6212
Szczegóły |
Tytuł |
6212 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6212 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6212 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6212 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Boles�aw Prus
Micha�ko
Roboty przy kolei sko�czono. Podradczyk wyp�aci�, komu co nale�a�o, oszuka�, kogo mo�na, i ludzie pocz�li rozchodzi� si� gromadami, ka�dy do swojej wsi.
Ko�o karczmy, co sta�a przy plancie, do po�udnia by�o gwarno. Jeden obwarzankami nape�nia� kobia�k�, drugi kupowa� w�dk� do domu, inny - upija� si� na miejscu.
Potem porobili zawini�tka z grubych p�acht i zawiesiwszy je przez ramiona odeszli wo�aj�c:
- Bywaj zdr�w, "durny Micha�ku!..."
A on zosta�.
Zosta� na szarym polu i nie patrzy� nawet za swoimi, tylko na b�yszcz�ce szyny, co bieg�y a� tam, het! nie wiadomo gdzie. Wiatr rozrzuca� mu ciemne w�osy,
rozwiewa� bia�� parciank� i z daleka przynosi� ostatni� zwrotk� pie�ni odchodz�cych.
Wkr�tce za krzakami ja�owca skry�y si� p�achty; parcianki i okr�g�e czapki. W ko�cu i pie�� umilk�a, a on wci�� sta� z za�o�onymi r�koma, bo - nie mia�
gdzie i��. Jak ten zaj�c, co w tej oto chwili przeskakuje szyny, tak on, ch�opski sierota, gniazdo mia� w polu, a spi�arni� - gdzie B�g da.
Za piaszczystym wzg�rzem rozleg�o si� gwizdanie, zak��bi� si� dym i zaturkota�o. Nadjecha� roboczy poci�g i zatrzyma� si� przed nie wyko�czon� stacj�. Oty�y
maszynista i jego m�odziutki pomocnik zeskoczyli z lokomotywy i pobiegli do karczmy. To� samo zrobili brekowi. Zosta� tylko in�ynier, kt�ry przypatrywa�
si� zamy�lony pustej okolicy i przys�uchiwa� szmerowi pary w kotle.
Ch�op zna� in�yniera, wi�c uk�oni� mu si� nisko; do ziemi.
- A to ty, "durny Micha�ku"! C� tutaj robisz? - zapyta� in�ynier.
- Nic, panie! - odpar� ch�op.
- Dlaczego nie wracasz do wsi?
- Nie mam po co, panie.
In�ynier zacz�� nuci�, a potem rzek�:
- Jed� do Warszawy. Tam zawsze znajdziesz robot�.
- Kiedy nie wiem, gdzie to.
- Siadaj na wagon, to si� dowiesz.
"Durny Micha�ku" skoczy� na wagon jak kot i usiad� na stosie kamieni.
- A pieni�dzy troch� masz? - spyta� in�ynier; - Mam, panie, rubla i czterdzie�ci groszy i z�oty dziesi�tkami...
In�ynier znowu pocz�� nuci� i ogl�da� si� po okolicy, a w lokomotywie wci�� warcza�o. Wreszcie z karczmy wybieg�a obs�uga poci�gu z butelkami i w�ze�kami.
Maszynista i jego pomocnik siedli na lokomotyw� - i ruszono.
O jak� mil� drogi st�d, na zakr�cie, ukaza�y si� dymy i wie� uboga, zbudowana mi�dzy b�otami. Na jej widok Micha�ko o�ywi� si�. Zacz�� si� �mia�, wo�a�
(cho�by go nie us�yszano z takiej odleg�o�ci), macha� czapk�... A� jad�cy na wysokim ko�le brekowy ofukn�� go:
- A ty czego si� wychylasz? Jeszcze zlecisz i diabli ci� wezm�...
- Bo to nasza wie�, panie, o tam, o!...
- No, wi�c kiedy wasza, to sied� spokojnie odpar� brekowy.
Micha�ko usiad� spokojnie, jak mu kazano. Tylko �e go co� bardzo nudzi�o w sercu, wi�c zacz�� m�wi� pacierz. Ach! jak�eby on wr�ci� do swojej wsi, z gliny
i s�omy ulepionej, tam mi�dzy b�ota... Ale nie mia� po co. Cho� go nazywali "durnym", tyle przecie rozumia�, �e na �wiecie mniej przymiera si� z g�odu
i �atwiej o nocleg ani�eli we wsi. O! na �wiecie chleb jest bielszy, na mi�so mo�na cho� popatrze�, dom�w wi�cej i ludzie nie tacy mizerni jak u nich.
Wymijali stacj� za stacj� zatrzymuj�c si� tu d�u�ej, tam kr�cej. O zachodzie s�o�ca kaza� in�ynier da� ch�opu je��, a on za to - do n�g mu si� uk�oni�.
Wjechali w now� ca�kiem okolic�. Nie by�o tu rozlewaj�cych si� bagien, ale wzg�rzyste pola, kr�te i szybko p�yn�ce rzeczki. Znik�y kurne chaty i stodo�y
plecione z wici, a ukaza�y si� pi�kne dwory i murowane budynki, lepsze ni� u nich ko�cio�y - albo karczmy.
Noc� stan�li pod miastem zbudowanym na g�rze. Zdawa�o si�, �e domy w�a�� jeden na drugi, a w ka�dym tyle �wiat�a, co gwiazd na niebie. Na stu pogrzebach
nie zobaczy�by tylu �wiec, co w tym mie�cie...
Gra�o co� bardzo pi�knie, ludzie chodzili t�umem, �miej�c si� i rechocz�c, cho� ju� by�a taka noc wielka, �e we wsi s�ysza�by� tylko wo�anie upiora i ujadanie
strwo�onych ps�w.
Micha�ko nie zasn��. In�ynier kaza� mu da� funt kie�basy i bu�k� chleba, a potem - przep�dzili go na inny wagon, kt�ry wi�z� piasek. By�o tu mi�kko jak
w puchu. Ale ch�op nie k�ad� si�, tylko siedzia� w kuczki, jad� kie�bas� z chlebem, a� mu oczy wy�azi�y na wierzch, i my�la�:
- Nie b�j si�, jakie to s� dziwne rzeczy na �wiecie!...
