6178
Szczegóły |
Tytuł |
6178 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6178 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6178 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6178 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Mike Resnick
Egzekutor
Prze�o�yli Katarzyna Rzepka i Jacek Matwiejczuk
(The Widowmaker)
Data wydania oryginalnego 1996
Data wydania polskiego 1999
Dla Carol, jak zawsze,
A tak�e dla Anne Groell
Oraz Jennifer Hershey,
Za wsparcie i cierpliwo��
Prolog
Mil� poni�ej l�ni�cej powierzchni planety Deluros VIII, stolicy rodzaju ludzkiego i stale rozszerzaj�cej swe granice Oligarchii, dw�ch m�czyzn sun�o d�ugim, spowitym w p�mrok korytarzem. Ich g�osy odbija�y si� echem od pustych �cian. Jeden by� ubrany w bia�e, drugi w szare ubranie. Min�li pierwsze drzwi, potem czworo kolejnych.
- Ciekawe, jak on wygl�da? - zastanawia� si� cz�owiek ubrany na szaro.
- Pewnie jest stary i chory - m�czyzna w bieli wzruszy� ramionami.
- Zapewne - zgodzi� si� jego towarzysz. - Widzia�em jednak tyle hologram�w z czas�w, kiedy by�... no wiesz.
- Kiedy by� najs�ynniejszym zab�jc� w galaktyce? - spyta� ironicznie cz�owiek w bieli.
- Zabija� w imi� prawa.
- Tak m�wi legenda.
- Czy�by� my�la� inaczej? - zdziwi� si� cz�owiek ubrany na szaro.
- Nie, ale wiem, w jaki spos�b powstaj� legendy.
Ruchomy chodnik zatrzyma� si� przy punkcie kontrolnym i ruszy� w chwili, kiedy ich identyfikatory oraz siatk�wki oczu zosta�y sprawdzone. Pi��dziesi�t jard�w dalej stan�� ponownie przy kolejnym punkcie kontrolnym.
- Czy to jest naprawd� konieczne? - spyta� cz�owiek w szarym.
- Spoczywaj� tu najbogatsi ludzie Oligarchii - pad�a odpowied�. - S� zupe�nie bezbronni, a wierz mi, nikt nie dochodzi do du�ych pieni�dzy, nie robi�c sobie wrog�w.
- Zapewne - zgodzi� si� jego rozm�wca. Wskaza� na dwa nast�pne punkty kontrolne. - Zastanawiam si� po prostu, czy musimy przechodzi� kontrol� co pi��dziesi�t jard�w.
- Musimy.
- Obawia�em si� tego.
- Dopisz do rachunku - odpowiedzia� cz�owiek w bieli.
Dwie�cie jard�w dalej korytarz rozga��zia� si�, m�czy�ni poszli w prawo. By�o tu znacznie wi�cej drzwi oraz punkt�w kontrolnych. W ko�cu zatrzymali si� przy drzwiach nier�ni�cych si� niczym od pozosta�ych.
- Jeste�my na miejscu - oznajmi� cz�owiek w bieli, pozwalaj�c jednocze�nie, by skaner, kt�ry znajdowa� si� tu� nad drzwiami, sprawdzi� jego siatk�wk� oraz odcisk d�oni.
- Jestem troch� podenerwowany - powiedzia� cz�owiek w szarym, gdy drzwi wsun�y si� w �cian�, ukazuj�c w�skie przej�cie.
- Procedura jest do�� prosta.
- Ale on nie wie, kim jeste�my.
- C� z tego?
- Mo�e jemu jest dobrze, tak jak jest? Mo�e go tylko rozdra�nimy? Mo�e on zabija ludzi za zak��canie jego spokoju?
- Je�eli m�g�by kogokolwiek zabi�, nie by�oby go tutaj - odpowiedzia� cz�owiek w bieli. - �wiat�o!
Sala natychmiast wype�ni�a si� bladym, niebieskim �wiat�em.
- M�g�by� rozja�ni� nieco to miejsce? - spyta� cz�owiek w szarym.
- On nie otwiera� oczu od ponad wieku - odpar� jego towarzysz. - Jak tylko czujniki uznaj�, �e jego �renice przystosowa�y si� do �wiat�a, rozja�ni� sal�. - Przeszed� obok paru wbudowanych w �cian� szuflad sprawdzaj�c ich numery i po chwili zatrzyma� si�. - Szuflada numer 10 547.
Szuflada wolno wysun�a si� ze �ciany na pe�n� d�ugo�� sze�ciu st�p. Pod p�prze�roczystym szk�em ukaza� si� niewyra�ny kszta�t ludzkiego cia�a.
- Jefferson Nighthawk - westchn�� cz�owiek w szarym. - S�ynny Jefferson Nighthawk - zawiesi� na chwil� g�os. - Przyznam, �e spodziewa�em si� nieco innego widoku.
- Jakiego?
- S�dzi�em, �e b�dzie pod��czony do r�nych rurek i przewod�w.
- To nie �redniowiecze - prychn�� cz�owiek w bieli. - Ma wszczepione w cia�o trzy urz�dzenia kontrolne. To wszystko, czego potrzebuje.
- Oddycha?
- Ca�y czas.
M�czyzna w szarym pochyli� si�, by uchwyci� jak�kolwiek oznak� ruchu.
- Nic nie widz�.
- Oddycha tak wolno, �e tylko komputer mo�e to wyczu�. G��boki Sen spowalnia w znacznym stopniu metabolizm, ale nie zatrzymuje go, inaczej mieliby�my tutaj trzydzie�ci tysi�cy trup�w.
- Co teraz robimy?
- W�a�nie to - odpar� cz�owiek w bieli i podszed� do szuflady, w kt�rej le�a�o cia�o, poczeka�, a� skaner zidentyfikuje jego odciski palc�w, po czym wystuka� kod na klawiaturze, kt�ra nagle pojawi�a si� obok skanera.
- Ile czasu minie, zanim si� obudzi?
- To zale�y. Nam zaj�oby to mniej wi�cej minut�, ludziom znajduj�cym si� tutaj potrzeba czterech, mo�e pi�ciu minut.
- Dlaczego a� tak d�ugo?
- Nie zapominaj, �e s� to umieraj�cy, chorzy ludzie, inaczej by ich tutaj nie by�o. Wolniej reaguj� na bod�ce z zewn�trz. - Cz�owiek w bieli spojrza� na towarzysza. - Niejedna osoba zmar�a po przebudzeniu wskutek szoku.
- Czy i on mo�e umrze�?
- Raczej nie. Ma prawie normalny rytm serca, je�eli mo�na tak powiedzie�, zwa�ywszy na jego stan.
- To dobrze.
- Jednak na twoim miejscu przygotowa�bym si� na jego przebudzenie.
- Dlaczego? Powiedzia�e� przecie�, �e nie umrze i �e jest zbyt s�aby, aby zagrozi� nam w jakikolwiek spos�b, nawet gdyby chcia�. Wi�c w czym problem?
- Widzia�e� kiedykolwiek osob� w stanie zaawansowanej eplazji?
- Nie - przyzna� cz�owiek w szarym.
- M�wi�c najogl�dniej, nie wygl�da si� zbyt pi�knie.
Zamilkli obaj, widz�c, �e cia�o le��ce przed nimi zaczyna z wolna nabiera� kolor�w. Dwie minuty p�niej p�prze�roczysta pokrywa wsun�a si� w �cian�, ukazuj�c ich oczom wychudzonego cz�owieka o ciele odra�aj�co zeszpeconym z�o�liw� chorob� sk�ry. Poprzez poszarpan� sk�r� twarzy wystawa�y kawa�ki b�yszcz�cych, bia�ych ko�ci policzkowych, sk�ra na d�oniach poprzecinana by�a kostkami palc�w, nawet w miejscach, gdzie pozosta�a nietkni�ta, wydawa�o si�, i� jest przesi�kni�ta czym� z�owieszczym.
Cz�owiek w szarym odwr�ci� si� z obrzydzeniem, po chwili zmusi� si�, by ponownie spojrze�. Pod�wiadomie oczekiwa�, �e poczuje wo� gnij�cego cia�a, powietrze jednak pozosta�o czyste i nieska�one.
W ko�cu le��cy poruszy� powiekami, zamruga� raz, drugi, a potem wolno uni�s� je, ukazuj�c jasnoniebieskie, niemal przezroczyste oczy. Przez pe�n� minut� le�a� bez ruchu, nast�pnie zmarszczy� brwi.
