6268

Szczegóły
Tytuł 6268
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6268 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6268 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6268 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Maciej �erdzi�ski Za�� swoje �y�wy, bracie Je�li kiedykolwiek spodziewa�em si� spotka� Andy`ego, to na pewno nie w tym miejscu. Zapami�ta�em go z czas�w szko�y podstawowej i, wierzcie mi, by� to biedak i obszarpaniec, jakich ma�o. W dodatku jedna z jego n�g by�a kr�tsza i Andy chodzi� w taki �mieszny dla nas spos�b. Dla nas, czyli dla bandy ma�ych, bezlitosnych drani - dzieci prawnik�w i lekarzy, programist�w i wokalist�w muzyki pop, potomk�w drobnych ciu�aczy i facet�w steruj�cych nowojorsk� gie�d�. Ka�dy z nas tylko czeka� na okazj� do szyderczego �miechu. Takie okazje cz�sto stwarza� w�a�nie Andy. Andy "The Leg" Browner. Syn pijaka i kobiety z brudnymi pazurami. Kobieta ta zostawi�a ich, jeszcze kiedy Andy by� dzieckiem. Wiedzia� o matce, �e mia�a brudne, poszarpane paznokcie. Tylko tyle powiedzia� mu ojciec. - Tak - mrukn��em przeciskaj�c si� w jego stron�. - To rzeczywi�cie on. Problem z Andym polega� na tym, �e jako ch�opiec lubi� zwierza� si� ze wszystkiego. Jak gdyby zupe�nie zatraci� instynkt samozachowawczy. M�wi�, a my ryczeli�my �ami�cymi si� g�osami, i nie by�o wtedy nic �mieszniejszego nad g�upoty, kt�re prawi�. - Cze�� - dobrn��em wreszcie przed jego ogromn� posta� i stukn��em palcem w kieliszek, kt�ry trzyma� grub� d�oni�. Paznokcie mia� czyste i r�wno przyci�te; wida� nie wda� si� w matk�. - Kop� lat, Andy. Wyros�e�, nie ma co. Andy przechyli� g�ow�. Przygl�da� mi si� czas jaki�, a� wreszcie co� b�ysn�o w jego szarych oczach. - Obawiam si�, �e nie bardzo wiem, gdzie pana umie�ci�. W swojej g�owie, ma si� rozumie�. - Jego g�os by� cichy i ci�ki. Si�gn��em za siebie i z�apa�em przechodz�cego kelnera. Zatrzyma� si� natychmiast i wyci�gn�� w moj� stron� tac� pe�n� smuk�ych kieliszk�w. Wybra�em taki bardziej kolorowy, nie mia�o to dla mnie wi�kszego znaczenia. Ka�de �wi�stwo, kt�re nam tu podawali, przepe�nia�o mnie dreszczem wstr�tu. By�em zwolennikiem trunk�w surowych i czystych. - Kopa lat, Andy - powt�rzy�em. - Nic dziwnego, �e mnie nie pami�tasz. Mia�em wtedy rudawe w�osy i ka�dy cholerny zegarek, jaki pojawia� si� na mie�cie. I mia�em Georgie Kaddiloth. Ju� w si�dmej klasie. Nalana twarz przyblad�a lekko. Andy potar� gruby nos i �wisn�� przez wargi. �wista� tak przez chwil�, a potem powiedzia�: - Rocky. Benedict Verhowlen. Teraz ci� poznaj�. Wyci�gn�� d�o�, ale ja mrugn��em tylko i wyla�em sw�j kieliszek na dywan. Andy znowu za�wista� i patrzy�, jak wyci�gam zza pazuchy srebrn� butelczyn�, p�ask� jak g�owy naszych polityk�w. - Nie pijam tego kolorowego g�wna - wyja�ni�em, nape�niaj�c kieliszek w�dk�. - Nikt nie patrzy? - Nikt - odpowiedzia� i schowa� sw�j kieliszek za plecy. Pewnie si� wstydzi�, �e pije to, co w�a�nie wyla�em. Powinienem wcze�niej o tym pomy�le�. Mia� r�wno obci�te w�osy - ani kr�tko, ani d�ugo i grzywk� podobn� do tej, jak� zwyk�y nosi� teatralne kukie�ki. Spod tych w�os�w wy�azi�o mu blade czo�o, a ni�ej zadomowi�y si� ma�e okr�g�e oczy. Te oczy patrzy�y na mnie i tylko w nich widzia�em �ycie. Przypomina�y dwa kolorowe guziki, kt�re kto� zostawi� na kartce papieru i obrysowa� niesforn� g�ow�. Kiedy Andy m�wi�, nie mog�em dopatrze� si� z�b�w; wiecie, s� tacy go�cie - cho�by nie wiem co gadali - nie otworz� ust na tyle, �eby tam zajrze�. A ja, kiedy tylko z kim� rozmawiam, patrz� w�a�nie na z�by. Nie, �ebym lubi�. Jestem stomatologiem. P�ac� mi za to. - Znasz Nojaha? - zapyta�em. W ko�cu tylko wi�ksze rekiny mog�y sobie pozwoli� na zakup jego grafik. Czy�by Andy by� teraz jednym z nas? Przest�pi� z nogi na nog�. Kieliszek wci�� trzyma� za plecami. - Nie... Widzisz, Ben. Ja niewiele wiem o malarstwie. Dla mnie to kupa kresek i tyle. A te s� zreszt� takie szare, smutne. Nie wiem, co mo�na by o nich powiedzie�. - Nic - za�mia�em si� i klepn��em go w rami�. Wci�� by� w formie. - To si� kupuje. Wskazujesz palcem, si�gasz po czek i ju�. A twoja stara w domu b�dzie cmoka� ustami tak d�ugo, �e w ko�cu jej kole�anka zmusi i swojego m�a do kupna podobnej grafiki. Potem p�jd� sobie do kawiarenki nad oceanem, a ty b�dziesz mia� akurat tyle czasu, �eby przymaca� sekretark�. Teraz ju� �apiesz po co kupuje si� grafiki Nojaha? - Widzisz - powiedzia� troch� �mielej - ja tam nie mam ani �ony, ani sekretarki. Robi� przy oknach. Poci�gam ramy lakierem. Raz w jedn� stron�, potem prostopadle i za� w t� sam� stron�. W t�, co poprzednio, �apiesz, co? Wzi�o go. Wyci�gn�� przed siebie ramiona i macha� nimi wykonuj�c oniryczne ruchy. Wtedy zauwa�y�em, �e r�kawy jego marynarki s� przykr�tkie, a koszula, cho� bia�a, bia�� nie by�a. By�a biedna. - Zaraz - cofn��em si� o krok. Tak jest. Ca�y Andy by� biedny. Ludzie przechodzili obok nas i przygl�dali si� grafikom, a ja kr�ci�em g�ow� i przygl�da�em si� jego podrapanym, zakurzonym butom i spodniom zam�czanym �elazkiem. - Andy... - chcia�em go zapyta�, co w�a�ciwie robi w tym �mierdz�cym dolarami miejscu, ale kto� wszed� mi�dzy nas. - Ben. Wiedzia�em, �e ci� tu z�api�. To by� sam Wielki Pisarz. Ulubieniec samotnych kobiet i p�g��wk�w potrafi�cych smakowa� jego barwne, po wielokro� z�o�one zdania. M�wi� za to ma�o. Tyle dobrego, pomy�la�em. - Ben. Ruszaj za mn�. Na pi�tro. Brakuje nam s�dziego. Babki m�wi�, �e ty si� nadasz. - Kochany m�j... - stara�em si� go odsun��. - Jakim znowu s�dzi�. Spotka�em si� w�a�nie ze starym druhem, wiesz... Wielki Pisarz obj�� mnie jowialnie i zacz�� szepta�. Sz�o o istotne rozmiary czy co� takiego. By�em ju� podchmielony i nie s�ucha�em. Stara�em si� dojrze� Andy`ego. Kto� wyprowadza� go z sali. Zdaje si�, �e by� to doktor Libnitz. - Halo! - zawo�a�em za nimi. - Halo... T�umek przes�oni� wyj�cie. - No i co? - zapyta� Wielki. - Dobre? Wchodzisz w to? Andy z Libnitzem? A to niby dlaczego? Nic nie rozumia�em. - Co mam nie wchodzi�. B�d� s�dzi�. Wielki