Po kilkugodzinnym postoju, nad ranem, poci�g ruszy� i jechali truchtem. Na jednej stacji w�r�d lasu zatrzymali si� d�u�ej, a brekowy powiedzia� ch�opu,
�e in�ynier pewnie wr�ci nazad, bo przysz�a po niego depesza.
Istotnie in�ynier zawo�a� do siebie ch�opa.
- Ja musz� jecha� na powr�t - rzek�. - A ty sam czy pu�cisz si� do Warszawy?
- Bo ja wiem... - szepn�� ch�op.
- No, przecie nie zginiesz mi�dzy lud�mi?
- Komu ja, panie, zgin�, kiedy nie mam nikogo?...
Rzeczywi�cie, komu on mia� zgin��!
- A wi�c jed� - m�wi� in�ynier. - Tam, zaraz przy stacji, buduj� nowe domy. B�dziesz nosi� ceg�� i nie umrzesz z g�odu, byle� si� nie rozpi�. Potem mo�e
ci by� lepiej. Na wszelki wypadek masz rubla.
Ch�op wzi�� rubla, u�cisn�� in�ynierowi kolana i usiad� na sw�j wagon z piaskiem.
Wnet ruszyli.
W drodze zapyta� brekowego:
- Daleko st�d, panie, do naszej stacji?
- Chyba ze czterdzie�ci. mil. Czy ja wiem?
- A piechot�, panie, d�ugo by szed�?...
- Mo�e ze trzy tygodnie. Wreszcie nie wiem. Niezmierny strach ogarn�� ch�opa. Po co on pu�ci� si� nieszcz�liwy tak daleko, �e a� trzy tygodnie i�� potrzeba
do domu!...
W ich wsi opowiadano nieraz o parobku, co go wicher porwa� i pr�dzej, ni� prze�egna� si� mo�na; zani�s� i cisn�� o dwie mile - ju� trupa. Czy z nim nie
sta�o si� to samo? Czy ta maszyna ziej�ca ogniem, kt�rej boj� si� starzy ludzie, nie jest gorsza od wichru?... A gdzie go ona wyrzuci!
Na t� my�l schwyci� si� kraw�dzi wagonu i zamkn�� oczy. Teraz uczu�, jak go niesie, jak strasznie huczy, jak go wiatr bije po twarzy i �mieje si�: hu! hu!
hu!... hi! hi! hi!...
Porwa�a� go dopiero burza, porwa�a!... Tyle �e nie od matki ani od ojca, ani od w�asnej chaty, tylko z pola, sierot�.
Rozumia�, �e jest z nim co� niedobrze, ale - c� na to poradzi�? �le mu jest, gorzej mu pewnie b�dzie, lecz �e ju� by�o �le, gorzej i najgorzej, wi�c otworzy�
oczy i pu�ci� si� wagonu. Taka wola boska. Od tego on przecie biedny ch�op, �eby d�wiga� n�dz� na karku, a w sercu obaw� i �al...
Lokomotywa przera�liwie zagwizda�a. Micha�ko spojrza� przed siebie i zobaczy� z dala jakby las dom�w zasnutych p�acht� dymu.
- Czy to pali si� gdzie? - zapyta� brekowego.
- To Warszawa!...
Ch�opa znowu �cisn�o za piersi. Jak on tam o�mieli si� wej�� w ten dym?
Stacja. Micha�ko wysiad�. Poca�owa� brekowego w r�k� i rozejrzawszy si� poszed� z wolna do sklepu, gdzie na szyldach wymalowane by�y kufle z czerwonym piwem
i zielona w�dka we flaszkach: Nie ci�gn�a go tam pijatyka, ale co innego.
Za szynkiem wida� by�o muruj�cy si� dom; a przed sklepem stali mularze. Wi�c przypomnia� sobie rad� in�yniera i poszed� zapyta� o robot�.
Mularze, chwaty ch�opcy, powalani wapnem i ceg��, sami go zaczepili.
- A c�e� to za jeden?... A sk�d�e� to?... Jak twojej matce na imi�?... Kto ci tak� czapk� uszy�? Jeden ci�gn�� go za r�kaw, drugi mu czapk� wbi� na oczy.
Par� razy obr�cili go w k�ko, tak �e nie wiedzia� ju�, sk�d przyszed�.
- Sk�de� to, ch�opaku?...
- Z Wilczo�yk�w, panie! - odpar� Micha�ko, Ale �e m�wi� �piewaj�cym g�osem i mia� min� bardzo zak�opotan�, wi�c mularze pocz�li si� ch�rem �mia�.
On sta� mi�dzy nimi i cho� go troch� sponiewierali, �mia� si� tak�e.
- To ci dopiero weso�y nar�d, nie b�j si�! - my�la�.
Ten jego �miech i uczciwa mina przejedna�y mu ludzi. Uspokoili si�, zacz�li go wypytywa�. A gdy powiedzia�, �e szuka roboty, kazali mu i�� za sob�.
- G�upi bestia, ale zdaje si�, �e dobry ch�opak - m�wi� jeden z majstr�w.
Trza go wzi�� - doda� drugi.
- A wkupisz si� ty? - pyta� Micha�ka czeladnik.
- Kiedy nie wiem jak?
- Postawisz garniec w�dki - doda� drugi.
- Albo dostaniesz basarunek! - wtr�ci� trzeci ze �miechem.
Po namy�le ch�op odpar�:
- Ju�ci wol� dosta� ni� dawa�...
Mularzom si� i to podoba�o. Wsun�li mu znowu par� razy czapk� na oczy, ale ani upominali si� o w�dk�, ani mu nie sprawili basarunku.
Tak zabawiaj�c si� zaszli na miejsce i wzi�li si� do roboty. Majstrowie wle�li na wysokie rusztowania, a dziewuchy i wyrostki zacz�li ceg�� nosi�. Micha�kowi,
jako nowotnemu, kazano przerabia� grac� wapno z piaskiem.
Tym sposobem zaci�gn�� si� do mularki.
