6258
Szczegóły |
Tytuł |
6258 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6258 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6258 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6258 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ADAM PIETRASIEWICZ
TIME IS MONEY
Rozdzia� 1
Noc by�a bezchmurna ale i bezksi�ycowa. Tropikalna noc, kt�rej miliony gwiazd nie by�y w stanie rozja�ni�. Nocne ptaki, kt�rych tysi�ce �y�o w d�ungli, pokrzykiwa�y wzywaj�c partnera, nawo�uj�c matk�, uciekaj�c przed w�em lub umieraj�c w paszczy nocnego �owcy. S�ycha� by�o szelest mr�wek, kt�re dzie� i noc rozbudowywa�y swoje mrowiska, uwa�ny obserwator m�g�by us�ysze� te� szmer skradaj�cych si� zwierz�t. Gdyby wszed� na drzewo, gdyby zaczai� si� za ga��zi�, i gdyby nie zauwa�y� go tam pyton, kt�ry spa� w wyd�ubanej w pniu dziupli, uwa�ny obserwator m�g�by zaskoczy� lwa, skradaj�cego si� za jakim� ma�ym ssakiem, kt�ry niczego nie podejrzewaj�c zjada� rosn�ce na ma�ym krzaku jagody.
Nie zobaczy�by jednak nic poza jasn� plam� lwiego futra, aby zobaczy� jego ofiar� musia�by za�o�y� noktowizor, noc by�a czarna i ludzkie oko nie by�o w stanie jej przebi�. Gdyby mia� noktowizor, m�g�by zobaczy� t�tnienie nocnego �ycia w tropikalnej d�ungli, m�g�by obserwowa� tych, kt�rzy nie do�yj� wschodu s�o�ca i tych, kt�rzy rano b�d� le�eli z wype�ninym �wie�ym mi�sem �o��dkiem. M�g�by obserwowa�, gdyby starczy�o mu cierpliwo�ci, jak szybko w nocy rosn� ro�liny, m�g�by patrzy� na nietoperze, kt�re za zas�on� nocy �api� �my i wysysaj� nektar z kwiat�w drzew.
To wszystko uwa�ny obserwator m�g�by zobaczy� tej nocy w d�ungli. Tyle, �e niewielu by�o takich, kt�rzy chcieliby p�j�� noc� do lasu, by patrze� na zwierz�ta ryzykuj�c �yciem. D�ungla jest niebezpieczna w nocy.
Na �adnym drzewie i za �adnym krzakiem nie by�o wi�c nikogo, kto m�g�by zobaczy� grup� pi�ciu ludzi, w mundurach polowych, z ma�ymi plecakami i pistoletami maszynowymi w r�ku. Ka�dy z nich mia� zaczepione za paskiem granaty, no�e, torby z zapasowymi magazynkami do pistolet�w maszynowych. Oczy zas�ania�y im okulary, kt�re podobne by�y bardziej do lornetek. By�y to noktowizory, kt�rych celem nie by�o wspomo�enie obserwacji nocnego �ycia w afryka�skiej d�ungli. Noktowizory mia�y im pozwoli� doj��, nie zostaj�c wykrytymi, do niewielkiego obozowiska, kt�re znajdowa�o si� w odleg�o�ci kilku kilometr�w od miejsca, gdzie wysiedli przed trzema godzinami z helikoptera. Celem ich by�o zabicie ludzi, kt�rzy znajdowali si� tam i zabranie wszystkiego, co znajd�. O �wicie helikopter mia� wr�ci� i zabra� ich z powrotem. Ich i zdobyty sprz�t.
Wiedzieli, �e obozowisko jest pilnowane. By�o tam conajmniej dziesi�� os�b. Ludzie, kt�rzy ich tu przys�ali mieli bardzo dok�adne informacje. Mieli nawet zdj�cia satelitarne. Ale mieli te� przewag�. Przewag� wynikaj�c� z zaskoczenia. Tamci w obozowisku nie spodziewali si�, �e kto� na nich napadnie. Zbyt byli pewni siebie. Zapadli na najstraszniejsz� chorob�, gdy ma si� wrog�w, na rutyn�.
Lud�mi, kt�rzy przemykali si� przez g�stwiny tropikalnej d�ungli dowodzi� Aleksander Falkowski, w mi�dzynarodowych �rodowiskach najemnik�w, zwanych janczarami, znany pod pseudonimem Hrabia. Wszyscy go tak nazywali, nawet inspektorowie i komisarze policji kraj�w, w kt�rych by� poszukiwany. Od ponad pi�tnastu lat �cigany by� listami go�czymi przez jurysdykcje ponad trzydziestu pa�stw.
Hrabia nie przejmowa� si� zbytnio gro�b� znalezienia si� w wi�zieniu jakiego� afryka�skiego lub azjatyckego pa�stwa. Nigdy jeszcze nikt go nie z�apa�, nigdy nikt nie zbli�y� si� do niego bli�ej ni� na kilka metr�w maj�c nieprzyjazne zamiary. Dba� o to, by wszyscy jego wrogowie, byli wrogami martwymi. Wiedzia�, �e ma�o kto mia� jego zdj�cie, wiedzia�, �e zawsze mo�e liczy� na kogo�, dla kogo bardziej interesuj�cym b�dzie pozostawienie go na wolno�ci, ni� przysy�anie mu pomara�czy do wi�zienia.
Ale nie liczy� jedynie na szcz�cie i na innych ludzi. Nauczy� si� w �yciu, �e jedynym facetem, na kt�rego m�g� liczy� na sto procent, by� on sam. Dlatego teraz, gdy z pi�cioma innymi szed� przez tropikaln� d�ungl�, szed� ostatni. Zna� swoich towarzyszy. Sam ich wybiera�, sam wyja�ni� im cel i metod� przeprowadzanej akcji. Wybra� ich, bo mieli najwi�ksze do�wiadczenie w warunkach r�wnikowych las�w, bo ich zna�. Ale nigdy przez my�l by mu nie przysz�o, �e m�g�by im zaufa�. To co robili, robili dla pieni�dzy i Hrabia wiedzia�, �e dla pieni�dzy ka�dy z jego towarzyszy got�w by�by mu wbi� w plecy n�.
Byli na "wycieczce zorganizowanej". Tak w �argonie najemnik�w nazywane by�y akcje zamawiane i montowane za przyzwoleniem i za pieni�dze r�nych organizacji, czasem blisko zwi�zanych z rz�dami r�nych pa�stw. Najemnicy sprzedawali swe do�wiadczenie wojenne ka�demu, kto odpowiednio zap�aci� ale najcz�ciej zapotrzebowanie na ich us�ugi wyra�ane by�o przez rz�dy i instytucje rz�dowe.
Tym razem dzia�ali na zlecenie polskiej firmy handluj�cej broni�, firmy, kt�ra dzia�a�a oczywi�cie na zlecenie rz�du. Albo przynajmniej ministerstwa obrony. I to dlatego w�a�nie Hrabiemu zosta�o powierzone zorganizowanie akcji.
W�adze polskie wiedzia�y o �r�d�ach, z kt�rych czerpie dochody pozwalaj�ce mu na korzystanie z posiad�o�ci o powierzchni kilku tysi�cy hektar�w w Bieszczadach na po�udniu kraju. Wiedzia�y ale wola�y przymkn�� oczy i nie reagowa� gdy attach� prawni r�nych ambasad sk�adali wnioski o ekstradycj�. Czasami ludzie tacy jak on byli bardzo u�yteczni. Za stosunkowo rozs�dne pieni�dze gotowi byli wykona� akcje, kt�rych lepiej by�o nie powierza� agentom specjalnym. Cho�by dlatego, �e kosztowali taniej. I zawsze mo�na by�o si� ich wyprze�.
*
Miesi�c wcze�niej, gdy siedzia� na brzegu basenu w swej g�rskiej posiad�o�ci, zadzwoni� telefon. Niewiele by�o os�b, kt�re zna�y jego numer, wi�c nieco zdziwiony popatrzy� na migaj�ce �wiate�ko na le��cej przy le�aku s�uchawce z antenk�. Przesun�� wy��cznik.
- S�ucham.
- Czy pan Falkowski?
- Tak.
- Dosta�em pana numer z agencji Delta - cz�owiek z drugiej strony m�wi� pewnym g�osem.
Agencja Delta by�a kodowym oznaczeniem propozycji "akcji zorganizowanej".
- S�ucham pana.
- Czy mogliby�my si� spotka�?
- Gdzie pan jest?
- W Ustrzykach.
- Wie pan jak tu dotrze�?
- Wiem.
- Za trzy godziny, o pi�tnastej. Jeden samoch�d.
- B�d�.
Hrabia od�o�y� s�uchawk� i przywo�a� do siebie wysokiego m�czyzn�, kt�ry sta� ca�y czas po drugiej stronie basenu.