Pisarz u�miechn�� si� oble�nie. Jego lisia twarz zmusi�a mnie do zamkni�cia powiek. Przy Andym wygl�da� jak ma�y szalbierz. I takim te� by�. Sk�d to wiem? Bo i ja takim jestem. Cokolwiek powiedzie�, wypi�em tamtego wieczora za du�o. Ju� dawno zauwa�y�em, �e �atwiej mi przychodzi znosi� pomys�y takich jak Wielki Pisarz po setce dobrej gorza�y. Po dw�ch setkach powoli w��cza�em si� w zabaw�, a cho� wstyd si� przyzna�, po trzeciej setce sam wymy�la�em regu�y, a nawet now� gr�. St�d te�, nast�pnego dnia, nie mog� patrze� ani na siebie, ani na moj� �on�. Siebie nie znosz�. Jej si� wstydz�. - I co? - zapyta�a, kiedy wr�ci�em z �azienki. - Znowu �e�cie popili. Stare ch�opy i m�ode babki. Oj, bije wam, bije. �ona moja po�wi�ca mi niewiele uwagi. Bywa, �e w og�le nic nie m�wi, bywa, �e m�wi du�o, ale nie do mnie. Do s�uchawki. Ona lubi telefony. Powiem wam, �e dziwna z niej kobieta. Wie, �e j� zdradzam i nic. Nawet nie musz� udawa� ani si� �asi�. A �asi� si� nie znosz�. Tak jak ona nie znosi zwierz�cego mi�sa. Je inne �wi�stwa i to w�a�nie przez to musia�em wynaj�� kuchark�. Po roku m�czarni zacz��em je��, jak trzeba, i zauwa�y�em te�, �e kucharka potrafi wi�cej ni� tylko dobrze gotowa�. Tamtego te� dnia wst�pi�em na mroczn� drog� zdrady. B�dzie z dziesi�� lat, jak po niej id�. - Ale ro�liny te� trzeba zabija� - powiedzia�em tkni�ty nag�� my�l�. - Mo�e i wi�cej je nawet boli. Sk�d wiesz? - Nie wiem - odpowiedzia�a sennym g�osem. - I nie pr�buj nawet zaczyna� tej dyskusji. Kupi�e� mi jak�� grafik�? - Nie - odpowiedzia�em rozz�oszczony. �ona jednym pytaniem dotar�a do tego, od czego chcia�em si� wywin��. By�a mistrzem celnych pyta�. Mo�e dlatego m�wi�a do mnie tak ma�o. - Szkoda. I tyle. Unios�a jeszcze brwi i przez chwil� my�la�em, �e wzlec� jak ma�a jask�ka i umkn� z jej wysmarowanej �wi�stwami twarzy. Ale zosta�y. �upa�o mnie w g�owie. Nie mog�em si� skoncentrowa�. Chcia�em zebra� si� w sobie i wyskoczy� z ��ka jak torpeda, ale nie mia�em nawet na tyle ikry, �eby rozchyli� �aluzje. Mo�e spad� ju� pierwszy �nieg? Ca�� sobot� si� zanosi�o. �ona chodzi�a po salonie. Podlewa�a kwiaty, by�em pewien, �e robi to tylko dlatego, �eby pokaza� s�u��cej, �e i ona daje sobie z tym rad�. Jej bose stopy szybko porusza�y si� po dywanie, a ja siedzia�em na skraju ��ka, tar�em �upi�ce skronie i bezmy�lnie przygl�da�em si�, jak jej spi�te w�osy podskakuj� na wszystkie strony. Czasem, kiedy wchodzi�a na krzes�o, widzia�em jej pulchne �ydki wychylaj�ce si� spod nocnej koszuli niczym dwie najedzone ryby. Podobne �ydki mia� nasz syn, Johnny. W og�le musz� wam powiedzie�, �e ca�y nasz syn by� jak najedzona ryba. Gruby, niezdarny, a� wstyd. - Ciekawe, jak tam John? - zapyta�em. - Jak to John. Pewno gra w swoje gry i m�czy babci� o nowe - wzruszy�a ramionami. - Ma wakacje. - Nie to mia�em na my�li. Interesuje mnie, czy zrobi� si� jeszcze bardziej gruby. Twoja mama ju� wie, jak si� robi takie rzeczy. Nic nie odpowiedzia�a. Zawsze, kiedy milcza�a, czu�em, �e dzia�am jej na nerwy. Ja lubi�em omawia� wszystkie sprawy, kt�re mnie niepokoi�y, ona wi�kszo�ci z nich w og�le nie zauwa�a�a. Kiedy, na przyk�ad, �ar�em si� z facetem, kt�ry wymusi� pierwsze�stwo na skrzy�owaniu 44-ej z Kingstone Road, patrzy�a w drug� stron� i nie wspiera�a mnie. Albo zakupy. Lubi�em robi� te cholerne zakupy, przyznaj�. Ale nie mog�em wprost �cierpie�, jak jaka� gnida wje�d�a�a mi w�zkiem w dup�. Dzia�o si� to najcz�ciej przy kasie. - W�a�nie - powiedzia�em. - Dlaczego ty nigdy mnie nie popierasz. Byle gnida wje�d�a mi w dup�, a ty nic. Czasem my�l� sobie, �e ciebie w og�le nie ma. Nie popierasz mnie. Nie mog� na ciebie liczy�. I tym razem nie odpowiedzia�a. Zosta�em z tym wszystkim sam. Pewnie: najcz�ciej wybucha�em za po�no. W domu czy na spacerze. Albo w teatrze. Albo w galerii. Wsta�em z ��ka, bo nagle przypomnia� mi si� Andy. Co on tam robi�? Z doktorem Libnitzem. Biedak z bogaczem... Dowlok�em si� do okna i rozsun��em �aluzje. Nos przylgn�� do szyby. Przyjemny ch��d rozla� si� po ca�ej twarzy. A tam by�o cholernie bia�o. Spad� �nieg. - Chod� tu, chod� szybko - zawo�a�em. Ale �ona nie ruszy�a si� nawet. S�ysza�em, jak t�ucze si� w kuchni, wi�c i ona musia�a ju� zobaczy� ten pieprzony �nieg. I nic. Nic j� to nie wzi�o. Stukot w skroniach narasta�. - Trzeba st�d wia� - mrukn��em do siebie. - Albo ca�� niedziel� b�d� j� wo�a�. Poszed�em do �azienki. Drugie spotkanie wypad�o w styczniowy czwartek. Czwartek jak czwartek; cz�owiek czyha ju� na weekend, ale te� dobrze wie, �e zosta� jeszcze pi�tek i r�nie mo�e by�. Nie znosz� tego uczucia i dlatego, celem skr�cenia sobie czasu i zaoszcz�dzenia na zdrowiu, poszed�em zwiedza� Annalath Slash. My�la�em prosto. Jest stycze�; �wi�ta i Nowy Rok wyszarpa�y ludziom resztki grosza z kieszeni, to i pewnie w Annalath Place nie b�dzie wi�kszego t�umu. Mimo �e up�yn�o ju� z dziesi�� lat od otwarcia tego miejsca, cena biletu wci�� przekracza�a niejedn� roczn� pensyjk�. Szed�em przez opustosza�e miasto, a �nieg skrzypia� pod moimi butami. Czu�em si� dobrze, bo mecenas Fralsky zgodzi� si� wreszcie na wymian� swoich pniak�w i z przyjemno�ci� wyrwa�em mu p� g�by. Rzecz jasna, pod narkoz�. Mia�em z nim wcze�niej k�opot, bo wymaga� ode mnie cud�w, a ja cud�w czyni� nie potrafi�. Z�by mia� po prostu kiepskie. I tyle. - Gdzie to zmierzamy, doktorku? - przez skrzyp przebi� si� jaki� przyjemny g�os. - Romantyczny spacer? Stan��em. W �wietle latarni, tu� pod chi�skim sklepem zobaczy�em Windy. Windy Collins albo mo�e Windy Blowins, je�li wiecie, co mam na my�li. Wygl�da�a cudnie, co podkre�lali jeszcze przemykaj�cy obok niej ludzie. Jednych �nieg mrozi i wyszczurza, innych o�wietla jak w bajce. Windy na pewno nale�a�a do tych drugich. Drobne p�atki skrzy�y si� w jej kr�tkich w�osach, twarz pokra�nia�a od mrozu, a strumyczek pary, kt�ry wydobywa� si� z pe�nych ust, dodawa� wszystkiemu mgie�ki tajemniczego powabu. - Id� do Annalath Slash - powiedzia�em ca�uj�c jej ch�odny policzek. Pachnia�a lepiej ni� wszystkie dolary, kt�re �ciubi�em w bankach. - O? Ty? - zdziwi�a si�. - Ty idziesz do Annalath Slash? - A tak - by�em dumny, �e mam opini� cz�owieka, kt�ry niech�tnie odwiedza miejsca sp�du. - Licz� na ma�e zainteresowanie. Nie lubi� t�oku. Mo�e p�jdziemy razem? Windy u�miechn�a si� do przestraszonego ��tka, kt�ry tak si� na ni� gapi�, �e a� trzasn�� swoj� g�upi� g�b� w przydro�ny s�up. - Czemu nie. Chod�my - poda�a mi rami�. - To w�a�nie w tobie lubi�. Spotykamy si� pod ma�ym, chi�skim sklepikiem, gdzie robi�a� drobne zakupy, i wiem, �e je�li zaproponuj� ci wyjazd do Indii, jest szansa, �e powiesz tak. Szli�my teraz razem i ra�niej mi by�o s�ucha� skrzypu naszych but�w. Widzicie, ca�y problem ze mn� polega na tym, �e ja nie lubi� by� sam. Nie lubi� i nigdy nie lubi�em. Ale oto doszli�my do Annalath Slash. Gdziekolwiek �yjecie, pewnie ju� wiecie, co to takiego, ale i tak przypomn� wam co nieco. B�dzie ju� kawa�ek czasu, jak Obcy wyl�dowa� w samym �rodku Nowego Jorku. Pami�tam, �e pi�em w�a�nie kaw� w ma�ym Donut-Shopie, a tu jak co� nie pieprznie, ledwie kilka ulic dalej. Na chwil� zrobi�o si� zupe�nie ciemno, potem znowu jasno, a potem znowu ciemno. - Ty - powiedzia� do mnie facet siedz�cy obok. - Jak mogli wy��czy� pr�d, je�li mamy samo po�udnie? Nie ma prawa by� ciemno. Mo�e i g�upio to zabrzmia�o, ale pytanie by�o bardzo trafne. - Nie wiem - odpowiedzia�em przestraszony. Od razu pomy�la�em te� o tym aktorze, z kt�rym by�em um�wiony po lunchu. Mia�em mu wymieni� prawego siekacza. - Jak tu wymienia� siekacze? - zaniepokoi�em si� na dobre. - Ciemno jak w dupie. Kto� zacz�� szlocha�, kto� inny wrzasn��. Brz�kn�a szyba. I kiedy my�la�em ju�, �e zaraz zawali si� ca�e miasto, znowu co� hukn�o i naraz zrobi�o si� zupe�nie normalnie. Normalnie, czyli jasno. Potem okaza�o si�, �e wyl�dowa� Obcy. Nic nie zniszczy�, osiad� g�adko i czysto na samym �rodku Placu Trzech Anio��w. Ma�o tego, pewnie wiecie te�, �e ten Obcy od razu wyszed� ze swojego statku, postawi� na ziemi waliz� i przewr�ci� si� jak d�ugi. Od razu zbieg�a si� ca�a kupa ludzi. Wielu s�ysza�o, jak Obcy westchn�� i powiedzia� co� jakby: "Annalath Slash". Cokolwiek by to znaczy�o, problem polega� na tym, �e nie powiedzia� nic wi�cej. Poca�owa� chodnik, u�miechn�� si� i umar�. - Pami�tasz t� waliz�? - zapyta�em Windy'ego. - To by� numer. Wysiad� ze swojego statku, da� nam sw�j baga� i cyk. Przekr�ci� si�. Nie liczcie na rewelacje. Ja te� nie wiem, kim by� Obcy. Co innego doktor Libnitz. Jeden z moich pacjent�w - go�ciu mocny jak wszyscy diabli - szepn�� mi, �e w sztabie pracuj�cym nad materia�em zostawionym przez Obcego na bruku znalaz� si� w�a�nie doktor Igor Libnitz. Ten sam Libnitz, kt�rego widzia�em przesz�o miesi�c temu z Andym. - By�am tu ju� tyle razy, a wci�� niewiele rozumiem - powiedzia�a nagle Windy. - To �wiat�o. Patrz, gdzie jest pocz�tek korytarza? Kupowa�em bilety. Nawet si� nie skrzywi�em, kiedy facet siedz�cy za szybk� w idiotycznym stroju maj�cym zapewne odda� atmosfer� tego miejsca, powiedzia� cen� w sitko mikrofonu. Wybuli�em g�adko i znowu wzi��em Windy pod r�k�. Wierzcie mi, powinienem by� si� skrzywi�. Ca�y dzisiejszy dzie� borowania, wyrywania i oczyszczania poszed� w diab�y. A bior� tysi�c za godzin�. - Prowad�. Och, prowad� - Windy zapiszcza�a jak ma�a dziewczynka. - Ciekawe, gdzie dojd� z tob�. Nie powiem, �ebym nie lubi� ma�ych dziewczynek, ale panna Collins nie bardzo mi do takich pasowa�a. Mo�e dlatego, �e zna�em j� z jakby, hm, powa�niejszej nieco strony. Je�li nigdy nie byli�cie w statku zwanym Annalath Slash, ci�ko b�dzie mi to wszystko wyja�ni�. Wchodzi si� niby normalnie. Jest w�az, przez kt�ry wyszed� Obcy astronauta. Tu si� wchodzi. Potem idzie ju� gorzej. - T�dy - powiedzia�em. - Wybieram kolor niebieski. - Ja te� go ju� kiedy� wybra�am - powiedzia�a Windy. - Dosz�am do tej diablo drogiej knajpy przy Remark Avenue. Tam pozna�am Garry`ego. Pami�tasz jeszcze Garry`ego? Jak�e mog�em go nie pami�ta�. Gra� w t� �mieszn� gr� z Europy. Pi�k� no�n� czy co�. - Chod�my - powt�rzy�em. Widzicie, wej�cie w kt�ry� z kolor�w nie oznacza wcale, �e obra�o si� sprawdzon� drog�. Nawet je�li ju� raz szed�e�, powiedzmy zielonym, za drugim razem dojdziesz zupe�nie gdzie indziej. Kryje si� w tym ma�y kruczek. Drogi statku prowadz� ci� tam, gdzie masz za�atwi� spraw�, o kt�rej nie wiesz nawet, jak bardzo jest dla ciebie wa�na. Ja sam wyskoczy�em raz w swoim w�asnym domu. Zd��y�em tylko wyszarpa� ze �ciany kabel od suszarki. Po�ar mia� si� z pyszna. Windy pozna�a tego pi�karza z Europy i prze�y�a z nim niejedn� pi�kn� chwil�. Znam go�cia, kt�ry wyszed� z ��tej drogi wprost na swoj� c�rk�. Tu� obok nich przemkn�� rozp�dzony trak. Inny facet pojawi� si� na gie�dzie i postawi� wszystko na "Platski & Rambler". Dzisiaj liczy miliony na Hawajach. I tak dalej. - Jak my�lisz, ile b�dziemy tak szli? I kiedy si� rozdzielimy? - zapyta�a znowu Windy. - Pewnie d�ugo. Ja przynajmniej nie wiem, czego chc� - powiedzia�em si�gaj�c za klap� marynarki. - Mam grubego jak ryba syna, �on�, kt�ra mnie nie s�ucha, i kup� dobrze ulokowanej forsy. I wierz mi, Windy, nie wiem, co dalej. Pi��dziesi�t lat ju� tak my�l�. Co dalej? Co robi� jutro? - A ja wiem - zerkn�a na mnie i pokr�ci�a z dezaprobat� g�ow�. - Musisz tu popija�? - Wiesz, czego chcesz? - uda�em, �e nie s�ysz�. - Wiem. Chc� znowu pozna� takiego go�cia jak Garry. Troch� mi si� �yso zrobi�o. W ko�cu szli�my tu razem, a ona o jakim� Garrym. - My�l�, �e to nie tak. Je�li wiesz, czego chcesz, to Annalath Slash zupe�nie to zignoruje. Poprowadzi ci� w zaskoczenie. To, czego naprawd� oczekujesz, nie przemknie ci nawet przez g�ow�. - Mo�e - odpowiedzia�a mru��c lubie�nie oczy. - Mo�e i masz racj�. Chcia�em co� doda�, ale nagle Windy stan�a w miejscu. - Chc� wyj�� - powiedzia�a. - Tu. To si� po prostu czu�o. Nagle w g�owie pojawia�a si� taka my�l. - O.K. Zadzwoni� do ciebie, mo�e jutro - dotkn��em jej w�os�w i nawin��em sobie na palec jeden kosmyk. - Dobrze. Dzi�kuj� za drog�. Windy mrugn�a do mnie i wesz�a w