Na drugi dzie� dali mu do pomocy dziewuch� tak ubog� jak on. Za ca�e odzienie mia�a star� chustk�, dziuraw� sp�dnic� i koszulin� - po�al si� Bo�e! Nie by�a
wcale �adna. Mia�a �niad� i chud� twarz, nos kr�tki, zadarty i niskie czo�o. Ale Micha�ko nie by� wybredny. Ledwie stan�a przy nim z grac�, zaraz nabra�
do niej ciekawo�ci; jak zwyczajnie ch�op do dziewuchy. A kiedy spojrza�a na niego spod wyp�owia�ej chustki, uczu�, �e mu jako� ciep�o we �rodku. Nawet
o�mieli� si� tak, �e do niej zagada�:
- Sk�de�cie to? Z daleka�cie od Warszawy? Dawno robicie z mularzami?
O takie j� tam rzeczy wypytywa� m�wi�c: w y. Ale �e ona zacz�a mu m�wi�: t y, wi�c i on jej - t y.
- Nie m�cz si� - m�wi� - ju� ja zrobi� i za ciebie, i za siebie.
I robi� sprawiedliwie, a� si� z niego pot la� strumieniami; a dziewczyna tylko suwa�a grac� po wierzchu wapna tam i na powr�t.
Od tej pory chodzili dw�jk� przez ca�y dzie� zawsze razem i zawsze sami. Niekiedy ��czy� si� z nimi jeden czeladnik. Dziewusze nawymy�la�; z ch�opa nakpi�,
i tyle. Wieczorem za� Micha�ko zostawa� spa� w muruj�cym si� domu, bo nie mia� gdzie, a jego towarzyszka sz�a w miasto razem z innymi i z owym czeladnikiem,
kt�ry jej wci�� wymy�la�, a czasem i da� w kark.
- Czego� nie lubi dziewuchy - m�wi� sobie Micha�ko. - Ale trudna rada! Od tego przecie jest czeladnik, �eby nas poszturgiwa�...
Za to on sam stara� si� jej wynagradza� krzywd�, jak umia�. Robi� wci�� za siebie i za ni�. Na �niadanie dzieli� si� z ni� chlebem, a na obiad kupowa� jej
barszczu za pi�� groszy, bo dziewucha prawie nigdy nie mia�a pieni�dzy.
Gdy przeznaczyli ich do noszenia cegie� na g�r�; ch�op nie m�g� ju� wyr�cza� swojej przyjaci�ki, bo jej pilnowali majstrowie.
Ale po gi�tkich rusztowaniach chodzi� za ni� krok w krok, a jak si� ba�, a�eby nie potkn�a si� i �eby ceg�y jej nie przywali�y!
Widz�c tak� troskliwo�� ch�opa �w z�y czeladnik drwi� sobie i pokazywa� go innym. Inni si� tak�e �mieli i krzyczeli na Micha�ka z g�ry:
- Na, g�upi, na!...
Raz w po�udnie odwo�a� czeladnik dziewk� na bok, czego� od niej chcia�, nawet poturbowa� j� mocniej ni� zwykle. Po tej rozmowie sp�akana przysz�a do Micha�ka
pytaj�c, czy nie ma po�yczy� jej dwudziestu groszy.
Czego by on dla niej nie mia�! Wi�c pr�dko rozwi�za� w�ze�ek, gdzie by�y pieni�dze przywiezione jeszcze ze stacji, i da� jej ��dan� sum�.
Dziewucha odnios�a dwadzie�cia groszy czeladnikowi i od tej pory nie by�o prawie dnia, a�eby jej ch�op nie po�ycza� na wieczne oddanie. A kiedy zapyta�
raz nie�mia�o:
- Na co ty dajesz pieni�dze temu piekielnikowi?
- A bo ju� tak! - odpar�a.
Jednego dnia czeladnik pok��ci� si� z pisarzem i rzuci� robot�. Nie dosy�, �e sam rzuci�, ale jeszcze kaza� dziewczynie, jakby jakiej s�udze, zrobi� to
samo - i i�� za nim.
Dziewczyna zawaha�a si�. Lecz gdy pisarz pogrozi�, �e je�eli nie dotrzyma do wieczora, to nie zap�aci jej za ca�y tydzie�, wzi�a si� znowu do cegie�. Prostemu
cz�owiekowi mi�y jest przecie grosz, jeszcze zapracowany tak krwawo.
Czeladnik wpad� w z�o��.
- Idziesz, psiawiaro - krzycza� - czy nie idziesz?
- Jak�e p�jd�, kiedy mi nie chc� zap�aci�? Dobrze by by�o za tego rubla sp�dniczyn� sobie przynajmniej kupi�!...
- No! - wrzasn�� czeladnik - to teraz mi si� na oczy nie pokazuj, progu nie przest�p, bo ci� na �mier� zabij�!...
I poszed� ku miastu.
Wieczorem, jak zwykle, mularze rozbiegli si�. W nowym domu zosta� na nocleg Micha�ko i dziewucha.
- Nie idziesz? - spyta� j� ch�op zdziwiony.
- Gdzie� p�jd�, kiedy powiedzia�, �e mnie wygna...
Teraz dopiero Micha�ko zacz�� si� czego� domy�la�.
- To� ty z nim siedzia�a? - rzek� z odcieniem �alu w g�osie.
- A ju�ci - szepn�a zawstydzona.
- I jemu� wszystek sw�j zarobek oddawa�a, cho� ci� bija�?...
- A ino...
- Po c�e� ty tak paskudnie robi�a?...
- Bom go lubi�a - odpar�a cicho dziewka kryj�c si� mi�dzy s�upy rusztowa�.
Ch�opu sta�o si� tak, jakby go kto no�em koln��. Nie darmo ludzie �mieli si� z niego!...
Micha�ko przysun�� si� do dziewki.
- Ale teraz nie b�dziesz go lubi�? - zapyta�.
- Nie! - odpar�a i zacz�a rzewnie p�aka�.
- Ino mnie b�dziesz lubi�?
- Tak.
- Ja ci� nie b�d� rozbija� ani twoich pieni�dzy zabiera�.
- Ju�ci prawda!
- Ze mn� ci b�dzie �adniej...
Dziewucha nie odpowiada�a nic, tylko p�aka�a jeszcze mocniej i trz�s�a si�.
Noc by�a ch�odna i wilgotna.
- Zimno ci? - spyta� ch�op.
- Zimno.
Posadzi� j� na kupie cegie�, szlochaj�c�. Zdj�� parciank� i otuli� dziewuch�, a sam zosta� w jednej koszuli.