- Za godzin� we�miesz helikopter i b�dziesz lata� po okolicy. Sprawdzisz, czy nikt si� nie zbli�a, sprawdzisz, czy samoch�d, kt�ry tu przyjedzie o trzeciej b�dzie sam. Je�li kto� b�dzie za nim jecha�, masz mnie natychmiast uprzedzi�.
M�czyzna nie odpowiedzia�, odwr�ci� si� i ruszy� w stron� stoj�cego za dwupi�trowym domem helikoptera. Po chwili da� si� s�ysze� �oskot w��czanego silnika i maszyna unios�a si� w powietrze. Hrabia si�gn�� po le��c� na ziemi ksi��k� i zatopi� si� w lekturze.
R�wno o pi�tnastej siedzia� w swoim biurze na pi�trze. W lekko uchylonej szufladzie mia� odbezpieczony pistolet. Go�� wszed� prowadzony przez majordoma.
- Witam pana, nazywam si� Zawadzki.
- Prosz�, niech pan siada. Czym mog� s�u�y�? Napije si� pan czego�? - Falkowski si�gn�� po stoj�ce na stoliku na k�kach butelki.
- Dzi�kuj�, nie pij� alkoholu. Mo�e jaki� sok, straszny upa�.
- Pomara�czowy, mo�e by�?
Nala� p� szklanki i poda� go�ciowi. Tamten odstawi� sok na blat biurka i si�gn�� po czarn� akt�wk�. Stoj�cy ca�y czas przy drzwiach sko�nooki, niski m�czyzna zrobi� krok do przodu. By� to Tatar, kt�rego Hrabia zatrudni� jako osobistego ochroniarza. Mia� za zadanie pilnowa� wszystkich przychodz�cych go�ci. Dostawa� za to co miesi�c sum�, za kt�r� w kraju, z kt�rego pochodzi� m�g�by wy�y� przez rok.
Zawadzki k�tem oka zauwa�y� ten ruch i pytaj�cym wzrokiem popatrzy� na Hrabiego. Ten u�miechn�� si� tylko i uspokajaj�cym gestem nakaza� Tatarowi wr�ci� na swoje miejsce przy drzwiach.
- Nie chcia�bym, �eby mnie pan �le zrozumia� ale wola�bym, �eby�my mogli rozmawia� w cztery oczy. Je�li pan sobie tego �yczy, mog� podda� si� jeszcze raz rewizji...
- Nie trzeba. Alja jest g�uchy jak pie�. Ponadto nie rozumie ani s�owa po polsku. Prosz� si� nie niepokoi�, on nikomu nic z�ego nie zrobi... je�li mu nie ka��. - Ostatnie s�owa Hrabia wypowiedzia� powoli i bardzo wyra�nie.
- Rozumiem, �e nie ma pan jedynie przyjaci� - Zawadzki zdoby� si� na u�miech ale k�tem oka obserwowa� azjat�.
- Tak to ju� jest, jak si� komu� w �yciu powiedzie. Ale przejd�my do rzeczy. Co pana do mnie sprowadza?
Zawadzki otworzy� akt�wk� i wyj�� z niej pude�ko wielko�ci zapalniczki, kt�re poda� Hrabiemu. Ten wzi�� przedmiot i uwa�nie go obejrza�. Przedmiot by� z b�yszcz�cego metalu ale w dotyku nie przypomina� stali. By� jakby z g�bki. Gdy Hrabia �cisn�� go mocniej w palcach, poczu� jakby pude�ko si� gniot�o. Zwolni� u�cisk, obudowa nie uleg�a odkszta�ceniu.
- Co to jest?
- To jest w�a�nie cel mojej wizyty. Nie wiemy co to jest i liczymy, �e pan si� tego dowie.
- My?
- Reprezentuj� firm� Penzon SA. My�l�, �e s�ysza� ju� pan o nas, w �rodowiskach, kt�re pan... to znaczy... - Zawadzki nie chcia� urazi� gospodarza ale mia� wra�enie, �e zbyt wiele ju� powiedzia�.
- Skoro pan tu jest, to nie musimy urz�dza� Wersalu. Tak, znam pa�sk� firm� i mia�em ju� okazj� dla was pracowa�, o ile pami�� mnie nie myli. W 96, na Ba�kanach, czy tak?
- Tak jest. I byli�my bardzo zadowoleni z pa�skich us�ug.
- No wi�c? Co to za przedmiot?
- By�o kilka teorii na ten temat. Od bardzo prostej, do wr�cz nieprawdopodobnej. Skoro tu jestem, to domy�li si� pan, �e ma to co� wsp�lnego z broni�...
Penzon SA by� jedn� z najwi�kszych polskich firm zajmuj�cych si� handlem broni�. Nie tylko polsk�, firma by�a wielokrotnie po�rednikiem w operacjach mi�dzynarodowych, w kt�rych jej jedyn� rol� by�o negocjowanie warunk�w mi�dzy dwoma kontrahentami nie zawsze maj�cymi ochot� spotyka� si� przy jednym stole. Dzi�ki temu Arabowie u�ywali Izraelskich pistolet�w maszynowych, a armia chi�ska korzysta�a z tajwa�skich system�w elektronicznego naprowadzania rakiet.
Operacja ba�ka�ska w 1996 roku, o kt�rej wspomnia� Hrabia, by�a wynikiem ca�ej serii tego typu transakcji nabieraj�cych sensu jedynie w momencie, gdy przedmiot transakcji wykorzystany jest dla celu, dla kt�rego zosta� stworzony. Firmy, takie jak Penzon, dba�y o sw�j rynek i stara�y si� niedopu�ci� do zamarcia popytu na oferowany towar. Ludzie, tacy jak Hrabia, byli dla nich akwizytorami dbaj�cymi o sta�ych klient�w i wyszukuj�cymi nowych.
- Przedmiot, kt�ry ma pan w r�ku znaleziony zosta� przy oficerze, kt�ry zgin�� w wypadku samochodowym przed trzema tygodniami gdzie� w Roandzie. Trafi� do nas... no, powiedzmy, �e to nie ma znaczenia, jak do nas trafi�. To, co nas interesuje, to �r�d�o, z kt�rego pochodzi.
- Ale nich mi pan powie wreszcie, co to jest.
- Ju� panu m�wi�, wszystko po kolei. Czy s�ysza� pan o nieudanej pr�bie zamachu stanu w zesz�ym miesi�cu? W�a�nie w Roandzie? Nie musz� chyba panu opowiada� szczeg��w, my�l�, �e wie pan najlepiej, co si� tam dzia�o.
Hrabia nie odpowiedzia�. By� w Roandzie, tak jak przedtem w Mozambiku, i w Nepalu. By� zawsze tam, gdzie potrzebowano najemnik�w, gdzie za wystrzelenie kilku naboi dostawa�o si� kilka mi�o szeleszcz�cych plik�w banknot�w. Akcja w Roandzie zam�wiona zosta�a przez brytyjski SIS i zako�czy�a si� ca�kowitym fiaskiem. Nikt nie wiedzia� dlaczego. Tamtejszy dyktator, kt�rego wyczyny por�wnywalne mog�y by� jedynie z dokonaniami os�awionego Ugandyjskiego "cesarza" Idi Amina, wydosta� si� w zupe�nie niezrozumia�y spos�b z zastawionej na niego zasadzki. Hrabia nie bra� bezpo�rednio udzia�u w ataku na pa�ac prezydencki ale z ust jak najbardziej wiarygodnych towarzyszy s�ysza�, �e do helikoptera, kt�rym ucieka� wystrzelone zosta�y conajmniej cztery rakiety ziemia-powietrze i wszystkie eksplodowa�y. Helikopter odlecia� jednak, jakby pilot niczego nie zauwa�y�.
- Po ucieczce tego dyktatora, nawet nie pami�tam jak si� nazywa, zbuntowane jednostki wojska potulnie wr�ci�y do koszar. Nie na wiele si� to zda�o, z rozkazu prezydenta zosta�y zdziesi�tkowane. Tak jest. Tak jak za najlepszych czas�w Cesarstwa Rzymskiego. Ustawili ich w rz�dzie, odliczyli i na "dziesi��" pada� strza� z pistoletu w potylic�. W bia�y dzie�, przed kamerami lokalnej telewizji zmasakrowano pi�ciuset ludzi. Nie m�wi�c o pa�skich kolegach, kt�rzy mieli nieszcz�cie dosta� si� do niewoli. Ale o tym ju� pan zapewne wie.