- Gdzie jest Acosta? - wychrypia� w ko�cu.
- Kto to jest? - spyta� cz�owiek w szarym.
- M�j lekarz. By� tu przed chwil�.
- C� - u�miechn�� si� cz�owiek w bieli. - Doktor Acosta nie �yje od ponad osiemdziesi�ciu lat, za� pan, panie Nighthawk, spoczywa tu ju� sto siedem lat.
Nighthawk z trudem przychodzi� do siebie.
- Sto ile?
- Sto siedem. Jestem doktor Gilbert Egan.
- Jaki mamy rok?
- 5107 e.g. - odpar� Egan. - Czy pom�c panu si� podnie��?
- Tak.
Doktor uni�s� kruche, mizerne cia�o do pozycji siedz�cej, lecz jak tylko odszed�, opad�o ono na bok.
- Spr�bujemy ponownie, jak tylko poczuje si� pan nieco silniejszy - powiedzia� Egan, uk�adaj�c Nighthawka tak, by �adna ze schorowanych ko�czyn nie przeszkadza�a mu. - D�ugo pan spa�. Jak pan si� czuje?
- Umieram z g�odu - odpar� Nighthawk.
- Na pewno - u�miechn�� si� doktor. - Od ponad stu lat nie mia� pan nic w ustach. Nawet z metabolizmem funkcjonuj�cym sto razy wolniej pa�ski �o��dek by� pusty dziesi��, a mo�e i wi�cej lat. - Egan pod��czy� cienk� rurk� do lewego ramienia Nighthawka. - Niestety, pa�ski stan nie pozwala na normalne spo�ywanie pokarm�w, w ten spos�b dostarczymy pa�skiemu organizmowi odpowiednie sk�adniki.
- R�wnie dobrze mog� ponownie przyzwyczai� si� do �ucia i �ykania - powiedzia� Nighthawk. - Jestem przecie� wyleczony. - Przerwa� na chwil�. - Sto siedem lat. Do diab�a, d�ugo wam to zaj�o.
Egan popatrzy� na kruche, schorowane cia�o z odrobin� wsp�czucia.
- Obawiam si�, �e lek przeciwko eplazji nie zosta� jeszcze wynaleziony.
Nighthawk skierowa� wzrok na doktora. By�o to spojrzenie, kt�re sprawi�o, i� Egan poczu� si� szcz�liwy, �e jego pacjent nie ma i broni, i zdrowia.
- Pozostawi�em wyra�ne wskaz�wki, by nie budzi� mnie do czasu, a� zostan� wyleczony.
- Niestety, warunki uleg�y zmianie, panie Nighthawk - powiedzia� cz�owiek w szarym, podchodz�c bli�ej.
- Kim pan, u diab�a, jest? - spyta� Nighthawk.
- Jestem Marcus Dinnisen, pa�ski prawnik.
- M�j prawnik? - zdziwi� si� Nighthawk.
Dinnisen kiwn�� g�ow�.
- Jestem z zarz�du kancelarii adwokackiej Hubbs, Wilkinson, Raith i Jiminez.
- Raith - podchwyci� Nighthawk. - On jest moim prawnikiem.
- Morris Raith do��czy� do kancelarii Hubbs i Wilkinson na trzy lata przed swoj� �mierci�, w roku 5012. Jego prawnuk pracowa� u nas, w zesz�ym roku odszed� na emerytur�.
- W porz�dku - powiedzia� Nighthawk. - Jest pan moim prawnikiem. Dlaczego kaza� mnie pan obudzi�?
- Nie wiem, od czego mam zacz�� - powiedzia� Dinnisen niepewnie.
- Najlepiej od pocz�tku.
- Ot� w czasie kiedy zdecydowa� si� pan na G��boki Sen, przekaza� pan zarz�dzanie swymi finansami mojej firmie.
- To by�o sze�� i p� miliona kredyt�w.
- Dok�adnie - odpar� Dinnisen. - Mieli�my je zainwestowa�, za� pieni�dze uzyskane z tej inwestycji mia�y s�u�y� pokryciu op�at za poddanie si� tej operacji, do czasu, a� zostanie wynaleziony lek na pa�sk� chorob�.
- Potrzebowali�cie wi�c stu siedmiu lat, by roztrwoni� moje pieni�dze?
- Ale� sk�d! - �ywo zaprzeczy� Dinnisen. - Ca�a suma jest nietkni�ta, a dzi�ki nam od ponad wieku przynosi doch�d w wysoko�ci 9,32 procent. Je�li �yczy�by pan sobie przejrze� rachunki, mog� je panu dostarczy�.
Groteskowa twarz Nighthawka wyra�a�a zdziwienie.
- Je�li nie jestem bankrutem ani nie jestem wyleczony, to o co tu do diab�a chodzi?
- Pa�ski roczny doch�d wynosi troch� powy�ej sze�ciuset tysi�cy kredyt�w - wyja�ni� Dinnisen. - Niestety, z powodu inflacji n�kaj�cej gospodark� planety, roczna op�ata za mo�liwo�� korzystania z G��bokiego Snu wzros�a do miliona kredyt�w, brakuj�ca suma wynosi wi�c prawie czterysta tysi�cy kredyt�w za ka�dy rok pa�skiego pobytu tutaj. Pieni�dze z dywidendy nie wystarczaj�, a je�li si�gniemy po pa�ski kapita�, to zosta�by pan �ebrakiem w ci�gu dziesi�ciu lat, bez gwarancji, �e w tym czasie zostanie wynaleziony lek przeciw eplazji.
- Innymi s�owy mam si� st�d wynie��? - spyta� Nighthawk.
- Nie.
- Co zatem pan proponuje?
- Musi pan podj�� decyzj� - powiedzia� Dinnisen, patrz�c z fascynacj� na zeszpecon� twarz. - Gdyby kto inny m�g� to zrobi�, nigdy bym pana nie budzi�, chyba �e...
- Chyba �e by�bym bankrutem - doko�czy� sucho Nighthawk. - O co chodzi?
- My, to znaczy pa�scy prawnicy, otrzymali�my niezwyk�� propozycj�, kt�ra mo�e rozwi�za� pa�skie k�opoty finansowe, pozwalaj�c panu zosta� tutaj do czasu wynalezienia lekarstwa.
- Prosz� m�wi� dalej.
- Czy s�ysza� pan o planecie Solio II?
- Tak, to na Wewn�trznej Granicy. Czemu pan pyta?
- Sze�� dni temu gubernator tej planety zosta� zamordowany.
- Co to ma wsp�lnego ze mn�?
- Wiadomo��, �e s�ynny Egzekutor �yje, dotar�a w jaki� spos�b na Wewn�trzn� Granic�, wi�c rz�d planetarny Solio II zaoferowa� panu nagrod� w wysoko�ci siedmiu milion�w kredyt�w za schwytanie zab�jcy. Po�owa sumy p�atna z g�ry, druga po wykonaniu zadania.
- Czy to ma by� �art? - skrzywi� si� Nighthawk. - Przecie� nie potrafi� nawet usi���.
Dinnisen spojrza� na Egana.
- Doktorze, by�by pan uprzejmy wyja�ni�, o co chodzi.
Egan kiwn�� g�ow�.
- Nie potrafili�my do tej pory wynale�� leku przeciwko pa�skiej chorobie, niemniej w innych dziedzinach medycyny poczynili�my pewne post�py, zw�aszcza w zakresie bioenergetyki. Kiedy panu Dinnisenowi przed�o�ono t� propozycj�, wpad� on na pewien pomys�, na kt�ry rz�d Solio II zgodzi� si� pod warunkiem, �e i pan go zaakceptuje.
- Bioenergetyka? - powt�rzy� Nighthawk. - Czy zamierzacie mnie sklonowa�?
- Za pana zgod�.
- Kiedy zdecydowa�em si� na G��boki Sen, powiedziano mi, �e mam tylko miesi�c �ycia przed sob� - powiedzia� Nighthawk.
- Nie oczekujecie wi�c chyba po mnie, �e b�d� czeka�, a� m�j klon doro�nie? A nawet je�li zamierzacie mnie ponownie u�pi� i obudzi� za kolejne dwadzie�cia czy trzydzie�ci lat, to nie s�dzicie chyba, �e rz�d Solio zgodzi si� na zwlok�?