- Nie p�acz!... nie p�acz! - m�wi�. - Tylko jedn� noc przesiedzisz tak. Masz przecie rubla, to jutro wynajmiemy za niego stancj�, a sp�dniczyn ja sam kupi�
ci za swoje. Ino nie p�acz...
Ale dziewucha nie zwa�a�a na to, co m�wi� Micha�ko. Podnios�a g�ow� i s�ucha�a. Zdawa�o jej si�, �e z ulicy dolatuje g�os znajomych krok�w:
St�panie zbli�a�o si�. Jednocze�nie kto� zacz�� gwizda� i wo�a�:
- Chod� do domu... Ty!... Gdzie tam jeste�?
- Tu jestem! - zawo�a�a dziewucha zrywaj�c si�.
Wybieg�a na ulic�, gdzie sta� czeladnik.
- Tu jestem! - powt�rzy�a.
- A pieni�dze masz? - spyta� czeladnik.
- Mam! O tu... Na�ci! - rzek�a podaj�c mu rubla.
Czeladnik schowa� rubla do kieszeni. Potem schwyci� dziewk� za w�osy i zacz�� bi� j� m�wi�c:
- A na drugi raz s�uchaj si�, bo ci� na pr�g nie puszcz�... Rublem si� nie wykupisz!... A s�uchaj!.... A s�uchaj!... - powtarza� ok�adaj�c j� pi�ciami.
- O dlaboga!... - wo�a�a dziewka.
- A s�uchaj... A s�uchaj, co ci ka��...
Nagle pu�ci� dziewuch� czuj�c, �e go uj�a za kark pot�na r�ka. Z trudno�ci� odwr�ci� g�ow� i zauwa�y� roziskrzone oczy Micha�ka.
Czeladnik by� chwat Mazur, wi�c grzebn�� Micha�ka pi�ci� w �eb, a� mu w uszach zadzwoni�o. Ale ch�op nie popu�ci� mu karku. Owszem, �cisn�� jeszcze lepiej.
- A udu� mnie, ty z�odziejski portrecie... to zobaczysz! - st�kn�� chrapliwym g�osem czeladnik.
- To jej nie bij! - rzek� ch�op.
- Nie b�d� - mrukn�� i wysadzi� j�zyk.
Micha�ko otworzy� gar��, a czeladnik a� si� zatoczy�. Z�apa� kilka razy powietrza, a potem przem�wi�
- Kiedy nie chce, �ebym j� bi�, to niech za mn� nie chodzi. Lubi mnie, to i owszem, ale ja bij�, bo mam taki obyczaj!... Co mi po dziewce, �eby jej wali�
nie mo�na?... Niech idzie na z�amanie karku!
- To p�jdzie... Wielka rzecz! - odpar� ch�op.
Ale dziewucha z�apa�a go za r�ce.
- Daj ty ju� spok�j - m�wi�a do Micha�ka dr��c i �ciskaj�c go. - Nie mieszaj si� mi�dzy nas...
Ch�op oniemia�.
- A ty chod� do domu - rzek�a do czeladnika bior�c go pod rami�. - Co ci� tam ma kto poniewiera� na ulicy...
Czeladnik wyrwa� si� jej i rzek� ze �miechem:
- Id� sobie do niego! On ci� nie b�dzie bi�.., On ci przecie pieni�dze dawa�...
- Iii! daj mi tam spok�j... - ofukn�a dziewucha i posz�a naprz�d.
- Widzisz, z bab� trzeba jak z psem!... - rzek� czeladnik wskazuj�c r�k� na dziewuch�. - Wal j�, a ona za tob� w ogie� p�jdzie...
I znikn��. Tylko w ciszy nocnej rozlega� si� jego z�o�liwy �miech.
Ch�op sta�, spogl�da� za nimi, przys�uchiwa� si�: Nast�pnie wr�ci� mi�dzy rusztowania i patrzy� na to miejsce, gdzie jeszcze przed chwil� siedzia�a dziewucha.
W g�owie czu� zam�t, a piersiami nie m�g� tchu z�apa�. Ledwie co powiedzia�a mu, �e tylko jego b�dzie lubi� - i zaraz odesz�a. Dopiero co - on by� tak szcz�liwy,
tak by�o tu dobrze z �yj�c� istot�, jeszcze z dziewuch�, a teraz - jak pusto i smutno!
Dlaczego ona odesz�a?... Ju�ci dlatego, �e taka jej wola, tak jej si� podoba�o!... C� on na to poradzi, chocia� jest dobry i silny?... Instynktownie szanowa�
jej przywi�zanie do czeladnika, nie gniewa� si�, �e dan� obietnic� z�ama�a, nie my�la� narzuca� gwa�tem swoich uczu�. Ale pomimo to tak mu by�o �al jej,
tak by�o �al...
Wy�artymi przez wapno r�kami otar� oczy i podni�s� swoj� parciank� rozrzucon� na stosie cegie� i jeszcze jakby ciep��. Wyszed� znowu na ulic�, posta� tam.
Nic nie wida�, tylko w�r�d mg�y po�yskuj� czerwone ogniki latar�.
Wr�ci� mi�dzy ch�odne mury i leg� na ziemi. Ale zamiast spa� wzdycha� ci�ko, samotny, t�skni�cy za swoj� dziewuch�.
Za swoj�, bo ona przecie sama powiedzia�a mu, �e tylko jego b�dzie lubi�!
Nazajutrz wzi�� si� ch�op jak zwykle do roboty, Ale sz�a mu niesporo. By� znu�ony, a i ten budynek jako� mu obmierz�. Gdzie st�pi�, czego si� dotkn��, na
co spojrza�, wszystko przypomina�o mu dziewuch� i gorzki zaw�d. Ludzie tak�e kpili z niego i wo�ali:
- A co, g�upi Micha�ku, prawda, �e drogie dziewki w Warszawie?
Drogie, bo drogie! Ch�op wyda� na swoj� wszystkie oszcz�dno�ci, przymiera� z g�odu, nic sobie nie sprawi�, nie mia� z niej �adnej pociechy i jeszcze go
tak brzydko opu�ci�a. �le mu by�o wstyd. Wi�c gdy us�ysza�, �e w Warszawie lepiej p�ac� pomocnikom mularskim, wybra� si� tam pierwszy raz.