Hrabiemu uda�o si� dotrze� do um�wionego punktu, z kt�rego mia�y ich zabra� helikoptery w razie niepowodzenia akcji. Tym razem czekano na nich, cho� nie zawsze tak bywa�o, i czasami trzeba by�o si� przebija� ca�ymi tygodniami zanim nie wydosta�o si� z wrogich teren�w. Ale nie wszyscy mieli to szcz�cie i trzech jego ludzi, kt�rych sam zwerbowa� do akcji, zosta�o w r�kach wroga.
Widzia� ich �mier�. Ogl�da� w dzienniku telewizyjnym film z egzekucji, kt�ra nie by�a egzekucj� lecz barbarzy�skim morderstwem w przera�aj�cych torturach. Nawet nie to zrobi�o na nim najwi�ksze wra�enie. Najstraszniejszym by� komentarz ameryka�skiego dziennikarza, kt�ry podsumowa� film jednym zdaniem: "�yli jak bandyci, umarli jak bandyci." Hrabia nie lubi� osobistych porachunk�w ale postanowi� znale�� kiedy� tego reportera i porozmawia� z nim.
- Pan prezydent zainstalowa� si� na nowo w pa�acu - ci�gn�� Zawadzki, - i siedzi tam do dzi�. Og�osi� wszem i wobec, �e jest nie�miertelny, �e chroni� go anio�owie i �e nikt nie mo�e go zabi�. I, co naj�mieszniejsze, wygl�da na to, �e ma racj�.
Hrabia popatrzy� na go�cia, kt�ry wydawa� si� m�wi� z ca�kowit� powag�.
- Co ma pan na my�li? Wyros�y mu bia�e skrzyd�a i aureola wok� g�owy?
- Nie, skrzyde� nie ma, anio�a te� nikt nie widzia�. Ale jeden z oficer�w, kt�rego syn zgin�� w czasie masakry przed kamerami telewizyjnymi chcia� si� zem�ci�. Sam nie bra� udzia�u w puczu, wi�c nie utraci� zaufania prezydenta. Mniej wi�cej trzy tygodnie temu, w czasie narady sztabowej, gdy prezydent wszed� na inspekcj�, nasz dzielny oficer wyj�� pistolet i po prostu do niego strzeli�. Tamten sta� w odleg�o�ci metra. Nie mia� na sobie kamizelki kuloodpornej, by� w mundurze, jak wszyscy. Oficerowie armii Roandyjskiej nie s� mo�e rewolwerowcami ale z takiej odleg�o�ci, sam pan przyzna, trudno jest chybi�. A jednak... Prezydent nawet nie drgn��. Nawet najdoskonalsza kamizelka kuloodporna nie ochroni przed po�amaniem �eber przy strzale z odleg�o�ci metra. Prezydent jedynie popatrzy� na oficera i wyszed�. Reportarzu z egzekucji pewnie pan nie widzia�, telewizja roandyjska nie nadaje na programach satelitarnych. Genera�owie obecni przy tej pr�bie zamachu przysi�gali przed kamer�, �e strza� skierowany by� w czo�o i �e kula zatrzyma�a si� na kilka centymetr�w przed g�ow� prezydenta i upad�a na ziemi�. Jeden z nich widzia� r�k� anio�a, kt�ry zatrzyma� pocisk.
- I pan w to wierzy? - Hrabia s�ucha� opowie�ci nie bardzo wiedz�c do czego Zawadzki zmierza.
- Wie pan, tak si� sk�ada, �e w sztabie armii Roandyjskiej jest kilku oficer�w, kt�rzy od lat wsp�pracuj� z pewnymi instytucjami rz�dowymi w Europie. Od paru lat mamy do�� dobre stosunki z brytyjczykami, kt�rzy przekazali nam dok�adn� relacj� ich agenta. Naj�mieszniejszym w tym wszystkim jest fakt, �e jego raport niewiele odbiega od relacji telewizyjnej. Tamten strzeli�, prezydent ani drgn��, a kula znalaz�a si� na ziemi. Nie m�g� chybi�. Jedyne, czego agent nie widzia�, to r�ka anio�a ale po przeczytaniu tak nieprawdopodobnej relacji mo�na za�o�y�, �e agent jest kr�tkowidzem. SIS nie bardzo widzi inn� mo�liwo��.
- Ale co ja mam do tego? - Hrabia by� nieco zniecierpliwiony.
- Zaraz do tego dojd�. Tak jak ju� panu powiedzia�em, trzy tygodnie temu jeden z oficer�w uleg� wypadkowi samochodowemu. Nieszcz�liwie niestety, nie zabi� si�. Nieszcz�liwie, bo jeszcze tego samego dnia zmar� w strasznych torturach, kt�re jak zawsze by�y transmitowane przez telewizj�. Zgin�� oskar�ony o wsp�udzia� w zamachu na prezydenta. Sk�din�d wiemy, �e z zamachem nie mia� nic wsp�lnego, by� nawet przewodnicz�cym operetkowego s�du, kt�ry skaza� winnych oficer�w. By� te� osobistym adiutantem prezydenta. Nasz cz�owiek, kt�ry akurat znajdowa� si� na miejscu wypadku... - Zawadzki u�miechn�� si� lekko, zerkaj�c na Hrabiego. Cz�owiek ten zapewne znalaz� si� tam niezupe�nie przypadkowo. - Ot� nasz cz�owiek znalaz� si� w posiadaniu przedmiotu, kt�ry le�y przed panem na biurku.
Wiemy, �e jest to osobista w�asno�� prezydenta. Mo�e powiem inaczej, wiemy, �e prezydent trzyma� ten przedmiot w r�ku. Jak pan wie, za m�odu sp�dzi� on kilka lat w Stanach Zjednoczonych. Tak si� sk�ada, �e zosta� tam dwukrotnie zatrzymany przez policj�, za kradzie� samochodu, i FBI jest w posiadaniu jego odcisk�w palc�w. St�d mo�emy powiedzie�, �e mia� go w r�ku, zostawi� na pude�ku �lad palca. Nasz cz�owiek mia� na tyle przytomno�ci, �e wzi�� to przez chusteczk� i zapakowa� do plastikowego woreczka.
Hrabia si�gn�� po przedmiot i jeszcze raz zacz�� mu si� przygl�da�. Ale nie by�o na nim niczego specjalnego, ot, kawa�ek wypolerowanej blachy.
- My�my te� si� temu dok�adnie przyjrzeli. - Ci�gn�� Zawadzki. - Wiedzieli�my, �e prezydent ma przy sobie co� takiego, i �e mia� to w kieszeni w momencie zamachu. Postanowili�my sprawdzi�, co to jest. Lubimy r�ne takie nowinki techniczne.
Czy zauwa�y� pan, jakie jest dziwne w dotyku? Jakby g�bka, prawda?
Zawadzki si�gn�� po przedmiot i podni�s� na wysoko�� oczu. Chwil� nic nie m�wi� i tylko obraca� pude�eczko w r�ku.
- Mamy do�� dobrych naukowc�w, panie Falkowski. Oni te� lubi� nowinki techniczne. Zbadali wi�c nasze pude�eczko bardzo dok�adnie. I wie pan, co nam powiedzieli? - Go�� zawiesi� g�os i popatrzy� pytaj�cym wzrokiem na gospodarza.
Hrabia nie odpowiedzia� czekaj�c na dalszy ci�g.
- Ot� nasi naukowcy odpowiedzieli, �e nie maj� zielonego poj�cia, co to mo�e by�. Albo inaczej, opisali dok�adnie, jakie to jest, sam pan przyzna, �e nie potrzeba do tego profesorskiego tytu�u, i powiedzieli, co to mog�oby by�, gdyby wiedzieli, jak to dzia�a.
A nie wiedz�. Nikt nie wie, to znaczy nikt poza prezydentem Roandy, kt�ry, jak si� wydaje, bardzo dok�adnie wie, bo pude�eczko to uratowa�o mu przed miesi�cem �ycie.
Pude�ko jest z bardzo odpornego stopu stali z czym� tam jeszcze. Nie pozwolili�my na zniszczenie go, zreszt� w laboratorium odm�wili przeprowadzenia jakichkolwiek pr�b otwarcia. Nie wiedz�, co jest w �rodku, a na podstawie obserwacji zewn�trznej podejrzewaj�, �e jest tam jakie� niezwykle silne �r�d�o energii. Bardzo silne. Wystarczaj�co silne, by zmodyfikowa� otaczaj�c� je grawitacj�.
To pude�ko, panie Falkowski, zakrzywia czasoprzestrze�. Zachowuje si� tak, jakby wa�y�o tyle, co p� kuli ziemskiej. A wa�y dok�adnie 320 gram�w. Dziwne uczucie, jakiego doznaje pan bior�c je do r�ki pochodzi w�a�nie st�d. Pude�ko modyfikuje otaczaj�c� je grawitacj� w promieniu trzech milimetr�w. Nie likwiduje jej, jedynie j� zmienia. Na dodatek w bardzo dziwny spos�b. Ot� zmiana ta powoduje, �e do pude�ka nie mo�e zbli�y� si� �aden szybko poruszaj�cy si� przedmiot. Naukowcy stwierdzili, �e im szybciej si� taki przedmiot porusza, tym silniejsze jest odpychaj�ce dzia�anie pola. Bardzo du�o m�wili jeszcze o Einsteinie i og�lnej teorii wzgl�dno�ci ale pozwoli pan, �e omin� te szczeg�y.