- Nie zrozumia� mnie pan - odpar� Egan. - Dysponuj�c obecn� wiedz�, nie musimy tak d�ugo czeka�. W ci�gu ostatnich dwudziestu lat wynaleziono metod�, dzi�ki kt�rej mo�na stworzy� klona w dowolnym przedziale wiekowym: pi�ciolatka albo sze��dziesi�ciolatka. Proponujemy stworzenie dwudziestotrzyletniego Jeffersona Nighthawka, pana m�odsz� wersj�, b�d�c� u szczytu pana fizycznych mo�liwo�ci.
- Czy on b�dzie chory?
- Gdyby�my teraz wzi�li pana kom�rki, to mia�by eplazj�. Jednak�e na planecie Binder X znajduje si� muzeum, posiadaj�ce na wystawie n�, kt�rym zraniono pana w m�odo�ci. Pami�ta pan ten wypadek?
- Wiele razy mnie raniono, panie Egan - odpar� Nighthawk.
- Zapewne - przytakn�� lekarz. - W ka�dym razie jeste�my w kontakcie z lud�mi z muzeum; oni mog� dostarczy� nam troch� kom�rek krwi, znajduj�cych si� na no�u. Istnieje prawdopodobie�stwo, �e s� zainfekowane, potrafimy jednak je oczy�ci�.
- Nadal nie odpowiedzia� pan na moje pytanie: czy je�li stworzycie klona z tych kom�rek, b�dzie on chory?
- Ma�o prawdopodobne, gdy� pan nie zachorowa� w tym wieku. Jednak�e klon b�dzie na ni� podatny i prawdopodobnie zachoruje na eplazj� w p�niejszym wieku, tak jak pan.
- Choroba sprawia, �e gnij�ce cia�o odpada od ko�ci - powiedzia� ponuro Nighthawk. - Wygl�dam niczym upi�r z jakiego� koszmaru. Nie �yczy�bym takiego losu najgorszemu wrogowi, a wy chcecie, �ebym przekaza� to osobie, kt�ra by�aby mi bli�sza nawet od syna!
- On by�by tylko cieniem, kopi� orygina�u - przekonywa� Dinnisen. - Zaistnia�by jedynie w tym celu, by pan m�g� pozosta� przy �yciu do czasu wynalezienia leku.
- Niech pan spojrzy na to inaczej - doda� Egan. - Je�li zgodzi si� pan na sklonowanie siebie, da nam pan czas na wynalezienie leku dla was obydwu. W przeciwnym razie jeden z was z pewno�ci� umrze, drugi za� nigdy si� nie urodzi.
- Je�li tak pan stawia spraw�, decyzja wydaje si� prosta - przyzna� Nighthawk. Z jego piersi wydoby�o si� g��bokie westchnienie. - Bo�e, jaki jestem zm�czony. Po stuletniej drzemce powinno si� mie� wi�cej energii.
- Przewidzia�em to - powiedzia� Dinnisen, wyjmuj�c kieszonkowy komputer. - Mam kopi� umowy z rz�dem Solio II, a tak�e zezwolenie na stworzenie klona. Potrzebny jest tylko odcisk pa�skiego kciuka, by te dokumenty sta�y si� legalne i wi���ce. - Przerwa� na chwil� i u�miechn�� si�. - Potem zanurzy si� pan ponownie w G��bokim �nie.
- Kiedy klon b�dzie gotowy? - spyta� Nighthawk, usi�uj�c podnie�� r�k�. W ko�cu Egan pom�g� umie�ci� jego kruchy kciuk na monitorze komputera.
- Je�li przy�pieszymy ca�y proces, by� mo�e zajmie to miesi�c.
- Tak szybko?
- Jak panu powiedzia�em, osi�gn�li�my ogromny post�p w dziedzinie bioenergetyki.
Nighthawk kiwn�� g�ow�, potem spojrza� na lekarza.
- Potrzebuj� troch� prowiantu.
- Nic pan nie potrzebuje. Uzyskali�my pa�sk� zgod�, powinien pan ponownie zasn��.
- I znajd�cie mi ��ko - ci�gn�� dalej Nighthawk.
- Chyba pan mnie nie s�ucha... - powiedzia� Egan.
W ci�gu miesi�ca zamierzacie stworzy� doskona�ego, dwudziestotrzyletniego, zdrowego klona, tak?
- Tak.
- Czy pan nauczy go zabija�?
- Nie - odpowiedzia� zdziwiony Egan.
- Mo�e pan? - Nighthawk zwr�ci� si� do Dinnisena.
- Oczywi�cie, �e nie - odpar� Dinnisen.
- Wi�c ja musz� to zrobi�.
- Niestety - powiedzia� Egan. - Prawdopodobnie nie prze�y�by pan miesi�ca, a nie mog� wprowadzi� pana w G��boki Sen i obudzi�, jak klon b�dzie gotowy - proces spowalniania i przy�pieszania metabolizmu znosi�by pan znacznie ci�ej ni� pozostanie przytomnym.
- Nie mo�ecie go wys�a� bez �adnego treningu - warkn�� Nighthawk.
- Nie mamy wyboru - powiedzia� Egan. - Pan nie jest w stanie go trenowa�.
- W takim razie nie prze�yje tygodnia - wymamrota� Nighthawk, powieki zacz�y mu opada�, m�wi� coraz niewyra�niej. - Zabili�cie nas obu.
Nagle straci� przytomno��. Egan poprawi� mu po�ciel i spojrza� na Dinnisena.
- Oto tw�j klient - powiedzia�. - Co o nim my�lisz?
- My�l�, �e nie chcia�bym go spotka�, gdy by� w pe�ni si�.
- To fatalnie - rzek� Egan, naciskaj�c guzik, kt�ry zasun�� szuflad� p�prze�roczyst� przykryw�. - Poniewa� czeka ci� to za miesi�c.
- Spotkam si� z duplikatem, nie orygina�em - odpar� Dinnisen. - Nie b�dzie mia� �adnych uprzedze� Nighthawka, tylko jego umiej�tno�ci.
- Jego potencjalne umiej�tno�ci - zauwa�y� Egan. - Nighthawk mia� tu ca�kowit� racj�.
- W zupe�no�ci wystarcz� - oceni� Dinnisen. - Nie bez powodu Solio �yczy sobie w�a�nie jego, a nie innych zab�jc�w czy �owc�w nagr�d, kt�rych jest mn�stwo na Granicy. - Spojrza� na schorowane cia�o, le��ce poni�ej. - W wieku dwudziestu trzech lat Jefferson Nighthawk zabi� ju� ponad trzydziestu ludzi - pistoletem, no�em, go�ymi r�koma. Nie by�o takiego cz�owieka, kt�ry by go tkn��. B�dzie mia� jego instynkt.
- Instynkt nie zast�pi umiej�tno�ci - powiedzia� Egan. - A je�li si� mylisz?
- Wype�nili�my nasz� cz�� kontraktu. Woleliby�my mie� siedem milion�w, ale lepsza po�owa ni� nic.
Egan przez d�ug� chwil� patrzy� na twarz Nighthawka.
- Czy zastanawia�e� si� kiedykolwiek, co si� stanie, je�li masz racj�?
- S�ucham?
- Co b�dzie, je�li klon oka�e si� tak doskona�ym zab�jc� jak jego poprzednik?
Dinnisen zdziwi� si�.
- Tak� mamy nadziej�.
- W jaki spos�b zamierzacie go kontrolowa�?
- Oryginalny Egzekutor t�umi� w sobie wszelkie uczucia, ten nie b�dzie mia� takiej potrzeby - a lojalno�� ma pod�o�e emocjonalne.
- Zdajesz sobie spraw�, �e w ci�gu paru tygodni b�dziesz musia� zapozna� go z moralnym i etycznym kodeksem post�powania i jednocze�nie nauczy� go zabija� na wiele sposob�w?
- Ja nie zamierzam go niczego uczy� - broni� si� Dinnisen. - Jestem tylko prawnikiem. Wynajm� odpowiednich specjalist�w, nie tylko od zabijania, od etyki tak�e. To nie b�dzie chyba trudne?
- Za�o�� si�, �e w�a�nie te s�owa wypowiedzia�a Pandora przed otwarciem puszki - odpar� Egan, patrz�c, jak szuflada zawieraj�ca cia�o Jeffersona Nighthawka cicho wsun�a si� w �cian�.
ROZDZIA� l
Tropikalna planeta Karamojo stanowi�a istn� per�� Gromady Quinellusa. By� to surowy, prymitywny �wiat pe�en ogromnych ro�lino�erc�w i okrutnych drapie�c�w, prawdziwy raj dla �owc�w.