Szed� za jednym czeladnikiem, kt�ry obieca� zaprowadzi� go na ulic�, gdzie najwi�cej stawiaj� dom�w.
Wybrali si� wczesnym rankiem i t�gi kawa� czasu sun�li si� do Wis�y. Ch�op, kiedy zobaczy� most, a� g�b� otworzy�. Na t� chwil� i dziewucha wywietrza�a
mu z g�owy.
Przy budce stra�niczej zawaha� si�.
- Co ci to? - spyta� �w czeladnik.
- Nie wiem panie, czy mnie t�dy puszcz�? odpar� Micha�ko.
- G�upi�! - zgromi� go czeladnik. - Jakby ci� kto zaczepi�, to mu powiedz, �e idziesz ze mn�!
"Ju�ci prawda" - pomy�la� ch�op i dziwi� si�, �e mu taka odpowied� pierwej nie przysz�a do g�owy.
Potem dziwi� si� �azienkom i berlinkom, �e nie ton�y na wodzie, cho� wielkie, a potem nie m�g� da� wiary, �e ca�y most by� - z czystego �elaza,
- Musi w tym by� jakie� z�odziejstwo - m�wi� do siebie. - Tyle �elaza to chyba na �wiecie nie ma!...
Tak sobie szli czeladnik i Micha�ko, jeden za drugim, przez most, przez Nowy Zjazd, przez ulic�. Ko�o zamku ch�op zdj�� czapk� i prze�egna� si� my�l�c,
�e to ko�ci�. Przed bernardynami ma�o go omnibus nie rozjecha�. Przed figur Matki Boskiej, obok Dobroczynno�ci, chcia� ukl�kn�� i m�wi� pacierz, tak �e
ledwie odci�gn�� go czeladnik.
Na ulicach ha�as, powoz�w szeregi, ludzi t�um. Micha�ko jednym ust�powa� z drogi, na innych wpada� i a� blad� ze strachu, �eby go nie wyprali. W ko�cu w
g�owie mu si� na szcz�t zam�ci�o - i zgubi� czeladnika.
- Panie!.. panie!... - pocz�� krzycze� zrozpaczony i p�dem bieg� przez ulic�.
Kto� go zatrzyma� m�wi�c:
- Cicho ty, sobaka!... Tu krzyczeli nie wolno!
- A bo mi m�j pan zgin��!
- Jaki pan?
- Czeladnik mularski.
- O to pan!... A gdzie� tobie potrzeba?
- Tam, gdzie dom muruj�...
- Jaki dom?
- Taki... z ceg�y - odpar� ch�op.
- Ot g�upi!... No, to i tutaj dom muruj�... I tam! I tu!
- Kiedy nie widz�...
Wzi�to go za rami� i zacz�to pokazywa�.
- O, patrz! Tu jeden dom buduj�... Tu drugi...
- Aha! ha! - rzek� Micha�ko i poszed� do tego drugiego, bo nie trzeba by�o przebiega� przez ulic�.
Dobrawszy si� na miejsce zapyta� o czeladnika. Tu go jednak nie znalaz�, wi�c wskazano mu inny dom. Ale i tam o czeladniku Nastanym nie s�yszano; musia�
przeto ch�op i�� dalej.
Tym sposobem obieg� kilka ulic i obejrza� kilkana�cie rozpocz�tych budowli pytaj�c w duchu: "gdzie mieszkaj� ci ludzie, co im dopiero teraz domy muruj�?"
Stopniowo oddala� si� od �rodka miasta. Gwar uliczny s�abn��, przechodnie ukazywali si� rzadziej, powoz�w prawie nie by�o. Za to liczba rusztowa�, stos�w
cegie� i czerwonych mur�w powi�kszy�a si�.
Ch�op straci� ju� nadziej� znalezienia czeladnika i pomy�la� o wyszukaniu roboty.
Wst�pi� do pierwszej fabryki przy drodze, stan�� mi�dzy robotnikami i patrzy�. Czasami wmiesza� si� do rozmowy albo komu us�u�y�. Jednemu pom�g� uk�ada�
ceg��, drugiemu poda� szaflik, a tym, kt�rzy gracowali wapno, powiedzia�, �e nie tak si� robi, tylko tak. I zaraz pokaza�, a� ochlapa� majstra od st�p
do g��w.
- Co si� tu kr�cisz, kundlu jaki�? - zapyta� go pisarz.
- Roboty szukam, panie.
- Tu nie ma dla ciebie roboty.
- Nie ma teraz, to mo�e znajdzie si� potem. A pa�stwu przecie nie ub�dzie, jak kt�remu pomog�.
Pisarz, sprytna sztuka, zmiarkowa�, �e ch�op nie musi pachn�� groszem. Wyj�� swoj� ksi��eczk�, o��wek, zacz�� przekre�la�, rachowa� - i w ko�cu przyj��
Micha�ka.
Ludzie m�wili, �e zarabia� na nim dwadzie�cia groszy dziennie - e x t r a.
W tej fabryce by� ch�op do jesieni. Z g�odu nie umar�, za nocleg nie zap�aci�, ale te� nawet but�w sobie nie kupi�. Tyle tylko, �e upi� si� par� razy przy
�wi�tej niedzieli jak wieprzak. Chcia� nawet awantur� zrobi� w szynku, ale mu czasu zabrak�o, bo go wyrzucili za drzwi.
Dom r�s� jak rze�ucha. Jeszcze oficyn nie wyko�czyli mularze, a ju� front by� dachem obity, otynkowany, oszklony, i nawet ludzie zacz�li si� sprowadza�.
W ko�cu wrze�nia rozpada�y si� deszcze. Robot� przerwano i pomocnik�w odprawiono. W ich liczbie by� Micha�ko.
Pisarz z tygodnia na tydzie� urywa� mu co� z p�acy m�wi�c, �e razem odda. Gdy za� przyszed� obrachunek ostateczny, ch�op, cho� niepi�mienny, zmiarkowa�,
�e go chyba pisarz oszwabi�. Da� mu trzy ruble, a nale�a�o si� z pi�� albo i ze sze��.
