em zm�czone nogi i wkroczy�em w b��kitn�
�cian�.
I co? Ano, niech mnie diabli, je�li zrozumia�em, co si�
w�a�ciwie sta�o. Mign�o mi przed oczami, zapiek�o gdzie� w
boku, a potem musn�o moje siwe w�osy. Nie, nie �aden Obcy.
Po prostu przeci�g. Sta�em w drzwiach.
Postanowi�em, �e odwlek� jeszcze nieco t� chwil� i nie
podnios�em g�owy. Kiedy tak patrzy�em na czubki swoich
sk�rzanych but�w, nozdrza me podra�ni� jaki� zapach.
- Dzie� dobry - powiedzia� uprzejmie brzmi�cy g�os. -
Mi�o nam pana zn�w widzie�.
- Dobry wiecz�r - westchn��em.
Tak wi�c nie rzuci�o mnie za daleko. Je�li facet
twierdzi, �e mnie zna i widuje, wierzcie mi, nie mog�o to
by� dalej jak kilkaset metr�w od mojej cha�upy. Jestem dosy�
nieruchawy.
I nie by�o. Ostry zapach nasili� si� i kiedy podnios�em
g�ow�, zobaczy�em, �e stoj� w drzwiach "EL Mocambo",
restauracji, w kt�rej jada�em kawior i zapija�em go rosyjsk�
gorza��. Kelner patrzy� na mnie przychylnym wzrokiem, kilku
go�ci rozmawia�o st�umionymi g�osami, a �wiat�o s�czy�o si�
z kulistych lamp.
- To, co zawsze, prosz� pana?
- Czemu nie - odpowiedzia�em roz�oszczony. To inni
wyskakuj� w Europie i zostaj� premierami, a ja mam si� po
prostu na�re� kawioru?
Eeeee.
Kelner nadal by� przychylny. Sk�oni� g�ow� i znikn�� w
cieniu sali. Wiedzia�, �e mo�e liczy� na moj� hojno��.
Ju� mia�em siada�, kiedy kto� mnie zawo�a�. Po imieniu.
Jakby przelecia�a gwiazda. To nie o �arcie jednak sz�o.
Odwr�ci�em g�ow� w stron�, z kt�rej dobiega� tamten g�os;
szybciej ni� moi pacjenci, kiedy m�wi� im, �e ju� po
wszystkim. I co?
To by� ten drugi raz.
Drugi raz, jak spotka�em Andy`ego "The Leg" Brownera. Z
kim? A jak�e, z doktorem Libnitzem. Andy macha� mi d�oni�, a
Libnitz pog�adzi� tylko pr��ki swojej kamizelki i kr�tko
skin�� g�ow�. Jak by� pazerny na pieni�dze, tak i osch�y.
- Witam pan�w - powiedzia�em podchodz�c do ich sto�u. -
Czy mo�na?
- Oczywi�cie, Ben - odpowiedzia� Libnitz przygl�daj�c mi
si� zza binokli ch�odnym okiem. - Tres faciunt collegium.
- By� mo�e. Ale gdzie zesp�, tam i spory - u�miechn��em
si� szeroko i pozwoli�em szatniarzowi zdj�� p�aszcz.
Andy nie bardzo nas zrozumia�.
- My si� znamy, panie doktorze - z dum� wskaza� mnie
swoim topornym palcem. - To jest Rocky. Tak przezywali�my
go w szkole. Nie by�o twardszego go�cia na boisku.
Opu�ci�em g�ow�, nieco zmieszany. Od razu przypomnia�o mi
si�, jak wyka�czali�my biedaka. I na boisku, i w szkolnej
�awie.
- To by�y czasy - westchn��em i z ulg� zobaczy�em, �e
kelner zmierza ju� w nasz� stron�. - O, jest m�j kawiorek.
Po chwili milczenia nie wytrzyma�em.
- Panowie, chcia�bym jednak co� obwie�ci�.
Podnie�li g�owy. Andy szczerze, szybko i ufnie; Libnitz
powoli, z namys�em, niech�tnie. Obaj jedli to samo. Kurczak
faszerowany jab�kami w polewie z jogurtu "N". Z tym, �e Andy
prawie ju� sko�czy�, a Libnitz ledwie zacz��.
- Ot� - podci�gn��em krawat. - Spotkania naszego do
przypadkowych zaliczy� nie mog�. Wyszed�em na was wprost z
Annalath Slash. Co wy na to, panowie?
Patrzy�em na Libnitza. Nie by�em pewien, czy Andy m�g�
sobie pozwoli� na kupienie biletu. Ale to w�a�nie on
pierwszy si� odezwa�:
- Ha! Widzisz, Rocky, w�a�nie m�wili�my o Annalath Slash
- jego guzikowate oczy a� wysun�y si� z szarawej twarzy. -
W�a�ciwie, to ja i doktor Libnitz...
Libnitz zastyg�. Skamienia�. Zawsze by� skamienia�y,
teraz jednak �ci�o go na dobre.
- Wyszed�e� ze statku, Ben? Powa�nie?
- Tak - przytakn��em zdziwiony ich reakcj�. - By�em tam
razem z pann� Blowins, to jest Collins, wiecie, co mam na
my�li. A mo�e nie wiecie...