niebiesk� �cian�. Przez chwil� widzia�em tylko jej zgrabny ty�eczek opi�ty zamszow� sp�dniczk�. Potem znikn�� i on. Poci�gn��em nast�pny �yk i ruszy�em dalej. Ju� dawno zauwa�y�em, �e musz� wyj�tkowo d�ugo penetrowa� wn�trze statku. Ci�ko mi by�o st�d wyj��. Snu�em si� po niebieskim kolorze i rozmy�la�em nad rozmaitymi sprawami. Nikt mnie tu nie goni�, nikt nie wje�d�a� mi w dup� w�zkiem. Je�li trafia�a si� chwila jak dzisiaj, kiedy nie musia�em sta� w kolejce po bilet, musz� powiedzie�, �e lubi�em Annalath Slash. Uwalnia� mnie od tej przekl�tej my�li: co dalej? Statek bra� odpowiedzialno�� na siebie. Uwalnia� mnie od koszmaru. Szed�em i pogwizdywa�em fa�szywie. G�upio by�o my�le�, �e z zewn�trz statek ma jakie� pi�tna�cie metr�w �rednicy, a mo�esz z niego wyj�� nawet w stanie Oregon czy jeszcze dalej. Podobno rekord ustanowi� jaki� Japoniec. Ledwie wszed� do Annalath Slash, wybra� kolor ��ty - potem m�wi�, �e to tak, pod kolor - i nie zrobi� wi�cej jak kilka krok�w, kiedy poczu�, �e to ju�. Wyszed� gdzie� we wschodniej Europie. I, oczywista, nie mia� �adnych problem�w. Zosta� tam na sta�e - miejscowy rz�d poszukiwa� w�a�nie kogo�, kto poprowadzi�by gospodark� kraju w kierunku drugiej Japonii. Wybrali go na premiera. Ale, wierzcie mi, cz�sto si� to nie zdarza�o. Z regu�y trafiasz w dobrze znane ci miejsce, tylko �e nagle odnajdujesz je innymi oczami i rozumiesz, co trzeba zrobi�. Na przyk�ad przechodzi�e� codziennie przez jedn� ulic�, zawsze o tej samej porze. Rano, spiesz�c si� do pracy. A� tu nagle wyskakujesz tam pod wiecz�r. I co? A to, �e zaczynasz si� rozgl�da�. Widzisz kobiet�, kt�ra codziennie patrzy, jak parkujesz sw�j d�ugi samoch�d i marzy, �eby ci� pozna�. Widzisz bank daj�cy kredyty, o jakich marzysz ty sam. Widzisz bar, do kt�rego jako� nigdy nie mia�e� czasu wst�pi�, a teraz czujesz, �e w�a�nie tam poznasz ciekawych ludzi. Widzisz reklam� biura podr�y, a na niej, ju� mniejszym drukiem, ofert� wyjazdu do, powiedzmy, Wenezueli. I ty sam, domator, pocieszny �onko�, facet w szelkach podci�gaj�cych wyprasowane w kant galoty za dwadzie�cia setek, nagle u�wiadamiasz sobie, �e to jest w�a�nie to. �e wszystko, na co czekasz, to wyjazd do Wenezueli. Przyznam, �e na co� takiego liczy�em. Mo�e niekoniecznie z Wenezuel�, ale bystrzejsi z was wiedz�, co mam na my�li. Sta�o si� troch� inaczej. Godzin� p�niej, kiedy opr�ni�em ju� poka�n� cz�� butelki i postanowi�em, �e przez najbli�szy tydzie� nie kupi� nic niebieskiego, poczu�em ch�� opuszczenia statku. Nie dzieje si� wtedy nic specjalnego. Chcesz wyj�� i ju�. Nie ma o czym m�wi�. Z ulg� potar�em zm�czone nogi i wkroczy�em w b��kitn� �cian�. I co? Ano, niech mnie diabli, je�li zrozumia�em, co si� w�a�ciwie sta�o. Mign�o mi przed oczami, zapiek�o gdzie� w boku, a potem musn�o moje siwe w�osy. Nie, nie �aden Obcy. Po prostu przeci�g. Sta�em w drzwiach. Postanowi�em, �e odwlek� jeszcze nieco t� chwil� i nie podnios�em g�owy. Kiedy tak patrzy�em na czubki swoich sk�rzanych but�w, nozdrza me podra�ni� jaki� zapach. - Dzie� dobry - powiedzia� uprzejmie brzmi�cy g�os. - Mi�o nam pana zn�w widzie�. - Dobry wiecz�r - westchn��em. Tak wi�c nie rzuci�o mnie za daleko. Je�li facet twierdzi, �e mnie zna i widuje, wierzcie mi, nie mog�o to by� dalej jak kilkaset metr�w od mojej cha�upy. Jestem dosy� nieruchawy. I nie by�o. Ostry zapach nasili� si� i kiedy podnios�em g�ow�, zobaczy�em, �e stoj� w drzwiach "EL Mocambo", restauracji, w kt�rej jada�em kawior i zapija�em go rosyjsk� gorza��. Kelner patrzy� na mnie przychylnym wzrokiem, kilku go�ci rozmawia�o st�umionymi g�osami, a �wiat�o s�czy�o si� z kulistych lamp. - To, co zawsze, prosz� pana? - Czemu nie - odpowiedzia�em roz�oszczony. To inni wyskakuj� w Europie i zostaj� premierami, a ja mam si� po prostu na�re� kawioru? Eeeee. Kelner nadal by� przychylny. Sk�oni� g�ow� i znikn�� w cieniu sali. Wiedzia�, �e mo�e liczy� na moj� hojno��. Ju� mia�em siada�, kiedy kto� mnie zawo�a�. Po imieniu. Jakby przelecia�a gwiazda. To nie o �arcie jednak sz�o. Odwr�ci�em g�ow� w stron�, z kt�rej dobiega� tamten g�os; szybciej ni� moi pacjenci, kiedy m�wi� im, �e ju� po wszystkim. I co? To by� ten drugi raz. Drugi raz, jak spotka�em Andy`ego "The Leg" Brownera. Z kim? A jak�e, z doktorem Libnitzem. Andy macha� mi d�oni�, a Libnitz pog�adzi� tylko pr��ki swojej kamizelki i kr�tko skin�� g�ow�. Jak by� pazerny na pieni�dze, tak i osch�y. - Witam pan�w - powiedzia�em podchodz�c do ich sto�u. - Czy mo�na? - Oczywi�cie, Ben - odpowiedzia� Libnitz przygl�daj�c mi si� zza binokli ch�odnym okiem. - Tres faciunt collegium. - By� mo�e. Ale gdzie zesp�, tam i spory - u�miechn��em si� szeroko i pozwoli�em szatniarzowi zdj�� p�aszcz. Andy nie bardzo nas zrozumia�. - My si� znamy, panie doktorze - z dum� wskaza� mnie swoim topornym palcem. - To jest Rocky. Tak przezywali�my go w szkole. Nie by�o twardszego go�cia na boisku. Opu�ci�em g�ow�, nieco zmieszany. Od razu przypomnia�o mi si�, jak wyka�czali�my biedaka. I na boisku, i w szkolnej �awie. - To by�y czasy - westchn��em i z ulg� zobaczy�em, �e kelner zmierza ju� w nasz� stron�. - O, jest m�j kawiorek. Po chwili milczenia nie wytrzyma�em. - Panowie, chcia�bym jednak co� obwie�ci�. Podnie�li g�owy. Andy szczerze, szybko i ufnie; Libnitz powoli, z namys�em, niech�tnie. Obaj jedli to samo. Kurczak faszerowany jab�kami w polewie z jogurtu "N". Z tym, �e Andy prawie ju� sko�czy�, a Libnitz ledwie zacz��. - Ot� - podci�gn��em krawat. - Spotkania naszego do przypadkowych zaliczy� nie mog�. Wyszed�em na was wprost z Annalath Slash. Co wy na to, panowie? Patrzy�em na Libnitza. Nie by�em pewien, czy Andy m�g� sobie pozwoli� na kupienie biletu. Ale to w�a�nie on pierwszy si� odezwa�: - Ha! Widzisz, Rocky, w�a�nie m�wili�my o Annalath Slash - jego guzikowate oczy a� wysun�y si� z szarawej twarzy. - W�a�ciwie, to ja i doktor Libnitz... Libnitz zastyg�. Skamienia�. Zawsze by� skamienia�y, teraz jednak �ci�o go na dobre. - Wyszed�e� ze statku, Ben? Powa�nie? - Tak - przytakn��em zdziwiony