Micha�ko wzi�� trzy ruble, zdj�� czapk� i zacz�� skroba� si� w g�ow� przest�puj�c z nogi na nog�. Ale pisarz by� tak zaj�ty swoj� ksi��eczk�, �e ledwie
w dziesi�� pacierzy spostrzeg� ch�opa i spyta� go surowo:
- No, czego jeszcze chcesz?
- Musi, panie, mnie si� wi�cej nale�y.- rzek� ch�op z pokor�.
Pisarz zaczerwieni� si�. Wlaz� na Micha�ka, potr�ci� go piersiami i powiedzia�:
- A paszport ty masz?... Co� ty za jeden?...
Micha�kowi zamkn�o g�b�; pisarz m�wi� dalej: - Ty mo�e my�lisz, chamski gnacie, �em ja ci� nakr�ci�?...
- A ino...
- Wi�c chod� ze mn� na policj�, a ja ci tam dokumentnie poka��, �e� ty z�odziej i obie�y�wiat...
Paszport i policja zaniepokoi�y Micha�ka. Rzek� zatem:
- Niech tam moja krzywda b�dzie panu pisarzowi na zdrowie!
I opu�ci� fabryk�.
A �e wida� i pisarza nie bardzo ci�gn�o do policji, cho� go tam znali, wi�c sko�czy�o si� na strachu...
Ch�op znalaz� si� teraz jak w szczerym polu. Min�� swoj� ulic�, szed� na drug� i trzeci�, wsz�dzie wst�puj�c, gdzie zobaczy� czerwone �ciany i par� s�up�w
wbitych w ziemi�. Ale roboty by�y ju� uko�czone albo ko�czy�y si�, a gdy pyta�: czy go tu nie przyjm�? - nawet nie odpowiadano.
Prze�azi� tak jeden dzie� i drugi, omijaj�c st�jkowych, �eby go nie zaczepili o paszport. Garkuchni z ciep�� straw� nie m�g� znale��, wi�c �y� kiszkami
ze krwi i s�oniny, chlebem, �ledziem a popija� w�dk�.
Wyda� ju� rubla nie u�ywszy nic dobrego. Sypia� pod parkanami i t�skni� za towarzystwem ludzkim, bo nie mia� do kogo g�by otworzy�.
Przysz�a mu my�l, �e mo�e by lepiej wr�ci� do domu? Wi�c pyta� przechodni�w, gdzie tu do kolei? Id�c za ich wskaz�wkami trafi� na kolej ale - nie na swoj�:
Zobaczy� jak�� stacj� wielk�, ludn� i pe�no dom�w wko�o niej, a szyn ani �ladu.
Zmiesza� si� bardzo i zl�k� nie wiedz�c, co si� sta�o. A� mu dopiero jaka� lito�ciwa dusza wyt�omaczy�a, �e s� jeszcze trzy inne koleje, ale - za Wis��.
Teraz przypomnia� sobie, �e szed� tu przez most. Wi�c przenocowawszy gdzie� w rowie pyta� si� nazajutrz o drog� do mostu. Opowiedzieli mu dok�adnie, gdzie
trzeba i�� prosto, gdzie na lewo, a gdzie na prawo i gdzie skr�ci�. Zapami�ta� sobie wszystko, ale jak zacz�� i�� i skr�ca�, tak trafi� do Wis�y, a mostu
nie znalaz�.
Wr�ci� tedy ku miastu. Na nieszcz�cie deszcz zacz�� pada�. Ludzie chowali si� pod parasole, a kto parasola nie mia�, ucieka�. Micha�ko nie �mia� na tak�
ulew� zaczepia� przechodni�w i pyta� o drog�.
W czasie najwi�kszej nawa�nicy stan�� pod murem skulony, zzi�bni�ty w swojej przemok�ej parciance i pociesza� si� tym, �e deszcz cho� umyje mu bose nogi.
I gdy tak sta� poblad�y, a z d�ugich w�os�w woda sp�ywa�a mu za koszul�, zatrzyma� si� przed nim jaki� pan.
- A co to - ubogi?... - zapyta� pan.
- Ni.
Pan zrobi� par� krok�w naprz�d i znowu wr�ci� z pytaniem:
- Ale je�� ci si� chce?
- Ni.
- A nie zimno ci?
- Ni.
- Osio� jaki�! - mrukn�� pan. A potem doda�:
- Ale dziesi�tk� by� wzi��?
- Jakby pan dali, tobym wzi��.
Pan da� mu z�ot�wk� i odszed� mrucz�c.
Potem znowu zatrzyma� si�, patrzy� na ch�opa, jakby waha� si�, ale nareszcie poszed� naprawd�.
Micha�ko trzyma� w gar�ci z�ot�wk� i m�wi� do siebie zdziwiony:
"Nie b�j si�, jakie to tu s� dobre panowie!"
Wtem przysz�o mu na my�l, �e taki dobry pan mo�e by mu pokaza� drog� do mostu?... Ale - ju� by�o za p�no.
Noc nadesz�a, zapalono latarnie i deszcz si� wzm�g�. Ch�op szuka� ulic, gdzie by�o najciemniej. Skr�ci� raz i drugi. Spostrzeg� nowe budowle i nagle pozna�
ulic�, na kt�rej przed kilkoma dniami pracowa�.
Oto tu bruk si� ko�czy. Tu parkan. Tam sk�ad w�gli, a tam jego dom. W kilku oknach pal� si� �wiat�a, a przez otwart� bram� wida� nie wyko�czone oficyny.
Ch�op wszed� na podw�rze. Gdzie jak gdzie, ale tu sprawiedliwie nale�a� mu si� nocleg. Przecie on ten dom budowa�.
- Hej! hej! a gdzie to? - krzykn�� za nim od schod�w cz�owiek odziany w t�gi ko�uch. Musia�o ju� by� ch�odno na dworze.
Micha�ku odwr�ci� si�.
- To ja - rzek�. - Id� spa� do piwnicy.
Cz�owiek w ko�uchu oburzy� si�.
- A c� to dziadowski hotel, �eby�cie noclegi odprawiali?
- Ja tu przecie robi�em ca�e lato - odpar� zafrasowany ch�op.
W sieni ukaza�a si� str�owa, niespokojna o m�a.
- Co si� tu dzieje?... Kto to?... Mo�e z�odziej? - pyta�a.