Po smutnych do�wiadczeniach nadmiernej eksploatacji planet Peponi i Karimon, Oligarchia zamkn�a Karamojo dla kolonizator�w, udzielaj�c praw do niej wy��cznie tym my�liwym, kt�rzy posiadali trudn� do zdobycia licencj� �owieck�. Trzeba by�o wyda� mn�stwo pieni�dzy, wykorzysta� wszelkie znajomo�ci lub czasem po��czy� te dwie rzeczy, by uzyska� pozwolenie na odwiedzenie planety. By m�c tam zapolowa�, trzeba by�o zrobi� du�o wi�cej.
Zapaleni w�dkarze utrzymywali, �e znacznie lepsze �owiska znajduj� si� na planecie Hemingway, daleko w Ramieniu Galaktyki, lecz wszyscy zgodnie twierdzili, i� by�y to najdoskonalsze tereny �owieckie, jakie mo�na by�o znale��. Karamojo stanowi�a nie lada wyzwanie dla ludzi, kt�rzy j� odwiedzali, wzbudza�a ch�� zmierzenia si� z jej bezwzgl�dn� przyrod�: z chmarami �miertelnie gro�nych owad�w, z atmosfer� tak rzadk�, �e krew my�liwych musia�a by� sztucznie dotleniana co pi�� dni, z temperatur�, kt�ra nawet w nocy nie spada�a poni�ej trzydziestu stopni Celsjusza, oraz z krajobrazem, sprawiaj�cym, �e pigu�ki z adrenalin� by�y niezb�dne.
Tylko dziewi�tnastu my�liwym, w ca�ej historii planety, wydano sta�e licencje. Jednym z nich by� legendarny Fuentes, uwa�any przez wi�kszo�� znawc�w za my�liwego wszech czas�w. Drugim by� Nicobar Lane, kt�ry zape�ni� swymi trofeami muzea wzd�u� i wszerz galaktyki.
Tak� licencj� otrzyma� r�wnie� Jefferson Nighthawk, znany jako Egzekutor.
Prawie ca�y dzie� zaj�o Nighthawkowi i towarzysz�cemu mu ma�emu, �ysiej�cemu m�czy�nie o nazwisku Kinoshita wype�nienie formalno�ci przy odprawie celnej. Sprawdzono jego odciski palc�w, por�wnano brzmienie g�osu i siatk�wk� oka. Wst�pne testy DNA tak�e potwierdza�y jego to�samo�� - zgadza�o si� wszystko opr�cz wieku, cz�owiek ten musia� wi�c by� klonem.
Jak tylko w�adze zezwoli�y mu na korzystanie z licencji, Nighthawk zaszy� si� wraz z Kinoshita w niezg��bionym, obcym buszu. Wyszli z niego po czterech dniach, nios�c ze sob� cia�a dw�ch ogromnych legrys�w, trzystupi��dziesi�ciukilogramowych drapie�c�w poluj�cych na du�� zwierzyn�.
Kinoshita skierowa� pojazd safari w stron� plac�wki Pondoro, luksusowej fortecy, znajduj�cej si� w sercu buszu, w kt�rej zm�czeni, bogaci my�liwi mogli odpocz�� w komfortowych warunkach. W sk�ad plac�wki wchodzi�a restauracja, tawerna, szpital, sklep z broni�, zak�ad wypychaj�cy zwierz�ta oraz sto luksusowych domk�w, mog�cych pomie�ci� czterysta os�b. Opr�cz Pondoro by�y jeszcze dwie podobne plac�wki - Corbett i Selous - jednak�e na tej dwukrotnie wi�kszej od Ziemi planecie nigdy nie przebywa�o wi�cej ni� stu pi��dziesi�ciu ludzi naraz.
Po przybyciu do Pondoro Kinoshita i Nighthawk oddali legrysy do wypchania i udali si� do domku. Nast�pnie umyci, ogoleni i w czystych ubraniach spotkali si� w restauracji na obiedzie. Menu sk�ada�o si� ca�kowicie z importowanej dziczyzny, jako �e mi�so karamojskiej zwierzyny by�o dla ludzi niemo�liwe do strawienia.
Nast�pnie skierowali si� do tawerny prowadzonej przez olbrzymiego mutanta, zwanego powszechnie Niebieskawym, gdy� kolor jego sk�ry mia� zadziwiaj�cy odcie� niebieskiego. Lewa r�ka Niebieskawego zako�czona by�a bezkszta�tn� mas�, podczas gdy prawa obdarzona zosta�a sze�cioma d�ugimi, w�owatymi palcami. Przebywa� na Karamojo dobre trzydzie�ci lat i stanowi� nieod��czn� cz�� jej krajobrazu. Je�li kiedykolwiek opuszcza� planet�, to nikt tego nie pami�ta�.
Niebieskawy nie by� my�liwym, lecz zadba�, by jego tawerna mia�a odpowiedni nastr�j. Ozdobi� wi�c �ciany g�owami legrys�w, ognistych jaszczurek, czo�goro�c�w, srebrnosk�rc�w i innych przedstawicieli fauny karamojskiej. Dzi�ki temu lokal przypomina� bardziej domek my�liwski ni� bar z 52 wieku ery galaktycznej.
Trzyma� on tak�e kolorow�, niebiesko-czerwono-z�ot� sow� w olbrzymiej klatce nad barem, klienci zach�cani byli do karmienia jej, s�oik z �ywymi jaszczurkami znajdowa� si� zawsze pod r�k�. Tu� za klatk� mo�na by�o znale�� wydruk komputerowy, dotycz�cy bie��cego kursu wymiany kredyt�w, dolar�w Marii Teresy, funt�w Dalekiego Londynu i sze�ciu innych walut.
Na jednej ze �cian zamocowany zosta� zestaw ekran�w holograficznych po��czonych z kamerami, znajduj�cymi si� w r�nych punktach planety i rejestruj�cymi miejsca pobytu wszystkich gatunk�w zwierz�t. Jednodniowi tury�ci �ledzili je uwa�nie, czekaj�c na wiadomo�� o upragnionym zwierz�ciu, a gdy tylko zjawia�o si� na ekranie, puszczali si� za nim w pogo�. Dawno min�y czasy samotnych my�liwych oraz przewodnik�w, rol� t� odgrywa�y obecnie samochody safari potrafi�ce znakomicie odszuka� nawet najs�abszy trop zwierzyny.
Zbli�ywszy si� do stolika Kinoshita poprzesuwa� krzes�a, nast�pnie usiad� i zach�ci� swego towarzysza, by uczyni� to samo.
- Sko�czy�e� ju� to przestawianie? - spyta� go Nighthawk.
- Nigdy nie siadaj plecami do drzwi ani okna - poucza� Kinoshita.
- Przecie� nie mam jeszcze �adnych wrog�w.
- Przyjaci� tak�e, a tam, gdzie polecisz, to jest znacznie wa�niejsze.
Nighthawk wzruszy� ramionami i usiad�.
Zbli�y� si� kelner, obcy o humanoidalnych kszta�tach i m�wi�cy terra�skim z silnym akcentem, aby spyta�, co b�d� pili.
- M�tna Kokota, dwa razy - powiedzia� Kinoshita.
Obcy skin�� g�ow� i oddali� si�.
- M�tna Kokota? - powt�rzy� Nighthawk.
- B�dzie ci smakowa� - zapewni� go Kinoshita.
Nighthawk wzruszy� ramionami i rozejrza� si� dooko�a.
- Interesuj�ce miejsce. Wygl�da dok�adnie tak, jak powinien wygl�da� domek my�liwski.
- Zgadza si� - przytakn�� Kinoshita. - Podobna knajpa znajduje si� na Ostatniej Szansie.
- Mylisz si� - zaprzeczy� Nighthawk. - Jest na Binderze X.
- Masz racj� - u�miechn�� si� jego towarzysz. - Teraz sobie przypominam.
C�, wygl�da na to, �e twoja pami�� - lub czyjakolwiek ona jest - funkcjonuje poprawnie, ty biedny sukinsynu.
Obcy powr�ci�, przynosz�c dwa drinki. Nighthawk patrzy� na nie podejrzliwie.
- S� naprawd� dobre - ponownie zapewni� go Kinoshita.
- S� zielone.
- Zaufaj mi, Jeff. B�d� ci smakowa�.
Nighthawk si�gn�� po szklank�, wolno uni�s� do ust i poci�gn�� ma�y �yk.
- Cynamon - powiedzia� w ko�cu. - I rum z Borillanu. I co� jeszcze, czego nie potrafi� nazwa�.