ich reakcj�. - By�em tam razem z pann� Blowins, to jest Collins, wiecie, co mam na my�li. A mo�e nie wiecie... Wszystko mi si� pomyli�o, tak na mnie patrzyli. Libnitz si�gn�� po kielicha, a Andy znowu zacz�� je�� kurczaka. - Ja - prze�kn�� grubszy k�s i z dum� wskaza� na swoj� wystrzy�on� grzywk�. - Ja jestem podobno jedynym go�ciem, kt�ry wraca dok�adnie tam, sk�d przychodzi. I nic si� nie dzieje. Nikogo nie spotykam, nie ratuj�, nie zarabiam. Libnitz chcia� mu chyba przerwa�, ale zagryz� tylko cienkie wargi i jeszcze bardziej si� zas�pi�. - By�em tam ju� z pi��dziesi�t razy, Rocky - ci�gn�� Andy. - I za ka�dym razem wraca�em do swojej fabryki. Nie wiem, czy m�wi�em ci ju�, w jaki spos�b maluj� okienne ramy. Otar� d�onie w spodnie, chocia� serwetek by�o tu wi�cej ni� na niejednym weselu. A potem podni�s� je w g�r� i zacz�� wykonywa� te �mieszne ruchy. - Raz poci�gam w jedn� stron�, potem prostopadle i za� w t� sam� stron�. W t�, co poprzednio - macha� tak przed moimi oczami, a ja powoli zaczyna�em rozumie�, dlaczego tak �a�� razem. Libnitz bada� nim statek. Eksperymentowa�. - Je�li ju� tak �adnie si� pochwali�e�, Andy - chrz�kn�� Libnitz - to powiedz te� doktorowi Verhowlenowi, �e nie ma takiego drugiego jak ty. Jeste� jedynym, kt�ry nie wie, kiedy wyj��. Ty najch�tniej w og�le by� tam nie wchodzi�, nieprawda�? - Bo i po co? - Andy u�miechn�� si�, ale i tym razem nie zdo�a�em dostrzec jego z�b�w. - Szkoda mi czasu na takie �a�enie. Ramy czekaj�, szef si� w�cieka. A teraz to niby co? Ja w oknach robi� i tyle. Zwr�ci� si� do mnie, wi�c roz�o�y�em tylko r�ce. Nie wiedzia�em, o co mu chodzi. - Teraz te� tu siedz�, B�g jeden wie po co. Doktor Libnitz ci�ga mnie po takich miejscach, co to nie dla mnie, Rocky. Ty wiesz, �e ja jestem prosty ch�op. A tu, albo galeria, albo wy�cigi kuni, albo �arcie, co to w g�bie samo si� rozp�ywa. Ani poczujesz. G�wno jakie�. Odruchowo si�gn��em za klap� marynarki. Dopiero po chwili zorientowa�em si�, gdzie jestem. Butelka by�a przecie� na stole. Delikatnie przechyli�em zmro�one szk�o i nala�em w swoj� szklaneczk�, od razu na cztery palce. - Dlaczego tak go m�czysz? - zapyta�em. - Czego chcesz od tego biedaka? - Nic - Libnitz drgn�� wreszcie. - Pan Andy Browner jest moim pacjentem. Od wielu lat. Zawsze skar�y� si� na brak zainteresowania czymkolwiek innym ni�li malowanie okiennych ram. Andy potrz�sn�� g�ow�. - Nie. Ja tam si� nie skar�y�em. To m�j szef. Powiedzia�, �e tyle pracowa� nie mog�. Szkodzi mi. A ty, Rocky, wiesz, �e mnie tam niewiele mo�e zaszkodzi�. Robotny jestem ch�op i tyle. Co oni wszyscy chc�, no? - I tyle - zgodzi� si� Libnitz. - Postanowi�em go tam zaprowadzi�. By�em ciekaw, gdzie mo�e wyj�� cz�owiek, kt�ry nie ma �adnych marze�. Rozumiesz? Rozumia�em a� za dobrze. Chodzi�em do szko�y z cz�owiekiem, kt�ry nie ma marze�. A ja sam, chocia� mia�em w�a�ciwie wszystko, tak naprawd� mia�em tylko marzenia. I nic. Pe�ny �eb marze� i wyszed�em w knajpie z kawiorem, Libnitzem i Andym. Jednak prawd� jest, �e kr�te s� drogi ludzkie. Prze�kn��em trunek jednym haustem. - Skoro ju� tu jeste�my i, jak powiedzia�em, nie jest to przypadek - zwr�ci�em si� do Libnitza. - Mo�e powiesz mi, co te� takiego znale�li�cie w tej teczce? �eby� si� nie wywija�, dodam od razu, �e m�wi� o tej teczce, kt�r� Obcy zostawi� na nowojorskim chodniku. Libnitz zdj�� binokle i zacz�� je czy�ci�, szybkimi, precyzyjnymi ruchami, a nie jak to zazwyczaj czyni� okularnicy - byle jak i rogiem w�asnej koszuli. - Mog� ci powiedzie�, �e ci�ko przyjdzie nam to wyzna� ludziom. I ty, i ca�a reszta oczekujecie rewelacji. A prawda... - W�a�nie - podchwyci�em. - Jaka jest prawda? Libnitz ponownie za�o�y� binokle. Andy ko�czy� faszerowanego kurczaka. - C� mo�na by rzec o walizce pe�nej podr�cznych pierd�, Bill? Niewielu si� ze mn� zgadza, ale ja twierdz�, �e ten ca�y Obcy znalaz� si� tu przypadkiem, a co za tym idzie i jego baga� te� by� przypadkowy. Wiemy na pewno, �e mia� tam co� jak golark�. Mia� chyba gazet�. I jeszcze jakie� pierdo�y, w ka�dym razie - �aden przekaz. Wygl�da mi to na zaskoczonego nieziemca. Wyszed� nie tam, gdzie trzeba. Pierwszy Obcy na Ziemi i takie rozczarowanie. Pytania, kt�re ka�dy z nas winien sobie zada�, brzmi�: sk�d on si� tu wzi��? Kim by�? Troch� kr�ci�o mi si� ju� w g�owie. Panna Collins pewnie przeci�ga�a si� w ��ku szcz�liwego playboya, a ja s�ucha�em m�tnych wywod�w fanatyka w binoklach. Oto jest sprawiedliwo��. - Po prostu - zakaszla�em. - O jeden �wiat za daleko. P�jd� ju�, panowie. Przyznam, �e tak d�ugo �azi�em po Annalath Slash, �e �upie mnie nieco w ko�ciach. Poda�em kelnerowi kart� kredytow� i raz jeszcze spojrza�em na Andy`ego. - "O jeden �wiat za daleko?" - zapyta� rozchylaj�c usta. - Ja ju� to gdzie� s�ysza�em. Chyba nawet nie tak dawno... - S�ysza�e�: "O jeden most za daleko" - poprawi� go Libnitz. - A to zupe�nie nie to samo. Jak si� okaza�o p�niej, tym razem ten cholerny brylaty skorupiak nie mia� racji. Dziesi�� miesi�cy p�niej niewiele si� zmieni�o. Chocia� nie. By�o ze mn� jeszcze gorzej. Niespodziewanie dla samego siebie zamieni�em si� w starego pierdo��. Zam�cza�em wszystkich. - Popatrz - powiedzia�em do �ony. - Reklamuj� ten nowy film z Tonym Harpestem. Ten, kt�ry widzia�em wczoraj. Wczoraj nie widzia�em �adnego filmu. Siedzia�em w barze i pods�uchiwa�em, jak para nastolatk�w dyskutuje o filmie, ekscytuj�c si� poszczeg�lnymi scenami. Ona - brzydka, chuda dziewczyna z piegowatym czo�em - stara�a si� analizowa� sceny mi�osne i chyba nie sz�o jej to najlepiej; on - kr�py, baczkowaty m�odzieniec - m�wi� cichym, ochryp�ym g�osem, w�a�nie takim, jakim B�g obdarzy� Tony`ego Harpesta. Po godzinie pods�uchiwania stwierdzi�em, �e mog� sobie darowa� ten film. Opowiedzieli mi go w ca�o�ci. - Tak wi�c - powiedzia�em do �ony - film rozgrywa si� w Brazylii. Ale nie jest w nim wcale ciep�o. Re�yser przemy�la� sobie to i owo i postanowi� utrzyma� rzecz w klimacie dreszczowca. Wiesz, niby nic si� nie dzieje, niby patrzysz w te palmy, patrzysz na rozpalony