- I, nie! Tylko ten oto gada, �e robi� przy fabryce, wi�c mu si� tu nocleg nale�y... Durnowaty!...
Micha�kowi za�wieci�y oczy. Roze�mia� i pobieg� do str�a.
- To wy z naszej wsi? - zawo�a�, przej�ty rado�ci�.
- A bo co? - spyta� str�.
- A bo tak na mnie wo�acie jak w naszej wsi... Ja przecie "durny Micha�ko!"
Str�owa zachichota�a, a jej m�� wzruszy� ramionami.
- �e� ty durny, to wida� - rzek�. - Ale ja nie ze wsi, ino z miasta... Z �ap�w! - doda� takim tonem, �e a� zesmutnia�y ch�op westchn��:
- Oj, oj! To pewnie musi by� takie miasto wielkie jak Warszawa?
- Takie, nie takie - odpar� str� - ale zawsze miasto porz�dne.
Po chwili milczenia rzek�:
- A ty swoj� drog� wyno� si�, bo tu sypia� nie wolno.
Ch�opu r�ce opad�y. �a�o�nie spojrza� na str�a i spyta�:
- Gdzie� ja p�jd�, kiedy tak leje?
Trafno�� tej uwagi uderzy�a str�a. Ju�ci prawda: gdzie on p�jdzie, kiedy tak leje?
- Ha! - odpar� - to i zosta�, kiedy tak leje. Ino niech ci si� w nocy nie zachce kra��. A jutro zmykaj skoro �wit, �eby ci� gospodarz nie wypatrzy�. Bo
to bystry pan!
Micha�ko podzi�kowa�, poszed� do oficyn i po omacku wlaz� do znajomej piwnicy.
Roztar� skostnia�e z zimna r�ce, wykr�ci� zmoczon� parciank� i leg� na okruchach cegie� i na wi�rach, kt�re sobie dawniej zni�s� w to miejsce.
Gor�co mu nie by�o, owszem - nawet troch� ch�odno i mokro. Ale on od dziecka przywyk� do n�dzy, wi�c na obecne niewygody wcale nie zwa�a�. Gorzej go nudzi�a
my�l: co pocz��? Czy szuka� roboty w Warszawie, czy wraca� do domu? Je�eli szuka� roboty, to gdzie i jakiej? A je�eli wraca� do domu, to kt�r�dy i po co?
G�odu nie obawia� si�. Mia� przecie dwa ruble, a zreszt� - albo� g��d dla niego nowina?
- Ha! wola boska - szepn��.
Przesta� k�opota� si� jutrem i cieszy� si� dniem dzisiejszym. Na dworze deszcz la� ciurkiem. Jak by to �le by�o spa� dzi� w rowie, a jak porz�dnie jest
tutaj!
I zasn��, zwyczajnie jak strudzony ch�op, kt�ry gdy mu si� co� przy�ni, to m�wi, �e go nawiedza�y dusze.
A jutro... B�dzie, co B�g da!
Z rana wypogodzi�o si�, nawet b�ysn�o s�o�ce. Micha�ko jeszcze raz podzi�kowa� str�owi za nocleg i wyszed�. By� zupe�nie rze�ki, cho� mu si� od wczorajszego
deszczu lepi�y w�osy, a parcianka st�a�a jak sk�ra.
Chwil� posta� przed bram� namy�laj�c si�, gdzie i��: w lewo czy w prawo? Na rogu zobaczy� otwarty szynk, wi�c wst�pi� na �niadanie. Wypi� du�y kielich w�dki
i weselszy powl�k� si� w t� stron�, gdzie by�o wida� rusztowania.
"Czy szuka� roboty?... Czy wraca� do domu?..." - my�la�.
Wtem, gdzie� niedaleko, rozleg� si� huk podobny do kr�tkiego grzmotu; potem drugi - g�o�niejszy.
Ch�op spojrza�.
O par�set krok�w, na prawo, wida� by�o szczyty rusztowa�, a nad nimi jakby czerwony dym...
Sta�o si� co� niezwyk�ego. Micha�ka ogarn�a ciekawo��. Pop�dzi� w tamt� stron� po�lizguj�c si� i brn�c w ka�u�ach.
Na nie brukowanej ulicy, gdzie sta�o ledwie par� dom�w, kr�cili si� strwo�eni ludzie. Krzyczeli i pokazywali r�kami nie wyko�czon� budowl�, przed kt�r�
le�a�y deski, po�amane s�upy i �wie�e gruzy. Nad wszystkim unosi� si� czerwony py� ceg�y.
Ch�op przybieg� bli�ej. Tam ju� zobaczy�, co si� zdarzy�o. Oto nowy dom upad�.
Ca�a jedna �ciana rozsypa�a si� od g�ry do do�u, a druga - w wi�kszej po�owie.
W poszczerbionych murach wisia�y futryny a du�e belki, przeznaczone do d�wigania sufit�w, opad�y, pogi�y si� i potrzaska�y jak wi�ry.
W oknach s�siednich dom�w ukaza�y si� zal�knione kobiety. Ale na ulicy, pr�cz robotnik�w, by�o ledwie kilka os�b. Wie�� o wypadku nie zd��y�a jeszcze do
�rodka miasta.
Pierwszy oprzytomnia� g��wny majster,
- Czy nie zgin�� kto? - pyta� dr��cy.
- Zdaje si�, �e nie. Wszyscy byli na �niadaniu. Majster pocz�� rachowa� swoich, ale wci�� myli� si�.
- Czeladnicy s�?... - Jeste�my!...
- A pomocnicy?... - Jeste�wa!...
- J�drzeja nie ma!... odezwa� si� jeden g�os.
Obecni na chwil� zaniemieli.
- Tak, on by� we �rodku...
- Trzeba go szuka�!... - rzek� majster ochrypni�tym g�osem. I poszed� ku przewr�conemu domowi, a za nim kilku �mielszych. Micha�ko machinalnie zbli�y� si�
tak�e.
- J�drzeju!... J�drzeju!... - wo�a� majster.
- Usu� si� pan! - ostrzegli go. - Ta �ciana ledwo wisi.
- J�drzeju!... J�drzeju!...
Z wn�trza domu odpowiedzia� j�k.