Pan prezydent Roandy potrafi wykorzysta� pude�ko tak, �e chroni ono ca�� jego dostojn� osob�. Naukowcy powiedzieli, �e najprawdopodobniej urz�dzenie, kt�rego pude�ko jest jedynie cz�ci�, posiada dodatkowy element. Niestety nie mamy tego elemntu.
Moja tutaj obecno�� jest w�a�nie wynikiem raportu naukowc�w. Potrzeba nam tej drugiej cz�ci. I chcia�bym, �eby pan nam j� dostarczy�. Wyb�r nasz pad� na pana, bo zna pan teren, zna pan prezydenta i ma pan z nim osobiste porachunki. Nie zale�y nam na jego osobie, jak si� do niego pan dostanie, to zrobi z nim pan, co b�dzie chcia�. Nas interesuje ca�o�� urz�dzenia i za to zap�acimy panu... - tu Zawadzki zawiesi� g�os i popatrzy� na Hrabiego.
Ten nic nie powiedzia�. Wzi�� do r�ki pude�eczko i zacz�� obraca� w palcach.
- Japo�czycy to wyprodukowali. - Powiedzia� bardziej stwierdzaj�c ni� pytaj�c.
- Nie wiemy. Na pude�ku jest napis Made in USA ale amerykanie przysi�gaj�, �e nie wiedz�, co to jest. Jest nawet numer seryjny, kt�ry niczemu nie odpowiada w ich katalogach. I wygl�da na to, �e nie k�ami�.
- No to kto?
- Wie pan, stara zasada Sherlocka Holmesa m�wi, �e je�li w jakiej� sprawie istniej� r�ne mo�liwo�ci, r�ne �cie�ki prowadz�ce do jej rozwi�zania, to nale�y post�powa� systematycznie. I je�li ze wszystkich mo�liwo�ci wyeliminuje si� te, kt�re s� zupe�nie niemo�liwe, to ta, kt�ra pozostanie, cho�by by�a nawet najbardziej nieprawdopodobna, jest jedyn� s�uszn�.
Doszli�my do wniosku, nie b�d� tu panu wyja�nia� w jaki spos�b, my�leli nad tym m�drzejsi od nas, �e przedmiot ten zosta� wyprodukowany w Stanach Zjednoczonych.
- Ale Amerykanie...
- Tak, Amerykanie nie k�ami�. Oni tego nie wyprodukowali... To znaczy jeszcze nie wyprodukowali. Ten przedmiot, panie Falkowski, pochodzi z przysz�o�ci. Dok�adnie z roku 2109. Jest to data, kt�ra widnieje obok numeru seryjnego.
Rozdzia� 2
Prezydent Jean Claude Kita-Bila Tchibambi siedzia� na marmurowym tronie w Sali Tronowej pa�acu prezydenckiego. Strasznie nudzi�y go audiencje, o kt�re prosili go ci wszyscy ludzie. Ale wiedzia�, �e �eby przej�� do historii, musi by� dobry dla swego ludu i m�dry jak Salomon. Ju� nie raz wykaza� si� m�dro�ci�, wszyscy musieli mu to przyzna�, co do dobroci, to zawsze uwa�a�, �e dobry ojciec musi r�wnie� potrafi� ukara� swoje dzieci. Tak wi�c, gdy ukara� niepokornych, kt�rzy pr�bowali go zabi�, m�g� okaza� wspania�omy�lno�� i przyj�� tych wystraszonych ch�op�w, kt�rzy przyszli prosi� go o rad�.
Jean Claude Kita-Bila Tchibambi chodzi� kiedy� do szko�y jezuit�w. Na lekcjach religii, kt�re bardzo lubi�, ksi�dz opowiada� o wielkim kr�lu Salomonie, kt�ry potrafi� rozwi�za� ka�dy problem, dla ka�dego mia� rad�. I dzi�ki tej m�dro�ci lud go kocha�.
Tak prawd� m�wi�c prezydent nie musia� martwi� si� o mi�o�� obywateli Roandy. By� powszechnie uznany, wszyscy cieszyli si� ju� jak tylko pokaza� si� na pa�acowym balkonie w niedzielne po�udnie. Dzieci przynosi�y mu kwiaty, ca�e klasy w przedszkolach robi�y dla niego rysunki.
Po nieudanym zamachu wszyscy starali si� okaza� mu sw� rado�� i uznanie za dobrze przeprowadzon� akcj� pacyfikacyjn�. Ale tak naprawd� nie by�o o czym m�wi�.
Jeszcze gdy by� w szkole jezuickiej ksi�dz powiedzia� mu kt�rego� dnia:
- Jean Claude - nigdy nie nazywa� go imieniem plemiennym, - jak b�dziesz du�y, to dokonasz wielkich rzeczy. Widz� w tobie zarodek na wielkiego m�a stanu. Wierz�, �e B�g ci w �yciu pob�ogos�awi.
No i pob�ogos�awi�. Zosta� najwi�kszym w historii prezydentem swego kraju. Wszyscy mu to powatrzali, i mieli racj�. Wiedzia�, �e nie jest �atwo rz�dzi� pa�stwem, czu� na barkach ci�ar spoczywaj�cej na nim odpowiedzialno�ci ale nie by�o wyboru. Musia� nie�� to jarzmo. Musia� cierpie� w bezsenne noce, gdy ka�dy szmer, m�g� oznacza� zbli�aj�cego si� morderc�, musia� cierpie� i w dzie�, gdy na nieko�cz�cych si� stertach papier�w przybija� sw� piecz��.
Czasami, gdy mia� troch� wolnego czasu, marzy�. Rozpami�tywa� wspania�e lata, kt�re sp�dzi� w Nowym Jorku, gdzie mia� prawdziwych przyjaci� i prawdziwych wrog�w, gdzie wiedzia�, �e ci, kt�rzy maj� na g�owach czerwone opaski, to b�d� chcieli go zabi�, a ci co maj� niebieskie, nie. �ycie by�o wtedy takie �atwe... Dzi� nie mo�e zaufa� nawet w�asnemu adiutantowi, wszyscy chc� zabra� mu jego pieni�dze. I wywie�� z Roandy. Tak jest, wywie��. To w�a�nie jest najstraszniejsze. Gdy papie� przyjecha� do niego w przed trzema laty, to wyra�nie powiedzia� - pa�stwo bogate jest bogactwem swoich obywateli. To prawda, �e by� bogaty ale dzi�ki temu Roanda jest bogata. A ci wszyscy ludzie chcieli mu zabra� to, co zgromadzi� i wywie�� za granic�.
Ale, tak jak powiedzia� mu jezuita w szkole, B�g ma go swej pieczy. Jego i Roand�. I dba o to, by nic mu si� nie sta�o, by nikt nie m�g� mu zrobi� nic z�ego.
Mia� talizman. Talizman, kt�ry chroni� go przed z�ymi lud�mi, kt�ry zapewni� mu spokojne noce.
Przed p� rokiem odwiedzi� go w nocy anio�. To znaczy nie by� to anio�, w ka�dym razie nie taki prawdziwy, ze skrzyd�ami i w bia�ej szacie. Anio�, kt�ry do niego przyby�, wygl�da� jak ka�dy normalny cz�owiek. Mia� czarn� sk�r� i czarne kr�cone w�osy. Ale w zast�pach niebieskich jest z pewno�ci� wiele r�nych rodzaj�w anio��w, i ten musia� by� jakim� innym, ni� anio�y z obrazka w szkole jezuickiej.
Stan�� przy ��ku, ju� samo to �wiadczy�o, �e posiada� moc nadprzyrodzon�, nikomu jeszcze nie uda�o si� podej�� w nocy do ��ka prezydenckiego, i powiedzia�:
- Kita-Bila - tak jest, nazwa� go tylko imieniem plemiennym, kt�re tak niewiele os�b zna�o, - obud� si�. Przynosz� ci prezent.
Zerwa� si� wtedy na r�wne nogi i chcia� wezwa� stra� lecz tamten u�miechn�� si� tylko i po�o�y� mu r�k� na ramieniu.
- Nie mam wobec ciebie wrogich zamiar�w. Wr�cz odwrotnie, przynios�em ci co�, co uratuje ci �ycie, gdy dokonany zostanie na ciebie zamach.