s�o�cem asfalt, ale jest ci cholernie zimno. Wargi masz suche od upa�u, ale w sercu ro�nie sopel lodu. Mrozi. Przerwa�em, �eby spojrze�, czy mnie s�ucha. Sk�d. Siedzia�a przed oknem, przy sekretarzyku i manipulowa�a przy swoich palcach. Szykowa� nam si� bankiet, podobnie� sko�czy�em ile� tam lat i �ona moja musia�a wygl�da�, jak trzeba. Daj� g�ow�: gdyby podpali� teraz dom, ona i tak dalej przygl�da�aby si� swoim pazurom. Co� strasznego. - I ten pomys� uwa�am za najlepszy - kontynuowa�em niezra�ony. - Nie �adna akcja, nie po�cigi samochod�w. Ale to uczucie zimna. Ty my�lisz, �e to �atwo zrobi�? Tak, �eby by�o ci zimno, kiedy patrzysz na z�ot�, milutk� pla�� i rozebrane babki. Nic. - S�uchasz mnie, kochanie? - zapyta�em wbrew sobie. Takie pytania nie wiod�y daleko. - S�uchasz mnie? - Jasne - pokiwa�a g�ow�. - M�wi�e� o filmie, na kt�rym by�e� wczoraj. - I co my�lisz? - nie ust�powa�em. Nie odpowiedzia�a. Najwyra�niej jej to nie interesowa�o. Nie domy�la�a si�, nie stara�a si� my�le�, �e by� mo�e, pods�uchiwa�em innych tylko po to, �eby dzisiaj zagai� rozmow�. - A mo�e... - zacz��em nieco ju� podniesionym g�osem. Ale oto do salonu wszed� nasz syn. I on si� nie zmieni�. Wierzcie mi, pragn��em przesta� my�le� o nim jak o spasionej rybie. Nie chcia�em por�wnywa� go do tych brzuchatych welonk�w sun�cych nisko nad �wirowatym dnem i wy�upiaj�cych oczy w bezmy�lnym, niemym pytaniu: dlaczego nie mog� p�yn�� dalej? Dalej ni� ta szyba. Chocia� rzadko zadawa� pytania, jego pulchne policzki i tak wystarczaj�co mnie dra�ni�y. By� chyba �wiadom, �e tak jest. - Tato - powiedzia�. - Chod� do mojego pokoju. Poka�� ci, jak wyj�� z tej studni. - Z jakiej studni, synu? - mia� paskudny zwyczaj wracania do spraw, kt�re rozegra�y si� daleko wcze�niej. To akurat mog�em zrozumie�. - No, wiesz. Z tej gry, w kt�r� gra�e� w poniedzia�ek. Jest tam taka studnia, zaminowana... Wsta�em z fotela. - Chcesz powiedzie�, �e od poniedzia�ku pr�bujesz da� temu rad�? - Nie - odwr�ci� si� i jego galaretowate uda zatrz�s�y si� bezradnie. - Pr�buj� od zesz�ego wtorku. Zanim jeszcze ty tam wlaz�e�. Tak jest, pomy�la�em. Komputer i tyle. Dzieciaki je�d�� na deskach, graj� w kosza, biegaj� i w og�le. A ten ma komputer. 486. - Dobra - powiedzia�em. - Ty poka�esz, jak wyj�� ze studni, a ja poka�� ci, jak si� je�dzi na �y�wach. W porz�dku? M�j syn �achn�� si�. Razem z moj� �on�. - Na jakich �y�wach, tato. Wieczorem jest przecie� przyj�cie. - W�a�nie - popar�a go znienacka �ona. - Przyjedziecie do salonu na �y�wach? Ben, id� zobacz, jak wychodzi si� z tej studni i daj mu spok�j. On nie chce by� �y�wiarzem. Zrozum wreszcie. Pokiwa�em g�ow�. W progu nie wytrzyma�em i warkn��em kr�tko: - Wydawa�o si�, �e nie s�uchasz, ale to nie tak. Ty po prostu nie chcesz s�ucha�. Pod��y�em za swoim synem z obrzydzeniem obserwuj�c, jak wspina si� po schodach. W kogo on si� wrodzi�? Pokaza� mi, jak wychodzi si� ze studni. Musz� przyzna�, �e na takich sprawach to on si� zna�. No, m�g�bym nawet nazwa� go ma�ym mistrzem. Potem m�wi� co� jeszcze; kr�tkimi, suchymi zdaniami - wida� odkry�, �e tak do mnie trzeba przemawia�. Po co si� wysila�. Stary jest marud�. Gada i gada, a i tak nikt go nie s�ucha. Podzi�kowa�em mu, powiedzia�em, jaki jest cholernie zmy�lny i wyszed�em do swojego gabinetu. Dzisiaj nie mia�em �adnych pacjent�w, �ona kaza�a mi odwo�a� wszystkie wizyty. Ca�y dzie� podporz�dkowany by� tej imprezie. Kog� to ona nie zaprosi�a. Doktor�w, mecenas�w, krytyk�w literackich, s�siad�w, pisarzy, rodzin�, polityk�w i wydawc� jej ksi��ki o pryszczach. M�wi� wam, go�cie, �e hej. - Kurwa ma� - mrukn��em pod nosem, cho� rzadko kl��em. - Ale go�cie. I jeszcze dziesi�� sztuk ludzi z firmy "Party, fun and fun, Party". Ci robili profesjonaln� obs�ug�, bezpiecze�stwo i �miech. - Kurwa ma�. Dzie� mia� si� ku ko�cowi. By�o pochmurnie, ale jak na listopad wci�� ciep�o. Resztki li�ci p�ywa�y w powietrzu przeszytym promieniami zachodz�cego s�o�ca. Podpar�em g�ow� i patrzy�em, jak czerwona kula chowa si� za wie�owce, a potem pob�yskuje zza kamiennych �cian. Jeszcze p�niej widzia�em j� za drzewami. Potem znikn�a. Siedzia�em s�uchaj�c g�os�w dobiegaj�cych mnie z do�u. Najpierw pojawi�y si� g�osy m�ode i pewnie byli to ludzie z firmy "Party, fun and fun, Party". Ich buty biega�y szybko, oni m�wili jeszcze szybciej. Stopniowo wszystko przycich�o. Godzina zero zbli�a�a si�. Kiedy us�ysza�em g�osy spokojne i bogate, wiedzia�em, �e to go�cie w�a�ciwi i �e czas najwy�szy zej�� na d�. Ale nie wiedzie� czemu, wci�� podpiera�em g�ow� d�oni� i patrzy�em w ciemne okno. - Ben - zawo�a�a �ona. - Ben. U�miechn��em si�. Czas. Przystawi�em sto�ek do wysokiej p�ki. By�o tam kartonowe pud�o i cho� sta�o tam ju� dobrych kilka lat, kurz nie osiad� na szarej powierzchni. Sprz�taczka si�ga�a w ka�dy k�t. Zapi��em kamizelk�, wypu�ci�em dewizk� zegarka i przyg�adzi�em w�osy. Koszula pi�a mnie w szyj�, ale czeg� to si� nie robi w swoje urodziny. Za�o�y�em nawet krawat za dziewi�� st�wek, z brylantem jak si� patrzy. I zszed�em na d�. Sz�o mi to opornie, stara�em si� nie robi� wielkiego ha�asu. Oni byli ju� w salonie. Wiedzia�em, �e najpierw zobacz� moje nogi i tak te� si� sta�o. Od razu przycich� gwar. Zamarli. Ja schodzi�em dalej, trzymaj�c mahoniow� por�cz. Nie jest �atwo zej�� po schodach maj�c na nogach figurowe �y�wy. Zw�aszcza w moim wieku. - Ale�... - powiedzia�a moja �ona. Kto� za�mia� si� cicho. Stan��em przed nimi i sk�oni�em si� nisko. - Widzicie, kochani - powiedzia�em polu�niaj�c krawat. - Chcia�em i�� dzisiaj z synem na �y�wy. I chocia� syn m�j nie przysta� na t� propozycj�, ja nie odpuszczam tak �atwo. Bawcie si� dobrze. Przedar�em si� przez t�um jak ranny nied�wied�. Jeszcze nigdy nie do�wiadczy�em takiego uczucia. Chwia�em si� na wszystkie strony, nogi wygina�y mi si� w kostkach, a oni rozst�powali si� na boki niczym �any zbo�a. Nikt nic nie m�wi�. Pewnie my�leli, �e to jaki� kawa�. Ale ja dotar�em a� do drzwi, tam gdzie sta�a schludnie ubrana kobieta z czapeczk� ozdobion� napisem "Party, fun and fun, Party". Z�apa�em za framug� i westchn��em: - Nie jest �atwo by� �y�wiarzem, co? - Tak jest, prosz� pana - odpowiedzia�a dziewczyna. - Nie wiedzia�am, �e z pana taki kawalarz. Wyszed�em do ogrodu kieruj�c si� w stron� bramy. - Kawalarz? Nigdy nie by�em bardziej powa�ny. Jako� dotar�em do samochodu. Kiedy siedzia�em ju� za kierownic�, szarpn��em za krawat i rozpi��em skomplikowane sznurowad�a. Przez chwil� trzyma�em �y�wy w d�oniach z dum� obserwuj�c b�yszcz�ce brzeszczoty p��z. - Ca�e �ycie prze�lizga�em. I dopiero dzisiaj mia�em odwag� was za�o�y� tak, �eby wszyscy wreszcie zobaczyli, jaki ze mnie �y�wiarz. Wyjecha�em samochodem z podjazdu i nabra�em szybko�ci. Jecha�em w stron� �wiec�cego centrum. W stron� miasta. By�o tam takie jedno miejsce, na kt�re liczy�em, szczeg�lnie dzisiaj. Miejsce, kt�re by� mo�e podpowie mi, w jaki spos�b sp�dzi� urodzinowy wiecz�r. Annalath Slash. Kupi�em bilet i u�miechn��em si� do kasjera. Jak zawsze ubrany by� w �mieszny uniform. - Czy to pan sprzeda� mi bilet przesz�o dziewi�� miesi�cy temu? - zapyta�em z ciekawo�ci. - Nie - odpowiedzia� kr�tko. - To musia� by� kto inny. - To te wasze uniformy; wie pan. Upodobniaj� was. - Panie. Ja jestem Murzynem. Wcze�niej pracowa� tu bia�y. Spojrza� na mnie ci�ko i chcia� chyba co� doda�, ale zrezygnowa�. Nie chcia�em mu dokuczy�. Prawd� m�wi�c, ledwo wida� im oczy. - Eeee - westchn��em tylko staj�c przed korytarzami. Ju� zaraz przestan� si� zamartwia�. Na godzink� przejmie mnie statek. I cyk. Gdzie wyjd�? Znowu na kawior? Po raz kolejny, z w�a�ciwym sobie uporem zag��bi�em si� w kolor niebieski. Inne barwy wydawa�y mi si� obce i krzykliwe. By�o ich zreszt� bardzo wiele, prawie ca�e widmo. Z uporem jednak penetrowa�em niebieski. Kiedy tu szed�em? Przypomnia�em sobie pann� Collins, kt�rej od tamtego czasu nie mia�em okazji spotka�. Tak mnie rozw�cieczy�o to wyj�cie na Libnitza i Andy`ego, �e m�wi� wam... Obrazi�em si� na Annalath Slash. Taaak. Czas mija�. Czu�em, �e tym razem mog� chodzi� znacznie d�u�ej, jak gdyby z wiekiem coraz trudniej by�o mn� kierowa�. Szkoda, �e statek nie wyl�dowa�, kiedy by�em dzieciakiem. C� sta�oby si� wtedy? Wyskoczy�bym jako miotacz baseballowy? Mo�e wyszed�bym gdzie� w Afryce, albo w Chinach. Jako dzieciak miewa�em g�upawe marzenia. Chyba jednak dobrze si� sta�o, �e wtedy by�o to niemo�liwe. - Jest O.K. - pocieszy�em si� p�g�osem. Korytarz skr�ci� w prawo, a ja stan��em jak wryty. Kto� tam sta�. Jaki� skurczybyk sta� mi na drodze. Na mojej drodze. A to si� jeszcze nigdy nikomu nie zdarzy�o. Cho�by i milion ludzi wlaz�o do Annalath Slash, nie spotkaliby si� w �rodku. Razem mo�na by�o w�drowa�, jasne. Ale nigdy nie mija�e� innych. - Halo - zawo�a�em. - Hej, panie, kim pan jest? Posta� zaku�tyka�a i odwr�ci�a si�. To by� w�a�nie ten trzeci raz. - Rany boskie... - wyszepta�em. - Andy "The Leg" Browner. Bo to on tam sta�. I cho� te� pewnie by� zdziwiony, od razu podszed� do mnie i roz�o�y� szeroko ramiona: - Rocky, ch�opie - jego guzikowate oczka zamruga�y rado�nie. - Dobrze ci� widzie�. Tak po prostu: powiedzia�, �e dobrze jest mnie widzie�, roz�o�y� �apy i u�miechn�� si�. A ja szybko wzi��em jego d�o� i potrz�sn��em ni� nerwowo, bo ba�em si�, �e Andy "The Leg" Browner znowu zacznie mi demonstrowa�, w jaki to spos�b maluje okienne ramy. Obraz ten wraca� do mnie w r�nych chwilach i trudno mi by�o go znie��. - Andy - powiedzia�em. - Jak d�ugo ju� chodzisz? - D�ugo - skrzywi� si� na moment. - B�dzie ju� chyba ca�y dzie�. Ca�y dzie�, pomy�la�em przera�ony. Jego twarz by�a niebieska jak wszystko tutaj, ale te� i blada, wychudzona i jeszcze bardziej biedna ni� zazwyczaj. W�osy mia� wyci�te prawie zupe�nie - tu� nad prawym uchem dostrzeg�em wygolony do sk�ry placek. Wyda� mi si� chudy i zm�czony. - Pi� mi si� ju� chce - poskar�y� si� Andy. - Cholera - powiedzia�em klepi�c go w plecy. - To, co mam za pazuch�, nie bardzo nadaje si� do gaszenia pragnienia. Chod�, mo�e razem znajdziemy wyj�cie. I poszli�my. - Wiesz, Rocky - odezwa� si� cicho Andy. - Ja ju� pr�bowa�em wychodzi�. Na si��. - I co? - zapyta�em zaintrygowany. - Nic. �ciana mnie nie puszcza. Odpycha. Musz� �azi�. Nie b�dzie �atwo, pomy�la�em przestraszony. Spotkali�my si�, on nie mo�e wyj��, �ciany go odpychaj�... To nie gra, tamto te� ... Wszystko to nape�ni�o mnie niepokojem. Nagle przypomnia�em sobie swoj� ostatni� w�dr�wk�. Wyszed�em na niego. I nie przez przypadek. Tak mia�o by�. - Nic si� nie martw, Andy - pocieszy�em nas obu. - Jako� z tego wybrniemy. Czy przys�a� ci� tu znowu ten skorupiak Libnitz? Stara�em si� zmieni� temat. Z�apa� to. - Tak. To znowu doktor Libnitz. D�ugo dawa� mi spok�j, Rocky - za�wiszcza� oblizuj�c spieczone wargi. - W�a�ciwie, nie by�em tu od... Wiesz, od tej ca�ej operacji. Nic nie wiedzia�em. Przyjrza�em mu si� uwa�niej. Ku�tyka� po swojemu, przygarbiony, w przykr�tkiej marynarce... Ta blizna na g�owie. I nieco mniejsza, tu� obok, jak po drenie. - Wal - znowu klepn��em go w rami�. - Nic nie wiem o twojej operacji. Czemu nie da�e� znaku, mo�e m�g�bym ci pom�c? Jeste�my kumplami, Andy. Min�li�my kolejny zakr�t. Prze�kn��em �lin�. - Tak - przytakn��. - Jeste�my kumplami, Rocky. Ale ja nie mam twojego telefonu, ty jeste� nie byle kto. Chcia�em go znale��, ale mi nie podali. M�wili, �e jest zastrze�ony. A w twoim gabinecie, wiesz, by�em i tam, no i jak pogada�em troch� z sekretark� i przysz�o mi zap�aci� wst�pne... No, wiesz, tyle to ja nie mia�em. W oknach robi�. Znowu prze�kn��em �lin�. Jestem tylko marnym �y�wiarzem, pomy�la�em. Tylko. - Powiedz co� o operacji. - Jasne - ostro�nie przejecha� d�oni� po g�owie. - Teraz ju� jest ze mn� lepiej. Teraz ju� nie boli. Weszli�my w kolejny zakr�t. - M�w, m�w, Andy. Opowiedz mi wszystko. - Jasne. Doktor Libnitz jakby to wszystko przewidzia�. Kiedy jeszcze malowa�em ramy, poucza� mnie o jakich� nowotworach czy co�. M�wi�, �e mog� mi wyrosn��, niby od tego malowania. I wtedy w�a�nie zacz�� mnie hipnotyzowa�. Przystan��em. �e co? My�li coraz to