W jednym miejscu �ciana by�a rozdarta na szeroko�� drzwi. Majster zabieg� z tamtej strony, zajrza� i schwyci� si� obur�cz za g�ow�. Potem jak szalony pop�dzi�
do miasta.
Za �cian� wi� si� w bole�ciach cz�owiek. Obie nogi zdruzgota�a i przycisn�a mu belka. Nad nim wisia�o urwisko muru, kt�ry p�ka� coraz mocniej i lada chwila
m�g� si� oberwa�.
Jeden z cie�l�w pocz�� ogl�da� miejscowo��, a skamienieli z trwogi robotnicy patrzyli mu w oczy, gotowi p�j��, je�eli ratunek jest mo�liwy.
Ranny konwulsyjnie wykr�ci� si� i stan�� na dwu r�kach. By� to ch�op. Mia� czarne z b�lu usta, szar� twarz i zapadni�te oczy. Patrzy� na ludzi stoj�cych
o kilkana�cie krok�w od niego, j�cza�, ale wzywa� o ratunek nie �mia�. M�wi� tylko:
- Bo�e m�j!... Bo�e mi�osierny!...
- Tu nie mo�na wej��! - rzek� g�ucho cie�la. Gromada cofn�a si� w ty�.
Mi�dzy nimi sta� Micha�ko, przera�ony mo�e wi�cej ni� inni.
Strach, co si� w nim dzia�o!... Czu� wszystek b�l rannego, jego boja��, rozpacz, a jednocze�nie czu� jak�� si��, kt�ra popycha�a go naprz�d...
Zdawa�o mu si�, �e w t�umie nikt, tylko on jeden ma obowi�zek i - musi ratowa� cz�owieka, co przyszed� tu ze wsi na zarobek. I w tej chwili, kiedy inni
m�wili sobie: "p�jd�!", on my�la�:
"Nie p�jd�! nie chc�!..."
Obejrza� si� boja�liwie. Sta� sam jeden przed gromad�, bli�ej muru ni� inni.
- Nie p�jd�!... - szepta� i - podni�s� dr�g, kt�ry le�a� mu prawie przy nogach.
Mi�dzy lud�mi zaszemrano:
- Patrzcie!... Co on robi?...
- Cicho!
- Bo�e mi�osierny, zmi�uj si�! - wo�a� ranny szlochaj�c z b�lu.
- Id�! Id�!... - rzek� Micha�ko i - wszed� mi�dzy gruzy.
- Zginiecie obaj!... - krzykn�� cie�la. Micha�ko ju� by� przy nieszcz�liwym. Zobaczy� jego zdruzgotane nogi, ka�u�� krwi i pociemnia�o mu w oczach.
- Bracie m�j! bracie! - szepta� ranny i obj�� go za kolana.
Ch�op podsun�� dr�g pod belk� i rozpaczliwym ruchem podwa�y� j�. Rozleg�o si� trzeszczenie, a z wysoko�ci drugiego pi�tra spad�o kilka kawa�k�w ceg�y.
- Wali si�!... - krzyczeli robotnicy rozbiegaj�c si�.
Ale Micha�ko nie s�ysza�, nie my�la�, nie czu� nic. Silnym ramieniem podpar� znowu dr�g i ju� ca�kiem usun�� belk� ze zmia�d�onych n�g le��cego cz�owieka.
Z g�ry posypa�y si� gruzy. Czerwony py� zak��bi� si�, zg�stnia� i wype�ni� wn�trze budynku. Za �cian� s�ycha� by�o jakie� szamotanie si�. Ranny j�kn�� g�o�niej
i nagle ucich�.
W otworze rozdartej �ciany ukaza� si� Micha�ko zgi�ty, z trudno�ci� d�wigaj�cy rannego. Powoli przeszed� niebezpieczn� granic� i stan�wszy przed t�umem,
zawo�a� z naiwn� rado�ci�:
- Jedzie!.. jedzie!... Ino mu tam jeden but osta�!...
Robotnicy schwycili rannego, kt�ry omdla�; i ostro�nie zanie�li do najbli�szej bramy.
- Wody!... - wo�ali. - Octu!...
- Po doktora!...
Micha�ko powl�k� si� za nimi my�l�c:
- To ci dobry nar�d w tej Warszawie. Nie b�j si�!
Zobaczy�, �e ma r�ce zakrwawione, wi�c umy� je w ka�u�y - i stan�� pod bram� domu, gdzie le�a� ranny. Do �rodka nie pcha� si�. Albo� on doktor? Czy mu co
poradzi?
Tymczasem ulica pocz�a si� bardzo zaludnia�, biegli ciekawi, p�dzi�y doro�ki, a nawet z daleka s�ycha� by�o dzwonki stra�y ogniowej, kt�r� tak�e kto� zaalarmowa�.
Nowy t�um ju� takich, co byli chciwi wra�e�, skupi� si� przed bram�, a gor�tsi pi�ciami torowali sobie drog� dla zobaczenia krwawej hecy.
Jednemu z nich stoj�cy przy furtce Micha�ko zawadza�.
- Usu� si�, gapiu jaki�! - krzykn�� jegomo��, widz�c, �e bosy ch�op nie bardzo ust�puje pod naciskiem jego r�ki.
- A bo co?... - spyta� Micha�ko zdziwiony tym zap�dem.
- Co� ty za jeden, zuchwalcze jaki�? - wrzasn�� ciekawy. - Co to, nie ma policji, �eby takich pr�niak�w rozp�dza�a?...
"Oj, na z�e idzie!..." - pomy�la� ch�op i zl�k� si�, �eby go za taki wyst�pek nie wsadzano do kozy...
I nie chc�c budzi� licha wcisn�� si� mi�dzy gromad�...
W kilka minut p�niej zacz�to z bramy wo�a� tego, kt�ry biedaka wyni�s� spod gruz�w...
Nie odezwa� si� nikt.
- Jak on wygl�da? - pytano.
- To ch�op. Mia� bia�� sukman�, okr�g�� czapk� i by� bosy...
- Nie ma tam takiego na ulicy?... Pocz�to szuka�.
- By� tu taki - krzykn�� kto� - ale poszed�!... Rozbieg�a si� policja, rozbiegli si� robotnicy i - nie znale�li Micha�ka.
Warszawa, 1880 roku.