Wszystko mi si� pomyli�o, tak na mnie patrzyli.
Libnitz si�gn�� po kielicha, a Andy znowu zacz�� je��
kurczaka.
- Ja - prze�kn�� grubszy k�s i z dum� wskaza� na swoj�
wystrzy�on� grzywk�. - Ja jestem podobno jedynym go�ciem,
kt�ry wraca dok�adnie tam, sk�d przychodzi. I nic si� nie
dzieje. Nikogo nie spotykam, nie ratuj�, nie zarabiam.
Libnitz chcia� mu chyba przerwa�, ale zagryz� tylko
cienkie wargi i jeszcze bardziej si� zas�pi�.
- By�em tam ju� z pi��dziesi�t razy, Rocky - ci�gn��
Andy. - I za ka�dym razem wraca�em do swojej fabryki. Nie
wiem, czy m�wi�em ci ju�, w jaki spos�b maluj� okienne ramy.
Otar� d�onie w spodnie, chocia� serwetek by�o tu wi�cej
ni� na niejednym weselu. A potem podni�s� je w g�r� i zacz��
wykonywa� te �mieszne ruchy.
- Raz poci�gam w jedn� stron�, potem prostopadle i za� w
t� sam� stron�. W t�, co poprzednio - macha� tak przed moimi
oczami, a ja powoli zaczyna�em rozumie�, dlaczego tak �a��
razem.
Libnitz bada� nim statek. Eksperymentowa�.
- Je�li ju� tak �adnie si� pochwali�e�, Andy - chrz�kn��
Libnitz - to powiedz te� doktorowi Verhowlenowi, �e nie ma
takiego drugiego jak ty. Jeste� jedynym, kt�ry nie wie,
kiedy wyj��. Ty najch�tniej w og�le by� tam nie wchodzi�,
nieprawda�?
- Bo i po co? - Andy u�miechn�� si�, ale i tym razem nie
zdo�a�em dostrzec jego z�b�w. - Szkoda mi czasu na takie
�a�enie. Ramy czekaj�, szef si� w�cieka. A teraz to niby co?
Ja w oknach robi� i tyle.
Zwr�ci� si� do mnie, wi�c roz�o�y�em tylko r�ce. Nie
wiedzia�em, o co mu chodzi.
- Teraz te� tu siedz�, B�g jeden wie po co. Doktor
Libnitz ci�ga mnie po takich miejscach, co to nie dla mnie,
Rocky. Ty wiesz, �e ja jestem prosty ch�op. A tu, albo
galeria, albo wy�cigi kuni, albo �arcie, co to w g�bie samo
si� rozp�ywa. Ani poczujesz. G�wno jakie�.
Odruchowo si�gn��em za klap� marynarki. Dopiero po chwili
zorientowa�em si�, gdzie jestem. Butelka by�a przecie� na
stole. Delikatnie przechyli�em zmro�one szk�o i nala�em w
swoj� szklaneczk�, od razu na cztery palce.
- Dlaczego tak go m�czysz? - zapyta�em. - Czego chcesz od
tego biedaka?
- Nic - Libnitz drgn�� wreszcie. - Pan Andy Browner jest
moim pacjentem. Od wielu lat. Zawsze skar�y� si� na brak
zainteresowania czymkolwiek innym ni�li malowanie okiennych
ram.
Andy potrz�sn�� g�ow�.
- Nie. Ja tam si� nie skar�y�em. To m�j szef.
Powiedzia�, �e tyle pracowa� nie mog�. Szkodzi mi. A ty,
Rocky, wiesz, �e mnie tam niewiele mo�e zaszkodzi�. Robotny
jestem ch�op i tyle. Co oni wszyscy chc�, no?
- I tyle - zgodzi� si� Libnitz. - Postanowi�em go tam
zaprowadzi�. By�em ciekaw, gdzie mo�e wyj�� cz�owiek, kt�ry
nie ma �adnych marze�. Rozumiesz?
Rozumia�em a� za dobrze.
Chodzi�em do szko�y z cz�owiekiem, kt�ry nie ma marze�. A
ja sam, chocia� mia�em w�a�ciwie wszystko, tak naprawd�
mia�em tylko marzenia. I nic. Pe�ny �eb marze� i wyszed�em w
knajpie z kawiorem, Libnitzem i Andym. Jednak prawd� jest,
�e kr�te s� drogi ludzkie.
Prze�kn��em trunek jednym haustem.
- Skoro ju� tu jeste�my i, jak powiedzia�em, nie jest to
przypadek - zwr�ci�em si� do Libnitza. - Mo�e powiesz mi, co
te� takiego znale�li�cie w tej teczce? �eby� si� nie
wywija�, dodam od razu, �e m�wi� o tej teczce, kt�r� Obcy
zostawi� na nowojorskim chodniku.
Libnitz zdj�� binokle i zacz�� je czy�ci�, szybkimi,
precyzyjnymi ruchami, a nie jak to zazwyczaj czyni�
okularnicy - byle jak i rogiem w�asnej koszuli.