- Owoc hodowany w Nowej Kenii. Nie jest to ani pomara�cza, ani mandarynka, ale nale�y do cytrus�w - je�eli mo�na do nich zaliczy� obc� ro�lin�. Czekaj�, a� sfermentuje, nast�pnie ca�o�� destyluj� i rozlewaj� w butelki.
- Dobre - powiedzia� Nighthawk. - Smakuje mi.
Oczywi�cie, �e ci smakuje. Prawdziwy Egzekutor by� praktycznie uzale�niony od tych napoj�w.
Nighthawk opr�ni� szklank� i spojrza� na swego towarzysza.
- Wracamy jutro do buszu? - spyta�.
- Raczej nie. Chcieli�my zobaczy�, czy dobrze pos�ugujesz si� broni� po miesi�cu nauki. I zobaczyli�my.
- Szkoda - powiedzia� Nighthawk. - To by�a niez�a zabawa.
- Uwa�asz polowanie na legrysy za dobr� zabaw�?
- C�, na pewno nie jest to niebezpieczne - pad�a odpowied�. - Przynajmniej kiedy mam strzelb� pod r�k�.
- Wypychacz zwierz�t pewnie by si� z tob� zgodzi� - zauwa�y� Kinoshita.
- Co masz na my�li?
- Kiedy zanios�em do niego legrysy, powiedzia� mi, �e zwykle celuje si� w oczy, po to, by nie uszkodzi� g�owy. Ty nie celowa�e� w oczy, ty mierzy�e� w �renice.
- Przecie� stale mi powtarza�e�, �e strzelanie to niczym wskazywanie palcem.
- K�ama�em - przyzna� Kinoshita. - Lecz wygl�da na to, �e zamieni�e� to k�amstwo w rzeczywisto��.
Na twarzy Nighthawka pojawi� si� rozbrajaj�co ch�opi�cy u�miech.
- Naprawd�?
- Tak - Kinoshita przytakn��.
- A niech mnie! - zawo�a� szcz�liwy m�odzieniec. - Trzeba to obla�. - Skin�� na kelnera. - Jeszcze raz to samo. - Nighthawk obr�ci� si� do Kinoshity. - Co teraz robimy?
- Nic - pad�a odpowied�. - Kurs dobiega ko�ca.
- A egzamin?
Cierpliwo�ci. Zaraz si� zacznie.
- Zdziwi�by� si�, gdyby� wiedzia�, ilu ludzi zabi�y legrysy - powiedzia� Kinoshita. - Mia�e� mniej ni� po�ow� sekundy na to, aby z�o�y� si� do strza�u i poci�gn�� za spust.
- To ty chcia�e� si� za nimi ugania� - zauwa�y� Nighthawk.
- Dlatego �e postanowi�em ciebie sprawdzi� w najsurowszych, polowych warunkach - powiedzia� Kinoshita.
- Cz�sto to robisz?
- Czy cz�sto uganiam si� za legrysami? Niecz�sto, dzi�ki Bogu.
- Mia�em na my�li trenowanie ludzi.
- Jeste� pierwszym.
- Czym si� zatem zajmujesz na co dzie�?
- Tym i owym - odpowiedzia� Kinoshita wymijaj�co.
- By�e� kiedy� �owc� nagr�d lub str�em prawa? - Nighthawk nie poddawa� si�.
- Jednym i drugim.
- A �o�nierzem?
- Dawno temu.
- By�e� kiedykolwiek wyj�ty spod prawa? - pyta� dalej Nighthawk.
- Poddaj� si� - powiedzia� Kinoshita. - Co teraz masz na my�li?
- To, czy kiedykolwiek z�ama�e� prawo?
- Zale�y, jak na to patrze� - odpar� Kinoshita. - Nie zosta�em jeszcze za nic skazany.
- Dlaczego zacz��e� pracowa� dla Marcusa Dinnisena?
- On ma du�o pieni�dzy do wydania. Ja mam du�e potrzeby. Si�� rzeczy musieli�my si� kiedy� spotka�.
- Kiedy sko�czy si� twoja praca?
Kinoshita spojrza� w puste oczy ognistej jaszczurki, wisz�cej na �cianie.
- Wkr�tce.
M�odzieniec zdziwi� si� nieprzyjemnie.
- Wkr�tce?
Kinoshita westchn�� ci�ko.
- By� mo�e sp�dz� z tob� tydzie� lub dwa na Granicy, pomog� ci si� zaadaptowa�, potem tylko bym przeszkadza�. Nie s�dz�, aby cz�owiek, kt�rego szukasz, zg�osi� si� do ciebie. Masz przed sob� mn�stwo pracy, im wcze�niej zaczniesz, tym lepiej. - Kinoshita wolno s�czy� sw�j drink. - Granica jest pusta w por�wnaniu z Oligarchi�, nie�atwo jest tam kogokolwiek podej��. Widz� ci� z daleka.
- W og�le mnie nie zobacz� - powiedzia� Nighthawk. - B�d� w statku podczas l�dowania.
- M�wi�em to w przeno�ni. - Nighthawk nie wygl�da� na przekonanego. - Pos�uchaj - ci�gn�� Kinoshita - mia�em racj� odno�nie do drink�w, mam racj� i co do tego. Przeszkadza�bym ci tylko.
- Je�eli mam odwali� brudn� robot�, powinienem mie� wp�yw na niekt�re decyzje.
- Wierz mi, gdy wyruszysz, sam b�dziesz o wszystkim decydowa� - zapewni� go Kinoshita.
- W takim razie tylko ode mnie powinno zale�e�, czy polec� sam, czy nie.
- Nie chc� si� z tob� k��ci� - powiedzia� Kinoshita. - Mieli�my ca�kiem udane polowanie oraz ca�kiem udany posi�ek. Porozmawiamy o tym p�niej. - Je�eli znajd� spos�b, by ci wyt�umaczy�, �e to ciebie, a nie mnie mo�na po�wi�ci�.
Nighthawk wzruszy� ramionami.
- Dobrze. Porozmawiamy p�niej.
M�ody cz�owiek zacz�� si� w�a�nie zastanawia� nad zam�wieniem nast�pnej kolejki, kiedy do ich stolika zbli�y� si� Niebieskawy.
- Cze��, Ito! - powiedzia� przyjemnym, g��bokim basem. - Wydawa�o mi si�, �e ci� zauwa�y�em, jak wchodzi�e�. Gdzie si�, u diab�a, podziewa�e�?
- Tu i �wdzie - odpar� Kinoshita.
- S�ysza�em, �e ostatnio strzela�e� do z�ych facet�w.
- Ju� si� w to nie bawi� - odpar� Kinoshita. - Postanowi�em do�y� s�dziwego wieku.
- To si� chwali - powiedzia� Niebieskawy. Spojrza� na Nighthawka. - Kim jest tw�j przyjaciel? Jego twarz wydaje mi si� znajoma, nie pami�tam tylko, gdzie j� widzia�em.
- Nazywa si� Jeff - powiedzia� Kinoshita.
Nighthawk wyci�gn�� d�o� i Niebieskawy owin�� swoje sze�� palc�w wok� niej.
- Jak si� masz Jeff. Jeste� pierwszy raz na Granicy?
- Tak - odpowiedzia� Nighthawk.
- Je�eli jeste� cho� w po�owie taki jak tw�j kumpel, to dasz sobie rad� - powiedzia� Niebieskawy. Ponownie przyjrza� si� m�odzie�cowi. - Cholera! M�g�bym przysi�c, �e gdzie� ju� ci� widzia�em.
Kiedy odszed�, by przywita� si� z innymi go��mi, Kinoshita powiedzia�:
- Musia� widzie� jaki� stary hologram. I chyba mog� powiedzie� nawet jaki. W dwudziestym trzecim roku �ycia nosi�e� olbrzymie, sumiaste w�sy, kt�re dodawa�y ci co najmniej dziesi�� lat.
- To nie by� m�j hologram - odpowiedzia� Nighthawk. - Mylisz mnie z nim.
- Jeste� nim, w pewnym sensie - powiedzia� Kinoshita. - Po moim kursie masz wi�cej z niego, ni� my�lisz.
Nighthawk pokr�ci� g�ow�.
- On jest starym cz�owiekiem umieraj�cym na straszn� chorob�. Ja jestem m�ody i mam przed sob� ca�e �ycie. Zako�cz� tylko moje sprawy na Solio II i wyruszam w drog�.