M�wi� do niego na ty. Byle kto nie zdoby�by si� na tak� bezczelno�� ale Tchibambi zrozumia�, �e nie ma do czynienia z byle kim. Usiad� i nic nie odpowiedzia�. Teraz przyznaje sam przed sob�, �e troch� si� ba�. Ale nic dziwnego, nie wstydzi� si�, �e przestraszy� si� boskiego wys�annika. Abraham te� si� przestraszy� jak przem�wi� do niego anio�...
- To jest co�, dzi�ki czemu �adna kula ci� nie dosi�gnie. Je�li b�dziesz to przy sobie nosi�, nikt ci nie b�dzie m�g� zrobi� krzywdy. Ten �a�cuszek za�o�ysz na r�k�, pude�eczko schowasz do kieszeni. Dam ci od razu dwa pude�ka, jakby� jedno z nich straci�. �a�cuszka nie zdejmuj z r�ki nigdy, b�dzie ci� chroni� tylko je�li b�dziesz go mia� przy sobie.
Nast�pnie anio�, czy te� inny wys�annik niebios znikn�� rozp�ywaj�c si� praktycznie w powietrzu. Pozosta� sam, siedzia� na ��ku, a na kolanach mia� dwa pude�eczka i �a�cuszek. Obejrza� je dok�adnie ale nie by�o w nich nic niezwyk�ego. Mo�e jedynie pude�eczko by�o jakie� dziwne ale dary boskich wys�a�c�w nie mog� by� ca�kiem zwyczajne. Przez chwil� zastanawia� si�, czy zak�ada� �a�cuszek na r�k�. A je�li jest to zasadzka? Je�li jest to wyrafinowana forma zabicia go i zabrania pieni�dzy?
Tchibambi stwierdzi� jednak, �e jest przecie� m�czyzn�, musi by� odwa�ny. Si�gn�� po �a�cuszek i za�o�y� go na nadgarstek. Troch� mocowa� si� z zapi�ciem, kt�re by�o bardzo skomplikowane ale mu si� uda�o.
Gdy zatrzasn�� zamek poczu� przez moment dziwne uczucie, jakby mrowienia, czy dr�twienia sk�ry. Ale nie by�o to nieprzyjemne i po chwili znik�o. Jedno z pude�ek, kt�re da� mu nieznajomy schowa� do sejfu za lustrem, drugie po�o�y� na ��ku.
Gdy wyszed� do ubikacji, zn�w zacz�a mu dr�twie� sk�ra. Popatrzy� niepewnie na �a�cuszek na r�ku ale nie zauwa�y� niczego niezwyk�ego.
Nie bardzo wiedzia�, jakie ma by� tego dzia�anie. Wys�annik niebios powiedzia�, �e je�eli b�dzie to nosi�, nie dosi�gnie go �adna kula. Postanowi� sprawdzi� i nacisn�� na dzwonek.
Drzwi otworzy�y si� natychmiast. Wszed� eunuch, kt�rego Tchibambi zatrudni� do opieki nad licznymi �onami czekaj�cymi ka�dego wieczora na wezwanie swego pana.
Eunuch stan�� przy drzwiach bez s�owa. Wiedzia�, �e jego pan nie lubi niepotrzebnych pyta�.
- Podejd� do mnie eunuchu - Tchibambi brzydzi� si� eunuchami, kt�rzy nie byli ani m�czyznami, ani kobietami. On sam przynajmniej wiedzia�, kim jest. Jego �ony te�.
Zdj�� �a�cuszek z r�ki i za�o�y� go s�u��cemu. Nast�pnie si�gn�� po pude�eczko, kt�re le�a�o na ��ku.
- Trzymaj to w r�ku i podejd� tu do mnie.
Eunuch pos�ucha�, nie bardzo wiedz�c co zamierza zrobi� jego pan. Niejedno ju� widzia� przez dwa lata s�u�by i wiedzia�, �e o ile �y�o mu si� dobrze w pa�acu, nie brakowa�o mu niczego, to cen�, kt�r� musia� za to p�aci�, by�a niepewno�� jutra. Nikt, kto spotyka� prezydenta Tchibambiego, nie m�g� by� pewien prze�ycia do nast�pnego wschodu s�o�ca.
Gdy zobaczy�, �e jego pan si�ga po pistolet, a� sam zdziwi� si�, �e si� nie boi. Miesi�ce codziennych spotka� ze �mierci�, z t�, kt�r� zadawa� prezydent, nauczy�y go, �e zgin�� od kuli pistoletu jest jeszcze zupe�nie przyjemn� metod� do��czenia do duch�w przodk�w.
- S�uchaj no eunuchu, teraz do ciebie strzel�. Ale nie b�j si�, jeszcze nie wybi�a twoja godzina. Je�li anio� nie k�ama�, nie zginiesz. Je�li k�ama�, to lepiej, �eby� ty zgin��, ni� ja.
- Tak, panie - odpowiedzia� nieszcz�nik wpatruj�c si� jak zahipnotyzowany w luf� skierowanego w pier� pistoletu. My�la� o swej matce, kt�ra nigdy nie dowie si�, co si� sta�o z jej synem.
Gdy pad� strza�, eunuch odruchowo zamkn�� oczy. Zdziwi�o go, �e nie upad� na ziemi� ale pomy�la�, �e widocznie umar� tak szybko, �e nawet nie mia� czasu poczu�, jak umiera. Gdy stwierdzi�, �e ju� napewno znalaz� si� w krainie umar�ych, otworzy� oczy. Pierwsz� reakcj� by�o straszne przera�enie. Duchy przodk�w nie czeka�y na niego, tak jak powinny. Nie przysz�y, by poprowadzi� go do krainy szcz�cia.
S�ysza� kiedy�, jak stary cz�owiek z jego wioski opowiada� przy ogniu straszne historie o b��kaj�cych si� duchach zagubionych w �wiecie ciemno�ci. Jak cierpia�y, jak stawa�y si� ofiar� potwor�w, kt�re tam kr��y�y. Tak, musia� znale�� si� w krainie ciemno�ci ale to, co zobaczy� by�o straszniejsze od najstraszniejszej nawet opowie�ci starego cz�owieka. Po �mierci czeka� na niego prezydent Tchibambi. Eunuchowi zacz�y p�yn�� �zy.
- Czego - us�ysza� g�os prezydenta. - Czego p�aczesz? Boli ci�?
- Nie panie, my�la�em, �e chocia� po �mierci dasz mi spok�j ale musz� ci wida� s�u�y� ju� zawsze.
- Co ty bredzisz eunuchu? Daj mi r�k�. - Prezydent zdj�� z r�ki eunucha �a�cuszek i pospiesznie za�o�y� go na swoj�. - Id� ju� st�d.
Eunuch nie bardzo wiedz�c, co ma my�le�, wyszed� zamykaj�c za sob� dok�adnie drzwi. Nawet przez my�l mu nie przesz�o, �e nie zosta� zabity. Ju� do ko�ca �ycia by� przekonany, �e jest duchem.
Jean Claude Kita-Bila Tchibambi by� pod opiek� anio�a. Teraz ju� m�g� by� tego pewien. Wiedzia�, �e ju� nikt nic mu nie mo�e zrobi�, i �e wreszcie b�dzie m�g� spokojnie spa�.
Nagle straszna my�l, jak b�yskawica przesz�a mu przez g�ow�. Czy anio� nie karze sobie zap�aci�? �ycie nauczy�o go, �e nikt nigdy nikomu nie robi prezent�w, wszystko w �yciu odbywa si� na zasadzie co� za co�. Anio� czy nie, zawsze trzeba b�dzie zap�aci�. Prezydent ruszy� biegiem w stron� skarbca, w kt�rym zgromadzi� wszystko co mia�. �pi�cy za drzwiami wartownicy, kt�rych zadaniem by�o zabicie kogokolwiek, kto odwa�y�by si� zak��ci� sen prezydenta, ledwie zd��yli zerwa� si�, by towarzyszy� mu w biegu.
Wiedzieli ju�, �e dzieje si� co� niedobrego i nawet przez moment cieszyli si�, gdy pad� strza�, �e eunuch go zabi�. Ale gdy zobaczyli nieszcz�nika, kt�ry wyszed� siny z sypialni i powiedzia� ze smutkiem w g�osie: "zabi� mnie. Was te� zabi�? Jeste�my w krainie ciemno�ci." zrozumieli, �e to jeszcze nie tym razem.
Dobiegli za Tchibambim do skarbca i zatrzymali si� przed drzwiami. Pami�tali, �e za przekroczenie tego progu zap�aciliby natychmiast g�ow�.
Prezydent otworzy� drzwi pancerne, popatrzy� do �rodka, zamkn�� je i wykrzykn��:
- Anio� nie zabra� moich pieni�dzy!