- Mog� ci powiedzie�, �e ci�ko przyjdzie nam to wyzna�
ludziom. I ty, i ca�a reszta oczekujecie rewelacji. A
prawda...
- W�a�nie - podchwyci�em. - Jaka jest prawda?
Libnitz ponownie za�o�y� binokle. Andy ko�czy�
faszerowanego kurczaka.
- C� mo�na by rzec o walizce pe�nej podr�cznych pierd�,
Bill? Niewielu si� ze mn� zgadza, ale ja twierdz�, �e ten
ca�y Obcy znalaz� si� tu przypadkiem, a co za tym idzie i
jego baga� te� by� przypadkowy. Wiemy na pewno, �e mia� tam
co� jak golark�. Mia� chyba gazet�. I jeszcze jakie�
pierdo�y, w ka�dym razie - �aden przekaz. Wygl�da mi to na
zaskoczonego nieziemca. Wyszed� nie tam, gdzie trzeba.
Pierwszy Obcy na Ziemi i takie rozczarowanie. Pytania, kt�re
ka�dy z nas winien sobie zada�, brzmi�: sk�d on si� tu
wzi��? Kim by�?
Troch� kr�ci�o mi si� ju� w g�owie. Panna Collins pewnie
przeci�ga�a si� w ��ku szcz�liwego playboya, a ja
s�ucha�em m�tnych wywod�w fanatyka w binoklach. Oto jest
sprawiedliwo��.
- Po prostu - zakaszla�em. - O jeden �wiat za daleko.
P�jd� ju�, panowie. Przyznam, �e tak d�ugo �azi�em po
Annalath Slash, �e �upie mnie nieco w ko�ciach.
Poda�em kelnerowi kart� kredytow� i raz jeszcze
spojrza�em na Andy`ego.
- "O jeden �wiat za daleko?" - zapyta� rozchylaj�c usta.
- Ja ju� to gdzie� s�ysza�em. Chyba nawet nie tak dawno...
- S�ysza�e�: "O jeden most za daleko" - poprawi� go
Libnitz. - A to zupe�nie nie to samo.
Jak si� okaza�o p�niej, tym razem ten cholerny brylaty
skorupiak nie mia� racji.
Dziesi�� miesi�cy p�niej niewiele si� zmieni�o. Chocia�
nie. By�o ze mn� jeszcze gorzej. Niespodziewanie dla samego
siebie zamieni�em si� w starego pierdo��. Zam�cza�em
wszystkich.
- Popatrz - powiedzia�em do �ony. - Reklamuj� ten nowy
film z Tonym Harpestem. Ten, kt�ry widzia�em wczoraj.
Wczoraj nie widzia�em �adnego filmu. Siedzia�em w barze i
pods�uchiwa�em, jak para nastolatk�w dyskutuje o filmie,
ekscytuj�c si� poszczeg�lnymi scenami. Ona - brzydka, chuda
dziewczyna z piegowatym czo�em - stara�a si� analizowa�
sceny mi�osne i chyba nie sz�o jej to najlepiej; on - kr�py,
baczkowaty m�odzieniec - m�wi� cichym, ochryp�ym g�osem,
w�a�nie takim, jakim B�g obdarzy� Tony`ego Harpesta. Po
godzinie pods�uchiwania stwierdzi�em, �e mog� sobie darowa�
ten film. Opowiedzieli mi go w ca�o�ci.
- Tak wi�c - powiedzia�em do �ony - film rozgrywa si� w
Brazylii. Ale nie jest w nim wcale ciep�o. Re�yser
przemy�la� sobie to i owo i postanowi� utrzyma� rzecz w
klimacie dreszczowca. Wiesz, niby nic si� nie dzieje, niby
patrzysz w te palmy, patrzysz na rozpalony s�o�cem asfalt,
ale jest ci cholernie zimno. Wargi masz suche od upa�u, ale
w sercu ro�nie sopel lodu. Mrozi.
Przerwa�em, �eby spojrze�, czy mnie s�ucha. Sk�d.
Siedzia�a przed oknem, przy sekretarzyku i manipulowa�a przy
swoich palcach. Szykowa� nam si� bankiet, podobnie�
sko�czy�em ile� tam lat i �ona moja musia�a wygl�da�, jak
trzeba. Daj� g�ow�: gdyby podpali� teraz dom, ona i tak
dalej przygl�da�aby si� swoim pazurom. Co� strasznego.
- I ten pomys� uwa�am za najlepszy - kontynuowa�em
niezra�ony. - Nie �adna akcja, nie po�cigi samochod�w. Ale
to uczucie zimna. Ty my�lisz, �e to �atwo zrobi�? Tak, �eby
by�o ci zimno, kiedy patrzysz na z�ot�, milutk� pla�� i
rozebrane babki.
Nic.
- S�uchasz mnie, kochanie? - zapyta�em wbrew sobie. Takie
pytania nie wiod�y daleko.
- S�uchasz mnie?
- Jasne - pokiwa�a g�ow�. - M�wi�e� o filmie, na kt�rym
by�e� wczoraj.
- I co my�lisz? - nie ust�powa�em.
Nie odpowiedzia�a. Najwyra�niej jej to nie interesowa�o.