- Co zamierzasz potem robi�? - spyta� Kinoshita.
Nighthawk wskaza� na swoj� g�ow�.
- Wspomnienia znajduj�ce si� w niej s� by� mo�e prawdziwe, ale nie moje. Zamierzam je zast�pi� w�asnymi, bardziej dla mnie realnymi. Mam przed sob� ca�� galaktyk� do zwiedzenia.
- Co� mi si� zdaje, �e ostatnio cz�sto nad tym rozmy�lasz.
- Pracowa�em ca�e �ycie, czas wi�c odpocz��. - Nighthawk u�miechn�� si� nie�mia�o ze swego pierwszego �artu. - Nie mog� ju� si� doczeka� moich pierwszych wakacji. Cho� teraz zadowoli�aby mnie jedna noc wolna od tych wszystkich p�yt edukacyjnych.
- By�y niezb�dne - odpar� Kinoshita. - Tylko dzi�ki nim mogli�my w ci�gu miesi�ca przekaza� ci do�wiadczenia dwudziestu lat �ycia. Bez wiedzy i umiej�tno�ci nigdzie nie mo�na by�o ci� wys�a�.
- Wiem, i jestem za to wdzi�czny - powiedzia� Nighthawk. - Ale kiedy wywi��� si� z zadania, chcia�bym zacz�� �y� w�asnym �yciem. - M�odzieniec rozejrza� si� po sali, omi�t� spojrzeniem �ciany pe�ne wypchanych g��w zwierz�t, nast�pnie skierowa� wzrok na Kinoshit�. - Chcia�bym zobaczy� go, zanim wyrusz�.
- Mo�e nie prze�y� nast�pnego obudzenia. Trzeba z tym zaczeka� do czasu, a� zostanie wynaleziony lek na t� chorob�.
- Nie musz� z nim rozmawia� - nie ust�powa� Nighthawk. - Chcia�bym tylko na niego spojrze�.
- Pono� nie wygl�da naj�adniej.
- Nie obchodzi mnie to. Jest dla mnie jedyn� rodzin�.
- Nie zgodz� si� na to, Jeff. Dlaczego nie wstrzymasz si� z tym do czasu, a� b�dzie po wszystkim, a medycyna wynajdzie lekarstwo?
- Je�eli nie wynaleziono go w ci�gu wieku, nie s�dzisz chyba, �e uczyni� to teraz?
- Lekarze s� ju� bliscy odkrycia. Oka� troch� cierpliwo�ci.
Nighthawk pokr�ci� g�ow�.
- Nie mam matki ani ojca. Mam tylko jego.
- A ja s�dz�, �e co� jeszcze ci� nurtuje - powiedzia� Kinoshita.
- Dlaczego tak my�lisz?
- Poniewa� ju� ci powiedzia�em, �e nie by�by to najprzyjemniejszy widok. Jaki jest prawdziwy pow�d, dla kt�rego chcesz go zobaczy�?
- Po prostu chcia�bym wiedzie�, co mnie czeka, je�li lek nie zostanie wynaleziony.
- Masz wystarczaj�co du�o na g�owie, Jeff. Nie musisz dodawa� jeszcze wizerunku chorego cz�owieka i tego, co choroba mo�e z ciebie zrobi�.
- Co zrobi.
- Co mo�e zrobi�. Wcale nie musisz jej si� nabawi�.
- Daj spok�j, Ito. Nie jestem jego synem. Jestem jego klonem. Je�li on jest na ni� chory, ja tak�e zachoruj�.
- Mog� wynale�� szczepionk� za dwa lata, mo�e dziesi�� czy nawet dwadzie�cia. Fizycznie masz dwadzie�cia trzy lata. On zachorowa� na eplazj�, kiedy zbli�a� si� do pi��dziesi�tki.
- Nie mam wi�c du�o czasu.
- Czasu masz a� nadto.
- Zatem nie pozwolisz mi go zobaczy�?
- To nie zale�y ode mnie.
Nighthawk westchn�� g��boko.
- W porz�dku. Chyba zam�wi� jeszcze jedn� M�tn� Kokot�. Coraz bardziej mi smakuje.
Zbyt �atwo ust�pi�e�. Prawdziwy Nighthawk by�by bardziej nieugi�ty w swym ��daniu, a je�li ja bym mu nie pom�g�, dotar�by tam sam. Je�li chcia�by zobaczy� zamro�one cia�o, to jedynie B�g m�g�by pom�c tym, kt�rzy stan�liby na jego drodze. Dlatego nazwano go Egzekutorem. Musieli�my stonowa� tw�j temperament, inaczej nie da�oby si� ciebie kontrolowa�, teraz jednak zastanawiam si�, czy nie przeholowali�my, czy jeste� wystarczaj�co twardy, by podo�a� temu zadaniu.
Podano dwa kolejne drinki. Kinoshita rozejrza� si� po sali. Jego wzrok pad� na dw�ch krzepkich m�czyzn, stoj�cych przy drugim ko�cu baru.
S� tutaj tak, jak nas poinformowano. Spojrza� ukradkiem na Nighthawka. Czas na tw�j ko�cowy egzamin. Mam nadziej�, �e jeste� do niego dobrze przygotowany.
- Widzisz tych dw�ch ludzi przy barze? - spyta� ma�y cz�owiek.
Nighthawk skin�� g�ow�.
- Znasz ich?
- Nie osobi�cie - odpar� Kinoshita. - S�ysza�em o nich. - Przerwa�, by si� im przyjrze�. - Ten z brod� to Grabarz McNair, zab�jca z Obrze�a, za� drugi jest jego ochroniarzem.
- Zab�jca potrzebuje ochroniarza?
- Dobrze jest mie� kogo� do chronienia plec�w, zw�aszcza przy tak niebezpiecznej profesji jak ta.
- Je�li ty wiesz, kim on jest, powinny to wiedzie� i w�adze planety. Dlaczego zezwoli�y p�atnemu mordercy polowa� tutaj?
- Poniewa� sta� go na to.
- Czy to jedyny pow�d?
- Pos�uchaj, stworzenie i utrzymanie tego miejsca kosztuje mn�stwo pieni�dzy. Niewa�ne, kim on jest, wa�ne, �e p�aci.
- Ile my�my musieli zap�aci� za t� przyjemno��?
- Nie martw si� o to - powiedzia� Kinoshita. - Zarobisz tyle, �e spokojnie pokryjesz koszty.
- Jeste� optymist�. Wiesz dobrze, �e zadanie na Solio II mo�e zaj�� miesi�ce.
- Nie m�wi� o Solio. Zarobisz je zaraz.
Nighthawk spojrza� na niego, zdziwiony.
- Jest nagroda za Grabarza McNaira. P� miliona kredyt�w, za �ywego lub martwego. Wygodniej dostarczy� martwego.
- Przecie� nawet go nie znam - powiedzia� Nighthawk.
- Nie znasz r�wnie� cz�owieka z Solio, kt�rego masz zabi�.
- To zupe�nie inna sprawa. Poza tym, nie mam przy sobie broni.
- Nauczy�em ci� czterdziestu trzech sposob�w u�miercenia cz�owieka bez u�ycia broni - odpar� Kinoshita. - Mamy wy�mienit� okazj� przekona� si�, czy nale�ycie przyswoi�e� t� wiedz�.
- Przecie� nikomu nie przeszkadza - wykr�ca� si� Nighthawk. - Nie mog� podej�� do niego i tak po prostu go zabi�.
- Zgadzam si�. Najpierw zabij ochroniarza.
Nighthawk spojrza� na dw�ch niczego niepodejrzewaj�cych ludzi, potem na swego nauczyciela.
- Nie zmuszaj mnie do tego.
- Do niczego ci� nie zmuszam - odpar� Kinoshita.
- Co b�dzie, je�li odm�wi�?
Ma�y cz�owiek wzruszy� ramionami.
- Spakujemy rzeczy i wr�cimy na Delurosa.
- A potem?
Kinoshita spojrza� Nighthawkowi w oczy.
- Potem zniszcz� ci�, szybko i bezbole�nie, a nast�pny klon b�dzie nieco bardziej agresywny.
- Pozwoli�by� na to?
- Nie m�g�bym ich powstrzyma� - odpar� Kinoshita. - Rozgrywka toczy si� o du�e pieni�dze, i nie zapominaj, �e przede wszystkim musz� dba� o interesy prawdziwego Egzekutora, kt�ry ich op�aca.
Nighthawk ponownie spojrza� na dw�ch m�czyzn opartych o bar.