bardziej nerwowo biega�y mi po �epetynie. Dlaczego Libnitz a� tak bardzo si� go uczepi�? - Chod�my dalej - powiedzia�em p�g�osem. - Co� mnie uwiera�o w bucie. - Mnie te� cz�sto si� to zdarza - przytakn�� od razu Andy. Taki ju� by�. Zawsze si� zgadza� i zawsze przytakiwa�. - I co by�o dalej? - Hipnotyzowa� mnie. Le�a�em na takim �miesznym ��ku, pod��czony do r�nych drut�w, a pan Libnitz w��cza� magnetofon. I w k�ko s�ysza�em ten powolny g�os: "B�l. Praca w fabryce, malowanie ram. B�l." I tyle, Rocky. W k�ko to samo. - D�ugo? - B�dzie z rok, jak mnie tak �wiczy�. Z pocz�tku chcia�o mi si� �mia�. Potem, kiedy ten g�os zacz�� do mnie wraca�, ju� mi nie by�o do �miechu. Zostawili�my za sob� kolejny zakr�t. By� wyj�tkowo d�ugi. I niebieski jak jasna cholera. - Jak to: wraca�? - zapyta�em. - Ano, tak - znowu podrapa� si� po ogolonej g�owie. - Id� sobie spa� - s�ysz�: "B�l. Praca w fabryce, malowanie ram. B�l." Id� do kibla, to samo. M�wi� ci, Rocky, diabli mnie ju� brali. A pan doktor pyta� mnie ka�dego dnia, co s�ycha�. Czy wci�� jeszcze mam ochot� pracowa� przy malowaniu. Bra� mnie w to miejsce, �ebym chodzi�, a ja wci�� wyskakiwa�em w fabryce. Na m�j rozum, wyra�nie by� rozczarowany. No, a jeszcze potem by�a ta operacja. I pogorszy�o mi si�. - W�a�nie - przytakn��em. - Na co chorowa�e�? - Wy, doktory, swoje wiecie. Pewnego dnia, po badaniach, pan Libnitz wzi�� mnie do swojego gabinetu, wiesz, tego ze z�otymi lampami... - Jasne - przytakn��em, cho� poj�cia nie mia�em, jakie te� lampy ma u siebie Libnitz. - No, i w tym gabinecie powiedzia� mi, �e ten noworosn�cy... nowotw�r, wci�� mi si� myli che, che, ro�nie w mojej g�owie. Kiwa� palcem i m�wi�, �e szkoda, �e go nie pos�ucha�em wcze�niej. Podobno mo�na by to op�ni� albo i w og�le nic by nie wyros�o w moim m�zgu. Szli�my przez chwil� w milczeniu. Zacisn��em z�by, bo nagle siek�o mnie w plecach. Reumatyzm nie wybiera, ale tym razem to nie by�o to. - A jak ty si� czu�e�? Kr�ci�o ci si� w g�owie? �le widzia�e�? Wymiotowa�e�? Andy za�mia� si� cicho. - W�a�nie do tego zmierzam, Rocky. Nic mnie nie bola�o. Nic mi si� nie dzia�o. Powiedzia�em to panu Libnitzowi, ale on powiedzia�, �e ma badania. Wy, doktory, swoje wiecie - powt�rzy� oblizuj�c spieczone wargi. - Z pocz�tku troch� si� broni�em. M�wi�, �e trzeba mi b�dzie wej�� do czaszki. M�wi�, �e mam szans�. �e niby ten noworos.. nowotw�r jest ca�kiem ma�y. To ja si� zgodzi�em, bo jestem rozs�dny ch�op. Raz kozie �mier�, pomy�la�em. Na co tu czeka�? - Zawsze by�e� rozs�dny - rzek�em cicho, bo i mnie nagle zasch�o w gardle. - A jak si� czujesz teraz? Andy otar� czo�o. Uparcie szli�my do przodu. By�o cicho, to, po czym st�pali�my, poch�ania�o stukot naszych but�w. - Teraz? Teraz czuj� si� �le. B�dzie ju� dwa miesi�ce od tej operacji. Z g�owy wystawa�y mi rury, kilka razy zdejmowali szwy... Wiesz, chyba co� im nie sz�o. Raz to nawet s�ysza�em, jak si� k��c� z doktorem. Jeden krzycza�, �e doktor nie powinien tak robi�. Potem ju� go nie widzia�em na oddziale. Tego, co krzycza�, ma si� rozumie�. A mnie si� pogarsza�o. Coraz gorzej widzia�em, raz podw�jnie, raz pojedynczo. W g�owie wci�� mi si� kr�ci, jak wtedy co mnie ojciec zabra� na karuzel�. Bywa, �e nie potrafi�... - nachyli� si� nade mn� i szepn�� - powstrzyma� sikania. Chudn� i w og�le. �le ze mn�, Rocky. Spojrza�em na niego z ukosa. M�wi� prawd�. By�o z nim kiepsko. - Oni k�adli mnie pod jakie� lampy. A doktor znowu zacz�� puszcza� to swoje nagranie; "B�l. Praca w fabryce, malowanie ram. B�l.". I dawa� du�o witamin. M�wi�, �e s�abn�. - Czyli by�o gorzej... - powt�rzy�em zamy�lony. - Pogorszy�o ci si�, Andy. Andy "The Leg" Browner wzruszy� ramionami. - I jak ju� ca�kiem os�ab�em, on przywi�z� mnie w to miejsce, kupi� bilet i wpu�ci� w korytarz. M�wi�, �e to bardzo wa�ne. - I tym razem nie mo�esz wyj�� - doko�czy�em. - Jednak przekona� ci� do swojego. Nie masz ju� dok�d wraca�, co? By�a tylko ta fabryka i malowanie okien. - Tak. Korytarz zakr�ca� w prawo. Oddycha�em miarowo. Zaczyna�o mi si� wydawa�, �e moje p�uca te� s� ju� niebieskie. Mia�em dosy� tego miejsca. Mia�em dosy� wszystkiego. Andy kroczy� cierpliwie, pociera� oczy i posykiwa� z cicha. Co kilka krok�w chwia� si�, a wtedy jego nieszcz�sna noga jeszcze bardziej ucieka�a w bok. Opu�ci� g�ow�, ale widzia�em, �e wci�� si� u�miecha. Potrafi� si� u�miecha�, cho� umiera�, a Libnitz pozbawi� go tego jedynego, czego pragn��. - Wiesz, Rocky. Dobrze, �e ci� spotka�em. Tak cholernie smutno mi si� robi�o. Chodz� i chodz�, ani g�by do kogo nie ma otworzy�, ani po�artowa�. I tak sobie pomy�la�em, jak to wtedy wyskoczy�e� na nas, wprost ze statku, pami�tasz? - Jasne. W styczniu. - Fajnie �e�my pogadali. Wiesz, zawsze kiedy ci� widz�, przypominam sobie szko�� i r�ne takie historyjki. Ale �miechu by�o, ka�dego dnia mo�na by�o p�kn��. I kiedy tak pomy�la�em o tobie, s�ysz� g�os. Patrz� - a ci�ko mi to idzie, wiesz, coraz bardziej mi si� dwoi... - patrz�, a to ty, bracie. Stoisz w korytarzu i wo�asz. Jak kiedy� w szkole, wtedy, co to mnie poprosi�e�, �ebym podawa� wam pi�k�, pami�tasz? Nawet nie wiesz, jak si� cholernie ucieszy�em, Rocky. Mieli�cie kiedy wra�enie, �e my�li, kt�re rozsadza�y wam czaszk�, nagle dogoni�y jedna drug�? Je�li nie, to musz� wam powiedzie�, �e co� takiego mo�e si� zdarzy�. Zrozumia�em. Mo�e pom�g� mi wstyd, a mo�e jego s�owa. I ja pami�ta�em tamt� sytuacj�. Pami�ta�em, jak ku�tyka� po pi�k�, a by�em wtedy miotaczem w naszej szkolnej ekipie graj�cej w baseballa i robi�em wszystko, �eby biega� jak najdalej. Uginali�my si� ze �miechu. A on biega� i te� si� �mia�. Nie by�o dla niego wa�ne, z czego �e�my si� �miali, ale to, �e m�g� si� �mia� razem z nami. A ja zrozumia�em teraz, �e Annalath Slash ju� mnie naprowadzi�. Wszystko, co mia�em zrobi�, to spotka� Andy`ego. Tu, w �rodku. Tu, gdzie mog�em da� mu wyj�cie. Wida� tyle mia�em do zrobienia. Mog�em przyda� si� jemu. - Andy - powiedzia�em staj�c przed nim. - By�e� fajnym kumplem. Niech mnie, je�li kto� kiedy lepiej podawa� nam t� piepr