Nie domy�la�a si�, nie stara�a si� my�le�, �e by� mo�e,
pods�uchiwa�em innych tylko po to, �eby dzisiaj zagai�
rozmow�.
- A mo�e... - zacz��em nieco ju� podniesionym g�osem.
Ale oto do salonu wszed� nasz syn. I on si� nie zmieni�.
Wierzcie mi, pragn��em przesta� my�le� o nim jak o spasionej
rybie. Nie chcia�em por�wnywa� go do tych brzuchatych
welonk�w sun�cych nisko nad �wirowatym dnem i wy�upiaj�cych
oczy w bezmy�lnym, niemym pytaniu: dlaczego nie mog� p�yn��
dalej? Dalej ni� ta szyba.
Chocia� rzadko zadawa� pytania, jego pulchne policzki i
tak wystarczaj�co mnie dra�ni�y. By� chyba �wiadom, �e tak
jest.
- Tato - powiedzia�. - Chod� do mojego pokoju. Poka�� ci,
jak wyj�� z tej studni.
- Z jakiej studni, synu? - mia� paskudny zwyczaj wracania
do spraw, kt�re rozegra�y si� daleko wcze�niej. To akurat
mog�em zrozumie�.
- No, wiesz. Z tej gry, w kt�r� gra�e� w poniedzia�ek.
Jest tam taka studnia, zaminowana...
Wsta�em z fotela.
- Chcesz powiedzie�, �e od poniedzia�ku pr�bujesz da�
temu rad�?
- Nie - odwr�ci� si� i jego galaretowate uda zatrz�s�y
si� bezradnie. - Pr�buj� od zesz�ego wtorku. Zanim jeszcze
ty tam wlaz�e�.
Tak jest, pomy�la�em. Komputer i tyle. Dzieciaki je�d��
na deskach, graj� w kosza, biegaj� i w og�le. A ten ma
komputer. 486.
- Dobra - powiedzia�em. - Ty poka�esz, jak wyj�� ze
studni, a ja poka�� ci, jak si� je�dzi na �y�wach. W
porz�dku?
M�j syn �achn�� si�. Razem z moj� �on�.
- Na jakich �y�wach, tato. Wieczorem jest przecie�
przyj�cie.
- W�a�nie - popar�a go znienacka �ona. - Przyjedziecie do
salonu na �y�wach? Ben, id� zobacz, jak wychodzi si� z tej
studni i daj mu spok�j. On nie chce by� �y�wiarzem. Zrozum
wreszcie.
Pokiwa�em g�ow�. W progu nie wytrzyma�em i warkn��em
kr�tko:
- Wydawa�o si�, �e nie s�uchasz, ale to nie tak. Ty po
prostu nie chcesz s�ucha�.
Pod��y�em za swoim synem z obrzydzeniem obserwuj�c, jak
wspina si� po schodach. W kogo on si� wrodzi�?
Pokaza� mi, jak wychodzi si� ze studni. Musz� przyzna�,
�e na takich sprawach to on si� zna�. No, m�g�bym nawet
nazwa� go ma�ym mistrzem. Potem m�wi� co� jeszcze; kr�tkimi,
suchymi zdaniami - wida� odkry�, �e tak do mnie trzeba
przemawia�. Po co si� wysila�. Stary jest marud�. Gada i
gada, a i tak nikt go nie s�ucha.
Podzi�kowa�em mu, powiedzia�em, jaki jest cholernie
zmy�lny i wyszed�em do swojego gabinetu. Dzisiaj nie mia�em
�adnych pacjent�w, �ona kaza�a mi odwo�a� wszystkie wizyty.
Ca�y dzie� podporz�dkowany by� tej imprezie. Kog� to ona
nie zaprosi�a. Doktor�w, mecenas�w, krytyk�w literackich,
s�siad�w, pisarzy, rodzin�, polityk�w i wydawc� jej ksi��ki
o pryszczach. M�wi� wam, go�cie, �e hej.
- Kurwa ma� - mrukn��em pod nosem, cho� rzadko kl��em. -
Ale go�cie.
I jeszcze dziesi�� sztuk ludzi z firmy "Party, fun and
fun, Party". Ci robili profesjonaln� obs�ug�, bezpiecze�stwo
i �miech.
- Kurwa ma�.
Dzie� mia� si� ku ko�cowi. By�o pochmurnie, ale jak na
listopad wci�� ciep�o. Resztki li�ci p�ywa�y w powietrzu
przeszytym promieniami zachodz�cego s�o�ca. Podpar�em g�ow�
i patrzy�em, jak czerwona kula chowa si� za wie�owce, a
potem pob�yskuje zza kamiennych �cian. Jeszcze p�niej
widzia�em j� za drzewami. Potem znikn�a.
Siedzia�em s�uchaj�c g�os�w dobiegaj�cych mnie z do�u.
Najpierw pojawi�y si� g�osy m�ode i pewnie byli to ludzie z
firmy "Party, fun and fun, Party". Ich buty biega�y szybko,
oni m�wili jeszcze szybciej. Stopniowo wszystko przycich�o.
Godzina zero zbli�a�a si�.