- Co mam im powiedzie�?
- Cokolwiek. Mo�esz nic nie m�wi�.
- S� uzbrojeni?
- Nie s�dz�, tu nie wolno nosi� broni.
- A je�li s�?
- Wtedy b�dziesz musia� szybko my�le� - odpar� Kinoshita.
- Czy to jedyna rada, jakiej mi udzielisz?
- Zosta�e� stworzony po to, by zabi� jednego cz�owieka. Pami�taj, �e nie b�dzie mnie w pobli�u, jak b�dziesz go �ciga�.
Nighthawk w milczeniu patrzy� na Kinoshit�.
Raptownie zapa�a�e� pragnieniem, by zabi� mnie, nie ich. C� takiego powiedzia�em, �e si� rozz�o�ci�e�? Nighthawka ogarn�a w�ciek�o��, �e jedynym powodem jego istnienia by�o zadanie �mierci innej osobie. Nie m�g� jednak nic zmieni�, skierowa� wi�c ca�� z�o�� w stron� swych ofiar.
- Czekaj na mnie - powiedzia� m�ody cz�owiek, zmierzaj�c w stron� baru, przy kt�rym stali Grabarz McNair i jego ochroniarz. Szed� swobodnie, jakby chcia� ich min��, jednak w chwili kiedy znalaz� si� za plecami m�czyzn, obr�ci� si� b�yskawicznie i pot�nym uderzeniem d�oni z�ama� ochroniarzowi kark.
Grabarz McNair mia� niez�y refleks, dlatego unikn�� pierwszego ciosu Nighthawka, wymierzonego w jego g�ow�. Szarpn�� si� do ty�u, pr�buj�c si� broni� i ca�y impet uderzenia spad� na jego rami�.
- Co tu si� do diab�a dzieje? - warkn�� McNair, cofaj�c si� i przybieraj�c obronn� postaw�.
Nighthawk w odpowiedzi wyprowadzi� z p�obrotu cios nog�, kt�ry niechybnie skr�ci�by Grabarza o g�ow�, gdyby go dosi�gn��. McNair zablokowa� go, po czym zanurzy� r�k� pod tunik�, sk�d wyj�� d�ugi, paskudnie wygl�daj�cy n�.
- Kim ty jeste�? - spyta� w�ciek�y Grabarz.
Zamachn�� si� dwukrotnie no�em, nast�pnie usi�owa� pchn�� Nighthawka w szyj�. Ten zablokowa� cios, chwyci� zab�jc� za nadgarstek, schyli� si�, obr�ci�. McNair przelecia� nad jego g�ow� l�duj�c z hukiem obok swego ochroniarza.
Po m�odzie�cu nie wida� by�o najmniejszego zm�czenia. Wykopa� n� z r�ki Grabarza i skin�� na zab�jc�, ka��c mu powsta�.
- Czego chcesz? - zachrypia� zab�jca. - Je�eli pieni�dzy, to dogadamy si�!
Nighthawk zamierzy� si� na pachwin� McNaira, pot�ny cios spad� jednak na twarz Grabarza, mia�d��c j� i zabijaj�c go na miejscu.
S�ysz�c dziwne buczenie za swymi plecami, m�odzieniec odwr�ci� si� i ujrza� wymierzony w siebie pistolet laserowy.
- Nie ruszaj si� synu - powiedzia� Niebieskawy, trzymaj�c pewnie pistolet.
- Obaj byli poszukiwani - wyja�ni� Kinoshita, kt�ry ani na chwil� nie opu�ci� stolika.
- Nie obchodzi mnie to - odpar� Niebieskawy. - W moim lokalu nie zabija si� ludzi.
Nighthawk zerkn�� spod oka na Kinoshit�. Spojrzenie zdawa�o si� pyta�: Jego te�?
Kinoshita pokr�ci� g�ow�, pozwalaj�c m�odzie�cowi rozlu�ni� si�.
- Wyjdziemy, jak tylko od�o�ysz pistolet.
- Nie powiedzia�em, �e go od�o�� - odpar� Niebieskawy.
- Pokryjemy te� szkody - kontynuowa� Kinoshita.
- Co ty powiesz? - Twarz Niebieskawego nie wyra�a�a nic, jednak w jego g�osie pojawi�a si� nutka zainteresowania.
- Obaj s� warci sze��set tysi�cy kredyt�w - powiedzia� ma�y cz�owiek. - P� miliona za Grabarza, reszta za jego kumpla. Powiem w�adzom, aby pieni�dze przekazano tobie.
- A legrysy?
- S� twoje.
Niebieskawy od�o�y� bro� za lad�.
- W porz�dku. Umowa stoi - oznajmi�. - Napijcie si� po jednej M�tnej. Na koszt firmy.
- To mi�e z twojej strony - powiedzia� Kinoshita, kiwaj�c w stron� Nighthawka, by przy��czy� si� do niego.
Nighthawk rzuci� monet� na lad�.
- Sta� mnie na p�acenie za moje drinki - powiedzia� z odrobin� dzieci�cej dumy.
- Dobrze ci posz�o, Jeff - pochwali� go Kinoshita. - To byli nie�li twardziele. W�o�y�e� w to minimum wysi�ku i nie odnios�e� obra�e�.
- Co z tego?
Kinoshita u�miechn�� si�.
- To by� w�a�nie tw�j ko�cowy egzamin. Napijemy si� teraz, odpoczniemy, a rano odlecisz na Solio II. - Ma�y cz�owiek przerwa� na chwil�. - Kiedy wchodzili�my tutaj, by�e� tylko klonem, obietnic�, teraz jeste� r�wnie dobry jak inni, a nawet lepszy.
- Zawsze by�em lepszy.
- Wiem, ale...
- Nic nie wiesz - powiedzia� ostro Nighthawk. - My�lisz, �e stworzono mnie w laboratorium po to, bym zabi� kogo� na Solio II.
- To prawda, Jeff. Nie ukrywali�my tego przed tob�.
- Sam zdecyduj� o tym, do czego mnie stworzono - powiedzia� cicho Nighthawk. - Jestem takim samym cz�owiekiem jak ty. - Popatrzy� na Kinoshit�. Nie by�o to przyjemne spojrzenie. - Nie zapominaj o tym. Nigdy.
Teraz wiem, co ci� tak rozdra�ni�o.
- Widzia�e�, co zrobi�em z tymi dwoma - ci�gn�� Nighthawk, wskazuj�c na le��ce cia�a i opr�niaj�c szklank� jednym haustem. - Zaczynam lubi� to zaj�cie.
Po tych s�owach wsta� i uda� si� do swego domku.
Kinoshita patrzy�, jak odchodzi.
Jeste� Egzekutorem. Nie mam co do tego �adnych w�tpliwo�ci. Musia�em tylko rozgrza� w tobie krew. Kinoshita u�miechn�� si� z satysfakcj�. I niez�y z ciebie twardziel.
Rozdzia� 2
Planeta Solio II nie zrobi�a wra�enia na m�odym m�czy�nie urodzonym dwa miesi�ce wcze�niej na Delurosie VIII, m�czy�nie, kt�rego g�ow� przepe�nia�y wspomnienia innych ol�niewaj�cych �wiat�w, chocia� nigdy tam nie by�. Planeta liczy�a nie wi�cej ni� milion mieszka�c�w: oko�o o�miuset tysi�cy stanowili ludzie, reszt� tworzyli obcy r�norakiego pochodzenia.
Jej domen� by� handel. Solio nale�a�a do garstki przechodnich �wiat�w; b�d�c oficjalnie cz�ci� Granicy, w rzeczywisto�ci s�u�y�a jako korytarz gospodarczy pomi�dzy rolniczo-g�rniczymi krainami Wewn�trznej Granicy a bogatymi konsumentami z Oligarchii. M�wiono, �e Solio II to spichlerz tysi�cy �wiat�w, cho� w istocie planeta by�a dostawc�, a nie �ywicielem, za� handel prowadzi�a raczej z trzystoma planetami, nie z tysi�cem, co i tak nie by�o b�ah� liczb�. Przez ostatnie p�wiecze rz�dzili tu dyktatorzy. Ostatni z nich, Winslow Trelaine, sprawowa� rz�dy przez prawie osiem lat, do czasu zamachu. W ci�gu tego p�wiecza by� czwartym gubernatorem, kt�ry zgin�� tragicznie. Gubernatorzy Solio II mieli w zwyczaju umiera� na d�ugo przed emerytur�.