*
Jack Mahoney z nowojorskiego biura Policji Pa�stwowej, kt�r� wszyscy nazywali rangersami, z w�ciek�o�ci� kopn�� w �cian�.
- Ci cholerni dealerzy zawsze maj� nad nami przewag� w czasie. Zawsze. �eby�my nie wiem co zrobili, to oni zawsze b�d� przed nami. I taka to robota. Jak zablokujemy jedn� drog�, te skurwysyny maj� ju� w rezerwie inn�. I tak w ko�o macieju.
- Ale szefie - m�ody policjant by� naprawd� zdziwiony - 120 kg czystej heroiny, to sukces.
- G�wno, a nie sukces. G�wno ch�opcze. Nie zrozumia�e� jeszcze, �e tu nie chodzi o ilo�ci, kt�re im zabierzemy? My mamy zablokowa� drogi, kt�rymi to �wi�stwo dostaje si� do Stan�w.
- M�wi� pan, �e to z Turcji...
- M�wi�em to wczoraj. Ale dzi� wiem, �e to nie stamt�d. Ch�opcy ze Zwi�zku Cywilizacji �aci�skich dok�adnie sprawdzili. W Turcji nie ma nawet jednego hektara maku. �eby w XXII wieku nie m�c znale�� plantacji maku na Ziemi, to ju� zakrawa na kpiny!
- A z Ameryki Po�udniowej?
- S�uchaj ch�opcze, skoro m�wi�, �e nie wiemy sk�d to �wi�stwo si� bierze, znaczy to, �e nie wiemy. Ale oznacza to jeszcze... - Mahoney zawiesi� g�os i popatrzy� na swoich pi�ciu koleg�w.
- ... �e jeste�my zablokowani, a� do wyja�nienia sytuacji.
Gdy dow�dztwo Policji Pa�stwowej dawa�o nakaz rozwi�zania jakiego� problemu, albo priorytetowego �ledztwa, policjanci nie mieli prawa wraca� do domu. Byli skoszarowani i musieli 24 godziny na dob� po�wi�ca� s�u�bie.
- Macie dwie godziny na po�egnanie si� z �onami, zabranie szczoteczek do z�b�w i pi�am. Zmywa� si�.
Policjanci wyszli zostawiaj�c Mahoneya samego w wielkim biurze. Usiad� przy oknie i patrzy� na nowojorskie wie�owce. Lubi� siedzie� tak i patrzy� na swoje miasto. Tak, Nowy Jork by� jego miastem. Tu si� urodzi�, tu chodzi� do szko�y, tu gania� z kolegami po ulicach i wybija� pi�k� witryny u fryzjera. Tu pierwszy raz zosta� zatrzymany na kilka godzin w dzielnicowym komisariacie za rozrabianie na ulicy i w tym samym komisariacie zaczyna� s�u�b� w nowojorskiej Policji Pa�stwowej. Zawsze, nawet gdy by� cz�onkiem gangu niebieskich koszul, marzy� o tym, by zosta� rangersem. I zosta�. Dzi� kierowa� ca�� brygad� doskonale wyszkolonych i wykszta�conych ludzi, kt�rych zadaniem by�o utrzymanie porz�dku w dwudziestodwumilionowym mie�cie.
Stoj�cy na biurku telefon zaterkota� i Mahoney wcisn�� przycisk tabliczki kontrolnej. Security Mars Corporation, Waszyngton. Prze�ladowali go od p� roku.
- S�ucham.
- Pan Mahoney?
- A kto? �wi�ty J�zef?
- Jak zwykle jest pan niezwykle uprzejmy. Ale niech si� pan nie �udzi, nie pozb�dzie si� mnie pan tak �atwo...
- O, w to nie w�tpi�, zd��y�em ju� pana dobrze pozna�, panie Stones. Widz�, �e jak pana wyrzuc� drzwiami, wraca pan oknem.
- Co� panu powiem, panie Mahoney. Od sze�ciu miesi�cy usi�uj� zaproponowa� panu prac�, kt�ra pozwoli�aby panu zarobi� trzy razy tyle, co w tej chwili, pracuj�c dwa razy mniej. Nie chc� wyda� si� panu niegrzeczny...
- Ale� nie, jest pan najmilsz� osob�, ze wszystkich, kt�re znam - Mahoney jeszcze nigdy nie spotka� kogo�, kogo by tak bardzo nie lubi�.
Stones prze�kn�� z�o�liwo�� i ci�gn��:
- Ale wydaje mi si�, �e nie post�puje pan rozs�dnie. Panie Mahoney, na Marsie potrzebujemy takich ludzi jak pan. Nie b�dzie mia� pan statusu przesiedle�ca, b�dzie pan m�g� wr�ci� na Ziemi� po zako�czeniu kontraktu. Rozmawia�em przed chwil� z panem Johnstonem...
- Panie Stones, powiedzia�em ju� panu, �e nie ma sensu zwraca� si� do moich prze�o�onych. Uwa�am �e to, co pan robi jest obrzydliwe. Panie Stones, po raz nie wiem kt�ry ale z pewno�ci� ostatni, powtarzam panu, �e na Marsa nie polec�. Zrozumia� pan? �egnam.
Wy��czy� telefon i zablokowa� numer Security Mars Corporation. Je�li kto� b�dzie chcia� do niego stamt�d zadzwoni�, nie uzyska po��czenia. Mia� nadziej�, �e wystarczy to, by mia� spok�j.
Od 2050 roku trwa� podb�j Marsa. Narazie by�a to walka z �ywio�em ale wydawa�o si�, �e Mars poddawa� si� woli cz�owieka. Za najdalej trzydzie�ci lat mia� sta� si� drug� zamieszka�� planet� uk�adu s�onecznego. Tak jak na Ziemi b�dzie niebieskie niebo, chmury, ptaki i pla�e ze z�ocistymi piaskami.
W roku 2025 po trzech ekspedycjach, kt�re pozwoli�y na instalacj� pierwszych zamieszka�ych baz na czerwonej planecie, rozpocz�o si� dostosowywanie s�siada Ziemi dla ludzi. Przy pomocy energii termoj�drowej, wyzwolonej poprzez eksplozje g�owic nuklearnych atmosfera planety zosta�a zamieniona w gigantyczn� burz� piaskow�. Celem operacji by�o zaciemnienie czap lodowych na biegunach, aby spowodowa� ich stopnienie pod wp�ywem promieni s�onecznych. Doprowadzi�o to po pi�tnastu latach do znacznego zag�szczenia atmosfery i pojawienia si� pierwszych chmur.
Ale eksplozje nuklearne mia�y na celu r�wnie� wyzwolenie milion�w metr�w sze�ciennych gaz�w uwi�zionych dotychczas w czerwonych ska�ach planety. Czerwonych, bo bogatych w tlenki �elaza. Eksplozje o niezwyk�ej mocy spowodowa�y jednocze�nie wyzwolenie wielkich ilo�ci tlenu poprzez reakcje chemiczne, kt�re zasz�y w momencie powstania gigantycznych temperatur.
Dzi�ki zastosowaniu g�owic neutronowych �rodowisko nie zosta�o ska�one w stopniu, kt�ry uniemo�liwia�by obecno�� cz�owieka. �adunki eksplodowa�y w okolicach polarnych, a bazy zosta�y zainstalowane raczej przy marsja�skim r�wniku. Od 2040 roku na Marsie przebywali na sta�e ludzie. Na sta�e, to znaczy z rodzinami i dzie�mi, bez szansy powrotu na Ziemi�. Byli pierwszymi kolonizatorami.
Oczywi�cie pocz�tkowo byli to jedynie naukowcy i technicy, kt�rych zadaniem by�o przystosowywanie planety dla dalszych imigrant�w. �yli w niezwykle trudnych warunkach, pod szklanymi kopu�ami, przez kt�re mogli widzie� zewn�trzny �wiat, nie mog�c wdycha� pe�nymi p�ucami atmosfery planety, kt�ra jeszcze pod koniec XXI wieku nie nadawa�a si� do oddychania.
Jednak�e wysi�ki tych kilku tysi�cy pionier�w i ich dzieci odnios�y skutek. Pocz�tek XXII wieku by� r�wnocze�nie pocz�tkiem Marsa-drugiej Ziemi. �rednia temperatura na planecie wzros�a do 0� Celsjusza, co jeszcze nie odpowiada�o +15� C na Ziemi ale pozwala�o na rozpocz�cie pierwszych siew�w na wolnym powietrzu. Atmosfera planety by�a jeszcze do�� uboga w tlen, by�o go nie wi�cej ni� 15-17% ale pozwala�o to na rozw�j bogatej ro�linno�ci, kt�ra po niezb�dnych modyfikacjach genetycznych zacz�a si� pleni�. Wysokie st�enie dwutlenku w�gla powodowa�o efekt szklarniowy, kt�ry z roku na rok podwy�sza� �redni� temperatur� planety.