Kiedy us�ysza�em g�osy spokojne i bogate, wiedzia�em, �e
to go�cie w�a�ciwi i �e czas najwy�szy zej�� na d�. Ale nie
wiedzie� czemu, wci�� podpiera�em g�ow� d�oni� i patrzy�em w
ciemne okno.
- Ben - zawo�a�a �ona. - Ben.
U�miechn��em si�. Czas.
Przystawi�em sto�ek do wysokiej p�ki. By�o tam kartonowe
pud�o i cho� sta�o tam ju� dobrych kilka lat, kurz nie
osiad� na szarej powierzchni. Sprz�taczka si�ga�a w ka�dy
k�t.
Zapi��em kamizelk�, wypu�ci�em dewizk� zegarka i
przyg�adzi�em w�osy. Koszula pi�a mnie w szyj�, ale czeg�
to si� nie robi w swoje urodziny. Za�o�y�em nawet krawat za
dziewi�� st�wek, z brylantem jak si� patrzy. I zszed�em na
d�. Sz�o mi to opornie, stara�em si� nie robi� wielkiego
ha�asu.
Oni byli ju� w salonie. Wiedzia�em, �e najpierw zobacz�
moje nogi i tak te� si� sta�o. Od razu przycich� gwar.
Zamarli. Ja schodzi�em dalej, trzymaj�c mahoniow� por�cz.
Nie jest �atwo zej�� po schodach maj�c na nogach figurowe
�y�wy. Zw�aszcza w moim wieku.
- Ale�... - powiedzia�a moja �ona.
Kto� za�mia� si� cicho.
Stan��em przed nimi i sk�oni�em si� nisko.
- Widzicie, kochani - powiedzia�em polu�niaj�c krawat. -
Chcia�em i�� dzisiaj z synem na �y�wy. I chocia� syn m�j nie
przysta� na t� propozycj�, ja nie odpuszczam tak �atwo.
Bawcie si� dobrze.
Przedar�em si� przez t�um jak ranny nied�wied�. Jeszcze
nigdy nie do�wiadczy�em takiego uczucia. Chwia�em si� na
wszystkie strony, nogi wygina�y mi si� w kostkach, a oni
rozst�powali si� na boki niczym �any zbo�a. Nikt nic nie
m�wi�. Pewnie my�leli, �e to jaki� kawa�. Ale ja dotar�em a�
do drzwi, tam gdzie sta�a schludnie ubrana kobieta z
czapeczk� ozdobion� napisem "Party, fun and fun, Party".
Z�apa�em za framug� i westchn��em:
- Nie jest �atwo by� �y�wiarzem, co?
- Tak jest, prosz� pana - odpowiedzia�a dziewczyna. -
Nie wiedzia�am, �e z pana taki kawalarz.
Wyszed�em do ogrodu kieruj�c si� w stron� bramy.
- Kawalarz? Nigdy nie by�em bardziej powa�ny.
Jako� dotar�em do samochodu. Kiedy siedzia�em ju� za
kierownic�, szarpn��em za krawat i rozpi��em skomplikowane
sznurowad�a. Przez chwil� trzyma�em �y�wy w d�oniach z dum�
obserwuj�c b�yszcz�ce brzeszczoty p��z.
- Ca�e �ycie prze�lizga�em. I dopiero dzisiaj mia�em
odwag� was za�o�y� tak, �eby wszyscy wreszcie zobaczyli,
jaki ze mnie �y�wiarz.
Wyjecha�em samochodem z podjazdu i nabra�em szybko�ci.
Jecha�em w stron� �wiec�cego centrum. W stron� miasta.
By�o tam takie jedno miejsce, na kt�re liczy�em,
szczeg�lnie dzisiaj. Miejsce, kt�re by� mo�e podpowie mi, w
jaki spos�b sp�dzi� urodzinowy wiecz�r.
Annalath Slash.
Kupi�em bilet i u�miechn��em si� do kasjera. Jak zawsze
ubrany by� w �mieszny uniform.
- Czy to pan sprzeda� mi bilet przesz�o dziewi�� miesi�cy
temu? - zapyta�em z ciekawo�ci.
- Nie - odpowiedzia� kr�tko. - To musia� by� kto inny.
- To te wasze uniformy; wie pan. Upodobniaj� was.
- Panie. Ja jestem Murzynem. Wcze�niej pracowa� tu bia�y.
Spojrza� na mnie ci�ko i chcia� chyba co� doda�, ale
zrezygnowa�.
Nie chcia�em mu dokuczy�. Prawd� m�wi�c, ledwo wida� im
oczy.
- Eeee - westchn��em tylko staj�c przed korytarzami.
Ju� zaraz przestan� si� zamartwia�. Na godzink� przejmie
mnie statek. I cyk. Gdzie wyjd�? Znowu na kawior?
Po raz kolejny, z w�a�ciwym sobie uporem zag��bi�em si� w
kolor niebieski. Inne barwy wydawa�y mi si� obce i
krzykliwe. By�o ich zreszt� bardzo wiele, prawie ca�e widmo.
Z uporem jednak penetrowa�em niebieski.