Pu�kownik James Hernandez, szef urz�du bezpiecze�stwa, odby� wst�pne rozmowy z adwokatami Nighthawka i to w�a�nie do jego biura m�ody cz�owiek zg�osi� si� po wyl�dowaniu na Solio II.
Hernandez by� wysokim, szczup�ym m�czyzn�. Mia� g�ste, ciemne w�osy, orli nos, w�sk� szcz�k� i ciemnobr�zowe oczy. Na jego piersi po�yskiwa�y rz�dy medali, cho� system Solio nigdy nie prowadzi� �adnej wojny. Stos r�wno u�o�onych rozkaz�w czeka� na podpis pu�kownika, chocia� jego komputer - unosz�cy si� z prawej strony biurka - m�g� skopiowa� tysi�ce podpis�w w ci�gu zaledwie minuty.
Pok�j nosi� znamiona pedantycznej czysto�ci. Blaty wszystkich szafek i gablotek byty nieskazitelnie czyste, ka�dy obraz zawieszony pod odpowiednim k�tem w stosunku do pod�ogi, r�norodne holoekrany ustawione wed�ug rozmiaru. Nighthawk podejrzewa�, �e najmniejszy py�ek kurzu zosta�by potraktowany jak wr�g.
Hernandez wsta� z krzes�a, lustruj�c oczami m�odzie�ca, kt�ry wszed� do gabinetu.
- Witamy na So�io, panie Nighthawk. Czego si� pan napije?
- Mo�e p�niej.
- Cygaro? Importowane z samego Aldebarana XII.
Nighthawk potrz�sn�� g�ow�.
- Nie, dzi�kuj�.
- Musz� przyzna�, �e trudno mi uwierzy�, i� rozmawiam z Egzekutorem we w�asnej osobie! - wykrzykn�� Hernandez entuzjastycznie. - W dzieci�stwie nale�a� pan do moich ulubionych bohater�w. Przeczyta�em zdaje si� wszystko, co o panu napisali. W�a�ciwie - doda� z u�miechem - mo�na by powiedzie�, �e sta�em si� tym, kim si� sta�em, dzi�ki panu.
- Na pewno pochlebi�oby to Egzekutorowi - powiedzia� Nighthawk, wa��c s�owa - ale ja nim nie jestem.
Usiad� na chromowanym krze�le naprzeciw Hernandeza. Ten zmarszczy� brwi.
- S�ucham?
- Egzekutor znajduje si� obecnie na Delurosie VIII, oczekuj�c na lekarstwo, kt�re zwalczy z�eraj�c� go chorob�. Ja nazywam si� Jefferson Nighthawk i przyby�em tu, aby wykona� zadanie.
- Nonsens - powiedzia� szczerze rozbawiony Hernandez. - Czy s�dzi pan, �e nie wiemy nic o wypadkach na Karamojo? Zabi� pan Grabarza McNaira go�ymi r�kami. - Urwa� i popatrzy� na Nighthawka. - Jest pan bez w�tpienia Egzekutorem.
Nighthawk wzruszy� ramionami.
- Niech mnie pan nazywa, jak chce, to tylko imi�. - Pochyli� si� ku niemu. - Ale prosz� nie zapomina�, �e ma pan do czynienia ze mn�, a nie z nim.
- Oczywi�cie - odpar� Hernandez, przez chwil� uwa�nie mu si� przygl�daj�c. Odwr�ci� si� i zapali� cienkie cygaro. - Panie Nighthawk, czy pozwoli pan, �e zadam mu kilka pyta� niezwi�zanych z pa�sk� misj�?
- Jakie to pytania?
- Jest pan pierwszym klonem, jakiego kiedykolwiek dane mi by�o ogl�da� - ci�gn�� Hernandez, wypuszczaj�c raz po raz nowy ob�oczek dymu. - Jestem naturalnie niezwykle ciekaw na przyk�ad, jak nauczy� si� pan tak doskonale j�zyka. Zaledwie dwa miesi�ce temu nie istnia� pan jeszcze.
- To brzmi tak, jakbym by� jakim� odmie�cem - powiedzia� Nighthawk, wyra�nie rozgniewany. - Jestem takim samym cz�owiekiem z krwi i ko�ci jak pan.
- Bez obrazy - powiedzia� Hernandez g�adko. - Chodzi o to, �e nigdy nie trafi mi si� sposobno�� rozmowy z innym klonem. M�wi si�, �e w ca�ej galaktyce jest mniej ni� pi�ciuset podobnych panu, Nighthawk. Klonowania zakazano we wszystkich prawie �wiatach Oligarchii. Musieli�my u�y� znajomo�ci, aby m�c pana stworzy�. - Urwa�. - To naturalne, �e wykorzystuj� nadarzaj�c� si� okazj�.
Nighthawk patrzy� na niego lodowatym wzrokiem przez d�u�szy czas. Wreszcie zmusi� si� do u�miechu i postara� rozlu�ni�.
- Zastosowano u mnie metod� G��bokiego Snu - powiedzia� w ko�cu.
- Tak, poczynili�my ogromny krok naprz�d w stosowaniu i ulepszeniu tej metody - odrzek� Hernandez. - Ale nie pojmuj�, jak kto� w tak kr�tkim czasie m�g� tak �wietnie nauczy� si� w�ada� potocznym ziemskim. Czy zacz�li pana uczy�, zanim... zanim... by� pan ju� w pe�ni... ukszta�towany?
- Nie wiem - odpowiedzia� Nighthawk.
- Fascynuj�ce! Czy zastosowali te same metody, wpajaj�c panu owe niezwyk�e walory fizyczne? - Ma�y kawa�ek popio�u spad� na biurko; Hernandez skrupulatnie przejecha� po nim mikroskopijnym odkurzaczem.
- Tak s�dz�, uczy� mnie r�wnie� Ito Kinoshita.
- Kinoshita - powt�rzy� Hernandez. - S�ysza�em o nim. To niebezpieczny cz�owiek.
- Przyjaciel - powiedzia� Nighthawk.
- Lepsze to z pewno�ci� ni� mie� go za wroga - zgodzi� si� pu�kownik.
- Teraz prosz� o wys�uchanie mojego pytania.
- Oczywi�cie - opowiedzia� Hernandez. Zauwa�y�, �e zgas�o mu cygaro, i ponownie je zapali�.
- Dlaczego w�a�nie ja? - zapyta� Nighthawk. - Mogli�cie wynaj�� Kinoshit� albo kogo� w jego typie. Dlaczego poruszyli�cie wszystkie znajomo�ci i dali�cie fors�, �eby m�c stworzy� mnie?
- My�l�, �e to oczywiste - odpar� Hernandez. - Jest pan najwi�kszym �owc� ludzi w historii Wewn�trznej Granicy. Wi�kszym nawet od Rozjemcy MacDougala, Sebastiana Kaina, wi�kszym ni� wszyscy znakomici str�e prawa i �owcy nagr�d. - Urwa�. - Winslow Trelaine by� dobrym przyw�dc� i drogim przyjacielem; zas�uguje, aby zosta� pomszczony przez najlepszego.
- Odrobi�em lekcje, pu�kowniku - powiedzia� Nighthawk. - Trelaine by� dyktatorem, kt�ry spas� si� dorwawszy do koryta w�adzy.
Hernandez roze�mia� si� g�o�no.
- To brzmi tak, jakby pan mi zaprzecza�.
- A nie jest tak?
- Czy s�dzi pan, �e jedynie demokratycznie wybrani przyw�dcy mog� osi�gn�� wielko��? Co� panu powiem: to, jak kto� dochodzi do w�adzy, nie ma nic wsp�lnego z tym, jak j� potem sprawuje.
- A ja my�l�, �e ma.
- Przemawia przez pana idealizm i niedo�wiadczenie m�odo�ci, doceniam to.
- A� tak m�ody nie jestem.
Rozbawi�o to Hernandeza.
- Wr�cimy do tej rozmowy, kiedy po�yje pan rok.
- Czy pr�buje mnie pan obrazi�? - z�owrogo zapyta� Nighthawk.
- Ale� nie. To mnie zawdzi�cza pan istnienie. To ja spo�r�d wielu ludzi wybra�em w�a�nie pana. Dlaczego mia�bym pana teraz obra�a�?
- To nie pan mnie stworzy�, pu�kowniku.
- Och, oczywi�cie, �e to nie ja wzi��em pr�bki sk�ry i nie ja hodowa�em je w prob�wkach. Nie ja dobiera�em odpowiednie pr