Pierwsza prawdziwa marsja�ska burza z piorunami i deszczem opisana zosta�a na pierwszych stronach ziemskich gazet jako wielkie wydarzenie w historii ludzko�ci. W 2105 roku pierwszy cz�owiek wyszed� spod szklanej kopu�y bez kombinezonu i aparatu oddechowego. Zdj�cie Dominika Mallona, stoj�cego w strugach lej�cego deszczu w kr�tkich spodniach i koszulce z kr�tkimi r�kawami zn�w zaj�o pierwsze strony dziennik�w i sta�o si� pocz�tkiem fali emigracji z Ziemi na Marsa.
Jak to zazwyczaj bywa wielkie emigracje poci�gne�y za sob� pojawienie si� wszelkiego rodzaju problem�w zwi�zanych z utrzymaniem porz�dku. W celu zaradzenia tym k�opotom Zwi�zek Cywilizacji �aci�skich, organizacja skupiaj�ca w swych szeregach pa�stwa z kr�gu kultury zachodniej, powo�a�a Security Mars Corporation, kt�rego zadaniem mia�o by� pe�nienie roli policji na Marsie. Jak to zazwyczaj bywa w takich przypadkach, ci, kt�rzy powo�ali instytucj�, mieli jak najbardziej uczciwe zamiary ale po dziesi�ciu latach dzia�alno�ci dla wszystkich sta�o si� jasne, �e SMC uwa�a czerwon� planet� za sw� wy��czn� w�asno��. I nie by�o nikogo, kto m�g�by im odebra� przywilej kontroli wylot�w prom�w z emigrantami.
Mahoney nie chcia� pracowa� z tymi lud�mi. Wszyscy patrzyli na niego z lito�ci�, �aden normalny cz�owiek nie odmawia� stanowiska na tak korzystnych warunkach. Ale Mahoney mia� swoje zasady i postanowi� nie ust�powa�.
Z zamy�lenia wyrwa� go terkot telefonu. Tym razem na wewn�trznej linii dzwonili z wartowni na dole.
- Nie ma �adnego inspektora, mog� panu przys�a� delikwenta?
- A czego chce?
- Chce z�o�yc skarg�.
- To co, nie umiesz ju� przyj�� skargi od obywatela?
- On jest jaki� dziwny, wol�, �eby go przyj�� kto� bardziej kompetentny.
- Dawaj mi go tu.
Po chwili do biura wszed� cz�owiek w wieku oko�o trzydziestu lat. Chudy, wysoki, w zwyczajnym ale eleganckim ubraniu. Usiad� naprzeciwko Mahoneya i popatrzy� jakim� dziwnym wzrokiem.
- S�ucham pana, o co chodzi.
- Chcia�em z�o�y� skarg�...
- Na kogo?
- Oni nazywaj� si� "Baby from Brasil", wie pan, taka firma co sprzedaje dzieci...
Od kilkunastu lat handel dzie�mi z kraj�w spoza Zwi�zku Cywilizacji �aci�skich kwit� na dobre. Coraz wi�cej kobiet w bogatszej cz�ci �wiata nie mog�o mie� dzieci, a ci biedniejsi mieli ich w nadmiarze. Tak ju� by�o od dziesi�cioleci.
- No i co?
- No wi�c moja �ona pojecha�a do Brazylii �eby wybra� dziecko. A ja w tym czasie mia�em przygotowa� pok�j dla niego. Postawi�em jeden warunek - �eby to by� ch�opczyk.
- No i co?
- No i przywioz�a ch�opca. Tyle, �e jest jeden problem...
- A mianowicie?
- On ma 25 lat.
Mahoney zaniem�wi�. Patrzy� si� na cz�owieka, kt�ry przed nim siedzia� i nie bardzo wiedzia�, co ma powiedzie�.
- I pan chce z�o�y� skarg�? Przeciwko komu?
- No, przeciwko tej firmie. Ja kupi�em meble do pokoju dziecinnego, wyda�em ponad dziesi�� tysi�cy. Niech mi zwr�c� przynajmniej po�ow�. Ten ch�opak nie mie�ci si� do ��eczka. Jest za du�y. �pi w moim ��ku...
- A �ona?
- No, - m�czyzna zawaha� si�, - �ona z nim. Wie pan, ona ma tak rozwini�ty instynkt macierzy�ski...
Rangers musia� zebra� wszystkie si�y, by opanowa� nag�y wybuch �miechu. Policjantowi nie wypada �mia� si� z ludzkiego nieszcz�cia...
Z zak�opotania wyrwa� go telefon. Dzwoni� szef.
- Mahoney, wpadnij tu do mnie za dziesi�� minut. Dzwonili do mnie z SMC...
- Szeryfie - wszyscy nazywali Johnstona szeryfem - ja ju� im powiedzia�em, �e na Marsa nie polec�...
- Zaraz porozmawiamy. Nie tylko o tym. Mamy chyba co� nowego w sprawie, kt�r� si� zajmujesz.
- Zaraz b�d�.
Po dziesi�ciu minutach siedzia� na fotelu w biurze Szeryfa.
- Mahoney, niech mi pan powie - szef przygl�da� mu si� z du�ym zainteresowaniem, - czy jest pan ca�kiem stukni�ty, czy tylko troch�?
- Co pan ma na my�li? SMC?
- Pewnie �e SMC. Za pieni�dze, kt�re panu proponuj� ja m�g�bym nawet czy�ci� sracze na Marsie.
- A ja nie. Nie zamierzam tam lecie�.
- Mo�e pan nie zamierza, panie Mahoney ale i tak pan tam poleci.
Mahoney popatrzy� na szefa zdziwiony i otworzy� usta, �eby co� powiedzie�.
- Zaraz pan b�dzie m�wi�, narazie ja mam g�os. Ot� na promie, kt�ry wczoraj wr�ci� z Marsa znale�li�my to...
Johnston wyj�� z szuflady niewielk� torebeczk� wype�nion� bia�ym proszkiem i poda� j� Mahoneyowi.
- Tak, to jest heroina - powiedzia� gdy Mahoney ogl�da� woreczek. - Ta sama, kt�r� sprzedaj� u nas na ulicach.
- Ale na Marsie...
- Wiem Mahoney, wiem. Na Marsie nie ma p�l makowych. Przynajmniej tak nam si� dotychczas wydawa�o.
Rozdzia� 3
Id�cy na przedzie �o�nierz zatrzyma� si� nagle daj�c znak reszcie, �e co� zauwa�y�. Wszyscy przykucn�li i zacz�li uwa�nie patrze� w stron� widocznej ju� polany. Hrabia kilkoma kr�tkimi gestami wskaza� swym towarzyszom pozycje, kt�re mieli zaj��. Sam zacz�� czo�ga� si� w stron� stoj�cych wok� ogniska na polanie ludzi.
W odleg�o�ci jakich pi�ciu metr�w od miejsca, w kt�rym le�a�, sta� ma�y barak. Widzia� go na zdj�ciu satelitarnym, Zawadzki chcia�, �eby sprawdzi� co jest w �rodku. Hrabia przysun�� si� bli�ej uwa�aj�c, �eby nie zaalarmowa� niczego nie spodziewaj�cych si� ludzi na polanie jakimkolwiek szmerem.
W odleg�o�ci dw�ch metr�w od baraku poczu� s�aby zapach jakby �rodk�w czyszcz�cych lub odczynnik�w chemicznych. Zapach przypomina� mu co� ale nie bardzo wiedzia� co. Wci�gn�� g��biej powietrze. Jakby kwas, albo zepsute mleko... Zastanawia� si� czy wchodzi� do �rodka gdy nagle dozna� ol�nienia. Tak, zna� ten zapach, zna� go bardzo dobrze.
Przed sze�ciu laty, zupe�nie przypadkiem bra� udzia� w akcji pacyfikacyjnej w p�nocnej Tajlandii. W os�awionym Z�otym Tr�jk�cie. By� to jedyny raz, kiedy walczy� rami� w rami� z ameryka�skimi �o�nierzami. Podziwia� stopie� ich wytrenowania ale pami�ta�, �e wcale nie by� gorszy.
Rz�d Tajlandii pod naciskiem USA postanowi� si�� zlikwidowa� coraz bardziej kwitn�c� produkcj� heroiny. Nie dysponuj�c wystarczaj�co wytrenowanymi lud�mi do walki w d�ungli, tajlandzkie Ministerstwo Obrony, za po�rednictwem kilku mi�dzynarodowych organizacji najemniczych zgromadzi�o na swoim terenie ponad trzystu doskonale wytrenowanych ludzi. By�o to prawdopodobnie najwi�ksze w historii zgromadzenie najemnik�w w jednym kraju, w jednej akcjii.