Kiedy tu szed�em? Przypomnia�em sobie pann� Collins,
kt�rej od tamtego czasu nie mia�em okazji spotka�. Tak mnie
rozw�cieczy�o to wyj�cie na Libnitza i Andy`ego, �e m�wi�
wam... Obrazi�em si� na Annalath Slash. Taaak.
Czas mija�. Czu�em, �e tym razem mog� chodzi� znacznie
d�u�ej, jak gdyby z wiekiem coraz trudniej by�o mn�
kierowa�. Szkoda, �e statek nie wyl�dowa�, kiedy by�em
dzieciakiem. C� sta�oby si� wtedy? Wyskoczy�bym jako
miotacz baseballowy? Mo�e wyszed�bym gdzie� w Afryce, albo w
Chinach. Jako dzieciak miewa�em g�upawe marzenia. Chyba
jednak dobrze si� sta�o, �e wtedy by�o to niemo�liwe.
- Jest O.K. - pocieszy�em si� p�g�osem.
Korytarz skr�ci� w prawo, a ja stan��em jak wryty. Kto�
tam sta�. Jaki� skurczybyk sta� mi na drodze. Na mojej
drodze.
A to si� jeszcze nigdy nikomu nie zdarzy�o. Cho�by i
milion ludzi wlaz�o do Annalath Slash, nie spotkaliby si� w
�rodku. Razem mo�na by�o w�drowa�, jasne. Ale nigdy nie
mija�e� innych.
- Halo - zawo�a�em. - Hej, panie, kim pan jest?
Posta� zaku�tyka�a i odwr�ci�a si�.
To by� w�a�nie ten trzeci raz.
- Rany boskie... - wyszepta�em. - Andy "The Leg" Browner.
Bo to on tam sta�. I cho� te� pewnie by� zdziwiony, od
razu podszed� do mnie i roz�o�y� szeroko ramiona:
- Rocky, ch�opie - jego guzikowate oczka zamruga�y
rado�nie. - Dobrze ci� widzie�.
Tak po prostu: powiedzia�, �e dobrze jest mnie widzie�,
roz�o�y� �apy i u�miechn�� si�. A ja szybko wzi��em jego
d�o� i potrz�sn��em ni� nerwowo, bo ba�em si�, �e Andy "The
Leg" Browner znowu zacznie mi demonstrowa�, w jaki to spos�b
maluje okienne ramy. Obraz ten wraca� do mnie w r�nych
chwilach i trudno mi by�o go znie��.
- Andy - powiedzia�em. - Jak d�ugo ju� chodzisz?
- D�ugo - skrzywi� si� na moment. - B�dzie ju� chyba
ca�y dzie�.
Ca�y dzie�, pomy�la�em przera�ony. Jego twarz by�a
niebieska jak wszystko tutaj, ale te� i blada, wychudzona i
jeszcze bardziej biedna ni� zazwyczaj. W�osy mia� wyci�te
prawie zupe�nie - tu� nad prawym uchem dostrzeg�em wygolony
do sk�ry placek. Wyda� mi si� chudy i zm�czony.
- Pi� mi si� ju� chce - poskar�y� si� Andy.
- Cholera - powiedzia�em klepi�c go w plecy. - To, co mam
za pazuch�, nie bardzo nadaje si� do gaszenia pragnienia.
Chod�, mo�e razem znajdziemy wyj�cie.
I poszli�my.
- Wiesz, Rocky - odezwa� si� cicho Andy. - Ja ju�
pr�bowa�em wychodzi�. Na si��.
- I co? - zapyta�em zaintrygowany.
- Nic. �ciana mnie nie puszcza. Odpycha. Musz� �azi�.
Nie b�dzie �atwo, pomy�la�em przestraszony. Spotkali�my
si�, on nie mo�e wyj��, �ciany go odpychaj�... To nie gra,
tamto te� ...
Wszystko to nape�ni�o mnie niepokojem. Nagle
przypomnia�em sobie swoj� ostatni� w�dr�wk�. Wyszed�em na
niego. I nie przez przypadek. Tak mia�o by�.
- Nic si� nie martw, Andy - pocieszy�em nas obu. - Jako�
z tego wybrniemy. Czy przys�a� ci� tu znowu ten skorupiak
Libnitz?
Stara�em si� zmieni� temat. Z�apa� to.
- Tak. To znowu doktor Libnitz. D�ugo dawa� mi spok�j,
Rocky - za�wiszcza� oblizuj�c spieczone wargi. - W�a�ciwie,
nie by�em tu od... Wiesz, od tej ca�ej operacji.
Nic nie wiedzia�em. Przyjrza�em mu si� uwa�niej.
Ku�tyka� po swojemu, przygarbiony, w przykr�tkiej
marynarce... Ta blizna na g�owie. I nieco mniejsza, tu�
obok, jak po drenie.
- Wal - znowu klepn��em go w rami�. - Nic nie wiem o
twojej operacji. Czemu nie da�e� znaku, mo�e m�g�bym ci
pom�c? Jeste�my kumplami, Andy.
Min�li�my kolejny zakr�t. Prze�kn��em �lin�.
- Tak - przytakn��. - Jeste�my kumplami, Rocky. Ale ja
nie mam twojego telefonu, ty jeste� nie byle kto. Chcia�em
go znale��, ale mi nie podali. M�wili, �e jest zastrze�ony.
A w twoim gabinecie, wiesz, by�em i tam, no i jak pogada�em
troch� z sekretark� i przysz�o mi zap�aci� wst�pne... No,
wiesz, tyle to ja nie mia�em. W oknach robi�.
Znowu prze�kn��em �lin�. Jestem tylko marnym �y�wiarzem,
pomy�la�em. Tylko.
- Powiedz co� o operacji.
- Jasne - ostro�nie przejecha� d�oni� po g�owie. - Teraz
ju� jest ze mn� lepiej. Teraz ju� nie boli.
Weszli�my w kolejny zakr�t.
- M�w, m�w, Andy. Opowiedz mi wszystko.
- Jasne. Doktor Libnitz jakby to wszystko przewidzia�.
Kiedy jeszcze malowa�em ramy, poucza� mnie o jakich�
nowotworach czy co�. M�wi�, �e mog� mi wyrosn��, niby od
tego malowania. I wtedy w�a�nie zacz�� mnie hipnotyzowa�.
Przystan��em. �e co? My�li coraz to bardziej nerwowo
biega�y mi po �epetynie. Dlaczego Libnitz a� tak bardzo si�
go uczepi�?
- Chod�my dalej - powiedzia�em p�g�osem. - Co� mnie
uwiera�o w bucie.
- Mnie te� cz�sto si� to zdarza - przytakn�� od razu
Andy. Taki ju� by�. Zawsze si� zgadza� i zawsze przytakiwa�.
- I co by�o dalej?
- Hipnotyzowa� mnie. Le�a�em na takim �miesznym ��ku,
pod��czony do r�nych drut�w, a pan Libnitz w��cza�
magnetofon. I w k�ko s�ysza�em ten powolny g�os: "B�l.
Praca w fabryce, malowanie ram. B�l." I tyle, Rocky. W k�ko
to samo.
- D�ugo?
- B�dzie z rok, jak mnie tak �wiczy�. Z pocz�tku chcia�o
mi si� �mia�. Potem, kiedy ten g�os zacz�� do mnie wraca�,
ju� mi nie by�o do �miechu.
Zostawili�my za sob� kolejny zakr�t. By� wyj�tkowo d�ugi.
I niebieski jak jasna cholera.
- Jak to: wraca�? - zapyta�em.
- Ano, tak - znowu podrapa� si� po ogolonej g�owie. - Id�
sobie spa� - s�ysz�: "B�l. Praca w fabryce, malowanie ram.
B�l." Id� do kibla, to samo. M�wi� ci, Rocky, diabli mnie
ju� brali. A pan doktor pyta� mnie ka�dego dnia, co s�ycha�.
Czy wci�� jeszcze mam ochot� pracowa� przy malowaniu. Bra�
mnie w to miejsce, �ebym chodzi�, a ja wci�� wyskakiwa�em w
fabryce. Na m�j rozum, wyra�nie by� rozczarowany. No, a
jeszcze potem by�a ta operacja. I pogorszy�o mi si�.
- W�a�nie - przytakn��em. - Na co chorowa�e�?
- Wy, doktory, swoje wiecie. Pewnego dnia, po badaniach,
pan Libnitz wzi�� mnie do swojego gabinetu, wiesz, tego ze
z�otymi lampami...
- Jasne - przytakn��em, cho� poj�cia nie mia�em, jakie
te� lampy ma u siebie Libnitz.
- No, i w tym gabinecie powiedzia� mi, �e ten
noworosn�cy... nowotw�r, wci�� mi si� myli che, che, ro�nie
w mojej g�owie. Kiwa� palcem i m�wi�, �e szkoda, �e go nie
pos�ucha�em wcze�niej. Podobno mo�na by to op�ni� albo i w
og�le nic by nie wyros�o w moim m�zgu.
Szli�my przez chwil� w milczeniu. Zacisn��em z�by, bo
nagle siek�o mnie w plecach. Reumatyzm nie wybiera, ale tym
razem to nie by�o to.
- A jak ty si� czu�e�? Kr�ci�o ci si� w g�owie? �le
widzia�e�? Wymiotowa�e�?
Andy za�mia� si� cicho.
- W�a�nie do tego zmierzam, Rocky. Nic mnie nie bola�o.
Nic mi si� nie dzia�o. Powiedzia�em to panu Libnitzowi, ale
on powiedzia�, �e ma badania. Wy, doktory, swoje wiecie -
powt�rzy� oblizuj�c spieczone wargi. - Z pocz�tku troch� si�
broni�em. M�wi�, �e trzeba mi b�dzie wej�� do czaszki.
M�wi�, �e mam szans�. �e niby ten noworos.. nowotw�r jest
ca�kiem ma�y. To ja si� zgodzi�em, bo jestem rozs�dny ch�op.
Raz kozie �mier�, pomy�la�em. Na co tu czeka�?
- Zawsze by�e� rozs�dny - rzek�em cicho, bo i mnie nagle
zasch�o w gardle. - A jak si� czujesz teraz?