By�o bardzo gor�co. Tamci mieli doskonale wyszkolon� armi� gotowych na wszystko zabijak�w, zdyscyplinowanych i przyuczonych do w�adania broni�. I to nie byle jak� broni�. Pierwszy atak, kt�ry przypu�cili na wiosk� handlarzy zako�czy� sie sromotn� kl�sk�. Zgin�o ponad dwustu �o�nierzy, a trzech najemnik�w zosta�o rannych. Tamci mieli bro� maszynow�, dwa uzbrojone helikoptery, nawet granatniki. Dodatkowo zaoferowali 2000 dolar�w ka�demu �o�nierzowi, kt�ry przejdzie na ich stron� z broni�. I zapowiedzieli, �e nie b�d� brali je�c�w.
Z kompanii, kt�r� dowodzi�, na stron� wroga przesz�o dwudziestu. Rozumia� ich, byli to ubodzy ludzie, kt�rzy jedynie s�u��c w armii mogli pom�c prze�y� swym licznym dzieciom. 2000 dolar�w by�o sum�, kt�rej nie mieli szansy nawet zobaczy� do ko�ca �ycia.
Dziesi�ciu innych pr�bowa�o zdezerterowa� ale Hrabia zastrzeli� ich, gdy pr�bowali w nocy przedosta� si� na drug� stron� rzeki. Pozwoli� potem ich kolegom pochowa� martwych ale pokaza� wszystkim, �e nie ma z nim �art�w. Wi�cej nikt nie pr�bowa� ucieka�.
Uda�o im si� zniszczy� wiosk� ale handlarze uciekli pozostawiaj�c za sob� jedynie wypalony teren. I zn�w �cigali ich przez d�ungl�, trac�c niewyszkolonych �o�nierzy na minach i w zasadzkach. Po ataku na trzeci� wiosk� tajlandzkie w�adze, wobec ogromu poniesionych strat, zrezygnowa�y z dalszych dzia�a�. Straty trzytygodniowej akcji zamyka�y si� liczb� pi�ciuset zabitych i dziewi�ciuset rannych. W wi�kszo�ci ofiarami byli niewyszkoleni, m�odzi �o�nierze, kt�rych po raz pierwszy w �yciu wys�ano na akcj� do lasu. Zgin�� tylko jeden najemnik, wieczorem w obozowisku wypali� karabin czyszczony przez m�odego szeregowego.
Rz�d Tajlandii zwr�ci� si� do prezydenta USA o pomoc, a ten, nie bez pewnych opor�w Kongresu, pomoc przyzna�. Do Tajlandii przyby�a brygada zielonych beret�w, doskonale wyszkolonych i uzbrojonych, przyzwyczajonych do akcji w trudnych warunkach i dysponuj�cych wspania�ym zapleczem. Jedyne, czego im brakowa�o, to przewodnik�w. Hrabia i inni najemnicy, kt�rzy jeszcze byli w�wczas w Bangkoku zostali w�wczas zupe�nie oficjalnie wynaj�ci przez rz�d USA jako przewodnicy w akcji Z�oty Tr�jk�t.
Hrabia mia� w�wczas okazj� zapozna� si� z metodami dzia�a� ameryka�skich komandos�w. Podziwia� ich umiej�tno�ci ale nie lubi� bij�cej od nich pewno�ci siebie. Jednak wola� ich od zupe�nie zielonych jeszcze �o�nierzy tajlandzkich.
Odnosili sukces za sukcesem. Tereny kontrolowane przez handlarzy narkotykami mala�y z akcji na akcj�. Po pi�ciu tygodniach nie by�o ju� ani hektara p�l makowych, a s�dy w Bangkoku mia�y pe�ne r�ce roboty. Zapada�y jedynie wyroki �mierci.
W�a�nie w czasie jednej z ostatnich akcji, gdy �cigani handlarze nie mieli ju� czasu zabra� sprz�tu z laboratori�w polowych, Hrabia poczu� w jednym z sza�as�w zapach, ktry czu� teraz. Zapach odczynnik�w chemicznych u�ywanych przy produkcji heroiny.
Uwa�nie rozejrza� si� wok� siebie. Przed wej�ciem do sza�asu siedzia� cz�owiek i najwyra�niej spa�. Przy ognisku le�a�o pi�ciu, przy rozbitym namiocie jeszcze czterech. Nie widzia�, czy kto� jeszcze siedzi pod namiotow� p�acht� ale by� spokojny, �e Jean Marc, kt�ry tam ju� musia� by�, sprawdzi.
Le��c za g�stym krzakiem obserwowa� teren. Jeden z ludzi przy ognisku nie spa�. Pali� papierosa i co chwil� patrzy� na zegarek. Wygl�da�o na to, �e na kogo� czekaj�. Hrabia z niepokojem zacz�� ws�uchiwa� si� w odg�osy nocy ale nie us�ysza� nic, co mog�oby wskazywa� na zbli�anie si� kogokolwiek.
�wiat�o rozb�ys�o nagle. Nie wiadomo sk�d na �rodku polany pojawi� si� obiekt wielko�ci ma�ej ci�ar�wki. Hrabia zdumiony popatrzy� dooko�a. Wyra�nie us�ysza� szelest po lewej stronie. Nie tylko on by� zdumiony, jego ludzie te� zobaczyli to co i on, i przez moment zapomnieli o konieczno�ci zachowania ciszy.
- Hrabia, co to? - us�ysza� w s�uchawce miniaturowego radia w uchu przera�ony g�os kt�rego� ze swoich ludzi.
Nic nie odpowiedzia�, w��czy� jedynie sygna� przygotowania si� do akcji. W s�uchawkach wszystkich najemnik�w w��czy� si� cichy brz�czyk, kt�ry oznacza� stan najwy�szej gotowo�ci. W momencie wy��czenia brz�czyka mieli zacz�� strzela�.
Hrabia chcia� zaczeka�, by zobaczy� co to za urz�dzenie, kt�re znik�d pojawi�o si� na polanie. Postanowi�, �e dop�ki nie zobaczy, co jest w �rodku, pozostanie ze swoimi lud�mi w ukryciu.
Obiekt by� jakby ogromn� skrzyni� z b�yszcz�cego metalu. Nie mia� �adnych widocznych otwor�w. Wysoki na jakie� dwa i p� metra, szeroki na trzy, zajmowa� wi�ksz� cz�� polany. Ludzie �pi�cy przy ognisku powstawali i wyczekuj�co patrzyli. Byli uzbrojeni jedynie w pistolety, karabiny le�a�y w nie�adzie na ziemi.
Nagle bok obiektu otworzy� si� i w drzwiach, kt�rych nikt nie m�g� si� wcze�niej domy�li�, stan�� cz�owiek. Murzyn, mniej wi�cej 1m 80. Wyszed� i przywita� si� z oczekuj�cymi go lud�mi. Na g�owie mia� co� w rodzaju daszka od czapki, kt�ry zas�ania� mu oczy.
Rozejrza� si� dok�adnie dooko�a, przez chwil� zatrzyma� wzrok w miejscu, gdzie siedzia� Hrabia. Ten przywar� do ziemi lecz wiedzia�, �e nikt go nie mo�e zauwa�y� w tej kryj�wce.
- Macie wszystko? - zapyta� przybysz zwracaj�c si� do stoj�cych wok� ludzi.
- Tak, panie. Mamy.
Hrabia zdziwi� si�, �e tamci zwracaj� si� do przybysza per "panie". Jakby stali oko w oko z wszechmocnym duchem. A tamten nawet nie by� uzbrojony.
- Przynie�cie mi tu wszystko. Ja musz� si� czym� zaj��.
Ludzie przy ognisku skierowali si� do sza�asu, a przybysz wr�ci� do �rodka. Po chwili wyszed�. Stan�� patrz�c jak tamci uk�adaj� mu przed nogami worki z bia�ym proszkiem.
Po kilku minutach le�a�a przed nim sterta conajmniej stu kilogram�w heroiny. Zacz�� wnosi� worki do �rodka. Po chwili wyni�s� na zewn�trz ma��, czarn� skrzynk�, kt�r� po�o�y� tam, gdzie przedtem le�a�a heroina.
- To dla waszego pana. Nie wolno wam tego otwiera�, tylko on to mo�e zrobi�. I powiedzcie mu, �e za miesi�c zn�w tu b�d�. Za miesi�c.
Odwr�ci� si�, jakby chcia� wsiada� do �rodka ale zatrzyma� si� przed wej�ciem. Popatrzy� dooko�a i si�gn�� po co�, co wisia�o mu u pasa.
- Powinni�cie bardziej na siebie uwa�a�, mo�na was podej�� jak dzieci - powiedzia� wyci�gaj�c r�k�, w kt�rej trzyma� co�, co przypomina�o nieco pistolet.
W momencie, gdy