Andy otar� czo�o. Uparcie szli�my do przodu. By�o cicho,
to, po czym st�pali�my, poch�ania�o stukot naszych but�w.
- Teraz? Teraz czuj� si� �le. B�dzie ju� dwa miesi�ce od
tej operacji. Z g�owy wystawa�y mi rury, kilka razy
zdejmowali szwy... Wiesz, chyba co� im nie sz�o. Raz to
nawet s�ysza�em, jak si� k��c� z doktorem. Jeden krzycza�,
�e doktor nie powinien tak robi�. Potem ju� go nie
widzia�em na oddziale. Tego, co krzycza�, ma si� rozumie�. A
mnie si� pogarsza�o. Coraz gorzej widzia�em, raz podw�jnie,
raz pojedynczo. W g�owie wci�� mi si� kr�ci, jak wtedy co
mnie ojciec zabra� na karuzel�. Bywa, �e nie potrafi�... -
nachyli� si� nade mn� i szepn�� - powstrzyma� sikania.
Chudn� i w og�le. �le ze mn�, Rocky.
Spojrza�em na niego z ukosa. M�wi� prawd�. By�o z nim
kiepsko.
- Oni k�adli mnie pod jakie� lampy. A doktor znowu zacz��
puszcza� to swoje nagranie; "B�l. Praca w fabryce, malowanie
ram. B�l.". I dawa� du�o witamin. M�wi�, �e s�abn�.
- Czyli by�o gorzej... - powt�rzy�em zamy�lony. -
Pogorszy�o ci si�, Andy.
Andy "The Leg" Browner wzruszy� ramionami.
- I jak ju� ca�kiem os�ab�em, on przywi�z� mnie w to
miejsce, kupi� bilet i wpu�ci� w korytarz. M�wi�, �e to
bardzo wa�ne.
- I tym razem nie mo�esz wyj�� - doko�czy�em. - Jednak
przekona� ci� do swojego. Nie masz ju� dok�d wraca�, co?
By�a tylko ta fabryka i malowanie okien.
- Tak.
Korytarz zakr�ca� w prawo. Oddycha�em miarowo. Zaczyna�o
mi si� wydawa�, �e moje p�uca te� s� ju� niebieskie. Mia�em
dosy� tego miejsca. Mia�em dosy� wszystkiego.
Andy kroczy� cierpliwie, pociera� oczy i posykiwa� z
cicha. Co kilka krok�w chwia� si�, a wtedy jego nieszcz�sna
noga jeszcze bardziej ucieka�a w bok. Opu�ci� g�ow�, ale
widzia�em, �e wci�� si� u�miecha. Potrafi� si� u�miecha�,
cho� umiera�, a Libnitz pozbawi� go tego jedynego, czego
pragn��.
- Wiesz, Rocky. Dobrze, �e ci� spotka�em. Tak cholernie
smutno mi si� robi�o. Chodz� i chodz�, ani g�by do kogo nie
ma otworzy�, ani po�artowa�. I tak sobie pomy�la�em, jak to
wtedy wyskoczy�e� na nas, wprost ze statku, pami�tasz?
- Jasne. W styczniu.
- Fajnie �e�my pogadali. Wiesz, zawsze kiedy ci� widz�,
przypominam sobie szko�� i r�ne takie historyjki. Ale
�miechu by�o, ka�dego dnia mo�na by�o p�kn��. I kiedy tak
pomy�la�em o tobie, s�ysz� g�os. Patrz� - a ci�ko mi to
idzie, wiesz, coraz bardziej mi si� dwoi... - patrz�, a to
ty, bracie. Stoisz w korytarzu i wo�asz. Jak kiedy� w
szkole, wtedy, co to mnie poprosi�e�, �ebym podawa� wam
pi�k�, pami�tasz? Nawet nie wiesz, jak si� cholernie
ucieszy�em, Rocky.
Mieli�cie kiedy wra�enie, �e my�li, kt�re rozsadza�y wam
czaszk�, nagle dogoni�y jedna drug�? Je�li nie, to musz� wam
powiedzie�, �e co� takiego mo�e si� zdarzy�.
Zrozumia�em.
Mo�e pom�g� mi wstyd, a mo�e jego s�owa. I ja pami�ta�em
tamt� sytuacj�. Pami�ta�em, jak ku�tyka� po pi�k�, a by�em
wtedy miotaczem w naszej szkolnej ekipie graj�cej w
baseballa i robi�em wszystko, �eby biega� jak najdalej.
Uginali�my si� ze �miechu. A on biega� i te� si� �mia�. Nie
by�o dla niego wa�ne, z czego �e�my si� �miali, ale to, �e
m�g� si� �mia� razem z nami.
A ja zrozumia�em teraz, �e Annalath Slash ju� mnie
naprowadzi�. Wszystko, co mia�em zrobi�, to spotka�
Andy`ego. Tu, w �rodku. Tu, gdzie mog�em da� mu wyj�cie.
Wida� tyle mia�em do zrobienia. Mog�em przyda� si� jemu.
- Andy - powiedzia�em staj�c przed nim. - By�e� fajnym
kumplem. Niech mnie, je�li kto� kiedy lepiej podawa� nam t�
piepr